W północno-wschodniej części dziedzińca na parterze stoi wysokie i wiekowe drzewo pod którym można znaleźć kilka ławek. Są one zwykle licznie oblegane w czasie cieplejszych dni. Na niektórych z nich można znaleźć pamiątki pozostawione przez uczniów: tajemnicze podpisy, klasyczne serduszka, czy charakterystyczne inicjały autorów, które po dodaniu sumują się w "wielką miłość".
- Tobie nie? - zapytała, zanim zdążyła ugryźć się w język, odnośnie syrenich dylematów małżeńskich. Tak naprawdę przecież nie była to wiedza użyteczna, ale mimo wszystko zagłębili się w ten temat i przez to i Stefa zaczęła w głowie swoje rozważania. Nie znała dobrze chłopaka, jednak zupełnie spontanicznie naszło ją to pytanie. Kiedy minął jej już pierwszy niepokój spowodowany dalszą obecnością Harry'ego, po tym jak usiadła na ławeczce, postanowiła oddać się luźnej rozmowie. Z każdym kolejnym zdaniem, które ze sobą wymieniali, czuła się minimalnie pewniej w jego towarzystwie. Dlatego, kiedy wspomniał o tym, aby pokazała mu swoje szkice, w pierwszej chwili lekko się zarumieniła, nieco zaciskając palce na twardej okładce teczki, jednak po chwili, nieśmiało ją otworzyła. - Żaden talent... I wcale to nie jest tajemnica. Możesz obejrzeć, jeśli masz ochotę - powiedziała dość niepewnie, jednocześnie podając mu najpierw jeden, a później drugi projekt, nad którym aktualnie pracowała - Są jeszcze nie dokończone, więc raczej to nie ostateczny efekt, ale lubię dawać czas swoim pomysłom. Te czekają po prostu na swoje dopracowanie. - wyjaśniła, zerkając na niego, aby ocenić jego reakcję na szkice. Po chwili, usłyszawszy o jego zaprzepaszczonej szansie na zostanie utalentowanym rzeźbiarzem, wyraźnie spochmurniała. To takie przygnębiające, że najbliżsi potrafili tak podcinać skrzydła, kiedy pragnie się iść w swoim kierunku. - Wcale nie chcę się użalać. Po prostu wielka szkoda, że dalej tego nie robisz. Wszystko co robi się z prawdziwą pasją, wychodzi człowiekowi milion razy lepiej, niż wymuszona praca. - oznajmiła bardzo rzeczowo, starają się - zgodnie z poleceniem chłopaka - nie pocieszać go. Ale najwyraźniej Ślizgon nie najgorzej radził sobie ze stanem faktycznym i nawet jeśli musiał skupić się na dziedzinie jaką jest Historia Magii, to zapewne dobrze mu to wychodziło. - A to co teraz robisz w jakiś sposób Cie satysfakcjonuje? - zapytała już nieco śmielej, zwyczajnie ciekawa.
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Zerkam na Puchonkiem z zaskoczeniem na takie pytanie. Nie, że ono wybrzmiało, ale raczej, że odpowiedź nie jest oczywista. - Oczywiście. Tobie też nie. Inaczej spędzalibyśmy życie ze swoimi przyjaciółmi czy rodzeństwem, miłość to nie tylko ciepłe uczucia - zauważam z wrodzoną pewnością siebie, wcale nieskrępowany odpowiadając na tę prostą dla mnie zagadkę. Siadam obok dziewczyny na ławeczce, jak zwykle nonszalancko rozwalając się na niej i patrzę z ciekawością na jej rysunki. - Nie pytałbym, gdybym nie miał ochoty - mówię z lekkim uśmiechem, który towarzyszy wzruszeniu ramionami i oglądam obydwa stroje. Po krótkim zastanowieniu pukam palcem w ten drugi. - Ten mi się bardziej podoba - stwierdzam okiem eksperta i śmieję się pod nosem. - Szczerze mówiąc, nie znam się kompletnie, ale jeśli chcesz znać moją opinię specjalisty - na papierze wyglądają przednio. Tylko nie umiem sobie wyobrazić tego bez kolorów czy wzorów! Lubię ekstrawaganckie rzeczy - oznajmiam przyglądając się jeszcze szkicom, który wykreowała na papierze. Zerkam na nią kiedy komentuje moją sytuację i mówi uprzejme oczywistości. Lubię kiedy ktoś wydaje się mówić szczerze i ubiera to w znane mi, miłe słowa, bez zbędnej buty. - Możliwe, aczkolwiek nie wiem czy byłbym prawdziwym talentem rzeźbiarskim. Wątpię w to, po prostu lubię rzeczy artystyczne, ale nigdy się nie szkoliłem w tej dziedzinie. Również świetnie tańczę, ale też nie planowałem zawodu tancerza - mówię już drugą kwestię wcale nieskromnie. Widzę, że temat zainteresowań i przyszłości w którą brniemy jest na pierwszym miejscu w Hogwarcie i brak jakichkolwiek planów jest niesamowicie dziwny, bo Stephanie pyta o coś podobnego. Ja zaś udzielam jej odpowiedzi z pewnością niespecjalnie satysfakcjonującej. - Nie wchodzę nikomu w drogę z rodziny, bo wracam na studia, nadal nic nie robię, a wszyscy są zadowoleni? To na razie mi wystarcza jako satysfakcja - stwierdzam bardzo niefrasobliwie z anielskim uśmiechem na twarzy. - Jednak podziwiam osoby, które od tak szybko wiedzą czego chcą - dodaję jeszcze, kładąc na chwilę smukłą dłoń na ramieniu dziewczyny.
- Ja... Szczerze powiedziawszy... Nie wiem. Nie mam, zbyt wiele doświadczenia... - wydukała po chwili, lekko zaczerwieniona, kiedy w końcu dotarł do niej głębszy sens rozmowy, którą prowadzili. Tak naprawdę miała praktycznie zerowe doświadczenie, ale wstydziła się do tego przyznać. -Ale to co mówisz, ma sens. Choć jeśli miałabym opcję przeżyć życie z przyjacielem... - zaczęła, myśląc na głos o tym jak miałaby zamieszkać na stałe na przykład z Tadkiem i żyć z nim do końca swych dni, to wcale nie wydawało jej się takie pozbawione sensu. Wręcz przeciwnie, dla niej to bardzo dobra perspektywa. Ale miłość to nie przyjaźń - Harry ma racje... - Ależ tu będzie dużo kolorów! I kilka wzorów - ożywiła się, kiedy wspomniał o swoich upodobaniach, jeśli chodziło o ubiór. W myślach zanotowała, że mieli podobny gust, ona też lubiła wyraziste rzeczy czy dodatki. - W zamyśle koszula jest szara z ruchomym motywem benzyny. Nie wiem czy wiesz co to. Mugole wlewają to do swoich samochodów. I to jest... taka tęcza, tylko bardziej neonowa. Podoba mi się jej połączenie z jaskrawo żółtym sznurkiem, tym ściągającym po bokach - mówiła, opisując mu wszystko to co siedziało w jej głowie. Sama myśl, że chłopak ma podobny pogląd na modę, jak ona, sprawiała, że nie krępowała się już w rozmowie z nim. - A ten kombinezon będzie w bzyczki. Takie drobne, fruwające gdzieniegdzie, większość nieruchoma. Chce, żeby sprawiało to iluzję łąki. Ciemno zielony, lekko połyskujący materiał i malutkie, zaczarowane wzory owadów. Co o tym myślisz? - spytała, bardzo ciekawa jego opinii. - Hmm, jeśli nigdy nie próbowałeś warsztatów z tej dziedziny, to ciężko jest stwierdzić, że nie masz talentu. Musiałbyś spróbować. A nie myślałeś o tym, żeby robić to tak, po prostu, jako hobby, dla zrelaksowania? Tego chyba nikt Ci nie zabroni - zasugerowała, próbując w jakiś sposób podsunąć mu jedno z możliwych rozwiązań. Bo skoro to lubi, to czemu przestał to robić? A tak, to przynajmniej wyżyje się artystycznie. - Wiesz, niektórym to przychodzi bardzo naturalnie. U mnie tak było. Podpatrzyłam tę pracę u mamy. I chociaż ona szyje normalne ubranie - jest mugolką - to i tak od dzieciaka podobało mi się tworzenie ubranek dla lalek. I teraz to robię, tylko z pomocą różdżki zazwyczaj. - opisała mu swoją historię, lekko przy tym wzruszając ramionami. Tak jak myślała, kilka minut rozmowy z Harry'm i mogła już swobodnie wymieniać z nim zdania nawet na swój temat, co zwykle ją zawstydzało.
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
- W której klasie jesteś - pytam aż z ciekawości na to, że nie ma doświadczenia, bo wydawała mi się starszym rocznikiem. - Och, wybacz jeśli to było impertynenckie pytanie - dodaję szybko na przeprosiny lekko kładąc dłoń na jej ramieniu, by nie czuła się zobligowana odpowiedzieć. - No tak, też wolałbym mieszkać z przyjacielem nie sam. Ale na pewno nie powstrzymałbym się od sypiania z nim - mówię szczerze bardzo rozbawiony ze swojego własnego gadania. - Och, to świetnie! Od razu brzmi lepiej skoro są to inne kolory! - mówię z zadowoleniem i kiwam prędko głową. Słucham co ma do powiedzenia na temat tego co robi. I faktycznie, nie bardzo widziałem o jaki motyw chodzi. Bardziej byłem zafascynowany tym jak entuzjastycznie do tego podchodzi i mogłaby mówić jakieś kompletne bezdety, a nadal interesowałbym się jej słowami. Przynajmniej dopóki widać w nich odpowiednią pasję. - Podoba mi się to z benzyną, bardzo, świetny motyw. Też chcę taką koszulę - żywo dziele się swoją opinią, skoro już o nią pyta. - Ale średnio przepadam za motywami zwierzęcymi. Sam dałbym mało byzczków, a pojedyncze latające i powinnaś dać lekki materiał jeśli chcesz by była to jakaś iluzja łąki... - dodaję z zastanowieniem na jej drugi projekt, bynajmniej nie krytykując tylko dzieląc się swoim gustem. Widzę, że moja nowa znajoma próbuje mnie sprawdzić na dobrą drogę pełną szukania pasji, podjęcia jakichś prób rozbudzenia moich ukrytych już dawno ambicji. Nie mogę pozwolić na coś takiego. - Znam lepsze sposoby do relaksowania - mówię i opuszczam okulary, które znowu spadły z głowy na mój nos, by mrugnąć do niej porozumiewawczo. Skoro nie chce przestać mnie resocjalizować, spróbuję ją zawstydzić, licząc na to, że tak przestanie drążyć temat. - Rozumiem, więc miałaś szczęście, że swoją pasję miałaś pod nosem i jedynie ulepszyłaś to co matka nie mogła swoją magią. Mugolskie szycie musi być strasznie niewygodne - stwierdzam i pytająco patrzę na Stefę.
+
Ostatnio zmieniony przez Hariel Whitelight dnia Pią 26 Lis 2021 - 14:41, w całości zmieniany 1 raz
Usłyszawszy jego pytanie, odwróciła wzrok i zamrugała kilka razy, oczywiście olewając się rumieńcem. Nie odpowiedziała, bo samo to, co uzmysłowił jej chłopak, dość mocno nią wstrząsnęło. To prawda, miała dwadzieścia lat, a jej wyobrażenie o związku dwojga ludzi, tak naprawdę opierało się tylko i wyłącznie na złudnej wizji uczucia. Perspektywa dziesięciolatki, a nie dorosłej dziewczyny... Na szczęście, rozmowa dalej toczyła się w zupełnie innym kierunku. O ubraniach mogłaby rozmawiać bez końca, a więc i tym razem się ożywiła i pokazując Ślizgonowi swoje projekty, opowiedziała o nich i z entuzjazmem przyjęła jego wskazówki. Wyglądało na to, że mieli podobny gust, choć dziewczyna ceniła sobie rady innych i nawet często zmieniały one jej wizję projektu. - Niezły pomysł. Poszukam jakiegoś zwiewnego materiału. I zobaczę jak będą wyglądać te bzyczki, jeśli będzie ich za dużo, to po prostu nie będę utrwalać czaru, tylko zmodyfikuję ten motyw. - mówiła, wielce podekscytowana zmianami. Już widziała w głowie nową wersję kombinezonu. Nie mogła się doczekać, aż ją zrealizuje. - Dziękuję za rady. Są dla mnie zawsze bardzo cenne - dodała po chwili, posyłając mu lekki uśmiech. Zaśmiała się nerwowo, kiedy Harry do niej mrugnął, już bardziej przyzwyczajona do jego śmiałych gestów w jej kierunku. Postanowiła po prostu zareagować krótkim śmiechem na jego słowa, a kiedy spytał o mugolskie sposoby szycia, zamknęła swoją teczkę i spojrzała na niego niepewnie - Tak, zdecydowanie miałam prościej... I pod tym względem, że od małego uczyłam się szyć i też przez to, że magia wiele ułatwia, ale też nie zawsze. Czasami mam wrażenie, że zrobiłabym coś szybciej ręcznie, niż za pomocą różdżki... - oznajmiła, lekko wzruszając ramionami. To prawda, czasami w pracowni, tak jej się wydawało. Jeszcze kilka minut spędzili na rozmowie o ubraniach i pracy krawcowej, oraz Stephanie próbowała też delikatnie przekonać Ślizgona, że warto walczyć o swoją pasję, jednak ten najwidoczniej to wyczuwał, przez co nic nie wskórała. A potem trzeba było wracać do zamku.
Idealne popołudnie na spacer. Miała dość ciemnych, zakurzonych i wilgotnych klas tego zamczyska, które tak skutecznie odbierało inspiracje. Widoki z zewnątrz były dużo ciekawsze. Robin gdzieś się pałętała ze swoimi chłopcami, a przynajmniej jednym (chyba), a Darren wykonywał tysiące obowiązków. Nie miała więc towarzystwa, najzwyczajniej w świecie nie znając blisko wielu osób. Obeznana najlepiej była z Gryfonami, zwłaszcza wzrokowo. Nic więc dziwnego, że gdy przemierzała dziedziniec z paczką ciastek w ręku, nucąc coś pod nosem i zapewne myśląc nad nowym projektem ubrania i dostrzegła wielkoluda na jednej z ławek, zatrzymała się, gapiąc odrobinę. Ciemne oczy dziewczyny z zaciekawieniem lustrowały go wzrokiem, a wiatr usilnie próbujący wepchnąć jej brązowe kosmyki włosów do oczu, wcale nie przeszkadzał. Mina uznała to za doskonałą okazję, niewiele więc myśląc, ruszyła w jego kierunku. Nie była dziewczęciem nieśmiałym (chyba, że okoliczności ku temu skłaniały..) i nie miała problemu z poznawaniem bliżej ludzi, nawet jeśli znaczyło to wyjście z inicjatywą. Gryfonka usiadła ni stąd ni zowąd obok niego, przysuwając się i przechylając głowę po uprzednim nachyleniu, aby podejrzeć zawartość księgi, którą tak uparcie wertował. Prawiła chyba o zaklęciach, ale nie wyglądała na podręcznik. Przesunęła spojrzenie na jego twarz, czując jego własne na sobie. Uśmiechnęła się jedynie, wzruszając ramionami. - Cześć wielkoludzie. - przywitała się pogodnie, opierając wygodnie o ławkę. Założyła nogę na nogę, zgarniając wolną ręką kosmyk włosów za ucho i wysunęła paczkę z mieszanymi ciastkami w jego kierunku, sugerując tym samym, żeby się poczęstował. Były naprawdę dobre, znajoma przysłała je z Włoch. Im dłużej zerkała w stronę jego twarzy i sylwetki, tym lepiej kojarzyła go zajęć, był jednym z tych lepszych w magii praktycznej uczniów. - Masz smocze imię, nie? D..Dragon? Nie, zgadnę! Drako.. Drake! Chcesz ciasteczko? Te kruche są absolutnie delizioso. Włoski akcent zabrzmiał w szczerej wypowiedzi brunetki, po której można było odczytać praktycznie wszystko. - Coś ciekawego? - dodała, wskazując ruchem głowy na książkę, a następnie wsuwając przysmak do ust, westchnęła.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Co robił? Rozkoszował się resztą wolnego dnia siedząc sobie na ulubionym dziedzińcu na ławeczce i czytając książkę. Oczywiście jak na niego przystało, była to książka o zaklęciach którą miał na własność. Dlatego była cała popisana przez niego ołówkiem, a gdzie nie gdzie między stronami tkwiły jeszcze karteczki papieru na których też coś było naskrobane. Były to różne notatki od spostrzeżeń na temat zaklęć zaczynając, kończąc na paru jego własnych pomysłach. Niektóre nawet były przekreślone przez co ciężko było je rozczytać. Nie był na szczęście aż tak oderwany od rzeczywistości żeby nie zauważyć ze Yasmine sobie koło niego klapnęła. No i prawie na pewno czuł ciastka. -Oh, cześć. Tak, Drake jestem. - Z tego co kojarzył to jego nowa koleżanka przyjechała z zagranicy i chodzi do Hogwartu od początku roku. Problem był taki że nie udało mu się jeszcze zapamiętać jej imienia, bo nie mieli za bardzo sposobności rozmawiać. Spojrzał na Ciastko i chwilę porządnie się zastanawiał. Ostatecznie wziął jedno.-Jedno mogę. Dziękuję. - No i tak jak się spodziewał było pyszniutkie. Ostatnio ograniczał trochę cukier i to nawet nie ze względu na jakieś ważniejsze sprawy. Jego postanowieniem noworocznym było ograniczenie słodyczy. -To? Nic takiego. Książka na temat starych zaklęć i ich genezy. No i moje notatki przy okazji. - Starał się nie rozkręcić z tematem zaklęć, bo jak już to zrobi to będzie nawijać aż do znudzenia. Chyba właśnie dlatego myśli o byciu nauczycielem...
Nie umiała ukryć uniesionej brwi na jego reakcję na biedne, włoskie ciasteczka. Przecież wcale nie chciała go otruć, chociaż ostatnimi czasy zdarzyło się, że ktoś porównał ją do kryminalisty i złoczyńcy. Musiała przed sobą samą przyznać, że wizja ta wydawała się nader ciekawa, niepokojąco intrygująca. Lustrowała go wzrokiem dość otwarcie, zaciekawiona Hogwartczykiem. - Yasmine, ale możesz skracać. Mało kto używa pełnej formy, rodziców poniosło. - machnęła ostentacyjnie dłonią z rozbawieniem, dojadając zaraz rozpoczęte ciasto, żeby następnie pozbyć się okruchów z mundurka ruchem dłoni. - Dlaczego jedno? Nie lubisz ciastek? Kontynuowała swobodnie dalej, widocznie zdziwiona postawą. Lubiła jeść, nigdy się z tym nie kryła. Z miłością do wina też nie. A i być może z jeszcze inną, ale o tym wolała nie myśleć. Uśmiechnęła się pod nosem, czując rumieniec na policzkach wywołany własną myślą, delikatnie przesuwając chłodnymi palcami po rozgrzanej skórze. Na szczęście powietrze było wciąż mroźne (, zwłaszcza gdy wiało), szybko minie. - Pamiętam Cię z zajęć! Jesteś dobry w praktyczną, co? Jak mój przyjaciel. Szukasz konkretnego czaru, chcesz zwojować świat? - odłożyła ciastka na bok, wycierając ręce w spódnicę i następnie wyciągnęła je w jego stronę z uśmiechem, obdarzając go pociągłym spojrzeniem prosto w oczy, które sugerowało, że chciałaby ów księgę przejrzeć. Gdy udało się jej dostać przedmiot, ułożyła ją na kolanach delikatnie i wertowała strony, wzrokiem pochłaniając treść. Napotykając notatkę, przesunęła obuszkiem palca po nakreślonej literce. - Jak na chłopaka, masz całkiem wyraźne i nawet ładne pismo. Pochwaliła ni stąd, ni zowąd, przyglądając się jeszcze chwilę zapiskom, zanim spojrzenie orzechowych oczu powędrowało na drugą stronę, gdzie widniał rysunek czarodzieja, który miał chyba zademonstrować ruch wymagany do rzucenia jakiegoś czaru.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Musiał przyznać że Ciastko było zaskakująco pyszne. Nic dziwnego skoro w tym roku coś słodkiego zjadał tylko raz na jakiś czas, a zbliżał się już koniec stycznia. Przez to co powiedziała zaraz po prezentacji swojego imienia, poczuł się lekko speszony. - Nie no, lubię ciastka i ogólnie słodycze, ale jako postanowienie noworoczne postanowiłem ograniczać słodycze. - Może i był wielkim napakowanym klocem, ale wolał dodatkowo nie dołapać do tego tłuszczyku niepotrzebnego. Patrzył na ciacha i dosłownie walczył sam ze sobą żeby nie sięgnąć po kolejne. Oczywiście gdzieś z tyłu głowy mógł mieć minimalną świadomość że te mogą być naszprycowane eliksirem, ale czasem warto zaryzykować. Poza tym wątpił w to że ma aż takiego pecha. No i też żadna amortencja nie trwa wiecznie, a ciastka tą jego nie zalatywały kiedy brał jedno do buzi. -Tak, bardzo lubię zaklęcia. Można powiedzieć że to moje hobby. Dlatego też sobie z nimi nawet radzę. - Bo jakby na to nie spojrzeć to zaklęcia były kwintesencją magii. Było ich mnóstwo, a jeszcze więcej pozostało nieodkrytych. - W sumie to tylko ją przeglądam. Myślałem też nad spróbowaniem stworzenia jednego, ale mam za dużo pomysłów żeby ot tak wybrać jeden i się za niego zabrać. - Tak, to akurat był minus jego siedzenia w książkach. W jego głowie od pomysłów aż się roiło. Książkę jej podał bez oporów. - Dziękuję. Jakoś tak wyszło, ale to dobrze. Przynajmniej mogę się rozczytać. - Bo znał osoby które tak bazgrały że nie dało się potem tych zapisków rozszyfrować.
Decyzja chłopaka była zaskakująca, taka, której ona sama by nie umiała podjąć ze względu na swoje łakomstwo. Nie mniej jednak nie dopytywała i nie zamierzała naciskać, zwłaszcza że widoczne na jego buzi speszenie było całkiem urocze. Dodawało olbrzymowi jakieś łagodności, być może nawet chłopięcego uroku. Brunetka przesunęła spojrzenie gdzieś przed siebie, poprawiając się na zajętej przez nich ławce. - Nawet sobie radzę, to ja. W Twoim przypadku to małe niedopowiedzenie. Ludzie, co z wami! Bądźcie bardziej dumni z siebie. Rzuciła z rozbawieniem w jego stronę, łapiąc za kolejne ciastko i za nic mając wyobrażenie siebie z wielkimi biodrami i oponką na brzuchu, które okazjonalnie stawało jej przed oczami. Nie miało to przecież prawa ograniczać jej wyborów obecnie, tak sobie powtarzała. Na posądzenie o naszprycowanie ciastek eliksirem parsknęłaby śmiechem i pochwaliła jego poczucie humoru, uznając przy tym, że mieszkańcy Wysp mają paranoje, z tym że każdy czyha na ich bezpieczeństwo, bo wcześniej już pomyślał pewien Czarodziej, że jest złodziejką i porywaczką, może handlarzem organów. - Stworzyć? To coś wielkiego! Dawaj, jakie masz pomysły! Pomogę Ci coś wybrać, skoro sama jestem beznadziejna. W zamian za to Ty mi doradzisz, który materiał wybrać do mojego projektu! Zaproponowała mu układ niezwłocznie, prostując się. Bezceremonialnie przesunęła się tak, że siedziała praktycznie bokiem, aby móc z ciekawością patrzeć na Gryfona. Nawet biedne ciastka skończyły zdjęte z jej kolan, położone na ławce między nimi, gdyby ewentualnie chciał się poczęstować. Czemu ją tak intrygowało? Bo gdy sama myślała nad tym, jaki czar byłby przydatny, uznała, że są już wszystkie. Nie mogła znaleźć nic nowego.
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Dziedzina: zaklęcia Nauka zaklęcia: powtórka do egzaminu Aktualne posiadane pkt: 3
sugerowałam się listą zaklęć z tej strony (sprawdzając ze spisem)
Wrzesień minął szybciej niż ktokolwiek mógłby się tego spodziewać i choć pogoda za oknem nadal sprzyjała weekendowym spacerom po błoniach, piętnastoletni Puchon zdecydował się spędzić sobotnie popołudnie w zamku. Żeby jednak nie kisić się wśród kamiennych murów, które zdążą mu zapewne obrzydnąć podczas zbliżających się zimowych miesięcy, chłopak postanowił zająć miejsce na dziedzińcu, na jednej z wielu ławek ustawionych pod sędziwym drzewem. Świeże powietrze ponoć dobrze robi na zmęczony nauką umysł, a młody czarodziej potrzebował wszelkiej pomocy, by nie zasnąć nad obszernym tomiszczem wypożyczonym z biblioteki. Profesor Papadakis, która objęła w tym roku stanowisko nauczycielki zaklęć i obrony przed czarną magią postanowiła sprawdzić dotychczasową wiedzę wszystkich uczniów, którzy w maju mierzyć się będą z egzaminami. Piąto i siódmoklasiści mieli więc ręce pełne roboty, próbując opanować zarówno bieżący materiał, jak i przypomnieć sobie wszystko, czego nauczyli się w poprzednich latach ich szkolnej mordęgi. Oznaczało to dwa razy więcej prac domowych, a więc przynajmniej cztery razy mniej wolnego czasu. Terry westchnął ciężko, przewracając stronę Standardowej księgi zaklęć, stopień 3, wspominając długie godziny, które spędził nad nią zaledwie dwa lata temu. Wydawało mu się, że pamięta większość zaklęć, które wówczas opanowali, kartkując jednak kolejne rozdziały podręcznika, chłopak musiał przyznać, że wiele szczegółów zwyczajnie wyleciało mu z głowy. Oczywiście, był w stanie rzucić całkiem poprawne zaklęcie Expelliarmus, zupełnie zapomniał jednak, że jego autorstwo niektórzy przypisują samemu Merlinowi. Natomiast takie Carpe Retractum kompletnie wyleciało mu z głowy. Mozolnie czytał rozdział za rozdziałem, co jakiś czas przepisując na czysty zwój pergaminu informacje na temat tych z czarów, które jak mu się wydawało, mogły pojawić się na egzaminie. Szczerze wątpił, by udało mu się znaleźć notatki z zajęć, które robił na swoim trzecim roku w Hogwarcie, a nie uśmiechało mu się czytanie całych książek w ramach ostatnich powtórek za tych kilka miesięcy. Powziął więc zamiar, by wynotować wszystkie niezbędne informacje na osobnym zwoju pergaminu, tak by przygotowując się w kwietniu, ograniczyć naukę wyłącznie do tych notatek, a nie całych podręczników. Wypisał więc na samej górze pergaminu wszystkie zaklęcia, które zawarto w trzeciej części Standardowej księgi zaklęć, a następnie po kolei opisywał ich zastosowanie, krótką notę biograficzną oraz na co należy zwrócić uwagę podczas rzucania danego uroku. Przerobił już w ten sposób zaklęcie rozbrajające, Draconifors, które choć w teorii wydawało się chłopakowi ciekawe, to do tej pory nigdy nie miał sposobności użyć go poza salą lekcyjną, a także Glacius, z którym o dziwo miał największy problem. Jak się bowiem okazało, pomimo wyraźnego wspomnienia długich ćwiczeń mających na celu opanowanie czaru zamrażającego ciecze, po dwóch latach braku praktyki, Terry zapomniał odpowiedniego gestu różdżką. W wyniku tej opieszałości, jego ruchy stały się niezręczne, pokraczne i całkowicie niweczące zamierzony efekt. Chłopak postawił wykrzyknik przy problematycznym uroku, notując w pamięci, że będzie musiał jeszcze poćwiczyć jego rzucanie przed następną lekcją z profesor Papadakis. Sprawnie przeszedł do zaklęcia Reparo, które znał dobrze, często ratowało go bowiem z opresji, kiedy zaspany wpadał na stojącą w korytarzu zbroję, rozsypując części na wszystkie strony. Na zakończenie chłopak zanotował kilka słów o jedynym zaklęciu transmutacyjnym, które pojawiało się w książce – Lapifors, by następnie z wyrazem ulgi na twarzy zamknąć podręcznik, kończąc pracę na dzisiaj. Włożył wysłużony tom z powrotem do torby, a następnie wyciągnął nogi daleko przed siebie i wystawił twarz do słońca. Do kolacji zostało mu jeszcze trochę czasu, może zdąży szybko pobiec do Miodowego Królestwa i uzupełnić prywatny zapas czekoladowych żab…?
/zt +
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
W lochach to on nie chciał. Za bliskie pokrewieństwo, za blisko gniazda, jeszcze ktoś go zobaczy jak się zgaduje z jakąś gryfońską siksą i będzie się potem tłumaczył. Tak sobie mówił przynajmniej, tak sobie sam tłumaczył, bo łatwiej mu było tak myśleć, niż przyznać się przed sobą jak się przejął tym durnym zegarkiem i jak mu zależy niewspółmiernie na zwrocie. Ostatnie, czego potrzebował w swojej skrupulatnie pielęgnowanej karierze ślizgońskiego półmózga-oprycha to zarzut, że jest sentymentalny. Dopiero by się pochorował od takiego założenia! Bocznym wyjściem, do którego zakradał się dobre piętnaście minut, bo Irytek urządził sobie golfa z hełmu jednej ze zbroi stojących na korytarzu, wyślizgnął się na dziedziniec, korzystając z tego, że teraz uczniowie to albo kierowali kroki d swoich dormitorów, czynić swoje wieczorne beauty routines, albo jeszcze dojadali ostatki z kolacji. Nie miał apetytu, co mu się nie zdarzało, ale za to zdarzało mu się mieć niewydolność wątroby, więc ten brak apetytu wcale go nie zaskoczył. Tak jak nudności i tępy, jednostajny ból po prawej stronie brzucha. Co więc należało w takim wypadku zrobić? Ależ oczywiście, że iść się trochę potruć. Siadł na ławeczce jak nieudana karykatura filmowego szpiega, co przy jego świńskich gabarytach było żenujące, rozejrzał się na boki, niby trzynastolatek kitrający fajki przed mamą - w końcu, no cóż, był takim trzynastolatkiem, lata mijały, ale mentalnie możliwe, że się tam zatrzymał - po czym wyłowił z paczki błękitnego, na którym usiadł dziś kilka razy za dużo. Starając się nie myśleć o tym, że Eastwood mogłaby tego zegarka już nie mieć, skupił się na wyprostowaniu tej banalnej używki, czekając aż gryfonka przyjdzie.
Powiedzieć, że przychodziła skruszona czy zawstydzona to gruba nadinterpretacja, ale na pewno nie miała zamiaru odwalać kolejnej maniany. Chociaż wiadomo, jak zwykle bywa z zamiarami i chęciami, w końcu brukowano nimi piekło, do którego Hex czasami samoistnie prowadziły stopy. Wciągnęła na siebie kurtkę moro, bo wieczorem temperatury gwałtownie spadały, na szyję zarzucając również brązowy szalik. Ten dzień okazał się zdecydowanie zabiegany, na kolację w ogóle nie poszła, co objawiało się okazyjnie głośnym burczeniem w brzuchu. Trochę się namęczyła, aby skradziony zegarek odzyskać, ale ostatecznie z powrotem trafił do nałogowo łamiących regulamin rąk Heleny, skąd z kolei miał przejść w posiadanie swojego prawowitego właściciela. Galeonów nie wzięła ze sobą, zgodnie ze słowami w liście, bo można się z tego śmiać, ale ona pieczołowicie liczyła każdą monetę z osobna i całe siedem to naprawdę robiło niekiedy różnicę pomiędzy być a nie być, gdy żyło się jak mysz kościelna. Te złe uczynki zwykle nie brały się tylko z tego, że piętnastolatka chciała sobie załatwić rozrywkę. Chociaż... no w dużej mierze jednak tak. Odchrząknęła, już z daleka anonsując swoje przybycie rozglądającemu się chłopakowi, chociaż trzask ciężkich wojskowych butów po skrzypiącym śniegu równie dobrze ją zapowiadał. Gdy chciała potrafiła być bezszelestna, stanowiło to konieczność przy polowaniach, ale teraz nie czuła się jak łowca idący po zwierzynę. Z ust dziewczyny ulatywała ciepła para. Lada chwila i mróz zacznie przenikać przez warstwy ubrań, aby boleśnie kąsać tych, którzy byli na tyle głupi, aby wychodzić z ogrzewanych murów zamku, ale Eastwood jak najbardziej odpowiadało wyjście na zewnątrz niż kręcenie się w zatęchłych lochach, gdzie mogła spotkać wielu wrogów, z jakimi niegdyś obijała sobie mordy. Ciężko było zgadywać, co powie Lockie i czy w ogóle będzie tę sprawę przekierowywał do nauczycieli. Zwłaszcza od profesor Honeycott dziewczyna nie za bardzo chciałaby wysłuchiwać opierdolu, chociaż zniosłaby w razie czego szlaban dzielnie. Równie dzielnie wysłuchałaby słów od samego Swansea, że jest zjebana i niewychowana, chociaż nie wykluczała, że mogą jej się uruchomić problemy z agresją. - Masz - odezwała się bez ceregieli, wyciągając z czeluści kieszeni zegarek w stanie nienaruszonym. Podała go ostrożnie do rąk wyższego chłopaka, teraz traktując przedmiot z szacunkiem, bo wiedziała, że jest od zmarłego ojca. Widok papierosa wcale nie robił na niej wrażenia, miała gdzieś to, że tu nie wolno palić, chociaż to bez sensu, bo kiedyś widziała, jak nauczyciel sobie popalał. Im oczywiście wolno, a studentom, choćby dorosłym już nie. Hex rzuciła trochę chciwe spojrzenie na fajkę, bo zawsze lepiej odbywało się niezręczne rozmowy przy paleniu. Niby miała piętnaście lat, ale już tę stronę życia poznała - co tylko pogłębiało jej ogólny patologiczny rys psychologiczny.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Najpierw ją usłyszał, zanim ją zobaczył. Dalej gładził już wystarczająco wygłaskanego papierosa, wsadzając go do buzi dopiero kiedy pojawiła się w zasięgu widzenia kąta oka. Pstryknął smoczą zapalniczkę, z której wypełzł metalowy smok, odpalając fajkę z jakimś sceptycznym wyrazem na twarzy, przyglądając się temu pokojowo odniesionemu zegarku, jakby to jednak nie był najlepszy pomysł by go brać. Patrzył się i patrzył, jakby nie był pewien, czy to jego zegarek, ale był pewien. Poznałby ten cyferblat i za pięćdziesiąt lat na straganie w Maczu Pikczu. W końcu nim się Helen rozmyśliła, wyciągnął rękę i zabrał zegarek, odwracając dziwnie wzrok, jakby nie chciał by zdążyła zarejestrować jakąkolwiek minę, nad którą mógłby nie zapanować w związku z odzyskaniem głupiej pamiątki. Kiedy spojrzał na nią znów, tym razem to on przyuważył jej spojrzenie, odrobinę zbyt długo wiszące na wymęczonym papierosie. Uniósł pytająco brwi, wsadzając dłoń z zegarkiem w kieszeń, a wyciągając z wysłużoną paczką, której pogniecione otwarcie skierował w stronę gryfonki. Ani był jej ojcem, ani starszym bratem, ani nawet rozsądniejszym kolegą z domu - choć szczerze wątpił, żeby dom Godryka posiadał taki ewenement jak rozsądny uczeń - żeby ją pouczać czy pilnować, czy robi głupoty. Wtykając peta w buzie wyciągnął w jej stronę zapalniczkę, chociaż nie miał już zaufania, by jej ją po prostu podać, skoro gówniara miała takie kleptomańskie zapędy, jeszcze ją capnie, da w długą i tyle by widział swój świąteczny prezent! Pociągnął nosem, zakładając nogę na nogę i patrząc gdzieś w głąb dziedzińca w końcu zapytał, niby od niechcenia, ale tak jakoś cicho, tak jakoś dziwnie nieoceniająco. - Masz problemy z kasą? - nie patrzył na nią. Jak z dzikim zwierzęciem, które mogłoby na takie bezpośrednie mierzenie się na spojrzenia zareagować potrzebą obrony. Powinien się wkurwić, ba, wkurwił się, kiedy sie obudził zmarznięty i odrętwiały w izbie duchów bez tego zasranego zegarka, z kieszeniami lżejszymi o kilka monet, ale jednocześnie nie chciał przed kimkolwiek pokazać, że mu na czymkolwiek jeszcze zależy. W końcu taki był boleśnie wręcz zblazowany, taki przekonany o tym, że zaraz i tak wykituje więc po co przywiązywać się do czegokolwiek.
Musiałaby być ślepa albo kompletnie bezmyślna, aby nie zauważyć specyficznej obserwacji podanego zegarka. Jakoś dziwnie się patrzył, a jaki zegarek jest to jednak każdy widzi. Mogłaby to analizować, mogłaby się zastanawiać, co mu chodziło po głowie i dlaczego wyglądało to na głęboki żal, ale ostatecznie nie znała go wcale i nijak nie interesowała się jego relacjami ze zmarłym ojcem. Terrorem ją napełniała myśl, że mogliby o tym rozmawiać, sam taki pomysł chyba skwitowałaby zwrotem w tył i wmaszerowaniem ponownie do szkoły. Cieszyła się natomiast, że pamiątka wróciła na swoje miejsce. Równie mocno ucieszyła się z oferowanego papierosa. Jak ona lubiła takich ludzi żyjących z dystansem do wszystkiego. Z nimi było zazwyczaj prosto oraz łatwo, nie słyszała od nich o tym, że zasługuje na to, aby ktoś się nią przejął lub, że z niektórymi fragmentami przeszłości należy się pogodzić... a każde spotkanie w tygodniu z magipsychologiem obfitowało w takie frazesy, po których Helen chciało się albo zacząć wrzeszczeć, albo zacząć płakać. Niekiedy oba naraz. - Dzięki - odezwała się, może aby naprawić nadszarpnięty obraz jej osobistych manier, które i tak praktycznie nie istniały. Wyciągnęła wymiętego papierosa z paczki, ujmując go pomiędzy palec środkowy a wskazujący. Jakoś nie pomyślała o tym, że on pomyślał, że mogłaby mu spróbować capnąć i smoczą zapalniczkę. W gruncie rzeczy to też dostała taką na święta, ale teraz chętnie skorzystała z tego, aby jej podpalił fajka. Jedna z dłoni Helen złapała przy tym nadgarstek Swansea, aby ustabilizować płomień, który objął końcówkę papierosa z cichym sykiem. Chwilę odprężenia przerwało pytanie, które spadło na Helen niczym grom z jasnego nieba i sprawiło, że zakrztusiła się lekko wydychaną chmurą tytoniu. O kurwa. Ciężko powiedzieć, co powstrzymało dziewczynę przed pójściem zgodnie z instynktem i warknięciem na Lockiego, żeby spierdalał. Może myśl, że taka wystraszona defensywa na pewno potwierdzi podejrzenie? Nie, nie zamierzała działać jak narwany Gryfon w gorącej wodzie kąpany, lepiej rozegrać to sprytnie. Taksowała go intensywnym wzrokiem pomimo, że na nią nie patrzył, gdy pytał o coś takiego. Wręcz natarczywie wymagała zetknięcia się ich tęczówek. Zmusiła się do milczenia i jeszcze silniej pociągnęła następnego bucha aż zawirowało jej w głowie od zapachu fajek. Wtedy niespodziewanie usiadła obok chłopaka na zmrożonej ławce. - Nooo, akurat mi się zwolniło miejsce na sugar daddy, zainteresowany? - palnęła pierwszą lepszą głupotę, jaką wymyśliła, chociaż zdradził ją natychmiast rozedrgany dziwnie głos. Zwłaszcza element spokoju w tonie Lockiego jej się nie podobał. Wolałaby usłyszeć w nim pogardę, drwinę, nawet litość. Nie... brak oceniania. Na resztę potrafiła dobrać reakcję, na to ostatnie nie.
Było mu daleko do osoby na tyle oświeconej, na tyle emocjonalnie bogatej i stabilnej, by głaskać ludzi w swoim otoczeniu mądrościami pokroju "pogódź się z przeszłością" czy "walcz o swoją przyszłość". Sam trzymał głowę tak głęboko we własnej dupie, by nie mieć cienia wrażliwości na prawa rządzące światem, że nawet gdyby chciał ją pouczać - a nie chciał, to by nie dał rady zwrócić uwagi na moralnie szare posunięcia, które się tu działy. Zastanawiał się, czy dziewczyna była głupia, bo to coś, czego nie dało się wyczytać z ludzkiej twarzy w większości przypadków. Gdyby wiedział, nie potrzebowałby zadawać tego rzuconego lekkim tonem pytania. Skoro podjebała mu kasę i zegarek, wiedząc, że podejrzenia padną na nią to albo zrobiła to, bo jest głupia, albo przyzwyczajona jest do ryzykowania, by zdobyć środki na przetrwanie. Ani jednej, ani drugiej opcji szczególnie nie oceniał, nie znał jej i to mu było takie niewygodne. Potrzebował tę małą gryfonkę poskładać jak origami i wsadzić między schludnie posegregowanych w swojej głowie ludzi. - Nie jesteś w moim typie. - wypuścił dym nosem, parskając z niedowierzaniem. Obiło mu się o uszy, że w czarodziejskim środowisko na tej szerokości geograficznej takie relacje miały częste miejsce, ale ani go kręciły małolaty, ani spieszył się do prokuratora - Może za parę lat. - dodał jednak, by nie wypaść ze swojej życiowej roli buca i chama, tym samym zapewniając ją, że nic straconego. Wyciągnął nogi przed siebie, strzepując peta w śnieg, dłonią bezwiednie wracając do kieszeni, w której palce zacisnęły się na bransolecie zegarka. - Najpierw chciałem Cię znaleźć i uciąć Ci rękę. - powiedział, odwracając do niej spojrzenie. Tak po prawdzie to oceniał, po zagęszczającej się częstotliwości swoich wizyt w szpitalnym, że dużo czasu mu nie zostało, więc mu było całkiem wszystko jedno, czy poniósłby jakieś konsekwencje- Dalej trochę chce. - przyznał, marszcząc nos i zaciągając się, spojrzenie znowu kierując gdzieś pomiędzy ciemne niebo i szarą linię dachówek. Chciał, ale potem pomyślał sobie "czemu to zrobiła?", bo nic nie dzieje się tak o se po prostu. I im dłużej stał przy tym pytaniu, tym gorzej mu się obiło na żołądku.
Włażenie Helen do głowy stanowiły rozrywkę równie bezsensowną, co niebezpieczną, bo można było sobie przypadkiem eksterminować sporo szarych komórek, a miało się z tego zwykle nic przez niewspółmierność efektów względem podjętego wysiłku. Mogliby sobie teraz porozmawiać o tym, co ich głęboko boli, ale skończyłoby się pewnie na wzajemnym stwierdzeniu, że życie ich ostro przeleciało bez zabezpieczenia. I upewnieniu się w tym, że właściwie to nie ma na tym świecie nadziei na lepsze. A jakoś tak nie miała ochoty się tego wieczoru dobijać i wciągać w smutny nastrój. Powodem tego buńczucznego podebrania pieniędzy i zegarka mogło być też zgoła coś innego - taka typowa dla nastolatków potrzeba otrzymania odrobiny uwagi. Hex robiła wszystko w tak ryzykowny sposób, jakby po prostu chciała dać się złapać. Trafić na osobę, która zareaguje nieco inaczej, zada pytanie, zastanowi się... - Ała - skomentowała to odrzucenie niemoralnie seksualnej propozycji z lekkim uśmiechem wykrzywiającym twarz, którą i przy dobrym świetle oraz dobrej woli ciężko było nazywać ładną. Miała ochotę pociągnąć temat, a nawet ułożyć mu dłoń na zgięciu kolana, ale stwierdziła, że chyba jeszcze jej do tego stopnia nie pogięło. A zresztą, bywała nieprzewidywalna, w następnej chwili może naprawdę to zrobić. Powstrzymanie się mimo wszystko stanowiło niezwykle słuszne posunięcie, ponieważ zaraz potem stwierdził, że ma ochotę jej tę rękę uciąć. - Ała - powtórzyła dobitniej, zastanawiając się jak bardzo trzeba mieć spaczony mózg, aby coś takiego w ogóle powiedzieć. A jak bardzo trzeba mieć spaczony mózg, aby w reakcji tylko przechylić lekko na bok głowę z zaciekawieniem? Ale długo na niego nie patrzyła tym razem, bo potem bardziej się wyprostowała na kąsającej tyłek chłodem ławce i wyciągnęła przed siebie prawą dłoń odzianą w szarą rękawiczkę bez palców, którą zaczęła oglądać. Ciężko stwierdzić czy oceniała jej wartość, czy też w którym miejscu najlepiej byłoby ją ujebać. - Trzeba od razu uciąć łeb. - stwierdziła w końcu stanowczo, odkładając rękę na swoje udo, drugą przytrzymując papierosa przy ustach, aby owiać ich ciemną chmurką. Zaraz potem dopowiedziała dwa słowa takim tonem, jakby mówiła coś najjaśniejszego pod słońcem. - Jesteś chory. - I tu już chodziło o tę dawkę wyjebania, której nie można było uznać za nadal dosyć zdroworozsądkową. To był ten etap u Lockiego, kiedy człowiek nie miał już praktycznie nic do stracenia, widziała to i rozumiała w jakimś stopniu dzięki własnym doświadczeniom. Ale zresztą, nie tylko o tym teraz mówiła, że był ewidentnie pierdolnięty psychicznie. Zachowywał się, jakby mu coś dolegało, siedziało w trzewiach, a Helen była wyczulona na chorych ludzi, bo i jej ojciec długo się męczył z gruźlicą nim go po prostu zabiła w łóżku cuchnącym bólem, krwią i gównem. Choroby to nie były dla Eastwood przelewki, nawet jak się ma magiczne napoje, które leczą w pięć sekund. Chociaż interpretacja była dowolna.
Czuł jak kłuje go lewe płuco, ale po prawdzie nie był już pewien, czy to kwestia petów, pogody czy jednej z klątw mieszkających pod jego skórą. Stan funkcjonowania w bólu był już taką stałą jego życia, że czułby się chyba dziwnie, gdyby się kiedyś obudził i nie bolało go nic. Teraz czuł się dziwnie za każdym razem, kiedy się budził, bo po to brał podwójną dawkę melatoniny przed snem, by mieć to okienko nadziei, że następny dzień nigdy już nie nadejdzie. Zerknął na nią kątem oka, całą taką dającą werbalny wyraz swojej boleści, z jakimś takim rozbawionym uśmieszkiem na ustach. Zaciągnął się błękitnym dymem, podnosząc wyżej spojrzenie, gdzieś na szczyt wieżyczki po drugiej stronie dziedzińca, na bure chmury, przysłaniające księżyc na ciemnym niebie. Wzruszył ramionami, może i trzeba było uciąć łeb małej gryfońskiej cholerze. Sprawiała wrażenie, jakby niekoniecznie jej za tej spójności głowy z resztą ciała zależało, ale z drugiej strony był ostatnią osobą, która mogła jej to wypomnieć. Niech pierwszy rzuci kamień ten, który nie fantazjował o finezyjnym końcu swojej egzystencji — najlepiej z cudzych rąk, żeby nie musieć się z tym borykać samemu. Słysząc jej stwierdzenie parsknął, odrywając wzrok od płynących po niebie strzępków lodu: - Na więcej sposobów, niż możesz założyć. - uniósł brwi, przechylając głowę. Chory na ciele - check. Chory na umyśle - check. Chory na duszy - check. Był nawet chory na miłość, w końcu była ona na liście WHO chorób związanych z zaburzeniami psychicznymi, możliwa do znalezienia pod numerem porządkowym - F 63.9. - A Ty, jesteś zdrowa? - odbił nieudolnie, nieco kpiącym tonem, unosząc brwi, bo tylko tą mierną kpiną był teraz w stanie się zasłonić przed jej uważnym wzrokiem. Gdyby miał w sobie gram więcej samozachowawczości czy poczucia jakiegokolwiek poszanowania dla własnej godności, pewnie by to zignorował, pewnie zachowałby się mądrze i puścił ten komentarz mimo uszu, by nie dawać jej potwierdzenia żadnych założeń. Ale był głupi. Jego obojętność odnośnie własnego losu uczyniła go zwyczajnie głupim na takie zabiegi. Wszystko traciło wartość w perspektywie szybkiego końca - nawet tajemnice - Kleptomania jest objawem zachowań kompulsywnych. Jak chcesz czyjejś uwagi, wystarczy powiedzieć. - rozkleił usta w słabym uśmiechu. Tak na przykład teraz - dawał jej pełną uwagę, mimo że miał nikłe wrażenie, że się tu odbywają jakieś szachy 5D między starym chłopem i dzieckiem. Mimo że sam się nie czuł starym chłopem, a o Hex mógł, póki co, powiedzieć w zasadzie mało, ale z pewnością nie sprawiała wrażenie dziecka.
Rozmowa o chorobach i życiu była doprawdy fascynująca, ale niestety została wam przerwana przez niespodziewane zjawisko. Mała dziewczynka, na oko pięcioletnia, podbiegła do Ciebie, przytulając się do Twojej nogi. -TATA! - Wykrzyczała z łezkami w jej dużych oczach. Trzymała się Ciebie kurczowo, jakby od tego zależało jej życie. Ciężko było powiedzieć, skąd się wzięła i dlaczego tak postąpiła. Wokół nie było nikogo, kto mógłby pomóc Ci tę zagadkę wyjaśnić. Tylko Ty, Twoja rozmówczyni i mała dziewczynka, która jak mantrę powtarzała wciąż i wciąż "Tata".
Rozmowy o chorobach i umieraniu były tym, co Lockie lubił najbardziej, bo to zasadniczo temat, na którym się przecież znał. Na czym się jednak nie znał, to małe dzieci, więc kiedy takowe pojawiło się na skwerku, zesztywniał, czując jak zamierają mu mięśnie, a kiedy pięciolatka rzuciła mu się na nogę, aż podskoczył. Tkwił w bezruchu, patrząc na dzieciaka, to odwracając się w stronę Helen, to na powrót patrząc na dziecko, jakby się chciał upewnić, że nie ma omamów, po czym ostrożnie wyciągając palec, szturchnął dziecko w głowę. Chcąc oczywiście empirycznie zbadać, czy to nie zjawa. - Eee... dziecko. - nie wiedział bowiem, jak się do stworzenia zwrócić - Chyba mnie z kimś mylisz... - zapewnił, nasilając nacisk swoich palców na dziecięcą głowę, jakby mógł tym samym oderwać ją od swojej kończyny jak przypiętego po wycieczce na łąkę rzepa.
Dziewczynka zdawała się nie reagować na Twój dotyk praktycznie wcale. Uczepiła się Twojej nogi i wyglądało na to, że nie ma zamiaru jej puścić ani teraz, ani już nigdy. -Tato... - Wyszeptała cierpiętniczo, jakby naprawdę zabolało ją to, że nie uznajesz swojego domniemanego ojcostwa nad jej osobą. -Proszę, zabierz mnie stąd. - Dodała jeszcze bardziej rozpaczliwie, rozglądając się wokół, a gdy zobaczyła wychodzącą zza rogu czarownicę, jeszcze bardziej wpiła się w Twoją łydkę. -Tato, ja nie chcę.... - Dziewczynka była już na skraju płaczu. Ewidentnie coś się stało, tylko nie potrafiła, a może po prostu bała się powiedzieć, o co dokładnie może chodzić. Tajemnicza kobieta w końcu dostrzegła tę nietypową scenkę i zaczęła iść w waszą stronę, ale gdy usłyszała słowo "tata", zdawało się, że na jej twarzy pojawiło się przerażenie, a ona sama cała zesztywniała i zatrzymała się w miejscu.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Skrzywił się, jakby to dziecko zaczęło nagle cuchnąć łajnobombą, nasilając nacisk palców na jego głowę, ale to jak jakiś facehugger wczepiło się w jego nogę, jakby od tego zależało jego życie. - Nie jestem Twoim... - zaczął, ale zaraz się poprawił - Nie jestem niczyim tatą... - nawet jak mu dupeczki mówiły per "Daddy" to miał krindż. Podniósł dupę z ławki i spróbował strząchnąć dziecko z nogi jak jakąś gąsienicę albo mówkę, podnosząc wzrok na kobietę. - To pani pijawka? - zainteresował się - Uciekła ze smyczy? - dodał, potrząsając nogą nieco mocniej. Jakaś strona jego głowy zaczęła intensywnie myśleć, czy nie znał skądś tej kobiety i czy to nie jest przypadkiem rzeczywiście jego dziecko, czując, jak mu sie nagle robi gorąco pod golfem. Na to sie nie pisał. Zresztą, kto ją tu wpuścił? - Dzieci nie powinny biegać luzem. Jest szczepiona? - skomentował, jako, że gówniara wpiła się szponami w jego ciało tak mocno, że bał się, może jakiego tężca dostanie.
Zarówno dziewczynka jak i kobieta zdawały się być przerażone faktem, że zacząłeś tę interakcję. Dziecko rozpłakało się od razu, wciąż powtarzając Tato nie, tato..., a czarownica przez chwilę stała jak wryta, nie wiedząc do końca, jak powinna zareagować. -Tak, to moja córka. Prawda....? - Urwała, jakby nie była do końca czegoś pewna. Dziewczynka pokręciła tylko szybko głową, a jej uchwyt zdecydowanie zaburzał cyrkulację krwi w Twojej kończynie. Płakała coraz bardziej, nie potrafiąc się uspokoić. -Chodź do mamy i daj już panu spokój. - Kobieta wyciągnęła ręce w stronę dziecka, które ani myślało z nią gdziekolwiek iść. Wymamrotała coś w Twoje spodnie, ale z oczywistych powodów nie byłeś w stanie zrozumieć, co takiego. -No chodźże ze mną, Ty mała! - Czarownica wyraźnie straciła cierpliwość, co nie tylko odzwierciedliły jej słowa, ale i czyny. Wzięła bowiem solidny zamach, celując dłonią wprost w przerażone dziecko.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Uniósł sceptycznie brwi, bo ani dziecko nie wyglądało, jakby spotkało swoją matke, ani kobieta nie wyglądała szczególnie, jakby to było jej dziecko. Cofnął nogę, z pąklem wciąż wrośniętym w jego łydkę, co było równie niewygodne co przydatne, bo przynajmniej jak mały makak gałęzi, trzymała się pnia jego nogi niezależnie od tego gdzie sie poruszał. - Hola, hola. - złapał babsko za przedramię w sposób, cóż, pozbawiony delikatności. Też nie był fanem dzieci, ba, on był ich antyfanem, ale żeby zaraz je tak napierdalać? Odepchnął kobietę i wycelował w nią palec, jakby to miało być bardziej wymowne niż jakakolwiek groźba. W jego wyobrażeniu było, najgorsze rzeczy bowiem nie wymagały słów. Uznał tym samym, że skoro bezpańskie dziecko błąka się po szkole z jakąś babą co to się przymierza do przemocy wobec nieletnich, domniemając, że to jej nieletnie i niby jej wolno, zaciągnie smarka do Whitelighta i już niech sie chłop martwi co dalej z nim zrobić. Rzucając babie wymowne spojrzenie, poinformował, że dziecko będzie do odbioru w gabinecie Camaela Whitelighta i powłócząc nogą, do której przypięty był mały wampir, jako, że mu zaczynała drętwieć, opuścił to zacne miejsce.
zt
+
Carmen Seaver
Rok Nauki : IV
Wiek : 14
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 167
C. szczególne : Na ramieniu ma znamię w kształcie kompasu. Wiecznie uśmiechnięta. Duża szrama na całe plecy.Często można ją zobaczyć z fioletową torbą przewieszoną przez ramię..
Carmen z korzystała dziś nie padało wybrała się na krótki spacer . Niby krótki, ale jednak jaki męczący po całym dniu leżenia w łóżku w dormitorium? Minęła korytarze po drodze zahaczając jeszcze o wielką salę by skubnąć sobie pasztecik dyniowy i tosty. Wertowała po drodze książkę w celu zakupu jakiegoś zwierzaka, zatrzymała sie na rasach kotów. Jedynie co to przewróciła oczami patrząc w niebo kiedy postawiła swoje dwie nogi na dziedzińcu. Szybkim rzutem oka ogarnęła jakieś wolne miejsce i znalazła ulubione miejsce teraz mała Seaver miała całą ławkę dla siebie by móc oprzeć się o nią wygodnie. Na co dzień miejsce wyjątkowo lubiane przez uczniów dziś było wyjątkowo puste. Widok każdego ładnego krajobrazu nad szkołą obojętne gdzie i kiedy zawsze zabierał jej dech w piersiach. Mimo że spędziła tu już kilku lat, reakcja zawsze była taka sama. Krukonka uśmiechnęła się do siebie tak mimowolnie i przymknęła zmęczone oczy. Delikatny wiatr co chwila muskał jej blade policzki i rozwiewał odrobinę rozczochrane włosy. Mogłaby tak stać do późnego wieczora. Delektując się ciszą wciąż uśmiechała się pod nosem wystawiając twarz do wiatru.
Zamierzała skorzystać z dobrej pogody, by odpocząć trochę od nauki. Brak ruchu i świeżego powietrza, zdecydowanie nie pomógłby jej w dalszym chłonięciu wiedzy. Nawet ona to wiedziała. Wszak nie raz słyszała od rodziców, że mózg należy dotleniać. I to też teraz robiła. Zastanawiała się jedynie nad tym, czy nie powinna zabrać ze sobą kogoś jeszcze. Oczywistością było, że jej pierwszy wybór padł właśnie na Fern. Ślizgonce bez wątpienia odrobina spaceru, by nie zaszkodziła. Nie spodziewała się jednak tego, iż natrafi na znajomą twarz już teraz. Szkoła nie należała do małych, prawdopodobieństwo przypadkowego spotkania, było wręcz znikome. - Hej Carmen! - przywitała się niemal od razu, machając do niej ręką. Oczywiście najpierw był głos młodej puchonki, bo dopiero później jedenastolatka postanowiła podejść. - Co tam czytasz? Uczysz się? Nie zdziwiłoby ją to. Wszak Krukoni słynęli ze swojego zamiłowania do nauki. Z zaciekawieniem zerknęła w stronę swojej starszej koleżanki, aby zobaczyć, jaką dokładnie lekturę trzyma w dłoni. - Uczysz się o kotkach? - zapytała nagle. Lubiła koty. W zasadzie to lubiła każdy rodzaj zwierzęcia. Nawet jaszczurki czy traszki, które tak bardzo myliła z tymi pierwszymi.