Wieża Północna jest wieżą najbardziej wysuniętą na północ. Co oczywiście nie jest oczywiste. To zwykła, pusta lokacja. Mury i okna. Proste, bez większych zawirowań lub zawiłości.
Autor
Wiadomość
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Pokręcił głową, na ten uroczy chichot. Było coś w śmiechu gryfona, w odróżnieniu od śmieszków innych ludzi, które były mu obojętne, że chciał go słuchać, chciał go prowokować, brzmiał mu melodyjnie ten głupi chichot i sprawiał, że ego Bazyla czuło się nim dopieszczone. Jakby zadanie, które sam sobie stawiał w głowie, wykonał dobrze. Z pewnością umiejętność przetrwania wszystkiego, co Bazyl rzucał w jego stronę, miała być fundamentem jakiejkolwiek relacji między nimi, niezależnie od tego, czy romantycznej, czy zupełnie nie - bez wątpienia też River odnajdywał się w tym, jak szalony surfer, ujarzmiający najdziksze fale. Nikt nigdy wcześnie nie potrafił ukręcić tych gwałtownych eksplozji w ślizgońskiej głowie, a nawet jeśli już ktoś był w stanie je przetrwać, to nigdy z powodu ich ugaszenia, jedynie z chorej wytrwałości. River, jak rzeka, obmywał płonącego bazyliszka i dusił eskalujące emocje w zarodku, zamieniając je w coś niesamowicie uroczego, coś, czego Bazyl jednocześnie się bał i chciał więcej. - To dobrze zapamiętaj sobie to, co mówię. - mruknął, skoro to miało być klamrą, spinającą jego zaborcze wymogi wyłączności. Przesunął zmarzniętymi palcami po ubraniu chłopaka, wślizgując się opuszkami pod materiał i muskając pokrywającą się gęsią skórką skórę, by przylgnąć do jego ciała i pochylić się do jego ucha. - Tak teraz teraz? - uśmiechnął się podstępnie.
2 x zt
+
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Można powiedzieć, że najtrudniejsza część zadania – dojście do porozumienia – była już za nimi. Kto znał tę dwójkę, wiedział, że rzadko zdarzało im się ze sobą zgadzać, a znacznie częściej toczyli mniej lub bardziej złośliwe utarczki słowne. Prawie nigdy nie kłócili się na poważnie, poprzestając na irytowaniu się wzajemnie, co można uznać za pokrętny sposób okazywania sympatii. Kto się czubi… Skoro jednak udało im się ustalić plan działania, Terry był bardziej niż pewien, że już nic nie stanie im na przeszkodzie w osiągnięciu celu. Z nową energią prowadził więc koleżankę pustymi korytarzami, zaglądając do mijanych po drodze pomieszczeń i zgarniając stamtąd potrzebne meble. Oczywiście nie zamierzali targać tego wszystkiego tam i z powrotem po schodach – wystarczyło kilka zaklęć, by zamienić puste biblioteczki, stoły czy fotele w przedmioty mniejszych rozmiarów, które zmieścili w kieszeniach szkolnej szaty, by następnie przywrócić je do pierwotnej postaci po dotarciu na szczyt wieży północnej. Udało im się w ten sposób zgromadzić większość potrzebnego wyposażenia, pozostało tylko odpowiednio to wszystko ustawić i udekorować. – To co, od czego chcesz zacząć? – zapytał, podwijając rękawy i rozglądając się dookoła. Pomieszczenie nie było zbyt duże, dlatego stojące w nieładzie meble sprawiały odrobinę przytłaczające wrażenie. Z drugiej strony Terry miał dziwną sympatię do miejsc zagraconych, patchworkowych i pozornie niedopasowanych. Czuł się wtedy swobodniej, jakby miejsce, w którym przebywał miało historię, swój unikalny charakter. Nie przepadał za sterylnym, nowoczesnym wystrojem lub przesadnie eleganckimi, wyszukanymi wnętrzami. Zdaniem chłopaka sprawiały one wrażenie niezamieszkałych, umeblowanych wyłącznie na pokaz, a dom powinien być przede wszystkim miejscem, gdzie człowiek czuje się bezpiecznie i gdzie może odpocząć. Właśnie tak chciałby udekorować wieżę – zamienić ją w przytulną namiastkę domu lat dziecięcych. – Może najlepiej najpierw poustawiać meble, żeby zrobić trochę miejsca? Potem wyczarujemy tę huśtawkę i zajmiemy się dodatkami?
Każdy, kto nieco znał mnie i Terry'ego, wiedział o naszej małej przypadłości. Posiadała ona rangę miłości okazywanej przez rodzeństwo - irytowaliśmy siebie na prawie każdym kroku, nie zgadzaliśmy się przy co drugiej sprawie, jednak w razie problemu byliśmy w stanie stanąć o stronie drugiej osoby. Czy traktowałam smarka jak młodszego brata? Zapewne częściowo tak. Ostatnio zaczęliśmy spędzać z sobą zdecydowanie więcej czasu niż dotychczas. Miałam tylko nadzieję, że nie na podstawie nieporozumienia. Do pewnych rzeczy nie byłam po prostu zdolna. Dotarganie potrzebnych rzeczy okazało się o wiele prostsze, niż się spodziewałam. Sama, myśląc w mugolski sposób, najpewniej wydarłabym z siebie flaki, próbując dotargać meble na szczyt wieży, i to jeszcze w dobrym stanie. Niezliczone ilości schodów, i to niekiedy bardzo krętych i wąskich, stanowiło skuteczną, naturalną "obronę" przed przemeblowaniem pokoi. Wtedy też wkroczył Terry ze swoją różdżką i myśleniem godnym wielkich czarodziejów. No tak, przecież jestem czarownicą i potrafię rzucać zaklęcia. Ten Tercjusz to czasami bywał niezwykle przydatny. Tylko nie mówcie tego na głos, bo się jeszcze zepsuje. Będąc na miejscu, pozostała nam najgorsza część zadania - poustawiać to wszystko z sensem, w miarę stylistycznie i ze smakiem, by osoba tu wchodząca nie miała od razu chęci wyjść. Przy moim znikomym wyczuciu ustawienia przestrzennego, tak, aby rzeczy ze sobą grały i wystarczyło dla wszystkiego miejsca, nie mogłam stanowić organu decydującego. - Myślę, że tak będzie najlepiej. - odparłam, uśmiechając się uroczo. Co by nie zrzucać całej pracy na głowę puchona, bo przecież nie po to przyszliśmy tu razem, postarałam sobie wyobrazić siebie jako osobę, która tu przychodzi i chce nieco odpocząć. - Sofę i poduszki dałabym tam, na boczną ścianę, a obok nich ten brązowy dywan ze zdobieniami. Po przeciwnej stronie dwie szafy, do których będzie można powkładać mniejsze przedmioty, czy to książki, czy jakieś podręczne rzeczy. - złączyłam palce wskazujące, wyprostowałam ręce i patrzyłam przez stworzone "okienko", niczym wytrawny fotograf. - No i pozakrywać te dziury w ścianach, by tak nie wiało zimnym powietrzem. - co by nie mówić, w kilku miejscach konstrukcja została pokonana przez czas i potrzebowała nieco pomocy, aby spełniać swoją funkcję. Czy byliśmy to w stanie sprawić zaklęciami, czy potrzebowaliśmy czegoś dodatkowego?
Miał szczerą nadzieję, że przynajmniej Elaine ma jakikolwiek zmysł estetyczny, jeśli chodzi o dekorowanie wnętrz. On sam był pod tym względem raczej średnio pomocny – należał do osób lubujących się w chaosie i nie przykładających zbyt dużej uwagi do takich aspektów jak elegancja czy stylowość. Stawiał raczej na użyteczność i ogólną atmosferę wnętrza. Nie chciał bynajmniej zrzucać całej pracy na Puchonkę, zasugerował zatem, by rozpoczęli pracę od uporządkowania mebli. Wydawało mu się to sensowne posunięcie, które umożliwi im dalszą pracę związaną z faktycznym dekorowaniem i czarowaniem. Oby tylko wieża nie wyglądała po naszym wyjściu jak składzik na miotły. Usłużnie przenosił meble na wskazane przez dziewczynę miejsca, naprawiając przy okazji drobne uszkodzenia nagromadzone przez lata intensywnego użytkowania. Co jakiś czas modyfikował lekko rozmiar lub kolor wyposażenia, tak by wszystko ładnie do siebie pasowało i przede wszystkim zmieściło się w ciasnym pomieszczeniu. – Trochę bury ten dywan, nie uważasz? Może dodamy mu odrobinę koloru? – zaproponował, po czym machnął różdżką a brązowy materiał stał się ciemnogranatowy. – Pod kolor nocnego nieba. – wyjaśnił, wzruszając ramionami, na znak, że nie jest przywiązany do tego pomysłu i zawsze może zmienić odcień, jeśli tylko El sobie tego zażyczy. Kiedy zapadła decyzja w sprawie dywanu, chłopak dopasował odpowiednio kolor sofy, by razem tworzyły ładny komplet. Uporawszy się z jedną stroną pokoju, zajęli się przeciwległą ścianą, na której miały stanąć wymyślone przez Puchonkę szafy. On nie pomyślałby nawet o czymś tak prozaicznym, po raz kolejny cieszył się więc z towarzystwa rozważnej koleżanki. Bez większego problemu przetransmutowali dwie dawno nieużywane ławki szkolne na drewniane kredensiki, a Terry zajął się następnie dodawaniem żłobień i innych ozdobników na każdym z mebli. – Trochę mi to zajmie, okropnie mozolna robota, ale myślę, że będzie warto. – poinformował spod ściągniętych w skupieniu brwi – Mogłabyś w tym czasie zamienić te pudła, o tam, w stoliki kawowe? Nie za duże i tak już robi się tu ciasno, a mamy jeszcze dodać huśtawkę na środek. – poprosił. Pokój z każdą chwilą coraz bardziej przypominał przytulny salonik, chłopak nie mógł więc doczekać się, jak będzie wyglądał efekt końcowy. – Myślisz, że zwykłe reparo tutaj zadziała? – zapytał, spoglądając na malutkie dziurki w ścianach, przez które do środka wpadało chłodne, jesienne powietrze. – Możemy też spróbować wypchać czymś dziurę, a następnie zamienić to coś w kamień.
Elaine Morieu
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : fioletowe paznokcie, charakterystyczny zapach perfumy(mieszanka cytryny, mandarynki, konwalii, jaśminu i drzewa sandałowego)
Wspólnymi siłami zdołaliśmy doprowadzić jedną stronę do względnego ładu. Przy kwestii dywanu przytaknęłam głową, zgadzając się na zmieniony kolor. Faktycznie bardziej się komponował do otoczenia, a nie wyglądał jak jedna wielka kupa na podłodze. Nieco poprawiłam jego ułożenie, przestawiając go dosłownie parę centymetrów w bok od pierwotnego położenia. Tak, obudził się we mnie zmysł perfekcjonistki. Wykrzywiłam usta w niepewnym geście, zastanawiając się, czy ja sobie dam radę z powierzonym zadaniem. - No dobra, spróbuje. - odpowiedziałam, podchodząc do pudeł. Poczęłam się gorączkowo zastanawiać, w jaki sposób mam to zrobić. Przemienianie przedmiotów w coś większego znacznie wykraczało poza moje umiejętności. W głowie ułożyłam sobie plan, który miał obejść ten problem, oczywiście o ile mi się to udało. Najpierw użyłam abcivio do przemiany pudełek w stoliki. Były one maciupkie, tej samej wielkości co wcześniejszy przedmiot, a do tego wciąż z kartonu. Najpierw użyłam morfio do zmiany materiału na drewniany, a następnie engorgio do powiększenia obiektów. Efektem końcowym były drewniane stoliki średniej wielkości i wysokości. Zerknęłam na Tercjusza, z miną jakby pytającą "czy tak może być". Miałam cholerną nadzieję, że tak, bo nic innego do głowy mi nie przychodziło. Zastanowiłam się nad zadanym pytaniem, po czym wzięłam różdżkę i rzuciłam zaklęcie naprawiające na ścianę. Okazało się bezskuteczne, chociaż przy moich zdolnościach na polu magicznym, nie zdziwiłabym się, jakby mój urok był po prostu za słaby. - Może wypchajmy je papierem, a potem użyje się duro do zamiany w kamień. Tylko nie wiem, czy to nie rozsadzi dziury jeszcze bardziej. - podrapałam się po brodzie, nie do końca pewna, w jaki sposób kamienna ściana by zareagowała na takie zaklęcie. Czy papier po przemianie zwiększyłby swoją objętość? Czy jedno z drugim by się scaliło, czy kolejny większy podmuch wiatru wypchnąłby kamyki, robiąc tylko więcej niepotrzebnego syfu?
Właśnie za to kochał transmutację – w kilkanaście minut z pustego, odpychającego pomieszczenia udało im się zrobić całkiem znośnie wyglądający salonik z pełnym wyposażeniem. I to bez większych problemów, przynajmniej jak na razie! Według chłopaka dopiero to były prawdziwe czary: zmienianie rzeczy w coś zupełnie innego. Oczywiście wyczarowywanie światła na końcu różdżki lub magiczne przywoływanie wody lub ognia okazywało się czasem bardzo pomocne, zazwyczaj jednak dało się te codzienne zaklęcia zastąpić najzwyklejszymi wynalazkami mugoli – latarką w telefonie czy zapalniczką. Dopiero transmutacja dawała Puchonowi prawdziwą satysfakcję z bycia czarodziejem, stanowiąc światełko w ciemnym tunelu znudzenia i braku chęci do nauki. Pokiwał z uznaniem głową, widząc, co Elaine stworzyła z walających się dookoła kartonów. Mieli już niemal wszystkie meble, pozostało więc zająć się huśtawką i będą mogli przejść do dekoracji. Wyprostował się i spojrzał na wysokie sklepienie, zastanawiając się nad logistyką ich ostatniego dużego przedsięwzięcia. – Jakiego rodzaju huśtawkę chcemy tu umieścić? – zapytał, próbując wyobrazić sobie finalny wygląd pokoiku. – Taka zwykła deseczka przyczepiona grubymi sznurami do sufitu? Można by te sznury wtedy opleść jakimiś roślinami pnącymi... – zasugerował, próbując przypomnieć sobie zaklęcie, które wyczarowywało liany. Na pewno kiedyś o nim czytałem... – Możemy też postawić na taki jakby kosz ogrodowy...wiesz taki huśtający fotel który ludzie stawiają na ogrodzie. Naznaczone znakami czasu ściany okazały się jednym z ich poważniejszych zmartwień. Jeśli chcieli, by w pomieszczeniu utrzymywała się przyjemna, ciepła temperatura, musieli w jakiś sposób załatać dziury, jednak jak słusznie zauważyła El, istniało ryzyko rozsadzenia ściany w przypadku źle rzuconego zaklęcia. Podrapał się po głowie końcem różdżki, myśląc intensywnie. – A gdyby wypchać dziury kartkami, tak jak mówisz, potem zamienić ten papier w gumę albo inne miękkie spoiwo, żeby dokładnie uzupełniło luki w ścianie i dopiero na koniec zamienić taką papkę w kamień? Masa powinna zachować kształt, a będziemy mieli pewność, że dobrze wypełnia pustą przestrzeń. – zasugerował, choć już z mniejszym przekonaniem. Za zdemolowanie zamku na pewno groził im szlaban i mnóstwo ujemnych punktów, o ile od razu nie wyrzucono by ich ze szkoły.
Elaine Morieu
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : fioletowe paznokcie, charakterystyczny zapach perfumy(mieszanka cytryny, mandarynki, konwalii, jaśminu i drzewa sandałowego)
Moje możliwości transmutacyjne nie pozwalały na wielkie cuda, a mimo wszystko poradziłam sobie z zadaniem na tyle, by uzyskać skinienie głową od Tercjusza. Posłałam mu w odpowiedzi uśmiech, ciesząc się, że nie jestem tak do samego końca bezużyteczna. W przypadku transmutacji taka była niestety prawda - miałam wielką ochotę to zmienić i podreperować swoje zdolności. Dzisiejsze spotkanie pokazało mi, jak wielkim ułatwieniem jest zdolność do manipulacji przedmiotami. Pomijając nawet fakt, jak wielką sprawiało mi to przyjemność i frajdę. Zastanowiłam się chwilę, przykładając palec do brody. Chciałam, aby huśtawka była wyróżniającym się elementem pomieszczenia, równocześnie do niego pasując. - Może drewniana deska, taka nieco szersza i obita jakąś poduszką czy czymś innym miękkim, co by się wygodnie siedziało. A sznur niech będzie normalny, raczej nikomu nie będzie się chciało podlewać tych roślinek, więc w szybkim czasie obumrą. - nie spodziewałam się, aby po naszych upiększeniach wieży, zaczęły się tu nagle pojawiać zastępy uczniów. A nawet jeśli, to raczej nikt nie wpadłby na pomysł, że nalezy podlać rośliny. Oprócz samej huśtawki, pozostawał jeszcze problem z murem. Przytaknęłam głową, zgadzając się na pomysł puchona. Musiałam przyznać, miał świetną głowę do takich rzeczy. - Brzmi to solidnie, jak materiał się rozleje i poupycha dziury, to nie powinno się nic stać z pozostałą częścią ściany. - przejechałam wzrokiem po ścianach, dostrzegając wiele dziurek, niektórych nieco większych od pozostałych. Czekało nas nieco roboty z ich upychaniem, oraz znalezienie na tyle dużo papieru. Kiedy już uporaliśmy się z problemem i znaleźli się w o wiele cieplejszym i przytulniejszym pomieszczeniu, dokończyłam swoją robotę i rzeczy, jakie były w zasięgu moich umiejętności. - No i co sądzisz? - zapytałam Terry'ego, układając ręce na boki i obserwując efekt naszej pracy.
Huśtawka:
Do strzelistego dachu przyczepiona jest huśtawka. Rzuć kostką k6, aby zobaczyć, co się stanie.
1. A jak ale jazda - jesteś w stanie rozhuśtać się pod sam sufit. Lepiej uważaj na głowę! 2. B jak bywało lepiej - niby nie jest źle, jednak nie jesteś zbytnio zadowolony z możliwości huśtawki. 3. C jak czysta przyjemność - poruszasz się umiarkowanym, rytmicznym tempem, co pozwala na chwilę relaksu. 4. D jak dlaczego tak wolno - huśtawka niezbyt chce się rozpędzić, poruszając się tak wolno, że przy wyższej wysokości musisz się mocno trzymać, aby nie spaść 5. E jak ej, chce wyżej - niezależnie jak bardzo chcesz się rozhuśtać, nie jesteś w stanie przekroczyć pewnego, dość niskiego pułapu. 6. F jak foch - huśtawka nie pozwala się ruszyć, spełniając jedynie funkcję krzesła.
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Gdyby miał wybrać tylko jeden spośród wszystkich oferowanych w Hogwarcie przedmiotów, bez zastanowienia postawiłny na transmutację. Bezspornie była to jego ulubiona dziedzina czarów, pewnego rodzaju miłość od pierwszego wejrzenia, kiedy to pokazano im, jak z guzika można wyczarować wygodny, drogo wyglądający fotel. Od tamtej pory Terry z ogromnym zapałem pracował nad swoją wiedzą i umiejętnościami transmutacyjnymi, często kosztem innych, mniej ciekawych przedmiotów. Wydawać by się mogło, że nie ma szans, by chłopak tak roztargniony, niepotrafiący utrzymać skupienia dłużej niż kilka minut opanował równie złożoną materię przekształcania ciał fizycznych, a jednak. Początki były trudne, wielce się irytował, kiedy mimo prób i ćwiczeń zaklęcia nie wychodziły mu tak, jak nauczycielowi, jednak z czasem nabrał wprawy i swoistego instynktu. Nie uważał, by miał naturalny talent - no bo skąd, całe życie spędził wśród mugoli - był zatem wyjątkowo dumny z siebie, ilekroć udawało mu się zdobyć pochwałę podczas lekcji lub opanować nowe zaklęcie. Nigdy nie puszył się jednak i nie obnosił ze swoją wiedzą, zostawiając dla siebie miłe poczucie, że jest coś, w czym osiąga naprawdę dobre wyniki. Natomiast poproszony, nigdy nie odmówił pomocy czy to z pracą domową czy z powtórką do egzaminów, ciesząc się jak dziecko, że ktoś ma o nim (o nim!) tak dobre zdanie, że przyszedł z prośbą właśnie do niego. Pochwalił pracę El i przystał na jej propozycję huśtawki. Wspólnymi siłami udało im się stworzyć siedzisko i przymocować je solidnie do sufitu, niejako wieńcząc tym samym całą dotychczasową pracę. Na sam koniec poprosił dziewczynę o wyczarowanie dekoracji dodatków, samemu nie mając za grosz poczucia stylu jeśli chodzi o takie rzeczy. Mając do dyspozycji stworzone przez Puchonkę poduszki i koce, Terry zabrał się za rzucanie zaklęcia Absorptio i nakładaniu na nie kilku prostych zaklęć, głównie Fovere, w celu ogrzania komnaty i zmarzniętych uczniów, którzy być może przypałętają się tu w najbliższym czasie. Mając dekorowanie komnaty za sobą, przeszli do ostatniego punktu dzisiejszej pracy, mianowicie naprawiania kamiennych ścian wieży. Ustaliwszy taktykę, zabrali się do działania, łatając dziurkę za dziurką, przez co powoli, acz systematycznie pomieszczenie stawało się coraz cieplejsze. Kilkanaście minut później, stanęli po środku, lekko zgrzani od pracy wymagającej sporo czarowania, ale i niezłej gimnasyki. - No, chyba mamy to. - odpowiedział, uśmiechając się z zadowoleniem. - Moim zdaniem wygląda super. Dzięki. - dodał, szczerze ciesząc się, że przyszło im pracować wspólnie. Samodzielnie żadne z nich nie dałoby rady osiągnąć tak spektakularnego efektu. Wiwat praca zespołowa! - To co zbieramy się? Nieźle zgłodniałem przez to całe czarowanie.
K6:
1 – Nie wiesz, czy tak miało być, czy może zaklęcie przestało działać, ale otaczające Cię poduszki, to tylko…poduszki. Być może jesteś trochę zawiedziony, bo spodziewałeś się czegoś ekstra, ale nie pozostaje Ci nic innego, jak cieszyć się z huśtawki bez żadnych ulepszeń. 2 – Coś ewidentnie jest nie tak, bowiem koc, którym chciałeś się ogrzać w zimny, jesienny dzień, wcale nie grzeje, a chłodzi. Ktoś ewidentnie pomylił pory roku! Przez resztę wątku jest Ci wyjątkowo zimno. 3 – Gdy tylko dotykasz jednej z poduszek zamienia się ona w migoczące gwiazdki, które przez następnych kilka minut wiszą pod sklepieniem, rzucając kolorowe światło na całe pomieszczenie. Co za widok! 4 – Rozsiadasz się wygodnie i niemal czujesz, jak opuszczają Cię wszelkie troski. Poduszki przyjemnie grzeją, herbata łagodzi zszargane nerwy - wszystko jest w jak najlepszym porządku. Uważaj, żeby nie zasnąć! 5 – Ktokolwiek rzucał zaklęcie na te poduszki, ewidentnie przesadził, bowiem zamiast ogrzewać zmarznięte dłonie, materiał boleśnie parzy, tak że nie da się go dotknąć. Jeśli nie będziesz ostrożny, możesz nabawić się poważnych oparzeń i czekać Cię będzie wizyta w skrzydle szpitalnym! 6 – Wśród sterty poduszek znajdujesz pudełko z czekoladową żabą – musiało wypaść z kieszeni poprzedniej osobie, która tu była. Koniecznie sprawdź, na jaką kartę trafiłeś!
Zadanie prefektów – Dramat na wieży (wrzesień) scenariusz wybrany trzeci (kości 5,6)
Zwykle wolał chodzić sam na wszystkie obchody korytarzy, ale wiedział, że Lockie był w tej chwili podobnie zachwycony do bycia prefektem, co i on, gdy dostał rok wcześniej odznakę. Mimowolnie uznał, że może dobrze mu zrobi przejście się wspólnie, że dzięki temu wdroży się bardziej w bycie prefektem i ogarnie. Nie mogli do końca zachowywać się tak, jak do tej pory, mieli także swoje zadania, które niestety, musieli wykonywać. - Więc... Spacerujemy, łapiemy dzieciaki, ja mogę dawać szlabany, ty możesz punkty odjąć, jeśli dobrze pamiętam, ale musisz odstawić do nauczycieli, jeśli przyłapiesz na wchodzeniu do Zakazanego Lasu, czy coś podobnego... Najczęściej niewiele się dzieje, więc problemów nie ma, ale czasem są burdy - mówił spokojnie, podwijając rękawy koszuli, nie mając zamiaru nosić się jak idealny prefekt, skoro nie było mu tak wygodnie. - To co w sumie najważniejsze, to że musisz... nie być porywczy, ani nie łamać samemu regulaminu tak, aby zostać na tym złapany. Ułatwienie jest takie, że możemy w wiele miejsc wejść w ramach patroli - dodał jeszcze, nim zatrzymał się, gdy zaczęli wspinać się na jedną z wież. Słyszał śmiech dziewczyn i po chwili grupka przebiegła obok nich. Teoretycznie nie było w tym nic dziwnego, ale Jamie wpatrywał się chwilę w ich plecy, czując, że coś było nie w porządku. - Chodź - pospieszył Lockiego, po czym niemal wbiegł po schodach na górę, zastanawiając się cały czas, o co mogło chodzić, co się wydarzyło na wieży, że wybiegły chichocząc. Kiedy dotarli na szczyt, na podłodze leżały porozrzucane kartki z rysunkami, które próbował zebrać jeden z Krukonów. Teoretycznie wciąż nie było to coś nieodpowiedniego, ale Jamie wciąż był w napięciu, mimowolnie upewniając się, że ma różdżkę tuż przy dłoni. - Wszystko w porządku? - zapytał, podchodząc nieco bliżej dzieciaka.
Koncepcja bycia prefektem wciąż była dla niego nowa. Złożyło się to z poważnym przewartościowaniem wielu rzeczy w jego życiu, jako że w te wakacje przeszedł poważne zmiany fizyczne wewnątrz swojego organizmu i miał przed sobą perspektywę długiego, pięknego życia. Rok temu, gdyby otrzymał takie wyróżnienie, wyśmiałby to i oddał odznakę. W tym roku? Zastanowił się nad tym, chwilą refleksji. To nie było proste, porzucić zakorzenionego w głowie Locka, który wie, że dorosłości nie dożyje, więc żadne konsekwencje właściwie się nie liczą, a zrobić miejsce komuś, kto posiada jakikolwiek rozsądek. Cieszył się, że wśród prefektów miał przynajmniej jednego ziomka. Cała koncepcja bycia odpowiedzialnym była dla niego nowa, jak światło słońca czy dotyk trawy dla niemowlęcia i byłoby kłamstwem powiedzieć, że nie potrzebował przewodnika. Słuchał Jamiego, żując kociołkowego pieguska i kiwając głową: - Niby brzmi jak łatwe zadanie, ale jednocześnie skoro nic się nie dzieje, to po chuj to robić. Czemu duchy nie mogą patrolować? - zainteresował się, bo może na starość wyrastał z bycia nieodpowiedzialnym, ale z bycia leniwym możliwe, że mu się nigdy nie uda - Mmmm... mogę wejść do działu ksiąg zakazanych bez przypału? - zaraz się jednak zreflektował po kolejnych słowach ślizgona, bo to już brzmiało jak ogromne osłodzenie goryczy niechcianego wysiłku. Włazili po schodach zawzięcie, Swansea usilnie starając się nie dyszeć, jak na takiego sportsmena, za jakiego się uważał, kondycję do tego typu zrywów miał bardzo średnią. On również obejrzał się za dziewczynami, choć w celu zgoła innym, niż Pan Prefekt Naczelny, szczególnie, że jeszcze nosiły kuse spódniczki do mundurków, a Lockie tylko za te kuse spódniczki kochał lato. - C-co? - bąknął, wyrwany ze świata fantazji i obejrzał się na pędzącego półwila. Zerwał się zaraz za nim, a kiedy dobiegli, zobaczył swojego wakacyjnego kompana wszystkich nielegalnych rozrywek. Uśmiechnął się. - Siemanko.
Ian nie spodziewał się, że ktoś tutaj przyjdzie. Nie spodziewał się, że po tym, jak został wyśmiany i właściwie sponiewierany, ktoś jeszcze postanowi pojawić się na wieży i w pierwszej chwili mocno się spiął, gotów do dalszego odpierania ataków i pokazywania, że to, co się dzieje, wcale nie ma dla niego znaczenia. Ostatecznie nie mógł być słaby, nawet jeśli słyszał, jak inni się śmiali, nawet kiedy wiedział, że dokładnie taki był w oczach osób, które go tutaj zostawiły, po tym, jak jego rzeczy zostały rozrzucone w mało przyjemny sposób. Nigdy nie próbował być, jak bohaterowie książek, które czytywał, nie próbował zdobywać gór, nie próbował błyszczeć, próbował jedynie przetrwać i nie pozwolić innym na to, żeby weszli mu na głowę. Nie chciał, żeby mieli go za słabego tchórza i dlatego starał się trzymać głowę wysoko uniesioną, ale to kosztowało go naprawdę wiele, by nie zacząć płakać, by nie zacząć żałować tego, co się z nim działo. I teraz w jego oczach błyszczały łzy, jakie starał się zwyczajnie przełknąć, nie pozwalając sobie na mazgajstwo, ale to nie było proste. - Mnnn - mruknął, nie odwracając się w stronę prefektów, bo nie chciał, żeby zobaczyli, w jakim obecnie był stanie. To bowiem było dla niego zdecydowanie zbyt żenujące i upokarzające, nie znali się na tyle dobrze, by w ogóle chciał, żeby zwracali na niego uwagę, a już na pewno nie chciał, żeby oglądali go w kiepskim stanie. Tym bardziej że też był chłopakiem i nie powinien robić z siebie ofiary losu, a jednak nią był, skoro odebrano mu jego rzeczy i rozrzucono po wieży, jakby były czymś całkowicie i absolutnie nieistotnym. Przełknął ślinę, sięgając po kolejną kartkę, dostrzegając na niej szkic przedstawiający jego niedawno zmarłego dziadka i zaraz się za nią poderwał, gdy tylko papier poszybował przed siebie, w stronę skraju wieży. Nie mógł stracić tego, co było dla niego cenne, nie z powodu tego, że było jakimś dziełem, ale ze względu na to, jakie miało dla niego znaczenie. Było czymś, co wiązało się z jego szczęśliwym dzieciństwem i dorastaniem, czymś cenniejszym od wszystkiego, co znał.
- Duchy, albo obrazy - siatka szpiegowska byłaby dość duża, ale i mniej skuteczna. Zwykle nic się nie dzieje, ale to nie znaczy, że należy przestać. NIgdy nie wiesz, kiedy akurat twoja obecność komuś pomoże - powiedział, wzruszając ramionami, po chwili spoglądając z ukosa na Lockiego. - Teoretycznie możemy tam być, jeśli mamy podejrzenie, że ktoś tam wszedł. Nas także obowiązuje regulamin, a nawet mocniej, skoro mamy pilnować jego przestrzegania - odpowiedział na zadane pytanie, przyglądając mu się uważnie, mając nadzieję, że nie będzie odwalał bardziej, niż już to robił. Nie zależało mu na szanowaniu Slytherinu jako domu, ale nie chciał być zestawiany w jednym kotle z innymi prefektami, jeśli ci wykorzystywali pozycję do łamania regulaminu. To jak z profesorami, którzy myśląc, że są wyżej mogli ich gnębić. Jednak wszystkie te myśli zniknęły z głowy Norwooda, kiedy grupka dziewczyn przebiegła obok nich z chichotem, a piąty zmysł, czy inne chujstwo, podpowiedziało mu, że coś musiało się wydarzyć na wieży. Wbiegając po schodach, mimowolnie zastanawiał się, jakim cudem Lockie miał gorszą kondycję, niż zakładał, ale nie było to coś, o co zamierzał go dopytywać. Jednak widok dzieciaka nad stertą kartek nie był tym, czego się spodziewał. Nie wiedział jeszcze, czy wydarzyło się coś naprawdę nieprzyjemnego, ale i tak uważnie przyglądał się Krukonowi. Wszystko po to, aby zaraz poczuć gwałtowny skok adrenaliny. - Stój! - krzyknął, sięgając po różdżkę, aby rzucić immobilus w Krukona. - Lockie, łap go - dodał jeszcze, mimo wszystko nie chcąc sprawdzać, czy na szczycie wieży immobilus zapewnia całkowitą nieruchomość trafionego. Nie rozumiał co się stało, ani dlaczego dzieciak rzucił się za jakimś rysunkiem, ale rozumiał, że musiał być dla niego ważny. Jednak mimo wszystko nie powinien się za nim rzucać z wieży.
Swansea uparcie udawał kretyna, ale przecież w dość szerokim aspekcie rozumiał zasadność i obowiązki związane z tytułem prefekta. Wprawdzie nie widział w tym żadnego profitu ani benefitu dla siebie samego, bo dostęp do łazienki prefektów nie był dobrem luksusowym, skoro każdy mógł dowiedzieć się od kogoś hasła i moczyć tam dupę bez konieczności wykonywania prefekciarskich obowiązków, a lista zakazów i poziom patrzenia na ręce, kiedy się było prefektem, wydawała się już niemal absurdalna. Co innego, gdyby z okazji prefektury rzeczywiście można sobie było wejść do działu ksiąg zakazanych, czy wyjść na przebieżkę do lasu bez konsekwencji - wtedy czułby, że gra jest warta świeczki. Słysząc jednak słowa Norwooda westchnął, bo to znaczyło jedynie, że musi namówić Solberga, by ten zupełnie przypadkiem się tam zakradł, by Lockie zupełnie przypadkiem tam wszedł go złapać i ogromnie ukarać klapsem po rękach, kiedy już rozejrzą się za wszystkim ciekawym. Bieg był wyzwaniem. Od czasu powrotu z Kolumbii, jego organizm wciąż dostosowywał się do nowych warunków pracy. Ciało przyzwyczajone do rekompensowania braków tu czy tam, musiało wkładać podwójny wysiłek w doprowadzenie utlenionej krwi to masy mięśniowej. Nigdy nie uważał się za sprintera, lubił ćwiczenia siłowe, podnoszenie i odstawianie ciężkich rzeczy, ale bieganie po schodach? Pls, no. - No co Ty... - zaczął w stronę Norwooda, bo znał przecież tego dzieciaka. Był wstydliwy i czerwienił się jak pomidor, ale nie przejawiał samobójczych tendencji. A może właśnie to było zdradliwym założeniem? Skoczył niemalże jak plumpka przez barierkę schodów na półpiętro, kiedy spetryfikowany immobilusem krukon zachwiał się niebezpiecznie i capnął go w locie jak jakąś piękną księżniczkę skaczącą z wieży w ramiona dzielnego rycerza. - No cześć. - powtórzył z bliska, puszczając chłopcu oko - Ja wiem, że Hogwart pozostawia wiele do życzenia, ale suislide to nie jest najlepsze rozwiązanie. Wyobrażasz sobie utknąć tu na zawsze jako duch? - uniósł brwi.
Wyjaśnienia wymagał jeden, bardzo istotny fakt - Ian nie miał myśli samobójczych. Nie próbował pozbawić się życia, bo zwyczajnie był na to zbyt słaby i nie potrafiłby całkiem świadomie zrobić sobie krzywdy, znał ból, wiedział, czym jest choroba, operacje, szpital i wszystko, co się z tym wiązało i naprawdę, ale to naprawdę, nie chciał tego powtarzać. Nie znosił skrzydła szpitalnego, nie znosił lekarzy, nie znosił wszystkiego, co się z tym wiązało i jeśli czuł się naprawdę gorzej, często uważał, że jakoś sobie poradzi. Bo po prostu się bał. I dlatego też bał się śmierci, więc ostatnią rzeczą, jaka przyszłaby mu do głowy, było zabijanie się, co nikomu nie przyniosłoby nic dobrego. Oczywiście, kiedy naprawdę się z kimś pokłócił, popadał w bardzo idiotyczne nastroje, dochodząc do wniosku, że wszystkim byłoby lepiej bez niego, ale nie ten zalew żalu znikał, nim się obudził następnego dnia. Toteż prefekci się mylili, a on po prostu, cóż, po prostu okazał się głupi. Kiedy skoczył i oberwał zaklęciem, jego serce zaczęło rozbijać się w piersi jak zwariowane, nie mogąc się nawet na chwilę zatrzymać, a on stracił zdolność mówienia, najnormalniej w świecie zapominając języka w gębie. Nie to, że utracił zdolność mówienia na zawsze, a przynajmniej tak sądził, ale w tej chwili nie był w stanie nic z siebie wydusić, jedynie robiąc się blady jak ściana, tak w opozycji do klasycznego rumienienia się po same czubki uszu. Pozwolił się złapać, chociaż należało właściwie uznać, że zwyczajnie został złapany i nie miał tutaj nic do powiedzenia, próbując nie wypuścić z rąk kartki, jaka była dla niego niesamowicie ważna i jakiej za nic w świecie nie mógł stracić, a gdyby porwał ją wiatr, pewnie nigdy więcej by jej nie zobaczył, bo nie do końca wiedział, jak miałby ją przywołać. Bo, jak na jego rozumowanie, zwykłe accio z całą pewnością by nie zadziałało, a on zostałby z ręką w nocniku, nie mogąc nic zrobić, a na to sobie pozwolić nie mógł. Pewnie tak samo, jak na ten dziwny dźwięk, jaki wydobył się z jego gardła, coś pomiędzy piskiem, szlochem, a sapnięciem pełnym jakiejś rezygnacji.
Być może pozycja prefekta miała jakieś pozytywy, ale przez rok kariery Jamie ich nie zauważył. teraz mógł dawać szlabany, ale i tego nie uważał za nic sensownego. Nic, co byłoby warte wkładanego wysiłku i nerwów. Z tego powodu nie zamierzał oszukiwać Lockiego, kreśląc mu wizje, jakie byłyby jedynie bajkami. Nawet nie potrafiłby tego zrobić, o czym sam doskonale wiedział. Dlatego wolał postawić sprawę jasno już teraz, niż żeby słyszeć po kilku tygodniach wyrzuty, że o czymś nie wspomniał. Czasem wolał zapobiegać, niż później radzić sobie z konsekwencjami. Podobnie było w przypadku Krukona. Jamie nie zastanawiał się, czy chłopak chciał, czy nie chciał się zabić. Czy rzucił się w kierunku krawędzi wieży przypadkiem, czy celowo. Czy chodziło o złapanie odlatującej kartki, czy próbę ucieczki, ale niezbyt rozsądną stroną. Działał szybko, niemal instynktownie, mając pewność, że doszłoby tutaj do tragedii, gdyby nie zjawili się na czas. - Finite - wypowiedział zaklęcie, celując wciąż w chłopaka, który wylądował w ramionach Lockiego, niczym księżniczka, samemu zaczynając zbierać kartki z podłogi. Jeśli dzieciak miał zamiar rzucać się za każdym skrawkiem papieru, lepiej było pomóc to ogarnąć przed kolejnym podmuchem wiatru. - Co tu się stało chwilę temu? Widzieliśmy dziewczyny, które stąd wybiegły - zapytał prosto, po tym jak zebrał kartki, które ostatecznie wyciągnął w stronę Krukona, przyglądając mu się uważnie. Nie dbał o to, jak wyglądał, czy mogło się wydawać, że oskarżał dzieciaka o coś, czy wręcz przeciwnie. Miał wrażenie, że doszło do czegoś, na co powinni zareagować, ale jednocześnie nie chciał niczego zakładać. W końcu ani pobyt na wieży, ani wybieg ze śmiechem, ani trzymanie tutaj swoich rysunków, czy co tam było na kartkach, nie było łamaniem regulaminu. A jednak... Jednak Norwood był pewien, że to nie było wszystko.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Miał w sobie tyle empatii, że pomieściłaby ją łyżeczka, a i wtedy zostałoby trochę miejsca. Mimo to, kiedy MacTavish zaskrzeczał w jego ramionach i Lockie był pewny, że jego mimika intensywnie siłuje się z unieruchamiającym zaklęciem. Przechylił głowę, a kiedy Norwood zakończył swój czar, odstawił go na ziemię, otrzepał mu ramiona i klepnął lekko w plecy. - No. Spowiadaj się. - powiedział, chcąc brzmieć równie poważnie, co jamie, który, choć wcale nie przejawiał troski, potrafił tak modulować głos, żeby przynajmniej sprawiać wrażenie przejętego rozmówcą. Tego Swansea udawać nie musiał, lubił małego krukona i byłoby mu ogromnie żal, gdyby ten rzeczywiście targnął się na swoje życie. Rozejrzał się w poszukiwaniu pozostałych, rozsypanych papirusów, ale będąc ewidentnie leniwszym od starszego kolegi ze Slytherinu, po cichu przywoływał je accio, bo kręgosłupa na loterii przecież nie wygrał, żeby się tyle razy schylać... - To Twoje? - zainteresował się, oglądając rysunki na zbieranych kartkach. Jeszcze na Podlasiu załapali wspólny język w materii sztuk plastycznych, wiedział, że MacTarish ma talent i bardzo ciekawe spojrzenie na świat. Zadawał dużo pytań, dociekał tego, jak wszystko rozumieć, jak działa, dlaczego jest takie, a nie inne. Rzeźbienie może jeszcze nie było jego forte, ale najwyraźniej z rysunkiem radził sobie bardzo dobrze.- Bardzo ładne. - przyznał. Miał nadzieję, że to nie z powodu porażki artystycznej Ian rozważał skakanie z wieży, bo przecież nie wiedział jeszcze, że ten nie ma samobójczych zapędów. Jednocześnie był na tyle uwsteczniony emocjonalnie, by w odróżnieniu od Prefekta Naczelnego zupełnie nie połączyć kropek wybiegających dziewcząt, rozsypanych kartek i tragicznego położenia krukona względem schodów, barierki i grawitacji. Może to dlatego, że mu się takie rzeczy nie przytrafiały, a może po prostu się nie spodziewał po nim takiej wrażliwości na babskie chichoty, bo i ten wydawał się dziwnie zbyt konkretny na takie niuanse. Spojrzał na Jamiego z dziwnym wyrazem twarzy, jakby poszukiwał w nim tajemnej odpowiedzi na to, jak prowadzić rozmowę z przyłapanym? uczniem w sposób prefekciarski, a nie zwykły, ziomkowy.
Ian był zażenowany całą sytuacją i było to doskonale widoczne. Zaraz po tym, jak został odstawiony na ziemię, zaczął bowiem rumienić się po same czubki uszu, a to, że Jamie czegoś od niego wymagał, jakby zakładał, że to wszystko było jego winą, jedynie mocniej go stresowało. Lockie, który uderzył go w plecy, jakoś tym razem wcale nie pomógł, a Krukon niemalże się zapowietrzył, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że obaj starsi prefekci zabrali się za zbieranie jego prac, których nie pokazywał innym ludziom, trzymając je raczej blisko siebie. Poza tymi, które były naprawdę dobre, ale jeśli coś było dla Iana dobre jednego dnia, drugiego było już fatalne i nie chciał tego w ogóle oglądać. Dlatego też nie był w stanie nic z siebie wydusić, tym bardziej po tym, co wcześniej usłyszał. - Nic - mruknął, wzruszając ramionami, wyraźnie dając do zrozumienia, że to nic było całkiem spore i wcale nie było przyjemne. Próbował to ukryć, wiedząc, że powinien już w tym wieku samodzielnie rozwiązywać swoje problemy, nie chcąc również pokazać innym, że pozwalał na to, by bolesne słowa w niego uderzały, by jakoś a niego wpływały. Nie chciał, tak naprawdę nie chciał, żeby to, co się dookoła niego działo, w ogóle było w stanie wpłynąć na jego stan ducha, ale to były zdecydowanie pobożne życzenia. - Mmmm - mruknął na uwagę Lockiego, nie zdając sobie do końca sprawy z tego, że oczy mu się zaszkliły, bo jeszcze chwilę wcześniej usłyszał coś zupełnie innego, a wypieki na jego twarzy jedynie bardziej się pogłębiły, kiedy przełykając ślinę, starał się nad sobą zapanować, żeby ten ból i złość na pewno do niego nie dotarły, nie przytłoczyły go i nie powaliły na ziemię. To było ostatnią rzeczą, jakiej sobie życzył, a już na pewno w obecności starszych chłopaków. W końcu nie mógł pozwolić sobie na mazanie się, jakby był jakimś pięciolatkiem, któremu zabrano grabki albo zrobiono coś podobnego, chociaż oczywiście, właśnie tak się czuł i nie wiedział, jakby miał to zmienić, a właściwie nawet nie wiedział, czy chciał.
Podnosząc papiery z ziemi, nie zwracał na nie większej uwagi i dopiero słowa Lockiego sprawiły, że przyjrzał im się uważniej. Dostrzegł, że były to rysunki, ale znał się na tym na tyle, żeby stwierdzić, że przedstawiały coś konkretnego, zamiast bycia abstrakcją. Nie był jednak w stanie powiedzieć, czy były dobre, czy wręcz przeciwnie. Po prostu były. Jednak właśnie to mogło być powodem śmiechu dziewczyn, skoro były tak ważne dla Krukona, że za jednym z nich był gotów rzucić się z wieży bez większego zastanowienia. Kiedy też usłyszał potwierdzenie w pomruku Iana, miał pewność, że wydarzyło się coś, co miało związek z rysunkami. Złamane serce? Wyśmianie? Potarganie czegoś? Propozycja pozowania i wprawianie artysty w zakłopotanie? Właściwie Jamie sam nie wiedział, co dokładnie miało się wydarzyć, co mogło wywołać śmiech u dziewcząt, a gdybać nigdy nie lubił. Wolał otrzymywać jasne odpowiedzi na stawiane przez siebie pytania. Jednak wyraźnie dzieciak nie chciał nic powiedzieć, a przy tym wyraźnie pokazywał, że wydarzyło się coś, z czym powinni mu pomóc. W jakiś sposób. Nie wiedział jeszcze w jaki skoro nie wiedział, co się wydarzyło. Przewrócił oczami, czując cień irytacji, kiedy tylko dostrzegł łzy w oczach Krukona, a później spojrzał na Lockiego i prychnął, widząc jego pytające spojrzenie. No tak, teraz sam był bardziej doświadczony w byciu prefektem i miał dawać przykład. Nie mógł więc warczeć na dzieciaka, że powinien być silniejszy, a nie taki... słaby. - Dobra, czyli wydarzyło się coś, przez co czujesz... wstyd? I dlatego nie chcesz powiedzieć - zaczął, wchodząc na wyżyny swoich aurorskich możliwości, zaciskając zęby. -Ale Lockie i ja nie oceniamy. Po prostu chcemy wiedzieć, co tu się wydarzyło, żeby wiedzieć, co zrobić dalej i dlaczego prawie rzuciłeś się z wieży - dodał, próbując z całych sił brzmieć na miłego i spokojnego, choć czuł jak z każdym słowem traci cierpliwość.
Swansea pochylił się w jego stronę z pewną podejrzliwością, mrużąc oczy. Miał wrażenie, że z Iana uchodzą jakieś dziwne dźwięki, jak ze źle zakorkowanego słoika pod ciśnieniem. Znów robił się czerwony i jakoś nierówno oddychał. - Ian. - powiedział, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę - Okej? - zapytał ciszej. Odkąd zetknął się z panikującym Terrym, zaczynał częściej zauważać różnice, pomiędzy jednym rumienieniem się, a drugim. Nie każdy rumieniec był oznaką choroby, nie każdy zawstydzenia, a nie każdy inny złości. Zasadniczą zasadą było próbować się komunikować - z tym jeszcze miał pewne problemy, ale robił postępy! Przyjrzał się pracom MacTavisha raz jeszcze i wzruszył ramionami, bo naprawdę nie uważał je za złe, a on jednak trochę się znał z definicji już. Ciężko było mu więc pojąć, że to te rysunki miały jakiś związek z całą zaistniałą sytuacją, ale postanowił nie polegać na swoich przeczuciach, tylko intuicji Norwooda, która w sumie ich tu przywiodła i pozwoliła uratować Iana przed niechybną śmiercią. Kiedy jamie się odezwał, Lockie wyglądał prawie tak, jak na jakimś wykładzie, kiwając głową i słuchając jego słów. Naprawdę sprawiał wrażenie, jakby edukował się z tego jak być odpowiedzialnym i empatycznym prefektem. - Kompletnie nie oceniamy. - potwierdził, kiwając głową - Poza tym... jesteśmy przecież ziomami, nie? - szturchnął go lekko - Możesz nam powiedzieć, co się stało. Co więcej... - zerknął kontrolnie na Jamiego, po czym bezpardonowo nachylił się do Iana ucha, zasłaniając usta dłonią przed Norwoodem, jak dziecko i dodał konspiracyjnym szeptem - ...jak trzeba komuś napierdolić, to też powiedz. Da się załatwić... - puścił mu porozumiewawcze oko i pokiwał głową. Oddał mu zebrane przez siebie prace i splótł ramiona na piersi, by wyglądać poważniej i dostojniej w swoim mniemaniu (w rzeczywistości wyglądał jak bramkarz jakiegoś klubu nocnego, będącego wyjątkową mordownią).
Ian wiedział, że nie powinien się przy nich mazać, płakać, że nie powinien się poddawać i zachowywać, jak dzieciak, bo przecież miał już dobre szesnaście lat, za chwilę miał być osobą pełnoletnią, zbierającą się na studia, ale to niczego nie zmieniało, kiedy został urażony. Na wiele różnych sposobów. To wszystko się w nim gotowało, kiedy próbował, naprawdę próbował, zachować się, jak przystało na mężczyznę, żeby w obliczu tej dwójki nie wyjść na jakiegoś rozkrzyczanego dzieciaka, ale to mu nie wychodziło i w końcu po jego policzkach stoczyły się łzy, tak samoistnie, że Ian na początku nawet się nie zorientował. I może dużą zasługę w tym wszystkim miało proste pytanie Lockiego, które pozwoliło mu zrozumieć, że nie był tutaj sam i mimo wszystko był nadal człowiekiem, bo to wydawało mu się niesamowicie istotne w całej tej zaistniałej sytuacji. - Po prostu to nie jest coś, czym powinni zajmować się inni, bo jak inni próbują pomóc, to zawsze jest gorzej, a ci, którzy się z innych śmieją, zaczynają wtedy być nie do zniesienia, jakbyście nie wiedzieli! Teraz już i tak mają kolejny powód, skoro widziały te rysunki, jakby to, że jestem szlamą im nie wystarczyło, to teraz jeszcze mają powód, żeby wyśmiewać biednego artystę, który nawet nie wie, jak powinno się rysować, bo przecież to się w ogóle nie rusza i jest żałosne. I wcale nie rzuciłem się z wieży! Nie mogę stracić tego rysunku, bo to jedyny rysunek dziadka, jaki mam, jaki zrobiłem, kiedy jeszcze żył! - powiedział, podnosząc coraz mocniej głos, zaczynając wchodzić w rejestry krzyku, w rejestry świadczące o tym, że waha się między gniewem a płaczem, że kołysze się mocno w tym wszystkim, zmierzając ku furii, jaka czasami z nim w tym czasie wygrywała, ujawniając, jak bardzo buzowały w nim hormony, zmieniając go z grzecznego dziecka w chodzącego furiata. Gdyby tego było mało, głos również mu w tej całej tyradzie zafalował, wbił w cienką wyżynę, by później się obniżyć, jasno pokazując, że Ian był naprawdę w najgorszym okresie swojego życia, na dokładkę przechodząc go ze sporymi problemami, przed jakimi nie miał się jak bronić.
Naprawdę nie nadawał się na prefekta i Jamie zastanawiał, czy może jednak nie powinien skierować się do Rosy z prośbą o odebranie odznaki. Jemu. Nie Lockiemu. Miał ochotę strzelić dzieciaka w twarz, żeby się ogarnął, żeby przestał wybuchać i użalać się nad sobą i właściwie nie wiedział, co go powstrzymało. Na pewno nie chęć otrzymania pięknego świadectwa z zaznaczeniem, że był prefektem naczelnym. Co to, to nie. Wpatrywał się jedynie w Iana, spokojnie czekając aż ten przestanie histeryzować, zastanawiając się też, w jaki sposób dać Swansea do zrozumienia, że jako prefekt nie może pobić kogoś za wyśmianie młodszego kolegi. No chyba, że wykorzystałby do tego prefekciarskie możliwości, to droga wolna… - Skoro jest to tak cenny rysunek, nie chodź z nim gdzie cie nogi poniosą… Zrób jego kopię, którą możesz mieć przy sobie, a ten schowaj - powiedział prosto, patrząc na rysunek, który chłopak trzymał mocno w dłoniach, po czym spojrzał na Swansea, jakby chciał mu powiedziec, żeby sam z nim gadał, skoro się znają. Wiedział, że wpychanie się w problemy innych nie było nigdy dobrym pomysłem, więc też nie zamierzał teraz szukać dziewczyn i mówić im, że nie powinny wyśmiewać młodszych… Ale mogli wyłapać które to, znaleźć ich słaby punkt i zobaczyć jak same się zachowają w podobnej sytuacji, choć nie było to coś, co Jamie zamierzał mówić na głos. - Zaklęcia, aby rysunki się ruszały, możesz się nauczyć, więc nie bierz do siebie ich śmiechu. Na to, że jesteś mugolakiem wiele nie poradzisz, a pewnie nie raz będą się jeszcze z tego śmiać, więc albo teraz pokażesz im, że jesteś od nich lepszy, albo naucz się sam z tego śmiać. Wtedy zabierzesz im możliwość dręczenia ciebie - dodał jeszcze, wracając spojrzeniem do Krukona, podejrzewając, że ten i tak w tej chwili nie przyjmie jego słów. Wyglądał jak ktoś, kto powinien wyjść pobiegać, rozładować złość, a nie ktoś, kto chętnie wysłucha rad.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Lockie nie był najlepszy w pocieszaniu. Czuł empatię, jak najbardziej, ale okazywanie jej było już trudniejszym wyzwaniem. Zmarszczył brwi jeszcze bardziej, widział, że MacTavish jest rozsierdzony i jakby nie było tu Norwooda, to by mu zaproponował koleżeński sparing - bowiem on w jego wieku (jak i później, a nawet wcześniej) takie trudne emocje najchętniej rozładowywał przemocą. Stąd jego pałkarski talent - było w nim dużo frustracji. - To możemy nie pomagać. - wzruszył ramionami, ale zupełnie bez wyrzutu. Był w tym bardzo akceptujący, uznając w głowie, chyba, że Ian sam sobie chce ze swoimi emocjami poradzić - Śmiały się z tego, że jesteś mugolskiego pochodzenia? - jego brwi z uniesionych, zmarszczyły się jeszcze bardziej. Było niewiele rzeczy, które w takim codziennym szkolnym życiu wyprowadzały go z równowagi. Ale miał bardzo poważny problem z rasizmem. Bardzo. Spojrzał na Jamiego, bo "na to, że jesteś mugolakiem nic nie poradzisz" brzmiało, jakby tu trzeba było jakiejś rady. Zacisnął lekko wargi i dodał jeszcze: - Albo połamie im nogi. - dodał cicho i przechylił głowę. Pewnie dziewczynom by nie połamał, ale przez myśl przeszło mu bardzo podobne spostrzeżenie, by znaleźć śmiejące się księżniczki, odkryć to, co było ich słabością i poniżyć je tak, by mogły spróbować własnego dania.- Mogę Ci pokazać zaklęcie animujące rysunki. Jest też taki szkicownik, który pozwala powielać obrazki. - zauważył, pocierając brodę w zamyśleniu. Chyba miał jeszcze gdzieś kupon zniżkowy do Scrivenshafta. - Dobra, jak nie było tu próby, to nie ma co bić piany. Zobacz czy masz wszystkie, jak tak, to nic tu po nas, ale możemy pomóc poszukać. - rozejrzał się - Musisz uważać, bo może nie chciałeś skakać, ale byś wyskoczył za tym rysunkiem. Jesteś czarodziejem, Ian, możesz uciekającą kartkę przywołać na wiele sposobów. Średnio mu się podobało to bycie prefektem. On przywykł do rozwiązywania problemów trochę inaczej i teraz czuł, jakby ktoś mu spętał ręce i nogi.
Ian miał pewność, że nie lubi Norwooda. Tak po prostu. Zachowywał się, jakby zjadł wszystkie rozumy, a najwyraźniej był po prostu za stary na to, żeby w ogóle zrozumieć, że ktoś miał jakiś problem, że ktoś z jakiegoś powodu sobie nie radził, a może, co było najważniejsze, nie pojmował, że ludzie mieli emocje i nie miało znaczenia, czy mieli lat szesnaście, czy dwadzieścia sześć. Nic zatem dziwnego, że uśmiechnął się do niego ironicznie, by równie ironicznie skłonić mu się z wdzięcznością za te niesamowicie pouczające rady, które ten mógł sobie wsadzić głęboko w dupę i zerknął na Lockiego. - Jak całkiem spora część uczniów. No, chyba nie myślałeś sobie, że przestali wytykać szlamy palcami, że uznali, że jesteśmy super czarodziejami i wszystko wiemy? Jak widać nie wiemy, bo nie przyszło mi do głowy, że mam używać zaklęć, to nie jest coś, co masz we krwi, to coś zupełnie innego, więc może jednak mają rację, co? Bo najwyraźniej pan naczelny wolałby, żeby to się tak właśnie skończyło - parsknął, wyraźnie zirytowany i wyraźnie rozeźlony, bo nie podobało mu się to, jak do niego podchodzili, najpierw chcąc mu pomóc, a później dając mu stek bzdur, którymi mogli sobie wytrzeć gęby. Lockie przynajmniej brzmiał, jakby próbował, Norwood zaś zachowywał się, jakby srał wyżej, niż dupę miał i to Iana niezwykle drażniło, by nie powiedzieć, że zwyczajnie go rozsierdziło, powodując jedynie tyle, że nie miał najmniejszej ochoty przebywać z nim dalej w jednym pomieszczeniu. Łypnął więc na zebrane kartki, upewniając się, czy ma je wszystkie, a potem zacisnął mocno zęby. - Mam wszystko - oznajmił, jakby w ten sposób dawał im znać, że powinni dać mu spokój, bo jeśli tak chcieli rozwiązywać problemy młodszych uczniów, to na pewno nie nadawali się do tego, czym się zajmowali. Zwłaszcza jeden z nich. Nie miał ochoty na pogaduszki, na słodkie rady, jakie nie przystawały do rzeczywistości i tak dalej i tak dalej, bo to nie zmieniało nic w zaistniałej sytuacji, gdzie zdaniem Iana należałoby raczej ukarać osoby, jakie doprowadziły do zaistniałej sytuacji - zgodnie z prawem i regulaminami - a nie pouczać ofiarę, że ma się nie przejmować, bo takie rady, statystycznie, prowadziły do samobójstw, o czym bąknął.
Ze zdziwieniem spojrzał na Lockiego, kiedy ten upewniał się, że dziewczyny naśmiewały się z pochodzenia Krukona. Należał do Slytherinu, najbardziej pod tym względem uprzedzonego domu i nie zauważył, że wciąż jeszcze panowało przekonanie, że bycie czystej krwi jest czymś lepszym? Dlatego nawet nie zaskoczył go wybuch młodszego chłopaka, któremu po prostu się przyglądał, czekając, aż ten skończy swój wywód. - Czystokrwiści uznawani są za lepszych przez wiele rodów mniejszych i większych, a jak pogadasz z innymi w dormitorium, to zobaczysz, że u nas jest sporo myślących w ten sposób. Zarówno w stosunku do tych mugolskiego pochodzenia, czy innych różniących się, jak wilkołaki, czy potomkowie wil - powiedział do Swansea, krzywiąc się nieznacznie, bo nie było to coś, co sam był w stanie zrozumieć, ale nie mógł udawać, że to wciąż się nie działo. Mimo upływu lat, mimo coraz większej ilości czarodziejów z całkowicie, albo prawie całkowicie mugolskich rodzin, wciąż panowała ich dyskryminacja. Zaraz też spojrzał na Krukona i wiedział, że ten jego słowa odebrał jak całkowity atak i... Na to nie był w stanie wiele poradzić. - Chodziło mi o to, że zwyczajnie to, z czego się naśmiewały, nie jest problemem, nawet jeśli tak się teraz wydawało. To zwyczajnie one mają problem i próbują udowodnić coś same sobie - dodał jeszcze, dla wyjaśnienia, że bynajmniej sam nie uważał, żeby Krukon musiał wszystko wiedzieć. Jedyne co wiedział na swoim doświadczeniu, to że im szybciej przestanie być wrażliwy na punkcie swojego pochodzenia, tym lepiej dla Krukona. Inaczej, jak on, spędzi za dużo lat, będąc zbyt wrażliwym na punkcie czegoś, na co właściwie wpływu nie ma.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Swansea patrzył na Iana, jakby widział go po raz pierwszy. Była w tej sytuacji jakaś rzadko spotykana w życiu ślizgona, zagadkowa refleksja. Bardzo wiele takich rzeczy mu umykało. Mało kto przejawiał nietolerancje wobec niego, czy w ogóle w jego towarzystwie. Czasami, jak ślizgońskie szczeniaki z roczników III-IV przesadzały w targowaniu się, kto jest czystszej, kto szlachetniejszej krwi, Lockie podchodził i rozwalał im nosy, żeby im pokazać, że nieważne, bo każdego boli tak samo i każdego szlachetna super czysta krew jest tego samego koloru. Mali, pierdoleni rasiści. Domyślał się, że jako prefekt, nie może już stosować takich lekcji, a zdawało się, że przynosiły one jakieś skutki. Przeniósł wzrok na Jamiego, który również wyglądał, jakby operował w tym rasistowskim mechanizmie, który Lokiego gdzieś omijał łukiem. Może to kwestia dorastania w Trausnitz, może to kwestia wychowania w innej kulturze? Był zdziwiony, zaskoczony, ale w tym zaskoczeniu kryło się niewypowiedziane widmo poczucia niesprawiedliwości względem MacTavisha. I teraz to już naprawdę chciał komuś pierdolnąć. - A popatrz na takiego Norwooda. Myślisz, że on zawsze umiał wszystkie zaklęcia? A krew to ma taką czystą, że się możesz w niej przeglądać, czy coś. - uniósł brwi, wzruszając lekko ramionami. Może powinien dać się złapać i wkręcić w tę gniewną dyskusję, ale przepłynął bez mrugnięcia okiem obok epicentrum złości. Pokiwał głową na słowa Naczelnego i dodał: - Poza tym, laski są głupie. - wzruszył ponownie ramionami. Lockie potrafiący z nawet najbardziej poważnych, personalnych, ludzkich dramatów zrobić coś błahego. Może powinien był się pochylić bardziej, poszkodować, może wesprzeć lepszym słowem, podsycić chęć zemsty, ale jak to facet, z większością rzeczy radził sobie, wypłaszczając ich znaczenie i odłączając od emocji. - Ty mi tu statystycznie o samobójstwach nie mów, bo Ci załatwię skierowanie na obowiązkową wizytę w Mungu w ramach rozmów prewencyjnych ze specjalistą. -mówił pół na serio pół w żartach, ale dość miał tężyzny tej atmosfery - Jak wszystko masz, to git. A koleżanki daleko nie uciekną. - jamie mógł jako naczelny mieć inne baczenie na takie sytuacje, ale Lockie ani nie czuł się dobrym prefektem, ani mu szczególnie zależało, by nim pozostać na dłużej. Jeśli mu odbiorą odznakę za rozmówienie się z jawnymi przejawami rasizmu, to znaczy, że Hogwart całkowicie się już stoczył.
Ian wydawał się nieco zdezorientowany tym, że Lockie nie do końca wiedział, o co chodziło. Zupełnie, jakby jakimś cudem fakt istnienia rasizmu w tej szkole go dziwił, ominął albo wydarzyło się coś podobnego. Nie wiedział, jak miał do tego podejść, nie wiedział, jak miał na to spoglądać i jak to oceniać, bo tak naprawdę miał w tej chwili w głowie potworny mętlik, w którym pełno było słów i emocji, i wyraźnie nie nadawał się do tego, żeby z kimś przebywać. Chciał być sam, żeby się wypłakać, żeby wyrzucić z siebie te emocje, jednocześnie plując sobie w brodę, że na pewno lepiej byłoby, gdyby go nie było i cóż, to również było normalne, bo tak naprawdę za mocno bał się śmierci, by naprawdę o niej myśleć, wierzyć w nią albo robić coś podobnego, bo chciał żyć, nawet jeśli obecnie mu to nie odpowiadało z takich, czy innych powodów. - Wy to umiecie, rodzicie się z tym, to coś innego, a tacy, jak ja, nie wiedzą, co się z nimi dzieje i nie do końca to rozumieją, to nie jest coś, co mamy, to raczej jest coś, co dostajemy, jak jakiś dar od bogów, który stanowi wyzwanie, a nad tym wcale nie jest tak łatwo panować, jak się ma jedenaście lat! - stwierdził gniewnie, odnosząc wrażenie, że ta dwójka faktycznie pomijała bardzo istotną kwestię, jakby jej nie dostrzegała, nie rozumiała i nie wiedziała, jak ma na to zareagować. I może próbowali pomóc, ale Ian widział w tej chwili jedynie problemy i przeszkody, jakie mnożyli, chociaż spokojnie próbowali mu coś wyjaśnić. - To na pewno świetnie poszło im udowadnianie, że są lepsze ode mnie, są z siebie na pewno niesamowicie dumne, a ja się do żadnego Munga nie wybieram, mowy nie ma, nie potrzebuję lekarza, bo nic mi nie dolega - stwierdził, zaciskając palce na zebranych papierach, jakich nie zamierzał oddawać, jakich nie zamierzał zostawiać i pozwalać na to, żeby ktoś się im przyglądał, czy to teraz, czy to później. - Jak je spotkam, to pozdrowię je środkowym palcem, dziękuję, a teraz lepiej pójdę, zanim uznacie, że jest już prawie cisza nocna - dodał, by po prostu odwrócić się na pięcie i zostawić prefektów samym sobie, dochodząc do wniosku, że zwyczajnie nie wiedział, jak miałby z nimi dalej rozmawiać, a słuchanie ich pouczeń nie prowadziło do niczego mądrego. Przynajmniej nie w tej chwili.