Spore okna, jednak w dość dużej odległości, nadają korytarzowi nieco tajemniczości. Jedynie nieliczni wiedzą, że za jednym z wielu posągów znajduje się tajne przejście, prowadzące wprost do Miodowego Królestwa. Skorzystanie z niego jest możliwe jedynie przy znajomości odpowiedniego zaklęcia...
Autor
Wiadomość
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget zamarła na moment, w którym Ruth machnęła w jej stronę różdżką. Cały ten czas obawiała się, że to może się zdarzyć, chociaż do końca nie wierzyła, że Krukonka byłaby do tego zdolna. Zachowywała wręcz stoicki spokój i Bridget pomyślała sobie, że kiedyś chciałaby osiągnąć taki poziom samokontroli. Jej samej niestety zdarzało się wybuchać lub nie kontrolować swojej mocy, co w przypadku Ruth wydawało się po prostu niemożliwe. Ta dziewczyna naprawdę była idealna. Z niedowierzaniem pomacała upięte na głowie włosy i oceniła, że efekt jest zdecydowanie lepszy niż gdy robiłaby to własnoręcznie. - Musisz mnie nauczyć tego zaklęcia, rękami nigdy bym tego nie zrobiła - powiedziała i uśmiechnęła się delikatnie. A na jej następne słowa zaśmiała się tylko nerwowo. Nie zabrzmiało to zbyt sensownie, fakt, ale Bridget też nie do końca to miała na myśli. - Nie, to nie tak. Ja chciałam powiedzieć, że nie jestem typem, który chce się wykłócać z innymi. Gdyby nie to veritaserum, po prostu nie wchodziłabym Ci w drogę i tyle - powiedziała, nie do końca będąc pewną, czy właśnie nie zasłużyła na drugą nagrodę złotego znicza. Temat jednak zakończył się krótkim śmiechem z obu stron, więc mogła zakopać wspomnienia z tej imprezy głęboko z tyłu głowy. Bridget nie wiedziała, co miałaby jej jeszcze odpowiedzieć. Miała rację, po prostu zachowała się głupio. Przytaknęła jej i westchnęła ciężko. Nie popisała się w tym temacie, ale poczuła wielką ulgę, gdy Ruth stwierdziła, że wszystko sobie wyjaśniły. Co prawda ona sama dodałaby jeszcze co nieco do tej rozmowy, lecz nie chciała przesadzić i dłużej zatrzymywać Ruth w drodze. Wiedziała też, że po tym spotkaniu na pewno będzie pewniejsza siebie. Jeśli Wittenberg w jakiś sposób ją chwali i radzi jej, że powinna uwierzyć w swoje możliwości, zrobi to i to z uśmiechem na twarzy. Już chciała jej pomachać, czy też pożegnać się, gdy dziewczyna cisnęła jej pod nogi zaklęciem. Odskoczyła krok w tył i spojrzała w dół, odkrywając, że obok niej leżały cały czas kartki, które prawdopodobnie wypadły z książek targanych przez Krukonkę. Schyliła się szybko i pozbierała je. Rzuciła ukradkiem, co też było na nich napisane, ale nie kojarzyła obecnych na papierze słów - były w innym języku. Wtedy też skojarzyła zaklęcie, które dziewczyna rzuciła na kartki. - Już, proszę - powiedziała, podając jej zguby. - A poza tym to jeszcze chciałam przeprosić. Za te książki - dodała. Nie było to zbyt miłe z jej strony, kiedy wytrąciła jej cały ten stos z rąk. Po krótkim namyśle dopowiedziała jeszcze: - W sumie to nie tylko za książki. Za wszystko. Wybacz... - Spojrzała na nią niepewnie, uśmiechając się delikatnie. Jak już miały zakopać topór wojenny, to w całości i w należyty sposób.
Ruth nowo odkryte zaklęcia testowała głównie na sobie, więc kiedy przechodziła przez rozdział "jak poprawić swój wygląd przy pomocy różdżki" w jakiejś średnio edukacyjnej książce, nauczyła się zaklęć na zmianę koloru, długości i skrętu włosów, mimo że swoje naturalne - orzechowe i dość gęste całkiem lubiła. Jej matka raz po raz dostawała zawału, ale efekt był na szczęście odwracalny, a i młodej Szwedce szybko znudziły się eksperymenty i ostatecznie pozostała wierna temu, co podarowała jej natura. Czasami bawiła się image Pandy, swojej przyjaciółki, ale ta była śliczna i bez pomocy magii, więc z biegiem lat takie "przydatne" zaklęcia wyblakły w pamięci Wittenberg. Jednak sama miała ochotę czasem ściąć się na zero, kiedy niesforne pukle wpadały jej w oczy, więc zaklęcie na ich spinanie opanowała niemal do perfekcji i szczerze - patrząc na piękne, mocne włosy Bri nabrała ochoty na trochę bardziej efektowne upięcie, którego oczywiście - jeśli tylko ta miałaby jeszcze kiedyś ochotę - nauczyła by ją w kilka minut. Miała jednak wrażenie, że Bridget powiedziała te słowa jedynie z grzeczności. -Masz śliczne włosy - odparła w odpowiedzi, sama właściwie nie wiedząc czemu. Nigdy nie była zbyt wylewna a juz w szczególności w kierunku osób, z którymi jeszcze chwilę temu toczyła słowną batalię. Na całą resztę słów zareagowała tylko zdawkowym wzruszeniem ramion i dopiero, kiedy trochę spanikowana rzuciła Bri zaklęcie pod nogi, serce skoczyło jej do gardła. A jeśli przeczytała cokolwiek z tych rozrzuconych kartek? Roznoszenie po szkole informacji o nauce magii bezróżdżkowej przez Ruth było naprawdę ostatnią rzeczą, którą krukonka chciałaby ogarniać. Na szczęście młodsza koleżanka przeprosiła ją zupełnie normalnie, bez cienia podejrzliwych spojrzeń, jednak Wittenberg i tak przez kilka sekund rozważała Obliviate. Ostatecznie dała temu spokój i skinęła głową na słowa Hudson. -Ja też nie zachowałam się najlepiej. Dajmy już temu spokój - uniosła nieznacznie brew i machnąwszy ręką niedbale celem pożegnania puchonki oddaliła się, uprzednio zbierając w pośpiechu kartki od dziewczyny. Rozwiązały tę sprawę całkiem sensownie, nie licząc niewielkich zawirowań na początku. I w gruncie rzeczy Bri wydawała się być całkiem w porządku. Czas pokaże, czy jej wizerunek uprzejmej, skromnej dziewczyny z pięknymi włosami ustabilizuje się w pamięci Ruth. Sama też czuła, że prawdopoobnie nie wypadła w jej oczach najlepiej, ale niestety na chwilę obecną miała tyle spraw na głowie, że pozostało jej wierzyć, że w miarę upływu czasu ich relacja będzie stopniowo się ocieplać. ztx2
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget sama raczej nie eksperymentowała z włosami. Mama jej mówiła, że z jej włosami nie powinno się nic robić, bo jak raz się coś zepsuje, to już ciężko będzie wrócić do stanu początkowego, a to skutecznie odstraszyło Bri od próbowania, bo swoje włosy bardzo lubiła. Zarówno kolor jak i strukturę. Musiała jednak przyznać, że takie zaklęcia spinające włosy mogłyby być bardzo przydatne. Szkoda, że Ruth tak płynnie posługiwała się zaklęciami niewerbalnymi, mogłaby podsłuchać chociaż formułę zaklęcia, żeby ćwiczyć samej. Teraz będzie musiała wykonać podwójną robotę, bo najpierw trzeba je znaleźć, a potem się nauczyć. O ile będzie o tym pamiętała, oczywiście. W zasadzie w całej tej sprawie nie było nic więcej do powiedzenia. Bridget uśmiechnęła się jeszcze raz do Ruth i poczuła wielką ulgę, że chociaż to miała za sobą. Zdecydowanie zbyt wiele rzeczy zepsuło się w ostatnim czasie w życiu Puchonki, więc zakopanie topora wojennego między nią a Krukonką było naprawdę miłym akcentem. Odwróciła się i skręciła w inny korytarz prowadzący do herbacianego raju. Miała ochotę na ciepłą herbatę i bycie z dala od spojrzeń innych ludzi. A już tym bardziej z dala od tej przeklętej sali baletowej.
zt Ruth mi zabrała możliwość 6 posta w wątku, ale pozwalam sobie wyjść podwójnie :D
Kiedy tylko ruszyli się z miejsca, miejsca będącego skrajem lasu, od razu poszli w stronę zamku. Szli, a w trakcie Arek zamęczał dziewczynę różnymi opowiastkami i pytaniami, które tak jakby przeplatały się ze sobą, tworząc osobliwą przeplatankę, niemalże mentalny warkocz. Ten warkocz to oczywiście sama natura chłopca! Tak, zamęczał. Chodzili po szkole w te i wewte, a Arkowi buzia nie mogła się zamknąć. Co prawda, były momenty gdy milczał. Ale najczęściej to były chwile, w trakcie których obmyślał, co by tu jeszcze powiedzieć. Ale to nie jedyny powód. Po prostu sam musiał niekiedy odpocząć. No bo mimo smykałki do gadulstwa, był też zwyczajnym człowiekiem, więc wiadomo, że ma typowo ludzkie odruchy. A to, iż jest czarodziejem, nie ma nic do rzeczy – istota ludzka to istota ludzka... Chodzili tak, przemierzali zarówno szerokie, jak i węższe korytarze, zaglądając przy okazji do niektórych pustych sal, a wtedy kobieta mówiła małemu, jakie zajęcia znajdują się za mijanymi drzwiami. Nawet mieli okazję przemierzać schody, na dodatek te, które, na upartego, zaczęły w tym samym momencie ruszać się, a Arek zląkł się na myśl, iż się zgubią, aczkolwiek zaraz uświadomił sobie, że ma przy sobie starszą od niego osobę, i przy niej nic złego się nie stanie, a przynajmniej w pewnych kategoriach... Niepostrzeżenie znaleźli się na trzecim piętrze. Widok wielkich okien przyprawił go o podziw. - No dobra – chwilowo wpatrywał się w czubki swoich butów, które zostały kupione jeszcze w Polsce, ale zaraz potem podniósł głowę – To gdzie teraz idziemy, psze pani? – a jednak, powrócił do tego zwrotu. Dziwne, ale teraz nie rozgadał się... może to z racji, iż przez całą drogę, zanim trafili na korytarz na trzecim piętrze, gadał jak najęty? - Może mi pani opowiedzieć nieco o tym akurat miejscu w szkole, o ile jest o czym tu opowiadać? – zakończywszy, posłał jej ten swój zniewalający uśmiech.
Zniknięcie z tak prostego miejsca jak przed Zakazanym Lasem, w wyniku niefortunnego wtargnięcia nauczyciela, zdawało się być tylko zalążkiem problemów. O dziwo mały skurczybyk nie chciał w żaden sposób odpuścić, a Winter nie chciała w żaden sposób przelewać na niego swojego jadu, tym bardziej, że wyznał, iż w młodym wieku stracił matkę - zwyczajnie zgodziła się na to, by chłopiec nieco jej potowarzyszył. Niestety - nie chciała jakoś szczególnie z nim gadać na swoje tematy, tudzież z łatwością udzielała odpowiedzi na zdania zakończone pytajnikiem, finezyjne oraz stawiane przez idiotyzm lub geniusz młodego rozmówcy. Na szczęście te nie były w ogólnym rozrachunku uporczywe i dotyczyły tematów typowo szkolnych - począwszy od historii, o której opowiedziała już podczas lawirowania między granicami, a skończywszy na tłumaczeniu, co znajduje się w poszczególnych salach i do czego poszczególne służą. Nie wiedziała jednak, jak się pozbędzie natarczywego gościa - przecież nie mogła ot tak zniechęcić go do siebie, a najwidoczniej ten objawiał się wyjątkowo długim językiem. Gdyby młody rzeczywiście poruszał się samotnie po korytarzach Hogwartu, starał się zapoznać z każdym kawałkiem oraz ogólnie biegać między kolejnymi salami, na pewno nie znalazłby od razu drogi powrotnej do dormitorium. Winter była doskonale o tym uświadomiona - zaś jej pamięć do odmętów labiryntu, jakim była szkoła, też nieraz zdawała się szwankować, a przynajmniej w związku z tym, że każdy zakręt wygląda niczym każdy inny zakręt. Jedyne, co jej pozostawało, to czysty zmysł nawigacji w umyśle, proste obliczenia matematyczne, eleganckie stawianie kolejnych kroków ku irytacji związanej z niemożnością zapalenia na terenie szkoły. - Klasa Zaklęć. - odpowiedziała prosto, powoli zbliżając się do odpowiednich drzwi - to miejsce znała wyjątkowo dobrze i nie potrzebowała w żaden sposób mapy, która by ją nakierowała odpowiednio na trop. Niemniej jednak - nie ryzykowała zbyt dalekich schadzek, nie chciała również, by chłopiec wpadł przez nią w mniejsze lub większe tarapaty; anomalie magii wydawały się wdrażać do życia jeszcze więcej kłopotów niż kiedykolwiek. - Niezbyt. Piętro jak piętro - rozpocząwszy, wzięła ciężki wdech, spoglądając spokojnie charakterystycznymi oczami raz to w stronę chłopaka, raz to w stronę mijanych przez przypadek uczniów. Nie miała na sobie szaty, w przeciwieństwie do Puchona - przedstawiała się w pełnej krasie, dzierżąc na przedramieniu w miarę odpowiedni tatuaż. - nic ciekawego. Oprócz Herbacianego Raju. - musiała o nim wspomnieć.
Idąc, chłopak wpatrywał się co jakiś czas na dziewczynę... z otwartą na oścież gębą. Wiedziała bardzo dużo o tym miejscu, wielkim zamczysku które aktualnie pełni rolę szkoły magii. Owszem, wiedział, zdawał sobie sprawę z tego, że kobieta ta mieszka tu, obcuje z tymi żywymi obrazami i ruchomymi schodami (ah, te potrafiły zrobić naprawdę wielką psotę człowiekowi... o, przykładowo teraz, gdy zaprowadziły ich na korytarz na trzecim piętrze, mimo że na razie mieli w planach inne korytarze) od naprawdę wielu lat. Jednak dla młodego Puchona to, jak widać, nie wystarczyło. Musiał mieć więcej argumentów, dlaczego ta kobieta tak dobrze zna poszczególne korytarze. Ba, mogłoby się zdawać że w nocy o północy potrafiłaby pokazać, które drzwi prowadzą do jakiej klasy. Umiała też na pewno pokazać łazienki... a przynajmniej tak sądził sam Arkadiusz. No bo nie skupiali się na innych drzwiach. Bardziej chodziło im o drzwi prowadzące do poszczególnych sal lekcyjnych. - Wooow – chłopak nie krył zdziwienia – Pani naprawdę zna wszystkie korytarze! Proszę mi powiedzieć, na którym roku zyskała pani aż tak dobry poziom w orientacji na terenie szkoły? Jestem tego ciekaw. Naprawdę! Mówię poważnie, to coś, co w tej chwili mnie interesuje najbardziej. A ja, jak w Polsce byłem harcerzem i mieliśmy biegi harcerskie, nie wiedziałem nigdy gdzie pójść, nawet gdyby terytorium było mi dość znane. To, dokąd mieliśmy się udać, powierzałam swoim towarzyszom. Eh, już tak mam. Ale jestem jeszcze młody, prawda? Prawda? I to, moja orientacja, może się jeszcze dużo zmienić! Jestem tego pewien, mimo że nie jestem wyspecjalizowany w tej dziedzinie... – podrapał się po przedziałku – ...ale za to będę w innych dziedzinach! Na przykład w runach, wiem że to będzie coś, w czym będę naprawdę dobry. No bo tyle studiowałem książek o tej tematyce... tak dużo, że spędzałem niemalże całe dnie na ich czytaniu. Oczywiście wtedy, gdy nie uczyłem się akurat angielskiego... A niech mi pani powie! Jaki jest mój angielski? Tatuś mówi że świetny, ale to mój tata, więc wiadomo... ja chcę opinii kogoś bezstronnego! – i rzeczywiście, jego angielski nie jest idealny. Już planował, co by tu jeszcze powiedzieć, a tu nagle jego uwagę przykuły ostatnie słowa Winter. - Eee – spojrzał na nią z dziwnym, nieodgadnionym wyrazem twarzy – Herbacianego raju? A co to takiego jest? No bo brzmi ciekawie, ja bardzo lubię herbaty! A zwłaszcza owocowe i bez cukru, i bez innych wspomagaczy... aa pani lubi je? Lubi herbaty?
No tak. Winter była wyjątkowo zagadkową dziewczyną o niezwykłym atrybucie posiadania wiedzy. Chociaż wiedziała, że ta się trochę mniej przyda, kiedy to wyjdzie na dorosłość, stawiając pierwsze kroki w być może nowej pracy, starała się posiąść klucz do bram, które to na razie stały dla niej zamknięte i niemożliwe do otworzenia. Obserwowała je charakterystycznymi oczami, piegowate lico starało się w jakiś sposób rozwiązać dotychczasową zagadkę, mimo odniesionych obrażeń oraz ran; czujnie otoczenie penetrowała jasnymi tęczówkami, nie pozwalając w żaden sposób dać sobie wejść na głowę. Niemniej jednak dzieciak chyba w jakiś sposób okazał się być wyjątkowy w toksycznej atmosferze, jaką rozpyla wokół siebie dziewczyna; negatywna energia mimo wszystko i wbrew wszystkiemu nadal otaczała jej sylwetkę, ukrywając skutecznie większość rzeczy. Z obecnych ruchów studentki Arkadiusz mógł tylko stwierdzić, że dziewczyna ma charakterystyczny, elegancki chód, który ma na zadanie dać jej przewagę oraz nadać w pewnym stopniu okazałości pod względem masy mięśniowej... no i w sumie tyle. Pomijając oczywiście fakt, że jakoś rozmowna nie była, chociaż skutecznie zapamiętała rozkład sal oraz korytarzy - nie mogła się gubić w eterze rozwikłanego labiryntu szkoły, który to był dla niej domem od prawie dziesięciu lat. - Myślę, że na drugim bądź trzecim. - oznajmiła, chociaż nigdy się nad tym szczególnie nie zastanawiała. Może jej zwoje mózgowe nie osiągnęły takiego stanu jak u Arkadiusza, mimo że fotogeniczna pamięć pozwalała jej dość łatwo odnaleźć się na samym początku edukacji w Hogwarcie? Zdecydowanie nie mogła od razu zapamiętać dokładnego rozkładu sal oraz klas, a to ze względu na fakt tego, jak bardzo rozbudowany był ten szkocki zamek. No cóż. Nikt wcześniej jej nie zaznajomił, a gdyby miała pod ręką poszczególne plany, z łatwością w wieku Polaka mogłaby się poruszać bez większej ostrożności między poszczególnymi rozmieszczeniami pokoi. - Harcerzem? - zapytała się, chociaż podejrzewała, o co trochę młodzieńcowi chodziło. Coś o tym słyszała, ale nigdy nie miała okazji prędzej się z tym zaznajomić; nie miała po prostu czasu, a ojciec skutecznie odgrodził ją od świata zewnętrznego. Była niczym zwierzę w klatce, które z trudem przetrwało wśród zaskakujących rewirów życia czarodziejskiego. Ważne, że nie ukrywała swoich magicznych zdolności, inaczej byłoby deja vu w związku z festynem. - Oczywiście. - dodała na temat orientacji w terenie, biorąc głębszy wdech, powoli kierując się w stronę Herbacianego Raju, jednego z ciekawszych miejsc ulokowanych na korytarzu o wdzięcznej liczbie trzy. Mały potrafił się porządnie rozgadać, zaś mimo że cierpliwość Winter kończyła się obok Zakazanego Lasu, obecnie fakt istnienia Arkadiusza nie wywierał na nią większego wpływu. Skutecznie kontrolowała rozdymane wcześniej emocje, trzymając je w odpowiednim rozstawieniu. - Zdajesz sobie sprawę z tego, kto uczy run? - zapytała się śmiertelnie poważnie. Edgar T. Fairwyn nigdy nie nadawał się na to stanowisko, był cholernym gburem i pijawką chcącą jedynie zaszkodzić. Nie żeby Rieux jakoś szczególnie się martwiła, ale ta cholera nie powinna zostać dopuszczona do nauczania, zaś zdobyty dorobek wisiał jej koło dupy. Łatwo jest napisać książki, szkoda tylko że mało kto miał (nie)szczęście spotkać się oko w oko z ich autorem. - Jak na jedenastolatka - rozpoczęła, kierując wzrok spokojnie przed siebie - idzie Ci dobrze. - ciche westchnięcie wydobyło się z jej ust, by następnie zarejestrować kolejne słowa ze strony radosnego i przyjaznego Puchona. Nigdy ich nie rozumiała, zawsze dla niej byli oni wypychaczem dziury w Hogwarcie... - Miejsce, gdzie można spróbować różnych herbat. Lubię, ale wolę osobiście kawę.
Na kolejne słowa Winter, Arkadiuszowi znowu opadła szczęka. - Na drugim albo trzecim? Serio, tak szybko? Ale żeby nie było, nie wątpię w pani bystrość, sądzę, że jest pani inteligentna, ale tak szybko? Czy to oznacza, że może ja za rok albo dwa będę znał się na rozkładzie korytarzy i sal? Ah, to byłoby cudowne! I jeśli to będzie prawdą, to komfort życia w tym miejscu na pewno się poprawi! Ja w to nie wątpię. A pani, jakie zdanie na ten temat ma pani? Uszanuję, cokolwiek pani powie. Nigdy się nie złoszczę, gdy ktoś ma odmienną opinię, ba, sądzę, że to nawet dobrze! Po pierwsze, rozmowa. No bo to właśnie ona ma pozytywne skutki, i to w wielu innych rzeczach również. Po drugie, można się czegoś od drugiej osoby dowiedzieć! Nie sądzi pani? Jeśli pani tak nie sądzi, to, o czym właśnie mówię, poniekąd nawet dobrze. – i ponownie spojrzał na nią, tym razem badając spojrzeniem jej piegi, a następnie, co było do przewidzenia, wyszczerzył się w typowy dla siebie sposób. Przez moment, co jest nieco dziwne, szli w milczeniu. Aż chłopak poruszył temat harcerstwa, a kiedy tylko odpowiedziała, pytaniem raczej retorycznym, domyślił się: kobieta albo nie wie, co to jest harcerstwo, albo nie zna się na tym. I po prostu niewiele wie w tej kategorii. - No tak. Harcerzem. Byłem nim w Polsce. To takie jakby... – podrapał się wymownie po głowie, wprawiając w nieznaczny ruch swoje niesforne włosy- stowarzyszenie, gdzie się człowiek rozwija, dobrze się bawi, obcuje dużo z naturą, zdobywa kolejne stopnie, w harcerstwie ważny jest patriotyzm i szacunek do wielu rzeczy, do wielu spraw, i to taki jakby... "przedsionek" wojska. Takie wojsko dla najmłodszych, o! I proszę mi powiedzieć... to moje "przedsionek"... czy użyłem dobrego słowa? I nie wiem, jakich innych słów użyć, by to określić. Więc proszę mi powiedzieć czy dobrze się wyraziłem? – a ostatnie słowa wypowiedział bardzo chaotycznie, tym razem z jeszcze bardziej nasilonym polskim akcentem. - W szkole magii na pewno czegoś takiego nie ma... trudno. – początkowo jakby posmutniał, ale już po chwili jego uśmiech był większy od jego głowy. W przenośni, oczywiście. - Kto uczy run? A nie wiem. Ale czemu pani podsunęła temat nauczyciela tego przedmiotu? Jest zły? A bardzo zły? Proszę mnie uświadomić! Bardzo proszę! – teraz spoglądał na nią z błagalnym spojrzeniem. A kiedy Winter odpowiedziała (albo nie skomentowała tego, bo tak też mogło być), powrócili do tematu Herbacianego Raju. Chłopak od razu się ucieszył. - Ah, to wspaniale! Uwielbiam herbaty! Zwłaszcza owocowe, i zwłaszcza o smaku gruszek. Ale na inne smaki też jestem otwarty! Od biedy wypiję czarną, ale nie ma to jak smakowa.. ah... – najwidoczniej Arkadiusz rozmarzył się, wyobrażając sobie kubek pełen aromatycznej herbaty.- A ja kawy nie lubię. Nie wiem, co ludzie w niej widzą... - wzruszył ramionami. Nie wiedział jeszcze, że miał już okazję obcować z nauczycielem run... ciekawe, jaki szok przeżyje, gdy się dowie?
Arkadiusz był dziwnym dzieciakiem. I wcale nie dlatego, bo pochodził z Polski i Polacy są zazwyczaj dziwni. Po prostu - coś powodowało, że wówczas zwoje mózgowe Winter błyskały na alarm czerwonym światełkiem, każąc jej zwyczajnie uważać. Oczywiście nie uznawała młodego za jakiekolwiek zagrożenie - posiadała przecież znacznie większe doświadczenie od Puchona, co nie zmienia faktu, jak szybko pojmował wiele rzeczy i zwyczajnie się rozgadywał. Tyle dobrego - przecież zawsze Kolodziejski mógł być typowym szczylem bez jakiegokolwiek szacunku - takich dziewczyna wyczuwała na znacznie większą odległość; zamiast tego zielonkawe oczy o barwie niemalże oliwek beznamiętnie przyglądały się nie tylko płycie budującej korytarz na trzecim piętrze, ale także wyrazu twarzy byłego harcerza. Może w emocjach nie potrafiła zbyt dobrze lawirować, nie mogła z łatwością odczytywać, chociaż intuicja zawsze działała na jej korzyść, wstawiając ją ostatecznie w sytuację, w której to jest zawsze o ten jeden krok do przodu. Rieux była zazwyczaj diabelnie inteligentna, zawsze stawiała innych na równi bądź, zależnie oczywiście od ustalonego rytmu, pod sobą. Obecnie pozwalała uczniowi na pierwszym roku był niemalże na tym samym poziomie, choć było widać, że nie jest zbyt chętna do rozmowy i zwyczajnie to ona nadaje poszczególny układ kroków w tym całym zdarzeniu. - Owszem. - odpowiedziała prosto, albowiem nie przepadała za zbytnim rozgadywaniem się; dobierając słowa bardzo oszczędnie i w niezwykle okrojonej formie. Pytanie lecące w jej stronę nie było zbyt szczęśliwą reakcją w mniemaniu samej dziewczyny, co nie zmienia faktu, że odrobinę zmarszczyła brwi, kiedy to przechodziła poprzez korytarz; jakoś nie obchodziło ją to, co ktoś może myśleć o rozmowie ucznia pierwszego roku z uczennicą na wylocie, czekającej tylko na możliwość rozprostowania skrzydeł oraz zwyczajnego pójścia w dorosłość. Otóż nie spieszyła się - aczkolwiek drobnymi krokami przygotowywała. - Zdanie? - rzuciła pytaniem retorycznym, starając się odnaleźć nawiązanie co do słów Arkadiusza. Mogła przypuszczać, mogła domyślać się, aczkolwiek ostrożnie stąpała przez prosty fakt zniszczeń wyniesionych z przeszłości; była maksymalnie ostrożna. - Nie da się do końca znać całego rozkładu zamku - musiała dopowiedzieć, żeby nie było, iż posiada tutaj wiedzę absolutną, zamknięta, jak również i kompletną; nie wszystkie tomisze umieszczone na półce zdawały się być w pełni zapisane oraz uzupełnione. Winter zdawała sobie z tego doskonale sprawę, tudzież brak wiedzy w tym zakresie jakoś nie pozostawiał widocznego piętna; niemniej jednak fakt istnienia nieodkrytego powodował, że chciała wiedzieć jeszcze więcej. - ze względu na wiele tajemnic kryjących się w tymże miejscu. - dodawszy, poprawiła koszulę, spokojnie udając się prostym krokiem do przodu; nie zatrzymywała się, kiedy to promienie słoneczne nakreślały jej sylwetkę i oślepiały skupione oczy. - Słyszałam coś o tym - dodała, aczkolwiek musiała naprostować swoje słowa, spojrzywszy tęczówkami w stronę jednego z posągów - ale nie miałam bezpośredniej styczności. - żeby nie było, iż jest wyjątkowo tępa; zdawała sobie sprawę z istnienia mugolskich zabaw, sama zaś przebywała z nimi dość często; na tyle często, że wiedziała, jakie nowinki wojują w świecie osób niemagicznych oraz zbierają żniwa. Po części Winter zazdrościła im niewiedzy wynikającej z czystego faktu pozbawionej części życia czarodziejskiego trzymanej w ryzach poprzez Ministerstwo; co nie oznacza, że tracili mało. Tracili cholernie dużo. Tak samo zapatrzeni w siebie mieszkańcy Hogsmeade bądź Doliny Godryka. Gdyby tylko człowiek potrafił zaufać drugiemu, a przede wszystkim połączyć siły, na pewno udałoby im się coś na tym ugrać. Niestety - samo słowo "mugol" było obraźliwe i Rieux wolała korzystać z peryfraz. - Myślę, że to odpowiednie określenie - dodawszy, rozumiała, co młody na na myśli, sama jednak nie potrafiła znaleźć innego słowa. Wstęp? Nie. Wojsko a harcerstwo znacznie się różniło, nie można było ich wstawiać tuż obok siebie. Sama Winter miała zamiar pójść do armii, co nie zmienia faktu, że mogłaby wówczas ryzykować życiem; może ją to mało obchodziło, ale miała jeszcze wiele innych planów, które nie mogły zwlekać. - chociaż wojsko jest kompletnie inne pod względem prowadzonych działań. - a raczej ich celów, przydałoby się wspomnieć. - Edgar Fairwyn. - jak ona za nim nie przepadała; niepotrzebny wrzód na dupie Hogwartu, pieprzony łamacz reguł oraz przy okazji bajkopisarz o runach. Nie żeby miała coś przeciwko tej dziedzinie, co nie zmienia faktu, że uczył go niezbyt dobry nauczyciel; oby tylko młody nie zaznał na nim swojego gniewu. Inaczej będzie bardzo źle. - Moim zdaniem - rozpoczęła - stosuje nieodpowiednie dla większości metody nauki. - nie zamierzała podpadać, do tego nie wiedziała, jak długi jęzor ma młody Puchon. Po prostu wyraziła swoją opinię w miarę neutralnie, podkreślając niektóre słowa mocniej. Nie wszyscy nadążali, nie wszyscy byli w stanie dosięgnąć mu do pięt oraz w jakikolwiek sposób się wybronić. - Słyszałeś może o yerba mate? - zapytała się, albowiem rozważała kiedyś przestawienie się na ten rodzaj herbaty - podobno dający sporą dawkę energii. Skoro byli przy liściach do zaparzania.
Nie wiedział, po prostu nie miał pojęcia, w jaki sposób kobieta ta go ocenia. W sumie, nawet się nad tym nie zastanawiał... dla niego ważniejsze było, by mieć zawsze co powiedzieć, a wiemy już przecież, że uwielbia zawierać głos. To nie umknie nikomu, kto obcował z nim chociażby przez chwilę. Przez jakiś czas uśmiech nie schodził z jego oblicza. Do czasu... gdy Winter poinformowała go, że nie da się poznać w pełni całego zamczyska. Teraz jego wargi i ogólne napięcie mięśni twarzy wskazywały, że odczuwał smutek wraz z rozczarowaniem. Milczał przez chwilę, ale wiadomo że Arkadiusz nie byłby Arkadiuszem, gdyby nie powiedział niczego. - Ah, szkoda! A nauczyciele? Inni pracownicy? A prefekci? Słyszałem tą nazwę, ale nie jestem pewien, czy to tutaj pasuje... – zamyślił się na chwilę. - Oni chyba powinni znać cały zamek, prawda? Czy nieprawda? Proszę mi powiedzieć! Bo mi się wydaje, że taka wiedza jest u nich niezbędna. Serio. Przynajmniej gdybym to ja był tutaj dyrektorem, zleciłbym dla kadry szybki kurs znajomości zamkowych sal i korytarzy. Chociażby po to, by pomagać uczniom, w którym kierunku powinni iść, by dojść tam, gdzie dojść chcą. A raczej – powinni. Wędrówki po korytarzach chyba zazwyczaj są po to, by odnaleźć salę lekcyjną, w której za chwilę będzie się miało zajęcia, prawda? Oczywiście wiem, że ludzie nie spacerują po zamku tylko po to, by trafić na zajęcia... – znowu się podrapał po głowie. I znowu jego włosy zostały wzburzone, ale to nic. Przynajmniej dla samego Arkadiusza. - ...chociaż i tak sądzę, że to główny cel. A co do tego, żeee jest tu wiele tajemnic.... rozwinie pani temat? Tu i teraz, dla mnie? Baaaardzo proszę. Naprawdę! Może zna pani chociaż jedną tajemnicę? – i znowu te błagalne spojrzenie... ah, nie sposób mu się nie oprzeć! Ale już po chwili zeszli na temat harcerstwa, a wtedy chłopak zapomniał o czym przed chwilą rozmawiali... przynajmniej częściowo. - Ah, więc jednak pani słyszała. Szkoda tylko, że nie poznała pani tego lepiej, bardziej wnikliwie... ale nie każdy musi wiedzieć wszystko. Na dodatek nie każdy może albo musi być harcerzem. A pani pewnie nie miała takiej okazji, jak się domyślam? Dobra, nie drążę już tematu. Przepraszam, jeśli poruszyłem pani prywatną przestrzeń. – po tych słowach ukłonił się nisko przed kobietą – I zgadzam się, działania harcerstwa i wojska bardzo się od siebie różnią. Bardziej mi chodziło o to, że to pierwsze to takie przygotowanie do wojska, chociaż to nie jest tak, że harcerstwo to szkoła podstawowa, a wojsko to studia. Nie, to nie działa w ten sposób, harcerz nie musi być potem w wojsku i odwrotnie. Chyba pani rozumie, co mam na myśli? A tak poza tym... czy tym razem nie użyłem źle jakiegoś słowa? Coś jest niejasne w mojej wypowiedzi? Proszę mi o tym mówić, wtedy mój angielski na pewno się poprawi! – w końcu doszli do tematu nauczyciela. Ah, gdyby tylko Arek wiedział, że miał okazję go spotkać... w ogóle nie skojarzył. No bo niby jak, w jaki sposób, co? - Ah, więc będę na niego uważał! Dziękuję za ostrzeżenie. Ale nie mówmy o tym. Nie mówmy więcej, bo mi się jakoś straszno na duszy robi! Poznam go i będę uważać, mając w głowie słowa psze pani! – i uśmiechnął się. Wygładził ubranie, przez chwilę jakby się nad czymś zastanawiał, aż w końcu Winter zawarła głos. Tym razem coś o herbacie... - Wie pani, ja nie patrzę na rodzaj herbaty. Jak tata mi kupi jakąś owocową, to po prostu ją piję. Jak serwują nam, uczniom podczas uczt, też po prostu ją piję. I tyle w tym temacie, dla mnie każdy rodzaj herbaty, o ile to owocówka, jest dobry. Uspokaja mnie, rozgrzewa, mogę tak długo kontemplować owocowa herbatę, więc piję małymi łyczkami. I nie kojarzę żadnych nazw herbat. Oby były owocowe, tyle mi wystarcza. – uśmiechnął się kącikiem ust ku kobiecie.
Typowy dzieciak. Typowe problemy. Między innymi gadatliwość, która połączona została z rozwijaniem tematów nie tylko całego, ogromnego zamczyska siejącego postrach w sercach pierwszaków ze względu na budowę podobną do labiryntu, ale także nawiązywaniem do tematów mugolskich. Winter nie wiedziała, jaka jest czystość krwi u Arkadiusza - i jednocześnie ten fakt nie miał jakiegokolwiek sensu, poza oczywiście nawiązaniami do świata niemagicznego. Wniosek był jeden, dość prosty, że tylko matka wprowadzała go do wrót zamkniętych na zaciekawione spojrzenia ze strony osób pozbawionych daru rzucania czarów, zaś ojciec starał się zapewnić rozrywkę typową dla siebie w wieku chłopca. Niemniej jednak nie wyglądało na to, aby Puchon w jakikolwiek sposób był niezadowolony z tego, iż wychowywał się ciut inaczej od osób umiejscowionych w Hogwarcie, co Rieux uznała ostatecznie za dobrą rzecz. Nie zmienia to jednej, istotnej rzeczy - mimo odejścia czystości rodów na bok, młody mógł mieć przechlapane u Ślizgonów. - Pasuje. - dodała prosto, kiedy młodzieniec zaczął wymieniać różne osoby znajdujące się w wielkim zamku - i słusznie. Nauczyciele, tudzież profesorowie, inni pracownicy oraz prefekci znali mury bardziej od uczniów, pracując na swoich stanowiskach nieraz więcej, niż dziewczyna miała osobiście lat. - Teoretycznie - tak - rozpoczęła - ale w związku z zakłóceniami nawet dyrektor może mieć problem z dotarciem do najprostszego nań miejsca. - odpowiedziawszy prosto, szła powolnym krokiem, byleby mały gostek, który się do niej przyczepił jak rzep psiego ogona, nie musiał nagle zacząć biec. Różnica wzrostu była niezwykle śmieszna; tak samo wieku. Jeden na początku edukacji, druga osoba na wylocie, wręcz znajdująca się w sytuacji iście krytycznej. Winter nie mogła sobie pozwolić na jakąkolwiek zwłokę, tudzież uczyła się prawie nieustannie. - Są miejsca, które objawiają się nielicznym - oznajmiwszy bez większego trudu, doskonale wiedziała o tym, że istnieją tutaj pomieszczenia, które wybierają dla siebie konkretnego studenta, jakoby naznaczając następną ścieżkę losu - aczkolwiek niewiele o nich wiem. - dokończyła beznamiętnie, przechadzając się dalej. No tak - sama osobiście nie miała zbytnio możliwości uczestnictwa w zajęciach harcerskich, kiedy to była młodym szkrabem - prędzej interesowała się tym, jak rozłożyć jedzenie podczas kolejnych libacji alkoholowych ojca i co zrobić, aby uniknąć jego niespodziewanego ataku agresji, który zazwyczaj objawiał się w postaci nie tylko lecących w jej stronę zaklęć, ale także przedmiotów - między innymi właśnie paska. Posiadała wówczas wyniesioną z dzieciństwa traumę oraz awersję; unikanie sprzączki oraz wszelakich tego typu rzeczy uznawała za konieczność. Jedyna słabość, jedyna wstydliwa rzecz, kiedy to serce przyspieszało gwałtownie na jego widok, zaś ręce poczęły trząść jak galareta. Nie było to jednak bez konkretnej przyczyny - ten umiejscowiony w odpowiednim miejscu na spodniach nie stanowił dla niej większego zagrożenia, dopiero dźwięk oraz widok tego elementu ubrania w dłoni drugiego człowieka powodował u niej napady wielkiej paniki wewnątrz umysłu, która stawała się widoczna na świetle dziennym. - Nie. - odpowiedziała prosto, nie przejmując się zbytnio swoją przeszłością. Nie okazywała tego również w żaden widoczny sposób; myśli jakoby były zamknięte pod kopułą czaszki. - Rzadko kiedy było mi dane obcować z osobami niemagicznymi. - teoretycznie mugolami, aczkolwiek nie lubiła tego cholernego słowa, które obrażało społeczność pozbawioną elementów świata czarodziejskiego. Po prostu. Dla niej pochodzenie miało niszową wartość, bardziej dla niej liczyło się to, jakie wartości reprezentuje człowiek. Niby szlachetne, aczkolwiek w mniemaniu Winter to było podstawą do czegokolwiek. Rodzice wystarczająco dobrze kryli się pod czystością krwi, Ministerstwo Magii jakoś szczególnie na nich nie nacierało, choć ona zamierzała to zmienić. Jeszcze parę miesięcy i będzie mogła bez problemów zamknąć ich za kratki. - W porządku. Wszystko jest jasne. - odpowiedziała, jednakże nie komplementując angielskiego wypowiadanego przez wychowanka Hufflepuffu. Po prostu chłopak dobrze się nim posługiwał, akcent może miał zagraniczny, ale dało się z nim dogadać - i to się liczyło. - Mam taką nadzieję. - wypowiedziawszy, ostatni raz już wspomniała w umyśle sobie o tym cholernym nauczycielu run, przechodząc tym samym do o wiele przyjemniejszego tematu. Herbata. Zawsze kojarzyła jej się z babcią, która mimo wszystko zmarła dwa lata temu. Wszystko się pierdzieliło; życie zaś dawało jej w kość jeszcze bardziej niż zazwyczaj, niemniej jednak była na dobrej drodze do rozpoczęcia nowego rozdziału i zamknięcia poprzedniego. - Piłeś kiedyś bawarkę? - rzuciła prosto, wzdychając w pewnym stopniu na jego słowa. Jedni byli wyjątkowo wybredni w sprawie herbaty, inni zaś byli w stanie pić nawet tą ruską z kalosza.
Zrobił wielkie oczy. - Jak to... dyrektor może mieć z tym problemy? Nigdy bym tak nie pomyślał. Ale to oznacza przynajmniej tyle, że niewiele jeszcze wiem o tym zamku, niewiele wiem o życiu. Szkoda, że mamusia umarła, ona często, swoimi opowiastkami dawała mi jako takie wyobrażenie o życiu. A tatuś? No, może też, ale to nie to samo. On nie jest magiczny. A mamusia była magiczna, chociaż moi dziadkowie z jej strony to byli mugole. Ale nieważne. Ale ale ale skoro pani mówi, że dyrektor też może mieć z tym problemy... to wierzę pani. Zresztą... zaraz! – teraz wyglądał tak, jakby dokonał wielkiego odkrycia. Podobnie było z tonacją jego dziecinnego głosiku – Zaraz, dyrektor to też człowiek... i ma prawo do takich rzeczy. Ah! Czemu wcześniej na to nie wpadłem? Przecież to takie oczywiste! – i walnął się otwartą stroną lewej dłoni w czoło, dając upust swojej frustracji. Chłopak ewidentnie się tym przejął, aczkolwiek z każdą mijaną minutą, a może nawet sekundą, było lepiej. Spodobał mu się ten korytarz, nie ma co... a zwłaszcza obrazy, uznał, że ludzie na tutejszych płótnach, zdobiących ściany trzeciego piętra są fajniejsi. Ciekawsi niż na innych ścianach, należących do zamku Hogwartu. Ale nie poinformował Winter o swoich dostrzeżeniach, myśląc że nie powinien tego robić przy obrazach, nawet jeśli jego słowo mile by połechtały namalowane, żywe postaci. Mogły powiedzieć tym z góry albo dołu. I zaczęłoby się... dziwne, Arkadiusz przejął się tym mimo, że często tak nie było. Ale szybko zapomniał o obrazach i powrócił duchem do rozmowy ze studentką. - Ach, szkoda, że pani niewiele wie o tych miejscach! Ja to bym chętnie je poznał... a pani, czy pani też by chciała? Tylko proszę, proszę, proszę być ze mną szczerym... no bo ja jestem szczery! Słowo harcerza! – uniósł dłoń i przystawił do głowy, robiąc gest typowy dla skauta. I uśmiechnął się. Znowu. Ponownie. Ah, który to już raz posłał dzisiaj tej kobiecie ten swój zniewalający uśmiech? A kiedy został powiadomiony, że, jeśli chodzi o angielski, jest u niego wszystko w porządku, chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Ah, to bardzo dobrze! Ale nie oszukuje mnie pani, prawda, psze pani? Na pewno? Jeśli pani nie oszukuje, to jestem bardzo szczęśliwy, zadowolony! – uśmiech był ten sam. Teraz jedyna różnicą było to, że chwilowo ponownie wbił spojrzenie w czubki swoich butów, które, jak już wiemy, zostały kupione jeszcze w Polsce. Ale nie trwało to długo. Chłopak po chwili podniósł się, głowę i spojrzenie. - No widzi pani, to nas różni. Ja miałem dużo wspólnego z osobami, które nie są magiczne. Widzi pani, moi najlepsi kumple nie wiedzieli nawet, że istnieje coś takiego, jak magia, a rodzice zabronili mi ich wtajemniczać. A mama znalazła świetny sposób, by odkryć, czy może są magiczni, tylko się nie przyznają... chce pani wiedzieć, jak ona to zrobiła? Tak czy owak, czasami trudno było mi milczeć. Ale udało mi się nie zdradzić żadnego słowa, i jestem z tego powodu z siebie dumny! Ale bardziej boli mnie to, że musiałem ich zostawić, tam, w Polsce... jednak przyjazd tutaj okazał się czymś ciekawym, a przynajmniej na razie. Przecież nie wiem, co będzie potem, prawda? Prawda? – przez chwilę rozmowa zeszła na inne tory, aż w końcu doszli ponownie do pewnego tematu. I teraz Arek otrzymał pytanie. Słysząc je, energicznie pokiwał głową. - Bawarka? A co to jest? Widzi pani, ja jednak jeszcze niezbyt wiele wiem... – i zachichotał cichutko, pod nosem. Przez chwilę milczał, o czymś intensywnie myśląc, aż wkońcu ponownie powiedział to, co powiedział wcześniej. - To jak, psze pani, chce pani wiedzieć, jak moja mama odkryła, że to mugole?
Niewiedza młodego zaskakiwała go w dużym stopniu - a może po prostu nie potrafił wykalkulować tego, że dyrektor też ma prawo do popełnienia jakiegokolwiek, ludzkiego błędu, który to przecież znajduje się w naturze człowieka? Też dyrektorami pozostają nieraz osoby, które zostały do tego wywołane zupełnie przypadkiem, tudzież powołane pod wpływem konkretnych zdarzeń. I tak właśnie było z profesor Bennett - Hampson, pod wpływem mniemanego wyłączenia barier chroniących Hogwart, został z tego stanowiska zwyczajnie wykopany. Kto by się spodziewał - tego Rieux nawet nie potrafiła przewidzieć. Całe te anomalie oraz zakłócenia stawały się zbyt dużym wrzodem na tyłku - korytarze nie wyglądały tak jak zazwyczaj, ludzie stawali się o wiele bardziej ostrożni, ona zaś - jakimś cudem nie miała większej styczności z nieposłuszną magią płynącą w jej ciele. Życie toczyło się dalej, pełne niewiadomych, pełne enigmy, która to powodowała u jednych zaskoczenie, u innych emocje podchodzące pod agresję. Ciche westchnięcie wydobyło się zatem z ust Winter - dzieciak naprawdę potrafił się rozgadać i z jednego tematu wyjść na wiele innych. - Wyobrażenie o życiu? - zapytała się, chociaż starała jednocześnie zbytnio nie rozgadywać; doskonale wiedziała, że chłopiec był skory w dość dużej mierze do mówienia tego, co mu ślina na język przyniesie. Jednocześnie nie wiedziała, czy może to zakwalifikować do tych pozytywnych, czy może jednak do negatywnych znamion charakteru Arkadiusza; o ile da mu to przewagę w kontaktach międzyludzkich, o tyle będzie miał problem, kiedy to sytuacja zacznie wymagać zachowania w pewnym stopniu powagi. Obserwowała zatem tylko, jak Puchon robi typowego facepalm'a, najwidoczniej znajdując doskonałą odpowiedź na temat tego, jak to możliwe, aby dyrektor nie pamiętał do końca rozkładu wszystkich sal oraz ścieżek. No po prostu geniusz. Korytarz ten rzeczywiście posiadał w pewnym stopniu intrygującą, zachęcającą wręcz do kontaktu z obrazami aurę. Nie zmienia to faktu, że są one tylko wspomnieniami, namalowanymi przez artystę, postaciami umieszczonymi na płótnie poprzez magię - i nic więcej. Pamiętają to, co się tutaj dzieje, aczkolwiek nie są w żaden sposób żywymi istotami. Uśmiechnęła się posępnie, kiedy to spojrzała na jeden z nich; być może te doskonale ją kojarzyły, niemniej jednak tak słabo, iż ich praktyczna wiedza o Winter nie równała się nawet z podziemnym parkingiem samochodowym. O ile one w ogóle wiedziały, co to jest i do czego to ma służyć. - Przydałoby się - powiedziała, by następnie z łatwością dodać, kiedy to rzuciła pierścieniami oczu w stronę młodego - pod koniec edukacji w Hogwarcie. - mruknąwszy, schowała ręce do kieszeni dżinsów, z łatwością przechodząc w dalszą część korytarza. No tak. Jeszcze parę miesięcy, parę marnych miesięcy, by następnie opuścić tę szkołę oraz rozpocząć dorosłe życie. Wydawało jej się to normalne, aczkolwiek nie mogła w żaden szczególny sposób zwlekać z nauką oraz zadaniami, a przede wszystkim musiała zadbać nie tylko o swoje bezpieczeństwo, ale także o bezpieczeństwo siostry. Bo tyle jej pozostało. - Bynajmniej. - dodała na te słowa o oszukiwaniu; chociaż była iście przebiegła jak Ślizgoni, wiedziała doskonale o tym, że musi grać, musi udawać, musi zakładać kolejne maski, wychodzić na scenę, być hipokrytką do potęgi nieznanej - bawiąc się swoimi uczuciami za wszelką cenę. - To logiczne. Mugole nie powinni wiedzieć o magii. - rzuciła prosto; kto wie, co by im strzeliło do głowy? Owszem, nie wszyscy mieli zamiar wykorzystywać tę zdolność do swoich własnych celów, ale czy przypadkiem nie było tak samo z czarodziejami? Westchnęła. - Zawsze po ukończeniu szkoły i studiów będziesz mógł powrócić do Polski. - wymruczała, kto wie, być może na pocieszenie; przecież nie wszystko stracone w jego przypadku. Wystarczy, że będzie utrzymywał z nimi kontakt poprzez właśnie listy, tylko takie wysyłane kurierem - i nic nie powinno złego się stać. - Herbata z mlekiem. - wyjaśniła w najprostszych słowach znaczenie słowa "bawarka". Wiedziała doskonale, że młody nie musi wiedzieć o wszystkim i o wszystkich, tudzież kiwnęła porozumiewawczo głową. A jednak temat odkrycia tego, czy ktoś jest mugolem, zaintrygował ją. - Owszem. - potwierdziła swoje stanowisko; chciała wiedzieć.
| gunwopost, ból głowy i w ogóle śmiesznie. twój następny post jest szósty, więc możesz wystawić śmiało zt, chyba że chcesz jeszcze po jednym
- No tak. Wyobrażenie o życiu. Ale niech pani wybaczy, nie umiem tego dobrze opisać. No bo nie znam pewnych słów, które bym tu wypowiedział, żeby to określić... tak czasami miewam. Nie znam wszystkich słów po angielsku. Szkoda, ale sądzę że z czasem przyswoję sobie jeszcze większą ilość słówek! – i wlepił spojrzenie w jej źrenice i uśmiechnął się blado. I znowu odwrócił wzrok w stronę ściany, na której było mnóstwo portretów. Z niektórymi nawet się przedstawił, nieco pogadał, aczkolwiek nie trwało to dłużej, iż minuta. I nie pomyślał nawet, że to tak nie wypada, rozmawiać z kimś, gdy twoim głównym towarzyszem tu i teraz jest ktoś zupełnie inny. Ale, jak już wiemy, nie trwało to długo, chociaż znajdą się i tacy, którzy sądzą inaczej – że minuta to zdecydowanie zbyt dużo czasu jak na taką pogawędkę. Przez przestrzeń między nimi przeszło kilka tematów, aż w końcu Winter wspomniała o czymś zupełnie innym. Zauważyła bowiem, że po nauce tutaj będzie mógł wrócić do kraju. - Ale wtedy bym musiał wracać sam. Bo tatuś uwielbia to miejsce, ten kraj, i wątpię czy by chciał wracać. A może, jak go przekonam?... no nie wiem, jak to będzie. Ale nie jestem też do końca pewny, czy oby na pewno chcę tam wracać. Tak, kocham swoją ojczyznę, cenię i noszę w sercu. Ale, z drugiej strony, jest mi tu dobrze. No i.... ah! Ja naprawdę nie wiem! Nie wiem, gdzie po skończeniu nauki w Hogwarcie będę chciał mieszkać... to naprawdę trudna decyzja! Najlepsza na długie wieczory, które się spędza przed kominkiem i się słucha, jak trzeszczy drewno. No to mam już coś do roboty! Dziękuję, psze pani, że poruszyła pani ten temat. Dzięki pani zauważyłem, że naprawdę muszę wybierać. No bo to mnie nie ominie. A dzięki pani, będę miał na to więcej czasu! Ah, dziękuję! – i, niewiele myśląc, przytulił się do nogi kobiety, ale zaraz potem cofnął się. - Przepraszam – bąknął cicho. I tym razem nie rozgadał się, nad pozytywnymi i negatywnymi przyczynami i skutkami łapania kogoś za nogę. Nie rozgadał się, pytając dziewczynę, czy jej tak pasuje. Nie, nie. Tym razem zwyczajne "przepraszam" najwidoczniej wystarczyło. Dzięki Bogu... i dzięki również, gdyż temat ich rozmowy zszedł ponownie na tematy herbat. Arkadiusz dowiedział się, co to jest bawarka. I był z tego powodu bardzo szczęśliwy. I najwidoczniej tym razem nie wystarczyło, musiał się rozgadać. Ponownie. - Bawarka! Zapamiętam te słowo. Zapamiętałem tyle angielskich słówek, a tego nie zapamiętam? Phi! Mam bardzo dobrą pamięć. Z mlekiem? Nie próbowałem. Ale jestem otwarty na to, co nowe! Lubię w ten sposób poznawać świat. – tu nastąpiła krótka pauza – Więc chce pani wiedzieć, jak moja mamusia to zrobiła, tak? No to wyprodukowała nowy eliksir. A potem dała moim kumplom do wypicia, mówiąc, że to sok pomarańczowy (specjalnie nadała miksturze taki smak). Ten eliksir działał tak, że jak ktoś go wypije, i jest osobą magiczną, z uszu poleci mu para, z piskiem typowym dla lokomotyw. A jeśli jest się mugolem, to nic się nie stanie. I tak właśnie było. – wyszczerzył się w jego kierunku, dumny, że miał taką inteligentną i zdolną matkę. Zaraz potem zmienił temat rozmowy. – No to co, idziemy do tego Herbacianego Raju?
Dzieciak ten, no cóż, charakteryzował się bardzo szybkim rozgadywaniem na tematy kompletnie niepotrzebne - Winter zaś potrzebowała tym samym spokojnie wydobywać najprostsze słowa, byleby nie spowodować jeszcze większego słowotoku. Niemniej jednak całokształt Arka był niczym efekt motyla; z jednej strony dziewczyna chciała dopytywać o niektóre rzeczy, z drugiej strony natomiast zmagała się ze świadomością gadulstwa ze strony młodego. Wszystko to przyczyniało się do ostrożnego stawiania kroków - na tyle ostrożnego, że tęczówkami chłodnymi oraz o zielonkawej barwie lustrowała najbliższe otoczenie. Nie uśmiechała się; nie miała ku temu powodów. O dziwo dzieciak przykleił się do niej na dłuższy okres czasu; ona zaś, mimo wewnętrznego jadu, nie umiała w żaden sposób odmówić mu towarzystwa. Czy się przy nim męczyła? Może odrobinę. Nie za dużo, nie za mało; jakoby całokształt rozmowy z młodzieńcem jakoś nie działał niczym wampir na resztki jej energii. A mimo to chciała nadal zapalić papierosa, co w sumie było dla niej dość sporym wyzwaniem, zważywszy uwagę na to, że w szkole raczej nie powinna tego robić. - Z czasem - odpowiedziawszy prosto, jakoby zataczając okrąg wokół tego samego przytakiwania na słowa należące do Puchona; nie potrafiła w żaden sposób opowiadać o sobie, prędzej korciło ją do tego, by dowiadywać się o informacjach że strony ludzi, którymi się otaczała - przywykniesz i przyswoisz język angielski. - nie mogła nic innego powiedzieć; jakoby chcąc go upewnić w tymże fakcie. Przecież nic nie było stracone, nic nie było przekreślane z góry końcówką pióra napełnionego atramentem, nic po prostu nie decydowało o całokształcie następnych dni. Jeżeli Kolodziejski chciał się nauczyć, a przede wszystkim chciał się dowiedzieć, mógł tego z łatwością dokonać. - Zawsze możesz wracać na wakacje. - mruknęła, jakoby znajdując kompromis między stałym wyjeżdżaniem z Wielkiej Brytanii a wizytą w Polsce. Wszystko dałoby się jakoś sensowniej posklejać, jakoś sensowniej rozpisać na pergaminie; wymagało to po prostu chęci. Ojciec pewnie by nie czuł się z tą myślą źle, umożliwiając powrót do starych korzeni oraz nawyków synowi. Niechaj się cieszy, że ma kogo kochać, albowiem Winter nigdy nie przypadło coś tak niezwykłego - mogła się tylko modlić o to, żeby coś jej nie potrąciło i nie posłało do grobu za wcześnie. Wtem poczuła dotyk; dotyk, który powodował u niej nieraz różne reakcje, do którego przede wszystkim nie lgnęła jak ćma do światła. Nie zareagowała jednak w żaden szczególny sposób; kiwając głową na przeprosiny ze strony młodego. - Mogłam się tego spodziewać. - tyle wystarczyło; oszukać mugoli, sprowadzić na nich spróbowanie eliksiru, byleby się przekonać o ich prawdziwym pochodzeniu. Dość znana sztuczka; podobnie jak z amortencją lub afrodysią dodawaną do picia; wszystko wymagało po prostu pomysłowości oraz odpowiednich umiejętności. Czy matka Arkadiusza była zdolna? Najwidoczniej - Rieux jakoś nigdy nie ciągnęło do eliksirów, do ich warzenia, do ich wytwarzania zgodnie z przepisami umiejscowionymi w podręczniku. - Chodźmy.
| zt
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Pojawiła się na korytarzu niewiele przed czasem, kilka kawałków ciasta Pandory mając starannie poukrywanych w jakimś dziwnym, pożyczonym z kuchni pojemniku, przypominający trochę znane jej kartony na torty, jednak przy okazji utrzymującym świeżość zamkniętych w nim wypieków oferując im między innymi temperaturę trochę niższą od pokojowej. Stała aktualnie wpatrzona w widoki za jednym z okien, ze skórzanym plecakiem odłożonym na parapet i dłonią opartą o drewnianą ramę otaczającą przezroczyste szkło. Czekała, ale nie miała zamiaru się niecierpliwić kolejnymi mijającymi minutami i przez to zajęła się czujnym przyglądaniem widokom na szkolnych błoniach. Po chwili odwróciła się i zorientowała, że korytarz trzeciego piętra nie oferował wyłącznie herbacianego pokoju, ale też miał pewną tajemnicę. Nie była to jednak zdecydowanie rzecz na dziś. Choć wizja takiej wspólnej przygody z każdą sekundą zaczynała kusić coraz bardziej, powoli biorąc w wątpliwość chęci na zwykłe ploty przy herbacie. Westchnęła. Jakie to było zaklęcie? Odrywając się od niepokojących zakusów wreszcie zdecydowała się usiąść na szkolnym parapecie. Wyjęła różdżkę z tylnej kieszeni jeansów, żeby nie złamać jej i nie zakończyć jej żywota już całkiem. Zaczęła ją nieświadomie obracać w palcach, jakby doszukując się ukrywanych dotychczas uszczerbków. Nie robiła tego pierwszy raz.
Nie miała już żadnych kawałków ciasta, a głupio było jej iść z pustymi rękami, więc rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu inspiracji. Jej wzrok niemal instynktownie padł na podręczne pudełko warcabów. To nie był taki zły pomysł, prawda? Jeżeli rozmowa nie będzie się kleić, to zawsze będą mogły skupić się na grze. Prawda była taka, że stresowała się trochę przed tym spotkaniem. Moe była dla niej zagadką i chociaż zawsze była w stosunku do Pandory uprzejma i pomocna, to wyczuwała w niej... skłonności do ryzyka? Widziała tą nić porozumienia między nią a Fire i to sprawiało, że obawiała się, że usłyszy od niej ten sam komentarz, którym podsumowała ją była Gryfonka. Nie chciała już słyszeć, że jest nudna, ale nie zamierzała też wplątywać się w żadne pojedynki, spiski, wojny, a już na pewno nie chciała być dla nikogo niemiła. Zwykłe warcaby mogły jednak nie wystarczyć, w końcu nie była to najbardziej pasjonująca gra w historii świata. Nawet szachy wydawały się już lepszą opcją, przynajmniej mogły urozmaicić rozgrywkę swoimi komentarzami, jednak Pandora w szachy grać nie umiała, a jej chęć wygranej nie pozwalała jej postawić się na z góry przegranej pozycji. Opadła na łóżko i nagle zerwała się z niego gwałtownie, przypominając sobie o tajemniczym liście. Sięgnęła ręką w szczelinę między framugą łóżka a ścianą, sprawdzając czy buteleczka wciąż tam jest. Kolor eliksiru był jej znany, jednak i tak upewniła się co do trafności swojego wniosku przy pomocy podręcznika do eliksirów. Nie zamierzała zabierać ze sobą tego upominku, mając świadomość, że w razie przyłapania groziłoby jej zawieszenie w prawach ucznia, jednak... Czy Moe nie była jedyną znaną jej tutaj osobą, co do której miała przeczucie, że nie potępi jej zachowania? Ryzyko wciąż istniało, jednak to właśnie było kuszące w całej tej sytuacji. O eliksirze nie powiedziała nikomu, nawet Katerine. Czeszka wiedziała o skłonnościach do uzależnień Pandory, więc z pewnością próbowałaby przekonać ją do oddania narkotyku (po czym zapewne sama by go spożyła). Sama Doux też nie czułaby się dobrze, gdyby tak po prostu uległa pokusie, więc wpadła na pomysł jak "usprawiedliwić" ewentualne wypicie eliksiru. Zakład! Niesiona ekscytacją nawet drobnego ryzyka, pokonała drogę na III piętro niemal automatycznie, dwukrotnie jedynie zerkając na podarowaną jej mapę. Wiedziała, że hazard mógłby pochłonąć ją całkowicie, jednak powtarzała sobie, że taki drobny zakładzik to nawet nie stał koło prawdziwego hazardu i na pewno to będzie tylko jeden incydent. - Moe, cześć - przywitała się, pozwalając sobie przytulić ją delikatnie na powitanie. - Ja mam dla Ciebie propozycje…. i pytanie - Nie wiedziała jak właściwie zacząć rozmowę i w ostatniej chwili wystraszyła się, że powinna najpierw wybadać teren, więc wskazała na pudełko z grą, aby zasugerować, że to jest ta “propozycja”. Głupim wydało jej się, aby tak po prostu wygadać się prefektowi, że posiada się nielegalną substancję i zapewne łatwiej byłoby po prostu pokazać jej fiolkę, aby sprawdzić czy ją rozpozna. Ale nie chciała ryzykować i buteleczka bezpiecznie leżała wciąż ukryta za jej łóżkiem. - To może ja zacznę od drugiego. Co Ty myślisz o eliksirze euforii? - powiedziała prawie szeptem, nachylając się w stronę dziewczyny i odbiegając gdzieś wzrokiem na nieco przerażające rzeźby. Ot, niewinne pytanie, prawda? Każdy mógłby takie zadać. Chyba.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Na widok wyłaniającej się zza ściany Pandory zeskoczyła z parapetu i niespiesznie się do niej zbliżyła. Natychmiast wychwyciła, że przyjezdna nie przybyła z pustymi rękoma. Co tym razem mogło to być? Po tym, gdy się przytuliły, przyjrzała się pudełku i przeniosła pytający wzrok na Doux. Jednak to nie Moe pierwsza zdecydowała się na wypowiadanie słów. - Pandoro. - zrewanżowała się przywitaniem i przekrzywiła lekko głowę, dając do zrozumienia, że zamienia się w słuch. Jej pytanie było... dziwne. Coś musiało być na rzeczy, biorąc pod uwagę, że wyleciała z tym w zasadzie w trybie natychmiastowym, gdy tylko się spotkały. Na jej pomoc w ewentualnym uwarzeniu raczej nie miała co liczyć. Nawet, jeżeli była to całkiem prosta mikstura. - Podobno uzależnia. Chcesz go podać Fire, żeby była dla Ciebie milsza? - to nie była kpina, ale i od poważnego pytania było jej daleko. Po prostu relacja Pandory i Blaithin była z jakiegoś powodu od pierwszej chwili jakaś niebezpiecznie toksyczna i pełna pogardy. W przypadku tego drugiego, Moe była przekonana, że było to uczucie silnie obustronne. Skąd im się to wzięło? Choć może bardziej 'skąd u Fire się to wzięło?'. W końcu to ona zaczęła. I zapowiadało się na to, że ten ich kwas miał się jeszcze długo warzyć przed ewentualnym złagodzeniem. Albo wybuchem. - Ja mam inne pytanie. Wolisz herbatę czy spacer? - obie z tych rzeczy nawiązywały do któregoś szkolnego sekretu, choć wspomniany 'spacer' był zdecydowanie dużo bardziej skrywany. Podróż do Hogsmeade ciemnym tunelem wydawała się kusząca, ale tylko wtedy, jeżeli Doux nieświadomie wybrałaby właśnie tę wersję dla ich wspólnego spędzania czasu. - Nie musisz odpowiadać od razu. O co chciałaś zagrać? - wreszcie bez ogródek wypaliła pytaniem, które chodziło za nią od momentu zobaczenia Czeszki na korytarzu. Owszem, planszówka była ciekawym uzupełnieniem do spotkania, ale chyba nie targała ze sobą pudełka ot tak, bez żadnego zamysłu.
______________________
But I ain't worried 'bout it
dancing on the clouds below
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Podobno uzależnia. To zdanie boleśnie zadźwięczało jej w głowie, ale szybko przegoniła je, powtarzając sobie, że przecież na pewno nie uzależnia od pierwszego razu. A nie będzie drugiego, prawda? - Na Fire to ja bym potrzebowała czegoś mocniejszego - machnęła ręką rozbawiona. Nie chciała teraz myśleć o byłej Gryfonce, bo ilekroć robiła to zbyt długo, łapał ją nieprzyjemny ból brzucha. Chciałaby się z nią pogodzić, jednak nie za bardzo wiedziała jak się do tego zabrać. W końcu nic złego jej nie zrobiła, więc nie wiedziała za co mogłaby przeprosić. Wiedziała natomiast, że Fire na pewno tego nie zrobi. A więc pozostawało drugie rozwiązanie w postaci efektownego spięcia, jednak... Pandora nie zamierzała dać się sprowokować. Nie dlatego, że nie miałaby żadnych szans w walce z Dear, ale nie może tego zrobić w imię własnych zasad i przekonań. No i może trochę dlatego, że nie chce zginąć, a Fire ją przeraża. - Zawsze spacer - ożywiła się, jednak po chwili przypomniała sobie, że chodząc nie zagrają w warcaby, ani nie zjedzą ciasta - Ale ja bym chciała gdzieś być chwilę dłużej - dodała, wskazując na szachownicę. Przegryzła dolną wargę, nie wiedząc czy powinna wprost wyjawić swój zamiar Moe. Z drugiej strony skoro Gryfonka domyśliła się, że chce zagrać "o coś", a ona zapytała ją o eliksir euforii, to jakiekolwiek kolejne pytanie naprowadziłoby ją na odpowiedź. - Ja bym chciała zagrać z Tobą w warcaby, że gdy ktoś traci krążek, to musi odpowiedzieć na prywatne pytanie - powiedziała ostrożnie, analizując reakcję Moe. - A gdy ktoś całkiem przegra... to ten musi wypić e l i k s i r - zaproponowała na koniec, akcentując wyraźnie ostatnie słowo, chcąc dać do zrozumienia, że chodzi jej właśnie o TEN eliksir, o który ją zapytała. - Co Ty na to?
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Uwagę na temat Fire skwitowała bolesnym uśmiechem, uznając, że tyle w zupełności wystarczy. Zdawała sobie sprawę, że między tymi dwiema istniał jakiś konflikt, być może charakterów jako takich. Nie podejrzewała Dear o złe u podstaw zamiary. Prawdopodobnie, w jakiś pokrętny sposób, mogła działać nawet w dobrej mierze. Chociażby usiłując przyczynić się do tego, aby Doux doświadczyła cierpienia na tyle wcześnie i w takiej ilości, by była przygotowana na życiowe rozczarowania. Czy ta wędrówka myślowa wybrała się nieco za daleko? - Możemy grać tutaj. Za jedzenie na korytarzu nikt nam szlabanu nie wlepi. - zapewniła, wskakując z powrotem na parapet i wycofując się w kąt pod samym oknem. Miejsca było na tyle dużo, że pod oknem zmieściłyby się one dwie, warcaby, a potem jeszcze ego Angela, tego sweterkowego misia-pysia w ściskających genitalia spodniach. - Nie lubisz nudy, co? Świetny pomysł, bo nie umiem opowiadać o sobie, a z pytaniami powinnam sobie poradzić. - pokiwała energicznie głową, zgadzając się na zasady takie, jakimi przedstawiła je Pandora. Na wspomnienie o eliksirze nawet nie zadrżał jej głos. Trudno było zresztą wypatrywać jakiejkolwiek wątpliwości związanej z zakładem. Choć oczywiście musiała się początkowo zgrywać. - Żartujesz? Tak w szkole? Nie wiem, co by nam za to zrobili! - wyobraziła sobie karę w postaci konieczności noszenia swetra Price'a i wzdrygnęła się. Nawet to jednak nie odrzuciło jej zgody na zakład. - Doskonale, tak zróbmy. Jakieś pytania zanim zaczniemy? - zadeklarowała z usatysfakcjonowanym uśmiechem i oczekiwała na słowa rozmówczyni. Albo, gdyby nic więcej nie chodziło jej po głowie, na rozpoczęcie gry. Do boju, 'pionki'!
______________________
But I ain't worried 'bout it
dancing on the clouds below
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Na reakcję Moe na chwilę zatrzymało się jej serce, jednak szybko dotarło do niej, że to jedynie żarty. Właściwie Pandora nawet lubiła "nudę". A przynajmniej lubiła spokój, ciszę, normalność, konwenanse. Lubiła gdy czasami było aż zbyt słodko i sztampowo. Zdarzało jej się wypić trochę za dużo na imprezie, jednak nie można powiedzieć, żeby prowadziło to do jakiegoś dzikiego szaleństwa. To spotkanie z Moe, chęć sprawienia, że Gryfonka nie będzie nudziła się w jej towarzystwie, wyzwalało w niej tą część jej charakteru, którą starała się na co dzień uciszać. Przy niej miała ochotę krzyknąć "załóżmy się", dotrzymać jej kroku, a nawet czasem być krok przed. Pokręciła głową na znak, że nie ma pytań, po czym położyła szachownicę na parapet, sama średnio zgrabnym ruchem siadając obok. Ręce zdecydowanie miała dużo słabsze od nóg, więc ciężko było jej się na nich odpowiednio podeprzeć i podciągnąć do góry. Rozłożyła warcaby, podała Moe białe pionki, po czym przygotowała swoją połowę. Przez chwilę nie działo się nic ekscytującego, a Pandora co raz szybciej starała się podejmować decyzje, napędzana chęcią zadania pierwszego pytania, chociaż jeszcze żadne nie przyszło jej do głowy. No... miała JEDNO, ale nie chciała go zadawać od razu. - O - szepnęła cicho, zauważając w końcu pierwszą okazję i zbijając od razu dwa pionki. Właściwie... w ten sposób pozbawiła się możliwości do jednego pytania, ale chęć wygrania była większa. Zamyśliła się w czasie gdy Moe zastanawiała się nad swoim ruchem. Chciała wykorzystać tę chwilę i zadać naprawdę personalne pytania, jednak jeżeli nie wie się o kimś prawie nic, to nie wie się też, w którą stronę powinno się uderzyć. Uznała, że zwykłe pytania informacyjne może zadać i poza grą. Teraz jest czas na pytania, które nie nadają się na zwykłą rozmowę, a jednocześnie odkryją przed Pandorą prawdziwy tok myślenia Davies. - Hmm, jakbyś Ty musiała teraz wybrać z kim byś szła do łóżka z Hogwart, to kogo Ty byś wybrała? - zapytała, specjalnie nie pytając o to, z kim Moe chciałaby być w sensie romantycznym. Sama może i nigdy z nikim jeszcze nie spała i na pewno gdy w końcu się na to zdecyduje, to zrobi to z miłości, ale odniosła wrażenie, że ludziom łatwiej jest przyznać się na kogo mają ochotę, niż w kim się podkochują.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Przez jakiś czas była cisza, choć bardziej spowodowana przesuwaniem pionków w jakiś względnie logiczny sposób, niż wielkim rozważaniem taktyki. Davies ostatni raz warcaby widziała jeszcze przed magiczną edukacją, nie mówiąc już o graniu w nie. Ale sam pomysł zakładu i pytań padających wokół gry były na tyle kuszące, że nie miała zamiaru rezygnować z tej rozrywki. Po utracie dwóch pionków szybko pochyliła się nad planszą, aby obejrzeć, jak wyglądała aktualna sytuacja i czy nie czekało jej jakieś obowiązkowe bicie. Czekało. Ale kiedy położyła palec na białym krążku, padło pytanie Doux. Gryfonka niespiesznie podniosła głowę, a na jej twarzy wyrysowane było oniemiałe zaskoczenie. Szybko zastąpione zakłopotanym uśmiechem. - Nie patyczkujesz się, co? - postanowiła zyskać trochę czasu za sprawą pytania ratunkowego. Nieźle się zaczynało. Czy cała reszta gry również będzie w takim kontekście? Samą odpowiedź, Davies musiała gruntownie przemyśleć. Gdyby musiała wybrać? Teoretycznie, najbardziej oczywistą odpowiedzią było obrócenie wszystkiego w grzeczny żart i wspomnienie o Carmel, z którą zresztą łóżka co jakiś czas potrafiły dzielić. Po drugiej stronie stałby Jeremy, zwłaszcza po ich incydencie na Saharze. A jednak - kiedy miała chłodny umysł, zupełnie nie potrafiła brać go pod uwagę. - Trochę to okrutne - musieć wybierać. - ewidentnie widać było, że kręciła i nie czuła się zbyt pewnie, albo być może zbyt dobrze, ze swoim pomysłem na odpowiedź. Kiedy zresztą rzuciła odpowiedź, nie była ani trochę przekonująca. - Chyba Gabriel. Twój ruch. - pospiesznie zamknęła temat, nadal mając z tyłu głowy sytuacje tak z treningu, jak ze szkolnego tarasu. Nawet, jeżeli ostatecznie ta druga sama w sobie nic nie znaczyła. A ta pierwsza nie była niczym innym niż pokazem determinacji. Następnie pogoniła Doux do grania, kompletnie zapominając o własnym pytaniu, kiedy i ona zbiła dwa z pionków oponentki. Dopiero po chwili dostała olśnienia. - Elijah? - zagadnęła, w jakimś stopniu odbijając wcześniejsze pytanie w przyjezdną. Pozostawiła jednak swoje pytanie w bardzo otwartej formie. Widać było, że Krukon dawał z siebie więcej w jej obecności. Przede wszystkim w kuchni, choć finalnie okazało się, że wtrącenia Swansea nie były konieczne, a Pandora nieźle radziła sobie sama. Ale być może właśnie dzięki jego wspierającej postawie rudowłosa była w stanie wykrzesać z siebie tyle energii, by odpierać ataki Dear?
______________________
But I ain't worried 'bout it
dancing on the clouds below
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Uśmiechnęła się przepraszająco, trochę żałując zadanego przez siebie pytania, a po części będąc zbyt ciekawa odpowiedzi. Może Katerina przesunęła jej punkt wrażliwości do takich pytań podczas gier tego typu? Wiedziała natomiast, że im bardziej krępujące bywają tematy, tym bardziej gra jest... oczyszczająca? A przynajmniej dla Pandory było w tym coś przyjemnie wyzwalającego - móc zapytać o wszystko i móc odpowiedzieć na każde pytanie, jakby znało się z kimś od lat. Co prawda Moe mogła odpowiedzieć imieniem, którego w ogóle nie kojarzyła. W końcu w ciągu tych kilku tygodni nie zdążyła poznać aż tak wielu ludzi, a i Ci, których już poznała, częściowo zatarli się w jej pamięci. Można powiedzieć, że poczuła jak kamień spada jej z serca, gdy usłyszała imię nie tego ze Swansów, którego wywołania się obawiała i aż uśmiechnęła się przez to delikatnie. Potrafiła zrozumieć wybór Gabriela, ale sama nie umiała spojrzeć na niego w takiej kategorii. Był dla niej uprzejmy, to fakt. Zachowywał się, póki co, w stosunku do niej jak prawdziwy dżentelmen, ale nie poczuła, aby między nimi powstała nić porozumienia. Sięgnęła po swój pionek, myślami błądząc wciąż wokół swojego pytania i odpowiedzi Moe, po czym usłyszała imię, początkowo biorąc to za kontynuacje odpowiedzi Gryfonki. Dopiero po chwili dotarło do niej, że dziewczyna chyba w domyśle zadała jej to samo pytanie, od razu podając swoje przypuszczenie co do odpowiedzi. Mniej krępujące byłoby dla niej, gdyby mogła poudawać, że faktycznie się zastanawia kto z nowych znajomych ją interesuje. Prawda była taka, że ciężko było jej przyznać się przed samą sobą, że Krukon jej się podoba. W końcu nie znają się jeszcze tak dobrze, aby mogła się w tym uczuciu upewnić, a na dodatek... Jego nie było teraz w Hogwarcie już od kilku dni. Poczuła ciepło na policzkach i tylko skinęła głową w odpowiedzi, po chwili jednak wahając się czy Moe nie miała czegoś innego na myśli, a ona właśnie niepotrzebnie się do czegoś przyznała. - Ja z nim idę na kawę i zwiedzanie niedługo - powiedziała, jakby chciała się z czegoś usprawiedliwić. - Ale to nie jest randka - dodała pośpiesznie, nie chcąc by zabrzmiało to jakby miała wobec niego jakiekolwiek oczekiwania i jednocześnie przesunęła swój pionek. Wymieniły między sobą kilka ruchów, po czym zbiła pionka Moe, poddając jej swojego. - My się jeszcze dobrze nie znamy - szepnęła, jakby chciała samej sobie ten fakt przypomnieć. - Czy Ty i Elijah... Czy wy kiedykolwiek... - zaczęła zbyt szybko, nie mogąc teraz znaleźć odpowiednich słów. To było pytanie, które chciała zacząć od razu, a skoro Moe sama pierwsza wspomniała o chłopaku, to teraz była najlepsza ku temu okazja - Czy coś was łączyło? - zapytała, starając się użyć czasu przeszłego, wnioskując, że nawet jeżeli coś się między nimi działo, to musiało się już zakończyć, skoro Moe podała w odpowiedzi Gabriela, a nie jego kuzyna. Gdy Moe zbiła podłożony pionek, Pandora mogła odwdzięczyć się jej zbiciem aż trzech na raz. - Jakie Ty miałaś pierwsze myśli o mnie? - zapytała, przechodząc na bezpieczniejsze rejony pytań, nie chcąc zbytnio krępować ani siebie ani Moe. No, może tym razem bardziej siebie.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Nie potrzebowała zbyt wielu sytuacji, aby zauważyć, że wpadli sobie nawzajem w oko. Gdy ujrzała skinienie oznaczające twierdzącą odpowiedź, uśmiechnęła się tryumfalnie, a wszelkie jej wcześniejsze zakłopotanie zupełnie się gdzieś zgubiło. Być może wolała obserwowanie toczenia się losów innych relacji, niż skupianie na jakichkolwiek swoich. I niezupełnie wynikało to z tego, że sama unikała intensywnych więzi. Wręcz przeciwnie. Ale mimo to - nie zwykła się nad nimi zastanawiać tak, jak robiła to w przypadku obcych przypadków. Swoich własnych uczuć nie lubiła roztrząsać, aby nie rozmazały się gdzieś w drodze do ich samookreślenia. Uważała zresztą, że wszelkie jej znajomości były zbyt blade, aby jednogłośnie je identyfikować. Tu się zarumieniła, tam poczuła wstyd, w jeszcze innej sytuacji świetnie jej się rozmawiało, śmigając myślowo na tych samych falach. Czy jednak w którejś z takich sytuacji znalazłoby się jakiekolwiek głębsze uczucie? - Będziecie mieli całe wspólne życie na poznawanie się. - wypaliła, choć jej mina była przy tym wyjątkowo błoga i spokojna. Wyjrzała przez okno, zawieszając wzrok na koronach drzew znajdujących się na obrzeżach zamku. Dopiero po chwili wyrwała się z zamyślenia i wróciła spojrzeniem do Pandory, a myślami do jej kolejnego pytania. - Elijah to rycerz. Jest przystojny, ambitny i ma kawał serducha. O całej reszcie przekonasz się sama, może nawet podczas Waszej nie-randki. Właściwie to nawet Wam życzę, aby coś Was połączyło. Ale mnie z nim? Chyba tylko korepetycje z transmutacji. - musiała przyznać przed samą sobą, że walka z chęciami do dodania słów 'i czasem kompletnie mu odpierdala' niemalże przerosła jej samokontrolę. Historię ze złamaniem ręki i chorobą odstudniową również pominęła, zostawiając ją na lepsze czasy. - Zaimponowałaś mi, gdy nie wycofałaś się po ataku Fire. Równie dobrze mogłabyś się schować za Swansea i liczyć na ratunek. Masz pazurki, skarbie. I wiesz, kiedy przychodzi moment, by się nimi bronić. - czuła, że się rozgadała, a przez to traciła skupienie na planszówce. Jeżeli miała być ze sobą szczera, to bardziej jej zależało na dyskusji, niż na warcabach, w którym zasadach czuła, że mogła mieć jakieś braki. Niby duch rywalizacji mocno się w niej tlił nawet podczas snu, ale tym razem nieco przycichł. Co nie powstrzymało jej przed podwójnym biciem w kolejnej turze. - A jak Ci się podoba zamek? Żartowałam, nie ma lekko. Powinnaś już znać wszystkich pedagogów. Kto z grona profesorskiego to najlepsze ciacho? I drugie pytanie: czy słusznie wnioskuję, że podobają Ci się też dziewczyny? - drugie z pytań wiązało się jeszcze z Elijah. W końcu trudno było nie podejrzewać Pandory o biseksualność, skoro wpadł jej w oko taki zniewieściały Swansea, co?
______________________
But I ain't worried 'bout it
dancing on the clouds below
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Zmarszczyła lekko brwi, nie będąc pewną czy dziewczyna się z niej nie nabija. To prawda, że zrobił na niej ogromnie pozytywne wrażenie, jednak do stwierdzenia, że mają przed sobą "wspólne życie" było jej bardzo daleko. Skąd mogła wiedzieć już teraz, jaki Elijah jest naprawdę? Z pozoru wydawał się szarmancki, zdolny, troskliwy... ale nie był pierwszą osobą o takich cechach, którą poznała, a jednak nigdy nie odpowiedziała nikomu pozytywnie, że chciałaby z nim być. Dla niej to była decyzja, w której nie kierowała się samymi uczuciami, a mocno opierała ją na logice. Widziała wystarczająco dużo par, które rozpadały się po kilku tygodniach i nie zamierzała bawić się w gdybanie. Musi być pewna, że to ma szanse przetrwać całe dekady. No, na początku choćby i lata. Co na to taki artysta jakim jest Ejże? Czy on działa pod wpływem chwili? Czy może ostrożnie żongluje zapewnieniami. Cisnęło jej się na usta pytanie "Czemu miałby być mną zainteresowany?", jednak coś ją przed tym powstrzymywało. Niemniej poczuła ulgę, słysząc, że tej dwójki nic romantycznego, czy choćby erotycznego, nie łączy. Dawało jej to nadzieję na to, że jednak nie jest kobieciarzem, chociaż wciąż nie rozwiązywało wątpliwości, czemu ktoś taki jak on, miałby zainteresować taką dziewczyną jak ona. - Pazurki? - powtórzyła zaskoczona, aż nieco cofając głowę w tył. Nigdy nie spodziewała się, że ma pazurki. Czyżby Fire naprawdę wyzwalała w niej tą mniej pacyfistyczną stronę? - Ja nie wiem co ja bym zrobiła, gdybym była tylko z nią sama - przyznała szybko, nie chcąc by Moe przypisywała jej zbyt duże zasługi. W końcu może gdyby nie obecność Elijaha, to naprawdę rozpłakałaby się żałośnie ze swojej bezsilności. - Ja nie wiem czemu ona mnie tak odwrotnie odbiera Trzymała się swojej teorii, że zwierze, które gryzie na ślepo, musiało być ranne, ale nie wiedziała jak mogłaby to naprawić. Za każdym razem, gdy próbowała być miła dla Fire, to ta reagowała jakby Pandora obrzuciła ją jakąś obelgą. A może tak właśnie było? Może niefortunnie dobierała słowa po angielsku? Zamilkła, zastanawiając się nad zadanymi przez Moe pytaniami, czując, że z paniki czerwienieją jej policzki. Z jednej strony, nigdy nie patrzyła na to w ten sposób, z drugiej jednak jej pierwszą myślą o "ciacho" była April, co dawało do myślenia w połączeniu z pytaniem numer dwa. - Czemu Ty tak myślisz? - wybąknęła w końcu, nie będąc pewna czy takie rzeczy naprawdę aż tak widać po człowieku. - Ja... - zaczęła, urywając i zbijając pionek Moe, jakby w nadziei, że to odwróci jej uwagę. - Ja myślę, że dziewczyny są dużo ładne, ale ja nie wiem czy to coś znaczy. Ja nigdy z żadną nie... - zaczęła, czując jak myśli zaczynają kotłować jej się w głowie, lawinowo podsyłając kolejne pytania i wątpliwości. - A Ty jak masz? - zapytała, wykorzystując jej pytanie w odwecie, mając nadzieję, że może jej odpowiedź pomoże jej zrozumieć swoją własną sytuację. Zdecydowanie więcej kobiet niż mężczyzn uznawała za atrakcyjne, ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Dziewczyny się nią nigdy nie interesowały, a ona sama nigdy nikogo nie podrywała. Skąd ma wiedzieć gdzie leży granica między kochaniem kobiet w feministyczno-artystyczny sposób, a w romantyczno-erotyczny? Nigdy nie była w prawdziwie erotycznej sytuacji z kimkolwiek, więc nie do końca potrafi nawet rozpoznać uczucie podniecenia. - Ale właściwie... jakbym ja miała wybierać, to ja bym wybrała profesor Jones - powiedziała ostrożnie, jak przez mgłę wspominając lekcje wróżbiarstwa, na której rzuciła się jej w objęcia. Udało jej się zbić jeszcze dwa pionki Moe, dzięki czemu zyskała przewagę jednego pytania nad dziewczyną. - Hmm, może Ty mi opowiedz jakąś swoją historię ze wstydem?
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Warcaby stały się wyłącznie elementem, na którym co jakiś czas zwieszała wzrok i przesuwała swoje pionki po planszy mniej lub bardziej bezmyślnie. Zarówno z pytaniami, jak i z 'żołnierzami' na tym polu bitwy była do tyłu. Już mogła przeczuwać, że to na nią spadnie konieczność wypicia ustalonego eliksiru. Nie miała jednak zamiaru jakoś przesadnie z tym walczyć. Wyszczerzyła ząbki, widząc coraz bardziej skonsternowaną minę Pandory w miarę, jak Gryfonka opowiadała o Swansea. Gdyby jednak teraz miała rzucić komentarz w rodzaju 'ale popłynęłam', Doux mogłaby to odebrać, jako stwierdzenie, że wszystko, co usłyszała, było żartem. A Moe nie miała zamiaru bawić się w ten sposób. - Pewnie sam na sam nie robiłaby scen. - choć było to wyłącznie zgadywanie, Moe przeczuwała, że z rąk Fire nie groziło Czeszce nic niepokojącego - zwłaszcza podczas losowych wzajemnych minięć na korytarzach. Bo i po co Dear miałaby wtedy koncentrować się na kimkolwiek poza sobą? Nawet, jeżeli prawdopodobnie było tak, że Doux podobała się Blaithin? Przyjezdna generalnie miała zresztą prawo się podobać, co nie mogło umknąć i Davies. - Mam tak, że uważam, że nie ma potrzeby się nad tym zastanawiać. - Pandora mocno zamotała się we własnych myślach i średnio radziła sobie z odpowiadaniem. Być może nie powinno jej to dziwić. Gryfonka wyciągnęła rękę i uspokajająco położyła ją na ramieniu Czeszki, ciepło się przy tym uśmiechając. A wolną ręką zbijając dwa z pionków oponentki, jak najgorszy drań bez serca. I tak przegrywała, więc co za różnica. - April. - powiedziała jakby do siebie, po czym zaśmiała się cicho. Obecność jej matki chrzestnej w Hogwarcie rzeczywiście mogła wprowadzać do uczniowskich serduszek kłopotliwy rodzaj zauroczenia. Wreszcie, ponownie patrząc na Pandorę, wyłącznie skinęła głową, dając do zrozumienia, że nie miała zamiaru oceniać jej wyboru. Zwłaszcza, że poniekąd sama go rozumiała. - W wakacje napiłam się kawy, po której przez dwa tygodnie miałam ochotę rzucać się na wszystkich facetów w zasięgu wzroku. Raz mi się nawet udało. Więc polecam unikać dziwnych straganów na Saharze, jeżeli nie szukasz akurat mocnych wrażeń. - chciała spłycić tę historię tak, jak tylko mogła - pomijając wszystkie szczegółowe opisy tego, co wtedy czuła, do tego unikając nazwisk i opowiadań. Być może wyszło wręcz zbyt oschle i beztrosko. Poczuła, że jej reputacja w oczach Doux mogła właśnie drastycznie spaść, jeżeli ta pójdzie w kierunku nadinterpretacji. - Co o mnie myślisz? - zapytała poniekąd w kontekście wcześniejszej obawy o słabnącą opinię, ale i zahaczając o wspomniane przez Pandorę pierwsze wrażenie. Gdy rozejrzała się po planszy, nie widziała dla siebie zbyt wielu rozsądnych ruchów - żadne bicie jej nie czekało, a ustawienie pionków zapowiadało rychły koniec rozgrywki.