Czarodzieje
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Share
 

 Deptak

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Strona 3 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
AutorWiadomość


Cedric C. Bennett
Cedric C. Bennett

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 30
Czystość Krwi : 10%
Dodatkowo : teleportacja
Galeony : 490
  Liczba postów : 486
http://czarodzieje.org/t5248-cedric-casper-bennett
http://czarodzieje.my-rpg.com/t5250-sowka-cedrika
5 - Deptak - Page 3 QzgSDG8




Gracz




5 - Deptak - Page 3 Empty


Pisanie5 - Deptak - Page 3 Empty Deptak  5 - Deptak - Page 3 EmptyCzw 21 Mar - 11:48;

First topic message reminder :




Często w trakcie podróży do/z Hogsmeade uczniowie robią sobie tutaj przerwę. Nie brakuje tu zieleni, ławek i kamiennych stołów z ustawionymi na nich magicznymi szachami czarodziejów.
Powrót do góry Go down

AutorWiadomość


Marcellus Butler
Marcellus Butler

Student Slytherin
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Galeony : 239
  Liczba postów : 77
http://czarodzieje.my-rpg.com/t13884-marcellus-butler
http://czarodzieje.my-rpg.com/t13899-laslie#367422
http://czarodzieje.my-rpg.com/t13895-marcellus-butler
5 - Deptak - Page 3 QzgSDG8




Gracz




5 - Deptak - Page 3 Empty


Pisanie5 - Deptak - Page 3 Empty Re: Deptak  5 - Deptak - Page 3 EmptyPią 6 Sty - 19:02;

Skoro chciał coś jeszcze tutaj ugrać musiał zmienić taktykę, nastawienie i najlepiej całego siebie. Ślizgonką nie była, gryfonką raczej też nie, więc zostawały dwa domy. Te, które pomimo pozorów, było cię ciężej przekonać. W końcu ślizgonki… one były po prostu sobą, a gryfonki… lubiły się bawić. Na puchonki i krukonki też zawsze znajdował sposób, jednak do nich podchodził bardziej personalnie i nie generalizował aż tak jak w przypadku innych domów.
- Z chęcią bym to zrobił, o ile pozwolisz. – spuścił z tonu i posłał jej jeden z tych uśmiechów, którym podobno nie można było się oprzeć. Skoro zaczęła temat poznawania, to postanowił, że będzie go ciągnął, aż się wyczerpie.
- Skoro już przy tym jesteśmy, to powiedz mi, co się kryje za tym imieniem, Li? – drogą dedukcji i eliminacji obstawiał, że jest puchonką. Tak po prostu. Przeczucie. – Swoją drogą pasuje ci. – rzucił niezobowiązująco komplementem.
- Szukam kogoś do rozmowy i miłego spędzenia czasu. Dołączysz się? – powiedział gładko, nic nie ujawniając. Nie widział sensu wdawać się w szczegóły dzisiejszego wieczoru.
Powrót do góry Go down


Li Na
Li Na

Student Hufflepuff
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165cm
C. szczególne : Zadrapania na policzku.
Dodatkowo : animagia (wiewiórka)
Galeony : 317
  Liczba postów : 786
https://www.czarodzieje.org/t11900-li-na
https://www.czarodzieje.org/t11912-poczta-li#319860
https://www.czarodzieje.org/t12044-li-na
5 - Deptak - Page 3 QzgSDG8




Gracz




5 - Deptak - Page 3 Empty


Pisanie5 - Deptak - Page 3 Empty Re: Deptak  5 - Deptak - Page 3 EmptyPią 6 Sty - 22:40;

Dziewczyna nigdy tam nie patrzyła na hogwarckie domy, każdy jest sobą a to jest najważniejsze. Nie zawsze osoba która należy do jakiegoś domu jest taka jak wszyscy inni. Przecież każdy jest inny, nie ma takich samych osób. Li osobiście bardzo się cieszyła kiedy dostała się do tego domu. Jako mugolka nie miała pojęcia o magii, dlatego też wszystkie domy wydawały jej się doskonałe i jedyne w swoim rodzaju, ale po jakimś czasie wiedziała, że dostała się do odpowiedniego jak dla niej domu. Hufflepuff dla niej był najlepszym domem w Hogwarcie, ale to chyba każdy uczeń powie o swoim aktualnym domu.
- Wiesz to czy ja pozwolę czy nie to mało ważne, ważne jest to, że Ty tego chcesz a wtedy wszystko osiągniesz. - powiedziała do niego. Sama uważała, że nie ma rzeczy której człowiek by nie chciał, że nie ma ruchów które człowiek by nie wykonał. Dla chcącego nic trudnego. - Li Na. Puchonka z krwi i kości. - mruknęła chociaż szczerze powiedziawszy sama nie wiedziała co tak naprawdę mówi. Postanowiła mu się przedstawić bo uważała, ze jest jednak człowiekiem wartym zapoznania i głębszego poznania, ale czy będzie miała o to do siebie pretensji to się okażę później. - Zależy co masz mi do zaoferowania. - oznajmiła poruszając nieznacznie brwiami. Tak naprawdę nigdy nie rozmawiała z takowym ślizgonem z takim który wyrażał chęć rozmowy z nią.
Powrót do góry Go down


Marcellus Butler
Marcellus Butler

Student Slytherin
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Galeony : 239
  Liczba postów : 77
http://czarodzieje.my-rpg.com/t13884-marcellus-butler
http://czarodzieje.my-rpg.com/t13899-laslie#367422
http://czarodzieje.my-rpg.com/t13895-marcellus-butler
5 - Deptak - Page 3 QzgSDG8




Gracz




5 - Deptak - Page 3 Empty


Pisanie5 - Deptak - Page 3 Empty Re: Deptak  5 - Deptak - Page 3 EmptyPią 6 Sty - 23:17;

To, że zostanie śliz gonem było zaplanowane na długo przed jego poczęciem. Może to wina domu, w którym się wychował. Taki po prostu był i od kiedy zaczął słuchać o Hogwarcie, wiedział jaka droga jest mu pisana. Właściwie nie miał wyboru. Nie żeby mu to przeszkadzało. Czuł się wyśmienicie w swoim domu.
- Niestety legimencji nie opanowałem, więc nie mogę być pewny. Gdyby było to nieistotne, zapewniam Cię, że bym nie pytał, tylko wziął. – posłał jej łobuzerski uśmiech. Zawsze uważał, że granice są tylko ludzkim wymysłem. Wystarczyło chcieć je przekroczyć.
- Marcellus Butler. Ślizgon niewątpliwie z krwi i znacznej większości kości. – postanowił pociągnąć zabawię i przedstawić się należycie. Musiał przed sobą przyznać, że go zaintrygowała.
Zastanowił się chwilę, co mógłby odpowiedzieć.
- Właściwie to w chwili obecnej niewiele i na dobrą sprawę wszystko. Precyzując, moje towarzystwo. – odpowiedział spokojnie, dopierając precyzyjnie słowa.
Powrót do góry Go down


Li Na
Li Na

Student Hufflepuff
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165cm
C. szczególne : Zadrapania na policzku.
Dodatkowo : animagia (wiewiórka)
Galeony : 317
  Liczba postów : 786
https://www.czarodzieje.org/t11900-li-na
https://www.czarodzieje.org/t11912-poczta-li#319860
https://www.czarodzieje.org/t12044-li-na
5 - Deptak - Page 3 QzgSDG8




Gracz




5 - Deptak - Page 3 Empty


Pisanie5 - Deptak - Page 3 Empty Re: Deptak  5 - Deptak - Page 3 EmptyPią 6 Sty - 23:53;

Owszem, nie zawsze to do którego domu się dostaną zależy od nich samych. Mało to razy dziewczyna łagodna i krucha dostaje się do Slytherinu tylko dlatego, że cała jej rodzina była w domu zielonych? Na szczęście Li nie miała takiego problemu i tak naprawdę nie zależało jej na konkretnym domu, bo ich nie znała, więc do którego trafi było jej całkowicie obojętne.
- No to dlaczego tego nie bierzesz skoro tego chcesz? - spojrzała na niego. Od razu wiedziała do jakiego domu należał, widać było to jego oczach. Widziała, że wie czego chce, że nie jest tutaj przypadkowo. Li trochę obawiała się ślizgonów, ale jednak postanowiła zaryzykować i zagłębić się w rozmowę z chłopakiem. Co prawda był wieczór, a właściwie już noc i wiadomo gdzie teraz powinna być. Na pewno nie tutaj. - Jesteś ślizgonem, a nie wyglądasz... - oczywiście skłamała, ale przeciez on o tym nie musiał wiedzieć. Li zazwyczaj nie kłamała, ale tutaj postanowiła nieco podroczyć się z chłopakiem, a przecież prawdziwy ślizgon na pewno nie chciałby być porównywany do gryfona czy krukona.
- No tak Twoje towarzystwo. Tylko wiesz, że nie jest za gorąco, a na pewno nie chce zakończyć naszej rozmowy na wędrówce do skrzydła szpitalnego. - powiedziała do niego. Jeżeli mieliby rozmawiać to na pewno nie tutaj, przecież jest zimno, a przynajmniej puchonce było zimno.
Powrót do góry Go down


Marcellus Butler
Marcellus Butler

Student Slytherin
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Galeony : 239
  Liczba postów : 77
http://czarodzieje.my-rpg.com/t13884-marcellus-butler
http://czarodzieje.my-rpg.com/t13899-laslie#367422
http://czarodzieje.my-rpg.com/t13895-marcellus-butler
5 - Deptak - Page 3 QzgSDG8




Gracz




5 - Deptak - Page 3 Empty


Pisanie5 - Deptak - Page 3 Empty Re: Deptak  5 - Deptak - Page 3 EmptySob 7 Sty - 18:01;

- Uznałem, że na początku zaprezentuję się z tej lepszej strony i choć w tym spytam Cię o zdanie. – uśmiechnął się łobuzersko. – Prędzej czy później wezmę, o ile wcześniej jej po prostu nie dostanę.
Wychodził z założenia, że raczej nie ma się co nadmiernie przemęczać, jeśli rzeczy wręcz przychodziły same. A właściwie przynosiła mu matka. Tak go wychowała. Jednak kiedy była jakaś przeszkoda, szybko przejmował inicjatywę i brał całymi garściami, co według niego było mu należne.
- Czysty przypadek. – uznał, że pociągnie trochę tą gierkę. Doskonale sobie zdawał sprawę, że jego ślizgońskie zachowanie, a właściwie już sama postawa, wyraźnie prezentowała dom, w którym jest.
- Masz rację, powinniśmy wracać. Chociaż noc jeszcze młoda, to na pewno do najcieplejszych nie należy. – objął ją ramieniem i ruszył w stronę szkoły. Zedycowanie przyjemniej będzie im się rozmawiało w budynku, zwłaszcza, że wiał chłodny wiatr, który tylko wzmagał tylko nieprzyjemne uczucie zimna.

z/t x2
________________________
Zacznij gdzieś w Hogwarcie.
Powrót do góry Go down


Holden A. Thatcher II
Holden A. Thatcher II

Absolwent Gryffindoru
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Dodatkowo : Wilkołak
Galeony : 296
  Liczba postów : 1006
https://www.czarodzieje.org/t15930-holden-a-thatcher-ii#430782
https://www.czarodzieje.org/t15933-pluszak#430790
https://www.czarodzieje.org/t15929-holden-a-thatcher#430780
5 - Deptak - Page 3 QzgSDG8




Gracz




5 - Deptak - Page 3 Empty


Pisanie5 - Deptak - Page 3 Empty Re: Deptak  5 - Deptak - Page 3 EmptyNie 24 Cze - 0:04;

@Nessa M. Lanceley

Szlag by to wszystko trafił.
Idąc dzisiaj do Hogsmeade, nie sądziłem, że będę musiał się z niego ulotnić szybciej niż zwykle. Ciekawe tylko, jak Zonko poradzi sobie z tym bałaganem i mnóstwem ludzi beze mnie. Skoro zbliżają się wakacje, raczej nie znajdzie zbyt prędko kogoś nowego. Ale skoro mnie wylał, to będę miał okazję chociaż raz udać się na ten wyjazd ze szkoły. Tylko jak ja wyjaśnię rodzicom, że w tym roku im nie pomogę? Może wcisnę im kit z obozem naukowym? Jeśli powiem coś o egzotycznych zwierzętach, to może nawet mi uwierzą, że interesują mnie szkolne sprawy. Bo przecież doskonale wiedzą, że student ze mnie marny, chociaż ostatnio nawet się przykładam: na przykład z astronomii. Mama nadal jest w szoku, że poświęciłem swój ukochany sen na odrobienie pracy domowej.
Teraz jednak siedzę na tej przeklętej ławce gdzieś między wioską a Hogwartem, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Jest grubo po północy, pewnie jeszcze trochę i zacznie świtać, bo granat nade mną staje się trochę bledszy. Wokół jest tak cicho, że słyszę jedynie świerszcze i plusk wody gdzieś w oddali, gdy kałamarnica wychyla się na powierzchnię. Czasem tak robi, co zaobserwowałem podczas nocnych spacerów.
Wciskam do ust papierosa, nie wiem już którego w ciągu dzisiejszej nocy i odpalam go zapałkami. Jak zwykle nie ufam swojej różdżce, zwłaszcza że miałbym nią podpalać coś przy swojej twarzy. Nawet nie wiem, co to za fajki, bo kupiłem pierwsze, jakie wpadły mi w ręce i nie przyjrzałem się nazwie. Smakują gorzką czekoladą i mam wrażenie, że nieco poprawiają mi humor. Ktoś dodaje do nich eliksiru euforii? Nie jest to jednak zbyt mocne działanie. A może to tylko złudne uczucie, bo podoba mi się to, że wypuszczany z moich ust dym zmienia się w magiczne stworzenia? Ciekawe, czy pojawi się smok? Nie przepadam za nimi, ale efekt byłby całkiem niezły. Póki co widzę tylko przez chwilę mglistego testrala, który zaraz zlewa się z ciężkim powietrzem. Jest strasznie duszno, mógłby spaść deszcz, ale gwiazdy nade mną są dość dobrze widoczne, więc się na to nie zapowiada.
Siadam na oparciu, opierając nogi na miejscu, gdzie normalnie powinienem mieć tyłek, bo jakimś cudem jest mi tak wygodniej. I czekam. Nie mam pojęcia na co: na jakiś cud; pracę, która sama do mnie przyjdzie; rozwiązanie wszystkich problemów i dożywotni zapas eliksiru euforii; albo na Nessę wracającą z pracy gdzieś między drugą a czwartą, do czego mi się przyznała w ostatnim liście. I jeśli zobaczę, że znowu się szwenda po nocy, zamiast teleportować się pod bramy szkoły, będzie miała przesrane. I to bardziej niż ja za nieodrabianie zadań domowych! Chociaż nie wiem, czy podziałają na nią jakiekolwiek groźby poza tą, że nie opowiem jej dalszego ciągu bajki i będzie musiała żyć ze świadomością, że nigdy się nie dowie, która z trzech bogiń otrzymała złote jabłko.
Jestem wściekły na cały świat i nie mam ochoty z nikim rozmawiać, a jednak zostaję przy drodze i wyglądam rudowłosej Ślizgonki. Dziwnym trafem wszystko inne nie obejmuje jej i mam ochotę się z nią spotkać, chociaż utrata pracy po niecałym pół roku nie jest szczytem odpowiedzialności, a dziewczyna notorycznie wypomina mi jej brak.
Wokół mojej głowy unoszą się srebrzyste istoty z dymu. Próbuję złapać w palce coś, co przypomina żmijoptaka, ale rozpływa się pod wpływem mojego dotyku. To tylko iluzja, tak jak pokój z porami roku, który zmienił moje spojrzenie na Lanceley. I to na tyle, że zastanawiam się, w którym momencie znów przerwać opowieść, na którą ona czeka, by mieć pretekst do kolejnego spotkania, choć to tutaj jeszcze się nie odbyło i może wcale do niego nie dojść, bo nie mam pewności, czy Ślizgonka w ogóle dziś pracuje.
Powrót do góry Go down


Nessa M. Lanceley
Nessa M. Lanceley

Nauczyciel
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 159
Dodatkowo : animag, magia bezróżdżkowa
Galeony : 916
  Liczba postów : 3856
https://www.czarodzieje.org/t15974-nessa-m-lanceley
https://www.czarodzieje.org/t15976-freya-i-korespondencja-dla-panny-lanceley#434018
https://www.czarodzieje.org/t15975-nessa-m-lanceley#433995
5 - Deptak - Page 3 QzgSDG8




Gracz




5 - Deptak - Page 3 Empty


Pisanie5 - Deptak - Page 3 Empty Re: Deptak  5 - Deptak - Page 3 EmptyNie 24 Cze - 16:36;

Westchnęła bezgłośnie, przecierając ścierką brudny, polany alkoholem blat baru. Dochodziła trzecia, gdy ostatni gość opuścił lokal, a ona mogła zabrać się razem z resztą obsługi za sprzątanie. Miała znacznie mniej roboty od pozostałych, ponieważ ruda zawsze dbała o to, aby na miejscu jej pracy panował porządek. Od razu wyrzucała puste butelki, wycierała rozlane napoje czy myła szklanki. To była jej rutyna i postępowała schematycznie już od jakiegoś czasu, wzbudzając zaskoczenie szefa. Była obrotna, potrafiła znaleźć na wszystko czas i jeszcze w międzyczasie popijać kolejną podwójną kawę. Wrzuciła ścierkę do leżącego na zapleczu kosza na brudy, wyciągając ręce do góry i przeciągając się leniwie. Usiadła na chwilę, przecierając dłonią oczy i wpatrując się w wolno przemieszczające się wskazówki zegarka, który tkwił na jej drobnym nadgarstku. Nie widziała sensu w tym, żeby iść spać po powrocie. Miała naukę, a do tego pracę domową z mugoloznawstwa do dokończenia, a dnia na spanie było jej zwyczajnie szkoda. Najwyżej prześpi się po południu ze dwie lub trzy godziny, przed rozpoczęciem następnej zmiany. Prychnęła na samą siebie, świadoma, że ambicja naprawdę pewnego dnia ją zabije. Wstała. Podeszła do lusterka, poprawiając delikatny makijaż i maskując tkwiące pod oczyma cienie, zabrała swoje rzeczy i wyszła z klubu, żegnając się jeszcze z pracownikami i oddając kluczyk do kasy.
Poczuła orzeźwiające, chłodne powietrze na twarzy. Kaskady rudych włosów tkwiły rozpuszczone, wyprostowane. Kołysały się leniwie pod wpływem podmuchu wiatru, łaskocząc ją po ramionach, plecach i szyi. Zarzuciła biały plecak na ramiona, łapiąc głęboki wdech i ruszając do przodu, pomiędzy pogrążonymi we śnie budynkami Hogsmade. Było tu tak spokojnie. Zawsze ujmowała ją ta cisza, którą przerywało jedynie okazjonalnie szczekanie psów luk piszczenie sowy. Po przebywaniu w hałasie, nieokiełznanym chaosie klubowego szaleństwa, spacer do zamku był dla niej najlepszą formą relaksu i odpoczynku. Otulona powiewami wzbudzającego dreszcze wiatru, mogąca spojrzeć na wolno jaśniejące, granatowe niebo.. Uśmiechnęła się pod nosem, wchodząc na ścieżkę prowadzącą między drzewami. Leśnym zagajnikiem najszybciej i najprzyjemniej można było dostać się na tereny Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Szła cicho, ponieważ lekkie koturny na stopach, mające słomiane podeszwy nie wydawały z siebie zbyt wielu dźwięków, nie oznajmiając każdego jej kroku, mieszkańcom okolicznych krzaków. Nie trudno było jednak ją zauważyć. Biały, letni strój i mleczna karnacja w połączeniu z miedzianymi włosami tworzyły naprawdę silny kontrast. Na pierwszy rzut oka miała na sobie spódniczkę z cienkiego materiału z wyższym stanem. W rzeczywistości były to szorty, mające tylko sprawiać takie wrażenie, bardziej eleganckie i dziewczęce. Górną częścią stroju była cienka, prześwitująca bluzka, której rękawki sięgały przed łokieć i przebijał spod niej biały biustonosz. Na nadgarstku miała prostą, sznurowaną bransoletkę — taką, jaką dostał Holden, tyle że bez zwierzątka. Nuciła sobie pod nosem, rozglądając się na boki — kto wie! Może spotka jakiegoś nieśmiałka lub inne, równie magiczne zwierzę, o którym będzie mogła wspomnieć gryfonowi? Był naprawdę zaangażowany w ten temat, przez co i ona starała się uzupełniać swoją wiedzę.
Przyzwyczajenie do samotnych, nocnych spacerów sprawiło, że całkiem pogrążyła się w myślach. Starała się jak najlepiej rozplanować pozostałą część dobry, rozłożyć sprawiedliwie czas pomiędzy nauką przedmiotów, z których była zdecydowanie gorsza i ze swoich specjalności. Musiała znaleźć też godzinkę na skrzypce i teoretycznie powinna dokończyć, czytać na temat obróbki kamieni szlachetnych do biżuterii, nad czym również chciała popracować. Dostrzegając cień na mijanej właśnie ławce, mimowolnie powędrowała w tamtą stronę spojrzeniem orzechowych ślepi. Z jej ust wydobyło się głośne "Oooo", a dłoń uniosła się ku górze, pokazując na niego palcem wskazującym.

— Holden! Akurat o Tobie myślałam! Nie ma tu nieśmiałków, wiesz? A co Ty tu robisz o.. o..— przerwała, unosząc drugą rękę do góry i patrząc na godzinę, po czym znów uniosła głowę, obracając ją w jego stronę.— O trzeciej dwadzieścia siedem? Nie powinieneś spać czy coś? Wszystko w porządku?
Przekręciła głowę w bok, napotykając jego spojrzenie i posyłając mu swoje, krótkie i zaciekawione. Niewiele myśląc, obróciła się zgrabnie i ruszyła w jego stronę, stając naprzeciw. Pierwszy raz miała okazję spotkać kogoś podczas powrotu z pracy! Oparła się rękoma o jego nogi, podpierając i patrząc na jego twarz. Nie wyglądał tak optymistycznie, jak ostatnio — a do tego ten papieros, który miał wsunięty między wargami. Zmarszczyła nos i brwi, wydając z siebie zaniepokojone mruknięcie. Jedna z dłoni ruszyła w stronę jego twarzy, zabierając śmierdzące paskudztwo.
— Wcale Ci to nie pasuje.—wyjaśniła krótko, wzruszając delikatnie ramionami i zamiast wyrzucić fajkę, jak na grzeczną dziewczynkę przystało, sama zaciągnęła się i przymknęła na chwilę oczy, odwracając następnie głowę na bok i wypuszczając powietrze ze świstem. Dym przybrał kształt hipogryfa, a smak gorzkiej czekolady stanowił dodatkową atrakcję. Kiwnęła głową, przyznając po cichu papierosom, że były naprawdę smaczne. Nessa nie była palaczem nałogowym, okazjonalnie popalała, co właściwie zaczęło się przez Caesara. Alkohol wchodził jej znacznie łatwiej. Rudowłose stworzenie drgnęło, strzepując popiół gdzieś na bok i wsuwając fajkę pomiędzy wargi tak, jak on wcześniej. Znów utkwiła w nim pytające, nieco zaniepokojone spojrzenie — bo dlaczego niby tkwił tu sam, w środku nocy?
— Moment! Mam nadzieję, że Ci nie przeszkodziłam i nie czekasz na kogoś, co? Jeszcze by brakowało, żebym Ci nocne schadzki przerywała. —rzuciła nieco głośniej, prostując się. Jej oczy rozszerzyły się nieco w akcie zaskoczenie i nagłego przebłysku swojej wyobraźni. Ręce nadal tkwiły jednak na nogach chłopaka, zupełnie jakby całkiem o tym zapomniała. Ruchem głowy zgarnęła kosmyki włosów na plecy, natomiast jej uszów dobiegł dźwięk kołyszących się wewnątrz plecaka przedmiotów. Nie mogła wiedzieć o tym, że zwolnili go z pracy. Ani nie wiedziała też o tym, że walczył z chęcią sięgnięcia po kolejną porcję euforii. Widzieli się teoretycznie nie tak dawno, pisali ze sobą i wymieniali informacje, a jednak tak dużo ją ominęło.
Powrót do góry Go down


Holden A. Thatcher II
Holden A. Thatcher II

Absolwent Gryffindoru
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Dodatkowo : Wilkołak
Galeony : 296
  Liczba postów : 1006
https://www.czarodzieje.org/t15930-holden-a-thatcher-ii#430782
https://www.czarodzieje.org/t15933-pluszak#430790
https://www.czarodzieje.org/t15929-holden-a-thatcher#430780
5 - Deptak - Page 3 QzgSDG8




Gracz




5 - Deptak - Page 3 Empty


Pisanie5 - Deptak - Page 3 Empty Re: Deptak  5 - Deptak - Page 3 EmptyPon 25 Cze - 0:28;

Nabieram coraz większej pewności, że duchota, która wydaje mi się wokół panować, nie jest kwestią pogody, a moim indywidualnym odczuciem, wywołanym prawdopodobnie przez stres dzisiejszego dnia i brak eliksiru euforii. Papierosy nie do końca mi go zastępują, choć naprawdę wydają się mieć domieszkę tego, albo innego (zapewne Felix Felicis) sztucznego uszczęśliwiacza. Sprzedawca wepchnął mi je, widząc moją minę, gdy prosiłem o jakiekolwiek fajki?
Zaciągam się dymem, obserwując, jak drzewa zaczynają się powoli poruszać na wietrze. Gałęzie szumią swoją własną melodię, której nie miałem okazji wcześniej usłyszeć. Sam jednak nucę sobie w myślach coś zupełnie innego, co jednak nie chce wydobyć się z moich ust. Po raz pierwszy od naprawdę dawna nie mam ochoty na muzykę w moim własnym wykonaniu. To, co się ze mną dzieje, przeraża mnie bardziej niż efekt nadużywania Euforii i rozbijanie się w biegu o wszystkie zbroje na korytarzach z jednoczesnym przepraszaniem ich, choć nie są ożywione. Świerszcze znów dołączają do utworu odgrywanego przez rośliny, choć ich dźwięki wydają się nieco cichnąć. Może naprawdę zapowiada się na nagły deszcz?
Powoli dochodzi czwarta i rodzi się we mnie rezygnacja z tego całego oczekiwania. Może jednak Lanceley dzisiaj nie pracuje? Mam ochotę podnieść się z tej ławki i ruszyć przed siebie, choć nie jestem pewien, w którym kierunku. Mógłbym się udać do zamku, licząc na to, że nikt nie złapie mnie po drodze, wmawiając demoralizowanie śpiących uczniów nocnymi spacerami, albo po prostu skręcić w lewo i wrócić do Hogsmeade, gdzie zabrałbym psa na o wiele za wczesny spacer, choć Psikus raczej nie miałby nic przeciwko.
I już jestem bliski ziszczenia tego planu, gdy dostrzegam blady kształt oddali, który z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej przypomina Nessę. Przypomina nieco rudowłosą zjawę przez to, że ubrała się cała na biało. Gdyby słońce powoli nie zbliżało się wschodu, a ja sam nie wiedziałbym, że to ona, pewnie przeraziłbym się, że to jakaś harpia albo inna banshee. Kąciki moich ust mimowolnie unoszą się ku górze, ale uśmiech ten szybko znika, gdy znów wciskam sobie między wargi czekoladowego papierosa. Na dłuższą metę ten smak wydaje się trochę nazbyt mdły, ale raz na jakiś czas – czemu by nie?
- Wiem – odpowiadam, gdy zwraca na mnie uwagę i wspomina o nieśmiałkach. Myślała o mnie? Jeśli naprawdę tak było, może to jakimś dziwnym trafem sprawiło, że tak bardzo odwlekałem ruszenie się z tej ławki i pozostałem na niej pomimo coraz bardziej psującej się pogody? – No właśnie, Ness. Jest trzecia dwadzieścia siedem, a ty szlajasz się po krzakach, jakby był biały dzień. A co, gdyby siedział tu ktoś inny? Miałaś nie chodzić po nocy.
Zwracam jej uwagę na to, o co ją wcześnie prosiłem, a do czego się jednak nie stosuje. Nie żeby miała obowiązek jej słuchać, tak samo jak często i ja nie słucham jej, ale naprawdę, gdyby siedział tu jakiś Merlin w krzakach, bo Terrey zdążył ewoluować w starego zboczeńca od nadmiaru malinowej herbaty, to na pewno źle by się skończyło.
Ignoruję jej pytanie na temat tego, czy wszystko u mnie w porządku. Nie umiem na nie odpowiedzieć, bo z jednej strony czuję się okropnie, a z drugiej po tylu godzinach na tej przeklętej ławce zaczynam się godzić z moim marnym losem i tym, że raczej nie spotka mnie w najbliższym czasie nic szczęśliwego. Zwłaszcza po ostatnich lekcjach, na których obrywało mi się nawet pomimo napisania esejów i innych dziwacznych prac domowych.
Rudzielec zabiera mi papierosa, a ja wypuszczam z ust dym, który tworzy kolejnego niewyraźnego testrala. Ten jednak szybko znika, pozwalając o sobie zapomnieć. Wzruszam ramionami, spodziewając się, że dziewczyna rzuci peta na ziemię i zdepcze tym swoim sandałem, czy co ona ma na nogach, ale ku mojemu zdziwieniu, wciska go sobie do ust. Wyciągam dłoń, by mglisty hipogryf wypuszczony spomiędzy jej warg przebiegł po mojej ręce, ale on również rozpływa się, zanim w ogóle zbliży się do moich palców.
Przyglądam się przez chwilę Ślizgonce, zastanawiając się, dlaczego znów ubrała się tak lekko, choć wiedziała, że będzie wracać nocą. Jeszcze nie jest na tyle gorąco, by mogła sobie pozwolić na plażowanie. Ściągam swoją kurtkę, skoro i tak jest mi strasznie duszno i pochylam się, by zarzucić jej ją na plecy, po czym sięgam z powrotem po mojego papierosa.
- Tobie tym bardziej nie – mówię trochę mrukliwym tonem. W mojej wyobraźni gaszę fajkę na oparciu ławki, po czym zsuwam się z niego i łapię za końce mojej kurtki, by przyciągnąć dziewczynę do siebie. Ale rzeczywistość zawsze jest inna niż nasze oczekiwania, a Nessa zazwyczaj narusza przestrzeń osobistą wszystkich wokół, więc to, że stoi tak blisko mnie, wcale nie musi oznaczać, że jakoś szczególnie mnie lubi. Wciskam więc papierosa z powrotem do ust i ponownie zaciągam się dymem, tym razem o wiele mocniej, z nadzieją na to, że to jednak poprawi mój nastrój. Mimo wszystko cieszę się, że ją widzę, ale nie potrafię zapanować nad tym, że rozrywa mnie od środka przez wszystko, co się ostatnio dzieje. Znów tworzę w powietrzu magiczne stworzenia, tym razem coś, co przypomina nundu i dementora, przez co się wzdrygam. Najwyraźniej moje uczucia wpływają jakoś na to, co akurat zechce się pojawić, a tej dwójki wolałbym nie oglądać.
- Ja i schadzka? Chyba z buchorożcem – śmieję się, patrząc jej w oczy, bo naprawdę udało jej się mnie rozbawić. – Sprawdzam tylko, czy naprawdę nie ma tu żadnych nieśmiałków – mówię, co nawet nie jest niezgodne z prawdą, bo rozglądałem się za nimi jakoś… z pięć minut? W końcu gaszę papierosa, odkładając go na razie na brzeg ławki, żeby nie zaśmiecać trawnika.
Czekam na Ciebie, gamoniu.
- To jak, przestaniesz się szlajać sama? – pytam i wyciągam dłoń, by odgarnąć jej za ucho samotny kosmyk włosów, który i tak zdołał się wyślizgnąć przy poprawianiu fryzury i opaść jej na twarz. – Jak ci minął dzień?
Próbuję ją jakoś zagadać, by odwrócić jej uwagę od tego, że wciąż nie odpowiedziałem na pytanie, mimo że doskonale po mnie widać, iż nie jest ze mną w porządku. Zdecydowanie mogłoby być lepiej, choć i tak jest dobrze w porównaniu z tym, jak bardzo mieszały mi się myśli, zanim pojawiła się Ślizgonka. Teraz mój umysł skupia się bardziej na niej, niż na wszystkich innych elementach wokół i choć jest to dla mnie nowe uczucie, to jednak całkiem przyjemne.
Wypaliłem już dzisiaj tyle czekoladowych wizz-wizzów pod rząd, że nie zastanawiając się nad swoimi ruchami, znów sięgam do paczki i wyciągam papierosa, by po chwili wcisnąć go sobie do ust. Nie mam jednak jak go odpalić, bo zauważam, że skończyły mi się zapałki, więc biorę go do ręki i obracam w palcach, jak gdyby to miało sprawić, że nagle pojawi się ogień. Gdyby tylko zaklęcia szły mi trochę lepiej, życie byłoby o wiele łatwiejsze.
Powrót do góry Go down


Nessa M. Lanceley
Nessa M. Lanceley

Nauczyciel
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 159
Dodatkowo : animag, magia bezróżdżkowa
Galeony : 916
  Liczba postów : 3856
https://www.czarodzieje.org/t15974-nessa-m-lanceley
https://www.czarodzieje.org/t15976-freya-i-korespondencja-dla-panny-lanceley#434018
https://www.czarodzieje.org/t15975-nessa-m-lanceley#433995
5 - Deptak - Page 3 QzgSDG8




Gracz




5 - Deptak - Page 3 Empty


Pisanie5 - Deptak - Page 3 Empty Re: Deptak  5 - Deptak - Page 3 EmptyPon 25 Cze - 23:18;

Wcale nie było tak ciepło, jak Holdenowi się zdawało. Drobną ślizgonkę z każdym podmuchem wiatru przechodził dreszcz, pozostawiając za sobą gęsią skórkę. W żaden sposób jednak nie zwracała na to uwagi, pogrążona we własnym świecie, traktując to po prostu jak orzeźwienie, darmowy pobudzacz — znacznie zdrowszy od kawy, którą piła w tak nieprzyzwoitych ilościach. Westchnęła cicho, rozglądając się jeszcze dookoła, szukając małych stworzeń leśnych, które uważała za urocze, a Holden z kolei za niebezpieczne. Układała plan, wyliczała obowiązki, nuciła pod nosem. Pomimo tego, że jej myśli w jakiś sposób dotyczyły jego osoby, wcale nie spodziewała się spotkania w środku nocy, które za chwilę miało nastąpić. Ani tego, że jego dzień był tak okropny i wspomagał się papierosami z domieszką ukochanego eliksiru. Mówiło się przecież, że im mniej wiesz, tym lepiej Ci się śpi.
Nie dało się ukryć jednak entuzjazmu na jej buzi, której bladość podkreślał dodatkowo biały, zwiewny strój. Może i kwestia przypadku, ale ucieszyła się, że go widzi. Ostatnie półtora miesiąca obydwoje byli zabiegani, pochłonięci własnymi sprawami w takim stopniu, że sporadycznie wymieniali listy. A Nessa przecież tak miło wspominała pobyt w komnacie czterech pór roku i inną stronę szkolnego głupka, którą zdążyła poznać. Zmęczenie odeszło w jeszcze większe zapomnienie, a na policzkach tkwiły dołeczki, które powstały na skutek delikatnego, zadziornego uśmieszku. Takiego Nessowego. Podchodziła do niego, gdy zaczął zwracać jej uwagę na porę, która była. Prychnęła cicho, lustrując go wzrokiem, gdy zbliżyła się wystarczająco blisko, aby dostrzec detale na twarzy chłopaka. Niesforne loki otaczające jego twarz jak zwykle tkwiły w nieładzie, a łobuzerski błysk w ślepiach był mniej intensywny niż zwykle, co chyba najbardziej ją zmartwiło. Westchnęła cicho, pozwalając, by powietrze uciekło spomiędzy maźniętych jedynie bezbarwną pomadką, pełnych ust. Wzruszyła delikatnie ramionami, robiąc sobie z chłopaka podpórkę, opierając się rękoma o jego nogi, stukając w kolana paznokciami. Spojrzała na niego z dołu, mając głowę delikatnie przekręconą w prawą stronę, pozwalając, aby kosmykami wyprostowanych, miedzianych włosów zarządzał wiatr i chaos, tworząc naturalni nieład.

— Wracam z pracy. Przecież zawsze tędy idę... Oj nie przesadzaj, przecież nic mi się nie stanie Holden. Oni się mnie boją bardziej niż ja ich. Poza tym pisałam Ci już — bardzo nie lubię teleportacji, trochę chodzenia zawsze się przydaje.. No i często zdążę na wschód słońca. Lubisz wschód słońca? Nadal nie wiem, dlaczego tu siedzisz i dlaczego masz taką minę.
Odparła nieco przydługo, nie odpuszczając mu świdrującego spojrzenia nawet na chwilkę. Tu wcale nie chodziło o to, czy powinna go, czy nie powinna go słuchać. Lubiła nocne spacery. Najprostsza odpowiedź często jest tą najwłaściwszą.
Gdy wsunęła papierosa pomiędzy wargi, wcale nie przeszkadzał jej fakt, że chwilę wcześniej on robił z nim to samo. Te były inne od fajek, które zwykle miała od Caesara. Słodsze, delikatniejsze, mające posmak gorzkiej czekolady. Gdy trzymała go w dłoniach, zwilżyła wargi, szczerze zaskoczona tym posmakiem. I jeszcze ten dym! Szkoda tylko, że zamiast żmijoptaka, wdzięczył się hipogryf. Chociaż je też bardzo lubiła. Zaśmiała się pod nosem, śledząc go wzrokiem, dopóki się nie rozpłynął. A dłoń Holdena tak bardzo chciała go schwytać! Czując na sobie intensywne spojrzenie, odruchowo je odwzajemniła. Jej brązowe ślepia miały pytające spojrzenie — czyżby miała coś na twarzy? Instynktownie, wierzchem dłoni przetarła policzek, wsuwając trzymanego wcześniej papierosa w rękach znów w usta. Patrząc na to, co robi, pokręciła przecząco głową, zaraz zaprzeczając. Kurtka i tak skończyła na jej ramionach, rozgrzana i pachnąca ciastkami. Tonęła w niej. Brak czasu na jedzenie i sen sprawił, że waga jej znacznie spadła, tym samym wydawała się mniejsza niż zwykle, wychudzona, przypominająca szkielet odziany w skórę. Przejechała opuszkami palców po jeansowej kurtce, a różowy bezczelnie zabrał jej papierosa, w ten sam sposób co ona wcześniej. Podniosła gwałtownie głowę, posyłając mu gniewne spojrzenie, nadymając przez chwilę policzki i krzyżując ręce pod biustem, chociaż nadal częściowo opierały się na jego nogach, tak że musiała nieco się nachylić w jego stronę.

— Nie prawda, ja wyglądam całkiem łobuzersko i przystojnie z fajką.. Nie jest Ci zimno? Przecież masz gęsią skórkę.. — zaczęła z westchnięciem, mając w głosie nutkę udawanej pretensji, która nie zdążyła zniknąć. Opuszkami palców przejechała po skórze na jego nadgarstku, która pomimo jej pierwszego wrażenia, była całkiem ciepła. — Dzięki.. Jak będzie Ci chłodno, to mów, dobrze?
Rzuciła jeszcze cicho, ruszając delikatnie ramionami tak, żeby wiedział, o co jej chodziło. Przyglądała mu się chwilę w milczeniu, gdy papieros znalazł się pomiędzy jego wargami. Uniosła brwi z pytającym spojrzeniem, gdy dym przybrał tak dziwny i niezbyt optymistyczny kształt. Jej paznokcie na nowo zaczęły stukać w jego kolano, grając jakąś zasłyszaną wcześniej melodię. Zamrugała kilkukrotnie, zaskoczona jego nagłym rozbawieniem. I naprawdę nie wiedziała, co było dziwniejsze! Nie odwróciła jednak wzroku, zastanawiając się właściwie, dlaczego chciałby spotkać się z tym zwierzęciem?
— Wiesz, że jest przyjemniejsze stworzenie jak taki buchorożec? Nie wiem, pegaz czy coś..— zaczęła całkiem poważnie, unosząc jedną z dłoni i przejeżdżając opuszkami kciuka po swoich ustach, jakby próbowała sobie taką schadzkę wyobrazić. Na jego wzmiankę o nieśmiałkach, zrobiła ciche "hmmm", jakby nieco podejrzliwe i niedowierzające. Jakby gdzieś w środku wiedziała, że całe to randkowanie z magicznymi stworzeniami było tylko przykrywką dla drugiego, głębszego dnia. Nessa była wężem, miała bystre ślepia i umysł, potrafiła wyciągać wnioski i miała wrodzony talent do oceniania nastrojów ludzkich po samym wyrazie oczu. Nie chciała jednak się narzucać, zadawać pytań. Ulżyło jej jednak, że się roześmiał. Powędrowała wzrokiem za jego dłonią, która o wilgotne, stare drewno ugasiła peta. Czemu spodziewała się tego, że nie wyląduje na trawie? Jego zamiłowanie do środowiska było ogromne, a ruda szczerze je szanowała i podziwiała. Gdyby każdy tak walczył o ziemię, to nie byłoby tylu problemów.
— Hmmm? Niby jak? Przecież szkoda letnich nocy na teleportację.. Mogę ewentualnie wracać motorem, jak Cię to uspokoi. Nie masz czym ani kim się martwić, serio.. Jestem silniejsza niż wyglądam!— mruknęła, podnosząc głowę, gdy jego dłoń zbliżyła się do jej twarzy, odgarniając kosmyk włosów za ucho. Była zaskoczona naturalnością tego gestu, prostotą. Nessie wcale takie rzeczy nie przeszkadzały, a sposób, w jaki gryfon postępował był co najmniej ujmujący. Pasowało mu to znacznie bardziej niż siedzenie ze smętną miną. Niesforne, rude pasmo wyślizgnęło się jednak, znów muskając skórę na jej policzku, drażniąc ją i łaskoczą. Podniosła spojrzenie z ręki chłopaka na jego twarz, wzruszając delikatnie ramionami. — Wróciłam rano z pracy, poszłam spać na trzy godziny. Potem się uczyłam, byłam na zajęciach, odrobiłam zadania, znów się uczyłam, no i był wieczór. Więc ogarnęłam się i uszykowałam do pracy. Tam jak zwykle, popłoch i harmider. Mnóstwo zamówień, alkoholu i irytujących ludzi. Jak widzisz, nie było nic ciekawego wcześniej. Dzień jak co dzień. No i teraz jestem tu. Z Tobą.
Przerwała z nutką rozbawienia w głosie, na wspomnienie minionego wieczora w pracy. Jak zwykle przypomniała się jej dudniąca muzyka, zabawny widok nieudolnych flirciarzy, próbujących uwieść pijące w rogu studentki i te dzikie pląsy na parkiecie. Obserwowanie ludzi to była chyba najprzyjemniejsza część tej pracy. Całe szczęście, że zdążyła poprawić makijaż przed wyjściem i ukryć cienie przed oczyma, nie było widać, jak żałośnie wyglądała.
Podniosła jednak na niego wzrok, który wcześniej utknął gdzieś w przestrzeni, pomiędzy szczeblami oparcia ławki.

— A Twój? Jak minął? A właśnie! Jestem z Ciebie dumna! Dobrze, że oddałeś te prace domowe. — zapytała, kończąc z entuzjastycznym uśmiechem. Wyciągnęła rękę do góry i poczochrała jego włosy niczym dumna nauczycielka ucznia, który osiągnął sukces. Lubiła motywować (zmuszać) innych do nauki, budzić w nich ambicję. Widząc, co robi, prychnęła cicho, wywracając teatralnie oczyma.
— Serio? Następnego? — mruknęła niezadowolona, zabierając mu z rąk paczkę, a z ust papierosa. Wsunęła go na miejsce, a następnie zgrabnym ruchem dłoni umieściła w kieszeni kurtki, poza zasięgiem wpadającego w uzależnienia Lemura. Westchnęła głośniej, przeczesując dłonią włosy. Za dużo palił. Przeciągnęła się leniwie, wydając z siebie ciche mruknięcie, mrużąc oczy niczym jakiś obudzony z letargu lis. Następnie jak gdyby nigdy nic, wróciła do poprzedniej pozycji, robiąc sobie z niego oparcie. Miał wygodne nogi. Tym razem oparła łokieć o swoją dłoń, która tkwiła na jego nodze — tak, żeby mu go nie wbijać. Na dłoni zaś oparła twarz, wędrując wzrokiem do góry, czekając na odpowiedź. Przecież pytała go już dwa razy! Miał pecha, bo ślizgonka była cholernie uparta. Była też pewna, że są kumplami i mogą sobie o wszystkim powiedzieć, nawet jeśli relacja ich związała się mocniej raptem dwa miesiące temu.
Powrót do góry Go down


Holden A. Thatcher II
Holden A. Thatcher II

Absolwent Gryffindoru
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Dodatkowo : Wilkołak
Galeony : 296
  Liczba postów : 1006
https://www.czarodzieje.org/t15930-holden-a-thatcher-ii#430782
https://www.czarodzieje.org/t15933-pluszak#430790
https://www.czarodzieje.org/t15929-holden-a-thatcher#430780
5 - Deptak - Page 3 QzgSDG8




Gracz




5 - Deptak - Page 3 Empty


Pisanie5 - Deptak - Page 3 Empty Re: Deptak  5 - Deptak - Page 3 EmptyWto 26 Cze - 1:29;

Nessa pomimo zmęczenia wydaje się szczęśliwa, co mimo wszystko mnie cieszy, bo przynajmniej ona jest w stanie ukazywać jakieś pozytywne emocje. Ne zmienia to jednak faktu, że wciąż wygląda jak księżycowa zjawa wychylająca się z mrocznego lasu, a włosy, które w bladym świetle wydają się bardziej czerwone, tylko dodają jej krwiożerczości. Może ma rację, że ludzie przeraziliby się na jej widok? W moich oczach pozostaje jednak delikatną dziewczyną, nawet pomimo swoich zamiłowań do piwa, bijatyk i motorów. Nie jest tym bardziej potworem, za którego się uważa, ale jeśli ma to podbudowywać jej pewność siebie, to nie będę jej tej wizji zaburzał. Notuję sobie jednak w głowie, żeby wrócić jeszcze do rozmowy o samotnym szlajaniu się po lasach i opuszczonych drogach. A tym bardziej nocą, choć jeden z przykładów, który mógłbym jej podać, by w końcu zaczęła zastanawiać się nad swoim bezpieczeństwem, nie jest chyba przeznaczony dla jej uszu. A przynajmniej nie ja powinienem o tym zadecydować.
- Ja się ciebie nie boję, więc tym bardziej nie będziesz przerażać szaleńców – mówię jej na przekór, gromiąc przy tym nieco spojrzeniem, bo chyba naprawdę nie rozumie wagi tej sytuacji, a ja nie mam ochoty się z nią o to kłócić. Mimo wszystko nie spocznę, dopóki nie będę miał pewności, że nic jej się nie stanie. To nie na moje nerwy, by codziennie ratować kogoś z opresji, gdy mam zepsutą różdżkę. Nie żebym był na to wściekły, po prostu zmartwiony, może też w głębi trochę przerażony tym, co się wokół wyrabia. A już zwłaszcza tym, że nikt tego nie zauważa, traktując te niebezpieczeństwa jako zabawę. No dobra, ja też tak do nich często podchodzę, zwłaszcza pod wpływem eliksiru, ale gdy go nie mam, myśli atakują mnie natarczywie, uświadamiając mnie w tych wszystkich podłościach. I przerasta mnie to, ale nie przyznam się do tego na głos.
- Wschody są w porządku – dodaję cicho, wzruszając przy tym ramionami. – Co jest nie tak z moją miną?
Nie odrywam spojrzenia od jej twarzy, bo ona wpatruje się we mnie. Na dodatek zabiera mi papierosa, a mnie kusi, by sięgnąć po kolejnego, ale powstrzymuję się z wiarą na to, że odzyskam poprzedniego. Nie żałuję jej, ale tanie nie są, a ja przewaliłem na nie całą dniówkę, bo w kieszeni kurtki mam jeszcze ze dwie paczki. Jakbym wiedział, że będą czekoladowe, pewnie nie brałbym ich tak wiele, bo naprawdę przy dłuższym paleniu czuję się, jakbym zjadł kilka batoników albo całą blachę ciasta. A nie o to mi jednak chodzi.
Parskam śmiechem, gdy Nessa zaczyna wycierać sobie twarz, chyba zaniepokojona moim spojrzeniem. Jej tok myślenia naprawdę jest dla mnie niepojęty, ale jednak widzę, że przechodzą ją dreszcze, choć próbuje je ignorować. Nienajlepszą sobie pogodę wybrała na spacery w szortach i krótkiej bluzce.
- Daj spokój, przeziębisz się – upominam ją, gdy próbuje się wymigać i zarzucam jej na ramiona wyświechtaną, dżinsową kurtkę, która jest na nią zdecydowanie za duża. W ciemnym materiale wydaje się jednak mniej zmęczona i przede wszystkim nie straszy wampirzym wyglądem jak co poniektóre uczennice mijane przeze mnie na korytarzu. I Lanceley śmie twierdzić, że przypomina potwora? – No już się tak nie denerwuj – dodaję jeszcze, pochylając się nieco w jej stronę i śmiejąc z jej naburmuszonej jak u małego dziecka miny. – Okej, powiem.
Oczywiste, że tego nie zrobię, ale niech przynajmniej ma ten swój mały triumf na wieść o tym, że może się jej posłucham. Nie jest mi ani trochę zimno, choć mój organizm może mieć coś innego do powiedzenia. Nie panuję nad tym wszystkim i coraz bardziej mnie to irytuje. A mimo to uśmiecham się, bo dotyk jej palców jest przyjemny, nawet jeśli łaskocze.
Obserwuję jak dementor i nundu rozpływają się w powietrzu, choć unoszą się między nami o wiele dłużej, niżbym tego pragnął. To tylko postaci z dymu, a i tak napawają mnie niechęcią, zwłaszcza że budzą się we mnie złe wspomnienia.
- Boginy i Egipt.
Słowa wydobywają się z moich ust wbrew woli, bo zazwyczaj nie chwalę się swoimi lękami. Nawet z obrony przed czarną magią zrezygnowałem, by nie mieć do czynienia zarówno ze swoim strachem, jak i samymi dementorami. W rzeczywistości jestem po prostu tchórzem, który wymiguje się, kiedy tylko nadarzy się ku temu okazja, bo gdybym był prawdziwym Gryfonem, stawiłbym temu wszystkiego czoła. A zamiast ćwiczyć się w pojedynkach i pokazać chociażby Wykeham, że jednak na to mnie stać, siedzę naprzeciwko dziewczyny, którą lubię i burczę na nią z powodu spraw, o których nie dość że nie miała pojęcia, to tym bardziej nie mogła mieć na nie żadnego wpływu.
- Pegazy są… może masz rację, ze przyjemne – stwierdzam na jej propozycję, przypominając sobie kogoś, kto ma wiele wspólnego ze skrzydlatymi końmi. Zaraz jednak odpycham ten obraz, powracając do rzeczywistości, bo moje myśli po raz kolejny niekontrolowanie zmieniają swój bieg. – Z buchorożcem chodzi o to, że razem z Calumem mieliśmy z jednym starcie pierwszego stopnia – tłumaczę jej jeszcze, uświadomiwszy sobie, że przecież nigdy jej nie opowiadałem o tym, co wydarzyło się podczas wyprawy, więc moje rzucane mimochodem nawiązania niewiele jej mówią. – Ale buchorożce nie są fajne, ten nam ukradł ubrania. Chyba chciał zostać modelką, bo sama wiesz, jak Calum się czasem stroi.
Trochę jak paw, a nie człowiek gotowy wyruszyć na pełną przygód wyprawę w poszukiwaniu zaginionych artefaktów. Ale jak już nieraz wspominałem, nie wnikam w modę Dearów, których gust wydaje mi się naprawdę dziwny.
Gaszę papierosa na ławce i znów przyglądam jej się pytająco, gdy stara się mnie uspokoić w kwestiach nocnych wędrówek. Ale to jak walka z wiatrakami: ona ma swoją rację, ja mam własną i nigdy ich ze sobą nie pogodzimy. A może jednak?
- Jasne – mówię spokojnie i poprawiam jej swoją kurtkę na ramionach bo od tych gestykulacji zaczęła się zsuwać. – I tak ci nie wierzę, że to zrobisz. Może po prostu będę po ciebie przychodził?
Kurwa, serio to zaproponowałem? No ale stało się i skoro nie ugryzłem się w język, to może chociaż na to przystanie i będę miał naprawdę pewność, że Nessa wraca do zamku cała i zdrowa, a nie że naskoczy na nią jakiś wilkołak bez kagańca.
Kręcę z politowaniem głową, gdy włosy znów opadają jej na twarz. Ta ruda burza przypomina trochę grzywę lwa. Albo wściekłą wiewiórkę, którą naprawdę czasami jest, chociaż zabiłaby mnie, gdyby się dowiedziała, że tak o niej myślę. Słucham jej więc z uwagą, jak opowiada mi o swoim dniu, a nawet jeśli pozornie brzmi bardzo nudno, ciekawi mnie to. I jestem zaskoczony, że jest w stanie pogodzić aż tyle spraw, podczas gdy ja jestem w stanie poświęcić całe popołudnie na sprzeczanie się z Terreyem o herbatę.
- Jakim cudem jeszcze żyjesz? Serio, trzy godziny? Ja to bym mógł przespać całe życie i jeszcze by mi było mało – stwierdzam i jak na zawołanie zaczynam ziewać, bo wspominam o śnie, a zdecydowanie jest już późno. A może wcześnie? No ale skoro już Ślizgonka się tutaj pojawiła, to ja z całą pewnością nie odmówię jej towarzystwu. Zwłaszcza że przez ostatni miesiąc uczyła się do egzaminów, przy okazji poganiając do tego mnie, co i tak na niewiele się zdało. Chociaż chyba zdałem z transmutacji, więc może nie jest aż tak najgorzej.
Kręcę głową jak otrzepujący się pies, by moje włosy powróciły do poprzedniego stanu po jej czochraniu. Nie lubię jak przesłaniają mi widok na świat, nawet jeśli wydaje się on wtedy bardziej różowy. No dobra, inaczej: nie podoba mi się, kiedy nie mogę na nią patrzeć, bo zamiast niej widzę swoje rozczochrane kudły. Bo skupienie się na samym sobie zamyka mi obraz na ten zagadkowy uśmiech i ogniki w oczach, oznaczające, że znów wymyśliła coś dziwacznego, czego się z pewnością nie spodziewam.
- A dałaś mi inny wybór? – pytam zdziwiony tym, jaki wykazuje entuzjazm w kwestii moich prac domowych. Gdybym ich nie odrobił, pewnie męczyłaby mnie do zadania kolejnych, a trochę by to trwało, zważywszy na to, że zbliżają się wakacje. Uśmiecham się do niej, trochę niemrawo, bo znów mnie łapie gorszy nastrój na wspomnienie tego, jak minął mój dzień. Sięgam więc po papierosa i trochę się nim bawię, ale zaraz go tracę razem z paczką, której nie zdążyłem schować do kieszeni spodni. – Ej – wściekam się jeszcze trochę, bo raczej już nie odzyskam tych fajek, chociaż zdążyły mi się już znudzić.
Nessa opiera się na moich nogach, spoglądając mi w oczy i oczekując odpowiedzi na zadane już kilkukrotnie pytanie, od którego odpowiedzi wciąż staram się bezskutecznie wymigać. Jest zdecydowanie za blisko, a na dodatek nie pozostawia mi już innego wyboru, jak tylko się przyznać. Co skończy się kolejnym opierdolem, ale chyba na to zasługuję.
- Wywalili mnie z pracy – mówię szybko, odwracając wzrok gdzieś w stronę drzew zza których prześwituje niewyraźna smuga zwiastująca wschodzące słońce. Brzmi to trochę niemrawo, choć wydawało mi się, że już się z tym pogodziłem. Lubiłem tę robotę, więc trochę słabo wyszło. Ale nic już z tym nie zrobię i zaraz jednak powracam spojrzeniem do Nessy, szybko znajdując w głowie jakąś zmianę tematu. – Nie jesteś zmęczona? Stałaś cały wieczór za barem.
Wyciągam rękę, by pomóc jej usiąść na oparciu ławki, jeśli tylko będzie tego chciała. Równie dobrze mogła tak stać, chociaż ta pozycja chyba nie jest najwygodniejsza.
Powrót do góry Go down


Nessa M. Lanceley
Nessa M. Lanceley

Nauczyciel
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 159
Dodatkowo : animag, magia bezróżdżkowa
Galeony : 916
  Liczba postów : 3856
https://www.czarodzieje.org/t15974-nessa-m-lanceley
https://www.czarodzieje.org/t15976-freya-i-korespondencja-dla-panny-lanceley#434018
https://www.czarodzieje.org/t15975-nessa-m-lanceley#433995
5 - Deptak - Page 3 QzgSDG8




Gracz




5 - Deptak - Page 3 Empty


Pisanie5 - Deptak - Page 3 Empty Re: Deptak  5 - Deptak - Page 3 EmptyWto 26 Cze - 23:14;

Ją ogólnie rzecz biorąc, rzadko kiedy można było zobaczyć smutną, zmęczoną i ze łzami spływającymi po policzkach. Nie była osobą marudną, użalającą się nad sobą. Pomimo młodego wieku, miała bardzo silną psychikę, radziła sobie i trzymała wewnątrz wszystkie wątpliwości czy problemy. Wpojone miała, że jest silną i niezależną osobą, a ile razy upadnie, raz więcej będzie mogła wstać i otrzepać kolana. Doskonale wiedziała, że ludziom z delikatniejszym charakterem jest gorzej, ciężej i łatwiej nimi manipulować, a ona nie chciała sobie na to pozwolić. Za żadne skarby. Nie przeszkadzała jej jednak opieka nad innymi, wierzyła w swoje męstwo zamknięte w stu i pięćdziesięciu siedmiu centymetrach. Miedziane włosy, niczym zawołane myślami Holdena, zakołysały się leniwie na wietrze, łaskoczącą ją po szyi i ramionach, zostawiając za sobą dreszcz. Jakże parsknęłaby śmiechem, gdyby wiedziała, jak w jego oczach — tych intensywnych, ciepłych ślepiach, prezentuje się jej postać. Jej poczucie męstwa i bycie chłopczycą w gruncie rzeczy niewiele miało wspólnego z pewnością siebie, bo i bez tego miałaby jej aż nazbyt. I naprawdę nie potrafiła zrozumieć, dlaczego nie podobała mu się wizja nocnego spaceru tak bardzo, jak jej! Co niby mogło się stać? Na Merlina, byli czarodziejami, a do tego ona była powodem do dumy (pomijając runy) Salazara Slytherina pod względem podobieństwa cech charakteru do założyciela domu.
— Dlaczego się mnie nie boisz? Przecież jestem przerażająca. Mogłabym Cię pobić czy coś. — odparła, podnosząc na niego wzrok. Najśmieszniejsze, że ta ważąca zaledwie czterdzieści siedem kilogramów dziewczyna mówiła śmiertelnie poważnie, o czym świadczyć mógł wyraz jej twarzy, jak i ton głosu, przebijający z taką siłą i upartością nocną ciszę. Sowa też była na tyle bezczelna, żeby ją przerywać swoim wrzaskiem. I świerszcze czy inne robaczki, tak śmiesznie brzęczące! Odchyliła głowę do tyłu, obdarzając spojrzeniem wciąż granatowe niebo, otoczone liśćmi z koron wysokich drzew znajdujących się dookoła ławeczki. Nadal widoczne były gwiazdy. Ich srebrny blask leniwie odbił się w jej oczach, które zdawały się szukać czegoś na ciemnej płachcie nieba. Ona nie traktowałaby tego jako kłótnie, po prostu nie była zwyczajna, że ktoś na nią zwracał uwagę i się martwił. Zwykle ona to robiła, przejmowała dominującą i męską rolę relacji. Na jego pytanie drgnęła w miejscu, prostując głowę i znów mu się badawczo przyglądając, świdrując go wzrokiem. Widziała pojedynczy kosmyk włosów opadający mu na policzek, zawinięty w uroczego loka. I ten zmieszany uśmiech, zupełnie jakby chciał coś powiedzieć, a wcale nie mógł. A jaj tak głupio było go męczyć o odpowiedzi. Ostatecznie więc, idąc jego śladem i nieco papugując, wzruszyła ramionami i pokręciła tylko głową, dając zdawkową i pozbawioną słów odpowiedź. Udawała, że ignoruje to chwilowe, krótkie i jakby tęskne spojrzenie za zabranym papierosem.
Jego parsknięcie jej mina jeszcze bardziej nabrała wyrazu zaskoczenia, a wargi rozchyliły się subtelnie, jakby całkiem nie rozumiała, o co mu chodzi i właściwie, dlaczego zaczął się śmiać. Jeszcze raz przetarła dłonią policzek, chcąc się upewnić, że nie jest brudny. Bo co jeśli coś sobie na twarzy rozmazała? Westchnęła głośniej, ostatecznie prychając niczym niezadowolone zwierzę i krzyżując ręce pod biustem, chowając je pod ciepłą i ciastkową kurtką Holdena. Nawet jeśli była taka duża i wisiała na niej niczym na wieszaku, to nadal przyjemnie grzała. Nie zwracała uwagi na panującą dookoła temperaturę, gdy była czymś zajęta. Tak pochłaniało ją zajęcie, że inne rzeczy nie miały żadnego znaczenia, dlatego potrafiła grać na tylu instrumentach czy dobrze się uczyć, ponieważ jej skupienie było doskonale wyćwiczone. Zaangażowanie. Umiejętność poświęcenia się dla sprawy. Liczył się najbardziej efekt i ojciec zawsze jej to powtarzał, dlatego, gdy się za coś brała, to całą sobą. Dotyczyło to też relacji z ludźmi, których unikała przez tyle lat właśnie z tego powodu. Gdy się nachylił, przekręciła głowę i przestała nadymać policzki, szukając wzrokiem jego spojrzenia, pozwalając sobie na dłuższe milczenie. Mógł dostrzec na jej twarzy cień zadowolenia, który wywołały jego słowa.

— Jak bym się przeziębiła, pisałbyś do mnie listy? Wtedy nie byłabym taka samotna w tym łóżku. Swoją drogą, to wcale się nie denerwuje! Tylko tak z Tobą się droczę.. Chyba. — odparła w końcu, pozwalając sobie puścić mu oczko i wysunąć dłoń w stronę jego twarzy, aby znów poczochrać mu włosy. Uwielbiała to. Miał miękkie, przyjemne w dotyku loki, tworzące artystyczny, różowy nieład. Podążyła wzrokiem za dymem, a na dwa, cicho wypowiedziane słowa zmarszczyła nosek i brwi, wydając z siebie cichutkie "hmm", świadczące o zainteresowaniu i ciekawości. Nessa była taką prostą dziewczyną, wszystko było wymalowane na jej buzi, w spojrzeniu..
Każdy miał jakieś lęki i nie było w tym nic złego. Nie istniał człowiek odważny całkiem, pozbawiony czającego się w sercu mroku, nieznający uczucia paraliżującego, obezwładniającego strachu. Można było nad sobą pracować, starać się i walczyć, a jednak to zawsze pozostawało wewnątrz. Nie każdy musiał być bohaterem, nie każdy był tchórzem. Wszystko polegało na tym, aby wzajemnie się uzupełniać i tworzyć jednolitą całość. Tylko dzięki temu świat pełen był równowagi, a ludzie nie byli nudni i potrafili się sobą zainteresować, a przynajmniej Lanceleyówna ślepo w to wierzyła. I chociaż nie rozumiała kontekstu, nie znała sprawy.. Domysły robiły swoje. Zwłaszcza że wielu bało się dementorów.

— Brak kończyn i wózek. — odparła w końcu z cichym westchnięciem, wlepiając wzrok gdzieś w okolicę jego szyi, ponieważ widok tam miała najlepszy z miejsca, w którym się znajdowała. Poczuła zimny dreszcz na skórze, gdy przed oczyma zatańczyły niezbyt przyjemne obrazy, jednak ruda szybko potrafiła się ich pozbyć. Wzięła głębszy oddech i uśmiechnęła się zadziornie pod nosem, zerkając na chłopaka kątem oka. Słuchała go, kiwając głową. Lubiła go słuchać, przyjemnie i barwnie opowiadał. Jego głos pasował do bajek i historii, które opowiadało się przy ognisku. Brakowało tylko gitary! Gdy wspomniał o Calumie i spotkaniu z wściekłym buchorożcem — nie mogła powstrzymać się od śmiechu, który niczym ostry nóż rozciął ciszę i szept nocy, roznosząc się echem dookoła nich, niknąc między drzewami. Czemu wyobraziła sobie ich w tak komicznej sytuacji, z Calumem uciekającym przodem i jeszcze wzmianka o kradzieży ubrań, która sprawiła, że znów parsknęła, zasłaniając dłonią usta i posyłając mu rozbawione i przepraszające spojrzenie. To było znacznie silniejsze od niej!
— Oj tak, ma bogatszą garderobę od mojej. Jesteście przyjaciółmi z nim, prawda? To ciekawe stworzenie, ten Calum. — rzuciła cicho, wciąż chichocząc pod nosem i dyplomatycznie przeczesując dłonią proste włosy, które niknęły gdzieś pod kurtką. Zlitowała się nad nimi i wyciągnęła je na wierzch, pozwalając, aby się rozsypały i tańczyły na wietrze, wprawione w ruch jej gestem. Dear faktycznie był fanem specyficznych kreacji, na spotkaniach czy bankietach zawsze rzucał się w oczy nietuzinkowym strojem. Miała wrażenie, że chłopak jednak nieco się zmienił i teraz łatwiej było z nim rozmawiać. Zwłaszcza że łączył ich pewien projekt i sprawiał, że spędzali razem czas. Przetarła dłonią oczy, wysuwając ją z trudem ze zbyt dużego rękawa, a następnie już stała grzecznie, patrząc na twarz znajdującego się naprzeciw chłopaka. Poprawił jej kurtkę i mruknął na odczep się "jasne", a ona wciąż nie rozumiała, dlaczego jej nie wierzył i nie widział pozytywów. Jego propozycja sprawiła, że zamrugała kilkukrotnie i zamiast opuścić dłoń, jak miała, to wcześniej w planach uniosła ją i zasłoniła usta w akcie zamyślenia, tym samym rękawem przysłaniając połowę buzi i wlepiając w niego zdziwione ślepia zza jeansu. Nie mogłaby go o to prosić, pozwolić mu tym bardziej. Nie była egoistką. To miałoby bardzo negatywny wpływ na jego zdrowie i samopoczucie. W końcu pokręciła delikatnie głową.
—Nie mogę się na to zgodzić. Późno kończę, mamy szkołę, a do tego rozregulowałbyś sobie cały organizm. Ja jestem przyzwyczajona do takiego funkcjonowania. Nie mogę pozwolić, żebyś robił sobie krzywdę i zarywał noce bez powodu. — odparła, opuszczając dłoń i kładąc ją znów na nodze chłopaka, podpierając się nieco. Potrafił ją zaskakiwać, nie ma co. To ona przecież miała się wszystkim i wszystkimi opiekować, a nie on! A potem wpadła w swój nudny monolog o codzienności, do której tak przywykła. Do wysokich obrotów. Roześmiała się na jego zdziwienie, kładąc drugą rękę obok pierwszej i przymykając na chwilę oczy, opuszczając głowę nieco w dół, pozwalając, by miedziane włosy spłynęły do przodu. Tak, wiewiórką by się pewnie zdenerwowała, bo te gryzonie wcale nie były takie waleczne i mężne, jak ona sobie siebie wyobrażała.
— Do wszystkiego się idzie przyzwyczaić Lemurku. Mhm, trzy godziny to nie aż tak mało, wiesz? Daje się radę. — rzuciła pogodnie, pomijając kwestię bezsenności, która męczyła ją od tylu miesięcy. Nawet gdyby chciała spać to i tak problemy z zaśnięciem to uniemożliwiało, a do tego budził ją każdy, najmniejszy nawet ruch. Nauczyła się więc wykorzystywać swoją wadę i obracać na korzyść, wyciągając z każdego dnia najwięcej, ile mogła, zwłaszcza teraz, gdy nauki nie było końca. Przyglądała się ziewającemu chłopakowi, chociaż ona sama nie ziewnęła. — Jesteś jak śpiący królewicz, mówisz?
Gdy go znów poczochrała, ruszył gwałtownie głową i znów przywrócił różowy bałagan do naturalnego nieporządku. Opuściła jedną z dłoni, opierając ją na biodrze i zaciskając na materiale ubrania, wsuwając pod kurtkę. Miał rację, pewnie męczyła go tak mocno, że dla świętego spokoju wziął się za lekcje i naukę, aby nie jojczyła mu na listach. Miał szczęście, że nie mieszkali w jednym dormitorium, bo wtedy ślęczałby z książkami razem z nią. Zarażała, a raczej zmuszała do swojej ambicji innych i ślizgoni mieli naprawdę przechlapane pod tym względem. Strasznie marudziła o punkty.
— Masz rację. Nie dałam.
Zgodziła się ze wzruszeniem ramion, świadoma swoich wad i przestępstw. Miała nadzieję, że się nie gniewał.. Była pewna, że dobrze to zrobiło jego ocenom i rodzice będą zadowoleni, a do tego lepsze wyniki na dyplomach były gwarancją ciekawszej przyszłości. To znów była rzecz, w którą rudzielec wierzył. Nawet do transmutacji by go zmusiła!
Uśmiechnęła się niewinnie, gdy papierosy znalazły się w jej kurtce. Już jej raczej nie odzyska. Zaproponowałaby mu coś w zamian, ale wiedziała, że i tak się nie zgodzi, a żadne z jej ubrań nie będzie na niego pasowało. Torebek nie nosił. Miał tam jeszcze inne przedmioty, ale nie grzebała po kieszeniach i nie mogła wiedzieć o tak dużym zapasie. Na jego oburzenie, uśmiechnęła się niewinnie, robiąc oczy jak galeony i wyginając usta w podkówkę, niczym dziecko niesłusznie zbesztane za coś, czego nie zrobiło.
Wiedziała, że spojrzenie jej oczu go męczyło. Nie dawało mu uciec. Tkwiła w miejscu bez słowa, czując na twarzy powiewy wiatru, dostrzegając kątem oka, znajdujący się za jego plecami horyzont pełen drzew i jaśniejącego nieba. Musiała przyznać, z tego wyznania się nie spodziewała. Uniosła nieco brwi zaskoczona. Wiedziała przecież, gdzie pracował i jak bardzo oddany był temu sklepowi. Westchnęła głośniej, wyciągając dłonie w jego stronę i ujmując jego twarz, kładąc je na Holdenowych policzkach. Jej wyraz twarzy jak zwykle był twardy, nieugięty.

— Bo są idiotami i nie wiedzą, jak dobrego pracownika stracili. Nie przejmuj się, znajdziesz drugą. Czegoś się tam nauczyłeś, wykorzystasz to później. To tylko praca. Możesz mieć każdą, jak się troszkę postarasz.— powiedziała, zmuszając go tym samym, aby na nią spojrzał. Jej brązowe ślepia nie zniosłyby sprzeciwu. Cofnęła dłonie, nie chcąc jeszcze bardziej go złościć, bo pewnie jej monolog zadziałał jak płachta na byka, jednak nie mogła tego przemilczeć. Zgadzało się to przecież z tym, co siedziało jej w głowie. Opuściła dłonie wzdłuż ciała, zadzierając nieco głowę i patrząc na jaśniejące niebo. Nowy dzień. Nowy początek. Nowe szanse. Szkoda czasu na przeszłość, kiedy przyszłość czekała za rogiem. Kąciki ust drgnęły, unosząc się ku górze. Powinien być większym optymistą! Byłoby mu łatwiej!
Jego pytanie sprawiło, że wyprostowała się gwałtownie, wyrwana z zamyślenia. Kiwnęła głową, korzystając z jego dłoni i siadając obok. Usadowiła się wygodnie, prostując nogi i zsuwając obcasy z bladych stóp, których paznokcie pasowały kolorem do tych na rękach. Wolną ręką złapała się drewnianego oparcia, które aktualnie było siedziskiem, drugą zaś ułożyła na swojej nodze.

— Jestem. Jednak to nieważne. Jakbym pozwoliła sobie na zmęczenie, to bym się ze wszystkim nie wyrobiła. Im bardziej o tym myślisz, tym bardziej Twój organizm ulega. — mruknęła, nachylając się nieco do przodu i obracając głowę w jego stronę, posłała mu delikatny uśmiech. Miedziane włosy kołysały się leniwie w powietrzu, usiłując wplątać się w szparę od rozpiętej kurtki i dostać do środka. Wiedziała, że mogła brzmieć niczym szaleniec. Kompletna idiotka. Była jednak doskonałym przykładem tego, jak mocno sposób myślenia miał wpływ na resztę. Oczywiście, że prędzej czy później konsekwencję jej trybu życia się pojawią, ale to był jej wybór i je zwyczajnie przyjmie, starając się jak najlepiej je znieść.
— I co teraz? Myślałeś o jakimś nowym zajęciu?
Powrót do góry Go down


Holden A. Thatcher II
Holden A. Thatcher II

Absolwent Gryffindoru
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Dodatkowo : Wilkołak
Galeony : 296
  Liczba postów : 1006
https://www.czarodzieje.org/t15930-holden-a-thatcher-ii#430782
https://www.czarodzieje.org/t15933-pluszak#430790
https://www.czarodzieje.org/t15929-holden-a-thatcher#430780
5 - Deptak - Page 3 QzgSDG8




Gracz




5 - Deptak - Page 3 Empty


Pisanie5 - Deptak - Page 3 Empty Re: Deptak  5 - Deptak - Page 3 EmptyCzw 28 Cze - 23:42;

Byliśmy czarodziejami. Właściwie wciąż nimi jesteśmy i pozostaniemy aż do śmierci. Spostrzeżenie godne raczej niezbyt rozgarniętej osoby, ale jednak jeśli się nad tym głębiej zastanowić, coś w tym jest. Może i mamy dar, ale jednocześnie jesteśmy narażeni na o wiele większe niebezpieczeństwa. Mugole nie potrafią patrzeć, są odcięci od wszystkich bestii, które im zagrażają, tak samo jak od czarnej magii. Są wśród nich szaleńcy na równi z tymi, którzy odmrażają sobie pośladki w Azkabanie, ale jednak te przypadki zdarzają się o wiele rzadziej. Jak zatem odnaleźć złoty środek, by nie martwić się zanadto, gdy nie ma takiej potrzeby, a jednocześnie troszczyć o kogoś, na kim mi zależy? Czy to w ogóle możliwe do zrealizowania?
Śmiało – mówię i nadstawiam się, jednocześnie jednak do niej uśmiechając, żeby nie odebrała mnie źle. W sumie gdyby mnie uderzyła, mógłbym sprawdzić, na co ją stać i – mam nadzieję – dłużej się nie przejmować tym, że ktoś ją zaatakuje. To jednak silniejsze ode mnie, a cała sytuacja jest dość absurdalna, zważywszy na to, że nawet jakby mnie walnęła, to bym jej nie oddał. A może?
Nessa mówi to wszystko całkiem poważnie, co jeszcze bardziej mnie zadziwia, bo nie spotkałem do tej pory osoby tak pewnej swego. A że każde z nas ma swoją rację, dyskusja ta może trwać bez końca. Ale mógłbym z nią rozmawiać o czymkolwiek, byle tylko spędzać z nią czas. Nawet jeśli kończy się to wzajemnym zwracaniem sobie uwagi na obowiązki i ostrożność.
Nessa nie spuszcza ze mnie wzroku, co kończy się walką o mojego papierosa, którą ostatecznie wygrywa ławka, na której zgaszony pet spoczywa obok innych, wypalonych zanim rudowłosa pojawiła się tuż obok, a ja tęsknie spoglądałem na ścieżkę prowadzącą z wioski, licząc na to, że nie siedzę tu bezczynnie licząc na cud. Gdybym się zasiedział, spędziłbym tu wieczność, zamieniając w porośnięty pajęczyną szkielet z papierosem wetkniętym między zębami.
Sowa huczy przeraźliwie, na dodatek na tyle głośno, że przemyka mi przez głowę myśl, iż rozwalił jej się tam na niebie jakiś wyjec, a jej spanikowany wrzask miesza się z krzykami poczty. Nie wydaje mi się to jednak na tyle możliwą opcją, zwłaszcza na chwilę przed świtem.
Spoglądam na zmianę na coraz bardziej rozjaśniające się niebo i Nessę, która niemal topi się w mojej kurtce. Przynajmniej mogę mieć pewność, że już nie zamarznie, zmieniając się w jeden z sopli lodu, opisanych przeze mnie w pracy domowej dla profesor Bennett.
Jej zmieszanie sprawia, że mam ochotę wyciągnąć rękę i dotknąć policzka, tak by wydawało jej się, że ścieram niewidzialną plamę, którą – jak to się uroiło pod tą rudą czupryną – tam ma. Naprawdę interpretuje w ten sposób mój śmiech?
–  Nie musisz być chora, żebym do ciebie pisał. I pewnie nie dałabyś mi spokoju, gdybym ci nie przyniósł wszystkich notatek, więc musiałbym do tego chodzić na każdą lekcję.
Wizja sumiennego notowania na lekcji obrony przed czarną magią, byleby Nessa nadrobiła braki, trochę mnie przeraża. Nie chodzę na te zajęcia od kiedy tylko zacząłem studia i nie chcę tam pod żadnym pozorem wracać. Ale mógłbym się poświęcić, ten jeden jedyny raz, skoro zagoniła mnie do roboty na tyle, że nie będę musiał wrzucać świadectwa do kominka, żeby rodzice go nie obejrzeli.
–  Denerwujesz – dodaję, śmiejąc się, bo ma minę jak pięcioletnia dziewczynka, gdy nie dostanie wymarzonej lalki. – Hej, wara od włosów – mówię, gdy robi mi jeszcze większe siano na głowie i sam wyciągam rękę, by poczochrać jej własne. Ciekawe, czy ten wianek, który jej dałem kilka tygodni temu nadal się jakoś trzyma. Pewnie nie, chociaż kwiaty z tamtego pokoju miały jakieś dziwne właściwości przez zakłócenia. Jeśli nie posypały się w drobny mak, mogły i trwać wiecznie. Lanceley wygląda teraz przeze mnie trochę jakby poraził ją prąd, a ja zapewne w podobny sposób.
–  Do twarzy ci – mówię chwilę przed tym, jak wypuszczam z ust lęki, a ona mówi mi o swoich własnych. Moje przy tym to dziecinna igraszka – ledwie magiczne stworzenia, które z łatwością można pokonać, jeśli ma się w sobie choć trochę siły i poczucia humoru. Jej są zbyt ciężkie do wyobrażenia i ogarnięcia, jak w ogóle można by było sobie poradzić w takiej sytuacji. Z każdej jest jakieś wyjście, ale…
Zmieniamy temat na Deara (znów Dear, czy świat kręci się wokół nich? Właściwie Nessa jest z nimi spokrewniona, co trochę przeraża), więc kiwam głową w potwierdzeniu, że owszem – przyjaźnię się z Calumem, choć ostatnio widujemy się naprawdę rzadko. Może to po prostu kwestia wesela jego brata i tego, jak bardzo wszyscy są zabiegani. Zwłaszcza że Krukon jest rok wyżej ode mnie i powinien się skupić na egzaminach jeszcze bardziej, skoro w przyszłym roku już ostatecznie opuści szkolne mury.
–  Stworzenie to idealne określenie w jego przypadku – stwierdzam i znów się śmieję. Jak na brak eliksiru euforii wychodzi mi to całkiem często. Nessa, co ty w sobie masz? Nawet nie wiedziałem, że naprawdę jeszcze tak umiem – mieć dobry humor przez dłuższy czas, choć w swoim wnętrzu czuję przepełniający gniew i chęć zniszczenia wszystkiego, co stanie na mojej drodze, łącznie z samym sobą. I buduję sobie w głowie świat na nowa, rozdzielając rzeczywistość od eliksiru euforii, gdy nagle zjawia się ona i wszystko miesza. I zupełnie nie wiem już, co czuć, bo to, co dostaję, jest dla mnie niezrozumiałe.
Zanim pomyślę lub zdołam ugryźć się w język, proponuję jej, że mogę jej towarzyszyć podczas tych półgodzinnych spacerów, a ona oczywiście odmawia. Normalnie stwierdziłbym, że wykręca się od mojego towarzystwa, ale z racji tego, że opiera się o mnie, wpatrując prosto w moją twarz, ta myśl nie jest w stanie nawet przemknąć przez mój umysł.
–  Nessa, został tydzień szkoły i już nic nie robimy. A skoro tu siedzę, to znaczy, że nie śpię, jak sama zresztą widzisz, więc nie mam czego rozregulować. Nie mogę pozwolić, żeby stała ci się krzywda, bo ja nie zarwę nocy. – Trochę ją papuguję, żeby się z nią podroczyć. W rzeczywistości chce mi się spać i otoczenie dociera do mnie przez to w trochę odmienny sposób. Niby bardziej, a jednak jak przez mgłę. Słyszę jej słowa bardzo wyraźnie, skupiam się bardziej na pojedynczych szczegółach, by nie męczyć wzroku, a jednak nic nie układa się w logiczne obrazy. A tym bardziej nie istnieje we mnie opcja zastanawia się nad czymkolwiek i układania tego logicznie, przez co mówię od razu to, co myślę, proponując też dziwactwa. Jak choćby to odprowadzanie jej, chociaż moglibyśmy wtedy spędzić więcej czasu, na którego nadmiar żadne z nas nie cierpi. No dobra, w tym momencie tylko Nessa, bo mi zwolniło się kilka godzin z każdego dnia, który spędzałem u Zonka.
–  Na dłuższą metę to męczące. Trzeba czasem zwolnić – odpowiadam jej. I doskonale wiem, co mówię, bo nakręcany eliksirem euforii potrafiłem prawie w ogóle nie spać, a potem i tracić przytomność na dobę, bo organizm się buntował. Ale nie jest to najlepszy przykład, zwłaszcza w obliczu tego, że potrafi mi dogryzać przez same prace domowe. Co, gdyby się dowiedziała, że nie tylko papierosy kupuję w nadmiarze? – Królewicza mi jeszcze nie przypisywali.
Z Lilą zawsze nadawaliśmy wszystkim bajkowe imiona, by nikt inny nie wiedział, kogo dokładnie mamy na myśli. Zastanawiam się więc przez chwilę, kim mogłaby być Nessa, ale póki co nic nie wpada mi do głowy, bo większość postaci jest już zajętych przez mniej znaczące osoby.
Zdecydowanie los mi sprzyja, że jednak nie wylądowałem w Slytherinie, bo nie wyściubiałbym nosa z dormitorium, ślęcząc nad pracami domowymi. Patrząc na to, ile ten rudzielec ma do roboty, zaczyna mi być głupio, że odbieram jej jedyną okazję na odpoczynek, trzymając ją na tej ławce. A gdybym podstępem odciągnął ją od zadań szkolnych chociaż tego jednego dnia? Nie zaszkodziłoby jej to, zwłaszcza że egzaminy mamy już za sobą, a teraz chodzimy już tylko tak „na doczepkę”, byleby cokolwiek robić. Nigdy nie lubię tego okresu, gdy muszę gdziekolwiek wychodzić, chociaż nic mnie już do tego nie przymusza.
W momencie, gdy mówię jej, że wyleciałem z pracy, zaczynam tego żałować. Nie tego, że straciłem robotę, a swoich własnych słów, które sprawiają, że ona znów zaczyna się martwić, mimo że nie powinna. Błędne koło, po raz kolejny, gdy ja złoszczę się, że ona nie uznaje mojej troski, a ona denerwuje, kiedy ja każę dać jej spokój.
Widać nie do końca dobrym – mówię, próbując odwrócić wzrok, ale Nessa mi na to nie pozwala, kładąc dłonie na mojej twarzy. Jej spojrzenie wydaje się przeszywać mnie na wskroś i nie podoba mi się to. – Ktoś mi kiedyś obiecał, że zostanę ministrem magii – dodaję tak dla żartu, żeby jednak ułagodzić sytuację. Wiem, że nim nie zostanę, choćbym się starał (no i przez moje własne poglądy względem ministerstwa), więc udowadnia to, że jednak nie na wszystko mnie stać. Choćbym się starał, nie dostanę każdej pracy, którą tylko bym chciał i tu Ślizgonka się myli. Nie mam aż takich dojść, ani znajomości, czy – tym bardziej – umiejętności. Zmieniam więc szybko temat na jej zmęczenie.
Moja mama pewnie zrobiłaby ci kilkugodzinny wykład na temat snu i ogólnie zdrowia – stwierdzam, bo Isobel nigdy nie przepuszczała takich okazji. I mówią, że najciemniej pod latarnią, więc ja chyba muszę stać tak blisko żarówki, że aż mnie oślepia.
Łapię się oparcia tuż obok dłoni Nessy, tak że nasze palce się stykają i odchylam się nieco do tyłu, by spojrzeć w niebo, na którym gwiazdy bledną. Zazwyczaj wszyscy oglądają zachód słońca i to, jak jaśniejące punkciki pojawiają się na granatowej tkaninie; w drugą stronę rzadko kto ma odwagę spróbować, a ja myślę, że chwila, gdy czerń przemienia się powoli w szarość, a następnie błękit, w międzyczasie mieszając też różowy z żółtym, jest dość ciekawym spostrzeżeniem. Zamykam jednak na chwilę oczy i uśmiecham się, a z tego stanu błogości wyrywa mnie pytanie Nessy, przez które prawie spadam z ławki, więc wracam do normalnej pozycji, nie ryzykując już przechylania się.
Myślałem, że może skupię się bardziej na tym, co chciałbym robić po skończeniu szkoły – wyjaśniam jej, na chwilę na nią spoglądając, by zobaczyć jej minę. W końcu dążyła do tego, bym skupił się na nauce. – Nie mogę pracować całe życie u Zonka, co nie?
Kieruję swoje spojrzenie na pobliskie drzewo i przyglądam się mu z uwagą, szukając jakiegoś punktu zaczepienia. Coś porusza się między liśćmi i dostrzegam, że to tylko wiewiórka, ale jest dość niewyraźna w bladym świetle powstającego dnia i chociaż nie powinno jej tu być o tej porze, to jednak nie mam siły, by się nią głębiej zainteresować i po prostu obieram ją sobie za cel.
- Spójrz, może to nieśmiałek – mówię i wskazuję ręką na liście, drugą obejmując Nessę w pasie. Wszystko po to, bym mógł odwrócić na chwilę jej uwagę i sięgnąć do kieszeni po chociaż jednego papierosa, bo głód euforii jest silniejszy od prawdziwego. Zniżam się do poziomu robactwa, czyniąc coś takiego, ale nie panuję nad tym. A gdy już dostaję to, czego chcę, podnoszę się z ławki, by dziewczyna nie mogła mi odebrać mojej nowej zdobyczy i wciskam ją sobie do ust. A potem – chociaż miałem tego nie robić – sięgam po różdżkę i celują nią w fajkę, wymawiając w myślach Incendio. Tyle że na końcu skręta nie tli się mały płomień; to byłoby zbyt proste i nierealne – za to z końca mojej różdżki zaczyna wydobywać się strumień wody, który uderza w moją twarz z siłą typową dla Aquamenti. Jestem mokry i tak niebotycznie wkurwiony, że przestaję nad sobą panować i klnę dosyć głośno, wypuszczając z ust mokrego papierosa. Na dodatek, nim w ogóle zdołam się zastanowić, co robię z rękami, moje dłonie lądują na dwóch końcach tego przeklętego patyka i rozlega się trzask. Wypuszczam różdżkę z rąk, bo iskry zaczynają parzyć mnie w palce, a kijek jeszcze przez chwilę tli się na zroszonym trawniku. A gdy decyduję się go podnieść, połowa zwisa bezwolnie wraz z wystającym jasnym włosem wili.
- Kurwa. – Słowo wydobywa się z moich ust, ale jednocześnie wydaje mi się, że rozbrzmiewa gdzieś obok. Różdżka ląduje na ziemi, a ja opadam na ławkę, chowając twarz w dłoniach. – Przepraszam – mówię jeszcze cicho do Nessy. Zupełnie nie rozumiem, jak do tego doszło, ale ten okropny gniew nadal gdzieś we mnie siedzi. Już dawno chciałem się pozbyć tej kapryśnej, wilowatej i zupełnie bezużytecznej rzeczy, ale nie stać mnie na nową różdżkę. A teraz przez swoją własną głupotą nie mam żadnej. Brawo, Thatcher, jesteś jebnięty.
Powrót do góry Go down


Nessa M. Lanceley
Nessa M. Lanceley

Nauczyciel
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 159
Dodatkowo : animag, magia bezróżdżkowa
Galeony : 916
  Liczba postów : 3856
https://www.czarodzieje.org/t15974-nessa-m-lanceley
https://www.czarodzieje.org/t15976-freya-i-korespondencja-dla-panny-lanceley#434018
https://www.czarodzieje.org/t15975-nessa-m-lanceley#433995
5 - Deptak - Page 3 QzgSDG8




Gracz




5 - Deptak - Page 3 Empty


Pisanie5 - Deptak - Page 3 Empty Re: Deptak  5 - Deptak - Page 3 EmptyPią 29 Cze - 17:03;

Teoretycznie magia miała wszystko ułatwiać, sprawiać, że ludzie obdarzeni nią mieli czuć się wybrańcami, górować nad mugolami. Zdaniem rudej tak nie było. Miała wrażenie, że umiejętność radzenia sobie ze wszystkim z pomocą kilku zaklęć czy eliksirów, a także drewnianego patyka tylko ich uwsteczniała. Mieli tak łatwo! Wierzyła też, że wiara w magię czy fantastyczne zwierzęta, które dla nich były codziennością, dla osób pozbawionych dostępu stanowiły inspirację. Punkt zaczepienia, dzięki któremu mieli w swoim świecie tak wiele doskonałych książek, piosenek czy obrazów. Będąc w teorii biedniejszymi, byli znacznie bogatsi. Kochała magię, uwielbiała otaczające ją cuda i starała się za każdym razem podchodzić do magicznych stworzeń z entuzjazmem, jednak nadal było to dla niej codziennością.
Gdy dosłyszała wypowiedziane przez niego słowo, które tak skutecznie wyrwało ją z zamyślenia, obdarzyła go krótkim i zdziwionym spojrzeniem, śmiejąc się następnie pod nosem. Uniosła dłoń, jakżeby inaczej, tylko zamiast siarczystego przyłożenia z pięści, złączyła palce i zaaplikowała mu pstryknięcie, przekręcając jednocześnie głowę w bok i wywracając teatralnie oczyma.

— Przecież nie będę Cię biła, Różowiutki. Nie mam powodu. Musisz więc uwierzyć mi na słowo, okej? — odparła ze wciąż dosłyszalnym rozbawieniem w głosie, odwracając wzrok gdzieś na bok. Nie robiła takich rzeczy bez przyczyny! Owszem, lubiła się bić i za dzieciaka często reagowała zbyt agresywnie na zaczepki, jednak teraz uciekała do przemocy tylko w wyjątkowych sytuacjach. Jakby musiała kogoś obronić. Była irytująca i nadpobudliwa, zupełnie jakby działała na magiczne akumulatory, jednak w przypadku ewentualnego starcia, takie cechy procentowały i często przechylały szale zwycięstwa na jej stronę, pomimo znikomej siły i wzrostu. Nie było też tak, że tylko wygrywała. Często obrywała w nos, kończąc z podbitym okiem i siniakami, co tłumaczyła rodzicom upadkiem z drzewa, na które się wspinała. Żyli jednak w magicznym świecie, tutaj wyleczenie złamania czy czegokolwiek innego było kwestią kilku zaklęć lub fiolki eliksiru, czym więc miała się przejmować? Ten świat również miał wpływ na to, jak głupio odważna i bezmyślnie bezczelną niewiastą była.
Nie skomentowała leżących na ławce petów, pozwalając sobie jedynie na głębsze westchnięcie i pokręcenie głową z niedowierzaniem, znów badając brązowymi tęczówkami twarz Holdena. Strasznie często to robiła, utrzymywała z nim kontakt wzrokowy i mówiła bezpośrednio do niego, nie uciekając spojrzeniem czy nie odwracając głowy. Miała wrażenie, że to twarz już tak znajoma, a mimiką nadal potrafił ją zaskakiwać. Nadal była zaskoczona spotkaniem go tutaj o tak później, a raczej może wczesnej porze i kompletnie nie rozumiała, dlaczego marnował noc na przesiadywanie wśród drzew, zamiast kontemplować nad utratą pracy w ciepłym i bezpiecznym łóżku. Tak marudził, że jej mogło coś się stać, a co, gdyby to właśnie on miał kłopoty, a ona akurat kończyłaby wcześniej albo później? Co za hipokryta. Poprawiła materiał obszernej, ciepłej i pachnącej lemoniadą i ciastkami kurtki, zaciskając rękawy pomiędzy palcami dłoni. Pomimo dużego rozmiaru wierzchniego nakrycia, które niczym koc opatulało jej wychudzone, drobne ciało — było naprawdę ciepło i przyjemnie, chociaż jednocześnie sprawiało to, że czuła napływające zewsząd zmęczenie. Upartość jednak nie pozwalała się mu poddać. Opuściła dłoń od buzi, na chwilę zawieszając spojrzenie na swoich palcach. Zaśmiała się, posyłając mu przepraszające spojrzenie.

— Prawda, marudziłabym Ci o to! Zwłaszcza z transmutacji, zaklęć i obrony przed czarną magią. Nie jesteś chyba fanem tego ostatniego, co? Nie widziałam Cię na żadnych zajęciach, odkąd zaczęliśmy studia.. — przerwała na chwilę, zamyślając się na chwilkę. Zupełnie jakby chciała upewnić się, że niczego nie pomyliła. Faktycznie, ruda była stworzeniem wyłączającym się na czas trwania lekcji, jednak zawsze orientowała się, kto na nie przychodził. No i jak Holdena nie było, to nikt nie rzucał jej kąśliwych uwag czy komentarzy, a ona nie miała chęci spychania ludzi ze schodów. Wzruszyła ostatecznie ramionami. — Oh? Czyli będziesz pisał, ot tak, po prostu?
Zapytała z ciekawością, szukając swoim spojrzeniem jego. Uwielbiała łapać za słówka, a lemur napisał do niej aż raz. Chociaż nadal nie znalazła solidnego wytłumaczenia do tego, co skłoniło go do zaproszenia jej na śnieżki i spędzenia czasu w komnacie, skoro wcale jej nie lubił? Rudzielec poruszył lekko głową, a kosmyki włosów spłynęły do przodu, opatulając jej twarz niczym całun. Zaprzeczając tym samym jego słowom, które dotyczyć miały jej rzekomego zdenerwowania. Pomimo ognistego temperamentu, ją naprawdę trudno było wyprowadzić z równowagi. — Trzy razy nie. Dlaczego wara od włosów? Masz takie ładne loczki.
Mruknęła, mrużąc na chwilę oczy i chcąc wyglądać groźnie, a następnie znów jej dłoń wystrzeliła do góry, owijając sobie jeden z różowych kosmyków wokół palca. Musiał mieć naprawdę ogromne pokłady cierpliwości względem jej osoby, bo każdy normalny już dawno by ją zabił. Przymknęła oczy, gdy dłoń Holdena wprowadziła chaos na jej głowie, elektryzując miedziane kaskady. Prychnęła cicho, unosząc jedną z powiek i patrząc na niego z udawanym wyrzutem, nie potrafiła się jednak gniewać.
— Tobie też, jak ingeruję w Twoją fryzurę. Po prostu nie doceniasz mojej wizji artystycznej. — dodała cicho, opuszczając dłonie i krzyżując ręce pod biustem, dyplomatycznie przyjmując postawę obronną. Nie miała problemu z odpowiadaniem na pytania, czy wyrażaniem głośno swoich opinii, zdradzaniem lęków. Nie miała jakichś sekretów, nie wstydziła się żadnej odpowiedzi. O co by ją chłopak nie zapytał, dowie się. Tylko po prostu ludzie nie byli gotowi na takie wykładanie kart na stół. A wianek nadal miała, tkwił bezpieczny w jej pokoju.
Dearowie byli obecni w jej życiu od zawsze i pewnie do śmierci będą. Nie byli częścią rodziny, której mogła się wyprzeć i szczerze, każdego z nich darzyła jakąś sympatią. Były wśród nich perełki osobowościowe, jednak zżycie się sprawiało, że pomogłaby zawsze, każdemu z nich.

— Prawda? Calum to ciekawy przypadek. Muszę przyznać, że w ostatnim roku nieco się zmienił, jakoś lepiej zaczęliśmy się dogadywać.
Uśmiechnęła się na jego salwę śmiechu, zerkając w przestrzeń gdzieś za nim. Liście leniwie kołysały się na gałązkach, a sowy z wolna milkły. Granat nieba się zmieniał, zaczynał, niedługo miało wstać słońce i nowy dzień miał się zacząć, wypełniony obowiązkami. Ona nigdy nie zastanawiała się nad tym, co mogła w sobie nic. Nie była jakaś wyjątkowa ani ładna, nie miała nóg do nieba i błękitnych oczu. Była przeciętna, niska, drobna i miała odpowiadającą włosom osobowość. Dawno już przestała się postrzegać jako personę ujmującą. Była tylko Nessą. Jej wzrok powrócił do jego twarzy, która jednak nie zdradzała jej ani słowa na temat wewnętrznej walki, którą ze sobą toczył. Znów pokręciła głową, splątując ze sobą palce swoich dłoni i opierając o nie brodę. Miała nadzieję, że nie wbija mu się łokciami w kolana, dlatego też robiła to bardzo delikatnie.
— Nie stanie mi się krzywda. Nie mogę Ci pozwolić na zmianę nocy z dniem. Mam różne godziny pracy, a poza Oasis jeszcze zlecenia na występy muzyczne i praktykę jubilerską. Nie możesz przecież dostosować swojego grafiku pode mnie, wariacie. Mogę Ci obiecać, że będę szybciej truchtać i pokonanie tego dystansu zajmie mi mniej czasu, satysfakcjonuję Cię taki układ? Bo jak nie to, to mamy konflikt interesów. Ja nie pozwolę Ci się tak poświęcać dla Lancelota. Rycerz musi być dzielny i męski. — zakończyła swój przydługi monolog zadziornym uśmiechem, posyłając mu pewne siebie spojrzenie. Takie uparte, któremu to ciężko było się sprzeciwić. Znów jej silny charakter się odzywał. Widziała przecież, że jest zmęczony. Sam wspominał, że kochał spać! Jak mogłaby mu odbierać jedną z czynności, które sprawiały mu taką radość? Tyle lat sobie radziła, teraz też da radę. Czas był cenny, a on nie mógł go trwonić w tak głupi sposób. Nie zniosłaby tego. Westchnęła cicho, unosząc dłoń i przecierając oczy. Znów zakręciło się jej w głowie, chociaż stwierdzenie tego przez osoby trzecie było niemożliwe. I to akurat wtedy, kiedy wspomniał o tym, że należy zwolnić.. Roześmiała się pogodnie.
— Tak, wiem. Nie potrafię. — odparła szczerze, wzruszając ramionami i nieco rozkładając ręce w akcie bezradności. Bo co miała zrobić? Nie umiała leżeć i nic nie robić, jej głowa zawsze musiała pracować na najwyższych obrotach. Pewnych rzeczy w swojej osobowości nie da się już zmienić. Nie mogła wiedzieć, że miał takie doświadczenie, że euforia powodowała takie paskudne rzeczy i unieruchamiała go aż na dobę! Kolejny dowód na to, że miała rację co do tego eliksiru. — Nie? A co Ci przypisywali? Opowiedz mi.
Była zaciekawiona. Skąd takie nazywanie ludzi? Z rudą był taki problem, że ona w ogóle się nie orientowała w plotkach czy związkach. Nie wiedziała i nie zwracała uwagi na plotki czy opowiastki, a jak ktoś chciał, żeby coś wiedziała, to po prostu jej mówił. Nie miała więc pojęcia, kim jest Lila i z kim przyjaźnił się gryfon. Często widziała go z różnymi ludźmi, nie zapamiętywała jednak ich twarzy.
Gdyby był w Slytherinie, jego świadectwo byłoby zapewne bardzo podobne do jej, marudziłaby mu i naciskała, żeby się przykładał. W końcu miałby jej dość, znienawidziłby ją i przestaliby ze sobą rozmawiać, więc co za strata. Wbrew temu, co Holden myślał, dla niej takie siedzenie i rozmawianie było przyjemniejszym odpoczynkiem od snu, więc w żaden sposób nie powinien czuć się winny. Nie pamiętała, kiedy miała dzień wolny, jednak w okresie wystawiania ocen i natłoku w pracy namówienie jej do niego graniczyło z cudem. Miałaby wyrzuty sumienia, gdyby chociaż na chwilę odpuściła i zamknęła oczy, uwalniając splątane ze sobą myśli.
Zaskoczył ją wiadomością, że wyleciał z roboty. To nie było coś, czego Lanceleyówna by się spodziewała. Zawsze wydawało się jej, że gryfon idealnie sprawdzał się w pracy u Zonka. Chociaż, teraz gdy mieli okazję chwilę porozmawiać... Nie był błaznem, za jakiego uznawała go połowa szkoły i może w tym był problem? Ten głupi sklep potrzebował równie głupiego sprzedawcy. Lustrowała go wzrokiem bez słowa, Trzymała dłonie na jego policzkach, gładząc je kciukami. Widziała, że próbował uciec. Musiał jednak stawić czoło tej informacji i przyjąć ją pożądanie, więc mu zwyczajnie nie pozwalała. Zagryzła na chwilę dolną wargę, zastanawiając się, co w ogóle powinna mu powiedzieć, a raczej w jakiej kolejności, bo słów w jej głowie było pod dostatkiem.

— I kto Ci broni zostać Ministrem? Holden, jesteśmy ludźmi. Jesteśmy wytrzymali, możemy naprawdę wszystko, jeśli bardzo czegoś chcemy. Dlaczego sobie umniejszasz? Myślę, że mógłbyś sprawić, że świat magiczny byłby barwniejszy i przede wszystkim lepszy dla planety. Dziś ród czy koneksje nie mają takiego znaczenia jak kiedyś. Ciężka praca naprawdę popłaca. — zakończyła z westchnięciem, mówiąc swój znów przydługi monolog niemalże szeptem. Przez chwilę jeszcze trzymała go w ten sposób, aż w końcu opuściła dłonie. Korzystając z pomocnej dłoni, usiadła grzecznie na ławce i ruszała palcami u nóg, uwolnionych z butów stóp. Milczała jednak, wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Ciepła dłoń gryfona złapała się oparcia tuż obok jej, delikatnie naruszając membranę jej skóry. Zdawała się jednak niezbyt tym przejęta, jakby była to najbardziej naturalna rzecz na świecie.
— Tak? Jesteś podobny do mamy z charakteru i wyglądu? — zapytała w końcu, idąc jego śladem i nie drążąc już głupiego tematu pracy, mógł być faktycznie tym zmęczony. Wpatrywała się w kolorowy horyzont, zza którego nieśmiało zaczynały wyglądać pierwsze promienie słońca, rzucając na nich swój złoty blask. Zupełnie jakby był czarem, jakimś urokiem o wątpliwym działaniu. Lubiła wschody słońca, były bardziej optymistyczne od zachodów, jednak jej serce od dawna umiłowało sobie widok nocnego, skąpanego w gwiazdach nieba. Jego słowa sprawiały, że kąciki ust dziewczyny wystrzeliły w górę i obróciła głowę w jego stronę, nachylając się nieco do przodu.
— A co chcesz robić? Coś związanego ze zwierzakami, eliksirami lub zielarstwem? Pasowałoby Ci to. — powiedziała równie pewnie, jakby była to zatwierdzona wizja jego przyszłości. Pokręciła głową, zgadzając się z nim tym samym, że Zonk nie jest wymarzonym miejscem pracy na całe życie. Był w porządku na start, jednak nie umożliwiał zbyt dużego rozwoju. A najgorzej, gdy ktoś utknął, stanął w miejscu i nie miał możliwości ruszenia do przodu. Powędrowała za nim wzrokiem, a między nimi nastąpiła chwila ciszy. Nie należała ona jednak to tych ciężkich, niemiłosiernie irytujących.
— Nieśmiałek...? Czy to nie jest sprzeczne z tym, co mówiłeś..? — mruknęła cicho, podejrzliwie. Zmarszczyła brwi i nos, grzecznie jednak lustrując ślepiami gałęzie drzewa, a następnie opuszczając głowę w dół, gdy dłoń Holdena zakręciła się przy jej talii. Nie wiedziała, czy bardziej była zaskoczona tym gestem, czy może oszustwem, do którego się dopuścił. Rozchyliła lekko wargi z niedowierzaniem, kręcąc głową i krzyżując ręce pod biustem, prostując się na oparciu ławki, z którego zrobili sobie siedzisko.
— Ty mały oszukinisto.. — rzuciła głośno, wskazując na niego palcem i tkwiąc w miejscu, nadal zbierając się z szoku. A potem się zaczęło.
Pomijając już kwestię papierosów i czaru, który zwyczajnie mu nie wyszedł — to ten atak szału zrobił na niej wrażenie. Zamrugała kilkukrotnie, nie odzywając się i wlepiając w niego spojrzenie. Pierwszy raz widziała go w takim stanie! Do jej uszu dobiegł trzask, a różdżką pękła na pół i wylądowała na ziemi, padając ofiarą niewyżytej agresji swojego właściciela. Wędrowała spojrzeniem pomiędzy gryfonem a resztkami magicznego kija. Przeczesała dłonią włosy, wstając z ławki, zapominając, że była boso. Zimna gleba sprawiła, że po ciele przebiegł jej dreszcz. Usiadł na ławce, chowając w twarz dłoniach, przeklinając wcześniej siarczyście. Przepraszając. Chociaż wcale nie miał za co! Dziewczyna przymknęła na chwilę oczy, opierając dłonie na biodrach i zagryzając dolną wargę, chodząc chwilę w miejscu. W końcu wyjęła z plecaka różdżkę i zacisnęła na niej dłoń. Nie wiedziała dlaczego, ale zmęczenie odeszło i zastąpiło je jakieś współczucie, którego szczerze nie lubiła,a to z kolei wywołało w niej złość. Zacisnęła palce na drewnie mocno, sprawiając, że zdobiona rączka wbiła się w bladą skórę. Machnęła kilka razy, mrucząc pod nosem inkantację. Co gorsza, nie wyszło od razu, dopiero za trzecim razem! Prychnęła zła na zakłócenia magiczne, nawet jeśli gryfon siedział już suchy i nienarażony na przeziębienie. Zsunęła z ramion kurtkę, którą dał jej wcześniej i narzuciła mu na głowę, odcinając go tym samym od świata. Co innego miała zrobić? Żaden chłopak nie lubił być widziany w takich momentach, ona też nie lubiła takich chwil. Wzięła więc głębszy oddech i wspięła się na ławkę, rzucając wcześniej różdżkę na bok i siadając na jej oparciu, tuż za jego plecami. Oparła dłonie na jego łopatkach i przytuliła się do jego pleców, słowa nawet nie mówiąc. Może nie znalazła odpowiedniego? A może nie była pewna, jaką twarz kryje w cieniu dłoni i odzienia? Byli tylko młodymi ludźmi, mieli prawo do wzlotów i upadków. Jej dłonie drgnęły i wysunęły się do przodu, prosto po jego ramionach, obejmując go tym samym. Tak było jej wygodniej, chociaż wyglądało to tak, jakby chciała wspiąć mu się na barana. Westchnęła głośniej, niż by chciała, podnosząc wzrok na wschodzące nad Anglią słońce.


Kostki: 6,3,3- 4
Powrót do góry Go down


Holden A. Thatcher II
Holden A. Thatcher II

Absolwent Gryffindoru
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Dodatkowo : Wilkołak
Galeony : 296
  Liczba postów : 1006
https://www.czarodzieje.org/t15930-holden-a-thatcher-ii#430782
https://www.czarodzieje.org/t15933-pluszak#430790
https://www.czarodzieje.org/t15929-holden-a-thatcher#430780
5 - Deptak - Page 3 QzgSDG8




Gracz




5 - Deptak - Page 3 Empty


Pisanie5 - Deptak - Page 3 Empty Re: Deptak  5 - Deptak - Page 3 EmptySob 30 Cze - 1:00;

Literatura mugolska ma przewagę nad czarodziejską o tyle, że jest dla nas – czarodziejów – tym, czym dla niemagicznych fantastyka. Nigdy nie wiesz, czego się spodziewać, bo nie funkcjonujesz w tym świecie. Jest on zagadką, na którą rozwiązanie można odnaleźć tylko na kolejnych kartach książki. Nawet jeśli pojawia się u nich magia: ta prawdziwa, znana nam, to i tak nie wiadomo, jak autor to zinterpretuje, ani tym bardziej, czy pociągnie dalej temat w odpowiednim kierunku. Pozostaje nuta tajemnicy, która czyni wszystko bogatszym, a przez to i przyjemniejszym. Może właśnie dlatego uwielbiałem bajki opowiadane mi przez ojca i jego rodziców, a nie Gravesów, którzy trzymali się sztywno czarodziejskiego świata. A magiczne stworzenia może i pozostają naszą codziennością, ale można w nich odkrywać coś nowego, na co wcześniej nie zwracało się uwagi. Długość kłów, odcień łusek, światło odbijające się w ogromnych ślepiach, czy miękkość futra, kiedy zatapia się w nim dłoń. Wszystko to może sprawiać radość nawet wtedy, gdy każdego dnia ma się styczność z danym osobnikiem. Zależy to wyłącznie od indywidualnego podejścia.
- Mojej własnej broni używasz przeciwko mnie? – dziwię się, oczywiście znów się z nią drocząc, bo na pewno serwuje mi to pstryknięcie po złości, jakżeby inaczej. Zastanawiam się przez chwilę, trochę na pokaz, żeby zobaczyła, że rozpatruję jej propozycję. – To by wymagało przysięgi – stwierdzam poważnym tonem, nie spuszczając wzroku z jej twarzy. Ona jednak odwraca spojrzenie, uciekając gdzieś również myślami. Z charakteru jesteśmy dosyć podobni, przynajmniej w kwestii impulsywności i działania bez głębszego zastanowienia. Mnie jednak nikt nie wychował w poczuciu, że wszystko można uzyskać magią, a wręcz przeciwnie. Chociaż moja mama jest pielęgniarką w Mungu, to wszelkie moje urazy starała się leczyć po mugolsku. Nawet to przeklęte złamanie, kiedy miałem może z dziesięć lat! A wszystko po to, bym zobaczył, że gdyby nie magia, moje ciało regenerowałoby się tygodniami. I że jeśli kiedyś jej zabraknie, będę musiał na siebie uważać, co jest dość przydatną lekcją, zważywszy na to, jak ostatnio działają wszystkie czary. Tyle że ja nie zawsze jestem w stanie odpuścić jakiegoś numeru, nawet jeśli poczułem na własnej skórze skutki niektórych wyskoków. Nic więc dziwnego, że i z wiarą na słowo miewam problemy.
Spojrzenie bursztynowych oczu Nessy znów pada prosto na mnie. Może i jestem hipokrytą, ale jednocześnie oznacza to, że Lanceley jeszcze nie do końca mnie zna. Nie lubię luksusów, choć ciepła pościel jest naprawdę przyjemna. O wiele lepiej zbiera mi się myśli wśród natury, w gęstym lesie, na łące, czy nawet przydrożnej ławce. Nie potrafiłbym siedzieć w czterech ścianach, czując się jeszcze bardziej zniewolony. W ten sposób przynajmniej daję sobie to mylne wrażenie, że mam jakiś wybór; że mogę się w każdej chwili podnieść i ruszyć w jakimkolwiek kierunku zachcę. Zamknięte pokoje są jak klatka – masz tylko jedno wyjście, które nie zawsze jest otwarte. Ale czasem wydaje mi się też, że i ta otwarta przestrzeń nie istnieje naprawdę i wszystko to, co nas otacza, jest snem, z którego nie potrafię się uwolnić. Tylko co zastanę po przebudzeniu? Muszę być naprawdę zmęczony, ale jednak staram się tego nie ukazywać, choć ziewanie perfidnie mnie zdradza. Nie jest to jednak zobrazowanie nudy, bo na to nie cierpię. Jedynie informacja od organizmu, że jednak nie przywykł do spacerów o aż tak niepoważnych porach.
- Czyli z lekcji, na których lepiej, żebym się nie pokazywał – mówię, wzdychając, bo Bergmann czy Bennett może i by chcieli mojej obecności, ale jednocześnie pewnie z wielką chęcią przywiązaliby mnie do jakiejś kolumny, żebym się nie ruszał z miejsca. – Obrona nie jest mi potrzebna. To znaczy jest, ale nie na dyplomie, a nie chcę sobie dorzucać dodatkowych przedmiotów. Wolę się skupić na tym, co mi potrzebne.
Odpuszczenie sobie lekcji z powodu boginów może nie świadczy o mnie najlepiej, ale cieszę się z tego za każdym razem, gdy widzę miny uczniów wychodzących z klasy. A po tym, co wyczyniał na swoich lekcjach Morgraine nawet już nie wątpię w to, że postępuję słusznie. Chociaż fajnie byłoby się umieć bronić, albo nawet wyczarować Patronusa, na którego póki co mnie nie stać. Nawet nie wiem, jakie miałbym sobie wybrać wspomnienie, żeby cokolwiek z tego wyszło. Znalezienie toalety podczas napadu sraczki? To chyba najpiękniejsze uczucie, jakiego może doświadczyć człowiek w potrzebie, mieszkając w zamku z niebotyczną ilością schodów, korytarzy i niezidentyfikowanych drzwi.
- Pod warunkiem, że przestaniesz zamęczać swoją sowę, bo nawet nie mam szans napisać czegoś sam z siebie, skoro Freya non stop za mną lata – stwierdzam, trochę się oburzając, bo jednak ten ptak w końcu naprawdę zamęczy się na śmierć. A Nessa nie musi mi przypominać o każdej pracy domowej, nawet z przedmiotów, na które niekoniecznie chodzę. Ale rzeczywiście wielu z nich bym nie zrobił, gdybym nie dostał jej wiadomości, więc może jednak to skutkuje?
Wiem, że nie piszę do niej zbyt często, jeśli nie wymaga ode mnie odpowiedzi, a ostatnim razem zdarzyło się to przed wizytą w pokoju z porami roku. Ale cóż poradzę? I może lepiej, żeby nie wiedziała, że byłem zdesperowany z powodu nudy i uznałem, że napiszę do osoby, która skojarzy mi się z pierwszą rzeczą, którą ujrzę w wielkiej Sali, bo padło na marchewkę z groszkiem. No bo ile mamy rudych Ślizgonek, które mimo wszystko wyszłyby gdziekolwiek ze mną, nawet jeśli miało się to skończyć potyczką słowną? A jakimś cudem odwróciło się w coś zupełnie przeciwnego i nie chce minąć. Czy ze mną jest coś nie tak, że pozwalam, by to dziwne uczucie wciąż trwało?
- Twoje też są niczego sobie – stwierdzam, gdy po raz kolejny czepia się moich włosów, które nadal mają różowy kolor. Wcześniej były jasne, więc mało kto pamięta ten ciemny blond, który wpadał w rudy. Jedyna pamięć po tym kolorze pozostaje na głowie mojej mamy, która za żadne skarby by nie pofarbowała swoich loków, nawet teraz, gdy zaczyna między nimi prześwitywać biel. – Nie widzę jej, więc jak mam docenić? Mogę co najwyżej własną – dodają z wyrzutem, żałując, że naprawdę nie widzę, co ona mi tworzy na głowie. Pewnie wyglądam równie zabawnie, co i ona.
Jeśli chodzi o Caluma, sam kiedyś niespecjalnie się z nim lubiłem, po prostu trzymając się z daleka od tych wszystkich magicznych rodów. Ale pewnego dnia coś pyknęło i się dogadaliśmy – trochę jak z Nessą, chociaż z nim nigdy nie zaszło to tak daleko. Oczywiście pomijając Egipt, kiedy nie do końca nad sobą panowałem, choć o tym Ślizgonka wiedzieć nie musi. Wzruszam już tylko ramionami, nie chcąc dalej ciągnąć tematu Dearów, mimo że sam go zacząłem. Nie mam nastroju na rozmowy o osobach, które nie muszą się martwić o każdego galeona.
Odwracam się, podążając za jej spojrzeniem. Drzewa poruszają się delikatnie na nocnym wietrze, który postanawia się jednak ulotnić i z każdą kolejną minutą słabnie, choć jeśli się na tym nie skupi, nie dostrzeże się tego. Niebo prezentuje całą gamę kolorów, których nie potrafię określić, ale razem komponują się w zatrważająco perfekcyjny sposób.
- Niezły widok, co nie? – mówię, ponownie kierując wzrok na Nessę. Nie zgodziłbym się z jej stwierdzeniem, że jest całkiem zwyczajna. Jeśli wyróżnia się na tle całego otoczenia i nie można przejść obok niej obojętnie, nie powinna samej siebie określać mianem całkiem przeciętnej. Mnie wydaje się idealna, choć nie do końca, bo jedyne, co bym jej dodał, to odrobina troski o samą siebie, bo o ile przejawia ją w stosunku do innych, tak niespecjalnie wychodzi jej dbanie o swoje własne zdrowie czy bezpieczeństwo.
- W takim razie zostajemy przy konflikcie, rycerzu – mówię, opierając się przy tym na swoich nogach tak, że twarz Nessy znajduje się tuż naprzeciwko mojej i daję jej całusa w nos. Jest uparta, ale ja nie dam za wygraną, bo przecież nie wywali mnie spać, kiedy już będę na nią czekał, bo i tak do łóżka muszę przebyć dokładnie tę samą drogę, co ona.
Przypilnowanie kogoś, na kim mi zależy, by bezpiecznie wrócił do domu, aby na pewno jest większym trwonieniem czasu niż spędzenie go z głową na poduszce w krainie dziwacznych snów, których później nigdy nie pamiętam? Albo raczej nie chcę pamiętać, bo w przeciwieństwie do mojej wyobraźni za dnia, nie są one zbyt przyjazne. Chociaż nie ma aż takiej tragedii, bo to po prostu sytuacje na tyle niezręczne, że nie chciałbym ich przeżywać w rzeczywistości. Przechylam głowę, patrząc na Nessę z wyrzutem, bo sama przeciera oczy, prawdopodobnie ze zmęczenia i znów żałuję, że ją tu trzymam, choćby się miała dalej upierać, że to ją odpręża. Kwestia tego, że coś nas trzyma na tej ławce i żadne z nas nie proponuje wędrówki do zamku, by położyć się do łóżek, mimo że rano powinniśmy się stawić na lekcjach. Chociaż znając mnie i moje tendencje do zasypiania, jak tylko dotrę do dormitorium, rzucę się na łóżko, odpuszczając sobie po raz kolejny zielarstwo i runy.
Odsuwam się od niej trochę i kręcę z politowaniem głową na wieść o tym, że nie potrafiłaby jednak odpocząć. To znów przypomina mi o tym, że planowałem wywołać w jej życiu chaos, a zatem – jeśli kierowałbym się jakimś podstępem – może jednak by trochę odetchnęła. Tak jak wtedy na trawie, kiedy słuchała mojej opowieści.
- Innym razem. Nie mogę ci opowiadać naraz tylu długich bajek, bo zacznie ci się mieszać, a wszystkie te postaci są mugolskie.
Co za dużo, to niezdrowo, jak to mówią. Ale zazwyczaj byłem Szalonym Kapelusznikiem z racji tego, że kiedyś znalazłem w sklepie z używanymi ubraniami świetny kapelusz, w którym wszędzie chodziłem. Niestety ukradły mi go te egipskie gnomy, na które nadal jestem wściekły i przez to też utraciłem swoje miano. No i Lilah zawsze mówiła, że mam bzika na równi z nim, więc pasuje idealnie. Tylko że Alicja to opowieść równie długa co i ta, którą już Nessie opowiadam, więc nie mam zamiaru wkręcać się w kolejną.
W przeciwieństwie do rudowłosej zawsze znam wszystkie informacje. Nie dlatego, że bym chciał, a z powodu ciągłe szwendania się z najróżniejszymi ludźmi po zamku. Mówią, że ściany mają uszy: czasami są to po prostu osoby ukryte w tajemnych przejściach, które przypadkiem coś podsłuchają. Albo obrazy przekazujące sobie informacje po wszystkich korytarzach, przez co często się słyszy plotki nawet z samego przymusu. A wtedy o wiele łatwiej jest przydzielić komuś kogokolwiek z katalogu bajkowych postaci. Z Nessą mam jednak ten problem, że im lepiej ją znam, tym trudniej jest mi kogokolwiek wybrać. Wcześniej powiedziałbym, że to po prostu Królowa Śniegu, ale dziewczyna ma w sobie tyle ciepła i empatii, że porównywanie jej do kobiety, która wykazywała się głównie nienawiścią nie ma najmniejszego sensu. Kim zatem jest? Może jednak powinienem szukać czegoś w książce Beedle’a?
- I myślisz, że ktoś słuchałby takiego ministra jak ja? – Prycham, starając się wytrzymać jej spojrzenie, które jest zbyt poważne, w przeciwieństwie do dotyku, który mi prezentuje. Jej dłonie są chłodne, mimo że dałem jej swoją kurtkę, ale to nawet przyjemne uczucie, rozbudzające. – I tak nie chciałbym pracować w urzędzie, tak tylko to powiedziałem.
Nie wyobrażam sobie siebie za biurkiem, a już zwłaszcza w eleganckiej szacie i z aktówką w ręku. Ten widok mógłby być moim boginem na równi z dementorami, płonącymi nundu czy młodszym bratem, któremu dzieje się krzywda.
Pytanie Nessy mnie zaskakuje, bo mimo że często mówię o swojej rodzinie, raczej mało kto docieka szczegółów. Zwłaszcza że z Hogwartu jest raczej blisko do mojego domu, więc czasem zapraszałem do siebie choćby Thìdleyów.
- Z charakteru chyba niezbyt. Jest strasznie ambitna i czepia się, jak coś nie idzie po jej myśli. Ale dba o nas wszystkich i zawsze znajdzie chwilę dla mnie czy młodego, żeby nam w czymś pomóc. Tata zresztą też. – zaczynam swoją opowieść i parskam śmiechem, nim zdołam wypowiedzieć kolejne słowa. – Zanim zmieniłem kolor włosów, twierdził, że powinienem się ściąć, bo wyglądam jak mama. Też ma takie loki. I oczy też mam po niej, bo ojciec ma zielone. Chyba.
Nigdy nie pamiętam, bo po co miałbym się przypatrywać? Do mamy też już przywykłem na tyle, że wiele uwag na temat naszego podobieństwa po prostu wyciągam z wypowiedzi dziadków. Oni zawsze twierdzili, że nawet uśmiech mam wzięty z mamy. Zadziwia mnie, jak można być do kogoś podobnym. Ale może z racji tego, że nigdy nie byłem równie ambitny co Isobel i tak bym nie miał szans na Slytherin czy Ravenclaw? Nie wiem, czemu tak ciągnie mnie do tych dwóch domów. Pewnie to szansa na możliwość rozmowy o czymś innym niż robienie dowcipów czy quidditch, którym niezbyt się interesuję.
- A jak to jest u ciebie? – pytam, skoro już zaczęła temat rodziny. Wiem tylko, że jest jedynaczką, a jej rodzice pewnie pojawiali się w gazetach, ale Lanceleyów jest tylu, że nie mam pojęcia, którzy z nich to akurat jej rodzice. Niby mógłbym to wywnioskować z jakiegoś podobieństwa, ale wtedy nie czułem potrzeby przypatrywania się temu. Wręcz przeciwnie – wrzuciłem gazetę do ogniska, gdy w wakacje smażyliśmy pianki podczas jakiegoś festiwalu w Hogsmeade.
- Bo to jedyne przedmioty, z których mam Wybitne? – dociekam. Wiem, że nie ma na myśli tego, że ze wszystkiego innego jestem beznadziejny. Po prostu coś mnie w środku skręca, żeby od razu tak sądzić i wypuszczać z ust słowa bez głębszego zastanowienia. – Właściwie to chciałbym się zająć zwierzętami, dlatego zacząłem też uczyć się uzdrawiania – dodaję, już nieco ciszej, jakby to było coś, czego miałbym się wstydzić. Nie są to jeszcze zbyt pewne plany, chociaż chyba nie idzie mi z tego przedmiotu aż tak tragicznie, żebym nie miał szans. Zawsze mogę się po prostu zakręcić w jakiejś menażerii, bo tam wystarczają dobre wyniki z opieki nad magicznymi stworzeniami.
Zonko to raczej słaby przykład na dobrą pracę. Nawet chyba nie chcę go sobie wpisywać w cv, zwłaszcza że wyleciałem dyscyplinarnie i być może to zaważy też na mojej dalszej karierze. Może powinienem sobie załatwić jakieś staże, które zatuszują ten błąd? Tyle tylko, że się na tym nie znam i nie mam pojęcia, kogo mógłbym spytać, bo Swann na pewno mnie pogoni. Może Leo będzie wiedział?
- Oszukinisto? Co to w ogóle za słowo?
Śmieję się z tego, jak łatwo udaje mi się wrobić Nessę, by zdobyć papierosy. Nie powinna mi aż tak ufać, o czym przekonuje się chwilę później, kiedy trochę mi odbija. Czy to wpływ mojej różdżki, że zachowuję się trochę jak wila? Albo raczej harpia, w którą zmieniają się te istoty. Nie kontroluję się, a te wybuchy może wywołać najmniejsza nawet iskra, kiedy mam w zasięgu ręki zbyt mało euforii, by to załagodzić. Wielu pewnie by pomyślało, że sam sobie na to zasłużyłem, sięgając po ten eliksir, ale co może wiedzieć durne dziecko, gdy dostaje coś od lekarzy w szpitalu? Nie chcę zrzucać znów winy na uzdrowicieli, bo przecież mam swój mózg, ale jednak bez nich nie wpadłbym na to, jak bardzo fiolka pachnącego lemoniadą płynu może odmienić moje życie. I to na tyle, że będę w stanie połamać swoją różdżkę przez zdenerwowanie się na niemoc w odpaleniu fajki na oczach dziewczyny, którą coraz bardziej lubię. Co to w ogóle za galimatias? I jakim cudem do niego dochodzi?
A potem siedzę już na ławce, ociekający wodą i próbujący odciąć się od całego świata, bo mam wrażenie, że sytuacja sprzed chwili została wywołana przez kogoś zupełnie innego. To było moje ciało, ale z pewnością nie mój umysł, który wyłączył się na chwilę, pozwalając się wedrzeć jakiejś zdenerwowanej istocie, która pragnie jedynie niszczyć. Z dwojga złego chyba wolałbym depresję, niż napady agresji. Zwłaszcza że nie wiem, kiedy nastąpi kolejny i przez to dochodzę do wniosku, że zostawienie Lanceley samej sobie byłoby jednak bezpieczniejsze niż starcie ze mną w tym stanie.
Ślizgonka wstaje z ławki i wiem, że spaceruje tuż przede mną, chociaż każdy, kto miał choć odrobinę zdrowych zmysłów, zmyłby się w mgnieniu oka. A jednak ona się stad nie rusza, zapewne nad czymś zastanawiając. I dowiaduję się w końcu nad czym, gdy czuję, jak krople wody ściekające mi z włosów znikają pod wpływem zaklęcia suszącego. Czy każde nasze spotkanie musi się kończyć używaniem go? Co będzie za trzecim razem? Kąpiel w jeziorze?
Nie patrzę jednak na nią, bo jest mi wstyd po tym wyskoku, a i ona nic do mnie nie mówi, chociaż nadal tam stoi. Nie mam siły się ruszyć nawet wtedy, gdy rzuca we mnie moją kurtką, chociaż nie do końca wiem, w jakim celu. Czyżby jednak zamierzała się stąd ulotnić? Nic bardziej mylnego, co szokuje mnie o wiele bardziej niż moje własne zachowanie, bo dziewczyna znów się do mnie zbliża i przytula mnie, obejmując od tyłu ramionami. Przez jej zachowanie mój nastrój znów obraca się o sto osiemdziesiąt stopni, bo mimo że nadal tlą się we mnie gniew, wstyd i żal, to jednak ten gest wyzwala we mnie pozytywne emocje. Czuję jej wsparcie i zrzucam tę przeklętą kurtkę na ziemię, bo w końcu jestem w stanie się ruszyć. Nadal jednak nie pojmuję, dlaczego to wszystko robi, skoro ukazuję się jej ze swojej gorszej strony. Chociaż zdążyła już ją poznać przez tych kilka lat, kiedy się znamy. I pomyśleć, że przez cały ten czas za sobą nie przepadaliśmy, a teraz ona obejmuje mnie na ławce, na której siedzimy o świcie.
- Nessa. – Jej imię wyrywa mi się, gdy odrywam dłonie od twarzy i chwytam jej ręce, by trochę rozluźnić uścisk i się odwrócić. Ławka, która wcześniej wyglądała na idealne miejsce na posiadówkę, nie wydaje mi się już zbyt wygodnym miejscem. Właściwie to nawet nieco mnie irytuje, ale gdyby nie ona, nie miałbym tyle cierpliwości, żeby czekać na rudowłosą.
Patrzę jej w oczy, które w bladym świetle wschodzącego słońca wydają się już trochę bardziej czekoladowe. A że ta towarzyszyła nam już dzisiaj przy czymś zupełnie innym, kieruję na chwilę spojrzenie na jej usta, by po sekundzie wrócić do oczu.
- Miałaś rację, że nikt nigdy nie wybiera mądrości – stwierdzam, nawiązując do bajki, której nadal nie kontynuowałem od kwietnia i zbliżam się do niej jeszcze bardziej, tak że nasze usta stykają się w krótkim pocałunku. Jej usta smakują gorzką czekoladą, zapewne tak, jak i moje. Jeśli mnie uderzy, nadal nie będę niczego żałował; jeśli zabije, przynajmniej umrę ze świadomością, że zrobiłem to, czego chciałem; jeśli sobie stąd pójdzie, zaboli bardziej niż uderzenie.

Nie zabijaj!
Powrót do góry Go down


Nessa M. Lanceley
Nessa M. Lanceley

Nauczyciel
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 159
Dodatkowo : animag, magia bezróżdżkowa
Galeony : 916
  Liczba postów : 3856
https://www.czarodzieje.org/t15974-nessa-m-lanceley
https://www.czarodzieje.org/t15976-freya-i-korespondencja-dla-panny-lanceley#434018
https://www.czarodzieje.org/t15975-nessa-m-lanceley#433995
5 - Deptak - Page 3 QzgSDG8




Gracz




5 - Deptak - Page 3 Empty


Pisanie5 - Deptak - Page 3 Empty Re: Deptak  5 - Deptak - Page 3 EmptyNie 1 Lip - 23:11;

Nigdy nie miała zbyt dużej styczności z książkami napisanymi przez mugoli. Pomimo bycia chyba jednym z najdelikatniej podchodzących do kwestii krwi rodów, rodzice nadal nie chcieli wpuszczać zbyt wielu informacji do jej głowy. Muzyka miała wystarczyć tak jak ewentualne wycieczki w mugolskie miejsca w Londynie. Nie znała książek czy wierszy, obrazów widziała parę, nie miała pojęcia o technologii i tych wszystkich wymysłach, które ciągle pojawiały się w świecie osób niemagicznych. Czy to nie było tak, że miały one zastępować magię, której tak pragnęli? Była trochę ciekawa, jak oni postrzegają zaklęcia i czary, jak wiele z ich świata odkryli przypadkowo, umieszczając wyobrażone treści na stronach książek. Z pewnością zatonęłaby w tym, pochłaniając jedną lekturę za drugą, ponieważ była ciekawa i łasa wiedzy, od zawsze. Lubiła magiczne stworzenia, radość sprawiało jej obserwowanie ich i dostrzeganie w większości lepszych cech, niż w obecnych czasach mieli ludzie. Nigdy jednak nie wiązała z tą dziedziną przyszłości, znacznie pewniej czując się w transmutacji i zaklęciach, do których miała naturalne predyspozycje. Na jego zdziwienie wzruszyła niewinnie ramionami, tym samym wracając do rzeczywistości, przywołana przez głos Holdena. Od ich ostatniego spotkania twarzą w twarz minęło trochę czasu, zdążyła się stęsknić. Zwłaszcza za opowiadaną przez niego bajką. Niewielki rudzielec dostrzegł zaczepność w mimice jego twarzy, delikatny błysk w błękitnych oczach. Te swoją drogą miał naprawdę intrygujące, o niesamowitym odcieniu niebieskiego. Trochę przypominały czyste, letnie niebo.
— Nie wiedziałeś, że węże są sprytne? Skoro działa, czemu nie korzystać?— mruknęła cicho, niewinnym tonem głosu, a przynajmniej najbardziej podobnym do takiego, jaki potrafiła teraz przywołać, starając się ukryć rozbawienie. Przecież on robił tak samo, równie często co ona, wykorzystywał jej sztuczki z naruszaniem przestrzeni osobistej, które nieczęsto wobec niej samej były stosowane. Widząc jego pełną kontemplacji minę, prychnęła cicho i tym razem nie potrafiła ukryć uśmiechu, który się za tym parsknięciem krył. — Nie wymagałoby! To oczywiste.
Odparła pewnym tonem, chwilę jeszcze lustrując wzrokiem jego twarz, aby następnie uciec nim gdzieś na bok. Nie zrobiła tego z powodu braku odwagi, ot, tak, jej uwagę przykuły kołyszące się na tle barwnego nieba liście. Zauważyła też, że sowy umilkły i te śmieszne, nocne świerszcze. Musiało być naprawdę wcześnie! Zastanawiała się, kiedy obudzą się zamieszkujące ten zagajnik ptaki, aby przerwać ciszę poranka swoimi trelami.
Wiele ich łączyło, chociaż różnice nadal pozostawały widoczne. Właściwie kłamstwem byłoby stwierdzenie, ze się nie uzupełniają. Zdawała sobie sprawę, że Holden jest częścią świata, o którym ona nie ma zbyt wielkiego pojęcia, a którego sporo osób z jej otoczona nie chciało zaakceptować. Nie potrafiła zrozumieć, tylko dlaczego tak postępowali. Pomimo swoich ocen i ambicji, widocznego zamiłowania do nauki, często czuła się dużo głupsza od Thatcher, który to przecież miał opinię szkolnego błazna. Błędną zresztą. Ciekawe, czy jemu to odpowiadało? Nie miała pojęcia, czym zajmują się rodzice chłopaka ani jakie metody wychowawcze stosowali u nich w domu. Uznałaby jednak, że znaczne lepsze od niej! Wystarczyło, że spadła z drzewa i złamała sobie nogę, a ojciec zaraz ściągnął specjalistów i raptem w dobę wszystko się zrosło, blizny zniknęły i po całym tym upadku nie było ślady. Z pewnością takie sposoby i pokazywanie, że przecież jest czarodziejem, a do tego czystej krwi sprawiał, że była często tak impulsywna i bezmyślnie odważna. Gdzieś tam, w środku miała jakiś ślad rozsądku, który czasem szeptał coś do ucha i próbował wpłynąć na jej zdanie, jednak często go ignorowała. Nie powinna była uważać siebie za niezwyciężoną. Nie była. Nie wszystko dało się załatwić za pomocą zaklęcia i odpowiedniego gestu magicznym patykiem, ale o tym z pewnością przekona się w końcu na własnej skórze.
Przymknęła na chwilę oczy, pozwalając, aby wachlarz kruczoczarnych rzęs opadł na blade policzki. Nie trwało to jednak długo, ponieważ jej głowa znów się przekręciła w bok i tym samym spojrzenie wróciło na znajomą twarz gryfona. Trudno, żeby dobrze go znała, gdy rozmawiali ze sobą jak ludzie raptem od dwóch miesięcy, nie drąc kotów i nie fundując sobie złośliwych komentarzy. Wciąż tak wiele cech charakteru czy zachowań pozostawało do odkrycia. Coś było w teorii, która snuła się po głowie Holdena. Poczucie wolności było niezwykle ulotne, łatwe do utracenia w pędzącym świecie, pełnym zależności. Ograniczenia napływały z każdej strony, starając się nakierowywać umysły młodych ludzi na jedną drogę, jeden, szary schemat. Obowiązki, edukacja , założenie rodziny, dobra praca, ciągłe pięcie się w górę po szczeblach rangi społecznej. Nudne, przewidywalne życie. I niezależne czy znajdowałeś się w środku pięknego lasu, drzemiąc na polanie w otoczeniu kwiatów i nieśmiałków, czy tkwiłeś w miękkiej, aksamitnej pościel własnego łóżka, wpatrując się w sufit — teoretycznie każdy chciał tego samego. Nessa szczerze tego nienawidziła. Szablonów, rezygnowania z własnej barwy na rzecz podporządkowania się społeczeństwu. To było straszne. Utrata samego siebie tylko dlatego, że ludzie pragnęli atencji, często bardziej niż czegokolwiek innego. Ciche westchnięcie uciekło spomiędzy jej ust, pozostawiając je w delikatnym rozchyleniu. Drgnęła w miejscu, poprawiając materiał kurtki tkwiącej na ramionach, narzuconej jej przez różowego z taką opiekuńczością. Widziała jego ziewanie, walkę z własnym zmęczeniem. Jej codzienność wyglądała bardzo podobnie, tylko zwykle wygrywała ją dość szybko, korzystając z przyzwyczajenia. Była dobra w adaptacji do warunków, starając się jednocześnie pozostać irytująca i nad aktywną Lanceleyówną.

— I po co się tak męczysz, jak jesteś zmęczony? To bezsensu, potem będziesz cały dzień spać i go zmarnujesz na łóżko. — zaczęła z rezygnacją w głosie, wracając oczyma. I tak by nie odpuścił, był momentami równie uparty, co ona. Niereformowalny, o czym zresztą wspominała mu już kilka razy. Na jego westchnięcie roześmiała się cicho, kręcąc z niedowierzaniem głową. Rozumiała strach na Fairwyna, ale Bergmanna czy Bennettową? Wydawało się to rudowłosej niedorzeczne. Niemniej jednak była w stanie pojąć jego podejście. Po co miał brnąć w przedmiot, który nie sprawiał mu satysfakcji czy radości, a do tego nie był wcale powiązany z tym, co chciał robić w przyszłości? Szkoda czasu wystarczy, żeby znał podstawy. Ślizgonka nie byłaby jednak sobą, gdy nie trąciła go ramieniem i nie puściła mu oczka z kącikami ust uniesionymi ku górze. — Wiesz, gdybyś potrzebował korepetycji z Zaklęć, Obrony czy Transmutacji, to chętnie Ci pomogę. Nie musisz przecież zajmować się rozszerzoną, podstawowe sztuczki powinny Ci ułatwić życie. Dla mnie to żaden problem, bo i tak ciągle powtarzam materiał.
Zaproponowała, szczerze oferując mu pomocną dłoń, gdyby kiedyś jej potrzebował. Byłaby to doskonała okazja do utrwalenia wiadomości przez Nessę, a do tego mogłaby mu jakoś pomóc. Kolejnym plusem byłoby to, że połączyłaby obowiązki i możliwość spotkania z nim, mając dwa w jednym. Nie spodziewała się, że polubi jego towarzystwo. Czegokolwiek Thatcher by nie zrobił, mógł być pewien, że dziewczyna zajęć mu już tak łatwo od września nie odpuści. Wcale nie złośliwie! Po prostu miał potencjał i szkoda, aby się zmarnował. Może nie mogła go zmusić, ale porwanie znienacka brzmiało całkiem realistycznie. Była Lancelotem, nie miała oporów i uparcie dążyła do celu, wstając po upadkach, zupełnie jak prawdziwy, męski rycerz. Boginy były nudnym i popularnym tematem na zajęcia związane z obroną przed czarną magią, jednak w pewien sposób pomagały wzmocnić charakter. Zawsze powtarzała sobie, że co nas nie zabije, to nas wzmocni. I z patronusem mogła mu pomóc, wystarczyło pisnąć słówko. Miała to do siebie, że niezależnie jak zawalony byłby jej grafik i jak zmęczona by nie była, to i tak nie odmówiłaby pomocy komukolwiek, zwłaszcza z nauką. Może była to mentalność starej babci, ale cieszyła się, gdy młodzi czarodzieje przykładali się do lekcji i pielęgnowali sztukę magiczną, którą zostawili w ich rękach przodkowie. Na wzmiankę o sowie, podniosła spojrzenie z jego szyi, znów na jego twarz. Przez jej buzię przemknął zaskoczony grymas, a brwi delikatnie uniosły się ku górze, co trwało kilka sekund. Prychnęła, krzyżując ręce pod biustem i udając obrażoną, chowając dłonie pod materiałem kurtki.
— Jak nie chcesz, to nie będę do Ciebie pisała. Hmpf. — mruknęła, odwracając wzrok gdzieś na bok. Nie pokazała, że zdziwiła ją pamięć chłopaka do imienia jej sowy. Może faktycznie dość często do niego latała, ale jak inaczej miała go informować o zadaniach domowych? Kto by go pilnował jakby nie ona? Zwłaszcza, ża jego dom wygrywał w tym roku puchar, rozgramiając punktami wszystkie inne. Dobrze by było, gdyby Lemur też przyłożył do tego rękę. Jej ptaszyna była całkiem żywa i energetyczna, radość sprawiały jej loty na długie dystanse, a z Hogwartu to nie miała do niego aż tak daleko. — Ewentualnie wyślę Ci patronusa, jak będzie coś ważnego.
Dodała jeszcze cicho, bardziej do siebie i pod nosem, prostując głowę, a następnie odchylając ją nieco do tyłu, aby spojrzeć w niebo. Granat niemalże zniknął, podobnie jak gwiazdy. Rozpoczął się nowy dzień, który pełen był wyzwań, zajęć i godzin, które przeznaczyła na siedzenie w książkach. Jej umiejętności wciąż pozostawiały wiele do życzenia i uparła się, że skoro runy nie zdała i nie chciała o nich rozmawiać, to dostanie wybitny z historii magii. Na wyższy stopień z tych cholernych roślin i tak nie było szansy. Jak to możliwe, że kołyszące się korony drzew wprawiały ją w taki spokojny nastrój, kiedy przesadzenie małego kwiatka przekraczało jej cierpliwość kilkukrotnie. Szybkim ruchem odgarnęła włosy na plecy, bo z każdym poruszeniem głowy opadały do przodu, snując się leniwie po ramieniu i ciągnąc w dół. W jakiś sposób jej przeszkadzały, drażniły, łaskocząc po skórze, pomimo ubranej bluzki. Może to kwestia delikatnego, zwiewnego materiału?
Nadal nie wiedziała, dlaczego wtedy napisał. Nie widziała w tym żadnego sensu. Bo co, chciał się posprzeczać i wyładować, korzystając z jej towarzystwa? Cud, że się nie pobili, bo obydwoje byli dość temperamentni. Wybuchnęłaby śmiechem, gdyby powiedział jej o przepowiedni z talerza, którą była marchewka z groszkiem. Ze wszystkim się chyba kojarzyła ludziom, tylko nie z tym. Bo kto normalny wpadłby na coś takiego? Nawet nie pamiętała, dlaczego się zgodziła.. Z ciekawości? Z zaskoczenia? A może po prostu była ciekawa, jak zachowuje się Holden, gdy przebywa z kimś sam na sam? Czy nadal jest takim błaznem, czy może kryje jednak drugie dno? Nie żałowała, na pewno. Jego pogląd na świat sprawiał, że mogła przemyśleć swój.

— Myślisz, że teraz mi przejdzie? Nie ma tak! — rzuciła z uśmieszkiem, nawiązując do wcześniejszej, udawanej obrazy. Oczywiście nie była zła, wszystko to było tylko grą i niewinnym droczeniem się z gryfonem. Mimowolnie zerknęła na różową czuprynę, korzystając z efektu zaskoczenia, wyciągając ręce i raz jeszcze ją czochrając. Miała złośliwość we krwi, pewnych rzeczy nie da się po prostu wyprzeć. Posłała mu przepraszające spojrzenie, gdy jego twarz przybrała ten zabawny, nieco zbulwersowany grymas. Dzięki temu kolorowi włosów stał się znacznie bardziej rozpoznawalny. Blond był ładny, ale pospolity. Normalny. Do jego nietuzinkowej osobowości pasowało coś bardziej szalonego, oddającego chociaż trochę chaotyczne i interesujące wnętrze. Rozłożyła ramiona bezradnie, wzruszając nimi jeszcze, aby spotęgować efekt. — Znów musisz mi zaufać na słowo. Przypadek? Nie sądzę. Nie martw się, nie dałabym Ci źle wyglądać czy coś.
Z Calumem z początku dogadywała się słabiej niż z pozostałym jego rodzeństwem. Może przez to, że Beatrice podchodziła do niego tak, a nie inaczej i Nessa była uprzedzona. Niemniej, jednak gdy mieli okazję dłużej porozmawiać, to wszystko się ułożyło. Ich relacja była bardzo szczera i prostolinijna, nie było tam miejsca na cień kłamstewka. Otwarcie jej mówił, że jest irytująca i go doprowadza do pasji albo gada od rzeczy, a rudzielec nie pozostawał mu dłużny, używając języka, który niezbyt przyzwoicie brzmi w ustach młodej damy z dobrej rodziny. Dearowie byli rodem ciekawym, o ludziach kolorowych i utalentowanych, jednak i ona nie ciągnęła ich tematu, pozwalając mu odpłynąć gdzieś na bok. Ze stworzonkiem Calumem na czele.
Uśmiechała się delikatnie, wpatrzona w widok malujący się przed ich oczyma. Delikatny, a zarazem podkreślony tak wieloma barwami, że słowo "zmiana" samo przychodziło do głowy. Ten moment, gdy słońce i księżyc zmieniały się ze sobą, grzecznie znikając za horyzontem. Ostatnie podmuchy chłodniejszego, nocnego wiatru uderzyły ją w twarz, pobudzając ją nieco, dając nowy zastrzyk energii. Nadal nie miała ochoty na powrót do zamku, nie widziała już w tym żadnego sensu. Wskoczy tylko po kolejną kawę i jakiegoś tosta po tym, jak się odświeży i przebierze, a potem pójdzie prosto na zajęcia. Na jego słowa kiwnęła głową, pozwalając sobie na ciche, zamyślone nieco "Mhmm", obróciła jednak głowę w jego stronę i posłała mu przy tym intensywne, dłuższe spojrzenie. Nie wiedziała, jak to się działo, ale takie spędzanie ze sobą czasu wychodziło im naprawdę naturalnie. Nudna Nessa i Niereformowalny Holden, duet roku. I znów, gdyby potrafiła czytać w myślach, to jego odważne stwierdzenia na jej temat sprawiłyby, że by się roześmiała wesoło i próbowała wybić mu to z głowy. Nigdy nie będzie w stanie myśleć o sobie w sposób, w który chłopak ją postrzegał. Miała tak dużo wad, była niska, przeciętna. Ludzie lubili jej towarzystwo, bo była zabawna i bezpośrednia, co często poza uśmiechem, wywoływało w nich tez przemyślenia. A no i była kujonem, zawsze pomagała z zadaniami i lekcjami, więc głupio byłoby takiego kumpla stracić. Po chwili głos gryfona znów przerwał ciszę, na co wyprostowała głowę i zawiesiła na nim spojrzeniem, słuchając z uwagą. Przez jej twarz przemknęło zaskoczenie, gdy najpierw dzielący ich dystans się zmniejszył, a potem jego usta musnęły jej nos, dając tym samym całusa. Zamrugała kilkukrotnie, wędrując spojrzeniem pomiędzy jego wargami, a błękitnymi oczyma. Ostatecznie pokręciła przecząco głową, robiąc dość upartą minę.

— Nie lubię tkwić w bezsensowych konfliktach. Będę zła, jak będziesz się tak męczył przeze mnie.— mruknęła cicho, wypuszczając powietrze z ust ze świstem i nie zwiększając dzielącej ich odległości, jedynie patrząc mu prosto w oczy, spojrzeniem nieugiętym i intensywnym. Razem ze słońcem jej brązowe ślepia jaśniały. Nadal wierzyła, że nic nie może się jej stać. Bo i jak? W razie czego zawsze mogła się teleportować, uciec, użyć pięści albo magii, rozwiązań było tak wiele! Poradziłaby sobie, zawsze sobie radziła. Nadal była przekonana, że to bardzo marny powód do zarywania nocy, żeby ją do łóżka odprowadzać. Wiedziała jednak, że łatwo się Holden nie ugnie i będzie musiała wymyślić coś bardziej ambitnego, żeby go przekonać. Może mu powie, że będzie korzystała jednak z tej nieszczęsnej teleportacji, której tak nie lubiła..? Z drugiej strony jednak, po co kłamać? Nie chciałaby go okłamywać. Co, gdyby potrafił w legimencję i przejrzał jej myśli, a potem byłby wściekły i nie chciał z nią rozmawiać, bo kłamała? Zmarszczyła przez chwilę nos, dochodząc do wniosku, że powinna i przed taką umiejętnością się zabezpieczyć.. Może czas poczytać coś o oklumencji? Czy był teraz jednak sens brania sobie kolejnej rzeczy na głowę, tuż przed egzaminami? Teoretycznie, za półtora tygodnia wakacje. Westchnęła cicho, przymykając oczy i odganiając od siebie myśli związane z obroną własnego umysłu, skupiając się znów na gryfonie i próbach przekonania go, że jest męskim i odważnym rycerzem. Zmęczenie faktycznie, trochę ją irytowało i szczypało okazjonalnie w oczy, jednak nadal było to zbyt mało, aby zmusić ją do zrezygnowania z podziwiania wschodu słońca jego towarzystwie. Tym razem jednak, jak wrócą, to nie będzie go ciągnęła na wykłady, nie będzie marudziła, chociaż pracy domowej odpuszczonej mieć nie będzie.
— Naprawdę dam sobie radę.. Co mi się może stać? To krótki dystans. Innym razem? Hmmm, czyli nie masz mnie jeszcze dość i chcesz się znów spotkać? No proszę, zaskakujesz mnie Holden. — powiedziała, śledząc wzrokiem jego ruchy i odpowiadając na jego pokręceniem z politowaniem głową, chociaż nie miała pojęcia, że dotyczyło to jej i jej braku umiejętności odpoczynku. Ruda wyciągnęła ręce do góry, przeciągając się leniwie i mrucząc cicho, kilka razy ruszając łopatkami, aby nieco się pobudzić.Była ciekawa bajek, które znał. Historii, o których nigdy nie słyszała, pełnych rozwiązań, które nie przyszły jej do głowy. Mugole naprawdę byli niesamowici, a on miał do tego wszystkiego tak łatwo dostęp! Wiedziała, że mają rysowane historie w pudełkach, z których wychodził dźwięk i piosenki, często bowiem miała okazję grania melodii, których do nich używano. Widziała raz fragment bajki o lwie, który chciał być królem i go nie lubiły hieny. Były to tylko urywki, nie miała pojęcia, jak zaczęła się i skończyła ta historia.
Nawet jak ktoś, coś mówił w jej towarzystwie, to ona i tak nie słuchała. Po co? Nie miała czasu dla siebie, a co dopiero na słuchanie o problemach i życiu innych. Gdy ktoś czegoś będzie potrzebował, to do niej przyjdzie. A plotki, które były na jej temat...? Cóż, wzruszała na nie ramionami z obojętnością, nie robiąc sobie z tego absolutnie nic. Głosy roznosiły się echem po korytarzach, uczniowie skupiali się na cudzym życiu, a nie na własnym, jednak ruda zwyczajnie tak nie potrafiła. Nigdy nie wspominał jej o tym, że nazywał ludzi na podobieństwo postaci z bajek. Pewnie nie widział w tym sensu, bo ona i tak tych bajek nie znała. Czyż nie byli jednak podobni do siebie pod tym względem? Ona miała swoją ferajnę, małe zoo, a on cały wachlarz Kubusiów, Alicji czy Bestii. Nigdy nie zastanawiała się nad tym, jaka jest i dlaczego postępuje tak, a nie inaczej. Faktycznie, przez pierwsze lata nauki była niedostępna i unikała jakiegokolwiek towarzystwa, przez co metka królowej śniegu w jakiś sposób się do niej przykleiła. Chciałaby wiedzieć, gdyby coś jej wybrał i przede wszystkim poznać związaną z tą postacią opowieść.

— Czasem najmniej odpowiedni do tego ludzie zajmują jakieś pozycje, a jednak ludzie ich wspierają i ruszają ich śladem. Nie sądzisz, że zależałoby to od tego, jak mówisz i co właściwie mówisz? — odparła niemal natychmiast, niczym adwokat diabła. Jak to było możliwe, że ślizgonka zawsze miała odpowiedź gotową? Najzabawniejsze jest to, że rzeczywiście wierzyła w jej prawdziwość. Ludźmi bardzo łatwo było zmanipulować. Zawsze miała chłodne dłonie i stopy, zupełnie jakby z jej krążeniem nie było wszystko tak, jak powinno być. Przekręciła głowę w bok, łapiąc głośniej powietrze. I jak ona miała za nim nadążyć?— Zrobisz, jak będziesz chciał, możesz przecież wszystko.
Prawdę mówiąc, i ona nie była w stanie wyobrazić sobie gryfona biegającego po korytarzach ministerstwa w garniturze, próbującego zachować powagę akurat wtedy, gdy coś go rozbawiło. Siebie też tam nie widziała. To była taka nudna, niewdzięczna praca. Tam już w ogóle traciło się swój własny urok i kolor, pracując wedle regulaminów i zobowiązań. Drgnęła niezadowolona, oddalając od siebie wizje, która zatańczyła jej przed oczyma. O nie, nie chciała tak skończyć.
Nie rozumiała zdziwienia, które wywołało pytanie dotyczące jego rodziców. Co było w tym złego lub dziwnego? Dużo rzeczy dzieciaki miały po rodzicach, genów nie da się oszukać. Ona nie dość, że była wizualnie podobna, to jeszcze równie charakterna, otrzymując w spadku najgorsze cechy ich osobowości. I ponadczasowy, lewy sierpowy mamusi. Ah, pomyśleć, że teraz była tak elegancką i spokojną kobietą, która jednak uparcie stawiała na swoim. Nie stosowała już przemocy, czarów też nie. Jej ton głosu sam w sobie przypominał imperiusa, chociaż nie stosowała go zbyt często. To raczej ojciec dominował w ich związku. Mama Holdena była całkiem inną historią, zarówno w rzeczywistości, jak i w wyobraźni Nessy. Może dlatego zapytała, bo wcześniej go niezbyt słuchała? Przyglądała się mu z ciekawością, gdy mówił, kiwając głową i starając się słowom nadać kształtów. Musiała być naprawdę ciekawą kobietą, skoro potrafiła pogodzić obowiązki i prowadzenie domu, a także nie szła na łatwiznę, jak większość matek w dzisiejszych czasach. Czegoś od nich wymagała. Na jego parsknięcie, uśmiechnęła się mimowolnie, nie odzywając się jednak nadal, pozwalając mu kontynuować. Obraz stawał się coraz wyraźniejszy, zwłaszcza gdy dodał opis wyglądu. Kiwnęła głową, śmiejąc się cicho na jego "chyba". Czemu wyobraziła sobie damską wersję siedzącego przed nią chłopaka z domieszką zbyt dużej ambicji? Ciekawiło ją, w jakim domu Pani Thatcher była. Ba, Nessa była całkiem pewna, że nieźle by się dogadały.

— Musi być uroczą kobietą. Dobrze się dogadujecie? — odparła w końcu, gdy skończył mówić, nie uciekając wzrokiem od jego twarzy. Wolną dłoń uniosła i przeczesała palcami włosy, gdy zadał jej pytanie, które dotyczyło jej rodziców. I co miała mu opowiedzieć? W oczach dziewczyny nie wyróżniali się niczym specjalnym. Na jej twarzy pojawił się zadziorny uśmieszek. — Wiesz.. To taka nudna, rodzinna historia. Nie lubisz przecież magicznych rodów, prawda? Takich czystych w sensie. Opowiem Ci, jak Ty skończysz chociaż jedną bajkę dla mnie. Nie ma tak, że darmo. Uprzedzam jednak, że to nic nadzwyczajnego.
Nie zwracała uwagi na artykuły czy zdjęcia swojej rodziny w gazetach, wcale ich nie przeglądała. Wiele informacji zawartych w prasie było przecież tylko kłamstwem. Na jego ciche oskarżenie, pokręciła przecząco głową. Naprawdę tego nie dostrzegał? Miał dobrą aurę, wrażliwe wnętrze.. Kto lepiej nadawałby się do pracy ze zwierzętami czy nawet roślinami? No z pewnością nikt, to mógł poszczycić się tak paskudnym, jak Nessa charakterem.
— Nie o to mi chodzi. Pomyśl, to ma głębszy sens. — mruknęła cicho, nieco urażona faktem, że posądzał ja o tak płytkie myślenie. A może tylko się zgrywał? Nigdy nie nazwałaby go "beznadziejnym". Już miała kontynuować, gdy dodał od siebie coś jeszcze, co sprawiło, że orzechowe ślepia dziewczyny zabłysły delikatnie, podekscytowane i pełne entuzjazmu dotyczącego informacji, którą jej przekazał. Poklepała go dłonią po ramieniu. — To doskonały pomysł Lemurku! Myślę, ze się w tym odnajdziesz. Trochę pracy i będziesz zajmował się żmijoptakami czy innymi cudakami.
Brzmiała poważnie, jakby był to jeden z najbardziej realistycznych scenariuszy, które miały dotyczyć jego życia. Była z niego dumna, że wziął się za przyszłość i naukę, chociaż nie chciała mówić tego głośno, bo przecież i tak pewnie go to nie obchodziło. To już kierunek, w którym można podążać. Przypomniało jej to, że ona swojego jeszcze dokładnie nie obrała. Przeniosła wzrok gdzieś na bok, zatrzymując go na jakimś przypadkowym krzaku, w którym zapewne siedział, jakiś królik albo wiewiórka, ponieważ coś niemiłosiernie w nim szeleściło. Nie wiedziała, dlaczego wyleciał, ale zawsze lepiej było wpisać cokolwiek i podać na rozmowie kwalifikacyjnej, niż mieć pustą kartkę. Pracował z ludźmi, to też ważna umiejętność. Zonk może nie był jej ulubionym sklepem, ale to zawsze jakiś początek. Nie znała się na kursach związanych z przedmiotami, które go interesowała, więc wolała nie poruszać tego tematu i nie sprzedawać mu złych informacji. Sądziła jednak, że Holden jest osobą, która jeśli sobie coś postanowi, to się tak stanie. Zwierzęta i opieka nad nimi były dość popularne ostatnimi czasy w szkole, podobnie z uzdrawianiem.
Na jego pytanie, które dotyczyło użytego przez nią słowa, roześmiała się i wzruszyła ramionami, kręcąc jednocześnie głową. Naprawdę nie wiedziała, skąd się jej to wzięło, ale używała go okazjonalnie i jakoś weszło jej w nawyk. A te były paskudną sprawą, bardzo trudną do wytępienia. Zwłaszcza jeśli przychodziło do kwestii trzymania różdżki. Jego twarz znów nie zdradzała jej niczego. Żadnej, najmniejszej nawet wskazówki, która dotyczyć mogła chaotycznych myśli w jego głowie, plączących się ze sobą emocji. Przyglądała mu się z delikatnym uśmiechem, który jednak schodził z ust i przeradzał się w zaskoczenie z każdym kolejnym gestem czy słowem, które padło z jego strony. Szukała przyczyny jego zdenerwowania, próbowała znaleźć odpowiedź na pytanie dotyczące tak ostrej, agresywnej reakcji, która doprowadziła go do połamania różdżki. Tak bardzo walczył sam ze sobą.. Nie zauważył jej westchnięcia, zaniepokojonego spojrzenia czy przetarcia oczu, które pobudzić miało jej szare komórki. Musiała przecież coś zrobić!
Był mokry, więc zaklęcie suszące wydało się jej jedynym, sensownym rozwiązaniem. Odwdzięczy się, bo ostatnio to on ją uratował od przeziębienia, gdy z nieba zaczęły padać potężne krople magicznego deszczu. Nie potrafiła uspokoić swojej głowy, pytań, które tak bardzo cisnęły się jej na usta. Zagryzienie wargi miało pomóc jej siedzieć cicho, wybrać odpowiednią ścieżkę. Wiedziała, że ktoś inny, bo skrzyczał albo zostawił, przeraził się i zrezygnował z brnięcia w dalszą relację. Ona jednak nie potrafiła. Nawet jeśli darli ze sobą koty ostatnie siedem lat, to był tak zaskakującym odkryciem.. Zmarszczyła nos i brwi, zsuwając kurtkę z ramion i rzucając ją na głowę chłopaka, odkładając różdżkę. Zapyta go później albo ewentualnie sam jej powie. Z pewnością miał dobry powód, wyjaśnienie. Rozchwianie emocjonalnie nie było jednak powodem, aby z wartościowego człowieka rezygnować. Gdyby tylko wiedziała, co mu chodzi po głowie.. Może uratowałaby jakoś ten patyk? Może obróciła w żart jego przemyślenia, które dotyczyły kąpieli w jeziorze? Wiedziała, że nie miał odwagi podnieść na nią wzroku, dlatego ona też nie zawieszała spojrzenia na twarzy ukrytej w dłoni.
I chwilę później siedziała już za nim, dając otaczającemu ich światu złudzenie, że ma ochotę, żeby po prostu wziął ją na barana. Ją przytulanie zawsze uspokajało, pozwalało zebrać myśli. Jej dłonie oplotły go w uścisku, a głowa oparła się o plecy. Pozwoliła sobie milczeć, tkwić z zamkniętymi oczyma i dać mu zebrać myśli, uspokoić pulsujący gniew i rozdarcia, o których pojęcia mieć nie mogła. Drgnęła niespokojnie, gdy zrzucił z głowy kurtkę gwałtownie, unosząc powieki i odsuwając głowę, wędrując za ubraniem spojrzeniem z delikatnie uniesionymi brwiami.

— Hmmm? — ciche mruknięcie wypłynęło spomiędzy jej ust automatycznie, gdy usłyszała swoje imię. Ściągnął tym samym jej uwagę na swoją osobę, sprawiając, że wzrok zatrzymał się na jego plecach. Nie dane było jej jednak obserwować je długo. Zachwiała się delikatnie w miejscu, mocniej opierając się o jego ramiona, gdy ruszył się gwałtownie, łapiąc jej ręce i obracając się tak, że znajdował się przodem do niej. I co teraz? Zabije ją? Zrzuci z tej ławki? Zamrugała kilkakrotnie, nie spuszczając spojrzenie z jego twarzy, nie wiedząc jednak, czy powinna patrzeć mu w oczy. Teraz miał minę, jakby ławka doprowadzała go do szału. W końcu złapał jej spojrzenie, dając tym samym przyzwolenie na to, aby ruda je odwzajemniła. I to kobiety były skomplikowane? Biedny Lancelot, zupełnie nie wiedział, o co mu chodzi! I jeszcze stwierdzenie, że mądrość idzie w odstawkę, które natychmiast chciała negować i mu zaprzeczyć, chcąc coś już powiedzieć..
Miała wrażenie, że cały świat się zatrzymał, włączając w to jej serce, gdy usta Holdena przywarły do jej warg z taką śmiałością i pewnością, o jaką nigdy w życiu go nie podejrzewała. Nie był to całus, jakimi obsypywała ją Beatrice. Poczuła, że robi się jej ciepło, a policzki oblewają się delikatnym rumieńcem, chociaż nie chodziło tu wcale o nieśmiałość. Smak gorzkiej czekolady rozniósł się po jej kubkach smakowych, a ona wcale nie była taka zagubiona, jak sądziła. Człowiek wiedział instynktownie, jak się całować? Sama nie wiedziała, co było dla niej większym zaskoczeniem. Nie odepchnęła go jednak nie uderzyła..
Uniosła wcześniej przymknięte powieki do góry, obdarzając jego twarz spojrzeniem, gdy ich wargi odsunęły się od siebie. Ciężko było jednym słowem określić to, co działo się w ślepiach dziewczyny. Cała drżąca z zaskoczenia, usiadła na skraju oparcia ławki, jedną z dłoni wciąż trzymając gdzieś w okolicach ręki gryfona, całkiem o niej zapominając, a drugą unosząc do góry i opuszkami palców przesuwając po swoich wargach. Przez chwilę wpatrywała się w jego usta, zupełnie jakby próbowała zebrać i poskładać myśli tak jak on wcześniej. Nieczęstym zjawiskiem było zobaczenie Nessy, której brakowało słów. Nie miała pojęcia, ile trwała ta cisza pomiędzy jednak gdy stała się całkiem nieznośna, podniosła na niego spojrzenie, szukając jego własnego.

— To... Właściwie, to dlaczego? — zaczęła cicho, odsuwając palce od ust. Westchnęła, przymykając na chwilę powieki. I co ona miała z nim zrobić niby? Nie powinno się całować swoich kumpli pod wpływem emocji, a jednak nie mogła być na niego zła, zważywszy na wcześniejsze wydarzenia. Zamiast tego przysunęła swoją głowę do jego, opierając się czołem o jego, nie otwierając oczu. Jedna z jej dłoni leżała luźno na jednym z kolan rudej, druga zaś przesunęła się po dłoni chłopaka w górę, zatrzymując się na ramieniu. — Nie powinieneś tak całować dziewczyn, gdy któraś Cię przytula..
Kontynuowała równie cicho co poprzednio, wciąż szukając mu jakiegoś usprawiedliwienia. Nie zrobił przecież tego ot, tak, bo miał ochotę i ją lubił. Tego nawet nie brała pod uwagę. Znów chwilę milczała, ostatecznie podnosząc na niego wzrok. Zaśmiała się cicho, bo co innego jej zostało? Wiedziała, jakie plotki chodzą na jej temat, zwłaszcza przez pewnego ślizgona, który zbyt otwarcie komentował jej posty, a do tego zdradzał sekrety ich prywatnych spraw i nocnych rozmów na forum publiczne. No i do tego miała znacznie więcej kolegów niż koleżanek. Chociaż nigdy nie przejmowała się tym, co o niej mówiono. Bzdury wyssane z palca.
— Wiesz, że teraz już nigdy Cię nie zapomnę? Ponoć się nie zapomina osoby, która kradnie Ci pierwszy pocałunek? Złodzieju paskudny. — znów się odezwała, przerywając ciszę i zagryzając na chwilę dolną wargę, odsuwając głowę od jego głowy, patrząc gdzieś w bok. Przeczesała dłonią włosy, rzucając je na plecy. Strasznie kontrastowały w pierwszych promieniach słońca na tle jej białego ubrania. Na bladych policzkach wciąż malował się rumieniec. Patrzyła gdzieś w przestrzeń przed sobą, chociaż nie wyglądała na złą czy rozczarowaną, nawet zmęczenie jej odeszło przez nagły przypływ adrenaliny. Nie była przyzwyczajona do takich sytuacji, nigdy wcześniej jej się nie przydarzały takie rzeczy? Wiedziała, że nie powinna oceniać na tej podstawie dalszego rozwoju ich relacji. Był rozchwiany emocjonalnie, smutny, może potrzebował trochę bliskości? Zdecydowanie za dużo myślała, bo przecież pewnie nie było nad czym. Było widać po niej te dziecinną bezradność, kompletny brak doświadczenia i wiedzy, może nawet lekkie zagubienie. Nie powinien jej winić za słowa, które brzmiały, jakby każdą całował — ona po prostu nie myślała o sobie jako o potencjalnej kandydatce do pocałunków. Kolejny raz westchnęła, ostatecznie jednak nie wiedząc co zrobić ani ze sobą, ani z rękoma. Jakoś nienaturalnie było jej zmienić teraz temat i zapomnieć o tym, co miało miejsce kilka minut wcześniej. Jak normalne dziewczyny radziły sobie w takich sytuacjach? Zmarszczyła nieco nos i brwi, zagryzając nieco dolną wargą. Wciąż czuła na niej ciepło Holdenowych ust i posmak gorzkiej czekolady. Obróciła twarz w jego stronę, lustrując wzrokiem jego buzię. Różowe loki kołysały się leniwie na wietrze, nabierając wyjątkowo intensywnego koloru pod wpływem gry świateł. W końcu ta cisza stała się męcząca, przestała więc maltretować swoje usta i przenosząc spojrzenie na leżącą na ziemi kurtkę, na którą wskazała w końcu palcem.
— Kurtka mi się pobrudzi.—wciąż mówiła mniej pewniej i ciszej, niż chciała. Złapała się ręką oparcia ławki, chcąc z niej wstać i ruszyć w stronę biednego nakrycia, które przecież dało jej dzisiejszej nocy tyle ciepła. Nie wiedziała już, czy woli mieć w głowie natłok splątanych myśli, czy może kompletną pustkę. Niemniej jednak, po dość niezręcznej wymianie zdań, dwójka uczniów udała się do zamku. 

/zt x2


Ostatnio zmieniony przez Nessa M. Lanceley dnia Nie 23 Wrz - 15:31, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down


Winter Rieux
Winter Rieux

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Galeony : 143
  Liczba postów : 433
https://www.czarodzieje.org/t16550-winter-rieux#456757
https://www.czarodzieje.org/t16558-poczta-winter-rieux#456915
https://www.czarodzieje.org/t16557-winter-rieux#456856
5 - Deptak - Page 3 QzgSDG8




Gracz




5 - Deptak - Page 3 Empty


Pisanie5 - Deptak - Page 3 Empty Re: Deptak  5 - Deptak - Page 3 EmptyNie 23 Wrz - 15:15;

Winter zbytnio nie zwracała uwagi na to, co ktoś o niej sądzi.
Siedziała skryta między liśćmi przybierającymi kolor charakterystyczny dla jesieni. Niektóre z nich już opadały beztrosko na ziemię, inne zaś - spotykały się z chłodnym gruntem, kiedy to krople deszczu śmiały pomóc w ich nagminnym zdzieraniu z ubrań kory drzew. Nie zwracała zbytnio uwagi na to, co ktoś może pomyśleć o tym, że Krukonka, taka cicha i kompletnie bezbronna, robi sobie na drzewie bez jakiejkolwiek pomocy. Znajdowała się pewnie gdzieś sześć metrów nad ziemią, a gdyby chciała, to wyszłaby wyżej; wolała jednak siedzieć z owiniętymi wokół gałęzi nogami w bezpiecznym miejscu niż paprać się w jeszcze większe niebezpieczeństwo, zanurzając się po kostki w brei zwanej zagrożeniem wynikającym z własnej głupoty. Nie zmienia to faktu, że czytała jedną z książek o animagii, a raczej jej podstawy; nie zamierzała w żaden sposób witać na Noktrunie, kiedy to wystarczająca nader wiedza znajdowała się w bardziej rozbudowanych podręcznikach do transmutacji. Wbrew pozorom animagia była jedną z dziedzin, jedną ze zdolności, do których ma się najłatwiejszy dostęp, a jedynym ograniczeniem jest tak naprawdę cierpliwość oraz chęci osoby chcącej zaznać swojej zwierzęcej formy. Jeszcze nie zdołała się zapytać o pomoc profesora Bergmanna, co nie zmienia faktu, że już miała dwudziestego piątego wepchnąć listek w bezpieczne miejsce w jamie ustnej, byleby w żaden sposób nie wyleciał oraz zrezygnować na miesiąc z treningów, zachowując jak największą ostrożność.
Wtem, usłyszała kroki. Nie była pewna, do kogo one należały, tudzież ukryła się szczelniej między listkami, obserwując dokładnie ścieżkę.

@Calum O. L. Dear
Powrót do góry Go down


Calum O. L. Dear
Calum O. L. Dear

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 192cm
Galeony : 822
  Liczba postów : 1276
http://czarodzieje.forumpolish.com/t14113-calum-isaac-dear#372995
http://czarodzieje.forumpolish.com/t14192-calum-isaac-dear#374288
http://czarodzieje.forumpolish.com/t14139-calum-dear
5 - Deptak - Page 3 QzgSDG8




Gracz




5 - Deptak - Page 3 Empty


Pisanie5 - Deptak - Page 3 Empty Re: Deptak  5 - Deptak - Page 3 EmptyNie 23 Wrz - 16:27;

Zostałem z samego rana zaatakowany sową - dosłownie minutę przed tym, gdy miałem postawić nogę za progiem mieszkania i teleportować się na drogę w Hogsmeade. List od Doriena nie był czymś, czego się spodziewałem, wobec czego zmarszczyłem brwi, odbierając od dużej, brązowej sowy żółtawą kopertę z woskową pieczęcią. Spieszyłem się jednak, chcąc mieć jeszcze czas na wypalenie fajki, toteż schowałem ją w kieszeń i teleportowałem się.
Mojemu pojawieniu się na pustej drodze towarzyszył głośny trzask niosący się echem między drzewami w alejce. Wygrzebałem paczkę papierosów, wyciągnąłem jednego i odpaliłem go (skutecznie), wciągając w płuca dym i wzdychając ciężko. Postanowiłem sięgnąć po tajemniczą wiadomość od brata, palcami jednej dłoni odrywając wosk od papieru. Zawartość prawie wyleciała mi z rąk, wcale nie dlatego, że starałem się jednocześnie utrzymać w nich tlący się papieros, kopertę, kartkę i różdżkę - do listu dołączona była również fotografia przedstawiająca dziecko.
Kurwa, zostałem wujkiem.
Aż usiadłem z wrażenia na stojącej przy dróżce ławce, w szoku wpatrując się w zdjęcie małego dziecka, które miało być moją bratanicą.
Powrót do góry Go down


Winter Rieux
Winter Rieux

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Galeony : 143
  Liczba postów : 433
https://www.czarodzieje.org/t16550-winter-rieux#456757
https://www.czarodzieje.org/t16558-poczta-winter-rieux#456915
https://www.czarodzieje.org/t16557-winter-rieux#456856
5 - Deptak - Page 3 QzgSDG8




Gracz




5 - Deptak - Page 3 Empty


Pisanie5 - Deptak - Page 3 Empty Re: Deptak  5 - Deptak - Page 3 EmptyNie 23 Wrz - 16:31;

Wiatr wymuszał na liściach taniec.
A ten taniec był wspomagany przez pogodę. Niezbyt przyjemną, wymagającą zastosowania mniej przemakalnych ubrań niż dotychczas. Niemniej jednak Rieux czuła się wyjątkowo uodporniona na coś takiego; kiedy to musiała się myć w lodowatej wodzie u rodziców albo przebrnąć w zimie przez pola, bo zapomnieli ją odebrać. To nie było zbyt miłe doświadczenie, niemniej jednak jak na dziecko była wyjątkowo uparta oraz waleczna. Nie potrafiła usiąść w jednym miejscu oraz się rozpłakać, jak to było w przedstawicielkami płci pięknej - brnęła dalej, mimo przeciwności losu i pod wiatr. Teoretycznie nie powinno jej tutaj już dawno być; aczkolwiek czuła pewną powinność wobec młodszej siostry, którą to obiecała się opiekować. Babcia odeszła, mieszkanie odeszło, pozostała bez niczego, rodzice ze śmiałością próbowali zabrać jej wszystko. Tu wbicie noża w brzuch i przejechanie po mięśniach, tu pozostawienie blizn na plecach, a tam jeszcze dodatkowo nowa blizna na ręce, którą to zakryła tatuażem. Czuła się wyprana z emocji, co nie zmienia faktu, że była wyjątkowo zaintrygowana nowym znaleziskiem; a raczej studentem, który znajduje się na tym samym roku, co właśnie ona. Słynny przedstawiciel rodziny Dear'ów, z którymi nie miała większego kontaktu. Kojarzyła jeszcze parę innych osób, co nie zmienia faktu, że z żadnymi nie przeprowadziła żadnej, dłuższej rozmowy.
Nie spodziewała się jednak takiego rozwoju zdarzeń. Może mało wiedziała o zasadach funkcjonującego świata, a może sama była na tyle skryta - papieros podpalony przy ustach przez Caluma jasno dawał do zrozumienia, że jest tym samym palaczem, co ona. Nie miała jednak pojęcia, czy to są przypadkiem mugolskie, tudzież postanowiła się przyjrzeć odrobinę bardzie skupiona, dostrzegając ostatecznie fotografię jakiegoś gówniaka; czyżby nowy nabytek rodu? Mało ją to obchodziło, co nie zmienia faktu, że miała ogromną ochotę sprawić mu niespodziankę.
Postanowiła - podjąć się stanowczego, ryzykownego kroku. Kiedy to chłopak siedział na ławce, a ona tuż nad nim na drzewie, w sumie to prawie nad nim, bo mimo wszystko bliżej drzewa, a nie drewnianej dekoracji służącej do posadzenia własnych szanownych czterech liter, nagłym krokiem osunęła się tak, by znaleźć się za jego głową, nie zwracając uwagi na to, że pojawiła się w wyjątkowo niebezpiecznym położeniu - niemniej jednak na tyle stabilnie, że nic złego nie powinno jej się stać. Długo chłopak, który pewnie usłyszał świst wiatru i jego podmuch, nie musiał czekać na dodatkowe słowa - tuż w ułamku sekundy usta Krukonki wydały jeden, prosty dźwięk, ciąg znaków. - Nie wiedziałam, że palisz. - kiedy to zwisała głową w dół, czując wzrost ciśnienia śródczaszkowego. Ciekawiła ją jego reakcja, jak postanowi zareagować na to, że nie jest tutaj sam i był przez jakiś czas obserwowany.
Nie wiedziała, w jakie bagno się wpakowała.
Powrót do góry Go down


Calum O. L. Dear
Calum O. L. Dear

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 192cm
Galeony : 822
  Liczba postów : 1276
http://czarodzieje.forumpolish.com/t14113-calum-isaac-dear#372995
http://czarodzieje.forumpolish.com/t14192-calum-isaac-dear#374288
http://czarodzieje.forumpolish.com/t14139-calum-dear
5 - Deptak - Page 3 QzgSDG8




Gracz




5 - Deptak - Page 3 Empty


Pisanie5 - Deptak - Page 3 Empty Re: Deptak  5 - Deptak - Page 3 EmptyNie 23 Wrz - 17:32;

Papieros pomagał uspokoić natłok wielu przerażających wizji pojawiających się w mojej głowie. Nie mogłem pozbyć się myśli, co by było gdyby moje zaaranżowane małżeństwo z Arielle doprowadziło do sytuacji, w której to ja wysyłałbym znajomym i rodzinie zdjęcia dziecka? Lub co gorsza - dostałbym podobną fotografię od tej przyjaciółki Lysandra, z którą miałem (wątpliwą) przyjemność spędzić po wpływem alkoholu i eliksirów miłosnych upojną noc? Jakoś tak nie potrafiłem powstrzymać biegnących po plecach dreszczy. Zastanawiałem się, czy to możliwe, by Dorien był naprawdę szczęśliwy w związku z założeniem rodziny - na brodę Merlina, miał ledwo dwadzieścia pięć lat i zawsze należał do rodzaju mężczyzn pławiących się w kobiecym uwielbieniu. Czy ustatkowanie się to faktycznie była rzecz, której pragnął i która go cieszyła? Ciężko było mi w to uwierzyć, a to z kolei prowadziło do myśli o Lotcie i jej wczesnym macierzyństwie. A te myśli z kolei budziły we mnie głęboko drzemiące pokłady agresji względem Williama Walkera, a także ogrom strachu, że mi też kiedyś priorytety się zmienią i zapragnę potomka...
Akurat zaciągałem się papierosem, mnąc w palcach drugiej dłoni zdjęcie bratanicy, gdy nagle za moim uchem coś świsnęło, na górze coś zatrzeszczało, a dodatkowo usłyszałem damski głos tuż przy małżowinie usznej. Cały się spiąłem, z policzkami wydętymi od dymu, z wrażenia zachłysnąłem się nie tylko nabranym w usta dymem, lecz także dotychczas przyklejonym do śluzówki policzka liść mandragory, wytrwale żuty przeze mnie przez ostatni miesiąc. W jednej chwili pobladłem, w kolejnej  zrobiłem się purpurowy od napadu głośnego, chrapliwego kaszlu, próbując wykrztusić tkwiący w gardle liść. Pochyliłem się, dłonią zasłaniając usta i rzężąc jak stary silnik. Zdjęcie wyleciało mi z rąk, lądując na ziemi. Papierosa w miarę świadomie odłożyłem na bok na ławkę, lecz przy byle powiewie mógł zarówno stoczyć się w trawę, jak i zacząć przypalać mi spodnie na dupie.
- Chcesz mnie zabić? - wychrypiałem ostatecznie, po czym kaszlnąłem po raz ostatni. Z moich ust poza wieloma kropelkami śliny wyleciał także liść. - Kurwa - skwitowałem kwaśno, po czym od razu wepchnąłem do do gęby. Może jeszcze nie wszystko stracone?
Powrót do góry Go down


Winter Rieux
Winter Rieux

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Galeony : 143
  Liczba postów : 433
https://www.czarodzieje.org/t16550-winter-rieux#456757
https://www.czarodzieje.org/t16558-poczta-winter-rieux#456915
https://www.czarodzieje.org/t16557-winter-rieux#456856
5 - Deptak - Page 3 QzgSDG8




Gracz




5 - Deptak - Page 3 Empty


Pisanie5 - Deptak - Page 3 Empty Re: Deptak  5 - Deptak - Page 3 EmptyNie 23 Wrz - 17:42;

Zbieg zdarzeń zahaczał o miano absurdu.
Nie wiedziała, co powiedzieć, nie wiedziała, jak zareagować; nie była przystosowana do życia w społeczeństwie. Nie, w ogóle się do tego nie nadawała - i najlepiej by było, gdyby ostatecznie zniknęła w odmętach wspomnień, żyła nimi, chociaż miała ich stosunkowo mało. Zbyt dramatyczne, zbyt złe: wymagały natychmiastowego wyparcia przez umysł, nie mogła jednak pozostawić tej całej Sodomy i Gomory, kiedy to zdawała sobie sprawę, że była silna. Że zdołała wytrwać wśród kłód rzucanych przez życie pod jej nogi, że nie posiadała żadnego lęku, że sześć lat treningu nie poszło na marne, że ma jeszcze po co stać. Ma siostrę. Musi o nią zawalczyć, musi kiedyś wymierzyć sprawiedliwość; aczkolwiek nie teraz. Starała się ostrożnie lawirować, wiedząc doskonale o tym, że jej ocena przez społeczeństwo może zostać z łatwością zachwiana. Nie bez powodu starała się zdobywać najwyższe stopnie, jechać na samym PO i W, aczkolwiek istniało wiele chmurzących się wątpliwości, niezbyt chcących porzucić jej głowę okrytą charakterystycznymi włosami, prawie czarnymi. Akordy pieśni rzucanej przez rodziców kazały jej tańczyć; ona zaś się buntowała, idąc własnym rytmem przez życie, skacząc przez mosty, pozostawiając po sobie nutkę tajemniczości, okryta nieznaną wówczas enigmą. Nikt nie wiedział, co się za nią tak naprawdę kryje - i uznawała to za znaczący plus.
Nie zmienia to faktu, że zaniepokoiła się kaszlem na tyle, żeby rzucić pytaniem "Hej, wszystko w porządku?", a następnie zejść z drzewa w dość niebezpieczny sposób; na tyle niebezpieczny, że mogłaby sobie coś połamać. Jednak mało ją to obchodziło, kiedy to pojawiła się przed Calumem, który to postanowił wypluć... listek? Uśmiechnęła się posępnie; ups, spierdoliła cały proces animagii.
- Gdybym chciała Cię zabić, zrobiłabym to znacznie wcześniej. - dodała, kiedy to poszło pytanie w ruch. To była prawda, gdyby planowała mord na studencie z jej roku, zaatakowałaby znacznie wcześniej, wyjmując z kieszonki kosę i przykładając zimne ostrze do manufaktury skóry zdobiącej jego szyję. Jednak pozostawała bierna, nie pozwalała żadnym mniej lub bardziej psychopatycznym żądzom wyjść na światło dzienne. - To ewidentnie nie zadziała. - dodała, być może nie na pocieszenie, aczkolwiek po to, żeby się nie trudził; proces ten nie mógł zostać przerwany, a podczas kaszlu i wyplucia to się stało, najgorszy koszmar osoby sięgającej po taką umiejętność. - Musisz od nowa rozpocząć żucie.
Powrót do góry Go down


Calum O. L. Dear
Calum O. L. Dear

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 192cm
Galeony : 822
  Liczba postów : 1276
http://czarodzieje.forumpolish.com/t14113-calum-isaac-dear#372995
http://czarodzieje.forumpolish.com/t14192-calum-isaac-dear#374288
http://czarodzieje.forumpolish.com/t14139-calum-dear
5 - Deptak - Page 3 QzgSDG8




Gracz




5 - Deptak - Page 3 Empty


Pisanie5 - Deptak - Page 3 Empty Re: Deptak  5 - Deptak - Page 3 EmptyWto 25 Wrz - 12:17;

Minęły chyba z dwie sekundy, jak tak patrzyłem na leżący na mojej dłoni liść. W trzeciej zorientowałem się, że nie było to dla niego najodpowiedniejsze miejsce - nie chwilę przed zakończeniem przygotowań do próby pierwszej przemiany. Kurwa mać. Nosz kurwa jego mać, nie miałem innych słów. Najchętniej zacząłbym kopać w ziemi dziury czubkami butów z całej tej frustracji, która zaczęła we mnie narastać. Wszystkie moje trudy i znoje, każda potrawa, której smak był zmieniony przez soki z tego jebanego liścia, każdy pity napój, który nabierał goryczy i każda jedna noc, podczas której budziłem się kilkakrotnie, by sprawdzić, czy przypadkiem go nie wyplułem - wszystko to poszło na marne w tej jednej, krótkiej chwili. I to niezależnej ode mnie.
W tej jednej sekundzie, gdy podniosłem wzrok, agresywnie żując na nowo rozmemłany liść w mordzie, miałem ochotę zamordować znajdującą się przede mną Winter Rieux. Uczucie to narastało z każdym jej kolejnym słowem.
- Żuję, kurwa, przecież.
I choć nie miałem w zwyczaju w ten sposób zwracać się do... Kogokolwiek w zasadzie, nie miałem zahamowań w tym momencie. W tym wyjątkowo żałosnym, smutnym i okropnym momencie, gdy jedyne, co czułem, to złość pomieszana z bezsilnością. I już nawet szok zostania wujkiem uciekł w zapomnienie, fotografia nadal leżała na ziemi między moimi stopami. Przeczesałem palcami włosy, prawie wyrywając sobie sporą ich kępę i posłałem Winter kolejne bardzo rozeźlone spojrzenie.
- No i co się tak patrzysz? Dalej, dawaj, dobij mnie! Ja pierdolę...
Ten dzień już chyba osiągnął apogeum beznadziejności.
Dopiero wtedy przypomniałem sobie o zdjęciu. Schyliłem się po nie i przetarłem z wierzchu dłonią, by pozbyć się z niego warstwy kurzu i ziemi.
Powrót do góry Go down


Winter Rieux
Winter Rieux

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Galeony : 143
  Liczba postów : 433
https://www.czarodzieje.org/t16550-winter-rieux#456757
https://www.czarodzieje.org/t16558-poczta-winter-rieux#456915
https://www.czarodzieje.org/t16557-winter-rieux#456856
5 - Deptak - Page 3 QzgSDG8




Gracz




5 - Deptak - Page 3 Empty


Pisanie5 - Deptak - Page 3 Empty Re: Deptak  5 - Deptak - Page 3 EmptyWto 25 Wrz - 15:38;

Czyżby zachowała się jak psychopatka? Nie chciało jej się w to wierzyć, aczkolwiek całkiem możliwe, zważywszy na tekst, który wypowiedziała. Oczywiście w żartach, aczkolwiek niezwykle trudny do osądzenia, czy aby na pewno było to niewinne rzucenie zdania rozluźniającego rozmowę. Winter stanowiła istną zagadkę, nie wiadomo było nawet, czy by tego prędzej czy później nie zrobiła. Jej lico było owiane małą ilością plotek, aczkolwiek były one konkretne i uderzające z niezmierną siłą, jakby mające na celu ją poniżyć. Nie zwracała na nie w żadne szczególny sposób uwagi, będąc po prostu sobą. Gdyby rzeczywiście chciała kogoś zabić, zrobiłaby to bez problemów, pozbawiona większości uczuć, kiedy to widziała już wiele razy rzucaną Avadę w stronę wrogów ojca. Jeszcze tylko brakowało, by ona zniknęła; doskonale znała powód, dlaczego pierdolony Deimos zwlekał z tą decyzją. Bo szkoła zainteresowałaby się na tyle, że dano by do śledztwa nie tylko aurorów, ale także przesłuchiwano by resztę rodzeństwa na tyle doszczętnie po tym wszystkim, że na pewno córka by sypnęła. A słowa, które wypowiedziała w stronę Caluma, potomka Dear'ów, nie miały żadnego wydźwięku: ani negatywnego, ani pozytywnego. Każdy mógł je zreinterpretować tak, jak chce.
Niemniej jednak, była przyczyną główną wyplucia listka mandragory przez Krukona.
Wiedziała, że nie spotka się to w żaden sposób z aprobatą, a kierowca autobusu nie wstanie i nie zacznie klaskać. Niemniej jednak nie miała świadomości tego, że Calum żuje tego listka, w przeciwnym wypadku nie posunęłaby się do takich kroków (nawet jeżeli pokłady złośliwości w niej drzemały) - tudzież nie obwiniała się zbytnio o zaistniałą w tymże miejscu sytuację.
- Nie po wypluciu. - nadal pozostawała bierna, używanie przekleństw nie znajdowało się w jej spektaklu, albowiem zawsze udawała tę wycofaną, grzeczną studentkę bez żadnych zmartwień. Wiedziała, iż te słowa są dobierane z precyzją, co nie zmienia faktu, iż inaczej nie potrafiła; była niczym chirurg, z cholernym skupieniem oraz celnością rozcinając kolejne kawałki manufaktury skóry. Nie atakowała go za swój idiotyzm, wiedziała, że gorycz porażki może różnie wpłynąć na wynik ostateczny jego wypowiedzi, które były wieńczone wyrazami o niezbyt przyjemnym znaczeniu. Nie zmienia to faktu, że Winter nie potrafiła nikogo w żaden sposób pocieszyć, zaś na jej twarzy zawsze malowała się mniej lub bardziej podobna mina, odrobinę nasączona ludzkimi wymaganiami i społecznymi zasadami.
- Hej - mruknęła, spoglądając na Dear'a, który ewidentnie nie miał dobrego dnia; co się dziwić, skoro zakłóciła całokształt animagii prawie przed terminem? - nie dobiję. -zakończywszy, westchnęła cicho, zajmując ławkę tuż obok niego, aczkolwiek zachowując tym samym odpowiedni dystans. Nie gapiła się jak głupia, nie, ona do takich nie należała; zamiast tego wyciągnęła z kieszeni paczkę fajek; ostatnie gilzy zdobiły szykowne pudełeczko, zachęcająco spoglądające w stronę czarodzieja, być może nawet wyjątkowo kusząco. Nie zmienia to faktu, że były po prostu mugolskie; być może bardziej szkodliwe, mniej smakowite. - Chcesz? - zapytawszy się, plecy oparte o ławkę ewidentnie zaznawały spokoju po zwisie na drzewie. Kątem oka zauważyła fotografię, wcześniej już spostrzeżoną, aczkolwiek nie skomentowała tego w żaden szczególny sposób; nawet nie gapiła się na całokształt jakiegoś gówniaka, najwidoczniej nowego nabytka rodziny.
Powrót do góry Go down


Calum O. L. Dear
Calum O. L. Dear

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 192cm
Galeony : 822
  Liczba postów : 1276
http://czarodzieje.forumpolish.com/t14113-calum-isaac-dear#372995
http://czarodzieje.forumpolish.com/t14192-calum-isaac-dear#374288
http://czarodzieje.forumpolish.com/t14139-calum-dear
5 - Deptak - Page 3 QzgSDG8




Gracz




5 - Deptak - Page 3 Empty


Pisanie5 - Deptak - Page 3 Empty Re: Deptak  5 - Deptak - Page 3 EmptyPią 28 Wrz - 3:34;

Szczerze mówiąc nie miałem pojęcia, co mógłbym sądzić o tym, co do mnie powiedziała. Jasne, że gdyby mogła, znacznie wcześniej mogłaby targnąć się na moje życie - miała nawet przywilej wchodzenia do męskich dormitoriów, czego ja na przykład nie mógłbym zrobić, gdyby sytuację odwrócić. Miałem teraz inne rzeczy na głowie, znacznie bardziej dramatyczne kwestie niż to, czy Winter była prawdziwą psychopatką i po cichu planowała morderstwo.
Jeśli tak, jej próba była całkiem udana.
Odechciało mi się życia w dosłownie jednej chwili, gdy dotarła do mnie beznadzieja tej sytuacji. Szczególnie ugodził we mnie fakt, że dziewczyna najwyraźniej wiedziała, o co chodziło z tym całym liściem i jeszcze poczuwała się do tego, by mnie strofować i udzielać rad, co powinienem, a czego nie powinienem robić. Przez chwilę po prostu patrzyłem na nią, nie wiedząc, co miałbym jej powiedzieć. Czułem się po prostu bezsilny - tyle czasu męczyłem się, zaczynałem od nowa, cieszyłem się z rychłego końca i z niedalekiego finishu całego tego procesu animagicznego, a w jednej chwili całość została zniszczona i podeptana. Równie dobrze mogłem ten liść wypluć i przyklepać butem.
Nie wiedziałem, co miałem zrobić. Winter ewidentnie było głupio, że przyczyniła się do mojej jawnej porażki, a mnie brakowało już słów, by wyrazić... Cokolwiek. Westchnąłem ciężko, ukradkiem spoglądając, jak usiadła obok. Zaproponowała mi papierosa, a ja przypomniałem sobie o swoim, który odłożyłem obok.
- Nie, dzięki - powiedziałem słabo, po czym sięgnąłem po swoją fajkę, która w międzyczasie zdążyła zgasnąć. Zmierzyłem ją wzrokiem, po czym uznałem, że jednak się poczęstuję. A co, chociaż tym mogła mi się odpłacić. - Albo daj - rzuciłem, po czym sięgnąłem ręką w kierunku paczki, wyciągając dwoma palcami podłużny papieros. Opakowanie nie wyglądało jak coś, co znałem. Z drugiej strony nie znałem zbyt wiele marek tytoniu. Odpaliliśmy papierosy prędzej czy później, wypełniając ciszę między nami cichymi świstami wypuszczanego z płuc dymu. W dłoni wciąż trzymałem fotografię. - Zostałem wujkiem - zagaiłem w końcu, podsuwając fotografię Willow w jej stronę.
A papieros i wymemłana mandragora to bardzo słabe połączenie...
Powrót do góry Go down


Winter Rieux
Winter Rieux

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Galeony : 143
  Liczba postów : 433
https://www.czarodzieje.org/t16550-winter-rieux#456757
https://www.czarodzieje.org/t16558-poczta-winter-rieux#456915
https://www.czarodzieje.org/t16557-winter-rieux#456856
5 - Deptak - Page 3 QzgSDG8




Gracz




5 - Deptak - Page 3 Empty


Pisanie5 - Deptak - Page 3 Empty Re: Deptak  5 - Deptak - Page 3 EmptyPią 28 Wrz - 17:23;

Pod maską cichej dziewczyny o dość pozytywnej reputacji, chociaż niezwykle mrocznej, mogłyby się znaleźć szczątkowe chęci do odebrania czyjegoś życia. Niemniej jednak kontrolowała to, nie pozwalała swojej bardziej nietypowej stronie wyjść na światło dzienne. Może miała szczęście - bo znajomy nie zwrócił na to żadnej szczególnej uwagi; chyba był zbyt zainteresowany faktem wyplucia listka, zakrztuszeniem się oraz nieznaną wówczas Winter fotografią. Ciekawiło ją to, czy Calum będzie chciał coś odpowiedzieć, niemniej jednak miała kompletnie wylane, jeżeli ten nie chciał opowiadać o problemach dnia codziennego. Nie wymuszała na nim drżenia krtani gardła w celu oznajmienia tego, co głównie mu na duszy siedzi; chociaż nieraz potrafiła być wyjątkowo zaborcza. Nie potrafiło to zmienić faktu, iż sprawa tajemniczej fotografii nie znajdowała się w sferze spraw niezwykle pilnych. Skądże.
Oczywiście, że Winter była świadoma, po co jest ten cały listek. Sama niezmiernie szybko przymierzała się do możliwości uzyskania tej zdolności; animagia, zahaczająca właśnie o transmutację, wydawała się być w pewnym stopniu sztuką. Nie zmienia to faktu, że coraz więcej przesłanek na drodze pochodziło właśnie od rodziców. Odebrali jej dosłownie wszystko, zabili - dom, rodzinę, nieraz nawet i wolność; nie mogli jednak powstrzymać postępu wynikającego z całej tej bitwy, którą toczyła, kiedy to ostatni wdech w piersiach został zakłócony przez uderzającą, metalową łopatę, zabierającą powietrze tancerzowi. Nie potrafili jej jeszcze powstrzymać; nawet nie mogli, kiedy to uczęszczała do Hogwartu, znajdując się praktycznie na wylocie.
Nie mogła przyczynić się do niczego innego jak wzrostu zachorowalności na raka przez Caluma. Sama na początku miała ogromną ochotę skorzystać z uroków fajek; nie zmienia to faktu, że ostatnio o mało co jej nie przyłapali, tudzież na razie nie łamała podstaw regulaminu szkolnego, nawet jeżeli nauczyciele zdawali sobie doskonale sprawę z tego, że uczniowie przydeptują te zasady do ziemi i zakrywają liśćmi. Ostatecznie schowała opakowanie do kieszeni, trując się dymem wydobywającym z papierosa, który to podarowała Krukonowi, być może w ramach rekompensaty za to, co się stało. Nie spodziewała się tak nagłego obrotu akcji.
- Nie wydajesz się być z tego powodu - te słowa oczywiście nie były przesiąknięte żadnym jadem; należały do stwierdzających sytuację - zadowolony. - dokończywszy, spojrzała na dzieciaka znajdującego się na fotografii. Heh, podobno teraz powinna mówić, jakie to słodkie jest i wykazywać instynkty macierzyńskie, piszcząc w niebo głosy. Nie zmienia to faktu, że te zostały jej odebrane wyjątkowo dawno temu; dodatkowo nie chciała mieć żadnych potomków własnej rodziny. - Jak ma na imię? - zagaiła, być może z czystej ciekawości.
Powrót do góry Go down


Calum O. L. Dear
Calum O. L. Dear

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 192cm
Galeony : 822
  Liczba postów : 1276
http://czarodzieje.forumpolish.com/t14113-calum-isaac-dear#372995
http://czarodzieje.forumpolish.com/t14192-calum-isaac-dear#374288
http://czarodzieje.forumpolish.com/t14139-calum-dear
5 - Deptak - Page 3 QzgSDG8




Gracz




5 - Deptak - Page 3 Empty


Pisanie5 - Deptak - Page 3 Empty Re: Deptak  5 - Deptak - Page 3 EmptySob 29 Wrz - 0:58;

Winter od zawsze była dla mnie zagadką. Stała zazwyczaj na uboczu, nie mieszała się w sytuacje wymagające większego towarzyskiego zaangażowania, do tego była raczej cicha, z nosem w książce. Nawet przy stole podczas uczty w Wielkiej Sali była bardziej zajęta czytaniem, niż jedzeniem - gdybym przykładał większą uwagę do tego, co robiła, może zorientowałbym się już wcześniej, że posiadała podobne plany do moich? Kto wie, może gdybym był tego świadomy, szybciej zasięgnąłbym rady? Była ode mnie nie tylko bystrzejsza, lecz posiadała umiejętność bardzo chłodnego kalkulowania i analizowania sytuacji, tak przynajmniej sądziłem na podstawie własnych obserwacji - bo owszem, czasem zerkałem w jej stronę, po kryjomu marząc, by mieć równie wyjebane na wszystkich wkoło.
Teraz jednak zdawała się nie mieć mnie gdzieś. Sam fakt, że usiadła obok i postanowiła spędzić choć odrobinę czasu w moim towarzystwie, nawet jeśli przestrzeń między nami miała być wypełniona ciszą i papierosowym dymem, był dla mnie sygnałem świadczącym o tym, że chyba jednak przejęła się moją tragedią. Lub poczęstowała mnie szlugiem z czystej przyzwoitości, niewykluczone. Zerknąłem ukradkiem na jej profil, gdy akurat wydychała z płuc szarawą mgłę o gryzącym zapachu. Spowita w poskręcanych smugach dymu zdawała się być jeszcze bardziej tajemnicza niż zazwyczaj.
Parsknąłem cicho krótkim śmiechem na dźwięk jej słów. Fotografia w mojej dłoni przedstawiała moją bratanicę, lecz widok dziecka zdawał się obcy.
- Chyba po prostu w to nie wierzę - przyznałem, wzruszywszy ramionami. Bądź co bądź wciąż była to dla mnie nowość. O ciąży Aurory dowiedziałem się dopiero w lipcu, już wtedy ledwo dowierzając Dorienowi w dobro owej nowiny. Teraz mając namacalny dowód, iż na świat przyszedł kolejny Dear, nie mogłem już przed tą myślą uciec. Byłem wujem. Albo stryjem, jeden pies. - To trochę dziwne wiedzieć, że twoje rodzeństwo ma... Dzieci. Ciągle mam wrażenie, że to sen - dodałem, zerkając na nią z ukosa. Nie wydawała się być szczególnie poruszona faktem, że moja rodzina powiększyła się o jedno niemowlę. Nic dziwnego, co ją to miało obchodzić? Jednocześnie zastanawiałem się, dlaczego mnie to aż tak obchodzi i czemu się tym przejąłem tak mocno. Co było ze mną nie tak? - Willow - wypowiedziałem imię dziecka, a po chwili zapytałem: - A Ty jesteś już czyjąś ciotką?
Powrót do góry Go down


Winter Rieux
Winter Rieux

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Galeony : 143
  Liczba postów : 433
https://www.czarodzieje.org/t16550-winter-rieux#456757
https://www.czarodzieje.org/t16558-poczta-winter-rieux#456915
https://www.czarodzieje.org/t16557-winter-rieux#456856
5 - Deptak - Page 3 QzgSDG8




Gracz




5 - Deptak - Page 3 Empty


Pisanie5 - Deptak - Page 3 Empty Re: Deptak  5 - Deptak - Page 3 EmptySob 29 Wrz - 12:32;

To racja - Winter nie lubiła angażować się w sprawy błahe oraz pozbawione większego sensu; czujnie zaś obserwowała otoczenie wokół siebie, starała się dostrzec pewnego sensu utkwionego między poszczególnymi sylwetkami. Jednocześnie starała się udawać, że potrafi w jakikolwiek sposób dopasować się do ramki norm społecznych, co jej wychodziło dość przeciętnie. Nie ma tego złego - bo zawsze mogło być po prostu gorzej, a przez traumę niesioną poprzez brzemienie pozbawionego jakiejkolwiek radości dzieciństwa - całkowicie się zamknąć. Była taką księgą, do której potrzebny jest klucz, odpowiednie nań rozwiązanie drzemiącej w pokładach rąk Rieux zagadki. Niemniej jednak nie oszukujmy się, to ona była właśnie strażnikiem tej trzymanej przez lata tajemnicy i nie zamierzała w jakikolwiek sposób pozwolić, by niestosowne informacje dostały się na światło dzienne. Po prostu nie.
Na ludzi miała wylane, owszem. Doskonale sobie to wyćwiczyła, potrafiła bez trudu zamknąć się we własnym świecie składających się z własnych koncepcji, nad którymi tak niezmiernie pracowała. Zamknięta, chociaż czujnie obserwująca otoczenie - potrafiła chłodno kalkulować i wyciągać wnioski z poszczególnych wydarzeń. Niektórzy nawet myśleli, jak to jest możliwe, aby odciąć się od gwaru Wielkiej Sali, co nie zmienia faktu, iż nie widziała sensu zasiadania przy stole; prędzej ruszyłaby do biblioteki. A teraz w szczególności, kiedy to potrzebowała nie tylko wiedzy z zakresu transmutacji, a bardziej z zakresu motoryzacji; może sama nie odnowi motorynki, co nie zmienia faktu, że po prostu się tym interesowała.
- Nie wiedziałeś - rozpoczęła ostrożnie, chociaż wiedziała, iż to pytanie może w pewien sposób zbulwersować Caluma - czy może nie chcesz przyjąć tego do świadomości? - wypowiedziawszy prosto te słowa, wzięła ciężki wdech, który to był bogaty w różne związki wywołujące jeszcze bardziej różnorodne choroby. Nie paliła nałogowo, potrzebowała to tylko po to, by wyzbyć się stresu; kiedy to dłonie nie mogły spotkać się z niczym innym jak kieszenią tylnych spodni. Już miała taki odruch, niemniej jednak nie zdawała się w obecnej chwili chcieć sięgnąć po łakomy kąsek. - Nie dziwię się. - dodawszy, albowiem sama była najstarszą z rodzeństwa, jakoś nie mogłaby przełknąć faktu, iż brat tak cholernie zaborczy zrobił sobie dziecko. Siostrę o to nie podejrzewała - owszem, była młoda, aczkolwiek na tyle rozważna, iż do niczego (na pewno?) nie mogłoby dojść. Przytaknęła spokojnie na imię dzieciaka, kiedy to zostało wypowiedziane z ust Dear'a. Dziewczynka. - Skądże - wypowiedziawszy, po chwili dodała - nie mam predyspozycji.
Powrót do góry Go down


Sponsored content

5 - Deptak - Page 3 QzgSDG8








5 - Deptak - Page 3 Empty


Pisanie5 - Deptak - Page 3 Empty Re: Deptak  5 - Deptak - Page 3 Empty;

Powrót do góry Go down
 

Deptak

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 3 z 6Strona 3 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Czarodzieje :: 5 - Deptak - Page 3 JHTDsR7 :: 
hogwart
 :: 
Okolice zamku
-