Dach, na pierwszy rzut oka, jak każdy inny. Posiada mnóstwo niezbadanych dotychczas zakątków, bo jeszcze żaden z uczniów a tym bardziej nauczycieli nie był na tyle szalony by się tutaj zapuszczać. Do czasu!
Jeśli jesteś wytrwałym poszukiwaczem, uda Ci się nawet znaleźć prosty spad dachu, gdzie jacyś śmiałkowie przed Tobą składowali wygodne poduszki, odporne na warunki pogodowe panujące na zewnątrz.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Nie Lip 31 2011, 22:07, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
K100:21 Litery: pierwszy post → D i E Finalny wynik: 21+10 bo mnie maskotka atakuje :// → 31 Zyski i straty: –
Triumfalnie wylądowała z Hope na dachu, a kiedy zsiadły z miotły, zmrużyła na nią oczy, sprawdzając, czy przypadkiem nie wykrwawia się na śmierć czy coś ten deseń. Nic wielkiego jednak się nie stało, więc Maguire odetchnęła z ulgą i skupiła się na tym co kolejnego ich czeka. Wyszczerzyła się do przyjaciół, kiedy usłyszała, że mają się ścigać – choć sama zdecydowanie wolała walić ludzi tłuczkami po twarzach – i prychnęła na słowa Percy’ego. — Piętnaście na to, że d’Este będzie ostatni. — nie robiło jej różnicy czy wygra ona, czy Hope, ale Gryfon nie mógł, bo nie i koniec kropka. Co prawda chciała dać więcej, ale zwyczajnie nie miała i była pewna, że ostatnie pieniądze przepierdoliła na irlandzkie piwo na Celtyckiej, więc musieli się zadowolić jej piętnastoma, bo ojciec nie był skory do przesyłania jej galeonów. Wystartowała i właściwie na początku leciała równo z Hope, była tylko zdumiona, że Percy był aż tyle przed nimi i z uniesionymi brwiami zerknęła na Griffin, chyba pieniądze ich obu właśnie przepadały. Będąc przy wieży astronomicznej, Ruby dostrzegła pluszaka i nie byłaby sobą, gdyby po drodze nie chciała go zgarnąć, przecież bez sensu, żeby był taki samotny na szczycie wieży! Kiedy jednak się do niego zbliżyła – rzucił się na nią z zębami i Maguire krzyknęła jak dziewczyna. Poleciała dalej, zirytowana, że ktoś zrobił sobie z niej żarty i została w tyle. Powinna tego kogoś znaleźć i zrzucić z dachu.
K100:25 Litery: A - pierwszy post Finalny wynik: 15 Zyski i straty: -
Nie mogła odpuścić treningu, skoro ostatnio tak dobrze się na nim bawiła. Było dużo śmiechu, chociaż Moe zabroniła jej odnaleźć dzieciaki i wyrwać im nóg z dupy, ale takie było życie. Blondynka po przywitaniu ze wszystkimi, słuchała poleceń Kapitan - odrobinę spóźniona, bo oczywiście zgubiła się na drodze własnego życia w kamiennych korytarzach. Nie chciała przeszkadzać. Znów chodziło o wyścig, a przez twarz Astee przemknęła ekscytacja - no bo kto nie lubił adrenaliny tworzonej przez wygibasy na miotle, która niezbyt koniecznie chciała z nią współpracować? Ustawili się do wyścigu, Hope dodała jeszcze dwa słowa od siebie. - O NIE HOPE, NIE WYGRASZ ZE MNĄ O SŁODYCZE! - krzyknęła za nią z rozbawieniem, odbijając się stopami od ziemi i szybko mknąc wyznaczoną trasą. Była skupiona, mocno trzymała krawędzi miotły, nachylona. Starała się lecieć jak najszybciej, nie wpadać na ewentualne przeszkody i nikogo po drodze nie zabić, nawet jakby grozili. Udało się jej nawet utrzymać na przedzie wyścigu i już czuła słodki smak zwycięstwa w postaci tutejszych cukierków, chociaż lizaki były dużo lepsze. Obróciła głowę przez ramię w stronę rzucającej cukierkowe wyzwanie, gdy ją miała i wytknęła jej język, zaraz parskając śmiechem. Te Gryfony po bliższym poznaniu nie były jednak takie złe, zwłaszcza damska część grupy. Była naprawdę wdzięczna Morgan, że się nią tak zaopiekowała.
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
K100:71 Litery: E + H, a na dorzucie samogłoska Finalny wynik: 71-10=61 Zyski i straty: brak
Nie była może jakimś nie wiadomo jakim demonem szybkości, ale póki jakoś się trzymała na miotle i leciała przed siebie to była w stanie zaryzykować stwierdzeniem, że było dobrze. Przynajmniej jak dla niej. Jakiś mega ambicji to ona nie posiadała w tej chwili, bo jak mogłaby się próbować porównywać do takich osobistości, które na co dzień popierdalały na miotłach? Nie spodziewała się jedynie tego, że w pewnym momencie przelatując koło jednej z wieżyczek natknie się na wylatujące z nich chochliki kornwalijskie. O cholera. To mogło się skończyć naprawdę źle, bo jeśli te przypuściłby zmasowany atak to pewnie Hunag nie byłaby w stanie zbyt dobrze się obronić w locie. Całe szczęście nie musiała się tym zbytnio przejmować, bo te cholerniki jakoś ją ominęły i pozwoliły na to, aby dalej leciała do mety.
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
K100:21 Litery: drugi post → H i A Finalny wynik: 21+10 w pierwszym poście →31 Zyski i straty: –
Leciała dalej przez obręcze wyczarowane przez Morgan, wciąż zła o to, że ta przeklęta maskotka ją spowolniła. Cały plan wygrania – może niekoniecznie całego wyścigu, ale z przyjaciółmi – legł w gruzach, kiedy widziała ich przed sobą i była o krok od zrezygnowania i w gruncie rzeczy zwolnienia, bo przecież i tak przegrała. Gdzieś jednak jej wewnętrzne pokłady ambicji nie pozwoliły jej skończyć na ostatnim miejscu w ogóle, więc utrzymywała tempo, starając się przyspieszyć, ale rozproszonej nie szło już tak dobrze. Fuknęła ze złością, będąc gdzieś w połowie i starała się na nowo skupić, nie zauważając nawet chochlika, który się do niej zbliżył. Uderzyła go więc przypadkiem kolanem, choć z pełną premedytacją też mogłaby to pewnie zrobić, nie cierpiała chochlików, były wredne i wkurzające. Skończyła wyścig, nie wiedząc na którym miejscu ostatecznie jest i wylądowała na dachu, wciąż oburzona tą maskotką. Oparła więc miotłę, z której w końcu zsiadła o ramię i spojrzała na Percy’ego, który już na dachu był. — Nie liczy się, zostałam pogryziona przez zaczarowaną maskotkę! — powiedziała i chociaż to nie było żadne wytłumaczenie, to jej wielka gryfońska duma nie pozwalała przyznać się do porażki i przyjąć to na klatę.
______________________
without fear there cannot be courage
The author of this message was banned from the forum - See the message
K100:73 Litery:G,H + drugi post Finalny wynik: 73+20=93 Zyski i straty: -
Obserwował całą akcję z dachu. Żaden jego mięsień się nie poruszył gdy Hope zawisła na chorągiewce. Jego twarz zamiast zmartwienia wyrażała...znudzenie? Zażenowanie? Z pewnością nie była ona przychylna gryfonce. Również o akcji ratunkowej pozostał w jednym miejscu, ruszając się dopiero na wzmiankę o wyścigu. Pozostałych członków drużyny obdarzył krótkim zerknięciem i...poleciał powolutku gdy reszta pędziła łeb na szyję. Podenerwowane spojrzenie na miotłę mogło świadczyć o niezamierzonej zamianie wyścigu w spacer. Skupiony na miotle nie zauważył podlatujących do niego chochlików kornwalijskich, dziko piszczących z upolowania łatwej zdobyczy. Ciągnięty za uszy musiał dostosować lot do figli chochlików, a machaniem rękami przed twarzą, by odgonić te cholerstwa, zasłonił sobie widok. W taki oto sposób wyrżnął prosto w obręcz, wzbudzającym tym głuchy odgłos wydychanego powietrza ze swoich płuc i dziki śmiech chochlików. Zmrużył oczy i poleciał dalej, nie zważając na ogarniający jego ciało ból.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
K100:90 → 34 Litery:F → E + G Finalny wynik: 34 - 10 = 24 + 20 = 44, toż to mickiewiczowa liczba Zyski i straty: —
— JAKIM CUDEM JESTEŚ TAKA CHUDA?! — zawołała za Astrid z mieszaniną oburzenia i czystego podziwu, tak dla rozwiniętej przez nią prędkości, jak i nieskazitelnej sylwetki. Wszystko w jej wyglądzie było idealne, wszystko. Kiedy przy niej stała, czuła się jak worek ziemniaków – batatów, gwoli ścisłości. Będąc zaledwie w połowie trasy, wiedziała już z całą pewnością, że utopiła swoje pieniądze w tak nędznym interesie, jakim był Percival, z którym przepychała się przez moment, wierząc, że da radę wygrać. Chłopak jakimś cudem krył się ze swoim niebywałym talentem do szybkiego latania przez te wszystkie lata i dopiero teraz zaczął jaśnieć jak prawdziwa gwiazda boiska, przyćmiewając co najmniej część z nich. Ją na pewno, ale hej, osoba, która zawisła na chorągiewce, sama była sobie winna, prawda? Znacznie mniejszą winą były chochliki, które pojawiły się – przysięgłaby na babcine racuszki – zupełnie znikąd, a zachowywały się, jakby najadły się szaleju. Pociągnęły ją za włosy we wszystkie strony, a na domiar złego jeden z nich użarł ją prosto w czubek nosa, wyrywając z niej krzyk, wyciskając niepożądane łzy i w dodatku sprawiając, że w swojej bezsensownej szamotaninie wpadła prosto w obręcz, uderzając o nią wpierw barkiem, a potem jeszcze obcierając bok. — Jasna klątwa! — wrzasnęła, z trudem odzyskując równowagę na miotle; zatrzymała się, by złapać oddech i ogarnąć rozwiane kosmyki, a wtedy Tristan, który wlókł się gdzieś z tyłu, zrobił dokładnie to samo. Griffin pisnęła, zasłaniając usta dłonią, szczerze przestraszona, czy nie stało mu się nic poważnego – on jednak poleciał dalej... a przecież nie mogła być gorsza, prawda? Gryfoni się nie poddają. Więc zacisnęła zęby i pognała przed siebie.
K100:25 Litery: A - pierwszy post, B + J Finalny wynik: 15 Zyski i straty: -
Zaśmiała się na słowa @Hope U. Griffin, wzruszając jedynie ramionami. Nawet jeśli jadła kilka lizaków dziennie, opychała się mięsem smażonym i piła litry piwa, wciąż była idealnej figury. I to chyba było najfajniejsze w całym tym dziedziczonym ustrojstwie, chociaż kilka kilogramów wcale by nie zaszkodziło. - MAGICZNIE! PODZIELĘ SIĘ Z TOBĄ, JAK WYGRAM RUDA. Gdyby słyszała jej myśli, nazwałabym ją seksownym workiem batatów - które swoją drogą, były bardzo smaczne. Ognistowłosa wcale nie była brzydka, chociaż zagłębianie się w skojarzenia z nią związane w głowie Astrid mogłoby nie zostać tak pozytywnie odebrane. Skupiła się jednak na tym lataniu, żeby nie spaść z miotły i się nie zabić przedwcześnie. Nie to, że bała się śmierci, ale wciąż miała trochę rzeczy do zrobienia. Czując wiatr we włosach, nie mogła przestać się uśmiechać, nawet jeśli trochę nią rzucało. Nie szło jej chyba najgorzej, mijała kilka osób, jednak jakieś sylwetki wciąż malowały się przed jej oczyma. Adrenalina sprawiała, że ten sport był naprawdę znośny. Sportowy duch napadł Gryfonów, a zwłaszcza pół wile, która nie wiedziała dlaczego (to pewnie natura wojownika!), zaczęła przepychać się z jednym z uczestników w drodze do jednej z pętli. Miała sporo siły, bo kondycję fizyczną i zmysły miała lepiej rozwinięte, niż magię. Zwłaszcza po treningach z mieczem, łukiem czy żeglowaniu z Ojcem. Na szczęście była - jak Hope wspomniała - szczupła i jej koleżanka również, dzięki czemu obydwie z sukcesem przeleciały przez obręcz, co zakomunikowała gwizdnięciem, grzecznie jednak pochylając się nad trzonem miotły i kontynuując wyścig.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Odległość pomiędzy nim a resztą drużyny zamiast się zmniejszać coraz bardziej się powiększała. Co z tego, że dwoił się i troił by miotła leciała szybciej, skoro ta postanowiła mieć go głęboko w tyłku. Biedaczysko, z dwoma kijami musiało być już bardzo sztywno. Żeby jeszcze bardziej zgnoić Tristana dopadły go kolejne chochliki. Powtórka z rozrywki, kolejne przydzwonienie w pętle przy chórze chochlikowego chichotu. -PIERDOLONE DUPKI Z KORNWALII! Prawie że zaryczał, wyciągając różdżkę i ciskając w każdego pierwszym lepszym zaklęciem który wpadł mu do głowy. Odzyskawszy spokój, schował różdżkę za pas i poczołgał poleciał dalej, marząc już o ukończeniu. Lądując długo po uczestnikach treningu nawet na nich nie spojrzał, wpatrując się marsowym licem w sobie jedynie znany punkt.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Trudno było jej odpędzić wrażenie, że dla Gryffindoru rozpoczynał się jakiś nowy etap, zwłaszcza, kiedy zdała sobie sprawę, że wśród aktywnych zawodników to ona, nadal przecież uczennica i na hogwarckie warunki w dużej mierze wciąż młodzik, była tutaj osobą z najdłuższym sportowym stażem. Godziła się z faktem, że ludzie przychodzili i odchodzili z drużyny, ostatecznie często nawet nie mieli na to większego wpływu, kiedy spotykały ich najróżniejsze okoliczności. Teraz zresztą nie chciała myśleć o tegorocznych stratach - przed sobą miała zupełnie nową, rozkwitającą sportowo bandę lwiątek. - Jesteś pewien co do tej beznumerkowości? Bo to już nawet nie jest Twój pierwszy wygrany wyścig... w tym miesiącu. - zaczepiła d'Este, który wylądował na mecie z najlepszym czasem i pokonał po drodze kilka wymagających przeszkód. Nawet nie kryła się z tym, że była pod dużym wrażeniem. Zapewne sama miałaby kłopoty z dotrzymaniem mu karkołomnego tempa - a już na pewno, gdyby jak on korzystała ze szkolnej miotły. - Sama załatwię świstusy, Tris już ma chyba dość. - zaśmiała się, stając za chłopakiem i klepiąc go po ramieniu, kiedy już dotarł do końca trasy. Chochlikowe rozboje doprowadziły do tego, że w locie nie miał ani lekko, ani przyjemne. Choć i tak miała ochotę pogratulować mu uporu i determinacji. - Kończymy i zobaczymy się w maju. - dodała po tym, jak wszyscy byli już po treningu i zdążyli wymienić między sobą wszelkie komentarze. - Uważajcie na siebie. - trudno było powstrzymać się przed wypowiedzeniem tych słów po wszystkim, co wydarzyło się w tym roku. Nawet, jeżeli patrzyło się przede wszystkim na te pozytywne strony przebiegającego semestru.
z.t dla wszystkich chętnych+ niezobowiązująco zaczepiam @Percival d'Este
______________________
But I ain't worried 'bout it
dancing on the clouds below
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Chciał wykorzystać ostatnie swoje chwile w tych pięknych murach i jeszcze trochę pozwiedzać. Szukał ciekawych pomieszczeń, jakie kryły się przed nim przez tyle lat jego kadencji w tej szkole, a nogi automatycznie niosły go wyżej i wyżej. Wyglądał średnio i był zmęczony tą wspinaczką, jednak gdy tylko zauważył, gdzie go zaprowadziły kroki, poczuł jak wstępuje w niego energia. Uwielbiał szkolny dach. Roztaczający się z niego widok napawał go radością i spokojem. Było tu tak diametralnie różnie od ślizgońskich lochów jak tylko się dało. Wbrew pozorom zazwyczaj pojawiał się tu jednak w tych gorszych chwilach, gdy potrzebował nie tyle samotności co po prostu świeżego powietrza, a błonia zbyt mocno go przytłaczały. Nie dotarł jeszcze do wejścia na dach, gdy ujrzał przed sobą znajomą sylwetkę. -Gryfońska wieża jest dla Ciebie za niska, że postanowiłaś szukać wyżej? - Przywitał się z Aną z uśmiechem. Nikt nie byłby chyba zdziwiony widząc go w towarzystwie kolejnej gryfonki, choć fakt, że kierowali się razem na dach mógł być przy Maxiowej reputacji różnie odebrany. -Akurat też tam lecę na małą kolację, dołączysz? - Poklepał wiszącą mu na ramieniu torbę, w której choć nie miał zbyt wiele, znajdowały się jakieś przysmaki. Akurat miał przy sobie różdżkę, więc powiększenie ilości jedzenia nie było dla niego problemem szczególnie, że w transmutacji to chłopak był naprawdę dobry. Przepuścił gryfonkę przodem, samemu wdrapując się za nią na płaską część dachu zamku i od razu zaciągnął się przyjemnym, chłodnym, wieczornym powietrzem. Do godziny policyjnej mieli jeszcze trochę czasu, więc bez problemu mogli rozgościć się tutaj z zamiarem wciśnięcia w siebie większej bądź mniejszej ilości jedzenia.
Kogo innego mogła spotkać na swojej drodze, jeśli nie tego znanego łamacza gryfonskich serc? Ana nie wiedziała co te wszystkie dziewczyny w nim widziały... No może wiedziała, ale zdecydowanie wolała z tym typem kumpelską relacje. - Twoje ego nie mieści się już w lochach, czy zabrakło ci juz tam ładnych koleżanek? - zaśmiała się, bo naprawdę lubiła tego chłopczyka. Nie można było się z nim nudzić, więc fakt tego że najprawdopodobniej kończył już swoją naukę w tej szkole był troszkę smutny. Ale tylko troszkę, bo przecież zostaje jeszcze wielu ciekawych bad boyi na pokładzie. - Chętnie, chętnie - powtórzyła przypominając sobie, że nie ma takiej opcji żeby Ana Maria pałętała się samotnie po zamku. Zawsze musiał się znaleźć jakiś spragniony przygody znajomy, albo nauczyciel sprawdzający czy czegoś nie kombinuje. - No i to jest widok, a nie jakiś tam big Ben- uśmiechnęła się i położyła kładąc głowę na jedną z pozostawionych tu przez uczniów poduszek. Chciała wykorzystać ostatnie promienie słońca. - To jak Alvaro, opuszczasz szkołę? - niby już o tym słyszała, niby nie widzialaby go na studiach, tak samo jak siebie, ale jednak najlepiej zapytać u źródła.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Od ostatniej afery z Olivią, łamanie gryfońskich serc stało się nie tylko dla niego ciężkie pod względem tego, że ojcem zostawać nie miał zamiaru, ale i ze względu na to, że po prostu życie mu się zaczęło srogo pierdolić. Teraz zdawałoby się, że wychodził powoli na prostą. Pamięć mu wróciła, zawieszenie zdjęto, a egzaminy zdał. Może nie tak, jakby sobie tego życzył, ale zdał. Wciąż jednak było parę kwestii, które musiał rozwiązać, a czas nieubłaganie uciekał. -Po części obydwa. Nie wiem, jak Ty, ale ja wolę kobiety, które nie wyglądają jak papier od tego ciągłego siedzenia w podziemiach. I jeszcze ta zielona poświata od jeziora... - Pokręcił głową, bo faktycznie klimat ślizgońskiego Pokoju Wspólnego był specyficzny, a większość z przebywających tam osób przez dość dziwne oświetlenie wyglądała jak żywe trupy. Przynajmniej Max aż tak się na ich tle nie wybijał. Może to właśnie dlatego spędzał tam większość czasu ostatnimi dniami. Nie od dziś było wiadomo, że w towarzystwie milej spędza się czas. Zawsze można było do kogo gębę otworzyć, czy też kogo zrzucić z dachu, jakby przypadkiem wkurwił. Samemu nie było tyle frajdy. -Nie mów, że nie jesteś fanką atrakcji turystycznych. Wyobraź sobie, jakby Hampson jebnął nam tu naprzeciw jakiś piękny biurowiec, albo diabelskie koło i przykrył cały ten widoczek. - Objął ją jedną ręką na wysokości ramion, a drugą wykonał gest, jakby ukazywał swoją wizję. Zdecydowanie widział ten Hogwarcki Disneyland. Z drugiej strony wszystko było lepsze od betonowych bloków i widoku na zsyp na śmieci. Sam wyciągnął zza winkla stary koc, który rozłożył między nimi, a następnie usadowił się wygodnie na poduszkach. Dobył swojej różdżki i kilkoma sprawnymi ruchami przetransmutował go w niewielki, niski stoliczek, na który następnie zaczął wykładać jedzenie, które podwędził z kuchni. Nie było tego za dużo. Pojemnik zupy cebulowej, kilka mięsnych pasztecików i oczywiście zapiekanka warzywna. Rozmnożył to wszystko niczym Zbawiciel i wyciągnął jeszcze odpowiednie naczynia, które również nagle pojawiły się w odpowiedniej ilości. -No to częstuj się jak będziesz chciała. A jak nie będziesz chciała... - Położył na środku stołu paczkę fasolek wszystkich smaków. -To masz jeszcze to. - Wyszczerzył się do niej, po czym sam złapał za pasztecik i wgryzł w niego. Apetet powoli Maxowi wracał, a raczej przestawało go mdlić na samą myśl o jedzeniu, co było naprawdę dość pozytywnym zjawiskiem. W końcu. -Alvaro?- Rozbawiony uniósł jedną brew ku górze. Dobrze pamiętał, że to jeden z jego gryfońskich kumpli raczej był tym mianem określany. -Opuszczam. Dyro zakazał mi rekrutacji na studia. Przynajmniej w tym roku. Co będzie dalej to nawet sama Rowena by pewnie nie wiedziała. - Wyjaśnił krótko, bo choć sam miał ogromny dylemat, czy powinien iść dalszą ścieżką edukacji, o tyle dość szybko został on ukrócony przez jego zniknięcie na początku marca, za które właśnie w ten sposób miał ponieść konsekwencje.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Blade dziewczyny były dla Any o dziwo wyznacznikiem piękna. Od czsu, kiedy w podstawowce, jej dziecięca miłość odrzuciła ją z powodu jej karnacji, Ana naprawdę miała świra na punkcie bladych,piegowatych dziewcząt. Co prawda uważała się za 100% hetero, ale w tym śiecie nic nie jest czarno białe. - Myślisz, że nawet ja wyglądałabym tam w końcu na posypaną mąką? - zaśmiała się, bo dobrze wiedziała, że chłopcy w hogwarcie bardzo lubią jej ,,opaleniznę". - Jeśli tak, to żałuję, że nie jestem ślizgonką! Wtuliła się w niego teatralnie, bo po prostu wiedziała, że może sobie na to pozwolić. Czuła, że oboje mieli podobny dystans zarówno do siebie, jak i do swojej nadszarpniętej reputacji. Spojrzała na chłopaka i równie rozmarzonym głosem wskazła drugą część błoni. - Zobacz, a tam powinno stanąć wielkie logo McDonalda i jeszcze jakaś stacja benzynowa, tak dla kontrastu - uśmiechnęła się i wstała podchodząc do krawędzi. - Muszę korzystać z ostatnich promieni słoneczka, żeby nie skończyć jak Twoje ślizgońskie koleżanki - uśmiechnęła się i przymróżyła oczy czując ciepłe światło golden hour na swojej facjacie. Świat był tutaj wyjątkowo piękny, chociaż w głębi serca tęskniła za papierosem z przyjaciółmi na szczycie jakiegoś mugolskiego, londyńskiego wieżowca. - Wiesz co dobre, zdecydowanie - uśmiechnęła się spoglądając na fasolki, jednak zdecydowanie nie podobało jej się to, co powiedział dalej. - trochę smutno, trochę śmieszno.... no, ale może cię to w końcu czegoś nauczy Solberg - powiedziała starając się imitować poważny głos dyrektora, trochę dla rozluźnienia atmosfery. Ale miała informacje do przekazania w pokoju wspólnym...
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max raczej wolał ludzi w kolorze, choć tak naprawdę były czasy, gdy wystarczyło mu, że coś oddycha. Ana była dla niego atrakcyjna, czego specjalnie nie krył, a co jeszcze bardziej dla niego interesujące, była jedną z tych mniej łatwych do zaliczenia gryfonek, co zakrawało na jakiś cud świata. Może gdyby nie to, że jego sytuacja matrymonialna tyle co się zmieniła i to w dodatku na lepsze, próbowałby jeszcze jakoś ją poderwać. Ostatni achievement przed opuszczeniem szkoły... No ale w tej chwili ślizgon miał już nieco inne podejście do tych spraw, choć nie ukrywał, że jakieś zalotne spojrzenie, czy dwuznaczny tekst mógł się z niego czasem wyrwać dla czystej frajdy. -Ana... Tyle się znamy... Wystarczyło powiedzieć i ja chętnie bym Cię w rozpruty worek mąki wrzucił. - Powiedział udając zmartwionego i przejętego, by pod koniec wyszczerzyć się do niej. Karnacja dziewczyny mogła się wyróżniać na tle bladych wyspiarzy, ale to czyniło ją dość wyjątkową i faktycznie wzbudzało zainteresowanie wśród męskiej części uczniów, co Max nie raz słyszał na korytarzach czy w dormitorium. Oczywiście skoro Ana dała się wciągnąć w tę piękną grę, Max miał zamiar ją kontynuować. Pozwolił dziewczynie wtulić się w niego, po czym westchnął, cmoknął i wskazał miejsce między "Makiem" a "biurowcem". -No i teraz tu. Między nimi. JEBITNA autostrada. Taka wiesz, na same ciężarówki najlepiej i to takie, co by tu jeździły tylko od dwudziestej drugiej do ósmej rano, żeby przypadkiem nikt się nie wyspał. - Państwo architekci krajobrazu widocznie się obudzili i choć Max wiedział, że nie do końca mu było wolno, czegoś mu brakowało, więc wyciągnął z kieszeni paczkę fajek i jakby czytając dziewczynie w myślach zaproponował jej jednego z mugolskich szlugów. Sam poczęstował się jednym, powoli wciągając dym w płuca. -Dopiero teraz to zauważyłaś? - Zaśmiał się, ponownie biorąc gryza pasztecika. Merlinie, jaki był głodny... -Mówisz, że edukacja tutaj jest tak słaba, że nauczę się czegoś dopiero, gdy stąd wyjdę? - Zażartował, dokładnie wiedząc o co jej chodzi. Musiał w duchu przyznać, że już kilka bolesnych lekcji otrzymał i szczerze nie miał ochoty na kolejne i choć faktycznie coś łapało go za serce, że został praktycznie wyjebany z tych murów, po części czuł też ulgę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Najchętniej wpakowałaby do tej sielanki obraz Londyńskiego dworca kolejowego, który wolał o pomstę do nieba i klimacik gotowy. Ucieszyła się widząc znajomą markę w dłoni chłopaka... W końcu zwykłe, mugolskie, których jedynym skódkiem ubocznym jest rak płuc, a nie jakieś inne dziwne niedogodności. Chociaż te niektóre czarodziejskie idealnie pasowały do imprez nastolatków. Następne pytania po prostu pominęła, zerkając na niego i dając mu do zrozumienia, że nie odpowiada za głupie pytania. W zamian za to rozkoszowała się tą chwilą, tak jakby to ona miała już więcej nie wrócić do Hogwartu. Dym w jej płucach spowodował w końcu przyjemne ukojenie, a sam fakt tego, że może mieć przez to kłopoty jej w ogóle nie przeszkadzał. -Więc... skoro Ciebie mi w przyszłym roku zabraknie...- zaczęła dosyc smutno patrząc się na ślizgona. - Byłbyś tak dobry i poznalbyś mnie lepiej że swoimi mniej nudnymi kolegami?- zatrzepotała rzęsami, czuła że miło wszystko przyszły rok to będzie jej rok. Wzięła jedną fasolkę i czekała na jego reakcję. - Mięta!- powiedziała może trochę za głośno i wyniosła ręce do góry w geście zwycięstwa.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam nie przepadał na co dzień za czarodziejskimi fajkami. Merlinowe co prawda dawały fajnego kopa, ale to te najzwyklejsze sprawiały mu najwięcej radości. Obecnie niestety działały też odrobiną bólu, który już zdążył poznać, dlatego też nie miał zamiaru wypalić więcej niż jednego. I tak czekały go już godziny męczarni, gdy wątroba przypomni mu, że jeszcze się dobrze nie zregenerowała. Był jednak pewien, że dla takiej chwili warto się było pomęczyć. Był przyzwyczajony do podobnego pomijania jego słów, więc tylko zwilżył wargi, by być gotowym na kolejne chwile spędzona na mniej lub bardziej miłej pogawędce. Tęsknił za takimi luźnymi czasami i w końcu mógł się im oddać, co było niezwykle odświeżające. -Hola, hola! Jakie znowu "zabraknie"? Codziennie będę wyczekiwał na Ciebie pod bramą, a jak nie przyjdziesz na wspólnego szluga, to będę w Ciebie rzucać kamieniami aż przestaniesz mnie ignorować. - Zażartował, po czym dodał, że no zawsze można jeszcze wyskoczyć na piwo w Hogsmeade, co było zdecydowanie nudniejszą opcją. -Ale skoro tak ładnie prosisz mogę Cię z kimś poznać. Jaki tam był Twój typ? Czystokrwisty, zarozumiały ideał z kijem w dupie? Mamy takich PEŁNO w piwnicy. - Wyciągnął w jej stronę język, bo choć faktycznie takie osoby należały do Slytherinu, Max raczej się z nimi nie zadawał. Sam nie przepadał za podobnym typem ludzi, choć Kath była jednym z nielicznych wyjątków. Nie wiedział niestety, gdzie dziewczyna jest teraz i co porabia. -Ty to masz szczęście. Jak ostatnio zjadłem jedną o tym kolorze, to się czułem jakbym połknął domestos. - Skrzywił się na samo wspomnienie i definitywnie postanowił, że jeść już tych fasolek nie będzie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Codziennie fajka przy bramie? Ane na pewno nie trzeba do tego zachęcać, chociaż nie była pewna czy chłopak byłby w stanie dorzucić kamieniem, nawet w magiczny sposób do jej gryfońskiego ciepłego dormitorium. - Ależ ja zdecydowanie nie zamierzam Cię ignorować... - zasmiala się wiedząc, że robi to dość często. - Właśnie po to potrzebuję nowych kolegów, żeby dali do zrozumienia takim natrętnikom, że niestety ale mam inne plany - Mariii bardzo dobrze wychodziło splawianie innych, ale po prostu nie wiedziała co powinna odpowiedzieć. - O tak, taki którego starzy zwyzywaliby mnie od szlam A potem zapłacili, żebym odwalila się od syneczka- uśmiechnęła się, gdyby nie to, że to zawsze ona stawiała warunki byłaby przez nich strasznie tępiona za pochodzenie i o tym doskonale wiedziała. Ale to przecież jej szkoła i mało odpowiedzialne byłoby z nią zadzierać. - Przyjmę wszystko, byleby miał niebieskie oczy - dodała po chwili bo zawsze marzyła o małym latynowskim synku z jasnymi oczami. - Kto ma szczęście w fasolkach ten nie ma w kartach... Czy jakoś tak to szło? - Nie wiedziała, mugolskie przysłowia mieszkały jej się z czarodziejskimi, hiszpańskie z angielskimi. Jak żyć? - No to co? Barman, kelner A może sprzedajna dziwka? Jaki los sobie planujesz? - naprawdę bardzo ją to ciekawiło. Usiadła po turecku i wciągająca dym do płuc oczekiwała odpowiedzi na swoje pytania.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max nie mógł się doczekać, aż będzie mógł znów spokojnie jarać szlugi. Szklaneczki Ognistej też chętnie by się napił, choć do tego ciągnęło go trochę mniej. Szczególnie, że wciąż czuł ból po wpierdolu bejsbolem, jaki otrzymał w marcu i nie byłoby problemu, żeby się czegoś trochę napić, ale ślizgon wiedział, że u niego raczej na szklaneczce to się nigdy nie skończy. Prędzej na butelce. Albo trzech... -Nagła zmiana charakteru? - Pokręcił rozbawiony głową, bo też wiedział, że akurat to nic nowego w tym przypadku. -Ale Ty wiesz, że jak to będą też moi koledzy, to wiem jak ich przekupić, żeby mi Ciebie pod tę bramę przynieśli? - Puścił jej oczko wyobrażając sobie idealnie tę scenę, jak przerzucona przez czyjeś ramię, jak worek ziemniaków, ze szlugiem w paszczy Ana niesiona jest ku niemu pod zamkową bramę. Zdecydowanie chciałby to kiedyś zobaczyć na własne oczy. -Ty, darmowy hajs zawsze spoko. Nie myślałaś, żeby zrobić z tego biznes? - Szybka matematyka w jego głowie powiedziała mu jak potężnie można się na takim interesie dorobić i uznał, że nawet ma to sens. Gdyby nie to, że tyle co postanowił się związać, zapewne sam by w tę stronę kiedyś poszedł. -Czyli DLATEGO mnie ciągle odrzucasz? - Przybrał teatralnie smutną minę, ocierając nieistniejące łzy, po czym wpakował sobie kolejnego pasztecika do ust. Nie pamiętał kiedy ostatnio tyle jadł. -Kto ma szczęście ten ma szczęście, a kto umarł ten nie żyje. - Dokończył za nią, w typowym dla siebie stylu. Sam nie był mistrzem powiedzonek i jak już jakiegoś potrzebował to tworzył swoje, więc jak widać tutaj byli na podobnym etapie rozwoju. -Dziwka najbardziej opłacalna, ale nie wiem czy mój partner byłby aż tak z tego zadowolony. Na ten moment raczej celuję w odpoczynek, a potem będę szukać czegokolwiek. Pewnie skończę warząc wiggenowe w ilościach hurtowych. Jakbyś znała jakieś koleżanki, co potrzebują menstruacyjnego, antykoncepcyjnego albo poronnego, to wiesz do kogo słać sowę. - Faktem było, że nie miał planów na przyszłość, bo ciężko było mu uwierzyć, że takowa nadejdzie, a egzaminy się kiedyś skończą. Dlatego też teraz stał przed jednym wielkim znakiem zapytania.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ją? Zanieść pod bramę? Kiedy ona sobie tego nie życzyła? Ten chłopak zdecydowanie za dużo sobie wyobraża. Ale w sumie to fakt, ślizgon zdecydowanie był lepszy w przekonywaniu ludzi do robienia tego, czego on by chciał. A przynajmniej takie miała o nim wrażrenie. To, że ona słuchała się tylko i wyłącznie siebie nie oznacza, że inni mają tak samo prawda? - Nawet nie próbuj - zaśmiała się patrząc na naprawdę piękną panoramę... brakował jej Londynu, ale to miejsce było jak z bajki. - Załatwię sobie sądowy zakaz zbliżania się do mnie - dodała po chwili, widząc, że natręt nie daje za wygraną. Biznes is biznes... ale chyba by nie wytrzymała z takim ani minuty, a co dopiero nie dotrwałaby do momentu, w którym przedstawiłby ją swoim rodzicom. Tak naprawdę to Ana nie lubiała związków. Po pierwze były zdecydowanie zbyt ograniczające, a po drugie, zawsze kiedy jakiś facet był dla niej miły, albo ewidentnie z nią flirtował Ana widziała w nim raczej nowego towarzysz przygód niż partnera przy ołtarzu. - Tylko jaki by ze mną wytrzymał tak długo? - uśmiechnęła się, bo chyba wzyscy w tym zamku wiedzieli, że Ana Mariiia ma swoje humorki... wystarczy, że źle wypowiesz jej imię, a ona ma zły humor. - Ciebie? Nigdy cię nie odrzuciłam amigo - dziwna była ta ich relacja, ale przydatna. - Ale fakt... jesteś zdecydowanie skreślony na starcie, nasze dzieci byłyby szpetne - bardzo często, kiedy spotykala jakiś znajomych wyobrażała sobie jak mogłyby wyglądać ich dzieci. Takie dziwactwo. - A będziesz miał jakiś zniżki dla starej znajomej? Tak na wypadek gdyby w wakacje trochę za bardzo oddam się chwili z jakimś nie niebiesko okim nieznajomym? - niby śmiech na sali a jednak prawda. Im dłużej była w tym świecie, tym bardziej ufała magicznym specyfikom... nawet jeśli jej mugolska odporność bardzo słabo przyjmowała ichniejsze medykamenty.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
O zdanie się jej nie pytał, dlatego też na pewno byłoby mu łatwiej tę robotę wykonać. Jeżeli chciał potrafił przekonać do siebie ludzi, albo też jeśli zaszła taka potrzeba, kupić ich. W zamku wolał jednak stosować pierwszą opcję lub bardzo dobrze zawoalowane przekupstwo tak, by nikt się nie zorientował, że właśnie to ma miejsce. Najbardziej otwarcie szantażował swojego zastępczego brata, ale rodzina była tutaj zupełnie inną historią. -I myślisz, że bez dobrego powodu Ci go dadzą? - Wyszczerzył w jej stronę białe ząbki, po czym uśmiech ustąpił teatralnemu zamyśleniu. -Chociaż czekaj... Chyba jednak coś by znaleźli.. - W jego oczach można było zauważyć figlarny błysk, gdy w myślach właśnie tworzył listę swoich przewinień, jakich dopuścił się na przestrzeni ostatnich siedmiu lat w tej placówce. Zdecydowanie taki zakaz nie jedna osoba by mogła w sądzie uzyskać. -A potrzebujesz na długo? Zawsze można wymieniać co jakiś czas. - Zaproponował, obnażając swoje podejście do związków, które zmieniło się dopiero niedawno. W tej chwili nie wyobrażał sobie podobnych gierek ze swoim udziałem, choć musiał przyznać, że w przeszłości dawały mu dużo frajdy. Humorki Any za to znał bardzo dobrze i tym bardziej uważał to rozwiązanie za dużo bardziej opłacalne. Dla obydwu stron. -Błagam, żadnych dzieci.... - Jęknął przewracając oczami, po już jeden fałszywy alarm w tym roku miał i naprawdę nie miał zamiaru tego powtarzać. Nigdy. Choć gdyby kiedyś coś mu się odmieniło dziewczyna była dość ciekawą kandydatką. Mądra, piękna i do tego wyluzowana, a to dla Maxa zawsze było ważne. -Dla Ciebie zawsze! Jak dostarczysz mi składniki to i za darmo coś ugotuję. Tylko nie rozpowiadaj tego, bo nie stać mnie żebym wszystkim fundował darmowe fiolki. - Puścił jej oczko, bo kompletnie nie miał nic przeciwko takim przyjacielskim przysługom. Jeżeli miał tylko możliwość starał się dawać od siebie co potrafił, a że nie było tego wiele zazwyczaj ograniczał ofertę do naprawdę dobrej jakości eliksirów.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Zakaz zbliżania w jego wypadku... niby nie byłoby tak trudno. Przed oczami Any właśnie przeleciała scena z mugolskiego sądu, w którym tłumaczy jakich przewinień dopuszcza się ów obywatel, a następnie jest zamykana w zakładzie psychiatrycznym. Przynajmniej byłoby śmiesznie, ale nie zrobiłby tego Anie Pauli, która już prawie przyzwyczaiła się, że jej córka nie jest wariatką. - Wszystko zależy od sądu i odpowiedniej łapówki - korupcja w świecie dorosłych ją brzydziła, ale z drugiej strony jej istnienie zaczęło się jakieś miniony lat temu, więc to chyba nieodłączny element zabawy w życie. A skoro nieodłączny to i jego czasem trzeba wykorzystać. - No właśnie nie, ale przecież zanim przedstawi mnie tym swoim staromodnym starym to trochę minie - powiedziała bardzo zasmucona, bo jej plan na biznes chyba jednak nie wypali. - Trzeba poszukać jakiegoś innego zajęcia po skończeniu szkoły - dodała po chwili chociaż wcale jej się nie spieszyło do pracy. Zawsze może być w jakimś barze, tak nie liczą się oceny a gadane. A akurat tego Anie nigdy nie brakowało. Max zdecydowanie nie nadawał się na ojca. Jak większość mężczyzn przed tym jak zostaną ojcami. Jej tata też pewnie przeżył duży szok, Ale ostatecznie wyrobił się na najlepszego bodyguarda w Londynie. Chciałaby zobaczyć kiedyś Maxa biegającego za dwójką małych czarownic w przebraniu księżniczek. To musiałby być śmiech na sali. - Spokojnie dyskrecja za dyskrecję- zaśmiała się gryfonka, bo chyba nie rozpowiadałaby na lewo i prawo o tym, że usunęła ciążę dzięki specyfikom Maxa. - Ty wiesz co, ja się dziwię że z takimi eliksirkami na wpadki czarodzieje jeszcze nie wyginęli - gdyby dla mugoli usunięcie dziecka byłoby takie proste...
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Gdyby akta, które leżały na posterunku w Inverness nagle zostały uznane za ważne, Max miałby większy problem niż zakaz zbliżania się, a celę w psychiatryku pewnie miałby niedaleko Any. Choć wtedy ta pewnie nie zostałaby uznana za wariatkę, a za kolejnego logicznego świadka. Na szczęście nic się na to nie zapowiadało, a odpowiednie datki na rzecz Szkockiej policji skutecznie wybryki chłopaka tuszowały. -Normalnie jakbyś czytała mi w myślach. Kto by pomyślał, że gryfonki mają tyle oleju w głowie. - Odpowiedział z wyszczerzem. Sam dzięki korupcji mógł kontynuować edukację w Hogwarcie zamiast siedzieć w poprawczaku, więc nie mógł złego słowa na ten system powiedzieć. -No tak, w dzień tego nie załatwisz. Chyba, że wspomożesz się jakimiś czarami, czy eliksirami. Da się namówić ludzi do wielu głupot, jeśli wiesz jak. - Puścił jej oczko, bo może najbardziej dumny z tego nie był, ale sam raz czy drugi podobne myki stosował, by osiągnąć to, czego potrzebował. Coś z tym ojcostwem musiało być, choć ślizgon raczej by się nie zgodził mówiąc, że wszyscy nagle stają się gotowi, gdy dziecko przyjdzie na świat. Sam miał bardzo dobry przykład tego, choć w chwili obecnej ojciec stawał na wysokości zadania i naprawdę żałował, że nie był obecny przez tyle lat życia Maxa. -I takie układy to ja uwielbiam. - Przyznał, bo co jak co ale wzajemną dyskrecję to szanował w chuj. Jeżeli już się z kimś robiło biznes to minimum zaufania musiało być zachowane z obydw stron, choć nie zawsze było to łatwe. -Wiesz, często czarodzieje rodzą się przypadkiem z mugoli. Poza tym, wiem że ciężko to sobie wyobrazić, ale niektórzy chcą mieć dzieci. - Powiedział dość żartobliwie, choć merytorycznie, bo to, że aborcja była w świecie magii prosta nie oznaczało, że każdy chciał się do niej od razu uciekać.
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ana pomimo swojego rozbujanego ego, nigdy nie była aż tak lekkoduszna by nazwać siebie mądrą. W mugolskie szkole najpóźniej z wszystkich dzieci opanowała tabliczkę mnożenia, a poprawny zapis niektórych słów zawsze sprawiał jej trudność. Chociaż tak naprawdę zawsze miała dużo bardziej pod górkę niż inne dzieci. W mugolandii mieszały jej się języki, a w Hogwarcie czuła się jak w matrixie. No cóż takie już jest życie. - Em czekaj chwilę masz coś do mnie - zareagowała troszkę ostro, Ale zdecydowanie w jej stylu. Kim on był, żeby nabijać się z gryfonek. Znaczy... Nie to że ona je lubiła. - Oj Ty już lepiej nic nie mów - Tym razem się zaśmiała, ale jej rozmówca ją już chyba po prostu znudził. Słońce zaszło, papierosy się wypaliły, czas poszukać kogoś kto może dostarczyć Anie nowe emocje. Ana zamilkła, bo zdała sobie sprawę, że w tej sytuacji to Max ma rację A nie ona. Nie odpowiadało jej to zdecydowanie, więc po prostu przestała ciągnąć tą rozmowę dalej. - No to narazie, miło było - rzuciła na odchodzę wstając i przeciągając się tak jakby siedziała tutaj kilka godzin.