Całe boisko okalają wysokie trybuny z których, przy pomocy lornetki, można zobaczyć każdy ruch graczy. Udekorowane są kolorami domów, czyli zielonym, niebieskim, żółtym i czerwonym. Dla nauczycieli przeznaczona jest oddzielna loża. Czasem zagości tam również dyrektor lub pracownik Ministerstwa. Podczas meczu, całe trybuny rozbrzmiewają dopingującymi okrzykami i mienią się rozmaitymi hasłami.
Autor
Wiadomość
Iris Skylight
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 163,5 cm
C. szczególne : drobna postura, włosy przefarbowane na brąz, dopasowana biżuteria, kwiatowe perfumy
Wsunęła zziębnięte ręce w rękawy swojej zimowej puchoniej szaty. Czuła zapach rozmazanej farby i ciężar tańczącego na kapeluszu borsuka. - Tak, jako tako. Widzę, że ciebie nikt nie pomalował i nie ubrał w barwy. - spostrzegła neutralność kolorów, które uniemożliwiały rozpoznanie komu tak naprawdę kibicował. Być może wcale nie wybierał stron a postanawiał dobrze się bawić? Tylko jego mina nie pasowała do klimatu trwającego meczu. Wyciągnęła ze swojej kieszonki maleńką flagę z barwami Hufflepuffu i wsunęła ją w dokładnie identyczną kieszonkę lecz już na ubiorze Daniila. Poczucie winy podpowiadało, że w ogóle nie powinna się tak zachowywać. Stawała temu uczuciu na przekór chcąc swoimi gestami wmówić i sobie i Daniilowi, że mogą normalnie rozmawiać bo końcem końców nic złego się nie stało... prawda? - Twój dom wygrywa. - upewniła się poprzez przesunięcie spojrzeniem po minach najbliższej siedzących uczniów i studentów. Ci ozdobieni mrugającymi wężami na twarzy trzymali szerokie uśmiechy zaś Puchoni pełną nadzieję i moc mającą napędzić zawodników w drodze ku zwycięstwu. Zauważenie smutności w obrazie Daniila nie było takie trudne. Przyzwyczaił ją do swojej wesołości i energii a to, co miała przed oczami nijak miało się do tego, jakim go poznała. Tak bardzo bała się, że to przez nią jest taki smutny i niechętny do rozmów. W jej życiu działo się mnóstwo rzeczy, że przez ten czas nie podeszła do niego ani razu. Poczucie winy zrobiło się cięższe niż kapelusz na głowie. - Przecież ja też nie podeszłam do ciebie wcześniej. - uciekła wzrokiem bo przeprosiny przychodziły jej z trudem. Jego akcent, przekształcanie słów kojarzyło jej się z czymś miękkim i słodkim. Na swój dziwny sposób za tym tęskniła. - Przywykłam, że zawsze tryskasz energią a mniej więcej od tamtego dnia... od... od tamtego dnia już tak nie jest. Czy to przeze mnie? - nie była w stanie przytoczyć wspomnienia ich randki bo wtedy zapadnie się głęboko, głęboko pod trybuny, utknie między własnym zakłopotaniem i zawstydzeniem a najgorsze w tym wszystkim, że Gael nie będzie wiedział jak ma ją znaleźć.
Uśmiecham się na widok chorągiewki i nie protestuję, a wręcz przeciwnie, cieszę się i trochę prostuję z dumą. Może nie wypada mi otwarcie kibicować Puchonom i może wcale tak do końca im nie kibicuję, bo gdyby tak było, to powinno jakkolwiek obchodzić mnie to, co dzieje się na boisku, ale miło jest czuć, że przynależę. Tym jednym gestem Iris przekazuje mi więcej ciepła, niż jest w stanie jakikolwiek szalik. Właśnie, szalik! Macham z lekceważeniem ręką, kiedy mówi, że Ślizgoni wygrywają, dając jej do zrozumienia, że niezbyt mnie to dziś obchodzi i zamiast tego mówię: — Tobie trochę zimno, da? — nie muszę pytać, widać na pierwszy rzut oka. Ja właściwie lubię mróz, rosyjskie zimy są o wiele surowsze niż te brytyjskie i choć już od półtora roku nie było mnie w ojczyźnie, to i tak mam na chłód jakąś naturalną odporność, której brakuje takim zmarzluchom, jak Puchoni. Bo oni zdawali się mieć najobszerniejsze kolekcje najgrubszych swetrów. — Trzymaj — odwijam z szyi szalik i narzucam go na jej ramiona. Nie ściągam go całkiem, zostawiam część i na sobie, jest wielki, możemy się pod nim zmieścić nawet bez przesadnego przysuwania się do siebie. — Ciotka nałożyła na niego grzejące zaklinanie. Trochę wyczerpało się przez te dwa tygodnie, eto wsio jeszcze działa. — Tłumaczę, z nerwów trochę gubiąc słowa. Bo co jak powie, że nie chce żadnego szalika i mam jej nie dotykać? Albo żebym się odsunął? Co jak źle odczyta moje zamiary? Ale nie pada nic podobnego, jedyne co wybrzmiewa, to przeprosiny. Uśmiecham się kwaśno. Trudno żeby podeszła, skoro jestem tak dobry w ucieczkach... ale nie mówię tego na głos, nie chcę ciągnąć tej niezręczności. Przepraszamy się nawzajem i teraz jest czas na ulgę, prawda? Tylko gdzie ona jest, ta ulga? Na pewno nie na twarzy Iris, która wygląda na coraz bardziej spiętą, tak bardzo, że aż odnajduję jej dłoń i lekko kładę na niej własną, zapominając, że nie bardzo powinienem, bo mogę tylko pogorszyć tym problem. — Ty zwariowała? — szukam jej jasnego spojrzenia i milczę tak długo, aż w pełni zyskuję jej uwagę i świadomość, że nawet najdzikszy okrzyk kibiców jej nie odwróci. — To nie przez Ciebie — mówię z przekonaniem. Teraz powinno przyjść wyjaśnienie, przez co to, prawda? — Nie wiem jak Ci to wyjaśnić... Iris... czy my przyjaźnimy się? Bo jak my jest przyjacioły, to... to może ja powinien... — gubię się i stresuję, zaciskam przy tym dłoń na jej dłoni, bynajmniej nie mocno, ale kiedy zdaję sobie z tego sprawę, cofam ją jak oparzony. — Ty umiejesz chronić sekrety?
Iris Skylight
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 163,5 cm
C. szczególne : drobna postura, włosy przefarbowane na brąz, dopasowana biżuteria, kwiatowe perfumy
Donośny aplauz na sąsiedniej trybunie przeraził ją na tyle aby podskoczyła w miejscu. Nie śledziła zbyt uważnie postępów na meczu jednak okrzyki Ślizgonów i jęk zawodu po stronie Puchonów podpowiedział, że jej kochany dom przegrywa. Nie wierzyła aby jej moc kibicowania miała cokolwiek tam zmienić więc posyłała drużynie najcieplejsze życzenia aby się przez mecz nie połamali i nie przeziębili. Znalazłaby nawet trochę troski dla Ślizgonów jednakże ten wyjątkowy raz solidaryzowała się z Puchonami i o nich myślała w pierwszej... w drugiej... no dobrze, w trzeciej kolejności. Daniil wkradał się na pierwszy plan bo jednak to ich pierwsza rozmowa od prawie trzech miesięcy? Nie była pewna ile minęło dokładnie czasu - po prostu za dużo. Zauroczenie nim przeminęło lecz pozostawiło po sobie sympatię, która zagnieździła się w jej sercu równie mocno co ogrom odkrytej miłości do Gaela. - Wytrzymam. - machnęła ręką gotowa zaprzeć się i zapewniać, że da radę w tym zimnie. Najwyraźniej czerwony nos, policzki i sine usta przeczyły jej słowom bo zaraz to podzielił się z nią długaśnym i ciepłym szalikiem. To było rozbrajająco miłe i przyjemne lecz nie była pewna czy wskazane. Policzki Iris były czerwone z zimna... a teraz z zakłopotania. Wydukała podziękowanie bo istotnie dodatkowa warstwa na barkach przyniosła nieco ulgi. Byli na dobrej drodze aby normalnie porozmawiać lecz do pełnego komfortu jeszcze trochę im brakowało. Często też odczuwała brak dłoni Gaela, która mogłaby ją wesprzeć w niewypowiedzianych trudach i znojach. Wiedziała jednak, że go tutaj nie znajdzie bo potrafił znikać lepiej niż afrykański niewidzialny tebo. Musi nauczyć ją tej umiejętności. Najpierw usłyszała w głosie Daniila oburzenie a dopiero potem poczuła ponownie ciepłą dłoń na swojej, czerwonej już z zimna bo przecież w ferworze meczu zapomniałą o rękawiczkach. Powinna powiedzieć Daniilowi, że...? Nie wiedziała nawet co. Miała mętlik w głowie i przez chwilę nie potrafiła zebrać myśli. Drgnęła gdy jego spojrzenie nasiliło się przez co chcąc nie chcąc podniosła na niego wzrok. - Dziwisz mi się, że tak to odebrałam? Cały czas mam wrażenie, że jesteś na mnie rozgniewany i dlatego nie chcesz ze mną rozmawiać. Rozumiem to więc hmh, nie narzucałam się. - nie mówiła głośno ale też w jej głosie pojawiła się nuta żalu i oczywiście nieustanne poczucie winy. Zaprzeczenie chłopaka nanosiło trochę światła w całą historię lecz nie dotarło jeszcze do jej serca aby miała w to całkowicie uwierzyć. Pytał czy są przyjaciołami. Przez chwilę spoglądała na jego idealny profil i zastanawiała się dlaczego o to pyta. Przez ten czas zamotał się trochę, mocno ścisnął jej dłoń - dla Iris nawet lekki ścisk jest odczuwalny jako silny - a potem cofnął, a ona nie szukała tego ponownie bo... bo nie da się tak skoro przez pewien okres czasu była w nim zadurzona a gdy uczucie się wyczerpało, odkryła kogo tak naprawdę kocha. Powinna być mu niemo wdzięczna za to, że otworzył jej oczy... kosztem siebie. - Nie zdradzę twojego sekretu, Daniil. - zapewniła go bo widziała, że potrzebuje zrzucić z siebie jakiś niewidzialny ciężar odpowiedzialny najwyraźniej za jego smutną minę. - Jeśli będę mogła ci jakoś pomóc... - ach, ta nieśmiertelna ludzka bezinteresowność przypisywana w głównej mierze podopiecznym domu Helgi Hufflepuff.
Staram się nie zastanawiać nad tym, czy szalik naprawił sytuację, czy wręcz przeciwnie, tylko ją pogorszył. Staram się nie przyglądać jej zbytnio, nie analizować, po prostu działać. Staram się traktować ją jak jedną ze swoich sióstr i nie tylko przychodzi mi to z zaskakującą łatwością, ale i wydaje się o wiele odpowiednie, niż cokolwiek, co myślałem o niej wcześniej, i jakie miałem wobec niej intencje. Pierwszy raz nie czuję, że robię coś nie tak. Może warto podążyć tą ścieżką? — Ja był zły na siebie. I wcale nie przez Ciebie, to przypadek, zbieganie okolicznościów. Ja z nikim nie chciał rozmawiać, bo ja nie zasługuję na to, żeby mieć przyjaciół. Pojemajesz? Czerwienię się odrobinę i pozwalam sobie na to, nie mam siły próbować ukrywać swoich emocji. Może nie są widoczne jak na tacy, może wciąż nie da się czytać ze mnie jak z otwartej księgi, ale utrzymywana przez lata kamienna fasada mojej twarzy nabrała licznych spękań i czuję, że tylko ta i jeszcze jedna rozmowa są w stanie posklejać mnie w całość. Brzmię żałośnie. Brzmię słabo. Wstydzę się tego, co jej pokazuję, ale czuję, że tak trzeba. Moja duma cierpi, skomle, liżąc głębokie rany, ale jestem gotów zadać jej kolejny cios. Lepiej zranić dumę, niż Iris – kolejny raz. — Nie wiem, czy ty budziet mogła. Ja nie powinien Cię tym w ogóle ciążać.
Iris Skylight
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 163,5 cm
C. szczególne : drobna postura, włosy przefarbowane na brąz, dopasowana biżuteria, kwiatowe perfumy
Entuzjastyczny okrzyk i fala po tej stronie trybun nieco wytrąciła ją z koncentracji. Przez chwilę wydawało się jej, że się przesłyszała. Obróciła się całkowicie w stronę Daniila i zmierzyła go wzrokiem. Wysoki szalik, czerwone policzki jak i okoliczności nie sprzyjały tak wnikliwemu obserwowaniu jego mimiki więc musiała bazować na tym, co niósł za sobą ton jego głosu. - Nie rozumiem i nie zgadzam się, Daniil. - w jej głosie zabrzmiała stanowczość, po którą sięgała w poszczególnych przypadkach... czyli niezbyt często. - Kto ci naopowiadał takich głupot? - może ktoś nieodpowiedni, to znaczy nieprzystosowany emocjonalnie do życia w społeczeństwie pochopnie ocenił obcokrajowca i postanowił wmówić mu, że nie jest wart posiadania grona przyjaciół. Tym mocniej obciążyła się wyrzutami sumienia, że nie zagadnęła do niego nawet raz. - Jeśli mnie obciążysz to będzie ci lżej. Nie chcę żebyś snuł się smutny. Co cię gryzie? - ponowiła pytanie lecz w jaśniejszej postaci, pochylając przy tym nieznacznie głowę aby spróbować zebrać z jego spojrzenia i mimiki jakąś poszlakę mogącą sugerować, że właśnie postanowił zamknąć się w sobie na cztery spusty.
Nieprzystosowany emocjonalnie do życia w społeczeństwie w tej i każdej innej sytuacji jestem niestety ja. Czy gdyby wiedziała, w jaki sposób skrzywdziłem Terry'ego, patrzyłaby na mnie z taką samą życzliwością? Czy gdyby zdawała sobie sprawę, co – świadomie czy też nie w pełni – chciałem zrobić wobec niej, dalej uważałaby mnie za przyjaciela? Czy wciąż by nie rozumiała? Może po prostu mam za mało doświadczenia w przyjaźniach, ale wszystko wskazuje, że po prostu taki jestem. Zepsuty. Wiem, że gdyby miała świadomość, jaki jestem naprawdę, w jej oczach zobaczyłbym zupełnie inny błysk. I że nie miałby nic wspólnego z troską. — Tak po prostu jest — mówię z przekonaniem, tonem, który sugeruje, że sprzeciw nie ma większego znaczenia. Nie chcę użalać się nad sobą, ale nie mogę się też z nią zgodzić. — Ty słyszałaś o tej lekcji z wycinaniem dyń? Tam się stało coś nie tak. Z tą kawą od Słonzi i potem z musem dyniowym też. Poczułem eliksir kochania, wiem jak dla mnie pachnie. Musiał zadziałać, bo... — milknę, gdy tłum krzyczy tak bardzo, że mój dość konspiracyjny, cichy ton głosu i tak całkiem by w nim utonął. Odwracam wzrok i widzę, jak Terry w imponujący sposób wbija kafel przez jedną z obręczy. Mimowolnie uśmiecham się lekko, samymi kącikami ust i dopiero po chwili wracam do Iris pełnią uwagi. — Poszedłem z kimś na taras widokowy i my się całowali. I było super, ale eliksir dość szybko przestał działać, a ja spanikował i uciekłem, i nie odezwałem się potem, nawet na wizbooku. A teraz nie umiem spojrzeć w oczy T...tej osobie. Miała rację, wyrzucenie tego z siebie wiązało się z dużą ulgą, ale i ze stresem jednocześnie. Pozbywając się części jednego zmartwienia, przysparzam sobie nowego. Bo co teraz o mnie pomyśli, co powie? Czy przyzna, że sytuacja jest beznadziejna? — Sam siebie nie poznaję, Irys. Tracę przy nim głowę — mówię, zanim zdołam się powstrzymać i przesłaniam usta ręką, przerażony tym, co właśnie powiedziałem. Pomyśleć coś to jedno, ale wypowiedzieć to na głos? Jeszcze przy kimś? To nigdy nie było moim zamiarem.
Iris Skylight
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 163,5 cm
C. szczególne : drobna postura, włosy przefarbowane na brąz, dopasowana biżuteria, kwiatowe perfumy
Kojarzyła jedynie, że była taka lekcja prowadzona lecz nie uczestniczyła w niej... bo była niejako dla niej nadprogramowa. Odkąd otrzymała odznakę prefekta nie mogła uczęszczać na lekcje dodatkowe tak jak dotychczas. Wiele z nich przechodziło jej obok nosa i potem Gael musiał przypominać jej, że wypada czasem się przewietrzyć, zjeść coś ciepłego czy chociażby wyspać. Słuchała jednak opisu Daniila i na moment wstrzymała oddech, gdy skojarzyła eliksir "kochania" z rozpyloną amortencją. Tak bardzo nie podobała się jej ta substancja! Mieszała w głowie, prowokowała wydarzenia, których na trzeźwo człowiek mógłby nie chcieć zrobić. Z drugiej strony czytała kiedyś pozycję sugerującą, że odpowiednio rozcieńczona dawka tego eliksiru jest w stanie jedynie wzmocnić te uczucia zauroczenia, które już tkwią w czarodzieju. Wyprostowała plecy gdy wspomniał o całowaniu się z kimś. To ostatecznie utwierdziło ją w przekonaniu, że Daniil nie miał jej za złe ich randki i faktu, że zauroczenie z jej strony tak szybko wyparowało. Poczuła chyba ulgę lecz z drugiej strony świadomość, że tak szybko przeszedł z tym do porządku dziennego... budziło lekką gorycz i coś na kształt niezrozumiałego smutku. Nie dała tego po sobie poznać. Otwierała usta aby coś powiedzieć - okrzyki radości i zawodu skakały między trybunami a więc podejrzewała, że gra jest wyrównana - gdy usłyszała wyraźnie "przy nim tracę głowę". Nie wiedziała co ją zaskoczyło - świadomość, że mówi o całowaniu się z chłopakiem czy o jego szoku, gdy uzmysłowił sobie co powiedział. Nie ukrywała zaskoczenia i zakłopotania. - Ach. Ojej. Kogo masz na myśli? - wyrwało się jej bo nie potrafiła pojąć kto mógł mu tak zawrócić w głowie. Była trochę zmieszana ale nie dezerterowała, oj nie. Nabrała powietrza do płuc i odsunęła jego dłoń z ust. - W porządku, Daniil. Lepiej żałować, że coś się zrobiło niż tego, czego się nie zrobiło. Moim zdaniem powinieneś zagadać do niego choćby zaraz po meczu. Jeśli wraca myślami do tamtego pocałunku to ucieszy się, że podszedłeś. - szok cały czas trzymał się jej mimiki lecz otwartość wobec świata wygrywała. Kogokolwiek lubi, niech się nie blokuje, niech nie będzie taki smutny... bo to nie on. Daniil Egorov nie był sobą gdy cierpiał z powodu niepewności względem uczuć swojego obiektu westchnień.
W miarę tego, jak na jej twarzy rozlewa się szok i zmieszanie, we mnie narasta strach przed tym, co będzie dalej. Nie powinienem był tego mówić, nigdy przenigdy, nikomu. Przecież nie znam jej tak dobrze. Na Merlina, nikogo nie znam tu tak dobrze, nikogo nie znam tu dłużej niż rok, jedynie młodsze rodzeństwo, któremu ani myślę opowiadać o wybrykach na tarasie widokowym. Gdybym miał zmieniacz czasu, skorzystałbym z niego bez zastanowienia. Czerwienieję aż po same czubki uszu i najchętniej zapadłbym się pod trybuny, a stamtąd raczkiem wycofał się prosto do domu. Iris delikatnie odsłania moją twarz, a ja jej na to pozwalam, w myślach próbując stworzyć plan ucieczki. To był błąd, wszystko było błędem, począwszy od pocałunku z Terrym, na tej rozmowie skończywszy. — Nie chcę mówić kto to, dopóki z nim o tym nie porozmawiam — wyjaśniam cicho i liczę, że nie będzie naciskać, choć znając Iris, nie spodziewam się, żeby miała próbować mnie maglować. — Ty byś się ucieszyła? Ty się ucieszyła dzisiaj? Czy jakby Gael tobie pocałował kiedy wyście byli tylko przyjacioły, a potem powiedział „przepraszam” i uciekł... i nie rozmawiał z tobą przez następne prawie trzy miesiące... cieszyłabyś się? — mówię szybko i mocniej zaciągam z rosyjska, ale mimo wszystko pozostaję spokojny, moje słowa nie są atakiem – chcę jedynie znaleźć odpowiedź. Zdaje mi się, że dziewczyna nie dostrzega powagi sytuacji i wcale się nie dziwię, trudno sobie wyobrazić, jak obrzydliwie się wobec niego zachowałem. — Poza tym ja nie jestem taki. Nie chcę być taki. Nie mogę. — Moje spojrzenie przybiera na hardości, kiedy powtarzam te słowa jak mantrę. Nie mogę być zauroczony innym chłopakiem, nie mogę sobie na to pozwolić. To nie jest możliwe. Musi być inne wytłumaczenie na to, że myślę o nim każdego dnia i śnię w każdą noc. Punkt zaczepienia. Zerkam na nią błagalnie, jakby sama prośba mogła sprawić, że poda mi argument, którego mógłbym się uczepić, jakiś dowód, że wszystko jest ze mną okej. — Chciałem, żebyś mnie lubiła, Irys. Te randki, wszystko to... jesteś śliczna, miła i mądra, tylko kretyn prędzej czy później by się w tobie nie ukochał. Więc ja na pewno też, prędzej albo później. Wtedy wiedziałbym, że nie jestem... — kręcę głową. Wyjawiam jej swój sekret, swój powód, dlaczego zbyt głupio było mi do niej podejść, gdy okazało się, że lubi kogoś innego. Nie chciałem mącić jej w głowie. Nie wiem, czy miałbym taką moc, ale nie chcę stawać na drodze czemuś prawdziwemu, kiedy ja sam pełen jestem samych kłamstw.
Iris Skylight
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 163,5 cm
C. szczególne : drobna postura, włosy przefarbowane na brąz, dopasowana biżuteria, kwiatowe perfumy
Zmieszała się bo nie była gotowa na takie wyznania a przecież to był dopiero początek... Daniil kopnął kamyk i cała lawina zaczynała się kruszyć aby w ostatecznym rozrachunku spaść im na głowę. Wprawił w ruch to, czego nie dało się odkręcić. Ofiarowywał jej rozbrajającą szczerość a był przy tym tak smutny, cierpiący, przejęty, iż serce takiej najmłodszej Skylight nie wiedziało w którym rytmie bić. Puchoni wiwatowali bo najwyraźniej Lily udało się zdobyć znicza. Wszyscy skakali z radości, ściskali się wzajemnie, cieszyli się a tu między nimi dochodziło do bardzo ważnej rozmowy. Starała się wesprzeć Daniila choć nie rozumiała problemów z własną orientacją. Nigdy nie musiała się z tym mierzyć, ten temat był jej obcy. Kierowała się więc sercem i próbowała zachęcić go aby próbował dać uczuciu szansę. Skoro ukierunkował je do chłopaka to przecież nic złego, prawda? To normalne. Spotykała w Hogwarcie pary jednopłociowe i nie uważała aby to było coś strasznego. Skinęła więc głową szanując jego sekret. Nie spodziewała się, że podzieli się tożsamością chłopaka skoro nawet nie przemyślała swojego pytania. Na szczęście nie zezłościł się na nią o tę wścibskość. Stawiał ją za to w trudnej sytuacji. Naprędce wyobrażała sobie to, co opisywał a jakaś mała buntownicza część jej tożsamości zaczęła protestować przed takim porównaniem. - Ja i.. Gael to co innego. To... to nie tak. - gubiła już słowa. Gael ją kochał, to wiedziała od dawna. Nie pocałowałby i nie uciekł bez słowa. Nigdy. A zniknął na rok bez słowa... i to przez ciebie... przecież ci się przyznał. Ta myśl była zimna, zaczęła drżeć mimo dodatkowego szala, który wydawał się ją teraz przyduszać. Zaczęła rozważać zapadnięcie się pod trybuny. Straciła swój opanowany głos, drżał przy końcówkach wyrazów. - To wolisz udawać, że nic się wtedy nie wydarzyło i nigdy z nim nie porozmawiać? Pocałunek to nie jest zbrodnia, Daniil. - usłyszała w swoim głosie waleczną nutę, kiedy próbowała mu wyjaśnić swój punkt widzenia. Chłopak blokował swoje działania własnym myśleniem. Widziała jaki był zagubiony i chciała wyciągnąć do niego dłoń, pomóc mu. Gorzka to była myśl, że jest ostatnia osobą, która mogłaby mu ulżyć w tym błądzeniu. Bezsilność przygniatała tak samo jak tor tej rozmowy. - Jaki? Zakochany? - zaprzeczał swoim uczuciom i bardzo się nimi przejmował. Nie potrafiła sobie wyobrazić jak musiał się ich bać. Docierała do niej świadomość, że żadne słowo, które wypowie nie zdoła go uspokoić. Co ma zrobić aby mu pomóc? Ciężar wylewał się z niego w potoku słów, istotnie, obciążał ją tym lecz przecież sama o to prosiła. Nie spodziewała się jednak, że jest tego tak dużo i tak intensywnie. Czuła na sobie jego błagalne i przestraszone spojrzenie. - Wszystko z tobą w porzą... - urwała gdy zaczął mówić, a to czego się dowiadywała... bolało. Zaskoczona zamrugała powiekami bo poczuła ból gdzieś tak w okolicy mostka i brzucha. Szal przestał ogrzewać a uroczy akcent Daniila zamiast mieć miły wydźwięk brzmiał jak wypowiadane zaklęcia. - Czyli... czyli umawiałeś się ze mną... tylko po to aby... zmusić siebie do zakochania się we mnie? - i gdy to powiedziała w jej drobnym ciele zrodziła się złość, rozczarowanie, zawód, niedowierzanie. Potrząsnęła głową próbując to od siebie odgonić. Drżącymi i zimnymi rękoma odwinęła jego szalik, przy tym nieumyślnie zrzucając między ławki swój borsuczy kapelusz. Nie chciała tu być. Trybuny stały się ostatnim miejscem na ziemi, które pragnęła oglądać. - I łyżwy, randka w kawiarni, aparat... to wszystko tylko po to abyś mógł siebie i mnie dalej okłamywać? Nie, Daniil, na to się nie zgadzałam. - jej dolna warga zadrżała lecz zacisnęła ją mocno i nie pozwoliła sobie na chwilę słabości. Próbowała z całych sił wspiąć się na wyżyny empatii i go zrozumieć. Udałoby się jej to gdyby nie ten ból, który nie chciał się od niej odczepić. Potrząsnęła znów głową. Potrzeba ucieczki zwyciężyła. - A ja wtedy naprawdę się w tobie zadurzyłam. - powiedziała do siebie, nie ukrywając żalu i już nie patrząc na niego zerwała się na równe nogi. Pognała przed siebie... a raczej prosto w tłum rozentuzjazmowanego tłumu kibiców. Niełatwo było się jej przecisnąć, musiała użyć łokci i stóp aby utorować sobie drogę. Schodząc po schodach została rzecz jasna szturchnięta i nie obyło się bez upadku wszak kogoś o jej posturze bardzo łatwo jest stratować. Klnąc pod nosem, a rzadko sobie na to pozwalała, z obitą zziębniętą dłonią opuściła trybuny i ani razu nie obejrzała się za siebie. Biegła z powrotem do zamku, gdziekolwiek, gdzieś gdzie będzie mogła się uspokoić i na chłodno przemyśleć uzyskane informacje.
Milczę. Milczę jak zaklęty, jak przeklęty i jak przeklinany. Tak jak powinienem. Nie zasługuję na prawo głosu. Powoli dociera do mnie mój błąd, widzę go w jej oczach. Błędem nie jest jednak to, że mówię, co mówię, a że w ogóle jest o czym mówić. Szczerość jest teraz jedynym słusznym rozwiązaniem, zasługiwała na nią, nawet jeśli teraz będzie mnie nienawidzić. Może to lepiej, nie zasługuję na jej współczucie. Nie można współczuć komuś, kto patrzy wyłącznie na siebie. Nie przeczę. Na moment otwieram usta, ale przymykam je, przyjmując na siebie całą jej złość i smutek. Nie tłumaczę się, nie staram się wybielić. Nie mówię, że do niczego się nie zmuszałem, choć to akurat prawda. Przyjmuję na siebie konsekwencje, po raz kolejny w życiu starając się zachować jak mężczyzna, choć tak często wciąż czuję się jak dziecko. Iris wstaje, zabiera kapelusz i znika w tłumie, wpychając się pomiędzy niego łokciami. Odprowadzam ją pustym spojrzeniem, sam czuję się, jakby na kolanach usiadł mi olbrzym. Niezdolny do ruchu, ciężki; walczę o oddech. Kiedy wstaję ze swojego miejsca, trybuny są już całkiem puste, a po boisku snują się ostatnie postaci. W oddali, na błoniach, słychać zwycięskie przyśpiewki Puchonów. Dostrzegam postać w żółtej koszulce, która oddala się wraz z miotłami w stronę schowka i niewiele myśląc, podrywam się do biegu.