Dość duże pomieszczenie, z wielkimi oknami, zazwyczaj jednak zasłoniętymi, by nikt nie mógł podglądać przebierających się w środku uczniów. Przy dwóch ścianach stoją ławki, z haczykami nad nimi by móc powiesić na nich ubrania, a także niewielkie szafeczki. Znajdą się też prysznice i umywalki, by gracze mogli się odświeżyć po wyczerpującej grze. Jedne drzwi prowadzą prosto na boisko. To właśnie tamtędy drużyna wychodzi na mecz.
Znał to spojrzenie bardzo dobrze. To bazyliszkowe, które dreszczem przechodziło mu wzdłuż kręgosłupa, chociaż była niższa, chudsza i zasadniczo znacznie mniej groźnie wyglądająca od niego, w takich momentach wierzyło się, że byłaby w stanie rzucić Avadę, gdyby przekroczył granicę o pół cala nawet za daleko. Ale Ike nie znał jej od dziś, towarzyszyła gdzieś zawsze Imogen, a z kolei on od Imogen nie mógł się uwolnić, będąc na jednym roku, dzieląc z nią geny, doświadczenia i dużą część historii. Wiedział więc, jak lawirować na bezpiecznej granicy, chociaż przyzwyczajony do kuszenia losu i stawiania sobie ciągłych wyzwań, nie potrafił tak po prostu iść przyjaciółce siostry na rękę. Droczył się z nią, każdorazowo, kiedy się widzieli. Czasem kończyło się to lepiej, a czasem, jak teraz. Zupełnie niby nieprzewidzianie, a jednak nie był zdziwiony wcale, kiedy oberwał dłonią w policzek – nie pierwszy raz zresztą od niej. Mógł się tego spodziewać, a mimo to, jego ciało ugięło się pod tym bądź co bądź nie aż tak dużym impetem. I bez jej uderzenia ledwie trzymał się pionu, dlatego siarczyście wymierzony policzek cofnął go o krok. Tyle starczyło, żeby tyłami kolan trafił na opór ławki, która pozbawiła go równowagi. Mimo to, to właśnie ona uratowała go od upadku. Zamiast potknąć się o ziemię, siadł na deskach. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie pociągnął ślizgonki ze sobą w dół. Chciała czy nie, miała do wyboru albo bolesne zderzenie z kantem siedziska, albo twarde siadanie na jego kolanach. Pomógł jej w tym wyborze, odrywając dłoń od jej ust i ciągnąć ją za ramiona na swoje uda. Kiedy w końcu siadła na nich, a on mógł poczuć wszystko, zapach jej żelu pod prysznic, odżywki do włosów, czy kościsty tyłek lądujący na jego nogach, to przede wszystkim czuł jednak zagrożenie, jakie stwarza dla niego ta niepozorna, pyskata istota. Z westchnieniem rozmasował sobie szczękę, tylko odruchem, bo przecież oboje wiedzieli, że tego nie poczuł tak, jak powinien, żeby uznać to za faktyczną karę. — Kolejny raz i pomyślę, że cię to kręci, Heartling. Patrzył jej prosto w oczy i chwycił ją teraz ciasno w ramiona, zanim zdążyła mu uciec, bo im bardziej ona zamierzała się rzucać, tym bardziej on, przekornie planował jej nie puszczać wolno. Bo taka była zasada tej gry – nie dać drugiemu wygrać. — Dobra, mów. Powiedział to tak, jakby potrzebowała jego zgody, ale przechylił głowę na bok, naprawdę ciekaw, co teraz chodziło jej po głowie. Oprócz oczywistej złości, ją widział w jej oczach, palącą i dominującą, ale niewystarczajco, żeby poskromić jego instynkty, dalekie od instynktów przetrwania w dobrym zdrowiu. — Wiemy, że nie czekasz na mnie, to co tu robisz?
Gdyby na jego miejscu był ktokolwiek inny, na uderzeniu w policzek z pewnością by się nie skończyło. Ike miał jednak pewną przewagą, mianowicie był bratem Imogen. Może to właśnie ze względu na sentyment do Gryfonki, a może po prostu przez lata Lyssa zdążyła przywyknąć do jego wybryków, w każdym razie Ślizgon miał u niej pewnego rodzaju taryfę ulgową. W tym momencie stąpał jednak po bardzo, b a r d z o cienkim lodzie. Pomimo wzburzenia nie umknęło jej uwadze, że Ike zatoczył się odrobinę za bardzo biorąc pod uwagę siłę uderzenia. Bądź co bądź nie pierwszy raz zaserwowała mu policzek, a nawet będąc w znacznie lepszej formie niż dziś nie była w stanie z taką łatwością zwalić go z nóg. Coś było nie tak, ale jeszcze nie wiedziała co dokładnie. Miała na tyle instynktu samozachowawczego, by lecąc w dół nie wyrywać się, kiedy ktoś próbował ją złapać – nawet jeśli ta sama osoba była bezpośrednim powodem, przez który spadała. Trwało to wszystko zaledwie chwilę, tak krótką, że nawet gdyby chciała, nie miałaby czasu zareagować, nim wylądowała na kolanach Ślizgona. Spróbowała wyrwać się z jego uścisku, sprawdzając przy okazji, jak mocno rzeczywiście ją trzymał, a gdy próba wyswobodzenia się spełzła na niczym, skrzyżowała ręce na piersi, przynajmniej w ten sposób wyznaczając między nimi jakąkolwiek granicę, skoro nie mogła go nawet od siebie odepchnąć. Emanowała złością, namacalną wręcz irytacją, od której w pomieszczeniu zerwał się nienaturalny przeciąg, zamykając z trzaskiem drzwiczki kilku z szafek. Zacisnęła mocniej szczękę, próbując jakkolwiek zapanować nad niekontrolowanie przyzwaną wichurą, czując narastającą jedynie frustracje. - Następnym razem odetnę Ci palce Skylight. – odgryzła się, odwzajemniając jego spojrzenie bez choćby cienia onieśmielenia. Nie miała piętnastu lat, by pąsowieć z byle powodu, a zresztą akurat przy Ślizgonie nie czuła za grosz skrępowania. Siedem lat mieszkali przecież praktycznie pod jednym dachem, nawet wakacje spędzając w znaczniej mierze razem – Lyssa nie byłaby w stanie policzyć, ile letnich tygodni spędziła na przestrzeni lat w rodzinnym domu przyjaciółki. Widziała Ike w piżamie, widziała go chorego, była też świadkiem wszystkich jego bardziej i mniej szalonych eksperymentów z metamorfomagią – ktoś taki nie mógł tak łatwo wywołać u niej zawstydzenia… szczególnie, że i on widział ją w tych mniej i zdecydowanie bardziej kompromitujących okolicznościach. Zmrużyła oczy, nie chcąc dać mu satysfakcji, że odezwała się zaraz po tym, kiedy jej na to pozwolił, z drugiej jednak strony paliło ją, by dowiedzieć się, skąd u niego tak chorowity stan. - Piłeś? – to była jej pierwsza myśl, kiedy zatoczył się i wpadł na nią, niemal zwalając z nóg, teraz jednak znajdowali się na tyle blisko siebie, że dziewczyna mogła z całą pewnością stwierdzić, że nie czuć od niego alkoholem – Brałeś coś? – jej ton pozostał beznamiętny, jednak w jej spojrzeniu coś się zmieniło, jakby oprócz złości pojawiło się w nim… zainteresowanie? nadzieja? ostrożność? – Przecież wiem, że to nie moja zasługa, że słaniasz się na nogach. Z premedytacją zignorowała jego pytanie, przynajmniej na razie, nie mając pewności, do kogo chłopak czuł większą lojalność – Swansea, czy własnej siostry, a ostatnie czego potrzebowała, to by poleciał ostrzec przed nią kolegę z drużyny.
Nie miał wystarczająco zaparcia, żeby szarpać się z nią bez końca, więc może dobrze, że w końcu przestała się wierzgać i pogodziła się ze swoją sytuacją, bo dokladnie w tej samej chwili odjął jedną ręką z jej pleców i trzymał teraz tylko jedną dłoń na jej talii – asekuracyjnie dla niej i przywłaszczając ją sobie dla siebie. Śledził zmiany na jej twarzy, ale bardziej niż rozsądkiem, reagował na nie instynktem. To był zbyt duży przypadek, żeby uznać powiew wiatru za losową sytuację – wiedział, że ta moc emanuje od niej i pokręcił głową z lekkim pobłażaniem. Jak to było, że znali się tyle lat i dalej zachowywała się, jak dzikie zwierzę zamknięte w klatce, chociaż mogła być pewna, że Ike nie jest dla niej żadnym zagrożeniem. Może tylko tym denerwującym bratem jej przyjaciółki, który lubił testować jej cierpliwość, która z roku na rok wydawała się zamiast trwałej, coraz bardziej krucha. — Dobra, tylko gryź. Kinda hot – odciął się jej naturalnie i szybko, nie dając sobie nawet dużego czasu do zastanowienia, ale odbieranie jej siły groźby, jaką wobec niego rzucała, należało do jego najlepszych rozrywek. Co to za groźba, jeśli wywoływała w nim tylko podekscytowane drżenie i ten bezczelny uśmiech, jaki pojawił się teraz na jego twarzy? Energia między nimi się zmieniła, ale wcale nie dlatego, że Ike coraz bardziej uszczypliwie czepiał się jej słów i na milimetry cały czas coraz głębiej przesuwał granicę, czekając na jej wybuch. Lubił to. Ten ogień w jej oczach, zapał i gorące emocje, jakie wobec niego żywiła, bo właśnie tym dla niego były, zamiast wyraźnym ostrzeżeniem, czy poczuciem faktycznego niebezpieczeństwa. Zagrożenie w jej przypadku odczytywał równoznacznie do ekscytującej zabawy. Piłeś? — Wodę. Brałeś coś? Nie dziś. — Chciałem ciebie, ale jesteś wybitnie oporna. Żartował? Mówił poważnie? Patrzył jej wprost w oczy, nie uciekał spojrzeniem w bok, co mogłoby sugerować, że ściemniał. Przeciwnie, jego uwaga wydawała się teraz jeszcze głębsza niż chwilę temu. Kącik jego ust drgnął enigmatycznie – tak samo drgał kiedy bywał cyniczny, sarkastyczny, wredny, zadziorny, flirtujący. Tylko od niej zależało jak ten gest odczyta. Fakt faktem, wcale nie unikał odpowiedzi na żadne z zadanych mu pytań. Udzielał ich od razu, chociaż może nie takich, jakie by chciała usłyszeć. — Wiesz? — powtórzył za nią, żeby wzburzyć trochę jej pewność siebie — W takim razie strasznie mało wiesz o życiu. Nie było dla niego ujmą, że nawet jemu zdarzało się, że miękły mu kolana na jej widok. Kiedy akurat nie pluła jadem, nie biła go po twarzy, którą bardzo lubił, czyli zasadniczo rzadko, ale i jemu się zdarzało zagapić na jej urodę, czy docenić ją. Przypomnieć sobie w niejednych okolicznościach, że jest bardzo atrakcyjną dziewczyną, na którą nie rzucał się z szacunku do siostry. Ale o tym, że nią była przypominała mu chociażby krzywizna jej pleców, którą instynktownie przebadał teraz dłonią, zanim ułożył ramię wygodnie na jej plecach, przysuwając ją do siebie, żeby ustabilizować jej pozycję, kiedy sam drugą ręką oparł się za sobą na ławce, nieznacznie zwiększając między nimi dystans, żeby móc przyjrzeć się jej z odpowiedniej odległości, żeby sięgnąć spojrzeniem wszystkich intrygujących go detali jej ciała.. — Rozpraszasz mnie – stwierdził, nie spytał – odwracasz moją uwagę. Od czego?
Była to jej osobista porażka, że pomimo lat nadal nie udało jej się w pełni zapanować nad tymi niekontrolowanymi wyrzutami magii, które pojawiały się za każdym razem, kiedy targały nią silne emocje. Najczęściej towarzyszyły wybuchom złości czy wzmożonej irytacji – tak jak teraz – jednak czasem, bardzo rzadko, ale jednak, dawały o sobie znać w skrajnie innych okolicznościach, odsłaniając to, co czuła o wiele bardziej, niżby sobie tego życzyła. - Dorośnij. – wywróciła oczami, zniecierpliwiona jego monotematycznymi ripostami. Takimi tekstami próbowali się wyrywać piątoklasiści, którzy nadal mieli przed sobą okres dojrzewania i może wtedy zrobiłyby na niej wrażenie, teraz jednak jedynie ją irytowały. Przez lata jej cierpliwość faktycznie ani trochę się nie poprawiła, a ostatni rok wyssał z niej nawet te resztki wewnętrznego spokoju, który udało jej się zachować do ukończenia szkoły. Może dlatego z taką łatwością udawało mu się wyprowadzać ją z równowagi, choć bynajmniej nie w taki sposób, jakiego można by się spodziewać po podobnych zaczepkach. W odpowiedzi na kolejną błyskotliwą uwagę, Lyssa bez zastanowienia palnęła chłopaka prosto w ten jego zakuty łeb, marszcząc nos, kiedy krople wody z nadal wilgotnych kosmyków przedostały się wprost na jej dłoń – Jeśli ten tekst na kogokolwiek działa, to nie wiem, kto jest większym idiotą, Ty czy oni. – spojrzała na Ślizgona z politowaniem. Naprawdę zachowywał się, jak szesnastoletni prawiczek. – Więc? – nie dawała za wygraną, gotowa wyciągać z niego informacje siłą, jeśli będzie trzeba. Prychnęła, kręcąc z niedowierzaniem głową, przez co kilka niesfornych kosmyków opadło jej na twarz, odgradzając ją od jego bezczelnego spojrzenia. Znalazł się pieprzony specjalista od życia. - Jeśli to przeze mnie chwiejesz się na nogach to szczerze współczuję. – obrzuciła go lodowatym spojrzeniem, niepozostawiającym wątpliwości, jakie uczucia żywiła wobec niego w tej chwili – Skończysz ze złamanym sercem… i kończynami. Było to z jej strony niezwykle odważne stwierdzenie, pewnego rodzaju osobista vendeta, o której Ike nie mógł wiedzieć – bo i skąd, skoro nawet Imogen nie zdawała sobie sprawy, że kiedy jeszcze wszyscy byli gówniarzami, Ślizgonka przeżyła krótki okres zadurzenia bratem przyjaciółki. Była młoda i głupia, a on… po prostu był, w dodatku nie traktował jej jak ostatniej puszczalskiej, choć przecież pół szkoły huczało od plotek, że z pewnością sypiała z nauczycielami, żeby mieć dobre stopnie. Szybko wyleczyła się z tego szczeniackiego zauroczenia, a teraz mogła odwrócić kota ogonem, choć chłopak nie zdawał sobie z tego nawet sprawy. - Skylight. – warknęła ostrzegawczo, czując jak jego dłoń przesuwa się po jej plecach – Oczy mam wyżej. – nic w głosie dziewczyny nie sugerowało, że błądzący po jej ciele wzrok Ślizgona wywoływał u niej jakikolwiek dyskomfort. Prawda była jednak bardziej złożona, bowiem Lyssa doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak żałośnie prezentowała się po powrocie z Paryża. Nigdy nie była piękna, teraz jednak wyglądała wręcz chorowicie, blada i wychudzona, z wyraźnie odznaczającymi się pod skórą kośćmi, które ukrywała pod zdecydowanie za dużymi ubraniami. Nie czuła się dobrze we własnym ciele, po cichu nawet się go wstydziła, jednak za nic w świecie by się do tego nie przyznała. - Rozpraszam? Tak łatwo Cię rozproszyć? – zmrużyła oczy i uśmiechnęła się kpiąco – Dobrze wiedzieć.
Nie był może najbieglejszy w odczytywaniu każdej emocji innych ludzi, ponieważ brakowało mu do tego empatii, nawet nie przenikliwości, ale jej frustrację akurat zawsze było widać gołym okiem. Często zadawał sobie jednak wtedy pytanie, czy była to faktyczne zażenowanie, czy maska dla innych emocji. — Nie – odpowiedział jej krótko, bo miała pecha trafić na osobnika, który sam wytyczał sobie ścieżkę, nie przejmując się ogólnie przyjętą opinią o nim. Szczeniak, dziecko, pajac. Mógł być kimkolwiek, tak długo, jak długo sam znał siebie i ufał temu, co sam o sobie wiedział. Dlatego jej słów nie przyjął inaczej, niż tylko z lekkim drżeniem kącika ust i krótkim prychnięciem, pomiędzy pobłażaniem, a rozbawieniem. Dla niego wszystko było grą, chociaż w tym momencie rozminęła się absolutnie z jego celem, co było mu tylko na rękę. Mimo to, postanowił wyprowadzić ją z błędu. Przez wzgląd na wieloletnią znajomość i fakt, że w tym momencie wcale nie chciał jej działać na nerwy. Nie w ten sposób, w jaki teraz obserwował, kiedy droczenie przechodziło w szczerą złość, budującą między nimi dystans, jakiego przy niej lubił. Chociaż przecież siedziała obok i miał ją na wyciągnięcie ręki. Faktycznie spoważniał, choć nie pod wpływem jej słów, a sygnałów, jakie dawało mu jej ciało. Język, w ostatniej kolejności. — Jak uważasz, że powinienem rzucać teksty, które mogą działać, to mamy już laureata tytułu idioty, idiotko. Chociaż określał ją w ten sposób, pozbył się pejoratywnego wydźwięku tego słowa neutralnością i może nawet nutą rozczulenia, że po tylu latach dorastania razem dalej wierzyła, że próbowałby ją poderwać słowami, które wiedział, że nie miały szansy zadziałać. Czy badał jej granice? Zawsze. Tak, jak teraz, miał swoje ukryte motywy, które tylko do tych granic się nie limitowały. Na część jej zarzutów nie odpowiedział, jedynie wpatrywał się wtedy intensywnie w jej tęczówki oczu, czekając, aż sama wysnuje wnioski, dlaczego nie dostała odpowiedzi, albo porzuci temat, jeśli nie uzyska odpowiedzi. Skylight rzucone tak chłodno i ostrzegawczo powinno go ocucić, ale tego nie zrobiło, bo pokusa przeciągnięcia dłonią po jej kręgosłupie okazała się wyższa od ostrzeżenia. Wiedział, że oczy miał wyżej, je też zdążył już przebadać spojrzeniem. — Znudził mi się ich mrożący chłód – mruknął, podnosząc dłoń do jej twarzy, zaczesując to pasmo włosów, które zauważył już dużo wcześniej, jak opada na jej kości policzkowe, a którym nie zdążyła się jeszcze zająć. Wydawało się, że dalej się zgrywa, dalej działa jej na nerwy, przynajmniej do momentu, kiedy faktyczna troska nie pojawiła się w jasnobłękitnach oczu, kiedy spytał: — Co stało się z Tobą we Francji, Lyssa? Nie mógł nie zauważyć wyraźnej zmiany w jej sylwetce. Już wcześniej była chuda, ale teraz choć nie pozbyła się swoich największych atutów, burzy loków opadających na twarz, ciętego języka i dalej kobiecej, drobnej postury, nabyła anorektycznego wychudzenia, które psuło mu ten obrazek. Ale przede wszystkim budziło wątpliwości, co do słuszności samego wyjazdu do Europy. — Przeciążyłem mięśnie. Zdarza mi się raz na kilka miesięcy – odpowiedział jej pierwszy. Słowo za słowo. Zdanie za zdanie. Nie wiedział, czy to ją zadowoli, bo fakt przeciążenia nie był nawet w połowie tak ciekawy, jak to, co robiła za granicą, ale otworzył się przed nią z czymś, co próbowała wyciągnąć od niego od początku pojawienia się w szatni. Zignorował nawet instynkt, który podpowiadał mu dalej pytać o to, co tu robiła, jeśli nie szukała Imogen. Ostatecznie, to interesowało go mniej, niż to, jak wyglądała, i dlaczego tak wyglądała – jakby przeorało ją życie. Zaciskając palce na jej plecach czuł przede wszystkim wypukłość jej kości, a odgarniając włosy z jej twarzy, widział zagłębienia na jej buzi, których był prawie pewien, nie miała przed wyjazdem. Czy dalej wierzyła, że łatwo go rozproszyć?
Trudno powiedzieć, co irytowało ją bardziej – kiedy ludzie pajacowali, bo brakowało im szarych komórek, czy kiedy błaznów odgrywały osoby, o których wiedziała, że wcale do głupich nie należeli. I do jednych, i do drugich z pewnością brakowało jej cierpliwości, nic więc dziwnego, że Skylight skutecznie działał jej na nerwy. Wiedziała, że chłopak jedynie się z nią droczył, znali się przecież nie od dziś i może to właśnie dlatego Ślizgon potrafił z taką łatwością wyprowadzić ją z równowagi. Doskonale znał jej granice, wiedział więc aż za dobrze, jak najszybciej doprowadzić ją na skraj furii, ale wiedział też, jak na tej cienkiej granicy balansować - koniec końców nie rzuciła w niego jeszcze żadną paskudną klątwą. - Nic się nie zmieniłeś. – prychnęła kręcąc głową z politowaniem, choć wprawne oko mogło dostrzec subtelną zmianę w jej spojrzeniu, z którego biła już nie tyle wściekłość, co poirytowanie, na dodatek z błyskiem czegoś, co niebezpiecznie przypominało rozbawienie. Lubiła tę jego pewność siebie, nierzadko podchodzącą już nawet pod zadufanie, choć często to właśnie ona była bezpośrednim powodem jej irytacji. Lubiła przyglądać mu się zza przyciemnianych okularów, kiedy wyczyniał akrobacje na miotle, podczas gdy one z Imogen opalały się na balkonie w pokoju Gryfonki. Potrafiła docenić jego talent do transmutacji, z którą ona od zawsze miała na pieńku. Jakaś jej cząstka lubiła, kiedy się przed nią popisywał, w każdym razie do momentu, kiedy nie robił z siebie przy okazji debila. Tego nie potrafiła znieść, przewracając ze zniecierpliwieniem oczami za każdym razem, kiedy Ike udawał pajaca, by zrobić wrażenie na kolejnej rozchichotanej kretynce. Czy naprawdę komukolwiek imponowało to, że się wydurniał? Gdyby ktoś wszedł w tym momencie do szatni, mógłby się zastanawiać, czy któreś z nich nie opanowało sztuki legilimencji, bo choć przez dłuższą chwilę oboje trwali w milczeniu, to intensywność, z jaką się w siebie wpatrywali, mogła sugerować, że rozgrywa się między nimi jakaś niewerbalna potyczka. W gruncie rzeczy faktycznie nie potrzebowali słów, bowiem wszystko co istotne, można było wyczytać z ich oczu. Nie bez powodu mówi się, że są one zwierciadłem duszy. Na zmianę jego zachowania zareagowała niemalże odruchowo, jak trybiki w idealnie nastawionym zegarku. Gdy tylko Ike przestał się wydurniać, zniknęła także jej wrogość; wyraźnie się rozluźniła, a wyraz jej twarzy złagodniał, ukazując tę odsłonę dziewczyny, której mało kto miał okazję doświadczyć. Wzdrygnęła się lekko, kiedy założył jej kosmyk za ucho, jednak nie oponowała. Pozwoliła mu – i sobie przy okazji też – na tę drobną czułość, w pewnym sensie nagradzając go za to, że przestał zgrywać pajaca. Taka bowiem już była ich relacja, bardzo rzadko bezinteresowna i niepodszyta drugim dnem. Otrzymawszy wreszcie odpowiedź na zadane wieki temu pytanie, Lyssa omiotła szybkim spojrzeniem odznaczające się pod skórą mięśnie Ślizgona, po czym poprawiła się delikatnie na jego kolanach, by jak najmniej nadwyrężać i tak już wycieńczony organizm chłopaka. – Powinnam mieć w sypialni jakąś fiolkę wiggenowego. – rzuciła z pozoru tylko obojętnie, jednak w jej spojrzeniu dało się dostrzec troskę, nawet jeśli niewypowiedzianą. Nie pytała, czy potrzebował eliksiru, a już tym bardziej, czy chciał jej pomocy, stawiając go niejako przed faktem dokonanym. Oboje wiedzieli, że była gotowa wlać mu lekarstwo siłą do gardła, a zaraz potem dać mu w twarz za to, że się stawiał. Pierwszy raz, odkąd się spotkali, Heartling uciekła wzrokiem, przenosząc go na zawieszony na szyi Ślizgona rzemyk z wisiorkiem, po który sięgnęła, obracając go między palcami i zastanawiając się nad odpowiedzią. Czy mogła powiedzieć mu prawdę? Całą prawdę? O rzeczywistej przyczynie jej powrotu do kraju nie wiedział nikt, nawet Imogen. Z drugiej strony jeśli już miałaby komuś powiedzieć o swoim uzależnieniu, to Ike wydawał się chyba najlepszym wyborem. Nie idealnym, ale przecież nie miała zbyt wielu przyjaciół w Hogwarcie. Westchnęła w zamyśleniu, nie podnosząc wzroku znad rzemyka, który to okręcała sobie wokół palca, to znów uwalniała, muskając raz po raz skórę Ślizgona. - Powiedzmy, że można imprezować za bardzo. – odparła wreszcie, decydując się na to samo okrętne wytłumaczenie, którego użyła w rozmowie z Gryfonką. Podniosła wzrok, wbijając w Ślizgona uważne spojrzenie – Jeśli Ci powiem, musisz mi obiecać, że nie piśniesz słowa siostrze.
— Dziękuję. Wiedział, że to nie był komplement, ale nie potrafił się powstrzymać przed tym jednym słowem i łagodnym uśmieszkiem, jaki w tym samym momencie wstąpił na jego usta. Ale był czas na niepowagę, uszczypliwość i nieustanną grę, a był też czas na przenikliwość i skupienie, jakie jej poświęcał pomiędzy tymi chwilami rozluźnienia i lekkomyślności. Nie przerwał milczenia, mógł patrzeć w jej ciemnobrązowe oczy, które zaprzeczały nudnej definicji “piwnych” pewnie znacznie dłużej niż ona mogłaby patrzeć na niego, bo za każdym razem odkrywał w jej spojrzeniu coś nowego i ciekawego lub bardzo dobrze mu już znanego, ale niezmiennie magnetycznego. Kiedy poprawiła się na jego kolanach, jej ruch rozproszył jego uwagę, ale tylko dlatego, że poczuł, jak jej ciepło z jego ud ucieka, razem z nią i odrobiną jej ciężaru, który wcale mu nie przeszkadzał. Ważyła znacznie mniej niż powinna. — Nie odsuwaj się — słowa rzucił pomiędzy wierszami rozmowy, bo nie miały one grać głównych skrzypiec. Nie chciał na nich skupiać dużej uwagi, rzucił je naturalnie, pomiędzy jedną, a drugą kwestią, wykorzystując siłę mięśni, żeby przyciągnąć ją znów bliżej siebie. Przynajmniej miał, ale pozostał tylko sugestywny dotyk jego palców na jej kręgosłupie i niemoc ścięgien, które nie chciały się napiąć. — Zapraszasz… Miał coś rzucić o sypialni, mało kreatywnie, mało ambitnie, ale jedno spojrzenie w jej tęczówki oczu z jakiegoś powodu powstrzymało go od tego komentarza, zachował go dla siebie i swoich myśli, nie do końca zdradzając czy odpowiedź naprawdę go interesowała, czy jak zawsze tylko się zgrywał. Teraz nie. Skinął głową na zgodę, nie odrywając od niej spojrzenia. Drgnął. chyba nawet trochę rozbawiony reakcją swojego ciała, kiedy jej palce musnęły jego skórę na torsie w miejscu, gdzie koszulka narzucona na wilgotne ciało nie lepiła się do niego. Muśnięcia jej palców powtórzyły się zbyt wiele razy, żeby uznał je za przypadkową. Chwycił jej palce ciepłą dłonią, powstrzymując dreszcz wzdłuż kręgosłupa i spróbował wyczekać moment, w którym wróci do niego swoim spojrzeniem. Wraz z nim posłała w jego kierunku także… prośbę, a raczej nakaz. — Sama jej powiesz, kiedy będziesz chciała – zapewnił ją, chociaż nie sądził, że było to konieczne. Ike, chociaż nie czuł lojalności wobec zdradzania małych prawd i historii, wiedział, jak dochowywać sekretów. Może dlatego tak dobrze dogadywali się z Benjaminem, bo oboje obracali się w świecie półprawd i skrywanych tajemnic, których w swoim towarzystwie nie musieli ukrywać, wiedząc, że jeśli jeden zdradzi – drugi też to może zrobić, choć żaden z nich nigdy nawet nie myślał o zdradzie drugiego. — Co brałaś? – spytał wprost, nie dając jej czasu na rozmyślenie się i wycofanie z rozmowy. Rozmawiała z człowiekiem, który regularnie palił i brał lekkie używki dla własnego rozlużnienia. Wiedział, co znaczy “imprezować za bardzo”. Nie musiała mu dwa razy powtarzać. Nie było jednak w jego pytaniu oceny, byłby hipokrytą, a chociaż hipokryzja nie była dla niego niczym obcym i odstreczającym, bycie chujem, kiedy chciała mu coś powiedzieć, mogło tym być. — A potrafisz zamknąć mi usta bez bicia? I wrócił. Ike, który się zgrywał. Bo zgrywał się? Wodząc spojrzeniem po jej twarzy, od oczu, do ust i z powrotem do oczu. — Żartuję — mruknął. Ale nie żartował. Kłamał.
C. szczególne : Mnóstwo tatuaży, rozmierzwione włosy, czarne ciuchy - raczej typ oldschoolowy, aniżeli ten "na czasie"; umówmy się, moda lat 90 jest niepowtarzalna
Wysiłek fizyczny był ostatnią czynnością, której można było spodziewać się po Collinsie, szczególnie jeśli nie dotyczyła sfer sypialnianych, a jednak... Tego późnego popołudnia wracał z długiej przeprawy po hogwarckich terenach, chcąc złapać oddech bądź dwa w ciszy, z dala od wszystkich i w s z y s t k i e g o. Rozmyślał o minionych dniach, układając w ścianach czaszki kolejny, jakże bystry plan, który zahaczał o następną ucieczkę, jakby to w nich dopatrywał się jedynego ukojenia. Niespodziewana wiadomość od Ryszarda sprowadziła go na ziemię, zmuszając do chwilowego ogarnięcia i wyzbycia się kreowania scenariusz w meandrach nieuczesanych myśli. Wtoczył się leniwie do szatni, gdzie bystrym spojrzeniem otaksował pomieszczenie, dochodząc do wniosku, że pustki panujące w środku, ofiarowały kilka dodatkowych minut pod gorącym strumieniem prysznica i jak postanowił - tak też uczynił. Woda otulała smukłe ciało ciemnowłosego mężczyzny, pozwalając na moment zapomnieć o tym, co jeszcze przed kilkoma minutami tliło się w jego podświadomości. Nie rozważał już wyjazdu, mimo iż ta myśl kusiła, szczególnie kiedy w umyśle rozbrzmiewały nuty najznamienitszych utworów mugolskich. Żył muzyką, szczelnie wypełniającą żyły i odbierającą trzeźwość, którą i tak zamierzał stracić za dwie godziny w towarzystwie przyjaciela. Na biodrach miał przepasany ręcznik, zaś włosy poprawiał w ten typowy dla siebie sposób, nie dając im pozostać nawet na moment w nieładzie. Eskalował samotność, poddając się spontaniczności, delikatnie podśpiewując frazesy skropione przesłaniem pełnym wolności. Uśmiech również przyozdobił jego oblicze, dzięki czemu nie dopuścił do siebie myśli, że wciąż był w szkole, a nie na melinie u Lyry, stąd nie zorientował się w obecności intruza. Intruza o pięknych oczach i wyrazistych piegach, które winien pamiętać z opowieści Trevora i ich rodzinnego domu. Odwrócił się nagle, dostrzegając jasnowłosą dziewczynę. Uniósł wymownie jedną brew, zaś kącik ust poszybowały ku górze w nieco bezczelnym, ale jakże chłopięcym uśmiechu. Wyglądał tak jak przed kilkoma miesiącami, bo w jego oczach znów tlił się ten przekorny błysk, co było kompletnie nietypowe, ale nie pozwolił temu odejść, szczególnie gdy pojął - kto przed nim stał. - Nieładnie tak się gapić, Skylight - zaczął ze spokojem, nie zakładając na siebie pospiesznie koszulki czy też spodni, które wciąż leżały na ławce. Obserwował ją uważnie, przypominając sobie słowa brata; oczywiście, sądził że nakład koloryzacyjny na każdą z sentencji był ogromny, ale czemu tego nie wykorzystać, by dostrzec jak płoną jej policzki? - A może ładnie, bo próbujesz przeanalizować czy faktycznie tak ci się podobam, jak ponoć mówiłaś - w tonie Tristana wybrzmiewał wyraźny żart, ale i dziwnego rodzaju niebezpieczna nuta, w której trudno było sprecyzować - czego od niej mógł chcieć. - Wiesz, że obgadywanie nieobecnych jest towarzyskim faux pas? - i tak, tym razem żartował, dając sobie prawo do cichego śmiechu, który zawisł nad ich głowami.
Choć mogłoby się wydawać inaczej, Imogen akurat była z wysiłkiem fizycznym za pan brat. Nie miała nic przeciwko temu, aby czasami rozprostować kości i zrobić coś zgoła innego, niż bezczynne leżenie na kanapie i opychanie się kolejnymi słodkimi przekąskami. Uwielbiała latać na miotle, grać w quidditcha, a skoro wielkimi krokami zbliżał się pierwszy w tym sezonie mecz, w którym to miała wystąpić jako jeden z członków drużyny, to zamierzała dać z siebie wszystko. Dlatego też, udzielała się na treningach organizowanych przez panią kapitan, jednak uznała, że to nie jest wystarczające i dodatkowo trenowała sama, po godzinach. Z dala od wścibskich spojrzeń i niepotrzebnej nerwowości tym spowodowanej, mogła skupić się na doskonaleniu swoich umiejętności, jako szukającej Gryffindoru. Spędziła przynajmniej kilka godzin na boisku quidditcha, a kiedy w końcu z niego wróciła do szatni, z miotłą przerzuconą przez ramię, był spocona, zmęczona, głodna i miała dość jakiegokolwiek wysiłku fizycznego na dzisiejszy dzień. Wyglądała jak siedem nieszczęść i daleko jej było do tak wyraźnie widocznego blasku, który od niej promieniał. Nie, żeby ten był naturalny, ale wywołany przez metamorfomagiczny czar, którego to dziewczyna sobie nie skąpiła. Teraz jednak nie miała na to siły. Włosy miała w kompletnym nieładzie, koszulka wołała o wizytę w pralni, a kolana jej szarych leginsów zmieniły kolor na zielony od wielokrotnych spotkań dziewczyny z ziemią. Kiedy właśnie w tak okrutnie beznadziejnym stanie, Imogen weszła jak gdyby nigdy nic do szatni, to trafiła tam na Tristiana, w praktycznie całkowitym negliżu. Zatrzymała się w pół kroku, nie wiedząc co zrobić, czy powiedzieć, bo zwykłe "cześć" wydawało jej się tak bardzo nie na miejscu, jak ona sama się właśnie tutaj czuła. Potrzebowała zdecydowanie więcej czasu niż on, aby się otrząsnąć, bo chłopak zaraz obrócił się twarzą w jej kierunku, z szelmowskim uśmiechem na ustach, a ona mimowolnie zaczęła gapić się na jego brzuch. Merlinie! jak cudownie on wyglądał! Miała wrażenie, że na tym kaloryferze mogłaby zetrzeć jak na tarce, wszystko na drobną paćkę. Mimowolnie wróciła myślami do tego, że przecież ostatnio, gdy Tristian zaprzątał jej głowę, to wyobrażała go sobie pomiędzy jej nogami, a przez to w tym momencie, czerwony rumieniec wykwitnął na jej licu. - Co? Nie gapię się! - ale mimo wszystko przecież krukon nie był ślepy i widział, co ona robiła. Ogarnij się! Upomniała samą siebie w myślach. Otrząsnęła się z szoku wywołanego jego widokiem, zakryła rumieniec metamorfomagią i jakby od niechcenia podeszła do szafki, w której zostawiła swoje ciuchy na przebranie. Otworzyła ją, oddzielając się drzwiczkami od chłopaka. Na całe szczęście, bo jego kolejne słowa praktycznie zbiły ją z nóg. - Co?! -zatłukę Trevora!!! Teraz nie powstrzymała rumieńca na swoich policzkach, który niewiele miał wspólnego z jej wcześniejszymi uczuciami. Teraz wyrażał czystą złość i zażenowanie. Z trzaskiem zamknęła szafkę i podeszła do Tristiana bojowym krokiem, celując w niego palcem. Z jej oczu wręcz sypały się iskry. - Nie wiem, co naopowiadał Ci Trevor, ale nie pusz się tak, bo żadne z jego słów nie było prawdziwe - wysyczała, niebezpiecznie blisko jego twarzy, kompletnie nie przejmując się różnicą wzrostu, masy i generalnie wszystkiego, co świadczyło w tym dziwnym momencie na jej niekorzyść. W myślach miała mętlik i jedno marzenie, aby wyrwać Trevorowi jego wilkołaczy ogon z dupy...
Tristan Collins
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188
C. szczególne : Mnóstwo tatuaży, rozmierzwione włosy, czarne ciuchy - raczej typ oldschoolowy, aniżeli ten "na czasie"; umówmy się, moda lat 90 jest niepowtarzalna
Dzieliły ich lata świetlne, a mimo to Tristan byłby w stanie dopatrzeć się w niej podobieństw, które tak często gnały go w meandry różnych kłopotów. Z natury był przecież buntownikiem, szukającym raz za razem kolejnych kłopotów, bo przecież to one zapewniały dozę adrenaliny, jakby tylko ona stawała się wartościowa w obliczu wszelkich irracjonalnych perspektyw - spokoju. Tęsknił jednak za nim. Szukał go desperacko, przypominając sobie o niedorzeczności własnej osobowości, która wpychała go w objęcia rollercoastera emocji, to wtedy czuł, że żył - lawirując na granicy świata żywych i umarłych. Przyglądał się piegowatemu obliczu Imogen, analizując każdą z reakcji. Zauważył te wypieki, które skwitował tylko przekornym uśmiechem, dając sobie prawo do niewypowiedzianych przemyśleń. Była niewątpliwie śliczna i młoda, co musiał oddać Trevorowi, bowiem brat opowiadał o swojej przyjaciółce, ale na tyle zdawkowo, że starszy krukon nie traktował jego słów poważnie. Mimo to - zapamiętał większość z tejże rozmowy, chełpiąc się nieznaczna przewagą nad gryfonką, choć wcale nie chciał jej wykorzystywać. Zamierzał się droczyć, przekraczając jej granice, wiedząc doskonale, że mu odpowie, bo była bezczelna, ale jemu to nie przeszkadzało. Nauczony doświadczeniem przy Lyrze, uważał że już żadna dziewczyna nie doprowadzi go do szewskiej pasji; oczywiście - mógł się mylić. - Jesteś pewna, że nie? - zagaił ją, podtrzymując swoją tezę, bo przecież nie sądził, że mógł się mylić. Zdradzała ją mowa ciała, a tę w przypadku płci pięknej - znał niewątpliwie na odpowiednim poziomie. - Wbrew pozorom... Nie mam nic przeciwko - wzruszył lekko ramionami, przygryzając nieznacznie wargę, następnie odwracając się do swojej szafki. Sięgnął po drugi ręcznik, przecierając mokre włosy, w których nadal utrzymywała się frustrująca wilgoć. Kropelkami wody na swoim ciele wcale się nie przejmował, tak jak i tym, że był w znaczącym negliżu. - Daj spokój - odezwał się ponownie, a nuta rozbawienia zawibrowała na końcu męskiego języka. - Mój brat ma niewyparzony dziób, ale czy to grzech? Wspominał coś o randce... Gdzie chciałabyś się wybrać? Jeśli miałbym cię gdzieś zabrać, to wolę nie popełniać żadnego błędu już na starcie - żartował. Igrał z nią i robił to w sposób, który czynił z niego zuchwałego chłopca, mimo iż w rzeczywistości był już dorosłym mężczyzną. Uśmiechał się cały czas, dając jej przestrzeń, lecz... Nagle coś zaiskrzyło się w oczach Tristan, gdy wspomniała o puszeniu, a trzask szafki przeszył jego ciało. Nie byłby sobą, gdyby zachował się inaczej, bo igranie z ogniem może skończyć się poparzeniem - ona postanowiła podjąć się niebezpiecznej gry, na którą odpowiedział od razu. Pozwolił jej na ten gest, zdając sobie sprawę, że większość dziewczyn w ten sposób próbowała zaznaczyć swoje stanowisko w danej sprawie. Nie odpychał Imogen, jedynie napierając na nią w sposób subtelny, czego mogła nie zarejestrować od razu, a już na pewno nie do momentu, póki smukłe plecy nie zetknęły się z metalową szafką. Ułożył dłoń koło dziewczęcej twarzy, nachylając się w jej stronę - bardziej niż zamierzał. - Nie było? Dlaczego zatem masz takie wypieki na policzkach? Nie przeszkadza mi to, ale kłamstwo ma krótkie nogi... - szepnął wprost w wargi Skylight, cały czas uśmiechając się przekornie i tak bezczelnie, jakby nic nie stanowiło na przeszkodzie, by pokazać gryfonce absurd wypowiedzianych przez nią słów. - Nie sądzisz?
Imogen próbowała sobie wyobrazić, że ta sytuacja po prostu nie miała miejsca. Chciała odgrodzić się od tego wszystkiego, od tego dziwnego rodzaju upokorzenia, który właśnie odczuwała, a który, nic nie wskazywało na to, że mógł minąć lada moment. Wszystko wskazywało na to, że to, co tak usilnie próbowała wziąć za kolejny koszmar senny, było po prostu jawą, gdzie los robił sobie z niej niezłe jaja. Nic dziwnego, że próbowała odgrodzić się swoją energią od tego, że nie chciała, aby Tristian wiedział, co pijana Imogen mówiła jego bratu. Przecież to było jawne złamanie niepisanego kodeksu patusów, który stanowił, że to co działo się podczas alkoholowej eskapady, zostawało pomiędzy członkami alkoholowej eskapady! Merlin jej świadkiem, że w tym momencie jedyne, na co miała ochotę, to zabić Collinsa. A że było ich sporo, na których mogła popełnić ewentualne morderstwo, to szanse na dokonanie tego, tylko się wzmagały. Gotowała się w sosie skrojonym z jej własnego wstydu i złości na całą tą absurdalną sytuację. Próbowała się kontrolować, ale im więcej Tristian mówił, tym bardziej miała wrażenie, że rozsądne byłoby właśnie w tym momencie zacząć kopać drogę do Australii. - Jakiej, na jasną avadę, randce? - jęknęła zrozpaczona tym, co wydobywało się z jego ust. Przecież to były tylko niewinne żarty, które miały miejsce, kiedy Imogen była tak pijana, że sama nie do końca była pewna, co wydobywało się z jej ust! Merlinie Słodki..., musiała czym prędzej wydostać się z tego miejsca, tyle że... Nie byłaby sobą, gdyby pewne słowa ot tak po prostu puściła płazem! Dlatego już chwilę później wizja szybkiej ucieczki się rozmyła, a w zamian za to, Imogen podjęła się bezpośredniego ataku względem Tristiana, który to nagle tak bardzo ją wkurwił... Nie potrafiła nawet do końca powiedzieć dlaczego! Tak samo jak nie potrafiła wyjaśnić, czemu jej włosy u nasady zaczęły zmieniać kolor na różowy... Oddychała bardzo szybko, stojąc tak blisko niego jak to możliwe w tej dziwnej sytuacji. Patrzyła mu prosto w oczy, nawet nie mrugając. Tyle że nagle to nie ona kontrolowała całą sytuację, tylko w jakiś dziwny sposób to on ją przejął! A do Imogen dotarło to o wiele za późno, a mianowicie kiedy jej plecy zetknęły się z zimnym metalem, z którego to były wykonane szafki. Pochylił się jeszcze bardziej w jej stronę, a ona nie mogła oderwać wzroku od jego tęczówek, tak cholernie blisko jej własnych. Wiele myśli miała wcześniej w głowie, aż tu nagle proszę, Collins sprawił, że wszystkie odleciały w siną dal. Coś do niej mówił, a ona potrzebowała chwilio, aby przetworzyć wypowiadane przez niego słowa i zrozumieć ich sens. Przełknęła ślinę, mimowolnie spuszczając wzrok na jego wargi. Czemu?! - Nie kłamię - zaoponowała, ale zdecydowanie ciszej i ze zdecydowanie mniejszą pasją, niż zrobiła to kilkadziesiąt sekund, czy minut temu. Gdzieś, zupełnie niespodziewanie, cała jej waleczność i pewność siebie odfrunęła i wylądowała cholera wie gdzie.
Tristan Collins
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188
C. szczególne : Mnóstwo tatuaży, rozmierzwione włosy, czarne ciuchy - raczej typ oldschoolowy, aniżeli ten "na czasie"; umówmy się, moda lat 90 jest niepowtarzalna
Szukał adrenaliny, a ona przyszła do niego sama, gdy tylko spojrzenia tej dwójki spotkały się w jednej linii. Tristan lubił czuć więcej, a Imogen była pewnego rodzaju odskocznią od parszywych myśli, które towarzyszyły mu od tygodni. Gdyby tylko wiedział, że czuła się upokorzona - skarciłby się w myślach, bo kobiety dla ciemnowłosego mężczyzny były najwyższą świętością i nienawidził być powodem ich dyskomfortu. Droczył się, przekraczając granice, ale tylko dlatego, że cenił prowokację i umiejętność odpowiedzenia na nie. Ona wydawała się zaś idealna do tego, choć rumieńce na policzkach i zmieniające się kolorytem włosy sprawiały, że na moment w to zwątpił. - Trevor wspominał, że powinienem cię zabrać na randkę... Pomylił się? - spytał z tym bezczelnym uśmiechem, który rozciągnął wargi, a oczy błysnęły w rozbawieniu. Wiedział, że to kwestia zawstydzenia, ale wolał dać jej przestrzeń do decyzji, która musiała nadejść - prędzej czy później. Ich emocje splatały się ze sobą tuż nad ich głowami. Serca uderzały gwałtownie, kiedy mierzyli się spojrzeniami, choć to należące do Collinsa wciąż się śmiały i miały w sobie zawartą całą przekorę, która niegdyś dodawała mu chłopięcego animuszu. Ich ciała wszak znajdowały się niezwykle blisko, a ciemnowłosy krukon nie miał na sobie nic oprócz kropelek wody i ręcznika, który okalał jego biodra. Nachylił się jeszcze bardziej, mogąc policzyć każdą z rzęs i pojedyncze piegi na nosie Imogen, a rozciągnięte wargi wciąż sugerowały, że bawił się wyśmienicie. Drżenie mięśni pojawiło się nagle, lecz nie z powodu wstydu, tylko z dziwnej ekscytacji, jaką poczuł, gdy dostrzegł zmieniające się pukle gęstych włosów dziewczyny. - Załóżmy, że ci wierzę, dlatego... - zawiesił ton głosu, przygryzając nieco wargę, a ciche parsknięcie uleciało w eter. - Nie pocałuję cię, skoro aż tak się boisz i nie czujesz komfortowo, gdy jestem blisko - zażartował, jakby faktycznie miało go to zranić. Odsunął się też, dając blondynce większą przestrzeń, samemu powracając do swojej szafki, z której wyciągnął obszerną bluzę, narzucając ją od razu na ramiona. - Trev czasami dużo gada, ale to już chyba zauważyłaś - dopowiedział bardziej do siebie, nie spoglądając już na nią i skupiając się bardziej na tym, by niczego zgubić. Myślał oczywiście o peruwiańskim zielu, które cenił nader mocno, a że panowała bieda na rynku, to wolał mieć na nie oko. - To co, Skylight, rozumiem że jesteś po treningu i potrzebujesz nieco przestrzeni osobistej, a ja ci przeszkadzam? - pytanie było naturalne, tak jak i nagłe zwrócenie się ku niej, by dostrzec każdą najmniejszą reakcję przypadkowej towarzyszki. Skłamałby, gdyby powiedział, że nie lubił jej obserwować, bowiem wydawała się na tyle fascynująca, że zamiast wracać do siebie - stał i czekał, by raz jeszcze zobaczyć tę ikrę, która płonęła w niej na samym początku.
Nie mogła w żaden sposób przewidzieć tego, jak rozwinie się to spotkanie. Wszystko wskazywało na to, że przebiegnie ono w kompletnie nieoczywisty sposób i każdy gest zarówno jej czy jego, na to właśnie wskazywał. Tristan bynajmniej zachowywał się jak wielu spośród jej męskich znajomych. Nie dawał się zastraszyć czy zaskoczyć jej zachowaniem, ba! On dzielnie radził sobie i wychodził na prowadzenie w tym dziwnym starciu, które właśnie między nimi powstało! Dodatkowo, był w stanie sprawić coś, co nie udało się od bardzo dawna żadnemu innemu chłopakowi; nogi Imogen zmiękły i nie mogła nic poradzić na ten fakt. Wpatrywała się w niego, kiedy to był tak blisko, praktycznie nie oddychając. Nie zdolna do tego, aby poprawnie sformułować jakiekolwiek zdanie, gapiła się na jego twarz, tak cholernie blisko jej własnej. - Chyba nie - wyszeptała w końcu, w odpowiedzi na zadane pytanie dotyczące potencjalnej randki. Teraz sama już nie miała pojęcia, czy na nią przystała, czy raczej stwierdziła, że nic takiego nie jest jej do szczęścia potrzebne. Tristan stał zdecydowanie zbyt blisko, aby mogła w sposób logiczny i zrównoważony składać jakiekolwiek myśli czy zdania. Nieświadomie wstrzymała oddech, kiedy ten pochylił się jeszcze bardziej w jej stronę. Błękitne tęczówki mimowolnie zaczęły śledzić kształt jego ust i tego, w jaki sposób układały się, tak cholernie blisko jej własnej twarzy. To nie powinno tak wyglądać, ta myśl pukała delikatnie do drzwi jej jaźni. Ale jednocześnie było tak ekscytujące, że sama Imogen nie potrafiła zidentyfikować, co właściwie się z nią działo. Naprawdę Imogen cieszyła się, że opierała się plecami od szafki. Bo kiedy w końcu Tristan się od niej odsunął, poczuła się tak słaba, że gdyby nie twarda powierzchnia za plecami, prawdopodobnie by upadła. Nie była pewna, czy bardziej była wściekła, że jednak się odsunął, czy zadowolona. Wszystkie emocje nagle uderzyły w nią, jakby wcześniej kompletnie nie dopuszczała ich istnienia do swojej głowy. Potrzebowała sekundy czy dwóch, aby ogarnąć się na tyle, żeby jej metamorfomagia nie hasała sobie tak, jak miała na to żywnie ochotę. Przywołała z powrotem swój "naturalny" kolor włosów, zmatowiła różowy odcień policzków. I obróciła się plecami w jego stronę, byle tylko nie widział jej twarzy. Byle tylko nie zdał sobie sprawy z tego, co z nią zrobił i co mógłby zrobić... - Tak, zdecydowanie za dużo gada - rzuciła tylko przez ramię, nie do końca swoim głosem, nie oglądając się na chłopaka. Podeszła do swojej szafki, zdecydowanie wolniejszym krokiem, aby Krukon nie zauważył, że wciąż nie do końca nad sobą panowała. Otworzyła ją szybkim ruchem i kiedy tylko metalowe drzwiczki odgrodziły ją od niego, zamknęła oczy i wzięła głęboki, acz cichy, uspokajający oddech. - Wiesz Collins, miałam nadzieję na prysznic, ale w takiej sytuacji, chyba się obejdzie - jej ton był zdecydowani zimniejszy, niż jeszcze kilka chwil temu. Nie potrafiła wyjaśnić, skąd w ogóle ta nagła zmiana i co dokładnie zmieniło się w niej samej, że zareagowała w taki sposób. Wiedziała jedno, sytuacja zupełnie ją zaskoczyła i teraz pragnęła tylko uciec. Czym prędzej, byle tylko nie musieć tłumaczyć mu, dlaczego zachowała się tak dziwnie. Nie była pewna, czy by to zniosła, bo przecież nie mogła mu powiedzieć, że poczuła się... sama nie była pewna jak. Wykorzystana? Może bardziej niedostatecznie dobra, skoro jednak zrezygnował? Wszystko jej się mieszało. Wyjęła czystą bluzkę z szafki i zerknęła na Collinsa, który to już zdążył w tym czasie założyć swoją bluzę. Uniosła jedną brew ku górze, pewność siebie wróciła na jej lico, choć była ona bardzo udawana. - Mógłbyś się łaskawie odwrócić? Nie zamierzam przed tobą paradować z gołą połową ciała - Patrzyła na niego w wyczekujący sposób. Bo co innego jej zostało? Mogła też zgarnąć szybko rzeczy i w przepoconych ciuchach iść do szkoły, skoro tak bardzo chciała uciec. Tyle że... nie chciała doszczętnie przegrać. Nie była byle gówniarą, która uciekała tylko dlatego, że ktoś ją zawstydził.
Lyssa Heartling
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : burza loków, anorektyczna budowa ciała
Dobrze było wiedzieć, że przynajmniej niektóre rzeczy pozostawały takie, jakimi je zostawiła. Odkąd pamiętała w jej życiu zawsze brakowało stałości – ciągłe przeprowadzki, kolejni partnerzy matki i niepewność, czy następnego dnia do ich domu nie wparują aurorzy by aresztować Meropę. Dziewczyna dorastała w przekonaniu, że wszystko wokół niej jest ulotne, tymczasowe, że każdy prędzej czy później ją porzuci lub w inny sposób zawiedzie, a jedyne, co pozostawało niezmienne to wpajana przez matkę zasada: „Możesz liczyć tylko na siebie”. Brakowało jej stabilności, pewnego porządku, który opanowałby chaos, tę burzę, która prześladowała ją od dnia narodzin. Była jednak najwidoczniej skazana na popełnianie ciągle tych samych błędów i wpadanie w te schematy, od których tak usilnie chciała uciec. Ostatni rok był na to doskonałym przykładem. Wyjazd bez słowa, ucieczka do zupełnie innego kraju, w którym wcześniej nikogo nie znała, a także późniejszy styl życia, który stanowił całkowitą odwrotność porządku i stabilności. To prawda, to tam Lyssa po raz pierwszy czuła się wolna, ale tę wolność okupiła wysoką ceną. Przez moment żyła pełnią życia, jednak przeskakując z jednej imprezy w drugą, wiecznie naćpana lub pijana, po pewnym czasie dziewczyna zaczęła łapać się na myślach, o które sama siebie wcześniej nie podejrzewała. Nigdy by się do tego nie przyznała, ale podczas pobytu w Paryżu zdarzało jej się czasem tęsknić za komfortem, które niosły za sobą znajome twarze, miejsca, smaki czy zapachy. I choć zachowania Ike nierzadko ją irytowały, to dziś, być może po raz pierwszy i ostatni odnalazła w nich odrobinę komfortu.
- To nie był komplement. – rozwiała ewentualne wątpliwości, posyłając mu zniecierpliwione spojrzenie, nadal bowiem nie odpowiedział na jej pytanie. Dłuższą chwilę trwali w tej pełnej napięcia ciszy, wbijając wzrok w siebie nawzajem, póki Ślizgon nie dał wreszcie za wygraną, co Lyssa odnotowała w pamięci z niemałą satysfakcją. Odezwał się pierwszy, a choć zadał jej równie niewygodne pytanie, to dziewczyna uzyskała swoją odpowiedź. Coś za coś. Tego też nauczyła się od matki – nikt nie jest bezinteresowny, a już z pewnością nie mężczyźni, którzy zawsze oczekują czegoś w zamian. Przekuła tę świadomość w oręż, w narzędzie do własnych celów, choć okupione nieufnością i podejrzliwością, nawet wobec pozornie bliskich jej osób.
Nie miała zamiaru się odsunąć, kiedy poprawiała się na jego kolanach, bo choć wcześniej tak uparcie walczyła, by wyrwać się z jego uścisku, teraz dynamika ich rozmowy przybrała inny obrót. Skylight przestał się wydurniać, ona przestała się szamotać. Gdyby znów zaczął robić z siebie błazna, ona ponownie próbowałaby zwiększyć między nimi dystans. I tak w kółko, bez przerwy, odkąd mieli po dwanaście lat. Wtedy ich potyczki wyglądały inaczej, w końcu byli jeszcze dziećmi, jednak ich kwintesencja przez lata pozostała niezmienna. Przestała się zatem wiercić, nieruchomiejąc w pozycji, która jak liczyła była wystarczająco wygodna dla nich obojga, a jednocześnie zaznaczała między nimi wyraźny dystans – na tyle niewielki, by Ślizgon wiedział, że poszła mu na rękę, ale wystarczający, by nie dać za wygraną. Na granicy, jak zawsze.
Wystarczyło jedno niewerbalne ostrzeżenie, by zaniechał dokończenia zapowiadającego się naprawdę kretyńsko zdania. Nie miała cierpliwości do tego typu żartów, wiedział o tym doskonale, tak jak ona wiedziała, że lubił igrać z ogniem. Powstrzymał się jednak w porę, może wyczuwając wietrzyk zrywający się ponownie w pomieszczeniu, a może nauczony doświadczeniem, dzięki któremu wiedział dokładnie, na ile może sobie pozwolić, nim całkowicie wyprowadzi ją z równowagi.
Tak czy inaczej kontynuowali rozmowę, przyszła więc i pora na jej odpowiedź. Potrzebowała chwili, by zebrać myśli i zastanowić się, ile dokładnie chce chłopakowi wyjawić. Zdawała sobie sprawę, że przedłużające się milczenie zdradza więcej, niżby chciała, sięgnęła więc – trochę dla odwrócenia jego uwagi, trochę machinalnie – po zawieszony nad jego piersią wisiorek, obracając go między palcami w miarę, jak słowa układały się w jej głowie. Nie poganiał jej, co przyjęła z ulgą, jednak gdy wreszcie się odezwała, przejrzał ją na wylot i nie zadowolił się ogólnikami, którymi go uraczyła. Czując palce na swojej dłoni zamarła na moment, jakby dotyk niósł za sobą rażenie prądem, a kiedy przeniosła na niego wzrok, w jej spojrzeniu czuć było napięcie. Przyglądała mu się przez chwilę, ważąc jego zapewnienie, bo choć Imogen ufała jak nikomu innemu na tym świecie, to jednak nie chciała zrzucać na nią informacji tego kalibru tuż po tym, kiedy odzyskały kontakt. Jeśli natomiast chodzi o brata Gryfonki, to istniała niewielka szansa, by ten zaczął traktować ją jak obłożnie chorą, mogła więc powiedzieć mu więcej bez obawy, że wyczyta z jego twarzy współczucie czy upokarzającą litość.
- Czego nie brałam. – prychnęła, jednak próżno by szukać u niej rozbawienia – Głównie zioło, ale Merlin jeden wie co tam dodawali. Zresztą w pewnym momencie co przestało mieć znaczenie. – wzruszyła ramionami, próbując odpędzić od siebie nieprzyjemne mrowienie, które rozchodziło się po jej kręgosłupie. Znak ostrzegawczy. Okazywała słabość. – W każdym razie było minęło. Wróciłam, zostaję. Chyba że wcześniej wyskoczę z astronomicznej. – dała mu do zrozumienia, że to koniec zwierzeń na dziś.
Trudno powiedzieć, czy chciał rozładować atmosferę, zmienić temat, czy może po prostu był palantem – tak czy inaczej z zadowoleniem przeniosła uwagę na jego zaczepkę. Zmrużyła oczy i bez śladu zażenowania przybliżyła twarz do jego twarzy, tak że dzieliły ich już tylko milimetry. Czuła na skórze bijące od niego ciepło, a jej policzki drażniło wydychane przez chłopaka powietrze. Wystarczyło, by trochę się nachylił, a stykaliby się czołami.
- Znam pewną bardzo paskudą klątwę, która odbiera struny głosowe. – wymruczała, nie spuszczając wzroku z jego błękitnych tęczówek. Blefowała, znała jednak przynajmniej trzy eliksiry, które wypaliłyby mu gardło i przełyk tak, że nie byłby w stanie wydać z siebie ani słowa przez kolejne trzy miesiące. – To jak będzie?
Przestawała być dziewczynką i śmieszną koleżanką Imogen. Była już dojrzałą dziewczyną i miała tak samo dojrzałe doświadczenia. Obserwował, jak wiele zmieniła się nawet w przeciągu ostatniego roku. Tej zmianie poddał się także jej sposób komunikacji, mimo, że pozornie wszystko między nimi pozostawało znajome i powtarzalne. Nawet niegroźny, niesugestywny styk palców z jej skórą wydawał się naznaczony innymi reakcjami pomiędzy nimi, które dostrzegał. Cofnął rękę, przejmując napięcie w jej spojrzeniu, próbując je zneutralizować swoim rozluźnieniem. Skutek był znany tylko jej. Chłodne spojrzenie, tak samo przeszywające kiedy żartował, co kiedy był poważny, niebezpiecznie błysnęło w reakcji na jej następne słowa. Ten sam Ike, który tak szybko rwał się do błaznowania teraz spoglądał na nią w ciszy, szanując jej granice i nie przesuwał ich, chociaż Merlin im jeden świadkiem, jak często porywał się o naginanie jej komfortu we wszelkich innych tematach, testujących jej cierpliwość i tolerancję na ślizgońskie, butne zachowanie. — Na teraz to musi wystarczyć – podsumował, jednocześnie dając jej sygnał, że zawieszają rozmowę, a nie ją porzucają. Nie dawał jej przy tym okazji na zaprzeczenie — Wyślij mi wcześniej sowę, jak postanowisz skakać. Chcę to zobaczyć. Być świadkiem, katem, albo bohaterem tej historii, bo nie zdradził swojego powodu, ale mogła ufać jego zaciętości, żeby dotrzymać słowa, kiedy raz je rzucił i akurat naprawdę miał je na myśli. Ostatni raz przejechał dłonią wzdłuż jej kręgosłupa, odpowiadając intuicyjnie na lekkie szarpnięcie jej pleców, ale za moment łuk jej kręgosłupa to nie była jedyna rzecz, jaka zwróciła jego uwagę. Nie oderwał spojrzenia, kiedy pochyliła się nad nim, składając mu słodką obietnicę, na miarę dziewiętnastoletniej Lyssy Heartling. Choć przez chwilę myślał, że pieszczotliwe słówka to nie będzie jedyna rzecz jaką będzie mu składać na usta. Parsknął rozbawiony. — Uuu, straszna – przyznał. Istotnie, groźba klątwy brzmiała strasznie, gdyby była prawdziwa. — Wracajmy na zamek, zanim zrobisz coś głupiego i potem zatęsknisz za moim głosem. Wszystkie siły, z jakich opadł, musiały do niego wrócić podczas regeneracji w trakcie tej rozmowy, bo miał w sobie na tyle energii, żeby gwałtownie na nowo zwiększyć między nimi dystans – dźwignąć i ją ze swoich kolan i samego siebie z ławki, zwiększając różnicę wzrostów między nimi, a sam pewniejszym niż wcześniej krokiem, ruszyć żeby zgarnąć kurtkę z szafki. — Mówiłaś coś o wiggenowym w swojej sypialni — mruknął tak bezczelnie, jak miał w zwyczaju.
C. szczególne : Mnóstwo tatuaży, rozmierzwione włosy, czarne ciuchy - raczej typ oldschoolowy, aniżeli ten "na czasie"; umówmy się, moda lat 90 jest niepowtarzalna
Wbrew wszelkim opiniom - Tristan Collins - nie był bawidamkiem. Nie interesowało go to, czy ktokolwiek postanowiłby uprzykrzyć mu życie, rozszerzając absurd plotek pełnych irracjonalnej rzeczywistości. Teraz nie liczyła się jednak przeszłość, a jedynie to, co ofiarował im przekorny los, dający możliwość poznania się, choć ciemnowłosy mężczyzna nie wierzył, by faktycznie miało to jakikolwiek odpowiednik, bowiem czy nie byli umęczonymi duszami, których spojrzenia większości suną po ich bladych obliczach? Nie pytał już o nic - dając sobie i jej przestrzeń na decyzję, choć w gruncie rzeczy... Można było przyjąć, że krukon odpuścił nader szybko, nie zamierzając dłużej przenikać w otoczenie Imogen, której wypieki na policzkach idealnie współgrały z zadziornym charakterem i jeszcze bardziej z ustami, które układały się w bezczelnych słowach. Kwitował to ledwie wygięciem warg, subtelnym uśmiechem, by wiedziała, że lubił tę grę, a ona zdawała się być w niej całkiem dobra. Roześmiał się wreszcie, gdy tylko zgodziła się z nim w kwestii Trevora. Faktem było, że młodszy brat mówił sporo, całkiem sporo i często zakrawało to o różne nieporozumienia, tak jak i być może w tej chwili, kiedy Tristan przekornie proponował Skylight randkę. - Nie będę ukrywał, że bardziej ciekawi mnie, co sama mówiłaś - puścił jej oczko, jakby to cokolwiek miało zmienić, dodając tym samym dziewczynie otuchy. Kto wie, czy sprowokowana nie postanowi zaryzykować, dając im szansę na znajomość, która okazała się zwykłym przypadkiem. Zmarszczył nieco brwi słysząc tę jakże zuchwałą uwagę. Nie do końca wierzył w to, co powiedziała, ale zanim zdecydował się poddać ją kontrargumentowi, przetarł mokre włosy dłonią, spoglądając bardziej w sufit niż na nią. Wypuścił powietrze ze świstem, nieco nerwowo przygryzając policzek. - Skoro chciałaś zaprosić mnie pod prysznic, powinnaś zrobić to nieco szybciej, bo... Ja już jestem po - śmiech Collinsa odbił się od ścian szatni, kiedy tak lustrował Imogen raz za razem. Miał nadzieję, że nie będzie o to zła, wszak doceniał jej nietuzinkową urodę, rozmierzwione włosy i piegi; tak piękne, że nie mógł oderwać od nich błękitu spojrzenia. Po chwili zrobił to o co go poprosiła. Nie był wszak mężczyzną, który za wszelką cenę pragnie wprawiać dziewczęta w zakłopotanie. Lubił moment, gdy ich to nie krępowało, ale nie należał do grona przemocowców, którzy wychodzili z założenia, że wszystko im się należy. - Nie martw się - nie wyczekiwałem z utęsknieniem na to, by zobaczyć cię nago, Skylight - zaczął powoli, a w jego tonie głosu wybrzmiewała nuta rozbawienia. - Miałem cichą nadzieję, że dasz mi się do końca ubrać, a potem odejść, żebyś miała te prysznice na własny użytek - bo wiedział, że musiał wracać do domu. Nie zamierzał być tylko chwilowym gościem, wszak nie to leżało w jego naturze, a kolejna przekomarzanka z Lyrą była ostatnim, do czego posiadał siłę. - To jak... Mam już sobie pójść?
Ona sama nigdy nie miała z chłopakiem zbyt wiele wspólnego. Ot, Tristan był starszym bratem jej dobrego kumpla. Coś słyszała na jego temat z ust innych ludzi, niekiedy z ust samego Trevora, ale to tyle. Nie wiedziała, na ile te wszystkie plotki są prawdziwe, a na ile to tylko zazdrość podsycana ludzką głupotą przekazywana z języka na język. Nie jej było to wszystko oceniać. Ona nienawidziła plotek i ludzkiej głupoty, a jakimś dziwnym trafem, te dwie rzeczy zawsze szły w parze. Może właśnie dlatego wolała słuchać, niż mówić? Tyle że teraz, niewiele było do słuchania, ponieważ sytuacja wyraźnie pokazywała pewnego rodzaju zachowania. Imogen o dziwo całkiem nieźle się w tym wszystkim odnajdywała, pomimo pierwotnego dyskomfortu spowodowanego obecnością Tristana tutaj w takim wydaniu. Podrapała się po głowie, odwlekając w nieskończoność odpowiedź na kolejne jego słowa. Doskonale pamiętała, co powiedziała Trevorowi odnośnie aparycji jego brata, a jeszcze lepiej pamiętała to, co pomyślała, a czego młodszemu Collinsowi nie wspomniała. Lekki rumieniec znów pojawił się na jej policzkach, choć miała szczerą nadzieję, że Krukon w tym momencie tego nie zauważy. - Niewiele ciekawych rzeczy. Byłam pijana i miałam dziwne myśli - wzruszyła lekko ramionami na zasadzie "no big deal", choć bardzo słabo w tym momencie wychodziło jej zgrywanie luzaka. - Wspomniałam tylko, że dobrze wyglądasz na zdjęciach - dodała, jakby po chwili namysłu, nieco cichszym głosem. Nie zamierzała jednak mówić, że to było ogromnym niedopowiedzeniem. Nie potrzebowała tutaj nadmuchanego męskiego ego. Ku jej uciesze, Tristan, zgodnie z jej wolą, faktycznie się obrócił, a ona westchnęła w duchu z ulgą. Szybko zrzuciła bluzkę, pozostając na chwilę w samym staniku. Ten też pragnęła zmienić, jednak w końcu uznała, że w aktualnych okolicznościach musi się zadowolić tym, co oferował jej los i Collins. Przeciągnęła przez głowę wielką bluzę, w której pewnie spokojnie zmieściłyby się dwie osoby, a była jednak tylko ona. Napawała się tym, że bluza pachniała, a nie waliła jej własnym potem. Bluza była na tyle duża, że zasłoniła też jej tyłek i prawie że połowę ud, toteż Imogen skorzystała z okazji i zrzuciła z siebie również brudne od zielonej trawy leginsy. - Nie? A już myślałam, że znalazłam kolejnego wielbiciela. Normalnie wbiłeś mi nóż prosto w serce - teatralnie wygięła usta w podkówkę, ale w jej oczach błąkały się delikatnie zadziorne iskierki. Teraz, kiedy znajdowała się od niego w odpowiedniej odległości, miała zdecydowanie lepszy nastrój i była o wiele bardziej skora do żartów. Usiadła na ławce i zaczęła przeciągnąć przez nogi swoje spodnie. Zerknęła na niego i wstała, aby wciągnąć spodnie na tyłek. - A przeszkadzam Ci w tym jakoś? - uniosła jedną brew ku górze, bardzo otwarcie go prowokując, sama niepewna do czego w zasadzie. Do tego, żeby zrzucił z siebie ten ręcznik? A może żeby sprawdzić, jak daleko się posunie. Sama nie była pewna. Zapięła rozporek, złapała swoje ciuchy i zaczęła je wrzucać byle jak do torby. Wyjęła z niej czyste skarpetki i znów usiadła, aby wciągnąć je na stopy. - A masz coś ciekawszego do roboty? Tak miło się rozmawia przecież - zdecydowanie odzyskała kontrolę nad sytuacją, ale nie zamierzała tego powiedzieć. Choć nie mogła sobie odpuścić takich głupich komentarzy, kompletnie nie wiedząc, do czego mogą one doprowadzić. Ale czy kiedykolwiek przejmowała się tym, co będzie dalej?