Jej twarz rozświetlił szeroki uśmiech, gdy Jinx przystał na warunki zakładu. Bez swoich magicznych pantofelków był bezużyteczny w takich aktywnościach, a ona sama uważała się za niezwykle gibką i wysportowaną łanię, która miała o wiele więcej do wygrania – zresztą, nawet gdyby przegrała powinien w ramach pocieszenia w tym trudnym okresie zaproponować jej rozrywkę w postaci skorzystania na chociaż jeden dzień z talarii. – Sprzątanie odpada, przecież z was są takie czyścioszki, że nie ma co ogarniać – parsknęła, z ironią wytykając im skłonność do robienia syfu na każdym kroku, do którego zresztą już się zdążyła przyzwyczaić i traktowała go jako niezbędny element codzienności. – Za to rekwizyt z domu strachów brzmi jak coś, co nie dość, że pięknie ozdobi ostatni skrawek wolnej przestrzeni, ale i jednocześnie będzie świetnym pretekstem do opowiedzenia jak to z wielkim wrzaskiem wyleciałeś z tej chatki – z uśmiechem szturchnęła Rivera, a kiedy wyłapała, że Eugene spogląda najpierw na dom strachów, a potem na nią, machnęła tylko lekceważąco dłonią, szeleszcząc przy tym prześcieradłem. Może i wciąż z tyłu głowy czaiły jej się wspomnienia poprzedniej nocy duchów, kiedy z Murphym hasała wesoło po podobnym przybytku i zakończyła je z traumą stulecia spowodowaną zetknięciem się z boginem, ale nie widziała powodów, aby rezygnować teraz z jakiejkolwiek przyjemności czy okazji do dobrej zabawy, bo nawiedzały ją duchy przeszłości. – Jeśli sądzisz, że przyprowadzę jakąś potencjalną randkę do mieszkania, gdzie może natknąć się na was to się srogo mylisz. Także itemy zdobyte przez Szopa to najmniejszy problem w porównaniu do naszego wzajemnego towarzystwa w pakiecie – zachichotała i ruszyła w kierunku trampoliny. – Plan idealny – zgodziła się z Rakunem, nawet jeśli opowiedzenie żenującej historii wymagałoby od niej wspięcia się na wyżyny kreatywności, żeby uwzględnić taką, której jeszcze nie słyszeli. Z pomocą Jinxa wspięła się na atrakcję, uprzednio upewniając się, że na pewno zdjął swoje buty. – No to nakurwiamy – zawyrokowała i wykonała pierwszy skok. Każdy kolejny coraz bardziej oddalał ją od wszelkich atrakcji, wioski i problemów – szybowała ku górze i rozkoszowała się wiatrem we włosach, czując adrenalinę i satysfakcję, bo unosiła się w powietrzu bez konieczności posiadania skrzydeł, które wciąż były odległe, nawet jeśli nie miała pewności, że opanowanie zdolności animagii jakkolwiek ją do nich przybliży. Świat dookoła rozmywał się, a jedyne, co dostrzegała to wąskie smugi światła i co rusz migające sylwetki przyjaciół. Gdy w końcu wylądowała, z trudem powstrzymała odruch wymiotny; przysiadła na chwilę na ziemi, próbując dojść do siebie. – Zaraz się zrzygam – odpowiedziała przyjacielowi i przewróciła oczami na jego decyzję o podzieleniu się jakąś opowiastką przez wszystkich. Ta opowiedziana przez Jinxa wyjątkowo ją rozbawiła. – Kisnę, a więc to o tobie były te plotki, że jest jakiś ekshibicjonista w Gryffindorze. No nic, moja kolej. Chyba ci tego nie mówiłam, nie? Na pewno nie, bo do tej pory wypierdala mi żenometr jak o tym myślę. Z dwa lata temu próbowałam niezauważona czmychnąć do dormitorium. No jak ninja zapierdalałam po tych schodach, chowałam się za zbrojami i srałam w gacie, że ktoś mnie przyłapie, bo już było przed północą. A ja zasiedziałam się w kuchni u Irka, który mnie jakimś samogonem częstował. No i idę dziarsko, już mnie niewiele dzieli od pokoju wspólnego, a tu kurwa widzę, że ktoś ciśnie po korytarzu. Zerkam, a to wiecie, ciemno było, ja też aldente, ktoś niski w miarę, więc z marszu stwierdziłam, że to jakiś gówniarz też się pałęta. Więc na pewniaka zapierdalam dalej, jeszcze jak go mijałam to jak ostatni dzban zarzuciłam luzacko, że dobrze, że żadnego patrolu nie ma, bo wracam od Irka po kilku piwkach i żeby lepiej się kitrał, bo piętro niżej prefekci urzędują. O jak się zdziwiłam jak mi odpowiedział dość poważny głos, że docenia szczerość, ale że jutro dostanę szczegółowe informacje co do szlabanu. Zachichotałam jaki to nie jest zabawny i że wyrośnie jeszcze z niego niezły dowcipniś i poszłam do siebie, a rano dostałam sowę od Harringtona, że mam puchary polerować w izbie pamięci. Taka kurwa heca – podsumowała i zgarnęła od przyjaciela grzańca.
Kompletnie nie rozumiał co się dzieje, zwłaszcza gdy jeszcze w grę wszedł język francuski; wiedział tylko, że Vincent wyglądał na zestresowanego i zaczynał się coraz mocniej dystansować, co nie wpływało też najlepiej na automatycznie spinającego się przy tym Bee. Puchon zgarnął ostrożnie z powrotem swoje rzeczy, nie chcąc ich pogubić i szukając jakiegoś zajęcia dla swoich rąk, skoro czas na przytulanie - Merlinie, przytulał Vincenta Beulieu-Émeri - dobiegł końca. - Trochę w- żartuje pan? - Wyrwało mu się z niedowierzaniem, gdy wpatrywał się oszołomiony w tarczę podsuniętego mu zegarka. Rozejrzał się, szukając jakichś wyjaśnień, ale żadne nie nadchodziły. Najwyraźniej naprawdę stracił godzinę ze swojego życia w domu strachów, nie czując żadnej nadprogramowej sekundy, gdy przechodził przez ciężką kotarę. - Pewnie- pewnie tak, tak… - zgodził się dość odruchowo, pozerkując na pobliskie atrakcje w rozproszeniu, którego absolutnie nie mógł się teraz pozbyć. Magia potrafiła go nieźle zaskoczyć, ale zgubiony czuł się dopiero teraz, gdy dotarło do niego, że naprawdę musiał tkwić w jakimś dziwnym zawieszeniu przez całą godzinę. - …dobra - przytaknął, tę wizytówkę odbierając już jak najwyższą nagrodę, ostrożnie trzymając ją w palcach, jakby miała szansę się pokruszyć przy zbyt mocnym nacisku. Uniósł jeszcze nieco niepewne spojrzenie na ciemne tęczówki swojego rozmówcy i uśmiechnął się zupełnie odruchowo. - Dobrze. Odezwę się - obiecał nieco przytomniej, próbując nie brać do siebie, że Vincent miał go już zwyczajnie dość - zresztą nic dziwnego, skoro najwyraźniej czekał na niego przez godzinę… - Dziękuję panu bardzo, naprawdę. I było niesamowicie pana spotkać - dodał jeszcze, niby już postępując drobny krok w tył, ale potrzebując wyraźniejszego sygnału od samego Beaulieu-Émeri, by rzeczywiście się wycofać, spojrzeniem i tak jeszcze raz za razem przeczesując tłum w poszukiwaniu znajomego futra - okazało się to faktycznie dość pomocne, bo też dzięki temu znalazł @Basil Kane. - Heeeeej - przywitał się przeciągle, powolutku podchodząc do chłopaka, który kręcił się przy stoiskach z jakimiś napojami, w tym pewnie i grzańcami. - Jak bardzo zły jesteś? - Dopytał, nerwowo przytulając misia mocniej, nawet jeśli nie do końca potrafił ukryć dalej kryjący mu się w kącikach ust uśmiech; nie było go długo, znacznie dłużej niż podejrzewał, w końcu minęło trochę koło godziny, a on dopiero wracał do Ślizgona, z którym przecież tutaj przyszedł. - Mogę ci postawić grzańca na przeprosiny, chcesz?
Pojawiłam się na festynie pod sam koniec jednak bynajmniej nie w celach zabawy. Wiedziałam, że na podobnych uroczystościach odbywa się również handel rzeczami, które są co najmniej podejrzanego pochodzenia jednak nie są one oficjalnie zabronione. Mimo wszystko zależało mi na tym, by widziało mnie jak najmniej osób. Dlatego skradałam się teraz przez wyludniony już nieco plac w kierunku stoiska. Sprzedawca był równie podejrzany co jego towary. Niemniej był wyjątkowo usłużny. -Witam piękną panią. Proszę obejrzeć sobie moje towary. Mam wyjątkowo ciekawą kolekcję amuletów i talizmanów. Są one wyjątkowo przydatne jeśli chcemy poprawić swoje wyniki w dziedzinach magicznych. Kosztują jedyne sto galeonów za sztukę. -Hmmm... To ciekawe, chociaż trochę drogie. Czy ma pan coś co poprawi moje zdolności opieki nad magicznymi stworzeniami? -Oczywiście dobrodziejko - półgoblin zaczął grzebać wśród rozłożonych towarów i wyciągnął coś co wyglądało na kamyki. - Amulet z paznokci górskiego trolla. Życzy pani sobie zapakować czy będzie łaskawa nosić na szyi od razu? Trzeba mu było przyznać, że umie zadawać pytania. Niemniej jednak zapłaciłam mu umówioną kwotę i odeszłam od stanowiska zakładając amulet na szyję.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Zabłądził na tym festynie z trzy razy, zanim zdecydował, że to chyba pora złapać rozchodniaczka i zbierać kości do zamku. Przez chwilę jeszcze gdzieś wydawało mu się, mignęły mu te długie nogi w kabaretkach, które skusiły go, by sprawdzić, dokąd prowadzą te tory, ale zalotny duch, jak to duch, rozmył się gdzieś w tłumie. Bazyl przez chwilę pokrążył po swoich znajomkach ze Slytherinu, trochę robiąc głupie żarty, a trochę strasząc dzieciaki z Doliny, które nieroztropnie przyszły na festyn zobaczyć prawdziwe strachy. Nie miał jakoś specjalnie już humoru na te zabawy, trochę robił się śpiący, a trochę głodny, z tego wszystkiego zaczął się nawet wkurwiać. Gdzie jego sekretny skrót do kuchni, żeby wyżebrać od skrzatów dyniowe ciasteczka?! Rozejrzał się za sekcją kateringu, był bowiem pewien, że podczas swojej tułaczki widział gdzieś takową, a kiszki mu marsza grały. Minął stoisko z pamiątkami, ubolewając nad tym, że Madame Manyu nie miała żadnej książki w swojej ofercie poza tą do gotowania i zatrzymał przy stoisku z grzanym winem i ciastkami, wyciągając z kieszeni i odliczając galeony na trochę łakomstwa przed drogą z powrotem do zamku. Musiał wracać na noc, ale nikt nie mówił, że musiał wracać trzeźwy. Kiedy w kolejce przyszła jego, cóż, kolej, usłyszał za plecami znajome, urocze "heeej" dziwnie przepraszającym tonem. Zmarszczył brwi w nieukrywanym niezadowoleniu, bo Bazyl się nie szczypał i jak mu coś nie pasowało, to się z tym uzewnętrzniał z ochotą jak wściekle bzycząca pszczoła. Obejrzał się ze zmrużonymi oczami, dostrzegając Valentine'a z jego wielkim miśkiem i na domiar wszystkiego jeszcze się skrzywił. - O prosze, kto sobie przypomniał o starym Bazylu. - cmoknął, unosząc brwi. Niech go kule biją, jak można być tak uroczym człowiekiem.- Zły? O co. O to, że mnie wyciągasz na imprezę, a potem zostawiasz samego? Przecież nie ma o co. - zadarł obrażony nos i spojrzał na menu- Sam sobie kupię. - burknął, po czym zamówił ciastko i dwa grzańce, bo skoro Bee się jednak odnalazł cały i zdrowy, to chciał być tym dobrym kolegą i o niego zadbać. Podał mu jeden z parujących kubeczków w czarne koty przeskakujące przez śmiejące się dynie, po czym wziął swój i pachnące cynamonem, wielkie ciastko przypominające stracha na wróble, który usilnie próbował się z Bazylowej ręki wyrwać. - Miałeś od razu jakieś zadanie rekrutacyjne, że Cię na tyle wsiorbało, czy to CV pisałeś mu rylcem w skórze na plecach, żeby nie zapomniał?
- Baaaaaas - jęknął, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że nie znajduje się na najlepszej pozycji, bo przecież naprawdę wystawił chłopaka na zdecydowanie zbyt długo, by móc się bronić samym przekazywaniem CV. - Przepraszam, to było głupio, ale tak strasznie nie chciałem zaprzepaścić tej okazji - wyjaśnił ostrożnie, zgarniając grzańca z jeszcze większym poczuciem winy, bo teraz dodatkowo był winny Ślizgonowi pieniądze, co już w ogóle było przesadą. - Nie no... trochę taka rozmowa rekrutacyjna, tak myślę, no i musiałem się wytłumaczyć dlaczego go tak zagaduję na randomowym evencie i- i poszliśmy do domu strachów, bo trochę nie wiedziałem jak mu odmówić, no bo nie chciałem być tchórzem, a potem się okazało, że utknąłem tam na godzinę - wyjaśnił szybko, marszcząc brwi, bo sam słyszał jak głupio i nierealnie to brzmi - z drugiej strony, Basilowi bliższe było magiczne życie, więc może dla niego nie było to tak kosmiczne. - Czego ja w ogóle nie poczułem, w sensie tej godziny. Nie wiem. W każdym razie, naprawdę przepraszam, nie chciałem cię tak wystawiać, nie zrobię tak więcej, choćby pan Beaulieu-Émeri miał mnie przyjąć do pracy tu i teraz - oświadczył uroczyście, a jednak ściszając przy tym nieco głos, jakby wspominany czarodziej miał nagle pojawić się tuż obok i zabrać mu tę "odrzuconą" szansę sprzed nosa. - Wybaczysz mi troszkę?...
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Słuchał tych niejasnych wyjaśnień piąte przez dziesiąte, bo nie wiadomo co Valentine musiałby mu powiedzieć, żeby się Bazyl od-zezłościł. Może jakby go wciągnęło bagno, albo przyszedł w rzeczywiście podartych gatkach, bo go napadł pustnik, albo coś, to by bazylowe serce węża zmiękło, ale tak? Jeszcze poszedł z nim do domu strachów, do którego Bazyl chciał z nim iść? Był oburzony! Na całe szczęście miał twarz z kamienia i jedynie bardziej się skrzywił na to tłumaczenie. - Meh. - machnął ręką, bo dość już szczempić ryja o tym domu strachów, wiercić mu dziurę w brzuchu, kiedy on specjalnie nie poszedł na inne atrakcje, bo chciał na nie iść z Bee. Odgryzł ciasteczkowemu strachowi głowę, co jednak nie powstrzymało cukierniczego wyrobu, przed dalszymi próbami uwolnienia się z uścisku jego palców- Tak się już nie zarzekaj - uniósł brwi na tę kuriozalną obietnicę- jak Ci przyjdzie tu dać pracę od progu, to w podskokach masz pobiec i mu ładnie podziękować. - łyknął grzańca, rozglądając się za jakimiś stolikami, albo ławeczkami, bo mu już trochę nogi w dupę właziły od tego błąkania się między stoiskami, straganami i atrakcjami. Podeszli kawałek obok strefy gastronomicznej i Bazyl przycupnął sobie na kamieniu, jak to na gargulca przystało i zwrócił spojrzenie dwubarwnych tęczówek na puchona. - Zastanowię się, Bee. - powiedział zadziwiająco szczerze. Prawdopodobnie będzie chował tę urazę w sercu przez najbliższe dwadzieścia lat, jak to Bazyl, ale czy w związku z tym rozżaleniem coś zrobi? Prawdopodobnie nic. Prawdopodobnie. -Nie za ostry? - zapytał, wskazując podbródkiem na grzańca. Na jego gusta było za dużo cynamonu, przez co trochę paliło w gardło przy przełykaniu, ale zaraz zagryzał ciastkiem, więc dało się znieść- Spróbuj. Tylko trzymaj mocno, bo ucieknie. - podstawił mu bezgłowego stracha pod nos.
Ulga pojawiła się na twarzy Amerykanki, gdy Payton zapewnił, że nie ucierpiał podczas ich szalonej przejażdżki. Gdyby coś się stało, bardzo by siebie winiła, bo w końcu to ona go zapraszała na halloweenowy festyn. Wyglądało na to, że te czarodziejskie są jeszcze bardziej podkręcone i cholera wie, co ich może spotkać. Na mugolskich festiwalach Ariadne przynajmniej zawsze miała pewność, że atrapy duchów to serio atrapy, a nie duchy. - Jestem strasznym tchórzem - Ariadne zaśmiała się nerwowo, ewidentnie zawstydzona tym, jak bardzo się tych płomieni wystraszyła. Dalej pozostawała porządnie roztrzęsiona i niespokojna. Zawsze uważała, że brakuje jej odwagi, a stres, jaki odczuwała podczas swojej pierwszej aurorskiej misji niemal doprowadził dziewczynę do omdlenia. Jednak zdobyła wtedy przydatne informacje, dowód, a do tego nie wzbudziła niczyich podejrzeń pomimo wymachiwania odznaką. Uznawała to za głupie szczęście, ale gdzieś w głębi podświadomości czuła, że gdy chce to potrafi wykazać się nie lada mężnością. Tylko że posiadała niezbyt wielką pewność siebie i we własnych oczach zwykle wypadała blado. - Może nie próbujmy pozostałych przejażdżek. - poprosiła nieśmiało. Jakoś całkowicie przeszła Ariadne ochota na ryzykowanie kolejnego wpadnięcia w płomienie. Zmusiłaby się, gdyby Paytonowi zależało, ale chłopak chyba fanem tego mrocznego święta nie był. Na stoisku z eliksirami nie stało się nic złego, więc mogli trochę tutaj postać. Ariadne wcinała watę ze smakiem, przyglądając się kolorowemu niebu, gdy Payton pokazał jej swój flakonik. - No ja bym się obraziła, przecież Ty wcale nie potrzebujesz żadnych eliksirów piękna, Payton. - uśmiechnęłaby się, gdyby już nie była bardzo uśmiechnięta. Mówiła to żartobliwie, ale jednak szczerze. Za każdym razem, gdy widziała Kingstona, porażała ją zadbana uroda i uwodzicielski uśmiech chłopaka. - To jakiś fortel, bo nic się nie zmieniło. Zapewniła, zatapiając się na moment w oczach Paytona. Wypuszczone spomiędzy pomalowanych na czerwono warg westchnienie sugerowało, że eliksir jednak nie był ściemą. Mogłaby teraz wpatrywać się w Kingstona bez przerwy. Z chęcią przysunęłaby się też bliżej, aby mógł objąć ją ramieniem... Wyprzedził Ariadne w tym zamiarze, chowając się za jej plecami. - Odczepcie się, on jest tu ze mną. - wymamrotała "gniewnie" w stronę gapiących się na Paya klaunów. Niech sobie kogoś innego wypatrzą, bo tu jasnowłosa była pierwsza! Wyprostowała się, aby sprawiać wrażenie większej. Zamierzała bronić swojego towarzysza. Co prawda, jeśli klauny wyszłyby teraz z ram malowideł, to nie wiadomo kto zwiewałby szybciej: Pay czy Ariadne. Niemalże podskoczyła, gdy obok ich dwójki pojawili się inni uczestnicy festynu, dlatego że jeden wyglądał jak przerośnięty lew. Wystraszona w pierwszym odruchu zamieniła się z Kingstonem miejscami, wtulając się w plecy chłopaka. Co to do diabła było? Kompletnie nie połapała się, że to czyjeś przebranie, dopóki nie odezwał się jakiś nieznajomy. Przy ogromnej bestii czuła się bardzo onieśmielona. - Dobry wieczór, Ariadne Wickens. - bąknęła więc do tych obcych ludzi, próbując zerknąć na twarz Paytona kątem oka. Może to jacyś jego przyjaciele...?
Payton Kingston III
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.83
C. szczególne : no więc odstające uszy i mina księcia, a także okulary na nosie dla lansu w sensie, żeby mądrzej wyglądać, zawsze pachnie inaczej bo kocha olejki, perfumy i takie rzeczy
Na pewno w porównaniu z Paytonem nikt nie był większym tchórzem od niego. Całkowicie przyjął z ulgą i nawet ochoczo przytaknął, gdy Ariadne zaproponowała, żeby już nie próbowali pozostałych przejażdżek. Oh Merlinie nie będę grzeszył przez następny tydzień. - No właśnie. - Pokiwał głową, wdzięczny za słowa Wickens, która poparła to, że Kingston powinien się obrazić na babę, wręczającą mu eliksir piękna i czaru. Wypita fiolka prawie przyprawiła go o zawał, nienawidził klaunów. Zresztą kto je lubił, ale jak tak Ariadne postanowiła go bronić przed wymalowanymi rysunkami dziwnie się gapiącymi, uśmiechnął się i nawet mu przeszedł lęk przed tym, że jakieś dziwne stwory, obrazki czy figury mogły go chcieć zaciągnąć w jakieś krzaki i zerżnąć. - No właśnie! - Ponownie powtórzy to jedno słowo, ale tym razem brzmiało ono jak dopingowanie Wickens, a nie stwierdzenie faktu, że jest olśniewający. Przez krótki moment, gdy tak na nowo zwrócił swoją uwagę na Ariadne, a ta wpatrywała się w niego, niczym pod wpływem uroku wili, myślał, że w końcu ich usta się złączą w iście delikatnym pocałunku, aby przejść do bardziej gorącego namiętnego... No ale chuj przyszedł Drake i zepsuł idealny moment. Payton z chęcią by go opierdolił albo kazałby mu spadać, ale gdy zobaczył @Drake Lilac to całkowicie zignorował niemal jego towarzysza @Wacław Wodzirej. Te eliksiry piękna i czaru, ah. - Drake nie możesz wyglądać lepiej ode mnie przy mojej lady. - Oburzył się i strzelił focha, myśląc o tym, że gdyby podążał za tradycją raz dziewczynka, racz chłopaczek, to kazałby zrzucać futro Lilacowi i zaciągnąłby go do najbliższego krzaku. - Madame. - Zwrócił się do Airadne. - Ten olbrzym to Drake, mój kumpel z ławki, a ten to eee... jakaś przyzwoitka. Jaki Ty stary miałeś na imię? - Zwrócił się do @Wacław Wodzirej, który postanowił przechylić szkiełko z substancją nieznanego pochodzenia. - Nie pij tego! - Tylko tyle zdążył powiedzieć, ale było już po sprawie. - Wacław... A no tak, a to Wacław, coś Ty se z kudłami zrobił? - Kingston zmrużył oczy, przyglądając się dziwnemu efektowi napoju, który wypił puchon. Czy Wodzirej i fryzjer mieli ze sobą coś wspólnego? No cóż... Nie miał pojęcia, jak Drake takie ciacho może zadawać się z takim Wackiem.
Cóż, przestraszenie Ari było szczerze mówiąc mimowolne i zrobił to całkowicie niechcący. Z drugiej strony kiedy zabierał się za ten kostium to miał nadzieję że tak może być. Podkreślało to jak bardzo ten strój mu wyszedł. Mimo wszystko starał się zachowywać tak samo przyjacielsko jak zazwyczaj. W końcu tej nocy liczyła się dobra zabawa przeplatana z leciutkim strachem. Uśmiechnął się do Paytona i szczerze chciał odpowiedzieć normalnie, ale doskonale wiedział co wyjdzie z jego próby komunikacji werbalnej. Szczerze to nie spodziewał się że Payton się z kimś umawia. A może po prostu mu to gdzieś umknęło? Szybko naskrobał na kartce odpowiedź dla Ari. -Drake Lilac, miło mi poznać. - Był w takim nastroju że z chęcią by powiedział dużo więcej, ale nie miałoby to tak idealnego wydźwięku gdyby to tylko napisał. Jego uwagę skutecznie ponownie w całości zebrał Wacuś, który... Coś wypił i jego włosy zachowywały się jak te węże którym w Arabii czarodziej grał na flecie, a one tańczyły. Nawet jeśli były nieco przysłonięte przez jego czapkę. - Pasują Ci Nawet.
Strachy budzą się ze snu, grozy cień spowija tłum, mrok kryjówkę daje złu, co ostrzy już szpony swe.
Choć każdy mógłby przysiąc, że minęło już o wiele więcej czasu nic powinno, to Noc Duchów w końcu dobiegała końca. Najmroczniejsza część nocy właśnie nadchodziła - a madame prowadząca jarmark była na nią wyraźnie przygotowana.
Kiedy księżyc schował swą bladą twarz za chmurami, a pierwsze promienie słońca nie myślały jeszcze nawet o tym, by nieśmiało wyglądać zza wschodniego horyzontu na terenie całego festynu rozbłysły pochodnie palące się tęczowym ogniem i rzucając równie kolorowy blask na okolicę, nadając jej dzikiego, baśniowego kolorytu.
Dodatkowo, z centralnego namiotu zaczął wynurzać się przedziwny korowód - kilkanaście osób, pracowników festynu, z madame Mainyu na czele. Każde z nich trzymało przed sobą sporą tykę, które razem stanowiły rusztowanie dla olbrzymiej podobizny bezskrzydłego smoka, podobnego do tego z baśni z dalekiego wschodu. Ten jednak miał twarz iście diabelską, wykrzywioną w nienawistnym grymasie, a zaklęte, rubinowe oczy błyskały cały czas w świetle zaklętego ognia oraz iskier wydobywających się z jego nozdrzy. Zamiast łusek figura miała szklane lub srebrne płytki, które odbijały w sobie wszystkie barwy, dodatkowo je jeszcze zmieniając, wykrzywiając i przekształcając w dziwaczne pętle, niegeometryczne figury i wwiercające się w umysły świdry, przyprawiające wszystkich o tajemniczą senność a cały świat zaczyna wirować.
Lśniące oczy? Zwykły trik!
Przecież nikt tu nie knuje Jak czarami spętać cię...
Wszyscy uczestnicy szampańskiej zabawy budzą się następnego dnia około południa w przeróżnych miejscach - część z nich w swoich własnych dormitoriach lub łóżeczkach, inni na ławkach w hogsmeadzkim parku, jeszcze inni przykryci paroma starymi kartonami w zaułkach pomiędzy sklepami na głównej ulicy wioski. Wszystko wydawałoby się być w porządku gdyby nie to, że wszyscy "zaopatrzyli się" nie tylko w amnezję dotyczącą ostatnich paru godzin, ale również parę fantów, których pochodzenia mogli się jedynie domyślać.