Główna sala jest sercem Exham Priory - to tu kilkaset lat temu rezydencja została przeklęta plagą gryzoni i to tu kilka dekad temu klątwa ta została zdjęta. Kominek znajdujący się w tym pomieszczeniu zaklęty jest tak, by wiecznie utrzymywał się w nim chociaż niewielki żar, co pozwala przezwyciężyć zimno kamiennych ścian domostwa. Stary fortepian - a raczej tylko jego pudło - dawno temu zostało przerobione na schowek na butelki wina niewymagający schodzenia do piwnicy, zaś po prawej i lewej stronie holu otwierają się drzwi prowadzące do korytarzy na parterze, piętrze oraz do wieży w Exham Priory. Najbardziej charakterystycznym fragmentem tego pokoju jest jednak sufit - a mianowicie lekko migoczący, niebiesko-szary fresk, którego centralną częścią jest wbudowany w sklepienie amulet Myrtle Snow. Przedstawia on poruszający się obraz nieba - co na nim się jednak znajduje zależy wyłącznie od nastroju osób znajdujących się w Exham Priory. Beztroska i szczęście odzwierciedla się w bezchmurnym, słonecznym nieboskłonie, zmartwienia zaś zasnuwają go ciemnymi chmurami.
Ostatnio zmieniony przez Darren Shaw dnia 27.02.21 19:09, w całości zmieniany 2 razy
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Życie dawało mu ostatnio w dupę, on jednak - nie poddawał się, kiedy to wiedział, że to jedynie chwilowa słabość, aniżeli taka, która ma się ciągnąć przez całe życie. Nadal pamiętał słowa, które wystosował wobec niego Darren, układające się poniekąd w prośbę. Czy znał się na Działalności Artystycznej na tyle, by ożywić malunek? Owszem, znał się, ale nie był święcie przekonany, przynajmniej nie obecnie, do własnych umiejętności. I o ile było znacznie lepiej, wszak minęło już wystarczająco dużo dni, by mógł używać prostych zaklęć bez szwanku, nadal gdzieś pod kopułą czaszki Lowell zastanawiał się święcie, czy w ogóle powinien korzystać z teleportacji. Nie ufał samemu sobie w tej kwestii - poza tym, nie znając dokładnego położenia nowo zakupionej rezydencji prefekta, musiał poniekąd liczyć na jego pomoc w tym przypadku. Owszem, mógł skorzystać z innego transportu, ale nie chciał przypadkiem skazić miejsca wynalazkiem półmagicznym. Poza tym, usłyszał też, że pewne mugolskie drogi są zamknięte, a ogólne warunki pogodowe, które teraz toczyły nieustanny bój nad Wielką Brytanią, przyczyniły się do zadecydowania - musi się deportować. Zatem, kiedy już wydostali się poza mury magicznej szkoły, wedle zasady ce-wu-en, powtarzanej jak mantrę, pojawili się tym samym w Archenfield - obszarze z dala od jakiegokolwiek życia. Ze spokojem, który to zdawałby się mieć wpływ na duszę drzemiącą w naczyniu, swobodnie przechadzającą się między strefą logiki a własnych uczuć. Dziedziniec poniekąd go zaintrygował - kiedy to spojrzenie czekoladowych oczu dokładnie analizowało struktury kamienia, z którego zostały zbudowane wszystkie ściany, nie mógł odnieść wrażenia, że rezydencja musiała dużo kosztować. Czy on chciałby w takiej mieszkać? Sam nie podejrzewał. Za duże. Sam już, u samego siebie, czuł się zbyt... pusto. Jakby brakowało ludzi, którzy wypełniliby otaczającą go pustkę, mimo przytulności, jaką starał się zapewnić nie tylko gościom i matce, ale również samemu sobie. - Hm. - mruknął pod nosem, sam w sumie nie wiedział czemu. Czy próba zrozumienia rezydencji spowodowała spalenie jego mózgu? Na pewno nie. Prędzej, przez to drobne, niewielkie słowo, pojawiało się ziarenko zapytania wobec prośby, która została wobec niego usytuowana. - Po kim jest ta rezydencja? - zapytawszy się, przenosząc zaciekawienie na stary instrument, kiedy to głuche kroki przedzierały się przez ciszę, czuł się nieswojo. Jakby to nie było jego miejsce - bo nie było. Nawet jeżeli w pomieszczeniu było ciepło, a chłód z zewnątrz nie przedzierał się poprzez struktury jego własnej skóry, nadal go odczuwał. Metaforyczny, jakoby poniekąd wywodzący się z ciała psychiki - za duże. I chociaż nie przejawiał strachu przed dużymi pomieszczeniami, nie czuł się komfortowo, choć tego nie okazywał. - O jaki malunek konkretnie chodzi? - wolał się upewnić, wszak jeszcze nie wiedział, co dokładnie będzie musiał zaczarować. Położywszy na sofie torbę z własnymi medykamentami, spojrzał jednocześnie mimowolnie do góry, a góra ta posiadała znacznie wiele - choć nadgryzionych przez ząb czasu - cząstek magii. Lekko migoczący, zdawał się chcieć powrócić do swojej pełnej sprawności, ale nie potrafił. A przynajmniej nie bez ich pomocy.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Choć teleportacja łączna znajdowała się w akompaniamencie umiejętności Darrena, to używał jej na tyle rzadko by mieć prawo do lekkiego denerwowania się podczas przenoszenia Lowella oraz samego siebie na wrzosowe pola pomiędzy Archenfield oraz Ross-on-Wye. Pojawili się jednak bez większych przeszkód kilkadziesiąt metrów od bramy Exham - Shaw mimo wszystko nie chciał ryzykować pojawienia się na samym środku dziedzińca. Mimo że nad domostwem nie był rozpleciony czar bariery antyteleportacyjnej - znajdował się on jeszcze poza zasięgiem umiejętności młodego czarodzieja - to nie chciał ryzykować jakichś nieprzewidzianych reakcji, które mogły zajść podczas aportacji w takim miejscu. - Witam w... ugh - sapnął, popychając ciężkie, drewniane drzwi, parę tygodni temu jeszcze przegniłe i przepróchniałe - ...w Exham Priory - dokończył, otwierając je na oścież. Po przejściu do środka murów temperatura podniosła się o dobrych parę stopni - z zimnego, walijsko-angielskiego, lutowego klimatu przeszli do nieco bardziej rześkiej aury, która stała się jeszcze bardziej ciepła po wejściu do największej sali całej rezydencji. - Ja... - zaczął Darren, podrzucając parę szczapek drewna do kominka - ...odziedziczyłem to miejsce - powiedział, choć po chwili skrzywił się lekko - "Odziedziczyć" to trochę niewłaściwe słowo, po prostu moi dziadkowie się stąd wyprowadzili, więc je odświeżyłem i... cóż, przejąłem - wyjaśnił. Krukon "uruchomił się" od razu kiedy Felek spytał o co konkretnie ma chodzić w malunku. Podszedł do fortepianu i wyjął z niego zakupiony jakiś czas temu od Brooks amulet Myrtle Snow, z którym podszedł do Lowella. Zadarł głowę do góry, spoglądając na zniszczony teraz fresk. - Myślałem o odnowieniu sufitu - zaczął - Pierwotnie był tam malunek przedstawiający niebo, ale zniszczył się po tym jak dach przeciekł - kontynuował, chodząc powoli w rytm trzasku drewna - Na początku chciałem go tylko odmalować, potem myślałem o tym - i dlatego poprosiłem o to ciebie - żeby dodatkowo pokazać na nim ruch chmur choćby... ale z tym... - powiedział, podnosząc nieco wyżej naszyjnik i wskazując na wyryte podczas prac remontowych miejsce - ...mam zamiar dołożyć kilka czarów... khm, liczę też oczywiście na twoją pomoc... i chciałbym żeby sufit odzwierciedlał nastroje osób znajdujących się w Priory. To nie jest... zbyt zaawansowana magia - dodał, uśmiechając się blado i opierając o pudło fortepianu.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Innego wyjścia nie mieli - by dostać się przed bramy rezydencji, jakoś musieli pierwsze przebyć te długie, kręte drogi, prowadzące poniekąd donikąd. Sam nie wiedział, czy dobrze robi, idąc z osobą, którą niby zna, niby nie, do jej domu, co nie zmienia faktu, iż koniec końców nadzieja i głupota jest jego matką, w związku z czym postanowił oddać się chwili i tym samym zapomnieć o zdrowym rozsądku na pewien moment. Zatem, gdyby Darren przejawiał trochę inne zamiary wobec potencjalnego gościa, byłby na zwycięskiej pozycji, on natomiast - na kompletnie straconej. Na jego szczęście, nic się takiego nie stało, a i ziomek, który to najwidoczniej miał wobec niego dobre zamiary, postanowił otworzyć drzwi do rezydencji. Całokształt prezentował się naprawdę nieźle, tylko no właśnie - wymagał pewnych renowacji, co było widoczne gołym okiem. Nawet ślepy, dotykając struktur niektórych ścian, byłby w stanie jednoznacznie stwierdzić, iż coś jest nie tak. Mimo to było widać nakład włożonej pracy w to wszystko - zresztą, wiek rezydencji zawsze sięga kilkuset lat. Zazwyczaj. - Ty wymyśliłeś tę nazwę czy tak już było od samego początku? - zapytawszy się, przeszedł do środka, kiedy to ciepły buch gorąca uderzył go w twarz, powodując jednocześnie dziwne uczucie, jakoby rozróżnienia temperatur nachodzących raz po raz, w dziwnym akompaniamencie wyrównania tego, co znajdowało się poza odchyłami. Rezydencja otworzyła przed nim progi, a sam poczuł się co najmniej dziwnie, ale koniec końców - prawidłowo. Nie był przyzwyczajony, w związku z czym chwilę będzie musiał poświęcić na przystosowanie się do nowych warunków - tym bardziej, że te na zewnątrz wcale nie były takie przychylne. Sam rozpiął kurtkę i zdjął ją, wieszając uprzednio gdziekolwiek, gdzie było to stosowne; a jako że lubił czuć ciepło pochodzące z kominka, nie bez powodu zdjął tym samym bluzę, by w samym podkoszulku pojawić się przed płomieniami, które zapewne były nadal spragnione. Nadal, mimo że zostały odpowiednio nakarmione przez nowego właściciela rezydencji. - Nie no, spoko w sumie. Po co ma się marnować taka ilość ziemi, skoro możesz wreszcie wyprowadzić się na swoje? - rzucił, ale nie wymagał tak naprawdę odpowiedzi. Prędzej go to potwierdzało - cisza pozostawała w pewnym stopniu wymowna. Lowell spojrzał tym samym na to, co robi następnie Darren. Jak się okazało, instrument wcale nie pełnił swojej pierwotnej roli, a tak naprawdę stał się niezłą kryjówką najróżniejszych przedmiotów - a przynajmniej tak podejrzewał. Amulet, który to doskonale kojarzył, pojawił się w dłoniach Shawa. Amulet, który to posiadał ogromną, białomagiczną moc. - Amulet Myrtle Snow. - powiedział, spoglądając jeszcze raz na przedmiot. Podobno zdradzający, jeżeli ktoś obok nie ma zbyt dobrych zamiarów. Intrygowało go to, jak on działa, niemniej jednak w szczegóły się nie zagłębiał. Mógł, owszem, ale to nie znajdowało się obecnie w jego zainteresowaniach. Poza tym, ostatnio za często wpakowywał się w tarapaty, a chciał tego jakoś uniknąć. - Z dachem nie będzie problemu, problem będzie ze mną. - powiedziawszy, wziął ciężki wdech, kiedy to spojrzał jeszcze raz na magiczny przedmiot. - Miałem mały wypadek i trochę naruszyłem własną sygnaturę magiczną. Nie wiem, czy obecnie jestem w stanie podejmować się cięższych zaklęć. Spróbować spróbuję, ale nie obiecuję, że cokolwiek z tego wyjdzie. - postanowił postawić kawę na ławę, choć nie posiadał ani kubka, ani naparu w nim. Uznając, że lepiej jest od razu zaznaczyć, z czym obecnie się zmaga, miał nadzieję na uniknięcie kolejnych problemów. Tym bardziej, że zaklęcia, mimo iż znał je powyżej przeciętnej, ze względu na niezbyt duże doświadczenie, stanowiły dla niego największą bolączkę. - Masz farby, cokolwiek? Przydałoby się to trochę odnowić, zanim przejdę do rzucenia zaklęcia... - zapytawszy się, rozciągnął mięśnie, jakoby od niechcenia. Robota fizyczna nie była mu obca, a i przydałoby się jakoś odpowiednio przywrócić należyty stan sufitu. Bo coś mu się wydawało, że zaklęciem mogą, ale nie uzyskają tych samych barw.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- Exham? Czy od początku nie mam zielonego pojęcia - powiedział Darren, strzepując nieco kurzu z pudła fortepianu i otwierając je. Cichy skrzyp przypomniał mu, że miał te zawiasy naoliwić już od dwóch tygodni. Z wnętrza zaczął wyciągać puszki już rozrobionej farby - wino będzie musiało poczekać zanim znajdzie się w tym schowku - Ale jak dziadek dostał dokumenty spadkowe, to już na nich się tak nazywało to miejsce - wyjaśnił, podchodząc do jednej ze ścian. Odchylił luźną deskę boazerii i wskazał na wyrytą w kamieniu dziurę ciągnącą się przez dobrych kilka metrów i niknącą potem pod poziomem podłogi - Szkoda że nikt wtedy nie wspomniał o przeklętej pladze szczurów - dodał z poważnym wyrazem twarzy, który zaraz jednak się rozchmurzył - Oczywiście, już jest spokój od kilkudziesięciu lat - szybko dokończył, machając różdżką w stronę postawionych pod ścianami fragmentów drewnianego rusztowania, które zaraz zaczęło się samoczynnie składać i rosnąć prędko w górę, pod sam sufit. Amulet Myrtle Snow, obwiązany teraz wokół nadgarstka Krukona, migotał jasnymi barwami - może nie krystalicznie białymi, ale na pewno też nie ciemnymi. Rozbłysnął jednak nieco mocniej kiedy Felek wspomniał o swoim "wypadku". - Co się stało? - spytał Darren, mrużąc oczy - Coś w Dolinie Godryka? - pytał dalej Shaw. Dobrze wiedział, że Lowell lubił wybierać się na samotne przechadzki po okolicach czarodziejskiej osady, a one z pewnością do najbezpieczniejszych nie należały - Jeśli nie czujesz się na siłach to naprawdę nie ma sprawy, z niedziałającą magią nie ma żartów - powiedział Krukon, wchodząc na rusztowanie i zaklinając pierwszy z pędzli na malowanie na błękitny kolor jednego z rogów sufitu. Był czarodziejem - oczywiście, że nie miał zamiaru samodzielnie machać wałkiem.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Spojrzał na Darrena, poniekąd pytająco, poniekąd z widocznym zaintrygowaniem, kiedy to słowa nie rozwiały jego wątpliwości, a prędzej wprawiły w jeszcze większą nutę, która prowadziła go ku ciekawości. Miejsce może było stare, ale najwidoczniej, w kartach historii, nie zapisało się pod inną nazwą - a przynajmniej nie w dokumentach, które to dzierżył student w ramach odstąpienia terenu poprzez własnych dziadków. Ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust, kiedy to skrzyp dostał się do jego uszu, jakoby naruszając tym samym pewne nerwy. Nie był jakoś specjalnie nadwrażliwy na dźwięki, co nie zmienia faktu, iż niektóre z nich nadal pozostawały nieprzyjemne dla ucha, jakoby niosące ze sobą trwogę strachu, aniżeli praktycznego rozeznania się w sytuacji. Praktyczna skrytka posiadała w sobie pewną rzecz, choć obecnie, kiedy to rozglądał się dookoła, będąc zaledwie mrówką w całym przedsięwzięciu, nie mógł odnieść wrażenia, iż jest tu poniekąd pusto. Czy to poprzez wysokie ściany, czy dziwne wrażenie, iż akustyka tego miejsca jest ciut inna - nieważne. Ważne było dla niego to, iż odczucia pozostawały niezmienne, takie same przez tę parę minut, które począł przebywać. - Idealne miejsce dla szczurów, jakby nie było. - dodał, kiedy to usłyszał o pladze szczurów, jaka to tuptała własnymi, małymi nóżkami po terytorium, niemniej jednak - żadnego stworzenia nie widział. Zamiast tego pozostały jedynie ślady - jakoby ryciny - przedstawiającej długi, kilkumetrowy tunel, przez które te zwierzęta musiały się właśnie przedostawać. Może to były mniej przyjazne szczury? Wiadomo, że te dzikie, żyjące na wolności, przystosowane są do obecnych warunków - a zdawać by się mogło, kiedy to czekoladowe tęczówki zwróciły się ku temu uszkodzeniu, iż pewne predyspozycje gryzonie musiały wręcz posiadać. Poza tym, poprzez fakt szybkiego rozmnażania, zapewne, tak jak to opowiedział Darren, przeklęta plaga szczurów musiała być naprawdę upierdliwa. Co prawda teraz nie odczuwali zbytnio jej skutków, co nie zmienia faktu, iż starsza generacja z rodziny Shawów problem z tym musiała jednak mieć. Szlag by to - pomyślał, kiedy amulet zabłysnął na jego słowa, a tych - w związku z brakiem zmieniacza czasu, niestety nie mógł cofnąć. Pozostawało zatem zaakceptować skutki własnego działania, choć teraz musiał uważać na słowa - bo choć intencji złych nie miał, o tyle jednak magiczny przedmiot mógł wykryć namiastkę kłamstwa, wydostając ją na światło dzienne. - Powiedzmy, że się przeciążyłem. - powiedział, zgodnie z prawdą. Nie musiał mówić Darrenowi o wszystkim, a wymijająca odpowiedź posiadała w sobie ziarenko faktu, którego zabierać nie zamierzał. Nie każdy musi wiedzieć przecież o tym, co miało miejsce dokładnie, kiedy to postanowił podjąć się nauki oklumencji. Nikt nie musiał wiedzieć, ile za to zapłacił, choć na klepsydrach i w notach widniały zapisy, że coś zdołał tym samym znowu odpierdzielić. Jakby nie było, to właśnie profesor Voralberg odjął mu piękne trzydzieści punktów za uszkodzenie cudzego mienia i nagminne przekleństwa, siarczyście wydobywające się w akompaniamencie sytuacji, w której to czuł się wyjątkowo żałośnie. - Hogwart. - zamiast jednak rozmyślać nad tym przez dłuższą chwilę, sam podjął się chwycenia, za pomocą zaklęcia, odpowiedniego pędzla, by tym samym, ruchami własnego nadgarstka, poprawiać zepsute wcześniej niebo. Nadając mu, ostrożnie i powoli, ponownych, żywych barw, choć widać było od początku, że to im dużo zajmie. Wejście na rusztowanie nie sprawiło mu problemu, jak również ciągłe wpatrywanie się i poprawianie poszczególnych elementów. Praca była prosta i przyjemna. - Działa, tylko wyczerpuje czasami zbyt perfidnie. - napomknął, wszak nadal regenerował rdzeń i o ile te najłatwiejsze rzeczy nie sprawiały mu problemu, a sam się czuł znacznie lepiej, nie mógł wierzyć do końca we własne zdolności. Dopiero za parę dni stukną mu dwa tygodnie i wtedy, po okresie odpoczynku, będzie mógł potrenować ponowne używanie bardziej... zaawansowanych zaklęć. Chociaż, już go ręka świerzbiła do tego, by jakieś wypróbować. - Skąd w ogóle masz ten amulet? - zapytał, zaintrygowany.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- Dla szczurów i dla mnie - zaśmiał się Darren, mocując z powrotem drewniany panel na ścianie. Będąc zaś już na rusztowaniu i machając różdżką, nadając tym samym rytm pędzlom, zauważył że sufit wciąż zachował przynajmniej część swoich starych, dawnych magicznych właściwości. Mimo wlewania na niego kolejnych warstw farby, ten wciąż wyglądał jakby żaden pędzel go nie tknął i dopiero po kilkudziesięciu dobrych sekundach Shaw zauważył, że stan fresku zaczął poprawiać się równolegle na całej przestrzeni sufitu, nie tylko w miejscach gdzie farba nań trafiała. Po usłyszeniu o przeciążeniu Felka Darren jedynie zmarszczył czoło, ignorując wszelkie znaki jakie mógł dawać amulet Myrtle Snow. Ostatecznie jednak, skoro rzecz wydarzyła się w Hogwarcie, to Lowell z pewnością - a przynajmniej taką miał nadzieję prefekt - otrzymał odpowiednią pomoc medyczną i był pod czujną opieką Whitehorn czy Williamsa. Sam zresztą znał się dobrze na uzdrawianiu, co udowodnił Darrenowi już co najmniej dwa razy - raz w Dolinie Godryka przy wieży leprechaunów (choć Shaw z tego akurat wydarzenia mógł pamiętać raczej niewiele) oraz ostatnio, na zajęciach z tańca prowadzonych przez Forestera. Wracając jednak do Felinusa, Krukon uznał że nie ma się czym martwić - a nawet jeśli miał, to jeśli Puchon potrzebowałby jego pomocy, to wiedział gdzie go szukać, a narzucać się komukolwiek Shaw nie zamierzał. - Odkupiłem go od Julii Brooks - powiedział, majtając lekko naszyjnikiem - Nie dociekałem skąd go ma - dodał, parskając lekko i zatrzymując na chwilę malowanie - Jak na Krukona, to zadaję całkiem mało pytań - rzekł w chwilowym momencie samorefleksji, przerwanym jednak przez przetoczenie się przez salę ghula, która aktualnie najwyraźniej skończył robić aniołki gdzieś w którejś z nielicznych kup śniegu na dziedzińcu, a teraz szedł ogrzać się do kuchni - i być może coś zjeść. Sufit tymczasem zaczynał wyglądać coraz lepiej - choć potrzebne było otwarcie jeszcze co najmniej dwóch albo i trzech puszek z farbą.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Spojrzał w stronę Darrena, posyłając mu delikatny uśmiech. Mniej ostrożny, wszak przyzwyczajał się do jego towarzystwa, co nie zmienia faktu, że i tak czy siak, w przypadku znajomości i nawiązywania relacji, szło mu znacznie lepiej. Czuł się z tym wszystkim lepiej - przez większość czasu było tak, iż odsuwał się, wręcz przybliżał niebezpiecznie do ściany, czując się niczym ten bohater, co ją podpiera, by na nikogo nie spadła. By swym ciężarem nie zmiażdżyła innych. Wcześniej wręcz nienawidził ludzkiego dotyku, bojąc się ponownego skrzywdzenia, które to wynikało z poprzedniej sytuacji rodzinnej, a ta została zażegnana przed wakacjami. Lydia zaczęła czuć się znacznie lepiej, pracując jednocześnie mniej, a on... wreszcie nie musiał umierać w ścisku wszechobecnych dormitoriów w szkole. I czuł się z tym naprawdę dobrze, podchodząc już do ludzi prędzej w przyjazny sposób, aniżeli w taki, jakby każdy miał w kieszeni nóż, który tylko czeka na to, by zostać otworzonym. By wbić się z perfidnością w tkanki, by przesłać sygnał uszkodzonych nerwów wprost do mózgu. Sam jakoś specjalnie starał się tym nie dzielić, niemniej jednak... nie czuł, by miał mieć jakieś hamulce w związku z tamtejszą sytuacją, która to miała miejsce w Łazience Jęczącej Marty. A przynajmniej nie w przypadku wyjaśnienia ogólnego problemu, wszak jako tako Shawa znał. Wiedzieć częściowo mógł, poza tym, wydarzyło się to na terenie Hogwartu, więc znajdował się pod czujnym okiem magomedyków - no, dopóki nie postanowił wypisać się na żądanie. Teraz działał głównie na własną rękę, korzystając z eliksirów wiggenowych, które to postanowił wcześniej uwarzyć i ewentualnie kupić. Obecnie czekał na dostawę mikstur od Schuestera, co nie zmienia faktu, iż z jego prywatnej kieszeni trochę szło, w związku z czym musiał na razie oszczędnie podchodzić do kolejnego rozdawania pieniędzy. - Od Julii? - zmarszczył brwi, zastanawiając się, skąd ona mogła go mieć. Owszem, łapanie niuchaczy zdawało się być jedną z możliwych opcji, aczkolwiek równie dobrze mogła ona mieć go skądkolwiek indziej. Nie dociekał jednak - nie zamierzał, choć nie zmieniło to jego nastawienia, a raczej pytań krążących swobodnie pod kopułą czaszki. Tym bardziej, że skoro to Shaw odkupił od niej naszyjnik, to nie powinien jakoś się dopytywać, co nie zmienia faktu, iż go to po prostu interesowało. Jakoby ludzka ciekawość zdawała się przedzierać przez kolejne struktury, kiedy to czuł, że gdyby jej nie powstrzymywał, zapewne już dawno temu sprowadziłby na siebie problemy. Możliwe, iż Krukonka miała swoje własne, prywatne sprawy, dlatego łatwo ugasił płomień, wiedząc, iż pewnych rzeczy nie powinien w ogóle drążyć. - Czasami lepiej jest nie dociekać. - powiedział naprędce, kiedy to kolejne, stare i poniszczone elementy wystroju sufitu pokryły się farbą, a farba ta, poprzez odpowiednie ruchy różdżką, pozostawiły bardzo przyjemne smugi, łączące się w kolejne barwy, kiedy to chwytał za inne pigmenty. Choć dźwięk, który to wydobył się poprzez wejście, a gdy to okazało się, iż ghul ma inne, ważniejsze rzeczy do roboty, skutecznie spowodował zwrócenie na niego uwagi. - Jak ghul? Nazwałeś go jakoś? - zapytał się, wszak doskonale pamiętał, kiedy to znajdowali się na Cmentarzu i kiedy to odnaleźli tę magiczną istotę, która następnie wszamała jedzenie. I chociaż nie było to dla niego zbyt przyjemne, o tyle jednak doskonale pamiętał sytuację.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren odwzajemnił uśmiech Felinusa, po chwili wracając jednak do machania pędzlami i koordynowania zabiegów pojenia sufitu kolejnymi litrami farby. Szczerze mówiąc, Shaw nie zauważał nawet do tej pory, że Lowell podchodził do niego z większym czy mniejszym - lub zmniejszającym się - dystansem. Dla małomównego z natury i niedociekliwego Krukona była to całkiem normalna relacja - a to, że Puchon sam z siebie nie mówił zbyt wiele, było jeszcze dodatkowym bonusem. Na upewnienie się w sprawie pierwotnego posiadacza amuletu odpowiedziało jedynie kiwnięcie głowy. Dla samego talizmanu Myrtle Snow dochodziła już godzina próby - Darren na rusztowaniu podszedł do centralnego obszaru fresku, gdzie przygotowane było okrągłe wyżłobienie, nieco większe niż sam amulet, który Shaw odpiął od srebrnego łańcuszka. Lewą ręką umieścił go w ścianie i przytrzymał, prawą zaś trzymał różdżkę, którą stuknął w sufit. Cegły i zaprawa przesunęły się o parę centymetrów, zasłaniając oprawę amuletu, a widocznym pozostawiając tylko jego centrum - mlecznobiały teraz kryształ, serce talizmanu Myrtle Snow. Darren zaczął rytmicznie pukać to brylant, to ścianę Mizerykordią, mrucząc pod nosem formuły znanych mu zaklęć pozwalających na związanie oryginalnych umiejętności amuletu z farbą i sufitem, który zaraz - jeśli Felkowi oczywiście wyjdzie urok - także będzie zaklęty. Po minutce Shaw oderwał się od czarowania i jęknął ciężko, przysiadając na rusztowaniu. Ciągłe utrzymywanie zaklęć na pędzlach, złożenie rusztowania i czarowanie sufitu wyssało z niego nieco sił. Odwrócił się więc do Puchona i uśmiechnął lekko na wspomnienie ghula. - Adalbert, nazywa się Adalbert - powiedział, wskazując zamaszystym gestem na fresk - Twoja kolej.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Mógł podejrzewać, ale też - nie wiedział zbyt wiele na temat samej natury Shawa, z którym miał do czynienia nie na tle prywatnym, a prędzej na tle... potrzeby wykonania czegoś lub ponownego zwiedzenia Doliny Godryka. Zbyt wiele ich nie łączyło, oprócz właśnie nawiedzania tych terenów z należytą dociekliwością, czasami nawet zbyt dużą. Mogło to ich wprowadzić w problemy, jak chociażby poprzednio, co nie zmienia faktu, że Lowell nie czul jakieś powinności nadmiernego uważania na siebie i trzymania pod kloszem. W okresie swojej pełnej sprawności potrafił się nieźle bronić - dopiero teraz, kiedy wszystko postanowiło swoiście rozpaść się na wiele kawałków, musiał nauczyć się, jak ręcznie je zebrać i tym samym poukładać w jedną, należytą całość. A szło mu to wcale nie aż tak źle, jak mógłby się tego spodziewać, ale nadal, wiele schematów wymagało drobnych poprawek, tudzież naprawy błędów, z jakimi to miał do czynienia na co dzień. Nie tylko na tle własnej sprawności magicznej - na tle całkowicie innych płaszczyzn, które to wymagały poświęcenia odpowiedniej dozy uwagi. Kiedy to malował jednak, trudno było nie zwrócić uwagi na moment, w którym prefekt postanowił poniekąd połączyć częściowo amulet odpowiednim zaklęciem, wcześniej go odbezpieczając w pełnej krasie. Rozumiał takie zabiegi, wszak brylant posiadał w sobie moc, którą należało odpowiednio wydobyć - chociaż sam niespecjalnie znał się na poważniejszym wiązaniu magii z przedmiotami, nawet jeżeli robił to wiele razy na rzecz kółka. Wiele rzeczy pozostawało nadal poza zasięgiem jego wyciągniętej do przodu dłoni, w związku z czym jedyne, co mógł zrobić, to tylko odczekać swoje, aż wreszcie zdoła się jakoś zregenerować. Może z zaklęciami uzdrawiającymi nie było problemu, wszak doświadczenie swoje robiło, ale z innych dziedzin czuł się co najmniej beznadziejnie. Dlatego, jak gdyby nigdy nic, malował dalej sufit, by ten odzyskał w pełni własną barwę. By stał się czymś więcej, niż tylko i wyłącznie żmudnym malunkiem, zrobionym na odwal się. Być może dlatego czuł się tak, jakby pewna doza perfekcjonizmu objawiła się pod kopułą jego własnej czaszki, kiedy to część rzeczy kompletnie mu nie odpowiadała i korygował błędy, które to sam postanowił wcześniej naznaczyć. Jakby coś co chwilę mu nie pasowało, ale koniec końców nie chciał pozostawiać jakiegoś marnego malunku na suficie. - Ad, hm... - zastanowił się, wszak sam jeszcze własnego memrotka nie nazwał, niemniej jednak nie było mu dane zbyt długo się nad tym wszystkim rozmyślać. Nim się obejrzał, a nadeszła jego własna część - musiał odpowiednio się skupić, kiedy to przerwał rzucanie zaklęcia na pędzel. Jednocześnie mocniej musnął własnymi palcami drewniany patyczek, skupiając w sobie znacznie więcej siły, aby niczego przypadkiem nie spierdolić. Musiał uspokoić własną magię, w związku z czym wziął głębszy wdech, zanim to nie wydobył z siebie odpowiedniego ruchu nadgarstkiem. I słów, wszak użycie magii niewerbalnej byłoby w jego przypadku skrajnie idiotyczne. - Imaginem Animati. - wypowiedziawszy te słowa w odpowiedni sposób, spoglądał tym samym na wynik własnej pracy, kiedy to zauważył, jak sufit zaczyna powoli się poruszać, a różdżka wcale tak szybko nie odmówiła posłuszeństwa. Może raz wydała z siebie nieprzyjemny syk, parząc go w odsłonięty palec, co nie zmienia faktu, iż się udało, nawet jeżeli czuł, iż jest to dla niego spory wysiłek. Chwila spędzona na ożywieniu całego sufitu pozwoliła tym samym na wprawienie go w ruch, a poprzez powiązanie odpowiednimi zaklęciami - wykrywanie emocji i dostosowywanie pogody. - Chyba zadziałało... - podsumował jedynie, kiedy to wiedział, iż zawsze może się mylić. Zawsze może coś pierdyknąć, więc czekał w ciszy, przyglądając się malunkowi, niemniej jednak również wyciszał się i odłączał od emocji, żeby cokolwiek przypadkiem się nie wydostało. Bo nadal zbyt dużo pytań znajdowało się pod jego kopułą czaszki, które były powiązane stricte z czymś innym, aczkolwiek wpływały wystarczająco mocno.
- Chyba zadziałało! - powtórzył Shaw za Lowellem, jednak z o wiele większym niż Puchon entuzjazmem. Niebo na malunku na początku zadrgało, żółte słońce zaczęło przebijać się delikatnie przez chmurę, rozjaśniając ją coraz bardziej i bardziej, aż biały obłok po prostu samoistnie odleciał gdzieś za kraniec sufitu, pociągając za sobą kolejne chmurki. Ostatecznie na fresku pojawiło się niebo typowe dla pogodnego, wiosennego dnia - jednak mocno wietrznego. Obłoki pędziły wręcz przez nieboskłon, przysłaniając czasem słońce, przez większość czasu omijając jednak żółto-pomarańczowy okrąg. Darren odetchnął mocno, dziękując w duchu za to, że praca na dziś była już zakończona. Zaczął schodzić z rusztowania, na podłodze już czekając na Felka z szerokim uśmiechem na twarzy. - Wielkie dzięki - zaczął, ignorując pohukiwania ghula dochodzące z piwnic oraz wrzaski ducha-rezydenta Priory, który odpędzał go zapewne od szafki z ubraniami, które nosił za życia - Naprawdę, wygląda cudnie - powtórzył, zadzierając głowę do góry i patrząc na fresk z perspektywy podłogi, bez zbliżenia. Machnięciami różdżki zaczął rozbierać prowizoryczne rusztowanie, jednocześnie nosząc pod drzwiczki do piwnicy puszki z resztkami farby, które na razie nie będą mu potrzebne - Gdybym mógł coś dla ciebie kiedyś zrobić, to wal jak w rym - powiedział. Po krótkiej pauzie jednak zmrużył oczy i odwrócił się do Felinusa, z fragmentem rusztowania lewitującym gdzieś w okolicy głowy Krukona - A może w dym? Jak to mówią mugole? - dopytał, posyłając budowlany element na miejsce składowe, skąd za niedługo i tak będzie przenoszone do szopy.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Trudno było nie być zadowolonym z efektów własnej pracy - kiedy to smugi pędzli przyozdobiły na nowo stare malowidło, powodując tym samym powrót jego wcześniejszego blasku, a przy okazji udało się połączyć to wszystko z amuletem wyczuwającym emocje, wszystko zdawało się mieć jakiś większy sens. Obłoki spokojnie wędrowały, nasączone cząstką magii, jaką to z siebie Lowell wystosował, mimo że nie powinien; ciche mruknięcie, jakoby przejawiające dumę z samego siebie, wydobyło się z jego ust. Najwidoczniej nie wszystko stracone - nawet jeżeli traci wystarczająco dużo energii - choć wiele rzeczy, w jego przypadku oczywiście, znajdowało się pod znakiem zapytania. Nie bez powodu zatem odizolował się od własnych emocji, by fresk nie był w stanie wydobyć tego, co działo się pod kopułą jego własnej czaszki. A działo się naprawdę wiele - zbyt wiele, by dobry humor Darrena był w stanie utrzymać krajobraz nieboskłonu w prawowitym porządku. Nie bez powodu nie chciał go tym samym zaburzać, czując, iż wówczas poddałby wątpliwościom własne działania. Ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust; schowanie różdżki do kieszeni, bo ogarnięciu bałaganu, nie sprawiło dla niego żadnego problemu, no ba, pozwoliło go poniekąd odciążyć. Na tym jego robota w tym miejscu została zakończona - Exham Priory zostało w pewien sposób przywrócone do życia. I chociaż wiele rzeczy jeszcze pozostawało do ogarnięcia, pewne z nich już zostały zażegnane. Przywrócona sprawność zdawała się wyróżniać na tle pewnych rzeczy, które nadal wymagały ogarnięcia - być może to nawet i lepiej? - Trudno zaprzeczyć. - przyznał, odcinając się od całego syfu znajdującego się pod kopułą czaszki, kiedy to tak przyglądał się działaniu naszyjnika Myrtle Snow. Jego misja została tym samym zakończona; mógł udać się we własną stronę, choć jeszcze przez krótki moment czekoladowe tęczówki wpatrywały się w malowidło, które to zdobiło sufit. Jakby to tam miał odnaleźć należyty spokój, kiedy to nadal wiele rzeczy zostawało niewytłumaczonych. Lowell wziął głębszy wdech, by tym samym podnieść kąciki ust na słowa wypowiedziane przez Darrena. - W dym. Mówią "walić jak w dym". - co jak co, ale zapoznawanie Shawa z kulturą mugolską było w pewnym stopniu zabawne - w szczególności wtedy, gdy tłumaczył, co to jest Netflix, do czego służy i jak z niego korzystać. Pomógł zatem przenieść jeszcze parę rzeczy do szopy. - W ramach przysługi możesz mnie po prostu teleportować do Hogwartu. - powiedział szczerze, bo ani nie mógł korzystać z umiejętności przedostawania się z jednego miejsca w drugie, ani nie miał tutaj prywatnego pojazdu, w związku z czym, stety niestety, musiał poprosić o tę drobną pomoc. Nadal był upośledzony, ale już w mniejszym stopniu.
Darren spędził dobrych kilkadziesiąt sekund na wpatrywaniu się w sufit. Co prawda fresk nie był fotograficznym odbiciem lekko tylko zachmurzonego nieba - być może przez mimo wszystko niedoskonałe (a to też eufemizm) umiejętności artystyczne obu studentów, szczególnie zaś Shawa - jednak i tak poruszające się po nim lekkie obłoki i pastelowe kolory nadawały westybułowi Exham Priory dozy magii, której ta rezydencja nie widziała od setek lat. - Dzięki jeszcze raz - powiedział Shaw, wracając wzrokiem do Puchona - I nie ma sprawy - dodał z lekkim uśmiechem, odpowiadając na prośbę o przeniesienie go do Hogwartu. Dla Krukona była to zaledwie chwilka - teleportacja do i z zamku, a raczej przed most prowadzący do jego bram. Kiedy Lowell gotowy był już do drogi, Shaw zabrał go za bramę Exham. Co prawda nad Priory nie było rozwiniętej antyteleportacyjnej bariery - tej Krukon nie potrafił rzucić, jednak próbował, a nie chciał przekonywać się na własnej skórze jak zadziała niedoskonałe, nieumiejętnie rzucone zaklęcie. Nie tracąc wiele czasu złapał mocno Felka za ramię i nabrał powietrza w płuca, przygotowując się na momentalne utracenie i odzyskanie gruntu pod nogami. Z feerii barw wynurzyły się światła wieczornego Hogwartu - a parę chwil później zastąpiła je znów mieszanka zimnych kolorów i zimne oraz oprócz paru zwierząt w środku pozbawione życia mury Exham Priory.
z/t x2
+
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Za każdym razem jak tylko wchodziła do głównej sali od razu zadzierała głowę do góry - obserwując (dziwnym trafem, ale zawsze) słoneczne, bezchmurne niebo. Tylko od czasu do czasu freskowy nieboskłon przecinały puszyste, białe chmury w fantazyjnych kształtach - szybko się jednak przewijały, pozwalając cieszyć oczy łagodnym błękitem. Westybuł był zdecydowanie jednym z ulubionych pomieszczeń Smith - wystarczyło przekroczyć próg Exham, by poczuć, że była to magiczna rezydencja. I odkryć czy nad gośćmi wiszą jakieś czarne chmury... dosłownie. Jessica ich jeszcze w Exham Priory nie zobaczyła. Półleżała rozłożona na kanapie przy potężnym kominku, kartkując Standardową księgę zaklęć, stopnia 7 - powtarzając zaklęcia z VII klasy. Ostatnio wyjątkowo rzetelnie podchodziła do pracy nad swoimi umiejętnościami magicznymi - w tym szczególnie zaklęć i uroków, które jednak zaniedbała. Aktualnie siedziała pochylona nad złożonymi inkantacjami z magii praktycznej. Jedną ręką przewracała strony - gdy druga, zwisając z oparcia sofy, układała się w przeróżne chwyty: alfa, beta, gamma... Płynnie przechodziła z jednego do drugiego, chcąc wyrobić sobie odpowiednią pamięć mięśniową. Wiedziała, że niektóre ułożenia różdżki były lepsze do bardziej skomplikowanych inkantacji. — Quatinus... — mruknęła pod nosem, czytając specyfikacje odnoszące się do zaklęcia lokalizującego obiekty. Naprawdę wydawało się złożone - a jednocześnie bardzo praktyczne. Słysząc kroki rozbrzmiewające po holu oderwała spojrzenie od księgi - i spoglądając przez ramię dostrzegła Shawa. Uśmiechnęła się szeroko na jego widok, poprawiając się na kanapie by usiąść i podwinąć kolana. — Czy to zaklęcie namierzające człowieka ma coś wspólnego z Quatinusem? — spytała - wyraźnie podekscytowana nauką nowego zaklęcia, które zapowiedział jej wcześniej Krukon. Lumos Solar miała już opanowane do perfekcji.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Czyszczenie oranżerii oficjalnie dobiegło końca - Darren, korzystając z chwili wolnego czasu, wypłukał ostatnie zakamarki i rzucił na pozostałe chwasty Evanesco, za mur Exham Priory musząc wyrzucić tylko cztery gnomy, które udało mu się złapać z nieocenioną pomocą warga. Potężny, stary charjuk wszedł za Krukonem do wejściowej sali rezydencji, Shaw zaś kucnął przy nim i pogłaskał jego potężny łeb, puszczając go chwilę potem by ten mógł zameldować się swojej pani. Jak się okazało, strach ma wielkie oczy - a aurorski pies okazał się być wyjątkowo miłym, nawet jeśli czasem zdającym się w ciszy surowo oceniać poczynania Darrena, towarzyszem. Podchodząc do rozłożonej na kanapie Smith Shaw został od razu zaatakowany na wskroś krukońskim pytaniem. - Być może - pokiwał głową, siadając na jednym z wezgłowi mebla - W sumie moglibyśmy użyć po prostu tego na jakimś naszyjniku... czy bransoletce - powiedział Darren, spoglądając na swoje puste nadgarstki. Runiczne kamyki odłożył do szuflady - ostatecznie uznał, że nordyckie runy obronne nie były w jego stylu. - Ale, oczywiście, nie byłoby tak trwałe - dodał, zsuwając się na kanapę i wyciągając dłonie, by pogrzać je przez chwilę przed kominkiem. Ten zakątek Exham był wyjątkowo uroczy - szczególnie biorąc pod uwagę bezchmurne niebo nad ich głowami. Chwilę później Darren chrząknął i wyciągnął różdżkę. Machnął nią, a ze środka stojącego nieopodal fortepianu - niedziałającego, oczywiście - wyleciały trzy szmaciane lalki, które miały być dziś pierwszymi "pacjentami" Jess. Co prawda, wierzył - ba, wiedział - że jej się uda, jednak nie chciał mieć na skórze paru tatuaży pozostałych po jej pierwszych, nieudanych próbach, które z pewnością nastąpią, na tym bowiem także polegała nauka - na porażkach. - Gotowa?
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Z nieukrywanym rozczuleniem przyjęła powitanie Warga, który wmaszerował do Exham przy nodze Darrena. Drapiąc charjuka tuż za uszami, posłała swojemu ukochanemu rozbawiony uśmiech. Jakby na to nie spojrzeć, jeszcze dwa tygodnie temu Krukon niezbyt chętnie zostałby z psem w jednym pomieszczeniu - a teraz? Najlepsi kumple od polowania na gnomy i kontroli zaklęć wokół murów Exham Priory. Charjuk niechętnie opuszczał prawicę Shawa, uznając go w swoim aurorskim powołaniu jako 'partnera w misji'. Nieodłącznie jednak odpuszczał służbę, kiedy tylko na horyzoncie zamajaczyła Smith - i głaski, których emerytowanemu psu nie szczędziła. — Nie byłyby trwałe, to jedno. Po drugie, bransoletkę czy naszyjnik zawsze idzie zgubić — stwierdziła, z zaskoczeniem jednak przyjmując brak rzemieni na nadgarstkach Darrena. Odczuwając niejasną, cichą satysfakcję, że zrezygnował z noszenia prezentu. Sama mimowolnie powędrowała dłonią do brisingamena wiszącego na jej szyi. Nie rozstawała się z nim w ogóle - ale kupiła go sobie sama... i delikatny łańcuszek łatwo było zerwać. Mrucząc do Warga ciche polecenie by się położył - z czego charjuk skwapliwie skorzystał, uwalając się potężnym cielskiem tuż przy kominku - zerknęła na Shawa, który już począł wymachiwać różdżką. Miała ochotę się roześmiać - widząc na czym przyjdzie jej dzisiaj ćwiczyć. Niemniej, trzeba było przyznać, że lepszych obiektów treningowych nie mógł jej wymyślić. — Czy gotowa? Oczywiście. — Poprawiła się od razu na kanapie, siadając po turecku i przysuwając do Darrena i szmacianych pacynek. Z niejakim zniecierpliwieniem kręciła różdżką między palcami - krukoński duch był w niej dzisiaj silny. — Po czym poznać, że zaklęcie mi się nie uda? — spytała, związując jeszcze jasnobrązowe kosmyki w wysoki kok. — Brak znaku z namiarem? Niemożność namierzenia? — Zmarszczyła brwi, przekrzywiając nieco głowę. — Ta inkantacja nie będzie dla mnie zbyt skomplikowana? W sensie, składa się jakby z dwóch zaklęć. Czy się mylę?
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren chrząknął i pokiwał głową - Jess, jak często się działo, miała rację. Tym razem jednak nie do końca, a może po prostu posiadane przez nią informacje nie były wystarczające. - Trenowane przez nas dziś zaklęcie też nie jest trwałe. Trwalsze, ale nie na stałe - powiedział, przypominając sobie ustępy ze Standardowej Księgi Zaklęć. Zamknął na chwilę oczy i oparł się nieco wygodniej na kanapie, obracając różdżkę w palcach. Mizerykordia była wyraźnie znudzona - takie użytkowe uroki, które nakładało się na kogoś by wiedzieć gdzie jest - szczególnie, że rzucane były z miłości i zamartwiania się o drugą osobę, nie jakiegoś przymusu - różdżkę Shawa nudziły niezmiernie. Cóż było w tym jednak dziwnego - gdyby patyczek mógł mówić, zapewne zaproponowałby ciskanie Szatańską Pożogą w kominek. - Oba symptomy będą mówić o nieudanym zaklęciu, tak - pokiwał głową Darren - Znamię może się nie pojawić, może być za słabe, może działać tylko na średnie odległości - kontynuował, kładąc różdżkę na wyciągniętej płasko dłoni - Drugą inkantacją się nie martw. Jest niewiele trudniejsza od wskaż mi - dodał, obserwując jak Mizerykordia na jego ręku nieruchomieje i momentalnie obraca się w stronę północy - a więc mniej więcej w kierunku kominka. Darren złapał pierwszą lalkę i podsunął ją bliżej Jess, podskakując prawie na kanapie kiedy obok nich z cichym pyknięciem pojawiła się Grzywka, zostawiła butelkę soku dyniowego i parę kanapek po czym, zanim Shaw zdążył jej nawet podziękować, pyknęła znów i rozpłynęła się w powietrzu.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Z uwagą przysłuchiwała się odpowiedzi Shawa, notując sobie w pamięci przedstawiane informacje. W końcu nie była specjalistką od zaklęć i uroków - niemniej, nie była też typem osoby, która bała się pytać. Zwłaszcza Darrena, który wykazywał się znaczną cierpliwością. A czasem nawet większą determinacją niż ona sama - ciągle pamiętała jak Lumos Solar spod jej różdżki w ogóle nie wychodziło, ale Krukon uparł się, żeby próbowała aż do skutku. Więc nawet z wizją porażek, podchodziła do nauki z Shawem bardzo chętnie. — Poza tym, że namiar może być po prostu nieskuteczny... to raczej nie ma innych skutków ubocznych? — spytała jeszcze. O ile potencjalne spopielenie lalki (szkoda, że nie tej przeklętej gaduły z gabinetu) niespecjalnie by ją przejęło, tak przy nakładaniu już właściwego zaklęcia wolałaby Darrenowi oszczędzić jakichkolwiek obrażeń. Warg ledwo podniósł łeb w reakcji na pojawienie się Grzywki - Jess też wydawała się nieporuszona jej nagłym przybyciem, zbyt skupiona na paciorkowatych oczkach laleczki. Zdążyła jedynie posłać skrzatce drobny uśmiech, nim ta zniknęła. Smith skwapliwie skorzystała z gestu skrzaciej domowniczki - wybierając jedną z 'wiosennych' kanapek i się w nią wgryzając. — No dobrze — przełknęła jeden kęs, odkładając przysmak na krawędź talerzyka. — Invenire Possibile Semper... Dobrze to wypowiedziałam? — Zmarszczyła brwi, poprawiając chwyt na różdżce - czując jak lakierowana rączka lekko wibruje. Jakby nie mogąc się doczekać zaklęcia właściwego. W przeciwieństwie do Mizerykordii, jabłoniowa różdżka Smith uwielbiała wszelkie uroki użytkowe, zwłaszcza, jeśli miały służyć opiece - w pewien sposób. — Na co kłaść akcent? Jakieś krukońskie tłumaczenia? — błysnęła zębami w szerokim uśmiechu.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Jess była wyjątkowo dobrym słuchaczem - i choć Darren Shaw nie nazwałby się ekspertem w dziedzinie zaklęć (choć temu, że był w nich ponadprzeciętnie dobry nie zaprzeczał), to i tak było mu bardzo miło, że Krukonka w takiej estymie trzymała wiedzę mężczyzny na temat tej dziedziny magii. Choć w drugą stronę działało to podobnie - dla Darrena Smith także była wyrocznią, i to nie tylko w wiedzy o mugolach, ale też historii magii, runach czy wiedzy o magicznych stworzeniach, co łącznie było o wiele większym zakresem niż tylko "zaklęcia". - Raczej nie... a przynajmniej żadnych nie kojarzę - powiedział z uśmiechem Shaw, łapiąc za rączkę różdżki i przysuwając się do Jess, ignorując na razie kanapki przyniesione przez Grzywkę - Pozwól, że zaprezentuję - dodał Darren. Wyciągnął rękę i złapał delikatnie za dłoń dziewczyny, unosząc ją nieco. Przyłożył do niej delikatnie Mizerykordię, po czym wykonał parę okręgów. - Invenire Possibile Semper - wypowiedział głośno i wyraźnie inkantację, czując jak różdżka drga pod wpływem rzucanego czaru. Shaw wypuścił powietrze nosem, sprawdzając uważnie twarz dziewczyny - jednak, na całe szczęście, znamienia tam nie znalazł. - Sprawdźmy, czy działa - rzekł, wstając i odchodząc parę kroków - Ostendam Autem! - mruknął, wyciągając ponownie różdżkę na dłoni. Ta zakręciła się i wskazała Smith - do tego pod powiekami Darrena mignęły obrazy przedstawiające salę wejściową Exham Priory i samą rezydencję, ukazaną w oddali wśród pagórków Archenfield - Lepiej sprawdź, gdzie wyskoczyła ci kropka - powiedział Krukon, wracając na kanapę i sięgając po... kanapkę. - Akcent kładź na ni, bi oraz sem - zaczął tłumaczyć Shaw - A co do krukońskich pomocy... - kontynuował z wzruszeniem ramion Krukon - ...powinnaś skupić na przelaniu odrobiny własnej magii pod skórę, żeby móc potem ją namierzyć. Trochę jak przy zastrzyku.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Wychodziła z założenia, że jeśli chodzi o naukę zaklęć - uważne słuchanie było ważne, ale o wiele większą rolę odgrywała obserwacja. Poprawiając więc złote okulary na nosie, gdy Shaw przyciągnął jej rękę do siebie, zogniskowała wzrok na jego działaniach. Chwycie różdżki, na gestach, sposobie rzucenia uroku - skupieniu wymalowanym na jego twarzy. Bez słowa poddała się jego 'prezentacji' - a przy okazji rzuceniu właściwego namiaru. Nie miała przed tym żadnych oporów - niezaprzeczalnie ufała samemu Krukonowi jak i jego umiejętnościom. A i doskonale zdawała sobie sprawę, że taki namiar może wiele ułatwić - zwłaszcza w ich sytuacji. Choć wątpiła - a raczej miała nadzieję - że nie będą musieli często z niego skorzystać. Skóra w miejscu gdzie Mizerykordia dotknęła jej dłoni, zamrowiła lekko. Poza tym subtelnym wrażeniem, Smith nie poczuła się w żaden sposób inaczej. — Wydaje się... łatwe — stwierdziła z lekkim uśmiechem, wodząc wzrokiem za mężczyzną, który sprawdzał skuteczność rzuconego zaklęcia. Na wspomnienie o kropce - przypomniało jej się, że inkantacja IPS pozostawiała na ciele 'namierzonego' jakieś znamię. I w pierwszej chwili naprawdę się zestresowała, że wyskoczy jej gdzieś na twarzy - do pary ze znamieniem po norweskiej Zorzy. Szybko jednak dostrzegła na wnętrzu swojej lewej dłoni trzy... charakterystyczne kropki. Zerknęła na trzymaną przez Shawa różdżkę, unosząc jednocześnie dłoń, by pokazać mu znak. — Mizerykordia mnie ewidentnie podpisała — prychnęła śmiechem, szybko się jednak reflektując, by pochylić się nad jedną z laleczek. — No dobrze. InveNIre PossiBIle SEMper — powtórzyła jeszcze na sucho, wręcz przesadnie akcentując inkantację, by wyczuć odpowiedni moment na zmianę intonacji. Jednocześnie poprawiła chwyt na różdżce, naśladując - tak płynnie jak tylko mogła - ruchy, które wcześniej zaprezentował jej Darren. Powtórzyła sekwencję jeszcze dwa razy, po czym - wykorzystując krukońskie wskazówki, skupiła się, by przelać nieco magii z Glamdriga do laleczki. — Invenire Possibile Semper— mruknęła, czując delikatną wibrację przechodzącą jej po przedramieniu. Odczekała tak moment - po czym uniosła szmaciankę w górę, szukając... Czegokolwiek.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren pokręcił głową z lekkim uśmiechem, który jednak zaraz opuścił jego twarz. Trenowali teraz bardzo złożone, zaawansowane zaklęcie, na zastosowanie którego Krukon wpadł podczas pamiętnej, acz bolesnej rozmowy w gabinecie. Ten czar - przypominający nieco, acz oczywiście o wiele łatwiejszy od ministerialnego Namiaru - miał zapewnić im obojgu spokój w nie tylko w dość niespokojnym czasie w Wielkiej Brytanii, ale też biorąc pod uwagę niebezpieczeństwa, na które czasami się narażali, choć głównie tą osobą oczywiście był Darren. - Ale nie jest - oznajmił Shaw - To nie Accenure, to nawet nie jest Lumos Solar - powiedział, sięgając po kanapkę i szklankę soku, opierając się potem z powrotem o kanapę i zakładając kostkę na kolano - Dasz radę - dodał, wgryzając się w sałatę. Darren uśmiechnął się na drobny żart dziewczyny, kiwając głową na zachętę podczas jej prób trenowania odpowiedniej wymowy czy ruchów różdżką. W końcu Jess przeszła do praktycznej części, która polegała oczywiście na zaczarowaniu laleczki. Zanim jednak Smith zdążyła się szmaciance wyraźniej przyjrzeć, Krukon wyciągnął ją jej z rąk, stuknął w nią różdżką i rzucił za siebie, gdzieś hen, na środek westybułu. Następnie przysunął się do Jess i spojrzał jej głęboko w oczy. - Ostendam Autem za trzy... dwa... jeden... - przymknął powieki, kiedy z miejsca gdzie wylądowała laleczka wydobył się cichy, ssący odgłos, który zaraz całkiem zaniknął - No dalej, wyświstoklikowałem ją... gdzieś - oznajmił Krukon z szerokim uśmiechem - mianowicie wiązka szmatek pojawiła się właśnie porzucona gdzieś na asfalcie na pewnym kornwalijskim parkingu, który czasem służy także jako kino samochodowe.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
— A-Ale...! — tylko tyle zdążyła wydukać, kiedy Shaw wyłuskał laleczkę z jej dłoni. Zmarszczyła brwi, w pierwszej chwili nie rozumiejąc - chciała sprawdzić, czy namiar zadziałał i nałożyła znamię na szmaciance. Miała zamiar sprawdzić czy nie będzie musiała rzucić zaklęcia ponownie - a dopiero potem przekonać się, czy nałożony namiar działa prawidłowo i naprowadzi ją do laleczki. Zamrugała nieco wytrącona z równowagi, gdy Darren się do niej przysunął z... poleceniem kolejnej inkantacji. — Chyba za dużo wiary we mnie pokładasz, skoro sądzisz, że od razu mi wyszło — parsknęła śmiechem, wyciągając Glamdrig na własnej dłoni. No tak, jeśli już rzucać ją na głęboką wodę to oryginalnie i w stylu Shawa. Nie panikowała jednak - była bardziej przygotowana na pierwszą porażkę. —Ostendam Autem — rzuciła pewnie - a na jej twarzy wymalował się czysty wręcz szok, kiedy jabłoniowa różdżka zakręciła się na jej skórze, wibrując lekko. Pod powiekami mignęły jej kornwalijskie, łagodne klify, obraz przedmieścia Porthcurno - oraz asfaltowy placyk, na którym stały ledwo trzy samochody. Roześmiała się perliście, zdając sobie sprawę gdzie Darren wyświstoklikował szmaciankę. — Kornwalia, Porthcurno, parking z kinem samochodowym — wyrecytowała z równie szerokim uśmiechem co Shaw. Mogła stwierdzić to z dokładnością tylko dlatego, że oboje tam byli i łatwo jej było rozpoznać okolicę. — Mam rację...? — spytała jeszcze, samej sięgając po szklankę soku dyniowego i odłożoną wcześniej kanapkę. Była raczej pewna, że namiar zadziałał - wolała jednak zapytać, czy przypadkiem nie dopadł jej efekt placebo.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren rozpromienił się, kiedy Jess podała odpowiednią lokalizację. Pokiwał żarliwie głową, mierząc dziewczynę wzrokiem. - No no no - powiedział, wyraźnie pod wrażeniem. Co jak co, ale po dziewczynie która jeszcze dwa miesiące temu obawiała się rzucać ochronne zaklęcie na okulary pary Krukonów podczas wykluwania - bardzo gwałtownego, zresztą - feniksa Armitage'a, nie było śladu. Świetne, teoretyczne podstawy, najwyraźniej naturalny talent oraz, oczywiście, wspaniałe zaprezentowanie i parę wskazówek danych przez Shawa, i Jess udało się rzucić tak zaawansowane przecież zaklęcie za pierwszym razem. Za pierwszym razem! Co prawda trening na laleczce był w pewien sposób wadliwy - w końcu magia zapieczętowana w niej po zaledwie paru minutach powinna się rozpłynąć, w przeciwieństwie do tej przekazanej do ciała innego czarodzieja, uwidaczniającej się poprzez niewielkie znamię pojawiające się gdzieś na jego skórze - ale Shaw uznał, że Smith była gotowa. - No dobrze - rzekł z uśmiechem, wyciągając rękę w kierunku ukochanej, będąc gotowym na to by mogła odwdzięczyć mu się za niedawne rzucenie na nią zaklęcia namierzającego - Kolczykuj - dodał, samemu wyciągając różdżkę i, w międzyczasie kiedy Jess przygotowywała się do rzucenia uroku, postanowił potrenować nieco kontrolę nad magiczną energią, za pomocą Locomotora unosząc szklankę soku i zbliżając ją do swoich warg, starając się jednocześnie jej nie rozlać płynu... co szło mu całkiem nieźle, przynajmniej do momentu kiedy przyszło mu przechylić lekko naczynie przyłożone do jego ust. Taki poziom kontroli - delikatnych, centymetrowych lub nawet mniej ruchów - był już o wiele bardziej zaawansowany niż po prostu podniesienie szklanki do góry i ułożenie jej z powrotem na ziemi czy blacie.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
A jednak to nie placebo - namiar rzeczywiście zadziałał i Jess aż podniosła się z kanapy, kręcąc w miejscu radosny półobrót. Ekscytacja zamusowała jej pod skórą - w końcu, hej, nieczęsto udawało się rzucić naprawdę zaawansowane zaklęcie za pierwszym razem. Właściwie to jeśli chodziło o Smith - było to dokładnie pierwsze zaklęcie, które jej wyszło. Zasług jednak nie szukała w sobie - bo bez odpowiednich instrukcji i tłumaczenia mogłaby rzucać nawet i pięć namiarów na nieszczęsne szmacianki - i była pewna, że żaden z nich nie spełniłby swojej funkcji. Już nawet nie chodziło o samą formułę zaklęcia - Jess w Exham, a zwłaszcza w towarzystwie Darrena znacznie oswoiła się z własną różdżką, używając jej nawet do prozaicznych czynności. To również procentowało, jak widać. Zasiadła z powrotem na kanapę. — Můj nejlepší učitel — skwitowała miękko, po czesku, z błyskiem w oku przyglądając się Krukonowi - zwyczajnie szczęśliwa, że cieszył się z jej drobnych sukcesów. Już miała sięgać po drugą laleczkę - kiedy mężczyzna podsunął jej swoją własną dłoń. Zamrugała, odrobinę zaskoczona - i już na końcu języka miała pytanie 'Ale czy na pewno?' - tylko widząc uśmiech Darrena, ugryzła się w język. Ujęła jego dłoń w swoją, powtarzając pod nosem prawidłową inkantację z odpowiednim akcentem. Po raz kolejny poprawiła chwyt na jabłoniowej różdżce, strzepując jeszcze napięcie z nadgarstka. Zaklęcie wyszło jej na laleczce, na której nie zależało jej kompletnie - a teraz miała 'zakolczykować' Shawa, o którego naturalnie się troszczyła. Nie było opcji, żeby jej nie wyszło. —Invenire Possibile Semper — rzuciła pewnie, przykładając delikatnie różdżkę do skóry mężczyzny, przekierowując nieco mocy pod nią. Czując delikatny dreszcz przechodzący jej przez łokieć - wstała znów na równe nogi i wzorem Krukona, odeszła nieco dalej. A za nią podreptał Warg. — Ostendam Autem — sprawdziła jeszcze - a sam uśmiech, który wykwitł na jej ustach po tej inkantacji, mówił sam za siebie. — Udało się! — oznajmiła wesoło, a zawtórował jej potężny szczek charjuka, który zdawał się równie podekscytowany co jego przewodniczka.
+
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Czy rzucenie za pierwszym razem tak zaawansowanego zaklęcia Krukon określiłby "drobnym sukcesem"? Skądże. Był z Jess bardzo dumny, a jej osiągnięcie był gotów przyrównać do swojego niedawnego wyczynu, a więc poznania pod okiem Nessy Lanceley czaru Megszünteti, głównej broni Łamaczy Klątw. Co prawda był on trudniejszy od tego wyuczonego przez Smith, jednak nie wątpił że stosunek wkładu pracy do obecnych umiejętności w przypadku obu osób był podobny. - Cokolwiek powiedziałaś... - zaczął ostrożnie Darren, mrużąc lekko powieki i patrząc na Jess. Nigdy nie wiedział, co też ona opowiada po czesku - znał tylko swojskie, soczyste i mówiące więcej niż tysiąc słów do prdele, które czasem zdarzało mu się pożyczyć - ...zakładam, że to coś miłego - dokończył z niepewnym uśmiechem, ignorując denko szklanki obijające się o jego czoło. Był w stanie utrzymywać aktywny Locomotor zaledwie resztką skupienia, niewielką drobiną w morzu radości z sukcesu Jess i jej kolejnego kroku na drodze do powiększenia swoich zaklęciarskich kompetencji. Shaw uśmiechnął się pokrzepiająco, odsyłając ostrożnie szklankę na podłogę i odwracając wzrok od działań Smith. Nie chciał jej stresować patrzeniem w jej kierunku - nieważne czy z wyczekującym wyrazem twarzy, czy może z cieniem obawy, że kropka wyskoczy mu na czole. Co prawda z tym by sobie poradził - ale zapewne Jess nie raz jeszcze żartowałaby z jego gustownego tatuażu. Jednocześnie rzucał na oparcie parę drobnych zaklęć zmiękczających - zarówno dla treningu, jak i powiększenia wygody starego dość mebla. W czasie kiedy Smith zeszła z kanapy by wypróbować Namiar z nieco większej odległości, Krukon sprawdzał swoje rękawy by znaleźć miejsce, w którym wylądowało znamię. Po dokładniejszych oględzinach okazało się, że tatuaż pojawił się na jego obojczyku, w okolicy gdzie ta kość zbliżała się do ramienia. Miał on kształt plątaniny - acz zadziwiająco symetrycznej - cienkich, czarnych linii. Swoisty podpis różdżki ukochanej kobiety. - Brawo - powiedział, wstając i podchodząc do Jess. Uśmiechnął się ciepło i złapał ją za dłonie - To po tym wspaniałym osiągnięciu... wolisz film czy bibliotekę?
EOT
+
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Leżała, wyciągnięta na całą długość kanapy, z jedną nogą przerzuconą przez oparcie mebla i zwisającą swobodnie. Pod głowę podłożyła sobie poduszkę, okulary leżały odłożone na podłokietniku, po pas przykryta była plecionym kocem - można by uznać, że Jessica właśnie zapadała w popołudniową drzemkę po lekturze jednej z książek, których wieżyczka ustawiona była tuż przy sofie. I zapewne tak właśnie by było - gdyby nie to, że na brzuchu leżał jej rozłożony i zrelaksowany w najlepsze młody jackalope, którego bez przerwy, raz po raz, gładziła po burym grzbiecie. — I Ty masz brać udział w wyścigu... — mruknęła rozbawiona, gdy królik przeciągnął się i przewalił na bok, odsłaniając jaśniejszy brzuch. Flash - jackalope, którego otrzymała od Swanna na wielkanocny wyścig okazał się równie szybki co... leniwy. A Smith nie znalazła jeszcze nic co zmotywowałoby zająca do szybszego biegu. Póki co szybkością wykazywał się jedynie wtedy, gdy Krukonka siadała po turecku na ziemi i wołała go na swoje kolana. Nawet jedzenie nie zachęcało go tak jak wizja leniuchowania połączonego z głaskaniem. Niestety żadna lektura traktująca o magicznych stworzeniach nie podsuwała jej sensownego rozwiązania. — Przecież Cię nie przekarmiam — snuła swoje domysły, doszukując się powodu słodkiego rozleniwienia jackalope. — A może po prostu musisz mieć się z kim ścigać...? Wolała jednak nie narażać delikatnego króliczego serca na spotkanie z łagodnym - acz ogromnym - Wargiem, czy maleńkim - acz diabolicznie energicznym - Fantomem. Z kolei nie była pewna, czy Konwalia albo Klaudiusz w ogóle będę stanowić jakiekolwiek wyzwanie dla zająca.