Liczyłeś na wylosowanie przytulnej dwójeczki, którą dzielić będziesz z kimś kto od dawna wpadł Ci już w oko? Nie tym razem! Schronisko Madragora chociaż urocze, to jest bardzo ciasne. W pokojach zostały upchnięte trzy łóżka piętrowe w sumie mieszczące sześć osób. Kto tam jednak przejmowałby się ciasnotą, gdy ma możliwość przebywania w tak przytulnym drewnianym pomieszczeniu, gdzie wprost unosi się zapach świeżego drewna.
Wilk wyjechał ze szkołą na ferie w poszukiwaniu chociaż chwili odpoczynku... Wrócił z wesela ojca, otoczony zewsząd pesymistycznymi myślami. Kto w ogóle wymyślił te słowa małżeńskiej przysięgi? Jak można komukolwiek przysięgać miłość? Uczciwość, wierność, no, to tak. Na pewno są tacy, co potrafią w razie czego wziąć na wstrzymanie i zalecaną przez księży metodą wysublimować popędy w twórczość artystyczną albo wyżyć się w bieganiu i zimnych prysznicach. Uczciwość, lojalność to są rzeczy, nad którymi możesz zapanować, a jeśli nie zapanujesz, może ci ktoś kazać czuć z tego powodu winę. Ale miłość? Nagle, pewnego dnia spotykasz inna kobietę, i okazuje się, że to jest właśnie ta, której szukałeś, całe twoje ciało wyrywa się do niej jak pies na łańcuchu - i co masz z nim zrobić? Nagle, pewnego poranka patrzysz na kobietę w swoim łóżku i uświadamiasz sobie, że od dawna już twoje ciało daje ci sygnały: nie, dość, pomyłka, zawracać! I co na to poradzi przysięga, choćby nie wiem jakimi kapłańskimi klątwami ją składano? W każdą sobotę i niedzielę tysiące par przed tysiącami ołtarzy pokornie powtarza za księdzem te bzdury, nie zdając sobie sprawy, że miłości sobie przysięgać nie można - a po paru latach i tak wszystko im się rozłazi, krzywdzą się nawzajem, nienawidzą, żrą jak pies z kotem, wciągają w to dzieci i nikt się nie zastanowi, że coś jest spieprzone w samym pomyśle. O tak, sam to przeżywał... To on był tym biednym małym ślizgonem, który tyle razy przeżywał rozwody ojca, że nawet zaczynał ignorować coraz to nowe macochy. Nigdy nie ożeni się pod wpływem impulsu, przynajmniej ze względu na przyszłe pokolenie małych, wrednych ślizgonków. W końcu stanął we framudze drzwi i odetchnął z ulgą, a negatywne myśli odeszły jakoby za dotknięciem czarodziejskiej różki. Od razu polubił to miejsce. Zapach drewna, delikatne obłoki kurzu, który uwidaczniał słońce wyglądające nieśmiało zza okiennic. Nie kontemplował jednak długo ciszy i magii tego miejsca, ponieważ od razu wdrapał się na piętrowe łóżko, zanurzył w białej, czytej pościeli i oddał się w objęcia Morfeusza, przychrapując cicho od czasu do czasu.
Daleka od refleksji na tematy egzystencjalne, Skyla wpadła do pokoju, który został jej przydzielony w recepcji. Stwierdziła, że ma naprawdę spoko ekipę w pokoju, nie to co w Japonii, gdzie mieszkańcy byli chyba wybitnymi imprezowiczami, ponieważ nigdy nie wracali nawet na noc! Ona, Skyla, tak nie potrafiła. Imprezować tak intensywnie, żeby nawet nie mieć czasu aby wrócić do domku i sprawdzić, czy przypadkiem jakiś japoński krwiożerczy węgorz nie złożył ikry pod materacem. Hopsa hopsasa, podśpiewywała różowowłosa (uściślając, aktualnie różowo-turkusowowłosa), wesoło taszcząc za sobą kolorowy, wyoklejany kufer, którego zawartość z każdym podskokiem swojej właścicielki, pobrzękiwała w dość żałosnych błaganiach o pomoc - która zapewne miałaby się objawić a) uświadomieniem właścicielce, że jest czarodziejką i nie musi taszczyć kufra takim mugolskim sposobem b) zmianą właścielki. Skyla wzięła głęboki wdech i z hukiem otworzyła drzwi, wieszcząc swoje przybycie. Jednakże, zamiast transparentu CZEŚĆ SKYLA i szampana z różnokolorowymi bąbelkami, okazało się, że są tutaj jedynie piętrowe łóżka, jedno obok drugiego. Automatycznie przypomniał jej się Mung i jej okropna wizyta w nim, co zaowocowało wygięciem ust Sky w podkówkę, która - po uświadomieniu sobie przez ślizgonkę, że przecież teraz może chwalić się wojenną blizną po walce z węgorzem - na powrót zmieniła się w radosny, nieco szaleńczy uśmiech. Szkoda, że nikogo nie było.... chociaż nie, wybiorę sobie jakieś ekstra łóżko, pomyślała sobie Sky i wskoczyła na jedno z piętrowych, najpierw oczywiście wrzucając tam kufer. A kiedy okazało się, że łóżko nie jest puste, Quinley stanęła na baczność, oczywiście w pozycji bojowej z różdżką w ręku. - WYCHODŹ SPOD PIERZYNY PODŁY WĘGORZU - huknęła.
Chłopak pochrapywał sobie niewinnie i spokojnie, gdy nagle z hukiem rozwarły się drzwi i do pokoju wpadła wyjątkowo głośna i kolorowa niewiasta. Wilk zaklął cicho pod nosem, zdenerwowany iż ktoś raczył go wybudzić ze snu, obrócił się na drugi bok i wbił głowę mocno w poduszkę. Cóż poradzić! Zapodział gdzieś jego zawsze bezwzględnie potrzebną miksturkę na kaca i teraz cierpiał katusze, drażniony każdym odgłosem dochodzącym z zewnątrz i kaleczącym jego wrażliwe, biedne uszyska. - Do kroćset fur ognistej! - Jęknął, rozpoznając głos Quinley. W innych okolicznościach ucieszyłby się z obecności ślizgonki i już wyjmował kończynę z Winterfell, którą przywiózł z Walii i którą mogliby sobie wesoło zjarać, jednakże w zaistniałej sytuacji jedyne czego chciał, to zdechnąć! Wyciągnął rękę spod pierzyny i pomachał jej groźnie palcem wskazującym. - Hakuna matata! - Bąknął. - Merlinie, miało być avada kedavra... - Dodał, wbijając łeb jeszcze głębiej w kojącą jego ból, chłodną poduszkę. Wiedział, że Skyla nie da mu spokoju i wykorzystując chwilę słabości ślizgona, będzie go dręczyła dopóki ten nie oszaleje. Co prawda nikt nie kazał mu wczoraj zalać się w trupa, jednakże po ostatniej rozmowie ze Scarlett, nie był zdolny inaczej funkcjonować. Gdy zrobił sobie rok wolnego od Hogwartu, przyjmując postawę ambitnego tumiwisizmu, nie spodziewał się, że ta go znienawidzi do tego stopnia. Nawet bardzo niebezpieczne kłamstwo o śmierci ojca nie pomogło mu wyciągnąć chociażby jednej nogi z bagna, które sobie wyhodował zachowując się ostatnimi czasy jak ostatni dupek.