Być może miał rację. Być może nie były to zwykłe cyrkonie i był to jej błąd. Być może jednak jego 17-letnie doświadczenie szwankowało w obliczu leniwego zabawiania się kosztem gości, jedynie w celu odegnania własnego znudzenie. Faktem było, a mogła to powiedzieć jako ktoś obyty w tym towarzystwie, że Thompsonów nie było stać na nic więcej niż "cyrkonie"... Chyba, że i oni poszli w ślady Damiena i wcześniej broszkę ukradli. Niemniej mimika twarzy mężczyzny, jego oddech, w którym odbijał się również rytm bicia jego serca podpowiedziały jej, że ta zagrywka mu się nie spodobała. Dał jej to jasno do zrozumienia najpierw gestem, a ostatecznie również słowem, poddając w wątpliwość jej umiejętności oraz osąd. Tym samym zerwał otoczkę, którą z początku emanował; dobre wrażenie, które sprawiało, że do tej pory również ona całkiem nieźle się bawiła.
—
Naprawdę? Pomyliłam się? — zapytała, a choć ton jej głosu uderzył w słodsze nuty, w jej oczach tliła się powaga lub też może raczej pewna gorzkość, która stanowiła kontrast dla słów.
Jej wcześniejsze pytanie, sugerujące utratę sprawności w dłoniach było żartem. Być może go nie wychwycił, a być może wręcz przeciwnie i teraz jego nagła kąśliwość poruszyła w niej pewną strunę. Przez moment, ale tylko przez krótką sekundę Ślizgonka żałowała, że udzieliła mu pomocy. Tak jak on nie lubił, kiedy kobiety wyprowadzały go w pole, tak Keyira nienawidziła, kiedy ludzie jej nie doceniali czy z niej kpili. Czy to na podstawie płci, wyglądu, czy też wieku. Nie znosiła również, gdy wrzucano ją do jednego wora z innymi na podstawie zwykłych przypuszczeń. Dlatego też uniosła tylko kącik ust i powoli opuściła różdżkę.
—
Masz rację, jeszcze przez przypadek mogłabym ci faktycznie pomóc — zakpiła lekko, zaciągnęła się głęboko i zeszła z balustrady. Tak naprawdę miała w torebce dawkowany eliksir znieczulający, którego sama wciąż używała i którym jeszcze przed chwilą chętnie by się z nim podzieliła.
Przyglądając się jednak, jak mężczyzna zerka wymownie na zegarek, a potem wykorzystuje akcent do sparodiowania jej "cyrkonii" zapragnęła żeby pocierpiał trochę dłużej. Tak dla zasady. Zgasiła niedopalonego papierosa, po czym zamknęła peta w dłoni, przemieniając go w mały guzik, by mogła się go odpowiednio pozbyć.
Koniec różdżki przycisnęła do rozdartego materiału sukni i kilkoma zaklęciami przemieniła kreację w jednoczęściowe spodnium. Wyraźnie zadowolona z efektu podniosła torebkę i przewiesiła ją sobie przez ramię, by łatwiej jej było pogrzebać w jej wnętrzu. Dopiero pochwyciwszy małą fiolkę, zerknęła na
Daniela; zlustrowała jego postawę i twarz, po czym westchnęła. Takie dziecinne zagrywki u dorosłego faceta, kto by pomyślał.
—
To powinno pomóc, póki nie znajdziesz kogoś, kto zajmie się barkiem jak należy — mruknęła, pokonując dzielącą ich odległość i wciskając mu naczynko w dłoń przynależącą do niekontuzjowanego ramienia. Po chwili namysłu odpięła broszkę i z uśmiechem wpięła ją w jego okrycie. —
Mam nadzieję, że... — urwała raptownie, marszcząc brwi, gdy ponad męskim ramieniem dostrzegła coś w sali.
Coś w twarzy Keyiry się zmieniło. W oczach zamajaczyło szczere rozbawieniem i sekundę później Shercliffe stała już na palcach, wymachując energicznie do kogoś za plecami Damiena.
—
Pani Thompson! Pani Thompson, tutaj! — zawołała, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu, który moment później przeobraził się w grymas głębokiego zmartwienia. —
Nie uwierzy pani — dodała, napierając na zdrowe ramię blondyna, by ustawić go nieco bokiem. Zaraz potem zrobiła krok ku wejściu na taras. —
Daniel zauważył pani broszkę na parkiecie, a kiedy próbował ją podnieść, potknął się i uderzył w futrynę — wyjaśniła, bezczelnie na niego wskazując. —
Wydaje mi się, że wybił sobie bark — dodała z dramaturgią godną najlepszej aktorki i przytknęła dłoń do miejsca, gdzie powinno znajdować się jej serca. Wyglądało jednak na to, że na chwilę obecną wzięło sobie urlop i wyjechało na wakacje. —
Nie znam się na tym, ale może na przyjęciu jest ktoś, kto byłby w stanie mu pomóc — zasugerowała, gdy kobieta weszła na taras, a wraz z nią jej towarzyszka. Obie obrzuciły Damiena zatroskanym spojrzeniem. —
Zostawiam go w pani rękach, one na pewno są wystarczająco godne zaufania — oznajmiła, rzucając mężczyźnie ostatnie, znaczące spojrzenie, po czym zniknęła na sali.
@Damien D'Arcy