Opuszczony dom zazwyczaj kojarzy się z miejscem gdzie coś lub ktoś straszy, a nie można tu przebywać dłużej niż pięć minut, bo za chwilę coś pęknie i spadnie na głowę. W tym przypadku to nic bardziej mylnego. Za parkiem w Hogsmeade znajduje się ogromny budynek, który z daleka wygląda, jak dwór! Podobno kiedyś mieszkał tu któryś z Ministrów Magii wraz ze swoją rodziną. Dziś jednak wszystko przepadło. Uczniowie z Hogwartu chętnie odwiedzają to miejsce, kiedy muszą coś przemyśleć, albo zorganizować imprezę, która poruszy nie jedno serce. Zdarzają się też tacy, którzy nie raz mogli tutaj przenocować... Nie pytajcie, co ich zmusiło do pojęcia takich decyzji! Podziwiajcie i korzystajcie. Możliwe, że w domu będę poukrywane jakieś zadania od Mistrza Gry...
Autor
Wiadomość
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Chyba to był jeden z powodów dla którego tak chłopaka uwielbiała. Doskonale potrafił wczuć się w sytuację, nie zadawać zbędnych pytań, czy cholera wie czego. Po prostu zachowywać się tak, jak obecnie powinien. Bez względu na to, w jaki sposób prezentowała się sytuacja. Ta była dla niej początkowo cholernie stresująca i nie była w stanie nad sobą zapanować, niemniej, im więcej czasu mijało, tym łatwiej jej było. Niewątpliwie obecność Eskila obok bardzo w tym procesie pomagała i nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Zgubiła już nawet z policzków rumieńce, które zdradzały jej myśli i zażenowanie całą tą sytuacją. Delikatnie się uśmiechnęła, gdy wypomniał jej własne słowa. Nie ma co, wiedział doskonale kiedy i w jaki sposób ich użyć, aby wywarły jak największe wrażenie. I z pewnością tak właśnie było w tym momencie. - To musiała być jakaś bardzo inteligentna osoba - powiedziała w końcu, robiąc bardzo poważną minę, która kompletnie nie pasowała do tego, co mówiła, ale jednak, nie potrafiła inaczej. To nasuwało się samo, nie kontrolowała tego. Mogła opierać się i próbować robić coś innego, ale kiedy Eskil emanował takim entuzjazmem i radością, po prostu nie mogła dalej myśleć o tym, jak strasznie postąpiła. Ta myśl coraz mocniej roztaczała się w jej głowie, rozluźniając kolejne części ciała. Upewniając ją w przekonaniu, że w końcu nic złego się nie stało. Może właśnie dlatego sięgnęła po kawałek tego skradzionego tortu? Ugryzła spory kawałek, a jej kubki smakowe odnotowały mały orgazm. Przymknęła z zadowoleniem oczy. Podobnież kradzione nie tuczy i smakuje lepiej, czy jakoś tak. Może właśnie dlatego tak bardzo smakował jej ten tort. Przeżuwała go powoli, delektując się smakiem. Mike i Jessica definitywnie wiedzieli, co zamówić, bo było to po prostu pyszne. - Czyli można powiedzieć, że to nasz tort - powiedziała, nim wgryzła się ponownie w swój kawałek. A potem już się śmiała tak otwarcie i szczerze, jak dawno nie miała okazji. Kuliła się na wyczarowanym krześle, zadowolona z całego świata. Podniósł załzawione spojrzenie na półwila, gdy wspomniał, że ukradła tort dla niego. - Oh, oczywiście, musisz koniecznie go spróbować! - i niewiele myśląc, oderwała kawałek biszkoptu z dużą ilością bitej śmietany i rzuciła nim... Eskilowi prosto w twarz. Wybuchła jeszcze głośniejszym śmiechem, gdy osiągnął on cel, jakim było lico pólwila. Wyglądał po prostu cudownie, taki uwalony bitą śmietaną, czekoladą. Było tak, jak zawsze być powinno. Beztrosko i spokojnie. - Takie kradzieże nic nie znaczą i dobrze o tym wiesz - wypomniała mu jeszcze, gdy wspomniał o tym, że niejednokrotnie podbierał coś Hunterowi. Oboje wiedzieli, że to jest żaden wysiłek i wyczyn.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Kto jak kto, ale prędzej poprze niepoważny pomysł aniżeli tym wzgardzi. Można śmiało spoglądać na niego przez pryzmat takiego cichego, złego głosiku namawiającego do przekraczania własnych granic - nawet tych moralnych. Na kradzież spoglądał z dwóch punktów: nikt jej nie złapał i mogą teraz go zjeść! Co mają się przejmować całą resztą? Później podpyta po cholerę to robiła, ale nie tutaj. Szkoda było czasu na trudne rozmowy. Celebrował zabawę i beztroskę. Znajdowali się w jakiejś dziurze z czekoladowym, dosyć sporym tortem. Jak można to wykorzystać? A obżeraniem się, po prostu. Nie podejrzewał siebie o aż tak charyzmatyczny wpływ na Robin. Z zażenowania i przerażenia wprost w ramiona psot? To zasługuje na niebywałą pochwałę... oczywiście dla panicza Clearwatera, za jego wyjątkowe zasługi namawiania do lekceważenia wyrzutów sumienia. Powinien teraz wstać, klaskać, ukłonić się i pochwalić... a wróć, nie może tego zrobić bowiem ich zachowanie nie uchodziło za poprawne moralnie. Aż gryzł się w język, by nie wytknąć Robin, że w odwrotnej sytuacji opierniczała go wraz z Doireann. Dzielnie zaciskał zęby bowiem ta uwaga raz dwa przegnałaby z trudem uzyskany u niej uśmiech. Gdyby wiedziała jak się dla niej poświęca... Nie spodziewał się ataku. Nie było zatem opcji aby miał uniknąć takiego pocisku, który to epicko rozpłaszczył mu się na twarzy. Znieruchomiał, całkowicie oniemiały tym, co się właśnie stało. Starł z oczu ciasto i oblizał po kolei swoje palce, udając, że wcale nie spogląda w kierunku Robin. Napięcie rosło kiedy ścierał czekoladę z włosów, kiedy zdejmował lukier z brody... - Zdajesz sobie sprawę, że nie wyjdziesz stąd taka czysta, choćby to miała być ostatnia rzecz w moim życiu? - zapytał słodziutkim niczym miód głosem, aby następnie zerwać się na równe nogi. Zatopił palce w torcie, zgarniając z niego wymiętoszoną garść ciasta i rzucił się biegiem do Robin. - CHODŹ TU! ROZSMARUJĘ CI TO WE WŁOSACH! CHODŹ TU, ROBIN! - krzyczał, groził jej pięścią zaciskającą się na torcie. Miło było być od niej wyższym - kilka susów sprawiło, że znalazł się na tyle blisko niej, aby po wyrzucie tortu trafić ją gdzieś w okolicach ramienia i szyi. - Oj, spudłowałem. JESZCZE RAZ! - doskoczył do pudełka i zatopił palce w kolejnym odrywanym kawałku tortu. - No chodź tu do mnie...Robin, słońce ty okrutne, no przecież to nasz tort... - aż mu ślepia świeciły, a i chichrał się niemal demonicznie. Oblizał kawałek czekolady ze swoich knykci i wciąż umorusany czaił się na Robin. Czekał na ten moment i skoczył za nią, aby ją najpierw złapać jednym ramieniem i uwięzić w złowrogim uścisku. Nie ujdzie jej to płazem, oj nie!
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Naprawdę, zdecydowanie poprawił jej nastrój. Była przekonana co do tego, że jej zachowanie było przynajmniej skandaliczne, a tymczasem okazywało się, że wcale tak nie było. Zamiast sprawić jej kazania, Eskil ją pochwalił za coś, co sama uznała za złe. Jeśli podobnego zachowania nie można było nazwać objawem szczerej i prawdziwej przyjaźni, to ona już nie wiedziała, co w ogóle można za nią uznać. Nie bardzo zastanawiała się nad tym, co robi. Po prostu miała ochotę, aby rzucić w niego kawałkiem tortu, dlatego właśnie to uczyniła. Dopiero, kiedy tort wylądował na jego twarzy i zobaczyła jego minę, zrozumiała, co to oznacza. Od razu zasłoniła usta obiema dłońmi, jej oczy rozszerzyły się do niebotycznych wręcz rozmiarów. Histeryczny śmiech zaczął wydobywać się z jej gardła, gdy usłyszała jego kolejne słowa. Pokręciła tylko energicznie głową, jakby dając mu znać, że albo nie brała tego faktu pod uwagę, albo nie godziła się na taką ewentualność. Ciężko określić, co dokładnie miała na myśli a i sam Ślizgon na pewno interpretował to we własny sposób, jak zwykle kompletnie oderwany od rzeczywistości. Od razu zerwała się na równe nogi. Pierwsze co jej przyszło do głowy to rzucić zaklęcie tarczy, jednak nim zdążyła faktycznie podnieść różdżkę do góry, to kawałek tortu już wylądował na jej szyi. Zapiszczała głośno i dziko, od razu odgarniając go dłonią na ziemię. Od razu kiedy tylko Eskil wrócił do pudełka, wzięła nogi za pas z zamiarem ucieczki. - Nie, Eski, nie, już dosyć, serio, koniec, przestań, nie nie nie! - błagała go, ale wiedziała, że przegrała bitwę i nie było szans na to, aby Eskil odpuścił. Jakby na potwierdzenie jej myśli, zaraz dopadł do niej i złapał tak, że nie mogła uciec. Piszczała przeraźliwie głośno, próbowała się uwolnić. Do głowy wpadło jej rozwiązanie, którego kompletnie mógł się nie spodziewać i dlatego miałaby szansę wygrać. Obróciła się twarzą w jego stronę i niewiele myśląc, zgarnęła resztę tortu, który jeszcze był na niej i wtarła bezpośrednio w jego twarz. Wiedziała, że odpokutuje za to i to, znając Eskila, bardzo mocno, ale miała to w nosie. Nie zamierzała się poddać, co to to nie! Śmiała się do rozpuku, tym razem nawet nie próbując się wyrwać, za to oblizała palce z bitej śmietany, szczerząc się przy tym w jego kierunku. Jak niewiele było trzeba, aby jej nastrój zmienił się w tak diametralny sposób.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Zemści się! Mogła być tego pewna, że zemsta będzie sroga, długa i słodka. Bardzo słodka! Nie będzie litości choćby tutaj piszczała i uciekała na koniec świata. Gotów był gonić ją przez całe Hogsmeade jeśli zajdzie taka potrzeba. Nie było innej możliwości. Takich rzeczy się nie wybacza, a ta wojna... och, to obecnie spełnienie jego marzeń! Nawet nie wyobrażała sobie jaka wybuchła w nim radość z możliwości ganiania się i obrzucania jedzeniem. Potrzebował takowego wyrzutu adrenaliny i energii. Planował spożytkować ją w sposób bardzo dla niego korzystny. Rzucił w nią tortem. Ten dźwięk rozpłaszczającego się na niej ciasta, ten jej pisk i błagania o litość... to go nakręciło, aby działać dalej! Tak, jego uśmiech był iście demoniczny. Udało mu się ją pochwycić i chyba nigdy jeszcze tak mocno jej przy sobie nie trzymał. Oj, nie miał zamiaru jej puszczać. Wykorzystywał perfidnie przewagę wzrostu i ze śmiechem wsmarowywał tort w jej jaśniutkie włosy, śmiejąc się przy tym histerycznie. - Musisz być bardziej słodka, o taak.... jeszcze tutaj... osz ty, zołzo jedna! Tfu! - na moment uścisk zelżał kiedy wcierała mu w twarz rozmazany tort. Zacisnął jednak palce na jej talii i prychając od wpadającej w oczy czekolady zgarnął ciacho z jej włosów i rozsmarował pokracznie to na jej policzkach. Śmiał się głośno, próbował ją utrzymać ale wyrywała się. Kiedy na moment się uspokoiła aby oblizać sobie bitą śmietanę to siekło go solidne uderzenie gorąca, przypominające mu dokładnie jak bardzo jest/nie powinna być mu bliska. To nie powinno mieć miejsca, takie spędzanie czasu... ale nie mógł sobie tego odmówić. To przecież taka duża dawka szczęścia! Jak miałby z tego rezygnować? - Mało mi. O wiele za mało. - zakomunikował głębszym tonem, a jego oczy błyszczały niemal po wilowemu. - Idziemy po więcej tortu. - choćby miał ją za sobą ciągnąć to zrobi to i doprowadzi ją do pudełka z pozostałością miazgi, która była kiedyś pięknym tortem. Zabrał to z zasięgu jej rąk i zgarnął kawałek do wnętrza dłoni. - Masz jedną szansę na powstrzymanie mnie przed wsmarowaniem tego w twoją twarz. - trzymał ją mocno przy sobie. Teatralnie złapał ustami tę połowę truskawki ze swojej ręki. Zamlaskał ze smakiem i uśmiechał się okrutnie. Tik tak... jedna szansa!
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Tak to wszystko powinno wyglądać. Nie powinno być stresu czy cholera wie czego, jedynie radość z przebywania razem. Na Merlina, nawet nie wiedziała, jak bardzo potrzebowała takiego kompletnego oderwania od rzeczywistości i codziennych problemów, dopóki tego nie otrzymała od Eskila! Śmiała się do rozpuku i jedyne, na co miała ochotę, to poczęstować go jeszcze większą ilością bitej śmietany z tego tortu! Tym bardziej, że ten bezczelny półwil śmiał wetrzeć pewną ilość tortu w jej włosy! Oh, takiej zniewagi nie zamierzała darować, więc tym bardziej cieszyła się, że podjęła się natarcia jego twarzy tym, co wcześniej przyozdobiło jej ciało. Merlin jej świadkiem, że nie zamierzała odpuścić, bez względu na to, co miał zrobić. Nawet, jeśli to on zaczęła, to przecież nie należała do osób, które się poddają, co to, to nie! Śmiała się do rozpuku, gdy przytrzymywał ją jeszcze mocniej. W sumie to przez myśl przeszło jej, że jakim cudem miał on tyle siły, skoro był tak szczupły, ale nie było czasu na zadawanie takich pytań, kiedy przeciwnik atakował z taką zaciekłością. Kompletnie nie spodziewała się, że jej oblizanie palców wywoła w nim takie odczucia, jednak widziała, że coś się zmieniło w jego twarzy. Sposób, w jaki obwieścił, że mu mało... Sama też poczuła jak robi jej się ciepło i miało to niewiele wspólnego z faktem, że w tak krótkim czasie oboje zażyli takiej ilości ruchu. - Nie, nie NIE! - krzyczała w niebogłosy, próbowała się wyrywać, ale oczywiście nie była w stanie. Próbowała nawet ugryźć go w jakiekolwiek miejsce na jego ciele, byle tylko ją puścił, ale ta cholera mocno się zawzięła. I nie odpuszczał, co upewniało Robin w przekonaniu, że to nie mogło skończyć się dobrze. Kiedy znaleźli się obok pudełka, sama też próbowała zgarnąć nieco tortowej amunicji, ale oczywiście zabrał ją z zasięgu jej rąk. Myślała bardzo mocno i intensywnie w przeciągu kilku sekund, które jej dał do tego, aby wpadła na pomysł, jak przekonać go do tego, że nasmarowanie jej twarzy tortem to jednak nie jest dobry pomysł. Uciec nie mogła, dosięgnąć amunicji również, różdżkę podziała gdzieś na podłodze, nawet nie wiedziała gdzie. Nie pozostawało jej nic innego, jak wykorzystanie swojej broni. - Eskil - wymruczała, patrząc mu prosto w oczy, uśmiechając się uroczo tak, że nie mógł się oprzeć. Bardzo delikatnie, napierała swoją myślą na jego umysł, z wyczuciem, którego wcześniej nie potrafiła okazać, a które teraz było dla niej kompletnie naturalne. - Eskil, proszę, nie rób tego - dodała po chwili, dalej nie odpuszczając, patrząc mu prosto w oczy. Używała naprawdę niewielkiej ilości hipnozy, tylko tyle, aby zasugerować mu to, co sam wiedział i co sama mogła osiągnąć poprzez swój urok. Teraz jedynie swój wrodzony urok wzmocniła.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Tym razem nikt mu nie wmówi, że jest tu najbardziej winny. On tu przybył jako serdeczny przyjaciel, aby wesprzeć w niedoli, a ona go tak potraktowała! Och, gdyby umiał mieć jej to za złe to byłoby to chociaż bardziej realne, a on bawił się w najlepsze. Wyrywała się i kilkukrotnie o mały włos, a zwiałaby mu sprzed nosa. Wiedział, że długo tak jej nie utrzyma bo jednak skubana była drobna i jakoś tak coraz łatwiej było jej wyślizgnąć się z jego rąk. Musiał działać dopóty dopóki miał nad nią jakąkolwiek przewagę bowiem ta trwać wiecznie nie będzie. Delektował się zatem brudzeniem jej włosów, co doprowadzało ją do szału. Był okrutny bowiem jej protesty wpędzały go w jeszcze większy nastrój. Nie ma to jak okładanie się tortem przez dwoje pełnoletnich ludzi. Przeżywał to intensywnie i chciał, aby ta chwila trwała cały czas, bez sekundy wytchnienia bo to podładowywało go do działania i rozjaśniało dzień. Podjadł sobie truskaweczkę i czekał na jakieś próby negocjacji za darowanie jej tortur. Nie od początku patrzył jej w oczy, zerknął na nią dopiero kiedy jego imię zdążyło nabrać tego innego brzmienia - kojarzyło mu się to w jakiś sposób, ale był teraz zbyt skoncentrowany na zabawie aby podejrzewać ją o takie działania. Kiedy zerknął z rozbawieniem w jej ciemne oczy to coś się zaczęło zmieniać w powietrzu, jej wzrok napierał tak znajomo, a jemu odchodziła ochota na rozsmarowywanie na niej tortu. Przez kilka sekund gapił się na nią lekko skonsternowany, a jego dłoń umazana tortem powolutku i ostrożnie opadła wzdłuż ciała. Nie był pewien czy to jej mrugnięcie powieką czy może coś innego sprawiło, że wybił się z tego zapatrywania w ciemne oczy. Zamrugał, od razu też ją puścił i przez chwilę nie ogarniał co się działo, a kiedy dodał sobie dwa do dwóch... - Och ty szujo, takie chwyty są niedozwolone! Moja zemsta będzie podwojona! - krzyknął i rzucił się za nią w pogoń, ale tym razem nie było mu dane ją pochwycić. Nie wyrabiał się na zakrętach kiedy śmigała niczym łania po całym pomieszczeniu. Wołał do niej "wracaj tu!", śmiał się przy tym, ledwie już łapał oddech, ale próbował ją pochwycić. Nie brakło przy tym demolowania tego domu - oba krzesła leżały już na ziemi, a to spadł stary obraz, z sofy uciekła bahanka, tam szpiczak przemknął pod nogami, ale jego to nie interesowało. Póki miał siły w nogach to ją gonił aż w końcu doszło do momentu kiedy epicko się pośliznął... na torcie, który wypadł mu wcześniej z dłoni. Wyrżnął w nieprzystojny sposób, niedaleko schodów, prosto na dywan, wzburzając w powietrze tumany zalegającego tam kurzu i trochę naniesionego śniegu. Runął z głuchym łoskotem na ziemię i skulił się zaraz... ale ze śmiechu. On płakał, dusił się z tej nienormalnej radości, łzy ciurkiem płynęły po jego polikach, a on nie mógł się uspokoić. Coś go bolało, ale nie miał sił teraz się nad tym zastanawiać. Nie potrafił złapać oddechu po tym bieganiu, śmiechu, upadku. Policzki bolały od tego szczerzenia się, a on nie potrafił sił się podnieść.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Widziała w jego oczach, że powoli i skrupulatnie osiąga swój cel. Nie chciała go naciskać nie wiadomo jak mocno. To miała być jedynie delikatna sugestia, która miała sprawić, że zrobi to, co chciała. Nie zależało jej na tym, aby od razu zaatakować go z pełnią swoich możliwości. Przecież to nie o to chodziło, to, co tutaj robili było wyłącznie zabawą, niczym więcej. Nie było prawdziwym zagrożeniem, przed którym faktycznie potrzebowała ochrony. Przecież Eskil był jej przyjacielem, naprawdę jej na nim zależało. Po jaką cholerę miałaby niby chcieć faktycznie zrobić mu krzywdę? Kontynuowała utrzymywanie hipnotycznego uroku, dozowała go z umiarem, powolutku pokazując, co mogłoby się stać, gdyby jednak zrezygnował. Szerszy uśmiech zawitał na jej wargach gdy półwil zaczął powoli opuszczać swoją rękę. Oh, wiedziała, że jest u celu. Wiedziała, że jeszcze jeden delikatny nacisk na jego jaźń wystarczy i będzie miała to, co będzie chciała, a on będzie sądził, że to była wyłącznie jego decyzja. Oddychała spokojnie, miarowo, skupiając całą swoją uwagę na tym, aby osiągnąć swój cel. Nie była pewna, gdzie popełniła błąd, ale kompletnie niespodziewanie, zamglony wzrok półwila zniknął. Zamiast tego pojawiło się początkowo kompletne niezrozumienie, które następnie ustąpiło miejsca zaskoczeniu i w końcu zrozumieniu. Nie było jej wiele potrzeba. Zamiast ponownie stosować na nim tą sztuczkę, po prostu rzuciła się do ucieczki. - Nie, nie, nie, PRZESTAŃ DO CHOLERY! - krzyczała, kiedy ją gonił po całym pokoju. Musiała włożyć w tą ucieczkę naprawdę wiele wysiłku, bo trafił jej się naprawdę zawzięty przeciwnik! Przeskoczyła przez kanapę, i pociągnęła ją za sobą, przez co nagle Eskil musiał pobiec inaczej, wpadła na zniszczone schody i zeskoczyła przez poręcz, kiedy stopa Ślizgona utknęła w złamanym schodku. Robiła wszystko, co tylko mogła, byle tylko jej nie dopadł, bo wiedziała, że to będzie złe. A śmiała się przy tym, co niemiara. Wręcz płakała ze śmiechu i bolał ją brzuch, ale dalej uciekała, jakby goniła ją przynajmniej wiwerna. Aż nagle usłyszała za swoimi plecami niezły huk, który prawdopodobnie wstrząsnął fundamentami tego domu. Zerknęła szybko przez ramię i spróbowała wyhamować swój morderczy bieg, co wcale nie było takie łatwe w obecnej sytuacji. Nic dziwnego, że zatrzymała się dopiero na ścianie. A kiedy obróciła się, aby dokładnie zobaczyć, co się stało, dostrzegła Eskila, który leżał na ziemi i płakał ze śmiechu. Nic dziwnego, że sama wybuchnęła śmiechem. To on musiał spowodować ten huk swoim upadkiem. Nie było innej możliwości, tego była pewna. Śmiała się, głośno mu wtórując, kompletnie wymęczona tą dziką pogonią, którą sobie tutaj urządzili. Nie miała siły na nic, ale mimo to, powoli podeszła do niego. Kompletnie nie zwracała uwagi na to, że jest cała w torcie, że pewnie zaczęła trochę nawet śmierdzieć. Po prostu usiadła obok niego na ziemi a następnie się położyła i tak, śmiejąc się do rozpuku go przytuliła. A co, niech oboje będą dokładnie tak bardzo brudni od tego skradzionego tortu, jak to tylko możliwe. - Jesteś niemożliwy - wydukała jakiś czas później, kiedy nieco uspokoiła się ze swoim śmiechem, co wcale nie było łatwe. Ale poza tym, po prostu trwała obok niego, tak bez skrępowania przytulając.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Lubił tego rodzaju ból brzucha - świadczyło o silnym ataku śmiechu, tak silnym, że nie potrafił się uspokoić. Nie potrafił jej dogonić, nie miał już sił. Napotykał na drodze zbyt wiele przeszkód, a nie był wysportowany aby urządzać sobie pościg bez wypluwania płuc. Zachowywali się jak dzieci, którym podarowano najfajniejszą zabawkę na świecie. Wiele osób popukałoby się w czoło na widok tej sceny. Dla Eskila znowuż nieistotne były już żadne magiczne gadżety czy wystrzałowe miejsca. Po co mu to wszystko skoro dostał czekoladowy tort i uciekającą Robin, z którą mógł stoczyć zażartą bitwę na jedzenie? Cały czas czuł na ustach słodkość spływającej z policzka czekolady, roztapiającej się pod wpływem jego rozgrzanego od biegania ciała. W ostatnich metrach (menda wbiegła po starych schodach!) nie miał sił już jej gonić bo dostawał kolki. To aż prosiło się o wpadnięcie w poślizg i zarycie plecami o podłogę. Wył ze śmiechu, łapał się za brzuch bo tak bardzo bolał, a i niełatwo było złapać spokojny oddech. Chwilo trwaj! Im bardziej Robin wybuchała śmiechem tym trudniej było mu się uspokoić. Wystarczyło jedynie na nią zerknąć przez łzy aby napadła go kolejna fala radości. O Merlinie! Usiadła przy nim, a on żałował, że nie miał przy sobie tortu aby się zemścić. Położyła się i to aż prosiło się o wymazanie jej resztkami, ale na to też nie miał sił. Słuchał przeplatającego się wspólnego śmiechu, który to stopniowo powolutku miał cichnąć. Przytuliła się, a on nawet nie spostrzegł kiedy ją objął tak, jak kiedyś w Norwegii kiedy leżeli razem w jednym łóżku, śmiali się, gadali, a potem zasnęli. Odczucia były podobne. Chichrał się ale coraz słabiej, ciesząc się jak idiota z możliwości złapania oddechu. - Nie wiem co mnie przez ciebie boli ale pierdzielić, to było zajebiste. Wyglądasz okropnie. - chichotał i choć niejako ją obrażał to mówił to ciepłym głosem. Oparł policzek o jej głowę i tak sobie leżeli na zakurzonym dywanie, w opuszczonym upiornym domu, a na zewnątrz powoli zapadał zmierzch. Jemu było ciepło, miło, miękko, cały czas na ustach czaił się uśmiech kiedy rozsądek powoli dochodził do głosu. Co on właśnie odwalał? Emanował szczęściem i dziką radością przy boku Robin. To był alarmujący poziom emocji bowiem pragnął teraz, aby to cały czas trwało i powtarzało się regularnie, bo ta wspólna chwila naładowywała go energią do działania. Czemu, u diaska, oparł o jej głowę policzek? To jest nie w porządku. Takie szczęścia nie powinny... nie potrafił tego opisać, ale fakt faktem było, że ostrożnie zaczął się wyplątywać z przytulenia i siadać. - Co my robimy, Robin. - wydusił z siebie schrypniętym od śmiechu głosem. Roztarł czoło, ścierając z niego tort, patrzył tępo na swoje kolana i owionął go strach przed myślą, że nie powinien być aż tak szczęśliwy u jej boku. Podniósł na nią wzrok, przymykając przy tym jedno oko kiedy odczuł ból w okolicach łopatki od tego epickiego upadku. Rozmasował obolałe miejsce. W jego oczach kłębiła się dziwna plątanina odczuć. Sam nie umiał tego wyjaśnić. - Nie możemy się tak dobrze razem bawić, Robin. - podniósł się, otrzepał z kurzu i choć głos mu drżał to jednak sięgnął do jej łokcia i pomógł jej wygramolić się do pionu. Zaraz to ją puścił, czując, że chętnie mógłby bawić się dalej, bez końca, do samego środka nocy. Miał problem z utrzymaniem z nią kontaktu wzrokowego. Wbrew pozorom nie musiała czekać na wyjaśnienie jakoś długo. Słowa same ułożyły się na jego ustach. - Nie możemy, bo... bo jeśli będę przy tobie zbyt szczęśliwy to znowu się w tobie zakocham. A nie mogę. - nie do końca zrozumiał ten zasadniczy fakt wypowiedzenia takich słów na głos. Przeczesał palcami włosy i ten gest miał w sobie nazbyt wiele frustracji i prawdziwej obawy ziszczenia się wypowiedzianych przypuszczeń. - Ja... ja muszę iść do Dori. Ona musi mnie chyba ratować. - przed Tobą? Za trzewia ścisnął go lęk. Jego ciało nie opuściła jeszcze ta solidna dawka radości, ale wyraźnie oklapła, regularnie przesłaniania przez niezidentyfikowany strach. Cofnął się o krok, potem o drugi, ale tak niepewnie, z zawahaniem. Zabrał spod stolika swój plecak ale tak po prostu wyjść...? Podniósł na nią wzrok, a patrzył z szeroko otwartymi oczami. Wiedział, że miał rację. Ona też powinna to zrozumieć. Nagle bardzo usilnie zapragnął iść do Dori, aby go sprowadziła na ziemię i przypomniała jak należy się zachować. Pierwszy raz w życiu dobrowolnie podda się nauce powściąganiu swoich emocji bo nagle się wystraszył.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Naprawdę cieszyła się z faktu, że Eskil pojawił się w jej życiu. Nie wyobrażała sobie, jak miałoby ono wyglądać, bez jego obecności. Byłoby dziwnie puste. Teraz, kiedy poznała smak wspólnych wygłupów, śmiechu nawet kłótni, wiedziała, że to wszystko jest po coś. Że m konkretne podłoże i powinno trwać jak najdłużej. Nawet, jeśli aktualnie tym podłożem był stary, brudny, zakurzony dywan, to nie żałowała niczego. Leżała obok niego na tej podłodze, dalej śmiejąc się zbyt głośno i zbyt dźwięcznie. Śmiejąc się w taki sposób, w jaki zawsze powinna, a o czym w ostatnim czasie nieco zapomniała. Przytłoczona codziennymi obowiązkami wyparła ze świadomości fakt, że nie tylko praca i wszystko co z nią związane jest ważne. Takie chwile, jak właśnie ta, były cholernie ważne o ile nie ważniejsze. W końcu pracę zawsze mogła zmienić a przyjaciół wymieniać nie powinna. Objął ją, a ona nie miała nic przeciwko tego. Próbowała się uspokoić, jednak ilekroć spojrzała na niego, to ponownie wybuchała śmiechem. Wyglądali jak siedem nieszczęść i czuła się z tym doskonale. Eskil był usmarowany czekoladą i bitą śmietaną, jej włosy bardziej przypominały strąki niż platynowe fale, które zwykły zdobić jej głowę. Ale miała to wszystko w nosie. To się nie liczyło. Zabawa którą uskuteczniają była o wiele ważniejsza niż to, jak obecnie się prezentowali. - Ty chyba siebie nie widziałeś, skoro uważasz, że ja prezentuje się fatalnie - zgrabnie odbiła piłeczkę, patrząc na jego umorusaną, ale bardzo szczęśliwą twarz. Sama też promieniowała tym szczęściem i nie zamierzała z niego rezygnować. Tak, zdecydowanie obecność Eskila obok była tym, czego w życiu potrzebowała. Nie potrzebowała natomiast słów, które kolejno zostały przez niego wypowiedziane, gdy oboje się już nieco uspokoili. Zaskoczył ją i początkowo sądziła, że po prostu się zgrwa, nabija z tego, że zachowują się gorzej niż małe dzieci, a nie dorosłe, odpowiedzialne osoby, którymi powinni być. - Jak to co? Spędzamy razem świetnie czas - odpowiedziała. Dopiero po chwili zorientowała się, że chłopakowi prawdopodobnie nie o to chodziło. Że za tymi słowami kryje się drugie dno. Obserwowała zaskoczona, jak podnosił się. Sama również usiadła, nie bardzo wiedząc, co zrobić dalej. Zmarszczyła brwi, próbując zrozumieć, co zrobiła nie tak. Oczywiście szukała w tym zachowaniu swojej winy, ale nie mogła się jej dopatrzeć w niczym, co zrobiła. Podniosła się zaskoczona. Wpatrywała się w niego kompletnie nierozumiejącym wzrokiem. Nie przypuszczała, że to powie. Nie była pewna, co zabolało ją bardziej, te słowa czy może to, że tak wyraźnie się od niej odsunął. Wszystko to było nie tak. Na Merlina, jakim cudem mogli przejść od jednego nastroju tak drastycznie do kompletnie odmiennego?! Nie mieściło się to w jej głowie. - Z..zakochasz się? - powtórzyła, choć nie oczekiwała odpowiedzi. Jej oczy pewnie wyrażały więcej, niż mogła powiedzieć. Bolało. Cholernie bolał ją fakt, że jej przyjaciel bał się kontaktu z nią. Jakim cudem coś podobnego mogło mieć miejsce?! A potem wypowiedział kolejne słowa, które sprawiły, że Robin poczuła, jakby Eskil ją uderzył prosto w brzuch. Nie wiedziała, jakim cudem nie skuliła się, choć wyraz głębokiego szoku odmalował się na jej twarzy. Szybko jednak spróbowała przybrać maskę kompletnej obojętności. Fakt, musiał iść do Dori, żeby ta go uratowała. Merlinie… - Ah, ok. - powiedziała tylko, bo nie wiedziała, co jeszcze miałaby powiedzieć. Obróciła się plecami do niego pod pozorem szukania porzuconej gdzieś na ziemi różdżki. Wypatrzyła ją zdecydowanie zbyt blisko Eskila. Szlag by to trafił… Podeszła tam i wzięła ją w dłoń. - To w takim razie nie będę cię zatrzymywać - powiedziała, drżącym głosem, wciąż nie patrząc mu w oczy. Nie mogła tego zrobić. Nie po tym, jak ją właśnie potraktował. Jakby była złem, którego powinien unikać. Które go nęciło, a którego osiągnąć nie mógł. Odeszła kilka kroków i złapała w dłoń czarną torbę, z którą nigdy się nie rozstawała. Zarzuciła ją na ramię i nie oglądając się na półwila, deportowała się z głośnym trzaskiem.
Zt dla Robin
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Ważnych spraw nie należy powierzać Eskilowi. Istniało duże prawdopodobieństwo, że zrobić coś nie tak, jak powinien. Zaczął się do tego przyzwyczajać. Wiele oddałby za milion takich spotkań, czy nie widziała jaki był przy tym szczęśliwy? Ale to też dowodzi jakie to mogłoby być nie fair względem Huntera i Dori. Zachowywali się tak jakby tylko we własnym towarzystwie mogli płakać ze śmiechu. Chciał tego codziennie, ale przecież to nie jest sprawiedliwe. To nie w porządku. Nie mogą aż tak dobrze się przy sobie czuć. Przez to przekleństwo - bo teraz tak, to było tak traktowane przez niego - odczuwał to wszystko intensywniej i wiedział, że jeszcze kilka takich scen, a zacznie za tym chronicznie tęsknić i to wspominać z rozmarzeniem. To też jawny znak, że przywiąże się do niej mocniej, a nuż poczuje to, co sobie wybijał z głowy przez dłuższy czas. Powinna zrozumieć, ale nawet nie próbowała. Przyjęła to do świadomości i udawała, że to ją nie rusza, a oboje wiedzieli, że tak nie było. - Znowu udajesz! - podniósł głos kiedy zaczęła się zbierać do ucieczki. Ruszył za nią, aby znów ją złapać i zatrzymać, zmusić do rozmowy choć chwilę temu deklarował, że musi jak najszybciej udać się do ratowania... priorytety szybko się zmieniają. - Robin, do jasnej avady, przerabialiśmy już to, nie wy...- ale ona już się deportowała, ignorując jego słowa. Jedno jest pewne: to źle się skończy jeśli teraz nie porozmawiają. Ruszył zatem jej szukać... deportował się po okolicach prowadzących do zamku, Hogsmeade, pubów, taki umorusany wzbudzał śmiech, ale olewał to. Szukał tej wiedźmy bo jeśli tego nie zrobi to stanie się coś złego.
| zt
+
Zoe Brandon
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Nie miała nic przeciwko temu, by opuścić Puchońską Komunę bo, jeśli miała być szczera, to wcale nie bawiła się jakoś wybitnie; przytaknęła więc bez wahania na propozycję Augusta i, zwijając po drodze butelkę jakiegoś trunku, bez żalu wyszła razem z przyjacielem na ulicę i skierowali swoje kroki gdzieś przed siebie. - Byłam w życiu na trzech imprezach na krzyż, a ta nie załapała się nawet na podium - stwierdziła, nie kryjąc rozczarowania - Całe szczęście, że przyszedłeś, za co serdecznie z całego serca ci dziękuję, gdyby nie ty, to nie wiem co bym zrobiła. Pewnie wróciła do dormitorium zaraz po skandalu z bibliotekarzem, co w sumie nie byłoby takie złe... szkoda tylko, że wtedy ta piękna sukienka tak krótko miałaby okazję błyszczeć w towarzystwie - dodała, maszerując dziarsko chodnikiem i dość prędko orientując się, że jej krok jest trochę chwiejny; czy to była wina obcasów, czy drinków, tego nie wiedziała, ale postanowiła zwalić winę na obuwie i przystanęła na chwilę - Poczekaj sekundę, zdejmę te szpilki, bo zdecydowanie mi nie służą - jęknęła, i przytrzymując się łokcia ziomka, szybko pozbyła się butów - No! Teraz to możemy się nawet ścigać. Oooooo! Kto ostatni przy tamtym domu, ten pije i musi zdradzić kompromitujący sekret! - zarządziła, chichocząc wesoło i machając skradzionym na imprezce ekskluzywnym szampanem; nie czekając na reakcję przyjaciela, pognała przed siebie jakby to był wyścig na śmierć i życie.
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Na szczęście Zocha się ze mną zgodziła w sprawie wychodzenia i na dodatek przezornie ukradła jakiegoś szampana. Faktycznie impreza nie była jakaś szczególnie i miło było iść sobie z taką ładną Zośką u boku. Zaprosiłbym ją od razu do mojego i Vinniego mieszkania, ale bałem się, że chłop zaprosi tego Ashtona i będziemy musieli siedzieć we czwórkę w jakiejś awkward ciszy. Albo równie niezręcznej rozmowie. A tak mogłem iść w zręcznej ciszy z Brandonówną. I słucham jej dziarskiego monologu, który totalnie pokrywa się z tym co ja myślałem o tej pożal się boże vixie. - Nawet karta mi nie szła - mówię swoje wrażenia, bardziej przejmując się faktem, że niespecjalnie byłem dobry w karcianki, niż aferami i całą resztą. Ale kiwam głową kiedy ta martwi się, że jej sukienka nie byłaby wystarczająco widoczna. Też uważam, że powinna częściej ją nosić! Patrzę ze szczerym zdumieniem jak ta ściąga buty i kręcę niepewnie głową. - Będą cię boleć z stopy - zauważam już widząc w głowie przerażającą wizję w której wchodzi w szkło, a ja prawie nic nie potrafię zrobić, bo miałem Marlowa jako swojego osobistego uzdrowiciela. Niestety moje słowa na nic, bo oto dziewczyna już wymyśla jakieś szaleństwo po czym rzuca się do biegu. Nawet daję jej fory, bo przez pierwsze kilka sekund stoję i gapię się jak Zoe popyla prędziutko. Ale jak miała szanse z kimś tyle od niej wyższym, na dodatek wydłużającym sobie nogi tak, że w połowie trasy już udało mi się ją dogonić i przegonić. Zmęczony opieram się o furtkę jakiegoś domu i łapię oddech. - Pierwszy! Pijesz i mówisz. Super kompromitujący sekret poproszę - oznajmiam bardzo zadowolony z siebie.
- Nie szła ci bo, jestem przekonana że tak było, że ten baron był tak zaczarowany, żeby najatrakcyjniejsi ludzie losowali najgorsze karty! - podzieliła się z nim swoją teorią, która według niej doskonale wyjaśniała to dlaczego do niej los uśmiechał się podczas rozgrywki i podsuwał całkiem przyzwoite karty, a przyjaciel znajdował się w grupie nieszczęśników bez żadnych lukratywnych kombinacji. I wcale nie mówiła tego, by go pocieszyć! Zbyła tylko niefrasobliwym machnięciem ręki stękanie Augusta o bolących stopach, bo przecież sama w ogóle nie brała pod uwagę, że takie bieganie na bosaka to nierozsądny pomysł; on z kolei, miała wrażenie, martwił się zdecydowanie zbyt często o zupełnie błahe sprawy. I głównie o nią zamiast o siebie. Wydawało jej się, że mknie jak Nimbus 3000, niestety August okazał się być szybszy i kiedy Zosia dopiero zbliżała się do celu, on już od dłuższej chwili łapał oddech po szalonym sprincie. - No nieeee - jęknęła, posłusznie mocując się z korkiem szampana - To była pułapka na ciebie, żeby cię zmusić do zwierzeń! Ja nie mam sekretów, a już na pewno nie przed tobą... Hmm - musiała się chwilę zastanowić, bo naprawdę miała wrażenie, że jest jak otwarta księga - No nie wiem czego ty możesz o mnie nie wiedzieć. O, jak miałam trzynaście lat to zakochałam się w chłopcu, a jak mu to wyznałam w jakiejś płomiennej przemowie, to spojrzał na mnie jak na wariatkę i mi uświadomił że jesteśmy kuzynostwem. Uhh, do dziś mi wstyd jak go spotykam na jakichś rodzinnych spędach. No, od tamtego czasu nie patrzę nawet na blondynów - popiła to żenujące wyznanie łykiem szampana aż bąbelki poszły jej nosem i podała butelkę Augustowi - Właśnie do mnie dotarło, że jako... eee... bękart... bękarcica? Śmieszne słowo, no w każdym razie, mogę byc spokrewniona z kimkolwiek, skoro tak naprawdę nie wiem kim jestem poza Brandonem. NA PRZYKŁAD Z TOBĄ! Ale by było. Śmiesznie, nie? No, to teraz twoja kolej na sekret. Musimy być kwita! - zarządziła, a że odzyskała już chwilowo utraconą po biegu energię, zaczęła dreptać tam i z powrotem wzdłuż ogrodzenia, przyglądając się opuszczonemu domostwu. Natychmiast nasunęło się jej pytanie: - Ciekawe, kto tu mieszkał. Jak myślisz?? - rzuciła, bardzo ciekawa czy August podzieli się z nią jakąś błyskotliwą teorią. Sama naturalnie miała ich w głowie już kilka.
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Uśmiecham się lekko na głupie słowa pocieszenia, którymi uraczyła mnie Zoe. Może i były to durne słowa, ale od razu się milej robiło kiedy słuchałem pierdół przyjaciółki. I jestem przekonany, że mówiła to by mnie pocieszyć, chociaż szczerze mówiąc Zosia dość często była przekonana, że mówi prawdę, więc na jakiś czas jestem bardzo z siebie zadowolony. Nie wiem dlaczego przyjaciółka wcale mnie nie słuchała kiedy ja tu martwiłem się tak o nią co raz. Wolała machać ręką i udawać, że mnie nie słyszy. Rusza do swojego dzikiego biegu, kompletnie niewzruszona, że zaraz może wbij jej się szkło w stópkę, a ze mnie jest dupa nie uzdrowiciel. Dlatego nie pozostaje mi nic innego jak biec za przyjaciółką, wcale nie dając jej forów, chociaż na początku nawet rozważam taką możliwość. Ale kiedy pomyślę, że miałbym wymyślać jakiś sekret, prędko z tego rezygnuję. Czekam na Brandonównę, która co jak co - ale naprawdę szybko pobiegła jak na taką drobną kobietę. - Też nie mam żadnych przed Tobą - mówię i wzruszam ramionami, bo autentycznie nie mam pojęcia co miałbym powiedzieć. Może i wyglądam jak jakiś człowiek zagadka, ale nie uważałem, że miałbym cokolwiek ciekawego do powiedzenia, jeśli chodzi o tajemnice. - Dlaczego nie wiedziałaś, że to Twój kuzyn? - pytam i marszczę brwi, bo zastanawiam się czy już nie słyszałem tej historii. - Śmieszne w chuj - dopowiadam jeszcze z posępną miną kiedy przyjmuję szampana od blondynki, która papla o tym, że moglibyśmy być kuzynostwem. Wtedy tylko by mnie dzielił, żeby mieć bardzo podobną żenującą historię do Zoe. - Ja nie przegrałem, nie muszę nic mówić - zauważam zasady gry i piję sobie łyczka szampana. Taka ze mnie psuja super imprezki. - Chyba, że mi podpowiesz o czym mówić - dodaję i biorę jej buty, by zaklęciem (odrobinę mniej perfekcyjnym niż zwykle, przez alkohol), zmienić jej obcas na mniejszy. Podaję jej ex - pantofelki i znacząco patrzę na jej stopy, by założyła. - Nie wiem, ale strzelam że teraz tu mieszka bezdomny, wielbiciel bazyliszkowego jadu lub onanista - mruczę bardzo optymistycznie, kiedy zerkam na stary dom.
Zachichotała bardzo wesoło, kiedy August uświadomił ją, że nie ma żadnych sekretów, choć powinna być rozczarowana, bo przecież przez to wymyślona przez nią gra zupełnie straciła sens. Uznała jednak, że to świetnie, mieć kogoś tak bliskiego, o kim wie się wszystko i vice versa. - O, no faktycznie, zobacz, znamy się jak łyse pegazy po prostu! Widzisz, tym zdradzaniem sekretów próbowałam wprowadzić trochę PIKANTERII do tej przyjaźni, żebyś się nią nie znudził i nie musiał szukać wrażeń gdzie indziej. O, u takiego Ashtona na przykład. To jest dopiero fascynujący człowiek, wyobraź sobie tylko, ile kontrowersyjnych kscesów taki przyjaciel mógłby zapewnić - stwierdziła, nieco markotniejąc podczas tej wypowiedzi, bo zwyczajnie zrobiło jej się przykro na myśl o tym, że August porzuca jej przyjaźń dla kogoś innego; zamaskowała jednak to uczucie, prędko dzieląc się z nim obciachową historią o kuzynie. - Bo jestem tępa jak kij od miotły i jakoś nie połączyłam faktów, że ci ludzie co przyjechali na wakacje z wizytą to nie są żadni parnterzy biznesowi dziadka tylko dalsza rodzina z Kanady - wyjaśniła zgodnie z prawdą powód tego fatalnego nieporozumienia, który właściwie sprowadzał się do tego, że chodziła z głową w chmurach i zdarzało jej się nie do końca kontaktować. Westchnęła, niby z wielkim oburzeniem, kiedy po raz drugi odmówił wzięcia udziału w bardzo ekscytującej grze, choć tak naprawdę spodziewała się takiej odpowiedzi; z wielką wdzięcznością wymalowaną na twarzy przyjęła przetransmutowane na znacznie wygodniejsze buty, a kiedy je zakładała zaczęła wyliczać podpowiedzi: - W porządku, sekretów nie mamy, to niech będzie... o czym śnisz najczęściej? Jakie pamiętasz najwcześniejsze wspomnienie? Jak sądzisz, czy gdyby psidwkaki nosiły spodnie, to tak na wszystkich czterech łapach czy tylko na tylnych? Wolałbyś nie widzieć czy nie słyszeć? - zarzuciła go pierwszymi pytaniami, które przyszły jej do głowy i na które nie kojarzyła, by znała odpowiedź; kompletne pierdoły, oczywiście, ale takie tematy lubiła najbardziej. Błahe i nieistotne. Jak mieszkańcy tego domu, którzy też absolutnie nie mieli już znaczenia, bo pewnie już dawno nie żyli; to jednak nie przeszkodziło jej w wyobrażaniu sobie, jak siedzą na ganku i krzątają na podwórku. Parsknęła śmiechem na odpowiedź Augusta, którego bolesny realizm jak zwykle sprowadzał ją na ziemię - ale entuzjazmu wcale nie studził. - ALBO duch arystokratki albo jakaś inna romantycznie udręczona dusza... chociaż, jak tak myślę, to bezdomny onanista wciągający jad bazyliszka całkiem się wpasowuje w tę definicję. Chcesz się przekonać? W razie czego szybko uciekniemy! - zaproponowała, w ogóle nie nauczona poprzednimi doświadczeniami, na przykład atakiem mimika z opuszczonej chaty w Norwegii, że zaglądanie w tego typu miejsca niekoniecznie należy do miłych i bezpiecznych przygód.
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
- Co to znaczy, że chcesz dodać pikanterii? - pytam ze zmarszczonymi brwiami, szczerze hm, powiedzmy że zaniepokojony tym co mówi Zoe. Oczywiście, dziewczyna zazwyczaj wypluwała z siebie tysiąc słów na minutę i zazwyczaj potrzebowałem chwili, żeby odsiać to co naprawdę m na myśli od wszystkiego co się nagadała. Teraz na przykład opowiadała kompletne farmazony dotyczące Gryfona, bo wolałbym sczeznąć niż wymieniać się z nim jakimikolwiek ploteczkami. Na dodatek Zosia sama sobie wkręciła, że coś takiego mogłoby się stać, odrobinę markotniejąc na koniec. - Zoe - mówię tylko i unoszę do góry znacząco brwi, by jej przypomnieć, że przecież nic takiego się nie stanie. Uśmiecham się krzywo na tą całą opowieść Zoe i kręcę głową, chociaż wszystko to brzmi bardzo w jej stylu. Brandonówna jest dziś wyjątkowo zdeterminowana, by wymusić ze mnie jakąś dłuższą niż zwykle pogawędkę, bo po chwili zarzuca mnie setką pytań. Przystępuję z nogi na nogę, próbując nadążyć za wszystkim czym zasypała przyjaciółka. - Nie słyszeć. Na tylnych, na przednich miałyby bluzkę - zaczynam od ostatniego i przechodzę zgrabnie do pytania na temat psidwaków, wyliczając na długich palcach wszystko na co odpowiadam. - Jak biegałem z Anubilisami w domu i jeden z nich mnie capnął... A miałem sam do nich nie chodzić...- zatrzymuję się kiedy pyta mnie o sny i nieśpiesznie drapię się po łysej głowie. - Nie śni mi się nigdy to samo. Zazwyczaj to takie rzeczy jak czytanie gazety magicznej... Często z kimś kogo znam - mówię nad tym ostatnim pytaniem najdłużej się zastanawiając. Tak dużo się nagadałem, aż cud że sobie gardziołka nie zdarłem. W międzyczasie robiłem wszystko, żeby ogarnąć Zosi buty i zmienić je na wygodniejsze. - Teraz ty - mówię nie kłopocząc się wcale z zadawaniem pytań, bo równie dobrze mogła odpowiedzieć na te błahostki, którymi zasypała i mnie. - Tylko jeśli jesteś na siłach - mruczę kiedy ta znowu rwie się do kolejnej przygody, chociaż przecież jeszcze nie wykurowała się odpowiednio z ostatniej. - Zobaczymy kto ma racje. Duch czy onanista - dodaję i wyciągam rękę do przyjaciółki, by wejść z nią za furtkę. W ręku trzymam mocno różdżkę, tak na wszelki wypadek.