To niezwykłe miejsce powstało dosłownie kilka lat temu jako opozycja do kostycznego (w mniemaniu wielu młodych artystów, aktorów, scenarzystów i reżyserów) Magic Royal Theatre. New Magic Theatre to scena awangardowa, promująca nowych artystów, ich świeże, często bardzo kontrowersyjne pomysły, eksperymenty twórcze. Tutaj możesz spodziewać się dokładnie wszystkiego, począwszy od aktorów biegających wśród widowni i mierzących ci obwód czaszki, poprzez przyczepione do baloników puszki pigmejskie kołyszące się pod sufitem, aż po milczące, nieruchome postaci oplecione złocistymi smugami światła będące metaforą... właściwie nie wiadomo czego, interpretacja zależy od ciebie! Wewnątrz znajduje się mała kawiarnia, w której toczą się najdziwniejsze rozmowy, widzowie mogą porozmawiać z aktorami lub reżyserem, przedyskutować pewne aspekty sztuki, wyrazić swoje zdanie. Jak wygląda scena? To trudne pytanie, gdyż wystrój zmienia się zależnie od potrzeb - raz widownia znajduje się na scenie i chcąc nie chcąc, stajesz się częścią przedstawienia, kiedy indziej obserwujesz wszystko z góry albo siedzisz bezpośrednio na podłodze. To z pewnością ciekawe doświadczenie, choć nie wszystkim odpowiada.
Autor
Wiadomość
Wendy A. Royal
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : zgaszone oczy, usta pomalowane szminką i woń ulubionych perfum o zapachu kwiatów, czy cytrusów - to zależy od nastroju, drobne, prawie niewidoczne blizny, nie jest ich wiele gdzieś na nodze czy dłoni
Nie miała zamiaru brać udziału w przedstawieniu. Nie dla niej były te wszystkie kostiumy, gra aktorska i szum. Wolała oglądać niż grać. Graniem zajmowała się na co dzień. Gra w życie zawsze była taka na czasie. Zamierzała jednak tam być. Związała staranie włosy, wypuszczając kilka buntowniczych kosmyków, które łaskotały jej bladą twarz. Powinna więcej czasu spędzać na słońcu, złapałaby trochę kolorku i nie wyglądała jak wampir. Chociaż... Zbyt wiele nie wiedziała o krwiopijcach. Czy mieli jasną karnację? Chłodne dłonie? Za dużo głupot się naczytała. Spojrzała w lustro, wygładzając elegancką, czarną sukienkę na ramiączka. Odsłaniała jej plecy. Nie mogła się garbić. Prosta postawa, właściwie nie widać było, żeby jakoś się garbiła. Miała nadzieje, że nie widać. Czasami jakoś kurczyła się, ale to chyba tylko przed ojcem. Ludzie słabi zazwyczaj mają złą postawę ciała. Mowa ciała wszystko mówiła o człowieku. Wystarczyła powierzchniowa obserwacja, aby zobaczyć kto należy do przegranych, a kto do zwycięzców - za dużo rad Leona. Można było mieć wrażenie, że Wendy prowadzi jakiś notatnik z anegdotkami, metaforami i słowami, które wypowiadał jej tatuś. Nie musiała takiego zeszyciku prowadzić. Ona była takim zeszycikiem. Chwyciła małą torebkę i spakowała do niej kosmetyczkę, a nawet butelkę wody. Założyła na dłoń złotą bransoletkę z inicjałami W. A. R., którą dostała od matki na urodziny. Szybko znalazła się przed New Magic Theatre. Weszła do środka, spotykając mężczyznę przy drzwiach, który uprzejmie zachęcał do zajmowania wolnych miejsc. Zaraz spektakl miał się rozpocząć! Nie pamiętała, kiedy ostatnio udała się na przedstawienie bez rodziców. Miała nadzieje, że są zajęci na tyle, żeby tu się nie zjawić. Niestety to nie było najgorsze. Ktoś rozsmarował łajnobombe tam, gdzie właśnie usiadła. Szybko przesiadła się, dotykając z tyłu dłonią swojej sukienki. Może nie była ubrudzona, ale ta okropna woń wniknęła w ubranie. Nawet kiedy się usiadła na innym miejscu, nic to za bardzo nie dało. Nadal czuła ten okropny zapach łajnobomby. Świetnie.
Próby dobiegły końca, wszystko zdawało się dopięte na ostatni guzik. Nadszedł dzień, w którym "Romeo i Julia" miało zostać zaprezentowane publiczności. Wzbudziło to duże zainteresowanie, zwłaszcza że była to szuka napisana przez mugola. Nowość dla żądnych artyzmu czarodziejów. Nessa wypuściła ze świstem powietrze z ust, przeglądając się w garderobianym lustrze. Przeczesywała szczotką włosy, odrzucając romantyczne i pasujące do scenariusza loki na plecy, a następnie sięgając po szminkę. Wyglądała skromnie i zwyczajnie, była całkiem skupiona na stronie muzycznej przedstawienia i nie chciała przyćmić aktorek, które miały być gwiazdami. Prosta, czarna sukienka sięgała jej przed kolano. Była delikatnie rozkloszowana, podkreślała jej talię i odsłaniała ramiona, uwypuklając nieco biust. Nie miała klasycznego dekoltu, układała się nad piersiami w linie prostą i materiał ciągnął się do ramion. W uszach miała delikatne kolczyki, na szyi sznurek pereł, które pożyczyła od mamy. Delikatny makijaż przełamywała karminową szminka, pasująca do paznokci i wprowadzająca nieco koloru. Wiedziała, że czerń podkreśla jej bladość, a jednocześnie wątpiła, czy istniała barwa równie elegancka i pasująca do wydarzenia, stąd też wybór był prosty. Słyszała, jak goście powoli się schodzą, ich kroki niosły się echem po wysokich korytarzach. Pewnie przyjdzie sporo osób ze szkoły i z ministerstwa. I dobrze, bo Panna Jenkins włożyła w tej projekt bardzo dużo wysiłku. Uśmiechnęła się pod nosem i wsunęła na stopy szpilki, wstając z gracją i opierając dłonie na biodrach. Rozejrzała się po garderobie, po czym podeszła do futerału ze skrzypcami i wyjęła instrument, przyglądając mu się uważnie. Wyczyściła go i zadbała o każdy detal, jednak należało sprawdzić jeszcze nastrojenie. Zostawiła Carson fortepian, bo miała wrażenie, że dziewczyna czuję się z nim znacznie swobodniej. Życzyła powodzenia pozostałym, rzuciła tez kilka słów otuchy organizatorce. Ciężko było zebrać tak młodych ludzi do kupy i nad nimi zapanować, aby współpraca mogli stworzyć coś wyjątkowego. Nie zostało do występu wiele czasu, a ona za nic w świecie nie mogła nastroić swojego instrumentu i naprawdę nie potrafiła zrozumieć dlaczego. Próby nie brzmią czysto, dźwięki idą w nieodpowiednim kierunku, a wszystko sprawiało, że zaczynała się denerwować. Nie tyle ile brakiem swoich umiejętności czy kompromitacją, a zawiedzeniem Donny i pozostałej części ekipy. Drgnęła, przeklinając pod nosem i dalej tocząc bój ze złośliwością rzeczy martwych, zerkając okazjonalnie na zegar. Brązowe ślepia z przerażeniem przyglądały się, jak wskazówki suną po tarczy i nakierowują ją na moment, w którym do akompaniamentu pianina, dołączyć miały skrzypce. Już miała się poddać, gdy coś się zmieniło. Sprawdziła dla pewności, przygrywając kilka krótszych piosenek, po czym zajęła swoje miejsce, przybierając odpowiednią postawę. Skrzypce ułożyła na ramieniu, opierając o nie podbródek i dołączając do Carson, uprzedzając ją jeszcze krótkim spojrzeniem. Do uszu gości dobiec mogła delikatna i przyjemna melodia, idealnie pasującą się w scenariusz i emocje związane ze sztuką, podkreślająca jej dramat. Niczym zaczarowana, sunęła smyczkiem po srebrnych strunach, mając neutralny wyraz twarzy, zupełnie jakby ignorowała otaczający ją świat i skupiła się tylko na graniu. Całe szczęście, wszystko wyszło naprawdę dobrze.
Cholernie się denerwowałam - sama nie wiedziałam czy bardziej miał na to wpływ fakt, że miałam grać z tym pierdolonym debilem z Ezrą czy raczej to, że Cassian i Dorien mieli być na widowni. Oczywiście przyzwyczajona do publicznych występów w żaden sposób nie okazywałam stresu - zamiast tego uśmiechałam się do wszystkich, idealnie odgrywając rolę osoby niemal pozbawionej nerwów. Pozwoliłam dziewczynom od scenografii się przygotować i chociaż ciężki kostium i mocny makijaż odrobinę mnie irytowały, nie powiedziałam ani jednego złego słowa, motywując pozostałe osoby odpowiedzialne za spektakl pochwałami i szerokim uśmiechem. Gdy byłam już niemal gotowa do wyjścia na scenę zabrałam się za powtarzanie scenariusza, chcąc na moment pozbyć się stresu związanego z nudą. Szło mi bardzo dobrze, co usłyszała bibliotekarka. Donna skomplementowała mnie dając mi do zrozumienia, że wystarczy tych ćwiczeń. Nie mając nic do roboty podeszłam do osób pełniących role drugoplanowe i zaczęłam pomagać im z przypominaniem sobie tekstu. Chciałam żeby wszyscy wypadli perfekcyjnie i chociaż z jednej strony z wielką chęcią patrzyłabym jak Clarke rozbija sobie ten głupi pysk o scenę, to z drugiej wiedziałam, że jego klęska będzie też klęską przedstawienia, a co za tym idzie - moją własną.
Kostka: 6
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Naeris nieźle się przejmowała. W gruncie rzeczy to była tak zestresowana, że nie mogła spać przez całą noc przed spektaklem, a później jeszcze przy wyjściu popłakała się. To było tak niesamowite... Dopuszczono ją do tak wielkiego, wspaniałego wydarzenia. Musiała dać z siebie wszystko, dopiąć na ostatni guzik, dać upust swojego perfekcjonizmu. Starała się przy pracy na dekoracjami, w pocie czoła po nocach projektując odpowiednie fragmenty, później natomiast męcząc się przy rekwizytorach. W dzień przedstawienia Naeris było już słabo. Przyszła w jasnożółtej sukience do kolan, nieśmiało przemykając między aktorami i resztą ekipy. Sprawdzała czy niczego nie zapomnieli postawić na scenie, a później poszła też zająć się kostiumami. Pomogła zakładać buty, pończochy, kamizelki, gorsety... Krukonki nie uspokajało to, że jak na razie idzie naprawdę w porządku i nie mają się czego obawiać. Przecież wyjdzie fenomenalnie, pani Jenkins będzie zadowolona, a oni będą opisywani w artykułach Proroka. Oczywiście o Sourwolf nikt nie będzie pamiętać, ale może chociaż główny bohater w postaci @Ezra T. Clarke zyska nieco rozgłosu. Słyszała, że interesował się aktorstwem, więc może planował popchnąć swoją karierę w tę stronę? - Hej! - zagaiła, dość skutecznie ciepłym uśmiechem kryjąc swoje ogromne pokłady zdenerwowania. Znalazła się przy Romeo, żeby poprawić jego kostium i go dokończyć, więc miała już ze sobą materiał, igłę i nici. - Jak się czujesz? Trochę trema czy nie? Może jak trochę z kimś porozmawia to będzie lepiej. Poprosiła Ezrę, żeby się nie ruszał i stanęła przed nim, żeby móc na piersi chłopaka doszyć naszywkę z herbem rodu Montekich. Ale chyba ręce się Naeris za bardzo trzęsły albo była po prostu nieuważna, bo spora igła wbiła się w Krukona. Naeris z przerażeniem i paniką wyciągnęła ją natychmiast, ale to też sprawiło ból. Zakryła sobie usta dłońmi, nie mając pojęcia co się z nią dzieje. Okej, spokojnie... to nic wielkiego. Głupi błąd przez który Ezra cierpi. - Strasznie przepraszam. - powiedziała cicho, panując nad załamaniem w głosie. Powinna się niczego nie dotykać i zostawić pracę komuś bardziej kompetentnemu. - Czy to głęboka rana? Chcesz, żeby ktoś to obejrzał?
Wielkie wyjście, czyli doskonała okazja dla pań, aby wyciągnąć z szafy eleganckie suknie, poprzymierzać wysokie buty i spędzić rozkoszne godziny w doborze biżuterii i fryzury. Większość dam najpewniej nieczęsto miała okazję, żeby wyciągnąć z odmętów swojej garderoby wszystkie szykowne dodatki, toteż rozpoczęła planowanie na kilka dni przed występem bądź też zdecydowała się odpowiednie wcześnie zebrać z łóżka dzisiejszego poranka. Liam natomiast zawsze ubierał się jak szczur na otwarcie kanału, a we fraku lądował średnio do kilku razy w roku, toteż jako znacznie doświadczony elegancik (a w dodatku mężczyzna, więc wiadomo, że nie miał dużo do roboty), powinien wyszykować się w mniej, niż godzinę i to bez żadnych specjalnych zastanowień. Tak? Jasne, że nie. Puchon od tygodni nie myślał o niczym innym, jak o odcieniu krawata, który najlepiej pasowałby na daną okazję. Głowił się która marynarka najkorzystniej prezentowałaby się z zakupioną na początku tego roku koszulą, a do tego jego co wieczornym rytuałem stało się pastowanie butów i przeczesywanie włosów w zamiarze odkrycia ich perfekcyjnego ułożenia. Przesadzał potwornie, a wszystko dlatego, że o ile występów muzycznych miał od groma w swoim życiu, wszak dziadek wiecznie targał go do filharmonii, o tyle okazja, żeby obejrzeć przyjaciela na deskach prawdziwego teatru zdarzała mu się pierwszy raz. Całkiem możliwe, że cieszył się na tę okazję bardziej, niż sam aktor… a z pewnością bardziej to okazywał. Niestety do czasu aż nie otrzymał własnych ocen, które zmiotły mu radosny uśmieszek z twarzy. Nędzny, nędzny, okropny, nędzny… to nie były wyniki, na jakie pracował przez cały rok. Co prawda domyślał się co było powodem (powodami?) tak miernych liczb przy spisie zdawanych przedmiotów, ale wolał nie obarczać winą nikogo, poza samym sobą. Zresztą gorzej, niż sam fakt dostania tylu dwój i trój, dobijała go świadomość, że już jutro będzie spowiadać się z ocen rodzicom. Będą potwornie zawiedzeni. Z tymi ponurymi myślami szedł obok @Neirin Vaughn, wystrojony może niekoniecznie tak, jak sobie planował jeszcze kilka dni temu, ale wciąż bardzo elegancko. Zabrakło mu motywacji, by siedzieć nad sobą kilka godzin, toteż ubrał swój dobry, sprawdzony zestaw, prezentując się wyjątkowo przystojnie. Idącemu obok rudzielcowi również nie pozwolił wybyć z Hogwartu w byle łachmanach i choć cały dzisiejszy dzień Londyńczyk wyglądał na trochę przygaszonego, nie chciał, by była między nim, a jego przyjacielem jakakolwiek cisza – nawet jeśli zdawał sobie sprawę, że Vaughnowi i tak nie robiło to różnicy. - Ciekawe czy Jack się stresuje, nie? – zagadnął, oszczędzając się w słowach. Spróbował uśmiechnąć się do Walijczyka możliwie jak najnaturalniej. – Zabawnie, co? Nie widziałem jeszcze tak wystrojonych uczniów Hogwartu… wszyscy są tacy eleganccy i oh! Nawet rozdają kieliszki! – zauważył, gdy podszedł do nich przesympatyczny kelner, oferując napitek. Liam niewiele myśląc pochwycił w palce delikatne szkło i tak z nim wędrował, na ten moment nie chcąc się jeszcze zatykać. – Wszystko ma tutaj niesamowitą klasę… - odparł i z lekka się rozkojarzył, gdy gdzieś między przechodniami dojrzał znajomą sylwetkę. @Cherry A. R. Eastwood była w uznaniu Rivaia oddalona od nich o zbyt wiele osób i nie chcąc się przepychać, po prostu poczekał aż załapią ze sobą kontakt wzrokowy. Gdy tylko oczy obu wychowanków Hufflepuffu się spotkały, dziewczyna mogła zobaczyć przesympatyczny uśmiech prefekta, który zaraz zaczął gestykulować: pokazał na nią, później pociągnął się nieco za marynarkę i narysował wielkie serduszko w powietrzu. W jego upośledzonym języku bez słów miało to znaczyć najpewniej tyle samo, co: Podoba mi się twój strój. Wyglądasz obłędnie!, a później puścił jej oczko i zniknął gdzieś z Neirinem zająć miejsca na widowni. Gdy odnaleźli właściwe siedzenia, Liam usadowił się na fotelu, ostatni raz poprawiając wolną ręką marynarkę. - Mamy całkiem niezłe miejsca, nie? – zagadnął ze wzrokiem wbitym w zasłoniętą kurtyną scenę, jakby dalej oceniał na ile ich pozycja była dogodna. No, VIPami nie byli, ale chociaż nikt im niczego nie zasłaniał. – Ciekawe czy dużo nam zostało do rozpoczęcia… kurczę, strasznie się cieszę, że zobaczę Jacka w czymś takim. Na początku tego roku w ogóle bym nie pomyślał, że porwie się na coś podobnego… - odparł, uśmiechając się delikatnie na tyle, na ile pozwalał mu nie najlepszy nastrój i upił w końcu kieliszek wina, z wolna przekręcając głowę w kierunku rudzielca. Nagle… Liam poczuł się inaczej. Nie miał bladego pojęcia czy to efekt delikatnego światła, które padało na twarz mężczyzny w tym bądź co bądź zaciemnionym pomieszczeniu, czy też jego ogólnej prezencji, która w wybranym przez Rivaia stroju dumnie zasługiwała na miano przystojnej, ale wiedział, że absolutnie nie chciał odrywać od przyjaciela wzroku. Serce zabiło mu trochę szybciej, a w żołądku odczuł osobliwe muśnięcia motylich skrzydeł, które były dla niego tak znaczącą nowością, że aż zaniemówił, wpatrzony w jego lico. Ale czy chodziło tylko o wygląd? Nie… oczywiście, jego rude włosy, stonowane spojrzenie i delikatnie zaróżowione usta jeszcze nigdy nie zaskarbiły sobie tak dużej uwagi ze strony Londyńczyka, ale Liam wiedział, że nie chodziło tylko o to, że dzisiejszej nocy oboje wyglądali zjawiskowo. Atmosfera była elegancka, chwila wyjątkowa… a on po prostu czuł, że nie mogłoby być inaczej, gdy rudy siedział tuż obok niego. Zawsze byli ze sobą blisko, wiedzą o sobie niemal wszystko… a Rivai czuł się przy Neirinie po prostu bezpieczny. Czy musiał chcieć czegoś więcej? Wpatrywał się w niego odrobinę rozmarzonym, może jednak maślanym spojrzeniem, opierając łeb o obicie fotela. W końcu zdobył się na wyjątkowo szczery i pełen wdzięczności uśmiech, który różnił się od jego zwyczajnego wyszczerza jakąś dziwną subtelnością. - Hej… wiesz co? – zagadnął trochę ciszej, nieco przysuwając się do przyjaciela, choć jeszcze nie na tyle, by móc go dotknąć. – Myślałem, że mam dzisiaj okropny dzień, ale… ale teraz nie mogę zdobyć się na narzekania. – odparł trochę nieśmiało, choć wciąż z tym samym, uroczym uśmiechem. – Cieszę się, że jesteś obok.
Stresowała się - to przecież oczywiste. Nie zwracała też uwagi na nikogo, jak gdyby nie mogła przewidzieć sinusoidalnej bariery emocji, które ograniczały ją teraz jak nigdy wcześniej. Perspektywa odniesienia porażki jawiła się niczym klątwa, wszak nie chciała doświadczać tego tutaj, gdzie oczy widzów skierowane na nią (i nie tylko) po raz pierwszy na deskach teatru przyprawiały o niemały zawrót głowy. Po co się w to wpakowała? Błąd. Kolejny. Oddech rudowłosej spłycił się znacząco, a następnie przeszedł w coraz to szybszy, nierównomierny i pozbawiony choć cienia naturalnej swobody. Serce łomotało w jej piersi, zaś tęczówki nie mogły skupić się na jednym punkcie. Nerwowość wtargnęła w jej drobne ciało, po czym bez zastanowienia pognała na bardziej odludny teren, by przećwiczyć po raz ostatni swoje kwestie. Kroki kierowały ją do kantorka, który znała z wcześniejszych prób w tym miejscu, ale dzisiejszego popołudnia wszystko wyglądało inaczej. Pierwsze dźwięki wydobywające się z gardła Francuzki nie brzmiały czysto, dopiero po upływie chwili weszła w odpowiednią intonację, choć nieprzyjemne drapanie w krtani utrudniało kolejne ćwiczenia. Raz po raz skupiała się na absurdalnym mówieniem jednej kwestii, gdy do reszty utraciła zdolność wydawania z siebie dźwięki. K u r w a. Strach wymalował się na jej buzi, nie mogąc uformować innych emocji, wszak obawa związana z nagłą przypadłość świadczyła o niedyspozycji. Co powinna zrobić? Pospiesznie wypadła z czterech ścian i pędem udała się do Donny, gdy do niej dotarł - wcześniejszy stan rzeczy minął, zaś Marceline mogła cieszyć się z zażegnanego kryzysu. Udało jej się też przestrzec przed tym miejscu kilku aktorów, by czasem nie kierowali się w tamtą stronę, po czym sama przysiadła w kąciku i bez lęku powtórzyła ponownie swoje wypowiedzi.
Przyszedł czas, by w końcu zmierzyć się z wyzwaniem, jakie stawiało przed nimi profesjonalnie wystawiane przedstawienie! Carson nie mogła być bardziej podekscytowana niż tego dnia, kiedy miała okazję wystąpić przed całą publicznością, nie tylko przed kolegami i koleżankami z roku, ale też innymi ludźmi, chcącymi zobaczyć pracę włożoną w sztukę. Ćwiczyła sporo i całkiem nieźle wychodziło jej opanowanie kompozycji. Doszła do perfekcji w kilku utworach, w innych wciąż musiała posiłkować się nutami, lecz ostatecznie wszystko dopięła na ostatni guzik. Miała nadzieję, że instrumenty nie będą sprawiały jej problemów w teatrze oraz że akustyka będzie sprzyjała jej występowi. W końcu muzyczne tło dodawało akcji dynamiki i wielu emocji! Do Londynu dostała się oczywiście zorganizowanym przez szkołę świstoklikiem, jako że nie podchodziła jeszcze do zdawania egzaminu na teleportację. Musiała być wcześniej, chciała jeszcze coś poćwiczyć, rozgrzać palce, dostroić instrumenty - a to ostatnie okazało się być problematyczne. Męczyła się i prawie poddała się, gdy ostatecznie ze strun zaczęły odrywać się odpowiednie dźwięki. Carson nie posiadała się z radości, że udało jej się dojść do tego samej, a panna Jenkins dodatkowo ją pochwaliła.
Szefowa Biura Dezinformacji od czasu do czasu, a nawet i częściej ma okazję do przeglądania Proroka Codziennego. To z niego właśnie się dowiedziała o zbliżającym się przedstawieniu w New Magic Theatre, może by nie zainteresowała się tym, aż tak bardzo gdyby nie to, że stoi za tym @Donna Jenkins. Dlaczego jej o tym nie powiedziała? Wtedy przypomniało jej się co się wydarzyło na weselu Doriena i co potem mógł przekazać jej Anthony gdy się rozeszli w swoje strony na przyjęciu. No cóż, nie zdziwiłaby się gdyby ich relacja na tym ucierpiała. Nie wiedziała czy jakoś reagować po tamtym dniu, coś napisać i próbować się tłumaczyć jak uczeń w szkole, że to wcale nie jego wina. To byłoby właśnie na takim poziomie. Chociaż teraz właśnie się nadarzyła okazja by w jakiś sposób odezwać się do rudowłosej bibliotekarki, która pewnie stanie się sławna, jeśli spektakl będzie sukcesem. Nie chciała nikomu zawracać głowy teatrem, a i tak było dość późno kiedy sama zdecydowała się iść. Zamiłowanie Horanów do sztuki zawsze będzie widoczne, a Yvonne przywykła do przedstawień bo nie raz i nie dwa uczestniczyła w spektaklach swojej siostry jako widz w pierwszym rzędzie. Nie była wielką fanką, ale też nie miała nic przeciw, od czasu do czasu trzeba zakosztować trochę wyższej kultury. Teleportowała się chwilę przed czasem i chyba nawet trochę za późno. Niestety nie mogła się zdecydować na ubiór (proszę nie patrzeć na tego pana obok). Na szczęście w jej szafie zawsze coś znajdzie na takie okazje, a niby nie chodzi tak często na zakupy. Przywitana przez mężczyznę przy drzwiach udała się zająć swoje miejsce. Robiło się dość tłoczno i musiała uważać na sukienkę, nawet w szpilkach ciągnęła się lekko po ziemi. Znalazła swoje miejsce i dostrzegła już mały upominek. Kiedy usiadła poczuła, że w coś lekko kopnęła, no to już mnie jelegancko zajrzała pod siedzenie i znalazła maskę komiczną oraz eliksir. Gdy otworzyła małą fiolkę, poczuła jego zapach oraz kolor rozpoznała eliksir postarzający. Jakby już nie była wystarczająco stara... No cóż, schowała fiolkę do torebki, natomiast maskę trzymała na kolanach gdyż byłą za duża ta malutkiej torebeczki, a dodatkowo miała wystarczająco dobry humor i nie musiała z niej korzystać.
Byłoby co najmniej głupio gdybym nie pojawił się na spektaklu, w którym główną rolę gra moja narzeczona. Mimo iż nasze narzeczeństwo jest bardzo niezręcznym aranżem, czuję się bardzo podekscytowany jej występem. Jeśli gra tak dobrze jak śpiewa to mogę być przygotowany na niesamowite widowisko. Przed teatrem spotykam się z @Dorien E. A. Dear. Okazuje się, że przyszedł bez Aurory, bo ta bardzo źle się czuła. Oczywiście jest mi jej żal, ale cieszę się na wspólne spędzenie czasu z kumplem, którego tak mocno pochłonęło życie rodzinne. Wchodzimy do budynku, a następnie do wskazanej przez dyżurnego sali. Zaraz przy wejściu zaczepia nas mężczyzna i od razu wskazuje zarezerwowane dla nas miejsca. Początkowo jestem odrobinę zaskoczony i wydaje mi się, że mężczyzna z kimś nas pomylił, ale po chwili stwierdzam, że najpewniej Vivien zorganizowała dla nas miejsca. Jakież jest moje zdziwienie, gdy okazuje się, że zasiadamy z Dorienem w trójosobowej loży (przypuszczam, że trzecie miejsce było przeznaczone dla jego małżonki) z doskonałym widokiem na scenę. Żeby tego jeszcze było mało pod ręką jest mini bar. - Żyć, nie umierać - mówię do Doriena z uśmiechem nalewając sobie i przyjacielowi wina - Jeśli Vivien już na starcie tak o nas dba, to co będzie gdy wejdzie na scenę!
Jego rola, sama w sobie nie jest najznamienitsza - można powiedzieć - wręcz nielubiana; w końcu jest niepotrzebny, wzrasta jak niewygodna szkoda w atmosferze miłości, ogarniającej mimo wyrw kłótni sączących wspólnie jad rodów. Nic dziwnego, skoro więc Jerry Davies wypełnia rolę posługi - od pani bibliotekarki słyszy polecenie dotyczące pomocy osobom dekorującym. Nie jest specjalnie zadowolony z owego faktu - niemniej jednak milczy. Jest teraz - nienaturalnie posłuszny. Trzeba coś namalować? Tak - na ostatnią chwilę? Cóż, całe szczęście w pobliżu znajduje farby (czyżby panna Jenkins dostrzegała w nim inne, artystyczne zdolności? Niespotykane, większość osób dostrzega w nim raczej zdolność ściągania kłopotów). Wszystko układa się świetnie, choć później na drodze wyrasta @Mefistofeles E. A. Nox. W głowie Jerry’ego Daviesa bębni obecnie jedna, powtarzająca się samogłoska: AAAAAAAAAAAAAAAAAAAA, na granicy wściekłości, paniki i Merlin wie czego jeszcze. - JAK LE… - ...ziesz; urywa odruchowe stwierdzenie; nawet on posiada w owej kwestii hamulce. Jest problem, jest spory problem, jest zabrudzona farbą część przepięknego, specjalnie szykowanego stroju. Trzeba coś zrobić. Szybko. Zanim ktoś zauważy. - Na M e r l i n a - dodaje więc i próbuje wtem oprzytomnieć; wyciąga różdżkę - nie ruszaj się, błagam. - Celuje, modląc się w duchu o brak jakichkolwiek zakłóceń. Z zaklęć, sam z siebie najlepszy nie jest - choć coś powinien potrafić. - Chłoszczyć - wypowiada i całe szczęście zaplamienie z farb znika. Powietrze, jak kamień z serca, z wyraźnym odetchnieniem z ulgą uchodzi z kurczących się płuc Gryfona. Mało brakowało. Naprawdę.
W końcu nadszedł ten nieszczęsny dzień. Daisy chciała, żeby on nastapił jak najpóźniej, ale czas złośliwie gnał jak opętany. Jednak z drugiej strony może lepiej mieć to za sobą. Gryfonka próbowała mieć dośc obojętny stosunek do przedstawienia, ale nie można zaprzeczyć, że zaczęła się nieco stresować. Nie lubiła za bardzo udawać aktora, ale też nie chciała zrobić z siebie idiotki przed częścią Londynu i znajomymi! Pojawiła się w teatrze i serce zabiło jej mocniej, kiedy zobaczyła jego gmach, potem kulisy i salę teatralną. Wszystko to wyglądało bardzo poważnie, a nie jak podrzędne szkolne przedstawienia. To był spektakl z prawdziwego zdarzenia, o którym było głośno w całym Londynie. Pieknie ją Donna wpakowała. Za kulisami był już tłumek aktorów, dekoratorów i muzyków. Przywitała się ze wszystkimi i rozejrzała dookoła. Godzina zero zbliżała się wielkimi krokami i Daisy, która planowała podejść do tego na luzie, wyjęła z torby scenariusz i poczęła powtarzać tekst. Była pewna, że go umiała, ale coraz bardziej zaczęła się denerwować, więc przycupnęła gdzieś na krześle i mruczała pod nosem słowa tekstu. Uspokoiła się, kiedy się okazało, że rzeczywiście pamięta wszystko doskonale. Schowała tekst do torby i w tym momencie podeszła do niej Donna z prośbą, aby Daisy pomogła dekoratorom, jeśli skończyła powtarzać kwestię. Daisy rzuciła jej mordercze spojrzenie i odeszła. Jeszcze jej wypomni to przedstawienie, w które ją wpakowała! Z drugiej strony chyba lepiej, że zajmie czymś myśli i ręce, bo do rozpoczęcia spektaklu zostało jeszcze trochę czasu. Podeszła do dekoratorów i zapytała czy może w czymś pomóc. Trwało to dosłownie kilka minut, bo okazało się, że wszystko jest już dopięte na ostatni guzik. W końcu nie miała już co robić i z nudów pokręciła się chwilę po zapleczu, oglądając dekoratorskie przedmioty. Gdzieś w kącie pod szafką coś błysnęło i Daisy schyliła się po to. W dłoni trzymała teraz syreni grzebień. Zapytała obecnych czy to ich, ale nikt się nie zgłosił, więc Daisy wzruszyła ramionami, chowając grzebyk do kieszeni. Wróciła za kulisy, czekając na rozpoczęcie.
Nie spodziewał się absolutnie organizacji występu przez Donnę Jenkins ogółem - słynnego pośród mugoli występu, wystawianego na deskach londyńskiego teatru przez szkołę Hogwart. Było to - niemniej - jedno z tych miłych zaskoczeń, przyciągających z zaciekawieniem osobę Daniela Bergmanna - jak mógłby się nie pojawić, jak mógłby je zignorować? Usłyszenie o @Marceline Holmes dodatkowo wcielającej się w jedną z ról scenariusza odbiegającej od typowości interpretacji, syciło, potęgowało entuzjazm oraz ciekawość zdarzeń; samej Krukonce nie nadmieniał swojego przyjścia choć słowem - trwał w nieprzerwanym milczeniu, pragnąc się zjawić - poniekąd - niespodziewanie. Przyszedł tym razem sam - co nieszczególnie wadziło w odczuwanym komforcie mężczyźnie, wręcz preferującemu taki tryb życia - powstałego przypadkiem spotkania niemniej nie wykluczał, podobnie jak przypadkowo nawiązywanej rozmowy. Z lekkim uśmiechem, spojrzeniem pełnym wyczekiwania zajmował dla siebie miejsce. Co ciekawe, pod spodem zostały umieszczone cudaczne prezenty - sam znalazł eliksir bujnego owłosienia, sprowadzający zmarszczkę oznajmiającą - lekkie zdziwienie - prędzej zrozumiałby jako prezent Felix Felicis. Tak czy inaczej, dyskretnie schował już fiolkę - najwyżej, będzie zbierała kurz, umieszczona na jednej z półek (ewentualnie posłuży, pozwoli ujść złośliwości). Zagłębił plecy w wygodnym oparciu, dyskretnie śledząc spojrzeniem w pobliżu zasiadających ludzi. Czekał.
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Gdyby ktoś powiedział mi miesiąc temu, że skończę w teatrze na spektaklu o miłości, pewnie bym go wyśmiał. Różnie jednak bywa, więc oto jestem, choć bardziej by posłuchać tego, jak Nessa gra na pianinie, niż żeby oglądać, jak Clarke idzie w ślinę z Dearówną. Nadal jednak się poświęcam, skoro będę musiał ich wszystkich znosić na scenie, chociaż Marcelinę lubię i mam nadzieję, że poradzi sobie dobrze. Tak jak i Fire. Zjawiam się w teatrze ubrany w koszulę, którą oczywiście pożyczam od Terreya, bo sam nie posiadam na tyle eleganckiej, by pokazać się w niej w takim miejscu. Mama wciska mi jeszcze starą muszkę ojca, przez co czuję się trochę jak kretyn, ale jakoś to przetrwam. Teatr tego wymaga, a że jestem tu po raz pierwszy, nie do końca wiem, jak się zachować i dlatego wspomagam się nieco Euforią, by nie zniechęcać się na wejściu. Kelnerzy roznoszą jakieś trunki w kieliszkach, więc sięgam po jeden z nich i ruszam w kierunku miejsca, które mam na bilecie. Chwilę później okazuje się, że tuż obok mnie ma siedzieć Heaven Dear w towarzystwie dziewczyny z Hufflepuffu, którą kojarzę jedynie z twarzy, ale nigdy nie zamieniłem z nią żadnego słowa. - Nie chciałem ci odbierać roli błazna, ale widzę, że i tak jej nie dostałaś – stwierdzam na słowa Ślizgonki, ledwo powstrzymując się od śmiechu, gdy siada na łajnobombie, choć nie mam zielonego pojęcia, skąd to paskudztwo wzięło się akurat pod jej tyłkiem. Widać karma bardzo lubi walczyć o swoje, a Dear się o tym przekonuje na własnej skórze. Może nawet bym ją pomógł, ale niespecjalnie skupiałem się na zaklęciach, więc nie ryzykuję, żeby się nie ośmieszyć. - Holden Thatcher – przedstawiam się Puchonce, ściskając jej drobną dłoń. – Nie trzeba, możesz zostać na swoim miejscu – dodaję jeszcze, gdy proponuje mi, żeby Heaven usiadła obok mnie. Lepiej nie ryzykować, bo jeszcze byśmy się zabili, a poza tym dzięki Cherry czuję trochę mniej odór łajna od Ślizgonki. Wypijam swojego drinka, nie do końca identyfikując ten smak, bo nie jestem specjalistą od alkoholu, ale zaczynam czuć sympatię do Puchonki po mojej prawicy. Jest sympatyczna, więc pewnie i tak bym się z nią polubił, ale to uczucie sprawia, że mam wrażenie, iż znam ją całe moje życie. Na dodatek udziela mi się jej dobry humor, potęgowany eliksirem euforii, który wypiłem przed spektaklem. - Lubisz tańczyć? – pytam dziewczynę, gdy zaczyna ją nieco nosić na siedzeniu. – Może masz ochotę… Wyciągam w jej stronę rękę, bo jeśli urodzona z niej tancerka, to mam ochotę to trochę wykorzystać i zrobić z siebie pajaca. Kierowałbym się słowami Heaven, którą przy okazji nieco bym wkurzył, kradnąc jej na chwilę towarzyszkę. Aż dziw bierze, że ktoś tak miły jak Cherry Eastwood przyszedł tutaj z siostrą Fire.
widownia: 3 albo 4 (nie pamiętam ._.) i eliksir Gregory’ego
Ostatni sukces dodawał mu skrzydeł - premiera Hogwarts Musical odbiła się fenomenalnym echem wśród artystycznych kręgów, a pochlebne opinie, które wypłynęły spod pióra znanej dziennikarki, wiele dla niego znaczyły Naprawdę wiele. Jednocześnie wiedział, że tam był jedynie jednym z wielu, był tancerzem, a tu? Każda rola oczywiście była ważna, lecz zagranie "Romea i Julii" bez Romea byłoby wyzwaniem. Nic więc dziwnego, że Ezra stresował się nawet bardziej niż przed musicalem znajomego reżysera. No i nie chciał się zastanawiać, ilu znajomych będzie go... ich wszystkich oglądało. Nie obchodziło go, co robiła Vivien - nie znaczyła dla niego zupełnie nic do momentu wejścia na scenę. Nie szukał jej również, aby życzyć jej powodzenia; to że nie będzie kopał pod nią dołków, nie oznaczało, że nagle przestała być jego konkurentką. Chętnie za to zagadywał i rzucał chociaż kilka miłych słów do każdego, kto wyglądał, jakby zastanawiał się nad połknięciem języka. Potem jednak musiał grzecznie usiąść i dać pracować @Naeris Sourwolf, która robiła ostatnie poprawki przy kostiumie. - Cześć, pani dekorator - powitał ją entuzjastycznie. Starał się siedzieć grzecznie, bo wiercenie się raczej nie sprzyjałoby jej pracy. A jej zadania były nie mniej ważne niż jego - również od Naeris zależało w jaki sposób Ezra będzie wyglądał na scenie. Oddawał się cały w jej ręce. - No pewnie, że jest trema. Choćbym nie wiem ile razy to robił i tak będę czuł, jakby to był pierwszy raz. Bo zawsze to jest inne. I tak samo ekscytujące. Poniekąd chciałbym już tam wyjść, dać z siebie wszystko... Czekanie jest najgorsze, nie sądzisz? Dla ciebie pewnie też, czy nic się nie rozleci, czy w razie wypadku będzie można coś naprawić... Ale mam dobre przeczucie i jak dla...ała - paplaninę przerwał mu krótki okrzyk bólu zmieszanego z zaskoczeniem, kiedy Naeris wbiła mu igłę w pierś. A potem kolejny, kiedy dziewczyna wyciągnęła narzędzi zbrodni. Jego oczy zaszły mimowolnymi łzami, które zaraz opanował. - Och, wedle scenariusza, Romeo umiera trochę inaczej. Ale cenię improwizację - zażartował, lekko się krzywiąc i przykładając rękę do bolącego miejsca. Nie sądził jednak, aby miał się wykrwawić. - Nie, wszystko dobrze, nic mi nie będzie - uspokoił ją, poruszając się, żeby sprawdzić, czy nic go dotkliwie nie będzie kłuło. Ale rzeczywiście dyskomfort ustępował. - Robimy coś jeszcze? Bo chcę jeszcze złapać Bridget przed wejściem. Pewnie umiera ze stresu. Znalezienie Puchonki nie należało do najłatwiejszych, biorąc pod uwagę, że dziewczyna ukryła się głęboko w kulisach. Na szczęście jacyś uprzejmi ludzie mu pomogli. Bridget była akurat w trakcie powtarzania kwestii, kiedy pozwolił sobie jej przeszkodzić. Jego zdaniem przed wejściem na scenę warto było zadbać o chwilę rozluźnienia... więc zbliżył się do Bri, uznając, że szafa jest dostatecznie stabilnym meblem. Cóż... pomylił się. Na ich głowy spadł - na szczęście lekki - worek, który cały wypełniony był puchem. Zaraz przykucnął, pomagając posprzątać Bridget ten bałagan i parskając cichym śmiechem. No ładnie się to zaczynało. Przeżył już dwie katastrofy. Miał przynajmniej nadzieję, że to oznaczało sukces na scenie. Dziwne swędzenie nie nastawiało go jednak najlepiej. - Już czekam na ten taniec z Vivien z pierwszego aktu. Może na szybko powinniśmy przerobić to na coś nowoczesnego? - parsknął, choć nie było mu tak bardzo do śmiechu. Kto miał jednak robić dobrą minę do złej gry, jeśli nie on? Wyciągnął z włosów Bridget kilka zabłąkanych piórek i posłał pełen otuchy uśmiech. Co by nie było, musieli dać z siebie wszystko.
Staż małżeński – 4 tygodnie. Pierwszy wolny wieczór. Co więcej – wolny całkiem przypadkiem, bo szanowna małżonka także miała się w teatrze pojawić. Dostali od Vivien zaproszenie na to niesamowite wydarzenie, w którym jego młodsza siostra odgrywała (dosłownie) główną rolę. Wręcz nie mógł się doczekać, taki szczęśliwy, jednocześnie ze względu na niedawny ożenek – a gratulacje wciąż spływały, jak i perspektywy tego kulturalnego wydarzenia. Aurora, nieco pokrzywdzona, zapewniała, że da sobie radę sama przez kilka godzin, a migrenowy ból głowy, którego ze względu na błogosławiony stan nie chciała poskramiać eliksirem, nie był aż tak bardzo dotkliwy. No dobrze. Dorien zatem przed budynkiem teatru pojawił się sam, ubrany dosyć elegancko, w dodatku zaopatrzony w bukiet tulipanów, który chciał sprezentować siostrze po zakończeniu występu. Szybko odnalazł wśród zgromadzonego tłumu Cassiana i, po uściśnięciu dłoni, weszli razem do teatru. Przyjaciel miał rację. Vivien ewidentnie się postarała, załatwiając im tak wspaniałe miejsca. Widok na scenę był fantastyczny, akustyka wyśmienita, a na zaopatrzenie w postaci przygotowanych drinków niesamowicie celne. – Chyba zasłużyliśmy, że tak nas nagradza. Będę musiał jej podziękować.
Cassianowe 6
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Nie mógł ominąć takiego wydarzenia. Kojarzył "Romeo i Julię", ale nie ze względu na samą treść przedstawienia postanowił zjawić się w teatrze. Leonardo nie był takim koneserem sztuki, żeby pchać się na tego typu występy... Zdecydowanie łatwiej można było go spotkać walczącego o bilety na jakieś zawody czy pokazy sportowe. Teraz jednak znacznie ważniejszym czynnikiem była sama w sobie obsada. Ważne było dla Leo zobaczenie znajomych na scenie - i chociaż wiernie przyszedł dla @Blaithin ''Fire'' A. Dear, to wiadomo było, że przecież nie zignoruje głównej roli męskiej, granej przez @Ezra T. Clarke. Spodziewał się po chłopaku zajebistego popisu umiejętności aktorskich i chyba nawet wcale go to nie bolało; chyba nawet cieszył się, że będzie mógł zobaczyć debiut na tej scenie. Poprzedni występ Krukona, cóż, ominął, z przyczyn dość oczywistych. Ubrał się względnie elegancko, stawiając na prostą bordową koszulę i ciemne spodnie. Przed wejściem do teatru zdjął okulary przeciwsłoneczne, które tak uparcie wciskano mu po ostatniej sesji zdjęciowej; niby miał być twarzą marki, z drugiej strony aż bawiła go ta nagonka na promowanie i jego, i samego produktu. Już na wstępie poczęstowany został jakimś wąskim kieliszkiem z ładnie pachnącym alkoholem - a Leo nie odmawiał, odrobinę zestresowany. Miał nadzieję, że wszystko pójdzie idealnie, że Fire poradzi sobie wyśmienicie, że będzie zadowolona (bo przecież na tym zależało mu najmocniej). Poza tym był sam, a sam nigdy nie czuł się zbyt dobrze. Wychylił kieliszek, nie zastanawiając się nad jego zawartością. Być może ktoś z obsługi dostrzegł poddenerwowanie ćwierćolbrzyma i to dlatego doprawił napój odrobiną eliksiru spokoju; tak czy inaczej, na poszukiwania miejsca Gryfon ruszył z niemalże błogim uśmiechem przyklejonym do ust. Ktoś wskazał mu wolne miejsce i chłopak tam też podążył... - Och, dobry wieczór - przywitał się kulturalnie, lądując obok @Daniel Bergmann. Uśmiech jedynie się poszerzył, gdy Meksykanin rozpoznał jednego ze swoich ulubionych nauczycieli. I tak jak normalnie speszyłby się obecnością profesora i spędzaniem choćby chwili w jego towarzystwie poza zajęciami... Tak teraz już nie był jego uczniem. - Interesuje się profesor teatrem, czy tylko wspiera artystyczną stronę Hogwartu?
4 i eliksir spokoju
Mefistofeles E. A. Nox
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nie denerwował się - jeszcze nie. Mefisto zupełnie spokojnie przyszedł na próbę, z podobnym nastawieniem zabrał się za przygotowania do spektaklu... Zdawało się, że nijak nie wzrusza go nadchodząca godzina rozpoczęcia występu. Zupełnie nie przejmował się tą presją, pod którą inni bledli z wytrzeszczonymi oczami. On po prostu wiedział, że w brzuchu ściśnie go dopiero w momencie, w którym będzie musiał wyjść na scenę; wtedy serce zatrzepocze rozpaczliwie w klatce piersiowej, a krok stanie się słaby i powolny, jak gdyby część mięśni zamieniło się w watę. I chociaż był całkiem przekonany, że mimo wszystko da sobie radę, jakieś obawy z tyłu głowy dalej mu siedziały. Powtarzał swoje kwestie w spokoju, dość szybko przerabiając wszystko i dochodząc do wniosku, że wiele więcej zrobić już nie może. Był chyba gotowy; nie planował zbłaźnienia się przed pełną publicznością, a przedstawienie zostało nieźle nagłośnione i prawdę mówiąc, spodziewał się tłumów. Miał świadomość, że będzie tam mnóstwo ludzi z Hogwartu i nie tylko - z pewnością przyjdzie Liam, Neirin, pewnie jacyś nauczyciele, zerknie na tę szopkę ktoś z Ministerstwa... I to nie miało żadnego znaczenia, bo dla Noxa liczyła się tylko jedna osoba, której twarz pragnął dostrzec przez oślepiający blask porozwieszanych nad sceną świateł. Mimo wszystko to jego własny ojciec był najważniejszy - chciał, żeby Asmoday Nox zobaczył go w jak najlepszym wydaniu. Benvolio był zatem gotowy. Drgnął z zaskoczeniem, zerkając na pannę Jenkins - zażyczyła sobie, żeby pomógł dekoratorom. To dlatego, że w zgłoszeniu sugerował, że może się tym zająć? Albo po prostu widziała, że nie traci głowy i chciała dać mu jakieś zajęcie? Szybko okazało się, że chodzi o drzewa; rzeczywiście do większych dekoracji przydawał się ktoś trochę - no, większy. Ślizgon już brał się za robotę, kiedy wpadł na niego jakiś rozkojarzony Gryfonik, wylewając nań farbę. Czerwoną, taką przejmująco krwistą. - Parys, idioto - fuknął, rozpoznając aktora, ale nie pamiętając jak nazywa się poza przedstawieniem. Nie zdołał nawet poinformować go, że da sobie radę; chłopak już machał różdżką, odczyniając wszelkie szkody. Mefisto nie miał nastroju na jakieś większe dramaty, zresztą chłopak dzielił z nim tajemnicę narkotyków znalezionych podczas jednej z prób... Skinął jedynie głową i zabrał się za swoje dekoracje. Chciał działać dyskretnie, ale oczywiście wystarczył jeden niedokładny ruch, by połowa drzew runęła - jedno wylądowało na ramieniu chłopaka, tam się zatrzymując. Przenikliwy ból na chwilę zamroził Mefistofelesa, ale poradził sobie szybko, ustawił wszystko, by potem znaleźć spokojny kącik i pomasować lekko obolałe miejsce. Tragedii nie było...
Stresował się? Może na początku czuł się odrobinę dziwnie i nieswojo. W teatrze miało być wiele osób w tym jego znajomi ze szkoły. Cokolwiek stanie się na scenie, na pewno będą mu to wypominać do końca życia... albo i nie? Ojciec chłopaka nie miał o niczym pojęcia, a tylko jego obecność mogłaby do reszty zepsuć mu dzień. Prawdopodobnie przekonany był iż syn znowu wymknął się kolejny raz z domu, aby włóczyć się po salonach gier. Kto by się mu dziwił? Nikt nie chciałby spędzać czasu z takim pomyleńcem. Zawsze znalazł sposób aby doprowadzić go do nerwów, a w tedy obojętność Jacka jedynie wzbierała czyniąc go kompletnie nieobecnym. Wycofanie to najlepszy sposób na przeżycie tego porządkowego maniactwa. Pora uciekać! Wymknięcie się z domu nieco nadszarpnęło jego zapas czasowy. Ojciec był zbyt czujny, zmuszając Momenta do dłuższych podchodów. Upewniwszy się, że nie ma nikogo n ogonie. Już w połowie drogi zdecydował się zażyć eliksir wzrostu. Cieszył się, że przez większość czasu nosił na sobie luźne ubrania, zaś strój Ojca Laurentego czekał na niego w teatrze. Inaczej to wyjście mogłoby się zakończyć tragicznie. Jeszcze ojciec gotów byłby zepsuć całe przedstawienie, próbując ściągnąć syna ze sceny. Lepiej kiedy o niczym nie wiedział. A jeśli nawet, na pewno nie rozpozna Jacka w tej postaci. Cokolwiek zrobi, za dziesięć lat na pewno nikt nie będzie o tym pamiętać i kojarzyć go ze złymi sytuacjami. Sprawnie wyminął kłębiących się przed głównym wejściem gości i skierował za kulisy. To nawet zabawne... oni wszyscy mają na sobie takie drogie i dostojne ubrania. Świecą się jak miliony monet, kiedy Moment.. to po prostu ten sam Moment co zawsze. Tylko odrobinę wyższy i zarośnięty. A przynajmniej sam o sobie miał takie zdanie. Czy to była aż tak ważna impreza? Jakoś do tej pory nie miał wielu okazji na oglądanie przedstawień w teatrze. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że w takich miejscach obowiązywał jakiś ścisły dress code. Niemniej, szybko przywdział swój własny kostium, zanim ktokolwiek uznał go za totalne nieporozumienie i postanowił wyprosić. Nie było wcale tak źle. Przebranie po poprawkach również leżało niczego sobie. Zupełnie inaczej niż na próbach. Zerknął w stronę innych aktorów. Wyglądali na zajętych. Też powinien coś jeszcze zrobić? Aby nie stać jak bezrobotny nad rowem melioracyjnym, oddalił się na zaplecze aby samemu nieco przećwiczyć swoją kwestię. Dużo do gadania nie miał. Jednak ten nowy wygląd sprawiał, że przez chwilę naprawdę mógł poczuć się kimś innym. Lepszym. Trema opuściła go do tego stopnia, że zachciało mu się śpiewać. Z początku nawet całkiem dobrze mu to szło. Nie spodziewał się, że poza tańcem i serwowaniem drinków w barze odkryje u siebie jeszcze jakieś talenty. Było cudownie. I pewnie ta sielanka podbita euforią i zachwytem nad samym sobą trwała by nadal, gdyby nie fakt iż jakiś dowcipniś rozsypał wokół nieco duszącego proszku, zamieniając głos Momenta w głos kastrata. Te piski to moje? ... To na pewno nie wróżyło za dobrze jego karierze teatralnej. Powrócił również stres i trema. Jakkolwiek by się nie starał tego naprawić, czy to wodą, czy kaszlem, jego głos nie brzmiał za dobrze. Czy jest szansa aby uczynić z Ojca Laurentego niemowę? Miał nadzieję, że nikt go nie usłyszał. - Niech że... Oh? Minęło. Cóż za ulga. Właśnie miał się oswajać z myślą, iż z Szekspirowskiej tragedii uczyni komedię. Ale najwyraźniej szczęście postanowiło pozostać z nim jeszcze trochę dłużej. Co za ulga.
Lily ćwiczyła przed spektaklem, oczywiście. Tylko że po swojemu, bardziej skupiając się na emocjach towarzyszących graniu, niż na faktycznym zakuwaniu roli. Na szczęście, jako księżniczka nie miała za dużo tekstu i jakoś udało jej się przysiedzieć nad scenariuszem, żeby mimo wszystko go opanować, ale mimo wszystko zdarzały jej się drobne, drobniutkie, drobniusieńkie pomyłki. Wcześniej się tym wcale nie przejmowała. Myślała o sukcesie, o popularności i w ogóle o tym ile dobrych rzeczy przyniesie jej ten spektakl. Ale teraz… Cóż. Teraz pojawiła się trema. Lily NIGDY wcześniej nie występowała przed publicznością. A co, jeśli się pomyli? Jeśli popsuje wszystko? Jeśli zepsuje całe przedstawienie i wszyscy ją znienawidzą? Nieeee, niemożliwe! Przecież zna tekst. Wystarczy, że go sobie teraz powtórzy i… Pobladła. Przetrząsnęła torbę, kieszenie, wszystko, ale z każdą sekundą zaczęła do niej docierać ta straszna prawda. Scenariusza nie było. A zatem nie była w stanie powtórzyć roli, zapomni jej na przedstawieniu i spełnią się jej najstraszliwsze obawy. Nie, nie nie, tylko nie tooo… - Daisy! – pisnęła spanikowana, biegnąc do swojej ukochanej starszej siostry, którą zyskała w szkolnych murach jeszcze za czasów pierwszej klasy. – Daisy, nie mam scenariusza! Wszystko zapomnę, zepsuję przedstawienie, wszystko mi się myli! Na szczęście dramat nie trwał długo. Pojawił się scenariusz, zaistniała możliwość powtórki. I wszystko było dobrze. No bo kto inny mógłby znów zostać bohaterką Lily, jak nie najdroższa jej sercu Gryfonka?
Kosteczka jedyneczka.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Wielkie wydarzenie. Wielka presja. Wielkie tłumy. Wielka scena. Wielki bucior, w którym się potykała. Fire była w jakimś dziwnym humorze. Z jednej strony strasznie ją ta napompowana atmosfera drażniła. Nie lubiła mieć świadomości, że tylu czarodziejów będzie ją sobie oglądać. Nie lubiła tego, że pił ją gorset, przez który wyglądała skrajnie idiotycznie. Jak jej młodsza, dwunastoletnia wersja, gdy jeszcze dawała się zmuszać do uczestniczenia w balach arystokracji. I w ogóle nie lubiła tej ekipy z którą pracowała. Jednak nie czuła się źle i teatr nawet jej się podobał z tej drugiej strony. Po raz pierwszy nie była widzem i... wiedziała, że sobie poradzi. To nie było stresujące, a tylko odrobinę uciążliwe, gdy wyczuwała wysoko postawioną poprzeczkę. I tak nie zamierzała skakać wyżej niż potrafiła. Zagra tak jak umie Tybalte i tyle. Może coś dostanie w nagrodzie, może nie, w każdym razie raczej wyniesie ciekawe wspomnienie. Za kulisami kręciła się tu i ówdzie, śmiejąc się z tego, jak jakaś dziewczyna wbiła szpilę w pierś Clarke'a czy komentując złośliwie wyjątkowo mocny makijaż na twarzy Vivien. Nikt tego dnia nie miał uciec przed jej krytycznym spojrzeniem, więc niebawem także innych aktorów niemiło zaczepiła. Wczuwała się w role, a trzeba przyznać, że lubiła Tybalte. To była gburowata postać, która gardziła niemalże wszystkimi pozostałymi, więc idealnie mogła się w niej odnaleźć. Na scenę przyszła dość spokojna, w ręce trzymając plik karteczek ze scenariuszem. Usiadła sobie na boku, żeby w spokoju w ogóle przejrzeć to, co tam było, choć znała go mniej więcej na pamięć. Te nudniejsze sceny w których nie brała udziału dość pobieżnie. Okazało się, że nie potrzebowała nawet wielu ćwiczeń, żeby bardzo dobrze wprawić się w swój tekst, a Jenkins szybko to zauważyła. Dostała chyba nawet swego rodzaju pochwałę, w każdym razie mogła przejść się przy innych aktorach i wsłuchać w krótkie próby. Nadchodził wielki moment i Blaithin wykradła się nieco na bok, żeby móc zajrzeć na zapełnioną po brzegi widownię. Widziała profesora Bergmanna, swoją przeklętą siostrę, jej nieodłączną puchońską psiapsiółkę, Leo, Puchonów... Sporo osób z Hogwartu się zjawiło. Może Heaven planowała rzucić w nią pomidorem, jak już wyjdzie na scenę. Poprawiła nieco swój dość obcisły strój, sprawdziła czy jest gotowa i czy niczego nie zapomniała, po czym wzięła głębszy oddech.
______________________
Co z Fire?:
O dziwo - utrzymuje kontakty ze znajomymi, zwłaszcza z Leo oraz swoim młodszym bratem! Ale rzadko bywa w Wielkiej Brytanii. Ponownie wróciła do podróżowania po świecie, głównie Azji i Afryce, nie tłumacząc nikomu prawdziwego powodu... Wpadła w tarapaty, jak to zwykle. Powiązane z przestępczością i czarną magią, jak to zwykle. Wykonuje różne niebezpieczne zadania, za towarzysza mając Ravingera, którego bez cienia wyrzutów sumienia porzuci, jak tylko jej Tease opuści Azkaban. Ach i adoptowała ośmioletnią dziewczynkę - Fleur.
Kindness is weakness
Compassion made me lower my wand. Loyalty made me lose my eye. Hope made me put the poison away. Never again.
Dla niej to nie był stresujący dzień. W zasadzie dlaczego miałby być? Nie wychodziła na scenę, nie poddawała się niczyjej ocenie. Była tu dla formalności - dokończyć ostatnie poprawki, zadbać o kostiumy aktorów, przypilnować, żeby dekorację się nie posypały. Chyba nie zrobili nic źle, wszystko było w porządku, prawda? Ubrała się po prostu wygodnie. W zasadzie i tak mieli spędzić ten czas za kulisami, nie było więc sensu wybierać eleganckiej kreacji. Miało być praktycznie i właśnie na to Emily postawiła. Usta oczywiście obowiązkowo były czerwone, ale to element, który pewnie pojawiłby się u niej nawet na boisku, gdyby na jakiekolwiek wchodziła. Kiedykolwiek. Widziała, że niektórych aktorów zjada lekka trema. Zerknęła na @Ezra T. Clarke, który pewnie denerwował się najmniej z nich wszystkich, w końcu miał doświadczenie. Był zajęty, ale posłała mu uśmiech, który miał sugerować, że cały czas ślizgonka trzyma kciuki. Nagle zerknęła i zobaczyła, że @Mefistofeles E. A. Nox pomaga przy dekoracjach. Ej, przecież sobie radzili. Z rozbawieniem zaobserwowała wypadek z farbą, a później z drzewami na scenie. Z trudem opanowała śmiech przechodząc obok chłopaka. - Ty może teraz powtarzaj ten tekst - odchrząknęła, ale po chwili zerknęła na niego z uśmiechem. - Powodzenia. Naprawdę zależało jej, żeby wszystkim poszło dobrze. Zagadała jeszcze do @Nessa M. Lanceley informując ją, że za nią też mocno trzyma kciuki i.. zawahała się widząc @" Blaithin ''Fire'' A. Dear". Przegryzła wargę zastanawiając się, czy zrobić krok w kierunku dziewczyny. Jakby się nad tym zastanowić, to nic złego nie mogło się stać. Co najwyżej Fire potraktuje ją jak powietrze, a Emily będzie niewyobrażalnie trochę przykro. Nie spodziewała się żadnej innej reakcji, ale uznała, że warto się odezwać. Zrobiła krok na przód, a za chwilę jeden w tył. Merlinie, co to za idiotyczne czajenie się. W końcu wzięła się w garść i zbliżyła na tyle blisko, żeby nie naruszyć przestrzeni osobistej gryfonki, jednak na tyle, żeby nie dało się jej całkowicie zignorować. - Będę trzymać kciuki, żeby dobrze poszło - powiedziała powoli i wyjątkowo ostrożnie. Starała się, żeby w jej głosie nie było wahania i stresu, ale ostatnio miała wrażenie, że próba skomunikowania się z Fire to jak chodzenie po polu minowym. Z zasadzie najlepiej w ogóle się do niego nie zbliżać, tylko tak można mieć pewność, że uniknie się wybuchu. A jednak, Rowle nie potrafiła sobie odpuścić.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Zapewne gdyby w sztuce nie grał na Jack, Neirin nie fatygowałby się w ogóle. Trzeba jednak przyznać, że teraz okazja była wyjątkowa. Zobaczyć przyjaciela na deskach teatru? To dopiero coś. Co prawda nie w głównej roli, ale jednej z poważniejszych. Może odkryje w sobie talent aktorski? Moment zmienia koncepcje na swoją przyszłość co jakiś czas. Neirin nie byłby zaskoczony, gdyby nagle młodszy Puchon uznał, iż rzuca karierę Aurora na rzecz biegania w rajtuzach po scenie. Ba, jeszcze by go w tym postanowieniu wspierał, pomagając wybrać najlepsze rajtuzy. W przeciwieństwie jednak do Liama, nie emocjonował się spektaklem. W teatrze nigdy nie był, w filharmonii tym bardziej. I chociaż są to także mugolskie rozrywki, zwyczajnie nigdy nie był aż tak... Wyrafinowany, aby chodzić w podobne miejsca. Znacznie bardziej pasuje mu zagroda z owcami aniżeli piękna sala teatralna. Wobec tego Liam musiał go we wszystkim instruować. Od stroju po zachowanie. Na jakiś czas stał się niemalże manekinem, przymierzając różne szaty. Pozwalając, aby Liam spełniał wewnętrzna potrzebę wystrojenia ich obu. Jak to on powiedział kiedyś? Nie po to spędził tyle w szafie, aby teraz nie umieć się ubrać? Jak dla Neia to szatyn nigdy nie siedział w żadnym meblu. Metaforycznie lub dosłownie. Walijczyk nie odczuł, aby się młodszy Puchon krył z własną orientacją. Powiedzenie jednak nadal zabawne. Chyba. Humor pod koniec Liamowi opadł, acz Neirin nie wiedział, jak go poprawić. Próbował prowadzić rozmowę na ulubione tematy Rivai'a (w zasadzie każdy taki był), ale szatyn zrobił się małomówny. Fakt faktem, Neirinowi nie robiło to różnicy samo w sobie. Z każdą inną osobą nie zauważyłby różnicy. Przeszkadzało jednak dlatego, iż było nienaturalne dla Rivai'a. Liam nie milczał tak o. Nie zakańczał tematu po dwóch zdaniach ani nie wymuszał uśmiechu. Owy stan zaburzał porządek świata i nawet Nei czuł się niekomfortowo. Co prawda szybko minęło... Obojętność wyparła zakłopotanie, a chłopak uznał, że przedstawienie poprawi humor szatynowi. Przestanie myśleć o ocenach i rodzicach, a skupi się na sztuce. Poszli zatem raźno, acz sama droga nie należała do najprzyjemniejszych w ich wykonaniu. - Też nie. Ale nie sądziłbym też, że zechce zostać aurorem. Szybko zmienia plany. Czy domeną Hufflepuffu nie było niezdecydowanie? - Jeśli tak, to Jack wpasowuje się idealnie. Przyglądał się innym uczniom. Rzeczywiście ubrani byli wyjątkowo odświętnie. Liam miał rację z tym strojem. Dzięki niemu teraz nie wyróżniali się z tłumu, a wręcz stanowili jednych z lepiej odzianych. Zerknął, co też Rivai wyczynia w stronę Cherry, biorąc kieliszek od kelnera. Miałby może i zawahanie, czy powinien częstować się alkoholem, gdyby nie fakt, iż poza kacem, nie czuł żadnego moralniaka po ostatnim razie. Wobec tego nie zraził się do trunków. Za to już w milczeniu postąpił za Liamem, jedynie witając się gestem z Cherry. Usiadł obok chłopaka i chcąc coś poprawić, schylił się, z zaskoczeniem dostrzegając pod siedziskiem pakunek. Wyciągnął go i obejrzał, koniec końców uznając, że nie będzie przeszkadzał ludziom szeleszczącym papierem. Położył sobie paczkę na kolanach i spojrzał po sali. Niezbyt ostre, ciepłe światło wydobywało wiele z jego rudych włosów, nadając im przyjemnej, miedzianej barwy. Miękko zarysowywało nos i szczękę, nawet szarym oczom dodając weselszych tonów. Ten widok mógł ująć siedzącego obok Liama, Neirin jednak nie pomyślał o żadnym zauroczeniu. Słowa szatyna odebrał jako potwierdzenie swoich poprzednich nadziei. Towarzystwo, teatr, spektakl (chociaż jeszcze się nie zaczął), zdołały poprawić Puchonowi humor. Rudzielec spojrzał nań i wyciągnął dłoń, aby położyć ją na śródręczu Anglika. Nie umiał powiedzieć nic stosownego, zatem spróbował okazać własne myśli gestami. Ścisnął lekko jego rękę, zanim rozluźnił palce i tylko trzymał ciepłą dłoń na dłoni Liama.
Jakże mógłbym opuścić to wspaniałe wydarzenie, w którym występowała moja rodzona siostrzyczka? Nabijam się, tak w sumie w dupie miałem całe to przedstawienie, które klecili gdzieś w Hogwarcie i cieszyłem się niezmiernie, że nikt mnie w nie nie wplątał, chociażby taki Zakrzewski, bo wysłanie podrobionego zgłoszenia brzmiało jak coś, na co by wpadł. Zamiast tego postanowiłem się zjawić na widowni, chociażby dla samej przyjemności pośmiania się w duszy z ewentualnych wpadek aktorów amatorów. Niestety wtedy jeszcze nie wiedziałem, że będę musiał oglądać Vivien obściskującą się na scenie z Clarke, bo gdybym był świadomy, prawdopodobnie nie zjawiałbym się tam, by nie krzywdzić swojej psychiki. Poprawianie relacji w rodzinie to jedno, ale mimo wszystko chciałem zadbać o tych kilka szarych komórek, które jeszcze cudem trzymały się przy życiu. Wiedziałem, że Dorien i Cassian będą w teatrze i okazało się, że byli w nim jeszcze zanim sam się pojawiłem. Wszedłszy do środka, zorientowałem się, że część miejsc była już zajęta - ale na szczęście jedno świeciło pustkami, akurat w pobliżu brata i jego kumpla, do których chciałem dołączyć. Siedzieli w jakiejś cholernej loży, więc w sumie nie wiedziałem, czy będę mógł tam wejść, ale chociaż chciałem spróbować. Niestety przeciskając się między ludźmi, potknąłem się o czyjąś nogę i wylądowałem wprost na wyciągniętej ręce kelnera, dzierżącej kieliszek z winem. Czerwonym. Poczułem, jak płyn rozlewa się po mojej klatce piersiowej, znacząc purpurą jasny materiał koszuli. Przeprosiłem kelnera, on mnie, nadal byliśmy ziomkami, a szkodę w pierwszym momencie zbyłem machnięciem ręką - jeszcze jedno machnięcie, tym razem różdżką, i po plamie nie będzie śladu! Niestety okazało się, że coś nie działa, moja różdżka się zbuntowała, a zabrudzenie jak na złość nie znikało. To już mnie zezłościło, ale skupiłem się na swoim celu. Podszedłem nieopodal loży, by zawołać: - Pst, Dorien! - Pomachałem mu ręką. - Mogę się tam wbić do was, czy to miejsce jest zajęte? - zapytałem jeszcze, po czym wyszczerzyłem się prosząco. No niech nie będzie taki i mnie przygarnie! Miałbym stamtąd dobry widok na całą tę farsę!
kostka na widownię: 1
Wendy A. Royal
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : zgaszone oczy, usta pomalowane szminką i woń ulubionych perfum o zapachu kwiatów, czy cytrusów - to zależy od nastroju, drobne, prawie niewidoczne blizny, nie jest ich wiele gdzieś na nodze czy dłoni
Nie miała pojęcia, co tu robiła. Nie była wielką fanką sztuki. Być może miała jakiś ukryty talent, ale chyba go jeszcze nie odkryła. Zastanawiała się, jak ta sztuka będzie wyglądać. Kto będzie grać? Niestety nie miała za bardzo pojęcia o aktorach. Nie odrobiła lekcji. Wiedziała jedno, sztuka wzbudziła wielkie zainteresowania. Podobno napisana przez mugola. Interesujące. Mugole byli na swój sposób bardzo ciekawymi istotami, pełnymi pomysłów. Nie, żeby Wedny myślała o nich dobrze. Nie ważyła się w tej chwili. Mógłby jeszcze ją ktoś usłyszeć. Istna paranoja. Czy Wendy A. Royal była normalna? Zdecydowanie nie, ale kto był w tym świecie normalny. Nic tu nie wyglądało na takie, jakie było naprawdę. Wszyscy kłamali. Oszukiwali. Grali. Prosta, czarna sukienka. Subtelny makijaż i idealna biżuteria. Burza rudych włosów, tym razem zapewne spiętych. @Nessa M. Lanceley znała tą ślizgonkę. Zresztą kto by nie znał dziewczyny z takim talentem i nazwiskiem - Lanceley. Nuty wydobywające się z jej skrzypiec grały jeszcze długo po tym, jak dziewczyna skończyła grać. Wendy jakimś cudem mogła wyłapać te dźwięki, nawet jeśli wkomponowały się w inne rozbrzmiewające instrumenty. Przedstawienie powoli brnęło do przodu. Aktorzy grali lepiej, gorzej - ale nie było tragedii. Wendy wychwyciła kilka znajomych twarzy, a uwagę bardziej skupiała na ślicznych dziewczynach. Jedną z nich była główna bohaterka spektaklu @Vivien O. I. Dear. Niestety Wendy nadal nie opuszczał ten paskudny odór łajnobomby, więc szybko chciała wyprać sukienkę, w której przyszła i przede wszystkim się wykąpać. Jeśliby tu dłużej siedziała, zapewne wystraszyłaby swoimi perfumami innych niedaleko jej towarzyszących nieznajomych.
Powoli wszystko ucichło, światła nieco przygasły, tworząc niepowtarzalną, wyjątkową atmosferę. Cała ekipa teatralna miała zadbać o zadowolenie widowni i zapewnienie jej jak największych doznań w czasie tego spektaklu. Fala napięcia i oczekiwania opadła, gdy zaczęto odgrywać pierwsze sceny. Zarówno dekoracje, kostiumy, muzyka, jak i gra aktorska miały teraz stworzyć współgrającą całość. Wszystko jednak zależało od tego, jak każda pojedyncza osoba sobie poradzi... Powoli zarówno Akt I jak i II został przedstawiony na scenie - przed III miała nastąpić drobna, pięciominutowa przerwa.
Kostki dla aktorów:
Klik:
1: Ktoś na widowni ewidentnie chce przeszkodzić ci w grze, bo rzuca na ciebie Silencio akurat wtedy, kiedy masz otworzyć ustna i wypowiedzieć istotną kwestię. Na szczęście Donna orientuje się co się dzieje i szybko ściąga zaklęcie. Niestety nie sposób było nie zauważyć tej wpadki, ale starasz się grać jak gdyby nigdy nic.
2: Zaklęcie Sonorus, które Donna rzuca na każdego przed wyjściem na scenę w twoim wypadku nie zadziałało. W dodatku nawet się nie zorientowałeś. Dopiero kiedy Jenkins z za kulis wprowadza poprawkę zdajesz sobie sprawę że twoje pierwsze kwestie były absolutnie nie słyszalne dla nikogo.
3: Niestety schodząc ze sceny potykasz się i lecisz przed siebie. Co prawda na podłodze ładujesz dopiero za kulisami, ale część widzów na pewno dostrzegła to wydarzenie. Na domiar złego z kieszeni wypada ci 10 galeonów. Odnotuj stratę w odpowiednim temacie
4: W zależności od tego kogo grasz:
Romeo: Po wyjściu Benvolia nadszedł czas na twoją solową, dosyć istotną piosenkę. Co dziwnie, całą ją śpiewasz damskim głosem. Trudno powiedzieć, czy to jakiś dowcip, czy tylko zakłócenia magiczne dziwnie wpłynęły na zaklęcie pogłaśniające. Na szczęście przy następnym utworze efekt mija.
Julia: Donna pół godziny przed spektaklem dała ci żel - miał wydłużyć odrobinę twoje włosy. I faktycznie, przed wejściem na scenę wszystko było zgodnie z jej wyobrażeniami, jednak podczas drugiego aktu zauważyłaś, że rosną ci one wyjątkowo szybko. W przeciągu kilku minut włosy zaczęły być dłuższe od ciebie i zaczęłaś się o nie trochę potykać.
Tybalte: Podczas walki z Romeo upadasz tak mocno, że faktycznie uderzasz się z całej siły w głowę. Ten ból będzie towarzyszyć ci teraz i podczas kolejnego wątku.
Merkucje: W twoim kostiumie znikąd na scenie zaczynają pojawiać się dziury w twoim ubraniu. Zupełnie jak podczas gry w durnia. Musisz zachować zimną krew i grać tak, jakby nic się nie działo.
Eskalie: W twojej głowie pojawia się czarna dziura i chociaż nie musisz mówić w pierwszym akcie prawie nic, nie jesteś w stanie wydusić nawet tego pojedynczego zdania. Cisza dłuży się niemiłosiernie a do ciebie olśnienie przychodzi dopiero po chwili.
Parys: Podczas balu, kiedy tańczyłeś z Julią ze stresu pomyliłeś wszystkie kroki. Podeptałeś jej nogi i niestety było to widoczne również dla publiczności. Twoją partnerkę pewnie będą teraz trochę boleć nogi.
Benvolio: Podczas walki Merkucji i Tybalte zgodnie ze scenariuszem interweniujesz. Niestety wcześniej któryś z dekoratorów przecierając szable zostawił w tym miejscu plamę z wodą. Tym sposobem bardziej wślizgujesz się niż wkraczasz i o mało nie przerwa wszystko jednej z dziewczyn. (Możesz wybrać którą)
Ksiądz: udzielając ślubu mylisz się i powtarzasz swoją, tę samą kwestię kilka razy. Najlepszym wyjściem będzie zatuszowanie pomyłki i udawanie, że wszystko było zamierzone.
Pani Monteki i Kapuletti: Eliksir postarzający zadziałał trochę zbyt mocno i wyglądałyście na stanowczo starsze, niż powinniście. W dodatku efekt ten będzie utrzymywał się kolejne kilka dni. Coś chyba poszło nie tak podczas warzenia tego eliksiru.
5: Jeden z twoich kolegów traci głos, a ty szybko z za kulis interweniujesz zaklęciem. Uprzedzasz nawet Donne. Zdobywasz 1 punkt z zaklęć. Nie zapomnij zgłosić się po niego do kuferka!
6: Dobrze ci idzie, a twoja gra na scenie jest jak najbardziej poprawna. Obywa się bez większych wpadek, w dodatku za jedną z dekoracji znajdujesz magiczny mikrofon. Nic nie potrafi tak dobrze podrasować głosu! Pamiętaj zgłosić się po ten przedmiot do kuferka.
Kostki dla muzyków:
klik:
1 - Starasz się skupić na śledzeniu wszystkich scen, ale orientujesz się, że z twojego miejsca dość niewygodnie ci się patrzy. Nie do końca wyraźnie słyszysz też kwestie, w końcu jedną pomyliłaś z inną i odczytałaś, że powinnaś już wejść ze swoimi skrzypcami w melodię. Twoja muzyka wyraźnie przerywa scenę, ale masz szczęście, że aktorzy nie poczuli się wybici z rytmu. To było niepotrzebne, ale o dziwo udoskonaliło ten moment w sztuce, dodając mu więcej klimatu. 2 - Przysiadasz do fortepianu za sceną, mając nadzieję, że zachowasz się jak najbardziej profesjonalnie. Gdy nadchodzi scena balu zajmujesz się grą, która wychodzi ci naprawdę przyzwoicie. W chwili kiedy zbliżasz się do zakończenia utworu, nagle załamuje się ławeczka na której siedziałaś. Dość donośny brzdęk z pewnością nie przeszedł niezauważony, ale gorzej, że upadłaś naprawdę niefortunnie i masz ogromnego siniaka na udzie. Wychodzi na to, że ławeczka była po prostu za bardzo nadgryziona zębem czasu. 3 - Ciężko wytrzymać, kiedy emocje sięgają zenitu. Grasz na instrumencie w czasie sceny balkonowej i nie wiesz, czy to ciebie ponosi czy to zaklęcia utrzymujące dźwięk szwankują, ale melodia brzmi bardzo głośno i nieco chaotycznie. Co gorsza po chwili zaczyna raz rozbrzmiewać donośnie, a innym razem bardzo cicho, przez co nie wiesz już jak masz grać. Efekt minął dopiero w kolejnej scenie, dokładając ci sporo stresu. 4 - Przygotowujesz swój instrument, ale kiedy zbliża się moment, w którym masz akompaniować do sceny razem z drugą osobą z ekipy muzycznej, gdzieś obok ciebie rozbrzmiewa pisk. Szybko znajdujesz źródło hałasu - ktoś podrzucił ci światełko dźwiękowe, które imituje świst. Być może miał być to tylko żart kogoś innego, ale radzisz sobie z pozbyciem się hałasu i na szczęście wchodzisz do gry w odpowiednim momencie. Dorzuć kostkę. Parzysta - zareagowałaś trochę zbyt późno przez co zaczęło już mocno lśnić i cię oślepiać. Do końca przedstawienia będziesz mieć nagle mroczki przed oczami. Nieparzysta - byłaś na tyle szybki, że nie cierpisz przez skutki uboczne zabawki. Możesz upomnieć się o światełko. 5 - Przygotowałaś się naprawdę dobrze i teraz widać tego skutki. Zdecydowanie zasługujesz na wiele pochwał przez to, jak dobrze wczuwasz się w odgrywane sceny i towarzyszysz aktorom ze swoimi melodiami, w które wplatasz parę twórczych innowacji. Wychodzi ci wręcz fenomenalnie, a jakby tego mało przechodząc za kulisami odnajdujesz zagubione 20 galeonów! Upomnij się o nie. 6 - Masz swoje miejsce, gdzie możesz usiąść i położyć obok instrumenty... jednak wydaje ci się, że dopiero co ktoś wypalił tu sporo papierosów. Ostry, drażniący zapach tytoniowy utrudnia ci pracę. W porę ktoś z pozostałej ekipy pracującej przy przedstawieniu podrzuca ci perfumy z amortencją, którymi możesz zneutralizować zapach. Możesz się o nie upomnieć i skorzystać z nich jeszcze w pięciu wątkach.
Kostki dla dekoratorów:
kllik:
1 - Przypadła ci rola nadzorowania ciężkich, czerwonych kurtyn. Głównie uruchamiasz magiczne dźwignie, które rozsuwają i zasuwają materiał, kiedy ekipa zajmuje się krótką zmianą otoczenia, postawieniem krzesła czy dostarczeniem rekwizytów. W czasie drugiego aktu zaczynasz jednak czuć się bardzo sennie - okazuje się, że przypałętała się do ciebie zabawkowa mantykora! Jej kołysanki mocno na ciebie oddziałują, przez co kompletnie ominęłaś moment w którym miałeś opuścić kurtynę. W efekcie wszyscy zauważyli powstałe zamieszanie i przedłużającą się ciszę. Naprawienie tej wpadki nie zajęło jednak długo, natomiast mantykora przysiadła na twoich kolanach. Możesz się o nią upomnieć. 2 - Krzątałaś się przy magicznych rekwizytach w oczekiwaniu na walkę Merkucji, Tybalte i Romea. Do rąk aktorów podałeś parę sztyletów oszustów, jeden z nich był jednak wadliwy. Przez to w walce Merkucji i Tybalte jedna z dziewcząt została naprawdę draśnięta, ale rana nie jest mocna. Grunt, że winą trochę obarczono ciebie... Możesz wybrać która dziewczyna została skaleczona. 3 - Jeden fragment sceny mieliście wystawić przed publiczność dopiero pod koniec aktu drugiego. Zajmujesz się dopracowywaniem drobnych szczegółów, ale przechodząc przy materiałach i pudłach zebranych przy pracy przy przedstawieniu potykasz się o parę butów. Niefortunnie z półki wyżej wylewa się na ciebie całe wiadro farby! Możesz próbować wyczyścić to magicznie, ale pamiętaj o zakłóceniach. 4 - Przez ślubem zajmowałeś się wyglądem księdza Laurentego (Jack), pomagając mu wyglądać jak najlepiej w swoim kostiumie. Nagle wyjątkowo mocno zachciało ci się kichać, być może przez kurz unoszący się za kulisami. Wzbiłeś w powietrze pokaźną chmurę pudru do twarzy i musisz to szybko posprzątać, jak i doprowadzić do porządku zbyt mocno upudrowanego księdza. 5 - Zostałaś na kilkanaście minut sama na zapleczu, zajmując się paroma drobnostkami. Przynajmniej tutaj było cicho i spokojnie. Szkoda tylko, że w pewnym momencie zgasły wszystkie światła. Czyżby jakieś zakłócenia? Bez wątpienia przewróciłabyś się wśród wszystkich pudeł i przedmiotów, ale miałaś obok zapas breloczków "New Magic Theatre". Pamiętasz, jak ich używać i możesz odnaleźć w ciemności drogę do wyjścia. Okazuje się, że tylko w tym jednym pomieszczeniu padło światło i szybko dało się to naprawić. A ty możesz upomnieć się o breloczek. 6 - Między scenami wprowadzacie delikatne poprawki w strojach i dekoracjach, niektóre rzeczy trzeba wnieść na scenę, a inne ściągnąć za kulisy, kiedy kotara jest opuszczona. Twoja koleżanka z ekipy dekoracyjnej mocno zacięła się kartonem, który był elementem tła. Za chwilę wszystko zaplami krwią! Na szczęście szybko interweniujesz i opatrujesz jej ranę. Zdobywasz 1 punkt z Uzdrawiania. Pamiętaj zgłosić się po niego do kuferka.
Aktorzy, muzycy, dekoratorzy mogą za każde 10 punktów z DA w kuferku przerzucić swoją kostkę. Muszą jednak wybrać ostatni wynik oczek.
Kostki dla widowni
Klik:
1 - Masz wrażenie, że jak na lato jest ci zdecydowanie zbyt zimno... Ciągle odczuwasz delikatny, chłodny wiatr i wiesz, że teatr zapewnił odpowiednią klimatyzację w sali, ale chyba przy twoim siedzeniu działa to najmocniej. Możesz się czymś okryć albo do kogoś przytulić, jeśli nie chcesz, żeby cię przewiało! 2 - Teatr dzięki magicznym udoskonaleniom zapewnia widzom naprawdę niezwykłe przeżycia. Nie tylko muzykę i głosy aktorów słyszysz naprawdę dobrze, ale zdajesz się wręcz odczuwać pewne zapachy... czy nawet smaki wytwornych dań na balu arystokratów. W jednej ze scen coś jednak się trochę popsuło, bo chyba zamierzeniem reżyserki nie była ta delikatna, ciepła mżawka padająca z sufitu? Co dziwne, jesteś dość odosobniony w tym przypadku, bo większość gości na sali nie moknie. Wybierasz dwie inne osoby obecne na sali, które również są narażone na odczuwanie tego deszczu. 3 - Kto by pomyślał, że jeden z gości postanowi wnieść na salę swojego zwierzaka mimo, że zostało to wyraźnie zakazane? W pewnej chwili słyszysz obok siebie zamieszanie, gdy jeden z czarodziejów próbuje uspokoić swojego wystraszonego szpiczaka. Niewielki jeżyk wymyka się z rąk zażenowanego właściciela i wskakuje ci na kolana. Jeśli nie masz 10 punktów z ONMS w kuferku szpiczak mocno ukłuł cię igłami w rękę. Jeśli masz ponad 10 punktów z ONMS udaje ci się uspokoić stworzenie, które wykazuje nawet w stosunku do ciebie sympatię. Możesz dorzucić kostkę, jeśli chcesz spróbować zatrzymać zwierzaka: 1,2 - właściciel stwierdza, że i tak są z nim same problemy i możesz go sobie wziąć, po czym opuszcza salę. 3,4,5,6 - nie da rady, właściciel szybko odbiera ci swoje stworzenie i opuszcza salę razem ze szpiczakiem. 4 - Para siedząca za tobą zdaje się ciągle o coś kłócić. A to zbyt słabo widać, a to za głośno słychać, a to musi wyjść do toalety... Nic dziwnego, że ciężko ci się skupić na spektaklu, jak słyszysz za sobą szmer, a okazjonalnie też wyczuwasz buta obijającego się o twoje siedzenie. Może trzeba im zwrócić uwagę? 5 - Twoje siedzenie wydaje się być bardzo niewygodne. Przeszkadza ci to przez większość sztuki, więc w pewnym momencie postanawiasz sobie pomóc i transmutować twarde oparcie w miękką poduszkę. Na szczęście zakłócenia nie wchodzą ci w drogę, a ty zdobywasz punkt z transmutacji. 6 - Oglądasz spektakl i zastanawiasz się, dlaczego to siedzenie jest takie niewygodne. Okazuje się jednak, że nie jest to wina fotelu samego w sobie, a raczej tego, że coś w nim utknęło. Starasz się to wybadać i zaglądasz w zakamarki siedzenia. Miałeś racje, ze zgięcia wyciągasz długą świece. Dziwne znalezisko w takim miejscu, ale nie ma co narzekać - okazuje się, że to świeca wróżbiarska. Pamiętaj zgłosić się po przedmiot do kuferka.
Teatr z pewnością nie był tym, czego Marceline Holmes mogła pożądać najbardziej w świecie. Przypominało to enigmatyczną odskocznię od szarej codzienności, będącą jedynie ucieczką przed egzaminami w szkole, obowiązkami i problemami, które zaczynały coraz bardziej gromadzić się w umyśle dziewczęcia. Pragnęła przemóc się w dystansie względem ludzi, a to tylko przez wzgląd na nieśmiałość , która paraliżowała w każdej swej postaci i nie pozwalała na przełamanie bariery wyobcowania. Ostatnie tygodnie opiewały jednakże w aurę wychodzenia ku rówieśnikom, zaś zakończenie roku w taki sposób winno być jedynie potwierdzeniem, że jest gotowa na zawieranie nowych relacji. Pech, cholerny pech. Krępowała się przez kilka pierwszych chwil, a trema wybrzmiewała pod membraną delikatnej skóry. Dopiero błysk świateł i ciemność, którą widziała przed sobą pozwoliły na rozluźnienie napiętych mięśni, kiedy to w raz z krukonem (@Ezra T. Clarke) odgrywającym rolę Romea miała do wygłoszenia kilka wspólnych kwestii. Miała już przejść do kontynuacji, kiedy to serce zaczęło gwałtownie uderzać, jakby chciało wyrwać się z wątłej sylwetki i pognać szalonym pędem w nieznanym kierunku. Policzki zalały się delikatnym rumieńce, a oczy zaszkliły, czyniąc z niej niemowę, którą stała się z własnej naiwności, wszak - kto sądził, że na widowni (wśród aktorów) nie pojawi się jakiś żartowniś? Smukłe palce dotknęły łabędziej szyi, zaś wzrok powędrował w stronę @Donna Jenkins, by jakkolwiek wybawiła dziewczę z opresji, która ewidentnie nie umiała zaradzić swojemu chwilowemu problemowi. Na całe szczęście – kobieta ruszyła na pomoc rudowłosej i dzięki doświadczeniu udało się wrócić do prawidłowego tempa przedstawienia. Zadziwiające? Otóż nie. Holmes z trudem pokonała wstyd i zażenowanie, ale gdy już mogła dotrzeć na szczyt swej roli i zakończyć nieudany występ, odetchnęła z ulgą i z nutą swobody przebrnęła przez ostatnie kwestie, by wreszcie zatopić się za kurtyną w morzu złości i irytacji wynikające z idiotycznego postępowanie osoby, której tożsamość pozostawała owianą (nadal) oniryczną tajemnicą.