W tym miejscu odbywają się szkolenia dla przyszłych Aurorów. Każdy kto chciałby pracować w tym zawodzie i marzy o ciągłych podróżach, a przy tym jest człowiekiem rozważnym i odpowiedzialnym; powinien tutaj trafić. Należy także pamiętać, że ci, którzy odbywają szkolenie aurorskie, winni zachować wszystko co się tu wydarzy w sekrecie, ponieważ przyszli czarodzieje walczący z niebezpieczeństwami i czarną magią są zobowiązani do zachowania tajemnicy zawodowej.
Ostatnio zmieniony przez Eiv C. Henley dnia Wto 2 Wrz 2014 - 12:51, w całości zmieniany 1 raz
Poranki nie należały do jego ulubionych, zwłaszcza, że jego zapatrywania na tę porę dnia było proste; najpiękniejsze tylko wtedy, kiedy nie musiał ich oglądać, a jedynie przewracał się na drugi bok i tonął w pościeli. Ten jednak był inny. Jego wczesna obecność w biurze nie wynikała z przespanej nocy lecz z faktu iż spędził ją w biurze. Ślęczał nad papierami i co jakiś czas wychodził po kolejną kawę by dotrwać do końca. Nic więc dziwnego, że większość widząc jego ponurą, wymęczoną postać zwyczajnie schodzili mu z drogi. Zmiętą koszulę zdążył już ukryć pod grafitowym płaszczem, ale cienie pod oczami i niechętny grymas na twarzy nie świadczyły o jego wizerunku w sympatyczniejszych barwach. Był zmęczony i jedyne o czym w tej chwili myślał, to jak najszybsze dotarcie do domu, prysznic i łóżko. Ewentualnie kanapa. Adnotacja do samego siebie; kofeina nie jest jednak najlepszym ekwiwalentem dla snu. Przynajmniej nie na dłuższą metę. Nogi niosły go już bezwiednie, przemaszerował te korytarze już tyle razy, że znał to miejsce lepiej niż swoje mieszkanie. Pamiętał jednak czasy, kiedy dopiero zaczynał praktyki i wszystkie te zakręty oraz drzwi wydawały mu się identyczne. Zaraz. Nadal były identyczne. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Prawdopodobnie reszta jego poranka wyglądałaby dokładnie tak, jak to sobie zaplanował i nic nie wyrwałoby się poza margines jego rutynowego założenia, gdyby nie to iż przechodząc przez łącznik oberwał jakimś papierzyskiem. Miał ich naprawdę dosyć i ktoś bardziej przesądny mógłby podciągnąć to pod jakieś ciążące nad nim biurowe fatum. Zmięta kartka odbiła się od jego skroni, a ku własnemu zaskoczeniu jego refleks zadziałał już z odruchu; zdążył złapać świstek, zanim ten spadł na ziemię lub pofrunął dalej, w wyłącznie sobie znanym kierunku. - Co do...? - urwał, zanim z ust wydostało się przekleństwo. Zauważył, że pół korytarza usłane było stronami z gazet i niewypełnionymi formularzami, a jedyną osobą znajdującą się tutaj poza nim była jakaś dziewczyna siedząca na krześle. Nie znał jej, a szczerze wątpił by zmieniła im się ostatnio sekretarka. Przez chwilę jego twarz pozostawała bez wyrazu, by za moment mężczyzna przetarł ją ze zmęczeniem i nadal trzymając w ręku papier, podszedł powoli do nieznajomej. - Możesz mi wytłumaczyć dlaczego cały korytarz tonie w kwestionariuszach? Ton jego głosu sugerował, że jest rozdrażniony. Niski, ochrypły, świadczący o poważnym niedoborze snu i chwilowego poczucia humoru. W głównej mierze było to spowodowane niewyspaniem, ale Laverne miał także dysonans do bałaganu. Spoglądał na dziewczę z góry, najwidoczniej nie krępując się zupełnie. Zdała mu się zbyt młoda by pracować w tym dziale, na dodatek wyglądała na zdezorientowaną. Zgubiła się?
Ostatnio zmieniony przez Remor Laverne dnia Sro 16 Sty 2019 - 22:02, w całości zmieniany 3 razy
Świat zatrzymał się w ułamku sekundy, kiedy to Marceline tkwiła na krześle, a fala wspomnień zalała jej wątłe, zbyt kruche ciało. Chwilowa rozpacz wstąpiła w nią, jak gdyby przypominając o zdarzeniach zaprzeszłych, jakże istotnych, a zarazem takich, o których powinna bezwzględnie zapomnieć. Znała zaklęcie. Znała także miejsce, które przyniosłoby ulgę jej potarganej na strzępy duszy. Wystarczyło zrobić krok, potem następny i zostawić za sobą miniony etap, by ruszyć dalej, przedrzeć się przez kłębiaste chmury i znaleźć od nowa słońce. Czy nie tutaj chciała tego dokonać? Przeżyć ponowne katharsis, zaproponować spacer alejkami Londynu, aż wreszcie znaleźć się w tej cudacznej, mugolskiej knajpce, gdzie serwowali słone paluszki. Mogła dokonać wszystkiego, lecz to serce blokowało ją dostatecznie silnie, by postawić na jedną kartę i zaniechać rozpamiętywania o nieistniejących sytuacjach, a będących jedynie senną marą. Ryzyko nie było opłacalne dla tchórzy, takich jak ona. Smukłe palce wplotła w rudawe pukle, które niczym węże zaczęły oplatać zbyt szczupłe nadgarstki. Dusiła się we własnej brei, potrzebowała eliksirów, przez moment nawet sądziła, że pragnęła obecności Holdena, a przecież – w zupełnej szczerości – pragnęła tylko upić łyk, może dwa czarodziejskiego trunku, który wprowadziłby w jej szarą, nostalgiczną codzienność nieco ambiwalentnych przeżyć. Podążała ścieżką ostatnich dni, wracała do wydarzeń sprzed świąt, a potem dając przyzwolenie na pojawienie się obrazu ojca w podświadomości, ofiarowała szansę na ponowne uderzenie; kilka ciosów jawiło się jak wybawienie. Nieznany głos wtargnął do głowy Holmes, kiedy to prowadziła rozważania w ciszy. Nie reagowała, pozostawała w bezruchu, zaś spojrzenie utkwione były w ścianie znajdującej się przed nią. Odliczała każde zarysowanie, każdą bruzdę, by pogrążyć się w dywagacji, a zarazem ustąpić własnemu poczuciu beznadziejności. Pytanie. Po cholerę oni je ciągle zadawali? - To nie moja wina, że nie dbacie o porządek – odpowiedziała, choć kpina przelewała się przez każde słowo, jakie uleciało spomiędzy jej karminowych warg. Uniosła wzrok na nieznajomego, zaciskając przy tym smukłe palce w piąstki, a feeria emocji dokonała kolejnego ataku. Raz jeszcze porozrzucane kartki zaczęły wirować, aż wreszcie nastał błogi spokój. Znała te despotyczne manewry, aż za dobrze. - Zapewne ktoś zrobił przeciąg, pogoda nie jest dzisiaj najlepsza – dodała już spokojniej, jakby wyłączając w sobie gonitwę uczuć. To przecież nie ona była za to odpowiedzialna p r a w d a?
Jej odpowiedź i butne spojrzenie nie współgrały mu z dotychczasową koncepcją na temat osoby siedzącej tuż przed nim. Za to utwierdziły go w przekonaniu, że ma do czynienia z kolejną "młodą i gniewną". Zaskoczenie wywołało natomiast chwilowe poderwanie się kartek w powietrze, by za chwilę opaść w nieładzie. To zdecydowanie nie było normalne. Jak to dobrze, że nie mam dzieci. Odkaszlnął, po czym sięgnął po różdżkę i zmrużył oczy, obserwując cały ten bałagan dookoła. Najpierw wypadałoby zrobić z tym porządek. Jedno zaklęcie posłało na miejsce wszystkie porozrzucane formularze, które schludnie uformowały kilka stosów. To pozwoliło mu zebrać myśli w bardziej składne formuły. - Raczej nie miewamy tutaj przeciągów. Tak samo jak gości - odparł krótko, po czym wyciągnął w jej stronę dłoń. Miał w niej zmięty papier, który zaatakował go chwilę temu. Jej zachowanie także nie należało do typowych. Wyglądała na zmarnowaną i nie do końca obecną, ale cokolwiek działo się w tym momencie w jej głowie, dla niego pozostawało tajemnicą. W każdym razie nie mógł zostawić dziewczyny samej sobie, nikt spoza pracowników nie powinien włóczyć się tu swobodnie. Jeżeli tego było mało, sprawa plączących się po korytarzu śmieci nadal nie została wyjaśniona, a on łatwo nie odpuszczał. Miała pecha trafić na Laverne'a akurat dzisiaj. - Jak się nazywasz? Być może była córką od kogoś z biura. Taką przynajmniej miał nadzieję, bo widząc w jak opłakanym jest stanie wolałby nie pozostawiać jej bez opieki. Mogła być chora. Być może zdarzył się jakiś wypadek, albo inna sytuacja, która wymagała czyjejś interwencji. Poniekąd zainteresowanie się nią wchodziło w zakres jego obowiązków jakby na to spojrzeć od takiej strony. Dlaczego zawsze kiedy już mu się wydawało, że uporał się ze wszystkimi obowiązkami nagle wyrastały przed nim kolejne? Na dodatek rude.
Czy doprawdy mógł sądzić, że jest młodą-gniewną? Daleko jej było do takowego postępowania, choć niewątpliwie – w ostatnich tygodniach nie była sobą. Eliksir krążył w jej krwioobiegu, czyniąc spustoszenie i poddając destrukcji kruchą psychikę, a to tylko przez to, że pragnęła k o ń c a. Oczekiwała, że przyjdzie nader szybko, niczym sen, podczas którego stawała się kochanką Morfeusza. Wywróciła oczami na ten swój charakterystyczny sposób, gdy dostrzegła jak wprawnie radzi sobie z porządkiem, nie dostrzegając ironii w całym tym zamieszaniu. Nie mogła być bowiem winna, wszak nie potrafiła korzystać z magii bez używania różdżki, zatem pozostawała bez podejrzeń, z dala od słów, które oskarżyłyby ją przed władzami Ministerstwa. - Widocznie nie rozglądał się, pan… Dostatecznie – co za buc? Myślał, że pracował w jakże znamienitej placówce i mógł robić z Marceline wariatkę? Owszem, mógł – właściwie nawet powinien, bo rudowłosa zdecydowanie nie jawiła się obecnie jako przesiąknięta delikatnością istota, a wrak człowieka; zrujnowana przez samą siebie. Wypuściła powietrze ze świstem i z pełną rezygnacją opadła na krzesło, czekając na skazanie. W tym momencie było jej wszystko jedno; nawet gdyby miała trafić za nieświadome zdemolowanie korytarza do aresztu – wybrałaby to. Wybrałaby to tylko dlatego, by nigdy więcej nie wracać do domu, by uciec od ojca despoty, który przejawiał swe okrucieństwo w każdym czynie. - Przyszłam odwiedzić przyjaciela, ale zgubiłam się – powiedziała spokojniej, niż do tej pory. Emocje uleciały w eter, zaś serce Francuzki uderzało zdecydowanie wolniej. Nieoczekiwane zwolnienie tempa przepływających uczuć poprzez tunele żylne, pozwoliło na zastanowienie się – kim ona właściwie była. - Przepraszam za kłopot, następnym razem kupię mapę budynku – może to będzie rozwiązanie z większą perspektywą, by nie wchodzić po raz kolejny temu konkretnemu mężczyźnie w drogę? Odpowiedź była jedna – nikomu nieznana.
Fakt iż nie miała pod ręką różdżki nie uśpił jego podejrzeń, a wręcz wzbudził pewne domysły. Czy podobne rzeczy nie zdarzały mu się lata temu, kiedy to...? Odrzucił od siebie to wspomnienie, wiedząc jak zgubne w jego przypadku może być rozdrapywanie starych ran. Nie mniej jednak, w najgorszym okresie swojego życia zdarzało mu się bez udziału woli i różdżki zniszczyć pół mieszkania. Wygląd i nieobecne, zdawkowe odpowiedzi dziewczyny pozwoliły mu sądzić, że sama może nie zdawać sobie sprawy z tego iż zasypany dokumentami korytarz nie był udziałem przypadku albo przeciągu. To sprawiło, że na moment zapomniał o własnym zmęczeniu i przysunął sobie wolne krzesło. Usiadł koło niej, wychylając się do przodu i opierając przedramiona na kolanach. Zachował naturalnie dystans, nie chcąc by poczuła się przez niego osaczona. W końcu to nie było przesłuchanie - ale cóż można poradzić na zawodowe odruchy? - To żaden kłopot, większość osób potrafi zgubić się tu nawet po kilku miesiącach pracy - odparł nieco łagodniej, obserwując ją przy okazji dyskretnie. Bladość, podkrążone oczy, nerwowość ruchów i brak spójności w reakcjach dał mu pewien szczątkowy obraz tego, co miał przed sobą. Najbardziej niepokoiła go nagła zmiana nastroju, tonu i postawy. W tej sytuacji nie mógł zostawić jej całkiem samej, chociażby przez wzgląd na jej własne bezpieczeństwo. - Przyjaciela, tak? Jeżeli powiesz mi jak ma na nazwisko, pomogę ci go znaleźć. Tutejszy cieć miał raczej nikłe pojęcie na temat pracowników. Piastował to stanowisko od kilku tygodni, nic zatem dziwnego iż nie potrafił wskazać jej drogi. Po chwili absolutnej ciszy jaka między nimi osiadła dotarło do niego, że być może potraktował ją zbyt oschle. Jego zdolności interpersonalne i tak wisiały ostatnio na włosku, ale na szczęście czasami gdzieś sobie o tym przypominał. Bądź uprzejmy. Zapytaj jak się czuje. To w końcu młoda dziewczyna, Laverne. - Gdybyś podała mi swoje imię mógłbym zapytać jak się czujesz, i wtedy zabrzmiałoby to bardziej wiarygodnie. Mógł ugryźć się w język, ale zamiast tego wykazał się w pełni jak wielkim formalistą i dupkiem potrafi być w swej naturze. Jedyną zaletą był fakt, że przynajmniej wiadomo było, że jest z nią szczery. Nie znosił ukrywać się za fasadą sztucznej uprzejmości, jeśli sytuacja naprawdę tego nie wymagała. Biorąc jednak pod uwagę jego możliwości jak i obecny stan - i tak nie wypadło najgorzej. Dlaczego zamiast lawirować dookoła tematu nie zapytał po prostu czy nie potrzebuje pomocy? To przecież nie mogło być takie trudne, prawda?
Marceline nie analizowała własnych zachowań, nie poszukiwała odpowiedzi, jak gdyby usprawiedliwiając każdą anomalię zakłóceniami magicznymi, które nie tak dawno odbiły się na jej zdrowiu. Wydawać się więc mogło, że nastolatka łaknęła jedynie spokoju, pomimo że ten nie znajdował się nawet na wyciągnięcie ręki, pozostając nadal odległym marzeniem. Czy podejrzewała, że mężczyzna znajdujący się tak blisko niej, przechodził przez to samo? Nie, był tylko chwilowym epizodem, zapewne zniknie - - jak w s z y s c y. - Dlatego nie byłabym w stanie pracować w biurze, być zniewolona przez kręte korytarze, uciekać się do nudnych, bezsensownych zachowań przyprawiających umysł o monotonię – wydusiła z siebie pierwsze, tak długie zdanie. Lawirowała na pograniczu zrozumienia dla nagłej fali otwartości, a kiedy utkwiła wzrok w nieznajomy, przechyliła lekko głowę. Subtelny uśmiech wykrzywił karminowe wargi Holmes, pomimo że było to zbyt mechaniczne, nienaturalne. Umysł podsyłał pewne zachowania, sugerując naturalność, lecz tej – pan Laverne przecież nie znał, prawda? - Nie wiem, czy warto go szukać w takiej sytuacji – nie chciała mówić, że to Zakrzewski jest jej przyjacielem. Bała się, że będzie zły, że nie zrozumie jej intencji, że odbierze wszystko na opak, a co gorsza – sam zabroni jej pojawiać się w Ministerstwie, skoro w pięciu minut doszło do tak wielkich szkód. Nastolatka mimowolnie spuściła wzrok i zaczęła śledzić błękitem tęczówek ruchy smukłych palców, które kreśliły w powietrzu niezrozumiałe znaki. - Nie chcę też zabierać pańskiego czasu – wyjaśniła pospiesznie, wzruszając przy tym lekko ramionami. Imię; doprawdy – czy było aż tak kluczowe? - Marceline, panie…? – pociągnęła temat, odbiła zręcznie piłeczkę; pragnęła wiedzieć, jakby ta jedna cech pożądliwości wobec informacji, nadal pozostawała bez zmian. Obserwowała rysy twarzy aurora, a zaraz potem wstała na równe nogi, wymijając go jednym susem. Musiała wracać, nie budzić podejrzeć. W budynku Ministerstwa Magii pracowało zbyt wielu przyjaciół jej ojca, który z pewnością powiedzieliby mu prawdę, że była tutaj, że postanowiła pogrążyć się w iluzorycznej ułudzie normalności, a wtedy ojciec z pewnością odnalazłby drogę do niej. - Powinnam już iść, nie chcę robić kłopotów – mruknęła bez przekonania i rozejrzała się po korytarzu, kiedy to emocje raz jeszcze zaczęły ją bombardować. Musiała to powstrzymać. Właśnie teraz.
Zbyt prędko ocenił ją jako pyskującą małolatę. Jej stwierdzenie odnośnie miejsca pracy było może nieco dramatyzowane, ale nie takie znowu dalekie od prawdy. I dość dorosłe, jeśli chodzi o ogólne spojrzenie na temat. Niestety nie umknęło jego uwadze, iż uśmiech jakim go obdarzyła był nawet nie tyle lakoniczny, co sfingowany. Zauważył. Sam stosował podobne zabiegi zbyt często, by nie dostrzegać ich we własnym otoczeniu. Miała pecha trafiając na niego, a on w materii tworzenia wygodnych fasad i fug miał znacznie większe doświadczenie. - Nie wiem przed czym starasz się uciec, ale cokolwiek to jest, przez cały czas stoi za tobą. To nagłe oświadczenie nawet dla niego było pewnym zaskoczeniem. Dlaczego wyszedł z własnymi podejrzeniami tak otwarcie? Być może sam stał obiema nogami na niestabilnym gruncie, ale jemu po latach pracy utrzymanie pionu przychodziło już łatwiej. Nie znał tej dziewczyny i równie dobrze mógł być w błędzie odnośnie oceny sytuacji, ale intuicja podpowiadała mu co innego. Tajemnicą pozostawało, dlaczego nagle spod sztucznego spokoju i marazmu wypłynęło bardziej klarowne uczucie. Chęć pomocy? - Jeżeli się mylę, możesz odejść. Ale jeśli potrzebujesz pomocy albo czyjejś obecności bez zbędnych pytań, możesz mieć mój czas i moje towarzystwo. Wliczając w to neutralną przestrzeń, bo nie słyszałem jeszcze o przypadku, w którym ministerstwo sprzyjałoby szczerości - powiedział w końcu, zanim wyprostował się na niewygodnym krześle. Dziewczyna zerwała się natomiast z miejsca, co tylko upewniło go w przekonaniu, iż coś jest nie w porządku. Brak konsekwencji w jej słowach i zachowanie stanowiło o jej stanie psychicznym, który nie prezentował się najlepiej. Tak, jakby całe życie rozpadało się na kawałki, a ty chwytasz się na oślep czegokolwiek? Brzmiało zbyt trafnie, przynajmniej w jego przypadku. Wstał ociężale, bo przy zmęczeniu jakie go ogarniało nawet te ascetyczne krzesła po jakimś czasie przestawały przeszkadzać i sprawiały wrażenie wygodnych. - Remor Laverne - odparł krótko, ochryple. Gdy tak się nad tym teraz zastanowił, nie jawił się chyba jako wzorcowy przykład osoby zdolnej do współczucia. Na to akurat nie mógł nic poradzić. Przynajmniej na ten moment. - Więc jaka jest twoja decyzja, Marceline?
Nikt jej nie znał. Nikt nie miał takowego prawa – nawet ci, z którymi przebywała nader długo nie otrzymali szansy, by przedrzeć się przez mur. Powoli, sukcesywnie obdzierali rudowłosą Francuzkę z barier, lecz te wzrosły na nowo, odgradzając Marceline od rzeczywistości. Lawirowała, nieustannie pogrążała się w oceanie własnych wyobrażeń, byle ruszyć do przodu, bez oglądania się na przeszłość, która zdawała się być dla niej zbyt destrukcyjna. To już był k o n i e c szczególnie – dla niej. - I nie dowiesz się – odparła bez zastanowienia. Nie chciała nikomu tłumaczyć się, rozmawiać o wypalających ją przemyśleniach. Oddech krukonki spłycił się, podobnie jak serce zwolniła tempa, kiedy tak zaczęła dywagować nad swoją egzystencją; co za, jebana, ironia. - Nie potrzebuję obecności ludzi, którzy chcą się nade mną litować – powiedziała z dziwnego rodzaju pewnością. Widziała w końcu te spojrzenia swoich przyjaciół, dostrzegała ich współczucie, podobnie jak troska, której nie pragnęła. Oczekiwała jedynie akceptacji, lecz tej pozbawili ją ludzie w momencie, gdy chcieli przypomnieć o kruchości jej życia; och, doprawdy? Uniosła się na równe nogi i wyminęła nieznajomego mężczyznę jednym krokiem, byle nie patrzeć mu w oczu, bo choć wydawał się intrygujący – Holmes nie miała prawa przyciągać do siebie kogokolwiek. Wiedziała, co się wydarzy, a wystarczyło tylko poczekać na zaciskający się na szyi sznur, by wreszcie ulec pokusie rychłego odejścia. - Zatem, panie Laverne, najmocniej przepraszam za kłopot, który zrobiłam – musiała to uczynić, wszak oczywistością było, że winna napisać list do Lysandra, a nie zjawiać się jak w Hogwarcie i rościć sobie prawo do zabrania mu czasu. Przez moment jeszcze przygryzała nerwowo policzek od środka, aż wreszcie uniosła wymownie brwi. Dlaczego nie odpuszczał? Nie znali się, nie miał wobec niej obowiązku, nie musiał okazywać iluzorycznej łaski. - Lepiej brzmiałoby zaproszenie na kolację, aniżeli chęć przymuszenia mnie do stania się księgą – odparła przekornie, z tym niebywale cudacznym uśmiechem na ustach.
Talia L. Vries
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Wisiorek z wiecznie kwitnącym, pachnącym asfodelusem.
Retrospekcja: Londyn, Ministerstwo Magii, 2015 rok
Wbiła zmęczone spojrzenie w gęsto zapisany pergamin, który nosił gdzieniegdzie ślady rozmazanego tuszu. Stawiając finalną kropkę, która zapełniła ostatnią wolną przestrzeń, przeniosła pergamin na boczny stosik, gdzie mieściła się reszta notatek. I to tylko z jednych wykładów! Powstrzymała ziewnięcie, nie tylko dlatego, że szanowała wykładowcę - nie chciała też, by ktoś uznał, że kurs na aurora ją nudził. Był po prostu cholernie wymagający, wydzierając z przyszłych (być może) pracowników Ministerstwa całą energię i jakikolwiek czas wolny. Dziewczyna na chwilę podniosła wzrok, uważnie wbijając go w tablice, gdzie samopisząca kreda notowała co ważniejsze informacje na temat ochronnych. Część z przerabianych materiałów Talia przyswoiła już na studiach, o części dowiedziała się na stażu, gdy pracowała jako pomocnik. Jednak była też ogromna ilość rzeczy, o których słyszała po raz pierwszy. I to właśnie ich wkuwanie sprawiło, że na okres prawie trzy miesiąc mogłaby wymeldować się z mieszkania, skoro i tak prawie mieszkała w bibliotece.
Po prostu Talia od zawsze była osobą, która wolała działanie. Czasem potrafiła coś pokazać, ale nie potrafiła wytłumaczyć, jak coś działa. Och, jak ona rwała się do praktyki. Jednak najpierw trzeba było zdać praktykę - po tygodniach intensywnej nauki do egzaminu wyglądała, jakby postarzała się o kilka lat. Stres i brak snu robiły swoje. - To kolejny raz, kiedy muszę Panią oblać, Pani Vries. Pierwszy raz widzę kogoś, kto działa tak nierówno. Pani chyba ma świadomość, że auror nie może mieć żadnych braków, nie może się wahać, szukając w głowie odpowiedniej inkantacji? Daję ostatnią szansę. Ma Pani szczęście, że widzieliśmy, co robi Pani z różdżką na placu treningowym. Proszę jednak wrócić za kilka miesięcy i porządnie przysiąść do nauki. - Słowa urzędnika były jak lodowaty deszcz, który niespodziewanie spadł jej na głowę. Nie potrafiła powiedzieć, skąd wynikło jej pasmo porażek. Z pewnością każda kolejna zabierała jej gram pewności siebie, aż w końcu sama zaczęła wątpić, czy w ogóle się nadaje. Czy gdy zdarzy się taka sytuacja, będzie umieć w ciągu ułamku sekundy zareagować?
Na szczęście przymusowe miesiące nauk sprawiły, że nie tylko miała czas poukładać sobie wszystko w głowie, ale też nieco się odprężyła. Wiedząc, że to jej ostatnia szansa, uznała, że da z siebie wszystko, ale też zaakceptuje każdą decyzję. Nie wiedzieć kiedy wielki zegar na środku sali wybił koniec egzaminu, dokładnie w momencie, kiedy skończyła sprawdzać ostatnie zadanie. Czuła, jak wszystkie negatywne emocje odchodzą z jej ciała, a w ich miejscu pojawia się nadzieja. Kiedy oddawała pergamin do sprawdzenia, miała naprawdę dobre przeczucie.
Nawet nie drgnęła jej powieka, kiedy dłoń gwałtownie odparowała zaklęcie rozbrajające. W przeciwieństwie do wcześniejszego etapu, powodzenia w praktyce była pewna jak niczego innego. Całkowicie skupiona zaprezentowała nie tylko formuły zaklęć, które ćwiczyli na zajęciach, ale również pochwaliła się umiejętnością ważenia niezbędnych eliksirów. Tym razem egzaminator nie miał zastrzeżeń, widocznie zadowolony, że dał dziewczynie ostatnią szansę. - Tylko niczego nie spierdol, jak już oficjalnie mianują Cię aurorem. Do niektórych sytuacji nie przygotuje Cię nawet najlepszy kurs. Talent do zaklęć to nie wszystko, musisz się jeszcze wiele nauczyć, ale... na ten moment Twoja wiedza jest wystarczająca. Gratulację.
Po ukończeniu Hogwartu, a jeszcze w trakcie studiów, Benjen podążał tą samą ścieżką co jego rodzice. Już w trakcie przebywania na uczelni, miewał okazje odwiedzać biuro i pobierać pierwsze nauki. Trzeba przyznać, że trochę przez znajomości bo przecież i ojciec i matka byli jednymi z najbardziej szanowanych w Biurze Aurorów. Niedługo później jednak Kathlyn i Rai Valorowie zginęli podczas jednej z obław, a Benjen został sam z majątkiem i jasno klarująca się przyszłością. Nie traktował śmierci rodziców bezpośrednio, nie pałał rządzą zemsty. Po prostu chciał robić to samo. Kurs, który go do tego przygotowywał trwał trzy miesiące. Większość rzeczy znał z wizyt w biurze, inne nie był zaskoczeniem. Z częścią kompletnie się nie zgadzał, ale nie głosił swoich poglądów wszystkim wokoło, miał swoje i to wystarczyło. Tygodnie mijały, a Benjen zaczynał nudzić się zajęciami, zarówno praktycznymi jak i teoretycznymi. Starał się nie okazywać znudzena, ale chciał by nadszedł już dzień egzaminów kiedy będzie miał to wszystko już za sobą. Kiedy w końcu nadszedł dzień egzaminu teoretycznego, Benjenowi wydawało się, że jest gotowy w 100%.
Pisał jak natchniony, wydawało mu się, że pisze wszystko czego się nauczył a słowa płynęły na kartkę niemal same. Jednak w pewnym momencie zaciął się, nie tyle nawet, że nie znał odpowiedzi, ale po prostu nie zgadzał się z odpowiedzią, której trzeba było udzielić. -Nonsens, jeśli udziele tej odpowiedzi będzie to wbrew mnie, ale z drugiej strony... po prostu chce już być w terenie i działać, to dość mała cena za zatajenie tego w co się wieży i jaką ścieżką podąża. – pomyślał i zaczął skrobać dalej. Czuł, że udzielone odpowiedzi nie są idealne, ale idąc zasadą, że warto polać wodę po prostu to robił. Dodał trochę od siebie, trochę sobie przypomniał i całość wyglądała jako tako, na pewno na tyle dobrze żeby zaliczyć i mieć całość z głowy. Chłopak wstał, oddał swoja kartkę z odpowiedziami i udał się do poczekalni, gdzie cierpliwie czekał aż komisja poinformuje go czy powinien udac się na egzamin praktyczny, czy spalić się ze wstydu. Oczywiście opcja druga nie wchodziła w grę.
Na wyniki nie czekał długo, okazało się, że odpowiedzi których udzielił były wystarczająco satysfakcjonujące i został już tylko egzamin praktyczny. W tym Benjen był najmocniejszy. Jako zadanie praktyczne dostał tor przeszkód w ruchu. Ruszać musiał się zarówno on jak i ruszały się cele. Na placu było wiele przeszkód, małych pomieszczeń, nasypów czy nawet drzew. Prawdziwy gąszcz po którym poruszały się zaczarowane lalki, jego cele, których zniszczenie czy też trafienie było jego przepustką do zostania aurorem. -Od cholery tych lalek, jak dojdę na drugi koniec to będę całkowicie wyczerpany. No nic, przecież to tylko formalnosć, jeden z kolejnych kroków.[/b] Chłopak gdy usłyszał sygnał ruszył przed siebie i skacząc od przeszkody do przeszkody ciskał kolejne zaklęcia trafiając goniące po placu kukły. Trzeba było przyznać, że było to dość wymagające, szczególnie fizycznie. By nie myślec o tym, liczył pod nosem ile lalek zdołał sięgnąć od samego początku. -Raz, dwa, trzy... – oczywiście w połowie się pogubił, a gdy dotarł do końca placu czekała tam już na niego dwójka egzaminatorów. Chłopak zmęczony, ale zadowolony z siebie uścisnął rękę jednemu i drugiemu i udał się do poczekalni. Upłynęło kilka chwil, a członkowie komisji wyszli do Benjena z pięknym certyfikatem nadającym mu tytuł Aurora. Chłopak z uśmiechem przyjął dokument i podziękował za cały proces rekrutacyjny. Był wymagający, to trzeba było przyznać, ale dla Valora był tylko formalnościa. Teraz zaczynała się prawdziwa szkoła życia, w której miał zamiar zawsze siedzieć w pierwszej ławce.
Kostki 5(1),2
Nicolai O. Dalgaard
Wiek : 39
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192 cm
C. szczególne : zawsze co najmniej kilkudniowy zarost | mocny norweski akcent | blizna na lewej dłoni i po lewej stronie podbrzusza
Oczywiście, że stanowisko młodszego aurora go nie zadowalało, zaś jedyną przepustką do potencjalnego awansu na pełnoprawnego aurora było odbycie trzymiesięcznego, płatnego kursu; rzecz jasna opłaconego z własnej kieszeni, bo Biuro nie finansowało podobnych rzeczy. I ‘płatnego’ było tu w zasadzie słowem-kluczem, dlaczego Nicolai zdecydował się podejść do niego dopiero parę miesięcy po zatrudnieniu, a nie od razu po ukończeniu stażu – nie był to dla niego najlepszy okres, nie przelewało mu się za bardzo i najpierw chciał zdobyć większą stabilność finansową. W tym okresie kawa – czasem z dodatkiem eliksiru pobudzającego – stała się chyba jego największą przyjaciółką, której zawdzięczał przetrwanie. I jeszcze bardziej rozbity rytm dobowy. Pogodzenie wymagających wykładów i zajęć praktycznych z pracą oraz życiem osobistym, tak na dokładkę, okazało się nie lada wyzwaniem, nawet dla kogoś tak systematycznego i poukładanego, jak Dalgaard. Wprawdzie część materiału poruszanego w trakcie kursu przerabiał już w trakcie studiów, części dowiedział się podczas odbytego stażu i w ramach swoich późniejszych obowiązków, już po zatrudnieniu w Biurze, ale i tak notował wszystko z najwyższą skrupulatnością, chłonąc przy tym całą przekazywaną wiedzę niczym gąbka. Nie narzekał, nikt nigdy nie powiedział przecież, że będzie łatwo, ale i tak w głębi odetchnął z pewną ulgą, kiedy kurs dobiegł końca i od zdobycia licencji dzieliły go już tylko egzaminy.
Nie dało się ukryć, że nigdy nie był największym fanem teorii, woląc przekuwać suchą wiedzę na praktykę. Niemniej zdawał sobie sprawę, że tego w żadnym razie nie przeskoczy i nim będzie mógł wykazać swoimi umiejętnościami, najpierw musiał zabłysnąć posiadaną wiedzą. Do egzaminu teoretycznego przygotował się więc należycie, jak zawsze zresztą, bo nie miał w zwyczaju robić niczego na pół gwizdka, czując się całkiem pewnie, gdy wkraczał na salę egzaminacyjną. I wszystko pewnie poszłoby jak z płatka, gdyby nie namolny współkursant usiłujący wyciągnąć z niego odpowiedź na jedno z pytań i egzaminator-służbista, któremu nie chciało się chyba dochodzić po czyjej stronie leżała wina – albo kasa musiała się zgadzać – i… odebrał pergaminy im obojgu, oskarżając przy tym o ściąganie. Nicolai wdał się oczywiście w dość ostrą dyskusję z typem, czując się niesprawiedliwie potraktowany, bo przecież nawet przez myśl by mu nie przeszło, żeby próbować ściągać, ale tamten był całkowicie nieprzejednany, a jego decyzja – nieodwołalna. Ostatecznie został wyrzucony z hukiem z sali, jego egzamin zaś unieważniony. Przy drugim podejściu obyło się już bez podobnych, niemiłych niespodzianek. Nie tylko w dość wyczerpujący sposób odpowiedział na wszystkie pytania z arkusza egzaminacyjnego, jedynie przy kilku zatrzymując się na moment dłużej, ale i zmieścił się w mniej niż połowie przeznaczonego nań czasu. Wahał się trochę przed oddaniem, ale ostatecznie to zrobił, wiedząc, że może sobie jedynie zaszkodzić, jeśli zacznie się nad wszystkim zastanawiać. Egzaminatorzy wydawali się zaskoczeni tym, jak szybko się uwinął, niemniej egzamin zdał i mógł zostać dopuszczony do części praktycznej.
Z praktyką z kolei nie miał najmniejszych problemów – zadanie, które mu przypadło w udziale, wykonał naprawdę dobrze, choć sam miał wrażenie, że miejscami mógł jednak postarać się nieco bardziej czy zrobić coś zupełnie inaczej, bardziej efektywnie. W przeciwieństwie jednak do niego i jego prywatnych odczuć, nadzorujący próbę egzaminatorzy nie mieli absolutnie żadnych zastrzeżeń co do metod jakimi Norweg się posłużył i z radością wręczyli mu papier poświadczający o zdobyciu licencji aurora. Świstek, dzięki któremu jego kariera miała nareszcie nabrać prawdziwego rozpędu.
Lato było tamtego roku wyjątkowo gorące. Londyński beton emanował bolesnym gorącem, ludzie oddychali rękawami i zalewali się potem po kilku minutach spaceru, a ptaki chowały się przed zabójczym słońcem w koronach drzew.
Dean również był cały mokry od potu, ale nie tylko z powodu upałów. Po prostu był jednym wielkim kłębkiem nerwów. Pojawił się na poprawce egzaminu teoretycznego, bo jego pierwsze podejście zakończyło się równie szybko, co zaczęło. Starał się odrzucić te myśli, ale nie potrafił, choć wiedział, że tylko spokój może mu pomóc. Spokój, łatwiej powiedzieć, niż wprowadzić go do swojego życia. Kiedy zegar wybił piętnastą, wraz z grupką innych kursantów, wszedł do niewielkiej salki. Zajął miejsce w jednej z pierwszych ławek, położył dłonie na udach i czekał, aż cała zabawa zacznie się na nowo. Przeleciał spojrzeniem po pytaniach i po prostu zaczął pisać. Wyczerpująco wyjaśniał zawiłe kwestie, starał się nie pominąć niczego i szło mu doskonale, aż trafił na pytanie, którego nie rozumiał ni w ząb. Powtarzał je w głowie raz za razem, ale nic się nie zazębiało. Widząc, że w klepsydrze kończył się piasek, zaczął improwizować. Łączył fakty, dopasowywał do siebie strzępy informacji licząc, że to wystarczy. I wystarczyło.
Część praktyczna okazała się tylko formalnością, bo poszła mu znakomicie. I w końcu, po wielu miesiącach odkładania każdego knuta i po wielu nieprzespanych nocach, udało mu się spełnić marzenie. Oficjalnie ukończył kurs na aurora!
Phoenix A. I. Northwood
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.72 m
C. szczególne : Jest blondynką, ale farbuje włosy na brąz. Ma sporą bliznę na środku klatki piersiowej po działaniach czarnej magii, na które została wystawiona dość długi czas. Pieprzyk nad wargą po lewej stronie.
Kurs - Auror │rok 2016│lipiec - wrzesień│zaraz po ukończeniu szkoły zapisuje się na kurs│
Wszyscy cieszą się wakacjami, wolnością i dorosłością, ale również są ci, co obawiają się nadchodzących zmian. Nie należysz ani do jednych, ani do drugich. Wiesz dobrze, co masz zrobić. Twoje jedyne myśli toczą się wokół kursu aurorskiego. Pewną ręką, starannym, nienagannym pismem wypełniasz formularz. Nie zamierzasz odpoczywać, padać w otchłań kuszącego upalnego lata — wakacji. Odpoczynek jest dla słabych, wiesz, że tacy nic w życiu nie osiągną. Znasz swoje możliwości. Wiesz, że jesteś w stanie osiągnąć, to czego zapragniesz. Codzienne wykłady i ćwiczenia tylko umacniają twojego ducha. Nauka przeróżnych zagadnień związanych z aurorstwem i wykorzystywanie wiedzy w praktyce jest tym, na czym skupiasz się całkowicie — przez trzy miesiące. Wpasowujesz się w ich myślenie w tego, co chcą cię nauczyć, wiesz, że prawdziwe życie to nie tylko durne testy i egzaminy, zastosowanie ich w życiowej praktyce jest bardziej wymagające niż wygłupianie się przed durnymi egzaminatorami. Kurs aurorski ma swoje motto "Jak powinien zachowywać się prawdziwy auror?" Tak też się zachowujesz. Ja małpka w zoo. Taki jest świat. Taki jest system — dostosuj się! Nauka idzie ci dobrze. Masz dobrą pamięć, zwłaszcza że podsycasz ją determinacją i celem zostania aurorem. Przygotowanie do egzaminów przypomina ci szkolne lata. Długie godziny spędzone przy książkach tylko po to, żeby właśnie dziś sięgnąć po to, czego tak bardzo pragniesz. Piszesz, aż niemal pióro wysycha. Wiesz, że będziesz musiała kupić nowe, ono po prostu się zepsuło. Oddajesz swoją pracę przed końcem czasu. Chciałaś, żeby wszystko było perfekcyjnie. Tak też dwa tygodnie później przychodzą wyniki i możesz cieszyć się zdaną teorią. Praktyka jest tym, co wszyscy lubią, albo prawie wszyscy. Należysz do tych pierwszych, chociaż egzaminatorska praktyka wydaje się ciebie irytować. Nie denerwujesz się pierwszym podejściem. Stres nie ma na ciebie żadnego wpływu, zdenerwowanie nie istnieje. Jednak nawet wykluczając te czynniki, które sprowadzają do parteru wszystkich, coś stawia ci na przeszkodzie — ty sama. Poniosło cię trochę. Posądzają cię o oszukiwanie. Chcesz obejść zasady, nic z tego. Złamasy myślisz, dostając zawieszenie na dwa tygodnie. Nie wiesz, z czym właściwie oni mieli problem. Wychodzisz z sali szkoleń i wiesz, że z kolejnym podejściem nie zamierzasz tego spierdolić. Nic nie może ci przeszkodzić. Bezbłędnie wykonujesz zadanie aurorskie, które zostaje ci przydzielone. Determinacja, powaga, spokój i licencja aurorska w kieszeni. Po tym wszystkim pozwalasz sobie na świętowanie w towarzystwie ojca. Facet o niczym nie wie. Nie dzielisz się oczywistościami z innymi. Pijecie piwo, oglądacie mecz, a stara jędza babka przyszła wieczorem ponarzekać, że w domu syf i zaczyna sprzątać; zawsze można na nią liczyć w kwestii ogarnięcia domu i wyrzuceniu pustych butelek po piwie.
Przygotowania do jednego z najtrudniejszych egzaminów w świecie czarodziejów zajęły mu cale trzy miesiące. Notował niemalże każde słowo prowadzących na wykładach, a do ćwiczeń przykładał się tak, jak gdyby od ich powodzenia naprawdę zależało jego życie. Szło mu całkiem nieźle, prawdopodobnie dlatego, że już wcześniej zakuwał ostro do sprawdzianów wieńczących trzyletnie studia w Hogwarcie. Po tylu latach katorżniczej pracy powinien być spokojny o ten kurs, a jednak dawno nie odczuwał tak ogromnego stresu. Cały tydzień przed egzaminem ślęczał nad swoimi zapiskami, popijając w międzyczasie spore ilości kawy. Odpuścił sobie dopiero ostatniej nocy, mając świadomość tego, że przetrenowanie organizmu może przeszkodzić mu podczas części praktycznej. Serce biło mu niemiłosiernie, kiedy wkroczył do sali szkoleń. Zawinął mankiety śnieżnobiałej koszuli, a kiedy zegar ruszył, odkrył pierwsze karty egzaminacyjne. Trudno powiedzieć, czy tak dobrze przygotował się do testu, czy miał szczęście do pytań, ale zakreślał kolejne odpowiedzi w tempie błyskawicznym. Zawahał się tylko przy kilku pytaniach, a i tak był niemal pewien, że rozwiązał je właściwie. Kiedy skończył, okazało się że pozostało mu mnóstwo czasu. Teoretycznie mógł więc sprawdzić wszystko jeszcze kilka razy. Nie chciał jednak kusić losu, bo wiadomo, że na takich sprawdzianach wiedzy łatwo było coś przekombinować. Oddał więc swoją pracę, uśmiechając się uroczo do niezwykle zaskoczonych egzaminatorów. Pewnie myśleli, że skoro już skończył, to znaczy że się poddał, a tu proszę – okazało się, że młody Kain bez najmniejszego problemu przeszedł do drugiego etapu. Trema nadal mu doskwierała, ale po części teoretycznej czuł się już nieco swobodniej. Nie miał zresztą zbyt dużych powodów do zmartwień, bo na etapie praktycznym na jego szczęście wylosował zadanie pojedynkowe, w którym czuł się najlepiej. Stając do walki ze swoim przeciwnikiem, przypomniał sobie o latach szkolnych, deskach klubu pojedynkowego i tych wszystkich zwycięstwach, po których słyszał gromkie brawa. Wspomnienia dodały mu siły, dzięki czemu zniszczył rywala w kilku ruchach, a grono oceniających złożyło na jego ręce upragnioną licencję. Był wniebowzięty. Myślał bowiem, że od uzyskania aurorskiej odznaki dzieli go jedynie ukończenie stażu. Wówczas nie zdawał sobie jeszcze sprawy, jak bardzo się myli…
Nigdy nie przeszkadzało mu bliskie towarzystwo stosów książek, ale gdy przyszło do zdawania kursu zawodowego, odnosił wrażenie, że zaraz nieco wymięknie i najzwyczajniej w świecie sobie daruje. Tyle nauki w trzy miesiące, te spojrzenia, gdy pojawiał się w Ministerstwie. Nie dało się ukryć, że wiedzieli o nim dużo, a przeszłości nie miał najczystszej. To i tak cud, że zamiast gnić w Azkabanie mógł się zrehabilitować, a wreszcie dołączyć do tych, którym pomagał. Wystarczyło tylko nauczyć się bycia dobrym aurorem, prawa, paragrafów, akceptowalnych zachowań... Przynajmniej ze szpiegostwem nie będzie miał problemów, to już mu powinni zaliczyć automatycznie. Wreszcie po niezwykle dłużącym się czasie robienia notatek podczas wykładów, po wyciskaniu ze swoich zdolności wszystkiego, co tylko się dało, stanął przed salą gotów do pierwszej części egzaminu. Teoria nie powinna być przecież taka straszna, prawda? Odetchnął głęboko raz, drugi, poprawił włosy i ubrania, żeby nie zostać wysłanym za drzwi za samą prezencję. W końcu miał zdać test, a nie zaprezentować praktyczny sposób kamuflowania się na Nokturnie. W nerwach zerkał po całej sali, jakby próbując uzyskać odpowiedzi gdzieś ze ścian. Wzrok przesuwał się po egzaminatorze, a w chwilach nagłego olśnienia zaczynał spisywać swoje odpowiedzi. Zrobił tak raz, drugi... i nagle nadzorca stwierdził, że Hayden ściąga. Zaraz, co? Ale... skąd? Cóż, tłumaczenia go nie interesowały. Oczywiście, że nie, jakże miałyby go interesować. W końcu były Śmierciożerca śmiał sobie z nich drwić i zdawać kurs na stróża prawa. Nie poddał się. To nie pierwszy raz jak życie rzuca mu kłody pod nogi. Przed poprawką, usiadł do swoich notatek i czytał je raz po raz, na podstawie skojarzeń zapamiętując wszystkie informacje i skupiając się w dużej mierze na tych, które pojawiły się na unieważnionym teście. Za punkt honoru obrał sobie przebrnięcie przez to do samego końca i z tego też powodu, kiedy pojawił się w sali drugi raz, jak burza przeszedł przez wszystkie pytania. Musiał im pokazać, że się stara i że jest coś warty. Zaskoczenie egzaminatorów skwitował tylko lekkim uśmiechem, z którego biła lekka nuta złośliwości. Praktyka była o tyle gorsza od teorii, że nie dało się wyuczyć odpowiedzi na pamięć, a wszystko co się wydarzy mogło być kompletnie nieprzewidywalne, losowe. Był jednak w połowie drogi i nie zamierzał rezygnować. Co go pokona? Maskowanie? Śledzenie? W pojedynku powinien dać sobie radę. Z rozwiązywaniem zagadek miał w szkole do czynienia codziennie, a te kryminalne niewiele się czasem różniły od tych zadawanych przez kołatkę strzegącą wejścia do wieży Krukonów. Pech jednak chciał, że egzaminatorzy nie byli mu zbyt przychylni. Czy to ten ciążący zarzut o ściąganie na części teoretycznej, a może ten uśmiech na sam koniec albo uprzedzenia względem jego osoby... Unieważniono mu pierwszą próbę. A potem drugą, w sumie z tego samego powodu. Naruszenie zasad. Miesiąc w plecy tylko dlatego, że wybrał drogę naokoło zamiast zbyt oczywistą. Bo był zbyt nieprzewidywalny, albo po prostu po to, żeby go zniechęcić. Nie było jednak takiej opcji. Przy trzeciej próbie twardo trzymał się narzuconych reguł, robił dokładnie to, czego od niego oczekiwano. Kiedy zda egzaminy, będzie mógł działać po swojemu, ale najpierw chciał pokazać, że nie można go tak łatwo odwieść od planów. Udało się. Uczepiony myśli, że tak niewiele dzieli go od zwalczania osób pokroju jego brata, przebrnął do samego końca egzaminu, wręcz do przesady pilnując zasad. Z dumą odebrał swoją licencję, teraz mogąc już pełnoprawnie nazywać się aurorem. Matka uwięziona w ramach swojego portretu w posiadłości pewnie będzie wyrażała jeszcze większe zniesmaczenie tym, kim stał się Hayden, ale jego to nie interesowało. Teraz wreszcie mógł rozwinąć skrzydła. Dosłownie i w przenośni.
Teoria Mówiąc szczerze nie mógł doczekać się kursu na aurora. To było jego takie „malutkie” marzenie, aby stać się członkiem tej dość elitarnej jednostki magicznej. Nie było chyba bardziej czarodziejskiego zawodu niż właśnie auror i to nie tylko pod względem ilości używanych zaklęć, ale również spotykania się z różnymi rodzajami magii. Przyszedł więc na egzamin teoretyczny obkuty jak sto pięćdziesiąt. No, może sto, bo jedno zagadnienie wciąż nie wchodziło mu w głowę. Przygotował więc sobie tycią, naprawdę maleńką ściągę, która miała mu pomóc jeżeli trafi na pytanie którego najbardziej się obawiał. Zacisnął dość mocno zęby, kiedy okazało się, że w istocie znalazło się na arkuszu. Złapał się za głowę, próbując dojść do konsensusu ze swoim sumieniem czy powinien ściągać czy też nie, ale ostatecznie było to jedno z niewielu pytań, na które odpowiedzi nie znał. Dlaczego więc nie poprawić by sobie oceny? Wyciągnął ściągę i bardzo szybko pożałował tego ruchu, przyłapany przez jednego z egzaminatorów. Cóż, nawet nie chciał się kłócić, bo wiedział kiedy był na straconej pozycji. Opuścił więc po prostu salę w okamgnieniu.
~*~
Tym razem obkuł się na blachę i ciut ciut. Wiedział wszystko. Zerwał kilka nocy w asyście ciotki Maeve, aby w końcu nauczyć się tego cholernego zagadnienia. Pewny siebie wszedł na salę egzaminacyjną i zaczął pisanie, bardzo szybko, zadanie po zadaniu wypełniając kolejne rubryki i będąc zadowolonym ze swojej wiedzy. Jego zaskoczenie było ogromne, kiedy w pewnym momencie egzaminator podszedł i zarzucił mu ściąganie. Pełen zaskoczenia zaczął wykłócać się, że nic nie zrobił i że mogą go sprawdzić na egzaminie ustnym, ale nie zdało się to absolutnie na nic. Oburzony tą niesprawiedliwością wyszedł, zanim komukolwiek stała się na tej Sali krzywda.
~*~
Jak to mówią do trzech razy sztuka i teraz nie da już sobie nic zarzucić. Ubrał się nawet w tak wykrojony strój galowy, że nie było szans aby mogła się tam wcisnąć nawet najmniejsza ściąga. Pełen skupienia pisał egzamin, pilnując się i trzymając obie ręce na blacie biurka, nie wyciągając nic więcej i nie zachowując się podejrzanie. Ostatnie szlify, kilka końcowych zdań i voila, napisane. Mógł oddać swoją pracę, co też uczynił wstając i podchodząc do egzaminatora, na którego biurku złożył ją i wyszedł, zanim coś jeszcze mogłoby się spieprzyć. Znając jego szczęście nie było to takie nieprawdopodobne.
Praktyka Był pełen samozadowolenia po otrzymaniu swojego wyniku z egzaminu i przyznał sam przed sobą, że dwie porażki były niczym wobec oceny jaką uzyskał ostatecznie. Była najlepsza jaką mógł sobie wymarzyć. Czekała go jednak jeszcze praktyka. Mówiąc szczerze ćwiczył do niej całymi dniami i nocami, wysypiając się porządnie dopiero na dzień przed samym egzaminem. Wstał pełen energii i wigoru do zdawania, czując się fantastycznie. To właśnie dziś miał spełnić się jego cel, jego dziecięce marzenie i plan na życie. Miał dostać aurorską licencję. Wszedł na salę bardzo pewny siebie, od razu przystępując do egzaminu. Bez cienia wątpliwości rzucał kolejne zaklęcia, atakując, broniąc się i spełniając polecenia egzaminatorów zupełnie tak, jakby robił to już od dawna. Czuł się świetnie, nie robił przecież tego po raz pierwszy – od dzieciaka bronił pluszaki i ciotkę Maeve przed złem. A i ona przygotowywała go też do tego przez całe jego życie. W końcu miał być taki, jak rodzice, pójść w ich ślady – zrobił to instynktownie. Nie dziwił się ani trochę – choć delikatny niepokój w podbrzuszu istniał – kiedy jego nazwisko wyczytano wśród grona osób, które otrzymały licencję. Nie mógł powstrzymać swojej euforii, choć zamiast świętować ze wszystkimi z rocznika, wpierw pobiegł do domu pochwalić się sukcesem.
[eot]
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Boris w końcu postanowił wziąć się w garść i całkowicie skupić się na rozwoju swojej kariery zawodowej. Tym razem miały mu nie przeszkadzać ani przypadkowe zdarzenia na terenie Ministerstwa, ani rodzina czy znajomi, na których i tak poświęcał zaskakująco dużo czasu, w porównaniu do reszty zajęć. Pierwsze podejście nie było jednak tak dobre jak się spodziewał. Nie wiedząc czemu, zapomniał wyciągnąć ściągi przygotowanej przed egzaminem, a niefart chciał, że prowadzący zobaczył to, przez co musiał podejść ponownie do testu. Za drugim razem wszedł na salę egzaminacyjną, by napisać część praktyczną, wiedząc, że będzie to jedynie kwestią czasu, aż odpowie na wszystkie pytania poprawnie i będzie mógł przenieść się do części praktycznej, kończąc tym samym kurs. Gdy tylko dostał kartkę z zagadnieniami, okazało się, że nie mylił się co do swoich umiejętności. Tym razem dbając, by przez żadną głupotę nie zostawić w kieszeni papierków z notatkami, przewertował na szybko położone przed nim papiery, zaznaczył błyskawicznie (i jak się okazało poprawnie) odpowiedzi do każdego pytania, po czym wyszedł. Niedługo potem otrzymał informację, że zostanie dopuszczony do egzaminu praktycznego.
Praktyka Tak jak z teorią, tak i teraz pierwsza próba była dla tak zwanych frajerów, a druga dla przyszłych urzędników. Na nieszczęście Borisa, próbą na części praktycznej była teleportacja, z którą Rosjanin miewał od czasu do czasu problemy. Na szczęście, pomimo początkowych niepowodzeń, dostał drugą szansę pokazania się egzaminatorom, co wykorzystał najlepiej jak potrafił. Drugi test przeszedł bezbłędnie, dzięki czemu chwilę później mógł odebrać do rąk własnych papierek potwierdzający, że był aurorem.
Długie trzy miesiące ślęczenia w sali szkoleń aurorów zdawały się odbijać na samopoczuciu Ariadne bardziej niż mogła się tego spodziewać. Ogrom materiału, który musiała błyskawicznie przyswoić kosztował ją zmniejszenia dawki codziennego snu. Obładowana książkami, notatkami i dokumentami, z którymi nakazano dziewczynie się zapoznać, spędzała tak większość czasu. Z przerwami na okazjonalne jedzenie. Ilości kawy, jakie piła w ciągu tych tygodni zdecydowanie przekraczały progi bezpieczeństwa. Zwłaszcza, że próbowała to wszystko jeszcze łączyć ze stałym odwiedzaniem swojej przyjaciółki. Nic dziwnego, że na egzaminie teoretycznym niemal zwymiotowała ze stresu. Pytania były trudne, tak jak przystało, gdy próbuje się zostać jednym z najwyżej cenionych urzędników Ministerstwa. Ciasny kołnierz koszuli niemalże dusił Ariadne, a pot spływał jej z czoła niczym Niagara. Nie czuła się tak nawet na Owutemach. Skrobała piórem, a drżąca ręka niszczyła zwykle ładne pismo dziewczyny. Kilka pytań udało się załatwić, a ostatnie minuty egzaminu planowała poświęcić na najtrudniejsze z nich. Zamknęła na moment oczy. Próbowała się uspokoić. Albo raczej: próbowała się nie rozpłakać. Nie znała bowiem dokładnej odpowiedzi. Zbyt długo zastanawiała się nad tym, jak ugryźć temat. Ariadne zostało za mało czasu i w końcu oddała niedokończoną kartę z kamienną twarzą. Dopiero w domu pozwoliła sobie na płacz, który ukoiło nieco ogromne pudełko lodów. Za dwa tygodnie przyszły wyniki i wiadomo było, że nie zaliczyła. Dzięki wsparciu Very postanowiła spróbować ponownie. Wizja przeżywania tego stresu ponownie sprawiała, że Ariadne bladła i chwiała się na nogach, ale uparcie pojawiła się na sali. Całą uwagę skupiła na odpowiadaniu na pytania, a nie sprawdzaniu czasu. Udało się napisać naprawdę wiele. Nawet nerwowo uśmiechnęła się do siebie, gdy wychodziła ze sali szkoleń. Uczciły to razem z przyjaciółką lampką naprawdę dobrego wina, kiedy pojawiły się pozytywne wyniki, uprawniające Ariadne do podejścia do egzaminu praktycznego.
Egzamin praktyczny: 3 > 6
Praktyki obawiała się bardziej. Teoria bazowała na dobrej pamięci, umiejętności rozumienia i łączenia informacji oraz wchłonięciu kilkunastu podręczników. Lata nauki w Ilvermorny przygotowały Ariadne do takiego wysiłku. Jeśli chodziło o praktykę natomiast... obawiała się, że nie podoła. Miała zachwycające oceny z Zaklęć oraz OPCM i naturalny talent do używania czarów, a jednak dalej myślała o tym, że na pewno jest wielu lepszych czarodziejów. Bardziej utalentowanych. Zapewne za sprawą czystej krwi i wychowywania się od urodzenia w świecie przepełnionym magią. Ona była dziewczyną dosłownie znikąd. Nikt nie słyszał jej nazwiska, nie kojarzył skąd pochodzi. Pojawiła się nagle i próbowała zająć miejsce w brytyjskim Ministerstwie Magii. Ariadne stanęła przed komisją z nieco opuszczoną głową. Nie poradziła sobie. Wszystko wypadło jej z głowy, a stres przejął kontrolę. Zaczęła się gubić i popełniać banalne błędy. No więc powtórka - powrót do domu z niezaliczonym egzaminem, płacz, napchanie się pizzą i oglądanie pierwszego sezonu Breaking Bad. W końcu miała teraz aż dwa tygodnie wolnego. Dopiero później mogła próbować kolejny raz. Początkowa rozpacz Ariadne prędko zmieniła się w motywację do wzmożenia starań. Dzięki pomocy różnych czarodziejów podszkoliła się w pojedynkach. Starała się codziennie używać różnych zaklęć, nawet do czynności, które wcześniej wykonywała w typowo mugolski sposób. Z nową mocą zjawiła się w komisji. Uniosła podbródek nieco wyżej. Po rzuceniu ostatniego zaklęcia wzięła głębszy wdech, czując kołaczące serce. I nagle usłyszała, że otrzymuje licencję. Zamrugała, orientując się, że faktycznie, to już koniec egzaminu. Wykonała wszystkie polecenia wręcz perfekcyjnie. Egzaminatorzy uśmiechali się. Ariadne dygnęła i na miękkich nogach wycofała, aby paść na łóżko. Zasnęła, wykończona, ale i zadowolona. Następnego dnia przybędzie do Ministerstwa, aby rozpocząć pracę.
Nie ulega wątpliwości ludzkiej jedna, specyficzna rzecz - po ukończeniu wszystkich potrzebnych papierologicznych aspektów podejmowanego stanowiska w postaci uzupełniania dokumentacji i wszelkich innych rzeczy powiązanych bezpośrednio z działaniem Biura Aurorów, Mirta mogła ukończyć w pewnym stopniu najbardziej teoretyczne aspekty powiązane z pracą na danym stanowisku. Co prawda, po ukończeniu studiów, podejmować się musiała najniższego szczeblu, ale jej to w ogóle nie przeszkadzało. Inaczej: nie przykładała do tego jakiejkolwiek uwagi, wiedząc, że nie od razu zdobywa się uwagę zarówno swoją, jak i współpracowników, w związku z czym była gotowa przepracować jako pomocnik odpowiednią ilość czasu. W końcu, jakby nie było, każdy gdzieś kiedyś zaczyna i każdy gdzieś kiedyś kończy, wszak taka naturalna jest kolej tego typu rzeczy. Wszak nic nie trwa wiecznie i każdy gdzieś, w którymś momencie, będzie musiał się zetknąć ze świecą pozbawioną blasku; ze świecą, która jedynie będzie mogła wspominać o latach przeszłych. Ze świecą, której jedynym zadaniem będzie tak naprawdę zadbać o pamięć bliskich. Mirta wiedziała o tym, jak i również była gotowa się poświęcić w dobrej sprawie, nawet jeżeli początkowo napotkała się na pewne trudności powiązane z wykonywaniem obowiązków zawodowych. Ale, nawet jeżeli ktoś mógłby zwrócić na pewne nieprawidłowości uwagę, tak nikt tego nie robił, prawdopodobnie uważając własny czas za ważniejszy. Dlatego mogła robić naprawdę wiele rzeczy i mało kto przykładał do tego większą uwagę. Może niezbyt się starała? Albo na szkoleniach wiele osób uznawało, że z tej gliny nie uda się nic ulepić? Tego nie wiedziała. Wiedziała jednak, jak uzupełniać papierkową robotę w postaci raportów i innych rzeczy sięgających po pergaminy. Może nie było to nic, czym mogła się odznaczyć, siedząc na wygodnym krześle, ale wiedziała jedno - że tak łatwo to jej nie dopuszczą. I, jakby nie było, nie ma w tym nic dziwnego - zawód aurora nie pozwala na wykonanie jakichkolwiek błędów. Inaczej: może i pozwala, ale te wiązałyby się z trwałym uszczerbkiem na zdrowiu lub nawet brakiem życia. Nie narzekała zatem - chociaż z czasem irytacja się uaktywniła, gdy nie mogła po prostu zaangażował się w życie osób wykonujących ten sam zawód.
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Bezpośrednio z Banku Gringotta poszedłem do jakiegoś pubu na Pokątnej, żeby spytać o dostęp do sieci fiu i kiedy za trzecim razem barman się zgodził, przeniosłem się do Ministerstwa Magii, gdzie udałem się bezpośrednio do Sali szkoleń aurorskich. Tam bez zbędnego przedłużania, jedynie po wytłumaczeniu najważniejszych zasad i spraw, zacząłem pisać test pisemny, który z kolei poprawiałem aż sześć razy. Czułem się jakbym całą mądrość zostawił wśród goblinów, zaś wchodząc do tej konkretnej sali straciłem pamięć i większość informacji, które jeszcze godzinę temu byłyby banalne do odpowiedzenia. Po każdym sprawdzeniu wyników łapałem się za głowę, samemu nie rozumiejąc jak mogłem tak spartaczyć sprawę. Gdy w końcu zdałem co miałem, przeszliśmy do części praktycznej, która z pewnością wyjdzie mi lepiej, acz musiałem przyznać – teoria na tyle mnie zestresowała i wkurwiła, że wciąż trzęsły mi się ręce. Wynikiem tego za pierwszym razem nie zdałem, egzamin został przerwany i dano mi chwilę przerwę na uspokojenie, jeden z aurorów przyniósł mi nawet herbatę z kropelką eliksiru uspokajającego. Podziękowawszy mu, po dziesięciu minutach, wstałem i podszedłem do praktycznego jeszcze raz. Tak się jednak złożyło, że akurat kiedy miałem dostać zadanie do wykonania, do pomieszczenia wszedł jakiś zgorzkniały dziadek, ewidentnie obrażony na cały świat i chciał nas zagiąć, jakby nie chcąc dopuścić nas do zdania – dał nam zadanie rzucenia zaklęcia zapomnienia, Obliviate. Zaklęcie to było na bardzo zaawansowanym poziomie i mało kto w naszym wieku potrafiłby je rzucić (co prawda inni kursanci są w różnym wieku, co nie zmienia faktu, że to bardzo trudna sztuka magiczna), jednak ja jedynie uśmiechnąłem się pod nosem i wyczarowałem co miałem, tym samym zdając egzamin, ucierając dziadkowi nosa.
| zt
Mirta I. Lucero-Fernández
Wiek : 37
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 224 cm
C. szczególne : proteza lewego przedramienia, wysoka, zbudowana
Pracowała. Uczyła się, ale i jednocześnie chciała, żeby jej umiejętności przysłużyły się do czegoś więcej niż zrobienia opiekunowi kawy, podsunięcia i siedzenia ostatecznie w jednym miejscu. O różnych typach tego rzeczy wiedziała od znajomych, tak więc starała się uniknąć niepotrzebnych, niepraktycznych wręcz rzeczy - począwszy od marnowania własnego czasu, kończąc natomiast na przepuszczeniu jedynych okazji do wykazania się czymś więcej. Bo może i kawę da się robić dobrą, ale czy to by wystarczyło, aby piastować stanowisko aurora w późniejszym czasie? I o ile na ulicach Meksyku jest różnie, na pewno nie można powiedzieć, że całkowicie bezpiecznie, o tyle jednak zmarnowanie możliwości na dołożenie własnej cegiełki wobec budowania lepszego społeczeństwa nie znajdowało się w jej w planach. O dziwo, gdy Mirta otrzymywała zarówno dokumenty, jak i kolejne zlecenia wobec towarzyszenia podczas obchodów po ulicach stolicy, okazywało się, że jest wręcz stworzona na to stanowisko. I chociaż, oczywiście, pewne błędy naturalnie popełniała, wszak każdy, kto zaczyna, nie może równać się z osobą zaznajomioną z działaniem całego Biura i ogólnie, tak jednak wykazywała się zdolnością do szybszego wypełniania druczków, papierów i innych tego typu dokumentów, które powinny być przechowywane w porządku i ładzie. Isa kończyła zatem wcześniej, robiąc wiele rzeczy skutecznie i bez najmniejszego zająknięcia. Jedno było pewne - wolny czas mogła wykorzystać na coś innego, ciesząc się pensją, która to nadal wyglądała tak samo.
Kolejne dni na stażu mijały Mircie... zwyczajnie; stęchły zapach ulic już jej tak nie przeszkadzał, gdy była brana do pracy w terenie, a i przyzwyczajenie do odpowiednich schematów w zakresie działania czynności aurorskich postanowiło opanować umysł. Może i jeszcze miała wiele do nauki pod tym względem, ale ewidentnie nie mogła uniknąć jednego: toku otwartego na praktyczność. Od zawsze uważała, że jest właśnie tego typu człowiekiem, przystosowanym do pełnienia odpowiednich funkcji. Nie tylko poprzez wypełnianie druczków, ale głównie poprzez wchodzące z łatwością schematy i umiejętność korzystania z nich, gdy tylko trzeba będzie z nich skorzystać. I o ile na innych płaszczyznach ubolewała, tak jednak się z tym wśród znajomych nie kryła. W środowisku pracy - niestety - musiała pewne swoje wady ukrywać. Tłamsić je, ażeby nie stały się czymś, co mogłoby zdecydowanie wpłynąć na dalsze losy i dalsze być albo nie być w swoim wymarzonym zawodzie. Szło jej to całkiem dobrze, bo o ile swojego wzrostu ukryć nie mogła, tak rzadko kiedy wynikały z tego jakieś większe problemy. Końcówka stażu szła prędzej bez większych problemów: skupiona wokół pełnienia obowiązków w sposób jak najbardziej prawidłowy, może nie miała z tego niczego więcej. Może i momentami było nudno, może i czasami chciała coś więcej porobić, ale nie wyrywała się, aby nie zwracać na siebie niepotrzebnej wówczas uwagi. Może i czasami chciała ponarzekać na brak dodatkowych rzeczy, które by pozwoliły jej na zapoznanie z zawodem w terenie, ale nie dziwiła się, iż dane było jej w większości siedzieć właśnie w murach Ministerstwa Magii - ulice Meksyku potrafią być momentami niebezpieczne i podejrzewała, czym kieruje się zarząd, żeby przypadkiem nie stracić potencjalnych pracowników. Szef Biura Aurorów w ostatnim dniu stażu, tuż po tym, jak kobieta weszła do kwatery, zdecydował się powiedzieć słowa, które raczej każdy chciałby usłyszeć: wolne stanowisko w postaci pomocnika aurora zwolniło się pod skrzydłami jednego z pełniących służbę aurorów, co pozwoliło jej mieć absolutną pewność, iż zostanie dopuszczona do interesującego ją zawodu. Co więcej, na stałe - bez żadnych kruczków i bez niczego, co mogłoby się wiązać później z nieprzyjemnościami. Nic dziwnego, że Isa postanowiła się zgodzić na tę propozycję, wszak naprawdę chciała pomagać ludziom. Częściej wychodzić i częściej interweniować, zdając sobie jednocześnie sprawę z tego, jak łatwo może tym samym wpaść w szpony niebezpieczeństwa. A gdy weszła do biura i zawitała wzrokiem na własnym stanowisku, zobaczyła drobny prezent od osób, które najwidoczniej musiały ją polubić. Lewitujący Kapelusz stał się tym samym jej własnością i choć Mirta jeszcze nie wiedziała, do czego go wykorzysta, nie wątpiła w jeden fakt: że nawet gdyby miał leżeć w szafie, wspomnienia z tego dnia prędzej czy później by ją ucieszyły.
Miał w sobie jakieś wątpliwości, których nie mógł się w żaden sposób pozbyć - mimo wszystko wiedział przecież, że może nie wpasowywać się w idealne, książkowe ramy aurora, którego Ministerstwo Magii przywitałoby z otwartymi ramionami. Wierzył jednak, że każdy minus potrafi nadrobić, bo pomimo niedyskretnego wzrostu udało mu się opanować transmutację do, cóż, animagicznej perfekcji, a chociaż zaklęcia czy obrona przed czarną magią nie przychodziły mu z największą łatwością, to przyzwyczaił się do poświęcania nauce ich dużo swojej energii. Pierwszym wyzwaniem miała być teoria, bo Leonardo pomimo najszczerszych chęci nie był w stanie notować na kursie nawet w połowie tak, jak pewnie powinien; na szczęście wystarczyło nieco uśmiechów, uprzejmości i zaraz okazało się, że inni kursanci to naprawdę są tylko ludzie, którzy mogą jakoś pomóc. Trochę wymiany notatek, wspólnej nauki, dużo dzielonych historii i wreszcie Leo mógł przyjść na test z poczuciem, że coś musi umieć, a przynajmniej na tyle, by się zupełnie nie zbłaźnić już na samym starcie. Siedział ze swoim pergaminem właściwie do ostatniej chwili, choć nie zmienił ani jednej podanej już odpowiedzi, za bardzo ufając pierwszym instynktom i za bardzo bojąc się podszczypujących go wątpliwości. Plus wcześniej zawiązanych znajomości był taki, że przynajmniej miał z kim później opić swój sukces... ...który równał się przejściu do praktyki. Vin-Eurico zawsze preferował zajęcia praktyczne, nawet wtedy, kiedy różdżka nie wydawała mu się przedłużeniem dłoni. Już na samym wstępie usłyszał, że jego zadanie musi zawierać element teleportacji, bo ze względu na jego rozmiary nie wydawało się, że może być w tym dobry; oprócz tego kilka ćwiczeń fizycznych, jakaś pokazówka z zaklęciami, podchwytliwie wciśnięte w to wszystko pytanie teoretyczne, by sprawdzić na ile myśli, kiedy działa. I chociaż zakładał, że nie wyjdzie idealnie, to i tak wiedział, że da z siebie absolutnie wszystko, gładko przechodząc w ten tryb akcji, który lubił najlepiej - gdy wątpliwości go opuszczały i gdy zdawał się w pełni na siebie. W tym wszystkim udała mu się nawet teleportacja, każde zaklęcie pomknęło dokładnie tak jak potrafiło, a ćwiczenia fizyczne wydawały się na tyle przyjemnym przerywnikiem, że i teoria poszła bezbłędnie. Pozostało już tylko podziękować, gdy z dumą odbierał zdobytą licencję, doskonale wiedząc co zrobi z nią dalej.
/zt
Orion P. O. Shercliffe
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : Liczne tatuaże, kolczyki, rozległa blizna na lewym boku w kształcie przypominającym słońce
Egzamin teoretyczny: 4 (+parzysta, poprawka bezpłatna) -> 2 Egzamin praktyczny: 4 -> 5 Kostki:Link i kilka w dół
listopad 2016
Był pewien, że po zdaniu studiów wszystko inne będzie już tylko czystą formalnością na jego drodze, a więc i niezbyt uważnie przykładał się do wykładów czy zajęć, dbając tylko o to, by wpisać się na listę obecności, raz na jakiś czas zgłaszając się na ochotnika do wykonywanego w praktyce ćwiczenia. Trudno było zresztą wymagać od kogokolwiek powagi i skupienia, skoro znaczna część kursu odbywała się w najgorętsze miesiące roku, a więc i w jego ostatnie prawdziwe wakacje. Nieraz zdarzyło mu się przesiedzieć wykład popijając eliksir migrenowy na zmianę z pozatruciowym czy rozpraszając się przypadkowym towarzystwem co bardziej urodziwego kursanta czy kursantki, ale też pozwalał sobie na to wszystko tylko dlatego, że ilekroć próbował tylko słuchać, to wciąż wydawało mu się, że już to wszystko wie. I faktycznie gdy nadszedł ten wypomniany mu przez magiczny kalendarz dzień egzaminu teoretycznego zasiadł w swojej ławce dość pewnie, jak zawsze zresztą, przez każde pytanie przechodząc dość gładko, nie wątpiąc w to, że podaje poprawną odpowiedź, nawet jeśli dla popisu rozpisywał je nieco zbyt rozlegle. Cały ten wysiłek włożony w to, by pochwalić się swoją wiedzą przed egzaminatorami niczym paqui swoimi piórami legł w gruzach, gdy obszerność jego odpowiedzi skontrastowana została z pustką arkuszu przeznaczonego na rozprawkę. Długo myślał, pocił się z wysiłku i kombinował, a jednak w końcu uznał, że jeśli nie rozumie za bardzo stawionej w temacie tezy, to lepiej nie dawać odpowiedzi w ogóle, by nie wiązać swojego nazwiska z głupotami, które zdążył już wypisać. Gdy tylko wybrzmiało więc pierwsze ostrzeżenie przed kończącym się czasem - wyczyścił swój arkusz, oddając egzaminatorowi wypełnioną jedynie część z poprzednimi pytaniami. Nie zraził się tym jednak zbyt mocno, przy pierwszej możliwej okazji zapisując się na drugi termin egzaminu, do którego nie przygotował się wiele lepiej, a jednak bez większych trudności zdobył zadawalająco go wysoki wynik. Nie udało mu się jednak uniknąć złego wrażenia na egzaminie praktycznym, podczas którego próbował wykorzystać lukę w spisanych zasadach, by podczas rozwiązania problemu obrać znacznie krótszą drogę, poniekąd wykorzystując to, co zdążył przed nim zrobić ktoś inny. I choć długo próbował wytłumaczyć egzaminatorowi dlaczego to co zrobił nie było wcale oszustwem, to emerytowany auror zdawał się niewzruszony na jego argumenty, w kółko tłumacząc, że kompas moralny każdego dobrego aurora musi pozostać niezachwiany. Do poprawki, po przymusowej dwutygodniowej przerwie, podszedł więc już znacznie poważniej, nie próbując zabłyszczeć sprytem, a jedynie wiedzą techniczną i zdolnościami magicznymi, co szybko opłaciło mu się uzyskaną licencją aurorską.
Dostając egzamin do rąk, Kubańczyk zdziwił się niezmiernie i przez pierwszą minutę intensywnie myślał nad tym czy z nim jest coś nie tak, czy pytania rzeczywiście wydają się takie proste. Może test został podzielony na wiele grup, a mu się trafiła dość łatwa? Albo może przygotowanie się w odpowiedniej uczelni magicznej zaskarbiło mu tyle wiedzy, że część teoretyczną napisał od ręki. Wolał się nad tym nie zastanawiać i nie dłużyć. Pierwsza myśl, zawszę jest najlepszą. Z tym mottem Azar pisał wszystko bez głębszego zastanowienia. Pod koniec jedynie zerknął na papierowy arkusz, bardziej aby sprawdzić czy nie pominął żadnego zadania niżeli w celu wyszukania ewentualnych błędów. Jeśli rzeczywiście zostanie aurorem, nie będzie dane mu aż tak długo rozmyślać. I tym razem zdanie się na intuicję wyszło mu najlepiej. Chociaż, należy przyznać, wszyscy patrzyli na niego niemal jak na Infernusa, kiedy oddał swoje odpowiedzi sporo przed przewidzianym czasem. Bardziej zadziwiające była część praktyczna. Skończyła się wręcz zanim się zaczęła. Chłop miał cały czas wrażenie, jakby przystępował do próbnego. Pod koniec uśmiechnął się kelnersko do egzaminatorek z jakimś miłym podziękowaniem, upewniając się, że to już wszystko. Owszem, było to już wszystko i jedynym, co mu pozostawało to uciec po odebranie licencji zanim ktoś się jeszcze rozmyśli. Czasem czarodziej potrzebuje więcej szczęścia niż rozumu. Jednak dopiero po wyjściu z Departamentu, Az poczuł jak cały stres i niepewność z niego spływają. Otrząsnął się w tym, że jego aurorski problem był całkiem trudny do rozwiązania i jedynie przypadek pozwolił mu skończyć z zadowalającym wynikiem. Albo egzaminatorki uległe chłopięcym wdziękom.
/zt
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Kurs aurora lipiec 2021 część teoretyczna3 > płatna poprawa na 4 i dorzut parzysta > niepłatna poprawa na 6 część praktyczna2 opłata 105g
Na kurs zapisał się pod koniec studiów, co z pewnością udało się z uwagi na noszone nazwisko. Oczywiście Nakir wolał o to nie dopytywać, po prostu sięgając po okazję, jaka mogła się nie powtórzyć. Kolejne trzy miesiące uczęszczał na wykłady i ćwiczenia, słuchając na temat pracy aurora i tego, jak powinien się zachowywać czarodziej na tym stanowisku. Uczyli się wykorzystywać umiejętności w praktyce i wszystko to było ciekawe, ale jednocześnie nie wystarczało. Im bliżej było zaliczeń, tym trudniej było Nakirowi wytrzymać, a jednocześnie czuł coraz większy stres. W końcu co, jeśli przez tyle miesięcy przekonanie, że nadawał się do tej pracy, było jedynie złudzeniem? Nie chciał dopuścić do siebie podobnych myśli, ale niepewność tkwiła w nim od dziecka i odzywała się w najmniej odpowiednich momentach. Ostatecznie zaliczenie poszło jak po maśle i mógł podejść do egzaminów. Tak naprawdę dopiero teraz Nakir poczuł właściwie lęk o to, co będzie, jeśli nie zdoła zdać. Nie chodziło o to, ile będzie musiał płacić za poprawy, ale o fakt, że mógł okazać się równie beznadziejny, co próbowano mu przed laty wmówić. Zapłacił za pierwsze podejście, wszedł do sali, gdzie miał odbyć się egzamin, a kiedy otrzymał arkusze i miał zacząć udzielać odpowiedzi, próbował się wyciszyć. Najwyraźniej jednak zamknięcie oczu i skupienie na uspokojeniu oddechu oraz szybko bijącego serca nie było najlepszym pomysłem. Egzaminator oskarżył go o oszustwo i na nic zdały się próby wyjaśnienia wszystkiego. Musiał zapłacić za poprawę i raz jeszcze podejść do teoretycznej części. Udzielał odpowiedzi tak, jak potrafił, wiedząc, że były poprawne. Jednak trafił na pytanie, którego nie był całkowicie pewien. Zastanawiał się nad odpowiedzią, ale zabrakło czasu, aby spisać efekt rozmyślań. Wyraźnie jednak jego arkusz zrobił wrażenie na egzaminatorach, ponieważ każąc mu przystąpić raz jeszcze do egzaminu teoretycznego, nie kazali płacić za poprawę. Miał traktować to jak uzupełnienie poprzedniego podejścia do egzaminu. Tym razem nie zamierzał marnować dłużej czasu. Zapisał odpowiedzi nim minęła połowa wyznaczonego czasu i oddał arkusz, a dwa tygodnie później usłyszał, że zdał egzamin teoretyczny i może stawić się na egzamin praktyczny. Tego dnia, miało się wszystko rozwiązać i Nakir od samego rana buzował energią. Ukrywał to przed wszystkimi, nie chcąc, żeby naśmiewali się z niego, czy też zwyczajnie dokuczali. Wyszedł z domu szybciej, niż było to konieczne, a później czekał przed wyznaczoną salą, obracając różdżką w dłoni. Zastanawiał się, czy skoro z egzaminem teoretycznym miał problemy, czy podobnie będzie teraz. Nie miał ochoty ponownie podchodzić do wszystkiego i jedyne o czym marzył, to o otrzymaniu licencji i możliwości stania w szeregach aurorów. Ekscytacja powoli próbowała przejąć nad nim kontrolę, ale zdołał nad nią zapanować w chwili, w której został wezwany do sali. Tam wszystko przestało się liczyć, poza przydzielonym zadaniem. Nawet nie zorientował się, kiedy było po wszystkim, a egzaminatorzy bez wahania przyznali mu licencję aurora. Od teraz zaczynało się właściwe życie i przygoda.