Ten niewielki schowek przed laty został zagospodarowany przez poprzednią nauczycielkę zielarstwa, która miała nieopodal swój gabinet. Jako, że znajduje się on na jednym z końcowych pięter, został niemal przez wszystkich zupełnie zapominany. Tymczasem do dnia dzisiejszego, można znaleźć tam wiele składników przydatnych do uwarzenia najważniejszych mikstur.
Autor
Wiadomość
Astrid Vodder
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172
C. szczególne : Okulary w rogowej oprawce, często czuć od niej dym papierosowy, wygląda na młodszą niż w rzeczywistości jest, szwedzki akcent, burdel w życiu i na głowie
Wszystko wskazywało na to, że jej pierwszy nocny dyżur okaże się bardzo spokojnym doświadczeniem. Dotychczas nie trafiła na żadnego ucznia, spragnionego nocnych wrażeń, mijane po drodze duchy delikatnie kiwały jej głową w ramach powitania, a czas mijał jej zaskakująco szybko. Często przez długie minuty jedynym jej towarzyszem był delikatny stukot kobiecych obcasów, który podążał za nią niczym cień. Różdżkę przerzucała sobie pomiędzy palcami raz prawej, raz lewej dłoni, aby w ten sposób jakkolwiek pobudzić swój organizm i nie doprowadzić do zaśnięcia na stojąco. Coraz częściej zaczynała ziewać. Coraz częściej tarła opuszkami palców zmęczone powieki skryte pod przezroczystymi szkłami okularów korekcyjnych. Próbowała nucić cicho pod nosem utwór, którego oczywiście żaden muzyk by nigdy nie rozpoznał przez jej nieznośne fałszowanie. Niemniej ona sama wiedziała o co chodzi i to było najważniejsze. I kiedy tak przedostatnia godzina jej nocnego dyżuru nieubłaganie zbliżała się ku końcowi, Astrid nagle usłyszała rumor w jednej z pobliskich komnat. Zatrzymała się w półkroku i od razu przełożyła różdżkę w lewą dłoń. Nasłuchiwała, nie bardzo wiedząc, co zastanie i czego może się spodziewać. Odgarnęła zbłąkany kosmyk włosów za ucho i powoli, niemalże bezszelestnie zaczęła zbliżać się w stronę pomieszczenia, jedynie jej szata czarodzieja zaszeleściła nieznacznie wokół jej nóg. Podskoczyła jeszcze raz, kiedy znów usłyszała ten łoskot, jakby tłuczonego szkła. Podejrzewała, że być może w pomieszczeniu chowają się jacyś uczniowie, którzy teraz obwieścili całemu światu miejsce swojego ukrycia. Nie sądziła, że kiedy otworzy drzwi, wypadnie wprost na nią Irytek, wrzeszcząc dziko i rzucając w jej stronę fiolką z czymś fioletowym pływającym w środku. Tylko naprawdę dobry refleks Astrid sprawił, że zdążyła postawić zaklęcie tarczy, dzięki czemu nie oberwała tym czymś prosto w głowę. Zaskoczona obróciła się, ale Irytek już celował w nią ponownie. - Irytku, uspokój się! - zażądała, ale poltergeist wykonał w powietrzu fikołka i pokazał jej język, wystawiając głowę pomiędzy własne nogi. Ugh, jak ona nie znosiła tej kreatury. Wycelowała w niego różdżką, brzydko marszcząc brwi, gotowa rzucić w niego odpowiednim zaklęciem. Nie zamierzała pozwolić na to, aby przegrać z Irytkiem sobie pierwsze nauczycielskie starcie.
I on miał mieć spokojny wieczór. Choć dziś nie miał dyżuru na szkolnych korytarzach, to jednak jeszcze nie spał czytając zatrważająco stary pergamin. Na tyle wiekowy, że jeden zły ruch i mógł rozpaść się mu w rękach na pył, z którym nawet reparo nie dałoby sobie rady. Czy było w nim coś, co mogło go zaciekawić na tyle, aby zarywać nockę? Cóż, dla niego stare materiały z zapisami runicznymi były jak "jeszcze jeden rozdział", tak więc owszem, raczej nie zapowiadało się, aby miał położyć się spać prędko. W momencie tak dużego skupienia nie odczuwał nawet zbyt dużego zmęczenia, choć jeśli przerwałby to już wkrótce musiałby podać sobie czystą kofeinę w postaci eliksiru, najlepiej dożylnie, żeby przetrwać. Na razie nie było takiej potrzeby. Poprawił okulary na nosie i zapisał kolejne kilka znaków, od razu tłumacząc je na język angielski, aby dojść z tym do jakiegoś ładu i składu. Nieco mocniejsze przesunięcie starego zwoju ukruszyło nieco jego brzegi, na co syknął ostrzegawczo - do siebie. A chwilę później usłyszał jakieś zamieszanie na korytarzu i dźwięk tłuczonego szkła, na które to bez zastanowienia zareagował świdrującym spojrzeniem czarnych oczu w kierunku drzwi. Odłożył pióro i okulary, i podniósł się delikatnie zza ciężkiego biurka. Nogi mu nieco zdrętwiały, toteż gromkie przeciągnięcie nastąpiło chwilę później, aby dopiero wtedy móc ruszyć w kierunku hałasu. Wyszedł na korytarz i zapalił czubek różdżki lumosem, szukając źródła zamieszania. Rozejrzał się, ale cisza jaka teraz dotknęła to miejsce zaczęła poddawać jego słuch w wątpliwość. A może to runy spłatały mu jakiegoś głosowego psikusa? Od rozważań na temat własnego wariactwa wybawił go jednak kolejny dźwięk - poltergeista maltretującego najprawdopodobniej jakiegoś ucznia, który najwyraźniej odważył się opuścić dormitorium wbrew zasadom. Westchnął i ze spokojem ruszył w tamtym kierunku, bardzo szybko orientując się, że sytuacja była zgoła inna. - Astrid? Tzn. Panna Vodder? - wyrwało mu się nieco zbyt szybko, a nie do końca był przekonany o tym, jak powinien się do niej w ostateczności zwracać. Ta bardziej formalna wersja była dla niego bardziej naturalna. Machnął różdżką na Irytka, zabierając mu jego pomarańczową jak neon czapkę. - Oddam jak się uspokoisz i pójdziesz pognębić kogoś innego, poltergeiście. - mruknął do niego, uchylając się przed fiolką z bliżej nieokreśloną substancją. - Sam chciałeś. - dodał i posłał tym samym część garderoby na wielkie schody, patrząc jak ta znika w ciemności, a tuż za nią przeklinający na cały korytarz Irytek. Ciekawe czy wróci.
C. szczególne : Okulary w rogowej oprawce, często czuć od niej dym papierosowy, wygląda na młodszą niż w rzeczywistości jest, szwedzki akcent, burdel w życiu i na głowie
Sytuacja była o tyle ciekawa, że jednak panował środek nocy. Astrid zależało na tym, aby zachować ciszę i spokój w tym miejscu, szczególnie że był to jej pierwszy dyżur w zamku. Nie chciała, aby od razu wyszła na niekompetentną. Nikt nie chciał czegoś podobnego w jednym z pierwszych dni swojej nowej pracy. Tymczasem los postanowił od razu przetestować jej umiejętności radzenia sobie w stresowych sytuacjach, ponieważ postawił na jej drodze Irytka, tak cholernie denerwującego, jak go Astrid zapamiętała z czasów studenckich. Zachowała zimną krew, ponieważ ta sytuacja nie była niczym, co wyprowadziłoby ją z równowagi. Nie raz i nie dwa radziła sobie z o wiele gorszymi zdarzeniami w swoim życiu, Irytek jej nie pokona, nawet jeśli był tak zaskakująco bezczelny, aby rzucać jakąś szklaną probówką prosto w nauczyciela. Dalej celowała w niego różdżką, kiedy za swoimi plecami usłyszała, jak ktoś wypowiada jej imię. Odruchowo obróciła się w tę stronę i dostrzegła nauczyciela starożytnych run. - Oh, jakie miłe spotkanie - uśmiechnęła się nawet w jego stronę, choć wcale nie zapomniała o krążącym po korytarzu poltergeiście. - Jak myślisz, czy jeśli transmutuję go w cebulę, to też będzie taki uciążliwy dla oczu? - zapytała, przekrzywiając przy tym lekko głowę. Nigdy jednak nie mieli się dowiedzieć, jaka byłaby reakcja Irytka na coś podobnego, ponieważ Desmond "ukradł" jego czapkę, a następnie posłał ją w bliżej nieokreślonym kierunku, byle dalej od nich. Irytek oczywiście nie byłby Irytkiem, gdyby na koniec nie pokazał im, gdzie ich ma, klepiąc się po swoim tyłku, ale odleciał. Astrid potrzebowała chwili, aby poczuć jak nieświadome napięcie opuściło jej barki a te delikatnie się rozluźniły. Obróciła się w stronę Desmonda, uśmiechając przy tym delikatnie. - Dziękuję za pomoc, bardzo nie lubię tego chama. A jak na domiar złego to mój pierwszy nocny dyżur - delikatnie podrapała się różdżką po głowie, a następnie, jakby odruchowo, poprawiła okulary znajdujące się na czubku jej nosa. - I proszę, mów mi Astrid. Nie ma potrzeby zwracać się do mnie w tak pompatyczny sposób. - Nie zamierzała wyjaśniać, że w zasadzie panną to nie była już od wielu lat i formalnie powinien zwrócić się do niej "pani". Zdecydowanie bardziej wolała bezpośrednią formę, czyli używanie jej imienia.
Obserwował z uwagą poltergeista, zanim ten zniknął całkowicie z ich oczu i na ich szczęście postanowił w tej chwili nie wracać. Trzeba przyznać Irytek miał swój mózg i wiedział, że zadzieranie z nauczycielami to nie to samo co męczenie pierwszorocznych, tak więc postanowił się poddać w tej bitwie, choć Nawthorn podejrzewał, że może to wkrótce się odbić w postaci głupiego żartu, kiedy najmniej się tego spodziewają. - Myślę, że tak. Jakby nie patrzeć, od cebuli się płacze. - mruknął pod nosem, zerkając wymownie na nauczycielkę. Akurat to warzywo było niekoniecznie dobrym wyborem, ale każde inne... czemu nie, można spróbować. On akurat nigdy nie był dobry z transmutacji. To kompletnie nie jego konik, zresztą, ogólnie zaklęcia w jego wykonaniu to głównie defensywa. Jest raczej z tego grona ludzi, którzy mogą zwać się pacyfistami. - Ja swój mam już za sobą, skłamię, jeśli powiem że był ciekawy. - schował różdżkę, kiedy upewnił się, że na pewno są bezpieczni i zerknął czarnymi oczami na pann-ią Vodder. Jakoś nigdy nie umiał się przemóc, żeby nowopoznanym osobom mówić na "ty". Co do samego dyżuru to nie kłamał. Przebiegł on nadzwyczaj spokojnie i oby tak pozostało, mimo wszystko jakoś nie miał ochoty na dziwne atrakcje w środku nocy, a poza tym nie był fanem przyznawania szlabanów, dopóki ktoś nie zmalował czegoś poważniejszego niż po prostu wyjście z łóżka. - Obiecuję zapamiętać. Jeśli masz ochotę mogę Ci potowarzyszyć, dobrze mi zrobi jeśli oczy odpoczną mi od czytania pergaminów. - zaproponował zarówno z grzeczności, jak i faktycznego, własnego celu. Naprawdę potrzebował dać odpocząć źrenicom, a i tak wiedział że już nic nie będzie z dalszego czytania, bo kiedy wróci do siebie, to padnie od razu spać. A tak przynajmniej mógł jeszcze trochę w spokoju pozwiedzać w miłym towarzystwie.
Astrid Vodder
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172
C. szczególne : Okulary w rogowej oprawce, często czuć od niej dym papierosowy, wygląda na młodszą niż w rzeczywistości jest, szwedzki akcent, burdel w życiu i na głowie
Na szczęście dla niej, potyczka z Irytkiem została szybko zakończona, toteż Astrid mogła się rozluźnić na tyle, na ile było to możliwe podczas sprawowania dyżuru w szkole. W tym momencie na korytarzu, prócz ich własnych oddechów i niewielu wypowiadanych słów, słychać było tylko odgłosy, jakie kamienne ściany przynosiły z okolicznych pól, lasów i innych dziwnych miejsc. Astrid była wdzięczna za ten spokój, który ich opanował i solennie sobie obiecała, że nigdy więcej nie będzie narzekać na nudne, nocne dyżury. Zerknęła na Desmonda, sama chowają różdżkę do kieszeni szaty, jaką miała na sobie. - Chyba naprawdę wolałabym nudę. - przyznała, zerkając w stronę, gdzie odleciał nie tak dawno poltergeist. Wzięła głęboki oddech, jakby się nad czymś bardzo mocno zastanawiała, po czym znów spojrzała na wysokiego mężczyznę - Czy oni naprawdę nie mogą nic zrobić z tym upiorem? Przecież on jest tutaj od zawsze i od zawsze dręczy wszystkich swoją osobą -Astrid poprawiła swoje okulary na nosie, dalej wpatrując się uważnie z nauczyciela. Sprawa Irytka zajmowała teraz znaczną część jej myśli, bo kompletnie nie potrafiła zrozumieć, dlaczego to coś miało sposobność dalej mieszkać w Hogwarcie. Nie imało się niczego ani nikogo, w głębokim poszanowaniu posiadając zdanie innych na swój temat. Zupełnie nie rozumiała, dlaczego tak się działo. - Oh, bardzo chętnie! - wyraźnie się rozpromieniła, gdy Desmond zaproponował jej swoje towarzystwo. - Właśnie miałam iść w stronę zachodniego skrzydła. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, zapraszam do wspólnego spaceru - to powiedziawszy, obróciła się na pięcie z zamiarem udania się we wspomnianą stronę. Kiedy Desmond do niej dołączył, zerknęła na niego znad lewego ramienia. - Zechcesz podzielić się informacją nad czym pracowałeś? - zapytała po chwili naprawdę zainteresowana tym tematem. Sama nie lubiła ślęczeć po nocach nad książkami. Pod tym względem miała kompletnie odwrotnie. Jej mózg najlepiej pracował o bardzo wczesnych godzinach porannych, a im dalej w las, tym mniej informacji była w stanie przyswajać. Toteż cieszyła się, że miała sposobność większość swoich lekcji prowadzić w godzinach porannych. Dzięki temu mogła naprawdę wiele dać uczniom ze swojego doświadczenia i wiedzy.[/i]
Na ułamek sekundy uniósł kącik ust w uśmiechu, który można było określić czymś na zasadzie "w sumie, to się zgadzam, ale..." odnośnie jej uwagi o poltergeiście nawiedzającym Hogwart od wieków. Nie patrzył jej w oczy - no, może co jakiś czas zerknął - bo jego wzrok wędrował po ścianach, jakby szukał miejsca, z którego zaraz miałby ponownie wylecieć ich oprawca. W istocie nie był po prostu zbyt dobry w pojedynkach na spojrzenia, ale każda wymówka była dobra. - Może o to chodzi. Stał się już tak integralną częścią tej szkoły, że jakby go zabrakło to Hogwart nie byłby sobą. - bo czy nie tak było? Wszyscy pamiętali Irytka, z dziada na pradziada każdemu jednemu uczniowi choć raz uprzykrzył życie i nic nie wskazywało na to, aby miał przestać. Może ktoś w trakcie uznał, że jest to dobra lekcja z defensywy? Asertywności? Albo, że to dobra zabawa patrzeć jak uczniowie cierpią. Tak czy siak, jakiś powód na pewno istniał, bo jeśli tak by nie było to i upiór już dawno by stąd zniknął. Natomiast argument, że jest tu od zawsze i w sumie "to jest jak jest" jakoś mu odpowiadał i przekonywał. Oberwać łajnobombą od Irytka, to już prawie jak tradycja. - W takim razie przyjmuję propozycję. - rzucił, ruszając za nią i szybko wyrównując krok w spokojnym, dyżurnym spacerze po szkolnych korytarzach. Poza incydentem sprzed chwili było tu wybitnie cicho, na tyle, że jedyne co nie omsknęło się ciszy to dźwięk ich butów stąpających spokojnie po szkolnej posadzce. Uprzednio chowając różdżkę, splótł dłonie za plecami, rozglądając się po ścianach jakby w tym momencie były najciekawszymi elementami na świecie. Podziękował w duchu Merlinowi, że postanowiła zacząć jakiś temat, choć chyba nie wiedziała w co się właśnie pakuje. Jeśli ktoś dobrze znał się na ludziach, to mógł zauważyć wyraźną zmianę w nastroju Desmonda. - Oczywiście. To niesamowicie stary pergamin, który pochodzi z kilku wieków wstecz i w zasadzie rozpada się w dłoniach, więc muszę na niego bardzo uważać. Praca przy nim jest niezwykle mozolna i męcząca, ale wydaje mi się, że warto. Ma tyle warstw znaczeń, a sam tekst jest napisany w rzadko spotykanym dialekcie, który był używany tylko w określonych miejscach. Wyobraź sobie to – zapisy, które przetrwały tyle wieków. Każde zdanie – to jak puzzle, gdzie każdy element ma swoją historię...- zatrzymał się, szybciutko rozumiejąc jak bardzo wystrzelił, na dodatek każde słowo wypowiadając z nieznaną dla siebie szybkością. Czy o tym właśnie mówiono fascynacja? - Na Merlina, przepraszam. - mruknął, czując jak zaczynają go palić czubki uszu z powodu słowotoku, jaki wypadł z jego ust praktycznie na jednym wdechu.
C. szczególne : Okulary w rogowej oprawce, często czuć od niej dym papierosowy, wygląda na młodszą niż w rzeczywistości jest, szwedzki akcent, burdel w życiu i na głowie
Zamyśliła się nad jego słowami, sama nie wyrażając jeszcze żadnej swojej opinii na temat poletergeista. Musiała przyznać Desmondowi rację na ten temat, bo faktycznie, prócz ciekawych zajęć, miłych znajomych i niektórych nauczycieli, to, co zapadło jej najbardziej w pamięci ze swoich studenckich czasów, to na pewno Irytek i jego dziwne zachowania oraz psoty, które non stop płatał wszelkim uczniom. - Wiesz, możesz mieć z tym rację - odpowiedziała w końcu. Machinalnie poprawiła okulary na swoim nosie, ale niestety dotknęła szkła opuszkami palców. Westchnęła i zdjęła je z nosa, nie do końca z tego faktu zadowolona. - Kiedy nad tym myślę, to faktycznie pamiętam go doskonale, choć już wiele lat minęło od momentu jak uczęszczałam do Hogwartu na studia. Chłoczyść - Na koniec Astrid wycelowała swoją różdżką w szkła okularów. Zaklęcie czyszczące zadziałało idealnie, ponieważ po sekundzie zniknęły wszelkie objawy brudu z jej szkieł. Zadowolona, uśmiechnęła się sama do siebie pod nosem i znów wcisnęła je na nos, uważając, aby ponownie ich nie pobrudzić. Ruszyli spokojnie korytarzem, rozglądając się wokół. Vodder nie mogła nadziwić się temu, jak ciche i spokojne wydawało się być to miejsce w nocy, kiedy nie znajdowali żadnych biegających i krzyczących uczniów. Nawet stare, nieco zaśniedziałe zbroje, wyglądały o wiele bardziej interesująco, niż za dnia, kiedy człowiek miał tylko czas, aby ledwie przebiec obok nich. Przeniosła swoje spojrzenie na Desmonda, kiedy ten z ogromnym zaangażowaniem zaczął rozprawiać na temat swojej pracy. Musiała przyznać sama przed sobą, że zmiana, jaka w nim zaszła, była kolosalna. Astrid uwielbiała oglądać ludzi z pasją, którzy z ogromnym natchnieniem i zaangażowaniem mogli opowiadać o swoich zainteresowaniach. Głos mężczyzny, zyskał na sile, stał się o wiele bardziej ożywiony. Nic dziwnego, że niewielki uśmiech wykwitł na jej wargach, kiedy to mogła obserwować go takiego zaangażowanego w temat. Również splotła dłonie za plecami, kiedy to tak szli obok siebie, choć w przeciwieństwie do nauczyciela run, ona wciąż dzierżyła różdżkę w ręku. Nie wiedziała, skąd się wziął ten nawyk, ale nie zamierzała się go teraz wyzbywać. - Oh, proszę, nie przepraszaj! - zaprzeczyła, kiedy ten wyraźnie zmieszał się swoją wylewnością. Poczęstowała go jednym ze swoich serdecznych uśmiechów, które tak rzadko widywały światło dzienne. - Naprawdę wspaniale się tego słucha, więc chętnie dowiem się coś więcej! Muszę przyznać, że nigdy nie angażowała się aż tak w naukę run, ale z twoich słów wynika, że jest to naprawdę wspaniała dziedzina magiczna - sama zamyśliła się nad swoimi słowami. Delikatnie zmarszczyła brwi, patrząc przy tym dalej na towarzyszącego jej nauczyciela. - Choć muszę przyznać, jednej kwestii nie potrafię zrozumieć. Czy runy zawsze są takie same? Chodzi mi o to, że runy są uniwersalne dla każdego zakątka świata, czy różnią się w zależności od pochodzenia? - zapytała, naprawdę szczerze zaintrygowana. Ona sama nigdy nie studiowała run, dla niej było to niemalże czarną magią, toteż mając przy sobie prawdziwego znawcę tematu, grzechem byłoby nie wykorzystać sposobności, aby dowiedzieć się więcej!
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku, leworęczność
//ja tu tylko na chwilę, nie przeszkadzajcie sobie, sorki//
Wędrowanie po zamku w poszukiwaniu zapomnianych sal i schowków nieszczególnie był jej ulubionym sposobem na spędzanie wolnego czasu, lecz skoro podjęła się udziału w kółku i tego od niej wymagano, nie zamierzała się teraz wykręcać. Poza tym i tak musiała przydybać Adelę i pomęczyć ją o kwestie mieszkaniowe. Potrzebowała czym prędzej ubić jakiś interes w tej sprawie, a nie znała lepszej osoby, którą mogłaby o to zapytać. Poza tym były jak siostry i mieszkały razem w dormiorium już tyle lat, że dzielenie przestrzeni w oddzielnych pokojach brzmiało już w ogóle jak bajka. Zajrzała do schowka na składniki orientując się, że chyba nigdy nie otwierała do niego drzwi. Cóż, zawsze musiał być ten pierwszy raz. Przeglądała wzrokiem półki, potem nawet pogrzebała rękami między stojącymi tam słoikami, ale poza jakimiś luźno leżącymi uszczelkami nie znalazła rupieci, które mogłyby się jej przydać. Najwyraźniej ktoś już sprzątał w tym miejscu. Nieco zrezygnowana poszła gdzieś indziej.
Jego uszy rozpaliły się jak otoczenie po incendio. Czuł to wewnętrzne ciepło, które nawiedziło jego organizm z powodu wstydu, że aż tak się rozgadał. Niestety nie miał na to zbyt dużego wpływu, bardzo lubił mówić o tym co robi... i to w sumie jedyny temat, który pobudzał go do wyrzucenia z siebie więcej niz jednego zdania. A w zasadzie do kilku czy nawet kilkunastu na raz. Statystyczny człowiek nie ma nawet tyle tlenu w płucach, aby pokusić się na taki słowotok, ale nie Desmond. Dlatego pytanie go o runy było... zdradliwe. I dla niego i dla rozmówcy. - Mimo wszystko jednak trochę przesadziłem... - zapewne będzie się tym truł teraz przez kolejne minut, na nowo zamykając się w sobie i ograniczając się do kilku słów na zdanie, szczególnie że nie znał Astrid zbyt długo. Jej reakcja była bardzo uprzejma, ale jakoś tak wewnętrzne kłucie w brzuchu powstrzymywało go przed kolejną, tak wylewną wypowiedzią. - Wielu czarodziejów nie docenia run, ale potrafią być fascynujące... i niebezpieczne. - musiał się nad tym chwilę zastanowić. Zasadniczo wielu czarodziejów miało swoje specjalizacje i to one były dla nich najbardziej interesujace. Jak mówią co kraj, to obyczaj i tak też było z zainteresowaniami. - Jest jeden komplet najczęściej używany, natomiast czasami w zależności od regionu następują lekkie zmiany. Coś jak hm, dialekt. - stwierdził, uspokajając się powoli, choć zdecydowanie jego uwagę wzrokową przykuwał teraz korytarz, a nie osoba Astrid, tak więc prawdopodobnie potrzebował jeszcze chwili czasu, aby się otrząsnąć.
Astrid Vodder
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172
C. szczególne : Okulary w rogowej oprawce, często czuć od niej dym papierosowy, wygląda na młodszą niż w rzeczywistości jest, szwedzki akcent, burdel w życiu i na głowie
Nie sądziła, że jej komplement wywoła w mężczyźnie taką reakcję. Prawdopodobnie, gdyby coś podobnego w ogóle przeszło jej przez myśl, powściągnęłaby się z komplementami nieco bardziej, do tego stopnia, aby zapewnić mężczyznę o docenieniu jego umiejętności, bez oczywistego wywoływania zażenowania jak właśnie w tym wypadku. Dlatego taktownie udała, że nic nie widziała i że jego zachowanie pozostawało dla niej całkiem naturalne, choć w głębi ducha uśmiechała się szeroko. Mężczyźni jednak wciąż ją zaskakiwali, pomimo spędzenia 30 lat na tym świecie. - Proszę mi wierzyć, przesadą jest dwugodzinny monolog na temat wojen olbrzymów w północnej części Norwegii, w wykonaniu mojej matki - uśmiechnęła się w jego stronę i delikatnie pokiwała głową. - To, co ty powiedziałeś, z pewnością nie jest przesadą. - dodała po chwili, choć nie zamierzała więcej poruszać tego tematu. Nie chciała wprawiać go w jeszcze większe zażenowanie, bo wydawał jej się naprawdę przyjemnym w obyciu mężczyzną i nie czuła potrzeby, aby sprawiać mu w jakikolwiek sposób przykrość. Dlatego wolała po prostu delektować się jego towarzystwem, choćby i cichym, podczas tego jakże nudnego obchodu, który przecież musiała skończyć. Czas nie dłużył się, kiedy miała takiego partnera do rozmowy a i głupiego Irytka też już się nie obawiała aż tak bardzo, jak dotychczas. - Niebezpieczne? - Jedna jej brew uniosła się ku górze. Sama nie znała się na runach dostatecznie na tyle, aby powiedzieć w tym temacie cokolwiek mądrzejszego. Nie bardzo rozumiała, jakim cudem zbitek run może być niebezpiecznym, choć chętnie dowiedziałaby się czegoś więcej na ten temat. Zamyśliła się dłuższą chwilę nad jego kolejnymi słowami. Stukot ich obcasów o kamienną posadzkę był jedynym dźwiękiem, który im w tym momencie towarzyszył. Sama Astrid patrzyła pod nogi, kontemplując to, co Deasmond do niej powiedział. - Czyli - zaczęła, ponownie podnosząc na niego wzrok i jednocześnie poprawiając okulary, które klasycznie już sunęły się jej na czubek nosa. - Można powiedzieć, że jako runiarz, jesteś w stanie zrozumieć większość run istniejących na świecie, choć jednocześnie może się okazać, że ta konkretna runa w Wielkiej Brytanii oznacza coś zupełnie innego niż na przykład w Brazylii? - miała nadzieję, że udało jej się poprawnie zinterpretować to, co idący obok niej nauczyciel miał na myśli.
Dziękujmy Merlinowi, że udawała. Prawda była taka, że niezależnie kto wypowiedziałby do niego takie słowa spowodowałby tę samą reakcję. Powiedzmy że Desmond Nawthorn nie należał do zbyt pewnych siebie ludzi, wyzbytych całkowicie błahostek w postaci kompleksów. A z pewnością uważał, że momentami robi z siebie kretyna, nawet jeśli tak to nie wyglądało. - Gdybym chciał, to mógłbym mówić o runach dużo dłużej, natomiast nawet na zajęciach się powstrzymuję, aby nie zanudzić uczniów. - kącik jego delikatnie się uniósł, zupełnie jakby był zadowolony z takiego stanu rzeczy. Miał ochotę dodać, że wojny olbrzymów nie są takie nudne, ale może w tej chwili lepiej się powstrzymać, żeby nie wypalić czegoś czego do końca nie chciał. - I to z różnych względów. Nieznajomość runicznego może wprowadzić w spore kłopoty na wszelkiego rodzaju wyprawach. Gdzieś kiedyś przeczytałem, że w runach można zawrzeć magię i konkretne zaklęcia, ale nie udało mi się póki co tego zrobić. - stwierdził, z nutą lekkiego rozczarowania w głosie. Nie zmieniało to faktu, że na pewno będzie próbował. - Nie powiedziałbym, że koniecznie musi oznaczać coś innego. Bardziej kwestię, że trochę inaczej się je zapisuje, mają w sobie jakieś różnice, tu dodatkowy zawijas, tam trochę zniekształcenie... - wymieniał prawie od myślników, uderzając dłonią o palce w geście wyliczania. Delikatnie otrzepał ręce i znów zaplątał je za plecami, lekko odchrząkując. - A Ty? Transmutacja? Jakoś nigdy nie byłem jej fanem, oczywiście nie umniejszając.
Nykos Lush
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 187
C. szczególne : ma bardzo jasne oczy, jest małomówny, nosi dużo biżuterii, w tym pierścien Hannibala na wskazującym palcu i kłódkę z grawerunkiem A zapiętą na szyi, zapach: balsam jodłowy, czarna cykuta, mech, kadzidło, gorzka mirra
Powiedzieć, że nie był przekonany, to nic nie powiedzieć. Krążył po szóstym piętrze jak mucha wkoło kompostu i za nić nie mógł się przełamać, żeby iść na ten trening. Na myśl o tym hałasie, ilości ludzi i przekrzykiwaniu się już bolała go głowa, co gorsza, treningi wiązały się z oczekiwaniami, a na te nie był gotów już od dłuższego czasu reagując niemal alergicznie na przejawy włączania go w jakiekolwiek plany przez kogokolwiek. Zrobił więc to, co robił najlepiej - do odważnych świat należy, a odważny w grobie leży. Tchórz ucieka dziś, by móc uciec i jutro. Stąd znalazł się w składziku, w którym wiele lat temu zaczęto kompletować różne zapasy składników i ziół, a w którym lubił odrabiać zadania domowe. Czasem nawet kilka zadań domowych wprzód. Było to miejsce na tyle niepopularne, by czuć się swobodnie, jednocześnie tak usytuowane, by móc z sensem wyślizgnąć się na korytarz i mieć wymówkę, że się na przykład ćwiczyło patronusa, czy kończyło pracę w klasie artystycznej. Szóste piętro było taką optymalną okolicą. Ściągnął przez głowę bluzę i uchylił okno, bo było mu gorąco, koszulka, golf, bluza, może nie warto jednak ubierać się na cebulę w zamku, ale z jakiegoś powodu marzł cały czas. Mieszkanie w piwnicy z pewnością nie pomagało. Wziął głęboki wdech zimnego, wieczornego, jesiennego powietrza, ciągnącego zapachem suchych liści i popiołu, aż usłyszał szczęk otwieranego zamka i jak sarna w potrzasku długich świateł ulicznych - znieruchomiał, nasłuchując, gotów chyba rzucić się z tego okna, gdyby go tu ktoś znalazł.
Gael Camilton
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : mieszanka irlandzko-hiszpańskiego akcentu
Musiał znaleźć dla siebie zajęcie, byle wymówkę, dlaczego tym razem nie może udać się na trening, by wprost nie przyznawać, że zwyczajnie nie może pozwolić sobie na zbytnią regularność, by nie spłoszyć się całkowicie przez związane z tym zobowiązanie. Nie było trudno mu też zauważyć, że dużo większą przyjemność od latania i celowania w tłuczki przynosi mu doglądanie szklarni i zbieranie składników, więc i kierując się w stronę schowka z naręczem suszonych ziół nucił sobie cicho leniwie dojrzewającą w nim melodię. Samotnie spędzony w szklarni czas wypełnił go spokojem, proces suszenia roślin przyjemnie rozluźnił go zadumą nad przemijaniem, a promienie zachodzącego słońca barwiące kamienną posadzkę prowadziły go do celu. Był tutaj, cieszył się chwilą, wszystko było w porządku i właśnie o tym i cieple barw wczesnej jesieni miała opowiadać jego melodia, a jednak… zniknęła wraz z dźwięk zatrzaskujących się za jego plecami drzwi, bo właśnie w tym momencie zdał sobie sprawę, że wcale nie jest tutaj sam. - Wybacz… - mruknął po niezręcznie długiej sekundzie milczącego wgapiania się w chłopaka, po której od razu wykręcił się do ewakuacji, jakby właśnie nie spotkali się w dostępnej dla wszystkich przestrzeni, a jakby wparował mu do źle zamkniętej kabiny toalety. Kilka ususzonych kwiatów tojadu posypało mu się na ziemię, gdy z większym impetem naparł na drzwi, które teraz nie chciały drgnąć ani o milimetr. - ...Niezręczne - zauważył głośno, mając nadzieję, że jeśli nazwie jakoś to spinające go uczucie, to łatwiej będzie mu się go pozbyć. - Jak chcesz, to możesz spróbować alohomory - zaproponował, ale nie tłumaczył nic już więcej, od razu zabierając się do segregowania przyniesionych ze sobą składników, bo i to, że miał przez nie zajęte ręce, wydawało mu się dość oczywiste. I bez takich utrudnień miewał przecież problem nawet i z tymi banalnymi zaklęciami.
Astrid Vodder
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172
C. szczególne : Okulary w rogowej oprawce, często czuć od niej dym papierosowy, wygląda na młodszą niż w rzeczywistości jest, szwedzki akcent, burdel w życiu i na głowie
Astrid uniosła brew w zamyśleniu nad jego kolejnymi słowami. - Sądzisz, że pasjonaci run mieliby Ci za złe, że za długo mówisz na ich temat? - zapytała w końcu z uśmiechem. Sama uważała, że prawdopodobnie tak by się nie stało. Swoje lekcje zawsze dostosowywała pod tę bardziej zaangażowaną część uczniów, wychodząc z założenia, że Ci, dla których transmutacja nie była aż tak ważnym tematem, mogli się doszkolić, bądź skorzystać z zajęć prowadzonych przez innych nauczycieli. Ona sama chciała dawać z siebie jak najwięcej na rzecz uczniów szczerze zainteresowanych tematem. Dla niej takie rozwiązanie było najlepszym. Szła obok niego dalej, słuchając uważnie tego, w jaki sposób mówił na temat run. Wcześniej to zagadnienie nie było dla niej aż tak interesujące, jednak teraz okazywało się, że temat ten był o wiele bardziej skomplikowany, niż pierwotnie podejrzewała. - Tak naprawdę w ten sposób można podejść do większości dziedzin magicznych. Jeśli wypowiesz nieznane zaklęcie, bez większego skupienia nad nim, możesz doprowadzić do naprawdę nieciekawych rezultatów - odpowiedziała na jego słowa, jednocześnie zastanawiając się nad tym. Zaraz to odchrząknęła. - W każdym razie, mam nadzieję, że szybko poczynisz znaczący progres w naznaczaniu run magią! - I naprawdę tego właśnie mu życzyła. Lubiła ludzi, którzy próbowali coś w życiu osiągnąć, rozwinąć się. Desmond niewątpliwie do takich właśnie należał i ona to doceniała. Zaśmiała się cicho, kiedy towarzyszący jej nauczyciel wspomniał o transmutacji i jego podejściu względem tej konkretnej dziedziny magii. - Nie dziwię się, jest ona... specyficzna - przyznała, z rozbrajającą szczerością. Odruchowo poprawiła okulary na swoim nosie, choć wcale tego nie wymagały. - Ja zakochałam się w niej jeszcze w czasie studiów. A później już jakoś poszło. Długo zajęło mi zrozumienie, że transmutacja, to coś więcej niż tylko rzucanie zaklęć z nadzieją, że się uda. Dla mnie to też po części artyzm, zawarty w każdym zaklęciu. Bo spójrz, możesz wziąć sto osób i poprosić ich o transmutowanie kota w czajnik i za każdym razem ten czajnik będzie inny, uwarunkowany od tego, o czym w danym momencie myśli osoba, jak wyobraża sobie ten czajnik, jaki ma mieć kolor, kształt... ale chyba też nieco za bardzo się rozgadałam - Astrid nieco za późno spostrzegła, że wzorem swojego kolegi z pracy, kiedy zaczęła mówić o przedmiocie nauczanym przez nią w Hogwarcie, zapominała o całym świecie.
C. szczególne : ma bardzo jasne oczy, jest małomówny, nosi dużo biżuterii, w tym pierścien Hannibala na wskazującym palcu i kłódkę z grawerunkiem A zapiętą na szyi, zapach: balsam jodłowy, czarna cykuta, mech, kadzidło, gorzka mirra
Nie był ekspresyjny z natury, uznając powściągliwość za dobrą taktykę obronną - nie mogą wiedzieć, co planujesz ani co masz na myśli, jeśli nie mogą tego wyczytać w Twojej twarzy. Z naciągniętymi rękawami na dłonie i ramionami splecionymi na piersi, tkwił dalej taki ni to oparty, ni przycupnięty na parapecie. W bezruchu. Serce w panice odbijało się wewnątrz jego piersi tak, że miał wrażenie, że połamie mu żebra, ale spojrzenie stateczne, mięśnie zastygłe, twarz pozbawiona ekspresji zupełnie odstawały od jego emocjonalnego stanu. - Ale co. - powiedział głosem znacznie bardziej zachrypniętym, niż się spodziewał zabrzmieć, po czym odchrząknął, przechylając głowę. Poczuł, jak sztywnieją mu palce, zaciśnięte pod pachami w pięści, nic jednak na to nie był w stanie poradzić, bo zdawało się, że naprawdę skostniał w tej pozycji. Jego spojrzenie, dziś w kolorze lazurowego błękitu, podążyło za opadającymi kwiatkami, za ziołami, które zebrał. Rozpoznawał w nich blekot, tojad, rozpoznawał nawet cieniutkie pojedyncze źdźbła imperaty, którą w cieplarniach sam przywiózł i zasadził. - Gael. Popatrz na mnie. - powiedział, samemu wbijając się w niego spojrzeniem, jak gwoździem w suchą deskę, zawieszając na tym gwoździu całą swoją potrzebę komunikacji. Fakt, że ten użył słowa "nieręcznie" w kontekście bycia z nim w jednym pomieszczeniu jedynie utwierdzał go w myśli, że Camilton go nienawidzi. Czy wciąż miał pretensje? To było poza jego możliwościami - Rok kary nie wystarczy..? - zapytał cicho, rozplatając skrzyżowane ramiona, które zesztywniały mu do tego stopnia, że teraz miał wrażenie, że pękają mu ścięgna, kiedy próbuje zwiesić je swobodnie wzdłuż ciała. Przyglądał się, jak pojedyncze linie światła spomiędzy wysokich witraży prześlizgują cię po palcach chłopaka, skrupulatnie próbujących posegregować przyniesione zioła, ale widział przecież, że ten ich wcale nie segreguje, tylko przekłada z miejsca na miejsce bez ładu i składu. Wziął w ręce bluzę, by mieć na czym zacisnąć marznące palce i odepchnął się od parapetu, robiąc dwa i pół kroku w jego stronę, ale zatrzymał się, marszcząc brwi.
Gael Camilton
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : mieszanka irlandzko-hiszpańskiego akcentu
Nie lubił takich sytuacji. Nie lubił tego, że był w jakiś sposób ograniczony - zatrzaśnięty. Nie lubił tego, że ktoś spoza jego ciasnego kręgu zwracał na niego uwagę. Nie lubił tego, że nie wiedział jak się zachować. I wręcz nienawidził tego uczucia, że choć przez głowę przebiegało mu tysiące myśli, to nie potrafił żadnej z niej złapać, by ją jakkolwiek zwerbalizować. Dlatego też pozornie zignorował to pytanie-nie-pytanie Puchona, myląc się w rozkładaniu składników przez natarczywe zastanawianie się nad tym czy chłopak faktycznie nie zrozumiał tego, co powiedział, czy jednak oczekiwał przeprosin za coś innego, o czym on nie miał pojęcia. W tym kontekście cisza nie wydawała mu się tak zła, jak mogła okazać się rozmowa, więc i planował milczeć, pracować, a potem, kto wie, może desperacko zacząć też stukać w drzwi z nadzieją, że ktoś go usłyszy i ich od tego milczenia uwolni. Ale Spiro nie planował milczeć. Głowa sama obróciła mu się w jego stronę, jakby wypowiedziane polecenie nie było tylko zbitką słów a prawdziwym zaklęciem, ale nijak nie zdołał opanować zdezorientowania na swojej twarzy, gdy jego miękkie spojrzenie odbiło się od twardego wzroku Lusha. Ściągnął brwi, a nawet i przekręcił lekko głowę w bok w kompletnej dezorientacji, niby ruszając ustami, a jednak zaraz zamykając je znów, gdy zdał sobie sprawę, że nawet nie wie jakie pytanie powinien zadać, by odnaleźć się nagle w środku rozmowy, w którą został wciągnięty. - Za co? - zapytał w końcu, mimowolnie ściszając głos, jakby miało mu to pomóc ukryć fakt, że jednocześnie chciał zapytać dla kogo owa kara jest wymierzona i w jakiej postaci.
Nykos Lush
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 187
C. szczególne : ma bardzo jasne oczy, jest małomówny, nosi dużo biżuterii, w tym pierścien Hannibala na wskazującym palcu i kłódkę z grawerunkiem A zapiętą na szyi, zapach: balsam jodłowy, czarna cykuta, mech, kadzidło, gorzka mirra
Sam fakt, że uważał Nykosa za osobę spoza swojego ciasnego kręgu sprawiłby grekowi przykrość, z tego prostego względu, że w głowie Lush'a każdy Puchon był mu bliższy, niż jakikolwiek inny przypadkowy człowiek, z tego prostego względu, że w jakimś stopniu mógł spodziewać się ich charakterów, posegregowanych przez wyświechtaną czapę, i się nie zdziwi. Z drugiej strony poczucie osaczenia nie było mu obce i sam, mając wybór, wolał jednak być w towarzystwie nikogo, niż kogokolwiek innego. Jaki by to nie był Puchon. No. Może poza Adelą. Jednocześnie nie wierzył w przeznaczenie, ale wierzył, że pewne omeny w magicznym świecie dzieją się po coś. Pozostałby przy swoim milczącym gapieniu się kamiennego gargulca na parapecie, gdyby pomiędzy nimi nie wisiała ciężko sakwa jakiejś niewytłumaczonej niezręczności. Camilton sam zresztą przypomniał o jej istnieniu w dosłownie drugim wypowiedzianym do niego słowie. Podszedł jeszcze krok, bliżej, zatrzymując się w jakiejś tak niewygodnej pozycji, że Gael miał do wyboru biurko, ścianę, albo ciało Nykosa. - A co jest niezręczne. - powtórzył swoje słowa w odpowiedzi na jego pytanie. Czuł, jak mrowi go w nosie od podniesionego ciśnienia, które potrafił zbić tylko zimnym stoicyzmem, więc tak tkwił w oczekiwaniu, jednocześnie chcąc dać mu czas, żeby się zastanowił, ale też chcąc otrzymać odpowiedź już teraz, natychmiast.- Zniknąłeś na rok po tym, wtedy... jak... - przejechał językiem po zębach, patrząc gdzieś w bok - Myślałem, że... - wziął wdech, chowając trochę głowę w ramionach - Że się kumplujemy, nie wiem. Nieważne. - odwrócił się i poszedł prosto do drzwi, tym razem samemu próbując się z nimi siłować, byle wyjść stąd jak najszybciej.
Gael Camilton
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : mieszanka irlandzko-hiszpańskiego akcentu
Nie ruszył się ani o milimetr ze swojego miejsca, spojrzeniem tylko pilnując zbliżającego się do niego chłopaka, w samych jego oczach otrzymując już wyraźny dowód na to, że ten był o coś na niego zły. - Utknięcie… - odpowiedział, wcale nie kłamiąc, a jednak odkrywając tylko tę najbezpieczniejszą część prawdy, bo przecież teraz już niemal nic w znajomości ze Spyro nie wydawało mu się komfortowe, zaczynając od tego jak niezręcznie czuł się z przypadkowym wepchnięciem się w prywatną część jego życia, kończąc na tym, jakie pytania sam sobie musiał zadać przez emocje, jakie w nim to wywołało. Wygodnie było mu z tym, że upchnął te wspomnienia, jak i całą postać Lusha, głęboko w odmęty zapomnienia, bo i nie było nic prostszego od ucieczki. Z pewną konsternacją przyjął więc nie tylko słowa Puchona, do tej pory zakładając, że ten nawet nie zauważył jego zniknięcia, ale też jego odwrót ku drzwiom, bo przecież jeśli naprawdę nie chciałby wchodzić w tę rozmowę, to w ogóle by ich na nią nie kierował. - Kumplujemy się - zapewnił, wciskając przyniesione składniki na wolną półkę, tworząc przez to pozbawioną sensu stertę, bo i bardziej skupił się na tym, by pogonić ten bezużyteczny organ ukryty za ściągniętymi brwiami, próbując zrozumieć co takiego powiedział czy zrobił, że chłopak pomyślał, że jest inaczej. Nie dotarła do niego jego kartka urodzinowa? Może pocztowa sowa nie poradziła sobie z dotarciem aż do Delos? - Nikogo nie informowałem, że mnie nie będzie, jeśli o to Ci chodzi… - podjął, rezygnując z pytania o to, co właściwie oznacza dla niego "kumplowanie się", bo i szybko doszedł do wniosku, że on sam faktycznie może mieć zbyt niskie oczekiwania co do obowiązków takiej reakcji. - To była dość spontaniczna decyzja, potrzebowałem po prostu zmienić otoczenie - wyjaśniał dalej, ale błądząc spojrzeniem po plecach chłopaka nie miał jak wyczytać z jego oczu czy w ogóle brnie w odpowiednią stronę, więc i idąc jego śladem poprosił zdecydowanie cieplej od niego: - Spyro, popatrz na mnie.
Nykos Lush
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 187
C. szczególne : ma bardzo jasne oczy, jest małomówny, nosi dużo biżuterii, w tym pierścien Hannibala na wskazującym palcu i kłódkę z grawerunkiem A zapiętą na szyi, zapach: balsam jodłowy, czarna cykuta, mech, kadzidło, gorzka mirra
Czuł, że robi mu się ciężko na piersi, coraz ciężej oddychać, jakby każde kolejne słowo Camiltona wysysało tlen z pomieszczenia, jednocześnie skrupulatnie zaciskając mu wokół klatki piersiowej jakieś skórzane pęta, odejmując mu umiejętności wciągnięcia oddechu większego niż pół westchnienia. - O nic mi nie chodzi, zapomnij, że pytałem. - powiedział, siląc się na maksimum łagodności i spokoju w swoim głosie. Nie chciał tej konfrontacji i żałował, że ją zaczął. Chciał wyjść i już do końca świata udawać, że się nie znają, skoro tego najpewniej chciał Camilton. Gdyby chciał inaczej, to by się przecież sam odezwał. Zagadał. To by utrzymywali kontakt, a jeśli nie? Nie mógł wymyślić, co mu przyszło do głowy, żeby się dopraszać.- To dobrze. Mam nadzieję, że Ci pomogło. - dodał ciszej i naprawdę nie chciał, by brzmiało to jak pretensja. W jakimś stopniu sam wiedział, jak bardzo czasami ciśnie potrzeba ucieczki i zmiany otoczenia. Ostatnio częściej niż rzadziej i chociaż usilnie próbował trzymać się ludzi, relacji, tego, co dawało mu dotychczas komfort, chociaż walczył o to, by ich nie gubić, nie tracić, nie odwracać się, to widać wyraźnie choćby teraz, że wystarczyło drobne zachwianie, osypanie się kilku kamieni, i podnosił ręce, mówiąc, że 'no trudno, nie da się, to się nie da', by uciec. Zamknął oczy w odpowiedzi na tę prośbę, automatycznie, jakby chciał się tym sprzeciwić popatrzeniu nie tylko na Gaela, ale przy okazji na wszystko inne. - Nie mów tak do mnie. - poprosił spokojnie, wciąż twarzą w stronę drzwi, próbując uparcie pokonać klamkę, która twardo ani chciała drgnąć.- Jeśli możesz, nie mów do mnie Spiro... - podkreślił nieco ciszej, opierając się czołem o drzwi. Była pewna ograniczona ilość napięcia, którą mogło przyjąć jego ciało, zanim wywalało bezpieczniki i wszystko spływało z jego ramion, obmyte poczuciem, że i tak nie ma nad tym żadnego panowania.
Gael Camilton
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : mieszanka irlandzko-hiszpańskiego akcentu
Spiął się mimowolnie jeszcze mocniej, sztywniejąc w miejscu, jakby zamiana w nieruchomy posąg mogła pomóc mu wydostać się z tej sytuacji, której nie potrafił pojąć. Znał ten ton, może nawet i słowa w tym konkretnym zestawieniu, ale potrzebował dobrej chwili by pojąć, dlaczego te wywołują w nim te pełne poczucia winy mdłości. Jego ojciec nazywał tę postawę fochem czy strategią i zawsze rozbijał ją agresją lub pozwalał jej zniknąć naturalnie kilkoma dniami milczenia. Problem w tym, że daleko było mu do ojca, a milczeć i ignorować potrafił tylko wtedy, gdy wierzył, że ktoś sam w ogóle o nim nie pamięta. Trudno było mu jednak uwierzyć, że jego nieobecność mogłaby wywołać w Spyro tak trudne do zrozumienia uczucia. Wziął więc głębszy wdech, ściągając znów brwi, które przed chwilą uniósł zaskoczony nietypową prośbą, by wygiąć je w złamane zmartwieniem łuki, gdy zmuszał się do tego jednego kroku, którego brakowało mu do chłopaka. - Okej… - zapewnił ostrożnie, kompletnie zagubiony w tym wszystkim, co się właściwie między nimi działo, instynktownie lgnąc jednak dłonią do pleców Puchona w próbie przyniesienia mu jakiegokolwiek komfortu, nawet jeśli sam cały spinał się w gotowości na odtrącenie tego gestu. - Mogę do Ciebie mówić jak zechcesz. Powiedz mi tylko jak - zachęcił ciepło, z trudem trzymając się przytomności, by nie znieruchomieć i nie odlecieć w odmęty swojej własnej głowy, gdzie już nakręcał się na coraz gorsze wizje tego, co mogło wydarzyć się podczas jego nieobecności, a czemu mógłby zapobiec, gdyby tylko nie zniknął. Może błędnie założył, że Lush pakował się w takie sytuacje z własnej woli i jednak ktoś go do tego zmuszał? - Ktoś Ci coś… zrobił?
Nykos Lush
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 187
C. szczególne : ma bardzo jasne oczy, jest małomówny, nosi dużo biżuterii, w tym pierścien Hannibala na wskazującym palcu i kłódkę z grawerunkiem A zapiętą na szyi, zapach: balsam jodłowy, czarna cykuta, mech, kadzidło, gorzka mirra
Wbrew pozorom ostrożność Camiltona w tej sytuacji zdawała się w ogóle nie pomagać. Frustracja jedynie pęczniała w piersi, potęgując uczucie duszenia się i chęć wyjścia z tego zasranego schowka. Dużo lepiej przemawiała do niego głośna, bezlitosna bezpośredniość niż jakakolwiek forma czułego zatroskania. Słysząc niepewność w głosie drugiego puchona, prychnął pod nosem, unosząc spojrzenie wyżej, ku górnej listwie framugi, jakby tam mógł znaleźć odpowiedź na to, jak otworzyć te pierdolone drzwi. Drgnął wyraźnie, kiedy poczuł na plecach rękę, jak pies nieprzyzwyczajony do takiego dotyku, choć mogło się to wydawać śmieszne, biorąc pod uwagę fakt, jak wiele dłoni go w życiu dotykało. Może to była kwestia subtelności tego gestu - Po prostu nie Spyro. - powtórzył. Za każdym razem, kiedy słyszał to imię, brzmiało mu w głowie głosem Agapiego, a choć minęło już tyle czasu, miał wrażenie, że sama myśl o nim otwierała mu dziurę w brzuchu na nowo. Czy kiedyś przyjdzie dzień, w którym będzie mógł podejść do tego tematu w jakikolwiek, neutralny sposób. Kolejne pytanie zbiło go z tropu na tyle, że w zaskoczeniu spojrzał na Gaela, marszcząc brwi. Myśli łączyły się, jak nanizane na żyłkę koraliki, biorąc jego pytanie, jego zachowanie, biorąc sytuację z minionego roku, imię, którego użył. Wziął gwałtowny, większy wdech, zadzierając podbródek wyżej i patrząc w sufit, jakby tam, między pajęczynami i deskami stropowymi mógł znaleźć lekarstwo na pieczenie szklących się oczu. - Nikt mi nic nie zrobił. - tylko czy to prawda? Agapi zrobił mu największą krzywdę, jaką ktokolwiek mógł uczynić.- Nie musisz się martwić. - zapewnił, a kiedy opanował cisnące się pod powieki emocje, wrócił spojrzeniem do Hiszpana i z dziwnym drgnięciem twarzy - uśmiechnął się.- Naprawdę. Jest ok. - strzepnął trzymaną w garści bluzę i wciągnął ją powoli na grzbiet, bo z tego wszystkiego zrobiło mu się nagle okropnie zimno - Może być Nykos. Nikodemos to moje drugie imię. - przyznał, chcąc odbić od poprzedniego tematu, najpłynniej jak się tylko dało.