Na szóstym piętrze znajduje się niewielka klasa przeznaczona do zajęć z numerologii. Wewnątrz, na jej ścianach, wiszą różne tablice pełne cyfr i systemów liczenia. Na półkach natomiast, widnieje kilka grubych tomów dotyczących znaczenia liczb.
Tak czekając uświadomiła sobie, że przecież lekcja jest odwołana. Już chciała wstać, lecz do klasy wszedł Twan. Mimowolnie się uśmiechnęła Zgoda, jest uroczy, ale Nate go zabije! Jest gotowy zabić każdego, kto się przynajmniej do niej uśmiechnie! Przesadził! Angie tyle się męczyła, żeby doprowadzić swoje włosy do porządku, a tu o! Lecz widząc, że on zrobił sobie to samo zaśmiała się w miedzy czasie poprawiając sobie fryzurę. - A ty co taki wesoły? - spytała się go pakując się.
Oczywiście, że był uroczy w porównaniu z jakimś wielkim, barczystym Natem, który był od niej aż o 2 LATA STARSZY. Nie pasowali do siebie i tyle. A z Twanem? Cud, miód i orzeszki. - Bo cię widzę - odpowiedział od razu, nadal się do niej szczerząc. - Ej, ale nie poprawiaj, fajnie tak wyglądasz. Niesfornie... jakbyś ani trochę nie była grzeczną dziewczynką! - Po tych słowach ponownie ją poczochrał. - Chodzisz na wszystkie lekcje, Angie? Niedługo będziesz tak mądra, jak krukoni w siódmej klasie! - stwierdził, po czym wziął jej torbę i zaczął pomagać pakować. Jak będzie tak siedziała, zapatrzona na niego to nigdy nie wyjdą.
- Jestem grzeczną dziewczynką?- spytała podejrzliwie - jak tak dalej pójdzie, to przy tobie zmienię się nie do poznania - wyszczerzyła się do niego nawet nie próbując poprawić fryzury, albowiem on i tak by ją rozczochrał - Oj nie przesadzaj. Nie chce być głupia, ale kujonkom nie jestem. - stwierdziła stanowczo tonem, który mówił, że Angie lepiej się sprzeciwiać. Gdy już się spakowała pomaszerowała ku wyjściu. Odwróciła się do niego. - A ty zostajesz? - spytała unosząc brwi
- Oczywiście, że tak - odpowiedział równie podejrzliwie, bowiem nie wiedział czy to bardziej źle czy dobrze. - Nie miałbym nic przeciwko, żebyś się trochę zmieniła, ale nie do poznania, to broń Merlinie! Nie byłabyś już moją kochaną muszką! - wykrzyknął z entuzjazmem, zeskakując z ławki. - No co ty, nie jesteś kujonką. Mądrość to dobra rzecz - powiedział. - Zresztą to miał być komplement - wymamrotał pod nosem, tak cicho i niezrozumiale, że nie było szans by dziewczyna zrozumiała. - Idę! Gdzie ja tam i ty! To znaczy - trochę się zakłopotał, że tak pomylił, - gdzie ty tam i ja, zresztą wszystko jedno, na to samo wychodzi, no nie?
Strasznie zdenerwowana po spotkaniu w Lodowej Komnacie pognała do sypialni, aby szybko wysłać list do Riss. Na szczęście Rosjanka odpisała od razu i wyraziła zgodę na wspólne wyjście. Chociaż to poprawiło humor Marlene. Gdy tylko napisała odpowiedź od razu zaczęła szukać swojego ulubionego błękitnego sweterka, gdyż tamten pożyczyła Hannie. W ogóle, jak ruda mogła ją tak potraktować ?! Modelce się to nie podobało. Grzecznie się spytała co wie na temat śmierci Holdena. Ta jedynie na nią nawrzeszczała, więc Francuzka sobie poszła. Przecież nie będzie siedzieć z kimś takim, prawda ? Hm, jakie miała plany w stosunku do Raisy ? Ano, była ona wróżbitką. Co się z tym wiąże - raz na jakiś czas miewała wizje. I Marlene liczyła na to, że w tym przypadku takową miała. Pobiegła więc do klasy wróżbiarstwa, gdzie się umówiły. Wszak tak można najszybciej spalić zbędne w mniemaniu Lenki kalorie. Po drodze zadręczała się, że niepotrzebnie wypiła tą odtłuszczającą kawę. Wystarczyłaby woda. I oby tylko białe fartuchy jej nie szukały... Gdy już dotarła na miejsce, usiadła na ławce i cierpliwie zaczęła czekać. Z nudów zaplatała sobie trzy cieniutkie warkoczyki.
Co ona tu robiła? Stresowała się przed swoją pierwszą lekcją. Naprawdę się stresowała. Bała się, że jeśli któryś z uczniów poczuje się zbyt swobodnie i zrobi coś niedozwolonego, nie będzie miała wystarczająco dużo silnej woli, by go powstrzymać a potem ukarać. Od dziecka miała z tym problemy i jak widać na załączonym obrazku... nie minęły. Łudziła się, że przecież uczniowie są przyjemni i całkiem mili, więc nie będzie miała powodów do stresu, ale to jakoś nie zmniejszało jej guli w gardle. Jeśli ktoś uważał, że minęła się z powołaniem - miał całkowitą rację. Więc co tu robiła? Sama tego nie wiedziała. Nie wiedziała, dlaczego siedzi cała spięta za biurkiem swojej klasy, stukając palcami o blat biurka i oczekując na młodych czarodziei. Bóg źle pokierował jej życiem, zrobił nieśmiesznego psikusa i teraz... będzie musiała przez to przebrnąć. Mogłaby siedzieć spokojnie w swoim gabinecie w Ministerstwie Magii, porządkując jakieś papiery i żyjąc w całkowitym odcięciu od kłopotów. Ale mimo ciągłych narzekań i niepewności nawet lubiła tę pracę. Zamek był przesycony pozytywną energią i niespotykaną nigdzie indziej magią. Cieszyła się, że może spędzić tu więcej czasu, niż większość czarodziei. Jak to się mówi, każdy medal ma dwie strony. Przejechała palcem po kartce zapełnionej notatkami i zmarszczywszy czoło powtórzyła w myślach plan dzisiejszego wykładu. Niech ktoś w końcu przyjdzie. Chciała mieć to już za sobą. Jak najszybciej.
Wbiegłam do sali. Buty miałam rozsznurowane, bluzę założoną tył na przód i ogólnie dziwnie trochę wyglądałam. Usiadłam w trzeciej od początku ławce i wyjęłam dwa pergaminy, pióro, atrament i książkę. Była już zniszczona, ale nadal dało się z niej odczytać co nieco. Dopiero teraz kiedy głośno dysząc zerknęłam za siebie spostrzegłam się, że jestem w tej klasie sama z uczniów. Przede mną siedziała przy biurku profesor Hampson i wyglądała na zaskoczoną. Uśmiechnęłam się szeroko (jak to w mojej naturze bywa) i powiedziałam: - Dzień dobry pani Hampson - a potem zaczęłam huśtać się na krześle. Niestety wynikiem tego było wywrócenie się i stłuczone kolano. - Nic mi nie jest! - krzyknęłam do profesorki podnosząc się z podłogi i siadając znowu na krześle. Tym razem już nie kołyszę się.
Ojejciujejciu! Cudownie! Wiecie dlaczego cudownie? Nowa nauczycielka dzisiaj prowadzi NUMEROLOGIĘ! Właśnie, właśnie. Endżi bardzo lubiła numerologię i od kilku dni była cała w skowronkach wyczekując lekcji. Przygotowała się skrupulatnie i wyszła oczywiście odpowiednio wcześnie. Z zegarmistrzowską precyzją weszła do sali dwanaście minut przed rozpoczęciem lekcji. Ukłoniła się lekko nauczycielce, która od razu jest się spodobała. Żadnych szpilek, ostrego makijażu ani nic z tych rzeczy. Angie przeczuwała, że z psorką się dogadają. - Dzień dobry,Angie Fly, Hufflepuff, piąty rok. - po czym uśmiechnęła się nieśmiało i już miała zająć swoje ulubione miejsce tuż przed nauczycielskim biurkiem, lecz zobaczyła, że ktoś ją ubiegł. Śmieszna mała dziewczynka z naszywką Gryfonów. Poczuła się lekko urażona, lecz nie dając tego po sobie poznać podreptała do pierwszej ławki w środkowym rzędzie. Rozpakowała się i wszystko poukładała ładnie. Grunt to porządek oraz skromna i ładna prezencja, powtórzyła sobie w myślach. Trochę dziwnie było jej tak tam siedzieć, ale nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć. Siedziała więc cicho, po raz setny w tym roku przeglądając podręcznik.[/i]
Nasz kochany Delroy Saturn Specter postanowił zjawić się na lekcji numerologii. Co go tam ciągnęło? Nikt nie ma wątpliwości co do tego, że postanowił pobawić się na zajęciach. Oczywiście na swój własny sposób. Nigdy nie przepadał za tym przedmiotem, ale co zaszkodzi się pojawić? Może zdobyłby kilka punktów dla domu? Hahahahhahahahahaha, no tak. Przekroczył próg klasy z typowym, złośliwym uśmieszkiem, rozglądając się po klasie. Hampson nie miała dziś szczęścia, za to Saturn mógł tylko dziękować za taką okazję do wykroczeń. Nauczycielka wydawała się mocno zestresowana i zbyt nieogarnięta w kwestii karania, dlatego właśnie mógł sobie pozwolić na kilka drobnych występków. Już na wstępie machnął od niechcenia różdżką, związując sznurówki jakiejś małej dziewczynki, siedzącej z przodu. Gryfonka? - Dzień dobry, pani profesor - powiedział, zajmując miejsce w środkowej ławce, rzędu po prawej stronie. Nie za blisko, nie za daleko, idealnie, stąd widział całą klasę. - Czego ciekawego się dziś dowiemy? - zapytał, nie powstrzymując lekkiego syku, czającego się w głosie. Już teraz bawił się świetnie. Oby tylko przyszło więcej osób. Był bardzo ciekawy w jakim stanie psychicznym wyjdzie profesorka po zakończonej lekcji. I z kim będą wsółpracować sami uczniowie. Rozejrzał się dokładniej i dostrzegł niejaką Angie Fly, małą Puchonkę, która była jedną z jego stałych ofiar. Pomachał do niej, uśmiechając się perfidnie, kiedy zerknęła w jego stronę. Bożesztymój, jaka ona była przykładna, chciało jej się układać książki tak równo?
Rhea szybkim krokiem weszła do klasy, przelotnie spojrzała na osoby siedzące w ławkach. Usiadła w ostatnim rzędzie i środkowej ławce, rzuciła niedbale książki na ławkę a torbę rzuciła obok swojej ławki. - Dzień Dobry ... - powiedziała i zaczęła spoglądać na osoby w klasie. Pierwszą z nich była młoda dziewczynka, Gryfonka siedząca w pierwszej ławce, zaraz przy biurku nauczyciela. Rhea skrzywiła się w duchy, i stwierdziła, że nigdy nie wybrałaby pierwszej ławki,no chyba że pod przymusem. Drugą osobą była dziewczyna z tego samego domu, co ona. Ona również zajęła miejsce w pierwszym rzędzie, na co Rhea zareagowała podnosząc wysoko brwi. Oprócz nauczyciela, była jeszcze jedna osoba w klasie, chłopak, Ślizgon, po jego chytrym uśmieszku dziewczyna stwierdziła, że to dzięki niemu lekcja nie będzie sztywna. Widać było, że nauczycielka nie była doświadczona. Puchonka uśmiechnęła się pod nosem, opuściła głowę i zaczęła rysować karykatury w zeszycie.
Ekhm... czy nikt nie czyta uważnie? Napisałam, że siedzę w TRZECIEJ od początku ławce, a nie pierwszej. Nie jestem jakąś kujonką xD
Spojrzałam na swoje buty. Były zasznurowane. Fajnie - pomyślałam i rozejrzałam się po klasie. Zastanawiałam się kto mi je zawiązał. Najpierw wzrok padł na jakąś Puchonkę. Popatrzyłam na nią. Ładnie uczesana, prządek na ławce, a oczy miała wlepione w nauczycielkę. Niee... to nie mogła być ona. Przeszłam dalej po klasie i zauważyłam z tyłu drugą Puchonkę. Ona wyglądała nieco normalniej. Książki jakoś tam leżą, ale nie zwracała uwagi na to, czy wystają poza ławkę czy nie. Wydaję się być spoko. Chyba coś rysowała, bo miała otwarty zeszyt i w ręce trzymała mazak. Na koniec zerknęłam na chłopaka. Chodził do Slytherinu. Jego chyba zbyt dużo nie obchodziła ta lekcja. Ale to dobrze. Ja też nie cierpię lekcji typu numerologia, starożytne runy, albo wróżbiarstwo! Wzdrygnęłam się na samą myśl o takich przedmiotach. Był jednak jeden plus. Na tych lekcjach są największe brechty. Uśmiechnęłam się do Ślizgona, a potem do rysującej coś dziewczyny z tyłu. Do tej Puchonki na przodzie nie mogłam, bo nadal jej oczy patrzyły się a to na tablicę, a to na profesorkę. Zaśmiałam się, ale szybko zatkałam sobie buzię. Wzięłam pióro i zaczęłam je gryźć, żuć. Jedno z ciekawych zajęć na lekcji. Hehe... Zastanawiałam się czy teraz ta uczennica z przodu przejdzie do pierwszej ławki. Nie obchodziło mnie to w sumie, bo po chwili wstałam z miejsca, zabrałam moje rzeczy i poszłam na koniec klasy. Usiadłam niedaleko Puchonki artystki (że się tak wyrażę). Pani Hampson nic nie powiedziała, ale chyba chciała. No cóż. Nie mój problem. Patrzyłam się czy w końcu zacznie się dziać coś ciekawego.
Była wściekła. Tak można najbardziej trafnie nazwać jej stan emocjonalny. Bardzo zżyła się ze swoim Domem i niezwykła przegrywać, a okazało się, iż w rozgrywkach o Puchar Domów jakimś cudem spadli na ostatnie miejsce. Bardzo ciekawe, prawda? Co za idiota dał się złapać na czymś nielegalnym? No i teraz musiała chodzić na lekcje, żeby odrobić stracone punkty. Nie uśmiechało się to do niej, ale cel uświęca środki. Maszerowała korytarzem, dosłownie zabijając wzrokiem wszystkich, którzy śmieli nawinąć się jej pod nogi. Zaciśnięte do granic możliwości usta, jej postawa i wysunięta broda były… hmm… dość przerażająca w jej wykonaniu, więc osoby o słabszej psychice omijali ją dziś jeszcze szerszym łukiem niż zazwyczaj. Stanęła przed drzwiami klasy, poprawiając torbę, która zsunęła się jej z ramienia. Nie przejmując się spóźnieniem, weszła do środka, nawet nie pukając. Drzwi uderzyły o ścianę. Stała na chwilę przy wejściu rozglądając się po klasie spod przymrużonych powiek, po czym od niechcenia skinęła nauczycielce i zamykając drzwi, przeszła między ławkami w stronę Saturna. Tak, tak - Saturna. Bo choć Ślizgon miał na pierwsze Delroy, zawsze nazywała go właśnie drugim imieniem. Czy to przez wzgląd na swoje umiłowanie astronomii, czy to dlatego, że Saturn zdecydowanie bardziej pasował do niego… tego nie wiem. - No popatrz, jednak żyjesz. – Usiadła przy ławce obok niego, posyłając mu już nieco bardziej ogarnięte i spokojniejsze spojrzenie. Wyciągnęła wszystko, nie przejmując się tym, że na ławce powinien być porządek. Jedyne, co mogło choć trochę przypominać ogarnięcie chaosu, który właśnie pojawił się na blacie, było odsunięcie go jak najdalej, by zrobić sobie miejsce na łokcie, które w następnej chwili oparła o powierzchnię biureczka. - Nie bądź niemiły dla naszej nowej nauczycielki, Saturnie. Chyba nie chcemy, żeby praca tutaj odbiła się na jej psychice, prawda? – Zatroskany ton – jest. Ale… co robi na jej ustach ten chytry uśmieszek? Biedna pani Hampson.
W dzisiejszym dniu panna Harukichi Yamato postanowiła zaszczycić swą obecność na lekcji...no właśnie jakiej? Od jakiegoś czasu dziewczyna jest tak roztargniona, że czasem zapomina jaki jest dzień tygodnia, myli skarpetki z rajstopami oraz wiele, wiele rzeczy. Lekcje niepopodrabianie, żadne przygotowanie, a w swej ręcznie szytej, kolorowej torbie miała zaledwie swój zielono-niebieski notatnik, pióro oraz kilka słonych ciastek, które zrobiła oraz wysłała jej kochana mamusia z Japonii. Właśnie! Jej własna matka wysyła ciasteczka, zaś Haruki nawet jej nie podziękowała w liście? Toż to skandal! Jak tam można. A co będzie jak ona się obrazi i więcej nie będzie wysyłać jej ulubionych rarytasów z Japonii? Na pewno japonka nie zostawi tej sprawy od tak! Od razu po lekcji bierze się za odpisywanie listy od mamy. Idąc korytarzem zauważyła, że to właśnie w tej klasie odbędzie się lekcja numerologii. Weszła dumnym oraz pewnym krokiem , bardzo głośno witając się z nauczycielką oraz ze wszystkimi osobami w klasie. Rozejrzała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu miejsca. Było kilka osób, które dziewczyna nie kojarzyła zaś od razu rzucił jej się Saturn. Zanim podeszła do ślizgona zauważyła, że obok niej siedzi niejaka Chiara. Od razu zrezygnowała z podejścia do znajomego i kierowała się do ławki, która stała nie daleko biurka pani Hampson przy oknie. Usiadła po czym wyjęła ze swej torby potrzebne rzeczy na lekcję.
Trutututu, tramtatatam! Na lekcję numerologii postanowiła wbić Endret. Otworzyła drzwi do sali i weszła rozglądając się, cyz nauczycielka jest już w środku. Jednak była, ojejEndret jak najciszej mogła zamknęla za sobą drzwi by wejśc nie zauważoną przez nikogo. Przynajmniej nie dostanie żadnego opieprzu za przyjście po czasie. Mając nadzieję, że będzie w ogóle niezauważona przynajmniej do rozpoczęcia lekcji, zajęła po cichu jedną ławkę z tyłu czekając aż zaczną się czegoś uczyć. Od razu na wierzch wyciągnęła ksiązki i pergaminy i zaczęla już przegladać jeden z podręczników. No ale z resztą kogo jak kogo ale ją to się zazwyczaj tylko i wyłącznie w ksiązkach widziało.
Dlaczego tu było tak gorąco? Dlaczego tak cicho? Dlaczego tak pusto? Dlaczego? Pytanie o przyczynę pewnych zjawisk było ryzykowne, bo często lepiej nie wiedzieć, z jakiego powodu coś się dzieje. Czasami lepiej po prostu przyjąć coś do wiadomości. W przypadku Betty chodziło o stres. Bo stresowała się potwornie. Lekcją, uczniami, nowością, nawet swoją ukochaną numerologią. A co, jeśli się im nie spodobam? Jeśli uznają przedmiot za nudny? Czy wtedy mnie wywalą? Gdzie pójdę? I pomyśleć, że to tylko lichy fragment tego, co działo się teraz w jej głowie. Coraz więcej pytań i żadnej odpowiedzi. To stresowało ją jeszcze bardziej, jeśli tak w ogóle można. Miała wrażenie, że zapomniała jak się nazywa. Odpięła najwyższy guzik od zapiętej po samą szyję koszuli i policzyła do dziesięciu. Słyszała, że to pomaga. Kompletna bzdura, w końcu zajmowała się liczbami od dobrych paru lat i nigdy do czegoś takiego nie doszła, ale tonący brzytwy się chwyta, prawda? Do klasy weszła pierwsza uczennica. Nie sposób było się nie uśmiechnąć, na jej widok. Z nią raczej nie będzie miała problemów, wyglądała na spokojne dziecko. A jeżeli nie spokojne, to przynajmniej sympatyczne. - Dzień dobry. Jak się nazywasz? – Głos odrobinę jej drżał, ale i tak cieszyła się, że w ogóle może mówić. Uśmiechała się słabo, zupełnie jakby usta odmawiały jej posłuszeństwa. I wtem na lekcję przyszła kolejna dziewczyna. Trochę starsza, z pewnością ułożona i ambitna. Dobrze, takich uczniów nigdy nie za wiele, będzie miała z kim rozmawiać w razie kłopotów z resztą klasy. - Witaj Angie. – Kiwnęła głową, obserwując jej poczynania. Zupełnie jakby widziała samą siebie jeszcze parę lat temu. U niej też wszystko musiało być uporządkowane. Już zaczynała myśleć, że lekcja nie będzie znowu taką wielką katastrofą, kiedy do pomieszczenia wszedł kolejny uczeń. Na jej skórze pojawiła się gęsia skórka, na widok jego uśmiechu i tym bardziej zachowania. Nie powiedziała nic, bo wprost ją sparaliżowało. Kiwnęła tylko niemrawo głową na powitanie i mruknęła coś o tym, że na numerologii wszystko jest ciekawe, wciąż wpatrując się w niego lekko rozszerzonymi oczyma. Z tego też powodu nie odpowiedziała wchodzącej do klasy Puchonce na powitanie. Z transu wyrwał ją dopiero trzask drzwi. Spojrzała w tamtym kierunku i trochę pobladła. Uczennica wyglądała na a) wściekłą b) dość nieprzyjemną c) najwyraźniej przyjaźniącą się z owym nieciekawie zachowującym się Ślizgonem. Będzie źle, czuła to w kościach. Kiwnęła głową Gryfonce, która wpadła do pokoju i stanęła na lekko drżących nogach przed biurkiem. Skrzyżowała ręce na piersi, rozejrzała się jeszcze raz po klasie i stwierdziła, że najwyższy czas zaczynać. - Dzzzień do… dobry dzie…dzieci. – Odchrząknęła trochę zażenowana. Po czym wziąwszy głęboki oddech, kontynuowała już pewniejszym głosem. – Witajcie na pierwszej lekcji numerologii. Nazywam się Betty Hampson i chcąc lub nie będziecie mięli ze mną ten wspaniały przedmiot oraz parę innych również. Zacznijmy może od tego, czym właściwie jest numerologia. Czy ktoś z was potrafi odpowiedzieć na to pytanie? Dzięki wzmożonej czujności zauważyła spóźnioną dziewczynkę, ale nic nie powiedziała. Nie chciała zaczynać od odejmowania punktów.
Przechadzałam się powoli po zamku, który o dziwo był opustoszały. Wędrowałam od lochów, byłam już na szóstym piętrze a jeszcze nikogo nie spotkałam. No koszmar po prostu! Przechodziłam właśnie obok jakiejś klasy gdy za jej drzwiami usłyszałam rozmowy. Spojrzałam na tabliczkę na drzwiach. Numerologia...Mimowolnie się skrzywiłam. Nie cierpiałam tego przedmiotu i nawet na niego nie chodziłam. Ale z drugiej strony...Piotr stracił tyle punktów, że zarobienie jakichś by się przydało. Taaa, tylko ciekawe czy udałoby mi się jakieś zarobić skoro we wcześniejszych klasach dostawałam ledwo Zadowalające? Mimo to postanowiłam wejść. Cholera, nie miałam książek. Może ktoś mi pożyczy? Z postanowieniem jak najuważniejszej pracy weszłam do klasy poprawiając torbę która spadała mi z ramienia. Nauczycielką była jedna z tych nowych, Betty Hampson czy jak jej tam. Nie znałam jej charakteru i sposobu prowadzenia lekcji ale wiedziałam że będzie nudno. Nigdy nie cieszyły mnie lekcje tego przedmiotu i wątpię by miało się coś zmienić. -Dzień dobry. - powiedziałam oschle i rozejrzałam się po klasie widząc wiele znajomych twarzy. Zignorowałam machającą do mnie Daisy, jakoś nie chciało mi się koło niej siedzieć, odmachałam od niechcenia i poszłam dalej. Zauważyłam z ulgą, że nie jestem jedyną Ślizgonką. Na początku chciałam usiąść koło Czarki, ale po chwili zauważyłam już koło niej ktoś siedzi. Saturn...nie znałam go zbyt dobrze ale na tyle by wiedzieć że ta lekcja może być całkiem interesująca, bynajmniej nie dla nauczycielki. Uśmiechnęłam się chytrze pod nosem. Cholera, to koło kogo usiąść? Zauważyłam Harukichi, dość dobrze znaną mi Japonkę więc skierowałam kroki w jej stronę i usiadłam w ławce obok kompletnie ignorując to że profesorka już coś tam mówiła. -Hej Haru. - uśmiechnęłam się pochylając się nad przejściem między ławkami w stronę dziewczyny. -Pożyczyłabyś mi pióro, atrament, kawałek pergaminu jeśli będą potrzebne? I czy mogłabym korzystać razem z tobą z książki? Wpadłam tu zupełnie przypadkiem. - czekałam na odpowiedź uważnie jej się przyglądając. W międzyczasie usłyszałam słowa nauczycielki. Bynajmniej nie była ona spokojna i zrelaksowana. Gdy zadała pytanie zaczęłam rozglądać się po klasie czekając aż ktoś odpowie. Sama nie wiedziałam jak to ująć i czekając aż ktoś wyjaśni co to, na Merlina, jest ta cała numerologia.
Ostatnio zmieniony przez Victoria Silverstone dnia Wto 15 Lis 2011 - 19:44, w całości zmieniany 1 raz
Pewnie spotkała wzrok nauczycielki siadając w ławce i spojrzała na kobietę przepraszająco. Czyli podpadła na samym początku, tak? Skrzywiła się lekko i przy okazji lekko zaczerwieniła ze wstydu. Nie chciała się spóźnić, ale tak jakoś wyszło. W sumie to już żałowała, że przyszła, bo jak się miała spóźnić to już mogła zostać w dormitorium i tą jedną lekcję sobie darować. - Dzień dobry pani profesor. - Odpowiedziała więc tylko cicho w odpowiedzi na powitanie nauczycielki skierowane do całej klasy. Zamknęła książkę, żeby nie wyjść na niegrzeczną i niekulturalną, że zamiast uważać na lekcji czyta podręcznik. W końcu wychodziłoby na to, że ona uważa, że nie potrzebuje lekcji, bo sama się może nauczyć, prawda? A wcale tak nie było. Przyszła, bo chciała po prostu coś z lekcji wyciągnąć. Gdy tylko usłyszała pytanie jej ręka od razu wystrzeliła w górę. Przecież to było takie banalne. No może i była w pierwszej klasie, ale dla niej taka wiedza była na poziomie wręcz mugolskim. Jak będąc w takiej szkole można było nie znać takich pojęć? to przecież był przedmiot, a podręcznik chyba każdy już chociaż raz przynajmniej w jej pojęciu przeczytał.
- Wrócę do pani pierwszego pytania. No chyba profesorka pamięta, no nie? - odpowiedziałam z uśmiechem na twarzy. - Nazywam się Daisy z III klasy - dokończyłam i schowałam się za głową Ślizgona. Pani zaczęła coś mówić, ale nie bardzo mnie to interesowało. Wzięłam pergamin i obdarłam kawałek. Chwyciłam piórko, zmoczyłam je szybko w atramencie i napisałam na karteczce Czy są lekcje Quiddicha? Mały skrawek papieru wzięłam do ręki i cicho syknęłam do najbliżej siedzącej Harukichi. Kiedy się odwróciła pokazałam jej kartkę i czekałam na odpowiedź. W tym czasie wyciągnęłam rękę i przez przypadek rozwaliłam buteleczkę z tuszem. Szklany pojemnik upadł na podłogę i stłukł się rozlewając przy okazji swoją zawartość. Szybko wstałam z krzesła i powiedziałam: - Eee..... profesor Hampson. Yyy... - cały czas się uśmiechałam i miała nadzieję, że w końcu moim poczuciem humoru zarazi się nauczycielka. - Nie wiem jak to się stało, ale nagle jakieś magiczne ptaki tu wleciały i mi rozwaliły pojemnik z atramentem. No i się rozlał - wiedziałam, że moja historyjka jest masakryczna, ale to pierwsze przyszło mi na myśl. Ledwo udawało mi się powstrzymywać od śmiechu, bo jak tylko skończyłam mówić o magicznych ptakach to myślałam, że buchnę śmiechem.
Gdy nauczycielka zaczęła mówić, Rhea podniosła głowę znad pergaminu. Zauważyła że profesorka wręcz się trzęsie ze strachu. Podparła więc się na łokciu i obserwowała. Zauważyła, że do klasy ze spóźnieniem weszła jakaś puchonka. Nagle do klasy weszła jedyna znajoma twarz. Victoria usiadła koło Gryfonki. Oderwała szybko kawałek pergaminu i napisała "Dzień dobry, co tu robisz ?" i wysłała z cichym szelestem. Czekając na odpowiedź, czekała na to, aż ktoś odpowie na pytanie zadane przez nauczyciela. Nagle usłyszała dźwięk rozbijanego szkła i czarną plamę na podłodze. Uśmiechnęła się pod nosem, a słysząc odpowiedź gryfonki czekała na reakcję profesor Hampson.
Saturn miał ochotę roześmiać się w twarz młodej Gryfonki, która posłała mu rozbrajający uśmiech. On związuje jej sznurówki, robi tak głupi, szczeniacki kawał, a ta się... uśmiecha. Zabawnie. Naiwnie. Oby tak dalej, jeśli będzie mógł ją tak ładnie nabierać, to będzie idealnie. Chociaż kto wie, może nada się do współpracy? Na pewno nie tak, jak Chiara, która właśnie pojawiła się obok niego. Spojrzał na nią ze swoim typowym uśmieszkiem. - W piekle uznali, że mam jeszcze za dużo do zrobienia na Ziemi. Wiesz, ostateczne rozrachunki, trochę porządku trzeba zrobić... - wymienił, udając zmęczonego swoją rolą. Wspaniałe zadania. - Och, oczywiście, że nie! - zaprzeczył teatralnie, wpatrując się w profesorkę prześladowczym wzrokiem. - Jesteśmy tu po to, aby pilnować - zrobił krótką pauzę - porządku - syknął, rozluźniając się i zdejmując wzrok z zestresowanej kobiety. Obserwował kolejne osoby, wchodzące do klasy, nie wszystkie znał, ale każda była zabawna. Albo przynajmniej pasowała mu na ofiarę. No, może poza Ślizgonką, którą kojarzył, ale imienia nie znał. Ślizgoni powinni trzymać się razem. Szczególnie w takich sytuacjach. Psychicznie nie wytrzymał, kiedy usłyszał powitanie Hampson. Cichy, ochrypły śmiech przebiegł przez klasę, jednak za chwilę jakoś udało jej się sformułować pytanie. Póki co obserwował bacznie co się dzieje, a pierwszym momentem do wykorzystania była żenująca akcja Gryfonki. Specter posłał Czarce wymowne spojrzenie i machnął krótko różdżką, chowaną pod ławką, wypowiadając niewerbalne Wingardium Leviosa. Świeże jeszcze kropelki atramentu pognały w stronę nauczycielki, plamiąc jej ubranie i sklejając włosy. Biedna. Tak na wstęp i rozgrzewkę.
Tacy ludzie jak ta cała Betty Hampson z całą pewnością nie powinni być nauczycielami. Ci muszą mieć silną wolę i umieć utrzymać uczniów w ryzach. Muszą budzić szacunek i respekt. Nie doprowadzać do śmiechu całą klasę swoim zachowaniem. Żal jej było nauczycielki, a raczej tego, że trafiła akurat na nich. Ślizgoni są ciężkim orzechem do zgryzienia, tym bardziej tacy, jak tu obecna dwójka. - Mogłeś powiedzieć, że się tam wybierasz. Już dawno chciałam pozdrowić mojego starego znajomego, który ma tam ciepłą posadkę. – Pokręciła z udawaną rezygnacją głową. – Porządek… tak, jesteś idealną osobą do wprowadzania i pilnowania porządku, Saturnie. I wcale nie mówiła tego tak bardzo ironicznie! - No właśnie. A jak widzę, w tej klasie panuje kompletny chaos. Trzeba coś z tym zrobić. – Spojrzała najpierw na Ślizgona, potem na panią Betty. Nie chciałaby się spotkać z takim spojrzeniem, jakie chłopak posłał nauczycielce. Za żadne skarby. Sama często posyłała je w kierunku Puchonów czy Gryfonów, czerpiąc coś podobnego do samozadowolenia z ich reakcji. Czuło się wtedy, że jest się nad czymś, że się nad czymś jakoś panuje… brutalne, ale jakże prawdziwe. Właściwie to lubiła numerologię. W końcu miało to związek z gwiazdami i magią astralną, a wszystko to uwielbiała. Problem tkwił jedynie w nauczycielce, która nie potrafiła zainteresować sobą publiczności, na którą składali się oni. No cóż, nawet najlepszy przedmiot może stać się tym najmniej lubianym, jeśli ma się takiego wykładowcę, jak Hampson. Przyglądała się nauczycielce z politowaniem, kiedy ta wyjąkała jakieś niemrawe powitanie. Kto widział dorosłą kobietę, która jąka się pod wpływem spojrzenia jednego czy dwóch niezbyt przyjemnych uczniów? No błagam! Trzask. - Te same „magiczne ptaszki” wydziobały twój mózg. - Spojrzała na małą Gryfonkę. Jak można być takim beztalenciem i upuścić atrament? I jeszcze ta wymówka! Okej, można być dzieckiem, ale bez przesady! Myślenie naprawdę nie boli, a ma kolosalną przyszłość. Parsknęła więc cicho, przenosząc spojrzenie na Saturna, który… no cóż… na pewno miał już jakiś plan, jak można urozmaicić tę lekcję. Zakryła usta ręką, kiedy atrament wylądował na ubraniu i ciele profesorki. Oczywiście, nie z przerażenia czy zaskoczenia, ale po to, aby ukryć szeroki uśmiech. - Co za nieprzyjemne ptaszyska! Chyba pani nie lubią, pani Hampson. A może to jakiś znak?
Niezbyt spodobał jej się fakt, że ktoś spóźnia się na lekcję. Tym bardziej, że owa dziewczyna nawet za to nie przeprosiła. I ten ton! Przykro jej się zrobiło, bo przecież chciała dla nich wszystkich jak najlepiej, a ci nie dość, że tego nie doceniają, to jeszcze nie okażą nawet trochę szacunku. Może i nie była dużo starsza, może i miała doświadczenia, była trochę zbyt uległa… ale czy to znaczy, że można ją tak traktować? Wzięła parę głębokich oddechów i spojrzała na każdego ucznia po kolei, wyszukując tych z podniesionymi rękoma. Pierwsza i chyba jedyna zgłosiła się owa malutka dziewczynka, która niedawno wślizgnęła się do klasy. - Tak? – Uśmiechnęła się do uczennicy, oczekując odpowiedzi. Zdziwiła się trochę, że mimo młodego wieku wiedzą przerastała starszych kolegów, ale cóż. Widocznie pozostali przychodzili na zajęcia tylko po to, żeby porobić sobie żarty. Ale nie zdążyła wysłuchać Puchonki, ponieważ po Sali rozległ się dość głośny trzask. Przerażona podskoczyła, rozglądając się szeroko otwartymi oczami dookoła. - Co to było?! – Cóż… nie planowała wypowiedzieć tego na głos, ale trudno – stało się. Zaraz potem odnalazła źródło hałasu. Uśmiechnęła się ciepło do Gryfonki, chociaż jej wymówka wcale nie przypadła jej do gustu. Wolałaby, żeby powiedziała prawdę, a nie wymyślała jakieś niestworzone historyjki. Wyobraźnię trzeba rozwijać, ale na to przyjdzie pora. - Posprzątaj to i siadaj z powrotem na miejsce, Daisy. Nic się nie stało. – No i wtedy poczuła na sobie czyiś wzrok. Pod jego naporem zadrżała ze strachu, po czym sztywno odwróciła się w kierunku Ślizgona. Powinna pokazać teraz, że w ogóle jej to nie rusza, ale nie potrafiła. Czuła się jak nędzna marionetka. Z wrażenia usiadła na biurku, żeby się uspokoić. Oddychaj. Po prostu oddychaj. To nic takiego. Po chwili jednak poczuła na sobie coś lepkiego. Wcześniej wpatrywała się w podłogę, więc nie miała wglądu na to, co dzieje się w klasie. Krzyknęła zdecydowanie za głośno, nie mając pojęcia, co się stało. Zaczęła strzepywać z siebie maź, trzepała włosami, nerwowo wycierała ubrania. Dopiero po chwili zorientowała się, że owa ciecz to po prostu rozlany wcześniej atrament. Cała czerwona ze wstydu usiadła za biurkiem, nerwowo strzykając palcami. - Kontynuujemy. Możesz mówić. – Wskazała drżącą ręką na wcześniej wybraną dziewczynkę. – Wa… wasza d-dwójka zost-tanie po lekcji. Tu zwróciła się do owej dwójki Ślizgonów, którzy z całą pewnością bawili się najlepiej. Podświadomie czuła, że to chłopak był sprawcą tej afery z atramentem. Co za wstyd...
Wstałam z ławki i wytarłam pozostałości po atramencie, a stłuczone szkło wyrzuciłam do kosza. Potem usiadłam do ławki i zaczęłam pisać coś w zeszycie. Nagle przypomniała mi się pewna ciekawostka z numerologii. Podniosłam rękę do góry, a gdy profesorka na mnie skinęła, powiedziałam: - O ile dobrze pamiętam, to numerologia jest dawną wersją wróżbiarstwa. No i przyszłość przepowiada się z cyfr, dat i imion - ucieszyłam się, że coś zapamiętałam. Obawiałam się, że będę najgorsza z klasy. - Proszę pani, niech pani zapamięta, że najlepszą metodą nauki jest podsłuchiwanie - zachichotałam i przypomniałam sobie, skąd wiedziałam o tej numerologii. - Naprawdę! Tylko trzeba podsłuchiwać właściwą osobę, np. moją siostrę, która w wakacje czytała podręcznik do numerologii na głos. Nawet ktoś, kogo to w ogóle nie ciekawi - "np. mnie" dodałam sobie w myślach - zapamięta cokolwiek. Zastanawiałam się, jak moją metodę nauki pochwycie nauczycielka i w tym samym czasie zaczęłam rysować podobizny siedzących w klasie uczniów.
Była z siebie wręcz dumna, że tylko ona się zgłosiła, i że tylko ona wie. Ale była też zdziwiona... To jak to, oni jeszcze nie przeczytali i się nie nauczyli podręczników? Ona przecież zrobiła to już dawno i ich większą część miała w małym palcu. No ale to dziwne, że inni nie wiedzieli i nie chcieli się zgłosić, naprawdę. Wzruszyła jednak ramionami i uśmiechnęła się do nauczycielki szeroko. - Numerologia to nauka zajmująca się ogólni liczbami. Przyjmuje, że wszystko ma przypisujące sobie liczby, że liczbami można opisać cały świat i że mają one swoje moce... - I tu przerwała, bowiem wszystko potoczyło się tak szybko. Ten nieprzyjemny tekst do tej Gryfonki, potem trzask, lanie się atramentu i głupie komentarze ślizgonki. Jak można było być takim idiotą, żeby po pierwsze tak się zachowywać na lekcji, po drugie zakłócać spokój i możliwość przyswajania innym wiedzy, a po trzecie tak lekceważyć i wręcz poniżać nauczycielkę? Kolejna rzecz nie do pojęcia dla młodej Shimanouhi. Endret w tym momencie nie namyślała się długo, tylko najpierw postanowiła pomóc profesorce. Podała jej chusteczki, by ta się wytarła i przypilnowała, by ona sobie i usiadła, i żeby sobie sama nic nie zrobiła, bo to chyba mimo wszystko było prawdopodobne. I dokładnie w tym momencie usłyszała ostatnią docinkę tej zlej dziewczyny. Posłała jej spojrzenie pełne gromów i nie wiele się zastanawiając dobyła różdżkę w dłoń, celując ją oczywiście w pannę Morello. Nie interesowało jej w tym momencie, że jeśli dowie się o tym którykolwiek nauczyciel oprócz profesorki od numerologi, to będzie miała kłopoty i to nie małe. Nie, nawet jej to teraz nie przemknęło to przez myśl. Teraz w głowie jej tylko siedziało to, jak tamta dziewczyna się zachowała. A skoro profesorka nie potrafiła sobie sama poradzić to ona postanowiła jej pomóc. - Zamknij mordę, rozumiesz? I przeproś, bo pożałujesz tępa idiotko! Myślisz, że jesteś fajna? Nie, jesteś żałosna z tymi swoimi dziecięcymi igraszkami! Zachowujesz się jak bahor! - Tak, to były pierwsze słowa, które były wypowiedziane przez Endret śmiało i w obecności tylu osób, bez żadnego stresu. Właśnie w tym momencie minęło jej cale ograniczenie tłumem czy strach, że jeszcze powie coś nie tak. Darła się i to na tyle głośno, że jeśli któryś z nauczycieli lub uczniów przechodził obok sali lub miał lekcje gdzieś obok pewnie bez problemu mógł to usłyszeć. Aż dziw, że taka drobna osóbka jak ta pierwszoklasistka miała w sobie tyle siły, by wypowiedzieć tyle słów i tak głośno. I kolejna sprawa... Ona była w Hufflepuffie, tak? W tym momencie na pewno nie przypominała puchonki. Aż dziw, że dostała się do tego domu, skoro była możliwość aż takich wybuchów z jej strony. Taka agresja mogła naprawdę niektóre osoby zdezorientować.
Oj tam oj tam, ostatecznie nie byli aż tak źli, żeby pogrążyć biedną panią Hampson do granic możliwości. Chociaż nie, właściwie to byli, ale stawiam na to, że woleli zostawić jej posadkę, żeby móc pojawić się na kolejnych lekcjach. Już widział wróżbiarstwo. Miało duże szanse na awansowanie w liście "przedmioty, na które czekamy najbardziej", ze względu na te wszystkie szklane kule, fusy, omeny i takie tam. Wręcz idealna okazja do postraszenia innych uczniów, a w szczególności samej nauczycielki. Delroy byłby świetną wróżką, mówię wam! Założyłby mnóstwo jedwabnych szali i delikatnych chust, poobwieszałby się wymyślnymi kolczykami, paciorkami, łańcuszkami i inną biżuterią, a do tego zapaliłby kadzidełka i byłaby atmosfera, a potem przepowiadałby przyszłość i wróżył nauczycielce. Trzeba będzie tak zrobić. Może po prostu pojawi się w przebraniu przed jej przyjściem? A nuż będzie tak zafascynowana jego sposopem postrzegania świata, że pozwoli mu poprowadzić lekcję? - Zapamiętam i następnym razem na pewno się do ciebie zwrócę - poprawił się, skłaniając lekko głowę. - Oczywiście, właściwa osoba na właściwym miejscu. Mam nadzieję, że pani profesor w to nie wątpi. Swoją drogą, jeśli usłyszałby zdanie, które Hampson sobie pomyślała, na pewno bardzo by się rozzłościł, a wtedy niewinne żarciki nabrałyby trochę więcej grozy. Nie żeby od razu prześladowanie, ale... Uczniowie starszych klas nie trudzili sobie strun głosowych wypowiadaniem odpowiedzi na tak proste pytanie. Chyba każdy wiedział, czym jest numerologia, a nawet jeśli nie, zawsze mógł pomyśleć logicznie i wymyśliłby, iż jest to nauka o liczbach i ich znaczeniu, bardzo szeroko pojętym. Dlatego właśnie Betty miała szczęście. Względnie, bo oczywiście ich malutkie występki także nie pomagały w prowadzeniu lekcji. Wracając do magicznych ptaszków... cud, że Specter powstrzymał się przed rechotem. - Mój Merlinie, pani profesor! Czyżbym dostrzegł liczbę szatana, jawiącą się na pani czole?! Atrament z pewnością mówi prawdę! - powiedział głośno, utrzymując napięcie i przerażenie w swoim głosie, choć bardzo chętnie wybuchnąłby śmiechem w jej twarz, albo przynajmniej wyszczerzył się perfidnie. Jej reakcja na atrament była cu-do-wna. - Oj tam oj tam - mruknął ochryple, komentując polecenie profesorki. - Niby za co? Za przepowiednię z atramentem? Oczywiście to nie wróżbiarstwo, ale... No nie wierze, to niesprawiedliwe! - oburzył się, świetnie udając, że nie wie, co Hampson ma na myśli. O jeeej, ta mała Gryfonka okazała się świetna! Najpierw niestworzone historie o magicznych ptaszkach, a potem ta niezawodna metoda nauki! - Och tak, słyszałem ostatnio historię o pewnym nauczycielu, który nie potrafił uporać się z uczniami, ale w sumie nie mam pojęcia dlaczego, wszyscy upierali się, że podsłuchiwali innych uczących się, dlatego znali wszystkie definicje! - rzucił niczym Krukon, unosząc palec do góry. Co naturalnie oznaczało, iż wygłasza ciekawostkę. No ta lekcja była coraz lepsza, daję słowo, przednia zabawa. Najmłodsza osóbka w klasie zmierzyła Chiarę tak potwornie strasznym spojrzeniem, że Saturn poczuł ciarki na plecach! Oczywiście żartuję, żadnych ciarek nie było, chyba że istnieją takie z rozbawienia, ale w to raczej wątpię. A potem jeszcze ten tekst, który trochę go wkurzył. - Osz ty żmijo! - syknął do niej, mrużąc oczy. - Pilnuj języka, młoda damo, bo przysporzysz sobie kłopotów - pogroził jej palcem, unosząc spokojnie swoją różdżkę, aby mała nie odwaliła jakichś cyrków. Nie miał ochoty patrzeć na Chiarę z efektami udanego, lub nie, zaklęcia. - I kto tu zasługuje na zostanie po lekcji - mruknął do Ślizgonki, uśmiechając się kpiąco. Może i wybuch Endret był przejawem odwagi, ale sam uważał, że było to także naiwne. Umiejętności pierwszorocznej, nawet jeśli tak oczytanej w podręcznikach, nie mogły równać się z siódmoklasistami. Pomijając fakt, że Delroy powinien uczyć się rok wyżej.
Haru przywitała się ze mną i pożyczyła mi swoje przybory. Chwilę potem dostałam kartkę od Rhei. Odpisałam: "Szczerze mówiąc to sama nie wiem. Nie kontynuuję Numerologii na owutemach bo jej nienawidzę ale przechodziłam obok i pomyślałam, że może uda mi się zdobyć parę punktów dla Slytherinu a bardzo by się przydały. Gdy wysłałam wiadomość dopiero dotarło do mnie co dzieje się w klasie. Rozległ się jakiś trzask. Rozejrzałam się szukając źródła dźwięku. Ach, to tylko ta mała Daisy rozlała atrament. Ale jej wymówka mnie kompletnie rozwaliła. Magiczne ptaki! -Hahahahahhahahhaaha.....-wybuchłam gromkim śmiechem gdy Czarka skrytykowała małą Gryfonkę. W sumie... nauczycielka wyglądała mi na tak głupią, więc nie zdziwiłabym się że uwierzy w te ptaki. Ale co to? Saturn posłał ku nauczycielce kropelki rozlanego atramentu. Zachichotałam gdy nauczycielka zaczęła się energicznie otrząsać jakby zaatakowały ją co najmniej te ptaki o których gadała Daisy. Posłałam uśmiech ku Czarce i uniesione kciuki Delroy'owi. Jeszcze bardziej się uśmiechnęłam gdy Chiara skomentowała całą sytuację równocześnie poniżając nauczycielkę. Hampson zupełnie nie umiała sobie z tym poradzić. Usiadła na biurku i spoglądała na nas przestraszonym spojrzeniem. Jak dyrektor mógł być tak głupi by ją przyjąć? Przecież kompletnie się do tego nie nadawała. Zaśmiałam się szyderczo gdy profesorka postanowiła zbagatelizować sprawę i ciągnąć lekcję. Jedyne co to kazała pozostałej dwójce Ślizgonów zostać po lekcjach. Ja tam na jej miejscu, z jej charakterem i nerwami bałabym się zostać z Saturnem w jednym pomieszczeniu prawie sam na sam, ale to już jej decyzja. Betty w końcu uzyskała odpowiedź na pytanie zadane już chyba z dziesięć minut temu. I odpowiedziała oczywiście jakaś mała Puchonka. No jasne, to było do przywidzenia...Ale wkurzyłam się nieźle jak ta mała, Endret chyba, najechała na Czarkę w obronie pani profesor. Jak ona śmiała naskakiwać starszym? Phi. -Czy ty, dzieciaku, myślisz, że jesteś zdolna do pokonania starszych od siebie o sześć lat? Tylko się ośmieszasz z tym patykiem.Czy ty w ogóle wiesz jak się go używa? - syknęłam na całą klasę patrząc w stronę tej smarkuli po czym uśmiechnęłam się kpiąco gdy mała dostała burę również od Spectera. Swoją drogą, nie znam go ale wydaje się być równym gościem. Mogłam jednak usiąść razem z resztą Ślizgonów. Usiadłam wygodnie na krześle, bo ze złości nawet nie zdałam sobie sprawy z tego że stanęłam, i spojrzałam na nauczycielkę. Nie zareagowała na wybuch młodej, mój ani Delroya ani słowem. Siedziała sobie na tym swoim biureczku, patrzyła na nas tym swoim przerażonym spojrzeniem i nic. Kompletnie nic. Pewnie się nas bała. I dobrze! Kompletnie nie nadawała się na nauczycielkę. Spojrzałam jeszcze raz w stronę Delroya i Chiary i uśmiechnęłam się do nich po czym mrugnęłam do Saturna. Ta lekcja zapowiadała się naprawdę ciekawie. Już nie mogłam się doczekać tego co jeszcze wymyśli chłopak.