Dziurawy Kocioł mieszczący się przy ulicy Charing Cross Road jest jednym z najpopularniejszych czarodziejskich barów, wszystko za sprawą znajdującego się na jego zapleczu przejścia na ulicę Pokątną. Jest to spory bar mieszczący wiele stolików. Zawsze można tu spotkać dużo osób, a wśród nich zapewne trafi się ktoś znajomy. Na piętrze można wynająć tu niedrogo pokój. Natomiast znajdujące się na półkach różnorakie trunki od rumu po whisky, kuszą klientów.
Jagodowy jabol Smocza Krew Stokrotkowy Haust Różowy Druzgotek Ognista Whisky Sherry Malinowy Znikacz Rum porzeczkowy Papa Vodka Tuică Uścisk Merlina Piwo kremowe Dymiące Piwo Simisona Boddingtons Pub Ale Wino z czarnego bzu Rdestowy Miód Łzy Morgany le Fay
-Zostaw... jutro przyniesiemy jej czyste ubrania, a jak wrócimy do domu, to wymienimy garderobę.- powiedziała z uśmiechem. Chłopak przypadł jej do gustu. Wiedziała, ze Diana ma dobry gust. Lisa również wstała i czekała z wyciągniętą ręką aż chłopak poda jej kufer.
-To dobrze. Ja z pewnością nie mam w swojej garderobie ubrań dla dziewczyn. - Posłał jej uśmiech, i postawił kufer Diany koło stolika. -No to cześć, miło było cię poznać. - To były jego ostatnie słowa skierowane do Lisy, po czym przeteleportował się na Malediwy, do domku numer siedemnaście...
-Cześć...- zdążyła jeszcze zawołać, ale ni zdążyła dokończyć, bo chłopak się teleportował. Wzięła kufer siostry i poszła na górę. Ciekawe co robi Steve... Powlokła się na górę.
Cała trójka Potterów zeszła do baru na śniadanie. W nocy do Państwa Potter przyleciał ptak ich najmłodszej córki. Rano, zaraz jak wstali napisali do reszty rodzeństwa Lisy i Diany o tym co się stało. Odpowiedzi jeszcze nie przyszły. Teraz siedzieli w ciszy przy stole i jedli śniadanie, czekając na Marka.
Ubrany w cieną koszulę, jeansy, i jego ulubione adidasy. Ciągle nie mógł przyzywczaić się do temperatury, gdy teleportował się z Malediw, do Anglii. Ta zmiana temperatury była nieznośna. Gdy zauważył, że jest już w Dziurawym Kotle, postanowił rozejrzeć się, czy znajduje się tam już rodzina Potterów. Gdy ich ujrzał, postanowił spytać Syriusza czy załatwił pismo. Podszedł więc do niego. -Dzień dobry. - Powiedział gzrecznościowo. - Załatwił pan pismo? - Spytał z nadzieją w głosie.
-Dzień dobry chłopcze.- przywitał go Syriusz z uśmiechem.-Oczywiście, ze załatwiłem. Mam je tutaj.- pokazał mu zapieczętowaną kopertę leżącą na stole.- Zaraz wychodzimy, tylko dokończymy śniadanie. A może chcesz coś? Mogę ci zaraz coś zamówić, jeśli chcesz. -Ja już skończyłam.- odezwała się Lisa.- Skoczę tylko po torbę i te ubrania dla Diany.- powiedziała i poszła na górę. Lucy siedziała w ciszy i kończyła śniadanie.
Myśleliście, że już o Was zapomniałam? Doskonale, właśnie o to mi chodziło! Nie ma to jak takie urocze niespodzianki, jak specjalne wakacyjne wydanie Waszej ukochanej gazetki szkolnej!
Tym razem formuła gazetki będzie wyglądała trochę inaczej, a mianowicie, wgłębicie się w podium niekwestionowanych szaleńców obecnego miesiąca :)
1. Ch.D ( już Ch.S.) i K. S - ślub, ślub w biały dzień! Czyste szaleństwo. Zapowiadało się na gigantyczną imprezę, pojawiła się nawet plotka, że będzie to przyspieszony Sunrise, a wyszło jak zwykle - stypa. Ludzie trochę się pokręcili, popili (tylko sok cytryna-limetka - mała reklama od sponsora gazetki) i rozeszli się w pokoju. Żadnych większych ekscesów. Gratuluję Młodej Parze pomysłowości, wiadomo, że na urodzinach nie dostalibyście tylu prezentów, więc trzeba było zoorganizować ślub. Jednak nie to jest jeszcze najgorsze. Rodzice Ch.S nie wiedzieli o zamążpójściu swojej córeczki! Jak tak można?! Chyba, że Mamusia i Tatuś to bardzo restrykcyjni ludzie i przetrzymywaliby K.S w lochach aż do ukończenia 30 roku życia. Tylko w takiej okoliczności oddajemy Ci honor, Ch.S. Do pełnego szczęścia brakuje tylko dzieciątka - według przepowiedni naszej Wróżki Agnes, Wasza córeczka przyjdzie na świat 15 marca.
2. D.P i M.W - para wprost z horroru. Uciekli z zakładu psychiatrycznego, by elektrowstrząsy nie przerwały ich miłości! Bardzo romantyczne, ale i nierozsądne. Przecież w szkole żyją ludzie, którzy mimo stalowych nerwów, tracą już cierpliwość. W przeciągu ostatniego miesiąca sprzedaż broni palnej wzrosła o 120%, to mówi samo za siebie. Niech Wasza miłość trwa na wieki, ale cieszcie się nią w zaciszu dormitorium. Pan woźny wyraził nawet chęć, że wyrwie wszelkie klamki ze schowka na miotły, żebyście mogli tam uwić własne gniazdko. Oprócz tego, panna D.P wprowadziła zarazę (z pewnością przeniesioną z psychiatryka) o uroczej nazwie 'kropkowanie'. Radzę uważać, bo to baardzo ciężka choroba i co najważniejsze, nieuleczalna. OBJAWY: Jeśli wielokropek "..." stanie się dla Was bronią - to już za późno na leczenie i leżycie w tym po pas!
3. Panna B.R - podejrzana o chorobę wściekłych stóp. Nie wpuszczajcie jej do domków, bo wydepcze dziurę w każdej podłodze! Kilku zapłakanych uczniów przeżyło już eksmisję, a pięcioro z nich przepłynęło nawet wpław z powrotem do Hogwartu! Panna B bez skrupółów wierzga serdecznym palcem lewej stopy i przez K.O powaliła już niejednego mężczyznę! Radzimy uważać na tę agresywną dziewczynę. Dla przerażonych mamy alternatywę, wystarczy zaopatrzyć się u nas w detonator, a zaczniecie spać spokojnie.
To Wspaniała Trójka! Do zobaczenia w roku szkolnym!
W momencie w którym Lisa zeszła ze schodów w dziurawym kotle teleportowały się 4 osoby. Dwaj mężczyźni i dwie kobiety podeszli do stołu przy którym siedzieli Potterowie. Pierwsza z kobiet, wyższa, o opalonej cerze, brązowych oczach, sportowej sylwetce i rudych włosach, była ubrana w długą czarną suknię z gorsetem. Druga kobieta, niższa od pierwszej, o posturze i wyglądzie bardzo podobnym do jednego z mężczyzn, miała długie kasztanowe włosy, czekoladowe oczy i jasną cerę. Ubrana była w luźny T-shert i spodnie bojówki. Pierwszy z mężczyzn, podobny do niższej kobiety, był tego samego wzrostu i ogólnie wyglądał jak jej męska wersja. Był ubrany w zielony podkoszulek i czarne jeansy. Drugi mężczyzna był niższy od reszty, lecz nie wiele, miał długie czarne włosy spięte w kucyk, silne, muskularne ramiona i ogólnie sportową postawę. Ubrany był w ciemne jeansy, czarny T-shirt i czarną pelerynę. -Cześć wszystkim!- zawołał pierwszy z mężczyzn. -Cześć!- zawołała Lisa i podbiegła do rodzeństwa. Ucałowała każnde z nich w policzek i przytuliła na przywitanie. -Cześć dzieci!- zawołali rodzice witając się z nowo przybyłymi. Kiedy wszyscy się już przywitali i usiedli przy stole Syriusz postanowił przedstawić Markowi swoje pozostałe pociechy. -Marku- zwrócił się do chłopaka, który wyraźnie czuł się zakłopotany nową sytuacja.- Poznałeś na razie tylko 2 moje pociechy. Oto cała reszta. To jest Linda, moja najstarsza córka. - wskazał kobietę o rudych włosach. -Cześć.- Linda z uśmiechem przywitała się chłopakiem. -To Angela i Anthony, drudzy w kolejności starszeństwa; bliźnięta.- Syriusz wskazał Anthony niezwykle do siebie podobnych kobitę i mężczyznę. -Cześć.- bliźnięta przywitały się chórem z Markiem. -A to jest Jakob. Mój najmłodszy syn i starszy o piętnaście lat brat Diany.- Syriusz zakończył swoją prezentację. -Cześć.- przywitał się mężczyzna z kucykiem. -Dzieciaki...- w tym miejscu Syriusz przerwał widząc znaczące spojrzenia dzieci.- No co? Dla mnie zawsze będziecie dziećmi.- powiedział śmiejąc się.- Dzieciaki, to jest Mark White, chłopak waszej najmłodszej siostry, Diany.- przedstawił Marka.
Zdziwiło go, gdy zauważył jak wiele rodzeństwa ma Diana. Nigdy mu o tym nie mówiła, więc nie spodziewał się tego. Po kolei przywitał się z każdym z nich, i się rozejrzał się po dziurawym kotle. Przy żadnym stoliku, nie było więcej czarodziei niż tutaj. Czekał na reakcję Potterów.
-A ty co taki zdziwiony?- spytał Anthony Marka widząc jego osłupienie. -Nie spodziewałeś się aż tak dużej rodziny, co?- spytała Angela uśmiechając się do chłopaka. Reszta rodziny zachichotała, ale zaraz wszyscy spoważnieli. -Tato, ale co się dokładnie stało z Dianą?- spytał Jakob z wyraźną troską.-W listach ni napisaliście zbyt wiele. -Diana miała atak na jednej z wycieczek. Jakieś dwie dziewczyny ją zaatakowały w ramach zemsty... nie pamiętam dokładnie za co.- Syriusz zaczął swoje wyjaśnienia.- Gdyby nie Mark, o niczym byśmy nie wiedzieli. Byliśmy w Mungu, ale nic nie chcieli nam powiedzieć... Ani tego co jej podali, ani tego jak się czuje... kompletnie nic.- Syriusz przybrał smutny wyraz twarzy, zresztą tak jak i reszta jego rodziny.- Na szczęście Minister Magii dał nam pismo które powinno temu zaradzić. -Znowu oglądaliście razem mecz?- spytała Linda. -A ty skąd wiesz?- zdziwił się ojciec. -Bo cię znam!- zawołała Linda i zaśmiała się. Syriusz też się zaśmiał. -No dobrze, zbieramy się. Jeszcze musimy tam dojść.- Powiedziała Lucy wstając. Reszta też wstała. -A nie możemy się po prostu teleportować?- spytała Lisa biorąc torbę lekarską i torbę z ubraniami dla siostry.- Trzymaj to.- podała ubrania Jakobowi. -Syriusz popatrzył po wszystkich. -No... właściwie to czemu nie? Chodźcie tu.- Kiedy wszyscy się zgromadzili obok niego mocno skupił się na recepcji szpitala i po chwili już ich nie było.
Wszedł do baru samotnie i usiadł przy stoliku. Spojrzawszy na zegarek przyuważył, że ma jeszcze trochę czasu. -Co zamówisz tym razem? -Zapytał się go, pulchny barman po czym uśmiechnął się szeroko. -Zależy co mi polecisz-Odpowiedział odwzajemniając uśmiech. -Hm...ostatnio była chyba Ognista Whisky, wcześniej Rum porzeczkowy. Może tym razem Sherry? kosztuje około 2 galeonów. -Może być, weź też te paluszki za galeona, które ostatnio kupiłem. -Jasne, jak to mówią mugole, jak słońce.
Myśli Caspara wypełnione były przez wspomnienia z dzisiejszego pierwszego dnia pracy w Ministerstwie. Szczerze mówiąc spodziewał się czegoś bardziej ekscytującego niż siedzenie za biurkiem i wysłuchiwanie porad starszego doświadczeniem aurora. No, ale cóż. To przecież dopiero pierwszy dzień! "I tak wypadłem dobrze przed tymi gostkami"- młody auror uśmiechnął się w duchu. - Poproszę Ognistą Whisky! - krzyknął do barmana. Wkrótce rozgrzewający napój wypełnił wnętrze czarodzieja.
Tak się złożyło, że Lena przechodziła obok baru. Spojrzała w jego kierunku i zaraz stanęła. Odgarnęła włosy z szyi i wygładziła czerwoną sukienkę. Drzwi były otwarte, a ze środka nie było słychać żadnych rozmów. Zaciekawiło to kobietę, która wolnym krokiem weszla do baru. Gdy tylko minęła drzwi, jej oczom ukazał się dziwny obraz. W środku nie było ani jednego klienta. - Czemu tu nikogo nie ma?- zapytala samą siebie. Odpowiedziała jej za to głucha cisza. Lena chwyciła oparcie pierwszego lepszego krzeszła, przesunęła je i usiadła. Z torebki wyciągnęła barwnie ilustrowaną książkę "Poematy Runiczne" i zaczęła czytać.
Po przeczytaniu kilku stron, odłożyła książkę na miejsce. Oparła się i zamknęła oczy. Wzięła wdech, a potem wydech i otworzyła oczy. W tym momencie zobaczyło, że wkoło niej jest dużo ludzi. Wszyscy rozmawiali i śmiali się. Jak gdyby nic się nie stało. Lena wybiegła z przerażenia z baru, zostawiając książkę. Pierwszy raz przytrafiła jej się taka sytuacja.
Florentin wszedł do baru z zamiarem nie tylko napicia się, lecz również zapewnienia sobie towarzystwa na dzisiejszy, jakże uroczy wieczór. Wagner, nigdy nie spędzał nocy samotnie. Ledwo zdążył otworzyć drzwi wejściowe, gdy wybiegła przez nie ładna brunetka. Cóż, szkoda, że się minęli. Kobieta, wydawała się być nawet w jego wieku. Zamówił Sherry, po czym podszedł do stolika, na którym leżała jakaś książka. Nie myśląc długo, usiadł i chwycił podręcznik do ręki. Z przerażeniem odczytał tytuł Poematy Runiczne Kto czytał...takie książki? To zapewne własność, jakiejś sędziwej nauczycielki, która wyszła do toalety. Nawet nie musiała się obawiac o kradzież. Kto by chciał ukraść książkę o runach? No, na pewno nie Florentin. Mimo wszystko przewrócił kartkę, szukając czegoś, co mogłoby go zainteresować.
Lena wbiegła do baru. Nawet nie zauważyła jak drzwi z wielkim hukiem zamknęły się za nią. Rozglądała się, nie zauważając jakie zainteresowanie wzbudziła swoim wejściem. Spojrzała w kierunku stolika przy którym wcześniej siedziała. Zauważyła książkę o tym samym tytule, którą tutaj zostawiła. Trzymał ją w rękach mężczyzna. Przewracał strony jakby chciał znaleźć w niej coś niezwykłego. Co za zarośnięty wstrętny koleś próbuje sobie zawłaszczyć moją książkę - pomyślała z odrazą. Po chwili wyrwała mu ją z rąk. A to, że była to tylko książka, porwała jedną z kartek. Malutki kawałek strony spadł na podłogę.
Właściwie to przewracał kartki co chwila i praktycznie na żadnej stronie nie było nic ciekawego, co mogłoby go zainteresować. Doszedł już do połowy, kiedy to jakaś szalona dziewczyna wbiegła do baru, rzuciła się na niego i wylała mu na koszulę Sherry. - Co ty robisz, kobieto?! - prawie krzyknął ze zdziwienia. Podniósł się z miejsca i potrząsał swoją wilgotną koszulą. Co za bezczelna osoba! Nie dość, że wbiega do baru, jakby się paliło to jeszcze wyrywa mu książkę i oblewa napojem! Florentin oczywiście nie wiedział, że owy podręcznik był własnością Leny. Wciąż myślał, iż właściciel po prostu wyszedł do toalety. Jednak teraz ważniejsza od książki była jego koszula. - To była moja ulubiona koszula! - wrzasnął odwracając się do niej przodem.
Wściekła Lena podniosła kawałek kartki z ziemi. - O przepraszam! To Pan kradnie książki - powiedziała ze złością - Jak tak można? Spojrzała na mokrą koszulkę mężczyzny. - Ukradł więc dostał karę. Odgarnęła włosy z twarzy i ruszyła w kierunku wyjścia.
Mężczyzna szczerze się zaśmiał. - Proszę wybaczyć, ale książka owszem byłaby bezpieczna gdyby tylko pani o niej pamiętała. Bo to przecież Pani ją tu zostawiła, prawda? Więc żadnej mowy o kradzieży być nie powinno. Poza tym człowiek dobrze wychowany wie, że nie naskakuje się tak na ludzi. Czy tak trudno było podejść i po prostu poprosić o zwrot? Przekracza to Pani możliwości? - uniósł brwi opierając się dłonią o stolik. Cały bar patrzył już tylko na nich. Dlatego Florentin starał się nie podnosić głosu, tylko mówić w miarę cicho. Jednak rozmawiając z tą kobietą, zadanie to sprawiało mu niemałe trudności. - I nie, nie pójdzie Panienka nigdzie, dopóki nie otrzymam przeprosin. - oświadczył, zaciskając palce na jej nadgarstku.
Lena zrobiła się czerwona. Nie dlatego, że złość w niej narastała, ale dlatego, bo wiedziała, że wszyscy patrzą TYLKO na nich. Była bardzo zaskoczona tym, że ktoś ma czelność ją dotykać. Wzięła głęboki wdech i uśmiechnęła się sztucznie. - Przepraszam Pana... - powiedziała próbując drugą ręką uwolnić nadgarstek. Jej próby jednak nie przyniosły rezultatu. - Jest mi bardzo przykro, że czytał Pan książkę, która nie należy do Pana. Może wyjdziemy i porozmawiamy bez świadków. Lena była zła nie tylko na nieznajomego, ale i na siebie, że dała się wciągnąć w taki bezsensowny konflikt. Jestem głupia, głupia, głupia - powtarzała w myślach.
Lena byla skompromitowana i dobrze wiedziała o czym w najbliższym czasie ludzie będą gadać.
- A co jest złego w tym, że czytałem książkę? Równie dobrze, mogła to być własność tego oto baru. I przypomnę raz jeszcze, to Pani zostawiła tutaj ta książkę, więc mogłem zrozumieć, iż jej pani już nie chce. - odparł już znacznie spokojniejszym tonem, jednak dalej trzymając ją za nadgarstek. Przyglądający się im ludzie, najwyraźniej stracili zainteresowanie całą sprawą, bo wrócili spworotem do swoich zajęć. W końcu, Florentin i Lena przestali na siebie wrzeszczeć i wyrywać sobie książkę z rąk. Więc nie było na co patrzeć. - Myślę, że równie dobrze możemy porozmawiać tutaj. - oświadczył, puszczając w końcu jej nadgarstek. W zasadzie to nie wiedział, o czym jeszcze ta kobieta chce z nim rozmawiać. Ale w końcu... damom się nie odmawia, prawda?
- A więc dobrze... - powiedziała odsuwając krzesło i siadając na nim - nie będe się kłócić i chętnie naprawie to co zrobiłam. Lena wygładziła czerwona sukienkę i szybkim ruchem wyciągnęla różdżkę z torebki. - Chłoszczyć - jedno machnięcie i mokrej plamy na koszuli nie było. Nikt z klientów baru nawet nie zdołał nic zauważyć. - Jestem Lena i ta książka - wskazała palcem na wypukłą rzecz w torebce - jest mi bardzo potrzebna. Przykro mi, że naskoczylam na Pana. Zazwyczaj tak się nie zachowuje, ale wie Pan jak jest mi ona potrzebna do pracy... Kobieta bacznie przyjżala się mężczyżnie. Nie wzbudzał w niej sympatii, ale mimo tego wolała nie robić sobie zbyt dużo wrogów. - Przepraszam jeszcze raz... - powiedziała i wstała od stolika.
nie zgadzam się z tym no ale cóż. demokracji tu nie ma. poprawiłam. A nie zgadzasz się z czym...? Złamałaś regulamin, ja napisałam upomnienie. Ty je poprawiłaś, ale po co ten dopisek...? Wystarczyło tylko, napisać pw do któregoś z moderatorów, lub adminów i upomnienie zostałoby usunięte. A wiec usuwam je, a jeśli dalej czegoś nie rozumiesz to napisz na chacie, lub wyślij pw.
Ostatnio zmieniony przez Lena Wołkowa dnia Pon Sie 16 2010, 14:59, w całości zmieniany 3 razy
- Cóż - spojrzał na swoją, teraz już czystą koszulę. - nie pozostaje mi nic innego, jak podziękować. - powiedział. Dopiero teraz zwrócił uwagę na jej strój. Czerwona, gładka, opięta sukienka... Czyżby Lena gdzieś się wybierała? - Milo mi, Florentin. - odparł, teraz już wyraźnie zainteresowany. - A więc jest Pani nauczycielką? - bardziej stwierdził, niż zapytał. No bo w końcu... do jakiej jeszcze pracy potrzebne są runy? - Och, napewno musi Pani już iść? - Florentin wydawał się być rzeczywiście rozczarowany. - Może Panią odprowadzę? - zaoferował się, nie spuszczając z niej wzroku.
- Właściwie to się nigdzie nie wybieram - powiedziala spokojnie. Na jej twarzy utworzył się rumieniec - wydawalo mi się, że jestem tu niemile widziana... Taka sytuacja była calkiem nowa dla Leny. Nigdy z nikim sie nie umawiała, a każdy bardziej poważny kontakt zrywala. - Ale jesli mogę - ręce zaczeły jej się pocić - to chętnie zostane. Usiadła na to samo krzeslo, z którego chwilę wcześniej wstała.
- A więc zapraszam. Może się Pani czegoś napije? - zaproponował, wzywając przy okazji kelnera. - Co prawda, nie mają tu zbyt wielkiego wyboru, aczkolwiek mam nadzieję iż znajdzie Pani coś dla siebie. - oświadczył, posyłając jej uprzejmy uśmiech. Zamówił to co wcześniej, po czym oparł się wygodniej na siedzeniu, wciąż nie odrywając od niej wzroku. - Może opowie mi Pani coś o sobie? Naszą znajomość rozpoczęliśmy, niestety niezbyt udanie.
Lena poprosiła kelnera o sok z dyni. Nie piła alkoholu, bo po nim szybko zapominala coś się dzieje. - Zaczynam dopiero od tego roku pracę w Hogwarcie. Jestem troche spięta, bo wiadomo nowe wyzwanie - powiedziała z uśmiechem - no i czytam wszysto co dam rade, żeby tylko wypaść jak najlepiej. Cały czas spięta sięgnęła po napuj przyniesiony przez kelnera. Jej ręce trzęsły się tak, że nie była w stanie nad tym zapanować. - Pan co tu robi?
- Och, jestem pewien, że wypadnie Pani doskonale. Zresztą, na Pani miejscu nie starałbym się im zaimponować. Im bardziej widzą, że się Pani stara, tym bardziej będą Panią ignorować. Niestety, dzieciaki nie potrafią docenić wielu rzeczy. - odparł, po czym upił mały łyk swojej Sherry. - Nie jest Pani zimno? - zapytał, widząc jak trzęsą jej się ręce. Oczywiście, wiedział że to z nerwów, ale uznał, że nie powinien mówić tego na głos. Po co dostarczać jej dodatkowych nerwów? - Hm, co tu robię? Teraz siedzę. - uśmiechnął się zalotnie.