Korytarz nie różni się wizualnie od tych na pozostałych piętrach. Z wysokich okiennic widać linię drzew Zakazanego Lasu. Niskie parapety są świetnym zamiennikiem zazwyczaj zimnych i niewygodnych ławek. W czasie zajęć lekcyjnych panuje tu gwar...bowiem obrazy wiszące na ścianach lubią debatować sobie na temat prawnego zlikwidowania obecności Irytka w zamku.
UWAGA! W tej lokacji na okres październik/listopad musisz rzucić kostką kiedy tu jesteś, ze względu na wykonane tu zadanie na kółka przez Felinusa Faolána Lowella.
Rzuć kostką k6, by przekonać się, co się wydarzy!:
1 — przechodzisz spokojnie przez korytarz, kiedy to, nagle i bez konkretnej zapowiedzi, przed Twoją twarzą wyskakuje szkieletor, który poczyna się ruszać. Może nie stanowi żadnego niebezpieczeństwa, ale mogłeś przestraszyć się takiego incydentu. Po krótszej chwili ten powraca na swoje miejsce.
2 — nic się nie dzieje… jest trochę za cicho. Pomarańczowy kolor zdaje się jednak wpływać na Twój nastrój i masz poniekąd ochotę na to, by coś zrobić, w związku z czym emanujesz pozytywną energią. Może ją wykorzystasz do czegoś praktycznego? Nawet jeżeli byłeś wcześniej zmęczony, to masz teraz ochotę coś zrobić.
3 — uwaga! Ktoś krzyczy z końca korytarza, kiedy to Irytek zmierza w stronę szkieletora, mając zamiar go uszkodzić. Poltergeist śmieje się, rzuca nieprzyjemnymi obelgami, a do tego jeszcze, gdy Cię zauważa, postanawia zrobić Ci psikusa! Rzuć kostką k6. Parzysta — udaje Ci się uniknąć łajnobomby, którą jakimś cudem duch pozyskał. Pozostaje jedynie kwestia posprzątania bałaganu, aby przypadkiem zapach się nie rozniósł po całym korytarzu. Nieparzysta — Twój refleks nie jest perfekcyjny albo po prostu masz ogromne nieszczęście, bo dostajesz wprost na klatkę piersiową łajnobombą. Irytek śmieje się w najlepsze i nie daje Ci spokoju. Może zwykłe Chłoszczyść wystarczy w tym przypadku?
4 — korytarz nie kryje dla Ciebie niczego ciekawego. Nawet jeżeli próbujesz dowiedzieć się o sekretach i potencjalnych niespodziankach, to jednak nie jest Twój dzień. Nic ciekawego Cię nie spotyka, jak również żadne efekty z tego miejsca nie obowiązują Twojej obecności.
5 — błyskotka? A co to? Może pozostałość po jakimś uczniu, ale jednak! Znajdujesz rzuconego w kąt, biednego, popłakanego i poniszczonego trochę pluszowego Dementora. Może nie jest w najlepszym stanie, co nie zmienia faktu, że kiedy do niego podchodzisz, ten od razu zaczyna Cię przytulać i nie daje Ci spokoju, latając tuż obok Twojej głowy - trochę chwiejnie, ale ostatecznie stabilnie. Gratulacje… masz nowego przyjaciela?
6 — na tacy znajdujesz cukierka, którego ktoś musiał pozostawić. Kiedy jednak próbujesz po niego sięgnąć, ręka szkieletora zatrzaskuje się na Twoim nadgarstku w delikatny sposób i nie pozwala puścić przez okres dwóch postów, niezależnie od użytych zaklęć. Dopiero po określonym czasie dłoń dekoracji zmniejsza siłę, otwierając palce i powraca do swojej pierwotnej pozycji.
Chyba nikt nie lubił być niesłusznie osądzony, a w tym wypadku właśnie Boyd został tak potraktowany. Sama nieźle by się wkurzyła, gdyby ktoś tak na nią naskoczył, więc pokornie przyznała się do błędu, wyjaśniając tym samym powody swojego zachowania. - Dobrze wie, że zjebała. Uwierz mi. - powiedziała cicho, po czym westchnęła przypominając sobie ich rozmowę na wizzie. To nie była łatwa sytuacja, a im więcej osób o niej wiedziało, tym robiła się jeszcze bardziej zagmatwana. Gdyby ta dwójka, których dotyczyła ta sprawa, usiadła i porozmawiała, na pewno byłoby prościej. A tak? Zbyt wiele osób przejmowało się tą ciążą i wydawało się normalne, że wszyscy byli zdenerwowani i działali w emocjach, nawet jeśli chcieli dla Olivii jak najlepiej. Zaśmiała się krótko na słowa chłopaka, bo przecież nigdy nie była strachliwa, nawet jeśli w tej chwili Boyd miałby zacząć na nią wrzeszczeć, z pewnością trzymałaby stronę przyjaciółki do końca. Co do Maxa, tak samo sądziła, że agresja cokolwiek załatwi, ale postanowiła zażartować, próbując rozładować nieco atmosferę. - Eh, masz rację. Po prostu wkurzyło mnie to, że sytuacja sama w sobie nie jest prosta, a Ty jeszcze na nią nawrzeszczałeś i w dodatku ona nie chce, no wiesz... zażyć eliksiru. - ostatnie słowa wypowiedziała nieco ciszej, wcześniej rozglądając się wokół, czy aby ktoś nie przechodzi korytarzem. - Sama nie wiem co zrobiłabym na jej miejscu, ale jedno wiem na pewno i do tego będę ją przekonywać - nie może sobie zniszczyć życia przez jeden błąd. - dodała po kilku sekundach ciszy, opierając dłonie z tyłu za plecami, na parapecie.
Z każdym kolejnym słowem w rozmowie niespodziewanie wyjęty przez Gryfonkę topór wojenny został zakopywany, a atmosfera, choć nadal mało przyjemna - w końcu dotycząca poważnego problemu - robiła się coraz mniej napięta. Pokiwał tylko głową w milczeniu na potwierdzenie Odki, że Olivia zdaje sobie sprawę z tego, w jakie gówno się wpakowała, dając się zapłodnić Solbergowi, a w myślach jednocześnie ubolewał, że samym żalem za grzechy nie można ich wymazać, że nie mogą zrobić już nic, co cofnęłoby straszne skutki niefrasobliwości tej dwójki. Gdyby tylko miał zmieniacz czasu...! (Cofnąłby się wtedy najchętniej o siedemnaście lat i powstrzymał starych Maksiofelka od miłosnych igraszek, wtedy miałby stuprocentową pewność, że cały ten obecny dramat na pewno się nie rozegra). Cóż, namiastką tego urządzenia, umożliwiającą niejako powrót do czasów, w których nikt nie pasożytował w macicy jego siostry, był właśnie ów eliksir, w jego mniemaniu będący ogromnym błogosławieństwem współczesnych czasów, a według niektórych fanatyków i, najwyraźniej, też Oli - narzędziem mordu. Zawahał się chwilę, słysząc stanowisko Odki w tej kwestii i ostatecznie stwierdził, że dziewczyna naprawdę może być jego ostatnią nadzieją. - Dobrze, że chociaż ty mówisz z sensem, bo jak słucham, co wygaduje Oliwka, to mam wrażenie, że te hormony już popierdoliły jej w głowie. I że jak ją naciskam, to ona odmawia na przekór, bo się wkurwia, że ja się wkurwiam, i jeszcze tak uparcie broni Solberga, jak tylko coś o nim wspomnę to się spina... Myślę, że jeśli ma kogokolwiek posłuchać, to ciebie. Dlatego nie możesz odpuścić - przyznał, choć tak naprawdę chciał powiedzieć: nie umiem z nią rozmawiać, musisz mi pomóc.
Rzeczywiście rozmowa miała już troszkę spokojniejszy ton, kiedy nikt do nikogo nie wyjeżdżał z pretensjami, tak jak Ode zrobiła to "pełna klasy" na samym początku. Wszyscy wiedzieli, że emocje nie pomagają w konwersacji, a i tak wszyscy rozwiązujemy sprawy pod ich dużym wpływem, zupełnie ignorując tę złotą radę. Sprawa, która jej nie dotyczyła i de facto nie miała zbyt wiele w niej do powiedzenia, mimo wszystko wydawała jej się warta poruszenia, nawet jeśli jej interwencja niewiele by zmieniła. Pewnie jak tylko Liv dowie się, że gadała o tym z Boydem to się jej dostanie, ale nie dbała o to. Taką czuła potrzebę i koniec. - Nie wiem jak wyglądają wasze poważne rozmowy, ale mogę sobie wyobrazić jak broni Maxa. A jeśli chodzi o tę drugą kwestie... - przerwała na moment, przygryzając dolną wargę, przez chwilę nad czymś zawzięcie myśląc. - Będę z nią jeszcze rozmawiać. Spróbuję przemówić jej do rozsądku. Ona chyba nie zdaje sobie do końca sprawy z tego, jak wiele się zmieni kiedy... pojawi się dziecko. - dokończyła, wzdychając i przypominając sobie jak świat jej rodziców zmienił się kiedy dwa lata temu przyszedł na świat jej najmłodszy brat, po tak długiej przerwie odkąd ponad czternaście lat wcześniej pojawiła się ona. A co dopiero Olivia, która się uczy - Merlinie, sama jest jeszcze dzieckiem! To z pewnością byłby dla niej istny szok.
Nie zamierzał chwalić się siostrze, że ucina sobie za jej plecami takie pogawędki z jej przyjaciółką, bo wiedział że pewnie zaraz zostałby oskarżony o jakieś zmowy i spiski; a przecież to wszystko wynikało tylko i wyłącznie z troski o jej dobro. Milcząco zaaprobował obietnicę Odey, która deklarowała że postara się przemówić upartej oślicy do rozsądku i rzucił okiem na zegarek, żeby sprawdzić ile ma czasu na dotarcie na następne zajęcia. Niewiele. - Co jak co, ale to akurat powinna doskonale wiedzieć - mruknął na wzmiankę o nieświadomości Oli - przecież mieli w domu jedno wielkie przedszkole, więc logicznym wydawałoby się, że dziewczyna zdaje sobie sprawę, jakie to męczące i ile pracy wymaga; a może przeciwnie, przez to doświadczenie uważała się za ekspertkę, która bez problemu podoła takiemu wyzwaniu? Nie wiedział, co nią kierowało, ale szczerze liczył na to, że jednak szybko się opamięta - z pomocą Odki szanse na to zdecydowanie wzrastały. Przerwa dobiegała końca, więc nie mieli już zbyt wiele czasu na rozmowy; zagadnął jeszcze dziewczynę, do której klasy teraz idzie, a gdy okazało się że na to samo piętro, to ruszyli razem korytarzem, po drodze zmieniając już temat na jakiś lżejszy i niezwiązany z rozmnażaniem. Miła odmiana!
/ztx2
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Musiał zrekompensować utracone punkty dla domu. Nie bez powodu przyszykował sobie kolejną listę zadań, do której to postanowił się własnoręcznie odwołać. Kółko Laboratorium Medycznego było skreślone, gdy patrzył pod kopułę własnej czaszki, Stowarzyszenie Miłośników Przyrody także - przecież zanosił jaja popiełka, w związku z czym miał w miarę czyste ręce. Ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust, kiedy to postanowił zająć się ostatnim kółkiem i tym samym przyczynić do uratowania jakoś swojej opinii, która i tak była już zmieszana z błotem. Dosłownie. Pogoda za oknem nie była przyjemna, w związku z czym ostatecznie mógł na nią narzekać, ale... lubił deszcz. Nawet jeżeli zimno nie należało do jego wiecznych sojuszników, a prędzej do wiecznych wrogów, to dziwnego rodzaju uczucie zapełniało jego duszę, gdy to po prostu patrzył na walczące ze sobą kropelki deszczu, które leniwie przesuwały się po zewnętrznej stronie okien. Kiedyś, jako dziecko, wiele razy zakładał się o to, która z nich pojawi się na mecie jako pierwsza. Niestety - wygrana była zawsze obarczona zniknięciem w otchłań zapomnienia, kiedy to ślad staje się jednością z pozostałymi, którym udało się wygrać znacznie wcześniej. Kiedyś to i jego spotka - kiedyś zniknie i wszyscy o nim zapomną, a jedyne, co będzie go prześladować, to posiadane nazwisko. W sumie, wizja całkiem bliska, zważywszy uwagę na jego zdolność do wpakowywania się w liczne tarapaty oraz problemy, z których zawsze starał się wychodzić obronną ręką. Nie bez powodu postanowił z łatwością kilkuletniego dziecka podejść do naprawiania własnych błędów i próby odzyskania czegokolwiek, co mogłoby przyczynić się do odratowania utraconych punktów. Korytarz, którym szedł, był nieprzyozdobiony, no ba, nawet trochę ponury. Dopiero, gdy użył odpowiedniego zaklęcia, na ścianie pojawiły się delikatne smugi pomarańczowego koloru; lampy przyozdobił przyniesionymi dekoracjami, które przypominały pajęczyny, a pożyczonego z sali Magii Leczniczej szkieleta postanowił umieścić tuż nieopodal pochodni, którą zamienił po prostu w dynię z wyłupiastymi, niezbyt ciekawie patrzącymi oczami. Dywan, delikatnie brązowo-dyniowego koloru, zdawał się być jedną z cech charakterystycznych, a pan kościotrup, który posiadał właściwości magiczne, kompletnie oddał się na odpoczynek, jakoby próbując tym samym zapomnieć o przeżytych lekcjach w sali. Felinus niespecjalnie mu się dziwił; grzebanie w jego ciele nie musiało być przyjemne, a do tego dochodziło zapewne do dość częstych uszkodzeń podczas nauki uzdrawiania. Na tacy obok ułożył jednego cukierka, spoglądając na Irytka, który postanowił do niego wpaść i go zawitać. —Żółty, puchoński, uprawiający orgie w dormitorium, gołąbeczku! Jak tam randka z wężykiem sam na sam w sali od OPCM? — unosząc się w powietrzu, nie mógł powstrzymać się od mimowolnego śmiechu, który opuścił jego struny głosowe, kiedy to zmienił pozycję i począł patrzeć na szkieletora, na którego miał pewnego rodzaju pomysł, aczkolwiek Felinus postanowił wysłuchać to, co ma do powiedzenia. Oczywiście zero przeprosin, oczywiście nic, co by go interesowało. —Podobno tak zabalowaliście, że skończyliście na podłodze! Boki zrywać! Co to, umiaru nie macie? — okazując współczucie, po chwili na jego twarzy pojawiła się czysta, poltergeistowska złośliwość, z której nie miał jak zrezygnować. — Oj, a wiesz, jakie to urocze było, kiedy trzymałeś go za rączkę i o mało co nie posrałeś się ze strachu, pedale? Ach, zapomniałem, to u was normalne przecież. Puchoni. — wzruszywszy się, pokazał język w jego stronę i już chciał coś przekombinować, gdy Lowell zwyczajnie dotknął naszyjnika, który znajdował się na jego piersi i tym samym wydobył z przedmiotu pozytywną energię, która odstraszyła Irytka do tego stopnia, że ten zaczął przeklinać pod nosem i przed nim uciekać, jakby rzeczywiście zobaczył ducha. Mimowolny uśmiech i podniesienie kącików ust do góry pojawiło się na twarzy Puchona; na coś się to wreszcie przydało, kiedy zakończył przyozdabianie miejsca i tym samym zakończył na dzisiaj swoja robotę, odpracowując wiele rzeczy. Za wiele.
[zt]
Rzuć kostką k6, by przekonać się, co się wydarzy!:
1 — przechodzisz spokojnie przez korytarz, kiedy to, nagle i bez konkretnej zapowiedzi, przed Twoją twarzą wyskakuje szkieletor, który poczyna się ruszać. Może nie stanowi żadnego niebezpieczeństwa, ale mogłeś przestraszyć się takiego incydentu. Po krótszej chwili ten powraca na swoje miejsce.
2 — nic się nie dzieje… jest trochę za cicho. Pomarańczowy kolor zdaje się jednak wpływać na Twój nastrój i masz poniekąd ochotę na to, by coś zrobić, w związku z czym emanujesz pozytywną energią. Może ją wykorzystasz do czegoś praktycznego? Nawet jeżeli byłeś wcześniej zmęczony, to masz teraz ochotę coś zrobić.
3 — uwaga! Ktoś krzyczy z końca korytarza, kiedy to Irytek zmierza w stronę szkieletora, mając zamiar go uszkodzić. Poltergeist śmieje się, rzuca nieprzyjemnymi obelgami, a do tego jeszcze, gdy Cię zauważa, postanawia zrobić Ci psikusa! Rzuć kostką k6. Parzysta — udaje Ci się uniknąć łajnobomby, którą jakimś cudem duch pozyskał. Pozostaje jedynie kwestia posprzątania bałaganu, aby przypadkiem zapach się nie rozniósł po całym korytarzu. Nieparzysta — Twój refleks nie jest perfekcyjny albo po prostu masz ogromne nieszczęście, bo dostajesz wprost na klatkę piersiową łajnobombą. Irytek śmieje się w najlepsze i nie daje Ci spokoju. Może zwykłe Chłoszczyść wystarczy w tym przypadku?
4 — korytarz nie kryje dla Ciebie niczego ciekawego. Nawet jeżeli próbujesz dowiedzieć się o sekretach i potencjalnych niespodziankach, to jednak nie jest Twój dzień. Nic ciekawego Cię nie spotyka, jak również żadne efekty z tego miejsca nie obowiązują Twojej obecności.
5 — błyskotka? A co to? Może pozostałość po jakimś uczniu, ale jednak! Znajdujesz rzuconego w kąt, biednego, popłakanego i poniszczonego trochę pluszowego Dementora. Może nie jest w najlepszym stanie, co nie zmienia faktu, że kiedy do niego podchodzisz, ten od razu zaczyna Cię przytulać i nie daje Ci spokoju, latając tuż obok Twojej głowy - trochę chwiejnie, ale ostatecznie stabilnie. Gratulacje… masz nowego przyjaciela?
6 — na tacy znajdujesz cukierka, którego ktoś musiał pozostawić. Kiedy jednak próbujesz po niego sięgnąć, ręka szkieletora zatrzaskuje się na Twoim nadgarstku w delikatny sposób i nie pozwala puścić przez okres dwóch postów, niezależnie od użytych zaklęć. Dopiero po określonym czasie dłoń dekoracji zmniejsza siłę, otwierając palce i powraca do swojej pierwotnej pozycji.
Prudence Nordman
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 170
C. szczególne : Blizny, różnej długości, głębokości i szerokości, głównie na plecach i nogach, choć zdarzają się też na ramionach; dołeczki w policzkach
Niuchacze były chyba wszędzie, co stanowiło najprawdziwszą plagę, z którą doprawdy ciężko było sobie poradzić, niezależnie od tego, ile czarodziejów się zaangażowało w pozbycie się ich z tego miejsca; złapanie ich jak najwięcej. I choć to wszystko brzmiało jak coś zwyczajnie niemożliwego; w końcu, one były wszędzie, widząc, jak wszyscy się zaangażowali, to wydawało się być mniej niepoważne; jakby było więcej szans na realizację celu. Na szukanie psotników miała ze mną iść Orla i chociaż wyszłyśmy razem z Pokoju Wspólnego, zniknęła mi tak szybko, jak zbiegłam po schodach, czego nie zdołałam nawet zauważyć na początku przez skupienie na złapaniu magicznego zwierzęcia. Chochliki w ogóle nie pomagały; przez zrzucenie tych zbroi nie dość, że na moment straciłam cel swojej pogoni z oczu, to jeszcze rozbolała mnie głowa; ten hałas naprawdę był nie do zniesienia. Teraz tylko marzyłam o powrocie do ciepłego dormitorium, gorącej herbacie i najlepiej położeniu się z książką, ale marzenia zawsze można odłożyć w czasie; ważniejszy w tym momencie był obowiązek, za którym pogoń była doprawdy męcząca. Jeszcze fakt, że wbiegając na korytarz, usłyszałam krzyk, a po chwili tylko widziałam szkieletora i Irytka; miałam nadzieję, że przecież zostawi mnie w spokoju, ale na co można liczyć w jego przypadku? Jeszcze ta łajnobomba, którą oberwałam w klatkę piersiową; jego śmiech nie dawał mi spokoju, a głowa pękała mi jeszcze bardziej. Szkoda, że nie miałam nawet jak się go pozbyć; przynajmniej zachowałam wewnętrzny spokój, zbyt skupiona na swoim dotychczasowym zadaniu.
Kostki: 3 Litera: H -> ranny niuchacz Niuchacze po efekcie: 3 Korytarz: 6 -> uwięziona na 2 posty
Akcja - reakcja. Są niuchacze, trzeba je złapać. A kto miał lepszy zmysł łowiecki od Prudence? Oczywiście nie chodziło o to, by na te urocze kreciki polować, a zwyczajnie by uchwycić je, zamknąć w klatce i oddać opiekunowi, który wypuści je w miejscu z dala od chochlików i potencjalnych szkód przez nich wyrządzonych. Bo, co jak co, ale te latające bestie, były najgorsze w swoim rodzaju. Wprowadzały chaos gdzie tylko się znalazły, nie biorąc pod uwagę, jak często ich rozgardiasz kończył się rannymi uczniami, albo właśnie futrzatymi krecikami które - niestety, ochronić się same nie potrafiły.
Faktycznie, na początku trzymały się razem, ale zbiegając ze schodów, dostrzegła jak na tablicy ogłoszeń jej plakat ogłaszający od "Darłoryjów", odlepił się z jednej strony i smutno zwisał. Pobiegła go naprawić i nawet nie spostrzegła, że Prue nie zauważyła Orkowego odłączenia się do grupy. Gdy w końcu do niej dołączyła, ta umazana była już łąjnobombą, a wszędzie unosiły się chochliki, które fruwały nad wywróconą zbroją. Te małe kutaski naprawdę lubiły rozpierdol. - Wszystko w porządku? - Krzyknęła z pewnej odległości, by upewnić się, że przyjaciółka ma się cała. Krzywiła się okrutnie, co było widać nawet z drugiego końca korytarza, więc Orla postanowiła się upewnić, że nic poważnego się nie wydarzyło pod jej nieobecność. Rozejrzała się po ścianach, aż tu nagle - co to, nowa ozdoba? Coś, co wyglądała jak kościotrupia dłoń, stała na czarnym podeście. Nieroztropnie, niewiele myślac, wsunęła pod nią nadgarstek i trach. Kościste palce zacisnęły się na jej skórze tak gwałtownie, że aż pisnęła. Szarpała się i szarpała, ale nic nie pomagało. - Prusia, chyba mamy problem - zawołała, oceniając swoją sytuację. Była w potrzasku, a chochliki chyba ją zauważyły.
C. szczególne : Blizny, różnej długości, głębokości i szerokości, głównie na plecach i nogach, choć zdarzają się też na ramionach; dołeczki w policzkach
Dobrze było usłyszeć znajomy głos za sobą, szczególnie w tej sytuacji, dość stresowej, choć użycie słowa śmierdzącej nie byłoby tutaj błędem. Zapach tak bardzo wbijał się w moje nozdrza, że aż żałowałam, że nie miałam jakiegoś kataru. Do tego głowa zaczęła boleć jeszcze mocniej przez jego intensywność, ale nie mogłam odpuścić, nie w chwili, gdzie już prawie miałam szkodniki przed sobą. - Jest okej! Prawie je mam! - za moment usunęłabym z siebie tę wstrętną maź, przecież nawet nie miałam różdżki tak daleko, jednak w tej pogoni nie mogłam się poddać łatwo, jeszcze z tym duchem nad głową; może i znajdzie sobie inną ofiarę? W momencie, kiedy już postawiłam nogę na jednym z hełmów, uniemożliwiając mu dalsze przemieszczanie się, usłyszałam przyjaciółkę i, korzystając z tego, że w sumie stałam w miejscu, odwróciłam się w jej stronę. Uwięziona w miejscu? Cholera, było źle. Mimo wszystko, priorytety - wyciągnęłam gryzonia spod hełmu, schowałam do klatki, rzuciłam chłoczyść na siebie i przebiegłam niewielką odległość, dzielącą mnie od Orki. Zdyszałam się trochę; przebiegnięcie takiej odległości było doprawdy męczące, a jeszcze fakt, że prawie w ogóle się nie zatrzymałam do momentu, w którym złapałam jednego ze szkodników... - Co ty w ogóle zrobiłaś? - zapytałam całkiem poważnie, marszcząc trochę brwi i rozglądając się jeszcze za potencjalnym zagrożeniem. Chochliki; rzuciłam na nie kilka drętwot i dopiero wtedy przyjrzałam się temu, co wydarzyło się Williams. - Wiesz, ciekawość to pierwszy stopień do piekła - i to wcale nie tak, że sama nie słyszałam tego tekstu tak wiele razy, że nie potrafiłam zliczyć; musiałam w końcu wykorzystać sytuację i użyć tego przeciwko komuś tak, jak używano tego przeciwko mnie. Po krótkim śmiechu zdecydowałam się spróbować jej pomóc przez odrywanie kościstych palców od podestu, ale... nic nie działało. I zmarszczyłam brwi bardziej. - Myślisz, że zaklęcia coś dadzą?
Nie patrzyła gdzie idzie. Po prostu szła przed siebie, być może podświadomie chcąc z powrotem znaleźć się w bibliotece. Sęk w tym, że minęła piąte piętro i weszła jeszcze wyżej. Dopiero zadyszka i kłucie w płucach sprowokowało ją do zajęcia miejsca na obszernym parapecie przy niskim acz wysokim oknie. Postawiła tam niesione książki i usiadła z podkulonymi pod brodę kolanami. Miała wyraźnie spięte ramiona, a na twarzy wymalowane wyraźne oszołomienie. Na policzkach nie zgasł jeszcze rumieniec choć teraz był wywołany wysiłkiem fizycznym przy osłabieniu organizmu. Miała tak sucho w ustach lecz nie była w stanie myśleć o niczym innym tylko o burzliwym spotkaniu z Daemonem. Coś tu nie grało. On zachowywał się nienormalnie. Czy celowo ją straszył? Gorszył? Wzdrygnęła się nie mogąc się pozbyć tego okropnego obrazu sprzed oczu. Tknięta myślą, że ślizgon może przechodzić tym korytarzem wyjrzała zza parapetu aby upewnić się, że go nie spotka. Zobaczyła za to innego przedstawiciela Slytherinu, z którym miała iść "kiedyś" na zwykłą kawę, ale do tej pory nie dała znać kiedy by chciała zrealizować to umówienie się. Zsunęła stopy z parapetu i przywoływała do siebie spojrzenie Huntera bowiem w przeciwieństwie do Avrey'ego ten Ślizgon kojarzył się jej z ciepłą herbatą i spalonymi brwiami. - H-hej, Hunt. - miała nadzieję, że zabrzmi wesoło, ale głos wciąż jej drżał zdradzając przy tym zdenerwowanie, którego nie mogła się pozbyć. - Czy... czy mogę powołać się na t-twój dżentelmeński odruch i poprosić o... odprowadzenie za chwilę do lochów? - nie ufała sobie na tyle, aby uwierzyć, że zachowa spokój jeśli natknie się znowu na roznegliżowanego chłopaka w jednoznacznej pozycji z jakąś pustogłową Krukonką. Łatwiej będzie jej przemieścić się do dormitorium mając za towarzystwo kogoś kogo raczej nikt nie zechce zaczepić. Naciągnęła rękawy mundurka aż za kłykcie i wysiliła się na słaby i niezbyt przekonywujący uśmiech. Żałowała, że nie ma w sobie więcej odwagi i siły, aby samej sobie poradzić ze swoim zdenerwowaniem. Potrzebowała wsparcia i o nie właśnie poprosiła.
Ile potrzeba było skrzatów, aby wywalić Huntera z kuchni przed kolacją, kiedy żebrał o "tą nieziemską" sałatkę z białej rzodkwi? Otóż jednego. Dał się wygnać z królestwa tych małych rozumnych istot i nadal głodny, czekając aż przyjdzie pora posiłku, postanowił poszukać Olivii, z którą ostatnio "miał się łapać" jednak słabo im to wychodziło. Mógł oczywiście napisać na wizzie, ale przecież nie byłby sobą, gdyby nie uznał, że sprawdzenie czy przypadkiem nie bierze kąpieli w łazience prefektów to wyśmienity pomysł. Nie to, że chciał kogokolwiek podglądać (bo przecież nie miał pewności kto akurat się tam kąpie!), tylko zwyczajnie łudził się, że może natknąć się na nią by kolejny raz wytknąć, że ma zarąbistego farta, że należy do vipowskiej grupy, która ma tak wypasioną łazienkę. Dlatego właśnie nogi poniosły go na piąte piętro, gdzie na końcu korytarza znajdowało się owe pomieszczenie, które go interesowało. Natomiast w zasięgu jego wzroku, niedługo po tym, jak zszedł z rozwidlenia, pojawiła się dziewczyna, jednak nie była to Callahan. Najpierw jej nie poznał, bo choć sylwetka wydawała mu się znajoma, to blada jak ściana twarz już nie przywodziła na myśl tej Puchonki, z którą ostatnio pił jaśminową herbatę podczas śniadania. - Bonnie? Wszystko dobrze? - zapytał, podchodząc bliżej i odkładając wypchaną od notatek torbę na niski parapet. Spojrzał na nią, widocznie zaniepokojony stanem dziewczyny. - Jasne, że możesz, ale co się stało? Wyglądasz jakbyś przeżyła spotkanie z dementorem. Poczekaj... - urwał nagle i sięgnął za plecy, wyciągając z torby butelkę z woda, którą zdążył zakosić z kuchni, zanim go skrzaty pogoniły. Odkręcił korek i podał Bonnie szklany pojemnik. - Jadłaś coś? - spytał po chwili, lustrując ją wzrokiem, kiedy to przyszło mu do głowy, że z taką lichą budową ciała brunetka wygląda jakby jadła raz na tydzień. Miał nadzieję, że nie była z tych dziewczyn, które całe życie były na diecie. Uważał to bez wątpienia za skrajnie nieodpowiedzialne i głupie.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Skoro zamiast powitania padło pytanie o samopoczucie to niezawodny znak, że na twarzy miała wymalowane milion emocji w których królował… strach? odraza? Nie miała pojęcia co zobaczył na jej twarzy ale pewnym jest, że nie warto udawać, że jest w porządku skoro tak nie było. - Nie jestem pewna czy wszystko jest do końca dobrze. - odparła szczerze próbując bezskutecznie się uśmiechnąć. Z wdzięcznością przyjęła butelkę wody i upiła kilka dużych łyków, a gdy unosiła pojemnik to rękaw szaty zasunął się odsłaniając na nadgarstku ślad po czyimś silnym uścisku. - Spotkałam nieprzyjemnego typa, który nie chciał się ode mnie odczepić. - powiedziała wprost kiedy już wystarczająco zwilżyła usta i gardło. Nie chciała kreować się na wiecznie potrzebującą pomocy cnotkę jednak nie mogła zaprzeczyć, że wsparcie było bezapelacyjnie wskazane bowiem nie miała w sobie ani śladu odwagi. Nie zwracała mu butelki zapamiętując, aby zwrócić mu nową i nietkniętą. - Nie chcę się na niego znów natknąć, a szedł gdzieś w kierunku lochów. - wzdrygnęła się na samą myśl jak go niefortunnie przyłapała na tym, czego nie ośmieliła się nazwać. Nie odpowiedziała czy coś jadła, ale to dało jej też do myślenia, że powinna popracować nad poziomem cukru we krwi. Nerwowym gestem zwinęła kosmyki włosów za ucho świadoma, że z pewnością wygląda cokolwiek nieciekawie. Nabrała powietrza do płuc aby dodać sobie otuchy i zetrzeć z policzków te czerwone plamy rumieńca. Hunter ją odprowadzi, nie musi się już denerwować. Odruchowo rozmasowała nadgarstek. - Nie podejdzie do mnie jeśli zobaczy, że jestem w towarzystwie dlatego chciałabym cię pożyczyć na te trzydzieści minut. Jeśli masz czas. - tutaj uśmiech już jej nawet wyszedł. Wystarczy obecność kogoś przyjaznego, a stopniowo odzyskiwała rezon. Nie chciała być donosicielką jednak wyraz twarzy Daemona przyprawiał ją o zimny dreszcz. Zdecydowanie wolała się na niego nie natknąć, a była tchórzem i nie odważyła się sama zejść na niższe poziomy zamku.
Nie spodziewał się zupełnie zobaczyć takiego widoku na jednym z korytarzy. Kiedy ostatnim razem widział Puchonkę, owszem była nieco zdezorientowana całą tą sytuacją z nieśmiałkiem i modelem smoka, jednak tym razem widział od razu, że coś jej nie tak. Pozbawiona kolorów twarz i niepokój w jej spojrzeniu, który zakrawał już o strach, sprawiały, że chłopak podejrzewał, że mogło stać się coś niedobrego. I zbytnio się nie mylił. - Coo? Ktoś Cię nękał? - spytał dla pewności, bo oczywistym było, że stan w którym się znajdowała w tej chwili był spowodowany zapewne nachalnym zachowaniem "typa". Automatycznie Hunter rozejrzał się wokoło, jakby szukał tego kogoś, choć wątpił, że będzie gdzieś w pobliżu, skoro dziewczyna od niego uciekła i próbowała się uspokoić. Powrócił do niej wzrokiem i po chwili wręczył jej wodę. - Wiesz kto to był? Coś Ci zrobił? - spytał, rzucając okiem po jej ciele, jakby doszukiwał się jakiejś fizycznej przemocy. Gdyby tak właśnie było, gdyby ktoś dopuścił się użycia siły na dziewczynie z pewnością nie odpuściłby tego i coś musiałby zrobić. Zaniepokoiło go to, że nie odpowiedziała mu czy coś jadła, dlatego postanowił drążyć temat. - Bonnie - widział po jej zachowaniu, że unika odpowiedzi, dlatego dodał: - Byłaś w Wielkiej Sali na obiedzie? - nie podobało mu się, kiedy laski próbowały na siłę katować się dietami, bo ubzdurały się, że nie wyglądają dobrze. Tym bardziej, że brunetka, stojąca przed nim była bardzo szczupła i wręcz wskazane było, aby odpowiednio się odżywiała. Naprawdę nie rozumiał dlaczego to robi. Widząc, jak pociera nadgarstek, zmarszczył brwi, pochylając się nieco nad nią, aby go obejrzeć. Dostrzegł kilka jeszcze zaczerwienionych śladów, które wyglądały jakby przed momentem jej ręka była w trzymana w imadle. Jednak to wcześniej przeoczył. Zacisnął zęby i podniósł na nią wzrok. - Boli Cię? - spytał, po dłuższej chwili milczenia. - Chodźmy do skrzydła, albo... do Wielkiej Sali, zaparzę Ci napar z melisy, żebyś się uspokoiła. Znajdziemy jakiś okład na.. tą rękę - dodał, uznając, że ten drugi pomysł może bardziej przypaść jej do gustu niżeli skrzydło. Zignorował jej słowa na temat odprowadzenia do lochów, bo wiedział, że na razie jest zbyt przejęta spotkaniem z tym chłopakiem, aby iść tam, gdzie jest możliwość natknięcia się na niego, nawet jeśli u jej boku miał być Dear.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Skyler miał rację. Rzeczywiście musiała uchodzić za uroczą skoro wzbudzała w chłopakach instynkty opiekuńcze. To było niejako żenujące choć niewątpliwą zaletą tego stanu była możliwość zwrócenia się z prośbą o wsparcie w trudniejszej chwili. Bons potrafiła poprosić o pomoc, a Hunter wydawał się człowiekiem nie dającym sobie w kaszę dmuchać. To dobry sposób, aby odzwyczaić się od zawracania głowy Boydowi. - To dosyć popularny chłopak i teoretycznie nic mi nie zrobił... po prostu... - nie umiała tego nazwać w porządny sposób. Nabrała powietrza do płuc. Ten koleś patrzył na mnie w obrzydliwy sposób. - wzdrygnęła się na samo wspomnienie jak oblizywał usta jakby była smacznym kąskiem po który chciał sobie sięgnąć bez pytania o zgodę. - Nnie, nie byłam. Nie mam apetytu. - odpowiedziała kiedy już została przyparta do muru. Zazwyczaj wykonywała zgrabne uniki albo po prostu wyciągała na pierwszy plan inne tematy rozmowy, a te dotyczące jedzenia odsuwała od siebie jak najdalej. Naciągnęła rękaw na nadgarstek. - Nie, Hunt, nie boli, naprawdę, a Wielka Sala jest teraz przepełniona aż po brzegi. - zorientowała się, że non stop mu odmawiała. To było niemiłe z jej strony. - Może do kuchni? - uśmiechnęła się blado mając nadzieję, że miną wieki zanim natknie się na Daemona. Dopiła resztki wody z butelki i podziękowała za nią. - Ja po prostu nie rozumiem jak można zachowywać się w taki sposób wobec jakichkolwiek dziewczyn i tego, że można tak się upodlić żeby przystać na tak okropne traktowanie. - podniosła wzrok na chłopaka i choć już się nieco uspokoiła przy nim to jednak wciąż była odrobinę wzburzona. - Jak można patrzeć na dziewczynę jak na przedmiot, który chce się posiadać? I rzucać ohydnymi propozycjami do kogoś kogo się nie zna? Nie rozumiem, może jestem głupia, ale nie rozumiem dlaczego kierował się swoimi egoistycznymi zachciankami. - nie oczekiwała pełnej odpowiedzi od Huntera, po prostu wyrzucała z siebie jedno słowo za drugim aby dać upust temu wszystkiemu co się w niej zrodziło podczas tych okropnych trzydziestu minutach sam na sam z Daemonem. Zorientowała się, że zaciska palce na trzymanej butelce. Tak rzadko było widać na jej twarzy złość, a teraz buchała z niej niczym para. Żałowała, że nie było tego po niej widać w chwili rozmowy z tamtym Ślizgonem! - Spotkałam idiotę, Hunter. Wydaje mi się, że dosyć groźnego idiotę, który niestety mnie zauważył. Chyba wolałam nie rzucać się w oczy... - oparła się udami o parapet, gdzie też odstawiła butelkę po wodzie. Im więcej z siebie wyrzucała tym wracała jej równowaga. Jeśli nie przepłoszy tym Huntera to będzie cud.
Dla niego każda dziewczyna, która nie miała zbyt dużej pewności siebie, aby zacząć z nim pogrywać tak jak robiły to Robin, Fredka czy Olivia, każda była urocza i chciał pokazać się z jak najlepszej strony, próbując pomóc w miarę możliwości. Lubił, kiedy wychodził na ratownika z opresji, bo wiedział, że dla płci przeciwnej było to bardzo męskie. I w końcu miał te prawie dwa metry wzrostu, więc żaden łepek mu nie podskoczy. - Co z tego, że popularny, kto... - zaczął jednak kiedy usłyszał co takiego zawinił owy typek, nieco go zatkało. Jakoś nie wyobrażał sobie jak to mogło wyglądać i dlaczego Bonnie uznała, że akurat w ten sposób na nią spoglądał. Może to jakiś zboczeniec? - A może, może Ty mu się zwyczajnie podobasz? Dlaczego od razu twierdzisz, że jest natrętem? - spytał, jeszcze nie widząc jej śladów na nadgarstku, polegając jedynie na opisie zachowania tego chłopaka względem Puchonki. Wiedział, jak niektóre dziewczyny reagowały czasami na zbyt śmiały podryw i nie zawsze wychodziło to facetom na dobre. Ale fakt, że brunetka była taka przestraszona, działał jednak na niekorzyść tego typa. - Dobrze, chodźmy do kuchni. - zarządził, po tym jak nie chciała zejść do Wielkiej Sali, ale szczerze, skreślił kuchnię od razu, bo tez znajdowała się w lochach, a tam podobno poszedł ten idiota. Ale może to i dobrze, może na niego wpadną i Hunter dowie się kim on jest i chociaż będzie mógł mu przywalić za takie traktowanie dziewczyn. Może się czegoś nauczy, alvaro posrany. Słysząc w pewnym momencie potok słów, podniósł wzrok na Bonnie. - Nikt nie powinien być tak traktowany. Ten koleś ma coś z głową... - odezwał się, widząc jak bardzo przejęta tym wszystkim jest dziewczyna. I nie dziwił się, bo przecież ten kretyn ją tak nastraszył i w dodatku ją szarpał. Ugh, jakby on go dorwał, to by już nie zbliżył się do żadnej laski nawet na metr. Po prostu słuchał tego co chce z siebie wyrzucić dziewczyna, bo sądził, że będzie jej lepiej, jeśli się tego pozbędzie i ona chyba też tak uważała. - Spokojnie, nie warto psuć sobie nerwy, przez takiego kretyna. Uważam, że trzeba to gdzieś zgłosić, bo był agresywny i może spróbować nagabywać Cie jeszcze kiedyś - powiedział niezwykle poważnie, proponując jedno z wyjść które miała. Swoją drogą on też będzie działać i spróbuje na swój sposób dowiedzieć się kto taki chodzi po zamku, tak zaczepiając dziewczyny. Pustą butelkę, którą odłożyła, chwycił i wsadził z powrotem do torby po czym spojrzał na Puchonkę. - Chodźmy do tej kuchni. Wypijesz melisę, będzie Ci lepiej. A skrzaty podadzą nam coś do jedzenia. - zwrócił się do niej, po czym zarzucił pasek torby na ramię, czekając na jej reakcję. Była chyba jeszcze trochę rozemocjonowana, jednak naprawdę miała prawo.
//zt x2 (przenosiny do lochów)
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Powrót do szkolnej rzeczywistości nie był ani przyjemny, ani prawidłowy - w miejscu odpoczynku mógłby spędzić resztę swojego życia, aczkolwiek porzucenie tego wszystkiego nie wydawało się być wcale takie możliwe. Z bólem serca zatem pojawił się w murach zamku, nieco bardziej opalony, ale również - z większą ilością ubrań nałożonych na siebie, jako że nie trawił pogody w Wielkiej Brytanii. I to naprawdę nie trawił, bo był przyzwyczajony do tych prawie trzydziestu stopni, w których mógłby pozostać na dłuższą chwilę. Ubrany był zatem w bluzę co prawda nową, acz stanowiącą powrót do przeszłości w postaci tego, że wiązał z nią pewien sentyment. Prezent urodzinowy ze strony partnera pozostawał tak mocno trafiony, że nie zamierzał dopuścić do jego zniszczenia bądź zgubienia; znajdujący się z tyłu haft tańczącego Derwisza nawiązywał do szwalni, natomiast poruszające się z przodu stworzenia - kojot i wilk - wędrowały, od czasu do czasu siebie nawzajem zaczepiając. I nawet tego dobrego humoru nie potrafiło zepsuć tłumaczenie się z nieobecności w piątek, na co powstrzymywał lekki śmiech. No co mógł zrobić, że był cały w skowronkach i naprawdę nie potrafił myśleć o niczym innym, gdy przechadzał się następnie poprzez korytarze, prowadząc lekcje. Był jeszcze bardziej rozpromieniony, choć w zdrowym tego słowa znaczeniu, nie mogąc doczekać się zakończenia dnia pracy i udania się w stronę domu. Wypijał zatem na szybko herbatę, chwytając tym samym za paczkę żelków znajdującą się w torbie, gdy nagle zauważył kogoś, kogo przeoczyć jednak nie mógł; o mało co sobie nie poparzył języka, podchodząc tym samym z kubkiem w kierunku Ulfura. - Úlf, hej! - machnął radośnie ręką w jego kierunku na przywitanie, wyciągając tym samym, gdy dotarł na odpowiednią odległość, paczkę żelków w jego kierunku. - Masz ochotę? - wyszczerzył się, by następnie samemu wziąć jakiegoś malinowego, nie przejmując się tym, że w sumie zajadał się tak ogromną ich ilością, że mógłby dostać cukrzycy. Albo wyrobić sobie insulinooporność, niemniej jednak pozostawał nadal tak samo chudy i nie potrafił przybrać na wadze. Następnie popił nieco herbaty, również mu ją proponując. - Jak praca w szkole na stanowisku asystenta? Ajax daje w kość? - wilk i kojot poruszały się z przodu, co jakiś czas albo machając ogonami, albo po prostu siedząc w jednym miejscu, czekając na rozwój wydarzeń. Tatuaż natomiast wędrował dość specyficznie, nieco zniecierpliwiony, niespokojnie. - I jak w sumie klątwa wpłynęła na prowadzone przez ciebie zajęcia? Jaka w ogóle cię dręczyła? - zapytał się zaciekawiony, popijając przesłodką herbatę, dzięki której potrafił funkcjonować, gdy temperatura znaczenie spadała.
Przechadzki korytarzami były dosyć przyjemną czynnością. Miło było wrócić do tego zamku po tylu latach, ale w nieco innej roli. On jak zwykle gorącokrwisty, więc przechadzał się w koszulce. Nie założył żadnej bluzy albo sfetra. Aktualnie podziwiał widoczki za oknem kiedy nagle usłyszał głos Felinusa, który zgodnie z planem został asystentem nauczyciela uzdrawiania. Odwrócił się w jego kierunku i zapominając o oczywistym fakcie, spojrzał delikatnie w dół. - Cześć Felek. A skuszę się. - Powiedział po czym wziął z paczki losowego żelka, którego szybko wrzucił do buzi i popił zaproponowaną herbatą. Niby cukru nie jadł aż tak dużo, ale patrząc na to jak duże ilości jedzenia Úlfur spożywa to na pewno co jakiś czas zdarzy mu się go troszkę zjeść. - Powiem Ci że nie jest źle. Na początku ciężko mi było się przyzwyczaić do jego głosu, ale już zdążyłem przywyknąć. - Kiedy wspomniał o klątwie mina delikatnie mu zrzedła. Trafiła mu się niby nieszkodliwa, ale mocno utrudniająca pracę. -Trafiły mi się świecące na czerwono oczy których zwierzęta niezbyt lubiły. Dlatego mój kontakt z nimi był raczej nieco ograniczony. Porządną lekcję zorganizuję po Nocy Duchów. Niuchacze muszą do mnie przywyknąć, skoro nie wyglądam już jak pieprzony terminator - Ostatnie zdanie wypowiedział nie powstrzymując już śmiechu. Popatrzył chwilkę na Felka i sam też zadał pytania - A ty jak się trzymasz? Bo z tego co widzę to chyba dobrze.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Sam nieco bardziej by pobył za granicą, ale obecnie nie miał takiej możliwości, w związku z czym jedyne, co mógł robić, to spróbować siebie przekonać do jednej rzeczy. Do tego, że nie znajduje się w zamku, a na plaży bez nikogo, kto by mu przeszkodził. Tak, to brzmiało idealnie; w sumie, jakby na to uważniej spojrzeć, gdyby tylko nieco się postarał z transmutacji i zrobił odpowiednie papiery, mógłby podróżować za granicę praktycznie co tydzień, zaznając nieco nowej kultury. I to naprawdę pomagało mu się zregenerować, co było zresztą widać po samym zachowaniu. Zarówno przed, jak i po zobaczeniu Ulufra, gdy podał mu żelka i poczęstował herbatą, bo miał jej na tyle dużo, że nie narzekał. Cukier cukrem, sam na niego nie narzekał - wręcz przeciwnie, ubóstwiał. Szkoda tylko, że zęby potrafiły być nieco innego zdania, nawet jak o nie znacząco dbał. - Nie dziwię się, skoro w sumie jest on po jakiejś operacji magicznej. Lepiej, żeby mówił w taki sposób, aniżeli w ogóle nie mówił. - rozmawianie o Ajaxie nie było niczym złym, jako że po prostu wiele osób interesowało się jego historią, a musiał przyznać, na papierze miał udowodnionych bardzo wiele przygód. Sam znajdował się pod opieką Huxa, którego znał nieco bardziej niż profesora od ONMS, gdyby coś go zatem zainteresowało, po prostu by się zapytał. Choć na logikę nie chciał, bo naruszanie cudzej prywatności nie było w jego interesie. Felinus zapytał się o klątwę, nie wiedząc, co tam dzieje się u ćwierćolbrzymiego znajomego z pracy. Jak się okazało, los postanowił nieco mniej przychylnie się do niego uśmiechnąć lub, inaczej, uśmiechnął się złowieszczo - posiadanie tej klątwy wcale nie wiązało się z niczym dobrym, o czym wiedział chociażby z różnych plotek i tego, że innych uczniów też to dotykało. - Zawsze można skupić się na teorii, co nie? Teraz na szczęście te klątwy znacząco osłabły. - lekko się uśmiechnął, ściskając w dłoni własny kubek, by nieco ocieplić szczupłe palce. Czuł nadchodzącą powoli zimę i wcale mu się to nie podobało, wręcz przeciwnie - najchętniej to by zamieszkał przykładowo we Włoszech i w ogóle nie wracał w tym okresie do Wielkiej Brytanii. Albo może udałby się do Egiptu? - Oho, zamierzasz porobić coś z niuchaczami? - podpytał się nieco, słysząc pytanie, które opuściło jego usta. Nieco się zaśmiał, bo również pozostawał świadom tego, że jemu trafiła się jedna z dość specyficznych klątw, choć nie zamierzał nawiązywać do wcześniejszego zwolnienia lekarskiego. - Jest dobrze! Miałem rozpinające się guziki, sznurówki i zapięcia, więc w sumie troszeczkę mi się narobiło dziwnych sytuacji, ale dałem sobie z tym rady. - wepchnął do buzi kolejnego żelka. Nadal żył weekendem, co było widać po lekko opalonej skórze i bardziej radosnym usposobieniu.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Po lekcji Zielarstwa i łazience Data fabularna: 03.12
Wracam do dormitorium po kąpieli z Gryfonem, by narzucić na siebie jakiekolwiek znalezione ciuchy. Serio. Byleby je nasunąć na siebie i nie musieć się martwić, by tymczasowe rozwiązanie w postaci zduplikowania materiału mojej kurtki zamieniło się w swoistą paradę nagości na korytarzu. Wchodzę zatem do pokoju, który współdzielę czasami z innymi studentami i tam szukam właśnie czegokolwiek zapasowego. Oczywiście z mojej strony mało co się ostało, dlatego bardzo kulturalnie pożyczam się jakiejś przydużej bluzy, dzięki której nie muszę się martwić, że będę chodził absolutnie bez niczego. Spodnie na szczęście udało mi się wygrzebać z własnej szuflady, więc nie jest tak źle. Zsuwam tymczasowe elementy garderoby i naciągam na własne cztery litery coś bardziej stabilnego; mam nadzieję, że ten dzień nie będzie tak tragiczny, jak dotychczas. Nie wiem, czemu to wszystko jest takie, jaki jest, ale czuję się osłabiony wystarczająco na tyle, by poczuć się po powrocie do dormitorium zobligowanym do krótkiej drzemki. Nie wątpię w to, że lekka rana na mojej nodze będzie się utrzymywała znacznie dłużej, niż mógłbym się tego spodziewać. Szczęścia nie mam nigdzie, a więc i dziwne osłabienie będzie zapewne utrzymywało się znacznie dłużej. Zamykam oczy, płaszcz powiek pozwala mi na zaznanie odrobiny spokoju, umysł się wycisza, jakby szum wody docierał do moich uszu, pozwalając na częściowy wypoczynek. Zapominam, płynę zgodnie z jej nurtem, dotykam dłonią, wędruję w kolejnych liniach i kolejnych czasach. Zbyt długo to nie trwa, gdy uczniowie pojawiają się nie tylko na korytarzach, ale także w pokoju wspólnym. Nie cieszy mnie to ani na chwilę, w związku z czym zamierzam nieco zignorować następne lekcje i odpocząć w bardziej znanym mi miejscu. Wyciszony pokój brzmi tak wspaniale, że nie zastanawiam się ani na chwilę, gdy kładę dłoń na chłodnej klamce, wydostając się na korytarze, a krętymi schodami przemieszczając raz po raz po kolejnych piętrach. Włosy mam lekko wilgotne, ale nie przeszkadza mi to - dopóki jest mi ciepło, nie powinno nic się stać - a przynajmniej tak sądzę. Podczas wędrówki zauważam Wacława - tak łatwo o nim nie zapominam - który porusza się wraz z Puchonką, a tę kojarzę czysto połowicznie. Niespecjalnie korci mnie do polepszania relacji międzyludzkich, choć trudno mi jest nie zauważyć, że ta dwójka reprezentująca dom Helgi Hufflepuff... zbliża się w moim kierunku. Napinam mięśnie, bo nie wiem, o co konkretnie chodzi, stoję na krótki moment w jednym miejscu i, Rowena mi świadkiem, nie wiem, gdzie skierować spojrzenie jasnoniebieskich tęczówek. - C-Coś... się stało? - nie zauważam na obecny moment szczegółów, gdy odsłaniam włosy z mojej bladej twarzy, która w pełni staje się widoczna dla otoczenia. Kusi mnie ich zignorować, ale podejrzewam, że nie byłoby to specjalnie miłe. Spoglądam na nich niepewnie, jakby przeczuwając kolejne problemy i kolejne tarapaty.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Do lata, do lata, do lata Piechotą będę szła. Po jakże owocnych lub raczej, kwiecistych, zajęciach Puchon nie miał w głowie nic innego jak radosna muzyka, która grała mu właśnie w główce. Kwiatków nazbierali zaskakująco dużo, jak dla niego. No i skoro tak dobrze działało mu się z Dori to postanowił wraz z nią od razu znaleźć Hawka, bo po co zwlekać skoro chodzi o życie niewinnej istotki. Tak też chłop wracam z Zakazanego lasu skocznym krokiem w doborowym towarzystwie, które jeśli już było sponiewierane ciszą to ten nadrabiał właśnie tym, że sobie podśpiewywał i kręcił tłem pod własny rytm muzyki. Szczęśliwie nikt jej nie słyszał, więc nikt nie zarzuci mu, iż się na tym nie zna. Poza tym ich poszukiwany zwierzęcy geniusz znalazł się sam. Uśmiechnął się niezobowiązująco do Krukona, kiedy ten zaczął uciekać spojrzeniem. Jakiż on był wtedy uroczy i niespodziewanie intrygujący. Trochę pick me boy, ale to nawet lepiej - jego poczynania wyglądało jak zaproszenie do chędożenia się, a jedno jest wiadome: kulturalny człowiek nie odmawia uciech towarzyskich od studentów, których darzy sympatią. Albo uczniów. Albo pracowników Doliny Godryka. I Londynu. Ogólnie od osób, przy których nie trzeba bać się o pobyt w więzieniu. Chociaż zecwelenie w takim miejscu brzmiało jak przygoda. Chyba, że mowa o Azkabanie, bo tam to chyba w ogóle na wejściu odcinano penisy. Jeszcze nieco zziębniętą dłonią Wodzirej subtelnie podniósł podbródek Hawka, spoglądając na niego z enigmatyczną prośba. - Ale proszę na mnie patrzeć tymi swoim pięknymi oczętami. - Lub jak to mówili niektórzy. Twoje oczy są hipnotajzink. Keaton takich nie miał w mniemaniu Wacka, ale to też nie był problem. - No, stało się. - Powiedział, wzdychając ciężko, wciąż dzierżył dzielnie koszyk z małym elfikiem. - Czyń honory - wskazał ręką na Puchonke, aby nie czuła się pominięta, a której towarzystwo bardzo doceniał w tym momencie.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Doireann przejmowała się wszystkim, czym tylko mogła; od problemów z zanieczyszczeniem powietrza w Londynie i nieprzerwanie nieciekawym stanem Tamizy, po wiszącą nad głowami pingwinów cesarskich dziurą ozonową. Obecnie też ogromną część jej zmartwień zajmował elf - i to nie byle jaki elf, a ranny, który zdecydowanie potrzebował pomocy. Sheenani zaś nie miała zamiaru przejść koło cierpienia stworzonka obojętnie, toteż przemierzała korytarze wraz z Wacławem, słuchając sobie jego podśpiewywania. Właściwie to tematów do rozmowy im nie brakowało, skoro istniały tanie romansidła i bardziej wzlotna poezja, jednak… Morgano, nieczęsto widziała, by ktoś tak dobrze bawił się i to podczas względnie cichego nucenia. Nie miała najmniejszego zamiaru tego przerywać. A przynajmniej pozwalała mu trwać w tym beztroskim stanie, dopóki na horyzoncie nie wymalował jej się Hawk. W przeciwieństwie do towarzysza jej podróży, w zmieszanymi wyrazie twarzy Krukona nie widziała żadnego zaproszenia do niechybnej utraty dziewictwa. Dobrze wiedziała, że… No, najwyraźniej chłopak nie czuł się teraz komfortowo, chociaż trudno było jej określić, czy osobiście ponosiła za to winę, czy może jednak powodu powinna szukać gdzieś indziej; czy to w ogólnie nienajlepszym nastroju, czy też w Clearwaterze jakimkolwiek innym problemie, który mógł go trapić. Mimo to postanowiła zająć mu tę chwilę, chociaż już czuła, że gdzieś tam, w zacienionych kątach jej psychiki, czaiły się te bardzo wyraźne i głośne wyrzuty sumienia. - Cześć, Haa… - zamrugała parokrotnie, spoglądając nieco zdziwionym wzrokiem na tę nietypową formę powitania. - ...awk. - skończyła dość niepewnie i cicho, wyraźnie zbira z tropu. Gdzieś tam uznała, że biedny Krukon miał niesłychanego pecha względem mężczyzn, skoro musiał mierzyć się z więcej, niż jednym nieszanującym przestrzeni osobistej Eskilem. - M-Możemy potrzebować twojej pomocy. To znaczy, on może potrzebować. - zrobiła ten jeden, malutki krok do przodu, kiedy Wacław wywołał ją przed szereg i wyciągnęła palec, wskazując ranne skrzydło elfa. - Słyszałam, że znasz się na magicznych stworzeniach, a ja… Trochę bałam się, że to maleństwo nie przetrwa tak zimy. - przyznała, jednocześnie zdradzając, że najwyraźniej nie lubiła się z ideą selekcji naturalnej. - Widzisz, ta rana nie wygląda dobrze. Nawet jeśli ktoś zgodziłby się ją leczyć, to nie mam pojęcia ile by to zajęło i czy elf nie musiałby przez chwilę być gdzieś w cieple, albo… Wiesz, po prostu pod opieką. A my… - zerknęła na moment w stronę Wodzireja. - ...absolutnie nie mamy pojęcia, jak to zrobić, żeby mu nie zaszkodzić.
Trzeba przyznać, że elfik bardzo dzielnie wytrzymał niespodziewaną wycieczkę poza granicę Zakazanego Lasu, a jednak nie można zapomnieć o tym, że wcale o to nie prosił... i wcale nie szukał sobie nowych przyjaciół, bo to Wacław wpadł mu w oko. I chociaż początkowo wszystko było w porządku, tak teraz stworzonku nie podobało się to pokazywanie go palcami i przynoszenie go do jakiegoś totalnego randoma; poranione skrzydło zwisało coraz smętniej, dalej nie doświadczając żadnej realnej pomocy. Nie sposób było już nawet określić koloru elfikowych skrzydeł, bo te brzydko poszarzały. Wypadałoby się zastanowić na jak najszybszym udzieleniu pomocy, bowiem w przeciwnym wypadku elfik może stracić możliwość latania...
Zwierzęta w twoim życiu to coś jak najbardziej naturalnego, ale to nie jest szczególnie typowa sytuacja. Żeby elf faktycznie się do ciebie przekonał i żebyś mógł go przygarnąć, musisz osiągnąć 200 punktów charyzmy. Jeśli spróbujesz działać bez osiągnięcia tego progu, twoja relacja z elfem będzie bardzo wyboista i przygarnięcie go wcale nie będzie pewnikiem - prawdopodobnie przy pierwszej możliwej okazji ucieknie.
Jak zdobyć punkty charyzmy? W każdym poście, w którym będziesz wspominać o elfie (tutaj, poznając go; np. w bibliotece, czytając o elfach; u uzdrowiciela zwierzęcego), rzuć jedną k6. 1 oznacza 10 punktów, 2 oznacza 20 punktów, i tak dalej. Minimalnie jeden post da ci 10 punktów, maksymalnie 60 punktów. Dodatkowo: Każde 10 punktów z ONMSu zapewnia ci jeden przerzut k6; masz w kuferku 45pkt, więc masz 4 przerzuty. Ze względu na cechę eventową zwierzęcego Powabu wili, jeśli przerzut da ci gorszy wynik - możesz i tak wybrać ten lepszy.
EDIT: jeśli zaczniesz trzaskać pięciolinijkowce, to dostaniesz kolejną ingerę MG, w której banda elfów pojawi się uratować swojego ziomka i załatwi ci wpierdol
Charakter elfa:
Tutaj już trochę przyjemniej, bo w gruncie rzeczy nie musisz nic robić - rzuć tylko kostkę k6, żeby sprawdzić jaki będzie charakter elfika, jeśli wyzdrowieje i pozostanie pod twoją opieką! 1. Przytulas - Elfik będzie do ciebie bardzo przywiązany i niezależnie od tego jak dobrze zostanie zaleczone jego skrzydełko, nie będzie z niego szczególnie często korzystał - jego ulubionym środkiem lokomocji będziesz właśnie ty! We włosach, na ramieniu czy w kieszeni, elf nie będzie lubił odstępować cię ani na krok. 2. Próżniak - Cóż, nie jest to wcale wielkie zaskoczenie, bo próżność to typowa cecha elfów... Ale ten bije wszelkie rekordy. Jest bardzo łasy na błyskotki i będzie się denerwował, jeśli nie zapewnisz mu ich wystarczająco dużo. Musisz go chwalić, podziwiać i najlepiej obdarowywać ładnymi rzeczami, żeby w ogóle móc cieszyć się jego towarzystwem. 3. Żartowniś - Nie ma złych intencji, ale... czy jego skrzydełka przypadkiem nie są niebieskawe, jak u chochlika kornwalijskiego? Całkiem prawdopodobne, że ten maluch jest spokrewniony ze słynnymi rozrabiakami. Ma bardzo dużo energii, będzie lubił chować twoje drobiazgi, wiązać ci sznurówki i rozpinać guziki koszuli na ustnym egzaminie u profesora Craine'a. 4. Zazdrośnik - Jesteś jego, no i koniec kropka. Elfik nie będzie lubił, jak ktoś się do ciebie zbliży i całkiem prawdopodobne, że będzie przeszkadzał osobom dookoła ciebie - podgryzał, szarpał za włosy, albo nieznośnie brzęczał im przy uszach. 5. Pomocnik - Ma dobre serduszko i nie da rady tego ukryć. Przedmioty wokół ciebie nie będą znikać, tylko się pojawiać! Zawsze chętnie poda ci coś, co schowało się na samym dole torby, a poza tym przypilnuje twojego kieszonkowego. 6. Leniuch - Nie jest szczególnie energicznym elfem i w gruncie rzeczy większość czasu będzie albo spał, albo ziewał. Nie lata za szybko, więc jeśli go gdzieś ze sobą zabierzesz, to na pewno będzie grzecznie siedział przy tobie... Ale! Jeśli coś ma go ożywić, to będzie to jedzenie. Ten maluch wciśnie w siebie niemożliwe ilości, a najlepsze miejsce na drzemkę to środek twojego talerza, po pospiesznym wyjedzeniu jego zawartości.
______________________
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Spoglądam na tę dwójkę, Wacława z łatwością rozpoznaję, Doireann znam zdecydowanie mniej. Nie wiem, co o tym sądzić - koniec końców rzadko ktokolwiek się do mnie odzywa, a najwidoczniej coś skłoniło ich do tego, by ze mną porozmawiać. Jak się okazywało, za niedługo miałem się o tym przekonać. - Proszę, Wacław, nie naruszaj mojej przestrzeni. Lubię cię, ale... tego nie rób. - mówię zdecydowanie, choć nie reaguję tak, jakby kopnął mnie prąd bądź cokolwiek innego - nawet jeżeli chłód dłoni nieco mnie zaskakuje; na ułamek sekundy spoglądam jasnymi tęczówkami na chłopaka, ale tyle z tego pozostaje. - C-Cześć, Doireann. - mówię w kierunku dziewczyny, tutaj już się nieco zająkując. Jedynie subtelnie, upewniając się oczywiście, że dłoń mam czystą, proszę Puchona ludzkim gestem o trochę więcej komfortu. Nie w jego ramionach, a względem otoczenia. Względem tego, bym miał swobodę wyboru i decyzyjności, którą zawsze trzymam we własnych dłoniach. Bo gdyby moja ścieżka potoczyłaby się inaczej, zapewne nie miałbym nic przeciwko ani takim przywitaniom, ani westchnięć towarzyszącym naszej dwójce, które wynikałyby z czystego uczucia ekstazy. Niestety - pewnych błędów nie można naprawić i powodują wycofanie. Pewne błędy ciągną się po ścieżce do końca, nie dając ani chwili wytchnienia. Po zerwaniu z dziewczyną nie posiadałem ani ochoty, ani siły na cokolwiek wynikającego z cielesności, a po wejściu w okres studiów zacząłem się wycofywać. Zdecydowanie, bez najmniejszej litości wobec siebie. Być może w głowie Wodzireja rodzą się pytania, dlaczego człowiek nagle uznaje, że najlepiej będzie skryć się w cieniu i w ogóle nie wychodzić, kiedy to wcześniej chodził korytarzami normalnie i bez najmniejszego zastanowienia. Nie wiem, nie czytam w myślach. - Gdzie... gdzie go znaleźliście? - pytam się, spoglądając tym samym na elfa dzierżonego przez dwójkę, który obecnie odpoczywa w koszyku. Nie jestem z tych, co władają zaklęciami uzdrawiającymi, a też - nie wydaje mi się, by było to oswojone zwierzę. Nie naruszam zatem jego przestrzeni i staram się uspokoić wewnętrznie, gdyż wiem, że instynkty w przypadku istot magicznych pozostają bardziej wyczulone na gwałtowne emocje. Pochylam się nieco bardziej, ale nadal - z wyczuwalną dozą szacunku i tym, by nie przyczynić się do gwałtownych reakcji biedaczyny. W oczy rzucają mi się bardzo nietypowe, szare skrzydełka elfa. - T-Tak, znam się. - odpowiadam zgodnie z prawdą. - Podnieś koszyk ostrożnie dłońmi na wysokości klatki piersiowej, dobrze? I w kierunku światła. Potrzebuję... potrzebuję się temu bardziej przyjrzeć. - proszę Wodzireja, odsuwając się w taki sposób, by sobie nie zasłaniać widoku. Maleństwo mnie nie zna, do Puchonów jest bardziej przyzwyczajony i biorę to pod uwagę. - Bo... nie przetrwa. To jest dość specyficzny p-przypadek. Nie jestem uzdrowicielem zwierzęcym, ale... jeżeli chodzi o elfy, to można im wyrywać skrzydła. Wtedy nie umierają, rana też standardowo nie powinna wpływać na... funkcjonowanie. - odpowiadam w kierunku Sheenani, gdy kończę początkowe obserwacje. Może to jakaś infekcja? Może przez ranę wdarły się jakieś inne nieprzyjemności? Spoglądam na dwójkę nieco pytająco, nieco skonfundowany, ale wiem, gdzie szukać pomocy. - Samo zaleczenie nie powinno być problemem, problemem będzie odzyskanie przez niego sił... To... To znaczy się, elfy są delikatne. I możliwe, że potrwa to nawet do dwóch tygodni, jeżeli wystąpią dodatkowe przeciwności. - mówię jeszcze, prostując się nieco i poprawiając nieco przydużą bluzę. Zdaje mi się, że stworzenie na mnie spogląda, ale nieufność na razie jest zbyt duża, bym mógł cokolwiek więcej zdziałać pod względem interakcji. - Wiem, gdzie go można zabrać. Llewellynsi prowadzą klinikę w Londynie- - pracuję przy magicznych stworzeniach, więc nic dziwnego, że ta wiedza ostaje w mojej głowie, choć ewidentnie na twarzy znajduje się zmęczenie, którego nie mogę ukryć. Już czuję, jak mnie ta cała podróż boli pieniężnie, ale... nie czuję się tak, jakbym mógł zostawić malucha w potrzebie. - M-Muszę tylko wiedzieć, czy chcecie pozwolić mi działać. I... czy mi ufacie. - posyłam pytające spojrzenie.
Ostatnio zmieniony przez Hawk A. Keaton dnia Wto Gru 21 2021, 09:18, w całości zmieniany 1 raz
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Przywitanie Hawka było chłodniejsze niż serce Królowej Lodu, ale okey, jak ktoś mu odjebie akcję rodem z Krainy Lodu to dopiero zobaczymy kto będzie się dopraszać o przestrzeń osobistą. I tak Wacław mógłby pomyśleć, jednak mu akurat zrobiło się dziwnie, bo nie wiedział co zrobił źle. Zaś to nie było najgorsze, gdyż zaraz potem nadeszły pretensje do samego siebie oraz jakaś mała chęć dowiedzenia się czy Krukona jest zaniedbany, czy nie chce porozmawiać o jakimś problemie czy zwyczajnie po ludzku Wodzirej mu się wcześniej czymś naraził. Czyli jest plan do zrealizowania! Teraz należało się zająć magicznym stworzonkiem. - My umiemy ojojojać i chyba wiemy, że od tego jeszcze nikt się nie wyleczył. Przynajmniej ja nigdy nie zaliczyłem takiego cudu - pociągnąwszy jeszcze słowa Doireann, chciał obrazowo przedstawić sytuację. Oni byli w ciemnej dupie i to nie od tej fajniej strony, a jak obecna sytuacja zapowiadała - od tej lepszej strony Wacław dziś nie wejdzie. - W Zakazanym Lesie, na lekcji zielarstwa, przypałętał się do mnie, ale właściwie to znalazła go Dori - dalej nie wiedział skąd młodsza Puchonka miała taki wzrok i czemu umiała wypatrzeć rzeczy, których on nie. Chociażby nieszczęsne kwiaty, który nazwy nawet nie pamiętał. Może śnieżne barany? Albo to on był baranem, stąd takie pokątnie skojarzenia. Poza tym: zielarstwo, Wacek nie wiedział jak się tam znalazł. O ziołach wiedział niewiele, głównie, ze jak THC to z konopi, nie syntetycznej kopii! Nu, nu, nu. Mógłby się na takie empiryczne doznanie z kimś umówić, ale to należałoby mieć fundusz. Czas. Kogoś chętnego, ale z racji Wenus w retrogradacji pod koniec grudnia to cała szkoła powinna chodzić napalona jak króliczki. Będzie łatwo! Później student zabawiał się w służkę, wykonując polecenia Hawka ze ślepym zaufaniem wręcz. Nie przeszkadzało mu nic, wręcz się zrelaksował. Ganiały go przyjemne myśli po całym ciele, głównie o tym, że trafili na profesjonalistę. Jak na ich wiek oczywiście. Poza tym kto normalny ufa zawodowcom, kiedy ma się znajomego, któremu nadało się cechy i umiejętności do danej dziedziny? Z pewnością nie polska młodzież, a jak wiadomo Wacław Brytolem nie był. Właściwie to był, ale wypieram. No i to tak jakby nie był. - Twoje słowa są straszne - wyszeptał, gdyż tak brzmiało to niczym konspiracja, ale nie chciał krzywdzić słowami elfika. Stąd takie szepty. Zaś cała wypowiedź Krukona - wstrząsająca. Wodzirej nie miał serca tego komentować. Jedynie słuchał, absorbował informację jak gąbka i gdzieś w środku odczuwał wewnętrzny sprzeciw. Przecież skoro przyszli do Hawka to ten powinien spojrzeć, naprawić i cieszyć się z nowego chowańca. Puchon przeżył ogromny szok, gdy tak się nie stało. - Ufamy? - Zapytał się Dori, bo to powinna być ich wspólna decyzja. Nieco oczywista, bo skoro niemalże doń przybiegli w zaufani i chęcią, aby działał. To bardzo chcieli mu pokazać zaufanie i wsparcie wobec wszystkim działaniom.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Pokiwała gorliwie głową, potwierdzając, że owszem, przywdziewanie żółtych barw prawdopodobnie sprawiało, że było się mistrzem ojojania i sprzedawaniu całusków tam, gdzie boli, ale na tym puchońska pierwsza pomoc się kończyła. Teoretycznie Sheenani pamiętała też, jak ustawić kogoś w pozycji bocznej bezpiecznej, ale stworzonko tego akurat zdecydowanie nie wymagało. Zwłaszcza, że… ogólnie nie wyglądało tak, jakby chciało być przez nią dotykane. I chociaż podchodziła do elfa z pewną rezerwą, bo nie wiedziała, jak absolutnie niebezpiecznej magii mogłaby się po nim spodziewać, to jednak czuła się trochę tak, jakby spotkała na swojej drodze kolejnego psa, który wzgardził jej dłonią. A to bolało. - Tak właściwie to ja go tylko zdjęłam mu z włosów. - tym razem to ona wtrąciła się ze swoją uwagą, bo najwyraźniej z jakiegoś powodu bardzo ważnym dla niej było, by nie brać żadnych zasług w odnajdywaniu elfa. Była przekonana, że w ogólnym rozrachunku Wacławowi było przykro, że nie znalazł zbyt wielu kwiatów - nawet jeśli pod koniec poszło mu znacznie lepiej - i przez to czuła się źle z własną spostrzegawczością. - Elf… sam się znalazł. - zaproponowała raczej ostrożnie, starając się znaleźć jakiś kompromis. Skoro już założyła, że Wodzirejowi ciążyło coś na sercu, to i tym musiała się niezwłocznie zająć. Zacisnęła usta, słuchając prognoz Hawka. W prawdzie i bez jego pomocy przeczuwała, że elfi los byłby tragiczny, jednak usłyszenie tego na głos, z ust innych, niż swoje własne, sprawiło, że wewnętrzne przejęcie sprawami życia i śmierci stworzonka objawiło się widoczną bladością. Jej brwi zbiegły się ku sobie, tworząc nad wielkimi, pełnymi wzruszenia oczami łuk rozpaczy. Jeśli do tej pory gdzieś w niej błąkał się żal o to, że zabrali nieszczęśnika z lasu, może nawet całkowicie niepotrzebnie, jedynie narażając go na stres i dodatkowe bolączki, tak teraz czuła już całą sobą, że zrobili rzecz dobrą. Ba, najlepszą. - Bogowie, no ufamy. - kiwnęła głową, wpatrując się w Wacława. Zaraz jednak swoje spojrzenie przeniosła na Hawka, bo przecież to nie Puchona powinna teraz zapewniać, że ma zielone światło, by czynić, co konieczne. - Oczywiście, że ci ufamy. - powtórzyła się, tym razem starając się przybrać mniej żałosny ton głosu. - Tylko… Mówiłeś, że to skończy się utratą skrzydła, prawda? Nie ma większych szans na uratowanie go?
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Nie bez powodu nie decyduję się na bardziej wylewne i czułe przywitanie. Jest to powiązane z wydarzeniami, jakich to cofnąć nie mogę, a które to nieustannie powodują, że pewne rzeczy przychodzą mi z widocznym trudem. Nie mam nic do Wodzireja, ale wydaje mi się, że jednak moja odpowiedź nie pozostanie bez echa i bez problemów postaci dodatkowych pytań. Dopóki mogę ich unikać, to jest dobrze. Jeżeli natomiast zaczną się one wymykać spod kontroli i mnie atakować w najmniej przyjaznym momencie, obawiam się, że mogę zacząć działać irracjonalnie. Spoglądam na to, jak osoby z domu Helgi Hufflepuff mówią o tym, że ojojojanie nie sprawia cudów w postaci wyleczenia. Bo to prawda. Może powoduje, że pewne rzeczy mniej bolą, ale ostatecznie skrzydła nie zaleczą. Maluch nie przetrwa zimy, jeżeli zostanie odrzucony przez własnych braci i siostry. Nawet na obecną chwilę nie jestem w stanie ustalić płci elfa, w związku z czym nie mam bladego pojęcia, czy mam mówić o nim, czy o niej. Biorę głębszy wdech, ręce bardzo niepewnie zakładam na klatce piersiowej. Tak jest mi łatwiej. - C-Czyli jest z Zakazanego Lasu. - na tym mi zależało, a wiem, że żyją tam nieco bardziej dzikie formy zwierząt. To, kto go znalazł, czy to Doireann zdjęła go z włosów, czy to był on na innych włosach - stanowiło dodatkowe elementy historii, brzmiące specyficznie. Co prawda na początku roku szkolnego nowa dyrektor Li Wang mówiła o tym, że miejsce to zostało sprawdzone, ale nie mogę ustalić, co jest tak naprawdę powodem zranionego skrzydła. Szarość wzbudza mój niepokój i upewnia w tym, że musimy działać - też po to, by mały przyjaciel się nie stresował. Klinika, o której potem mówię, gdy Wacław trzyma koszyk i wykonuje polecenia - mimo chłodnego potraktowania w postaci przywitania najwidoczniej chyba nadal mnie lubi - znajduje się daleko. W moim przypadku teleportacja indywidualna jest już pod znakiem zapytania, a co dopiero łączna. - S-Straszne? Tylko... Tylko przekazuję f-fakty... - mówię cicho, bo nie chcę, by tak to brzmiało. Nie mówię tego po to w celu udowodnienia, że słowa są straszne, a prędzej po to, by... zwyczajnie przekazać im pełne informacje dotyczące całego procederu. Ściskam mocniej torbę, a raczej pasek od niej, który ciąży mi na ramieniu. Wydaje mi się, że dzięki temu łatwiej jest mi ewentualnie nie panikować. - Jeśli tak... t-to nie ma na co czekać. - mruczę pod nosem, wiedząc, że trochę nam zejdzie. Wiedząc, że znowu ominę lekcje, ale myślę, że zdecydowanie warto. Bo może to i istotna jedna z wielu, a prawo natury pozostaje okrutne, ale to nie znaczy, że mamy się na nie godzić. - Jeżeli u-uzdrowiciele zwierzęcy dadzą sobie z t-tym rady, będzie miał skrzydło. Ale... nie mogę ci t-tego zagwarantować. - mówię w kierunku Sheenani, starając się ustalić pod kopułą czaszki jakiś plan działania. - Więc tak... Doireann, jesteś jeszcze u-uczniem, prawda? Oznacza to, że nie możesz opuszczać zamku... A wszystkie kliniki znajdują się w o-obrębie Londynu i Doliny Godryka. - pytam się, bo jestem niemal w stu procentach pewien, że zabranie ze sobą Puchonki nie wchodzi w grę. - U-Udałbym się z Wacławem, by zanieść elfa i by zajęli się nim jak najszybciej, a potem wrócilibyśmy i p-powiedzieli, jak sprawa wygląda. - mówię zdecydowanie za dużo jak na mnie, przez co gardło aż drapie i nieco utrudnia dalsze mówienie. Powstrzymuję się, patrzę niepewnie na dwójkę, choć kontaktu wzrokowego nie utrzymuję. - Jak m-myślicie? - pytam się, bo to od nich zależy, czy w sumie pasuje im taki plan.
Ostatnio zmieniony przez Hawk A. Keaton dnia Sob Gru 25 2021, 21:14, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : Aktualizacja: 2021/12/25 - dopisanie zapomnianych punktów charyzmy)
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Nie miało to już większego znaczenia, jednak Wacław śmiało mógłby stwierdzić, że jeśli nie razem znaleźli elfa to ten znalazł ich, co chyba było nie dość, że prawdą to w dodatku rozwiązanie, pozostawiającym każdemu czyste sumienie. Zaś w sprawie zaufania wobec Kurkona wszystko zostało powiedziane: on nadawał sens tej sytuacji, a jego słowa niczym prawda objawiona spływały na Wodzireja swoimi stróżkami. Chociaż nawet zastanawiające mogłoby być tak prędkie oddanie sprawy w cudze ręce albo ciągłe dopytywanie o zaufanie. Jednak to nie była terapia Hawka, więc pozostawmy ten temat w niepamięci. - Czekanie będzie po stokroć bardziej przerażające - byli ludzi, takimi z sercami i organami rozrodczymi. Jako przykładni obywatele społeczności powinni używać rozsądnie jednego i drugiego. Logika zaś głośno krzyczała: heloł, czas na serduszko. Dlatego pewnie nawet propozycja podróży na bagno w celu uleczenie skrzydełka u znachora kijem i kawałkiem mułu zdałaby się prawdziwa, realna i jak najbardziej na tak! Wszystko, byle elfikowi ulżyć. - Um, to brzmi jak plan, tak. Ale czy wykonalny? - Spojrzał na stworzonko w koszyku. Spojrzał na kolegę, później na Puchonkę. Nie chciał jej zostawiać, była już zaangażowana w sprawę. Wacek był gotów ją porwać i uprowadzić do tego Londynu czy nawet do Doliny Godryka. Trochę nie wypadało, ale trudno. Są zasady, jest też lojalność i zaangażowanie w sprawę. Przecież nie złamie Doireann serduszka, pozostawiając ją na Swaróg wie ile. Bez żadnych informacji. Bez żadnych zapewnień. Nawet bez obietnicy, że magicznie stworzenie będzie mogło na powrót używać daru Matki Natury jaki były jego skrzydła. Chociaż to ostatnie to już sprawka Kruka, więc shame on him za przykrości, bless him za całą resztę. - Nie możesz z nami jechać do Londynu lub gdziekolwiek? - Upewnił się, bo czasem warto pytać.