• Zwycięzca pojedynku może zgłosić się po 1pkt. z historii magii oraz 2pkt. z dziedziny, z której zaklęć używał, natomiast przegrany otrzyma 1pkt. do kuferka. Jeśli używaliście zaklęć zarówno z OPCM jak i z transmutacji możecie wybrać sobie dziedzinę, z której punkty zostaną wam przyznane.
• Wybieracie konkretnego przeciwnika, z przeciwnym kolorem pierścienia do waszego, który będzie waszym rywalem. Jedna postać może walczyć maksymalnie aż z trzema rywalami naraz!
• Na każdego przeciwnika z jakim walczycie kulacie 2xk100: jedną kością na atak, drugą na obronę, do czego dodajecie swoje punkty z Zaklęć i OPCM LUB z Transmutacji (nie więcej niż 50). Musicie jednak użyć w tej turze zaklęcia z danej dziedziny, której statystyki sobie dodaliście.
• Atak powyżej 130 daje automatyczny punkt dla atakującego. Jeśli Atak wynosi między 65-120, obrońca rzuca k100. Wynik większy od wartości ataku oznacza udaną obronę. Atak mniejszy niż 65 daje nieudane zaklęcie - nie potrzeba obrony.
• Jeśli walczysz z dwoma przeciwnikiem i jeden z nich Cię trafi, masz -30 do obrony przeciwko drugiemu napastnikowi! Jeśli walczysz z trzema kara od pierwszego przeciwnika wynosi tyle samo, ale jeśli w tej samej rundzie również trafi Cię drugi przeciwnik, nie masz możliwości obrony przed trzecim z nich, automatycznie odnosi on sukces.
• Zwycięża osoba, która 3 razy celnie i skutecznie zaatakowała przeciwnika. Przegrany pada sparaliżowany na ziemie, aż do zakończenia całości rekonstrukcji. Zwycięzca może podjąć walkę z kolejnym niesparaliżowanym przeciwnikiem pod warunkiem, że ten posiada przeciwny kolor pierścienia.
• Jeśli walczysz z więcej niż jednym przeciwnikiem, wystarczy przegrana z jednym z nich, by ulec paraliżowi!
• Modyfikacje: - Osoby z cechami świetne zewnętrzne oko (spostrzegawczość) oraz gibki jak lunaballa mogą dodać sobie jednorazowo +20 do kostki na obronę
- Osoby z cechami silny jak buchorożec lub magik żywiołów mogą dodać sobie jednorazowo +20 do kostki na atak
- Osoby z cechami połamany gumochłon lub rączki jak patyki mają -10 do kości na obronę
- Osoby z cechami bez czepka urodzony lub dwie lewe różdżki mają -10 do kości na atak przy rzucaniu zaklęć z kategorii, jaką maja w nawiasie.
- Jeśli postać posiada którąś z poniższych genetyk, co rundę rzuca k6 na konsekwencje, wynik parzysty aktywuje poniższe akcje:
Genetyki:
Jasnowidz:
Dostajesz wizji i przewidujesz kolejny ruch przeciwnika. Twoja obrona w następnej rundzie jest udana bez względu na wynik kości. Przez przebłysk tracisz jednak chwilę skupienia i Twój atak w tej rundzie spada o 20 oczek.
Wila:
Wybierz jedną z dwóch opcji: Twój czar działa na przeciwnika i go rozprasza. Następny jego atak jest o 35 mniejszy. LUB Adrenalina związana z bitwą sprawia, że Twoja harpia się budzi. Twój atak zyskuje 30 oczek.
UWAGA! Jeśli walczysz z oklumentą lub drugą wilą, przeciwnik rzuca k6. Jeśli otrzyma wynik nieparzysty, Twoje wilowe sztuczki nie działają!
Legilimenta:
Możesz wejść do umysłu przeciwnika i wyczytać jego kolejny ruch. Twoja obrona w następnej rundzie zwiększa się o 30.
UWAGA! Jeśli walczysz z oklumentą, przeciwnik rzuca k6. Jeśli otrzyma wynik nieparzysty, Twoje sztuczki nie działają!
• Raz na dwie rundy rzucacie literką, żeby zobaczyć, co przydarzyło wam się w trakcie walki:
Scenariusze:
•F,G,H,I - Nie dzieje się nic. •A.....kromantule w natarciu - Walczycie w najlepsze, gdy nagle pojawia się dodatkowe zagrożenie. W waszą stronę zmierzają akromantule, a przynajmniej coś, co je do bólu przypomina. Rzuć k6 . Wynik 1-3 oznacza, że omijają was i pędzą dalej. Wynik 4-6 oznacza, że stajecie się celem ich ataku i musicie bronić się przed zupełnie nowym zagrożeniem. Nie macie szansy na obronę przed atakiem przeciwnika. W dodatku kończycie z raną po ugryzieniu na dowolnej części ciała. Może lepiej, by obejrzał to uzdrowiciel? •B...ijący blask - Jedno z otaczających was zaklęć podpala przestrzeń wokół. Co rundę, obydwoje rzucacie dodatkowe k100, by sprawdzić, czy ranicie się o płomienie. - 1-35 Sprawnie tańczycie wokół ognia. Nic wam się nie dzieje. - 36- 70 Zbyt mocno zbliżacie się do płomienia, który delikatnie was parzy. Otrzymujecie -20 do obecnej obrony i -10 do następnego ataku, jaki wyprowadzicie. - 71-100 Nie każdy ma oczy dookoła głowy i widać Ty należysz do takich osób. Wpadasz w płomienie, które mocno parzą Twoją skórę. Otrzymujesz na stałe -20 do wszystkich zaklęć rzucanych podczas rekonstrukcji. i poparzenie, które należy opatrzyć po walce! •C....entaury w galopie- Mieszkańcy Zakazanego Lasu włączyli się do rekonstrukcji i galopują między wami. Rzuć k6. Jeśli wynik jest parzysty, nic się nie dzieje. Wynik nieparzysty oznacza, że obrywasz (1,3 - kopytem, zakręć kołem by zobaczyć która kość ulega złamaniu ; 5 - obrywasz strzałą, zakręć kołem, by zobaczyć, gdzie) i otrzymujesz -20 do trzech następnych zaklęć, jakie rzucisz. •D....ylemat moralny - Widzisz, że jeden z Twoich sojuszników nie radzi sobie najlepiej. Masz wybór pomóc mu, ale tym samym stracić szansę na obronę zaklęcia, które Cię atakuje lub bronić siebie, ale Twój sojusznik obrywa atakiem, bez względu na jego kości. Obowiązkowo oznacz osobę, którą ratujesz/skazujesz na brak obrony. •E...kscytujące wybuchy - Jak to w walce bywa, nie jesteście tu sami, a walki wokół wpływają na waszą potyczkę. Ktoś obok popisał się niezłą Bombardą sprawiając, że w waszą stronę lecą różne odłamki, które pogarszają wasz wzrok i powodują dzwonienie w uszach, a pył uniemożliwia wam wypowiadanie zaklęć. Rzuć k6 - wynik parzysty oznacza, że efekt dotyczy Twojego przeciwnika, wynik nieparzysty oznacza, że dotyczy Ciebie. Następne dwa zaklęcia osoby, której efekt dotyczy muszą być niewerbalne i otrzymują karę -30. •J....adowite tentakule - Już myślałeś, że przeciwnik będzie Twoim największym zmartwieniem, gdy nagle wpadasz na coś, co kompletnie zlało Ci się z otoczeniem. Kolce jadowitej tentakuli przebijają się przez Twoje ciało, wprowadzając jad do organizmu. Każde następne zaklęcie jest ma karę -10 większą (pierwsze -10, drugie -20, trzecie -30 itd...) ze względu na osłabienie organizmu. Jeśli posiadasz przynajmniej 20pkt. z zielarstwa w kuferku możesz dorzucić k6, gdzie wynik parzysty pozwala Ci na czas rozpoznać roślinę i uniknąć efektu tej literki!
• Obowiązkowy kod:
Kod:
<zgss> Kolor pierścienia: </zgss> <zgss> Przeciwnik: </zgss> <zgss> Modyfikacje, wydarzenia i bonusy kuferkowe: </zgss> <zgss> Atak: </zgss> Tu wpisz wynik rzutu kością + modyfikacje <zgss> Obrona: </zgss> Tu wpisz wynik rzutu kością + modyfikacje
•Wszelkie pytania kierujcie do @Maximilian Felix Solberg • Rekonstrukcja zakończy się 20.05 o godz. 19:00!
Autor
Wiadomość
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris, co było dość wyraźnie widać, nie czuł się zbyt pewnie. Przynajmniej przez chwilę, jakby jednak został wciągnięty w coś, co nie do końca mu odpowiadało i sam nie był w stanie powiedzieć, czy chodziło o to, że otaczało ich sporo uczniów, czy o to, że mimo wszystko obawiał się jeszcze chwilę wcześniej, że uderzy o ziemię. Zaraz jednak wywrócił oczami, jakby w ten sposób chciał skomentować uwagę swojego męża, po czym poprawił okulary, uznając jednocześnie, że mimo wszystko mógł przypisać sobie niewielki triumf. Kiedy już pewnie stanął na nogach, zerknął jeszcze w stronę pozostałych uczestników pikniku, mimo wszystko ciesząc się, że ci zdecydowali się przyjść. Ostatecznie Josh włożył całkiem sporo pracy i serca w przygotowanie tego spotkania, więc właściwie można było powiedzieć, że Christopher był wdzięczny dzieciakom za to, że nie uznali, iż są zbyt dorośli na podobne zabawy. - U rodziców powinienem mieć jeszcze mnóstwo kart, o ile nie dorwały się do nich dzieciaki Neila - odparł, ale odebrał od niego czekoladową żabę, żeby później spojrzeć na trzymaną kartę i z rozbawieniem stwierdzić, że o ile dobrze pamiętał, to miał już dwie takie. - To była kiedyś całkiem niezła rozrywka, przynajmniej dla takiego odludka, jak ja - dodał jeszcze. Nie uważał, żeby chęć Josha do kolekcjonowania kart w ich wieku była czymś dziwacznym, więc nie miał najmniejszej potrzeby, żeby to komentować. Widać było jednak, że jego spojrzenie uciekało w stronę dziecięcych mioteł i krążących tam czekoladowych zniczy. Sam nie zamierzał próbować ich łapać, byłoby to bowiem z jego strony totalnym szaleństwem i zapewne zapadłby się później pod ziemię, gdyby tylko zleciał z hukiem na ziemię. Już i tak nie czuł się do końca pewnie po tym, jak starszy mężczyzna postanowił ściągnąć go na ziemię, co zapewne było dla Josha dobrze widoczne, choć Christopher starał się nie poddawać idiotycznym odczuciom i spróbować dobrze bawić. - Pomijając to, że zapewne złapałbyś każdego ze zniczy nie ruszając się nawet z ziemi, jestem ciekaw, czy zdołałbyś utrzymać równowagę na takiej miotle - stwierdził, przekręcając trzymaną kartę w palcach, koncentrując się w tej chwili na tej zabawie, ciekaw, czy którykolwiek z dzieciaków postanowi spróbować swoich sił w zaatakowaniu ich pianą.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Trzeba było przyznać, że obserwowanie Liz, kiedy mimo wszystko starała się wykazać, iż ma rację i broniła dość zażarcie profesora Walsha. Była, choć może dziwnie to brzmiało, dość słodka w swoim zachowaniu i jak wydawało się Victorii, stosunkowo niewinna. Nie uważała oczywiście, że gdyby było inaczej, to nie kochałaby siostry, ale teraz, gdy na nią patrzyła, jakoś mimowolnie czuła, że chciałaby zawsze ją ochronić i mieć blisko siebie. Również z powodu tego, że niesamowicie miło spędzało się z nią czas. - Widzisz, czasami mi się to zdarza - stwierdziła, śmiejąc się cicho. - Poza tym, proszę cię, naprawdę miałabym uznać, że ten stary nietoperz jest lepszym nauczycielem? Może o tyle lepszym, że działa mi na nerwy i zmusza do tego, żeby samodzielnie trenować transmutację, a na egzaminach końcowych utrzeć mu nosa, jeśli koniecznie będzie chciał sprawdzić, czy może wypuścić mnie w świat. Trudno było powiedzieć, jak to się stało, ale w zachowaniu i słowach Victorii pojawiło się coś buńczucznego, coś nowego, co pewnie większość osób by bawiło, wciąż bowiem była niesamowicie grzeczna, ale dla niej było całkowitą, przeogromną wręcz zmianą. Która, notabene, bardzo ją cieszyła i jak podejrzewała, cieszyła również jej najbliższe otoczenie, pozwalając na to, żeby traktowali ją nieco bardziej po ludzku, nie zaś jakby była jakimś lodowatym mechanizmem. Zrobiła bliżej nieokreśloną minę, kiedy zorientowała się, że profesor spojrzał w ich stronę, a później skinęła głową na znak, żeby znowu spróbowały swoich sił, bo było w tym jednak coś zabawnego. Czego, tak naprawdę, wcale się nie spodziewała, ale przyjmowała to z wielką przyjemnością. Nie spodziewała się jednak, że siostra obróci się przeciwko niej, powodując, że cała skąpała się w pianie, całkowicie pudłując własnym zaklęciem, które zapewne rozbryzgnęło się o jakieś drzewo. - Ty mały cwaniaku! - rzuciła, odgarniając włosy z czoła. - Za karę będziesz musiała zjeść dwie czekoladowe żaby na raz - stwierdziła bardzo groźnie Victoria, robiąc minę godną dawnego prefekta naczelnego, po czym zmarszczyła w rozbawieniu nos, ciekawa, jak jej młodsza siostra zareaguje na tę jakże niecodzienną karę. Nie była na nią zła za to, że całą ją zmoczyła pianą, nie widziała w tym niczego niebezpiecznego, czy złego, ale mimo wszystko wychodziła z założenia, że mogą się nadal, na swój sposób, tym bawić. Być może jeszcze przed rokiem naprawdę by się zezłościła, ale te idiotyczne zachowania zaczęły jej mijać, pokazując jej prawdziwą naturę. Poza tym nie mogła być naprawdę zła na swoją młodszą siostrę, którą uwielbiała i naprawdę miło spędzała z nią czas. Czasami bała się, czy kiedy obie zaczną dorastać, nie pojawi się pomiędzy nimi jakiś niemądry konflikt, ale na szczęście życie pokazało im coś innego.
Zdecydowanie mógł uważać się za swego rodzaju zwycięzcę po tym, jak zaskoczył go atakiem piany. Josh potwierdził to, odsuwając z czoła wilgotne kosmyki włosów, uśmiechając się szeroko. Cieszył się właściwie wszystkim, całością i każdym elementem tego dnia z osobna. Radował się, że dołączył do nich Chris, że dzieciaki brały udział w bitwie na pianę, że próbowali swoich sił na dziecięcych miotłach, że sięgali chętnie po słodkości. Cieszyła go pogoda, że nagle nie zaczęło padać i miał nadzieję, że dzięki temu piknikowi, choć na moment wszyscy zapomną o problemach z księżycem i kłopotach z tym związanymi. - To będziesz mógł mi wszystko tłumaczyć i pomóc znaleźć pudełko na nie, żeby ładnie wyglądały - zaśmiał się, otwierając pudełko bez zwracania większej uwagi na żabę, która gdy tylko poczuła powiew wiatru, wyskoczyła w stronę stołu ze słodkościami i dalej. - Hej! Wracaj! A niech ją tłuczek… Przecież ledwie otwarłem… - mruknął, będąc naprawdę przybity, ale zaraz pojawił się obok niego skrzat, trzymając coś w dłoniach i prosząc o jego rękę. Kiedy tylko Josh wystawił dłoń, skrzat położył na niej czekoladową żabę i zniknął, nie tłumacząc nawet, jak udało mu się ją złapać. Miotlarz nie zamierzał dać żabie drugiej szansy i zjadł ją pospiesznie, z miną pełną zadowolenia. Teoretycznie wiedział, że czekoladowe żaby uwielbiają uciekać i nie czekają tak po prostu, aż się je zje, ale i tak poczuł się przez moment niemal jak oszukany, gdy jego żaba postanowiła dać nogę. Uniósł brwi zdziwiony, gdy tylko usłyszał kolejne słowa męża, jego niemal wyzwanie, jakie mu rzucał i nie mógł zapanować nad śmiechem, kładąc przy okazji dłoń na jego ramieniu. Sam także spojrzał w stronę dziecięcych mioteł i zniczy, dostrzegając kilku uczniów, którzy próbowali swoich sił. - Prawdę mówiąc, mój tyłek nie zmieści się na tych miotłach, więc musiałbym próbować stać na nich i jakkolwiek lubię snowboard, wątpię, żeby miotły tak samo reagowały, co deska. Raczej połamałbym się przy pierwszej próbie - szepnął do Chrisa, nie chcąc, żeby ktokolwiek ich usłyszał. Schował swoją kartę do tylnej kieszeni spodni, samemu także rozglądając się po uczestnikach zabawy.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Mogę je dla ciebie zrobić - mruknął, nieco niepewnie, w pewnym sensie ciesząc się z tej żabiej ucieczki. Wciąż jeszcze zdarzało mu się ukrywać swoje zdolności artystyczne, jakby te były czymś naprawdę złym, jakby powinien się ich wstydzić i dokładnie tak było w tej chwili, kiedy uświadomił sobie, co właśnie powiedział. Zaraz jednak uśmiechnął się lekko, obserwując nieco zdezorientowanego męża, dostrzegając w nim znowu tak wiele dziecięcej radości i prostoty, która z różnych względów musiała być tłumiona. Zaśmiał się cicho, kiedy jeden ze skrzatów odniósł Joshowi zagubioną czekoladową żabę, jakby to była najbardziej oczywista na świecie rzecz, zastanawiając się jednocześnie, dlaczego ten w dzieciństwie nie przejawiał zainteresowania kartami czarodziei. Być może miało to związek z jego ojcem, tego nie mógł wykluczyć, bo wiedział o mężczyźnie tak niewiele, że nawet nie wiedział, jak powinien do niego podchodzić. Nie sądził, żeby problem wynikał z tej magicznej strony rodziny Josha, ale mógł się mylić. Mógł również czynić całkowicie błędne założenia i po prostu starszy mężczyzna nie widział niczego zabawnego w zbieraniu kart, kiedy już poszedł do Hogwartu. Ostatecznie nie był odludkiem, więc zapewne miał o wiele więcej ciekawych zajęć. - Nie zauważyłem, żebyś aż tak przytył od tych swoich cynamonek, ale skoro tak twierdzisz - mruknął nieco zaczepnie, spoglądając na niego ponad oprawkami okularów, ostatecznie wsuwając trzymaną do tej pory kartę do kieszeni spodni. - Liczyłem na to, że pokażesz dzieciakom, jak sobie poradzić z tym wyzwaniem - dodał jeszcze, wciąż wyraźnie go prowokując, zastanawiając się, gdzie właściwie znajdują się jego granice i czy zdoła je w jakiś sposób przełamać. Ostatecznie bowiem wygłupianie się na oczach uczniów i studentów nie było dla Josha nigdy żadnym problemem, więc podejrzewał, że nawet gdyby spadł z fasonem na ziemię, jedynie otrzepałby ubrania i zaczął się głośno śmiać. Skoro zaś wymyślił taką, a nie inną atrakcję, to istniał cień szansy, że kusiło go, by z niej skorzystać.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Ani ja, ani moja towarzyszka nie byliśmy Puchonami, co nie dało się ukryć. Dziećmi w sumie też nie byliśmy. A jednak ciapaliśmy się na piknik profesora Walsha, pewnie tylko dlatego że uczył miotlarstwa, a ja szedłem z Julką. Po raz tysięczny w ciągu ostatniego miesiąca jakoś na siebie wpadliśmy i mechanicznie szliśmy gdzieś razem, nie szukając nawet specjalnie reszty ziomków. Żar lał się z nieba, na szczęście ja przezornie założyłem czapeczkę z daszkiem na łysą głową. Miałem też najzwyczajniejszą na świecie koszulkę i krótkie spodenki, oczywiście dresowe. Jedyną kolorową rzeczą były jak zwykle moje trampki, dzisiaj czerwone. - Kurwa - jęczę na pogodę, bo o ile zazwyczaj było za zimno i za mokro, dziś mogłem szczęśliwie narzekać na zbyt wysoką temperaturę. Całe szczęście, że nie było w sam raz, straciłbym szansę na marudzenie! Rozglądam się po bardzo cukierkowym, uroczym pikniku i już widzę, że pasuję tu jak pięść do nosa. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Na dodatek pierwsze co - dostaję pianą jak tylko odwracam się na chwilę od przyjaciółki. Przekonany, że to @Julia Brooks odwracam się i próbuję ją trafić zaklęciem ludere. - Chodźmy najpierw tam - oznajmiam, na chwilę przerywając zabawę z pianą i idę do słodyczy. Łapię dziewczynę za rękę dość automatycznie, jako że ostatni dużo uciekaliśmy przed potworami, albo po prostu wesoło biegaliśmy dłoń w dłoń zwiedzając domy i zamki. Teraz jednak uznałem, na takim pikniku mogło to być niezręczne (w mojej głowie), może ją to irytować i panikuję; więc puszczam dłoń w połowie drogi do stołów ze słodkimi rzeczami. Nigdy nie byłem fanem słodyczy, ale wszystko wyglądało tu przednio. Chociaż może niekoniecznie dla mnie. Staję za Brooks i znienacka zakrywam jej oczy. - Od jednego do sześciu numer. Twój los jest w moich rękach - mówię bardzo poważnym tonem, jakby od tego wyboru faktycznie zależało jej życie. A nie którymi słodyczami ją nakarmię.
Kostki: 5 i 6, czyli ktoś mnie trafia a ja celuję w jakąś Krukonkę, którą jest Brooks Przemoczenie: 1 Celność: 1
Brooks:
Rzuć kostką k6 by dowiedzieć się jakie słodycze dostanie od Augusta! Cóż za emocje!!! 1 - Cynamonki (wtedy rzuć też na nią) 2 - CZKAWKOWE CUKIERKI 3 - GIGANTOJĘZYCZNE TOFFI 4 - KANARKOWE KREMÓWKI 5 - KIEROWE ORZECHY 6 - LIZAKI W KSZTAŁCIE SERCA
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Fala upałów zalała ostatnio Wyspy Brytyjskie i szkolny teren nie był w tym przypadku żadnym wyjątkiem. Żar lał się z nieba i nie zachęcał do jakiegokolwiek ruchu. Z drugiej strony głupio byłoby nie skorzystać z tego dobrodziejstwa natury i zaszyć się z szkolnej wieży, tak więc Brooks postawiła na kompromis. Znalazła na błoniach wolne drzewo, rzuciła zaklęcie poduszkujące, rozłożyła kocyk i położyła się, czytając książkę. Dziś na lekturę wybrała coś, co dla odmiany nie było ani szkolnym podręcznikiem, ani jakimś miotlarskim czasopismem. Krukonka zdążyła przeczytać raptem kilkanaście stron, kiedy to usłyszała charaterystyczne mruknięcie. Augustine. Już kolejny raz wpadali na siebie zupełnym przypadkiem, jak gdyby wszechświat postanowił złączyć ich ścieżki w jedną – prowadzącą na Dębową Polanę. Choć Julka miała nieszczególną ochotę na ruszanie się z objętej przez siebie wygodnej pozycji, to jednak nie protestowała. Westchnęła tylko cicho, spakowała do plecaka wszystkie rzeczy i poszła razem z Krukonem na Joshowy piknik z okazji Dnia Dziecka. Właściwie to nie obchodziła go od dawna, odkąd trafiła do Hogwartu.
Krukonka z lekkim uśmiechem obserwowała Augusta, który cierpiał z powodu upałów. Bez słowa sięgnęła po różdżkę, dyskretnie nią zakręciła i rzuciła na chłopaka zaklęcie fringere, które powinno chociaż trochę ulżyć mu w cierpieniu.
Po dotarciu na miejsce ujrzała wiele znajomych twarzy, łącznie z tą należącą do nauczyciela miotlarstwa. Pomachała więc Joshowi i… oberwała pianą. Nie przejęła się tym wcale, ale oczywiście nie mogła tak tego zostawić, tak więc się zrewanżowała i również użyła ludere, zanim to August chwycił ją za dłoń i zaciągnął do stoiska z przekąskami.
- Ummm… cztery? – zapytała, przemilczając fakt, że nie przepada za słodyczami, zwłaszcza w tak gorące dni, jak ten. Biorąc pod uwagę poważny ton chłopaka, wiedziała jednak, że to sprawa życia lub śmierci.
Przemoczenie: 0 (i się bronię w razie czego) Celność:1 (w osobę bez okularów albo ślizgona)
Jestem właśnie w połowie zdania, kiedy nagle czuję, że mam coś na twarzy. Aż podskakuję i chcę krzyknąć „co do chuja”, ale przez przypadek odgryzam żabie nogę. Jestem tak skonfundowany, że prędko ją wypluwam, nerwowo przecieram buzię dłońmi i patrzę co to u licha było. Z ulgą stwierdzam, że żaden paskudny owad tylko durna czekoladowa żaba od Ruby, ale to nie zmienia faktu, że mam umazany ryj i palce w czekoladzie. Zanim ponownie otwieram gębę, aby coś powiedzieć, ta niemal wsadza mi do oka kartę. – I dobrze ci tak – pokazuję jej uprzejmie język, bardzo zadowolony z tego, że jest daleka od posiadania całej kolekcji. – To daj mi – wpadam na świetny pomysł, wyrywam kartę ze smokiem i sprytnie sobie kalkuluję, że być może to jest rozwiązanie, aby zdobyć je wszystkie – sporadycznie podbierać rodzeństwu albo przyjaciołom. Nie bez powodu jestem Krukonem, taki to ze mnie taktyk. Widzę spięcie Ruby i cierpliwie czekam aż zaprzeczy, że cokolwiek może być nie tak. Przewracam oczami, ale jej w porządku utwierdza mnie w przekonaniu, że wcale tak w porządku nie jest. Jak przystało na najlepszego brata na świecie kiwam tylko głową i pozwalam, aby ten temat poszedł w niepamięć, a jednocześnie notuję w głowie, żeby dyskretnie mieć na nią oko i w razie czego przeczytać sto tysięcy książek dotyczących złamanych żeber i jej jakoś ulżyć. – Oczywiście, że uwierzył, skoro ja mu to powiedziałem. Potrafię być naprawdę przekonujący, jeśli chcę, nie bez powodu skończę w Wizengamocie jako najlepszy prawnik i w ogóle wygryzę Petera – mądrzę się, bo serio w to wierzę. Mam doskonały, młody umysł, charyzmę i czarodziejskie prawo w małym palcu. – A o przysłudze nie zapomnę – posyłam jej niewinny uśmiech, udając, że nie słyszałem jej zaprzeczenia, że nic mi nie wisi. Zaśmiewam się w najlepsze, gdy widzę jak Ruby walczy z pianą, a przez to też tracę czujność, bo zaraz sam obrywam, na moje szczęście jednak wodą. Przez parę sekund nic nie widzę, bo moje kłaki włażą mi do oczu. – Cios poniżej pasa, naprawdę – mruczę pod nosem, ale tak, żeby Gryfonka na pewno mnie usłyszała. Stoję tak cały ociekający wodą i wyglądam jak siedem nieszczęść, a w głowie planuję jakąś słodką zemstę, bo nie może być tak, że ostatnie słowo należy do siostry. – A jaki mam być, skoro wychowywałem się wśród TAKICH ludzi jak ty? – pytam prześmiewczo, ale żartobliwe i ciepłe nuty w moim głosie zdradzają, że nie zastąpiłbym swojej rodziny żadną inną. – Dobra, pokażmy innym jak się w to bawi – stwierdzam, bo nie nazywałbym się Maguire, gdybym nie miał wprawy w tak zajmujących zajęciach jak napierdalanie ludzi pianą, odgarniam włosy z twarzy i odkładam zemstę w czasie. Będę miał jeszcze mnóstwo okazji, aby odpłacić się za te moje cudne, mokre loczki. Celuję za to w @Victoria Brandon, chichocząc cicho pod nosem, a kiedy nasze spojrzenia się przecinają to robię niewinną minę i wskazuję głową znacząco na @Ruby Maguire, zwalając całą winę na nią.
- Ciebie zmusza, mnie coraz bardziej zniechęca do tego przedmiotu. Ale trzymam kciuki za to, żeby ci się udało! Chciałabym zobaczyć wtedy jego minę, przecież to by było coś pięknego. Znaczy no może bardziej bezcennego, piękny jakoś kompletnie mi nie pasuje odnośnie jego osoby - skrzywiła się, wcale nie teatralnie. Chociaż miała tę momentami upierdliwą cechę, że nie spoczęła, dopóki czegoś nie dopracowała czy w przypadku nauki nie przyswoiła, to naprawdę samo nastawienie nauczyciela potrafiło działać na nią w zupełnie odwrotny sposób i po prostu olewała dane zagadnienie. A w każdym razie do chwili, w której jej myśli krzyczały tak głośno, że już nie mogła tego wytrzymać i ostatecznie i tak kończyła nad książką. Bunt chyba nie był w jej naturze. A skoro o buncie mowa, to oczywiście zauważyła te zmiany, które zaszły w Victorii. Ba, dziwne by było, gdyby ich nie dostrzegła, skoro były siostrami i to bardzo ze sobą zżytymi. Nie uważała zresztą, żeby działo się coś złego, a wręcz przeciwnie - miała wrażenie, że Vic zaczynała w pewnym sensie otwierać się teraz na świat i to było po prostu super. Zarówno dla niej, jak i dla jej najbliższych. Poza tym mogły razem psocić, co już zaczęły na tym pikniku. - Nie taki znów mały, mam całe sto sześćdziesiąt jeden centymetrów wzrostu! - powiedziała dumnie i wyprostowała się, kiedy na dosłownie kilka sekund udało jej się powstrzymać śmiech. Jakby jeszcze miała się czym chwalić! Nie była wcale wysoka, ale zupełnie jej to nie przeszkadzało, nawet gdyby miała już w przyszłych latach nie urosnąć. Bycie małym miało swoje zalety. - Oj no mogłaś się chociaż bardziej postarać z tą karą - stwierdziła, specjalnie wywracając przy tym oczami, żeby pokazać, że zjedzenie dwóch czekoladowych żab na raz to nic takiego. W sumie to nawet była ciekawa, czy to by się udało. Zaraz jednak spojrzała na Victorię z zadziornym błyskiem w oku. - A teraz co mi zrobisz? - spytała z czającym się w kącikach ust uśmiechem i podniosła różdżkę, żeby znów wymówić tak dobrze przyswojone dzisiaj zaklęcie. A wyczucie to miała idealne! Dokładnie w tej samej chwili znikąd pojawił się jakiś chłopak (@Thomas Maguire) i również posłał w stronę Krukonki strumień piany. Takiego kombo to nie spodziewał się chyba nikt. - Wiesz, przynajmniej nie będzie ci gorąco - powiedziała ze śmiechem, nie zwracając uwagi na to, że i jej garderoba ponownie została zmoczona. Kto by się tym przejmował podczas tak udanej zabawy.
złap znicz5 To, o czym Chris nie wiedział, to zwyczajne niezwracanie uwagi na nic, co nie było związane z quidditchem oraz zielarstwem, czy astronomią. Dwie ostatnie dziedziny szybko zostały zagłuszone przez miotlarstwo, ale właśnie to sprawiało, że nie myślał o zbieraniu kart. Zwykle pudełka z czekoladowymi żabami oddawał znajomym i nie interesował się tym, dlaczego je zbierają. Wśród mugoli zbierało się karty z pokemonami, czy piłkarzami. Miał kilka kolekcji, które być może trafiły do śmietnika, kiedy całą trójką zmienili miejsce zamieszkania. Prawdę mówiąc, Josh nie wiedział nawet, czy w Caerphilly jest jeszcze ich mieszkanie. Nie pytał o nie rodziców i sam także nie sprawdził, choć miał w domu komplet kluczy. Leżały w pudełku wraz ze zdjęciem rodziców i kilkoma drobnymi pamiątkami, zakryte innymi wspomnieniami w pokoju, który miał być czymś na wzór jego gabinetu. - Takie pudełko będzie cenniejsze niż cała kolekcja. Chętnie je przyjmę - zgodził się, uśmiechając się do męża, nim jeszcze uciekła mu żaba, oddana mu później przez skrzata i temat zszedł na konkurencję z dziecięcymi miotłami. O tym, że poślubił gremlina, skorego do żartów i prowokacji chochlika kornwalijskiego, Josh dowiedział się dopiero kilka tygodni po fakcie. Mimo to wciąż łapał się w te same pułapki, wciąż dawał się prowokować do różnych zachowań, do zwyczajnej zabawy na całego. Dokładnie tak, jak w tej chwili. - Próbujesz mi w ten sposób powiedzieć, że podoba ci się mój tyłek? - spytał szeptem, podrzucając zaczepnie brwiami, nim zaczął kręcić lekko głową, wyraźnie przestępując z nogi na nogę, nim ostatecznie szturchnął męża w ramię, pokazując, żeby szedł z nim. Skoro chciał to widzieć, niech patrzy uważnie z bliska. Poczekał, aż uczeń przed nim skończy, po czym uśmiechnął się lekko pod nosem, czując mimowolnie, jak zaczyna w nim krążyć adrenalina jak zawsze w podobnych sytuacjach. - Pamiętaj, jak się połamię, że to ty mnie sprowokowałeś - powiedział do Chrisa, mrugając do niego zaczepnie, aż w końcu wziął głęboki wdech i wskoczył na miotłę, jakby to była deska snowboardowa. Skoro już się nad tym zastanawiał wcześniej, nadarzyła się okazja wypróbować pomysł. Nie był najlepszy, co można było podejrzewać. Będąc wysokim, mimo wszystko ciężkim mężczyzną, nie należało oczekiwać, że miotła uniesie się bez problemów. W końcu Josh niemal spadł z niej, zmuszony nagle zeskoczyć, ale przynajmniej dwa znicze miał. - W takim razie smacznego - powiedział, podając zielarzowi czekoladkę, zachęcając strojących wokół młodych czarodziejów do spróbowania swoich sił w łapaniu.
Kostki:3 i 2; czyli jestem mokra i trafiam osóbkę blondwłosą
- Poczekaj, rzucę go na kolana, kiedy napiszę swoją pracę dyplomową, zobaczysz, że nie będzie w stanie powiedzieć o niej, niczego złego – stwierdziła, marszcząc lekko nos, a w jej jasnych oczach pojawiły się zdecydowanie groźne błyski, które zwiastowały, że ani trochę nie żartowała i to, co chciała zrobić, było już postanowione. Nie tolerowała poniżania własnej osoby, a kiedy ktoś wszedł jej na ambicję, nie było mowy o tym, żeby się w ogóle z tego wycofała, nie było szans na to, żeby się poddała i zamierzała walczyć do samego końca. Jedyna zmiana, jaka w niej zaszła, dotyczyła tego prostego faktu, że nie zamierzała rzucać się na głęboką wodę w dosłownie każdej dziedzinie, doskonaląc się teraz w tym, co uważała za najważniejsze i najpotrzebniejsze, wiedząc, że to właśnie w transmutacji musiała się podciągnąć i czynić z niej prawdziwe cuda. Skoro to zostało postanowione, nic nie było w stanie wstrzymać Victorii, żadne założone jej cugle nie zwolniłyby jej w pędzie, jaki podjęła. Najwyraźniej również nic nie było w stanie powstrzymać zmian, jakie samoczynnie zaczęły w niej zachodzić. Mówiło się, że człowiek zmieniał się co siedem lat i najwyraźniej coś było w tym twierdzeniu. A może po prostu w tej prostej sprawie, że dziewczyna zaczęła dorastać, zaczęła kształtować własną ścieżkę, w końcu widząc ją na tyle wyraźnie, by zamierzać nią podążać, by się jej trzymać, by wędrować nią bez zastanowienia zapewne już do końca życia. Wyznaczyła sobie ostatecznie szlak, odrzucając niektóre sprawy i chyba przypominała nieco motyla, który próbował wydostać się ze swojego kokonu. Skoro rak, nie zamierzała się powstrzymywać przed zwyczajnym szczęściem, ale również przed kształtowaniem na nowo granic. - Poczekaj, aż odbijesz trochę bardziej od ziemi, grzybku – odparła na to, chociaż sama nie była wiele wyższa od młodszej siostry, a kiedy nie paradowała w swych niebotycznie wysokich szpilkach, wydawała się niska i niesamowicie drobna, jakby dało się ją połamać niczym niewielki patyczek. – To czekam, aż wepchniesz je na raz do buzi i nie posmarkasz się czekoladą – oznajmiła, a w tonie jej głosu dało się wyraźnie wyczuć nutę wyzwania, widać również było, że wyraźnie oczekiwała na ruch ze strony siostry, być może licząc na to, że ta faktycznie zdecyduje się na coś podobnego. Nim jednak coś podobnego w ogóle miało możliwość zaistnieć, Victoria znowu cała utonęła w pianie, mając wrażenie, że ktoś tutaj postanowił po prostu zrobić z niej faktycznie jakąś miss mokrej szaty. Posłała ostre spojrzenie chłopakowi, ale później odwróciła się w stronę swojej siostry i widać było, że tym razem jej nie odpuści, co faktycznie zostało po chwili potwierdzone, kiedy Liz zniknęła cała pod pianą, a Victoria zaśmiała się wyraźnie zadowolona, nie przejmując się tym, że biała koszula już całkiem się do niej lepiła, a włosy powoli zamieniały się jej w strączki. Czuła jednak, że powinna chociaż na chwilę usiąść, więc ostatecznie poprosiła Liz, by odeszły na bok, dla złapania oddechu. Piana, pianą, ale ostatecznie nieco niebezpiecznie mocno przypominała wodę, a to już takie miłe nie było. Przyszła teraz pora na to, żeby faktycznie zjadły te czekoladowe żaby i zdążyły się chociaż trochę przesuszyć, zanim ktoś znowu postanowi je zaatakować.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris zmarszczył lekko dostrzegalnie brwi, jakby nie był do końca przekonany, czy faktycznie wykonanie takiego pudełka było tym, czym powinien się w tej chwili zająć, czy w ogóle był to dobry pomysł, ale nic na ten temat nie powiedział. Nie chciał, mimo wszystko, żeby Josh poczuł się rozczarowany efektem końcowym. To nie była jednak pora na dyskusje tego typu, tym bardziej że nic by po prostu nie zmieniły, więc zatrzymał dla siebie te wątpliwości, obserwując z zadowoleniem to, co się działo. Pewnie niektórzy uznaliby, że z jakiegoś powodu cieszył się z tego, co działo się z jego mężem, że nawet doszliby do wniosku, że nieco się z niego naśmiewa, ale było zupełnie inaczej. Josh miał rację, myśląc o nim jak o nieznośnym chochliku albo jeszcze gorszym gremlinie. Nigdy do tej pory nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo podoba mu się podpuszczanie innych do zrobienia czegoś, czego pierwotnie robić nie chcieli. To były właściwie zawsze żarty, nic wielkiego, z reguły to, co mogło sprawić przyjemność, choć z jakiegoś powodu się od tego uciekało. Nie wpakowałby nikogo w niebezpieczeństw jedynie z uwagi na własne widzimisię. Co prawda wciąż nie był do końca pewien, czy w czasie obchodów Dnia Quiddticha postąpił słusznie, zachęcając Josha do tego, żeby wziął udział w jednej z konkurencji, co skończyło się mało przyjemnymi podpaleniami, ale nie zamierzał z tego powodu szczególnie mocno lamentować. Wychodził bowiem z założenia, że o wiele lepiej będzie po prostu być nieco bardziej uważnym, kiedy mowa o zaczepkach i żartach, by przypadkiem nie wpuścić kogoś w maliny. W namawianiu Josha do tego, żeby spróbował zapanować nad dziecięcą miotłą, nie było zaś jego zdaniem niczego, czego powinien się obawiać. - Nie wiem. Musiałbym się uważniej przyjrzeć - stwierdził jedynie, czując, że znowu nieznacznie się zarumienił, ale uśmiech błąkający się w kącikach jego ust, mówił o wiele więcej, niż jakiekolwiek słowa. To, jak się teraz zachowywał, było niewątpliwie wynikiem najróżniejszych odkryć, jakich dokonał na własny temat w ciągu minionego roku. Niektóre z nich niewątpliwie dziwiły nie tylko jego, ale również Josha, który z jakiegoś powodu za większością z tych zmian wręcz przepadał. Najwyraźniej można było zaliczać do tego prowokowanie go, do najróżniejszych rzeczy, bo ledwie chwilę później skierował się ku dziecięcym miotłom, by pokazać wszystkim, że również potrafi się bawić. - Nie połamałeś sobie nawet ego - stwierdził Chris, marszcząc lekko nos, kiedy otrzymał czekoladę i uśmiechnął się lekko do męża. - Nie spodziewałem się zresztą czegoś innego po zawodowcu - dodał od razu, zerkając jeszcze w stronę dzieciaków, które niewątpliwie zamierzały spróbować swoich sił w tych nieco dziwacznych zawodach, w których główną nagrodą była nie czekolada, ale radość. - Wygląda na to, że możesz przypisać sobie kolejny sukces, profesorze - stwierdził, uśmiechając się ciepło, bo naprawdę był zadowolony z tego, jak przebiegał ten dzień. Zadowolony z tego, że młodzież nie uznała jednak, że jest zbyt dorosła i dojrzała, żeby w ogóle się tutaj zjawiać i najwyraźniej całkiem dobrze się bawiła.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Zmiany, jakie zaszły w Christopherze nie były tak wielkie, aby można było uznać, że stał się zupełnie nową osobą, choć oczywiście ci, którzy nie znali go dobrze, mogli tak twierdzić. W oczach Josha mężczyzna był jednak taki sam, jak wcześniej – wciąż rumienił się na jego podteksty, ale nie uciekał od nich, a wręcz wychodził naprzeciw. Podobało się miotlarzowi to, że jego mąż w końcu mówił na głos to, co być może wcześniej jedynie myślał, że zachowywał się tak, jak chciał, wciąż jednak pozostając jego Garretem z bajki Magiczny Miecz – Legenda Camelotu. Zabawne, jak niewiele mugole wiedzieli o tym zamku… Był jednak też chochlikiem, który jednak nie przekraczał pewnych granic. Fakt, dał się podkusić do spróbowania swoich sił w locie między płonącymi beczkami, ale żaden z nich nie wiedział, że pójdzie mu tak źle. Nie było to więc winą zielarza, a Josh zdążył już zapomnieć o tamtych zdarzeniach, choć niektóre miejsca wciąż jeszcze odrobinę bolały. Nie było to jednak coś, czym miałby się przejmować. Zupełnie jak tym, o czym zaczęli w jednej chwili cicho rozmawiać, a co powiększało jedynie uśmiech na twarzy Josha. Bywały dni, gdy zapominał, jak bardzo jego mąż się otwarł i później lgnął do tych słownych zaczepek, sugestii, jak ćma do ognia. - Uważniej się przyjrzeć? Wygląda na to, że muszę ci się odpowiednio zaprezentować, gdy wrócimy do domu – odpowiedział cicho, po czym roześmiał się ciepło, wyraźnie szczęśliwy, gdy ostatecznie miał to, co chciał, a do tego piknik udawał się lepiej, niż zakładał. Wszędzie widział uśmiechy, widział radość i zabawę. Na tym mu zależało, tego chciał. Niewiele później sam wziął udział w jednej z zabaw, szczęśliwie zeskakując z dziecięcej miotełki, nie robiąc sobie nic złego i nie wygłupiając się na oczach uczniów i studentów. Ostatnie czego chciałby to pokazać się jako profesor, który jedynie pozuje na zdolnego. - Dziękuję za komplement, profesorze Walsh – odpowiedział od razu, nie będąc dłużnym mężowi i choć w jego głosie można było wyłapać zaczepkę, ciemne spojrzenie miotlarza błyszczało radością. Tak miało to wyglądać i tak planował iść z Puchonami przez kolejne lata – z uśmiechem, w miłej atmosferze, znajdując chwile wytchnienia, oderwania nawet pośrodku problemów. Miał jedynie nadzieję, że tych ostatnich nie będzie szczególnie dużo.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Zmiany, jakie w nim zaszły, były – można by rzec – bardzo subtelne, ale jednak dostrzegalne dla kogoś, kto znał go lepiej, niż tylko z oficjalnych spotkań. Inną sprawą było, że Christopher zdawał się wciąż testować własne granice, własny sposób bycia, wszystko to, co go prowadziło, jakby liczył się z tym, że w pewnym momencie odkryje, że gdzieś tam, w jakiejś części, może skoczyć na głęboką wodę. Być może, czego również nie można było wykluczyć, zachowywał się tak a nie inaczej, chcąc przekonać się, gdzie leżały granice Josha, jego cierpliwości i wytrzymałości. Prowadzili ostatecznie nieustanny taniec dookoła siebie, poznając się na nowo i sprawdzając, jak świat zareaguje na ich dalsze wybory. To jednak chwilowo nie było aż tak ważne, nie teraz kiedy tak świetnie szło im przekomarzanie się, kiedy droczyli się z zadowoleniem, najwyraźniej nie zamierzając przestawać. Na uwagę Josha jedynie uśmiechnął się lekko, robiąc wyraźnie zamyśloną minę, jakby nie był przekonany do jego pomysłu. Widział, że coś podobnego mogło go również podburzyć, oczywiście w odpowiednich warunkach i nie był pewien, czy to, co się działo, powinien za takie uznawać. Nie sądził jednak, by ciągnięcie tej rozmowy w towarzystwie dzieciaków było najlepszym na świecie pomysłem, toteż zachował tę myśl dla siebie, po prostu koncentrując się na tym, co się dookoła nich działo, widząc kątem oka, jak dzieciaki obrzucały się dalej pianą i próbowały skorzystać z większości przeznaczonych dla nich atrakcji. Kiedy Josh ponownie się do niego odezwał, dał mu kuksańca, wywracając przy okazji oczami, dając mu tym samym do zrozumienia, że takie zaczepki nie robiły już na nim aż takiego wrażenia. Inaczej było, gdy zwracał się do niego w podobny sposób, gdy był jeszcze gajowym, inaczej było teraz kiedy faktycznie był profesorem, kiedy oswoił się ze zmianami w życiu, kiedy do nich przywykł, kiedy uznawał je za coś normalnego. Dlatego też odciągnął go jedynie na bok, stwierdzając, że zrobił się głodny, pozwalając na to, żeby dzieciaki bawiły się dalej, a oni nie wchodzili im w drogę, o ile nie zostaną wyraźnie zaczepieni. Nie zamierzał jednak nigdzie odchodzić, tak więc pozostali na imprezie do samego jej końca.
z.t x2
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Nie można powiedzieć, że zawsze przypadkiem na siebie wpadaliśmy! Często celowo szukałem towarzystwa i to nie moja wina, że akurat Brooks wszędzie chodziła jak szalona i łatwo było ją znaleźć do robienia najróżniejszych pierdół. Na przykład chodzenie na szalone puchońskie pikniki. Może Brooks nie wyglądała na najszczęśliwszą na świecie z powodu tego wypadu, ale wcale nie narzekała, że nie chce jej się iść, więc idę ramię ramię z dziewczyną, narzekając na gorąc lecący na nas z nieba. Kiwam głową w niemym podziękowaniu, kiedy ta jednym zaklęciem przynosi mi na chwilę ulgę w tej idiotycznie wysokiej temperaturze. Może będzie za mną chodzić i rzucać zaklęcia jak będę dalej narzekać? Może spróbuję takiego niesamowitego manewru. Przez chwilę bawimy się bardzo mądrze jak na swój wiek, oblewając się jakąś durną pianą. Nie tylko my oczywiście mieliśmy takie dojrzałe zabawy, bo najwyraźniej to było tematem przewodnim całego pikniku. Super, najwyraźniej wspólnie moglibyśmy nie jeść nigdy słodyczy, gdyby nie fakt, że właśnie wmuszałem w biedną Brooks jedzenie w taki upał. Miło z jej strony, że mnie nie okrzyczała. Ostrożnie karmię Julką kremówką, wcześniej mówiąc by otworzyła buzie i uważam, żeby nie wsadzić jej palców do gęby. Kiedy udaje jej się ugryźć zaczynam zdanie - I jak... - Wtedy zaś Krukonka zamienia się w uroczego kanarka, a ja na chwilę dębieje ze zdziwienia. Dopiero po chwilę uśmiecham się krzywo i wyciągam rękę w próbie złapania kanarka Brooks.
— A weź ją sobie — wzruszyła ramionami i podała bratu kartę, bo właściwie po co jej aż tyle — I tak jestem bliżej zebrania całej kolekcji niż ty — dodała jeszcze i tak samo dojrzale jak on i ona pokazała mu język, po chwili się przeciągając i nagle krzywiąc twarz w grymasie, bo zapomniała prawie, że jeszcze nie do końca się wyleczyła. Ciche westchnienie wydobyło się z jej piersi i zerknęła kątem oka na Thomasa, by z ulgą przyjąć fakt, że ten wcale nie chciał drążyć tematu. Właśnie dlatego się dogadywali – nie naciskał na nią nigdy, chociaż miała wrażenie, że i tak zawsze ją przejrzał, nawet jeśli była taka wspaniała w sztuce omijania prawdy jeśli było trzeba. W jej głowie pojawiło się zestawienie z Peterem, który dosłownie kazał jej zdjąć rękawiczki po feriach w jakiejś głupiej kawiarni, kiedy poparzyła sobie dłonie. Na to wspomnienie aż przewróciła oczami, by ponownie jednak spojrzeć na Tommy’ego. — Ok niech ci będzie, ale musisz mi obiecać, że choćby nie wiem co, Peter też się nie dowie. Jak się na feriach poparzyłam to odstawił taką scenę, że głowa mała, wolę nie myśleć co się stanie jak się dowie, że sobie żebra połamałam, bo może, ale tylko może, trochę przeceniłam swoje umiejętności, chociaż i tak uważam, że to tylko i wyłącznie wina tej burzy zasranej — mówiła, cały czas patrząc uważnie na swojego starszego brata i dochodząc do wniosku, że żadna przysługa jej nie zaszkodzi, a naprawdę potrzebowała go po swojej stronie, szczególnie teraz, kiedy próbowała udowodnić wszem i wobec, że jest odpowiedzialna na tyle, by na studiach zamieszkać z Hope i chłopakami. Naprawdę nie chciała dłużej zostawać w zamku, spędziła w nim całe siedem lat. Nie mogła się już doczekać studiów i wolności, którą jej dadzą. Miałą powyżej uszu bieganie do opiekuna domu – choć miała najlepszego opiekuna na świcie – z każdą pierdołą, bo coś działo się poza Hogsmeade, poza granice którego nie było jej wolno „bo nie”. Zaczęła się głośno śmiać, kiedy udało jej się zaskoczyć starszego Maguire’a, który wyglądał właśnie jak szczotka od mopa. Jej humor z sekundy na sekundę się poprawił i była zdania, że naprawdę niewiele osób potrafiło naprawić jej nastrój tak szybko. — Może jednak powinieneś posłuchać taty i ściąć te, jak on to mówi, „wodorosty psujące ci wzrok” — powiedziała, przy ostatnich słowach, próbując naśladować ich ojca. Kiwnęła też głową na jego kolejne słowa, bo co jak co, ale oni akurat doskonale wiedzieli jak grać w tego typu rzeczy, bo właśnie one definiowały całe ich dzieciństwo, którego nie zamieniłaby na żadne inne. Patrzyła jak Tomek celuje w Krukonkę i zwala całą winę na nią, więc oburzona krzyknęła jedynie, że wiarygodność jej brata jest na minusie i bezceremonialnie – za karę – znowu wycelowała w jego stronę, chociaż tym razem tomkowa menda się obroniła. Chwyciła za poczęstunek, bo przecież nie byłaby sobą, jakby nie skorzystała z darmowego żarcia i błogo niemal się uśmiechnęła, kiedy poczuła cynamon w ustach. Nie miała jednak pojęcia, że ciastko miało magiczne właściwości. — Wiesz, uważam, że jesteś serio dobrym bratem, na równi z Ryanem, nie zamieniłabym was nigdy — powiedziała znienacka, zaskakując samą siebie tą wylewnością i słowami, które nie przeszłyby jej normalnie przez gardło.
Brooks WCALE nie chodziła jak szalona i łatwo było ją znaleźć do robienia najróżniejszych pierdół. Właściwie, to było przeciwnie, bo jeżeli już spędzała czas w szkole, to głównie na boisku, w szatni albo na zajęciach z zaklęć i eliksirów. A że August najwyraźniej podświadomie zaglądał w te miejsca, to już inna sprawa. Tak jak inną sprawą było to, że dziewczynie to nie przeszkadzało, bo lubiła spędzał czas z łysym Krukonem i nawet była w stanie zapomnieć chwilę o tym, że nie w smak jej cynamonki i oglądanie ludzi bawiących się bez alkoholu. Doceniała tego typu inicjatywy, naprawdę, ale czym innym było docenianie, a czym innym branie w nich udziału, kiedy miało się ochotę na zupełnie inne rzeczy.
Również skinęła głową w odpowiedzi na to nieme podziękowanie, zanim to została wplątana w sam środek bitwy na pianę. Wyszło po równo, bo oberwała ona, jak i chłopak. I wtedy do niej dotarło, że dawno nie robiła czegoś tak niewinnego i uroczego i niemającego większego sensu. Może ten Dzień Dziecka był tym, czego potrzebowała? Przez ostatnie dwa lata zdążyła bowiem zapomnieć, że rzeczy się robi dla przyjemności, a nie z obowiązku. Niestety, dorosłość niekiedy wywoływała amnezję. A szkoda, bo ten dzieciak, który w niej siedział, czasami potrzebował czasu dla siebie. I go dostał! Po spróbowaniu kremówki, szybko kłapnęła zębami, choć delikatnie, przygryzając lekko szczupłe palce chłopaka, chichocząc przy tym, jak głupia.
- Słodycze i kuchnia azjatycka. Ciekawe połączenie. – Skomentowała, wycierając brzegiem dłoni rozmazany na policzku krem.
Na pytanie odpowiedzieć już nie zdążyła, bo zamieniła się w kanarka. Trochę jej zajęło ogarnięcie, co się stało, ale kiedy już się pogodziła ze swoją ptasią postacią, postanowiła ją wykorzystać. Uwielbiała latać, a teraz mogła to zrobić z zupełnie innej perspektywy. Uniosła się więc wysoko i zaczęła krążyć nad dębową polaną, ciesząc się wolnością, jaką dawały skrzydła i podwójne płuca. Nie latała jednak długo, bo nie chciała zostawiać go samego, tak więc upiła jeszcze dzióbkiem nieco herbaty z czyjegoś kubeczka, po czym wylądowała Edgcumbowi na ramieniu, świergocząc wesoło.
– Co nie? Myślałam, że małżeństwo zabija w człowieku wszelką radość z życia i sprawia, że jest nudny, a tu proszę jak nam Walsh elegancko ogarnął! – pięknie doceniła joshowy wysiłek, bo w dzieciństwie nie było jej dane korzystać z podobnych atrakcji. Zaraz potem przewróciła oczami na jego oburzenie. – Tak, jesteście bardzo podobni – pokiwała głową. – Oboje nie macie mózgu i wystarczy wam powiedzieć, że w czymś jestem lepsza i od razu chcecie się zesrać, żeby udowodnić, że się mylę – pokazała Jinxowi język, perfekcyjnie kwitując zachowanie najbliższych jej sercu mężczyzn! Parsknęła na widok przyjaciela jedzącego cynamonkę, której okruszki wylądowały niemalże wszędzie. – Tylko wtedy? – oburzyła się teatralnie, bo przecież już się chyba umówili, że zawsze wyglądała pięknie. Nie miała jednak czasu go odpowiednio pouczyć, ponieważ już mknęli w stronę mioteł, gdzie może i nie poradziła sobie najgorzej, ale też nie tak jak się przechwalała, że będzie. Zeskoczyła z gracją na ziemię, dumnie dzierżąc czekoladowego znicza. – No dawaj, pokaż mi jakim to jesteś ekspertem – zaśmiała się, z radosnymi iskierkami w oczach wpatrując się w Jinxa i opierając ręce na biodrach, przyjmując pozę surowego krytyka, który tylko czeka, aby wytknąć mu każdy błąd. Prawda była jednak taka, że Queen doskonale udowodnił, że w powietrzu nie ma sobie równych, nawet na mikroskopijnej miotle. – Ja chociaż wylądowałam na nogach, a nie plecach, więc nie wiem kto tu jest frajerem – uniosła brew i wyciągnęła dłoń, aby pomóc mu wstać. Zamiast tego oberwała czekoladowym zniczem prosto w czoło, na co zachichotała, pocierając drugą ręką miejsce po uderzeniu. – O ty chujku – splotła ich palce i zgrabnie przywróciła go do pozycji stojącej. Zamiast jednak oburzać się za ten paskudny atak czy też kompletnie niepotrzebne szkalowanie, nachyliła się do niego, aby omówić swoją niezasłużoną karę. – Ok, ale chyba nie myślałeś, że będziesz stał obok i podziwiał? – kiwnęła głową w stronę nauczycieli stojących przy stole pełnym słodkości i wymieniających czułości. – Aww, są przeuroczy, szkoda by było, gdyby ktoś im przeszkodził – spojrzała porozumiewawczo na przyjaciela. – No to ja zgodnie z przegraną celuję w Josha, a ty w Chrisa – rozporządziła i dyskretnie wyciągnęła różdżkę. – Na trzy-czte... – i zanim wybrzmiało ry, bezpardonowo posłała pianę prosto w durny ryj Jinxa, chichocząc pod nosem i od razu od niego odbiegając, żeby uratować się przed ewentualną zemstą. – To za te miotły, bo wiesz, to nie fair, przez swoje fancy sandały zdążyłeś się oswoić z grawitacją i było ci łatwiej – może i zazwyczaj nie miała problemu z przyznawaniem się do porażki czy bycia gorszą, ale akurat teraz czuła potrzebę usprawiedliwienia swojej nieudolności, którą wykazała się chociażby przy wdrapaniu się na miotłę. – Szykuj się, bo w wakacje urządzimy sobie WYŚCIGI – pomysł, który właśnie wpadł jej do głowy, wydawał jej się najlepszym na świecie. – I wtedy zamkniesz tę piękną mordę.
Cieszę się, że nie muszę szczególnie walczyć o kartę Rubs i chociaż ten jeden jedyny raz jest świadoma, że i tak ze mną nie wygra. – Czyżby? – pytam niewinnie i śmieję się cicho pod nosem. Chyba dalej nie ogarnęła, że połowa jej kolekcji spoczywa w moim kuferku, schowana między notatkami z historii magii, w które nigdy w życiu by nie zajrzała, co najmniej jakby ją miały poparzyć. Słucham jej opowieści, koncentrując się na każdym szczególe, bo wiem, że prawdopodobnie nic mi więcej nie powie i to i tak cud, że w ogóle o tym wspomina. – Obiecuję – przykładam rękę do serca, żeby dodać powagi tej sytuacji. Wcale nie musiała mnie o to prosić, dla mnie logiczne jest to, że jako rodzeństwo wspieramy się nawzajem choćby nie wiem co i chyba tylko jakieś poważne kłopoty sprawiłyby, że powiedziałbym komuś dorosłemu prawdę. Zwłaszcza ojcu i Peterowi, którego zachowanie w ferie wcale mnie nie dziwi. – A czego się po nim spodziewałaś? Że cię po głowie poklepie i da bon do miodowego królestwa, żebyś tam wydała jego ciężko zarobione pieniądze? – unoszę brwi. – Poczekaj jeszcze trochę i Sweeney zacznie odwalać, więc przeniosą całą swoją uwagę na niego i będziesz miała spokój. Tak jak ja go mam dzięki twojemu przecenianiu swoich umiejętności – posyłam jej szeroki uśmiech. – Jakbyś potrzebowała jakiegoś znieczulenia albo eliksirów to daj znać – dodaję tylko, nienachalnie oferując swoją pomoc. A raczej Viniego, bo przecież ja prędzej połamałbym jej kolejne żebra. Chichoczę na próby parodiowania ojca i z gracją odgarniam mokre loki z twarzy. – Nie bądź śmieszna. Pamiętasz jak mnie kiedyś Ryan namówił na swoje usługi fryzjerskie? Chodziłem w czapce w środku lata, dramat, nigdy więcej. Ciebie też, jak byłaś jeszcze mała i słodka, prawie obcięliśmy na łyso, ale w ostatniej chwili zainterweniował tata, także ciesz się swoimi włosami póki możesz, bo nie znasz dnia ani godziny – ostrzegam ją żartobliwie, bo teraz nie mam pojęcia co musielibyśmy zrobić, żeby ogolić Ruby. Chyba tylko uśpić, bo każda inna forma spacyfikowania jej skończyłaby się wielką bitwą i wrzaskami, które słyszałby każdy mieszkaniec Dublina. A nawet i Irlandii. Zaraz potem rozpoczynamy wodną bitwę, sprytnie zrzucam winę na siostrę i słucham jak się drze, że to nie ona i musiałbym jej nie znać, żeby nie spodziewać się kolejnego ataku w swoją stronę. Niczym zgrabna łania unikam strumienia piany. – Ha! Chyba nie myślałaś, że znów się dam zaskoczyć? – patrzę na nią powątpiewająco. Moje zdziwienie pogłębia się, gdy słyszę z jej ust wyznanie, na które prawie mdleję, bo choć nikt nie ma wątpliwości, że jesteśmy naprawdę zgranym rodzeństwem to dla zasady rzadko o tym sobie mówimy. – Wiem – szczerzę się wesoło i robię ukłon, przyjmując z dumą ten komplement. – Ty jako jedyna siostra jesteś za to jednocześnie najlepsza i najgorsza. Ale jakby ktoś mi tak zaproponował, że zamiast ciebie trafiłby do domu ktoś mniej pyskaty to nie zastanawiałbym się nawet sekundy – dźgam ją zaczepnie różdżką. – Oczywiście bym się nie zgodził – po paru sekundach zmieniam swoje szkalowanie w największe wyznanie miłości, na jakie było mnie stać i znów posyłam strumień piany, tym razem w jakiegoś rudego Puchona.
Skinęła głową, bo Thomas miał rację. Wiedziała przecież czego się spodziewać, dlatego przecież nie chciała wtedy zdjąć tych durnych rękawiczek, a ten zrobił dramę na całą kawiarnie. Westchnęła więc, bo czasem naprawdę była tym zmęczona, mimo że dokładnie wiedziała, że Peter chciał dobrze. Nic jednak nie mogła poradzić na to, że czasem ją wkurzał, irytował i w ogóle doprowadzał do szewskiej pasji, ale kochała wszystkich swoich braci chociaż byli okropnymi wrzodami na tyłku przez zdecydowaną większość czasu. Zmrużyła swoje oczy i pacnęła brata w ramię, przyznała się – prawie – do błędu, ale to wcale nie znaczyło, że ma to potwierdzać. Nie umiała wprawdzie stwierdzić czy faktycznie trochę za wysoko poleciała, za lekko się trzymała, czy po prostu miała okropnego pecha, kiedy pogoda nagle zwariowała. Może wszystko to w jednym czasie? Nie miała pojęcia, cieszyła się jednak, że znalazł się wtedy ktoś, kto potrafił jej pomóc od razu, bo przynajmniej nie miała przebitego żebra. Spojrzała na Tommy’ego, kiedy ten wspomniał historię z Ryanem i zaczęła chichotać jak głupia, bo doskonale pamiętała jego grzyweczkę i usługi fryzjerskie ich starszego brata. Zasłoniła aż usta dłonią, bo to wspomnienie było zbyt piękne, by je zapomnieć. — O tak to było wspaniałe — dalej się śmiała — Powinieneś jeszcze kiedyś skorzystać z usług fryzjerskich Ryana Maguiera spółka z o. o. — zerknęła na Krukona z wesołymi iskrami w oczach, ale zaraz potem sobie coś jeszcze przypomniała — O Merlinie, a pamiętasz jak mi wkręciliście grzebień we włosy? Już wtedy byłam prawie łysa, nigdy więcej nie dam wam się tknąć, przysięgam — powiedziała, grożąc mu palcem, ale i tak nadal się śmiała. Może i miała ich wszystkich czasem serdecznie dość, ale wszyscy byli siebie warci, naprawdę, nawet Peter. Prychnęła, kiedy się obronił, uznając, że nie umiał przegrywać i przecież czasem mógł jej dać wygrać. Rzadko kiedy wygrywała z Tommym, ale nawet nie marzyła o tym, że kiedyś ot tak odda jej możliwą wygraną. Prędzej świnie zaczną latać. Nie miała pojęcia skąd takie wylewne słowa wzięły się w jej ustach i dlaczego w ogóle powiedziała je na głos. Stała więc jak wryta, próbując to zrozumieć, kiedy jej brat się odezwał z takim samym wyznaniem. No, przynajmniej na początku tak myślała, bo chwilę potem wszystko wróciło do normy. Chciała mu się odpłacić i oczywiście powiedzieć coś podobnego, ale zwyczajnie nie mogła. Jakby jakaś niewidzialna siła ją powstrzymywała. — Myślę, że będziesz serio dobrym prawnikiem — powiedziała za to, od razu potem się krzywiąc, bo o co tutaj w ogóle chodziło, chwilę potem jednak poczuła jak ten nieznany jej urok przestał działać, więc dźgnęła go palcem w brzuch — Jeśli komuś o tym powiesz, wszystkiego się wyprę.
C. szczególne : Przekłute uszy; czasem noszony kolczyk w nosie; drobne i mniej drobne tatuaże; pomalowane paznokcie; bardzo ekspresyjny sposób bycia; krwawy znak
- To był zamierzony element akrobacji - natychmiast protestuję ze śmiechem, kiedy przyjaciółka tak brzydko kwestionuje to, że poszło mi lepiej. Ma szczęście, że w akcie zemsty nie ściągam jej za wyciągniętą rękę w dół, aby też opadła plecami na trawę - to się właśnie nazywa wspaniałomyślność. Podążam za spojrzeniem Gryfonki na szczebioczących do siebie słodko nauczycieli i szczerze się wesoło, bo stanowią cel perfekcyjny; kiedy organizuje się takie zabawy, nie powinno się liczyć na miłosierdzie, a towarzyszy mi przecież doskonała partnerka w zbrodni - tak przynajmniej mi się wydaje, gdy w gotowości celuję różdżką w nauczyciela zielarstwa. - O ty zdradziecka żmijo! Zobaczysz, zaraz petycję do dyrekcji napiszę, że tiara błąd zrobiła przy przydziale, bo tak to się nie godzi. Podłość - wygrażam się, ścierając z twarzy pianę w rękaw. Nawet nie mam jak jej oddać, bo przecież walczę w tym czasie o sprawność mojego oka, do którego trochę piany się dostało. - Mogłem oślepnąć i byś do azkabanu jeszcze trafiła - ględzę dalej, ale już w akompaniamencie szerokiego uśmiechu, bo przecież nigdy bym się nie złościł za taki ładny podstęp. - O no i wreszcie mówisz coś sensownego. Ale zasada jest taka, że używamy wtedy tak samo gównianych mioteł, nie ma pożyczania jakichś fancy Błyskawic - ostrzegam ją, bo może Marla mogłaby sobie na to pozwolić, ale o mnie Holly za bardzo nie dba kieszonkowymi. - Ciekawe czy moje buty mogłyby robić za przyspieszenie... To też możemy sprawdzić - zauważam, bo gdyby tak, to może powinienem to zacząć rozpatrywać jako dodatkowy sprzęt podczas meczów. - Dobra, chodź, zobaczymy, czy coś jeszcze tu mają - poganiam ją gestem ręki, żeby się do mnie zbliżyła, bo przecież nie zaatakuję jej, kiedy się tego spodziewa.
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Świetnie, teraz to wygląda tak jakbym celowo chodził za Brooks po szatniach, klasach i cholera wie gdzie jeszcze, byle tylko ją przydybać jak jakiś creeper. Tak oczywiście nie było. Wbrew pozorom, albo tego co próbował mi czasem wmówić Tomek - większość rzeczy to czysty przypadek. Albo przeznaczenie, oczywiście jak kto woli. Szczerze mówiąc też kompletnie nie pasowało mi takie zabawy jak te dzisiejsze; przychodzę tylko i wyłącznie bo jest po drodze, a ja miałem dość uczenia się do egzaminów. I jeszcze ładna pogoda, wygodny dresik. Okazja sama nasunęła się pod nos. Na dodatek całkiem nieźle się bawiłem. Jak widać po mnie bardzo rzadko opanowywała mnie jakaś beztroskość i prawie nigdy nie cieszyłem się swoim wewnętrznym dzieckiem. Byłem prawie pewny, że nigdy takie we mnie zwyczajnie nie pojawiło się i od zawsze jestem wewnętrznie ponuro dorosły, o ile to ma jakikolwiek sens. - AA-a-a - wyrywa mi się przerywany okrzyk pełen zaskoczenia kiedy tej udaje się capnąć zębami moje palce, zanim udało mi się je zabrać. Sprawdzam czy nic mi się z nimi nie stało, mimo wszystko niespecjalnie przejęty taką możliwością. - Kuchnia azjatycka jest niezła - wyrażam swoją opinię i po chwili marszczę brwi, zauważając, że to może brzmieć jak jakaś próba sprawienia samemu sobie komplementu. - Lepsza niż szkocka - dodaję odganiając poprzednią myśl, bo haggis lubiłem tylko z przyzwyczajenia. - Oprócz whisky - dodaję jeszcze, ale nie udaje mi się nic mądrego powiedzieć bo Brooks zamienia się w kanarka i lata wokół mnie. Patrzę na nią jak wzbija się w powietrze, zaś sam jakoś mechaniczne zaczynam jeść jakiegoś lizaka. Oczywiście zaczynam widzieć na różowo, jak przystało na jakieś podejrzane magiczne żarcie, na co wzdycham z niezadowoleniem. Brooks siada mi na ramieniu, a ja wyciągam palec, by pogłaskać ją po piórkach. - Uro... - Urocze. To chciałem powiedzieć, ale w tym momencie Julka zamieniła się w siebie. Próbowałem ją złapać, utrzymać, cokolwiek, ale w obawie, że połamie moje wychudzone ramię wybieram najbezpieczniejszą opcję - czyli wspólny upadek na ziemię, przeplatany soczystymi przekleństwami z mojej strony. Ale zakończony parsknięciami śmiechem. - Chodźmy zanim się zabijemy. Do jakiegoś baru - proponuję Brooks i pytająco patrzę na nią czy nic się nie stało, wyciągam ręce, by pomóc jej wstać z ziemi.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Przypadek? Przeznaczenie? A może jednak creepowanie i śledzenie? Co by to nie było, fakty były takie, że natrafiali na siebie częściej, niż rzadziej. I w sumie Brooks nie tylko to nie przeszkadzało, ale nawet odpowiadało, bo potrzebowała w swoim życiu kogoś, kto sprowadzi ją na ziemię swoim mrukliwym poczuciem humoru i sprawi, że na moment zapomni o obowiązkach. Tak więc stało się. Przeznaczenie wzięło los Krukonów w swoje spracowane ręce i wysłało ich na dębową polanę, żeby mogli przypomnieć sobie, jak to jest być dzieckiem. A przynajmniej Julka sobie przypomniała, bo Edgcumbe chyba od zawsze zachowywał się jak mężczyzna w średnim wieku, który z niejednego piec jadł już chleb i którego cokolwiek było zaskoczyć. A jednak! Jej udało się ta sztuka, kiedy to połasiła się na chińszczyznę koreańszczyznę.
- Potwierdzam – odpowiedziała lekko na ten autokomplement i puściła mu zaczepne „oczko”. – I zdecydowanie lepsza niż angielska. Podbiliśmy cały świat dla przypraw, tylko po to, żeby nigdy z nich nie korzystać. Gdzie tu logika?
Jeżeli chodziło o whisky, to zdanie miała odmienne i często się zastanawiała, jak ludzie mogą pić coś takiego bez dodatku coli czy czegokolwiek właściwie. Jej żołądek za każdym razem podjeżdżał do góry, kiedy tylko postanowiła wychylić coś mocniejszego, ale jak widać, to była kwestia pewnego talentu. Ona latała świetnie na miotle, a inni, jak choćby Solberg, potrafili wlać w siebie każdą truciznę, nie czując się przy tym podle. A może to nie kwestia talentu, tylko praktyki? Jeżeli tak, to nie zamierzała tego sprawdzać.
Chwilę później wewnętrzne dywagacje na temat alkoholizmu ex-Ślizgona przestały ją interesować, bo miała większe zmartwienie. Była bowiem ptaszkiem, siedzącym grzecznie na ramieniu przyjaciela. Przez pewien czas oczywiście, bo szybko wróciła do swojej dawnej, Julkowej postaci i razem z Augustem wylądowali na trawie. Śmiejąc się jak głupia, chwyciła wyciągniętą w jej kierunku pomocną dłoń i skinięciem głowy zgodziła się na propozycję, aby zamienić Dębową Polanę na jakiś baru. Choćby i u Irka.
/zt x2
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Z niewinną miną obserwowała jak Jinx tonie w pianie i desperacko przeciera oczy. – Wiesz gdzie możesz sobie to podanie wsadzić? Bo Wang wrzuci je prosto do kosza, nawet się nie pofatyguje, żeby ci odpisać spierdalaj – zachichotała, czując się jednocześnie bardzo oburzona insynuacjami, że nie powinna być w Gryffindorze. – Jakbyś oślepł to bym sobie sama oczy wydłubała, żeby podzielić twój marny los i żeby było sprawiedliwie. Ale zobacz ile byśmy wtedy przywilejów mieli! Nie musielibyśmy patrzeć na parszywy ryj Patola, może jakieś odszkodowanie by wpadło i wydalibyśmy je na zapas rumu, bo nic innego by nam nie zostało niż siedzieć i pić i narzekać. NO, ale nie oślepłeś i w Azkabanie też nie musisz mnie odwiedzać, więc nie marudź, królewno – poklepała go przyjacielsko w ramię i od razu zaproponowała coś iście fantastycznego. Nie wątpiła, że Jinx pochwyci temat wyścigów i się na nie zgodzi, ale gdy wspomniał coś o wyrównanych szansach poprzez użycie szkolnych mioteł, aż przewróciła oczami. Spojrzała na niego jakby właśnie obwieścił, że od teraz zajmie się tylko i wyłącznie nauką i już nigdy nie wyściubi nosa z biblioteki. – A niby skąd bym miała taką Błyskawicę wytrzasnąć? Transakcje dupą nie wchodzą teraz w grę, więc… - wzruszyła ramionami. – O, właśnie, wyścigi same w sobie bez talarii, bo moim zdaniem to byłby DOPING, a to w chuj niesportowa zagrywka – zastrzegła, żeby mu czasem nie przyszło do głowy oszukiwać. – Tak poza konkursem sprawdzimy – potwierdziła jednak, że jak najbardziej jest gotowa na zdobywanie doświadczenia poprzez praktykę, po czym podeszła do przyjaciela, ciągnąc go w stronę reszty atrakcji. – Chyba że… – oczy jej rozbłysły, sugerując gotowość do realizacji tego planu w zasadzie od razu. – Czy coś nam stoi na przeszkodzie, aby przeprowadzić testy teraz? Nie chcę nic mówić, ale większość osób jest tutaj albo się uczą – posłała mu znaczące spojrzenie. – Dawaj, weźmiemy ze schowka dwie miotły i zrobimy kilka rundek gdzieś za jeziorem. ALBO NAD! – paplała z ekscytacją, idąc z Gryfonem w stronę boiska.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Przebywanie w zamku było męczące. Wiązało się z problemami, z jakimi Max nie miał ochoty się mierzyć, wiązało się nieustannie ze stawianiem czoła tym durnym problemom, które imitowały poparzenia, które powodowały, że poważnie zastanawiał się nad tym, czy naprawdę z nim jest coś nie tak, że absolutnie wszędzie, gdzie nie sięgnie, musi mierzyć się z ogniem. Akurat z tym żywiołem, który ostatecznie stał się czymś w rodzaju jego największego lęku, który stał się czymś, od czego próbował uciekać, gdy było to tylko możliwe. Nie mógł jednak zupełnie odpuścić szkoły, tym bardziej teraz kiedy zdecydował się na praktykowanie w Mungu, kiedy musiał sam sobie udowodnić, że się do tego nadaje, kiedy musiał przestać zachowywać się, jak przestraszony kurczak. To, co działo się w wieży Gryffindoru nie pomagało mu w tym ani trochę, powodując, że ciągle kręcił się, jakby coś go srogo pierdolnęło, powodując, że nie raz i nie dwa zawracał z drogi, którą raz już wybrał, powodując, że znowu babrał się w jakiejś jebanej mazi. Inni mogli mu mówić, że to, co stało się w czasie sylwestra nie było jego winą, ale Max mimo wszystko nie potrafił w żaden sposób pozbyć się myśli, że jednak mógł zareagować szybciej, że być może byłby w stanie po prostu teleportować się w okolicę nauczycieli, że mógł posłuchać wcześniej tego nawoływania przyszłości, jakie początkowo traktował jedynie, jako cień przeczucia. - Kurwa - mruknął, zdając sobie sprawę z tego, że to znowu do niego wracało i przystanął, by po prostu przypierdolić w pierwsze lepsze drzewo, zastanawiając się, kiedy właściwie znalazł się tak daleko od zamku i jakie pojebane myśli ściągnęły go w to miejsce. Najwyraźniej szedł przed siebie, nie zastanawiając się nad tym, co robił, czując jedynie, że z każdym kolejnym krokiem było mu cieplej. Nic zatem dziwnego, że rozpiął kurtkę, a teraz też guziki flanelowej koszuli, odnosząc wrażenie, jakby ktoś wpierdolił go do piekarnika.
______________________
Never love
a wild thing
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Lubił prowadzić zajęcia w innych miejscach niż boisku. Starał się wtedy wykorzystać cały teren do ćwiczeń, a polana pełna dębów była do tego najlepsza. Do kolejnej lekcji miał jeszcze trochę czasu, ale przyniósł już ze sobą kufer z piłkami oraz komplet pałek. Zamierzał trenować tym razem odbicia i cóż, spostrzegawczość, ponieważ tłuczki między konarami dębów mogły być trudne do wypatrzenia. Szykował się powoli do zajęć, siadając ostatecznie pod drzewem z zamiarem przeczekania chwili, nim ruszy do zamku, żeby zgarnąć z dziedzińca młodzież. Mimowolnie rozmyślał o tym, co się działo i czego nie było widać, żeby się działo. Nie podobała mu się cisza na temat ataku, ale też nie chciał jedynie o nim myśleć. Czuł się całkowicie rozdarty, nie wiedząc, co powinni, jako profesorowie robić. Rzucanie zaklęć ochronnych na zamek było jakimś wyjściem, ale odnosił wrażenie, że niewiele tak naprawdę pomagają. Zamek dalej miał swoje kaprysy a mieszkańcy dormitoriów cierpieli na różne efekty uboczne tamtejszej magii. Dostrzegł zbliżającego się do polany Gryfona, w którym po chwili rozpoznał Brewera. Mimowolnie zaczął zastanawiać się, jak on trzymał się od sylwestra. Pamiętał ostatnią ich rozmowę, jak wspomniał, że widział pożar u Garda, że nie zdążył i w tej chwili, wpatrując się w wyraźnie zirytowanego studenta, zastanawiał się, czy i w sprawie sylwestra również miał wizję. Mogły także wrócić do niego wspomnienia, trauma, jaka zdaniem Walsha mu towarzyszyła. Uśmiechnął się smutno do siebie słysząc przekleństwo, a gdy tylko chłopak uderzył w pień, miotlarz wiedział, że powinien zareagować. - W ten sposób jedynie zniszczysz sobie dłoń, a to nie byłoby rozsądne nawet, jeśli znasz się na uzdrawianiu - odezwał się głośno, chwytając dwie pałki do quidditcha, z którymi podszedł bliżej Gryfona. - Skoro potrzebujesz rozładowania emocji, proponuję inną wersję baseballa. Zero latania na miotłach. A przy tym oferuję rozmowę, albo wysłuchanie, jeśli czujesz się na siłach. Co ty na to? Uśmiechnął się nieznacznie, wyciągając pałkę w stronę Gryfona, mając nadzieję, że ten zdecyduje się w ten sposób rozładować emocje i powie, co sprawiło, że był gotów uderzyć w drzewo.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Oczywiście, mógł spodziewać się tego, że za chuja pana nie będzie tutaj sam. Nie mógł powiedzieć, żeby nawiedziło go w tej sprawie jakieś przeczucie, bo to byłaby już przesada, ale mimo wszystko powinien brać pod uwagę to, że gdziekolwiek by się nie wybrał, zawsze istniała szansa, że na kogoś wlezie, że z kimś się po prostu spotka i albo ten ktoś uzna, że mu do reszty odbiło, albo postanowi go ratować. Kiedy tylko zorientował się, że udało mu się wpaść na Walsha, poczuł się nieco, jakby wlazł w sam środek pułapki, jaka jeszcze się za nim nie zamknęła. Pozornie miał zatem szansę, by z niej uciec, by się wymknąć, odmówić i po prostu pójść gdzieś dalej, próbując nadal rozładowywać emocje, próbując rozbijać się po okolicy, jak jakaś popierdolona mucha. Tylko wiedział, że to akurat nic by mu nie dało. Wiedział również, że Walsh nie był jak Rosa, nie był człowiekiem, który słodko prawiłby o problemach, próbując niejako wmówić mu, że cokolwiek wiedział o jego darze, nie próbował go przekonywać, że to było coś fantastycznego. Mimo to Max nieznacznie się zjeżył, mając wrażenie, że inni znowu starają się wjebać w jego życie, chociaż nawet ich o to nie prosił. To, że potrzebował rozmowy z kimś starszym, było dla niego niemalże oczywiste, a jednocześnie odnosił wrażenie, że to jak chodzenie po ruchomych piaskach - czyli właściwie natychmiastowa śmierć, podszyta poczuciem, że to wszystko jest o kant dupy rozwalić. Z drugiej strony wiedział, że Walsh miał to do siebie, że zawsze go wysłuchiwał i chociaż próbował naprowadzić go na właściwe ścieżki, nie był w tym aż tak upierdliwy, żeby postrzegał to jako coś w chuj złego. - Niech będzie - mruknął, pop czym odebrał od niego jedną z pałek, by następnie przekręcić ją w ręce, ważąc jednocześnie jej ciężar, zastanawiając się, ile musiał włożyć siły w to, żeby odbić tego jebanego tłuczka. Na ziemi to nie powinno być aż tak skomplikowane, jak na miotle, na którą za nic w świecie by nie wlazł. Przestał bać się, że nie zdoła zapanować nad nadchodzącą wizją, ale nadal nie miał ochoty odrywać się w taki sposób od ziemi. Nic z tego. - Chociaż rozwalanie sobie łap przynajmniej inicjuje iskrę bólu - dodał, jakby to było najważniejsze na świecie, najwyraźniej nie zamierzając jeszcze mówić, o co dokładnie chodziło, woląc zrobić to, kiedy trafi w tą pieprzoną piłkę.