Hogwarcka zbrojownia to nic innego, jak długi, ciemny korytarz pełen przeróżnych zbroi stojących po obu stronach ścian. Jak wiadomo, część z nich dzielnie broniła zamku podczas ostatniej bitwy o Hogwart. Dziś to pomieszczenie jest raczej rzadko odwiedzane.
Uwaga. W tym temacie obowiązuje rzut kością tylko podczas pierwszej wizyty, która nie jest szlabanem.
Spoiler:
1, 2 - cokolwiek tu robisz nagle znienacka przed Twoim nosem z ogromnym hukiem ląduje zbroja płytowa. Rozsypała się na kilkadziesiąt części i mało tego, z przyłbicy rozlega się niemalże ogłuszający płacz. Wwierca się w uszy i nie pozwala się skoncentrować. W środku nic nie ma, może to czar? Czemu tylko nie działa na niego zaklęcie kończące? Przeraźliwy płacz będzie trwać dopóty dopóki ktoś nie ułoży zbroi w całość i nie odstawi jej na miejsce (a nawet z pomocą zaklęć potrwa to dobrą godzinę). Po wykonaniu tego zadania zbroja klepie Cię serdecznie po ramieniu i wsuwa Ci do ręki fiolkę eliksiru otwartych zmysłów (2/2 porcji). Zgłoś się po to w odpowiednim temacie.
3, 4 - chyba to nie jest Twój szczęśliwy dzień. Nie zauważasz jak w pewnym momencie spada na Ciebie zardzewiała i zakurzona zbroja rycerza. Masz okazuję odczuć wdzięczność, że halabarda jest stara i tępa, bo inaczej mogło się skończyć to śmiercią na miejscu. Ostrze halabardy wbija się w Twoją dowolną kończynę i rani ją bardzo głęboko. Potrzebujesz natychmiastowej pomocy. Do wyboru: ostrożne usunięcie ciała obcego z Twojej kończyny, oczyszczenie jej eliksirem oraz od razu podaniem eliksiru wiggenowego (bądź to samo ale z zaklęciami uzdrawiania) albo błyskawiczne udanie się do skrzydła szpitalnego po pomoc. Jeśli wyciągniesz halabardę ze swojej kończyny zaczynasz bardzo obficie krwawić i po dwóch postach nieustannego krwawienia tracisz przytomność. Potrzebujesz pilnej pomocy jeśli nie chcesz mieć powikłań po tym nieszczęsnym spotkaniu...
5, 6 - wędrujesz sobie po pomieszczeniu i nagle gdzieś w kącie znajdujesz egzemplarz księgi. Sęk w tym, że w środku są same puste kartki, brakuje tytułu, ale za to jest ona podpisana "Własność Nory Blanc". Jeśli zwrócisz nauczycielowi (listem) księgę, w ramach nagrody za odnalezienie cennego dla niego przedmiotu nagrodzi Cię 15 punktami dla Twojego domu. Gratulacje! Zgłoś się po nie w tym temacie.
Autor
Wiadomość
Julia Brooks
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pachnie lawendą
Cóż, jeżeli nie lubiło się wizyt u piguły, a jednocześnie miało nieszczęście do wypadków, to nauka zaklęć leczniczych była po prostu obowiązkiem. Nigdy się nie wiedziało, kiedy zaklęcie tamujące krwotok może się przydać, ale znając realia magicznego świata, było to raczej prędzej, niż później. I dziś mieliśmy tego najlepszy dowód, bo zwykły spacer po szkole zamienił się w krwawą jatkę rodem z mugolskich horrorów gore.
- Nie przejmuj się. Jak coś pójdzie nie tak, to nie będziemy musieli się uczyć, bo nie dożyjemy egzaminu – uśmiechnęła się blado, „pocieszając” Larkina. Właściwie, to może to nie było takie złe rozwiązanie? Nie pałała miłością do transmutacji i gdyby mogła, to całkowicie zapomniałaby o tym przedmiocie. W sumie to z chęcią zapomniałaby o większości przedmiotów, które tylko niepotrzebnie zabierały czas. A ten przecież można było spożytkować znacznie lepiej. Kiedy już skończyła zajmować się własną kończyną, mogła zająć się Panem Swansea. Miała ważną misję. Musiała uchronić go przed utratą ręki, której przecież potrzebowała do rzeźbienia! Stawka była OGROMNA, więc nie przedłużając, zaczęła obserwować rękę, jak i samą halabardę. Posiłkowała się nawet magią, używając zajęcia prześwietlającego, żeby sprawdzić, czy przy okazji wyjmowania nie uszkodzi którejś z ważniejszych arterii.
- Całkiem niezła – przyznała bez ogródki. Faktycznie tak czuła, zresztą, co miała powiedzieć? Że jest 50% szans na to, że go przypadkiem zabije. – Swansea, przestań mi brzęczeć nad uchem, bo się muszę skupić. Wiem, co mam robić. – Mruknęła. Może niezbyt przyjemnie, ale była osłabiona, zmęczona i brudna. Do tego nie planowała dziś zabawy w medyka polowego, tylko siedzenie z książkami.
- Raz… dwa… - Nie czekając na "trzy" wyciągnęła zardzewiałą broń z ramienia chłopaka i od razu wzięła się za oczyszczanie rany i tamowanie krwotoku. - Nigdy więcej spacerów po zbrojowni – Postanowiła w myślach, dociskając mocniej palce do rozciętej tkanki, żeby choć trochę spowolnić ucieczkę życiodajnej krwi.
Przez natłok innych zajęć i zdecydowanie zbyt wiele esejów do napisania, Larkin został w tyle z nauką uzdrawiania, co wywoływało u niego cień żalu. Lubił magię leczniczą, interesowała go i z pewnością, gdyby nie silny pociąg do rzeźbiarstwa, czy raczej tworzenia jako takiego, być może szkoliłby się na uzdrowiciela. Jednak życie potoczyło się inaczej i tkwił teraz ze wbitą w ramię halabardą, którą szybciej wyrzeźbiłby w kamieniu, niż zatamował krwawienie w razie jej wyjęcia. Spojrzał na Brooks i wbrew samemu sobie roześmiał się, mając przez to problem utrzymać zaklęcie spowalniające krwotok. To rzeczywiście było jakieś wyjście, żeby nie przejmować się egzaminami, skoro właściwie mogli w każdej chwili umrzeć przez wykrwawienie, albo zakażenie. Było to nieco szalone, ale poprawiało humor zarówno pod względem ich sytuacji, jak i przyszłych trudów. Nawet gdyby mu się nie udało, mógłby zawsze powiedzieć, że halo, ale jak miał się uczyć po tym, jak niemal nie stracił życia przez starą zbroję? Po chwili zamilkł, siedząc nieruchomo, jak bardzo był w stanie, pozwalając Brooks robić, co uważała, że jest w danym momencie potrzebne. Fakt, że była w swoim odczuciu całkiem niezła z uzdrawiania, był dla Swansea wystarczający, aby jej zaufać. Nie, żeby miał jakiś większy wybór, ale widział jeszcze przed momentem, jak dobrze poradziła sobie z własną raną. Jeśli nie chciał skończyć na wpół omdlały na korytarzu, musiał powstrzymać się przed zadawaniem pytań i mówieniem, choć przez to czuł się nieco senny. - GDZIE TRZY? - warknął, przeklinając po włosku, gdy tylko Julka wyjęła z niego broń, próbując odruchowo uciec od jej dotyku. Jeśli wcześniej go bolało, to teraz nie wiedział, jak nazwać to, co czuł. Było gorzej, niż wcześniej, a jednocześnie swobodniej. Spoglądał spod wpółprzymkniętych powiek na poczynania Krukonki, dochodząc do wniosku, że rzeczywiście była całkiem niezła z leczenia i nie powinien był nigdy wątpić w jej zdolności, czy raczej dopytywać dla upewnienia się. - Jaka diagnoza, pani doktor? Będę żył? - spytał, poruszając lekko palcami rannej ręki, czując rwący ból, ale przynajmniej ręka wydawała się wciąż sprawna, a to się najbardziej liczyło. - Bo możliwość opuszczenia egzaminu stała się kusząca - dodał jeszcze, siląc się na żarty dla rozładowania napięcia.
Każdy sposób na opuszczenie egzaminów z transmutacji był dobry. No, może nie każdy, bo śmierć stanowiła jednak ostatecznie rozwiązanie i wbrew pozorom, nie była jeszcze na to gotowa. W końcu miała jeszcze tyle nieprzebitych halabardą części ciała, które tylko czekały, aż pechowa Krukonka ponownie wybierze się w kolejną, z pozoru najnormalniejszą w świecie wyprawę. Wiadomo, najlepiej jest zrobić sobie krzywdę, kiedy się kompletnie tego nie spodziewasz!
- No już, spokojnie, stronzo – rzuciła jedynym znanym sobie włoskim słówkiem, kiedy to LJ zaczął kląć jak szewc z tak błahego powodu jak to, że go zrobiła w bambuko i nie doliczyła do trzech. Znał ją trochę, powinien się tego spodziewać. Wniosek? Jego wina. Brooks dokończyła rzucanie ostatnich zaklęć i fachowym, choć zmęczonym okiem obejrzała dokładnie świeżo zabliźnioną, zaleczoną ranę. Czekał go tydzień, może dwa tygodnie bez machania dłutem, ale powinien przeżyć. Prawdopodobnie.
- Mam złą wiadomość – zaczęła z powagą wypisaną na twarzy. – Musisz się jednak uczyć do egzaminów, bo przeżyjesz. Trzymaj jeszcze to. – Dodała, wręczając mu jeden z nieodłącznych eliksirów wiggenowych, które zawsze miała przy sobie. Jak gdyby ZAWSZE przewidywała, że spotka ją coś złego. Nie bez powodu, jak widać. Choć, przejdziemy się do piguły. Sprawdzimy, czy wszystko zrobiłam w porządku. No i trzeba się ogarnąć. Wyglądamy jak para rzeźników po podwójnej zmianie.
/zt x2
The author of this message was banned from the forum - See the message
Miyuki Sanada
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : Lawendowe perfumy, srebrny naszyjnik z krzyżykiem, słyszalny obcy akcent.
Zwiedzanie zamku zaczęłam od pietra, na którym znajdowały się nasze sypialnie - dormitorium, jak to nazywali tutejsi. Ku mojemu zdziwieniu, natknęłam się na zbrojownię. Długi korytarz, wzdłuż którego po obydwu stronach stały zbroje, w dość różnym stanie. Stare, spalone pochodnie, jak i gruba warstwa kurzu wskazywały na rzadkie korzystanie z tego miejsca. Przyglądałam się wnętrzu przez kilkanaście sekund, opierając się o skrzypiące drzwi. Wątpiłam, czy coś tam znajdę ciekawego, oprócz ewentualnego gniazda pająków. Z drugiej strony, słyszałam, ze użyto ich w trakcie bitwy o Hogwart. Przejechałam ręką po drzwiach i weszła do środka, skrzypiąc głośno przy zamykaniu. Można mnie było spokojnie usłyszeć, co zbytnio mi nie przeszkadzało, bo raczej nie robiłam nic złego. Przynajmniej nikt mi nie powiedział, że wejściu tutaj jest zakazane. Ruszyłam powoli przed siebie, ilustrując każdą zbroję od przyłbicy po płytowe buty. Wyglądały majestatycznie, a gdyby były czystsze, to pewno byłoby jeszcze lepiej. Przejechałam palcem po napierśniku, zbierając z niego kurz. Przedmiot martwy czy nie, z uwagi na ich historię, powinny były być lepiej traktowane. Postanowiłam sobie, że chociażbym miała zrobić to sama, to doprowadzę zbrojownię do porządku. Wyszłam z sali i zniknęłam na paręnaście minut, by wrócić z potrzebnymi rzeczami. Zaczęłam czyścić w typowy dla siebie mugolski sposób, oddając przy tym cześć wojownikom z przeszłości.
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Oj jak bardzo mu się nudziło, och jak bardzo! Jaka szkoda, że nie mógł zrobić żadnego psikusa, podłożyć łajnobombę jakiemuś uczniowi do torby, utrudnić nauczycielom pracę. A nie jak teraz musi z nimi współpracować, donosić o skrajnych przypadkach łamania regulaminu szkolnego. Rzadko, ale jednak im pomaga, oczywiście jeśli są to uczniowie z innych domów niż ten do którego on należał. Dwóch Krawczyków strzeże go niczym cerber, taki dwugłowy, a może raczej jedno i pół głowy cerber, no ale mniejsza. W dodatku stał się strażnikiem wieży na błoniach, a jak każdy szanujący się strażnik musiał posiadać jakąś broń. On miał miecz, prosty średniowieczny z jelcem nieco wygiętym w stronę nasady głowni, zakończona okrągłą głowicą. Ostrze w niektórych miejscach poplamione było jakąś srebrzystą posoką. W dodatku jego własną. Teraz jednak spoczywał w pochwie, a ta wisiała spokojnie u jego lewego boku. Stał przyglądając się blaszanym ludzikom i zdecydowanie się nudził. Wiktor wędrując sobie od zbroi do zbroi nagle gdzieś w kącie znalazł egzemplarz księgi. No tak przewertował je a w środku są same puste kartki, brakuje tytułu, ale za to jest ona podpisana. O to już coś wiem komu oddać "Własność Nory Blanc". może w taki sposób zapewnie sobie kilka punktów dla domu. Tak więc szybko znikł w kierunku sowiarni piszac list do pielęgniarki. z/t
Kilkanaście wyczyszczonych zbroi później, drzwi do zbrojowni ponownie zaskrzypiały. Podniosłam głowę, resztą ciała zastygając w miejscu. Chłopak, zdecydowanie młodszy ode mnie, rzucił na wstęp dość ciekawy komentarz. Popatrzyłam do góry, na stalowe udo, które akurat czyściłam, i dalej, na pokiereszowaną zbroję, z kilkoma ubytkami i dziurami po kłach. - Em...oni chyba nie mają większego wyboru? - Wątpiłam, by magiczna zbroja mogła sobie ubrać coś innego, kiedy znudziło jej się bycie puszką. Mój umysł musiał chwilę popracować, nim dotarło do mnie, że nie chodziło akurat o te zbroje. Trzepnęłam się w czoło wolną ręką, przymykając powieki. No tak, brawo geniuszu. - Miyuki. - Rzuciłam w odpowiedzi na jego przedstawienie się. Podarowałam sobie typowo wschodnie formy przywitania, będąc zbytnio pochłonięta sprzątaniem. Raczej chłopak się za to nie obrazi, a ja nie stracę czasu na konieczność robienie tego poprawnie. - Możesz zacząć od czego chcesz. - Wzruszyłam ramionami, machając ręką na długi korytarz. Roboty było na dobre kilka dni, więc czy zaczęlibyśmy tutaj czy od środka, czy od końca...nie robiło to najmniejszej różnicy. Zerknęłam na puchona, przez chwilę się zastanawiając, dlaczego tu przyszedł i od razu ruszył mi do pomocy. Była to faktycznie cecha charakterystyczna dla uczniów domu z żółtym herbem? Mruknęłam sama do siebie z zainteresowaniem, wracając do roboty.