Wiosną i latem trawy w okolicy Zakazanego Lasu potrafią sięgać aż do kolan. Miejsce odwiedzane jest przez zapalonych zielarzy, bowiem okolica obfituje w ciekawe zioła. Poza tym nieczęsto ludzie tu przychodzą z prostej przyczyny - wśród traw królują szkodniki.
Uwaga. Jeśli używasz tu czarów bądź Twoja różdżka jest gdzieś w widocznym miejscu, istnieje ryzyko, że do Twojej przekradną się do niej okoliczne chropianki. Rzuć wówczas kostką, by dowiedzieć się czy uszkodzą Ci rdzeń. Parzysta - nadgryzły nieco drewno Twojej różdżki i prawie dostały się do rdzenia. Różdżka wymaga drobnej naprawy u twórcy różdżek. Nieparzysta - na szczęście w porę je dostrzegłeś i mogłeś się ich pozbyć.
Nie jestem pewna, czy Gittan będzie często chodził przy nim nago. Nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Ich spotkanie w ogóle należało do niemożliwych. Miała latać na miotle, a wylądowała bez bluzki z pół nagim Sharkerem. Ciągłe zawstydzanie nie skończyłoby się dobrze. W końcu by się na to uodporniła i wykorzystała to przeciwko chłopakowi. Zamyśliła się na chwilę. - Możliwe, w końcu jeśli widzisz osobę, która ci się nie podoba w negliżu, to czujesz jakieś obrzydzenie. Obojętność brzmi bardziej pozytywnie - uświadomiła sobie, że chociaż w Szwecji było tyle gejów, żadnego nie zapytała o tak podstawową rzecz. Jak mogła być tak lekkomyślna! A może taki odpowiedziałby szczerze, co w niej jest nie tak? Nie była pewna, czy zniosłaby krytykę. Miała jej za dużo w dzieciństwie. - Pytałam o każdym, skoro o niej wspomniałeś - chciała powiedzieć: moja też była wyjątkowa. Tak bardzo, że zaćpana zapomniała o córce, a w zasadzie po prostu jej nie chciała. Problem z runami był taki, że w sadzie to był tylko obrazek. Gittan wmawiała sobie ich prawdziwe znaczenie, myśląc, że wpłynie na kogoś życie, ale może miała zbyt mało mocy a może runy to po prostu bujda? Tak samo jak jej rodzina. - Świetnie, ale zaczynają mnie niepokoić twoje uśmiechy. Mam wrażenie jakbyś coś planował - wypaliła bez zastanowienia. Chyba zaczynała się stresować. Nie chciała się zagłębiać w to, z kim sypia. Miała w ogóle wrażenie, że cały Hogwart sypia ze sobą na raz, bo wszyscy oczekiwali od niej seksu! A ona biedna, nie miała jeszcze o tym nic pojęcia. O każdym człowieku można chyba stworzyć telenowelę brazylijską. Gdy wydął usta jak pięciolatek, wywróciła oczami. - Runa nieznosząca kłamstwa, runa namiętności - wskazała na reszty, które pozostały ze znaków - Zepsułeś namiętność - dodała smutno, widząc jak wymazuje już całkowicie atrament z ciała. Szkoda, tak się starała dla niego. Z tym, że teraz już Gittan nie mazała po ciele chłopaka, tylko wcześnie jeździła po brzuchu ową miękką częścią. Empirycznego, ruszyła ustami, powtarzając cicho po nim. Empirycznie mogła go oblać wodą albo uderzyć miotłą, ale i to i to było za daleko. Przygryzła wargi, zastanawiając się, o co może mu chodzić. Pojawił się tu jeden problem. Rasheedowi przestały się podobać znaki, a ona miała do nich niesamowitą słabość. Uniosła się nieznacznie, aby dosięgnąć do szyi. Ułożyła się bezczelnie na jego klatce, przylegając całą górną częścią ciała. W miejscu gdzie kończyła się szyja a zaczynały obojczyki zrobiła solidną malinkę, a następnie ze śmiechem przeturlała się na ziemię, aby leżeć tuż obok niego. Patrzyła w niebo, zastanawiając się, jak bardzo będzie zły. - Na pewno nie zaklęcia niewerbalne, oszuście - zaśmiała się. Czując pióro na swoim sutku, zadrżała. To było dziwne. Z jednej strony przeszła po niej fala gorąca, ale zaraz na karku pojawiły się zimne dreszcze. Nie sądziła, że piersi mogą być tak wrażliwe. Przyciągnęła Rasheeda do siebie, tylko przez chwilę zastanawiając się, czy nie jest zbyt lekkomyślna. Koniuszkiem języka przejechała po jego wardze, aby następnie objąć ją ustami. Wciąż miała wrażenie, że nie potrafi się całować, że robi to źle i zaraz wyczuje jej brak niedoświadczenia. Sprytnie czekała na jego ruch, aby się podporządkować. Położyła dłonie gdzieś w okolicy lędźwi chłopaka, przyciągając go tym samym bardziej do siebie. Paznokciami przejechała po bokach ciała aż do żeber (gdzie w zasadzie tylko mogła dosięgnąć).
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
No cóż, okazałoby się czy dałaby radę się przyzwyczaić. Przebywanie z nim często groziło niespodziankami, raz miłymi, a raz nieprzyjemnymi… no dobra, stosunek niefajnych do tych drugich zdecydowanie bywał zaburzany, gdy dopadały go kaprysy, a dzień bez takowego był niemalże dniem straconym. - No cóż, ja Ci nie sprecyzuje tego jak to jest. - odpowiedział jej jedynie, westchnąwszy przy tym. Jeszcze mu się nie zdarzyło, żeby widywał w negliżu kogoś, kto by mu się nie spodobał, chociażby w najdrobniejszym względzie, dlatego był uboższy o to doświadczenie. Nie sądzę jednak, że by narzekał. Zabawnie by to wyglądało gdyby takiego zapytała, ale w sumie jeszcze lepiej by to wyszło, gdyby zapytała o to w Hogwarcie. Tutaj też byli homoseksualiści, a rozmowa pod tytułem „Co Ci się nie podoba w moich cyckach?” sprawiała, że aż na twarz cisnąłby się uśmiech. Niestety wątpliwym byłoby, że odpowiedź usatysfakcjonowałaby Gittan. - Widzisz, sądziłem, że pytasz raczej o pozytywne aspekty. Kto chciałby zagłębiać się w coś podobnego w takim momencie? - odpowiedział, delikatnie sugerując jej konkretny sposób postępowania. Takie małe: „zmień temat, albo zrobi się niemiło”. Zresztą wszystko było widać w jego postawie. Był nieco spięty, ale nie w taki zawstydzony sposób, a taki raczej… pełen irytacji. Jakby miał zaraz unieść ręce do góry i odbyć z nią pojedynek na pięści, jeśli tylko odważyłaby się drążyć temat. Kulawe porównanie, bo przecież by jej nie uderzył… no, a przynajmniej nie dłonią. Roześmiał się krótko po jej słowach. - Och, niepokoję Cię? Jakże mi przykro. - nie mógł sobie oszczędzić tej uwagi. - Kto w tym zamku niczego nie planuje? YOLO wyszło już z mody. W gruncie rzeczy miał rację, z tym, że yolo było, jest i będzie, tego się nikt nie pozbędzie. Telenowela brazylijska z udziałem hogwartczyków… to mogłaby być całkiem niezła perspektywa. Na pewno materiałów do inspiracji by nie zabrakło, bo jak nie drama tu, to i drama tam. Jeden numerek pod drzewem, inny numerek w pociągu. Jedna Saunders, druga Saunders, Stone, Ladris, Teixeira. Wplećmy w to jeszcze Anastazję, która wypruwała z jego mózgu wspomnienia, a potem miotała w niego Obliviate, gdy już spostrzegła, że powiedziała zbyt dużo o sobie. Tortury Farida, które jakimś cudem jednak pamiętał i Jeanette, która mu pomagała. Starcie z dementorami i skatowanie Watson. Potem morderstwo ojca i nagły nawał obowiązków. Do tej pory miał problemy z ogarnięciem niektórych aspektów kierowania jego firmą, ale sobie radził i chyba tylko dlatego, jego matka nie uciekła z nim do Sztokholmu. Hej, niezłą telenowelę to można było kręcić jedynie z jego udziałem, a wystarczyłaby do tego jedynie inwersja faktów w dowolny sposób. Inspiracji na pewno nie byłoby mało, wszak mało kto prowadził tak rozwiązłe i dziwne życie jak on. Pomyśleć można, że w zasadzie przeżył tutaj już wszystko, co tylko można, ale każdy kolejny dzień zawsze go zaskakiwał. Uroki życia, kurwa mać. - Myślisz, że potrzebuje run, żeby być namiętnym? - zapytał ją chłodno, nic nie straciwszy ze swojego niezadowolenia, które nastąpiło po jej pierwszej gierce. Dobrze jednak, że mu powiedziała, to wiele ułatwiało, nawet mimo tego, że i tak by pamiętał czego ma szukać. Pamięć fotograficzna bardzo się przydawała w takich momentach, co nie zmieniało faktu, że wcale nie miał ochoty na szukanie w bibliotece ich znaczenia. Może jakby zapytał bibliotekarkę to dowiedziałby się szybciej o co chodzi? Do Forestera wolał się nie zbliżać częściej niż to konieczne, czego zresztą wcale nie ułatwiały ostatnie lekcje gotowania. Obserwował jak jej wargi się poruszają, aby zaraz zostać przyciśniętymi przez zęby. Nie wpadł na to jak może zinterpretować to co powiedział, ale mu to niespecjalnie przeszkadzało, bo i zaraz wspięła się na jego klatkę piersiową. Poczuł na sobie jej piersi, ale zanim w ogóle zdążył wyciągnąć ręce, aby ją schwycić, ta ukąsiła go w szyję i sturlała się na ziemię. Uniósł brew do góry, odruchowo pocierając malinkę. Niespecjalnie się przejął jej istnieniem. Jedno krótkie Abdere i powinna zniknąć, nawet mimo tego, że nie była tatuażem… ewentualnie Vulnus alere, ale z leczniczymi miał nieco większy problem, niż ze zwykłymi zaklęciami, dlatego nie był pewien czy chce próbować. Niemniej jednak w obecnej sytuacji całkowicie odpuścił sobie jakiekolwiek kombinowanie (wow, widok niecodzienny), koncentrując się na tym, co właśnie się zadziało. Uśmiechnął się kpiąco po jej słowach, drażniąc jej pierś, a potem nagle zmieniając pozycję i dając jej się pociągnąć. Gdyby był bardziej uparty to i by się zaparł, ale czy to miało sens? Obecny przebieg sytuacji był mu na rękę i tego się trzymajmy. Uśmiechnął się triumfalnie pod jej pocałunkiem, ale nie przerywał go, odwzajemniając jej muśnięcie wargami i narzucając po chwili swoje własne. Wyczuł jej niepewność i pasywność, ale mu to nie przeszkadzało. Mógł bez problemu kierować tym zbliżeniem, więc ledwo poprzednie pocałunki się skończyły, on zaatakował jej wargi z pewnego rodzaju brutalnością i natarczywością, jednak nie bolesną. Ot, zwyczajnie wymagającą. Ich ciała się ze sobą splotły, a gdy już to nastąpiło, Rasheed przesunął dłonie na jej talię, od której powiódł palcami po ciele w taki sposób, aby podrażnić jej skórę i postawić sutki na baczność. Potem zaś chwycił w dłonie jej piersi i po prostu poddał się chwili, czepiąc i dając jednocześnie coś od siebie.
Gittan bardzo lubiła ludzi, którzy są w stanie jej się przeciwstawić, zgasić, przytulić, odtrącić, a potem znów przytulić. Nie potrafiła utrzymać kontaktu z osobami, nie mającymi tak nierówno pod sufitem jak ona. Wzruszyła ramionami, pomijając temat o gejach. Nie wiedziała, co mogłaby mu odpowiedzieć. "A szkoda". Brzmiało to co najmniej tragicznie. Przygryzła wargę, zastanawiając się jeszcze, czy naprawdę czuje się obrzydzenie. Nie pociągały ją kobiety, a gdy się rozbierały, czuła po prostu obojętność. Pojawiały się myśli, w których komplementowała osobę, a czasem wyśmiewała, lecz uważała, że to było całkowicie naturalne. I jestem pewna, że gdyby Gittan poznała homoseksualistę, nie krępowałaby się zadać takie pytanie. Co mogłaby stracić? Zyskałaby tylko odpowiedzi! Zdecydowanie musiała takiego poszukać. Nie wiedziała jak, ale zaprzyjaźni się z taką osobą i będzie opowiadał jej o męskim umyśle, którego Gittan nie jest w stanie pojąć. - Wyjątkowość to specyficzne pojęcie. Co jeśli chciałabym być wyjątkowa dla Ciebie? Nie wszystko musi mieć pozytywny aspekt. - dodała, oddalając się tym samym od tematu rodziny. Nie chciała, aby zapytał o jej pochodzenie. Mogłaby mu opowiadać o małej wiosce, która tak naprawdę stanowiła stolicę całego kraju, nieodpowiedzialności i braku rozsądku. Historia musiałaby być przyprawiona alkoholem, a potem jego zadaniem byłoby obrócenie wszystkiego w żart. Tak samo wyobrażała to wszystko, lecz musimy pamiętać, że Gittan żyła w świecie wyobraźni, który był perfekcyjny. A Rasheed do niego się nie zaliczał. Nie potrafiła przewidzieć reakcji chłopaka, ale wiedziała jedno: nigdy nie zdradzi swojego pochodzenia. Chciała zapytać, jakie yolo, ale tylko pokiwała głową. - Nawet niebo przed tobą ostrzega, ściemnia się - zauważyła, unosząc lekko głowę. Totalnie pogubiłam się w historii Rasheeda, więc może powinnam tu opisać jak super wygląda zachód słońca? Nie będę tworzyć niepotrzebnych linijek i lać wody. Gittan naprawdę uważała, że ludzie w Hogwarcie są spaczeni. Nigdy w życiu nie widziała tyle lejącego się alkoholu. Seks królował w ciemnych zakamarkach, a Svensson co raz częściej zaczynała się obawiać, że straci swój zdrowy rozsądek i stanie się jak "oni", aby wpasować się do towarzystwa. Czasem lepiej było stać się cieniem niż światłem - buntownikiem. Westchnęła ciężko. - Runa, to nie tylko zaklęcie, aby się coś zadziało. Ona nadaje wyjątkowość temu momentowi, bo tylko raz tak smakują usta, pod tym niebem, z obitym tyłkiem i cierpliwością na wymarciu - odpowiedziała, ale zdając sobie po chwili sprawę, że zabrzmiało to strasznie romantycznie, przymknęła na chwilę oczy, szukając słów - Lubię kolekcjonować wspomnienia, nieważne, tylko się pogrążam - dodała po chwili, ignorując niezadowolenie Rasheeda. Jak naprawdę było mu tak niedobrze, mógł wstać, a następnie opuścić łąkę. Gittan wtedy swobodnie by się ubrała, bo wbrew pozorom zaczęło się ochładzać. Wszystko działo się teraz tak szybko. Nie chciała, aby usuwał malinkę, skoro dopiero nauczyła się ją robić! Żadnych zaklęć, magia miała być między nimi, a nie na nich. Nie zauważyła kiedy Rasheed miał już dłoń na piersi. Może nawet pisnęła cicho, zaskoczona, że z niewinnego spotkania pod tytułem "jesteś ofermą" nagle leżała pod nim, delektując się co raz gwałtowniejszymi pocałunkami. Wszystko działo się za szybko, tak jak nie powinno, a Gittan traciła zmysły, kontrolę. Chciała czuć dotyk chłopaka, smakować ust, a jednocześnie w jej głowie na czerwono zaczynała świecić lampka. Co ona wyprawiała? Jak ma powiedzieć nowopoznanemu facetowi, że jest dziewicą i chociaż ciało krzyczy tak, umysł prosi o rozsądek? Oderwała się od niego, poruszając początkowo ustami jak ryba, nie mogąc wydobyć z siebie ani jednego słowa. - Nie, Rasheed, to idzie za szybko, zdecydowanie za szybko, ja, ja, na Merlina - wysunęła się spod niego, zaraz zaczynając tęsknić za jego ciałem. Chrząknęła - Nie wiem, jak to komicznie zabrzmi, ale nie spałam z nikim, to dla ciebie nie będzie nic wyjątkowego, to nie miało być tak, gdzie ja mam głowę - mamrotała pod nosem, wzrokiem zaczynając szukać swojej bluzki. Była pewna, że Sharker po prostu wstanie i zostanie tu sama.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Trudno powiedzieć czy potrafiłby tak działać. Niczym nadzwyczajnym nie było dla niego przespanie się z kimś, a potem wypowiedzenie mu zimnej, bądź wprost przeciwnie, wojny, ale w większości przypadków raczej nie chciał tak działać. Wolał żyć w dobrej komitywie o ile tylko pozwalały mu na to wspólnie przeżyte chwile, gdyż tak było po prostu łatwiej. Potem można było wyciągać przysługi, a to siłą, a to po dobroci, więc sami sobie pokalkulujcie jak jest lepiej. Zmrużył lekko oczy słysząc jej słowa, ale w gruncie rzeczy nic nie odpowiedział. Nie lubił negatywów, zdecydowanie bardziej woląc zatapiać się w utopijnej wizji wszechświata i w ten sposób jedynie czerpać z życia, nie zastanawiając się nad konsekwencjami, jakie niechybnie by się pojawiły w przypadku negatywnej relacji. Wyjątkowość tymczasem kojarzyła mu się dwojako. Z jednej strony za wyjątkowego uważał siebie, głównie przez swój dar, ale z drugiej strony to, że jego pojęcie wyjątkowości zostało teraz skażone przez matkę, więc nie był pewien czy chciałby się teraz tak określać. O ile jeszcze Gittan mógłby znieść w ramach swojego pojęcia, tak Penelopa nie miała tam wstępu. Jakiż łaskawca. Cicho się roześmiał, słysząc jej wzmiankę o niebie. Spojrzał na chwilę w górę, sprawdzając tym samym czy nie podkoloryzowała, ale no cóż, nie ogarniał już ile czasu tak siedzą i rozkminiają życie, miotły i inne pierdoły, więc bardzo było prawdopodobne, że nadszedł czas na przeżycie wieczoru. - Bajkopisarka - określił ją z pewną dozą złośliwości, ale w gruncie rzeczy to był jedynie suchy żart z jego strony. W sumie się nie dziwię, że się pogubiłaś, bo jest dość zakręcona, ale patrząc po tym ile nim pisałam to musiał mieć barwne wspomnienia. Nie trzeba było jej ogarniać, wszak nigdy by się nią z nikim nie podzielił, taki był zamknięty na opowiadanie o sobie czegokolwiek. Zresztą trudno mu się dziwić, tak go wychowano. Za to niewiele brakowało do tego, aby Gittan dała się porwać w świat pełen hogwarckiej demoralizacji. Pierwszym krokiem było to, że zadawała się z nim, ale w gruncie rzeczy on by jej tak dobrze nie ściągnął na ciemną stronę mocy, bo w gruncie rzeczy był dość… normalny. Hedonistyczny, ale normalny jak na standardy niektórych także tragedii nie było i bez obaw można się było z nim zadawać. Uniósł lekko brew po jej słowach, powstrzymując się od niezbyt przyjemnego komentarza. Nie miał zielonego pojęcia o runach i w gruncie rzeczy nie wierzył w coś takiego jak „nadanie wyjątkowości chwili” przez jakiś bohomaz na biodrze. Wolał jednak jej tego nie mówić, ale nie ze względu na ewentualne urażenie jej czy coś, a po prostu miał dosyć konwersacji na temat, o którym nie miał większego pojęcia. - Skoro tak uważasz… - mruknął jedynie, pozwalając jej zinterpretować to sobie po swojemu i nie precyzując czy chodziło mu o niepowtarzalność chwili czy raczej o to, że się pogrążała. Tymczasem jeśli chodziło o ich cielesne zbliżenie. On nawet na moment nie miał chwili zawahania. Jego egoistyczne odruchy pewnie nawet pozwoliłby mu zignorować zachowanie Gittan, gdyby tak nie zareagowała tak gwałtownie, przynajmniej jak dla niego. Był w trakcie zatapiania się w swoim świecie, kiedy to dziewczyna odsunęła się od niego. Prychnął cicho, ale nie zaprotestował, siadając w miejscu i słuchając tego co miała mu do przekazania. Był totalnie rozbawiony jej paniką, ale nie dał tego po sobie poznać, idealnie panując nad wyrazem swojej twarzy. Dźwignął się powoli na nogi, chwytając ją za ramiona, aby się uspokoiła i zatrzymała. - Martwisz się o mnie czy o siebie? - zapytał, niespecjalnie rozumiejąc jej reakcję. Przesunął palcami wzdłuż jej szyi, aż do szczęki, aby ostatecznie otulić jej policzek palcami. - Martwisz się, że ze mną Twoja chwila nie będzie wyjątkowa? Chociaż może to chodzi o to, że boisz się, że nie będę chciał Cię rozdziewiczyć? Gittan, mogę uczynić Twój pierwszy raz wyjątkowym, ale sama musisz o tym zadecydować. - po tych słowach odsunął się od niej, biorąc swoje ciuchy w ręce, a potem wyciągając do niej rękę. Tylko i wyłącznie od Svensson zależało to czy ją ujmie. Chociaż ten jeden raz nie zamierzał na nikogo naciskać.
Gittan pewnie niedługo zrozumie taki tryb życia, ale teraz dla niej to było niepojęte. Nie wiedziała jak można być tak nieskrępowanym nagością. Rasheed pozostawał zagadką. Gittan chciała go poznać, nawet jeśli za często chamsko się odzywał. A co jeśli nauczy ją czegoś nowego? I w sumie nie mówimy tutaj tylko o seksie. Svensson nawet nie zdążyła pomyśleć, że kiedykolwiek się tak skończy ich spotkanie. Nie mogła się powstrzymać przed niedotykaniem Rasheeda. Na początku wodziła opuszkami palców po konturach tatuażu. Nawet nachyliła się, aby musnąć je ustami. Zauważyła, że już nie lubi tego, jak mruży oczy i jak odpływa gdzieś tam w zaświatach swoimi myślami. Zaczęła mu zazdrościć tego luzu. Chociaż ich spotkanie należało do odważnych, Gittan nie potrafiła siebie tak ocenić. Patrzyła na niego, zastanawiając się, czy nie będzie tego żałować. Nie ma chyba, co się dłużej rozwodzić na temat matki Rasheeda ani pochodzenia Svensson. Nie miałaby problemów nazwać Sharkera wyjątkowym. Jak mogłaby inaczej określić człowieka, który w kilka godzin potrafił ją wyśmiać, rozebrać i jeszcze przekonać do siebie? Chciałaby nauczyć się latać na miotle, aby pokazać mu, że wcale nie jest ofermą. Będzie wieczorami przychodzić na błonia i zmagać się ze swoją słabością. Musi znaleźć wieczorem, kiedy będzie rozmyślać nad dniem oraz próbować zasnąć, nowe określenia dla Rasheeda. Wyjątkowy to było za mało. Pokręciła głową. - Mówisz, że nie ma przed kim? - spytała, chociaż nie była tego taka pewna. Dlatego też tak się zerwała do pozycji siedzącej, odnalazła biustonosz, który niedbale założyła. Wsunęła ramiączka na ciało, przygryzając wargę. Czy nie reagowała zbyt gwałtownie? Nie znała go, nie mogła oceniać i tym bardziej nagle od niego uciekać. Może nie był tego wart? Gittan bała się tego zdemoralizowanego Hogwarckiego świata. Już tyle osób czyhało na jej dziewictwo, że mogłaby się z tego powodu pociąć! Jeśli wiedziałaby, że Rasheed stoi na straży bramy do demonicznego świata seksu, alkoholu i magii, nie wiedziałaby, czy chciałaby go przekroczyć. A co jeśli straciłaby tam siebie? Powinni zawrzeć umowę. Ona nie wypowiada się o zaklęciach, a on o runach. Dla każdego istniała pewna świętość, przez którą łatwo było zranić uczucia drugiej strony. Wierzyła w te śmieszne znaczki, w ich znaczenie oraz w to, że stanowią one potężną dziedzinę magii. Musiał się z tym pogodzić albo milczeć. Innego wyjścia nie miał. - Przekonam cię do tego kiedyś, nawet jeśli musiałabym całować cię cały dzień i lądować na tyłku - zaśmiała się. Gdy prychnął, coś ukuło ją od środka. Nie wiedziała, czy kpi z jej niedyspozycji i tego jak bardzo nie pasuje do Hogwartu czy po prostu się tak zachowuje, bo taka jest jego natura. Gdy złapał ją za ramiona, poczuła jakby ktoś wylał zimny kubeł wody. Mrugała powiekami jakby co najmniej coś tam wpadło. Co miała powiedzieć, brakowało słów, powietrza. Przymknęła oczy na moment, kiedy wodził dotykiem po skórze. Bała sie przed nieznanym, a dodatkowo nie była pewna, czy tak powinni spędzać czas nieznajomi. - Nie wiem, wszystko przez runę - mruczała pod nosem, wplotła palce we włosy ciągnąc za nie. Dlaczego musiała się zastanawiać, czy nie mogła po prostu zaryzykować? Nie miała pojęcia, jak skomentować jego wypowiedź. Po prostu chwyciła dłoń, schyliła się jeszcze po bluzkę, prędko ją zakładając. A miotłą kompletnie się nie przejmowała. Przecież mogła potem przywołać kawałek drewna. - Gdzie idziemy? - spytała, wciąż trzymając dłoń Rasheeda. Po chili zniknęli z błoni, przenosząc się tam, gdzie tylko Sharker wiedział. zt x2
Szczerze? Nie spodziewał się jak ciężko jest opiekować się czymś żywym nawet przez jeden dzień. Nie ma pojęcia czemu ale maluch umarł mu na rękach, co go kompletnie zszokowało. Może za mało go karmił? Albo nie zauważył kiedy zjadł coś trującego? Bo w sumie cały czas bawił się z nim na polanie gdzie mogło być dużo dziwnych rzeczy do zjedzenia. Przecież starał się utrzymać go przy życiu! Wypracowanie też wyszło mu tragicznie. Bo jak tu napisać coś wybitnego kiedy zwierzak przed chwilą zdechł mu na rękach i nawet nie zdążył poznać jego natury? Kompletna katastrofa!
W życiu jest czasami tak, że dzieje się coś niesamowitego. Niespotykanego. Coś takiego, od czego zaczynamy się uzależniać, ale z drugiej strony mamy wrażenie, że jest to na tyle niebezpieczne, że odpychamy to od siebie. Często jednak wpadamy w pewne pułapki, z którymi nie potrafimy sobie poradzić, a mimo to… Próbujemy. Staramy się i dążymy do samozadowolenia, ale finalnie nam to nie wychodzi. W każdym razie, na pewno nie takim osobom jak Flora. Samo wspomnienie pociągu wywoływało u niej gęsią skórkę, przez co nie potrafiła się zebrać w sobie by napisać do Rienca, który finalnie był jej wybawcą, a przecież lepiej nie wracać, bo… Nie dość, że paradowała w majtkach, to dodatkowo miała problem z ropuchą. Pewnie nigdy nie oglądał takich manewrów jakie ona wykonywała wtedy ze swoim ciałem, ale to nie ma większego znaczenia, zwłaszcza, że sam przypomniał o spotkaniu, a Flo? Flo jest bardzo słowną istotą, dlatego od razu gdy tylko otrzymała list, wygrzebała ze swoich rzeczy dwa proszki. Żółty i różowy. Co prawda nie pamiętała co one mogą robić, ale przecież to nie miało większego znaczenia, a lepszym było to, żeby ten czas faktycznie spędzić razem z Riencem, prawda? I tak o to ubrana w krótkie szorty, nadzwyczajnie luźny i zakrywają z tyłu pośladki, a także wysokie skarpetki i trampki pognała czym prędzej na błonia, a raczej na łąkę tuż przy zakazanym lesie. Kto wie, może jednak chłopak zdecyduje się na demoralizację takiej małolaty? Byłoby to niesamowicie intrygujące, podobnie jak możliwość otrzymania szlabanu od kogokolwiek. Na te wizje uśmiechnęła się nieznacznie, a po chwili znalazła się w końcu w idealnym miejscu, które zdecydowanie pasowało do tego, by… się tutaj nieco zabawić. W oczekiwaniu na krukona usiadła jednak po turecku na trawie, a zaraz potem zaczęła wyrywać z ziemi pojedyncze źdźbła trawy. Nie miała co zrobić z rękami i przez to stawała się nieco bardziej nerwowa, a przecież właściwie nic jej tutaj nie groziło, ani tym bardziej Rience chyba jej nie wystawi, prawda? Chociaż to facet, kto go tam wie…
Jak to się dzieje, że często dotyka nas to co jest zupełnie nieprzewidziane i niezaplanowane? Rience był osobą, która lubiła mieć wszystko pod kontrolą, ale mimo wszystko lubiła pewną dozę szaleństwa, ale nigdy by nie pomyślał, że podczas podróży pociągiem do Hogwartu przeżyje coś podobnego. Ludzie jak ludzie, jedni bardziej kontaktowi, inni mniej, ale to, że trafił na Florę było pewnym prezentem od losu. Nie mieli okazji, aby nawiązać wcześniej jakiś konkretniejszy kontakt, dlatego teraz, gdy zmierzał jej na spotkanie był nawet podekscytowany, trochę jak nastolatka idąca na pierwszą randkę. Kiedy pomyślał tak o sobie, jedynie lekko się uśmiechnął, wkładając na siebie ciemne jeansy i jasnoniebieską koszulę. Nie było mu szkoda tych ciuchów, chociaż miał pewną nadzieję, że mimo wszystko uda mu się potem je doprać. Wyszedł ze swojego nowego domu w Londynie i teleportował się do Hogsmeade, aby pieszo dążyć w kierunku łąki przy Zakazanym Lesie. Kiedy stawiał niespieszny krok za krokiem, rozmyślał o tym co stało się w pociągu. Atak wściekłej ropuchy był zabawny, ale wciąż wspominał paskudne złamanie ręki… dobrze, że Shane znała się na tym co robiła. Dzięki temu mógł bez bólu zajmować się półnagą Florą, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. Cieszył się, że wraz z każdym krokiem jest bliżej wspaniałej zabawy, dlatego dotarł na miejsce zdecydowanie szybciej niż mógłby przypuszczać. Wiał delikatny wiatr, więc jego kroki zagłuszał szum łagodnie poruszanych przez niego źdźbeł trawy. Dzięki temu mógł zajść młodą Lyons od tyłu i zakryć jej oczy rękoma. Przykucnął tuż przy jej plecach i przysuwając wargi do jej ucha, szepnął owiewając je ciepłym oddechem. - Heeej. - wymruczał - Zgadnij kto!
To wszystko działo się za szybko, ale nie chciała się zatrzymywać. Pomimo, że zazwyczaj się tak nie zachowywała, to nie mogła się oprzeć. Zrobił coś. Rzucił na nią cholerny urok. Możliwe, właściwie był wilem, ale ona nawet nie miała takiej świadomości, co było niesamowicie przykre. Jednak jak wiadomo, do złego zawsze ciągle, a Flora nie miała ograniczeń, pomijając fakt, że oczywiście była dzieckiem grzeczności i wszystkie inne epitety, które możemy jej przypisać, przynajmniej teraz. I tak czekała na Rienca, który oczywiście zjawił się na czas, ale Florze te minuty, w trakcie których musiała znaleźć dla siebie ciekawsze zajęcie niż patrzenie w pustą przestrzeń, mijały nieubłaganie wolno. Szkoda, że nie wiedziała o tym jakie chłopak ma podejście do podróży, którą odbyli. Fakt, była półnaga, mdlała i raczej nie wywarła dobrego wrażenie, ale jak widać chyba nie było tak źle, bo kiedy dziewczę paradowało i robiło z siebie pośmiewisko, komuś nadzwyczajnie przypadła do gustu. I to nie byle komu, a to było bardzo istotnym faktem, jakby nie patrzeć oczywiście. -Zgaduję, że jesteś blondynem, o nieziemskim spojrzeniu. – Odpowiedziała na zaczepkę, a zaraz potem ułożyła dłonie na jego, by ściągnąć je ze swoich powiek i po chwili odwróciła nieco głowę. Uśmiechnęła się szerzej, gdy tylko zobaczyła jego twarz przed oczami. Nie spodziewała się, że to oczekiwanie zostanie jej umilone aż tak nadzwyczajnie, a co za tym idzie – podobało jej się to coraz bardziej, choć znów poczuła to niemiłosierne skrępowanie. Wstała jednak, bo przecież kucając nie zaczną się bawić jak małe dzieci, a co najwyżej, któreś zaraz się przewróci. Przygryzła lekko dolną wargę i wyciągnęła w końcu z małej torebeczki, którą miała przewieszoną przez ramie dwie saszetki, w których był magiczny proszek. -Nie boisz się o swoje ubrania? Mówiłam żebyś się nie stroił. Wyglądam przy Tobie okropnie, to nieco głupie. Jestem dziewczyną. – Wywróciła oczami na swój charakterystyczny sposób, zaraz potem ułożyła usta w podkówkę, a finalnie wbiła w niego spojrzenie, lustrując na wylot żeby sobie nie myślał, że będzie taki piękny przez cały czas. -To są magiczne proszki, którymi będziemy się rzucać. Jeden jest dla Ciebie, drugi dla mnie. One mają magiczne właściwości. Nie pamiętam jakie, więc nie odpowiadam za skutki uboczne. – Wskazała na dwie torebeczki, a po chwili jedną wręczyła Riencowi, była w odcieniu żółtego, więc Flo naprawdę miała pewności co może sprawić ten magiczny pyłek. Zmarszczyła lekko brwi, próbując sobie przypomnieć, ale jedyne co przychodziło do głowy to fakt, że zaraz zacznie tańczyć jak szalona, a kiedy ona obsypie go różowym? Cóż… Szkoda, że nie ma tu więcej osób, przypływ czułości nie jest wskazany w przelewaniu tylko na jedną, biedną Florę.
Kąciki jego ust drgnęły kiedy mu odpowiedziała i chociaż się uśmiechnął, coś zakuło go nieprzyjemnie. Nie chodziło o to jak się zachowywała czy cokolwiek, oj nie. To po prostu jej słowa… zabrzmiały podejrzanie podobnie do tych, którymi określiła go niedawno pewna blondynka. Z tym, że „dziwne oczy”, a „nieziemskie spojrzenie” pozornie było czymś innym, a w praktyce wychodziło na to samo. Dziękujmy moim przodkom. Westchnął w duchu z irytacją. Ciekaw był czy kiedykolwiek uda mu się nawiązać taką znajomość, w której druga osoba nie będzie zwracała uwagi na jego niemożliwie hipnotyzującą aparycję czy osobowość, ale raczej w to wątpił, bo sam miał niemałe problemy z kontrolowaniem swojego zachowania. Może gdyby był opryskliwym gnojkiem to potrafiłby pohamować nieokiełznaną chęć flirtu i zaczepiania, wiecznego zwodzenia? Odpychałby od siebie ludzi… Delikatnie zmrużył błękitne tęczówki. Pewnie nie. Musiałby znaleźć sobie kogoś do towarzystwa. Oszalałby, gdyby musiał stać się odludkiem, aby nie mieszać niektórym w głowach, chociaż z drugiej strony to było takie zabawne. Spojrzeć komuś w oczy i wytrącić mu w ten sposób wszystkie argumenty z dłoni. Było to wyjątkowo skuteczne, gdy już bliżej poznał danego osobnika. Wyglądało na to, że hipnotyczna więź umacniała się wraz z utrzymywaniem kontaktu. Był ciekaw czy potrafiłby zadziałać podobnie na Florę. Po raz kolejny podobna myśl go zniesmaczyła. Nie chciał taki być, więc czemu tak uparcie do tego dążył? Nie potrafił odrzucić swojego dziedzictwa? Był naprawdę niegodnym tego, aby je w sobie nosić. Kiedy już ponownie otworzył powieki, jego oczy pozbawione były jakichkolwiek emocji, jednakże dość szybko rozbłysły radosnymi iskierkami. Odsunął się do niej, również wstając i obserwował jej poczynania. Dwie saszetki z kolorowymi proszkami wyglądały intrygująco. Chciał wziąć je od niej i zbadać w palcach, ale to mogłoby mieć nieprzewidziane efekty. Wydawał się być trochę zaskoczony jej pytaniem. - Nie stroiłem się. To zwykłe, codzienne ciuchy, można je zniszczyć. - oznajmił spokojnie i zaraz uśmiechnął się delikatnie, dodając łagodnie kilka słów - Nie przejmuj się tym. Wysłuchał jej słów, biorąc od niej torebkę i oglądając ją pod światło. Był bardzo zaintrygowany. - Wiesz czy można gdzieś takie dostać? Chciałbym je kiedyś obejrzeć z bliska… - powiedział zanim tak naprawdę się nad tym zastanowił i uchwycił pewnie woreczek. - Mam tylko nadzieję, że nie wyrośnie mi trzecia noga na czole. Wyszczerzył zęby w uśmiechu, bez zmrużenia oka postanawiając wykorzystać tajemniczy proszek. Trudno powiedzieć czy to była oznaka braku wyobraźni czy może raczej wielkie zaufanie do Selene. W każdym razie liczył na dobrą zabawę, a przy użyciu tych kolorowych zabawek z pewnością mógł się takiej spodziewać. Uniósł lekko woreczek do góry. - To co? Na trzy?
Dla Flory to wszystko było nowe. Ona nigdy nie podchodziła do pewnych spraw, że kogoś mogłaby urazić. Raczej mówiła, to co ślina na język mogła przynieść i choć wiedziała, że czasem może się zagalopować, to… Nie przestawała. Popełniała te same błędy i znów w nie wchodziła, nie bacząc na to co działo się kiedyś. Uśmiechnęła się jedynie szerzej, gdy chłopak był jeszcze bliżej, a po jej plecach przebiegł dreszcz. Nie umiała określić emocji, która w tym momencie jej towarzyszyła, przez co miała wrażenie, że wszystko staje się… Nowe. Dzikie. Inne. Chore. Nie wiedziała jak poskładać to w całość, ale im była bliżej, tym bardziej czuła, że powinna zaryzykować i postawić wszystko na jedną kartę, przecież nie zawsze będzie grzeczną i poukładaną Florą, zatem może to czas, by się zmienić? Ona przywykła już do tego, że każdy zwraca uwagę na to jaka dziecinna jest, ale nie była taka, bo była opóźniona w rozwoju, czy po prostu miała taki charakter. Wynikało to z faktu, że nienawidziła robić sztucznych problemów. Nawet kiedy próbowała o tym z kimś rozmawiać, to każdy ją zbywał, co było niesamowicie irytujące. Nie rozumiała tego, ale widocznie to nie był jeszcze czas, by zrozumieć widzimisię, niektórych ludzi. Jednak ona dojrzeje, ma na to sporo czasu. I gdyby tylko wiedziała, jaki cholerny żart szykuje jej los, to być może nie tkwiłaby w tym miejscu, ale próbowała na wszelkie możliwe sposoby zapomnieć o tym jakże poplątanym samopoczuciu, które z dnia na dzień było coraz gorsze. -Że co? No wiesz… Ja to zazwyczaj chodzę ubrana jak łajza, ale to chyba nikogo nie zaskakuje. Nie mam chłopaka. Nie muszę się stroić. Moi znajomi, to w większości kumple. Nooo… łał, w sumie to myślę, że w sukience wyglądałabym kiepsko. – Znów rozbrzmiał jej słodki głosik, którym mógł się napawać Rience. Jeśli zapomniał, to Księżyc była cholerną gadułą, a prowokacja na podłożu ciuchów wyszła mu nazbyt dobrze, w końcu jej było szkoda zniszczyć tego jego fatałaszki. Właściwie, dobrze, że ugryzła się w język, bo jak dla niej to wyglądał niczym stróż w boże ciało. Życie. Jednak to też wyobrażenia Flory. Może po prostu jeszcze nie przywykła, albo co gorsza jest nienauczona obcować z ludźmi w tego typu sytuacjach? Ewentualnie… Rience tak się odstrzelił, bo potraktował to jako randkę, szkoda że Flo jest niedomyślna. Dobra, wiem. Koloryzuje. -Mam ich sporo, więc jeśli będziesz chciał, to możesz taki ode mnie dostać. Wzięłam to tylko na pamiątkę. – Uśmiechnęła się szerzej, by słysząc jego dalszy wywód, pacnąć się w czoło. Wzruszyła jedynie ramionami, by zacząć go przedrzeźniać. [/b]-Skąd, wyrośnie Ci róg, taki jak mają jednorożce i skrzydła jak u testrala. Nie bój się. No chyba, że naprawdę się obawiasz z niekształcenia ciała, to możemy tego zaniechać![/b] – Uniosła ręce do góry, jakby w geście poddania się, ale jak widać krukon wcale nie miał zamiaru rezygnować, stąd Flo wypowiedziała tą magiczną formułkę „trzy-cztery”, a zaraz potem rzuciła w Rience’a szczyptą magicznego proszku, który w tym momencie znalazł się na jego koszuli, policzku i drobnym fragmencie szyi. Uśmiechnęła się szerzej, bo była naprawdę ciekawa efektu jaki ów specyfik daje, ale… Zapomniała o jednym, że różowy proszek ze święta holi był odpowiedzialny przede wszystkim za nagły przypływ czułości. Jeszcze tego brakowało, by Florka zaczęła uciekać w popłochu, ale drodzy państwo… Z nią, przecież wszystko jest możliwe.
Zachichotał cicho w ramach odpowiedzi na komentarz jaki mu zafundowała. Ubrana jak łajza? Szaleństwo jak nic. Rience niestety, bądź właśnie stety, nie potrafił wyobrazić sobie Flory w ubraniu, które umiałby określić jako łajzowate, a więc nienadające się do codziennego noszenia. Zdążył się już przyzwyczaić do tego, że kobiety często dramatyzowały w tej kwestii i niejednokrotnie przesadzały, zwłaszcza gdy odczuwały silną potrzebę wystrojenia się na randkę. Niestety również nierzadko z nim, więc nietrudno jest się domyślić kto musiał zapłacić za zakupy żeby wyjść na gentelmana, prawda? - Przestań - powiedział łagodnie i musnął przelotnie jej ramię palcami, jakby chcąc jej w ten sposób dodać otuchy. To był dość naturalny odruch u niego, bo i jemu zazwyczaj położenie dłoni na ramionach pomagało się uspokoić. - Wcale nie wyglądasz jak łajza. Nie trzeba nosić kilograma makijażu na twarzy i Merlin raczy wiedzieć jak drogich ciuchów, żeby wyglądać dobrze. Mnie się podobasz w takiej odsłonie. Poza tym bardzo przesadzasz z tymi sukienkami. Masz szczupłe, ładne nogi, więc na pewno będzie Ci w niej dobrze, nie oszukasz mnie! Chyba się chłopak zaangażował trochę w obronę wizerunku Flory przed jej własnymi krytycznymi spojrzeniami. Zresztą on naprawdę tak uważał. Chciałby ujrzeć ją w lekkiej i zwiewnej, dziewczęcej sukience, bo w sumie nieważne ilu seksownych kobiet by w życiu nie widział to zawsze najmocniej pociągała go niewinność i nieskalane ciało. W tym temacie był trochę jak Ci, którzy uważają swe ciała za świątynie. Jeśli będziesz o nie dbał, ono niechybnie Ci się odwdzięczy. Trochę też szkoda, że nie wiedział, że Selene jest dziewicą, bo to tylko dodatkowo podsyciłoby jego zainteresowanie, ale hej, jak miałoby to wyglądać? „Siemasz, jestem Flo i nigdy nie uprawiałam seksu?”. No to brzmi co najmniej idiotycznie, więc już lepiej do tego nie wracajmy. W każdym razie to, że była trochę inna niż reszta dziewczyn wzbudziło w nim dość prostą reakcję, dzięki której jest tutaj z nią w tym momencie. Powtórka holi jest jedynie dodatkową atrakcją. Zachichotał cicho po jej słowach. - Hej, to fajnie. Zawsze chciałem nauczyć się latać, a jak wyrosną mi skrzydła i będę miał róg to już chyba PRAWIE będę pegazem. - uświadomiwszy sobie jak idiotycznie to zabrzmiało, roześmiał się szczerze. - Wtedy mogłabyś mnie dosiąść i odlecielibyśmy razem w kierunku zachodzącego słońca. Uśmiechnął się, dając tym samym do zrozumienia, że to wciąż tylko żarty, ale przygotował trochę proszku, co by nim obsypać małą Lyons. Po skończeniu odliczania sypnął w nią odrobiną żółtego specyfiku, sam „obrywając” różowym. Z początku niespecjalnie wiedział co się dzieje. Nie miał zielonego pojęcia co go czeka, gdy już jego skóra zetknie się z różem, ale dość szybko odkrył co takiego powoduje. Poczuł nagłą, niewyobrażalnie silną chęć, aby kogoś uściskać, co było dla niego tak zaskakujące, że z początku zdębiał, nie wiedząc co się dzieje. Zaraz jednak wypuścił z rąk woreczek i wyciągnął rękę, aby chwycić dziewczynę za nadgarstek. - Flora… - szepnął i spróbował przyciągnąć ją do uścisku. Było zupełnie tak, jakby to było jedyne co może go uchronić od szaleństwa. Dotyk jej włosów na jego policzku, jej drobne ciało tuż przy nim i jego ciepło, bijące lekko i grzejące jego wilowate kości.
Jak już dobrze wiemy, Flora miała bardzo niską samoocenę. To był jeden z powodów, dla których w tym momencie traciła głowę, a co za tym szło – chciała jak najszybciej i jak najskuteczniej zmienić temat. Rozpoczęcie prywatnego Holi, wydało jej się idealną sposobnością do tego, stąd względnie miała wrażenie, że jest uratowana. Oczywiście nie spodziewała się komplementów od Rience’a bo to było dla niej niemożliwym, by ktoś taki jak on – mówił, że jest ładna. Puściła więc tego typu argumenty mimo uszu, nie chcąc robić zbędnych nadziei, że ktokolwiek może ją mieć za „urodziwą”. -Ale nie lubię chodzić w sukienkach. Czuję się w nich bardzo źle… Są niewygodne, kiedy jeździsz na deskorolce, albo musisz zmienić się w psa… – Wydukała na jednym wydechu, nie analizując tego, że w tym momencie przyznała mu się do genetyki. I byle odpędzić jego myśli od czegoś tak oczywistego, co mógł wywnioskować, rzuciła w niego porcją magicznego proszku. Nie miała zamiaru oszczędzać chłopaka, który właściwie sam się prosił o retrospekcję Holi. Gryfonka zaczęła przed nim uciekać, jakby to miało jej cokolwiek pomóc, a potem mógł usłyszeć jej dźwięczny głosik, który nucił jakąś melodię. Właściwie dziewczę samo nie rozumiało, dlaczego z taką łatwością podjęła decyzję o śpiewaniu, bo przecież na co dzień tego nie robiła. A teraz? Magia proszków wydawała się nadzwyczajnie duża, bo skoro zmieniła podejście do życia i Flory, i Rience’a nie pozostawało nic innego jak po prostu temu ulec. Zmarszczyła dopiero po chwili brwi, gdy w końcu zrozumiała, że to co trzymała w rękach na krukona działa dość specyficznie. Od razu przypomniało jej się w Indiach, jak została nagle porwana przez grupę czterech młodych chłopców, a zaraz potem ją otoczyli i zaczęli przytulać. To było niesamowicie… Dziwne. -Rience, wszystko w porządku? – Spytała robiąc kilka kroków tył, bo nie przewidziała, że będzie chciał się do niej przytulić. W jej odczuciu powinien tulić drzewa, bo Selene nie była przyzwyczajona do takich poufałości, więc automatycznie jej strach i niepewności wzrosły do gigantycznych rozmiarów. Nagle ni stąd ni zowąd, gdy wykonała krok w tył, poczuła jak noga jej się mimowolnie ugina, a ona stoi niemal nad „przepaścią”, którą pociągnie ją w dół, tuż pod zakazany las. W ostatniej chwyciła Rience’a za rękę i pociągnęła go za sobą. Nie planowała tego, ale sturlali się na sam dół, a zaraz potem poczuła to dziwne mrowienie w podbrzuszu, gdy tylko znalazł się nad nią. Zimny dreszcz przebiegł po jej ciele, a ona? Chciała jak najszybciej się wydostać z tego uścisku, pomimo, że sprawiał jej niemało przyjemności. -Rience… Powinniśmy chyba wracać, nie sądzisz? – Jej głos był cichutki, a im atmosfera stawała się bardziej napięta, tym ona próbowała się wyluzować. Zacisnęła mocniej palce na ramionach krukona i jedyne o co się modliła, to by nie wydarzyło się nic… Zdrożnego, bo przecież nie planowała tracić dzisiaj swojej niewinności, ale jego urok był… Dużo silniejszy. Pieprzona magia.
Zostawił temat sukienek, nie chcąc się nad nim więcej rozwarstwiać. Skoro powiedziała, że ich nie lubi to nie będzie jej do nich przekonywał. Sam nie przepadał za narzucaniem komuś swojego zdania, a to, że sam bardzo nie chciał tego przeżywać, skutecznie odwiodło go od pewnej, natrętnej myśli. Mógłby ją do tego nakłonić… no, ale wiadomo, że gdy tylko sobie uświadomił co mu do głowy wpadło to dość szybko mu się odechciało takich głupot i oto wróciliśmy do momentu, w którym Hargreaves rozgryzał ciąg dalszy jej słów. Deskorolka, dobra spoko, sport jak sport, hobby jak hobby et cetera, ale bardziej go zainteresował ten fragment z psem. - Zmienić się w psa? - zapytał, unosząc jasne brwi do góry, wyraźnie zdziwiony jej słowami. Już drugi raz usłyszał od niej jakąś aluzję na ten temat, więc nie miał wątpliwości, że tym razem się nie przesłyszał. - Jesteś animagiem? - zapytał jeszcze, nie potrafiąc się nadziwić jak taka młoda duszyczka mogła posiąść tak zaawansowaną umiejętność z dziedziny transmutacji. Czyżby była wybitna w tej dziedzinie? Ciężko powiedzieć, wszak Rience jej nie znał na tyle, aby móc to określić, ale może kiedyś, w przyszłości, będzie miał chwilę aby dokładniej ją o to wypytać. Teraz nie było na to czasu, bo wszystko w jednej chwili straciło dla niego znaczenie. Przed kilkoma sekundami obsypywali się proszkami, a teraz czuł się tak dziwnie, jak jeszcze nigdy wcześniej. Jego naturalna chęć siania miłości stała się jakby magicznie powiększona. W jednej chwili Flora tańczyła i śpiewała, a w drugiej już zbliżał się do niej, ogarnięty obsesyjną potrzebą chwycenia jej w ramiona, a może nawet wymuskania jej drobnego ciała palcami. To co odczuwał nie było podnieceniem, ale nie było ku temu daleko. Wiedział, że jeśli zacznie ją dotykać to może między nimi dojść do czegoś niebezpiecznie bliskiemu temu stanu, a wcale nie był na to gotowy. Dopiero co ją poznał, dopiero co mieli się dobrze bawić, a jemu musiało zacząć odbijać. Nie miał wątpliwości, że to wszystko wina magicznych proszków, ale w tym momencie nie potrafił oprzeć się ich zniewalającej magii. Zachwiała się na swych drobnych nogach, a wtedy Rience poczuł jak traci grunt pod nogami. Przekoziołkowali po stromym zboczu, a blondyn dość wyraźnie odczuł, że poobijał sobie parę kostek, jednak to nie było teraz ważne. Po jakimś bowiem czasie ich ciała wreszcie oparły się grawitacji, a właściwie dotarły do końca zbocza, tuż przy lesie. Nie było czasu a to, żeby myśleć czy się zastanawiać nad sytuacją, bo przecież różowy proszek ze Święta Holi domagał się spełnienia jego przeznaczenia, a on był tak blisko Flory. Pochylał się nad nią, prawie, że przygniatając jej drobne ciało do ziemi swoim. Jasne włosy opadały mu falami tuż obok jej twarzy, a on niemalże czuł jej gorący oddech na swojej szyi. Przyblokowawszy jej uda swoimi kolanami, wbitymi w ziemię obok, wiedział, że teraz mu nie ucieknie. - Nie. - szepnął jedynie, a jego oczy rozbłysły znowu tym dziwnym rodzajem uroku, właściwego tylko pół wilom. Nie kontrolował tego, zupełnie ogłupiały przez inny rodzaj magii, więc nie ma co się dziwić, że zaraz pochylił się, aby bezpardonowo przytknąć wargi do delikatnych ust Flory i posmakować ich swoimi. Z początku był to jedynie delikatny pocałunek, ale nie, nie można się było po nim spodziewać tego, że łatwo na tym poprzestanie. Rozchylił jej usta językiem, teraz już opierając się na łokciach, aby móc delikatnie przytrzymać jej głowę dłońmi. Niestety gdzieś poza kontrolą jego świadomości, jedna z nich pojawiła się zaraz na brzuchu dziewczyny, zaczepnie wpełzając pod jej bluzkę. Ciężko powiedzieć co to miało na celu. Czy już jej pragnął, czy po prostu jego ciało domagało się większej syntezy, intensywniejszego połączenia? Zwykłego dotyku czy seksu tu, na tej zapomnianej przez Merlina łące?
Uzależniające piękno, jest lepsze niż najdroższe komplementy. Sentencje mogą pieścić umysł i zniewalać zmysły, ale to co jest pokarmem dla naszych znużonych oczu sprawia, że chcemy je otwierać częściej i jeszcze szerzej, by żaden szczegół nam nie umknął. Może to jeden z powodów, dla których w tym momencie łaknęli swoich ciał, ale warto wspomnieć, że nadal ciążył nad nimi zupełnie inny rodzaj magii, którym karmili swoje jakże zmęczone i wygłodniałe dusze. Nie mogła mu się oprzeć, bo to przeczyło wszelkim podstawom czarów, które poznała do tej pory. Jedynie poczucie, że ma ją w garści i może zrobić z nią dosłownie wszystko sprawiał, że czuła się coraz gorzej i.. Nie. Zepchnęła wszystkie sprzeciwy na bok, bo to jutro będzie ją męczyć poczucie winy, a przede wszystkim wyrzuty sumienia, które otępią jej jakże poszarganą duszę. Teraz napawała się chwilą, która mogła trwać i nigdy się nie kończyć, ale przecież każdy urok traci kiedyś na sile. Zatem ile czasu im jeszcze pozostało w tej sensualnej chwili? -Tak, jestem… - Zdążyła wyszeptać w międzyczasie, ale nie obchodziło ją to, że poznał tak głęboko skrywany sekret. Każdy je posiada, a to że jeden właśnie wyszedł na jaw, nie groziło zawalaniem Hogwartu, ani rozpętaniem mugolskiej wojny. To kwestia przyzwyczajenia, że pewne sprawy chowa się głęboko w sercu, ale Rience działał na nią w sposób, którego nie potrafiła opisać. Był uzależniający. Był tak bardzo rzeczywisty. Był tak bardzo… Inny. Nie umiała ubrać w słowa jego osoby, która w tym momencie działała na jej roztrzęsione ciało, drżące pod każdym jego muśnięciem. Miała wrażenie, że ulega własnym demonem, które skrywane były w jej drobnym ciałku od dawna. Teraz szukały możliwości wyjścia, ale trzymała je skrzętnie ukryte, aż do momentu, w którym Hergreaves w tak odważny sposób zakomunikował jej, że nie ma po co jeszcze wracać. Uległa. Uległa mu w każdym calu. Pozwoliła całować swoje usta, które nigdy wcześniej nie zaznały takiej pieszczoty. Miała nawet wrażenie przez krótki ułamek sekundy, że nie da rady. Tak właściwie nie wiedziała co winna robić, żeby nie wyjść na kogoś kto całował i był całowany pierwszy raz. Poddała się własnej intuicji, która nakazała rozchylić lekko wargi, by Rience mógł pertraktować z nią warunki dalszych wydarzeń, które zawładną ich ciałami i umysłem. Nie umiała odpowiedzieć na pytania, które kłębiły się w jej świadomości. Teraz jej myśli pędziły w zupełnie innym kierunku, jakby miały to byc sex w ogniu, którym się może sparzyć. Nie myślała na trzeźwo. Chciała by ta chwila się nie kończyła, a nawet jeśli to się stanie – to miał ją jako pierwszy. Ich usta pasowały do siebie w tym magicznym momencie, który dodawał z każdą sekundą i narastającym napięciem jeszcze więcej pikanterii. Gdy na ułamek sekundy ich usta rozłączyły się, wydawała z siebie cichy jęk, gdy jego dłoń sprawdzała fakturę jej ciała. Miała wrażenie jakby całe gorąco uderzyło w jej twarz, wypełniając najgłębiej ukryte zakamarki. Jedną dłoń zsunęła na tors krukona, drugą zaś wplotła w jego włosy, nieco zaciskając na nich smukłe palce. Nie chciała, by przerywał. Nie teraz. Nie w takiej chwili. Mogłaby się sparzyć na wiele sposób. Mógłby z nią zrobić, co żywnie mu się podobało, ale niech jeszcze nie kończy. To było tak głębokie, że pewnie mogłaby mu się oddać. Tu i teraz. Na tej polanie. Zdrowy rozsądek, czy potrzeba poznania czegoś nowego? I czuje te wypieki na swoich policzkach. Jest to dziwne, ale nie chcę przestawać. Zastanawiam się gdzie jest ta cienka granica między pragnieniem, a przyzwoitością.
Czy słyszał jej słowa? Trudno powiedzieć, wszak nie od dzisiaj uważa się, że mężczyźni nie posiadają pewnej ważnej umiejętności, która bywała bardzo przydatna w życiu. Mianowicie rozchodzi się tutaj o podzielną uwagę, która niejednokrotnie przypisywana była kobietom, które jakoby miały posiadać ją od chwili narodzin. Rience nie wiedział czy tak było w rzeczywistości, bo w swych rozmyślaniach nigdy nie posuwał się aż tak daleko, nawet mimo tego, że był człowiekiem raczej bardziej dociekliwym niż nie szukającym nowych inspiracji czy informacji. W każdym razie sam nigdy nie określiłby się kimś, kto takową, wręcz bohaterską zdolnością może się poszczycić. Kiedy koncentrował na czymś swoją uwagę, zazwyczaj zapominał się bez reszty i tkwił w obcym bądź niekoniecznie innym świecie i poznawał, badał, odczuwał coś nowego. Czy teraz było inaczej? Był zaślepiony przez coś bardzo obcego, co mieszało się z jego naturalną chęcią przeżycia czegoś nowego i intrygującego. Niechybnie działała tutaj magia, której nie spodziewał się nigdy w sobie poczuć. Wyższa logika czarów, zaawansowane techniki taktyczne. Jego umysł spowijała mgła, ale czy to była dobra wymówka dla tego, że właśnie zamierzał wziąć w posiadanie zaledwie siedemnastolatkę? Zwykle w kręgu jego zainteresowań znajdowały się kobiety starsze i dojrzalsze, z wyraźnie zarysowaną linią bioder i ładnym, wyrobionym już przez lata kształtem piersi. Tym razem jednak poczuł chęć połączenia się z dziewczyną, która ledwie niedługo miała tę dojrzałość osiągnąć. Jej ciało było szczupłe i bardzo drobne, kościste wręcz jak sama trafnie określała, ale wilowi to nie przeszkadzało. Ba, zadawał się być wręcz dodatkowo pobudzony nowym, niemalże odkryciem, jakie stanowiła dla niego jej napięta skóra. Muskał dłonią jej płaski brzuch i westchnął cicho, gdy przysunął nos do jej szyi, aby wciągnąć w nozdrza jej zapach. Nie od dziś uważał, że węch jest jednym z najbardziej interesujących zmysłów, a teraz po raz kolejny miał dowód swej nieomylności. Paradoksalnie jęk jaki z siebie wydała wcale go nie otrzeźwił, a zadziałał wręcz niczym zapalnik zamontowany na końcu tajemniczego mechanizmu przymocowanego do kilku lasek dynamitu. Był on jednak zbyt krótki, aby pozwolić inicjatorowi wybuchu na bezpieczne oddalenie się z miejsca detonacji, bowiem w tym przypadku reakcja była natychmiastowa. Jeśli wcześniej jakimś cudem nie było między nimi pożądania to właśnie się ono pojawiło.. no, a przynajmniej ze strony blondyna. Nie był pewien czy i Flora czuje to samo. Nie wiedział nawet ilu miała wcześniej partnerów. Nie znał Hogwartu na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie oszczędzi on żadnej dziewicy, ale nie był też takim optymistą, aby sądzić, że podarowałaby mu swój wianek. Nie zasłużył na to. Był zbyt wielkim egoistą, co właśnie udowadniał. Ponownie złączył ich wargi, inicjując kolejną szaleńczą gonitwę języków, ale jego ręce stały się bardziej śmiałe. Bezpardonowo podwinęły jej koszulkę, szukając dwóch wypukłości - samotnych wysp na równinie jej klatki piersiowej, które zamierzał pochwycić palcami, gdy już pozbędzie się bielizny, a warto wspomnieć, że wcale się z nią nie cackał. Miał jeden cel, a na pewno nie było nim rozpalenie jej do czerwoności i porzucenie tutaj bez zaspokojenia, ale z całą pewnością gdzieś pod tą nieobliczalnością kryły się jeszcze ziarna zdrowego rozsądku. Ciężko powiedzieć jakim cudem miał to przy sobie, ale jak widać osoba, która na co dzień lubi mieszać w kociołku nosi przy sobie dziwne rzeczy. Rience oderwał wargi od jej ust i wręczył Florze niewielki flakonik z eliksirem, który chyba musiał wyciągnąć z kieszeni spodni. - Wypij. - polecił jej krótko, a sam dość sprawnie rozpiął pasek swoich spodni i odpiął guzik, czując, że sprawia mu to niejasną ulgę, po nagłym zmniejszeniu się przestrzeni operacyjnej w dolnej części jego ubioru. Poczekał, aż Lyonsówna poczyni to co jej przykazał, po czym równie bezczelnie zdarł z niej jej spodnie. Tak mu było spieszno do tego wszystkiego.
W takich momentach umysł przestaje pracować na zadowalającym nas poziomie. Wszystko ulega znacznemu pogorszeniu, a jedynie bodźce na świat zewnętrzny są dużo bardziej intensywne. Serce mogłoby być połamane na milion kawałeczków, ale w tej jednej sekundzie uniesienia wiemy, że to jedyne co może nam przynieść spełnienie – bez względu na dalsze konsekwencje, które niesie ze sobą przyszłość. Otumanieni ulotnością chwili, która nigdy nie będzie miała końca, a przynajmniej takie są nasze płonne nadzieje i marzenia, jakim się oddajemy z jeszcze większą przyjemnością. Chcemy tego. Pragniemy jak niczego innego, a finalnie dostajemy, bo przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by stać się egoistą i od progu czyjegoś żywota bezczelnie żądać tego, na co mamy ochotę. Określą nas mianem głupców? Przypiszą nam inne, równie piękne epitety? To nie jest istotne. Nie kiedy chodzi o nasze zadowolenie, jakie może przynieść upust naszym zwierzęcym instynktom. Wbrew pozorom każdy został postawiony przed chwilą, w której musiała rządzić spontaniczność i brak zahamowań. Czy nie to robił w tym momencie Rience z Florą, która nieświadoma wszystkiego brnęła po omacku, dotykając smukłymi palcami jego ciała, nie wierząc w to, że ta sytuacja ma miejsce naprawdę. Nigdy nie była pieszczona w sposób wysublimowany, delikatny, wręcz idealny. Nikt nie sprawdzały faktury jej ciała z taką precyzją, jakby była porcelanową lalką, która może rozbić się na milion maleńkich kawałeczków, gdy ściśnie się ją nieco mocniej. Nie myślała w żaden sposób trzeźwo, poddawała się tempu, które nadawał. Jej oddech stawał się jedynie bardziej płytki, a zaraz potem gwałtownie przyspieszał. Czuła się niezręcznie, ale próbowała odpędzić wszystko od siebie, tak by wyrzuty sumienia, które mogły się pojawić w jej drobnym ciele było z łatwością odepchnąć. Skupiała się na palcach Rienc’a, które sunęły po jej piersiach, a ona coraz bardziej drżała. Wszystko było nowe. Inne, a mimo to nie potrafiła już z tego zrezygnować. Sam napędzał dalsze poczynania, a co za tym szło – gdy tylko udało się wsunąć dłonie pod jego koszulkę od razu się jej pozbyła, odrzucając gdzieś na bok, przecież była tak bardzo zbędna… Dłonią wodziła po jego torsie, zatrzymując się w końcu na wysokości Hargreaves’owych żeber. Mogła sprawiać wrażenie jakby każde liczyła oddzielnie, ale tak naprawdę badała niczym wykwintny lekarz jego skórę. Była ona niewiarygodnie delikatna, tak przyjemnie ciepła. Flo próbowała z każdą sekundą zebrać się w sobie, by to przerwać, ale bliskość chłopaka była zbyt otumaniająca. Chciała spróbować tego, co było tak abstrakcyjnie niemożliwe i zakazane, a ostatecznie i tak uległa. Jak jakaś pierwsza lepsza, ale… Czy tak na nią patrzył? Magia unosiła ich razem. Między chmurami. Jeśli ona była łatwa, to tylko dorównywała mu w jego kunszcie. Spojrzała na krukona niepewnie, gdy podał jej fiolkę z nieznaną substancją. Czuła jak zaczyna kręcić jej się w głowie, a następnie jak wszystko, co trzymało ją we względnym pionie ucieka. Pijana tą esencjonalną chwilą nie mogła poskładać wszystkich fragmentów, by do siebie pasowały. Dopiero gdy w pełni odurzona eliksirem zrozumiała, że to ten moment, w którym stanie się małą kobietą. W którym dojrzeje i będzie mogła podbić świat już nie tylko osobowością, ale może w końcu ktoś zwróci na nią uwagę, nie tylko przez pryzmat bycia dobrą kumpelą, ale przecież… Życie bywa tak bardzo przewrotne, prawda? Spięła nieco mocniej uda, gdy ściągnął z niej w końcu szorty i gdy zupełnie leżała pod nim naga. Dla niego. Przełknęła głośniej ślinę, a w momencie powrócenia do kontynuacji pocałunku, mimowolnie wplotła palce w jego włosy, by w tej szaleńczej gonitwie języków, w krótkiej przerwie wyszeptać mu dwa słowa, które zawierały w sobie wiele sekretów. Ostatecznie jego umysł mógł to odebrać na swój dziwny, pokręcony sposób. -Bądź delikatny…
Serce pulsowało w nim rytmicznie, pompując w ciało zastrzyk adrenaliny, rozchodzący się teraz przyjemnie po wszystkich komórkach ciała. Byli na błoniach szkoły, więc nie ma co się dziwić, że rozbieranie się na nich Rience uważał za coś co najmniej nieodpowiedniego jeśli nie lekkomyślnego. Jednakże jego zwyczajny zdrowy rozsądek jakby został gdzieś wessany, najpewniej przez gumową rurę i odrzucony w obliczu wspólnie spędzanych chwil. Jeśli ktoś by mu kiedyś powiedział, że będzie kładł nagą siedemnastolatkę w wysokiej trawie i muskał jej niewielkie piersi ciepłymi palcami, czując jednocześnie jak słońce ozłaca jego plecy to jak nic parsknąłby śmiechem. Nie był osobą, która chciałaby zaspokoić żądzę w pierwszy, lepszy sposób jaki mu przyjdzie do głowy i po prostu rzuci się na towarzyszkę, jeśli tylko przyjdzie mu na to ochota. Od tak wielu lat pilnował się, aby wszystkie jego zbliżenia zawsze były okraszone jedynie lekkim i przyjemnym flirtem, nigdy czymś co zniszczyłoby słodką mgiełkę niewinności w tak okrutny sposób jak seks. On obdzierał ludzi z ich dobroci i ufności. Sprawiał, że wszelkie zahamowania nagle gdzieś niknęły, bo nagość nie była już tematem tabu. On widział jej sutki, sterczące pod wpływem bodźców zewnętrznych i teraz już także jej łono, nieśmiało wyglądające spomiędzy zaciśniętych nóg, stanowiących swoisty gest zawstydzenia, tak daleki od obecnych ideałów, a ona mogła podziwiać jego mięśnie brzucha, zaskakujące przy tak szczupłej budowie ciała czy później także członka, czekającego na seksualne połączenie. Hargreaves żałował, że podobnego zawstydzenia nie widuje się częściej, gdyż może wtedy i on potrafiłby czerpać z fizycznego zbliżenia tak wiele jak Ci, którzy chcieliby takowe z nim przeżyć? Bezpruderyjność i gwałtowne emanowanie seksualnością wcale go nie pociągały. Podobało mu się to w jaki sposób dziewczyna reaguje nieśmiało na jego dotyk. Jak jej ciało dostosowuje się do ułożenia jego palców, jak szepce do niego prośbę, z której spełnieniem nie będzie miał problemów. Oczywiście, że nie zinterpretował ich dokładnie tak, jak powinien był zinterpretować. Nie zastanawiał się co się dzieje, pierwszy raz pozwalając kontroli na zupełne wyślizgnięcie się spomiędzy jego zaciśniętych palców. Pochylał się nad nią, muskając wargami jej nabrzmiałe od pieszczot sutki i pozwalając na to, aby rozpuszczone włosy stanowiły dla niej swego rodzaju dodatkowy bodziec, ale nie trwało to długo, gdyż oboje znów spletli języki, snując nimi kolejną długą opowieść o pożądaniu i spontaniczności. Zamruczał cicho, czując jej dłonie w swoich włosach, a sam musnął jej biodro wolną ręką. Przesunął opuszkami palców wzdłuż jej uda, po czym dotknął jej pachwiny, delikatnie rozsuwając jej nogi w bardzo łagodnym, nie naglącym geście. Zadbał wcześniej o to, aby niespiesznie pomasować wewnętrzną stronę jej nogi, aby się rozluźniła, bo wiedział, że jeśli nie uda im się osiągnąć całkowitego odprężenia to nie da rady spełnić jej prośby. Kiedy mięśnie były napięte - bolało za każdym razem i bez znaczenia było to czy partner starał się być delikatnym czy straszliwie spieszyło mu się do wszystkiego. Kiedy poczuł lekkie rozprężenie, powędrował dalej palcami, nagle rozdzielając ich usta, aby dosięgnąć do jej ucha, które pochwycił między zęby, owiewając jej zaraz gorącym oddechem. Prawa dłoń podrażniła łechtaczkę dziewczyny w lekkim, niespiesznym masażu, przechodzącym do drażnienia jej wejścia. Przygotowywał ją do tego, aby mogła go przyjąć bardzo powoli, wręcz irytująco ślamazarnie, ale to wszystko dlatego, że bardzo wziął do siebie jej słowa. Bądź delikatny… Wreszcie wyprostował się nieco, cofając dłoń od jej łona, aby pozbawić się dolnej części swojej garderoby. Odrzucił ją niedbale, jakby stanowiła zupełnie niepotrzebny komukolwiek dodatek i po prostu wrócił na Florę, ustawiając jej nogi pod odpowiednim kątem. Przesunął kilkukrotnie dłonią wzdłuż swojego członka nim nakierował jego czubek na dzisiejszy cel, do którego zaraz przylgnął. Lekko uniósł jej nogi, aby było im wygodniej. - Gotowa? - zapytał i naprawdę czekał na jej odpowiedź. Nie chciał robić niczego co przeczyłoby tego, czego pragnie, dlatego dopiero wtedy, gdy otrzymał zgodę, pchnął powoli biodrami, wchodząc w nią w długim, powolnym ruchu. Wtedy też odczuł niejasne wrażenie, że może jej słowa miały też inne znaczenie? Była bardzo ciasna, wręcz nieprzystosowana do przyjmowania w siebie czegoś o takim kalibrze jak penis w pełnej erekcji, ale i tak było już zbyt późno na to, aby się wycofać. Pochylił się, aby znów dosięgnąć wargami do jej twarzy, ale tym razem delikatnie pocałował jej czoło, nim cofnął się i ponownie wrócił, rozpoczynając stosunek.
+18 W naszym życiu mają miejsce takie momenty, w których rozsądek schodzi na boczny plan, a w górę biorą emocje i spontaniczność. Porzucamy nasze płonne nadzieje o szczęśliwym końcu, grzebiemy marzenia pod ziemią, z której nigdy ich nie wyciągniemy. Są to jednak te chwile, których nigdy nie powinniśmy żałować. W życiu przydarzy nam się jeszcze wiele momentów, dzięki którym poczujemy, że żyjemy, a jedyne co powinno nas obchodzić, to by było ich jak najwięcej. Byśmy mogli eskalować przygodę, a także niezapomniane przeżycie, które schowamy na dnie serca, a wracać będziemy do nich wtedy, gdy będziemy czuć się źle. Osaczeni przez rzeczywistość, która za każdym razem próbuje nas wpędzić w poczucie odpowiedzialności, obowiązku, ale gdy to zacznie nas przerastać spróbujemy żyć tak jakby miało by nie być jutra. Uciekniemy w odległy świat, który znany będzie tylko nam. Zatem podaj mi rękę i poprowadź mnie przez ciemność, mam wrażenie, że to jedyne słuszne rozwiązanie. Ulotność i sensualność chwili, w której leżeli pomiędzy gęstą trawą, ucząc się nawzajem czegoś nowego, przeżywali swego rodzaju rozkosz. Ona pokazywała mu zupełnie nieświadomie ten świat, który stał pod znakiem zapytania, a ona niczym ślepiec brnęła przez podniecenie, które dokładnie jak niezauważalne miejsca były zaskoczeniem. Nigdy nie flirtowała. Nie potrzebowała tego. Czułych gestów, takich samych słów, ani obietnic. Uważała, że nawet na nią przyjdzie czas, dlatego chciała odpocząć i przemyśleć wszystko co było względnie istotne. Mówią, że się żyje tylko raz, a na wiele czynników zewnętrznych nie mamy wpływu. Czy tak było i tym razem? Czy Flora mogła ulec, poddając się kolejnym pieszczotom? Czy wszystko miało przybrać na sile w momencie, gdy jej ciało bezwolnie będzie oddawało się Riencowi? Z pewnością. Nie ma na te pytania odpowiedzi przeczących, bo zrobiła to świadomie, dobrowolnie i coraz chętniej, gdy pokazywał jej, że reakcja na bodźce bywa czymś niesamowicie przyjemnym, dobrym i właściwym. Jęknęła zatem cichutko, gdy jego krukoński język tak przyjemnie drażnił jej sutki. Zagryzła dolną wargę, ciało układając w łuk co nastąpiło niekontrolowanie. Palce cały czas wplątane w Riencowe włosy pozwalały jej na to, by pomimo tej minimalnej dodatkowej pieszczoty, na ciele Flo pojawiła się gęsia skórka. Poczuła przyjemne ukłucie w podbrzuszu, które mogło być oznaką podniecenia, które wzbierało na sile z każdym kolejnym gestem chłopaka. Miała wrażenie, że szybuje niczym ptak pośród chmur, a delikatny puch drażni jej dłonie, dekolt, brzuch, a ostatecznie uda. Cały czas były to jednak dłonie Hargreaves’a, które z perfekcją prawdziwego muzyka, kunsztem i wyrafinowanie badały jej fakturę ciała, reakcję na każdy, najmniejszy powiew wiatru czy dotknięcia opuszkami palców. Czuła się piękna. Pożądana. Chciana. W tej jednej chwili czuła się tak samo jak te wszystkie dziewczyny, za którymi zazwyczaj obracał się z pewnością Rience, ale teraz był z nią. Z Florą Selene Lyons, która oddała mu najpiękniejszą część siebie. Zacisnęła mocniej palce prawej dłoni na włosach chłopaka, gdy z taką lekkością muskał jej uda, następnie pachwinę, a finalnie dotarł do jej kobiecości, która w tym momencie reagowała na jego dotyk. Każda pulsująca żyła w ciele Flo sprawiała, że dziewczę do reszty traciło zdrowy rozsądek, który budził w niej jeszcze jakiekolwiek reakcje samozachowawcze, ale jak widać… Zmysłowość potrafi zniwelować wszelkie dogłębnie skrywane instynkty, które blokowałyby podatność na tak stanowcze, wręcz przesiąknięte potrzebą bliskości ciała. Kolejny głuchy jęk wydobył się z jej gardła, a potem już tylko pokiwała głową dwa razy na znak, że jest gotowa, choć wcale chyba nie była. Nie miała świadomości, czy to będzie boleć, czy może jednak… Będzie przyjemne. Zacisnęła mocniej powieki, gdy poczuła jak coś kompletnie do tej pory nieznanego wypełnia jej drobne ciało i sprawia ból, który paraliżuje ją całą. Drżała. Jej biodra również, podobnie jak uda. Czuła jak przyjemność, która miesza się z cholernym spazmatycznymi skurczami dodaje jej nieco cierpienia połączonego z czymś dobrym. Chciała tego jeszcze więcej, ale zanim zdała sobie z tego sprawę, zdążyła zrobić na dłoni dość spory ślad po ugryzieniu, który zmieniał teraz kolory. Z czerwieni w mocny fiolet, by finalnie zakończyć na lekko brunatnej barwie, która z pewnością zostanie na nieco dłużej niż kilka dni. Kolejny pomruk i jęk, który wydobył się z gardła trafił wprost do ucha krukona. Mimowolnie ułożyła dłonie na wysokości jego bioder, by po chwili wbić w nie paznokcie, a usta pozwoliła złączyć w kolejnym pocałunku, który nadawał tej sytuacji delikatności, jakiej potrzebował umysł gryfonki. I nic więcej się nie liczyło, bo sensualność tych minut, które rozciągały się w czasie coraz bardziej nie miały już żadnego znaczenia.
No i przyszło co do czego. Krukon nigdy nawet nie wyobrażał sobie takiej chwili. Był raczej tradycjonalistą, gustującym w wygodzie i prostocie, jakie zapewniało mu zwyczajne, miękkie łóżko. Potrafił zakopać się w pościeli tak, że potem nie mógł wydostać się przez kilka długich godzin, znużony lenistwem, dlatego warunki sypialniane były bardziej niż wskazane na stosunek, a oto proszę. Właśnie najprawdopodobniej rozdziewiczał dziecko, któremu ledwie cycki urosły na łące. Będzie tego żałował, poczuł to już w momencie, w którym pierwsze fale pożądania przebiegały przez jego pachwinę, budząc przyrodzenie do życia. Teraz było jednak za późno. Konsekwencje i tak dosięgną ich oboje, jednak Hargreaves i tak poczuł dumę na wspomnienie tego, że pomyślał o wszystkim. Wciąż czuł na języku gorzki smak eliksiru antykoncepcyjnego jaki zażyła dziewczyna, a którego odrobiną podzieliła się z nim poprzez pocałunki. Nie było jednak czasu na rozpamiętywanie tej chwili, bo i na to przyjdzie właściwa pora. Trwał nieruchomo, czując ciepły powiew wiatru na swojej nagiej skórze i dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa. Jej mięśnie zaciskały się na nim z jakąś okrutną, niewłaściwą intensywnością co w tej chwili wywoływało w nim dwojaką reakcję. Z jednej strony czuł satysfakcję, gdyż dzięki temu stosunek z pewnością będzie dla niego intensywniejszy, a z drugiej niespecjalnie miał ochotę na to, aby w ten sposób dowiadywać się czy był pierwszym partnerem. Kilka nieopatrznych pchnięć, a z cała pewnością doprowadzi ją do łez, co wyraźnie odczuł w momencie wypełniania jej po raz pierwszy. Niezbyt głęboko, dając jej okazję do tego, aby wyczuć co tak naprawdę się dzieje. Zresztą, wszystko dopiero miało się rozwinąć, a wilowi wcale się nie spieszyło. Ona chwyciła go za biodra, a on z kolei podtrzymał ją w talii i praktycznie niwelując dzielącą ich odległość począł poruszać się w niej niespiesznie. Raz po raz leniwie wślizgiwał się w nią i wyślizgiwał, rozciągając jej pochwę w niespiesznym przygotowaniu do maratonu, mającego dążyć do spełnienia. Obsypywał jej szyję pocałunkami , rozdzielając je sprawiedliwie także pomiędzy jej wargi, aż w pewnym momencie po prostu ją objął, delikatnie do siebie przytulając i zapuszczając się nieco głębiej, ale i szukając punktu, w którym powinien się zatrzymać. Nie wierzył w to, że zdoła przyjąć go całego, dlatego wyznaczał granicę z wielką ostrożnością, zaś gdy udało się już ją ustalić, po prostu przeszedł do rzeczy. Zwiększył powoli tempo ruchów i niezdarnych pieszczot jakimi starał się ją obdarzać, chociaż nie oszukujmy się, szło mu to bardzo niepewnie. Był skupiony na dążeniu do osiągnięcia spełnienia, ale nie swojego, bo o nie nie dbał. Jeśli poczuje że zbliża się do krańca wytrzymałości, poradzi sobie z tym na swój sposób, aby tylko Flora mogła doznać szczytu przed nim. Nie wiedział skąd wzięło się w nim coś podobnego, ale nieważne z kim by nie chciał spędzać nocy, nigdy nie pozostawał jedynie osobą, która bierze, nic nie dając od siebie. Zresztą nie uważał, że to wada, więc i nie rozdrabniał się specjalnie jeśli o to chodzi. To był po prostu seks i nieważne czy pierwszy, piąty czy dziesiąty. Ważne, aby został dobrze zapamiętany, na co właśnie pieczołowicie pracowali.
Seks jest przyjemny, a co za tym idzie… Ona się dopiero teraz tego uczyła. Przed Riencem było niemałe wyzwanie, ale miał też spore pole do popisu w kwestii swoich jakże wilowych seksualnych umiejętności. Powinien się starać, a także działać na tyle dobrze, by pierwszy raz był tym najlepszym. Ale czy można mówić o momencie rozdziewiczenia, by było to coś niesamowitego? Wszystko zależy od osób, które oddają sobie nawzajem tę jedną część, dość istotną i jakże ważna z perspektywy czasu i życia. W tym momencie Flora uczyła się wszystkiego. Starała się odgadnąć, czy jest to dobre i właściwe, czy jej się to podoba, czy nie. Dotyk chłopaka był niewyobrażalnie przyjemny, ale nie sądziła, że da jej to na tyle spełnienia, by mogła zapomnieć o bólu, który nadal paraliżował jej dolne części ciała Uda zaczynały drżeć, podobnie jak biodra. Reagowała na każde mocniejsze pchnięcie jękiem i cichym pomrukiem. Napinała mięśnie, a także próbowała spowolnić oddech, który przyspieszał i nadawał tej czynności, do której została powoli wdrażana zupełnie innego tempa. Czy to było ważne i istotne, by każdy skrawek jej ciała reagował na ten moment uniesienia inaczej? Jeśli tak, to po raz pierwszy jej ruchy były zupełnie nieskoordynowane. Serce biło własnym rytmem, dłonie wodziły po tylko jej znanych ścieżkach, zahaczając o ciało chłopaka, podobnie jak myśli biegły dróżkami, o jakich młoda gryfonka nie miała nawet pojęcia. Zwilżyła lekko dolną wargę, gdy ten znów wrócił do głębszych ruchów bioder. Nie wiedziała co robić, a z każdą sekunda miała wrażenie, że dziewczyny powinny wydawać z siebie dźwięk, jakikolwiek – oczywiście chodzi o dźwięk zadowolenia, które miało nadejść, ale teraz? Było to wymieszane z bólem i tym, że nie była przyzwyczajona do tego typu uniesień, zatem musiała unikać grymasu na twarzy, by nie sprawić mu przykrości. Zamknęła mocniej powieki, bo do oczu cisnęły się łzy. Objęła krukona na wysokości karku, by po chwili przyciągnąć go siebie i zatopić swój zgrabny nosek w jego wgłębieniu obojczykowym. Miała wrażenie, że to jedyne i słuszne rozwiązanie dla obecnego stanu, w którym się znalazła. Nie krzywdził, ale mimo to nie potrafiła czerpać z tego pełnymi garściami. Ścisnęła jeszcze raz mocniej uda, by dać mu znać, że prawdopodobnie to co jest orgazmem właśnie spłynęło na nią jak grom z jasnego nieba. Jeszcze jęknęła kilkukrotnie wprost do jego ucha, ale głos dziewczęcia był nadzwyczajnie cichutki. Nie było potrzeby żeby jęczała jak rasowa gwiazda porno, bo to zazwyczaj bywa udawane, a ona wolała tkwić w przekonaniu, że seks ma posmak lekkiej goryczy, bólu i przyjemności, które wymieszane dają całkowitą rozkosz. Tak było w jej przypadku? Tego doświadczyła? Jeśli tak, to miała wrażenie, że nie powtórzy tego aktu zbyt szybko. A może to błędne myślenie, bo pomimo wpływu magii wcale nie potrafiła przeżyć tego niesamowitego momentu pierwszego razu właściwie? Za dużo myślała. Analizowała i przede wszystkim, za bardzo się bała, a jedyne na co czekała… To, by on poczuł się dobrze, przecież ponoć to o to w tym chodziło.
wybacz ciulowość posta, ale kurwa nie mogę się na niczym skupić...
Tymczasem Rience bardzo się starał, aby nie robić jej krzywdy. Jego ruchy były dość płynne, ale niespecjalnie popędliwe, a zagłębiał się jedynie na tyle, aby nie próbować rozpychać jej na siłę. Teoretycznie wiedział, że coś takiego jak duże rozciągnięcie pochwy jest możliwe, wszak kobieta musiała być przystosowana do przyjmowania w siebie o wiele większych rzeczy niż jego przyrodzenie skoro była zdolna urodzić dziecko, ale zdarzyło mu się słyszeć z jakim bólem walczy się podczas porodu. Nie chciał, żeby czuła się teraz tak, jakby po prostu grzmocił ją bez zastanowienia, dlatego gdzieś w między czasie jego wargi szeptały do niej czułe słowa i muskały jej usta, policzki, ramiona czy szyję. Palce ślizgały się po jej ciele z niewyobrażalną delikatnością, jakby była jedynie kruchą lalką, którą może złamać każdym nieopatrznym ruchem. Utrzymanie kontroli nad sobą przychodziło mu zaskakująco łatwo. Zazwyczaj był raczej popędliwym człowiekiem, napędzanym przez swoje kapryśne drugie ja, ale tym razem wszystko było inaczej. Nie rozumiał czy to kwestia tego, że ku stosunkowi pchnęła go ta tajemnicza siła czy po prostu przy Florze nie potrafił być tak… wilowaty jak niekiedy potrafił. Może to zasługa tego, że po spotkaniu w pociągu szczególnie się pilnował, aby nie korzystać z możliwości nadanych mu przez przodków, kto wie, sam Hargreaves tego nie rozumiał. Niemniej jednak czuł jak jego samokontrola zostaje nadszarpnięta, gdy prosto w jego ucho jęknęła kilkukrotnie. Nie musiała się poruszać ani nic mówić, wystarczyło, aby po prostu wydała z siebie ten jeden dźwięk, a jego krew nieco się zburzyła. To było po prostu podniecające, więc szkoda, że w gruncie rzeczy była tak spięta. - Rozluźnij się… - szepnął do niej, jeszcze na kilka chwil przed osiągnięciem spełnienia, a gdy poczuł jak jej ciało się rozpręża, dał sobie swobodę, odpuszczając kontrolę wytrysku. Teraz już mógł sobie w niej zmięknąć nawet i w tej chwili, jednak wiadomym było, że to tak nie zadziała. Minęła jeszcze krótka chwila, nim kilkunastoma pchnięciami zakończył ich stosunek wypełniając ją z cichym dźwiękiem wyrwanym zza jego warg. Nie było jak w filmie dla dorosłych, ale to sprawiało, że Rience jeszcze boleśniej odczuł jak bardzo jest realne to co właśnie zrobił. Całe szczęście, że pamiętał o eliksirze, wszak dzieci rodzące dzieci to było coś w czym bardzo nie chciał brać udziału. Pozwolił sobie jeszcze przez chwilę trwać w niej, zupełnie miękki, nim wysunął się powoli, przysuwając ją do siebie i obejmując troskliwie. Natychmiast pojawiły się ogromne wyrzuty sumienia, zwłaszcza, że Lyons przez praktycznie całe zbliżenie była taka sztywna, że musiało ją boleć i siłą rzeczy krzywda była. Zacisnął mocno wargi i nie wypuszczając jej z rąk, sięgnął po różdżkę, aby zaklęciem oczyścić ich oboje z nasienia oraz potu. - Lepiej się ubierzmy. - polecił jej, po czym wypuścił ją z objęć i zaczął sprawnie wciągać na siebie ciuchy. Po chwili był już ubrany, a kiedy Flo również była odziana, objął ją ramieniem i pociągnął za sobą, prowadząc w stronę Hogsmeade. - Chodź… odprowadzę Cię do domu.
[ztx2]
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Była gotowa na trening ze swoim kapitanem, a trzeba nawet rzec, że przystojnym kapitanem. Tym razem miała ze sobą swoją miotłę, nie miotłę szkolną. Potrzebowała troszkę dodatkowych treningów by poprawić swoje statystyki przez zbliżającym się meczem z innym domem. Nie mogła się przecież zbłaźnić bo wyglądałoby to paskudnie. W dodatku ona sama na oczach innych strasznie by zmalała. Dlatego też zaraz po otrzymaniu listu od Caesaire'a od razu pobiegla do Wielkiej Sali coś zjeść a potem do dormitorium by się przebrać i wraz ze swoją ukochaną miotłą pobiec pod Zakazany Las. Przy okazji zrobiła sobie rozgrzewkę całą drogę biegnąc tutaj. W oczekiwaniu na chłopaka zaczęła wykonywać ćwiczenia rozciągające na trawie. Coś w stylu brzuszków, pompek i na koniec szpagatu, plus rozciąganie nóg i rąk, czyli rozciąganie mięśni by były bardziej rozluźnione.
Nigdy, nawet w najbardziej porytych przewidywaniach nie spodziewał się, że będzie zmuszony uczyć się latać. Oczywiście nie na miotle, tę umiejętność na szczęście zdobył już dawno temu. Jenak latanie na miotle, a na własnych skrzydłach to były dwie, zdecydowanie różne rzeczy. Podrywanie się do lotu nie było takie proste, jak sądził. Lądowania... cóż, uznawał za udane za każdym razem, kiedy udawało mu się nie nurkować dziobem naprzód w śnieg. To coś pomiędzy tymi dwiema czynnościami, co od bidy - tylko od bidy - można było uznać za lot, trwało najczęściej zbyt krótko, by można było o tym cokolwiek powiedzieć. Niemniej starał się. Naprawdę się starał. I to powoli zaczynało przynosić efekty. Każdy "skok", który wykonywał był dłuższy od poprzedniego, no i lądowania wypadały już zdecydowanie zgrabniej od tych na samym początku. Był tym wszystkim tak zaaferowany, że nie od razu wyczuł zbliżające się zagrożenie. Próbował właśnie nieco innej techniki poruszania skrzydłami (nie przypuszczał zresztą dotąd, że machanie nimi może wymagać jakiejkolwiek). Przygotował się do skoku, wyprostował czarne, lśniące w słońcu pióra i... - CO SIĘ KUŹWA WYRABIA DO CHOLERY?! - wrzasnął... a raczej wrzasnąłby, gdyby mógł, ponieważ z jego gardzieli wyrwało się tylko histeryczne krakanie. Choć to było naturalnie bardzo wymowne, histeryczne krakanie. Otóż jakiś niezidentyfikowany, acz zauważalnie włochaty obiekt kurczowo uchwycił zębami jego piękny ogon. I z tego co zdążył się już zorientować - nie miał zamiaru puszczać, mimo włożenia całej siły skrzydeł w próbę uwolnienia się. To wstrętne kocisko, które w innych okolicznościach awansowałoby zapewne na przeuroczego kociaka, upatrzyło sobie jak widać kruka-jeszcze-nielota na obiad. Nie pozostawiało mu więc wyboru. Przemiana z powrotem w człowieka trwała krótką chwilę i przebiegła bez komplikacji, co William przywitał z ulgą. (Nigdy dotąd nie zmieniał się w takim pośpiechu i stresie, istniało więc ryzyko, że proces może się nie udać.) Następne co zrobił to chwycił kompletnie zdezorientowaną (do tego stopnia, że wciąż trzymającą w pysku tył jego szaty) paskudę za skórę na karku i uniósł na wysokość oczu, mierząc go morderczym spojrzeniem.
Naprawdę wolałaby siedzieć teraz w dormitorium. Tak się przykryć kocem, grzać w ciepełku, czytając kolejną książkę... Do tego herbata z miodem i cytryną. Albo kakao. Przecież to idealny zestaw na taki dzień, jak ten. Ale przecież to oczywiste, że coś musiało jej przeszkodzić, prawda? Traktor ostatnie dwie godziny siedział na parapecie i miauczał wniebogłosy. Co jakiś czas opierał łapę (lub obie) o szybę i zawodził jeszcze bardziej. Avis wiedziała, że jej kocur lubi śnieg, ale no nie miała ochoty wychodzić na tę zimnicę. Tyle że kotu nie przetłumaczysz... Tak więc ubrała się tak ciepło, jak się dało, wrzuciła książkę do torby, licząc, że może uda jej się gdzieś przysiąść i poczytać, przewracając kartki chyba cudem przez te grube rękawiczki, wzięła kota pod pachę i wyszła. Oczywiście ledwo przekroczyła główne wyjście, wrzuciła zwierzaka w śnieg i ze śmiechem obserwowała, jak kocur ginie w zaspie, żeby po chwili z niej wyskoczyć i rzucić się w następną. Zwykle koty nie lubią śniegu, bo jest zimny i mokry, ale Traktor nie był zwykłym kotem. On ewidentnie miał coś z głową. Spacerowali więc sobie po błoniach, rozkoszując się w mniejszym lub większym stopniu zimową aurą. Krukonka niespecjalnie zwróciła uwagę na fakt, że kocie zainteresowanie wyraźnie przykuł jakiś kruk. Zresztą nie było w tym specjalnego, instynkt łowcy i tak dalej. Ptak zaraz odleci i tyle będzie z polowania. Ale kruk nie odlatywał. Trochę jakby próbował, ale niezbyt mu to wychodziło. Może ma złamane skrzydło albo jest jeszcze młody i nie umie jeszcze za dobrze latać...? - Traktor, zostaw i chodź - rzuciła, szczerze licząc, że to wystarczy. Nie wystarczyło. Poszła więc za nim, żeby go osobiście odciągnąć od (wrzeszczącej) zdobyczy, kiedy... Zdobycz zmieniła się w człowieka. Aż ją wcięło. Nie wiedziała, co powiedzieć, dopóki jej kocur nie został uniesiony na wysokość żądnych mordu oczu chłopaka. - Ej, zostaw. Przepraszam za niego, ale to tylko kot, chyba rozumiesz, nie? Możesz go już postawić? - powiedziała do nieznajomego, starając się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, żeby przypadkiem nie wystraszyć tego, w którego rękach było teraz życie Traktora.
- Ten kot prawie odgryzł mi tyłek! - wyrwało mu się. Uspokój się. Krążąca wciąż w jego żyłach adrenalina nie ułatwiała mu zadania, lecz po zażegnaniu kryzysu powoli zaczynał się rozluźniać. Raz, dwa... Odetchnął głęboko i spojrzał na trzymanego kocura, który uzmysłowiwszy sobie swój błąd przybrał wyraz pyszczka przywodzący na myśl minę skrzyczanego pięciolatka: nie wie co zrobił, ale mu przykro. Aż się rozczulił na ten widok. Złapał zdezorientowanego kota już normalnie i pogładził jego - rozczochraną i wilgotną od stopionego ciepłem jego ręki śniegu - sierść. - Nic się nie stało. Wybacz, że tak się uniosłem, jestem animagiem od może trzech dni, nie nauczyłem się jeszcze latania i przemiany wciąż są dla mnie czymś nowym. A ten... atak... był dość nieoczekiwany. Oddał kota dziewczynie i otrzepał sweter ze śniegu. Ten już miejscami zaczął topnieć, przesiąkając przez materiał i wywołując na jego skórze dreszcze. - A ciebie co skłoniło do opuszczenia dormitorium?