Urocza ścieżka, ciągnąca się przez cały park. Co jakiś czas na jej uboczu znajdują się wygodne ławeczki, na których można przysiąść, by spędzić trochę czasu na świeżym powietrzu i posłuchać radosnych treli ptaków. Nie brakuje tu roju bzyczków, much siatłoskrzydłych, pary zakochanych memortków czy na krańcu parku drzewa opanowanego przez chochliki kornwalijskie. Uwaga też na niuchacze, podobno gdzieś nieopodal znajduje się ich nora.
ozdabianie ścieżki:
Ozdabianie głównej ścieżki
Kwiaty, wianki i girlandy, majowe bukiety i miniaturki wiklinowych kukieł, to wszystko czeka, żeby zostać rozwieszone wzdłuż całej głównej ścieżki! Czas udekorować park tak, by nawet leśne istoty widziały z daleka, że czarodzieje obchodzą Beltane!
Przez całą długość tej alejki porozstawiane są kosze z najróżniejszymi ozdobami. Uliczni muzycy przygrywają celtyckie rytmy, wróżki latają rozwieszając kwiaty na lampach, ławkach i wszystkim, co może zostać ozdobione. Oczywiście każdego przechodnia też zaciągają do pomocy! Chce się mieć piękne Beltane? Trzeba je sobie przygotować!
Rzut k6 na ozdabianie:
1 Magiczna drabina wydawała się dobrym pomysłem, wydłuża się i chodzi tam, gdzie akurat chcesz coś powiesić. Tylko że ta twoja jest fanką wyścigów i mocnych wrażeń, co chwila gdzieś cię ponosząc lub wystrzeliwując zbyt gwałtownie i wysoko.
Rzut k6 co kolejkę:
Parzysta - gratulacje! Choć to nie było łatwe przy jej najnowszym wybryku, udaje ci się utrzymać! Nieparzysta - niestety, ten trick wziął cię z zaskoczenia i spadasz z drabiny! Nie, drabinie wcale nie jest przykro.
2 Jeżeli wianki są magiczne, powinni o tym wcześniej ostrzegać, prawda? Cóż, nie zrobili tego... I ta magia jak widać cię dotknęła. Z twoich paznokci wyrastają kwiaty, a wszystko co chcesz łapać czy podnieść jest nimi oplatane. Jeżeli przedmiot jest zbyt ciężki, żeby utrzymać się na łodygach, upada, wyrywając za sobą kwiatki. Tak, boli to jak wyrwanie paznokcia! 3 Wśród wszystkich ozdób dostrzegasz jajeczną pozytywkę! Skoro ktoś ją tu zostawił, znaczy, że już jej nie potrzebował, prawda? Możesz zatrzymać przedmiot! Koniecznie upomnij się o przedmiot w odpowiednim temacie! 4 Wróżki szaleją wszędzie! Tym razem jednak ich psoty całkiem ci pomogły, chyba musiały wziąć bardzo na poważnie to przystrajanie, bo wyczarowały ci skrzydła! I to nie byle jakie! Z twoich pleców wyrastają skrzydełka jak u hipnotyki mesmeri ze wszystkimi ich właściwościami. Możesz spróbować zahipnotyzować kogoś: Wraz z hipnotyzowaną osobą rzucacie 2k6, osoba o wyższym wyniku wygrywa. Jeżeli hipnotyzujący wygrał - osoba hipnotyzowana jest pod wpływem hipnotyzującego przez jedną swoją kolejkę. Hipnotyzujący może w następnej spróbować po raz kolejny ją zahipnotyzować. Jeżeli osoba hipnotyzowana wygrała - opiera się hipnozie i, co więcej, nie da się jej już zahipnotyzować! 5 Spośród kwietnych ozdób wyskoczył na ciebie maratus!
Rzut k6, by zobaczyć co się stało:
Parzysta - Maratus nie jest zachwycony, że grzebiesz w jego kwiatkach! Kąsa cię halucynogennym jadem i to kilka razy, przez co wszystko nabiera przesyconych barw i faluje! Nieparzysta - Maratus zdaje się akceptować twoje towarzystwo, a chyba nawet cię polubił! Wskakuje ci na ramię jak papuga i powtarza za tobą każde słowo!
6 Przypałętał się do ciebie całkiem przyjacielski żabert, który bardzo chce ci pomagać. Cóż, co cztery ręce to nie dwie, a on bardzo sprawnie porusza się po drzewach i wiesza razem z tobą girlandy! I tylko czasami za bardzo interesuje się twoją różdżką...
Rzut k6 co kolejkę:
Parzysta - widzisz, że żabert zasadza się na twoją różdżkę i w porę jej dobywasz, żeby pokazać mu jakieś magiczne zaklęcie i na chwilę zaspokoić jego ciekawość. Nieparzysta - żabert nie tylko sprawnie wiesza girlandy, ale z równą wprawą wykrada różdżki! Właśnie udało mu się ją zabrać i teraz próbuje samodzielnie coś wyczarować, machając nią na prawo i lewo!
Miłej zabawy i powodzenia!
Autor
Wiadomość
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Nie należało zostawiać ich w dwójkę, bo wpadały im do głowy tak głupie pomysły, że było to aż trudne do opisania, a najgorsze w tym wszystkim było to, że tak naprawdę doskonale się w tym wszystkim bawili. Zachowywali się, jakby nic ich w życiu nie interesowało, jakby ich życie było bardzo łatwo przepuszczalne przez palce, ale to właściwie jej odpowiadało. Maxowi też, bo nie myślał, a ona zwyczajnie płynęła, zwyczajnie miała to, co chciała, miała szczęście, miała to szaleństwo, jakie nie pozwalało jej zatrzymać się nawet na chwilę. Wtedy miałaby czas, żeby spojrzeć na siebie, na swoje decyzje i raz jeszcze przygotować wywar żywej śmierci, by sprawdzić, czy nadal pamiętała, jak to zrobić i by osiągnąć jeszcze lepszy wynik, niż wcześniej. - Merlinie, to najwspanialsza pochwała, jaką może usłyszeć kucharz – stwierdziła z przejęciem, przeciągając słowa i niemalże sapnęła, brzmiąc, jakby mówiła na jednym wdechu, co właściwie było całkiem możliwe. Zaraz też uśmiechnęła się uroczo, podkreślając w ten sposób, że naprawdę nie mogła zdradzać niektórych tajemnic, że musiała po prostu pozwolić na to, żeby wszystko, co ją otaczało, popłynęło swoją drogą. Ponieważ jednak umieli z Maxem doskonale się wydurniać, była pewna, że zaraz postawi jej takie pytanie albo rzuci takim stwierdzeniem, że dosłownie wszyscy dookoła nich postanowią przekonać się, o co chodziło i była pewna, że nie minie chwila, a jej wymyślony przepis poszybuje w dal. - Dynia sama w sobie jest dość mdła, więc warto dodać do niej, ależ tak, papryczkę chili. I oczywiście pieprz, najlepiej świeżo zmielony, wtedy smak jest o wiele bardziej wyrazisty, ale nie odpowiada to wszystkim i to również dość ograniczające, więc osobiście proponuję bardzo tłustą śmietanę, grzanki z ziołami albo czosnkiem, dla podkreślenia ich wyrazistości i soczysty, wysmażony boczek – powiedziała, jakby doskonale wiedziała, co mówi i to akurat mogło być prawdą, bo mimo wszystko znała się na gotowaniu, a przeniesienie części przepisu z jednego dania do drugiego nigdy nie było dla niej szczególnie trudne. Po prostu łączyła to, szukając odpowiedniego smaku i tyle, cała tajemnica!
+
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
On tam był innego zdania. POWINNO się ich zostawiać w dwójkę, bo wtedy przynajmniej mogli się zabawić i odciągnąć swoje myśli od innych rzeczy. Co prawda było to tylko rozwiązanie chwilowe, ale lepsze takie niż żadne. Teraz jedyne, co było w jego głowie, to gorączkowe szukanie jak udowodnić, że wiedział cokolwiek o gotowaniu by ich scenka była jak najbardziej realna. -Twoje potrawy zasługują na każdą pochwałę i nagrodę. Czekam niecierpliwię na tegoroczną Galę Złotej Chochli. - Pierdolił sobie dalej, nawet nie wiedząc, czy takie wyróżnienie istniało. Jak znał jednak magiczny świat, to na pewno wymyślili już coś o równie durnej nazwie. Nie wychodził z roli, zapatrzonego w talenty Carly fana widząc, jak bardzo ich szopka udzielała się innym. Tu i ówdzie błyskały flesze, bo jakieś geniusze próbowały zrobić jej zdjęcia z ukrycia, a inni szykowali się do zapisywania przepisów, jakie mogli zaraz podsłuchać. -Na pewno skorzystam. Właściwie, to już zaraz popędzę do domu i zajmę się przygotowywaniem kremu z dyni. Jestem pewien, że z tym boczkiem wyjdzie wyśmienicie. - Zapewniał ją gorliwie, zamierzając wlecieć do jakiegoś spożywczaka, bo teraz to już narobiła mu ochoty na ten wysmażony boczek, chociaż niekoniecznie może w otoczeniu całej reszty. -O, cholibka, czas mnie goni, już jestem spóźniony do pracy. Ogromnie dziękuję, że poświęciłaś mi te kilka chwil swojego cennego czasu. Do zobaczenia na degustacji, na pewno się pojawię! - Niestety, ale ta część jego aktu była prawdziwa. Gdy spojrzał na zegarek zorientował się, że już dawno powinien być w "Luxie". Zbyt mocno wkręcił się w tę zabawę, a że teraz nie myślał aż tak logicznie, to na odchodne ucałował jeszcze Carly w policzek i już zniknął, pojawiając się kilka sekund później w Londynie.
//zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
| lot Siatkoskrzydłem | Miło jest wrócić z pracy znacznie mniejszym autem niż potężny i masywny Żądlibus. Póki nie rozpędzał się to autko jedynie przyjemnie buczało niczym drzemiące dzikie zwierzę śniące o gonitwie za wiewiórką. W głównej mierze trasę pokonywał w powietrzu, ochoczo korzystając z całkiem dobrze dopracowanej funkcji latania. Nie miał ruchu na drodze, omijał jedynie klucze lecących kaczomoranów choć z reguły same uskakiwały gdy postanawiał zniżać lot w poszukiwaniu szosy. Wycieraczki pracowały bo pomimo czaru odpychającego część zimnego rzęsistego deszczu przedostawała się na maskę. Tak entuzjastycznie reagował na te małe odkrycia jakim jest myśl "zmieszczę się w tej uliczce!" co przy masywnym camperze było niemożliwe. Leciał stosunkowo nisko w poszukiwaniu miejsca do zjechania na ulicę i w tym momencie w parku zobaczył znajomą głowę. Z racji, że padał deszcz ze śniegiem spodziewał się, że takowy spacer nie mógł należeć do przyjemnych doświadczeń. Ba, śmiał podejrzewać, że wracający dokądś Krukon nie spodziewał się takiej zmiany pogody w momencie, gdy opuszczał suchy, ciepły zamek. Tryknął raz klaksonem aby uprzedzić o swojej obecności i kilka kaszlnięć silnika później wylądował na chodniku. Koła auta czknęły gdy zderzyły się z podłożem. Nacisnął hamulec i zatrzymał się jakieś dwa metry od chłopaka. Rozpoznał w nim tego czerwieniejącego się gadułę Iana, który potrafił irytować swoim sposobem bycia ale ogólnie wydawał się niegroźny. Pochylił się przez siedzenie pasażera i otworzył drzwiczki na oścież. - Wskakuj, podrzucę cię do zamku. Pogoda będzie gorsza, zapewniam. Wskaźnik metorologiczny ostrzega przed wyładowaniami elektrostatycznymi jakieś dwa kilometry na zachód. A jeszcze kwadrans temu miały miejsce cztery kilometry stąd. - od razu podał mu argument optujący za tym aby jednak schował się w ciepłym i suchym autku. Znacznie szybciej uciekną przed kiepską pogodą drogą lotną. Poganiał go skinieniem głowy bo im dłużej były otwarte drzwiczki tym ogrzewanie samochodowe dyszało jakby właśnie uprawiało seks. Lepiej oszczędzić im tych zawodzeń więc liczył, że Ian posłucha swojego krukońskiego rozsądku i wsiądzie do środka.
Zasady znajdują się TUTAJ. Kostki rzucacie w klasycznym temacie. W razie pytań zapraszamy do obecnych Mistrzów Gry. Życzymy wszystkim udanej zabawy!
Kod
Kod:
<zgss> Zestaw: </zgss> Z metalu/z kamieni szlachetnych/zwykły <zgss> Runda: </zgss> I/II/III <zgss> Odległość rzutu: </zgss> Tu podlinkuj i napisz wynik rzutu <zgss> Zdarzenie losowe: </zgss> Tu podlinkuj i napisz wynik rzutu <zgss> Dorzut: </zgss> Tu podlinkuj i napisz wynik rzutu <zgss> Oplucie: </zgss> Tak/Nie. W wypadku oplucia podlinkuj i efekt rzutu adekwatny do Twojego zestawu <zgss> Suma punktów: </zgss> Wpisz liczbę punktów uzyskaną ze wszystkich dotychczasowych rund (odległość +/- modyfikatory)
______________________
Tuilelaith Brennan
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : wysoki wzrost, lekko wystające przednie zęby, zamiłowanie do błyskotek, zapach kwiatowych perfum, głęboka blizna na łydce po wycięciu obscero
Zestaw: z kamieni szlachetnych Runda: I Odległość rzutu: 4 pkt Zdarzenie losowe: n/d Dorzut: n/d Oplucie: n/d Suma punktów: 4 pkt
Nie ekscytowała się dotychczas zbytnio rozgrywkami gargulek, ot, kolejna czarodziejska gierka. Jej rodziny brat był mistrzem tej gry i notorycznie wygrywał ze wszystkim, kogo wyzywał na pojedynek, a kilka porażek w konfrontacji ze starszym rodzeństwem potrafiło w końcu skutecznie zniechęcać. W tym roku, zgodnie z obietnicą postawioną sobie po wyjściu z Munga, Tuile zdecydowała jednak, że będzie się dobrze bawić niezależnie od stojących jej na drodze przeszkód. Tym sposobem znalazła się właśnie w pięknej okolicy Hogsmeade, gdzie miała stawić się na swój pierwszy turniej gargulek. Do własnego użytku trafił jej się zestaw z kamieni szlachetnych, całkiem odpowiedni jak na prawie że księżniczkę z czarodziejskiego rodu z tradycjami. Nigdy dotąd się dotychczas za taką nie uważała, ale rozmowa z Nakirem w Dolinie uświadomiła jej parę rzeczy, a mianowicie to, że na pewno niektórzy mogli ją w ten sposób postrzegać, nieważne, jak bardzo starała się nie wywyższać. Jej dzisiejszą przeciwniczką była znana jej z widzenia Gryfonka. Nigdy w sumie nie miała okazji osobiście z nią porozmawiać, ale dziewczyna była na tyle rozpoznawalna, że nie sposób byłoby jej nie poznać. - Hejka... Tuilelaith - przywitała się, przy okazji na wszelki wypadek się przedstawiając. - Powodzenia w rozgrywce! - rzekła kurtuazyjnie, posyłając konkurentce motywacyjny uśmiech. Chciała, by była to zdrowa rywalizacja.
Zestaw: zwykły Runda: I Odległość rzutu: 6 Zdarzenie losowe: 2 - nic Dorzut: - Oplucie: - Suma punktów: 6pkt
Lubiła grać w gargulki i jak była młodsza, w którymś momencie grała w nie na tyle dużo, że mogło to z zewnątrz wyglądać jak prawdziwy problem. Później przyszło jednak dorosłe, a przynajmniej doroślejsze życie i zabrakło jej już czasu na podobne zabawy. Dlatego też dowiedziawszy się o rozgrywkach, bez większego wahania postanowiła się zgłosić. Zyskanie wolnego czasu wieczorami wiązało się z tym, że mogła wziąć w końcu głębszy oddech i zwolnić, gargulki były więc dodatkowym sposobem, dzięki któremu mogła się rozerwać. Oczywiście znalazłaby kilka lepszych, ale w tej kwestii nie zamierzała narzekać. Jedynie przeszkadzał jej fakt, że grali na zewnątrz w styczniu - zabolałoby ich, gdyby namalowali magicznie pole do gry na posadzce w jakiejś komnacie z kominkiem? Zjawiła się na miejscu i tylko minutki brakowało, by była spóźniona i oddała mecz walkowerem. Uśmiechnęła się do swojej przeciwniczki, którą też kojarzyła wyłącznie z widzenia - głównie przez wzrost, nie dało się nie zwrócić uwagę na tak wysoką, ładną dziewczynę. - Hej, Kate - odwzajemniła kurtuazje na wypadek, gdyby nie miała pojęcia, z kim przyszło jej się zmierzyć w dzisiejszej grze. - Tobie też życzę powodzenia! Raaany, wieki nie grałam - stwierdziła, uśmiechając się do Tuilelaith, kiedy ta wykonywała swój ruch. - Fajne te twoje gargulki, fancy - zwróciła uwagę na zestaw z kamieni szlachetnych. Ona miała ten najzwyklejszy, ale to wcale nie znaczyło, że miał być w czymś gorszy! Pierwszą kulkę posłała bardzo dobrym torem na tyle celnie, że znalazła się tuż przy białej kulce.
Zestaw: z kamieni szlachetnych Runda: II Odległość rzutu: 1 pkt Zdarzenie losowe: 2, brak wpływu na rozgrywkę Dorzut: n/d Oplucie: n/d Suma punktów: 5 pkt
Już na starcie Kate miała nad nią przewagę, co jednak nie wywołało negatywnych odczuć u Ślizgonki. Nawet przy swoich problemach z percepcją samej siebie nie była w stanie oskarżać siebie o bycie niedorajdą, jeżeli chodziło o tego typu gry. Wchodziło to w grę w zupełnie odmiennych okolicznościach, tam, gdzie wkraczał wszechwiedzący autorytet. To była jednak zupełnie nieszkodliwa gierka i Tuile przyszła tu, żeby się rozerwać. - Dzięki - wyszczerzyła się i wykonała swój ruch może nieco zbyt prędko, co sprawiło, że wypadł marnie - ale jak widzisz, Twój jest o wiele bardziej funkcjonalny! - Zaśmiała się, bo co innego miałaby zrobić? Przynajmniej nie została za karę opluta przez gargulki, przynajmniej na razie. Podskórnie wyczuwała nadchodzącą porażkę i już godziła się na to, że zostanie oblana znaną już z autopsji obrzydliwą breją przez swoje jakże arystokratyczne kulki. To była jedyna nieprzyjemna część tej gry.
______________________
I know i'm not the center of the universe but you keep spinning around me just the same
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku, leworęczność
Zestaw: zwykły Runda: II Odległość rzutu: 1 Zdarzenie losowe: 6 - nic Dorzut: - Oplucie: - Suma punktów: 7pkt
Mimo pierwszego dość sporego sukcesu w rozgrywce, Kate nie nastawiała się z góry na wygraną. Tuile miała jeszcze spore szanse, by ją wyprzedzić, szczególnie ze względu na kolejny rzut w wykonaniu Gryfonki, który w porównaniu z poprzednim wołał o pomstę do nieba. Może jednak podświadomie obrosła w piórka? Skrzywiła się nieco, gdy jej kulka skończyła swój bieg w takim, a nie innym miejscu. - Solidarnie - ograła swoją porażkę sugestią, jakoby wspaniałomyślnie nie chciała, by Tuile poczuła się źle ze swoim rzutem, co miało być oczywiście zabawne, ale czy tak wyszło? Kate lubiła rywalizację i największą okazywała z reguły na boisku quidditcha, więc byle gargulki raczej nie podkręcały jej adrenaliny w równym stopniu. Chociaż odwlekała jak mogła moment, w którym któryś z zestawów miał opluć przegraną...
Zestaw: z kamieni szlachetnych Runda: III Odległość rzutu: 1 pkt Zdarzenie losowe: 4, potrącam własną kulkę Dorzut: 1, gargulek pchnięty do przodu, +1 pkt Oplucie: n/d Suma punktów: 7 pkt
- Idziemy jak burza - stwierdziła ironicznie, oczywiście nie wyśmiewając rywalki, a jedynie żartując wraz z nią. Sama po swoim ostatnim ruchu nie spodziewała się niczego więcej. I ta konkretna myśl zamanifestowała się już po chwili, gdy faktycznie ponowna próba dała prawie że ten sam rezultat. Z tym, że przy okazji trąciła własną kulkę, popychając ją nieco do przodu, dzięki czemu zyskała niespodziany, dodatkowy punkt! - Czyżby mamy remis? - zaśmiała się, zadowolona, że jednak w miarę sobie radzi i coś tam z tych dziecięcych rozgrywek pamiętała. Nadchodzący rzut Kate miał ostatecznie rozstrzygnąć tę lepszą z pary, a jakikolwiek rezultat miał im się objawić przed oczami, Tuile automatycznie go akceptowała.
Zestaw: zwykły Runda: III Odległość rzutu: 3 Zdarzenie losowe: 5 Dorzut: 5 - trącam kulkę Tuli, +3 dla niej Oplucie: - Suma punktów: 10pkt
Można by pomyśleć, że Kate miała zwycięstwo jak w banku. Skoro nadchodziła jej kolej w trzeciej turze, jaką miała swoim rzutem zamknąć, teoretycznie niezależnie od rezultatu mogła wygrać. Wręcz powinna rzucić swoją kulkę gdzieś z boku, za ledwie jeden punkt, by przeważyć szalę na swoją korzyść, ale nie bez powodu jednak nie była w Slytherinie. Nie tylko brakowało jej kapki czystej krwi w żyłach, lecz najwyraźniej też zwykłego sprytu. Merlin jeden wiedział, dlaczego nie wykonała tego jednego, lamerskiego rzutu tylko po to, by zdobyć ostatni punkt dzielący ją od wygranej. Najwyraźniej konkurencja zawróciła jej w głowie na tyle, by jakimś szalonym torem puściła kulkę, która nie tylko nie zdobyła maksymalnej liczby punktów, lecz także pchnęła jedną z kulek Tuilelaith o taką odległość, że diametralnie zmienił się rozkład sił w ich pojedynku. Kate patrzyła na planszę zdębiała, na poły zaskoczona, że w ogóle zdołała wykonać podobną ewolucję, na poły wkurwiona, że nie zrobiła tego własnej kulce, tym samym zapewniając sobie półfinał. - Chyba coś przegięłam z tą solidarnością - stwierdziła niemrawo, zawstydzona swoim wyczynem, przez który teraz nie tylko obie zremisowały, lecz także obie zyskały równą szansę na wygraną. A mogła ją już mieć...
Zestaw: z kamieni szlachetnych Runda: IV Odległość rzutu: 1 Zdarzenie losowe: 5, trącenie kulki Kate Dorzut: 1, kulka idzie do przodu, +1 pkt dla Kate Oplucie: - Suma punktów: 11 pkt
Spodziewała się tego, że za moment ujrzy triumf Kate i że obie będą mogły rozejść się w swoje strony. Gargulki jednak zawsze miały w sobie element zaskoczenia i korzystały z tego przywileju nagminnie. Widząc, że znowu remisują, zrobiła głupią minę i wybałuszyła oczy. - Kiedy mówiłam o remisie, nie myślałam o tym, że go utrzymamy - mruknęła, nieprzygotowana zupełnie na dodatkową, czwartą rundę. Tego typu nadprogramowe sytuacje wyprowadzały ją z rytmu działania. Nie mogła zrobić nic innego, jak tylko wykonać swój - jak żywiła nadzieję - ostatni już ruch. Oczywiście kulka potoczyła się tak szczęśliwie, że obie dziewczyny zyskały po punkcie, a więc powróciły do punktu wyjścia.
Zestaw: zwykły Runda: IV Odległość rzutu: 3 Zdarzenie losowe: 3 - minus 3 dla mnie Dorzut: Oplucie: tak, niech będzie H, bo inaczej to nie ma sensu Suma punktów: 11pkt
I można by pomyśleć, że tym razem Kate zamknie temat, ale nie byłaby sobą, gdyby nie odwaliła czegoś jeszcze głupszego niż uprzednio. Nie wiedziała, co sądziła o niej Tuile w pierwszej kolejności, ale po dzisiejszej rozgrywce w gargulki najpewniej stwierdzi, że dziewczyna ma nierówno pod sufitem. Milburn chyba doznała odmrożenia mózgu, bowiem swoim kolejnym rzutem nie tylko wbiła gargulek na planszę, zdobywając trzy punkty, lecz także przypadkiem wybiła swój poprzedni gargulek z okręgu, który potoczył się hen daleko, tym samym odejmując jej wszystkie zdobyte punkty i na dodatek opluwając ją. Tym samym odebrało jej to wzrok, ale nie chciała dać po sobie poznać, że coś było nie w porządku. Był to najwyraźniej efekt działania plwociny gargulka. Już wtedy poczuła, że gra będzie dla niej skończona. - Musisz mi uwierzyć, że nie robię tego celowo - powiedziała Ślizgonce kwaśno, bo jedynie najgłupszy masochista z premedytacją wytrącałby swoje własne gargulki z planszy i obrywał cuchnącym śluzem. - Ta gra chyba nie chce nas puścić - dodała jeszcze, patrząc na równy rozkład sił, który utrzymywały niemal całą grę.
Ostatnio zmieniony przez Kate Milburn dnia Pon Sty 13 2025, 20:22, w całości zmieniany 2 razy (Reason for editing : SORRY jestem ślepa i głupia, nie rzuciłam na efekt oplucia, a dograłyśmy grę... edytuję, żeby miało sens xd)
Tuilelaith Brennan
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : wysoki wzrost, lekko wystające przednie zęby, zamiłowanie do błyskotek, zapach kwiatowych perfum, głęboka blizna na łydce po wycięciu obscero
Zestaw: z kamieni szlachetnych Runda: V Odległość rzutu: 2 Zdarzenie losowe: 2, brak wpływu na grę Dorzut: - Oplucie: - Suma punktów: 13 pkt
Jeżeli już czwarta runda ją przytłaczała, to co dopiero mówić o piątej? Nie miała tego za złe Kate i nie wiązała tego z jakimkolwiek brakiem jej umiejętności. Prędzej powiązałaby to z czymś absurdalnym, jak wpadnięciem w jakąś pętlę czasową, z której nie ma wyjścia. - Może mamy na sobie jakąś klątwę - powiedziała pół żartem, pół serio. Tym razem jeszcze bardziej niż dotychczas przeanalizowała swój potencjalny ruch, by zminimalizować ryzyko ponownego utknięcia w remisie. Może nie zdobyła przy tym wielu punktów, ale chociaż chwilowym prowadzeniem zapewniała odmienną sytuację i szansę na wyjście z gry.
Zestaw: zwykły Runda: V Odległość rzutu: 1 Zdarzenie losowe: 4 Dorzut: 4 - minus 2 dla mnie Oplucie: tak, A, B Suma punktów: 10pkt
Dalej było tylko gorzej, bo klątwa postanowiła jednak obrać swoją główną ofiarę i była nią Kate Milburn. Ślepota to jedno, ale jej odmrożenie mózgu postępowało i chyba zaczęło odcinać jej krążenie w dłoniach, przez co wyrzucona przez nią kulka trąciła inny jej gargulek, w efekcie czego obie odbiły się w przeciwnych kierunkach, odejmując jej punkty. Dodatkowo została opluta za ten felerny ruch, a zaraz później przez absolutnie cały swój zestaw, bo przegrała tę potyczkę. Zaklęła pod nosem, bo akurat tego plucia to mogłyby sobie oszczędzić. Żeby tak podwójnie? Na moment zrobiła się niewidzialna, ale zaraz pojawiła się z powrotem, bo gra była już skończona. - No nic, gratulacje, chociaż nie dziwi mnie to, że przegrałam, bo bardzo często przegrywam. W Blugera na przykład, w życiu miłosnym podobnie. Nie mówię nawet o pracy, bo moja pierwsza akcja z Departamentem Katastrof była totalną porażką - powiedziała do Tuilelaith, niespecjalnie zaskoczona faktem, że znowu w życiu jej nie wyszło, za to dość porażona łatwością, z jaką przyznanie się do tych porażek jej przyszło. Pech podążający za panną Milburn był już legendarny, a ona sama coraz bardziej godziła się z myślą, że nie było jej pisane nic wielkiego w życiu. Nawet tytuł mistrzyni gargulków Hogwartu mogła spokojnie skreślić ze swojej listy marzeń. - Podałabym Ci rękę, ale chyba wolisz nie - dodała, próbując obrócić sytuację w żart i czym prędzej odejść z miejsca zdarzenia, zawstydzona przegraną i tym werbalnym ekshibicjonizmem, który ją dopadł. Dobyła różdżki, by doprowadzić się do porządku, choć zapach pozostał z nią jeszcze długo - aż do mieszkania, gdzie zaznała upragnionego prysznicu.
Ostatnio zmieniony przez Kate Milburn dnia Pon Sty 13 2025, 20:27, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : SORRY nie uwzględniłam efektów oplucia, edit w tym celu)
Pogoda była kapryśna i teoretycznie Ian zdawał sobie z tego sprawę, ale nie zakładał również, żeby nagle miało nastąpić aż tak wielkie załamanie. Nie chcąc siedzieć w zamku, co akurat w jego wypadku nie było jakieś dziwne, wybrał się po lekcjach do wioski, żeby zwyczajnie się przespacerować, żeby się czymś zająć, żeby nie siedzieć w miejscu. Semestr powoli dobiegał końca, wszystko jakoś się zmieniało i prowadziło nieuchronnie do czasu ferii, ale to i tak nie zmieniało tego, że Ian coraz częściej uciekał z Hogwartu, żeby nie musieć ciągle przebywać w pomieszczeniach, w których mógł znaleźć duchy, portrety i natrętnych uczniów. Oczywiście, nie było tak, że cały świat go nie lubił, miał tego świadomość, nie był głupi, nie był również tak naiwny, by wierzyć, że wszyscy się na nim koncentrowali, ale mimo to odnosił wrażenie, że sporo jednostek za nim nie przepadało i w efekcie sprawa ta poszła gdzieś dalej. Tak po prostu. I może się nakręcał, ale zauważył, że o wiele spokojniej i jaśniej myśli, kiedy wybierze się na przechadzkę po okolicznych terenach, gdzie nikt nie będzie wpychał mu nosa w talerz albo pytał nieustannie, czym się zajmuje, czy też chichotał za jego plecami. I właśnie tym sposobem znalazł się tutaj, zdecydowanie dalej od zamku, niż być powinien, a pogoda robiła wszystko, żeby zamienił się w zmokłego psa. A później usłyszał klakson. To było coś, co spowodowało, że niemalże wyskoczył z butów, ale obejrzał się i zatrzymał, by spostrzec samochód, jakiego obecność była co najmniej dziwna. Ian nie umiał się wciąż przyzwyczaić do niektórych rzeczy i chociaż można było powiedzieć, że minęło już tyle lat, od kiedy dostał się do Hogwartu, że z pewnością powinien w to wszystko wsiąknąć, to wciąż się nie działo. Nie miał tyle styczności z magią, ile mieć pewnie powinien, a na dokładkę, jakby tego było mało, jego konikiem była historia, która nijak pasowała do czarodzieja. - Aaa... - bąknął niepewnie, przecierając wodę z oczu, kiedy drzwi samochodu się otworzyły, a on rozpoznał starszego Krukona. Wahał się właściwie jedynie chwilę, bo faktycznie odmawianie podrzucenia w okolice zamku w taką pogodę byłoby szaleństwem i ostatecznie wsiadł do samochodu, zatrzaskując za sobą drzwi i natychmiast kichnął, aż zamykając oczy. Wyglądało na to, że mimo wszystko zdążył zmarznąć i zmoknąć. - Dzięki - dodał, patrząc na Trevora i potarł kark, dodając coś o tym, że jest spostrzegawczy, skoro go zauważył.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Drzwi zamknęły się za chłopakiem samodzielnie. Nie potrzebowały ani pomocy ani tym bardziej namawiania na odcięcie ich od zimna, wilgoci i całego tego podniebnego chaosu, który powoli zbierał się nad Hogsmeade w postaci gęstych, gradowych chmur. Ian coś tam wydukał pod nosem, nie do końca zrozumiał ale uznał, że to mamrotanie podziękowań. Widząc jak ten kicha i trzęsie jak trzminorek, przesunął jedną z niewielkich dźwigni niedaleko maski rozdzielczej. Wewnątrz auta buchnęło ciepłe powietrze. - Z tyłu w plecaku mam termos od Bena. W środku jest nieruszony wiśniowy gryf. Nie miałem czasu wypić to śmiało, częstuj się, pewnie jest jeszcze gorące. - nacisnął gaz a auto czknęło i poruszyło się po chodniku. Zakręcił kierownicą, wyginał kark i zakręcał przez większość alejki aby uzyskać jak największą przestrzeń do ponownego wystartowania w powietrze. Zajęty trasą z opóźnieniem dodał: - Ach, plecak jest bezdenny to musisz się naszukać. Gdzieś z prawej strony. - a w środku miał sporo rzeczy, między innymi zapasy jedzenia, jakieś pojemniki, butelki, mnóstwo akcesoriów z Dowcipów Weasley'ów a nawet potwornie przytulaśną przytulankę akromantulę, zapewne gotową dać dyla na szybę gdyby Ian zainteresował się plecakiem. - Wyjmiesz mi przy okazji wizbooka? - dodał jeszcze chcąc go zmotywować do zainteresowania się gorącym napojem bo chłopaczyna był tak wymarznięty, że głowa mała. Nie spoglądał na niego prawie wcale bo jednak musiał przestawić funkcję jazdy naziemnej na odpalenie opóźnionego startowania w powietrze. Siatkoskrzydeł zabzyczał w zabawny sposób i gdy dodał gazu, z każdym drobnym szarpnięciem koła auta odrywały się od chodnika. Dzięki temu całkiem płynnie udało się im znaleźć w powietrzu... prosto w silnych powiewach wiatru. Dźgnął różdżką szybę aby wybudzić ze snu wycieraczki, przytrzymał różdżkę między zębami, włączył dodatkowe reflektory i zawracał w kierunku mniej więcej Hogwartu. Zrobiło się już tak ciemno i buro, że przez chwilę zwątpił czy dobrze jedzie. Wypuścił różdżkę spomiędzy zębów a ta grzecznie upadła na jego uda. - Myślisz, że zdążymy uciec przed tamtymi chmurami? - zapytał z połowicznym uśmiechem bo chyba nie wierzył, że im się uda. Co prawda już gładko lecieli w powietrzu lecz słychać było jak wiatr uderza w okna, jakby próbując się za wszelką cenę dostać do środka.