Największy pub na ulicy Tojadowej. To tutaj przychodzą czarodzieje po ciężkim dniu pracy, jak i Ci po prostu spragnieni odrobiny rozrywki. Pub posiada kilka mniejszych sal, w jednej z nich znajduje się nawet niewielka scena przygotowana na drobne występy. Bar jest zawsze dobrze zaopatrzony i można dostac tu przeróżne rodzaje alkoholi, od magicznej ognistej whisky, poprzez zapożyczony od mugoli zwykły gin.
Woda Goździkowa Piwo kremowe Sok Dyniowy Kłębolot Ajerkoniak Absynt Dymiące Piwo Simisona Smocza Krew Boddingtons Pub Ale Beetle Berry Whiskey Ognista Whisky Grzane wino z korzeniami i koglem−moglem Rum porzeczkowy Wino skrzatów Sherry Rdestowy Miód Łzy Morgany le Fay Tuică
Nie żeby coś, ale wszystko się Villiers'owi poprzestawiało... Tyle dziewczyn, tyle kłopotów... Właściwie kobiety to dla niego same kłopoty. Bądźmy szczerzy. Po co one to wszystko komplikowały? Scarlett, Violet, ta ładna Puchonka i MMS? I na pewno ktoś jeszcze... Przecież on się nie nadawał... Pewnie dlatego w akcie desperacji napisał do Cedrika. Wcale nic nie knuł. Zwyczajnie potrzebował męskiego towarzystwa... Bez machania rzęsami i macaniem siebie nawzajem... Zwyczajna gadka o wszystkim. Należało mu się to po tym wszystkim. Po dziwnych wpisach Obserwatora i jeszcze dziwniejszych akcjach z Jude... Eee... To już w ogóle jakaś pomyłka. Dobrze, że trzymał się z dala na razie od komentowania tego wszystkiego, bo pewnie tylko ściągnął na siebie niepotrzebną mu teraz uwagę. Kminicie, nie? To przecież kompletnie nie ma sensu, bo... Bo po prostu nie chciało mu się... Nie wiadomo o co chodziło... Zwyczajnie za dużo tych spraw, które donikąd nie prowadziły tylko komplikowały jeszcze bardziej sprawy... A Cedrik? Cedrikowi miał ochotę przywalić, kiedy dowiedział się o kiełkującym związku ze Scarlett, ale zrezygnował. On miał dziewczyn na pęczki, a po korespondencji z SMS odkrył, że to wszystko prowokacja i szkoda mu było faceta... Bennett przecież był w porządku. A w jego kodeksie znajdował się taki punkt, który wskazywał na to, żeby nie wchodzić w konflikty z kumplami, jeśli chodzi o dziewczyny. One zwyczajnie nie były warte psucia przyjaźni i innych stosunków, które zawarł z chłopakami... A zatem siedział w tym barze z zamówioną whiskey i obserwował wejście... Cedrik zaraz tu będzie i przynajmniej posiedzą sobie, jak za dawnych czasów... I pomyśleć, że on podobno jest teraz u mamy w szpitalu... W sensie taką miał wymówkę. Szkoda, że nie widział tej kobiety od około roku i choć szukała go on wciąż zbiegał... No w sumie pojawiała się w szkole, ale wtedy też umykał. Aż wreszcie napisał list, że nie jest gotowy, że nie chce ich widzieć, żeby dali mu spokój. W końcu siedemnaście lat to jakaś niezależność, nie? A nadal był dzieciakiem... Jakby ominął fazę dojrzewania... Rozpieszczony Villiers? Nie. Raczej rozchwiany emocjonalnie. Niepewny... Kolejny łyk alkoholu i napełnienie szklaneczki... Właściwie umówili się na piwo, więc dał znak barmanowi, żeby przyniósł dwa kufle... Taaadaaaam!
Poprzestawiało? Całe życie Cedrika ostatnio było poprzestawiane. Nic mu nie szło, wszystko go denerwowało, a to tylko i wyłącznie przez jedno zdarzenie, jedną osóbkę, która niejako też była przyczyną wielu problemów Villiersa. Ale Bennett szczęśliwie o tym nie wiedział, dlatego zgodził się na spotkanie, co w jego obecnym stanie było czymś zadziwiającym, wszakże jeśli już decydował się na wyjście z mieszkania, to tylko na wykłady! A później włóczył się bez celu i włóczyyył... Oczywiście umyślnie odsuwał się ostatnio od życia towarzyskiego Hogwartu, jakoś te całe dramaty przestały go bawić. Może to dlatego, że sam jeden przeżywał? No tak, to już wiemy. Jednakże, dobrze zrobiłoby mu jakieś wyjście do pubu właśnie! Najchętniej schlałby się do nieprzytomności, bo to ekstra sposób na radzenie sobie z problemami, Cedric Casper Bennett poleca! Ale cóż, takie picie w samotności to jednak kiepskie było, nawet dla desperatów. Baaaardzo chętnie napiłby się z Drake'iem, ale ten był abstynentem, w dodatku uczulonym na chmiel, GDZIE TU SPRAWIEDLIWOŚĆ NA TYM ŚWIECIE? No i był jeszcze Elliott, ale był nieobecny, jak zwykle zresztą, ech. I to pewnie nie tylko fizycznie, no cóż! W każdym razie ta kupka nieszczęścia, którą stawał się Ced, powlokła się do pubu. Wypatrzył wśród ludzi Villiersa i klapnął na krześle obok. - Siemka, co tam? - zapytał, może nawet bez większego zainteresowania. Szczerze mówiąc, nie liczył na jakiś wielki pokaz empatii ze strony młodszego, ślizgońskiego kumpla... ach, no i kto też może wiedzieć, co się wydarzy, jeśli Cedric faktycznie postanowi napomknąć coś o SMS.
Ale po co? Po co rozmawiać o Saunders? Warto było poruszać tematy, które nie kończyły się niczym dobrym? Ta dziewczyna bawiła się uczuciami innych... Podobnie, jak Casper. A takich ludzi powinni zamykać, albo pozbawiać możliwości rozkochiwania w sobie ludzi. Koniec, kropka, do widzenia. Ale najwidoczniej los lubił robić żarciki z innych i dopuszczał do nich takich niszczycieli i przyglądał się z uśmieszkiem ich poczynaniom. Ile razy tacy, jak Villiers siadali na przysłowiowym kamieniu i opłakiwali własną osobowość, którą zostali obdarzeni? Wiele. Wiele razy nadchodziła skrucha, którą potem zastępował alkohol, potem przypadkowy seks i powrót do nawyków. Bo powinien zaakceptować siebie i uszanować to co się stanie. Przecież nie warto kłócić się z własną naturą. Zwyczajnie brzydko tak... Odchrząknął, kiedy pojawił się Cedrik i podniósł się z siedziska by ścisnąć mu dłoń i przysunął w jego stronę piwo, które przed chwilą zamówił. Po zadanym pytaniu przez Krukona... Jeszcze chwilę wszystko analizował i stwierdził, że faktycznie może odpowiedzieć bez ogródek. - Wiesz co u mnie... Poza tym, że Cornelia wróciła i truje mi tyłek to chyba bez szału. - Wzruszył ramionami biorąc spory łyk z kufla i odstawił z lekkim szczęknięciem na stolik owe naczynie... Faktycznie. Prawie zapomniał o siostrze. Cholera. Czy nie powinien wysłać jej listu ii... A co on dobry braciszek? Kimkolwiek był kolejny list od ojca, którego znowu nie otworzył, nie był dobrą wróżbą. Ale, ale... Może Ced ją widział? Czy oni ze sobą kiedyś nie kręcili? Dobra. Casper się poddaje. On kompletnie nie orientuje się kto z kim... On tylko wie kto z nim... - A Ty? Pojąłeś sens życia ludzkiego? - Zaśmiał się i zaczął grzebać w kieszeni kurtki, żeby odnaleźć fajki.
W pewnym sensie Cedric miał właśnie wrażenie, jakby ktoś zabawił się jego uczuciami. Ale wiedział też, że nikt mu nie kazał zacząć pałać do Scarlett czymś więcej, więc pretensje mógł mieć tylko i wyłącznie do siebie. O ile w ogóle można było mieć w tej dziwnej sprawie do kogoś pretensje! W każdym razie, Scarlett była też (właśnie, czy w czasie przeszłym?) jego przyjaciółką, zdenerwowałby się, gdyby Casper powiedział to na głos. Jak to sobie Ced mówił, przecież to nie była jej wina, tak to się niestety zwykle działo, jeśli ktoś był nie do końca stabilny psychicznie, wdawał się w taką relację typu fwb... jeszcze niedawno Cedric nigdy by się nie przyznał, że i on może należeć do grupy takich ludzi, ale teraz parę rzeczy naprawdę widział inaczej. - Wieem, widziałem się już z nią! - poinformował kumpla, biorąc łyk piwa. Chętnie zapytałby się, czy ta opowiastka o smoczej grypie jest prawdziwa, ale czy rozsądnym pomysłem było pytać się o to jej brata? A w sumie, co Cedric miał do stracenia? - Słuchaj Casper, Cornelia naprawdę wyjechała, bo była chora, czy to ściema? - zapytał bez ogródek, ale nie był to ton, który wskazywałby, że ta informacja jest jakoś Bennettowi niezmiernie potrzebna do życia. Ot zwykły, może nawet trochę bardziej niż zwykle, olewczy sposób mówienia Cedrika. W rzeczywistości naprawdę go to nurtowało, czy Villiers go nie okłamała... no cóż, orzyjaciółka nie chciała mu powiedzieć to okej, przecież nie obiecywał jej, że nie będzie dociekał innymi drogami! - Nooo ostatnio pojąłem go aż za bardzo... - odparł enigmatycznie, biorąc następny łyk piwa.
On naprawdę się martwił o Madison. Była jego przyjaciółką od lat, może nie najbliższą, bo za taką zwykł uważać tylko Stellę, ale zawsze dobrze się dogadywali i jeśli nie liczyć dwóch niezręcznych sytuacji (jednej na suto zakrapianej imprezie, a drugiej w Japonii, gdzie ulegli zbiorowej hipnozie), to ich relacja była zupełnie niewinna i to od samego początku. Mogli sobie flirtować, wygłupiać i wdzięczyć, ale doskonale wiedzieli, że nic się za tym nie kryje. Percy miał trochę wyrzuty sumienia, że odkąd poznał Zoe, spędzał mniej czasu ze starymi przyjaciółmi, próbując wykraść jak najwięcej czasu dla panny Champion. Trzeba go jednak usprawiedliwić - pierwszy raz w życiu był zakochany, a miał przecież już dwadzieścia lat! To uczucie spadło na niego jak grom z jasnego nieba i był w jego obliczu równie bezradny jak pryszczaty dwunastolatek, który zakochał się w płaskiej jak deska dziewczynce z równoległej klasy. Totalnie zgłupiał i nic nie mógł na to poradzić. Zoe owinęła go sobie wokół palca i nie chodziło tylko o to, jak cudowną była kochanką. Percival mógł godzinami na nią patrzeć, słuchać jej szczebiotu i z radością akceptować jej dzikie pomysły, zachcianki, które normalnej dziewczynie nigdy by nie przyszły do głowy. Fascynował go jej głód życia, głód doświadczeń. Czasem miał wrażenie, że panna Champion nigdy się nie nasyci wrażeniami. Oczywiście, bywała nieznośna, bywała irytująca, nieposłuszna i samowolna, ale potrafiła być uroczo bezwolna. Chyba był jedynym człowiekiem, który potrafił nad nią zapanować, a to nie byle co! Był szczęśliwy, ale pewne rzeczy zaczęły się sypać... choćby jego przyjaźń z Estelle i Brucem, który z niewiadomych przyczyn ubzdurał sobie, że Percy jest parszywym zdrajcą i z którym wdał się w bójkę. Rozkwasili sobie nosy, ale tym razem to nie załatwiło sprawy, nie zażegnało konfliktu. Parrington obrzucił kumpla stekiem wyzwisk i wyszedł, trzaskając drzwiami. Że co? Że był zazdrosny? Follett nie mógł tego ogarnąć, może Madison jakoś mu pomoże... No właśnie, Madison. Wpatrywał się w swoje ręce, próbując zrozumieć, jak ktoś może uważać ją do tego stopnia zepsutą, fałszywą i co tam jeszcze, żeby podejrzewać o romanse z nauczycielami, zwłaszcza że była w związku z Riverem. W porządku, może nie należała do dziewczyn, które siedzą grzecznie w kącie i ewentualnie wypiją kieliszek wina, lubiła się bawić i korzystać z życia i wszystkich jego aspektów, ale znał ją za dobrze, by wierzyć w te wszystkie paskudne plotki. Odsunął się od stolika i zaczął lekko bujać na krześle, przesuwając palcami po ciemnych, gęstych włosach. Obserwator musiał znajdować jakąś perwersyjną przyjemność w niszczeniu ludziom życia, plątaniu ich relacji i psuciu wszystkiego, co miało jakąś wartość.
Madison czasami tak miała, że wpierw coś robiła, a dopiero później myślała. Tak właśnie bywało z listami, które pod wpływem emocji pisała tak szybko, że prawie kruszyła końcówkę pióra, a następnie wysyłała sowę, nie czytając nawet powtórnie. W żadnym wypadku nie chciała dać Percivalowi powodów do zmartwień. Ich relacje zawsze były przyjazne, może nie byli najlepszymi przyjaciółmi, bo każde już w tej roli miało kogoś innego, jednak nie licząc tych dwóch wspomnianych incydentów, obu wyjątkowo przypadkowych, pomiędzy Kanadyjczyków nigdy nie wkradło się nic więcej, jak to zwykle bywa w dość bliskich relacjach damsko-męskich. Sytuacji z Japonii nie da się przyrównać do niczego innego, ponieważ nie byli wtedy sobą i stracili jakiekolwiek zahamowania, jednak na tamtej dość odległej w czasie imprezie w Riverside, na której pozwolili sobie na więcej niż zazwyczaj, Richelieu czuła się trochę tak, jakby robiła coś niewiarygodnie złego, jakby całowała własnego brata. Może to właśnie był powód, dla którego byli dla siebie niemalże aseksualni, po prostu podświadomie traktowali siebie prawie jak rodzeństwo. Od jakiegoś czasu wszyscy stopniowo się od siebie oddalali, każde zbyt wciągnięte w swoje prywatne sprawy, by zagłębiać się dodatkowo w problemy swoich znajomych. Nie znaczyło to nawet tyle, że ich relacje się powoli się rozsypywały, po prostu ich codzienność wypełniali teraz inni ludzie, tak jak w przypadku Folletta Zoe lub w przypadku Madison River. Znali się przez tyle lat, a dziewczyna nigdy nie sądziła, że może kiedykolwiek połączyć ich coś więcej, kiedy jednak los okazał się być przewrotny, była pewna, że ich związek będzie łatwy, w końcu mieli tyle podobnych cech. Zresztą na początku tak właśnie było, dopiero kiedy zaczęły się mieszać osoby trzecie, wyszło na jaw, że może mają zbyt wiele podobieństw w charakterze, skoro sprawy przybrały tak dramatyczny obrót, właściwie tylko i wyłącznie z ich winy, kiedy to rozdmuchali głupią aferę do nie wiadomo jakich rozmiarów. Od tamtego momentu wcale nie było łatwo, tym bardziej odkąd Richelieu uświadomiła sobie, że już nigdy nie będą w stanie na porządku dziennym powrócić do tego, co było wcześniej bez robienia sobie nawzajem wyrzutów i że nie potrafi tak po prostu zostawić tego za sobą i ruszyć do przodu. Z początku Richelieu dość sceptycznie podeszła do wizji spotkania się z Percym, któremu wspomniała już w korespondencji wystarczająco dużo, by prześwietlił ją i zadał pełno pytań, na które pewnie sama przed sobą nie potrafiłaby odpowiedzieć, jednak dosłownie chwilę później stwierdziła, że może to dobry pomysł, może nie powinna dłużej unikać szczerych rozmów z przyjaciółmi, może coś takiego wyjdzie jej na dobre, szczególnie jeśli było to pretekstem do wyrwania się z Hogsmeade, gdzie przewijały się cały czas te same osoby, które kojarzyła z Hogwartu i na które nie chciała już dłużej patrzeć. Teleportowała się na ulicę Tojadową i wchodząc do lokalu, przeczesała palcami włosy, które trochę się zwichrzyły w podróży. Rozejrzała się po wnętrzu i ruszyła w stronę stolika, przy którym wypatrzyła Kanadyjczyka. - Dzięki za spotkanie, ale naprawdę nie chciałam, żebyś się martwił. – rzuciła na przywitanie, całując go przy tym w policzek, a następnie zajmując miejsce naprzeciwko i machając łapką na kelnera, żeby się do nich pofatygował. Bez czegoś do picia ta rozmowa nie przejdzie, to pewne. – Nie chcesz mnie może oświecić co to za sprawa z Estelle? Ale tak od początku do końca? Naprawdę chyba coś mnie ominęło. I co w ogóle u Ciebie? – odezwała się niemalże natychmiast, nie dając tym samym Percy’emu czasu na zadawanie pytań. Wolała najpierw wyjaśnić wszystkie sprawy Folletta i dopiero później ewentualnie zmienić temat na swoje problemy.
Percy po prostu miał dosyć niedopowiedzeń. Dosyć wszystkiego, co stało pod znakiem zapytania, wykazywało ambiwalencję, mieniło się wieloma odcieniami. Zresztą to chyba kobiety wolą takie sytuacje, kiedy nie do końca wiedzą na czym stoją, kiedy czują pewien dreszcz niepewności, mogą snuć rozmaite domysły, nakręcać się i interpretować słowa i gesty na milion sposobów. Percivala jakoś to nie bawiło. To znaczy - owszem, kiedy chodziło o flirt i zabawę polegającą na wzajemnym wodzeniu się za nos, ale wtedy przecież wiedział, jakie są zasady i do czego zmierzają. Ale nie kiedy chodziło o coś, co w dużym uproszczeniu nazywał "prawdziwym życiem", to znaczy tym, na którym naprawdę mu zależało, w którym potrzebował jakiejś względnej stabilności. Tak naprawdę "prawdziwe życie" było tylko niewielkim wycinkiem całej rzeczywistości Percivala i należało do niego tylko kilka osób - rodzina plus Zoe plus Stella plus Madison plus Bruce. Reszta drużyny znajdowała się gdzieś na pograniczu, to znaczy zależało mu na nich, pewnie, byli jego kumplami i kumpelkami, ale prawda jest taka, że nie miał bladego pojęcia o ich komplikacjach uczuciowych i chyba nie czuł szczególnej potrzeby, żeby się tym zajmować. Co innego taka Madison, z którą mieli świetne, acz dosyć luźne stosunki. Naprawdę się o nią martwił, zwłaszcza że zazwyczaj nie przejmowała się niczym tak bardzo, a przynajmniej on nie pamiętał takiej sytuacji. Wyglądało na to, że oboje znaleźli się w punkcie, kiedy potrzebują swojego wsparcia, a zawsze to jakoś lepiej wychodzi twarzą w twarz, a nie przelewając swoje wątpliwości na papier. Ucałował jej ciepły policzek, zastanawiając się, jak to możliwe, że zawsze roztacza wokół siebie taką niezwykłą aurę, która większości facetów zupełnie mąci w głowach. Z drugiej strony on podobno robił to samo, a nie wiedział, jak to się dzieje. No dobrze, nie licząc drobnych sztuczek, których nauczyli go dziadek i doświadczenie. Oho, ktoś miał tu cykora przed mówieniem o swoich ciemnych sprawkach. Percy spojrzał na Madison przeciągle i uśmiechnął się kątem ust, chociaż tak naprawdę wcale nie było mu do śmiechu. Zamówił dla siebie whiskey, po czym westchnął ciężko i przesunął dłonią po włosach, zastanawiając się, od czego by tu zacząć. - Hm... jakby to powiedzieć. Zoe i Stella się nie kochają. To raz. Nie wiem, o co poszło, ale od początku patrzyły na siebie wilkiem, zwłaszcza Stella na Zoe. I... byłem strasznym palantem, spędzałem większość czasu z Zoe, a potem w Japonii... w Japonii gadałem o tym ze Stellą, powiedziałem jej, jaka jest dla mnie ważna...- umilkł na chwilę, przygryzając dolną wargę i kołysząc szklanką z bursztynowym trunkiem. Nie musiał go nawet pić, sama świadomość, że ma pod ręką coś mocniejszego, działała na niego kojąco.- A potem ją pocałowałem. Nie pytaj dlaczego, coś mi odbiło. I powiedzmy, że Stella się nie opierała- odchrząknął z zakłopotaniem i uniósł wzrok na Madison z miną skarconego szczeniaka.- A potem się na mnie wściekła. I coś się popsuło. A ja wróciłem jak gdyby nigdy nic do Zoe. A teraz Bruce się na mnie wścieka, prawdę mówiąc daliśmy sobie po mordzie. I znów - poszło o Zoe. Kolejny zdradzony, cholera - skrzywił się w czymś, co miało przypominać uśmiech, po czym upił solidny łyk whiskey i spojrzał na Madison z rezygnacją. - Teraz twoja kolej, aniołku. Zamieniam się w słuch.
Może faktycznie niedopowiedzenia, pozostawianie niepewności i pola dla domysłów oraz wieloznaczność były domeną kobiet, ale Madison była inna. Prosta. Musiała być pewna sytuacji, w której się znajduje, by móc działać pewnie i bez obaw, a nie tracić grunt pod nogami. Niejasne sytuacje ją wykańczały psychicznie, co oczywiście nie znaczyło, że czasami sama nie była prowodyrką właśnie takich sytuacji. Może nie zawsze grała fair, ale lubiła obserwować, jak ludzie raczą sobie w różnych okolicznościach i jak zdeterminowani są, by coś osiągnąć. Flirt flirtem, gierki gierkami, jednak nigdy nie stwarzała umyślnie jakichkolwiek niejasności, jeśli sprawa sprowadzała się do jej bliskich osób, rodziny. Ale nie rodziny biologicznej, w przypadku której nie czuła palącej potrzeby zwierzania się ze wszystkiego i rozmawiania otwarcie o wszystkim, tylko tej drugiej rodziny, osób z Riverside, głównie z drużyny, do których była najbardziej przywiązana. W ich relacjach zawsze wszystko musiało być klarowne, w końcu kluczem ich sukcesu było dobre zgranie i współpraca, nie pozostawiało to miejsca na domysły i dwuznaczności. Dobrym pytaniem jednak byłoby to, na ile Richelieu naprawdę znała tych, których uważała za swoją rodzinę. Spędzali ze sobą niewiarygodnie dużo czasu, ale dziewczyna chyba nigdy nie zabiegała specjalnie o to, by wypytać się o jakieś szczegóły, w stylu co lubią jeść na śniadanie, co jest ich planem awaryjnym poza quidditchem czy jakie było ich największe marzenie dzieciństwa. Poznawała ich na tyle, na ile jej pozwalali i nie wkraczała dalej w ich prywatność. Niedobory swojej wiedzy uświadomiła sobie chyba dopiero w Japonii, kiedy rozmawiała z pijanym Filipem, który wczołgał się do jej sypialni i z przerażeniem stwierdziła, że jest zupełnie inną osobą, niż wcześniej sądziła i to, co brała za żarty, było zupełnie poważne, a ona o tym nie wiedziała przez tyle czasu, mimo że powinna. Co te feromony robiły z ludźmi. Nie dało się zaprzeczyć, że Percy był magnetyzujący, szczególnie kiedy znajdował się na tyle blisko, by poczuć bijące od niego ciepło i charakterystyczny zapach nieporównywalny z żadnym innym. Właściwie to jest prawie w stu procentach pewne, że gdyby nie wspomniana wcześniej bariera psychiczna, Richelieu nie byłaby w stanie mu się oprzeć. Może dlatego po odpowiedniej ilości alkoholu łatwiej jej było w pewnym stopniu zapomnieć o owej blokadzie? Cykora? Madison? Nigdy w życiu! Okej, może troszeczkę, po prostu Kanadyjka nie była przyzwyczajona do zwierzania się z czegokolwiek, wolała sobie ze wszystkim radzić sama i dopiero po czasie ewentualnie kogoś tam poinformować o czymś, co już było w przeszłości i przedstawić okrojoną wersję wydarzeń. Miała wrażenie, że gdybanie nad bieżącymi tematami i rozważanie milionów możliwych rozwiązań z kimś innym tylko wszystko pogarsza. W oczekiwaniu na odpowiedź Folletta, również zamówiła bursztynowy trunek, nie rozdrabniając się na żadne winka czy cydry. - Cóż, Stelli wyjątkowo dobrze wychodzi patrzenie na innych wilkiem. – stwierdziła lekkim tonem, co oczywiście w żadnym wypadku nie miało być złośliwe, po prostu Richelieu znała owe spojrzenie z autopsji. – A tam od razu odbiło, zdarza się i to nie jest koniec świata. – odpowiedziała, machając przy tym lekceważąco ręką, pomimo tego, że trochę zaskoczyła ją wiadomość o tym, że Percy troszkę zagalopował się w kontaktach ze swoją najlepszą przyjaciółką. – Ale czekaj, była wściekła dlaczego? Przez Zoe? Myślisz że to dlatego, że jest zazdrosna? W sensie, no wiesz… że czuje do Ciebie coś więcej niż powinna. – naprawdę średnio rozumiała sytuację z panną Molliere, a słysząc tak zdawkową opowieść bruneta, niewiele mogła pomóc. Uniosła lekko szklaneczkę w geście toastu i upiła łyk, marszcząc lekko brwi. - Bruce się wścieka o Zoe? Jak to zdradzony, Jezus Maria, nie chcesz mi chyba powiedzieć, że się podkochuje w Twojej dziewczynie. – to by dopiero było, aż dwie najbliższe Percy’emu osoby zazdrosne o dziewczynę, z którą się spotykał. Czy ich rolą nie powinno być wspieranie Folletta, a nie podstawianie mu nóg? Doprawdy, świat oszalał. – Ej, Percy, nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze! – oznajmiła pogodnie, poklepując go pokrzepiająco po dłoni, kiedy tak spojrzał na nią ze smętną miną. - Och nawet nie wiem od czego zacząć. Nic nie jest tak, jak powinno. Nie ogarniam ludzi w tej szkole, ani nauczycieli, ani uczniów, naprawdę, przez nich czuję się jak po praniu mózgu, tylko to pranie się nie kończy. Wydają się być mili, ale plotki nie biorą się znikąd, ktoś je rozsiewa i ktoś je wymyśla. Ale najgorsze jest to, że ludzie w to wierzą, widzę ich potępiające spojrzenia i słyszę szepty na korytarzu. Ale to nie byłoby ważne, gdyby wszystko grało, wiesz, między mną i Riverem. Ja… mogłam zrobić kilka rzeczy nie tak jak powinnam, ale nie nagrzeszyłam aż tak, żeby zasłużyć sobie na takie potępienie. – to się dopiero nazywają konkrety, teraz Percy już z pewnością wszystko wie! Madison oparła się o krzesło z ciężkim westchnieniem, zastanawiając się, w jaki sposób mogłaby trochę lepiej nakreślić sytuację, ale żeby mimo wszystko nie powiedzieć więcej, niż Follett mógłby sobie życzyć usłyszeć. Ciężka decyzja. Na szczęście upicie następnego łyka ognistej było już znacznie prostsze!
Fakt, feromony Percivala należały do tych szczególnie skutecznych, a urok osobisty i parę innych cech też robiły swoje, sprawiając, że Follett nigdy nie mógł narzekać na brak zainteresowania ze strony płci przeciwnej. Jednocześnie nie był bezczelny, co często gubiło ludzi jemu podobnych, którym się wydawało, że na pstryknięcie mogą mieć każdą. Percy nie pomiatał dziewczynami, wręcz przeciwnie - okazywał szczere zainteresowanie (oczywiście, jeśli były tego warte) i obdarzał ciepłym spojrzeniem swoich ciemnych, aksamitnych oczu, które zdawały się mówić jesteś zjawiskowa. Inna rzecz, że mówiły tak każdej kobiecie, ale robiły to z takim przekonaniem, że mało której przyszło do głowy, że może być to zwyczajny bajer. Poza tym Follett dbał o siebie. Nie przesadnie, ale na tyle, by można go było określić mianem dżentelmena. W tej chwili miał na sobie jasny sweter z szetlandzkiej wełny z grubymi splotami - taka absolutna klasyka, z golfem i warkoczami biegnącymi wzdłuż piersi. Nie wiem dlaczego, ale takie swetry kojarzą mi się zawsze z prawdziwym facetem - z jednej strony są proste, sportowe, a z drugiej mają w sobie jakiś urok i intymność, szczególnie kiedy można się do nich przytulić. Tak czy inaczej doskonale kontrastował z ciemnymi włosami i zarostem Percy'ego, który oparł głowę na ręce, snując swoją opowieść, która w gruncie rzeczy była bardzo krótka i bardzo treściwa. On też nie należał do ludzi, którzy przyznają się do swoich kłopotów, a już nie daj Boże porażek. Przecież Percival był taki wspaniały, taki mądry, przystojny i zaradny! Złote dziecko, któremu wszystko przychodziło łatwo, bez większego wysiłku, który zawsze miał potrzebę udowadniania, że jest taki samodzielny, niemalże nieomylny! Ale ostatnio zbyt wiele rzeczy się posypało, by mógł dalej się z tym szamotać sam. Każdy ma takie chwile w życiu, a Percy nie był wyjątkiem. Uniósł wzrok na Madison i pokręcił lekko głową, widząc, że chyba jednak potraktował problem zbyt oględnie i Richelieu wyciągnęła błędne wnioski. A przynajmniej inne niż on. Przez myśl mu przemknęło, że w przypadku Estelle mówienie o patrzeniu wilkiem jest dosyć zabawne, biorąc pod uwagę jej wilkołactwo, ale nie podzielił się tą uwagą z jasnowłosą panią prefekt. W końcu to była największa tajemnica Stelli. - Nie wiem, Mads. Najgorsze jest to, że sam nie wiem, co czułem w tamtej chwili. Zupełnie odpłynąłem. To nie był taki ot pocałunek. Ani dla mnie, ani dla niej. Stella jest dla mnie jak siostra, zawsze była, od samego początku szkoły. Wiem, że ma trudny charakter, ale... ma naprawdę dobre powody, by być taką, a nie inną - westchnął ciężko, uciskając nerwowo kąciki oczu. - Powiedziała, że będzie szczęśliwa, kiedy ja będę szczęśliwy, ale przecież tak się zawsze mówi, prawda? Nie ufa Zoe, uważa, że ona mnie skrzywdzi. Ale jeszcze bardziej się boi odrzucenia, zawsze się tego bała, a ja, pieprzony kretyn, tak się zaangażowałem w moją... znajomość z Zoe, że praktycznie zapomniałem o Stelli - ze złością palnął w blat stołu otwartą dłonią, po czym szybko upił łyk whiskey i odchrząknął, próbując się opanować. - Wściekła się o pocałunek i w sumie się nie dziwię, bo wszystko nam się wywróciło do góry nogami. Cała nasza relacja, którą budowaliśmy tyle lat, nabrała innych... odcieni, że tak to ujmę i stała się pogmatwana. A Bruce... cholera, nie wiem. Nie, nie chodzi o Zoe, jako nią samą. Wiesz, chyba chodzi o to, że ja się zmieniłem. Oni oboje przywykli do tego, że mi nie zależy na nikim oprócz nich, że... hm, skaczę z kwiatka na kwiatek i tyle. Bruce wściekły, że koniec wspólnych... podbojów i robienia za jego skrzydłowego, a Stella, oprócz tej całej dzikiej akcji z Japonii, czuje się pewnie odrzucona. Jestem równie beznadziejnym przyjacielem, jak kapitanem - skrzywił się żałośnie i westchnął, mierzwiąc dłonią ciemne włosy, które malowniczo opadały mu na czoło, dodając jakiegoś łobuzerskiego wdzięku. Uniósł pytająco brwi, czekając na ciąg dalszy opowieści Madison, bo z tego, co usłyszał do tej pory, niewiele wynikało. Domyślał się, że to tylko preludium, że dziewczyna musi się rozkręcić, otworzyć, czy jak tego nie nazwać, więc uśmiechnął się do niej pokrzepiająco. - Czekam na konkrety, ja wyspowiadałem się ze wszystkich grzechów względem bliźnich, liczę na rewanż - mruknął, patrząc z uwagą w oczy panny Richelieu. Nie mógł sobie darować jeszcze jednego komentarza. - Nie przesadźmy dzisiaj z alkoholem, bo wiesz... dziwne nam się rzeczy po nim przytrafiają, a oboje już dość nabroiliśmy.
Oczywiście feromony były tylko wyjątkowo pomocnym dodatkiem, ale gdyby nie kilka ważniejszych czynników, nawet one nie uratowałyby sytuacji. W końcu znaczącą część sukcesu stanowi właśnie umiejętność subtelnego acz zdecydowanego zachowywania się i wyczucie, kiedy co powiedzieć, dodatkowo jakim tonem i spojrzeniem obdarzając rozmówcę tak, aby był przekonany, że jest jedyną osobą stąpającą po ziemi. I już bez znaczenia pozostawało to, ile kobiet wcześniej usłyszało coś podobnego, one same zresztą pod wpływem chwili, trwającej krócej lub dłużej, wcale nie chciały się nad tym zastanawiać. Dokładnie w tym momencie każdy bezlitosny podrywacz wykorzystałby sytuację do granic możliwości, a następnie porzucił rozochocone dziewczę, które już w głowie zaczęło tworzyć piękny obraz dwójki kochanków odjeżdżających na jednorożcu w stronę zachodzącego słońca, opcjonalnie tęczy, jednak Percy był inny. Richelieu chyba nie miała okazji prześledzić uważnie jakiejś z jego relacji, żeby zauważyć powtarzającą się zasadę, ale zapytana o zdanie pewnie stwierdziłaby, że Follett nie obiecuje nikomu niczego oprócz dobrej rozrywki przez jakiś czas. I racja, Kanadyjka chyba nigdy nie widziała go w złym stanie, a w końcu wszyscy wiemy, jak kluczową rolę odgrywa wygląd, pomimo tej całej gadaniny pod tytułem „liczy się tylko wnętrze”. To zaskakujące, ale nawet po suto zakrapianej imprezie, dalej prezentował się wyjątkowo dobrze! Zważając na to, że żadne z dwójki przyjezdnych nie było typem wylewającym gorzkie żale na czyimś ramieniu, sytuacja była doprawdy kuriozalna. Co jednak nie ułatwiało im rozmowy o swoich problemach, bo przyzwyczajenia jest ciężko zmienić i nie da się w pół minuty odrzucić wewnętrznej blokady do wypowiadania rzeczy, które nie przechodzą przez gardło. A może właśnie wnioski osoby tak niewtajemniczonej jak Madison, stanowiły nowy punkt widzenia na cały problem. Taki, który wcześniej umykał Percy’emu? Biedna Richelieu, dobrze, że nie wiedziała o księżycowych zależnościach Estelle i o tym, jak niesamowicie trafne było to patrzenie wilkiem. Przysłuchiwała się uważnie wypowiedzi bruneta, zastanawiając się, co takiego mogłaby powiedzieć, żeby w jakikolwiek sposób mu pomóc, mimo że żadne oczywiste słowa nie przychodziły jej na myśl. - Hmm a nie myślałeś może o tym, że skoro to nie był taki ot pocałunek, ani dla Ciebie, ani dla niej, to coś, no wiesz, za tym się kryje, tylko może po prostu wcześniej nie zdawaliście sobie z tego sprawy? – zasugerowała ostrożnie, obracając szklankę w dłoniach. – Znacie się tyle lat, wcześniej nie myśleliście w ogóle o sobie w takich kategoriach, a czasami tak jest, że robimy coś pod wpływem impulsu, a później zmienia się nasz sposób myślenia, w sumie właśnie tak zaczął się mój związek z Riverem… Znaczy rozumiem, że masz Zoe i jest dla Ciebie ważna, ale myślałeś o tym, jakby to było, gdyby nie ona? I dlaczego ona uważa, że Zoe Cię skrzywdzi? Nie może Cię winić za to, że nie poświęcasz jej tyle samo czasu, co wcześniej, to przecież naturalne, no i w ogóle to dziwne, że znika bez słowa i unika poważnej rozmowy, bo chyba mimo wszystko powinniście to wszystko obgadać między sobą, bo to nie są sprawy, które można po prostu ignorować i udawać, że nic się nie stało. – powiedziała, lekko wzdrygając się, gdy Percy uderzył dłonią o stół, że aż zadzwoniły stojące na nim szklanki. – Och czyli klasyczny syndrom odstawienia na boczny tor. – stwierdziła, upijając łyka w najgorszym możliwym momencie, bo oto usłyszała ciąg dalszy i prawie się zakrztusiła z wrażenia. - O matko, skrzydłowy? Naprawdę? Nie sądziłam, że ktokolwiek jeszcze korzysta z tej praktyki, przecież to straszne. I nie waż się mówić, że jesteś złym przyjacielem czy kapitanem! Po prostu wszyscy czasami błądzimy, ale to mija. Musi minąć. – wypowiadając ostatnie słowa, spojrzała na trzymaną w drobnych dłoniach szklankę, mając trochę niemiłe wrażenie, że nie mówi już tylko o Percym, ale i o sobie i że próbuje się w ten sposób sama rozgrzeszyć. Przez kilka chwil uparcie wpatrywała się w swoje knykcie, starając się usilnie wymyślić sensowny ciąg dalszy wypowiedzi i dopiero po tej pełnej napięcia pauzie, spojrzała odrobinę niepewnie na Folletta. Niepewnie. Ona. Bogowie, koniec świata się zbliża. - Doprawdy, Twoje grzechy są niczym w porównaniu z moimi. – westchnęła ciężko, po raz kolejny wypijając trochę Ognistej, tak dla dodania sobie animuszu, przecież musiała powiedzieć komuś o wszystkim. W końcu jeśli nie teraz, to kiedy? Jeśli nie Percy’emu, to komu? – Niedługo po naszym przyjeździe tutaj poznałam przypadkowego mężczyznę w barze i, no wiesz, jak to ja, możliwe, że z nim trochę flirtowałam. Okej, może nawet trochę bardziej i gdyby nie pewien drobny wypadek, pewnie skończyłoby się to w oczywisty sposób. I po pewnym czasie się okazało, że to nauczyciel, ja naprawdę nie wiedziałam o tym wcześniej, ale to wystarczyło, by ktoś złośliwy rozpuścił plotkę o moim romansowaniu z członkami grona pedagogicznego. I wtedy już byłam z Riverem, a on zniknął bez słowa pożegnania i nie wracał przez kilka pierwszych tygodni roku szkolnego, jak się dowiedziałam później, podróżował z Teddrą po Afryce. – rozpoczęła swoją opowieść, nie mogąc się powstrzymać przed nieznacznym skrzywieniem się, gdy wspominała o wakacjach Indianina z Teddrą. Mimo wszystko, to dalej był u niej punkt zapalny i coś, czego nie mogła przeboleć. – Gdy już wrócił i do mnie napisał, by się spotkać, aż mnie nosiło. Przez cholernie długi czas nie wiedziałam co się dzieje, na czym stoję, czy w ogóle jesteśmy jeszcze razem, a on pisze do mnie cały kochaniutki, że przywiózł mi korale. Wydawało mi się, że to ja mam prawo do robienia wyrzutów, a mimo wszystko nie powiedziałam nic na ten temat, dopóki ten na podstawie przeczytanych świeżo po powrocie plotek, nie zaczął mnie oskarżać o romansowanie za jego plecami, że zostałam prefektem tylko dlatego, że przespałam się z jakimś nauczycielem. On, który powinien mi ufać najbardziej ze wszystkich, tak łatwo wybrał Obserwatora i plotkarzy na korytarzach jako prezentujących bardziej wiarygodną wersję wydarzeń. I to była najstraszniejsza kłótnia w moim życiu, jakieś absurdalnie napędzające się wzajemnie impulsywne wypowiedzi, wiesz, że żadne z nas nie potrafi zachować spokoju, ale to była naprawdę masakra. Potem się do siebie nie odzywaliśmy, on miał do mnie przyjść, gdy już się zastanowi, czego oczekuje od naszej relacji, ale tego nie zrobił. I nie wiem jakby to się wszystko dalej potoczyło, gdyby nie to, że na balu zostaliśmy sobie przydzieleni jako losowi partnerzy i jakimś cudem na spokojnie się dogadaliśmy i hmm… opuściliśmy Wielką Salę trochę szybciej niż inni. – dopowiedziała resztę historii, uśmiechając się lekko na samym końcu z oczywistych powodów, po czym zrobiła drobną przerwę na następny łyk bursztynowego trunku, który przyswajała tego wieczoru niepokojąco dobrze. – Och absolutnie popieram, chociaż wydaje mi się, że ten etap już mamy za sobą i żadne z nas nie potrzebuje dodatkowych komplikacji. – zaśmiała się, na uwagę Kanadyjczyka o umiarkowanym spożywaniu napojów wyskokowych.
W Percivalu zabawny był fakt, że w chwili, kiedy wmawiał kobiecie, że jest najpiękniejszą istotą stąpającą po ziemi, właściwie sam w to wierzył. Wpatrywał się w oczy swojej ofiary z delikatnym, zmysłowym uśmiechem, a w jego spojrzeniu było tyle ciepła i zachwytu, że naprawdę trudno o dziewczynę, która by mu nie uległa. I rzeczywiście - Percy nigdy nic nikomu nie obiecywał, nie łamał więc słowa i miał rzadki dar kończenia znajomości w miarę bezboleśnie. Nigdy nie udawał, że nie zna swojej byłej kochanki - uśmiechał się, zagadywał przyjaźnie, jednocześnie delikatnie dając do zrozumienia, że to już definitywny koniec, ale ciepło o niej myśli. Poza tym był naprawdę dobry w dostarczaniu niezapomnianych wspomnień i nie mam tu na myśli wyłącznie łóżka, chociaż trzeba przyznać, że to był niewątpliwy plus romansów z Percym. Ale on zwyczajnie lubił dbać o kobiety, przynosić im rano śniadanie do łóżka, wręczać małe bukieciki, pomagać zdejmować płaszcze i ogólnie sprawiać, że przez te kilka dni, kiedy miały do niego większe prawa niż inne dziewczyny, czuły się naprawdę wyjątkowe. No cóż, niektórzy po prostu tak mają, że w każdym stanie wyglądają dobrze, można powiedzieć że zyskują nowe... odcienie. Follett całe życie miał problem z przyznaniem się, że coś mu nie wyszło. Może to to, że porażki nie zdarzały się mu zbyt często - dopóki na czymś mu zależało, był w tym naprawdę dobry. Teraz nagle wszystko zaczęło się sypać i biedak nie miał pojęcia, co robić, do kogo się zwrócić, bo właśnie przyjaciele byli źródłem jego zmartwień, a Zoe ich przyczyną, więc... no cóż, patowa sytuacja. Percival nigdy nie twierdził, że Stella jest bezproblemową osóbką. Kto jak kto, ale on dokładnie znał wszystkie niuanse jej charakteru i wiedział, że dziewczyna naprawdę ma powody, by być nieufną i może odrobinę nerwową. Trudna sytuacja rodzinna, ciągła presja, śmierć matki, wilkołactwo, siostra, która nigdy nie była oparciem, a jedynie konkurencją... I on w tym wszystkim, jako namiastka prawdziwej, normalnej relacji brata i siostry, choć przecież nie byli rodzeństwem. Wakacje, które spędzali w jego domu, razem z rodziną Follettów, którzy uznali Stellę za jedną z nich. Och, Percy nie potrafił się tak łatwo rozgrzeszyć z tego, co zrobił, z tego, że tak bardzo był pochłonięty swoim rozwijającym się romansem z Zoe, że raptem nie mógł znaleźć czasu dla Estelle, która była do tej pory najważniejszą osobą w jego życiu. Żałosny dupek z niego, co tu dużo mówić. - Wiem... myślałem... i nie wiem, naprawdę. Boję się, oboje się boimy, że coś nie wyjdzie i stracimy to, co tyle lat nas łączyło. Za bardzo nam na sobie zależy, żeby ryzykować, przynajmniej tak mi się wydaje... - westchnął Percy, po czym upił łyk whiskey i spojrzał Madison w oczy. - Nie chciałbym, żebyś źle oceniała Stellę. Ja czułbym się na jej miejscu tak samo, bo zawsze byliśmy tylko dla siebie. Ona ma znacznie trudniej niż... niż ktokolwiek mi znany. To wszystko jest moją winą, bo zawiodłem jej zaufanie. Nie chodzi o to, że znalazłem sobie dziewczynę, której nie lubi, raczej o fakt, że byłem tak pochłonięty Zoe, że zapomniałem o Stelli... Nie wiem. Może stało się coś poważnego, coś z jej siostrą albo ojcem i dlatego się nie odzywa. Chciałbym wiedzieć - mruknął, kołysząc szklanką w zamyśleniu. Tak bardzo mu brakowało humorzastej i nieprzewidywalnej Stelli, jej ciepła, jej głosu, jej zapachu. Może od samego początku błądzili, może powinni byli być razem mimo strachu. Może powinni zaryzykować. Teraz było na to za późno, poza tym Percy kochał Zoe i gdyby musiał wybierać między jedną a drugą, nieważne, jakiego by dokonał wyboru, byłby głęboko nieszczęśliwy. - Takie tam męskie rozrywki, wcale nie takie straszne - Percival uśmiechnął się lekko, widząc przerażenie Madison na wzmiankę o zabawnie w skrzydłowego Bruce'a. - Tylko dlaczego wszystko naraz? Jakbym musiał zapłacić za to, że... że nareszcie mi zależy - wymamrotał, bo jakoś nie bardzo potrafił wyartykułować, że jest szaleńczo zakochany w Zoe, po raz pierwszy w życiu, i że to uczucie go uskrzydla. Odchylił się na krześle, przeczesując palcami ciemne włosy i wpatrując się w skupieniu w twarz Madison, której chyba ulżyło, że może wylać wszystkie swoje żale, bo dosłownie zalała go potokiem słów, w których z trudem mógł się połapać. Przygryzł dolną wargę, starając się uporządkować to chronologicznie, powiązać przyczyny ze skutkami i wpleść w to wszystko niefortunne zbiegi okoliczności. Kiedy skończyła opowiadać, siedział przez chwilę w milczeniu, analizując wszystko, by w końcu dojść do wniosku, że faktycznie - grzechy panny Richelieu przyćmiły jego. Odetchnął głęboko, próbując znaleźć jakiś rozsądny komentarz do tego wszystkiego. - Zawsze mówiłem, że trzeba Ci kogoś, kto by Ci wodze skrócił... - zażartował, po czym spoważniał. - A tak na serio, to... hm, cholera, nie chcę nic mówić na Rivera, bo sam nie wiem, jak bym się czuł na jego miejscu, ale zachował się wyjątkowo paskudnie. No i te wakacje z Teddrą... to nie było w porządku, a z drugiej strony nie muszę Ci mówić, że refleksyjność... hm, nie jest jego najmocniejszą stroną - westchnął, targając sobie włosy i pochylając się nad stołem w stronę Mads. - Nie wiem, co Ci powiedzieć, dziewczynko. Mam tylko nadzieję, że dorwiemy tego Obserwatora i zrobimy z niego obiad dla hipogryfów. A co do komplikacji... nigdy nic nie wiadomo, mam wrażenie, że nieszczęścia nie mają nic wspólnego z parami, raczej z lawiną - zauważył z odrobinę gorzkim uśmiechem, po czym dopił swoją whiskey, która rozlała się po jego ciele miłym ciepełkiem.
Siedziałem w kącie, przy stoliku najbardziej oddalonym od ludzi. Nie ściągałem swojego długiego, skórzanego, zimowego płaszcza, mimo, iż byłem tu dłuższą chwilę. Przyszedłem do tego pubu nie żeby się pobawić, lecz w "poważnej" sprawie. Miałem się spotkać w sprawie ogłoszenia o wynajęcie pokoju w mieszkaniu. Była to moja ostatnia deska ratunku, gdyż oszczędności kurczyły się w ekspresowym tempie i potrzebowałem czegoś taniego. Oferta była dopasowana do moich preferencji - niezbyt duży koszt, możliwość posiadania zwierzęcia, fajna lokalizacja, no i właściciel był właścicielem, nie właścicielką. Czekałem na niego, było o dziesięć minut przed umówioną godziną, ale byłem tu już od dłuższego czasu. Dla Japończyka największym grzechem jest spóźnienie. Kręciłem swoją zieloną herbatą w filiżance, nie zwracając uwagi na wirujący płyn. O wiele bardziej absorbowały mnie wirujące za oknem płatki śniegu. Śnieg jest piękny. Miałem ochotę wziąć kartkę i zacząć pisać. Powróciły też do mnie myśli o mojej piosence "Pledge", która także była zainspirowana zimą. Tak bardzo pogrążyłem się w własnym umyśle, że pewnie pożaru bym nie zauważył.
„Współlokatora szukam. Pijący, niepijący, palący, niepalący. Bez znaczenia. Możliwe zamieszkanie wraz ze zwierzakiem (sam mam psa). Jestem też pijący i palący. Jeśli Ci to nie przeszkadza, czekam na sowę. A. Friday.” Ogłoszenie takiej treści, zamieścił na tablicy w szkole, a nawet na łamach Proroka Codziennego, w dziale poświęconym ogłoszeniom. Generalnie rzecz biorąc, z czego był dumny, to z faktu, iż cieszyło się owe ogłoszenie dużym zainteresowaniem. Tylko na ogół nic nie dochodziło do skutku, z prostego powodu – panowie, gdy dowiadywali się, że maluje uznawali go za geja. A jak wiadomo, każdy gej najbardziej lubi tych heretyków. Panie z kolei nie miały problemów, z tym, że to facet, przynajmniej w większości, dopóki nie otwierały Obserwatora.. Ciężkie jest życie Piątka w Hogwarcie. W końcu jednak nie jaki pan Matsumoto zgłosił się no i umówili się na wizytę, na której mieli sobie wszystko wyjaśnić i tak dalej i tak dalej. Umówili się w dość dziwnym miejscu, no bo w Pubie. Nie, żeby on miał z tym problem. Tylko po prostu po kolejnych spotkaniach w jego mieszkaniu, albo w kawiarniach, restauracjach, czy nawet w szkole, takie miejsce było swoistą odskocznią. Z resztą, bardzo mu się ta odskocznia spodobała. Do umówionej godziny pozostało pięć minut, kiedy Ambroge znalazł się w przybytku. Od razu wyruszył na poszukiwania swojego rozmówcy. Nie bardzo wiedział jak ów człek wygląda. Z resztą nie było o to trudno, biorąc pod uwagę fakt, że wymieniali tylko sowy. Toteż Piątek przechadzał się po pubie z kartką formatu A3 z wielkim, czarnym napisem „Matsumoto-san”. Miał nadzieję, że się nie pomylił. Z resztą, tamten chłopak pisał mu, że jest Japończykiem. Nie pamiętał tylko, czy końcowka –san, obowiązywała w takiej sytuacji. No cóż. Trudno. Gdy w końcu znalazł potencjalnego współlokatora, dosiadł się do stolika, chowając kartkę do torby. Przedstawili się sobie, po czym Ambr zamówił czarną herbatę i w ogóle. – Zatem, masz jakieś pytania? – zaczął ni z tego ni z owego, przenosząc wzrok na swojego rozmówce. Od razu sięgnął po fajki. Palić mu się chciało, a na tamtym mrozie wolał tego nie robić. Jeszcze płuca by mu zamarazły..
Ambroge'a dostrzegłem dopiero, gdy ten się do niego odezwał, przez co nie dostrzegł ambitnego "plakatu", który tamten stworzył, i tak, był on poprawny w takiej sytuacji. Sporo słyszałem o tym chłopaku, nie dało się chodzić do Hogwartu i czegoś o nim nie usłyszeć. Jednak nie wierzyłem opinii ogólnej i spoglądałem na chłopaka jak na całkowicie nieznaną osobę. Takie miałem podejście do życia. Przywitałem się dość miło z Friday'em, co nie do końca było w moim stylu - ja, miły? Pierw trzeba było na to zasłużyć, czyż nie? - Pytania? - zastanowiłem się chwilę. - Myślę, że nie mam żadnych, zaakceptuję chyba wszystko, bo panicznie poszukuję dachu nad głową. Sądzę, że to ty powinieneś się nieco więcej o mnie dowiedzieć, coby nie było potem zaskoczeń, bo mam kilka dziwnych nawyków, ba, można powiedzieć, że nawet sporo... - westchnąłem. - Dlatego też chciałbym wszystko objaśnić teraz, bo gdy już się wprowadzę, to raczej nie chciałbym nagle z hukiem wylecieć, czy coś...
Ambroge był mu znany.. No ciekawe.. Wątpliwe, żeby Piątek chciał się dowiedzieć, co takiego wie o nim nieznajomy. Tak, to mogłoby być szalenie niebezpieczne. Poza tym, czemu Obserwator miałby mu po raz kolejny pokrzyżować plany? No właśnie. Nie widzę sensu. I Ambroży też go nie widział w rozmowie na ten temat. W każdym razie, skoro już chłopak zaczął rozmowę na temat swojej osoby i chciał mówić o swoich różnych dziwactwach, Piątek poczuł wewnętrzny obowiązek przedstawienia mu realiów życia z nim. – Nie przeszkadzają mi żadne dziwactwa. Dom jest na tyle duży, że obaj się, pomieścimy i na nie miejsca wystarczy. – powiedział, uśmiechając się do nowopoznanego chłopaka o dość specyficznej, acz ładnej, urodzie.- Ale. Zanim zaczniesz. Generalnie muszę Ci powiedzieć, że rzadko, w zasadzie w ogóle, nie organizuje imprez w mieszkaniu. Czasem tylko sproszę znajomych na wino, albo trawkę. Oczywiście jesteś automatycznie zaproszony. Jeśli będziesz chciał kogoś zaprosić, albo moja obecność będzie niepożądana, wal śmiało nie krępuj się. – skończył swój monolog. Reszta wyjdzie w pranu. Teraz był ciekaw, co też on miał do oowiedzenia.
Cóż, racja, obserwator raczej nie powinien pokrzyżować tu planów, o ile jakieś plany są. W końcu oboje są istotami nie patrzącymi na plotki, prawda? Uzyskałem fajną informację, mianowicie, że dom jest duży. Fajnie wiedzieć. Może pomieszczą się wszystkie moje szpargały. Dość niepewnie odwzajemniłem uśmiech nowego znajomego. Ogarnij się, Ruki, mruknąłem sam do siebie w myślach. Jeśli masz z nim mieszkać, wysil się trochę, co?
- Rozumiem... ja jakimś fanem domówek nie jestem - wzruszyłem ramionami. - Jak już idę na imprezę, to do porządnego lokalu, ewentualnie do czyjegoś domu... Zawsze obawiam się, że goście coś zniszczą, ukradną albo zrobią taki burdel, że nawet chłoczyść nie pomoże. - odetchnąłem głęboko, szybko sporządzając w myślach listę rzeczy, o których mój przyszły współlokator powinien wiedzieć. Było tego dużo, ale wolałem nie ryzykować i nie obdarzać Piątka od razu pełnym zaufaniem. Powolutku. - Więc... dość często gram na gitarze i śpiewam, trenuję do występów... Postaram się nie robić tego zbyt późną porą. Poza tym jestem dość cichym lokatorem... Potrafię coś ugotować, jeśli trzeba, ale wyłącznie po mugolsku. Wszystkie zaklęcia do gotowania są dla mnie jak czarna magia... Nie bałaganię. Dużo palę, chociaż myślę, że tobie to nie będzie przeszkadzało. Mam psa, Korona. On też nie jest zbyt wadliwy. Cichy. Czasem mogę snuć się po domu, zatrzymać się w jakimś dziwnym miejscu bądź nie reagować na wołania - wtedy po prostu mnie zostaw w spokoju, czasem tak mam, że za bardzo pogrążam się w sobie, to mija. I... cóż, mam dość sporą garderobę. Żebyś się nie wystraszył, tego jest naprawdę dużo, nie żartuję. I spędzam strasznie dużo czasu w łazience. I... to chyba wszystko - zakończyłem, wahając się jeszcze, czy przyznać, że w nocy dręczą mnie koszmary i często budzę się z krzykiem. Niby powinienem, ale nie byłem pewien, czy rozmówca mnie nie wyśmieje...
Słuchając słów chłopaka na temat domówki, jedynie uśmiechnął się delikatnie. Dobrze. Bardzo dobrze. Zatem myśleli podobnie w tej sprawie. Ambroge też bowiem nie przepadał za imprezami w czyimś domu. No, chyba że były to jakieś kameralne spotkania, do dziesięciu osób maks. Ewentualnie piętnastu, zależnie od wielkości lokalu. W domówkach bowiem najbardziej denerwował go tłok. Toteż, jeśli czyjeś lokum odpowiadało ilości gości w ten sposób, że nikt nikomu nie deptał po nogach było okej. I mógł iść. I dobrze się bawić. W przeciwnym razie, odczuwał delikatny dyskomfort. Delikatny to nieco mało powiedziane. No, ale trzeba było to wyjaśnić przyszłemu współlokatorowi. – Nie bój się. Nie robię dzikich domówek.- uśmiechnął się, uspokajać chłopaka. – Wolę, tak jak Ty wyjść gdzieś do pubu, na karaoke i tak dalej. Ale chciałem, żebyś miał świadomość, że czasem zapraszam znajomych, w liczbie paru, do domu, na jakieś wino. I tak jak mówię, oczywiście też możesz zapraszać kogokolwiek. I na każde picie w mieszkaniu jesteś zapraszany z automatu. Ba! Jesteś osobą, która będzie wiedziała o tym pierwsza. – zaciągnął się dymem. Spokojnie palił, słuchając reszty wypowiedzi tamtego. Kiedy skończył, Ambroge musiał przyznać jedną rzecz – zaintrygował go ten chłopak. I to niesamowicie. Udzielił mu niby jakiś informacji, tym samym wzbudzając jego ciekawość i chęć dalszego poznania. Zaczął oczywiście od informacji na temat papierosów. W tym celu sięgnął do kieszeni, wyciągnął paczkę po czym skierował w jego kierunku. – Nie, nie przeszkadza. I częstuj się. – powiedział dość entuzjastycznym tonem. Następnie przeszedł do dalszej części. – Grasz na gitarze.. – powtórzył za nim. – Elektryk, nie? – spytał, patrząc na niego. Fajnie. Spodobała mu się ta gitara. I śpiew. Zwłaszcza, że Piątek sam coś tam kiedyś grywał. Lata temu. No i był w tym całkiem niezły.. - Pies mi nie przeszkadza. Lubię psy. – rzucił krótko, by przejść do kolejnego zagadnienia. – A co do ubrań. Pomieścimy się jakoś. Ja też ich trochę trzymam, choć skoro mówisz, że masz ich dużo, to pewnie moja kolekcja przy twojej to nic.. Ale spokojnie. Jakoś się pomieścimy. Najwyżej dokupimy kolejną szafę. – uśmiechnął się do niego, gasząc papierosa, mocnym, zdecydowanym ruchem w popielniczce. Cóż.. No. Spodobał mu się ten chłopak. Polubił go. Tak. Oczywiście, że go polubił. Nie mógł się doczekać, aż z nim zamieszka. – To, kiedy jesteś w stanie się wprowadzić?
- Podziękuję na razie - odparłem na propozycję papierosów. Wolałem na razie skupić się na rozmowie. - Cóż, publicznie gram częściej na elektryku, ale jeśli chodzi o ćwiczenia, to wybieram akustyk. - pomijając fakt, że w ogóle nie zależało mi na gitarze, tylko na śpiewie. Uśmiechnąłem się na fakt kupna nowej szafy. Nie było mnie na takie luksusy stać, ale mogło się okazać, że to naprawdę będzie konieczne. - Hm... Szczerze mówiąc, to od dwóch dni śpię na ulicy... Mój poprzedni dom należał do matki, a ona w końcu zmusiła mnie do wyprowadzki. - skrzywiłem się niezbyt zadowolony z własnej sytuacji.
Piątek umierał już z ciekawości gry chłopaka. Występował? Gdzie? Przed kim? Dobra, tego się dowie w swoim czasie. Przecież nie może go od razu wypytać o wszystko, prawda? To byłoby nudne. Aż za bardzo nudne. No, a skoro mają razem zamieszkać, to chyba o czymś muszą gadać, prawda? Więc właśnie. Niemniej jednak, ucieszył się, że trafił mu się jakiś wrażliwiec, jeśli można tak powiedzieć. No w każdym razie, co dwie artystyczne dusze to nie jedna, prawda? Coś czuł w kościach, że kiedy wprowadzi się już do niego to mieszkanie nie będzie już takie samo. I bardzo dobrze. Bardzo, bardzo dobrze. Przynajmniej nie będzie nudno, kto wie, może nawet częściej będzie mieszkał na Tojadowej? To nie byłoby takie złe wyjście, zwłaszcza, że rodzice w końcu płacili czynsz, więc fajnie byłoby gdyby nie płacili na marne.. Kiedy usłyszał, gdzie aktualnie nocuje chłopak lekko się wzdrygnął. Mimowolnie spojrzał za okno. No, nie było zbyt ciekawie. Na szczęście dla niego, dziś będzie spał pod dachem. – Zatem, co my tu jeszcze robimy? – spytał oburzony. – Gdzie masz rzeczy? Bierzemy je ze sobą. Chodź. Następny przystanek Londyn, ulica Tojadowa. – uśmiechnął się do kolegi. Patrzył na niego trochę ze zdziwieniem, zwłaszcza, kiedy Ambroge wyciągnął ku niemu rękę. – No, na co jeszcze czekasz? – poganiał go Piątek. Ostatecznie jednak z uśmiechem chwycił jego dłoń, po czym wstał i wziął swoje graty. Krukon zniknął, by uregulować rachunek, rachunek po chwili wrócił, żeby pomóc zabrać się chłopakowi. Kilkanaście sekund później obaj opuścili przybytek i teleportowali się wprost przed kamienicę, w której mieściło się, teraz już ich, wspólne mieszkanie.
*Zjeżdżaj*mruknął po raz dziesiąty Louis do zaślinionego buldoga, trzymającego pysk na jego butach.Jego ulubione czarne trampki zostały pokryte spienioną śliną,a Fieber widocznie zirytowany tym faktem, odpędził psa nogą.Cholerny psiur codziennie łapał go na klatce schodowej i charczał na jego buty,jakby to miało być entuzjastyczne powitanie z jego strony.Swoją drogą, niezbyt udolne bo Fieber'em od samego widoku szarpały mdłości.*No zjeżdżaj!*Trochę urażone spojrzenie i ciche skomlenie odpowiedziało mu na polecenie.Buldog wypuszczając bańkę śliny, usiadł ciężko na wycieraczce.Nie zwrócił nawet uwagi że ślina cudownie zniknęła z butów Fiebera z pomocą zaklęcia.Kwestia mugolskich zwierząt oglądających magię była dość ciekawa aczkolwiek to nie było teraz w myślach Lou.Miał się spotkać z Angven w Pubie "Pod rozchichotaną mantykorą", a jeszcze dobrze nie zdążył wejść do domu.Ominął tłustego psa i wreszcie znalazł się w swoim mieszkanku.Miał szczęście że rodzice nie korzystali z tego miejsca , miał przynajmniej trochę spokoju.Rozebrał się, wziął szybki prysznic i podreptał do pokoju.Przegarnął włosy przed lustrem ,założył granatową koszulę,czarne jeansy i marynarkę po czym skropił się perfumami.*No teraz to wyglądasz jak złoto*przemówił sam do siebie i wyszedł z mieszkania, kierując się w stronę baru.*
A ona już zdążyła zająć jedno z wolnych miejsc w pub'ie. Kilka razy przechodziła obok niego jednak nigdy tutaj nie zajrzała. W sumie, to rzadko bywała w tej okolicy. Było tutaj całkiem... Przytulnie? Kanapy, lekko przyciemnione światła... Idealnie. Zajęła jedną z większych kanap, w dalszej części pomieszczenia, ceniła sobie prywatność. Uprzednio zdjęła kurtkę i szalik, który powiesiła na haku, znajdował się niedaleko zajętego przez nią miejsca. Poprawiła przyduży sweter, który zjeżdżał z jej jednego ramienia, pozostawiając je zupełnie nagie. Jednak chyba i na to już nie miała siły... Mieli ferie a ona wcale tego nie czuła, siedzenie w domu równało się z męczarnią. Jeszcze nigdy nie było tak źle, przepraszam... FATALNIE. To była istna katastrofa... Nawet ojciec zaprzestał jakichkolwiek rozmów z jej osobą, jakby się bał. Nawet nie miała się komu wygadać, a czuła, że to zdziała cuda. Tanner'owi nie chciała zawracać głowy, w końcu wiedziała, że chłopak miał i swoje problemy. Antka nie będzie tym bardziej obarczać tymi informacjami a Nem nawet nie miała kontaktu, wsiąknął w ziemie jak kamfora(tak to się chyba mówiło) Cicho westchnęła i potarła dłonie, które były skostniałe. Z Lou widziała się, uh, już nawet nie pamięta jak dawno temu to było a przecież kiedyś nie było dnia, który nie spędziliby ze sobą. Martwiło ją to... Może to jej wina? Z dłoni przeniosła się na ramiona, które również lekko potarła. Musiała w końcu wyrzucić z siebie wszystko co jej siedziało na duszy... Zaczesała włosy za ucho i przejechała językiem po wargach, który przybrały lekko różowego koloru. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Zapewne przybyła tutaj wcześniej niż w rzeczywistości mieli się spotkać. Choć nie pamięta czy umawiali się na konkretną godzinę. No nic. Lekko zadrżała... No chyba Louis jej nie wystawił, prawda? Nie... Nie on. Ang, przestań myśleć bo ostatnio źle ci to wychodzi, naprawdę.
*Idąc w stronę baru Lou rozglądnął się i zauważył niepokojące ciemne chmury.Miał nadzieję że nie będzie padać bo do celu został mu jeszcze kawałek drogi.Wiatr dzisiaj był wyjątkowo silny, Fieber schował twarz w szalik i modlił się o "szczęśliwe" dotarcie na miejsce.Po chwili poczuł małą kroplę na swoim czole, jak to się mówi cisza przed burzą.Przyspieszył kroku i na całe szczęście zdążył dotrzeć do baru przed deszczem.Wszedł do środka a za plecami usłyszał głośne krople obijające się o dach budynku.No pięknie.Zdyszany zdjął kurtkę i rozglądnął się po pomieszczeniu.Cisza i spokój, delikatne światło , być może będzie przychodził tu częściej.Jego wzrok zatrzymał się na Angven pocierającej ramiona.*Hej Ang! Widzę że doszło do sytuacji w której sama siebie przytulasz, a ja to co?*Uśmiechnął się i podszedł do przyjaciółki.Lou jak to Lou wziął ją na ręce i mocno objął.Rany, rzeczywiście było jej zimno.*Teraz Cię już nie wypuszczę , no pod warunkiem że się zagrzejesz*usiadł na kanapie trzymając Shay na kolanach.*Więc co tam słychać?Wszystko w porządku?*
Podrapała się po policzku i zamówiła dla nich po butelce ognistej, żeby nie było poprosiła jeszcze o dwa kieliszki. Wiedziała, że chłopak na pewnie nie będzie się gniewał, że zamówiła za niego. W końcu będą siedzieli tutaj jakiś czas i zamówią nie jeden trunek, na który będą mieli ochotę. Zamierzała zabawić poza domem bardzo długo, być może nawet nie wróci na noc. Gdzieś musiało znaleźć się dla niej miejsce, nawet w zwykłym barze. Zawsze lubiła siedzieć i słuchać muzyki w tle, tak po prostu. A ojciec nie zwróci uwagi, że jej nie było... Miał ważne sprawy na głowie. I jej małe dochodzenie też się do tego zaliczało. Przegryzła lekko wargę i usłyszała gdzieś w oddali donośny głos swojego przyjaciela. Na jej ustach od razu pojawił się szeroki i szczery uśmiech. Podniosła się, jednak na niewiele jej się to zdało bo zginęła gdzieś w jego uścisku. Wciągnęła powoli jego zapach, który ją uspokoił. -Ty już dawno się do mnie nie przytulasz.-Powiedziała i zacisnęła dłonie na jego koszuli. Jak małe dziecko trzymała się go kurczowo, jakby zaraz miał jej zwiać. Zaśmiała się cicho i odgarnęła włosy do tyłu. Jego zachowanie było takie... Normalne. Cały on. Uśmiechnęła się do siebie i swoich myśli. Tak, nic się nie zmienił. Mieli szczęście, że kanapa była taka duża. Zjechała nieco z jego kolan aby przyjrzeć mu się lepiej. Jej nogi wciąż spoczywały na jego kolanach a jej dłonie zwinnie zawinęły się w niego, coby je ogrzać. -Nie.-Powiedziała spokojnie i nalała do kieliszków nieco trunku. Uniosła lekko brwi.-Jednak najpierw musimy wypić. -Uśmiechnęła się do niego żywo a w oczach pojawił się charakterystyczny błysk.-Poza tym, musisz mi się wyspowiadać... Zapadłeś się pod ziemię, czy jak? Czy mnie unikasz?-Przekrzywiła głowę lekko w bok i utkwiła w niem swoje spojrzenie. Musiała mieć pewność, że się nie zmienił, dlatego chwyciła jego podbródek i zaczęła nim kręcić. Z każdej strony dokładnie go obejrzeć musiała, prawda?-Czyżby jakaś dziewczyna mnie zastąpiła?
*Czyżby usłyszał....WYPIĆ?!Lou uśmiechnął się szeroko i powiedział* Ależ ja nigdy nie odmawiam jeżeli o to chodzi*Chwycił kieliszek i upił duży łyk.Ach jak przyjemnie, już nie pamiętał smaku alkoholu. Właśnie tak: NIE PAMIĘTAŁ. Ostatnio ograniczył procenty i wyszło mu to na dobre, tak przynajmniej myślał.*Nie unikam Cię po prostu miałem ciężki okres w życiu i musiałem wyjechać na jakiś czas .Wybacz jeżeli Cię zmartwiłem i przepraszam że się nie odzywałem.*mówiąc to pogładził jej udo i wziął kolejny łyk.Gdy dziewczyna zaczęła kręcić jego głową zaśmiał się i spojrzał na Angven*Czyżbyś czegoś szukała moja droga?*Mrugnął do niej i uniósł kącik ust.*Nikt Cię nie zastąpi , zapamiętaj.A co do dziewczyny to niestety nie mam żadnej....albo stety.*Żadna dziewczyna jakoś nie przykuwała jego uwagi,żadna jaką poznał nie była wyjątkowa.Poza Ang oczywiście.Mógł z nią szczerze porozmawiać i opowiedzieć o swoich problemach bez obawy o wyśmianie.Dobrze się dogadywali, można by rzec że byli jak stare dobre małżeństwo.Fieber miał tylko nadzieję że nic się nie zmieniło przez jego nieobecność.Dopił ognistą i zerknął na dziewczynę. W jej oczach dostrzegł coś niepokojącego, miał wrażenie że coś ją dręczy.Chwycił jej podbródek i zapytał patrząc w oczy*Widzę że o czymś mi nie mówisz.Co się stało?*
Dobrze słyszał. Przy alkoholu zawsze dobrze jej się gadało, a jeżeli dostała w pakiecie jeszcze dobre towarzystwo, mogła powiedzieć, że jest najszczęśliwszą osobą na świecie. Zaśmiała się gdy Lou chwycił kieliszek... Najwidoczniej był bardzo spragniony, ona również chwyciła swój i uchyliła, wlewając całą zawartość do gardła. Nie wiedziała czemu, pierwszy łyk zawsze był najgorszy. To chyba dobrze, że nie smakuje jej to tak bardzo... Jeszcze by wyszło, że ma porządny problem. Zmarszczyła lekko brwi i spojrzała na chłopaka. -Jakie problemy?-Spytała spokojnie, oczywiście oczekując reszty tej historii. Czyżby się martwiła? O niego? Zawsze! W końcu nie poradzi sobie chłopak bez niej, a jego problem robi się jej problemem. To dziwne, że stać ją na to. Rozlała jeszcze ognistej i wypiła duszkiem zawartość kieliszka. Pokręciła szybko głową i spojrzała na chłopaka. Uśmiechnęła się lekko.-Nie waż się przepraszać! Ja też nie jestem święta.-Wywróciła lekko oczyma i pokiwała lekko głową, jakby dla potwierdzenia swoich słów. I niech się z nią nie sprzecza, bo taka jest prawda. -Szukam tego przystojniaka, którego kiedyś znałam.-Uśmiechnęła się.-Niestety z przystojniaka chyba nic nie zostało.-Mruknęła i pokazała mu język. Zmienił się tylko pod jednym względem, wydoroślał. Jego rysy stały się bardziej wyraźne a pewnie gdy z kilka lat mu przybędzie, będą jeszcze mocniejsze. -Oczywiście, że nikt. Nie ma drugiej, takiej wspaniałej jak ja.-Przegryzła lekko wargę.-Znajdź sobie w końcu jakąś pannę... Abym mogła ją nieco podręczyć. Jeżeli zda moje testy, wtedy będzie Ciebie godna i będę mogła oddać Ciebie w jej ręce. Dobre ręce.-Uśmiechnęła się do niego. Nie pozwoli aby jej Lou prowadził się z byle kim. I oczywiście, że nic się nie zmieniło. Nic a nic. Cicho odetchnęła i odwróciła wzrok, gdy tak na nią spojrzał. Chciała aby to on najpierw się wygadał... Ona sobie poczeka, nie będzie przecież samolubna, tak? Poza tym, doskonale wiedziała, że jak teraz zacznie gadać do jego buzia się zamknie i nie dowie się co się dzieje u niego. Najwidoczniej przez ten czas, wiele się u nich zmieniło. A nie chciała stracić tej okazji, dlatego więc wszystko po kolei. -Najpierw Ty.-Odwzajemniła spojrzenie dopiero teraz i uniosła lekko brwi.