W Hogwarckich lochach chłodne, kamienne ściany nie są niczym dziwnym. Ale czy to możliwe aby były aż tak lodowate? Błądząc dłonią po ścianie da się natrafić na miejsce bardziej zimne niż reszta. Znajduje się ono na wysokości klamki, która rzeczywiście tam jest. Ujawnia się natychmiast po stuknięciu różdżką w chłodny punkt. Zaraz po dotknięciu klamki ma się wrażenie okropnego zimna, które powoli obejmuje całe ciało. Przechodząc przez próg wchodzi się do Lodowej Komnaty. Jak sama nazwa wskazuje - wszystko tam jest oblodzone. Najbardziej charakterystycznym elementem są rzeźby. Lew, kruk, wąż i borsuk, symbolizujące cztery domy Hogwartu. Wielkością można porównać je do niedźwiedzi. Śliska posadzka jest idealnym lodowiskiem, co ciągnie za sobą upadki odwiedzających to miejsce. Niewielu jednak wie o istnieniu komnaty, tłumów nigdy tam nie ma. Śmiało można przynieść łyżwy, posadzka jest idealna do jazdy. Pomieszczenie rozświetlają świece o niebieskim płomieniu, osadzone w ozdobnych, choć starych, żyrandolach. Błękitne światło odbija się od lodu i stwarza miłą atmosferę, mimo chłodu panującego w komnacie. Po męczącej rozrywce na ślizgawce można odpocząć pod ścianą, gdzie są nieduże, twarde siedzenia.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Cieszyła się, że była jeszcze młoda i nie musiała pracować i co za tym idzie zamartwiać się kwestiami z tym związanymi. Lata jednak biegły nieubłaganie, a wiedziała, że miną w mgnieniu oka i nim się dobrze obejrzy, już będzie musiała wybierać ścieżkę, którą będzie chciała podążać w przyszłości. A wybór ten wcale nie był łatwy. Jasne, zawsze istniała możliwość zmiany branży, ale wiązało się to z wieloma komplikacjami po drodze i jednak fajnie było od razu trafić w ten swój "wymarzony zawód". Liz, jak to Liz, na razie niekoniecznie przejmowała się przyszłością, twardo stąpając nogami po ziemi i żyjąc tym, co tu i teraz. Nie widziała po prostu sensu nad zastanawianiem się, co się może stać, bo mogło stać się dosłownie wszystko, a tak było jej w jakiś sposób lżej na sercu. - E tam, nic w tym dziwnego - odpowiedziała z szerokim uśmiechem, uradowana, że zgodził się na jej propozycję. - Zresztą pogoda ostatnio jakoś szczególnie nas nie rozpieszcza, więc tym bardziej. I błagam cię, co to w ogóle za pytanie. Oczywiście, że tak - prychnęła niby urażona, chociaż do takiego stanu to w rzeczywistości było jej daleko. Szczerze rozbawiło ją przekonanie Larkina, że każdy Puchon często zagląda do kuchni, ale było w tym ziarenko prawdy. - A skąd masz takie informacje? No i nie nasza wina, że kuchnia znajduje się tak blisko naszego pokoju wspólnego! To było ustawione, mówię ci - powiedziała i zatrzymała się przy lodowym fotelu, żeby na nim usiąść i poczekać, aż LJ zmieni jej łyżwy z powrotem na buty. Ciężko bowiem byłoby im człapać po korytarzach, a droga stanowiłaby udrękę, choć nie byłoby to niemożliwe. Kiedy już mieli na nogach buty i sprawdzili, czy żadna rzecz nie leżała porzucona na pastwę losu w komnacie, wyszli z pomieszczenia i skierowali się do kuchni, na upragnioną gorącą czekoladę. Bo co jak co, ale skrzaty wiedziały, jak ją przygotować.
Pierwszy poniedziałek w roku zdecydowanie nie należał do najszczęśliwszych dni w życiu młodziutkiego Deara. Chłopak nie zdążył jeszcze dobrze wypocząć po mocno zakrapianej, szalonej imprezie sylwestrowej, a już musiał dymać na zajęcia, ledwie powstrzymując się przed zaśnięciem na niezbyt wygodnej, a jednak nadal kuszącej, drewnianej ławce. Powieki mimowolnie opadały, zaś nauczycielskie wywody wpadały jednym uchem studenta tylko po to, żeby zaraz wylecieć drugim. Co gorsza, Ollie musiał odbębnić po lekcjach pogadankę z ciętym na niego od ostatnich wagarów belfrem, przez co spóźnił się na obiad w Wielkiej Sali. Szczęście w nieszczęściu, że chociaż Gwizdek ze skrzaciej kuchni postanowił się nad nim zlitować i poratować go suto wypełnioną szynką i serem bagietką… ale powiedzmy sobie uczciwie, to popołudnie należało raczej spisać na straty. Powędrował leniwie dalej podziemnym korytarzem, marząc jedynie o odświeżającym prysznicu i mięciutkiej, otulającej zmarnowane ciało pościeli, kiedy nagle jego oczom ukazała się znajoma sylwetka Jamiego, a wcześniejsze zmęczenie opuściło go jak za uderzeniem czarodziejskiej różdżki. – Norwood! – Wykrzyknął nieprzyjaźnie, mając w pamięci zdarzenia rozgrywające się nie tak dawno temu w szatni. Nadal był na kumpla wściekły, i to nie tylko dlatego że ten pogrywał z nim sobie za pomocą wilowatego powabu. Denerwowało go również to, że nieproszony stanął w jego obronie, robiąc z niego nieudolnego debila tuż przed obliczem Kane’a. Rozsądkiem niewątpliwie się nie poszczycił, nie zważał także na harpie pazury, które ostatnio rozorały jego szyję. Po prostu rzucił się na drugiego z reprezentantów wężowego domu z łapami, chcąc załatwić wszelkie, niedokończone porachunki. Nie był jednak na tyle głupi, żeby lać się z nim na środku korytarza, ryzykując szlabanem, a w konsekwencji mocniej zacisnął palce na jego bluzie, wciągając go do pierwszego lepszego pomieszczenia w nadziei, że wreszcie spuści mu łomot… …szkoda tylko, że oczekiwania całkiem rozminęły się z rzeczywistością. Wystarczyło bowiem, że Goldwyn postawił stopę w tajemniczym, owianym mroźną aurą pokoju, żeby poślizgnąć się na oblodzonej posadzce i koncertowo wyrżnąć łepetyną w stojącą nieopodal bryłę lodu. – Kurwa mać. – Syknął pod nosem, starając się jakkolwiek podnieść, ale podeszwy rozjeżdżały się z każdą podejmowaną nerwowo próbą, toteż ostatecznie przekręcił się tylko, dłonią osłaniając rozbity łuk brwiowy.
Sylwester był i się zmył, a rzeczywistość szkolna uderzyła w nich wszystkich ze zdwojoną mocą i prawdę mówiąc, Jamie właśnie to wolał. Jeśli już musiał spędzać czas na terenie Hogwartu, wolał robić to na zajęciach, albo chociaż poświęcając się nauce, niekoniecznie słuchając wykładów. Starał się wykorzystać czas spędzony pomiędzy murami tak, żeby nie żałować, że czegoś nie przyswoił, gdy miał na to czas. Jednocześnie od pewnego czasu miotał się ze swoimi myślami, zastanawiając się, czy nie powinien zmienić wybranej przez siebie jeszcze przed laty ścieżki. Nie chodziło o rezygnację w pełni z zainteresowań, ale skupienie się na tym, co mógł robić, wykorzystując w pełni to, kim był, zamiast starać się stłumić własne jestestwo, byle imitować kogoś innego. Te myśli nie były przyjemne, były irytujące i nie raz potrzebował uspokoić samego siebie, zanim zaczął się zapadać w rodzącej się furii. Nie inaczej było tego popołudnia, przez co cieszył się, żę na korytarzu nie było właściwie nikogo i mógł w spokoju rozważać wszystkie za i przeciw nowemu pomysłowi, gdy nagle usłyszał, że ktoś wykrzykuje jego nazwisko. Właściwie ktoś to było duże niedopowiedzenie. Rozpoznał głos, nim odwrócił się w stronę nadbiegającemu ku niemu młodemu Goldwynowi, zaciskając mocno zęby. Trudno było powiedzieć, żeby ich relacja jakoś się poprawiła, czy pogorszyła od zdarzenia w szatni. Jej właściwie nie było od tamtego czasu i Jamie podejrzewał, że na tym się skończy, że skoro Dear skutecznie unikał go ostatnimi dniami, skoro jakimś sposobem mijali się, za jakiś czas będą mogli uznać, że się nie znają. Jednak, ku jego zaskoczeniu, chłopak zdołał dopaść go w miejscu bez świadków i jeszcze wyraźnie szykował się do bojki. - Czyżbyś tęsknił? - wyrzucił z siebie chłodno, będąc ciągnięty do jakiejś komnaty. Kiedy tylko drzwi za nimi się zamknęły i Jamie miał zasugerować, że być może nie powinni zostawać sami, młodszy chłopak poślizgnął się, pociągając go za sobą. W jednej chwili stał prosto, a w drugiej asekurował się, wyciągając dłonie przed siebie, żeby nie uderzyć nosem w posadzkę. Mimo że zdołał nie rozbić sobie twarzy, sam upadek nie należał do najprzyjemniejszych, co jedynie wywołało irytację Norwooda. Przeklął pod nosem, starając się podnieść z posadzki, ale poruszył się zbyt szybko, przez co ręka poślizgnęła się, gdy starał się na niej wesprzeć. Zamiast więc wstać, upadł kolejny raz, tym razem na drugiego Ślizgona, częściowo na nim leżąc. - Trzeba było łyżwy zabrać, skoro zaciągnąłeś nas, kurwa, na lodowisko - warknął, spoglądając wściekłe z góry na chłopaka.
Kurwa, kurwa, kurwa. Powtarzał myślami to przekleństwo tysiące razy, nie mogąc po prostu uwierzyć, że ma w życiu tak cholernego pecha. Brytyjska szkoła słynęła ze skrywanych za drzwiami i za murami zakamarków, a on akurat musiał trafić na pieprzone lodowisko. Przetarł dłonią zbroczoną krwią ranę, wzdrygając się delikatnie z zimna, i tylko spojrzenie rzucone ukradkiem na miotrającego się obok Norwooda nieco poprawiło mu nastrój. Najwyraźniej nie tylko on sam miał problemy z utrzymaniem równowagi na zamarzniętym podłożu salki. Prychnął nawet rozbawiony pod nosem, kiedy ręka starszego kolegi omsknęła się przy nieskutecznej próbie podparcia, ale chwilę później mina mu zrzedła… nie spodziewał się bowiem wilowatego ciała lądującego na jego własnym. – Fuuuuck, uważaj trochę! – Warknął naburmuszony, starając się wyswobodzić spod nieoczekiwanego ciężaru, ale że szło mu to delikatnie mówiąc marnie, a jeszcze druh z rocznika wyżej śmiał zgłaszać do niego swe zażalenia i pretensje, wpierw zmierzył go nienawistnym wzrokiem. – To nie zaproszenie na randkę, Jamie. – Zakpił, tym razem mocniej już spychając go ze swojego torsu. Los chociaż raz tego popołudnia postanowił się zresztą do niego uśmiechnąć. W końcu udało mu się bowiem opanować uciekające podeszwy butów i przytrzymując się lodowej bryły, stanął w pozycji pionowej, zaciskając dłonie w pięści. – Bij się ze mną. – Prowokował starszego chłopaka, jakby pragnął siłą wyłożyć mu wszystkie argumenty, mimo że zapytany prawdopodobnie nie umiałby nawet powiedzieć już o co walczy. Po wydarzeniach z szatni świadomie unikał kontaktu z Norwoodem, a gdyby był odrobinę mądrzejszy, może przyjąłby do wiadomości, że cała sprawa rozeszła się po kościach, a jeśli nie, to wreszcie się rozejdzie… ale niestety nie był, a przede wszystkim nie chciał sobie pozwolić na przegraną w tej potyczce. Szkopuł w tym, że lodowa komnata nie podzielała jego planów, ani nie sprzyjała wymianie ciosów, o czym Olivierowi przyszło się przekonać wraz z kolejnym, gwałtowniejszym ruchem. Znów runął jak długi, niejako naśladując popis kumpla, wszak teraz to on zaliczył bolesne lądowanie na jego udach. Cóż, na pewno mniej bolesne niż na śliskiej, ale twardej jak skała posadzce, ale trudno było mu potraktować ten fakt jako pocieszający. - Eeeeeh… – Poddał się, wzdychając ciężko, ze słyszalną nutą zrezygnowania. Nawet nie próbował już wstawać. Zwlókł się jedynie niezgrabnie ze spodni Jamiego, by usiąść obok, opierając się plecami o lodowy blok. – Po prostu nikomu o tym nie mów, okej? Nie chciałem wykorzystać Carly jako argumentu. – Poprosił, jednocześnie przyznając się do własnego błędu, bo i okoliczności zmusiły go do zmiany taktyki.
Uważaj trochę? Zupełnie jakby planował upaść w ten sposób na niego. Zupełnie, jakby miało mu to sprawić jakąś przyjemność. Spojrzał wściekle na Glodwyna, starając się nie powiedzieć kilku słów za dużo. Dla niego to, co miało miejsce w szatni, było przeszłością, nie było niczym tak naprawdę ważnym, żeby miał to rozpamiętywać. Nie wracał do tego wspomnieniami, ani nie przejmował się tym, że Dear go unikał. Dlatego zdziwił go fakt, że student zaatakował go nagle, nie mówiąc już o komnacie pełnej lodu. - A co, ostatnia ci się nie podobała? - wycedził pytanie, dobrze wiedząc, że nie jest to najlepszy pomysł, ale nie panował nad swoim językiem. W końcu zdołał jakoś się podnieść i usiąść na lodowej posadzce, mając chęć po prostu śmiać się z całej tej sytuacji, która stała się jeszcze bardziej kuriozalna, gdy Goldwyn podniósł się i chciał sprowokować go do bójki. - Siadaj, zanim… - warknął, aby zaraz spojrzeć na dzieciaka z szeroko otwartymi oczami, gdy ten z impetem usiadł na jego udach. Jeśli mogło być dziwniej, to właśnie tak się działo. Aż kusiło o rzucenie żarcikami, które najprawdopodobniej nie miały żadnego przełożenia na rzeczywistość. Jednak ugryzł się w język, nie mając ochoty na kolejną idiotyczną kłótnię. Jak widać, Goldwyn również nie miał ochoty, skoro ostatecznie poddał się i nawet przeprosił. - Wiem - burknął w końcu, spoglądając z ukosa na kumpla, po chwili kręcąc lekko głową. - Nie jesteś takim idiotą, żeby samemu prowokować mnie do utraty kontroli. Ciekaw jestem tylko dlaczego ostatecznie chciałeś mnie wkurwić - dodał, spoglądając na chłopaka chłodno, o to jedno mając wciąż żal, choć to akurat nie zmieniało niczego. - Poza tym błagam, o czym mam mówić innym? Że szarpaliśmy się pod prysznicem? Czy chodzi ci o twoją reakcję, gdy tylko byłem bliżej? Myślisz, że kogokolwiek to obchodzi, albo że ja nie mam nic innego do roboty, tylko opowiadać o swoich dziwnych przygodach? - mówił dalej, nie ocieplając ani na chwilę swojego tonu, uśmiechając się z lekką drwiną w spojrzeniu. Nie obchodziło go, czy Goldwyn rzeczywiście mógł być gejem, albo biseksualny, czy też nie, czy była to jednorazowa sytuacja, czy chłopak miał dziwne zboczenia. Nie obchodziło go to, a jednocześnie zaczynała bawić go ta sytuacja.