Na samym końcu cieplarni, za najróżniejszymi roślinami, można schować się i pozostać niezauważonym. Niewielką, prostokątną przestrzeń wypełniają wszelkie możliwe narzędzia ogrodnicze, ktoś najwyraźniej wykorzystuje to miejsce jako schowek. Znalazło się miejsce na maleńką ławeczkę, gdzie można usiąść, ale to rośliny przysłaniające szyby cieplarni, tworzą zieloną kotarę oddzielającą od rzeczywistości. Można się tu ukryć i pozostać niewidzialnym dla wszystkich innych, nawet czasem dla nauczycieli, którym do głowy by nie przyszło, że uczniowie zdolni są kryć się w roślinach.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Autor
Wiadomość
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Od dłuższego czasu odpuszczała lekcje zielarstwa, ale po rozmowie z Jamiem uznała, że może jednak nie powinna tak od razu porzucać włożonej w tę dziedzinę pracy. Cały poprzedni rok pracowała naprawdę prężnie, udzielając się w kołach Miłośników Przyrody i Labmedu, ale też i poza nimi, spędzając w cieplarniach znacznie więcej czasu. Może i nie lubiła brudzić rąk w ziemi, a duża część roślin przerażała ją swoimi, ale im dłużej myślała o tym, jak bardzo podobało jej się spędzanie czasu wśród natury na Podlasiu, tym bardziej pragnęła pogodzić się na nowo z zielarstwem. Szczególnie, że miała je teraz zgłębiać dla siebie, nie przez wzgląd na kogoś innego. Wślizgnęła się do cieplarni z podręcznikiem i notesem pod pachą, przymykając drzwi nie tak delikatnie, jak pierwotnie miała w zamiarze, bo podmuch wiatru wtargnął wraz z nią i towarzyszącym jej wężem do środka, mierzwiąc listki roślin zatkniętych w donicach postawionych blisko wejścia. Szybko zorientowała się, czy była w środku sama i szczęście sprzyjało jej, bowiem w alejkach między stołami nie było widać żywej duszy. Przeszła prędko na sam tył, sadowiąc się na ławeczce schowanej wśród porastającej okna zieleni. Otworzyła podręcznik, wertując go uważnie w poszukiwaniu interesujących ją zagadnień. Sike w tym czasie zsunął się z jej ramion, by posuwistym ruchem udać się na eksplorację.
C. szczególne : ma bardzo jasne oczy, jest małomówny, nosi dużo biżuterii, w tym pierścien Hannibala na wskazującym palcu i kłódkę z grawerunkiem A zapiętą na szyi, zapach: balsam jodłowy, czarna cykuta, mech, kadzidło, gorzka mirra
Lubił jesień. Była porą roku na tyle nieprzystępną, by zniechęcać ludzi do wychodzenia z zamku, co przekładało się na mniejsze prawdopodobieństwo spotkania kogokolwiek, a jego cierpliwość z roku na rok zdawała się kurczyć szybciej niż lasy deszczowe wokół amazonki. Nie miał już Agapiego, który wyciągnąłby go z nory, który byłby jego kotwicą towarzyską, który rozumiał lepiej, niż on sam, kiedy miał dość, a kiedy tylko wydawało mu się, że ma dość, bo zwyczajnie boi się rozmawiać z ludźmi. Był sam i puszczony samotnie jak latawiec na wietrze bez tej żyłki przywiązanej do palika, niósł się na fali swoich przeczuć dalej i dalej od szkolnej społeczności. Wszedł do cieplarni, niosąc w torbie paczkę nasion, które wysłała mu babcia. Chciał spróbować je obsadzić i sprawdzić, czy greckie magiczne rośliny przyjmą się w tutejszym klimacie, ale żeby móc to zbadać - musiał je najpierw podhodować. Na szczęście magiczne cieplarnie pozwalały na stworzenie dowolnych warunków, co było nadzieją na wzrost, choć malutkich pędów roślin. Zatrzymał się w pół kroku, zauważając pełznącego przez alejkę węża. Przechylił głowę, bo ani wyglądał na lokalny gatunek, ani w pamięci nie miał, by mieszkało tu cokolwiek poza roślinami - i to w dużej mierze takimi zapomnianymi przez swoich hodowców. Ukucnął, uśmiechając się do gada, nieświadom nawet tego, jak ciekawskie są cydrąże. - No cześć. - powiedział cicho, pozwalając torbie zsunąć się z ramienia i wyciągając błyskające biżuterią palce do stworzenia - Co tu robisz? - jakie to było absolutnie w jego stylu, zauważyć małego węża, a wybiórczo zupełnie wybrać jakiekolwiek próby i podejrzenia zauważenia w okolicy ludzi.
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Też lubiła jesień, szczególnie tę z pogranicza października i listopada, kiedy w powietrzu czuć jeszcze cień końca lata, a drzewa zachowują jeszcze połowę liści, z pozostałych śląc po błoniach grube, złociste dywany. Gdy jednak dzień stawał się coraz krótszy, a wiatr przenikał przez ubrania, szczypiąc aż do kości mrozem, szerokie połacie traw przestawały być korzystnym miejscem do spędzania wolnego czasu. Jednocześnie przez ich pustoszenie, w zamku robiły się coraz większe tłumy, a grupki studentów walczyły między sobą o pierwszeństwo zajęcia kanapy przed kominkiem. Nie czuła się dobrze w tłumach, nie mówiąc już o tym, że nie potrafiła skupić się w podobnych warunkach, więc potrzebowała znaleźć miejsce, które pozwoliłoby jej na pozbieranie myśli. Nie usłyszała, że ktoś wszedł do środka - dopiero coraz głośniejsze kroki sprawiły, że podniosła wzrok znad wertowanego podręcznika i spojrzała w kierunku, z którego dobiegały do niej dźwięki. Usłyszała nawet słowa, ale te nie były skierowane do niej, bo jeszcze nawet nie dostrzegła twarzy chłopaka (wnioskując po tembrze głosu), więc nie sądziła, by zdawał sobie sprawę z jej obecności tutaj. Szybka analiza uświadomiła ją, że brakowało obok niej węża. Zamknęła cicho książkę i wstała, by wolno i niemal bezszelestnie podejść do framugi "ukrytego wejścia", za którą się dotychczas skrywała. - Jest niegroźny - powiedziała łagodnie, zwracając na siebie uwagę, uśmiechając się lekko do Puchona wyraźnie zainteresowanego poznawaniem jej pupila. - Ale trochę nieufny - dodała, bo choć była pewna, że Sike nie zamierzał w żaden sposób ukąsić wysuniętych ku niemu palców, nie chciała też robić nadziei chłopakowi na szybkie pobratanie się z nim.
W sumie możesz sobie rzucić kostką k100 na ile cydrąż Ci zaufa :D >75 jesteście frensami
C. szczególne : ma bardzo jasne oczy, jest małomówny, nosi dużo biżuterii, w tym pierścien Hannibala na wskazującym palcu i kłódkę z grawerunkiem A zapiętą na szyi, zapach: balsam jodłowy, czarna cykuta, mech, kadzidło, gorzka mirra
Obserwował cydrąża chwilę, gdy ten w swojej eksploracji zatrzymał się, przyglądając mu się wzajemnie tymi nieruchomymi, jasnymi oczami. Często obserwując gady czuł pewną bliskość z nimi. Z ich obojętnością, chłodem, gładkością. Nieruchomą obserwacją świata. Czasami myślał o tym, że gdyby chciał zostać animagiem, pewnie zostałby właśnie wężem, tak bardzo jego dusza tożsama byłą z ich biernością. Nigdy nie nauczył się zaklęcia patronusa, a teraz, kiedy podjął się kursu, okazało się, że nie był w stanie wyłuskać z głowy wystarczająco silnego, szczęśliwego wspomnienia, bo całe jego szczęście wiązało się zawsze z Agapim. A teraz nie potrafił być szczęśliwy, myśląc o nim. Widząc niechętną bierność węża, cofnął rękę, choć dalej pozostawał w kuckach, obejmując kolana i przyglądając mu się w takim samym bezruchu jak i on jemu, dopóki nie usłyszał nieopodal głosu. Pomimo zaskoczenia wzrok podnosił powoli, bardzo rzadko był zdolny do gwałtowności; jego ciało zdawało się na niespodziewane sytuacje reagować wprost proporcjonalnie odwrotnie od naturalnych odruchów. - To cydrąż, prawda? - zapytał, przyglądając się jej. Przeszło mu przez myśl, że pasują do siebie. Ona i ten wąż.- W porządku, brak zaufania jest bardzo zdrowym odruchem. - dodał, wracając na chwilę spojrzeniem do węża, by zaraz podnieść się, przeciągając lekko i podnosząc torbę z powrotem na ramię. Rozejrzał się, by zorientować, czy nie zajmowała się tu czymś na tyle poważnym, by jej przypadkiem swoją obecnością nie zawadzać, bo przecież umarłby, gdyby świadomie komuś w czymkolwiek wadził. Wydawało się jednak, że nie wykonywała żadnego zadania praktycznego, więc skierował kroki do najbliższego blatu roboczego, by postawić na nim torbę i zacząć wyciągać z niej małe, muślinowe torebeczki: - Nie będę Ci tu przeszkadzać? - zapytał, oglądając się na nią przez ramię i na chwilę zatrzymując na niej spojrzenie swoich niepoprawnie jasnych oczu.
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Posiadała bardzo podobne odczucia w kwestii węży, choć może dwa czy trzy lata temu nieszczególnie byłaby wyznawczynią ich piękna. Uroda była kwestią dyskusyjną, wielu brzydziło się suchych łusek, błędnie wiążąc smukły, opływowy kształt zwierzęcia z wyimaginowaną, przynależną mu w ich umysłach oślizgłością. Większość wolała puszyste istotki z wielkimi ślepiami, wydające wiele dźwięków, nad którymi można było roztkliwiać się i splatać dłonie w gestach wyrażających rychłą śmierć zadaną przez ich słodycz. Wielokrotnie obrzucano ją pełnymi obrzydzenia i zdziwienia spojrzeniami, gdy dostrzegano wiszącego u jej szyi lub wystającego z krańca rękawa szaty węża i nawet nie miała powodów, by dziwić się tym gapiom, bo wraz z cydrężem stanowili dość osobliwy obraz. Ale tak - pasowali do siebie. Dzielili wiele cech ze swojego usposobienia, byli podobnie nieufni i zamknięci. Po stokroć niezrozumiani. Obserwowała, jak Sike tkwił nieruchomo, przypatrując się chłopakowi z błyskiem w małych ślepkach. Wiedziała, że nie zrobiłby Puchonowi krzywdy, jednocześnie cieszyła się, że brunet nie naciskał na jej pupila i szanował jego przestrzeń. - Tak - przytaknęła, notując w głowie, że potrafił zidentyfikować konkretny gatunek węża, co kazało jej sądzić, że nie był zupełnym laikiem herpetologicznym. - Nie - oparła w odpowiedzi na jego pytanie, zatapiając w tych nieprzyzwoicie jasnych oczach spojrzenie swoich, zaskakująco ciemnych i kontrastujących z okalającą jej głowę bielą. Nie robiła jeszcze nic ciekawego, bo porzucony na ławce podręcznik wciąż nie przydał jej się w sposób, w jaki chciała. - A Ty co będziesz robił? - zapytała, zaciekawiona wyciąganymi przez niego woreczkami. Może chował w nich jakieś ciekawe nasiona?
C. szczególne : ma bardzo jasne oczy, jest małomówny, nosi dużo biżuterii, w tym pierścien Hannibala na wskazującym palcu i kłódkę z grawerunkiem A zapiętą na szyi, zapach: balsam jodłowy, czarna cykuta, mech, kadzidło, gorzka mirra
Przeczesał palcami włosy, w ruchu wprost przeciwnym do tego, który miałby sens, zamiast odgarniać włosy z oczu, wydawało się, że jeszcze ich sobie więcej na twarz nabierał, biorąc głębszy wdech i przymykając powieki. Podniósł wyżej głowę, obejmując palcami swoją krtań i patrzył chwilę w sufit z nieokreślonego powodu. W końcu jednak wrócił spojrzeniem do saszetek i biorąc dwie w rękę odwrócił się do krukonki bardziej przodem, niż tyłem, a to już niemalże zachęcający gest. - To nasiona z naszej szklarni na Delos. - powiedział, wyciągając do niej rękę z tymi saszetkami i otworzył palce, ukazując ich zawartość. W jednej torebeczce były drobne kulki, w różowe i fioletowe prążki, w drugiej bardziej podłużne, w kolorze głębokiego indygo- To śródziemnomorskie rośliny, szczepy ziół mojej babci. - odwrócił wzrok - Byłem ciekaw, czy utrzymałyby się w Angielskim klimacie, ale najpierw muszę je wyhodować. - obserwował ją uważnie, może nieco nazbyt uważnie jak na rozmowę o nasionach, ale podejrzliwość była częścią jego niechętnej towarzysko natury. Wydawał się próbować ocenić, o ile dało się to ocenić na pierwszy rzut oka, czy Carlton w jakimkolwiek stopniu rzeczywiście była zainteresowana zielarstwem, czy to kolejna z powierzchownych grzeczności, którymi jak watą napychało się takie niepotrzebne, płytkie relacje. Był na krawędzi powiedzenia jej, że nie muszą wymieniać uprzejmości i że praca w milczeniu zupełnie go nie krępuje, ostatecznie jednak tylko zamknął palce na woreczkach i cofnął rękę, wracając do stanowiska. Lubił pracę przy roślinach. Uspokajała go. To wkurwienie dziwne, które czasem gdzieś w nim pęczniało, przysypiało przy rutynowej, statycznej pracy polegającej na powtarzalnych czynnościach. Ziemia była stabilna, spokojna, była nieruchoma i zimna, bardzo... swoja.
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Nie umiała dokładnie określić, co w jego postawie lub mimice kazało jej sądzić, że byli do siebie w jakiś sposób podobni. Prawdopodobnie było to zdecydowane nadużycie z jej strony - zakładać, że człowiek o równie cichym i spokojnym usposobieniu dzielił z nią cokolwiek więcej niźli tylko przypadkową chęć wybrania tego samego miejsca do pobycia w samotności, nieudolnego zresztą, biorąc pod uwagę, że stali tu oboje. Z wężem na dodatek. Sike tkwił jeszcze chwilę w miejscu, z którego wcześniej bacznie obserwował chłopaka, po czym wycofał się, wracając ku Danielle, by pomału rozpocząć wspinaczkę wzdłuż jej nogi w górę ciała. Podstawiła mu dłoń, by przeszedł swobodnie na ramię, lokując się w swoich ulubionych rejonach, niczym szal oplatając jej barki i szyję. - Delos? - powtórzyła po nim pytająco, już bardziej oczami i lekko zmarszczonymi brwiami pytając, czy miał na myśli greckie Delos, co jedynie podsyciło jej ciekawość w kwestii prac, których się tu chciał podjąć. Zainteresowała się zawartością jego woreczków, a gdy pokazał jej dwa rodzaje nasion, podniosła na niego pytający wzrok. - Co to takiego? - zapytała, chyba po raz pierwszy widząc podobne różowe kulki w prążki, zupełnie różne od nasion, z którymi pracowała do tej pory. Zielarstwo nie było u niej długo pielęgnowaną pasją, raczej dorywczym, niedawnym zainteresowaniem. - Mogę Ci pomóc z sadzeniem - zaoferowała się, jeszcze niewprawnie odczytując jego ograniczoną mimikę. Nie oferowała się z grzeczności, prędzej z czystej ciekawości tego, z czym miała do czynienia. Chciała jeszcze raz przyjrzeć się nasionom, które tak skrzętnie schował przez jej wzrokiem niemal tak szybko, jak tylko go na nich zawiesiła.
C. szczególne : ma bardzo jasne oczy, jest małomówny, nosi dużo biżuterii, w tym pierścien Hannibala na wskazującym palcu i kłódkę z grawerunkiem A zapiętą na szyi, zapach: balsam jodłowy, czarna cykuta, mech, kadzidło, gorzka mirra
Sięgnął po doniczki, rozstawiając je na blacie równo, jedna obok drugiej, z dziwnym pedantyzmem, na który potencjalnie przecież nie było w szklarniach miejsca. W końcu powszechnie wiadomo, że praca przy roślinach jest brudna, bałaganiarska i nie ma w niej sensu ani przestrzeni na takie zasady. A jednak. - Część mojej rodziny pochodzi z Grecji. - przyznał, w odpowiedzi na jej pytanie. Nie miaał problemu z kontynuowaniem rozmowy o roślinach. Właściwie to nawet lubił rozmawiać o roślinach, a choć mogło się to wydawać pozornie nieuprzejmym, że nie patrzył na nią, mówiąc do niej, to nie było to nieuprzejmością w żadnym zamiarze. Lubił opowiadać o roślinach, owszem, ale z ludźmi rozmawiać twarzą w twarz już nie bardzo. - To hybrydy. - wyjaśnił, zbliżając się nieco do zdefiniowania tego, co miał na myśli, mówiąc, że to szczepy ziół Spyridouli, wciąż jednak nie sądził, że tak nudny dla ludzi temat mógłby ją szczerze zainteresować - Antipyretos rizes. - powiedział nazwę rośliny po grecku - Takie zioło, któreego używa się przeciw gorączce, herbata z jego korzeni jest szalenie gorzka, więc babcia Voula skrzyżowała je z takim krzewem, podobnym do malin. Owoce antipyretosu są słodkie i zbijają gorączkę, jak tabletki. - opowiedział genezę powstania rośliny, zerkając na krukonkę badawczo. - Jeśli chcesz..? - zatrzymał się na chwilę z tym porządkowaniem stanowiska pracy - Będziemy potrzebowali ziemi o wysokim pH, zasobną w próchnicę, taką... lekką, co łatwo się nagrzewa. - rozejrzał się po tyłach cieplarni, w poszukiwaniu worków z ziemią, by zapoznać się z tym, co mają na stanie, by potencjalnie móc uczynić jakąś odpowiednią dla potrzeb mieszankę- Chodź, pokażę Ci. - kiedy zaczynał rozmawiać o tym, co go interesowało, kiedy mógł dzielić się wiedzą związaną z tym, co pasjonowało go naprawdę, stawał się znacznie bardziej rozmowny, choć zasadniczo wciąż był typem człowieka, który nie za często patrzył rozmówcy w twarz.
Rzuć k6 na to ile różnych ziem znajdziemy! 1 - jeden smutny worek 2,3 - dwa różne worki 4 - trzy worki, ale jeden dziurawy z mysimi bobkami 5,6 - cały komplet różnych cudowności, by robić fajne mieszanki