Czarodzieje
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Share
 

 (...) Kiedy odszedłeś..

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość


Lucius C. Chaismore
Lucius C. Chaismore

Nauczyciel
Rok Nauki : II
Wiek : 28
Czystość Krwi : 25%
Galeony : 57
  Liczba postów : 63
http://czarodzieje.my-rpg.com/t9135-lucius-carney-chaismore
http://czarodzieje.my-rpg.com/t9160-pisz-co-masz-pisac-i-spieprzaj#256565
(...) Kiedy odszedłeś.. QzgSDG8




Gracz




(...) Kiedy odszedłeś.. Empty


Pisanie(...) Kiedy odszedłeś.. Empty (...) Kiedy odszedłeś..  (...) Kiedy odszedłeś.. EmptyCzw Lip 31 2014, 17:24;


Retrospekcje

Osoby: Lucius C. Chaismore, Gabriel I. Chaismore.
Miejsce rozgrywki:  Korytarz w lochach, miejsce niedaleko Wielkiej Sali.
Rok rozgrywki: 2012.
Okoliczności: Pierwsze od dłuższego czasu, spotkanie z bratem bliźniakiem. W skrócie: Wściekłość, chęć mordu, załamanie i frustracja  w jednym. (mordobicie będzie, hehs)
Powrót do góry Go down


Lucius C. Chaismore
Lucius C. Chaismore

Nauczyciel
Rok Nauki : II
Wiek : 28
Czystość Krwi : 25%
Galeony : 57
  Liczba postów : 63
http://czarodzieje.my-rpg.com/t9135-lucius-carney-chaismore
http://czarodzieje.my-rpg.com/t9160-pisz-co-masz-pisac-i-spieprzaj#256565
(...) Kiedy odszedłeś.. QzgSDG8




Gracz




(...) Kiedy odszedłeś.. Empty


Pisanie(...) Kiedy odszedłeś.. Empty Re: (...) Kiedy odszedłeś..  (...) Kiedy odszedłeś.. EmptyCzw Lip 31 2014, 18:25;

... nie sztuką trafić w środek tarczy... sztuką trafić w cel ukryty za nią...

Minął  już cały miesiąc, odkąd trafił na szkolną wymianę do Hogwartu. I wystarczyło mu jedynie trzydzieści jeden dni by poznać większość nowych osób, odkryć dziewiętnaście sposobów na wymknięcie się nocami ze szkoły,  zdobyć trzy szlabany i zostać dwukrotnie wezwanym do swojego tymczasowego Opiekuna Domu. Jednak spodobało mu się w tej szkole, to trzeba przyznać. Trafił do domu Salazara Slytherina, co przyjął z wielkim bólem. Przeczucie go nie myliło a wszystkie znaki na niebie wskazywały tylko na jedno. Dostał taki sam przydział jak Jego bliźniacza połowa, parę lat temu. Nie miał nawet pojęcia, czy dalej się tutaj uczy czy też studia wybrał w innej szkole.

Nie chciał o tym myśleć. Nie chciał o nim nic wiedzieć.

Wracał właśnie z lochów. Jego kroki ledwosłyszalnie odpowiadały mu cichym echem, gdy coraz szybciej i bardziej energicznie szedł przed siebie. Musiał uciec. Uciec przed tymi, tymi .. fankami. Nie chciało mu się już nawet liczyć, ile listów miłosnych dostał od tych niereformowalnych dziewcząt. Z czystym sumieniem, mógłby sobie nimi całe dormitorium wytapetować, jak i Wielką Salę. Najgorzej jednak było w momencie, gdy te naiwne duszyczki go osaczały. Prawiły komplementy i próbowały go sobą zainteresować a nawet i posuwały się do tego, by dolać mu Amortencji - jak niewinne puchonki. Jednak najgorsze były ślizgonki. W drugim tygodniu od przybycia do Hogwartu, jedna z tych wężowych panien usiłowała go zaciągnąć do schowka na miotły. A druga, bez skrępowania chodziła po Pokoju Wspólnym w za małym o dwa numery i nieprzyjemnie obcisłym mundurku, raz po raz, ocierając się o niego w każdej możliwej sytuacji. Oczywiście obie skończyły w Skrzydle Szpitalnym z efektami jego genialnej transmutacji. A on sam nałożył na swoje dormitorium dodatkowe, ochronne bariery. Nie chciałby się rano obudzić obok czegoś.. potwornego, co zraniłoby jego biedne oczy.

Nie miał pojęcia czemu tak do niego lgną. Nienawidził tego. Nienawidził znajdywać się w takich sytuacjach jak ta. Uciekając ze Wspólnego, niestety wpadł na inne kółeczko wzajemnej adoracji. Wykrzywił wargi w paskudny grymas i niebezpiecznie zwęził ciemne wręcz bezdenne oczy. Nie jest tchórzem, nie będzie powtórnie uciekał przed jakimiś pustymi dziewczynami. Kimże on kurwa jest? Odruchowo jego krok stał się wolniejszy, gdy wyłonił się z cienia z tym swoim wynaturzonym uśmiechem Ślizgona. Bez żadnego skrępowania wmieszał się pomiędzy niewiasty i z satysfakcją dostrzegł jak ich twarze nabrały niezdrowych rumieńców a rozgorączkowane spojrzenia śledziły każdy jego ruch. Górował nad nimi, zresztą jak zawsze.

On w każdej sytuacji jest górą. Zawsze i wszędzie. Zapamiętaj.

Nieśpiesznie otworzył swoje idealnie wykrojone wargi, stworzone jedynie do rzucania kąśliwych uwag -  i świdrując ciemnymi tęczówkami dziewczęta, zaczął do nich mówić. Głosem miękkim jak jedwab, niemalże hipnotyzującym. Każde poszczególne słowo, obracał na języku jakby je smakując, by później pozwolić im na wydźwięk, który zawierał w sobie subtelną kpinę i ironię. Bawił się tymi istotkami. Bawił się nieźle widząc te ich rozszerzone oczy, z których powoli znikała mgiełka rozmarzenia zastępowana złością, gdy zdawały sobie sprawę, że z nich kpił.  Pochylił głowę tak, by jasne kosmyki włosów swobodnie mu opadły na czoło i pozwolił sobie na ślizgoński uśmiech. Mimo tego, że prosto w twarz  im zarzucił,  ich idiotyczne zachowanie - nie odstąpiły go na krok. Z niewzruszoną miną obserwował jak na ich drobnych twarzach wymalowane były uczucia od uwielbienia po wkurwienie. Jak za każdym pieprzonym razem.

Tak łatwo nimi manipulować.
Tak łatwo nimi sterować.
Jak i każdym innym..
Powrót do góry Go down


Gabriel I. Chaismore
Gabriel I. Chaismore

Student Slytherin
Rok Nauki : II
Wiek : 28
Czystość Krwi : 25%
Galeony : 82
  Liczba postów : 121
http://czarodzieje.my-rpg.com/t9174-gabriel-ivor-chaismore
http://czarodzieje.my-rpg.com/t9176-gabi
http://czarodzieje.my-rpg.com/t9177-gabriel-i-chaismore#256882
(...) Kiedy odszedłeś.. QzgSDG8




Gracz




(...) Kiedy odszedłeś.. Empty


Pisanie(...) Kiedy odszedłeś.. Empty Re: (...) Kiedy odszedłeś..  (...) Kiedy odszedłeś.. EmptyCzw Lip 31 2014, 18:46;

Er det faen kødd?!  Tylko mi mogło się to przytrafić! Merlinie, za jakie grzechy sprowadziłeś go tutaj?! To moja szkoła i nie pozwolę mu chodzić po niej jak po jego własności! Nigdy!
Z każdą sekundą myśli Gabriela zalewał coraz większy potok przekleństw i - ku jego przerażeniu - większość brzmiała w ojczystym języku. Jeszcze mu się nie zdarzyło zwymyślać kogokolwiek w tej szkole po norwesku. Taką chwilę na pewno zapamiętałby doskonale. Nic nie miało większej ceny, niż pełne konsternacji rozszerzone oczy naiwnych dziewczyn, które nie wiedziały czy prawił im komplementy pełnym buty tonem, czy mówił już tylko do samego siebie. Czuł się niemal dokładnie tak samo podczas pierwszej podróży pociągiem do Hogwartu. Z jednym wyjątkiem: już nie płakał. Rozsądek kazał mu zachować spokój. Jeszcze nie rozmawiał z bratem, a złość rozsadzała go od środka, jakby przez ostatnie sześć lat kłócili się każdego dnia, nawet spojrzenie we własne odbicie w lustrze zawieszonym nad umywalką w łazience go wkurwiało. Machinalnie przyłożył pięścią w taflę, roztrzaskując ją w na setki drobnych kawałków. Kilka większych poharatało dłoń, lecz nawet fizyczny ból nie miał wystarczającej siły, by ukoić zszargane nerwy. Nie tym razem. Traktował to jak karę wymierzoną prosto w serce. Bolało, jakby ktoś wetknął mu w klatkę piersiową rozżarzony pręt i dodatkowo potraktował czym dużo gorszym, niż klątwa Cruciatus. Lucius mu to zrobił, ale nie potrafił zrozumieć celu czegoś takiego, gdyż w myślach krążyło już tylko jedno pytanie: Dlaczego, kurwa, dlaczego?
Nagle złapał za większy odłamek lustra i przeorał nim wnętrze skaleczonej dłoni. Pod nosem mruczał kolejne przekleństwa, obserwując, jak krew spływa do otworu w umywalce.  Nie myślał nad tym, co robił. Ledwo widział przez łzy wściekłości zgromadzone w kącikach oczu, ale otarcie ich rękawem bluzy niewiele pomogło. Stracił kontrolę  i do czego to doprowadziło? Na własne życzenie ranił siebie. Na dodatek zrobił to dokładnie w ten sam sposób, w jaki postąpił będąc dzieckiem. Przez przypadek zrzucił jakiś flakon z komody. Uciekł, a karę dostał Lucius, ponieważ ojciec o każde przewinienie obwiniał właśnie jego. Jemu się upiekło, ucierpiał niewinny brat, lecz teraz najwyraźniej zamierzał nadrobić wszystkie krzywdy, które go ominęły. Tylko dlaczego musiał zaczynać od tego?
- Hæstekuk. - Zawarczał, oblewając dłoń zimną wodą. Zmył krew ze skóry, nie trudząc się bandażowaniem. Później będzie żałował, że nie wykorzystał tego cholernego eliksiru leczącego rany albo jakiegoś zaklęcia. Najwyżej będzie tłumaczył swój wybryk przed jedną z pielęgniarek. Oby nie trafił na tą, co lubiła wtykać swój wielki nochal w cudze życie. Kto jej kurwa dał takie prawo? Z resztą, nieważne, nie musi tego leczyć. Najwyżej będą jakieś drobne ślady, których i tak nikt nie zauważy. Akurat to obchodziło go najmniej, kiedy jego kopia przechadzała się korytarzami zamku  i choć wydawało się to paradoksalne, to czuł każdy krok bliźniaka stawiany na tych kamieniach. Prawie trzęsły ciałem Gabriela, gdy zakładał drugą - zdecydowanie większą - bluzę. Pod materiałem lewego rękawa ukrył skaleczenia, naciągnął dół na biodra i opuścił dormitorium. Obrzucając kilku domowników pełnym jadu spojrzeniem, zarzucił kaptur. Nie mieli żadnego prawa tworzyć jakichkolwiek domysłów.
Krążył korytarzami lochów mozolnym tempem. Nucił przy tym w swoim ojczystym języku piosenkę, której słowa odbijały się ledwie słyszalnym echem. Jego chrypiący głos brzmiał złowrogo w migotających na ścianach cieniach tworzonych przez pochodnie. W takiej scenerii mógłby nawet wystąpić przed publiką i pięknem, nieprzeniknioną głębią poruszyć ich serca. Byłby do tego zdolny. Miał odpowiednie zdolności. Trzeba je tylko wykorzystać.
Mam to w moich rękach i nic tego nie zmieni... Muszę zrozumieć, że odszedłeś. Przyśpiewywał dłuższą chwilę, stojąc na środku jakiegoś przejścia i kiedy ruszył w dalszą wędrówkę po tak dobrze znanym mu terenie szkoły, ciało przeszył silny dreszcz. Prawdą dłoń wcisnął w kieszeń obcisłych dżinsów, drugą jeszcze bardziej ukrył w rękawie bluzy. Lochy nigdy nie były szczególnie przyjazne, ale w dalszym ciągu płacił za własną głupotę, choć mimo chłodu emocje paliły wnętrze. Powiedziałby, że właśnie one utrzymywały go w tej chwili przy życiu. Skrajne uczucia działały jak zapalnik. Prowokowały do działa. Czyniły Gabriela tym, kim był. Wytrwałym Ślizgonem, który nie porzucał raz podjętej decyzji. Dlatego nie zawrócił do dormitorium. Zniesie wszystko na swojej drodze. Każdą rzuconą pod nogi kłodę wykorzysta na swoją korzyść, a jedną z nich dostrzegł całkiem blisko.
Blond czuprynę wystającą ponad wianek dziewcząt z różnych domów. Przewrócił teatralnie oczami, współczując temu biedakowi, ale coś kazało mu podejść bliżej. Ciężkim krokiem, z wyraźnie bijącą od niego aurą chłodu, obrzydlistwa i tego czegoś, co zmusiło wszystkie uczennice do zejścia mu z drogi. Tylko jedna była na tyle głupia, by tego nie zrobić. Puchonka - czego spodziewać się po kimś jej pokroju.
- Zejdź mi z drogi, szlamowata dziwko. - Wychrypiał, pewnie chwytając ją tuż nad łokciem, zmuszając do spojrzenia na niego. W ciągu sekundy oburzenie dziewczyny zmieniło się w uwielbienie. Kretynka, przebiegło mu jeszcze przez myśl, gdy płynnym ruchem nią szarpnął, niszcząc ostatnią przeszkodę i stanął niczym przykładny kamienny posąg. Albo jedna z tych cholernych zbroi rozstawionych w całym zamku.
Tego się nie spodziewał! Chciał wmówić sobie, że to sen, ale nie oszukiwał samego siebie. Żadnych luster, srebrnej zastawy. Tylko omszały kamień korytarza, kilka pochodni rzucających te przeklęte cienie i on. Jego młodsza o sześć minut kopia. Lucius. Jego brat bliźniak. Nic innego nie miało znaczenia. Nie potrafił wydobyć z siebie słowa. Nigdy nie spodziewał się takiej zmiany. Nigdy, nigdy, nigdy! Kto, do kurwy nędzy, postanowił zabawić się jego kosztem?! KTO?!
Powrót do góry Go down


Lucius C. Chaismore
Lucius C. Chaismore

Nauczyciel
Rok Nauki : II
Wiek : 28
Czystość Krwi : 25%
Galeony : 57
  Liczba postów : 63
http://czarodzieje.my-rpg.com/t9135-lucius-carney-chaismore
http://czarodzieje.my-rpg.com/t9160-pisz-co-masz-pisac-i-spieprzaj#256565
(...) Kiedy odszedłeś.. QzgSDG8




Gracz




(...) Kiedy odszedłeś.. Empty


Pisanie(...) Kiedy odszedłeś.. Empty Re: (...) Kiedy odszedłeś..  (...) Kiedy odszedłeś.. EmptyCzw Lip 31 2014, 21:39;

Ze wstrętem, strząsnął z siebie rękę puchonki, która miała zamiar się bodajże na nim zawiesić, jak na jakimiś pierdolonym wieszaku i od razu wytarł swoją dłoń o spodnie. Niewiele myśląc, nachylił się nad swoją ofiarą i wbijając w dziewczę swoje ciemne oczy, bezceremonialnie warknął do niej niskim, gardłowym głosem by spierdalała. Podziałało? Skądże. Uścisnął palcami grzbiet swojego nosa i wypuścił powoli powietrze ze swoich płuc byleby tylko utrzymać na wodzy swoje nerwy. Jak jego to wkurwiało, że uznawali go za jakieś bóstwo! A zwłaszcza te wszystkie dziewczęta. Już niejednej z nich, mówił prosto w oczy, że chce ją jedynie przelecieć a ta jak zaczarowana, uśmiechała się jedynie do niego zalotnie i praktycznie sama się pchała do łóżka. Faen! Palce u prawej ręki zacisnęły się w pięść i zdecydowanie odsunął się do tyłu. Czemu do chuja pana, czuł się dzisiaj tak kurewsko źle? Żołądek był dziwnie ściśnięty, adrenalina buzowała w jego żyłach jak nigdy dotąd i miał niebywałą chęć na rozpierdolenie wszystkiego co mu wpadnie w ręce. A reagował tak, tylko na jedną osobę.
Podświadomie czuł, wiedział kurwa, że ON tutaj jest. Czuł, że uczy się w tej samej jebanej szkole. I nic z tym faktem nie zrobił. Mógł odmówić i nie przyjeżdżać na wymianę ale czemuż by miał tracić swoją jedyną szansę na normalne życie? W innym, nowym miejscu? Lucius podniósł powoli głowę i niemalże się w nim zagotowało. Denerwowała go nawet ta dziewczyna. Zrobił z powrotem krok do przodu byleby złapać tą dziewuchę i odrzucić ją od siebie jak najdalej gdy czyjeś ramię go ubiegło. Znajomy zapach dotarł do jego nozdrzy i nie musiał nawet podnosić wzroku by wiedzieć, że ma przed sobą swoją wierną kopię, której spotkania tak się obawiał.
Bliźniak. Ten idealny, ten perfekcyjny. Tak, kurewsko dobry.
Oczy młodszego Chaismore ’a gwałtownie pociemniały i gdyby mógł, to samym spojrzeniem by zabijał. Ręce niekontrolowanie zaczęły się trząść i by ukryć ich drżenie, jeszcze mocniej zacisnął swoje długie palce w pięści. Wbił paznokcie głęboko we wnętrze swoich dłoni by ból go otrzeźwił. By nie utracić kontroli nad sytuacją. Nie zwrócił nawet uwagi na fakt, iż zadał sobie kolejną krzywdę, jakich przecież, sam już wiele zaznał w swoim życiu. Nawet metaliczny zapach krwi unoszący się w powietrzu, go nie wspomógł. On nie był zły, nie był nawet wściekły. Powoli wspinał się po kolejnych szczeblach swojej wściekłości, by w końcu osiągnąć swoje apogeum. Istny stan furii. W środku aż go nosiło. Miał chęć uderzyć Gabriela, miał zajebistą chęć zacisnąć swoje żylaste aczkolwiek silne ręce wokół jego szyi i zabrać mu ostatnie tchnienie życia, patrząc mu przy tym prosto w oczy. Wykrzyczeć mu wszystkie słowa, które zbierały się w nim przez tyle lat, kształtując go w tego, kim się stał obecnie. Zatłuc, roznieść w proch i w pył, byleby pozbyć się z siebie tego kurewskiego uczucia. Upaść na kolana i zacząć płakać. Wyrywać sobie włosy z powodu tej spierdoliny emocjonalnej, jaką obecnie odczuwał, patrząc w identyczne jak swoje, oczy swojej bliźniaczej połowy. Na zewnątrz jednak zachowywał się jak pierdolony posąg. Z trudem zachował kamienną twarz i jedynie zajebiście zaciśnięte szczęki były oznaką tego, że jego cierpliwość była ku wyczerpaniu. Każdy mięsień był boleśnie naciągnięty i całą swoją postawą wyrażał gotowość do zaatakowania. W końcu już nie raz i nie sto wzajemnie się atakowali. Rzucali na siebie najgorsze klątwy. Wszystkie, dosłownie wszystkie prócz jednej. Tej uśmiercającej. Nigdy nie wypuścił na brata zielonego światła. Do dzisiejszego dnia. Wszakże to kolor nadziei. Nadziei na to, że wraz z Niewybaczalnym, pozbędzie się tego ciężaru, który dźwigał od przeszło ośmiu lat. Zapomniał nawet o coraz większym tłumie, który się zbierał jak te hieny, które tylko czekały na dobre przedstawienie.
W dalszym ciągu milczenie. Rosnące napięcie buzowało w nim i jedynie nakręcało go jeszcze bardziej, do działania. Do pierwszego ruchu. Do zaatakowania z całych swoich sił. Dopóki usta jego lepszej połowy się nie rozwarły i nie wydobył się z nich zachrypnięty głos. Głos przepełniony równie wielką wściekłością, która i w nim krążyła niczym niespokojny zwierz, czekający tylko na dogodny moment by wydostać się na zewnątrz. Potwór w jego piersi rozszalał się na dobre i nie panując nad swoim instynktem, rzucił się na swojego brata. Zranionymi dłońmi chwycił fałdy jego za dużej bluzy i przyciągnął go mocno do siebie, oddychając ciężko niemal spazmatycznie. Twarz zazwyczaj o wręcz anielskich rysach wykrzywiła się w wyrazie czystej, zwierzęcej furii i nagle począł krzyczeć. Po norwersku jak zawsze gdy się zapomniał.
- Forbanna dritt! Spierdalać, kurwa mać, spierdalajcie wszyscy. Drittskaller! - krzyczał rozpaczliwie, wyzywając przy tym wszystkich, którzy się zgromadzili. Nie zważał na fakt, że klął na nowo poznanych ani na to, że swoimi wrzaskami najpewniej przyciągnie w to miejsce całą Dyrekcję. Musiał pozbyć się tego jebanego ciężaru. Ciężaru będącego zarazem jego największą nienawiścią, mającą sto osiemdziesiąt pięć centymetrów o przenikliwie ciemnych oczach jak Jego. Ciężaru, którego usiłował się z brutalnością pozbyć jak i tego, którego za wszelką cenę próbował odzyskać. Rozganiając tłum, pchnął swoją starszą podobiznę na kamienną ścianę, nie puszczając go przy tym, ani nie odsuwając się od niego ani na krok. Chciał by go bolało. Chciał samą swoją obecnością spowodować w nim, większe pokłady wściekłości jak i wszechogarniającej furii.
- Co tu kurwa robisz, Chasimore?! Czego chcesz?! Znowu chcesz się wpierdalać w moje życie? Nie masz do chuja pana swojego? Spierdalaj, spierdalaj! Faen, kurwa! - z każdym powtarzanym słowem, potrząsał mocno swą podobizną, odnosząc jednak wrażenie, że kieruje słowa sam do siebie. Zdzierał sobie gardło a wściekłość nabierała na sile, patrząc na tak bardzo znienawidzoną twarz, którą musiał oglądać co dzień w lustrze. Przypominać sobie o nim, bo kurwa nie dał o sobie zapomnieć. Nigdy.

Zaufanie, którym Cię darzyłem już dawno spierdoliło,
Stałem się kimś złym, stałem się zimnym skurwielem,
A to wszystko Twoja wina,
Twoja,
I tylko Twoja.
Bo odszedłeś.

I jak się z tym teraz czujesz?

Powrót do góry Go down


Gabriel I. Chaismore
Gabriel I. Chaismore

Student Slytherin
Rok Nauki : II
Wiek : 28
Czystość Krwi : 25%
Galeony : 82
  Liczba postów : 121
http://czarodzieje.my-rpg.com/t9174-gabriel-ivor-chaismore
http://czarodzieje.my-rpg.com/t9176-gabi
http://czarodzieje.my-rpg.com/t9177-gabriel-i-chaismore#256882
(...) Kiedy odszedłeś.. QzgSDG8




Gracz




(...) Kiedy odszedłeś.. Empty


Pisanie(...) Kiedy odszedłeś.. Empty Re: (...) Kiedy odszedłeś..  (...) Kiedy odszedłeś.. EmptyCzw Lip 31 2014, 23:19;

Patrzenie na swoją idealną kopię budziło w nim najgłębiej skrywane emocje. Nawet w dotychczasowych awanturach ze wszystkimi ludźmi nie czuł tego, co do swojego brata. To było jak lawina. Cholernie wielka i niebezpieczna, wywołana echem własnego głosu. Bez wątpienia jednym zwrotem zaczął to wszystko. On, nie Lucius. Byli przecież bliźniakami i właśnie teraz - nie wczoraj, nie w zeszły czwartek, ale dzisiaj - ta skurwysyńska nić łącząca go z nim wróciła. Nie miał żadnych wątpliwości, że utracona w dzieciństwa więź na nowo istniała. Każdy najmniejszy impuls, pojedyncza myśl czy słowo odbijały się w Gabrielu. Doskonale czuł jego złość. Sam był wkurwiony. Wystarczyło dłużej popatrzeć na brata, a następny oddech brał, jakby przebiegł całe błonia. Krew buzowała niczym eliksir mający zaraz wykipieć. Co się z nim działo, że porównywał samego siebie do jakiejś mieszaniny piołunu, żabich oczu, nasion i lepkiej mazi z gumochłona?  Merlinie, ratuj! To nie skończy się dobrze. Nie istniało żadne pierdolone prawo, które da im szczęśliwe zakończenie! I nigdy nie powstanie! Słyszycie pierdoleni czarodzieje?! NIGDY! Żaden z was nie ma tak kurewsko wielkiej mocy, by tego dokonać! I nigdy nie będzie miał.
Chodź i złam mnie. Pochowaj. Skończyłem z tobą. Pragnął wykrzyczeć mu to w twarz i... nie mógł. Nie teraz. Nie tutaj. Był przerażony bardziej, niż przez całe swoje życie. Nie widział go tyle lat, nie rozmawiali ze sobą. Jak miał przeskoczyć dzielącą ich otchłań i powiedzieć jedno proste cześć? Nie dałby rady. Nie sam, a Lucius prędzej wepchnie go przepaść, niż pomoże ją przekroczyć. Nie oszukiwał się, kiedy paraliżował go strach. Dokładnie tak jak teraz. Musiał to przyznać. Nie wiedział, co zrobić - to taka kurewsko oczywista myśl. Merlinie, co miał zrobić? Przecież nie wyciągnie różdżki i nie zacznie obrzucać go klątwami. Żaden z nich nie miałby oporu wykrzyczeć tych dwóch słów, które rozwiązałyby ich problemy. Stanęli na krawędzi i istniało już tylko jedno wyjście. Skoczyć, choć ze wszystkich sił opierał się tej decyzji. Oznaczałoby to - ni mniej, ni więcej - pozwolenie na odwet. Przecież tylko o to im chodziło. Odegrać się na sobie za lata ciszy, cierpień zaznanych w dzieciństwie ze strony mugolskiego ojca. Wiedział, że to nie była jego wina, ale i tak siebie stawiał w roli oskarżonego. Faens ballekuk! Pierdoliło go zdanie innych! To on - Gabriel, a nie jakaś niewydarzona en meggel z Hufflepuffu czy  inna ei tispe z jego własnego domu - gromił ich wszystkich! Poniżał ich wszystkich, kosztem utraty jebanych pięćdziesięciu punktów! I nie dbał o to! Tak jak przestał dbać o swojego brata. O jedyną osobę, na której jakkolwiek mu zależało. Na co czekasz? Pochowaj mnie.
Nie uciekam od ciebie. Już nie, bo wszystko, czego chciałem to ty. Ledwie składał pojedyncze myśli w większą całość, a te uciekały, nim zdążył cokolwiek zrobić. Sparaliżowany patrzył na jego usta wypowiadające norweskie słowa wymieszane z angielszczyzną. Nie wiedział, co działo się z tyłu. Te wszystkie uczennice mogły co najwyżej patrzeć. Jeśli któraś podejdzie, nie będzie litości za wtrącanie się w rodzinne sprawy, bo Lucius odzyskał nad sobą panowanie. Wpadł w furię, a Gabriel tylko patrzył, gotując się coraz bardziej. Bycie marionetką w rękach własnego brata choć raz pozwoliło poczuć mu to wszystko, co zrobił ojciec... cholerny, mugolski zwyrodnialec. Czuł każde wykrzyczane słowo sto razy mocniej, niż otaczające ich kretynki. Miały wspaniałe przedstawienie, bez wątpienia. Nie ma to jak popatrzeć na klnącego Norwega okładającego swojego brata bliźniaka. Istna euforia, kurwa. Szczególnie, że Lucius najwyraźniej wpadł w dziką furię i nie zamierzał puścić mu tego płazem. Chwila zamroczenia spowodowana uderzeniem w kamienną ścianę na chwilę odebrała tę gwałtowną jasność myślenia, ale nawet siła bliźniaka nie mogła go powstrzymać. Nawet zapach krwi dostający się do jego nozdrzy. To go tylko jeszcze bardziej nakręcało. I pokaże mu, gdzie jego miejsce!
Nie miał zbyt wielkiej możliwości na reakcję, lecz nikt nie ustalał zasad ich zagrywek. Jednym sprawnym ciosem z kolana wymierzonym w brzuch pozbył się uścisku, by zaraz dołożyć bratu pięścią z prawej strony. Nie czekał długo, wykorzystywał swoją chwilową przewagę, rzucając się na niego. Bez problemu na nim usiadł i chwyciwszy za oba nadgarstki, skrzyżował je nad głową młodszego Chaismore'a.
- Stopp å faen! - warknął, nachylając się nad jego twarzą. Miał gdzieś, czy poczuje krew sączącą sie z lewej dłoni. Nawet ból przestał być ważny, kiedy to on był górą. Nie było już miejsca na kompromis. Nienawiść względem bliźniaka narastała z każdym oddechem skierowanym na jego twarz. Nie powstrzymywał się przed dyszeniem, rzucaniem tych wszystkich spojrzeń, które kurwa nie mogły go zabić. Pozbycie się go było jedynym czego chciał. Miałby wreszcie swój kurewski, święty spokój. Nic więcej. Bo nic nie zapełni tej pierdolonej pustki!
- Hva i svarte var det?! - Zadał jeszcze jedno pytanie, nim puścił jego dłonie i prostując sylwetkę, spoliczkował go krwawiącą dłonią. Niech zostanie mu chociaż jeden ślad, zanim ktoś przyjdzie ich rozdzielić. O ile te kretynki jakkolwiek zareagują. Nie pozwoli Luciusowi odstawiać takich scen. To była ich sprawa, faen! Ale nie zamierzał mu popuścić i przesunął się wyżej, by biodrami naprzeć na jego klatkę piersiową. Był starszy, do kurwy nędzy! I będzie go słuchał albo zrobi mu krzywdę! Pierwszy podniósł rękę i doskonale wiedział, że na tym się nie skończy. Byli do siebie za bardzo podobni. Czuł to przez tę cholerną bliźniaczą więź, ale już sam jeden knullekompis Merlin wie, co to kurwa jest.
- Co mam kurwa zrobić, żebyś przestał mnie nienawidzić? - Wyszeptał do niego pod wpływem chwili, ani na chwilę nie przestając utrzymywać całego uścisku. Nawet jeśli słowa zabrzmiały w ten cholernie smutny i nostalgiczny sposób, nie okazał tego ciałem. Cała złość pozwalała mu go trzymać, choć przeczuwał, że powie coś tak dosadnego, że to on wyląduje po drugiej stronie barykady. I nigdy nie skończą. Będą zachowywać się jak dzieci. Tworzyć kolejne, pierdolnięte przedstawienie kłócących się o zabawki gówniarzy, jakby nie umieli wyjaśnić sobie pewnych spraw na spokojnie. Bo nie umieli.
Stoję sam. To moja klątwa. Jak mam cię wymazać z moich wspomnień? Nie chcę tego, co w nich znalazłem, a to tylko początek. Chcę być tysiąc mil od ciebie, choć to rozrywa mnie na strzępy.
Powrót do góry Go down


Lucius C. Chaismore
Lucius C. Chaismore

Nauczyciel
Rok Nauki : II
Wiek : 28
Czystość Krwi : 25%
Galeony : 57
  Liczba postów : 63
http://czarodzieje.my-rpg.com/t9135-lucius-carney-chaismore
http://czarodzieje.my-rpg.com/t9160-pisz-co-masz-pisac-i-spieprzaj#256565
(...) Kiedy odszedłeś.. QzgSDG8




Gracz




(...) Kiedy odszedłeś.. Empty


Pisanie(...) Kiedy odszedłeś.. Empty Re: (...) Kiedy odszedłeś..  (...) Kiedy odszedłeś.. EmptyPią Sie 01 2014, 19:23;

Ogień wściekłości palił jego żyły i coraz bardziej trawił jego ciało, zaburzając tym samym jasność myślenia. Nie było mowy o tym by posłuchał brata, gdy popadł w swoisty szał. Jak on śmiał po tylu latach pierdolonej ciszy, nagle stanąć przed nim jakby nigdy nic? A gdzie on był wcześniej, faen?! Gdzie był, gdy ten zwyrodnialec go tłukł jak worek treningowy? Gdzie był, jak spędził wiele bezsennych nocy w swoim pokoju, szlochając, nie! - zawodząc jak zwierzę z powodu swojego życia? Odszedł. A hæstekuk, jego ojciec jeszcze bardziej go poniżał. Oprócz wszystkich ciosów wymierzanych w jego chłopięce ciało, poniżał go także psychicznie. Tak, kurwa. To ten drittsekk, zjebał mu psychikę. I tak mu pozostało do dzisiejszego jebanego dnia. A za to wszystko chciał  ukarać Gabriela, wyrwać mu serce i rozerwać jego duszę na marne strzępy. Posiąść jego wspomnienia i obrócić je w największe koszmary. Nie kontrolował się.  
Złap mnie mocno i pomóż. Pomóż mi albo kurwa, spierdalaj!
Nigdy w życiu nie odczuwał aż tyle emocji naraz, gdy na niego patrzał i widział odbicie swojej twarzy. Tak bardzo mu bliskiej i tak dalekiej, obcej. A emocje, które narastały w nim coraz bardziej i coraz mocniej, były tak cholernie sprzeczne. Odczuwał tą jebaną nić łączącą go z bliźniakiem, zajebiście mocno i był stuprocentowo pewien, że to wszystko tak łatwo się nie skończy. Krótka chwila refleksji wystarczyła jednak, na poluzowanie uchwytu i tym samym, przypłacił ją kolejnym błędem swojego życia. Ledwo co poczuł kopnięcie w brzuch, później wymierzony w niego cios. Przyzwyczaiłem się przecież do bólu, zapomniałeś braciszku? Słowem - zareagował jak szaleniec, gdy Gabriel się na niego rzucił i jednym zgrabnym ruchem posłał na ziemię. Wtedy Lucius zaczął się śmiać - głośno i histerycznie. Przerażająco i zarazem pusto, a echo jego nowej wersji śmiechu, rozszedł się upiornym odgłosem po całym korytarzu, odstraszając tym samym puste idiotki - lepiej od niejednego zaklęcia. Twarz młodszego Ślizgona, nabrała wyrazistych, ostrzejszych rysów, w momencie gdy próbował się uwolnić spod ciała swojego klona i przegrał swoją walkę, gdy ten skrzyżował mu ręce nad głową. Nie - to wcale nie spowodowało tego, że się opamiętał. Wręcz przeciwnie - całkowicie się zapomniał. Spojrzał w tak znajome oczy swojej podobizny i skrzywił się, gdy do jego uszu dotarł rozkaz wydany przez brata. Nie zamierzał przestać, gdy tam w środku, złość go rozrywała na maleńkie kawałeczki. Warknął na swojego bliźniaka, próbował go z siebie zrzucić, pociągnąć za włosy - skrzywdzić. I kurwa nie udawało mu się. Był słaby w stosunku do niego, tak kurewsko słaby. To dokładnie tak, jakby Ci kazano walczyć z samym sobą. No dalej, zabij kurwa siebie. Odważysz się?
Był tchórzem w tej chwili i to tak bardzo go drażniło. Złościło. Wkurwiało. Doprowadzało do szaleństwa i do utraty kontroli. A to wszystko doprowadzało do błędów.
Nie zamierzał jednak sobie pozwolić na takie traktowanie. To, że był młodszy o te pierdolone sześć minut nie dawało mu żadnych przywilejów względem niego. Nigdy. Ze złością obserwował jak Gabriel, prostuje się i policzkuje go. Odskakująca na bok głowa i krwawy ślad na policzku, było jedynym co zapamiętał. Woń krwi zmieszana z ich zapachami, jak i kurzem w brudnych lochach, powodował u niego mdłości. Rozszerzone tęczówki były oznaką szoku i zapowiedzią odwetu. Teraz jednak co innego go zainteresowało. Powoli podnosząc swoją dłoń, sięgnął do opuchniętego policzka i chwilę później spoglądając na splamione palce życiodajną krwią należącą do Gabriela, zacisnął mocno szczęki. Niespodziewanie i z nadzwyczajną szybkością, złapał go mocno za lewy nadgarstek i podsunął sobie jego zranioną dłoń pod nos. Uważnie obadał swym wzrokiem jego ranę i wystarczyło jedno przelotne spojrzenie na twarz brata by wiedział.
- Hva er det? - spytał cichym, niskim głosem. Nie musiał tłumaczyć. Oboje doskonale wiedzieli o co pyta, trzymając w żelaznym uścisku jego blady nadgarstek. Nie czekał jednak długo na jego odpowiedź bo starszy Chaismore, wszystko zniszczył kolejnym pytaniem. Czemu go nienawidził? Luciusa zalała nagła fala wspomnień a każde z nich, było znacznie gorsze od poprzedniego. Wściekłość od nowa go zaatakowała ze zdwojoną siłą i tym razem udało mu się zrzucić z siebie brata. Nie wahając się ani chwilę, przycisnął go swoim ciałem do kamiennej podłogi i sprawnie wyciągnął różdżkę z tylnej kieszeni spodni.
- Fy faen, Gabriel!  - przeklął dosadnie i zaciskając dłoń w jego włosach, niemalże się załamał. Załamał się nad swoim zachowaniem. Tak bardzo chciał go uderzyć - i kurwa nie miał na to siły. Jakaś pierdolona bariera, usilnie go przed tym powstrzymywała. Nie umiał podnieść na niego ręki, tak jak on to zrobił przed chwilą. Z drugiej strony, miał niebywałą chęć pozbycia się go na zawsze. Tyle przeróżnych myśli, przewijało się nieubłaganie przez jego skołataną głowę. Miał teraz przed sobą, swoją wierną kopię i mógł z nim zrobić co tylko chciał. Wystarczyło zacisnąć dłoń wokół jego szyi by zabić. Jeden precyzyjny ruch i .. koniec. Tak, łatwo. Tak, szybko. Pajęcze palce zacisnęły się gniewnie na przekaźniku mocy i bez ostrzeżenia, jebnął pierwsze z brzegu zaklęcie, w pobliską ścianę. Nie odrywając swoich oczu od wielkiej dziury w ścianie, tudzież nowo utworzonego przejścia, pokręcił głową i dopiero wtedy raczył na niego spojrzeć.
- A co jesteś w stanie, kurwa zrobić? Teraz sobie o mnie przypomniałeś? Po tylu jebanych latach? - warknął cicho, łapiąc go mocno za brodę by spojrzał mu w oczy. By dostrzegł to wszystko, co od wielu lat wzbierało się w nim. Jak dzień po dniu, cegiełka po cegiełce, budował wokół siebie pieprzone mury. Odgradzając się tym samym, od wszystkich a najbardziej od Niego. Systematycznie chowając w sobie wszystkie ciepłe uczucia i zakładając maskę obojętności - tak zaczął żyć. Stał się  genialnym manipulatorem, mistrzem słowa. Nie drgnąłby mu żaden mięsień podczas kłamania - i bez żadnych problemów wmówiłby komuś, że zabił jego matkę. Z kolei inną osobę z łatwością, by zachęcił do popełnienia zbrodni. Kłamstwa czy też półprawdy wychodziły z niego równie łatwo, jak obelgi. Doprawdy, nikt nie wie jak wielką kontrolę miał nad swoimi uczuciami jak i ciałem. Potrafi samym tonem głosu sprawić, by człowieka przeszły dreszcze przyjemności, jak i zwiastować nim długą i bolesną śmierć. Jaki więc był naprawdę? Tego nikt nie wie. Nawet on sam.
Kurwa mać, nienawidził tego życia.
Powrót do góry Go down


Gabriel I. Chaismore
Gabriel I. Chaismore

Student Slytherin
Rok Nauki : II
Wiek : 28
Czystość Krwi : 25%
Galeony : 82
  Liczba postów : 121
http://czarodzieje.my-rpg.com/t9174-gabriel-ivor-chaismore
http://czarodzieje.my-rpg.com/t9176-gabi
http://czarodzieje.my-rpg.com/t9177-gabriel-i-chaismore#256882
(...) Kiedy odszedłeś.. QzgSDG8




Gracz




(...) Kiedy odszedłeś.. Empty


Pisanie(...) Kiedy odszedłeś.. Empty Re: (...) Kiedy odszedłeś..  (...) Kiedy odszedłeś.. EmptySob Sie 02 2014, 10:49;

Słaby - tak postrzegał swojego brata. Co z nim zrobiły te lata w Stavefjord? Poddał się i pozwolił stłamsić? Gdyby tak było, nie rzucałby forbannelsene tak łatwo. Nie potrafiłby. Byłby normalny. Inny. Oni sami nie byliby tak podobni. Tak różni. Faen! Co się stało przez te jebane sześć lat? Kiedy pojawił się ten cholerny mur, którego nie mogli przekroczyć. Chciał, ale sam nie był do tego zdolny. Już nie. Mimo całej nienawiści, wzajemnego bólu, obwiniania o porażki, Gabrielowi dalej zależało na bracie. Może nie tak samo, ale nie spędził dnia, nie myśląc o nim. Okłamywał samego siebie, wypierał z własnych myśli i do czego to doprowadziło? Pierwszy podniósł rękę, a bliźniak zanosił się śmiechem. Jak szaleniec. W którym momencie tak bardzo uległ przeszłości? Czyżby to była jego forma obrony, reakcji na stres. Dlaczego go nie uderzył? Dlaczego, faen, to robił?!
Nienawidzę wszystkiego w tobie, więc dlaczego...
Swoją złość na brata zamknął tak szybko. Okazał słabość, pozwalając mu zasiać w myślach wahanie i przez to nienawidził go jeszcze bardziej, niż wcześniej. Skrajne emocje nie pozwalały mu jasno myśleć. Chciał tylko udowodnić swojej kopii, że... właśnie, co? Po prostu nie zamierzał przegrać ich starcia. Za nic w świecie nie wycofa się ze swojego postanowienia. Nawet jeśli poniesione straty będą większe od potencjalnych zysków, to nadal będzie sukces. Zniszczenie własnego bliźniaka, zapanowanie nad wszystkim - prawdziwe zwycięstwo. Bez wątpienia. Tylko jak miał tego dokonać, kiedy jego pokłady uczuć, mieszanka wspomnień i dawno rzuconych rękawic nie mogły znaleźć jednego wspólnego toku myślenia. Za to więź łącząca go z bratem działała. I to tak kurewsko dobrze, że nie musiał długo czekać, aż wykorzysta odrobinę wahania Gabriela, żeby być górą chociaż przez krótką chwilę.
Coś się zmieniło. Gdzie zrobiłem błąd? Lucius nie przejawiał wcześniej zainteresowania jego własnymi obrażeniami. Nie pozwalał mu na to. Nigdy nie zwierzał się młodszemu o te jebane sześć minut braciszkowi z tego, co działo się po drugiej stronie lustra idealnego syna. Zbyt dobrze wiedział, że stanowiłoby to tryumf tak wielki, iż mógłby pławić się w nim do końca świata. Ukochany dzieciak apodyktycznego ojca - drittsekk - został zgnojony. Próbował sobie wmówić, że ten kjøtthue wyżył się na Gabrielu, bo Luciusa nie było pod ręką. Kłamał przed samym sobą, potęgującą nienawiść do całego świata, jednak i tak wylądował w rzeczywistości. Ledwie czuł wszystkie ruchy brata i kiedy znalazł się pod nim, dostrzegł różdżkę. Nie kontrolował samego siebie, rozszerzone oczy pełne strachu, dolna warga drżąca jak cholerna osika i wyczekiwanie na następny ruch niemal go zabiło. Nigdy nie było mu tak gorąco. Krew zdawała się przedrzeć przez żyły i zalewać jego wnętrze w całości, byleby dać upust swojej sile. Wystarczyło jedno słowo, by wszystko skończyło się. Zapewne tak jak trzeba. Idealny - w oczach Luciusa bardziej kochany - brat wyda z siebie ostatnie tchnienie, a on będzie mógł zapanować nad tłoczącą go złością i dokonać zemsty. Tylko o to mu chodziło, więc dlaczego - faen - tego nie zrobi?! Już chciał wykrzyczeć coś, co by sprowokowało do rzucenia tych dwóch słów, kiedy gwałtownie zacisnął oczy, słysząc jakiś rumor i sypiący się gruz. Nie zabił go. Nie wiedział czy odetchnąć z ulgi, czy jeszcze większego strachu.
Dłoń trzymająca go za włosy była taka ciepła. Co to kurwa miało być?! Brat, który go nienawidził, dawał mu ciepło. Ciągniecie go za blond kosmyki niespecjalnie sprawiało ból. Było mu tylko ciepło, jakby się powstrzymywał, przepraszał za cierpienie. Hæstekuk! Paranoja, kurwa! Dlaczego nie przyłożył mu, kiedy miał do tego okazję? Jemu przyszło to z taką łatwością, ale wtedy nie czuł tego wszystko. Czy on także uświadomił sobie istnienie tego cholernego gówna między nimi? Jeśli obaj to czuli, dla świata będzie, jeśli cała ta apokalipsa zacznie się teraz. Inaczej oboje rozniosą mury tego zamku w proch i nic ani nikt ich nie powstrzyma. Bez względu na koszty i wypowiedziane przez nich słowa. Tego nigdy by nie oszczędzili. Żaden. Zwłaszcza Lucius. Nie zabił go zaklęciem. Zabije słowami. Nie trzeba było specjalnie o to prosić. Byli do siebie tak kurewsko podobni, że aż bolało. Tyle lat rozdzielenia, ale skończyli w ten sam sposób. W tym samym miejscu. W tej samej sytuacji. I nic nie mógł zrobić, tak jak mu wykrzyczał w twarz, a on mógł tylko wstrzymać oddech, bo miał całkowitą rację.
Więc gdzie teraz jesteś? Próbowałem żyć bez ciebie. Duszę się. Potrzebuję cię, by oddychać.
Myślałem, że się wspinam na górę, ale to ciągnie mnie w dół.

Tonął. W krótkich słowach brat przekazał mu całą prawdę. Nie mógł zrobić nic, co zatrze przeszłość. Mogli jedynie udawać, że nigdy nie miała miejsca, ale to byłoby jeszcze gorsze. Razem stworzyli ten cholerny mur i razem będą musieli go zburzyć. Jeśli będą chcieli, a nic na to nie wskazywało. Nic. Żaden pojedyncze słowo nie dawało szansy, że kiedyś dojdą do ładu. Co najwyżej dalej będą siebie unikali, a kiedy się zobaczą na jakimś korytarzu albo zajęciach - po prostu obiją sobie mordy, dostaną szlaban, stracą parę punktów i złapią szlaban. I nic więcej nie będzie miało miejsca. Aldri.
- Ikke noe. - Wychrypiał z trudem, czując długie palce zaciśnięte na szczęce. Wiedział, że powinien powiedzieć coś więcej, ale i tak nic by tym nie osiągnął. Nie da się stłamsić, nawet jeśli znalazł się w takim położeniu. Nie był już dzieckiem, które słuchało każdego polecenia ojca. Już nie i nie zamierzał słuchać brata, kiedy wciąż miał coś do powiedzenia. Niech tylko da mu tę kurewską szansę, by mógł naprawić swoje błędy. Niech powie, że też ma serce i nie zostawi tego w takim stanie. Niech tylko....
Nie jestem sobą. Czuję się jak ktoś inny. Upadły. Bez twarzy. Część mnie jest martwa. Potrzebuję cię, by żyć. Odrzuciłem to. Zostałem zapomniany.
Powrót do góry Go down


Lucius C. Chaismore
Lucius C. Chaismore

Nauczyciel
Rok Nauki : II
Wiek : 28
Czystość Krwi : 25%
Galeony : 57
  Liczba postów : 63
http://czarodzieje.my-rpg.com/t9135-lucius-carney-chaismore
http://czarodzieje.my-rpg.com/t9160-pisz-co-masz-pisac-i-spieprzaj#256565
(...) Kiedy odszedłeś.. QzgSDG8




Gracz




(...) Kiedy odszedłeś.. Empty


Pisanie(...) Kiedy odszedłeś.. Empty Re: (...) Kiedy odszedłeś..  (...) Kiedy odszedłeś.. EmptySro Sie 06 2014, 15:59;

Czym objawia się szaleństwo? Niedorzecznymi wyborami życiowymi, głupimi myślami czy uczuciem rozpierdolenia umysłowego? Czuł się fatalnie - i nie wiedział dlaczego. Nie miał pojęcia czemu właśnie teraz, odpuścił sobie wykonania na nim wyroku.  Rzeczy, która miała ukoić jego skołatane nerwy i dać nadzieję na lepsze -  i o wiele łatwiejsze życie, bez swojej drugiej bliźniaczej połowy. Nie skierował na niego swojej różdżki i nie wymówił dwóch śmiercionośnych słów,  które miały być jego osobistym zbawieniem. Nie rzucił nawet jebanego Crucio. Starał sobie wmówić, że to ten kurewski magiczny patyczek odmówił mu posłuszeństwa bądź, że zapomniał odpowiednich słów. Co był ewidentnym kłamstwem, zresztą jak całe jego życie. Wszystkie uczucia, słowa, gesty - perfekcyjną maską. Dopóki nie spojrzał dzisiejszego dnia, w oczy brata. Co w nich takiego było, że zrzucił ten wizerunek skurwiela? Nie wiedział. Tyle niewiadomych go osaczało i czekało jedynie na wyjaśnienie,  a on czuł się jak szaleniec. Rozjebał pobliską ścianę - z czystej ludzkiej bezsilności. Tak nowe uczucie a zarazem tak stare, że nie wiedział jak się zachować. Co powiedzieć - bo był pewien, że nim otworzy swoje usta, to wyjdą z nich same obelgi. Spojrzenie by było rozpaczliwe i pełne bólu. Twarz ściągnięta w poczuciu winy od wielu, wielu lat. Dostrzegalnie głębokie sińce pod oczami, spierzchnięte wagi i oklapłe, bez życia włosy. Prezentował sobą obraz nędzy i rozpaczy a ukrywał to wszystko pod fasadą swojego paskudnego charakteru. Teraz jednak nie umiał zatrzymać galopujących myśli jak i powściągnąć swoich emocji, które były aż nadto uwidocznione na jego twarzy. Gabriel z powodzeniem mógł je odczytać - o ile, był  wystarczająco spostrzegawczy. Oddychając nierówno,  nagle zamknął powieki. Nie mógł patrzeć na twarz bliźniaka, u którego zaobserwował czyste uczucie strachu. Widział jego drżące wargi, wyczekujące spojrzenie na ujrzenie najprawdopodobniej zielonego promienia i .. zdziwienie? - że, tego jednak nie dokonał. Czyżby gryzło go sumienie? A skąd! On - Lucius Carney Chaismore - nie posiadał czegoś takiego a może do tej chwili nie wiedział, że coś takiego ma. W każdym razie znienawidził ów uczucie. Powodowało jedynie totalny chaos w jego głowie.  
- Faens ballekuk! - warknął cicho pod nosem i wyprowadził precyzyjny cios pięścią.. tuż w kamienną podłogę, zaledwie pół cala od cennej głowy swojego brata. Usłyszał głuchy trzask najmniejszych chrząstek w dłoni i przeszywający ból w momencie gdy skóra na jego kostkach, pękła. Smród krwi, ponownie uderzył w sfrustrowanego Luciusa, który jeszcze bardziej nachylił się nad swoim bratem, wwiercając w niego drapieżne a zarazem rozgorączkowane spojrzenie.  
- Co ja mam teraz z Tobą zrobić, co Chaismore? Zabić kurwa, by mi ulżyło? Mam się stać pierdolonym mordercą by się Ciebie pozbyć? - spytał, zniżając swój głos do ledwo słyszalnego szeptu, przybierając jednocześnie na swoją twarz paskudny i ironiczny uśmiech. Nie było w nim krzty ciepła, tego nawet nie należało się po nim spodziewać. Nie w tej chwili. Był pieprzonym egoistą - fakt. W końcu zawsze był sam. Początkowo było trudno. Z czasem jednak nauczył się to akceptować. Nauczył się polegać i ufać tylko sobie. Nauczył się znajdować drogę w mroku, w którym przebywał od najmłodszych lat. Z czasem ten mrok stał się jego przyjacielem, ochroną i ucieczką. Nauczył się być sam w życiu tak jakby nauczył się regułki na egzamin z teorii. Nawet jego sny były mroczne i samotne. Nigdy nie pojawiła się w nich osoba, która mogłaby być obok niego w najczarniejsze noce. Nie śnił, nie marzył, nawet nie przypuszczał, że na świecie jest ktoś kto mógłby wprowadzić światło do tego mroku. Osoba, która mogłaby rozświetlić te wszystkie samotne ścieżki, którymi podążał odkąd tylko pamiętał. Od zawsze był samotny więc nauczył się robić wszystko samemu. Doskonale wiedział, że całe swoje życie spędzi w samotności, wiedział też, że był w stanie to przeżyć. Te słowa były dla niego jak codzienna modlitwa, talizman i wiara. W tej chwili, naprawdę pojął sens tych słów i zrozumiał jak nigdy to czego uczył się przez te wszystkie poprzednie lata. W pewnym sensie było mu lżej, przynajmniej nie miał już zbyt wiele do stracenia. Serce, uczucia i dusze stracił zanim tak naprawdę zdołał pojąć, że je ma. Nie miał nikogo, więc nie musiał się bać, że straci najbliższe mu osoby - nikt taki dla niego nie istniał. Miał jednak absolutną świadomość, że gdyby od dziecka nie uczył się polegać tylko na sobie, gdyby nie nauczył się żyć w tej pancernej, pozbawionej uczuć i emocji skorupie, gdyby tylko miał kogoś obok, a zwłaszcza swojego bliźniaka - nie potrafiłby żyć tak jak teraz. Gdyby jego życie wyglądało chociaż trochę inaczej nigdy nie znalazłby się w tym miejscu i nie usiłowałby zabić swojego brata samymi słowami. Było już jednak za późno by coś zmienić w swoim życiu, a odosobnienie i zło odcisnęły na nim swoje piętno. Całe życie podążał tą mroczną i samotną ścieżką, która dzisiaj zaprowadziła go w jeszcze większą ciemność. Została mu już tylko pustka panująca w nim i naokoło niego. Od zawsze był małomówny a teraz miał wrażenie, że kurz osiadł mu na ustach. Milczał o wszystkim o czym powinien mówić. Zbyt potulnie przyjął los, który na siłę narzucili na niego inni. Zrozumiał to jednak gdy było już po wszystkim. Teraz jednak widząc przed sobą twarz brata, ujrzał tym samym swoją jedyną, niepowtarzalną szansę. Szansę na to by uwolnić się z pazurów ciemności i tej jebanej obojętności, która na stałe już do niego przywarła. Marszcząc lekko czoło,  zmierzył bliźniaka z spode łba i podejmując najtrudniejszą decyzję swojego życia - dał mu jego ostatnią szansę. Z trudem wsparł się na swoich poranionych dłoniach a chwilę później już podnosił się z kamiennej podłogi. I jedynie ten jego paskudny, niemalże leniwy uśmieszek zawitał w kącikach jego bladych warg w parze z przenikliwym spojrzeniem. I wtem brata powitał na nowo słowami - jak przystało na rodowitego Chaismore’a.  
- Zajebiście Cię widzieć.
Powrót do góry Go down


Gabriel I. Chaismore
Gabriel I. Chaismore

Student Slytherin
Rok Nauki : II
Wiek : 28
Czystość Krwi : 25%
Galeony : 82
  Liczba postów : 121
http://czarodzieje.my-rpg.com/t9174-gabriel-ivor-chaismore
http://czarodzieje.my-rpg.com/t9176-gabi
http://czarodzieje.my-rpg.com/t9177-gabriel-i-chaismore#256882
(...) Kiedy odszedłeś.. QzgSDG8




Gracz




(...) Kiedy odszedłeś.. Empty


Pisanie(...) Kiedy odszedłeś.. Empty Re: (...) Kiedy odszedłeś..  (...) Kiedy odszedłeś.. EmptySob Sie 16 2014, 12:21;

Doskonale pamiętał chwilę, kiedy zostali rozdzieleni. I kto ją zainicjował. Miał tylko dziesięć lat, kiedy własny ojciec wyrzucił go do obcego kraju, obcych ludzi. Nawet nie znał języka! Mugol decydował o życiu Gabriela, a matka - czarownica - nie mogła zrobić nic. Ba, nie chciała! Była tylko kolejną marionetką w życiu tego skurwysyna. Miała magię, a nie potrafiła ochronić własnych dzieci przed cierpieniem. Przez lata odosobnienia doskonale zrozumiał, co się stało. I wiedział, jak wiele się zmieniło.
Nie poznawał samego siebie. Nie poznawał Luciusa. Zadziwiające, jak wielką siłę posiadała rozłąką dwóch osób, które zawsze powinny być razem. W końcu byli kimś więcej niż braćmi, ale najwyraźniej świat noszący imię tego skurwiela miał inne zdanie. Gdyby tylko był w stanie coś wtedy zrobić... gdyby. Co dziesięciolatek potrafił? Przecież ojciec doskonale zadbał, by nie umiał nic ponad te niepotrzebne mugolskie sztuczki. Związałby sznurówki? Dobre sobie i całkowicie godne czarodzieja, a matka wydała ciche - cholernie ciche - przyzwolenie.
Jednak kiedy patrzył na niemal własną twarz ściągniętą tymi wszystkimi emocjami, coś w nim pękało. Nie umiał tego nazwać, ale doskonale zdawał sobie sprawę, do czego to prowadziło. Właśnie teraz. Mógł tylko przeklinać samego siebie, słysząc pełne zawiści słowa brata. Zbyt wiele się zmieniło w ciągu ostatnich lat, ale ile - fy faen! - zmieniło się przez ostatnie dziesięć minut. Nawet w samym sobie nie dostrzegał już tego, co się w nim ukształtowało. Gdzieś przepadło. Znikło. Jakim - kurwa - cudem to możliwe?!
- Chaismore - wymamrotał do siebie, zaciskając powieki. Nie mógł patrzeć na brata. Im dłużej widział ciemne tęczówki, identyczny grymas twarz, tym bardziej czuł, jak cała jego osoba nagle przestaje istnieć w ten cholernie niezrozumiały sposób, który niszczył. Siał grozę w szalejących myślach, nie pozwalał poruszyć kończynami. Wreszcie wdzierał się w najgłębsze zakamarki istoty Gabriela i nawet tam czynił zniszczenie. Ledwie kontaktował z rzeczywistością, kiedy przeszyły go wspomnienia z dzieciństwa. Dokładnie te same, które wypierał z pamięci w chwilach takich jak ta. Gdy otoczony ludźmi, był sam.
Przytłoczony tym wszystkim, ogarnięty nagłą bezsilnością nie był w stanie zrobić zbyt wiele. Właściwie nic. Nawet wzięcie kolejnego oddechu stało się czynnością niemal niewykonalną. Co się, do kurwy nędzy, z nim działo? Gdzie popełnił ten jeden pieprzony błąd?! Gdzie, kurwa?! Kto śmiał wtrącić swoje jebane dwa knuty do jego życia? Kto?! Niech tylko dopadnie tego przebrzydłego gada i wyłupi mu oczy, żeby pławić się w zwycięstwie. Nikt nie będzie dyktował mu, jak ma żyć. To on stawiał warunki, a nie jakaś marna istotka, ledwie potrafiąca skleić słowa w zdania. On, nikt inny! Tylko dlaczego czuł, że Lucius miał z tym coś wspólnego? Jego brat - niegdyś najważniejsza osoba w życiu małego Chaismore'a - stał się obcym i wiedział, że to on zawinił. Nikt inny. Odtrącił bliźniaka będąc dzieckiem, a teraz stało się coś, co nie pozwalało mu zostawić sprawy niewyjaśnionej, choć nie potrafił znaleźć na to słów za to mógł zrobić tylko jedno.
Ostrożnie chwycił jego krwawiącą dłoń, patrząc jak karminowe strużki tworzą wzory na skórze i skapują na chłodny kamień, czy znaczą twarz samego Gabriela. Przysunął palce do ust, dmuchając w nie ciepłym powietrzem, jakby miało to złagodzić ból, do którego żaden z nich nigdy w życiu by się nie przyznał. Po prostu nie istniała taka możliwość. Zbyt dużo do stracenia, kiedy jeszcze nie odzyskał brata. Tym razem chciał mieć pewność, że go nie odtrąci. Szlag!
- Lucius - szepnął, podnosząc sie do siadu. Nie chciał rozmawiać z nim w jakiejś wymyślnej pozycji, kiedy bał się patrzeć w identyczną parę oczu. Nie teraz. Błagam, nie teraz. W myślach prawie nie kontrolował swojego zachowania. Palcami drugiej dłoni przebiegł leniwie po policzku młodszego bliźniaka i zacisnąwszy powieki, ułożył ją na jego karku, po czym z całej siły przyciągnął do siebie, by przytulić się do niego. Cholera, niewiele brakowało, by się popłakał, kiedy szeptał kolejne słowo: - Carney. - Brakowało mu go. Sam przed sobą przyznał się do tego, ale przed nim nie chciał tego robić. Spętany w kajdanach strachu i niewypowiedzianego bólu chciał tylko czuć blisko jedyną osobę, którą kiedykolwiek darzył głębszymi uczuciami. Nie potrafił powiedzieć z jakiego powodu tak się działo, ale nie mógł stracić resztki swojego człowieczeństwa. I tak za utratę wszystkiego winił siebie. Odrzucił brata, a teraz miał tę kurewską jedną szansę, by go odzyskać. Tylko co miał zrobić? Żadne słowa nie zniszczą istniejącej między nimi przepaści. Żadna więź, nie ważne jak potężna, nie sprawi, że zbliżą się do siebie w ciągu sekund. Jeśli Lucius będzie tego chciał, zrobi wszystko, by naprawić jeden błąd z dzieciństwa. I całą serię tego, co stało się przed ich rozstaniem.
- Eg har sakna deg - wyszeptał, nie potrafiąc powiedzieć niczego innego, kiedy w myślach wołał do każdego z tych kurewskich bogów, by Carney go nie zostawiał. Nie wiedział już, czy po tej stracie byłby w stanie funkcjonować. Nie wtedy, gdy zebrał się na odwagę z prośbą o ostatnią szansę. Lecz kiedy nie wyjdzie, niech go nie zostawi.Proszę.
Powrót do góry Go down


Sponsored content

(...) Kiedy odszedłeś.. QzgSDG8








(...) Kiedy odszedłeś.. Empty


Pisanie(...) Kiedy odszedłeś.. Empty Re: (...) Kiedy odszedłeś..  (...) Kiedy odszedłeś.. Empty;

Powrót do góry Go down
 

(...) Kiedy odszedłeś..

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Czarodzieje :: (...) Kiedy odszedłeś.. QCuY7ok :: 
retrospekcje
-