Na trzecim piętrze znajduje się od wielu lat kolejna, nieużywana, zakurzona klasa. Jest ona dość przestronna i znajdują się w niej jedynie porozstawianie stare stoły, oraz różne rupiecie składowanie w kącie. Przez wiecznie brudne szyby przedzierają się promienie słoneczne za dnia rozświetlając klasę. Raczej nikt nie przychodzi jej sprzątać ze względu na to, że i tak nie wiele kto z niej korzysta. Mimo wszystko sporadycznie przychodzą tu także i uczniowie chcący poćwiczyć w spokoju zaklęcia przed kolejną lekcją, bądź szukający zacisznego miejsca.
Autor
Wiadomość
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Samemu jednak nie udowodnił własnych umiejętności względem zaklęć defensywnych. Gdyby jednak się do nich bardziej przyłożył, widziałby je jako lepszą alternatywę dla rzucania czarnomagicznymi, które to nie należały do tych okrytych dobrą, uliczną sławą. Mimo to Felinus starał się się tym aż nadto nie przejmować, przejmując w pełni pałeczkę, która to została mu przypadkiem zaoferowana. Co jak co, ale siedzenie w miejscu i patrzenie na urodziwy widok tętniącego życiem Hogsmeade nie należało do czegoś, co mogłoby go poprowadzić do przodu - a przynajmniej nie teraz, gdy to czuł się ledwo co poprawnie. Musiał czymś zająć umysł, a pomoc uczniowi w zakresie opanowania zaklęć wydawała się być dobrą odskocznią od ciągłych myśli, które to zajmowały niepotrzebnie jego głowę. Kiedy to rzucił zaklęcie, postanowił zrzucić z siebie kurtkę, mając gdzieś to, że kończyna jest sparaliżowana. Jebnąwszy ją na ziemię, niespecjalnie się tym przejmował. Wiedział, iż jest to tylko coś chwilowego, w związku z czym prędzej czy później odzyska sprawność pod tym względem. Choć obecnie czuł się tak, jakby ręka pozostawała poza jego własnym zasięgiem nerwów. Wkurzało go to, ale nic nie mógł z tym obecnie zrobić. Dlatego, kiedy to już nie miał kompletnie niczego do roboty, starał się wywierać nacisk na poszczególne mięśnie, wiedząc, iż ćwiczeniami i wiggenowymi może zdziałać naprawdę wiele. Dlatego, po prawidłowym użyciu Immobilus, rzucił naprędce przeciwzaklęcie, by tym samym zakończyć potencjalne udręki u Percivala. - Accenure? Metusque? - zapytał się, spoglądając ciemnymi obrączkami źrenic w jego stronę, przenosząc lewą dłonią ubranie na oparcie jednego z krzeseł, których to najwidoczniej ręka czasu nie dotknęła w zbyt perfidny sposób. - Protego jest jednym z najprzydatniejszych. Jedyne zaklęcie, które jest w stanie w pełni odbić inne, aczkolwiek dość słabe i obarczone ryzykiem. Mimo to uratowało życie naprawdę wielu czarodziejów. - odpowiedział w jego stronę, oparłszy się plecami o ścianę; co jak co, ale to była prawda. Doskonale pamiętał, co chciała im przekazać Cortez. Znajomość wielu zaklęć defensywnych jest przydatna, ale im więcej człowiek ma możliwości, tym trudniej jest mu się zdecydować. A szybkość reakcji podczas pojedynku jest niezwykle ważna. - Accenure tworzy niewidzialny mur dookoła rzucającego zaklęcie; przydatne na naprawdę wielu polach, bo może częściowo zastąpić Protego. I ochronić przed atakami dzikich, magicznych stworzeń, pozwalając zdobyć trochę czasu. - doskonale pamiętał, jak przy zmiażdżonej nodze profesor Whitehorn użyła tego zaklęcia, by odgrodzić psa właściciela ośrodka. Zresztą, dość często z niego korzystał. - Metusque natomiast chroni ciało piaskową skorupą, która zatrzymuje zaklęcia. Przydatna, gdy przedzierasz się przez krzaki lub inne tego typu lub przeciwnik zamierza skorzystać z otoczenia do zadania obrażeń. - rzuciwszy w jego stronę, wyciągnął z torby jakiś prosty podręcznik, który to posiadał najróżniejsze zapiski na ten temat. Podczas podróży do Doliny Godryka, kiedy to szedł samotnie, Darren zdecydował się z tego czaru skorzystać w celu uniknięcia potencjalnych obrażeń. - Z zaawansowanych, jeżeli jednak pokusiłbyś się na dalsze lekcje, mógłbym cię nauczyć czegoś bardziej efektywnego - Rotundus Calidum, tworzącego pierścień ognia... albo Aerudio, przyczyniającego się do wirowania powietrza wokół czarodzieja z ogromną prędkością. Magia defensywna z początku nie jest opłacalna, ale, jeżeli zagłębisz swoją wiedzę w tym zakresie, odwdzięczy się z nawiązką. - był tego całkowicie świadom, w związku z czym dawał chłopakowi wybór. - Czym jesteś bardziej zainteresowany? Accenure czy Metisque? - zapytał się, wiedząc, że w przypadku Metisque nie pokaże potencjału zaklęcia, ale może uda się poprzez niewidzialny mur... kto wie.
2/6
Percival d'Este
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 203cm
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Odczarowany, Percival podziękował i ponownie widział świat w odpowiedniej prędkości. Całkiem dziwnie się patrzyło na wszystko w spowolnionym tempie. Propozycje Felinusa samymi nazwami nic mu nie mówiły, dlatego był naprawdę wdzięczny, że Puchon zaczął mu tłumaczyć. Ogólnie Percival był zdania, że ktokolwiek był twórcą Protego, był arcymistrzem – nie chodziło już o sam fakt stworzenia takiego typu zaklęcia, ale że było ono tak doskonałe w swojej prostocie, że byle czarodziej o nikłej znajomości magicznej mógł z niego korzystać. - I czy podczas wyczarowania tego muru, on jest bardziej położony na przestrzeni wokół czarodzieja czy jest wokół niego, ale jest możliwe poruszanie się, gdzie mur rusza się razem z nim? I czy trzeba podtrzymywać zaklęcie czy wystarczy rzucić i można na przykład przygotowywać inkantację zaklęcia ofensywnego? – Zapytał, chcąc dowiedzieć się kolejnych tajników o tym zaklęciu, które wydało mu się naprawdę przydatne w takim życiu typowo pojedynkowym. Drugie zaklęcie nie było już tak ciekawe w oczach Percivala, wydało mu się mniej praktyczne w porównaniu do pierwszego. Natomiast te dwa zaklęcia z puli jeszcze bardziej oddalonych od perskich umiejętności jeszcze mocniej przyciągnęły jego uwagę i wręcz zaświeciły mu się gwiazdki w oczach, gdy w głowie wyobrażał sobie jak zajebiście to mogło wyglądać. Działać oczywiście też. - Metusque nie brzmi już tak ciekawie, jeśli mam być szczery, nie widzi mi się wdzianko Williama Bakera z Marvela. – Zażartował, nawiązując do jednego z villaina Spidermana, Sandmana, którego właśnie portret miał w głowie, gdy Felek opisywał mu działanie zaklęcia. – Aczkolwiek te zaawansowane brzmią totalnie zajebiście i jak tak stawiasz sprawę to możesz być pewny, że jednak pokuszę się na dalsze lekcje. - Odpowiedział, puszczając oczko do Puchona z szerokim uśmiechem i gdy ostatecznie padło pytanie o decyzję Percy’ego, ten nie musiał się nawet zastanawiać. - Wolałbym Accenure, fajniejsze, silniejsze imo. – Odpowiedział, nie mogąc się doczekać odpowiedzi czy w ogóle będzie w stanie użyć takich zaklęć, które stawały się coraz potężniejsze od takiego randomowego Ridikulus.
2/6
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Samemu uważał osobiście, że to właśnie prostota zaklęcia defensywnego pozwalała większości czarodziejom nauczyć się go bez większych, widocznych problemów. Nawet dzieciaki, wszak Hogwart przystosowany jest do nauczania właśnie głównie z dziedzin podlegających Zaklęciom i OPCM, wiedzą, jak prawidłowo go użyć, ażeby móc jakkolwiek przeżyć. Głównie jednak, nawet jeżeli człowiek nauczy się z niego korzystać, problem istnieje przy korzystaniu z niego pod wpływem stresu i nagle, bez zapowiedzi. Mało kto jest w stanie w pełni kontrolować własne emocje. To właśnie trening sytuacyjny, polegający na wstawieniu osoby podlegającej prawu magicznemu, pod poszczególne ramiona niebezpiecznych sytuacji, pozwala osiągnąć pewnego rodzaju perfekcję w tymże zakresie. W jego przypadku - no cóż - ze skazami na ciele. I duszy poniekąd. - Tworzy wokół przestrzeni. Można to kontrolować, ale raz użyty mur pozostaje w tym samym miejscu, gdzie został rzucony, dopóki nie zostanie zastosowana inkantacja wygaszająca. Istnieje możliwość jego modyfikacji, by znajdował się po jednej stronie, aniżeli całkowicie dookoła. - pozostawał tego świadomy, kiedy to jeszcze raz przywołał sobie we własnej głowie wydarzenia z Luizjany. - Jeżeli chodzi o podtrzymywanie - nie, nie trzeba tego podtrzymywać. To coś w rodzaju zaklęcia o efekcie ciągłym, bez konieczności wykonywania co jakiś czas specyficznych ruchów nadgarstkiem bądź wypowiadania nazwy. - kiwnął głową w jego stronę, obracając różdżką w lewej dłoni. Ostrożnie, by ta przypadkiem nie wypaliła. - Możesz też przygotować inkantację zaklęcia ofensywnego, mur działa tylko z jednej strony. Wysokość jest uzależniona od umiejętności czarodzieja. - odpowiedział zgodnie z prawdą, przekazując kolejną wiedzę. Co jak co, ale znajomość czarnej magii wymagała podwalin w zakresie umiejętności defensywnych i ofensywnych. Parę miesięcy temu był jeszcze totalnym laikiem pod tym względem - nawet nie parę - wszak pół roku temu. Odrzuciwszy jednak wcześniejsze problemy na bok, znajdował więcej czasu i chęci na rozwiązanie problemów z własną stagnacją. I nie chciał w beznadziejność popaść raz jeszcze, dlatego zdecydował się pomóc Percy'emu w zakresie samodzielnej nauki. Drugie zaklęcie... co prawda nie miało zbyt częstego zastosowania, ale mogło być skuteczne na wielu polach, chroniąc przed obrażeniami fizycznymi. Wiedział jednak doskonale, z czego miał okazję częściej skorzystać - wskazałby wówczas na Accenure, aniżeli chowające się gdzieś po kątach Metusque, będące prędzej czymś w rodzaju atrakcji, aniżeli rzeczywiście przydającego się czaru. - No to możemy poćwiczyć Accenure w takim razie. - powiedział, podnosząc kąciki ust ostrożnie do góry. Zrozumiał powiązanie z mugolską kulturą i jakoś specjalnie się nie dziwił, wszak co nieco wiedział o powiązaniach z niemagiczną społecznością jego rodziny. Polityczne problemy jednak odbijały się na podejściu do drugiego człowieka, ale nie w jego przypadku, gdy kompletnie miał na to wylane. Patrząc na drugiego człowieka nie po pochodzeniu, a prędzej po cechach charakteru, traktował wszystkich tak samo - przynajmniej na starcie. - Miesiąc, góra dwa treningu i myślę, że możemy się z tym zabawić. A wtedy odzyskam czucie w łapie. - powiedziawszy, przygotował zatem własną różdżkę w lewej dłoni, by tym samym przedstawić zaklęcie w prawidłowy sposób. Zalecił jednak odsunięcie się, kiedy to wiedział, że pewne komplikacje mogą wystąpić - i wcale się nie mylił. - Dobra, przedstawię ci naprędce, jak takie zaklęcie wygląda. Jak się je wymawia, jaki ruch nadgarstkiem wykonuje. - zaproponował. Przez pierwsze dwie próby różdżka wydała niezadowolony dźwięk i rzuciła parę razy iskrami, wylewając je w dziwnym, niekontrolowanym napadzie gniewu. Ruch nadgarstkiem, mimo że prawidłowy, nie przyczynił się do wydobycia z dłoni ani krzty silniejszej magii. Prędzej buntowniczego stylu drewnianego patyczka, nieprzystosowanego do bycia korzystanym z lewej ręki. -Accenure! - jeszcze raz wydobyło się z jego strun głosowych, kiedy to niewidzialny mur został postawiony, co wynikało z braku problemów z drewnianym patyczkiem i rdzeniem z serca buchorożca, drzemiącym w środku. Ostrokrzew mimo to był doskonałym wyborem; kto wie, może to dzięki niemu jako tako żył? Niezależnie od przyczyny, nieopodal Lowella powstał mur, który to stuknął parę razy działającą ręką, w celu udowodnienia, iż wszystko poszło w miarę porządku. - Soreczka, moja lewa ręka nie jest tą magiczną. Stety niestety. - wzruszył ramionami, wszak prawe było w miarę sprawne, choć bolesne. Specjalnie wybrał wersję częściową, by się przypadkiem nie zamknąć na amen. Finite jednak nie zadziałało tak, jak chciał, dlatego dopiero dziewiąta próba przyniosła oczekiwany skutek. Felinus, pokręciwszy głową, westchnął ciężko. - Ruch nadgarstkiem mogłeś zaobserwować wyjątkowo często. Wiele osób zapomina o tym, że musi być gładki i bez jakichkolwiek przerwań. Jakbyś chciał kogoś okryć, ochronić. - mruknąwszy, wziął cięższy wdech, mając nadzieję, iż nie będzie musiał przedstawiać zaklęcia z powrotem. Bo co jak co, ale rzucanie tego po raz któryś mogło jednak nie być czymś wyjątkowo przyjemnym, w szczególności z jego pewną dysfunkcją. - Zaklęcia defensywne wychodzą dobrze wtedy, gdy skupisz się na tym, kogo chcesz chronić i z jakiego powodu. Różnią się mocą, jakie oferują. Przećwiczmy zatem zarówno inkantację, jak i ruch kończyną. - zaproponował, odstawiając jeden z podręczników na ławkę, kiedy to wziął sobie krótką przerwę.
Kostki:
Percy, rzuć dwiema literkami na to, by przekonać się, jak poszło Ci ćwiczenie zarówno inkantacji, jak i ruchu nadgarstkiem.
Spółgłoska - inkantacja/ruch wychodzi Ci prawidłowo, bez żadnych problemów powiązanych z miękkością poszczególnych liter bądź gładkością ruchów. Pierwsze próby od razu Cię zaskakują, a może to jednak fotograficzna pamięć pozwoliła zapamiętać poszczególne sekwencje? Niezależnie od przyczyny... idzie Ci co najmniej dobrze.
Samogłoska - coś Ci idzie nie tak - samemu wybierz, pod jakim względem? Może zbyt twardo mówisz inkantację? A może ruch nadgarstka jest zbyt szybki? Zbyt powolny? Musisz troszeczkę bardziej poćwiczyć pod tym względem - rzuć kostką k6, by przekonać się, ile prób musiałeś wykonać, by opanować w pełni wymowę lub szybkość rzucania.
3/6
Ostatnio zmieniony przez Felinus Faolán Lowell dnia Sob 6 Mar 2021 - 20:59, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : Poprawka Accenure po konsultacji z moderatorem.)
Percival d'Este
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 203cm
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Kluczem do używania odpowiednio zaklęcia Protego był dobry refleks – jeśli Percy mógłby jakoś porównać to zaklęcie do czegoś, co znał zdecydowanie lepiej, to na pewno byłaby to mechanika „kontry” w różnych grach komputerowych – trzeba było szybko i w odpowiednim momencie przycisnąć przycisk i podobnie było w tym przypadku, gdzie trzeba było szybko ocenić odległość między atakującym, a obrońcą i szybkość zaklęcia z jakim trafi tego drugiego. W samym podłożu magicznym faktycznie protego było jednym z prostszych zaklęć, ale nie było takim outstanding i OP zaklęciem, jakby mogło się wydawać. To przynajmniej przyszło Percivalowi do myśli, jak pomyślał więcej o całym temacie. Wysłuchał wyjaśnienia Felinusa z uwagą, rozumiejąc wszystko jasno i klarownie, Accenure wydawało mu się naprawdę ciekawym zaklęciem, choć nieco straciło w percivalowych oczach, gdy nie potwierdziły się nadzieje chłopaka na naprawdę dojebane zaklęcie, które byłoby w wielu miejscach gamebreaking. - Okej, czyli bardzo sytuacyjne zaklęcie, z wieloma plusami i paroma cechami, które tak naprawdę są bardzo zależne od sytuacji. – Dopowiedział do jego wyjaśnienia, potwierdzając, że naprawdę rozumie i mogli więc kontynuować. Percival od zawsze nie miał wobec siebie żadnych oczekiwań, to samo tyczyło się jego ojca, który pomimo swojego surowego i bardzo praktycznego charakteru, nie znał tego świata i nawet nie mógłby się dowiedzieć o tym jak bardzo Percy odstawał na tle innych. Ocen na świadectwie nigdy nie miał złych, nawet dobre, lecz w oczach chłopaka nie było to skutkiem jego umiejętności, a pociągnięcia kilku sznurków, spojrzenia w bok, kiedy nauczyciel nie patrzył i magicznie odpowiedź na pergaminie pojawiała się sama. Zaś przedstawieniem magicznym uraczyć go nie mógł, jako że Percival wciąż był pod wpływem Namiaru i magikowanie poza obrębem Hogwartu bez ukończenia siedemnastego roku życia było zabronione, tak więc jego ojciec musiał jeszcze poczekać, aż do świąt Bożego Narodzenia, bo wtedy pewnie pierwszy raz się z nim zobaczy po jedenastym września, czyli urodzinach chłopaka. Zgodził się z podejściem do zaczęcia ćwiczenia Accenure i odwzajemnił uśmiech Felinusowi, będąc w tym zakresie nieco bardziej odważny od chłopaka i ukazał szereg białych zębów. Percy nie należał do tych dociekliwych, tym bardziej w stosunku do jeszcze nieobytych tak bardzo mu ludzi, tak więc nawet nie pomyślał o zapytaniu go o rękę, a uznał ją po prostu o fakt, z którym przyszło im się zmierzyć. - Zajebiście, nie mogę się doczekać! – Powiedział nieco podekscytowany perspektywą rzucania takich epickich zaklęć. Ostudził swój zapał i uciekanie w sferę wyobrażeń, kiedy miało przyjść mu oglądanie tego, jak zaklęcie faktycznie wyglądało. Percy przyglądał się z wymalowanym na twarzy podziwem patrząc jak z ziemi wyrósł mur, który nie wyglądał na lichy i łatwy do przebicia. Machnął ręką na wytłumaczenie chłopaka, dodając: - Luźno, luźno, mi prawą też zdecydowanie gorzej się czaruję. – Odpowiedział, cały czas spoglądając na mur. No dobra, perspektywa dziewięciu prób Finite niezwykle go rozbawiła, ale nie sam pewnie by nie zrobił tego lepiej, więc się nie odzywał nawet. - Tak, tak, zwróciłem uwagę na twój ruch różdżką, myślę, że będę w stanie go powtórzyć. – Potwierdził, dodając swoją śmiałą nadzieję na to, że faktycznie mu się uda. Słuchał każdej rady Felinusa, zapisując sobie je w głowie słowo po słowie, będąc jednocześnie pewnym, że na pewno w jakimś momencie w życiu mu się przydadzą. Przyszło mu w końcu spróbować. Zaczął od ruchu nadgarstkiem. Wyciągnął różdżkę i zamknął oczy na kilka sekund, odtwarzając w głowie widok Felka rzucającego zaklęcie. Następnie niemal samoistnie wykonał ruch różdżką, nawet się nie wahając po drodze. Po prostu odtworzył to, co widział przed chwilą. Uśmiechnął się pod nosem, przegryzając dolną wargę i przeszedł do inkantacji, która nie wydawała mu się zbyt łatwa, na pewno trudniejsza od jakiegoś Protego, lecz nie był to też jakiś wyimaginowany łamaniec językowy. - Accenure! – Wypowiedział głośno i wyraźnie, od razu kierując pytający wzrok na towarzysza, który miał ocenić czy było okej. Gdy się okazało, że i ta część udała mu się bez problemów, wyszczerzył się szeroko do Felka, kłaniając mu się w teatralnym geście. - Dziękuje, że mnie uczysz mój mistrzu. – Zażartował sobie, dodając wstawkę ze Star Warsów, nie oczekując, żeby Felinus wyczuł nawiązanie, gdyż było ono zdecydowanie mocniejsze w jego głowie, aniżeli w słowach, które były dość uniwersalne, jeśli popatrzyło się na to bardziej „obiektywnie”.
Literki: H i B, czyli obie spółgłoski.
3/6
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Refleks miał w sumie w tym wszystkim najważniejsze znaczenie. Nie znajomość wielu zaklęć, choć mogła ona się znacząco przydać - nie posiadanie różdżki w rdzeniem Fairwynów. Bez dobrej reakcji czarodziej może po prostu nie przeżyć, czego był doskonale świadomy. Nie bez powodu zatem, jeżeli chciał nauczyć czegoś Percy'ego, to miał nadzieję, iż ten we własnym zakresie zechce podjąć się nauki, trenując przede wszystkim reakcję własnego organizmu na potencjalne zagrożenie. By z czasem wyciągnięcie różdżki było naturalnym odruchem, aniżeli czymś kompletnie niekontrolowanym i niespodziewanym, polegającym na posyłaniu losowego, znaczącego wielkie nic zaklęcia. Lowell pozostawał świadomy tego wszystkiego - odległości, sytuacji, a także czynnika stresowego, który jednak mógł wpłynąć na końcowy efekt działania czaru. Jego odporność na stres pod tym względem zostawała całkiem spora, w związku z czym był w stanie wystosować na lewą rękę, pod wpływem hormonu walki i ucieczki, jedno ze silniejszych, czarnomagicznych zaklęć. - Dokładnie tak. - kiwnął głową, wszak, jak żeby było inaczej, większość zależała od wydarzenia, jakie to miało miejsce. Mimo to, jako jedno z przydatniejszych, Accenure mogło, przy odpowiednim zastosowaniu i kontroli przepływu magii przez rdzeń, jak i sygnaturę, być czymś w rodzaju czegoś niespodziewanego. Wszak, poprzez możliwość rzucenia go w niewerbalny sposób, otaczało niewidzialnym murem. O który to, jeżeli ktoś go nie wykryje, można sobie rozbić głowę. Samemu wychowywał się w ciut rozbitej rodzinie. Nawet bardzo - kiedy to matka wychowywała go samego, nikt nie spodziewał się, iż jego krew będzie miała podwaliny czarodziejskie. Artemis nie powiadomił o tym Lydii, co koniec końców odbiło się na tym, iż kobieta nie była przygotowana w ogóle na utratę własnego dziecka. A przynajmniej kontaktu z nim, co też, dla samego Felinusa oczywiście, było poniekąd traumą. Nawet fakt tego, że jest czarodziejem i będzie mógł czarować, stać się kimś w świecie o kompletnie innych zasadach, nie spowodował uśmiechu na jego twarzy. Uczucie bardzo silnego przywiązania odbijała się na jego relacjach i samopoczuciu, w związku z czym nie do końca większość z nich była zwyczajnie zdrowa. Mimo to i tak czy siak udało mu się osiągnąć bardzo wiele, by się poprawić. Nawet jeżeli w tym czarodziejskim półświatku zdołał się stoczyć na samo dno. - Wiadomo, wszystko w swoim czasie. - powiedział ino, kiedy to wziął cięższy wdech, czując delikatny ból w obrębie klatce piersiowej, by tym samym powrócić do własnych ćwiczeń. Nie szło mu z tym najlepiej, w związku z czym samo Finite - niby proste - zajęło mu sporo czasu. Na słowa Percy'ego kiwnął głową; nikt nie powiedział, że będzie prosto. A przede wszystkim... że będzie jakoś idealnie. Za wchodzenie tam, gdzie wisi tabliczka "wstęp wzbroniony", powinien przewidywać konsekwencje własnych działań. Teoretycznie. Jednak tego nie robił, co wskazywało na poważne opóźnienia umysłowe. Pomagał zatem chłopakowi opanować zaklęcie; w przypadku jakichś problemów służył pomocną dłonią, by ten nie popełnił żadnego poważniejszego błędu. Wiedział, iż takie mogą zaważyć nawet o życiu, w związku z czym starał się je skorygować zawczasu, żeby nie stały się czymś w rodzaju trudnego do wyparcia elementu. Szkoda byłoby, żeby kolejne osoby zginęły. Miał już dość wrażeń na co najmniej parę miesięcy, w związku z czym wymagał trochę perfekcji pod tym względem. Co jak co, ale jeżeli miał być odpowiedzialny za umiejętności defensywne d'Este'ego, nie chciał, żeby ten przyjmował jakieś niepoprawne schematy. - Ruch nadgarstkiem jest dobrze, wymowa także, więc możemy przejść do połączenia tych dwóch elementów w jedną, harmonijną całość. - kiwnął głową w jego stronę, zauważając ukłon, który to odwzajemnił w ramach własnych możliwości. Niestety, druga ręka pozostawała bezwładna, więc wyglądało to co najmniej komicznie, ale starał się na to nie zwracać szczególnej uwagi, nawet jeżeli dotykała podłogi - bo sam niespecjalnie mógł to poczuć. - Prowadzę innych do tego, czego sam nie mogę osiągnąć. - sam nie do końca pamiętał, skąd ten tekst był, niemniej jednak odwdzięczył się czymś podobnym, by tym samym wyprostować własną sylwetkę i powrócić do treningu. Z drobnym podniesieniem kącików ust do góry - nie był przecież taki wylewny. Co jak co, ale nie zamierzał oddawać się we własne, negatywne myśli, skupiając się przede wszystkim na rozładowaniu napięcia. Oszukiwał samego siebie trochę, ale nadal, pozwalało mu to zredukować stres, z którym miał do czynienia. - Pamiętaj, żeby przy inkantacji pomyśleć, kogo chcesz chronić. I dlaczego. Wiele osób uważa to za zbędny element, ale to coś podobnego do rzucenia Expecto Patronum. - powiedział w jego stronę, odsuwając się na tyle, by przypadkiem niewidzialny mur nie postanowił stać się jednością z jego ciałem. - Zaklęcia defensywne wówczas osiągają najlepszy efekt. - zaznaczył, prostym ruchem ręki zachęcając do podjęcia się pierwszej próby wyczarowania Accenure.
Kostki:
Percy, rzuć k6 na efekt rzuconego zaklęcia Accenure.
1 - kompletna klapa, różdżka ma Cię gdzieś. Może za mało wiary w siebie? Niezależnie od przyczyny, którą możesz sobie wybrać, nie udaje Ci się wyczarować niewidzialnego muru. Rzuć jeszcze raz kostką k6.
2, 3 - no... mogło być lepiej. Różdżka z początku traktuje Cię niefajnymi iskrami, które delikatnie łaskoczą, ale nic poza tym się nie dzieje. Dopiero kolejne próby (liczone jako ilość oczek w dorzucie k6) pozwoliły Ci wydobyć jako tako potencjał... który został w dość szybki sposób zgaszony.
4, 5 - jest dobrze. Mogło być co prawda lepiej, bo pierwsza próba nie przynosi aż nadto oczekiwanego skutku, ale następna... okazuje się być poprawną. Możesz być z siebie dumny!
6 - perfekcyjnie rzucone Accenure, nie ma się do czego przyczepić. Mur, niezależnie od tego, czy postawiłeś go zgodnie z własną wolą dookoła sylwetki, czy może jednak zdecydowałeś się użyć go jednostronnie, istnieje i ma się dobrze. Możesz być z siebie dumny!
4/6
Percival d'Este
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 203cm
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Percivalowi nie zdarzyło się jeszcze być w sytuacji podchodzącej pod niebezpieczne, czy też takie, gdzie narażał swoje życie, tak też ciężko było mu stwierdzić jak by się zachował w takiej sytuacji. Z reguły był dość odważnym chłopakiem o pociągu do wszelkiego rodzaju adrenaliny, którą szukał na wiele sposobów, choć nie aż tak ekstremalnie. Wierzył, że byłby w stanie wyuczyć się bezwarunkowych odruchów, które bardzo pomogłyby mu w toczonych przyszłych pojedynkach. Percy miał odrobinę inną sytuacje, gdyż w jego przypadku to właśnie ojciec wychowywał go samemu, wcześniej jeszcze staczając dość głośną medialnie walkę o dziecko z swoją byłą żoną, a matką Percivala. Temat ten jak został zamknięty, tak Percy po poznaniu prawdy nie wracał do niego już prawie w ogóle, czując pewną pogardę do swojej matki i totalnie odcinając jakikolwiek ładunek emocjonalny od jej osoby, zupełnie nie myśląc o tym, że praktycznie znał historię tylko z jednej, niematczynej perspektywy i mógł na dobrą sprawę być okłamywany i tak naprawdę wszystko wyglądało inaczej. Jeśli tak było to ojciec Gryfona bardzo dobrze to ukrył przed nim przez te szesnaście lat, starając się jednocześnie zapewnić swojemu synowi kobiece serce w postaci kilku opiekunek, aczkolwiek d’Este nie czuł tej potrzeby, więc w ogólnej mierze nie oceniał swojego dzieciństwa tragicznie, również informacja o magicznych zdolnościach chłopaka spotkała się z pozytywniejszym odzewem niż u Felinusa. Percy miał wrażenie, że odkąd ostatnim razem widział się z Puchonem w tej samej klasie i uczyli się zaklęcia świadomego snu, w nim samym wzbudziła się jakaś pewność siebie, nikła, ale „jakaś” w stosunku do samych zaklęć. Może to właśnie ten mały pierwiastek większej wiary w własną stronę pomógł mu bezbłędnie podejść do inkantacji oraz ruchu różdżką. Uśmiechnął się w kierunku chłopaka, czując się całkiem dumny, że tak potężne w oczach szesnastolatka zaklęcie przychodziło mu póki co z taką łatwością. Teraz natomiast mieli zająć się zsumowaniem wszystkiego w jedno i zobaczyć, czy Percy był w stanie już wyczarować niewidzialny mur, czy raczej będzie potrzebować kilku prób i dodatkowych ćwiczeń, żeby dojść do wymaganej jakości. - Okej będę pamiętać. Expecto Patronum również jeszcze nie opanowałem, ale może kiedyś na dniach się ogarnie. – Odpowiedział, przygotowując się do rzucenia zaklęcia. O kim mógł pomyśleć? Kogo chciał chronić? Wszystkich mu bliskich ludzi, czy jednak w tym ogólniku wyznaczał się ktokolwiek ponad resztę? Gdy Percival tak myślał nad tym, w końcu zdecydował, że jest gotowy i jest w stanie rzucić zaklęcie. Wziął wszystkie rady do serca i po prostu pomyślał o ojcu, który mimo swojej surowości był bardzo ważnym elementem chłopaka, którego nie chciałby stracić za żadne skarby świata. - Accenure! – Wypowiedział formułkę wyraźnie, w tym samym czasie kręcąc płynnie nadgarstkiem. Nie spodziewał się, żeby mu się udało już za pierwszym razem, lecz chyba faktycznie to się stało. Percival zdecydował się mur postanowić w jednej linii, stawiając się w potencjalnej sytuacji, gdyby przypadkiem miał stoczyć pojedynek w tej właśnie klasie – jeśli przeciwnik byłby naprzeciwko niego, nie byłoby zbyt wiele sensu w obmurowaniu się całego, ograniczając sobie przy tym ruchy. Percy wyszczerzył się do Felinusa, klepiąc go po ramieniu w dziękującym geście. - Kurwa, nigdy jeszcze nie miałem tak zdolnego nauczyciela. Dzięki stary. – Powiedział z wdzięcznością w głosie, czując jednak, że to nie był jeszcze koniec ich dzisiejszego spotkania. Nie chciał nawet się jeszcze żegnać, czując, że mogliby porobić coś jeszcze fajnego.
Patrzył, spoglądał, starał się doprowadzić rzut czaru do perfekcji - nawet jeżeli samemu nie mógł go zastosować, starał się, aby chłopak mógł tym samym prawidłowo go wyprowadzić. By, jeżeli zajdzie oczywiście taka potrzeba, choć liczył osobiście na to, iż nie wystąpi w zbyt zastraszającym tempie, uczeń mógł tym samym prawidłowo podejść do tematu zagrożenia i jakoś się odratować. Bo najgorsze, co może być, to trwanie w jednym i tym samym przekonaniu, że zawsze uda się odratować. Trzeba być przygotowanym na każdą okazję, czego był doskonale świadom, a jednak sukcesywnie zbierał kolejne blizny, już nawet nie zamierzając ich w żaden szczególny sposób zliczać. Było ich po prostu za dużo, by przekonać samego siebie, że kiedykolwiek osiągnie pełną sprawność i zero skaz na duszy, które to skutecznie udowadniały mu, iż nie powinien się bawić w rzeczy, które mogą skończyć się w taki sposób. Bo czarnomagiczne, jak żeby inaczej, uwielbiają docierać do tego, co niezbadane i niezidentyfikowane. Nawet jeżeli będzie się starał, to nie zdoła niczego szczególnego w tej kwestii osiągnąć. Stety niestety. Temat rodziców jest tematem rzeką - każdy człowiek ma różne schematy, które to przyswoił poprzez własne doświadczenie, powiązane głównie z posiadaną rodziną. Samemu nie miał ojca, także nie objawiał się tym, czym powinien się objawiać. Może to nawet i dobrze - bo to, czego zdołałby się nauczyć, nie należałoby do najprzyjemniejszych rzeczy. A ojczym skutecznie udowodnił mu, że większość osób tak naprawdę interesuje się totalitarną kontrolą nad każdym aspektem życia. Czy to lecącą w twarz pięścią, oczywiście. Nie bez powodu Puchon starał się przekazywać wiedzę w taki sposób, by intrygowała i była po prostu przystępna. A raczej spersonalizowana dla każdej jednostki, w związku z czym nie potrafił podejść do każdego w podobnym zakresie; to właśnie przyczyniało się do tego, iż jako tako dobrze mu w tym wszystkim szło. I chciał zostać nauczycielem, potrafiąc skupić uwagę innych na jednej rzeczy, choć obecnie znajdowało się to wszystko pod znakiem zapytania. Mimo to pokładał nadzieję w to, iż zdoła uzyskać pełną władzę nad kończyną. Szkoda byłoby przez własną głupotę w ogóle zrezygnować z funkcji, choć chorowici nauczyciele w tej szkole byli chyba normalnym zjawiskiem, w związku z czym uzyskanie funkcji nawet jako ślepiec... byłoby całkiem możliwe. - Jasne - gdybyś znalazł większą wenę, to wiesz, gdzie możesz podbijać. - odpowiedział, kiwając głową w jego kierunku, by tym samym spoglądać na to, jak chłopakowi poszło Accenure. Odkrywanie jednak własnego Patronusa bywało wyjątkowo fascynujące - no ba - nawet bardziej fascynujące od rzucania zaklęć typowo defensywnych, w związku z czym nie widział nic przeciwko, by udzielić lekcji zarówno z tego przedmiotu. Co jak co, ale nie potrafił usiedzieć w jednym i tym samym miejscu. Nawet jeżeli, kiedy to znajdował się w Hogsmeade, skupiał własne myśli wokół widoku snującego się leniwie miasteczka. Żyjącego własnym tempem, ślepym na to, co się wydarzyło w jego życiu... choć trudno było nie odnieść wrażenia, że podejście znacząco się zmieniło. Cofnęło w czasie wręcz, kiedy to podchodził trochę ostrożniej do publicznego pokazywania własnej twarzy. - Orbis. - wypowiedział formułkę, choć z różdżki nie wydobyło się nic, kiedy to mur został postawiony - nic, oprócz oczywiście siarczystych iskier, które wyrażały dezaprobatę względem prób, jakich to się podejmował. Chciał sprawdzić, jak wyszedł dokładnie chłopakowi mur, niemniej jednak nie było to możliwe - nie na takim poziomie opanowania jego własnej, lewej ręki. Skupiwszy się zatem na innej formułce, posłał w stronę miejsca, gdzie znajdował się niewidzialny mur, Ceruisam, aczkolwiek bariera skutecznie ochroniła Percivala przed potencjalnym skutkiem działania zaklęcia. - Perfekcyjny mur. - uśmiechnął się ostrożnie pod nosem. - Stawiałbym własne galeony bardziej na umiejętności ucznia. - wzruszył ramionami, wszak nie uważał siebie za perfekcyjnego nauczyciela, ale starał się jakoś przyjąć ten komplement, niemniej jednak nie bez sprzeciwów ze strony własnego umysłu. Gdyby był zdolnym, a do tego nauczycielem, nie miałby do czynienia ze sparaliżowaną, prawą ręką. - Dobra, skoro wiemy, że można przez mur cisnąć zaklęciem, postaraj się to zrobić - w moją stronę, oczywiście. Dowolnym, dostosowanym do twojego poziomu. Potem poćwiczymy Finite i myślę, że na tym zakończymy dzisiejsze spotkanie. Co ty na to? - zaproponował, przygotowując różdżkę w gotowości, by tym samym móc odbić zaklęcie - o ile cokolwiek nie postanowi jednak się w jego kwestii zbuntować. Albo w przypadku Percivala. Prostym ruchem głowy wyraził bycie ready-steady.
Kostki:
Percy, użyj dowolnego zaklęcia, jakie to opanowałeś, zgodnie z punktacją zawartą w temacie Zaklęcia i uroki i rzuć literką, by przekonać się, jak poszedł Ci ten etap nauki.
Percy:
Spółgłoska - wszystko idzie w jak najlepszym porządku - zaklęcie przebija się od Twojej strony przez mur, trafiając prosto w Felinusa. Możesz być z siebie dumny - rzeczywiście wyczarowany mur spełnia swoje pierwotne założenia. Gratulacje!
Samogłoska - coś poszło nie tak... Niby wykonałeś dobry ruch różdżką, niby dobrze powiedziałeś inkantację, ale czy na pewno? By przekonać się, co tak naprawdę miało miejsce, rzuć kostką k6. Parzysta - rzucasz zaklęcie, ale to w ogóle nie postanawia wydostać się z Twojego drewnianego patyczka. Ilość oczek w tym rzucie to ilość prób, po których udaje Ci się użyć ofensywnego czaru. Nieparzysta - zaklęcie postanawia śmiesznie odbić się od ścianki... Uwaga! Jeżeli wylosowałeś 5, zostałeś przy okazji ciśnięty rykoszetem osłabionym czarem. Druga próba jednak udaje się idealnie, w związku z czym możesz odetchnąć z ulgą. Może to był chwilowy brak skupienia?
Felinusie, użyj zaklęcia Protego, by się obronić i rzuć kostką k6, by przekonać się, jak Ci to poszło.
Feli:
1, 2 - kompletna klapa, dupa, wybierz jedno - nie udaje Ci się wystosować tarczy, w związku z czym obrywasz zaklęciem. Oooopsie?
3, 4 - no nie jest dobrze, ledwo co Ci się udało tą lewą ręką użyć zaklęcia defensywnego. Jeżeli wylosowałeś 3 - zaklęcie trafia Cię w osłabionej formie. Jeżeli wylosowałeś 4 - ledwo ledwo, ale się bronisz, hej!
5, 6 - no perfekcyjna obrona, nie trzeba się nad tym rozpisywać. Idealnie na czas, nic Cię nie zaskoczy!
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Percival nie mógł tak naprawdę wiedzieć jaki talent w nim drzemał, póki sam się nie przekonał do swoich umiejętności i własnej wartości, nie będzie dane mu wiedzieć. Do tego czasu będzie przekonany o swoich podrzędnych umiejętnościach względem innych, co wcale nie sprawi, że przestanie się wychylać – Percy kochał poczucie krążącej adrenaliny w jego żyłach, stąd jego wpakowanie się w kłopoty było kwestią czasu. Pytanie tylko jak duże miałyby to być kłopoty? - Następnym razem możemy i tego się nauczyć, skoro tak mówisz. Patronus wydaje mi się całkiem ciekawy, nawet jeśli nie codziennie spotyka się dementorów. – Odpowiedział, uśmiechając się z szczęściem w oczach. Zaklęcie Patronusa zawsze wydawało mu się poza jego zasięgiem, choć patrzył na to też z perspektywy bycia indywidualną jednostką. Tutaj miał nauczyciela, który poniekąd prowadził go za rączkę, pokazując ścieżki, które przedtem były niewidoczne dla oczu Percivala. Stąd też nowe nadzieje na sukces, a oprócz tego, cholernie ciekawiło go jakie zwierzę przybrałoby jego zaklęcie – bowiem nigdy nie czuł jakiegoś swoistego „bondingu” z jednym rodzajem zwierząt, miał w domu rybki i to tyle w sumie. A był to zawsze całkiem interesujący temat, jeszcze bardziej, gdyby interesował się wróżbiarstwem i szukał informacji i odpowiedzi w fusach, określiłby swoje cechy charakteru na tle zwierzęcia. Aczkolwiek samemu osobiście bardzo wyśmiewał tego typu podejście, uważając je za ignoranckie i pozbawione jakiejkolwiek logiki w myśleniu, która była jego zdaniem niezbędna. Gryfon z pewnym współczuciem patrzył na próby Felinusa w rzuceniu niektórych zaklęć, czując, że musiał się on czuć zdecydowanie gorzej niż d’Este. Percy tych zaklęć jeszcze nie potrafił, więc nie miał takiego poczucia straty i zejścia w poziomie, które potencjalnie mógłby wyczuwać u siebie Puchon i to podejrzewał chłopak. Nie zebrał się jednak na żadne słowa otuchy, uznając to za niestosowne. Uśmiechnął się, dziękując za komplement, lecz od razu pokręcił przecząco głową, gdy Felinus wystrzelił z abstrakcyjnym dla chłopaka stwierdzeniem. - Gdyby chodziło tu o umiejętności to dawno bym to chyba potrafił? A tutaj to ty sprawiłeś, że jestem w stanie coś wykrzesać ze swojej własnej różdżki. – Odpowiedział, nie chcąc przyjąć do wiadomości jakiegokolwiek podejrzenia jakoby mógł sam być przyczyną swoich sukcesów. Teraz miał wycelować różdżką w Fellinusa i potraktować go jakimkolwiek zaklęciem, co miało sprawdzić jeszcze drugą efektywność samego muru, czyli zaklęcia z zewnątrz odbijały się od ściany, zaś te z wewnątrz przechodziły przez niewidzialną materię jakby niczego tam nie było. Zważywszy uwagę na fakt, w jakim stanie był Puchon, nie chciał potraktować go boleśnie, gdyby ten nie zdążył się obronić. - Anteoculatia! – Wypowiedział inkantację i zielono-brązowy promień przeszedł przez mur w kierunku Puchona, nie zatrzymując się ani na chwilę. Miał nadzieje, że chłopak będzie na siłach, aby się obronić, choć w innym razie przynajmniej nie będzie poszkodowany, a jedynie urośnie mu poroże na głowie.
Być może powinien on pozostać tak naprawdę coachem, aniżeli nauczycielem jakiegoś przedmiotu w tejże szkole? Nie wiedział, kiedy to jednak podejrzewał, że wystarczy jedna iskra, by przyczynić się do wzrostu zainteresowania dziedziną i przede wszystkim... wiary w samego siebie. Miał nadzieję, że w jakiś sposób przyczyni się do polubienia tego przedmiotu, niemniej jednak wiedział, iż każdy przecież swoje własne preferencje posiada, w związku z czym nauka tego wszystkiego mogła wiązać się głównie z celami praktycznymi. Mimo to Lowell nie mógł pozbyć się wrażenia, że chłopak posiada talent na tym tle, w związku z czym nauczanie go było pewnego rodzaju satysfakcją. Sam doskonale pamiętał swoje podejście do uzdrawiania - w szczególności na początku - które wynikało z posiadania dobrych nauczycieli, chcących rzeczywiście przekazać posiadaną wiedzę. Nie bez powodu zatem transmutacja nadal pozostawała znienawidzonym aspektem magii w tejże szkole. Jeżeli ktoś jest w stanie udostępnić namiastkę informacji w sposób intrygujący, pozbawiony jakichkolwiek złości lub przykrości, można z pojedynczej jednostki wykrzesać naprawdę wiele. - Patronusem można też posyłać wiadomości. - naznaczył, podejrzewając, iż ten może tego nie wiedzieć, choć słowa te wydobyte zostały w jego ust w sposób pozbawiony jakiegokolwiek napierania, bez wymuszania przyjęcia jakiejkolwiek stosownej postawy. Prędzej w celach czysto polegających na przekazaniu wiedzy. Doskonale pamiętał, kiedy to pod czujnym okiem profesora Voralberga nauczył się tego zaklęcia. Teraz jednak nie wiedział, czy w ogóle będzie w stanie z niego skorzystać, choć nic nie stoi na przeszkodzie, by tym samym spróbować. Wyczarowanie mglistego strażnika mogłoby być jednak sprawdzianem dla jego własnej psychiki - tym bardziej, że wszystkie pozytywne wspomnienia wiązały się z tą osobą, którą najbardziej skrzywdził. - Jest to dobra opcja, jeżeli chcesz wezwać pomoc, a nie masz obok siebie pergaminu i pióra. Poza tym... patronus materializuje się po zarejestrowaniu wiadomości od razu przy odbiorcy, więc pozwala zaoszczędzić znaczną ilość czasu. - dodał jeszcze, wszak co nieco na ten temat wiedział. Nadal, nie był w stanie określić własnych możliwości, dlatego nie czarował wilka, skupiając się prędzej na wyznaczonym samemu sobie zadaniu. Mimo to nie starał się nie przejmować tymi zaklęciami - że te mu zwyczajnie nie wychodzą. Stało się to poniekąd sprawdzianem dla jego cierpliwości, jako iż nie zamierzał odpuszczać względem podejmowanych czynności. Zażywanie wiggenowych stało się normą absolutną, a samemu odczuwał powoli te nieprzyjemne skutki. Musiał je na krótki moment odstawić; w pubie posiłkował się wywieraniem odpowiedniego nacisku na mięśnie w celu powstania nowych połączeń i zakończeń nerwowych. Przeczuwał, iż te pierwsze dni po wypadku będą decydujące, dlatego nie odpuszczał sobie tego wszystkiego, gdy siedział w pokoju i patrzył na funkcjonujące normalnie miasteczko. Nawet po kilka godzin dziennie, choć lewa dłoń też wymagała odpoczynku. - Może determinacja? Wykrzesanie z siebie chęci, by dowiedzieć się czegoś więcej w danym temacie? Problem zawsze leży w środku. Samemu w poprzednim roku, na egzaminie z Zaklęć, nie byłem w stanie używać poprawnie nawet najprostszych czarów. - zastanowił się, choć, na Merlina, nie osądzał w żaden sposób Percivala o stagnację czy inne tego typu rzeczy. No ba - w większości przypadków, jeżeli chodzi o zaklęcia, stan psychiczny ma ogromne znaczenie. Wiele razy usłyszeć można było o tym, iż komuś kompletnie blokowały się zdolności magiczne, gdyż narastająca fala beznadziejności całkowicie przejmowała kontrolę nad ciałem i umysłem. Dlatego Felinus starał się jej nie dopuszczać, trzymając na smyczy własne, trzy wilczury. Potraktowanie zaklęciem, jak żeby inaczej, stało się wysoce skuteczne. Nim się obejrzał, a zaklęcie tarczy nie do końca zadziałało, w związku z czym, na jego własnej głowie, wyrosło częściowe poroże, które nie spowodowało zamierzonej utraty równowagi i koncentracji uwagi na potencjalnym przeciwniku. Doskonale znał tę formułę; zahaczającą poniekąd o dziedzinę powiązaną z magicznymi stworzeniami, po odpowiednim przestudiowaniu oczywiście, stała się dla niego znacznie łatwiejsza. - Zawsze chciałem zostać jeleniem... Może poroże do czegoś się rzeczywiście przyda? - zaśmiawszy się ostrożnie, lewą ręką wykonał prosty gest, by tym samym, przy odpowiedniej dozie determinacji, usunąć skutki działania Anteoculatii i tym samym skupić się na pozostałej części zajęć. A ta była prosta i przyjemna, w związku z czym Lowell skupił się mocniej, by odgonić od siebie problemy życia codziennego. - Okej, skoro nie ma problemów z rzuceniem zaklęcia przez odpowiednią stronę, to sądzę, że można rzucić przeciwzaklęcie i na ten moment zakończyć nasze zajęcia. - machnąwszy wolną dłonią, pokazał ruch nadgarstkiem, który zazwyczaj, a jak żeby inaczej, był podobny, lecz różniący się pewnym nacechowaniem względem szybkości. Przypominał częściowo ten do rzucania muru, chociaż sprawne oko mogło z łatwością wychwycić znaczące różnice, dzięki którym inkantacja przybierała taką formę. - Odpowiedni ruch, nie za szybki, przypominający ten do rzucenia Accenure. - pokazał raz jeszcze, czując narastające zmęczenie w nadgarstku - lewa ręka nie była przystosowana do większego wysiłku. Musiał się jednak do tego przyzwyczaić, dlatego nie zareagował na to w żaden sposób, starając się ruszyć ramieniem z jego własnej, prawej strony. - Jeżeli będziesz chętny na jakiekolwiek dodatkowe lekcje, daj znać. Mam ostatnio dużo czasu, który to wymaga odpowiedniego zagospodarowania. - zaproponował, bo cóż mu szkodziło? Bawił się świetnie, mógł zapomnieć częściowo o własnych problemach, choć te, niczym cień, snuły się leniwie, czekając na brak czujności i uwagi.
Kostki:
Percy, rzuć koską k100, by przekonać się, jak poszło Ci rzucanie przeciwzaklęcia. Twój wynik musi wynosić więcej lub równe 60 - w przeciwnym przypadku musisz wykonać dorzut. Ilość rzuconych kostek k100 to ilość prób, do jakich to musiałeś przystąpić.
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
W jego przypadku, najwidoczniej wystarczyło lekkie popchnięcie go do przodu, narzucenie złudnej iluzji, jakby to wszystko było wynikiem pomocy, a nie samych jego umiejętności i voila, produkt gotowy. Natomiast w perskich oczach było to zgoła inne, całą zasługę przypisywał tylko i wyłącznie Puchonowi i bym tym bardziej mu wdzięczny, że tak szybko to pędziło do przodu, co sprawiało, że mogli przerobić w jeden miesiąc więcej zaklęć niż on sam się nauczył przez całe życie. Informacja o przekazywaniu wiadomości patronusem szczerze zaskoczyła Percivala, który nie pomyślał o takim wykorzystywaniu tegoż zaklęcia, które w teorii miało być tarczą przed mrocznymi poczwarami. Wysłuchawszy tłumaczeń Felinusa, Percy zmarszczył czoło nie rozumiejąc w takim razie jednej rzeczy. - Tak więc czemu wszyscy nadal korzystają z sowiej poczty, nawet jeśli są w stanie wyczarować patronusa? – Zapytał, choć trochę obawiał się, że pytanie zostanie uznane za głupie w samej swojej istocie. Tak samo można było przecież powiedzieć o wizzengerze, czemu ludzie nadal korzystali z listów, kiedy wystarczyło użyć magicznej księgi, która miała być Facebookiem tego półświatka? Z każdym kolejnym nieudanym zaklęciem Puchona, Percivala coraz mocniej korciło, by zapytać w jakich okolicznościach skończył z tak porobioną ręką. Odrzucał od siebie jednak tę myśl, nie chcąc być natarczywy dla kogoś, kto i tak w pewien sposób tracił swój czas za darmo dla chłopaka, ucząc go i przekazując mu swoją wiedzę. Wzruszył ramionami, ucinając ten temat ostatecznie, nie chcąc się przyznawać przed samym sobą, że to on sam był tym, co stopowało go przed rozwojem – nie wiedział co z tym zrobić, po prostu nie potrafił na to nic poradzić. Samemu nie potrafił się do niemal niczego przekonać, mimo że głowę miał pełną pomysłów i wyobrażeń tego, jak robił coś, co w teorii wydawało mu się zajebiste. Ostatecznie nigdy nie zaznaje praktycznej części tego marzenia, szybciej je porzucając niż rwąc się do roboty. Zaśmiał się czystym tonem, widząc Felinusa o niedorobionym porożu, które wyglądało jakby chciało, a nie mogło. - Jelenie samice wszystkie twoje stary, myślę, że pasuje ci wyśmienicie. – Skomplementował, śmiejąc się przez słowa i patrząc na kolegę. Wyglądał jednocześnie uroczo, jak i komicznie, choć tego właśnie się spodziewał rzucając te zaklęcie. Przeciwzaklęcie brzmiało już jak bardziej poważny temat, choć może wcale nie powinno mu się tak wydawać. Percy spojrzał z uwagą w źrednicach na nadgarstki Felinusa, śledząc każdy ich ruch. Przyszło mu teraz go powtórzyć, żeby wycofać zaklęcie, które sam rzucił. Spróbował za pierwszym razem, licząc, że i tym razem mu się uda. Niestety nie wyszło, tak samo jak nie poszło za drugim, trzecim, czy nawet czwartym razem. Narastająca w nim frustracja wybuchła przy piątej próbie, która jednak okazała się udana i wylała z niego wszelkie emocje. Oczy zaświeciły się gwieździstym światłem, zaś chłopak pokiwał głową twierdząco. - Jasne ziomuś, ja też jestem w stanie wygospodarować sobie dużo czasu, więc widzimy się niedługo. Możemy pokminić patronusa, jak mówiliśmy wcześniej. – Odrzekł, dziękując mu w drodze za te zajęcia. Dały mu naprawdę sporo do myślenia oraz miał wrażenie, że też ich znajomość się całkiem zacieśniła, co było bardzo pozytywnym aspektem tych zajęć, już pomijając całą kwestię nauczania magii.
Niespecjalnie chciało mu się uczestniczyć we wcześniej przygotowanych lekcjach przez nauczycieli - tematy zgrabnie i zwinnie unikał, w związku z czym jego noga coraz to rzadziej witała w czeluściach starego, średniowiecznego zamku. Niemniej jednak nie mógł siedzieć w jednym i tym samym miejscu, kiedy to ciało nakazywało mu coś robić, by zająć czas; ledwo co miał przyszykowane spotkanie z psychologiem, a tu nadarzyła się okazja do nauczenia Percy'ego kolejnych rzeczy. A raczej kolejnej, powiązanej bezpośrednio z białą magią, która to mogła być, w jego przypadku oczywiście, ostatnią deską ratunku, która to powstrzymywała go od bezpośredniego pójścia w znacznie gorszą stronę. Nie chciał się psuć, niemniej jednak trudno było powstrzymać się przed kolejnymi pęknięciami, które to, poprzez działanie, przynajmniej dla osób, które nie są obeznane z tematem, enigmy, nie pozwalały mu w miarę normalnie funkcjonować. Udawał zatem, że wszystko jest w porządku, w związku z czym wyglądał normalnie - pomijając oczywiście sparaliżowaną rękę, którą to ćwiczył, masując raz po raz mięśnie, by przyczynić się do powstania nowych zakończeń nerwowych - choć pod kopułą czaszki nie wyglądało to za dobrze. Kroki zatem, po teleportacji i powstrzymaniu chęci wymiotowania, skierował w kierunku odpowiedniej sali, gdzie to zawsze nauczał d'Este'a tego, co go akurat interesowało. I chociaż temat ten nie był najprzyjemniejszy dla niego samego, nie zamierzał odmówić mu pomocy tylko ze względu na własne widzimisię. Jeżeli miał okazję poszerzyć zakres umiejętności u własnego ucznia (mógł go tak nazywać?), nie zamierzał tego jakkolwiek powstrzymywać. Bo wiedział, że Expecto Patronum, ze względu na swoją charakterystyczną, unikalną wręcz naturę dla każdej z osób, może kiedyś uratować mu skórę. I na to liczył. Poza tym... odkrycie własnego, duchowego zwierzęcia, było niezapomnianym doświadczeniem. Doskonale pamiętał, jak tego zaklęcia nauczył go profesor Voralberg, w związku z czym zamierzał wystosować całkiem podobny zakres nauczania. Początkowo niewielka mgiełka, potem znacznie silniejsza, a pod koniec... świetlisty strażnik w pełnej formie. Przypominając sobie słowa, wiedział, iż wspomnienie to nie może wiązać się z jakimś osiągnięciem w bezpośredni sposób, wysuwający się na pierwszy plan. To musi być coś, co przyczynia się do uczucia ciepła i radości, w związku z czym starał się, w ramach przygotowania, odprężyć własne myśli. Bo nawet jeżeli wilk, wyróżniający się postawą ciała, nie wyjdzie, to ze światłem nie powinien mieć żadnego problemu. Przeglądał zatem leniwie podręcznik, chcąc wyłuskać z całej otoczki więcej informacji, niemniej jednak traktował to jako powtórkę przed kolejnymi ćwiczeniami. Przybywając (jak to miał w swoim zwyczaju) znacznie wcześniej, szykował samego siebie i tym samym nie zamierzał z tego całego postanowienia odpuścić.
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Percy „lecąc na fali” starał się zaliczać wszystko na co mu czas pozwalał, jednocześnie dając się zaprosić na jakieś kameralne spotkanka na pogaduszki. Nie spodziewał się, że tylko dwa tygodnie ferii będzie taką przepaścią w jakości pomiędzy okresem „przed”, a „po”. Jakoś tak miał czas nagle na wszystko, znajdował również siłę na własne dochodzenie do pewnego poziomu w zaklęciach, jedynej rzeczy, która w życiu mu się udawała. I oczywiście nie był to sukces tylko jego, a nawet w większej części zawdzięczał go Puchonowi, z którym właśnie miał się dzisiaj spotkać, by nauczyć się zaklęcia, które było dla wielu pewnym progiem umiejętności. Percy oczywiście nie stał się w tydzień nagle bogiem zaklęć, nawet nie powiedziałby o sobie, że jest w tym zakresie ponad średnią. Raczej po prostu świętował sam fakt ruszenia się do przodu z stagnacji, z którą chciał od wielu lat walczyć, mimo że sam ją wywołał. d’Este wybiegł szybko z klasy swoich ostatnich zajęć i pokierował się jeszcze do swojego dormitorium, by tam zostawić zbędne mu rzeczy i się jakoś ogarnąć przed spotkaniem z Felkiem. Nie chciał witać go w tym paskudnym mundurku, w którym zmuszony był pojawić się na lekcji, nie chciał tracić więcej punktów niż było to konieczne. Choć może to powinien mieć na to wyjebane, tak samo jak zresztą wszyscy Gryfoni? Leonarda widział ostatnio nie pamiętał już kiedy, a ciężko go przeoczyć, chłop ma srogo ponad dwusetkę centymetrów. Skoro wyżsi rangą mieli na to wylane, dlaczego on miałby nie mieć – nikt nic nie zrobił z faktem, że Gryffindor w tym roku przysysał pałkę na każdej płaszczyźnie rywalizacyjnej, jedynie w Quidditchu mając jedno zwycięstwo, gdzie też nie było one czymś wielkim – slytherin jeszcze z nikim w tym roku nie wygrał, zaś ostatnim meczem, jaki przyjdzie im zagrać będzie z obecnym faworytem, czyli Krukonami. Już miał wychodzić, gdy nagle przypomniał sobie pewien fakt, który sprawdził również na wizengerze – fuckup z jego strony, spotkać się mieli dopiero za dwie godziny, wcale nie musiał tak pędzić. Westchnąwszy, uznał, że wykorzysta ten czas do nauki i przygotowania się do czarowania Patronusa. Musiał mieć jakieś dobre wspomnienie, acz jakie ono było? Które było wystarczające silne? Cały obraz jego życia przysłaniała jego mikrodepresja, która tylko w ostatnim czasie spoczywała bez działania, zwykle bardzo wpływała na jego życie. Czy pierwsze zauroczenie było dobrym wspomnieniem? Intensywnym na pewno, ale czy to o to w tym chodziło? Przeczytawszy jeszcze rozdział w podręczniku od zaklęć, podniósł się w końcu z dywanu w pokoju wspólnym i otrzepał spodnie z kurzu i jakiś resztek ciastek, które miał ze sobą i wyskoczył zza obrazu Grubej Damy, by zaraz zejść na trzecie piętro i tam spotkać się z Felkiem. - Siema. – Przywitał się, zamykając za sobą drzwi do klasy i wyciągnął z tylnej kieszeni czarnych jeansów paczkę fajek czekoladowych. - Chcesz jedną? Nie paliłem dzisiaj w ogóle, muszę sobie jednego spalić przed zaczęciem – wytłumaczył, zapalając papierosa końcówką swojej różdżki. Wciągnął dym i popatrzył na Felka, zastanawiając się nad czym w tej chwili myślał Puchon. - Zrobiłem, jak prosiłeś i przygotowałem sobie parę dobrych wspomnień. Nie wiem czy są wystarczająco mocne, acz no zobaczymy.
Samemu starał się organizować swój czas do tego stopnia, by wypełnić tym samym wolną lukę we własnym grafiku; musiał, kiedy to myśli z dni poprzednich nie dawały mu żadnego spokoju. I o ile kac zwyczajny, spowodowany upojeniem alkoholowym, już minął, o tyle jednak moralniak przez krótki moment został, kiedy to pozostawał świadom tego, jak mógł rozpierdzielić swoimi czynami życie drugiej osoby - a raczej jej chwilowy tok myślenia. Mimo to starał się nie pozwolić zdaniom, wypowiadanym pod kopułą czaszki, rozpędzić do tego stopnia, by te przejęły w pełni kontrolę nad jego własnymi czynami, w związku z czym przygotował się do kolejnej lekcji z Percym. Ledwo co się rozpoczął miesiąc, a tu... już zdołał nauczyć drugą osobę naprawdę wielu rzeczy. I nie wiedział, czy być dumnym z d'Este'a, czy jednak z samego siebie, iż potrafił przekazać odpowiednią wiedzę w przystępny, ludzki sposób. Bez jakichkolwiek zbędnych ceregieli, opowiadania, wymuszenia konkretnego zachowania, kiedy to, jakby nie było, po prostu są ludźmi. Istotami, które są podatne na liczne błędy, aczkolwiek nie zawsze posiadają tę drugą szansę. Lowella to niezwykle martwiło - zastanawiał się, czy w ogóle będzie mu dane odpokutować własne winy - czy to za trwały uszczerbek na wyglądzie pracownika Ministerstwa Magii, czy to za uszczerbek na psychice Maxa. Mimo to nie chciał o tym myśleć, nawet jeżeli podczas wolnej chwili spoglądał się w krajobraz za oknem. Wszystko rozgrywało się w prawidłowym schemacie - uczniowie wychodzili ze szkoły, bawili się w najlepsze, jakby nic się tak naprawdę nie stało. A on... czekał. Na cud? Na zbawienie? A może po prostu na coś, co pozwoliłoby mu pójść do przodu? Wiedział, iż będzie musiał skorzystać z pomocy; kwestia tyczyła się tylko i wyłącznie terminu, jakim to został obarczony. Nie chciał pozwolić na to, by poprzednie myślenie, z tamtych lat, przedostało się do otaczającej go rzeczywistości. By przenikało przez struktury jego tkanek, skutecznie je zarażając; musiał coś robić. Na myśl o dobrych wspomnieniach przypominały mu się chwile spędzone ze Solbergiem. Czy to podczas jarmarku halloweenowego, gdzie to stał się panną Blake Greenwood, gdzie to grał w rozbierane kostki sześcienne, czy to podczas ferii, gdzie relacja znacząco się rozwinęła. Mimo to nie potrafił porzucić gorzkiego uczucia, iż skrzywdził, w związku z czym wiedział, iż w jego przypadku patronus może się po prostu nie udać. Stety niestety - za własne czyny musiał odpowiedzieć, a jako że większość tych pozytywnych wzmianek w jego życiu wiązała się ze Ślizgonem, nie mógł nie odnieść wrażenia, iż każda taka sytuacja, podczas której nadszarpuje z powrotem jego zaufanie i powoduje nadmierną troskę, powoduje tak naprawdę kolejne oddalanie się od siebie. Nadal się tego nie pozbył - nie potrafił. Nie bez powodu przecież zdecydował się pójść do psychologa, by naprawić siebie nie od zewnątrz, a prędzej od środka; by rozwiązać schematy, które to doprowadzały go na samo dno. - Siemaneczko. - mruknąwszy, podniósł spojrzenie znad książki, która to widniała w jego szczupłych palcach; starał się coś z niej przyswoić, ale pozostawało tylko to, czego zdołał się nauczyć na przestrzeni ostatniego roku, czyli nic szczególnego. Oczyszczając własny umysł, tęczówki pozostawały spokojne i harmonijne. Doskonale pamiętał, jak Clearwater - półwił kroczący w barwach Slytherinu z bagażem problemów przy sobie - uznał, iż wygląda niczym ex-auror. Z doświadczeniem, ze spokojem, z ogromną ilością blizn. Teraz dopełnił jego celu i jeszcze więcej ich posiadał, niemniej jednak te pozostawały ukryte w wyniku założonej na samego siebie bluzy. - Jasne, chętnie przyjmę. - mruknąwszy, przyjmując nikotynowy poczęstunek, by tym samym wyciągnąć z kieszeni zapalniczkę. Ostatnio palił dużo, pieniędzy trochę mu brakowało, w związku z czym z radością wręcz (trzymaną wewnątrz siebie) nie odmówił tego charakterystycznego podarku. Przykładając szluga do ust, napawał się jego czekoladowym smakiem, co nie było nowością, kiedy to często korzystał z alternatyw dla tradycyjnych metod wtłaczania w swój organizm szkodliwej substancji. Spoglądając przez krótki moment na dym, nie mógł nie odnieść wrażenia, iż ten porusza się znacznie leniwiej. - Ogólnie pamiętaj, że to nie ma być najważniejsza rzecz w twoim życiu; ma to być coś, co powoduje, iż jesteś szczęśliwy. - zaznaczył, kiedy to odsunął szluga od ust, wyciągając tym samym różdżkę za pomocą lewej ręki, kręcąc nią dookoła. - Wiele osób nie odróżnia tego, skupiając się na sukcesach w pracy zawodowej. Najmocniejsze podwaliny będziesz posiadał w tym, co wiąże się z drugą osobą. Nie będą jednak one najstabilniejsze; wystarczy zachwianie w relacji, by tym samym przyczynić się do utraty zdolności rzucania zaklęcia. - westchnął, przypominając sobie o własnym przypadku, by tym samym odłożyć podręcznik na stoliku. Samemu nie przyjmował do świadomości tego, że byłby w stanie jakkolwiek pozostawić Solberga samemu sobie, co może stanowiło znaczącą siłę w jego przypadku, ale koniec końców gorzkość przelewała się przez jego klatkę piersiową. Na szczęście nie w słowach, które to pozostawały całkowicie pozbawione tego, czego nie życzył sobie w nich umieszczać. Bolało go to, ale nie mógł niczego zrobić w tej kwestii. A przynajmniej nie teraz. - Przećwiczymy na początku ruch nadgarstkiem i wymowę, o w ten sposób. - pokazał mu, chwytając mocniej za różdżkę, choć nie wystosował żadnej wiązki światła, która mogłaby się wiązać z jakimkolwiek działaniem. Ruch był spokojny, powolny, byleby pokazać, na czym on polega. - Expecto Patronum. Tutaj nadgarstek ma znaczenie, ale najważniejszym czynnikiem nie jest wymowa, a właśnie wspomnienie. - zaznaczył raz jeszcze. Wiedział, iż jest to białomagiczne zaklęcie, wiążące się z czystością duszy. Nie bez powodu Śmierciożercy nie byli w stanie go użyć, nie czując w sobie czegoś więcej, niż czystej nienawiści skierowanej w stronę każdego, kto się im sprzeciwi. - Okej, sprawdźmy, jak ci tym razem pójdzie. - mruknąwszy, chwycił za pozostawionego wcześniej na ławce peta, by go dokończyć.
Kostki:
Proste, ciekawe kosteczki. Percy, rzuć dwa kostką k100, by przekonać się, jak poszła Ci wymowa i ruch nadgarstkiem. Im wyższy wynik, tym lepiej.
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Percival nie miał jeszcze okazji zobaczyć wszystkich tych blizn ukrytych pod wełnianymi rękawami felkowej bluzy. W chłopaku widział nieco stonowanego, choć przyjemnego w rozmowie ziomeczka, który był dla Percivala wzorem do naśladowania dla wielu osób chcących spełniać się w nauczaniu – chłop miał do tego talent i może jego niezbyt ekspresywna osobowość jedynie dodawała mu tej aury… nauczyciela? Percy nie potrafił tego dokładnie określić, acz był pewien, że Felek znakomicie się do tego nadawał. Poczęstowawszy go szlugasem, stanęli sobie razem pod ścianą przy oknie i Percival spoglądał przez okno na błonia, gdzie w oddali można było zobaczyć małe punkciki, którymi byli inni uczniowie, którym coś strzeliło do głowy, żeby przy obecnej pogodzie wychodzić na takie spacerki. Choć z drugiej strony był już marzec, śnieg całkowicie stopniał, jedynie temperatura nie przekonywała Percivala do codziennych spacerów. I błoto. Nienawidził błota. Dywagacje na temat najszczęśliwszego wspomnienia wpędziły w Percivala w niemały kłopot – nie miał wielu wspomnień związanych z jakąś drugą osobą, było ich kilka, lecz przywołując je, jednocześnie w parze przybywały i te smutne, które najczęściej były tym zwieńczeniem całej relacji. Acz było jedno takie wspomnienie, które zawsze sprawiało, że był szczęśliwszy, pomagało mu z wyjściem z złego humoru, Percy miał więc nadzieje, że będzie ono odpowiednie. - No spoko, postaram się coś przekminić takiego, co podjara moje endorfiny do takiego stopnia, że nie będę czuć niczego innego niż szczęście. – Powiedziałem nieco spokojniej niż inne „żarciki”, trochę nieprzekonany i niepewny swojego. Chciał, żeby się udało, bardzo tego potrzebował, lecz tak naprawdę to wszystko zależało od jego wspomnienia. Ciężko mieli ci, w których życiu nie działo się nic, a d’Este poniekąd się do nich przez długi okres w życiu zaliczał. Pokiwał głową, czując, że obawy coraz bardziej przyćmiewały jego pewność siebie, z jaką przyszedł na to spotkanie. Czemu tak nagle? Przecież wiedział, że wspomnienie miało być mocne. Lecz teraz, gdy za kilka minut faktycznie miał zająć się wyczarowaniem własnego Patronusa, czuł się niepewnie, coraz mniej wierzył w to, że się uda. To też chyba wpłynęło na jego ogólne umiejętności wyczytywania i powtarzania ruchów, gdyż jak zwykle udawało mu się od razu, albo za drugim czy trzecim razem, tak w tej chwili jakby ten ruch różdżką był poza jego zasięgiem. Był jakby spięty, brakowało w nim swobody i płynności. - Expycto Patronum. – Wypowiedział, dostając feedback, że jest źle – westchnął głęboko i zamknął oczy, skupiając się. Może jeśli uda mu się stłumić wszelkie emocje w nim krzyczące i poddające to spotkanie w wątpliwość, będzie mu dane lepiej się sprawdzić w inkantacji i ruchu nadgarstkiem.
Każdy z nich ma swoje większe lub mniejsze tajemnice - i chociaż samemu nie wstydził się tychże śladów po własnej głupocie, o tyle jednak nie łaził z nimi jak debil, w związku z czym poczuwał się jakoś do własnej estetyki. I zwracania na siebie znacznie mniejszej uwagi, niż to miało miejsce, no ale, jak wiadomo oczywiście - różnie z tym bywa. O ile potrafił powstrzymywać własne, ciągnące go do przodu emocje, o tyle jednak stare schematy nadal istniały pod kopułą jego czaszki, wywołując napędzającą adrenalinę, pchającą wręcz do działania. I to nad tym instynktem - dziwnym, trudnym do opanowania - musiał wówczas popracować. Bo nawet jeżeli zdawał się być dobrym nauczycielem, bo nawet jeżeli udawało mu się nauczyć Percivala czegoś bardzo użytecznego, o tyle jednak, nie oszukując się, prędzej czy później, o ile nie będzie w stanie. O ile nie powstrzyma tego, do czego lgnie najbardziej. Bo jeżeli uda mu się to wszystko chwycić raz, a porządnie... może coś jeszcze uda się z jego własnego życia odzyskać. Skupiwszy się zatem zarówno na fajce, widoku na Błonie i ogólnie egzystencji, zdawał się nad czymś myśleć, ale nie do końca dawał jasne odpowiedzi. W szczególności wtedy, gdy odłożył książkę, przechadzając się z nikotynowym zastrzykiem w gębie bez większych skrupułów, jakby wcale nie byli w szkole, a prędzej zasiadali we własnym gronie. Było widać, że samemu niespecjalnie dobrze traktuje regulamin i kodeksy, ale czy ktoś na to zamierzał zwrócić uwagę? Otóż nie. Dlatego napawał się szlugiem, tłumacząc pewne rzeczy, które to powinny jednak zostać wytłumaczone. By nakierować myśli w ciut innym kierunku, jeżeli d'Este skupiał się na czymś kompletnie innym. - Na spokojnie. Ja samemu nauczyłem się patronusa dopiero na początku grudnia tamtego roku. - podzielił się pewnym faktem ze swojego życia; doskonale pamiętał, jak w następnych dniach doszło do wydarzeń z Zakazanego Lasu, które to przyczyniły się do nieodwracalnych rzeczy w życiu naprawdę wielu ludzi. Niby dwójka ludzi postanowiła udać się w celach niewiadomych, a jednak to, co miało tam miejsce... odbiło się także na bliskich. Lowell nie wiedział, co się działo w rodzinie Callahana, ale koniec końców wiedział, co się działo z drugim uczestnikiem; przelewająca się gorycz winy za karty historii stała się czymś zrozumiałym dla samego Felinusa. W szczególności wtedy, gdy jego idiotyczne wstąpienie na nokturn przyczyniło się do trwałego uszczerbku na wyglądzie funkcjonariusza na służbie. Skupiwszy się na tym, by Percival wykonał dobry ruch nadgarstkiem, musiał jednak poprawiać go znacznie częściej, niż to zazwyczaj się po prostu działo. Samemu nie wiedział, czym to może być spowodowane, ale podejrzewał, że nie każdy przecież ma dobry dzień do rzucania zaklęć, w związku z czym nie naciskał. Uczył spokojnie, pokazywał w ramach własnych możliwości, za pomocą lewej ręki, która to, mimo umiejętności pisania nią i wyćwiczenia w ciągu jednego tygodnia, czasami jednak odmawiała posłuszeństwa. Brak przyzwyczajenia do robienia nią wszystkich czynności, przyczyniał się koniec końców do zmęczenia mniej użytkowanych mięśni. Zresztą, zawsze był słaby w tej kwestii, nigdy jakoś nie należał do wybitnie silnych jednostek, w związku z czym jakoś nie narzekał. Samemu nie wiedział, czy uda mu się odzyskać pełną sprawność nad kończyną, ale... nadzieja była tym, co go napawała ostatnio do działania. Nie bez powodu na rytuale wybrał ścieżkę wiary. Kiedy to poćwiczyli wymowę i ruch nadgarstkiem do tego stopnia, iż d'Este nie robił żadnych błędów, przeszedł do kolejnej części ćwiczeń. - Dobra, teraz skupmy się na połączeniu tych dwóch czynności. Pomyśl o tym, co sprawia ci wewnętrzną radość. Na początku powinna wyjść biała mgiełka, a z czasem naszej praktyki... uda nam się przekształcić ją w pełnoprawnego strażnika. - powiedziawszy, chciał pokazać działanie zaklęcia w tejże formie, niemniej jednak... nie szło mu to za dobrze. Pierwsza próba prawie wydobyła tę mgiełkę, kiedy to skupił się na najprzyjemniejszych wspomnieniach, niemniej jednak nie potrafił z początku pozbyć się tej dziwnej goryczki. Dopiero z czasem - z kolejnymi rzuceniami zaklęcia - udało mu się osiągnąć zamierzony efekt. Z każdą próbą, jaka to miała miejsce, jego frustracja nie narastała, a prędzej stawał się spokojny. Bo kochał - i nie potrafił porzucić tego uczucia przepełniającego jego serce. Dlatego siódma próba pozwoliła mu wydobyć tę charakterystyczną mgiełkę, kiedy to poczuł ciepło rozlewające się po klatce piersiowej. Samego siebie nie potrafił oszukać... ani się odsunąć. - Mamy dużo czasu, także nie ma co się spieszyć. - puścił mu oczko, spoglądając na wyniki pracy Gryfona, by tym samym odpowiednio skorygować go, o ile zajdzie taka potrzeba.
Kostki:
Percival, rzuć kostką k100 na to, by przekonać się, jak poszła Ci próba rzucenia zaklęcia w mgiełkowej postaci. Warto, abyś w poście wspomniał trochę o tym, o czym pomyślałeś pod względem szczęśliwego wyrywka z pamięci.
Za każde 10pkt z Zaklęć & OPCM przysługuje Ci jeden przerzut. Rzucasz do momentu, dopóki uda Ci się osiągnąć wynik większy lub równy 81.
k100:
1 - 30 - w ogóle Ci się nie udaje użyć zaklęcia; może wspomnienie było zbyt słabe, co nie zmienia faktu, iż musisz wykonać ponowny ruch nadgarstkiem i się bardziej skupić. O ile jest to możliwe, oczywiście.
31 - 50 - nie jest źle, ale też, nie jest dobrze. Może się mylisz, a może to wspomnienie jest słabe - niezależnie od przyczyny, z różdżki wydobywa się naprawdę nikła mgiełka.
51 - 80 - mgiełka jako tako wychodzi, ale nadal - to nie jest ten poziom, który powinieneś reprezentować. Mimo to idzie Ci całkiem nieźle, choć wymaga to wszystko delikatnych szlifów. Wspomnienie najwidoczniej jest dobre.
>= 81 - udaje Ci się wyczarować w pełni mgiełkę, która, być może oczywiście, ochroniłaby Cię przed magicznym stworzeniem wysysającym dobre wspomnienia. Gratulacje!
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Łatwiej powiedzieć niż zrobić – te myśli kłębiły się w głowie Percivala, kiedy to miał zostać spokojny, choć myśląc o tym, jeszcze bardziej czuł się zaszczuty przez samego siebie. Miał wobec siebie wielkie wymagania, ostatnio bardzo mu się powodziło, tak więc będąc coraz wyżej, upadek jest tym bardziej bolesny. Chłopak z całego serca nie chciał się staczać, nie chciał wracać tam, skąd przyszedł. W jego głowie jedna porażka mogła przekształcić się całe ich pasmo, które skończyłoby się tragicznie. Nie wróciłby już nigdy na drogę, którą aktualnie podążał. Możliwe, że to właśnie ta myśl nim tak wstrząsnęła, sprawiając, że nie mógł ani mówić poprawnie, ani odpowiednio zrobić ruch różdżką. Felinus pomagał mu uzyskać odpowiedni efekt, mając przy tym wielką cierpliwość, której powoli brakowało Gryfonowi. Było mu coraz cieplej ze złości, pojedyncze drobne kropelki potu pojawiły się na jego czole, choć wcale nie chciał przyznać, że te porażki uderzają w niego bardziej niż powinny. Jednak bądź, co bądź, każda kolejna próba kończyła się z coraz lepszym efektem, aż w końcu udało mu się to wypracować tak, że było to już poprawne i z wystarczająco małymi zarzutami, żeby móc przejść dalej. Percival westchnął, zmęczywszy się tą częścią, choć bardziej psychicznie, aniżeli fizycznie. Otarł czoło rękawem czarnej bluzy z kapturem i ponownie odetchnął, czując jak z wydychanym powietrzem ulatniał się również i jego gniew, który jeszcze chwile temu nie pozwalał mu funkcjonować poprawnie. Musiał nauczyć się nad nim panować – nie pozbywać się go, ponieważ było to niemożliwe, lecz kontrolować i potrafić kierować w odpowiednim kierunku. Przyszedł czas na fuzję obu tych praktyk, czyli podjęcie się wyczarowania patronusa. Percival miał w głowie pewno wspomnienie, które wzbudzało w nim niemałe pokłady szczęścia, ale nie miał porównania, może okazać się, że tutaj trzeba było czegoś więcej, czegoś czego nigdy nie doświadczył. Wtedy obojętnie jakby się starał, nie mógłby przeskoczyć tego muru, który przed nim stanął. Nie miał tej pewności do swojego wspomnienia co Felek, lecz liczył, że może uda się mu zrealizować to, po co przyszedł tu razem z Puchonem. Albo chociaż uda się mu zmaterializować tarczę, to też byłby pewnego rodzaju sukces. Widział po Felku, że samo wymuszenie na nim przesiadkę z jego nawyków, czyli zmiana ręki, nie leżało mu, ani też nie poprawiało sytuacji. Potrzebował chwili, żeby wyczarować te mgiełkę, której Percival tak pragnął. Gdy przyszła jego pora, przygotował się. Odetchnął głęboko i z zamkniętymi oczami, pomyślał o wspomnieniu. O pierwszej swojej miłości, która siedziała w jego sercu do tej chwili, mimo że było to niemal trzy lata temu, czyli był wtedy jeszcze dużo mniejszym dzieciakiem, który wielu rzeczy, w tym własnych uczuć nie rozumiał. Aczkolwiek nawet dzisiaj, mijając się z nią na korytarzu, Percival odczuwał pewien ścisk w gardle, którego nie potrafił zrozumieć. Aczkolwiek chwile z nią wspominał bardzo dobrze i myślał, że było to jedno z tych chwil, do których wracał myślami, kiedy potrzebował czymś zrównoważyć nawarstwiające się negatywne emocje, które w nim drzemały. Jak się później okazało, z różdżki nie wyleciała nawet biała nitka, która by sugerowała, że chociaż w promilu mu się udało. Tutaj tego nie było. - Ach kurwa. Daj mi chwilę, muszę chwilę odpocząć. – Powiedział do Felka, odsuwając się i odpalając kolejnego papierosa. Musiał poukładać sobie w głowie, przetrzepać ją na wylot, znaleźć tego, czego szukał. Tak też spędził całego papierosa w ciszy, patrząc w martwy punkt na kamiennej posadzce. Znalazł coś. Miał nadzieje, że będzie dobre. Wycelował różdżkę przed siebie i wypowiedział ciszej, choć stanowczo inkantację, ruszając przy tym charakterystycznie różdżką. Natychmiast coś się wydarzyło. Z jego różdżki wyleciała mgiełka, błyszcząca jaskrawym światłem, choć nie była aż tak stabilna jak felkowa. Z nagłym uderzeniem szczęścia, Percy raz jeszcze spróbował i tym razem udało mu się, uzyskał to, czego się po nim oczekiwano.
Tak jest zawsze - czyny są trudniejsze od słów, w szczególności wtedy, gdy zostaną rzucone na wiatr, pozwalając na to, by były niesione poprzez jego delikatne podmuchy w dal. Wiedział o tym doskonale - pozostawał świadom tego, iż enigma, głównie przelewająca się właśnie przez to zaklęcie, nie jest czymś zwykłym. Wiedział, iż w przypadku patronusa tutaj nie jest tak prosto. O ile można samego siebie oszukać, poprzez chociażby zastosowanie eliksirów najróżniejszej maści, o tyle jednak stanu psychicznego - podejścia do życia i samooceny - nie można tak łatwo oszukać. Nie można oszukiwać samego siebie, że wszystko jest w porządku. Zachowanie da się przewidzieć, poszczególne schematy także, ale... Expecto Patronum należy do białomagicznych zaklęć, które zależą bezpośrednio od tego, co się dzieje dokładnie pod kopułą czaszki.Na nic ubieranie masek się tutaj nie przyda; na nic się tutaj nie przyda udawanie, że nic się nie dzieje. Doskonale o tym wiedział, wszak nie bez powodu miał problem z nauczeniem się tego zaklęcia, a teraz, kiedy natrafiła się okazja do podzielenia wiedzą - no cóż, nie potrafił z niego skorzystać w pełnej, perfekcyjnej formie. Na szczęście mógł się wytłumaczyć korzystaniem z lewej ręki. Zaciągnął się jeszcze raz papierosem, dzierżonym w lewej dłoni między kciukiem a palcem wskazującym; musiał, jeżeli chciał jakoś przez to przebrnąć. I ani krzta zastanowienia nie pojawiła się na jego twarzy, ani krzta rezygnacji. Nie chciał przerywać tego wszystkiego w takim momencie. Bo co? Bo źle się czuje? Bo spierdolił to, co budował od wielu miesięcy? Życie może nie do końca straciło sens, ale czuł, że nie zmieni niczego w samodzielnym rozumowaniu. Bał się, oscylując na niebezpiecznych granicach, że koniec końców popadnie w jakąś skrajność. A tego nie chciał, w związku z czym każdy dzień był dla niego tak naprawdę walką o lepsze jutro. Tyle przetrwał. Tyle zdołał udowodnić, ale też - równie drugie tyle zdołał złamać, udowodnić, iż nie powinno znajdować się w jego rękach. Dlatego poczucie winy było tym, co przejawiało się poprzez jego myśli. Psuł, niszczył, rozwalał. Nie potrafił od tego uciec; historia zataczała pełny okrąg. Bał się tego, iż znowu się odwróci. Straci zaufanie do ludzi, co było naturalne, ale... czuł się co najmniej źle. Opanowywanie emocji, które to znajdowały się na skrajności, nie należało do czegoś, co był w stanie udźwignąć na dłuższą metę. Obserwował zatem poczynania Percivala, jakoby to właśnie w nich odnajdując należyty spokój, którym to się cechował. Wiedział, że część rzeczy może być dla chłopaka niezwykle trudna do przyswojenia, w związku z czym nie naciskał, traktując go prędzej drobnymi wskazówkami i poradami, dzięki którym mógł udoskonalić rzucane zaklęcie. Felinus pozostawiał pod kopułą czaszki to, iż chłopak się po prostu uczy, a nie musi przecież od razu wszystkiego zdobyć. Samemu podchodził do patronusa niezwykle często, ale dopiero wtedy, gdy w jego życiu znacząco się uspokoiło, a i sam poznał bardziej samego siebie, był w stanie z niego skorzystać. Wilk, który to poruszał się z widoczną gracją, dzisiaj nie pojawił się na salonach. I w sumie cholera wie, czy w ogóle się pojawi, dopóki nie zdoła uspokoić własnego siebie, okiełznać; wszak to nie wrogiem były emocje drzemiące w nim, wrogiem było jego podejście do wszystkiego i brak kontroli nad słowami raniącymi bardziej niż zadawanie bezpośrednie fizycznych obrażeń. Nie chciał zatapiać ponownie szczęk w coś, co już wcześniej było ugodzone. Konające wręcz; w innych. I tym samym samego siebie. - Na spokojnie. - zapewniwszy go, czekał, samemu rzucając raz po raz zaklęcie. Nie zawsze mu się udawało, wszak różdżka wolała pluć iskrami, udowadniając perfidnie, iż to nie jest ta część ciała, którą powinien rzucać czary. Zresztą, kontrolowanie przepływu magii wcale nie było takie proste, w związku z czym po paru próbach udało mu się osiągnąć zamierzony efekt, ale nic poza tym. Mgiełka nie zamieniła się w nic więcej, udowadniając to, iż nie ma sensu tak naprawdę brnąć w cokolwiek dalej. Wiedział o tym; nie otaczał się enigmą, jakoby chcąc oszukać samego siebie, w związku z czym obserwował kolejne poczynania Percivala, znajdując w tej czynności jakieś ukojenie. Jakieś rozwiązanie problemu - samemu wypalił natomiast papierosa, wyciągając kolejnego z własnej paczki, by nikotyna ponownie wypełniła jego organizm. Kolejne inkantacje były sukcesywne. Nim się obejrzeli, a z końca różdżki młodzieńca wydobył się strumień charakterystycznego, mlecznego światła, który był tym, co chcieli osiągnąć. - Skupimy się teraz na tym, by powoli coś zacząć kształtować z tej mgiełki. - oznajmiwszy, usiadł własnymi czterema literami na stole, otwierając przy okazji okno, ażeby zapewnić dostęp do świeżego, marcowego powietrza. Co jak co, ale nie widziało mu się siedzieć w zaduszonym pomieszczeniu, w związku z czym z radością (przynajmniej pozorną) przyjął powiew, który zaczął muskać charakterystycznie jego twarz. - Będziemy starali się osiągnąć jej stabilność poprzez prosty trening. Jeżeli już wiesz, na którym wspomnieniu najlepiej idzie ci jej wyczarowanie, skupimy się głównie na nim. By wykrzesać z niego jak najwięcej. - powiedziawszy, skierował spojrzenie czekoladowych oczu w stronę własnego podręcznika, choć zbyt wiele się z niego nie dowiedział. - Spróbuj wyczarować jeszcze parę razy mgiełkę. Możliwe, iż coś się z niej już ukształtuje, ale nadal, nie będziemy wiedzieli, co to jest dokładnie. - podniósł kąciki ust do góry w niewielkim geście zadowolenia, iż jednak coś się może dziać, by tym samym oprzeć nogi o stołek, kiedy to odłożył książkę z powrotem na stolik. - Ten sam ruch, ta sama wymowa, to samo wspomnienie. - napomknąwszy ostrożnie, obserwował, co tym razem uda się Percy'emu zrobić w związku z faktem możliwości wyczarowania mgiełki.
Kostki:
Percy, rzuć kostką k100, by przekonać się, jak idzie Ci kształtowanie stabilnej mgiełki.
Za każde 10pkt z Zaklęć & OPCM przysługuje Ci jeden przerzut.
k100:
1 - 50 - nie, nie i jeszcze raz nie; mgiełka jest słaba, zbyt słaba wręcz. Wybierz sobie na spokojnie przyczynę takiego stanu: zła wymowa? Zbyt szybki ruch nadgarstkiem? A może skupiłeś własne myśli na czymś kompletnie innym?
51 - 70 - coś się dzieje, mgiełka jest stabilniejsza, ale nadal; czujesz, że możesz osiągnąć znacznie wyższy poziom. Czyżby kolejna próba miała być tą bardziej sukcesywną?
71 - 80 - bardzo stabilna, ciekawa mgiełka o sporej intensywności. Najwidoczniej nie próżnujesz pod względem własnych wspomnień i jesteś w stanie z nich wykrzesać znacznie więcej, niż się tego spodziewasz. Chcesz dalej próbować?
81 - 100 - udaje Ci się wyczarować mgiełkę z pewnymi elementami, uwaga - Twojego przyszłego patronusa! Może nie wiesz, co to jest dokładnie, wszak może to być tylko futro bądź oczy, niemniej jednak czujesz w sobie znacznie większą energie do działania. Sama myśl o tym, że będziesz w stanie opanować zaklęcie, może napawać się sporą radością i tym samym ułatwić osiągnięcie celu.
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Percival musiał szukać wspomnień gdzie indziej. Nie mógł dotykać głębin własnej psychiki, które działały jak wewnętrzny dementor – wysysały z niego całe szczęście, przypominając mu o wszystkim, co stara się schować i zakamuflować. Stworzył więc w sobie już jednego potwora, który uniemożliwiał mu wyszukanie zdrowego i szczęśliwego wspomnienia. Przynajmniej w sobie. Gdy zaczął szukać gdzie indziej, dotykając bardziej innych ludzi, aniżeli samego siebie, znalazł to, czego szukał. To, czego był pewien, sprawiało mu wystarczające szczęście, by mógł zakładać, że będzie ono w stanie zadziałać. I tak też się stało, kiedy pierwszy raz pojawiła się mgiełka zaklęcia, co było pierwszym dużym krokiem do uzyskania finalnego efektu. - Kozak. – Zgodził się i zaraz podziękował w myślach za otwarcie tego okna, samemu nie wiedząc czemu nie zrobił tego osobiście wcześniej. - Tak, wiem. Wspomnienie wydaje się wystarczająco dobre. – Odpowiedział, nie chcąc jednak go zdradzać, gdyż było jednym z tych bardziej personalnych, choć niedotyczących stricte jego. Wiedział zaś, że Felinus to zrozumie, nawet Percy przewidywał, że puchon się tym nie interesował ponad zwykłą ciekawość. Zdążył spędzić z nim wystarczająco czasu, żeby stwierdzić, że jest osobą, która respektuje granice innych ludzi, tak mu się wydawało. Miał więc zabrać się tym razem za niemal to samo, choć z każdą kolejną próbą teoretycznie miało to coraz bardziej kształtować się w coś charakterystycznego, związanego właśnie z jego własnym wewnętrznym zwierzęciem, jakkolwiek to brzmiało. Pierwsze próby poszły przeraźliwie źle, gorzej niż nawet wcześniejsze starania, które jakoś mu szły. Nie mógł przedstawić powodu, acz starał się, zwracał uwagę na swój ruch różdżką, inkantację. Problem stworzył się wraz z następującymi próbami, gdy próbował jeszcze lepiej zrobić inkantację, tak zatracał wspomnienie, jak ruch różdżką to inkantację i tak dalej. Powstało błędne koło, które raz zostało prawie przerwane, przy czwartej próbie, kiedy to mgiełka stała się jakby mocniejsza, lecz już następnie wróciła do poprzedniego stanu. Percival prychnął i tak jak zawsze przy próbie skupienia się i „oczyszczenia”, zamknął oczy i różdżkę zastąpił papierosem i pod oknem powtarzał sobie inkantację, jednocześnie robiąc ruch różdżką i myśląc o wspomnieniu. Wręcz zapomniał o obecności Felka, na tym też mu zależało – na totalnym odcięciu się od rzeczywistości i skupieniu się tylko na powierzonym mu zadaniu. Gdy z papierosa został już prawie tylko filtr, wyrzucił go przez okno i stanął ponownie na środku klasy i podskoczył kilka razy, rozluźniając ciało. - Dasz radę kurwa, dasz radę. – Szepnął do siebie i wycelował różdżkę przed siebie. - Expecto Patronum. – Powiedział, tym razem idealnie robiąc dosłownie każdą rzecz. Gdyby mu się teraz nie udało, nie miałby pojęcia co zrobić dalej. Natomiast z jego różdżki jak na zawołanie wyleciała mgiełka, która zaczęła przypominać coś. Miała futerko, było czymś mniejszym. Nieskazitelna biel biła go po oczach, lecz budziła w nim też pewne szczęście i podziw co do tego, że w końcu mu się udało, osiągnąć kolejny stopień tych cholernie długich schodów, jakimi było to zaklęcie. Obrócił się wyszczerzony do Felka, czując moc i siłę do dalszych kroków.
Pytanie tylko - czy Percy będzie w stanie porzucić pewne, własne kwestie, kotłujące się pod kopułą czaszki w straszliwym zgiełku... czy jednak pozostanie przy nich, nie mogąc tak naprawdę osiągnąć pełnej formy patronusa? Tego nie wiedział. Mógł się zastanawiać, snuć najróżniejsze domysły, jakoby starając się przewidzieć przyszłość za pomocą trzeciego oka, niemniej jednak jego własne podejście do tego przedmiotu było wcześniej jasno naznaczone. I chociaż nie wątpił w umiejętności jasnowidzów, wszak jednego znał, choć od dawna (niestety) nie widział, o tyle jednak jego własne zdolności w tym zakresie pozostawały wyjątkowo słabe. Zresztą, czego się po sobie spodziewał, skoro przewidział kompletnie odwrotne losy, aniżeli te, dzięki którym miał się wybić na wyżyny, zapominając o pewnych rzeczach? No właśnie. Jedyne, z czego miał okazję korzystać (i trochę się pobawić niczym runami), były karty Arkan Wielkich, które jednak wydawały się być na tyle przewrotne, ciągnąc za sznurki, iż po prostu im nie wierzył. Pamiętał o łuku, którym mógł oznaczać podróż lub małżeństwo. Pytanie jednak... czy to, że stracił czucie w prawej ręce, nie oznaczało jednak pewnej wędrówki, w której to uczestniczył. Zdecydował się zmienić, choć bał się, że nawet jeżeli uda mu się przestawić schematy własnych działań i udowodnić, iż jego wartość w tej grze nie przypomina tej pięcioletniego dziecka... prędzej czy później coś rozwali. Przystosowanie sali do kolejnych ćwiczeń było czymś prostym i przyjemnym - nie przejmował się aż nadto, kiedy to tyknięcia zegara nieustannie szły do przodu, a samemu zdawał się zaangażować w to, czego Percival chciał się nauczyć. Na pewno nie podchodził do niego niczym do kolejnego do odhaczenia człowieka, traktując go bardziej personalnie. Tym się różnił na tle innych; nie chciał marnować energii na wiele jednostek, którym ta wiedza i tak się nie przyda. Uczenie szarej masy ewidentnie nie było dla niego, ale przeczuwał, że na lekcjach, jeżeli te będzie oczywiście organizować, znajdą się jacyś entuzjaści tematu, z którego to przecież czerpie na co dzień. Każde podchodzenie indywidualne pozwalało mu wyrobić nie tylko opinię, lecz także doświadczenie względem nauczania; samemu nie wiedział wcześniej, czym chce się zajmować. Dopóki nie postanowił udzielić pewnych wskazówek względem uzdrawiania, trwał we własnej, swoistej stagnacji, która śmiała go ściągać na samo dno. Pojedyncza iskra, znajomość, przygody - nawet jeżeli drastyczne w swych skutkach - spowodowały, iż zaczął żyć. Bo czymże jest istnienie, dopóki człowiek kieruje się najbardziej podstawowymi potrzebami, harując nadgodziny, byleby zapewnić sobie dobrobyt? Faolán spoglądał na kolejne próby młodzieńca, które okazały się być ciut bardziej zdradliwe. Mimo to nie naciskał, oferując swoją pomoc wtedy, gdy problem wynikał prędzej z ruchu nadgarstkiem lub prawidłowej inkantacji, aniżeli znajdujących się w umyśle poszczególnych zlepek słów tworzących nowe, niezidentyfikowane dla niego zdania. Wiedział jednak, że pewne rzeczy należy pozostawić do przemyślenia samemu sobie; skupił się na rzucaniu kolejnego świetlistego strażnika, by tym samym zająć jakoś ręce. Mgiełka jednak nie wychodziła mu tak, jak należy - prędzej różdżka pruła jakimiś iskrami, chcąc wydobyć z siebie niezadowolenie. Niezależnie od szybkości, od wymowy, od czegokolwiek - nie i chuj, nie chciała pokazać tego, czego od niej wymagał. Lewą ręką mógł sobie co najwyżej dupę podetrzeć, w związku z czym dopiero dziewiąta próba przyczyniła się do powstania delikatnej mgiełki, z której jako tako mógł być dumny. Jako tako, bo więcej nie potrafił z siebie wykrzesać. Obserwując d'Este'a, nie mógł nie odnieść wrażenia, że jego szósta próba przyczyniła się do częściowego ukształtowania zwierzęcia. Co prawda nie mogli wywnioskować, co to dokładnie jest... ale za to coś rzeczywiście było. Na co Lowell podniósł delikatnie kąciki ust do góry; nie ma niczego lepszego od odkrywania samego siebie. No, chyba że się tego nie akceptuje - ale to już całkowicie inna kwestia. - Jest dobrze. Myślę, że jeszcze chwila treningu i będziesz mógł poznać swojego spirit animala; czas na krótką przerwę. - puścił mu oczko, czując, że trochę mu się humor poprawia, ale nadal, intuicja nie zawodziła go w tej kwestii, więc wiedział, iż nie będzie trwało to zbyt długo. Mimo to nie chciał skażać własnej postawy nadmierną melancholią, w związku z czym pozostawał nadal spokojny, pozbawiony namiastki tego, co się wcześniej wydarzyło. Odsunąwszy myśli na temat Nokturnu na bok, machnął (jedyną działającą) dłonią w stronę młodzieńca. Nie było źle - nadal poziom interakcji z innymi nie przypominał tego sprzed września, więc mógł być jako tako dumny, lecz to, jakich zniszczeń doznał, na pewno będzie odzywało się do końca życia. Głównie poprzez blizny. Kiedy czas na fajeczkę minął, przeszedł do ostatniego etapu ich wspólnych zajęć. - Skupmy się teraz najmocniej najmocniej na twoim wspomnieniu. Pozwól, by wypełniło twój umysł do tego stopnia, iż nie będziesz myślał o niczym innym... niezależnie od tego, jak absurdalnie to brzmi. Pamiętaj też, że Expecto Patronum, w swoim głównym założeniu, jest zaklęciem defensywnym. Możesz go podbić poprzez myślenie o tym, kogo chcesz nim ochronić i dlaczego. - powiedziawszy, może nie mieli tutaj bogina do przećwiczenia, niemniej jednak starał się przekazać te informacje w klarowny sposób, w związku z czym poczuwał się do wytłumaczenia pewnych kwestii.
Kostki:
Za każde 10pkt z Zaklęć i OPCM przysługuje Ci przerzut do dowolnej z kości.
Percy, rzuć kostką k6, by przekonać się, jaki masz modyfikator do kostek. Modyfikator jest stały.
k6:
1, 2 - wspomnienie, które wypełnia Twój umysł, jest idealną podstawą do rzucenia zaklęcia. Dodatkowo, jeżeli chcesz oczywiście, skupiasz się na osobach, które to masz zamiar chronić. Gratulacje! Otrzymujesz modyfikator +20 do kości k100.
3, 4 - siła zaklęcia jest standardowa, może delikatnie podbita, ale nic poza tym. Mówiąc inaczej: czujesz w sobie energię w wyniku poprzednich działań, ale nic poza tym. Otrzymujesz modyfikator +5 do kości k100.
5, 6 - nie, to nie jest Twój dzień chyba - albo moment, od którego coś jednak trochę Ci utrudnia wyczarowania pełnowymiarowego strażnika. Wspomnienie jest za słabe (coś rozprasza Twoją uwagę), w związku z czym nie możesz w pełni skupić się na zaklęciu. Otrzymujesz modyfikator -10 do kości k100.
Percy, rzuć kostką k100, by przekonać się, czy udało Ci się wyczarować patronusa. Rzucasz do skutku (czyli do wyczarowania go w pełnej okazałości).
k100:
1 - 50 - zaklęcie w ogóle Ci nie wychodzi; owszem, mgiełka powstaje, ale nic poza tym. Jest ona dodatkowo wyjątkowo słaba, w związku z czym musisz jeszcze trochę potrenować.
51 - 70 - nie jest źle, ale też, Expecto Patronum wymaga od Ciebie znacznie większego skupienia. Coś tam wychodzi, jakoby mocniejsze światło, aczkolwiek tylko i wyłącznie tyle, z delikatnym zarysem zwierzęcia.
71 - 100 - gratulacje! Skupiasz się na własnym wspomnieniu na tyle, iż po krótszej walce z własnymi umiejętnościami, myślami i skupieniem... udaje Ci się wydobyć z różdżki świetlistego strażnika, który formuje się powoli, aczkolwiek stabilnie. Po kilkunastu sekundach, kiedy to uczucie radości wypełniło Twoje ciało, zauważasz wybrane przez siebie zwierzę. Gratulacje!
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Percy uśmiechnął się do Felinusa, czując jak endorfiny tętniły w jego głowie, mógł stwierdzić, że był już bliżej niż dalej i naprawdę mu się to jakoś udawało. Dla wielu czarodziei nie byłoby to żadnym wyzwaniem, lecz dla niego takie osiągnięcie było niczym pokonaniem pewnego kamienia milowego w jego tułaczce ku byciu lepszym czarodziejem, a co za tym idzie – pewniejszym siebie człowiekiem. Bowiem to nie w jego relacjach międzyludzkich, czy w spełnieniu się towarzyskim tkwił problem, lecz w nim samym, gdzie samemu ciągnął się na dno własnej mentalności, wyrzucał kotwicę na burtę przywiązaną do jego pasa i tonął razem z nią, rozpaczliwie patrząc ku zamglonym słoną wodą słońcem. - Wspaniale. Wygląda na futerkowe coś, ciekawe czym to w końcu będzie. Może tą pandą rudą, którą mi wysyłałeś. – Zaśmiał się brytyjskim brzmieniem i chwycił po czwartego papierosa, korzystając z przerwy. Nawet nie myślał, że dużo palił, było to jego normalne tempo, do którego się w pełni przyzwyczaił. Percy nie mógł wiedzieć o całym bólu, który tkwił w felkowym sercu, tak więc też nie mógł mu jakkolwiek pomóc, choć gdyby tylko wiedział – poświęciłby się temu bez myśli o ciężaru, jaki mógł mu przypaść na jego barki. Paradoksalnie to podejścia do samego siebie, jeśli chodziło o przyjaciół to dawał z siebie wszystko, wychodził z założenia, że na wszystko dało się coś poradzić i dalszymi próbami i rozsądnymi czynami w końcu wyjdzie się na prostą. Szkoda, że o sobie nie potrafił myśleć w tych kategoriach, zwyczajnie czując, że jest zbyt słabym człowiekiem, by móc coś ze sobą poradzić, nawet jeśli każdy kolejny dzień, każde kolejne osiągnięcie dawało mu dowód, że było inaczej. Nie był głupi, przynajmniej nie pod takim kątem, że było to niedostrzegalne dla niego, bo było, po prostu był tak zafiksowany na punkcie zaprzeczenia swojego talentu i wartości, że nie było w tym miejsca do jakichkolwiek rozmyślań. Skończywszy papierosa i wyrzuciwszy za okno, zamknął je ponownie i podszedł do puchona i wysłuchał jego kolejnych tłumaczeń. Skupić się na wspomnieniu? Spoko, nie było to problemem, akurat Percy bardzo chętnie wróci wspomnieniami do tej chwili, w której to całe życie wydawało mu się prostsze i piękniejsze. - Czyli podobnie jak się uczyliśmy Accenure, luz, tak zrobię. – Potwierdził, po czym stanął ponownie na środku i zamknął oczy, skupiając się bardziej na obrazie przeszłości. Przywołał jak najwięcej detali, czując jak rozgrzewają jego serce. Dodatkowo, zaczął myśleć o najbliższych mu ludziach, którzy byli istotą tego, dla czego żył. Wyciągnął różdżkę przed siebie i zaczął pierwszą próbę. Nie udała się, ale nie było też najgorzej. Szczerze nie wierzył, że za pierwszym razem się uda, zapewne mało komu się udawało. Drugie podejście było już udane. Czuł jak gorące emocje w jego sercu przelewały się przez jego dłoń, do różdżki, która znajdowała upust na swoim krańcu, powoli materializując niebiańską poświatę, która zdawała się kształtować już na serio. Z każdą kolejną sekundą widział więcej szczegółów, najpierw drobne łapki magicznej projekcji, potem puszysty ogon, by następnie zobaczyć w pełni swojego spirit animala. Był to lis, bijący bielą z taką intensywnością, że Percy musiał mrużyć oczy, acz mocno się od tego powstrzymywał, nie chciał spuścić z oka tego, co sam wyczarował. Serce biło mu niemal z potworną częstotliwością, pielęgniarka by powiedziała, że to było normalne, lecz on w tej chwili nie przejmował się tym ani przez sekundę. Dla niego istniał tylko ten mały lisek, który hasał w powietrzu, robiąc wokół niego kółka, lewitując w przestrzeni. - Udało się! – Wykrzyczał do puchona z zaczerwionymi policzkami od szczęścia, co aż nazbyt rzucało się w oczy przy jego alabastrowej cerze, niemal wampirzej.
Wbrew pozorom wyczarowanie patronusa bywa... trudne. Niby wydaje się, że wszyscy potrafią osiągnąć to bez większego problemu. Mimo to wiedział doskonale, iż z tym jest tak naprawdę różnie. Wbrew pozorom, na zajęciach warsztatowych z wyczarowania tego fascynującego odbicia duszy i pozytywnych emocji bijących z samego serca, znajdującego się pod sklepieniami żeber, pojawiło się naprawdę sporo osób. Mimo to nie czuł się wtedy na siłach, by jakkolwiek wyczarować świetlistego strażnika, w związku z czym musiał odsunąć się w cień i wrócić po paru miesiącach. Które przepełnione były naprawdę wieloma uczuciami, radosnymi chwilami, jak również tymi bardziej pesymistycznymi, ale nadal - nie żałował. Żałował tylko swojego ostatniego zachowania, niefortunnego doboru słów, kiedy to uznał, że nikomu na nim nie zależy. To był niewidzialny sztylet, który ugodził skutecznie bliską osobę, powodując chęć odosobnienia się - przynajmniej tego emocjonalnego. Sam nie wiedział, co zrobić - był rozbity, ale nadal, nie mogło być aż tak źle; starał się trzymać, choć siły witalne z czasami zanikały. Mimo to nosił na twarzy maskę spokoju i opanowania, z drobnymi gestami w postaci podniesienia kącików ust do góry. Nie mógł podchodzić do wszystkiego emocjonalnie; oklumencja i nauki, które z niej wyniknęły, naprawdę mu pomagały przetrwać. - Kto wie - może tym rzeczywiście jest? - pozwolił na to, by doza jakichkolwiek pozytywnych emocji, drzemiących w jego sercu, przedostała się przez te słowa. Mimo to wiedział, że nie może zarazać pesymizmem w każdym przypadku, dlatego starał się odgrodzić walczące ostatnio ze sobą wilczury w celu uzyskania stabilności. Grał idealnie, byleby nie zwracać na siebie uwagi; nie pozbywał się tej całej otoczki, mimo że w środku był roztrzaskany na kawałki. Jakoś musiał. Skupiał się zatem głównie na tym, by doprowadzić Percivala do końca - by jego mgiełkowa tarcza stała się czymś więcej. By przyjęła znacznie mocniejszą formę, niż początkowo stanowiła - by zaczęła przypominać coś więcej, niż tylko prosty zarys futra. Wiedział jednak, iż z odpowiednim podejściem uda się osiągnąć zamierzony efekt. Samemu ćwiczył sporo, byleby lewa ręka nie zdawała się być tym, co go ogranicza, ale nadal, było za wcześnie, by cokolwiek pozytywnego pod tym względem wnieść. Dlatego przyglądał się, ale też, nie pozostawał bierny, pozwalając na to, by z różdżki wydobyła się charakterystyczna smuga, kiedy to starał się skupić nad tym, co najpozytywniejsze. A to, na czym się wcześniej opierał, niestety wiązało się z gorzkim żalem. Wypalenie fajeczki nie było niczym nowym - samemu już nie zliczał, ile razy poddawał się temu nałogowi, mimo wyjątkowo młodego stażu. No cóż. Patrzenie na dym jednak go uspokajało, pozwalając się skupić na czymś, co jednak przyziemne i przyjemne. Przynajmniej w jakiejś części, bo portfel nieźle ubolewał pod tym względem. Nic nie mógł na to jednak poradzić, w związku z czym miał nadzieję, że z roboty go nie wyjebią. Jakoś. - Sup. - kiwnąwszy głową, samemu testował własne możliwości na tym polu, ale raz wychodziło mu gorzej, innym razem - lepiej. Częściej były to jednak rozzłoszczone iskry, aniżeli realne możliwości, w związku z czym skupił się w pełni na tym, co chciał osiągnąć chłopak. Początkowa próba... no cóż, niestety się nie udała. Ale to było całkowicie normalne - samemu miał trochę więcej szczęścia u profesora Voralberga, kiedy to opierał się na wyjątkowo mocnych wspomnieniach, dzięki którym patronus był przede wszystkim... wyjątkowo specyficzny. Zachowywał się specyficznie. Teraz nawet nie wiedział, czy w ogóle, jeżeli posiadałby taką możliwość, jego świetlisty strażnik byłby wilkiem. Możliwe, że zmieniłby formę - ale na jaką? Tego nie wiedział. Druga próba okazała się być tą sukcesywną. Nim się obejrzał, a emocje, którymi posłużył się d'Este w celu wyczarowania patronusa, przyczyniły się do jego urealnienia - przestał być już tylko i wyłącznie nieokreśloną mgiełką. Poświata zmaterializowała się powoli, niemniej jednak poczynała się od najbardziej wysuniętych od ciała kończyn - drobne, wyjątkowo jasne łapki, okryte futrem, na pewno nie należały do pandki rudej. Lowell bacznie obserwował z boku, ciesząc się w sercu, iż nawet jeżeli jest spierdolony gdzieś od środka, to może przyczynić się do radości innych. Chyba jedyne, co go naprawdę obecnie podbudowywało. Nie chciał się opierać głównie na tym, co zdoła zrobić dla innych, ale obecnie nie miał wyjścia; uśmiechnąwszy się pod nosem, kiedy to pojawił się przed nimi biały lis, bodajże polarny, czuł, że to co robi, jakoś... wpływa lepiej na jego samopoczucie. I nie zamierzał się temu sprzeciwiać. - Uroczy lisek. - rzuciwszy, przyglądnął mu się przez chwilę, zanim to, zgodnie z poleceniem rzucającego, postanowił zniknąć. Podniósłszy się, nie chciał jednak pozostawać tylko i wyłącznie na tej kwestii. Ciemne obrączki źrenic spotkały się spokojnie z licem Gryfona, jakoby chcąc wyłapać te wszystkie emocje - i rzeczywiście. Zaczerwienione policzki, będące wynikiem szybciej bijącego serca i wydobywających się endorfin, były tego doskonałym dowodem. - Wiadomość wysyłasz przez powiedzenie treści i adresata. Pamiętaj, że będzie ona wypowiadana twoim głosem, więc nie jest to anonimowa forma przekazu, ale na pewno masz pewność, że nikt niepowołany nie zdoła odczytać treści. - zaznaczył, chowając różdżkę i podręcznik do plecaka. Przybliżył się do okna, by tym samym je zamknąć. - Możesz rzucić jeszcze raz zaklęcie... i myślę, że na tym kończymy nasz dzisiejszy trening. Warto potrenować trochę na własną rękę, by zdobyć odpowiednią wprawę. - zacisnąwszy lewą dłoń na framudze, przyczynił się do zmniejszenia chłodu przedzierającego się przez pomieszczenie. Był praktycznie gotów do jego opuszczenia; czekał tylko na decyzję młodzieńca. - Jeżeli będziesz chciał się jeszcze czegoś nauczyć - daj znać. - podniósł kącik ust do góry, kiedy to wykonał pod koniec jeden krok w stronę drzwi.
Mini kostki:
Percival - jak chcesz potrenować - rzuć kostką k100, by przekonać się, jak poszło Ci rzucenie zaklęcia. Wynik wyższy od 60 możesz uznać za sukcesywny.
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Patronus był w jego głowie czymś, co już w jakiś sposób określało umiejętności czarodzieja. Były czymś więcej niż te, które wystarczą, by zdać. Były dowodem jakiegoś statusu, lecz jeszcze w momencie, gdy było ono poza jego zasięgiem, nie myślał o tym, jak ważnym elementem jest dobre wspomnienie. Zwyczajnie o tym nie wiedział, nie wchodząc nigdy w detale tak szczegółowych dla tamtejszego Percivala. Teraz, mając już tę świadomość, zrozumiał całą problematykę z tymże zaklęciem i jeszcze bardziej poczuł się zachwycony tym, że udało mu się, po tylu ciężkich dość dla niego próbach, finalnie powiodło mu się i mógł zaszczycić swe oczy widokiem świecącego blaskiem lisem. Przytaknął jeszcze głową na słowa o uroku tegoż zwierzątka, ciężko bowiem było się z nim nie zgodzić. Był całkiem drobny, lecz puszysty, a przynajmniej taki mu się wydawał, jeśli chodzi o jego magiczną projekcję. - Brzmi przydatnie, na pewno zaoszczędzi się na papierze i tuszu. – Zażartował, uśmiechając się szeroko, to do Felka, to do lisa, będąc tylko trochę od nadania mu imienia, mimo że wiedział, że nie było to jakoś racjonalne – było to przecież zmaterializowane zaklęcie, jego własne zaklęcie. Nie potrzebowało imienia. - Poćwiczę sobie. To w razie czego, możesz już lecieć, nie będę cię przetrzymywać. Naurra. – Odpowiedział, pomachawszy mu ręką na pożegnanie i skupił się na własnej różdżce. „Cofnął” zaklęcie, żeby skoczyć z radości, kiedy też Felek wyszedł i podszedł jeszcze raz do okna zapalić kolejnego papierosa. Potrzebował chwili na uspokojenie emocji, żeby też przećwiczyć szybkie wzbudzanie w sobie tychże wspomnień i uczuć, żeby w razie faktycznego zagrożenia, móc niemal na zawołanie być w stanie zmaterializować tego liska. Pierwsze próby były niezbyt udane, potrzebował zbyt dużego nakładu czasu, żeby przywołać na tyle ciepła w sercu, by móc cokolwiek zdziałać. Gdy mijało za dużo sekund, od razu porzucał tę próbę i przystępował do następnej. Czwarta próba była wręcz idealna – rozgrzany już, Percy od razu przywołał w głowie wszystko co trzeba było i lis wyglądał jakby wyskoczył z różdżki i pofrunął przed siebie i pohasał po klasie. Spróbował jeszcze dwa razy, ale przy szóstej próbie poczuł jak różdżka zaczynała mu szwankować, więc zaprzestał na dziś, zrzucając to na zmęczenie. - Pieprzony Testral w drewnie, niefajnie. – Odezwał się do swojej różdżki, pozbierał rzeczy, wcześniej domykając okno i wyszedł.
6/6
| zt
Tuilelaith Brennan
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, wieczne garbienie się, niezliczona ilość kolczyków w obu uszach
W dziedzinie zaklęć Tuilelaith sytuowała się pośród uczniów miernych, którzy mimo dobrych chęci różdżką byli w stanie jedynie wybić sobie lub komuś towarzyszącemu oko, bynajmniej za pośrednictwem uroku, lecz raczej siły fizycznej. I gdyby nie świadomość, że moc magiczna w jej przypadku uaktywniła się w nieco subtelniejszych rodzajach praktyk czarodziejskich, dziewczyna byłaby skłonna uwierzyć żartobliwym komentarzom, iż być może jest charłaczką i nie powinna była w ogóle pojawić się w tej szkole. Z pewnością do takich uwag przyczyniało się zaistniałe już dawno w Hogwarcie, niemal wyłączne nastawienie na różdżkowe poczynania, jednoznacznie przypisywane najznamienitszym czarodziejom wszechczasów. Nic dziwnego, że nikt, kto niespecjalnie mógł się popisać wybuchowymi demonstracjami zaklęć, czuł dyskomfort i zawód, ulegając przekonaniu, iż nigdy nie wykaże się pożytecznością w czarodziejskim świecie. Ślizgonka nie miała jednak zamiaru się poddawać. Ostatnie kilka dni spędziła na wertowaniu podstawowych ksiąg zaklęć, sądząc, iż warto podszlifować teoretycznie już posiadane standardowe umiejętności. Wybrała parę ciekawych lub przydatnych jej zdaniem formułek i z nimi udała się do opustoszałej sali na trzecim piętrze, gdzie mogła w spokoju je przećwiczyć, nie będąc obserwowaną czy też wyśmiewaną przez rówieśników. W pomieszczeniu utrzymywała się specyficzna aura zagadkowości, być może potęgowana przez wrażenie, jakby od wieków nikt tu nie zaglądał. Tuilelaith szybko udzieliła się owa osobliwa atmosfera, co uznała za dobry znak. Brak świadków, żywych czy umarłych, mógł przyczynić się do rozkwitu jej mocy - jeśli, oczywiście, nie powstrzyma samej siebie nieodpowiednim nastawieniem. Lecz tym razem to jej nie groziło. Ślizgonka rześko podeszła do pokrytego grubą warstwą kurzu biurka, spoglądając na zabrudzone fiolki do sporządzania eliksirów. Przydałoby się je trochę oczyścić, pomyślała. Z pomocą miało jej, oczywiście, przyjść zaklęcie Tergeo, pierwsze, jakie pragnęła wykorzystać. Nieco drżącą ręką, jakby bojąc się potencjalnej porażki, wyciągnęła z kieszeni szaty swą różdżkę i wycelowała jej koniec w jedną z fiolek. Oczami wyobraźni ujrzała, jak kurz i resztki zaschłego żabiego skrzeku ustępują ze szkła, pozostawiając lśniące, gotowe do ponownego użycia wnętrze naczynia. Wypowiedziała półgłosem formułkę, pamiętając, jak istotne według podręcznika jest dokładne zaakcentowanie każdej litery i sylaby, by zaklęcie było skuteczne, i lekko drgnęła koniuszkiem różdżki, jakby chcąc konkretnie ją pokierować do celu. Ku lekkiemu zdziwieniu i radości, zaklęcie powiodło się - nie tak idealnie, jak tego pragnęła, gdyż nieco brudu nadal pozostawało na dnie, lecz nadal lepiej, niż się tego spodziewała. Być może jej nowo odkryta precyzja wypowiedzenia zaklęcia miała tu istotny wpływ; przypomniała sobie, jak często na zajęciach niemal obawiała się głośno i wyraźnie wyartykułować recepturę uroku, nie chcąc ściągać na siebie żadnych spojrzeń. Jak irracjonalna ta myśl okazała się teraz! Przecież pozostali uczniowie byli równie zajęci nauką, co ona, dlaczego mieliby obserwować jej poczynania? A nawet jeśli... to naprawdę nie powinno było być żadną przeszkodą. W końcu tak wielu magów pragnęło, by ludzie ich podziwiali; ich moc zdawała się żywić każdym spojrzeniem, zwłaszcza pogardliwym, jakby chciała udowodnić, w jak wielkim błędzie znajduje się ów krytyczny obserwator. Tuilelaith poprzysięgła sobie w duchu, iż postara się zachowywać właśnie w taki sposób, by utrzeć nosa niedowiarkom. Być może było jej łatwiej myśleć tak w pustej klasie, gdzie nikt jej nie przeszkadzał zgryźliwymi uwagami, ale nadawało jej myślom optymistyczną perspektywę na niedaleką przyszłość. Wpatrywała się jeszcze kilka chwil w fiolkę, myśląc nad kolejnym zaklęciem, jakie mogła tutaj wykorzystać. Pierwotnie miała ochotę poćwiczyć coś na cieczach, dlatego ponownie wycelowała różdżkę w naczynie, gotowa do rzucenia Aquamenti. Szybko jednak się powstrzymała. Uprzytomniła sobie, że w kieszeni jej szaty znajdował się pomięty pergamin z formułkami, jakie zaplanowała sobie na takie momenty nauki, jak ten. Szybkim ruchem sięgnęła po karteczkę i przejrzała znajdujący się na niej spis. Dwa z zaklęć zostały naprędce zapisane obok siebie, połączone strzałką, jakby sugerującą, by użyć je jedno po drugim. Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem i powoli pokiwała głową, dziękując samej sobie za ten pomysł. Schowała pergamin do kieszonki i na powrót skupiła całą swą uwagę na stojącej na biurku fiolce. Unosząc pewnie różdżkę, wypowiedziała stanowczo "Finestra" i machnęła żwawo w kierunku flakonu. Z początku nic się nie wydarzyło, lecz Ślizgonka nie zraziła się, przeciwnie, to jedynie zmotywowało ją do dalszego działania. Po kolejnej próbie na szkle pojawiło się jedna dość głęboka rysa. Nie był to jednak rezultat zadowalający nastolatkę. Jej natarczywość opłaciła się za trzecim razem, gdy całą swoją uwagę poświęciła nieszczęsnej butelce, wyobrażajac sobie ją rozdrobnioną na milion kawałeczków. Zaklęcie ostatecznie powiodło się - szkło rozbiło się na kilka części, pozostawiając Tuilelaith usatysfakcjonowaną ze swego uporu. Kolejną zasadą, jakiej dzięki temu się dziś nauczyła, było to, by rzucać zaklęcie tak, jakby jego skutek był już dokonany. Kiedy uczyniła tak za pierwszym razem, nawet nie zwróciła na to uwagi, będąc zbyt zaaferowaną innym czynnikiem skuteczności. Dopiero teraz w pełni to do niej dotarło. Postanowiła, że efekty swojej pracy zapisze po powrocie do dormitorium, tak by wiedzieć, jakie czynności podjąć następnym razem i jak odpowiednio się do nich zmotywować. Przed nią majaczył jednak jeszcze jeden etap samonauki. Roztrzaskaną fiolkę należało przecież naprawić, by zostawić po sobie należyty porządek. Istotnie, zaklęcie Reparo było w tym przypadku antytezą poprzedniej formuły, zapisaną na karteluszce obok niej. Tym razem postanowiła trochę się zabawić - nie miała intencji naprawić całości fiolki od razu, lecz raczej przypatrzeć się, jak zaklęcie może działać z różną intensywnością w zależności od tego, na jak wielki obiekt się je nakierowuje i jak rzucający je czarodziej sam nadaje mu natężenie. Skupiła się więc na dwóch częściach szkła leżących obok siebie, wycelowała w nie różdżkę i wypowiedziała formułkę, mając w intencji jedynie ich zintegrowanie, a nie całkowite naprawienie. W istocie, kawałki drgnęły i złączyły się w miejscu pęknięcia, lecz ono samo nie zregenerowało się. Gdy Tuilelaith powtórzyła zaklęcie z większą zajadłością, luka wypełniła się, czyniąc z dwóch odłamków jeden. Kolejne kilka razy próbowała nakierować zaklęcie na całość odłamków, lecz dopiero po raz piąty czy szósty sprawiła, że ostatecznie wszystkie fragmenty ułożyły się w jedną całość, tworząc na nowo zgrabną fiolkę. Zadowolona ze swoich dzisiejszych rezultatów dziewczyna schowała swoją różdżkę i spojrzała z uśmiechem raz jeszcze na przedmiot, który tak dzisiaj doświadczyła swoją magią. Wszelkie nadzieje pokładała w tym, że w przyszłości uda jej się osiągnąć o wiele więcej, niż takie podstawowe sztuczki. To jednak wymagało od niej regularnego wysiłku. Nie mogła więc zaprzestać na tym jednym razie. Obiecując sobie wytrwałość w poprawie, wymknęła się cichym krokiem z pokoju i zamknęła drzwi.
Udało się jej skończyć poprzednie zajęcia nieco wcześniej, dzięki czemu w umówionym z Gryfonem miejscu znalazła się aż piętnaście minut przed czasem. Wchodząc do izby, westchnęła cicho i rozejrzała się dookoła, unosząc dłoń i rozpalając za pomocą magii bezróźdzkowej znajdujące się przy drzwiach, dodatkowe kandelabry. Drobne zaklęcia jej wychodziły, zwłaszcza gdy cel znajdował się tuż obok. Uśmiechnęła się pod nosem, zadowolona z prędkości, z jaką skumulowała energię magiczną i uwolniła ją w odpowiedni sposób. Przeszła się po izbie, przysiadając na jednej z ławek, kładąc torbę na kolanach. Wyjęła z niej podręcznik, który oznaczony był kolorowymi karteczkami i dodatkowo wsunięte były w niego luźne pergaminy, gdzie tkwiły notatki zrobione na przestrzeni lat. Nie była tak naprawdę pewna, czy zdoła nauczyć go zaklęcia złożonego w tak młodym wieku, zwłaszcza że nie mieli osoby, na której czar mogliby testować, ale nie chciała chłopaka zniechęcać. Dobra ambicja i motywacja nigdy nie były czymś złym, a odpowiednio nakierowane mogły prowadzić do sukcesów. Zacisnęła usta, przeglądając stronę, wolną dłonią zgarniając rudy kosmyk włosów za ucho. Ostatnio naprawdę dużo pracowała, nie mając czasu na nic innego. Wpadła w rytm, ciągle musiała działać na wysokich obrotach, a możliwość dodatkowych, indywidualnych zajęć sprawiała jej przyjemność. Odsunęła dłoń, poruszając palcami i korzystając z chwili, ćwiczyła gromadzenie energii magicznej między palcami, manipulowanie jej ilością — zgodnie ze wskazówkami Reeda. Było dwie przed szóstą, gdy do klasy wszedł jej uczeń. - Punktualnie, doskonale. Zamknij drzwi i wytłumacz mi najpierw, dlaczego Obliviate oraz zademonstruj, jaki jest Twój obecny zakres wiedzy oraz mocy, bo nawet ja nie będę w stanie z Tobą przez to przebrnąć, jeśli nie spełniasz wymagań. -podniosła na niego spojrzenie, dopiero gdy skończyła mówić, wyciągając w jego stronę dłoń z podręcznikiem, aby mógł przeczytać. Nie był to ten sam, który stosowali na lekcjach — nowszy, może bardziej amerykański. Prawda jest taka, że korzystała z niego podczas wymiany w Ilvermorny. Położyła dłonie na kolanach, zaprzestając manipulacji, przynajmniej na chwilę. Splotła ze sobą palce, oczekując na odpowiedź i jakąś demonstrację lub monolog, który wskaże jej miejsce, w którym Percy edukacyjne się znajdował.
Percival d'Este
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 203cm
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Miło mi się na serduszku zrobiło, kiedy otrzymałem odpowiedź od pani szanownej asystent Nessy Marion Lanceley, sama perspektywa nauczenia się tego zaklęcia była dla mnie kolejną furtką do szkolenia się w zaklęciach, jedynej dziedzinie, w której faktycznie mi coś wychodziło. Umówiwszy się na konkretną godzinę, zrobiłem sobie spacerek po błoniach, by jakoś zabić czas. Nie miałem bowiem tylu zajęć co Nessa, mogłem sobie pozwolić na chwilę wytchnienia. Zastanawiałem się nad tym jak trudnym zaklęciem musi być Obliviate, zresztą o tyle ile o nim czytałem, jest to bardzo wdzięczne zaklęcie – im lepszym się jest, tym ma się większe możliwości z nim związane, nie jest ściśle zamknięte w ramy tego co można z nim poczynić. Nie uważałbym, że mam wielkie ambicje, oceniłbym to raczej chwytaniem się jedynej nadziei na własną ścieżkę rozwoju – zaklęcia to jedyna dziedzina w Hogwarcie, w której nie zaliczałem ostatniego miejsca w tabeli, także poczułem się zobligowany być w niej najlepszy. By chociaż jakoś wyrównać tą przepaść, nie być tak miernym uczniem, za jakiego się mam. Wszedłem do klasy i pomachałem z uśmiechem asystentce. - Wiadomka, spóźniam się dopiero na drugie zajęcia. – Odpowiedziałem żartobliwie, zamykając drzwi. Powstrzymałem się przed instynktownym odruchem sięgnięcia po paczkę fajek w tylnej kieszeni spodni. Zbytnio się przyzwyczaiłem, że w tej klasie lubiliśmy sobie zapalić z Felkiem. Przy asystentce nie przystoi. - Normalnie bym powiedział, żebyś nie spodziewała się tutaj ckliwych i sztucznych historyjek jak to te zaklęcie zmieni moje życie o sto osiemdziesiąt stopni, ale postaram się taką zapostować. A no słuchaj, pomyślałem sobie, że w przyszłości może bym został Amnezjatorem, fajna sprawa i skoro mam do tego predyspozycje już teraz to chętnie bym się zaklęcia nauczył, tak żeby wiesz, móc je szlifować przez kolejne lata i już z praktyką wejść w zawód. – Odpowiedziałem swobodnie na pierwsze pytanie, wzruszając przy tym ramionami. Następnie wyjąłem różdżkę, zastanawiając się co by tu zaprezentować. Zacząłem od patronusa, którego z łatwością wyczarowałem, skupiając się na pozytywnym wspomnieniu. Lisek polarny zmaterializował się przede mną i potruchtał do dziewczyny, jakby ocierając się o jej nogawkę. Na tym oczywiście nie kończyłem, następnie wyczarowując Rotundus Calidum, zaklęcie, którego nauczyłem się z Felkiem jakiś czas temu. Na koniec mój najnowszy „okaz”, czyli Protego Maxima, które wyszło mi naprawdę solidnie. Popatrzyłem pytająco na asystentkę sprawdzić czy tyle wystarczy. - Jest git? Nawet ty będziesz w stanie przez to przebrnąć? – Zapytałem z uśmiechem, zastanawiając się co tam Nessa uważała o moich umiejętnościach. Chwyciłem podręcznik i usiadłem sobie po turecku na zimnej posadzce i otworzyłem go na odpowiednim rozdziale, szybko wertując kolejne wersy. Skończywszy, uniosłem wzrok na asystentkę, kiwając głową na znak, że skończyłem.
Westchnęła bezgłośnie, a brew delikatnie jej drgnęła, chociaż porcelanowa twarz Szkotki nie zdradzała absolutnie niczego. Zlustrowała Gryfona wzrokiem, odnajdując jego spojrzenie pośród ciemnych loków opadających na twarzy. - Jak się spóźnisz, nie będę Cię uczyć. - wyjaśniła ze wzruszeniem ramion, odrywając się od ławki i wstając, wygładziła dłońmi materiał czarnej sukienki. Na szczęście nie postawił jej w sytuacji z papierosem, w której musiałaby zareagować ze względu na pełnioną funkcję, zamiast zapalić razem z nim. Przez Reeda i nadmiar korepetycji sięgała po to paskudztwo i po kawę częściej, niż powinna. - Kto powiedział, że takie historyjki mnie interesują? Dopóki nie wyrządzisz tym czarem nikomu krzywdy lub nie wpłyniesz na jakieś wydarzenie, nic mi do tego. - wyjaśniła od razu, dając mu do zrozumienia, że jego prywatne sprawy na dobrą sprawę jej nie interesowały. A często chcieli nauczyć się jakiegoś zaklęcia dla zaimponowania drugiej osobie lub z innych, mniej właściwych powodów. Tak długo jednak, jak skłaniało to ich i motywowało do nauki, można było to przełknąć. - Ambicja, kariera, przyszłość. To dobry powód, chociaż nie jestem pewna, czy nie powinieneś zacząć od wzmocnienia prostszych zaklęć potrzebnych do tego zawodu. Czaruj, czas nam leci. Machnęła dłonią na przestrzeń w klasie, krzyżując następnie obydwie na piersiach i podchodząc do okna. Uchyliła je, wpuszczając świeże powietrze, które uniosło odrobinę tkwiący na parapecie kurz i skupiła się na obserwacji Percyego. Jego postawa, chwyt różdżki, wykonywane kłucia, zacisk palców, inkantacja lub magia niewerbalna. Oceniała też przede wszystkim pewność siebie, która przy zaklęciach była czymś absolutnie niezbędnym. - Jesteś pewny siebie w zaklęciach, to dobrze. Postawa jest prawidłowa, chociaż ruchy przy końcowej fazie rzucania czarów bywają niechlujne i pośpieszne, co może Ci w przyszłości sprawić kłopotów. Zmieniaj też częściej chwyt, czasem robi to olbrzymią różnicę. Doskonały Patronus. - odpowiedziała po dłuższym milczeniu, śledząc go wzrokiem. Zaczął czytać, wziąć się od razu do pracy i nie marudził, co bardzo sobie ceniła. Westchnęła, kiwając głową. - Spróbujmy. Teoria na początek. Wszystko, co wiesz — chwyty, ruch, inkantacja, działanie, efekty niepożądane, cechy charakterystyczne. Zaczynaj. Ona w tym czasie wyjęła z leżącej na biurku torby różdżkę, zaciskając ją w dłoniach i podeszła do stojącego samotnie w kącie krzesła, którego przeznaczenie, jak i forma miały ulec zmianie na potrzebę dzisiejszych zajęć.