Ciężką pracą i wysiłkiem udało się doprowadzić salon do stanu, w którym zimą jest ciepło, a latem zimno (odwrotnie do tego, co było na początku). Znajduje się tu kominek i połączenie barowe z kuchnio-jadalnią. Swansea usilnie próbował odnowić podłogi, ale i tu dom zdaje się nie akceptować żadnych form remontu, a wszelkie farby i bejce wsiąkają w drewno, jakby ich nigdy nie było.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Kiedy dotarli don domu, Swansea zaparkował samochód w warsztacie i wysiadając ociężale, już pakował do gęby kolejnego peta. Poprowadził Gaela przez korytarze Caringhorm, a był to dom trochę dziwny. Każdy stary dom ma jakąś swoją historię i osobowość, tu jednak panowało takie wrażenie, jakby budynek był świadomy, uważny, zopiniowany. Widać było zakamarki, w których stał sprzęt do remontów, nawet jakieś próby napraw, ale widać było też miejsca, w których pomimo szpachlowania i kładzenia nowych tapet i wykładzin, coś sprawiało, że się nie trzymały, kruszyły, odpadały. Zupełnie, jakby sam dom odrzucał jakiekolwiek próby ingerencji w jego stan. - A właśnie, o Stachu już wiesz, ale mam jeszcze Balbinkę... - powiedział, klepiąc się z trzaskiem w czoło -W sensie gęś. Nie zdziw się. - dodał, bo syczucha była dość sporych rozmiarów i miała tendencję do wychodzenia z nie wiadomo którego kąta, w najmniej spodziewanym momencie. Zdjął w międzyczasie kurtkę, wieszając ją na wystającym zupełnie bez okazji i całkiem znienacka ze ściany wieszaku w kształcie psiego kuperka z odstającym ogonkiem, jakby ten wieszak pojawił się tui dopiero teraz, kiedy była potrzeba odwiesić na niego kurtkę. Tym samym ujawnił jak bardzo nie była to jego koszulka Amortentii, co było równie śmieszne co przykre. Poprawił gumkę spodni od dresów, ściągając buciory bezładnie i pokierował się do salonu. Stała tam choinka na tyle duża, że godnym podziwu było, jak ją wciągnął do domu, szczególnie biorąc pod uwagę wyznanie, że sam ją zrąbał. Obwieszona była dziesiątkami bombek, ręcznie zrobionych przez Locka przez ostatnie tygodnie, jedna po drugiej, malowanych w różne wspomnienia minionego roku. Specjalne zaklęcie oprószało ją sztucznym śniegiem, który topił się na jej gałązkach w migoczące światełka. Pod choinką stało kilka ładnie zapakowanych pudełek, jakaś skrzynka, a pomiędzy nimi była - cóż - gęś. Duża gęś. - Będziesz coś jadł? Trochę gotowałem. - mruknął z petem w buzi. Już z salonu przez prześwit do kuchnio-jadalni było widać, że nie "trochę".
Gael Camilton
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : mieszanka irlandzko-hiszpańskiego akcentu
Nie potrafił zdziwić się na widok tego domu - po części dlatego, że wcale nie widział ich w swoim życiu zbyt wiele, głównie mając do porównania te z Bantry, Alicante i Londynu, bez problemu dostrzegając, że te wszędzie wyglądały kompletnie inaczej; ale przede wszystkim przez to, że nie potrafił wcale wyobrazić sobie lepiej budynku, który bardziej pasowałby do Locka. Ogromny, dziki, a zarazem na swój ekscentryczny sposób magnetycznie atrakcyjny. Zaniedbany, opuszczony i pozornie oporny na próby naprawy. Wymagający nieludzkich pokładów cierpliwości i akceptacji, niemożliwy do pełnego zrozumienia. Bardziej pomocny niż złośliwy, a jednak niewątpliwie łatwiej wypominać mu nagle zwiększony przy próbie przekroczenia go próg, niż zapamiętać mu te wszystkie razy, gdy zasłony same naciągnęły się, by odciąć skacowaną głowę od natarczywego słońca lub gdy haczyk z kluczykiem do auta zniknął gdzieś na moment, gdy u szczytu alkoholowego rauszu w głowie pojawił się pomysł pojechania po powiększony zestaw z McMagic. Nie potrafił nie pokochać tego miejsca już po pierwszych kilku minutach, bo i paradoksalnie zatęsknił za nim już teraz, zanim tak naprawdę dostał okazje dobrze je poznać, jakby już wyczuwał, że nie dostanie na to odpowiednio dużo czasu. - Cześć - wyrzucił z siebie tępo, nagle dostrzegając gęś, gdy opadł na nią spojrzeniem przez chwilę zbyt pochłonięty widokiem ogromnej choinki, a zaraz potem głupio rozczulony ręcznie malowanymi bombkami. Odskoczył w tył instynktownie, pogoniony syknięciem, dodając pospieszne "piękne zęby, Balbinko", jakby to miało gwałtownie poprawić ich relację. - Wiesz, właściwie to... - podjął, wycofując się jeszcze kilka kroków, kątem oka śledząc jeszcze syczuchę, by przerwać sobie w momencie, gdy spojrzeniem wyłapał stos spiętrzonego w kuchni jedzenia. - Tak. Chętnie. Bardzo chętnie. I jakbyś jeszcze miał coś ciepłego do picia - zmienił gwałtownie zdanie, uśmiechając się już lekko do Locka, gdy odsuwał sobie krzesło, by zasiąść przy stole. - Tylko... możemy tak bez alkoholu? - zapytał, stresując się tą propozycją mocniej niż zwykle, więc i zaraz zaśmiał się mimowolnie w próbie rozluźnienia. - Wiesz, ja nie piję, a Ty masz w organizmie zapasy chyba jeszcze na resztę roku - dodał w ramach czegoś na granicy powagi i żartu. - ...no, staram się nie pić.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Czy nie bywa właśnie tak w życiu, że domy upodabniają się wystrojem i klimatem do swoich właścicieli? Caringhorm chyba nawet bardziej, niż można się było tego spodziewać. Lockie jednak nie zauważał tych podobieństw, większość czasu sfrustrowany tym, jak opornie szły mu postępy w doprowadzaniu budynku do ładu, w końcu to taki wymiernik ogarniętości i dorosłości, który wymierzał akurat idealnie to, że nie był wcale ani dorosły, ani ogarnięty i widział to w każdej framudze, w każdej okiennicy. - Daj jej ze dwa speculaas - chrapnął coś po holendersku, wskazując talerzyk z uroczymi ciastkami pachnącymi wanilią i melasą - ...jest bardzo przekupna. - zapewnił. Wrzucił peta do zlewu, który z siorbnięciem wciągnął go do odpływu i umył ręce, by ukroić trochę pieczeni z dzika, nałożyć trochę sałatki, trochę przyprawionych ziemniaczków z pieca, a zaraz potem podsunął jeden, drugi, trzeci talerzyk siedzącemu gościowi, jak dobry gospodarz, za którego się nigdy nie uważał. - Nie? - podrapał się po głowie, bo już się przecież odwracał po grane wino w rondelku, kiedy się Camilton zaparł, że woli tak na trzeźwo. - Koszmar... - mruknął pod nosem, ale przyciągnął sobie krzesło i urwał kawałek cytrynowego chleba. - Wcale nie jestem taki najebany, jak Ci się wydaje. -zapewnił, przeżuwając kęs i wskazując Gaela nadgryzionym chlebem - Nie dziwie się. - dodał pod nosem, mając na myśli jego starcia z "rzeczywistością". Swansea też obiecał sobie nie powielać błędów ojca, a jednak nie byłoby osoby, która by nie wiedziała, jak kurewsko kręci go hazard. - Na pewno chcesz do Anne-Marie? Mogę Cię odstawić do Skylightów, mała Iris się ucieszy z takiego prezentu pod choinkę. - uśmiechnął się.
Gael Camilton
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : mieszanka irlandzko-hiszpańskiego akcentu
Wyraźnie usłyszał "dwa", ale jeszcze wyraźniej usłyszał postawione przed liczbą "ze", które wyraźnie zasugerowało mu, że nic się nie stanie, jeśli Balbinka posmakuje na święta nieco więcej przysmaków, niż miała to w zwyczaju na co dzień. Dwa ciastka trafiły więc do niej od razu, a kolejne cztery zabrał ze sobą do stołu, by w każdej chwili być gotowym targować się z syczuchą o swoje kończyny. - Będę wdzięczny - odpowiedział w ramach przytaknięcia, na końcu języka mając już przygotowane jeszcze jedno "proszę", z ulgą jednak przyjmując, że może zachować je na później, mając dość silne przeczucie, że przyda mu się jeszcze tej samej nocy. Teoretycznie wiedział, że było to tylko słowo, nie żadne dobro materialne, które dałoby się zużyć, a jednak miał wrażenie, że jeśli korzystałby z niego zbyt często, to w końcu przestałoby działać, dokładnie tak jak w najgorszym możliwym momencie miały w zwyczaju robić to zwykłe przedmioty. Nigdy nie nadużywał żadnego z tych trzech odwiecznych magicznych słów; dziękując tylko wtedy, gdy czuł to całym swoim sercem, prosząc jedynie u skraju swojej desperacji i przepraszając dopiero, gdy niczym innym nie mógł czegoś naprawić. Właściwie, mimo tego, że całe swoje życie wciąż tylko myślał i pisał, słowa nigdy nie były jego sojusznikami - nie wtedy, gdy musiał wypowiadać je samodzielnie, bez pośrednictwa w postaci papieru, tuszu i pióra. Dlatego choć wszystkie podawane mu potrawy wyglądały niewiarygodnie dobrze, a on próbując ich szybko przekonał się, że wygląd wcale nie jest ich najmocniejszą zaletą, to nijak nie potrafił tego pochwalić czy choćby skomentować, po prostu... wciskając w siebie kolejne kęsy, by w ten sposób dać znać Lockiemu, że wszystko mu smakuje. - Chcę zostać z Tobą... - odbił w pierwszej kolejności, ściągając brwi w dezorientacji, bo wydawało mu się, że już to ustalili, a jednak teraz już nie był taki pewien, w pierwszej kolejności obwiniając swoje marne umiejętności komunikacji, dopiero po chwili biorąc pod uwagę, że faktycznie dziś trudniej jest mu się dogadać z Lockim, niż miało to miejsce zazwyczaj, jakby ten był z nim myślami jedynie połowicznie. - Zaprosiłeś mnie, a potem zgodziłeś się, że mogę zostać na całą przerwę, pamiętasz? - zapytał więc, szczerze zaniepokojony, nawet jeśli nie dał sobie po tego poznać, spojrzeniem ledwie przemykając przy tym po swoim gospodarzu, by szybko wrócić nim do dokarmianej kolejnym ciastkiem Balbinki. - I chyba jednak jesteś bardziej najebany, niż Tobie się wydaje, jeśli uważasz, że to byłby dobry pomysł. Wpaść teraz do Skylightów - dodał, przełamując kolejne ciastko na pół, chcąc podjeść jego kawałek, by jednak pod solidnym sykiem gąski oddać jej je w obu częściach. - Nie mówię, że by się nie ucieszyła, tak w pierwszej chwili. I na pewno jej się wydaje, że tego by właśnie chciała.... ale nie mógłbym jej tego zrobić. To byłaby katastrofa. Wyglądałbym przy nich jak zbitek gruzu w kolekcji kamieni szlachetnych.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Obserwował integrację Gaela z Balbinką, nie mogąc powstrzymać uśmieszku pod nosem. Syczucha była wybitnie nietowarzyska, ale po wystarczającej ilości ciastek zmieniała się w rozleniwioną kule piór, jakby miała jednak trochę duszę rozpieszczonego, marudnego kocura. Przeżuł kęs chleba i sam sięgnął po pieczeń, chociaż już mu się skończyła skala kultury, bo zaczął widelcem dziobać bezpośrednio w brytfance, zamiast jak uprzednio Camiltonowi - sobie równieiż nałożyć na talerz. Był jakiś rozproszony, na tyle, by tak szybko zapomnieć, że chciał, by było porządnie, a nie byle jak. - Okej. - kiwnął głową - Pamiętam, pamiętam. Tylko się upewniam, bo wiesz, tu nie ma za dużo ciekawych rozrywek dla takich światowych, towarzyskich młodzieniaszków... - powiedział niby poważnie, ale całkiem w żartach, po czym wyszczerzył się do niego w uśmiechu - Właszczywje czo - zaczął, z gębą napchaną pieczenią - mam da czebe czosz. - oblizał palca z tłuszczu, który mu pociekł po ręku, kiedy zachłannie wyciągnął z brytfanki umaczanego w sosie ziemniaczka i wycierając niedbale oblizaną rękę w gatki, skierował się do choinki. Po przeżuciu i przełknięciu podjął się rozmowy raz jeszcze: - Znaczy się, był u mnie Mikołaj, wiesz, i kazał Ci przekazać prezent, za bycie grzecznym. - stękając, ukucnął przed choinką, przez co koszulka Amortentii podwinęła się jeszcze wyżej na tych wielkich plerach, odsłaniając szereg krzywych zaklęć, wypukłych i wklęsłych blizn, napisów w językach, które nie istnieją, by zaraz potem klapnąć na ziemi pod drzewkiem - Któryś z tych... - zaczął gmerać między zapakowanymi pudełkami, dość skrupulatnie omijając zarówno patrzenie, jak i dotykanie niepozornie wyglądającej, drewnianej skrzynki, którą również zz jakiegoś powodu postawił pod drzewkiem - Wiesz, że byłem w listopadzie w domu..? - zapytał cicho, jakby w końcu ten cały proces napędzania maszyny komunikacyjnej linii człowiek-człowiek zaskoczył, a jego artykulacja zdołała powoli krystalizować jego myśli w taki sposób, by móc z nich składać zdania w jakiejś logicznej ciągłości.- Sprzątaliśmy zz Maxem rzeczy Izzy i Landena... - wyprostował nogi, palcami u stóp sięgając najniższych gałązek drzewka. Gdyby nie był taki wielki, przypominać mógłby takiego pięciolatka w wigilijny wieczór, oglądającego zapakowane pudełka i próbującego zgadnąć co może się w nich ukrywać.
Gael Camilton
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : mieszanka irlandzko-hiszpańskiego akcentu
Pokręcił głową z niedowierzaniem, ale nie potrafił nie zaśmiać się przy tym cicho, bo przecież - przemilczając już nawet małe zoo w postaci syczuchy, ghula i całej metropolii gnomów - Caringhorm dysponowało obecnie jedną z większych atrakcji, jaką można było sobie zapewnić po tej stronie globu: Lockim Swansea we własnej osobie. Mógłby wymyślić cała listę dostępnych przy Ślizgonie odczuć, ale nuda? Nuda ani żadna z jej krewnych zdecydowanie nie znalazłyby tam dla siebie miejsca. - Mhm, naprawdę? - dopytał, przełykając kawałek pieczeni, dając mu jeszcze szansę na wycofanie się, bo - wbrew obiegowej opinii, a także tej samego rzeczonego - Lockowi naprawdę zdarzało się myśleć, a nawet pomyśleć o czymś dwa razy. - Dostałem już dziś kilo wpierdolu, więc Twój Mikołaj coś dostał inne notatki od tego z Bantry - rzucił ze śmiechem, bo przecież musiał jakoś ten fakt jeszcze przepracować, a nie wypadało mu teraz zamknąć się w którymś z niewyremontowanych pokoi i zacząć skrobać coś kawałkiem węgla na serwetce. - Wiesz, że nie musiałeś... - dodał cicho, jak za każdym razem, bo i nie tylko nie był najlepszy w utrzymywaniu rzeczy przy sobie, ale też zwyczajnie nie chciał, by ktokolwiek pomyślał, że zmarnował na niego pieniądze. Obrócił się na krześle, podpierając przedramiona o oparcie, a brodę o przedramiona, by wygodniej przyglądać się poczynaniom Locka i... odnajdując coś rozczulającego w tym wielkim ośle usadawiającym się pod własnoręcznie ściętym, przytarganym i udekorowanym drzewkiem. - To musiało być... - podjął, ale urwał, mając wrażenie, że słowo "ciekawe" nie jest na miejscu, ale z kolei "trudne" było aż nazbyt trafne. - Wymagające - dokończył więc z namysłem, od razu ściągając lekko brwi, mimowolnie zastanawiając się czy te trzy słowa mają takie same znaczenie dla Locka jakie miał dla niego. - Znaleźliście coś wartościowego?
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Prychnął z przerysowanym oburzeniem: - Czy Mikołaj z Bantry nie ma przypadkiem jakichś korelacji z bantrowską rzeczywistością? Bo kusi, żeby się z nimi rozliczyć tak samo... - wymamrotał w niezadowoleniu- Ja niczego w życiu nie musze. - wzruszył barami i wyciągnął w końcu pudełko, które sunął po podłodze w stronę Gaela, a które dwa razy się przetoczyło przez nierówności w podłodze- O ten. I...- kontynuował przeglądanie - ...byłoby łatwiej, gdybym pakował je na trzeźwo, albo chociaż podpisał co dla kogo. - wymamrotał do siebie pod nosem. Kontynuował jednak milczenie, kiedy pytanie Gaela zawisło w powietrzu. Czy znaleźli coś ciekawego? Dużo pająków, jeszcze więcej pajęczyn, stado bahanek, kartony pełne jego ubrań z czasów, kiedy był mniej więcej rozmiarów nastolatka przed sterydami. Potarł dłonią kark, czując, jak spinają mu się mięśnie i spojrzał na puchona biorąc wdech, jakby chciał coś powiedzieć. Wstrzymał jednak powietrze w płucach na przerażająco długi czas, nim nie wypuścił go i nie odwrócił się znów twarzą do choinki. - Ona mnie już praktycznie nie rozpoznaje, wiesz... - powiedział cicho. Jak co rok, w święta, odwiedzał swoją matkę. Kiedyś odwiedzał ją co tydzień, później co miesiąc, teraz tylko od święta, próbując uwolnić się od poczucia obowiąązku, poczucia winy, poczucia wyrodności, niemniej za każdym razem jak do nie przychodził, widział, że Izzy jest już coraz dalej i dalej od rzeczywistego świata. Terapie i leki w Mungu pozwalały jej zachować spokój, ale jej kontakt z rzeczywistością był coraz bardziej rozmyty. Sięgnął głębiej pod choinkę i wyciągnął drewnianą skrzyneczkę. Puzderko. Kuferek. Coś, w czym artystyczne czarownice mogły trzymać jakieś swoje bibeloty. Miała blaszkę z herbem przybitą na wieczku i wypalony napis po holendersku, wijący się od krawędzi do krawędzi. Podciągnął kolano wyżej, wspierając na nim łokieć, a na dłoni policzek, ze wzrokiem wbitym w to pudło. - Znalazłem je pod jej łóżkiem. Wiesz, co tu napisała? - spojrzał na Gaela, kładąc dłoń na wieczku - Voor mijn zoon, als ik te ver weg ben. - objął kolano ciaśniej wielkim ramieniem, jakby szukał w tym geście jakiegokolwiek komfortu. Taki duży i silny a taki mały i słaby.- Dla mojego syna, kiedy będę już za daleko.
Gael Camilton
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : mieszanka irlandzko-hiszpańskiego akcentu
Uśmiechnął się do Locka, a nawet i wydusił z siebie jakieś ciche i niezręczne "dzięki", bo choć faktycznie zrobiło mu się cieplej na sercu przez fakt, że ten o nim pomyślał, to jednak nieszczególnie wiedział czy powinien jakoś wytłumaczyć mu, że sam też miał dla niego prezent, tylko został wysłany już do niego pocztą świąteczną i zapewne dotrze niebawem... czy może lepiej było nie mówić nic i we wdzięcznej ciszy rozpakować dane mu pudełko? Problem szybko rozwiązał się sam, bo i gdy tylko Lockie podjął temat rodzinnego domu, wyczuł, że prezent powinien trochę poczekać na jego kolanach na swoją kolei uwagi. W głowie od razu zakręciło mu się zbyt wiele pytań, zbyt wiele potencjalnych odpowiedzi, więc i w pierwszej chwili nie powiedział zupełnie nic, wciąż na nowo trawiąc dane mu słowa. Mimowolnie pozwolił ciszy wypełnić całą przestrzeń między nimi, bo i czuł na sobie wyraźnie tę ciasnotę, gdy z jednej strony bardzo chciał zwyczajnie wstać i objąć przyjaciela w wyrazie wsparcia, z drugiej nie potrafiąc nawet zbyt długo utrzymać na nim wzroku, mając wrażenie, że ten ciężeje mu od prób zrozumienia, co Lockie w ogóle czuje. Gdy myślał o jego rodzinie, o tym, co ten burro grande musiał w życiu przeżyć, zaczynało być mu głupio, że sam nie był w stanie wytrzymać zaledwie kilku dni w swoim domu rodzinnym. - Co takiego? - zachęcił cicho, odnajdując w sobie siłę do ponownego uniesienia spojrzenia, mimowolnie wyginając zaraz brwi w złamane zmartwieniem łuki, gdy powolnie połykał serwowane przez Locka zdanie, słowo za słowem. Trzaskaniem w kominku i cichym krzątaniem się Balbinki odliczył czas lepiej niż własnymi oddechami, bo te wstrzymał mimowolnie, szukając klucza odpowiedzi, by zapytać w końcu: - Czujesz, że powinieneś ją otworzyć?
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Swansea też wysłał trochę paczek pocztą świąteczną, ale pod choinką trzymał te, które miał nadzieję mieć okazje wręczyć osobiście. Było ich zaskakująco dużo, jak na zaskakująco wąskie grono bliskich znajomych. Których miał chyba trzech. Milczał, bo za każdym razem, kiedy czytał to zdanie, miał wrażenie, że brzmiało ono inaczej, smakowało czym innym, wzbudzało zupełnie nowe, niespodziewane wcześniej uczucia. Przechodził już przez gniew, zachwyt, rozpacz, niezrozumienie, strach, całą karuzelę. Teraz też patrzył jak sroka w gnat w to pudło, po czym w końcu - jak to można się było spodziewać po odłączonym od swoich emocji permanentnie Locku Swansea - wzruszył wielkimi barami i popchnął stopą pudło z powrotem pod choinkę. - Czasem tak, czasem nie. - przyznał, patrząc jak Balbinka, kręcąc kuperkiem, zmierza w jego stronę usiąść mu na jednej z nóg jak na pniaku zwalonego drzewa. Przegonił ją lekkim gestem i stękając jak zawsze jak stary dziad podniósł się z ziemi - choć trafniej byłoby powiedzieć, że się "gramolił". Był wątpliwym okazem zdrowia, ale z jego kondycją fizyczną wstawanie z podłogi nie powinno być aż tak męczące. - Chcemy poszukać Ci pokoju? Czy śpisz ze mną? - uśmiechnął się zaczepnie jak pies. Nie byłby to pierwszy rtaz kiedy z braku laku biedny drobny puchon musiał dzielić materac z tym cielakiem. Lockie przyjeżdżał do Hiszpanii niezapowiedzianie i choć zawsze ochoczo oferował, że może spać z Anne-Marie, to ostatecznie kończył gdzieś na kanapie, podłodze, albo najebany w Gaelowym łóżku. Złapał kilka ciasteczek, którymi zwabił do siebie Balbinkę, a ta najwyraźniej znała rutynę, bo z kilkoma trzepnięciami skrzydeł już sadzała dupę na krawędzi blatu baru, stanowiącego przepierzenie między salonem a jadalnią, domagając się owych smakołyków. - Czy nie jesteś bezczelna, koleżanko? Widziałem, że Gael dał Ci więcej niż dwa... - zagroził jej z powagą palcem, na co ptak zasyczał i zagęgał, wyciągając i opuszczając głowę, jakby rzeczywiście wdawała się w pyskówkę ze ślizgonem. Może na tym etapie jego delulu pozwalało mu zakładać, że rozumie gęsi. - Dobrze, dobrze. Ale jedno. I idziesz spać. - popacał gęś po głowie i podzielił się z nią ciastkiem, drugą połówkę pakując sobie do gęby - Próbowałeś? - zapytał bruneta o ciastka - Sam piekłem.
Gael Camilton
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : mieszanka irlandzko-hiszpańskiego akcentu
Mimowolnie uniósł brwi w zaskoczeniu na widok ciśniętej pod choinkę szkatułki, zaraz już ściągając je jednak w namyśle, próbując zrozumieć pokrętne myśli Locka. Natura podpowiadała mu, że temat raz odepchnięty powinien odczekać swoje, uspokoić się w prywatności ukrycia i wyjść do ludzi z powrotem dopiero wtedy, gdy poczuje się na to gotowy. Nie lubił dociekać, dopytywać, wyciągać na siłę, bo i sam nienawidził, gdy ktoś wymuszał na nim odpowiedzi na pytania, których wcale nie chciał słyszeć. Problem polegał jednak na tym, że nie potrafił ignorować faktu, że nie chodziło o niego - chodziło o Locka. O tego Locka, który za przejaw sympatii i zainteresowania widzi bardziej jako wsadzenie ręki do gardła, by pociągnąć kogoś za język, niż dawanie mu przestrzeni. Tego Locka, dla którego powinien częściej wchodzić ze swojej strefy komfortu, by i Lockie mógł na niego liczyć. - Zdecydowanie nie chcemy teraz myśleć o ogarnianiu pokoju, śpię z Tobą - zadecydował, całkiem pewny tego, że nawet jeśli jakimś cudem miałoby udać mu się dziś zasnąć, to na pewno nie w osobnych pomieszczeniach, gdzie jego wyobraźnia oszalałaby od zmartwień. - No i schlebia mi, że już chcesz mnie zaciągnąć do łóżka, ale nie ma mowy, że idziemy spać. Sadzaj swoją dupę przy kominku i w coś zagramy, na pewno masz tu jakieś szachy, Gargulki albo Durnia - pociągnął dalej, rozgadując się nieco z nerwów, bo i rozpakowując w końcu podany mu wcześniej prezent, mimo spędzonych na tym świecie siedemnastu lat dalej nie potrafiąc poradzić sobie z poczuciem winy, gdy tylko ktoś mu coś dawał. Zamilkł jednak gwałtownie, wraz z dostrzeżeniem łusek, ostrożnie wyjmując torbę z pudełka, by dokładniej się jej przyjrzeć. Przesunął opuszkami palców po czerwonawych łuskach, po ich wielkości nie mając wątpliwości, że nie mogły pochodzić od żadnej małej rybki, a stworzenia zapewne przerastającego swoją wielkością nawet i samego Locka. Wsunął dłoń do środka torby, uśmiechając się mimowolnie przy błyskawicznym rozpoznaniu charakterystycznej skóry wsiąkiewki. - Dziękuję - wydusił z siebie w końcu, gdy Swansea w najlepsze droczył się z Balbinką. - To naprawdę dobry prezent - przyznał ciszej, nieszczególnie pewien czy przyjaciel w ogóle to dosłyszał. Odłożył pudełko na bok i przewiesił sobie torbę przez ramię, bo chociaż do niczego mu nie była teraz potrzebna, to nie za bardzo potrafił w inny sposób pokazać, że naprawdę mu się podoba i jest za nią wdzięczny. - Nie wiem czy mam odwagę na jej oczach - prychnął, subtelnie wskazując głową na syczuchę i choć miał już dodać, że nie wciśnie w siebie już ani okruszka, to jednak ledwie Balbinka zakręciła się do wyjścia, a on już zgarniał ze stołu jedno z ciastek. Mruknął cicho na znak aprobaty, opadając na pufę przy kominku i zastanawiając się czy gotów jest zaryzykować stwierdzeniem, że świąteczny wypiek Locka smakuje mu nawet bardziej od polvorones ciotki. - Wiesz - podjął, teraz, gdy układał już na kolanach podarowaną mu torbę, odnajdując w sobie nowe pokłady motywacji do wyjścia ze strefy komfortu, gotów zachęcić do tego samego Locka. - tak sobie myślę, że... - urwał, niezadowolony z dobranych przez siebie słów, mocniej zaciskając palce na kolorowych łuskach ozdabiających torbę. - Skoro znalazłeś tę szkatułkę przed świętami i masz ją teraz pod choinką, to czy nie byłoby dobrym pomysłem otworzyć ją dzisiaj? W Wigilię? Jako taki... ostatni prezent od Twojej mamy - zasugerował, bo przecież nie bez powodu z całego domu Lockie wybrał akurat to miejsce na jej przechowanie. Chciał ją otworzyć, potrzebował tylko zachęty. - Możemy się założyć. Jeśli po fakcie stwierdzisz, że mogłeś wybrać na to lepszy dzień, to do czwartku zapominam o swojej absytencji.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Obserwował go chwilę, po czym pokiwał głową: - Pokoi jest tu sporo, mógłbyś w ogóle mieć taki... swój. Na stałe nawet. - zaproponował. Póki Camilton był uczniem to i taak utknął w szkole, ale na studiach to wygodne mieć swój kąt i jakieś poczucie wolności, a ochoty na powroty do rodzinnego domu się nie spodziewał w puchonie zauważyć w najbliższym czasie żadnej. Uśmiechnął się szerzej na te insynuacje, ale prawdą też było, że jeśli chciałby Gaela spacyfikować i zakołderkować teraz, to by to zrobił i wymagałoby wielkich pokładów siły, by jakoś go powstrzymać. - To z Pirarucu. Przywiozłem z Kolumbii. - wyjaśnił, widząc, jak ten przyglądał się wielkim łuskom - Jest wodoszczelna. - dodał, kiwając głową. Wiedział, że łażenie po lesie i górkach było czymś, co chłopiec lubił nader inne rozrywki. Co mu mógł podarować. Buty trekkingowe..? Lockie przegonił gąskę do jej kojca i samemu chrupiąc ciasteczka obszedł bar w stronę kominka, by pogmerać w nim i dołożyć polanek - choć był to magiczny ogień i magiczny kominek, który śmiało uzupełniał się sam, Swansea wyraźnie szukał pretekstów. Milczał długą chwilę, wiercąc pogrzebaczem w popiele, pociągał nosem z namysłem, ukucnięty przed ogniem jak dziwny gargulec w różowym t-shircie. Czasem otwierał mordę, jakby chciał coś powiedzieć, ale zaraz potem ją zamykał ze wzruszeniem ramion, wyraźnie przechodząc przez jakiś złożony etap dyskusji w swojej głowie, zanim wnioski tej dyskusji mu się skrystalizują na tyle, by móc powiedzieć je na głos. Zakład był bardzo dobrym tropem, nic w życiu nie nakręcało go tak, jak drobny hazard, mimo to obejrzał się na Gaela, wstając z kucków. - A co jak w środku będzie coś żenującego? Album z moimi zdjęciami okresu niemowlęcego? Na pzykład z kąpieli? - uniósł pytająco brwi - Albo coś okrutnie smutnego? I będę płakał? Jesteś gotów na mnie płaczącego? Hm? - uniósł brwi jeszcze wyżej. Oplótł się ramionami i nie ruszając się nawet o krok, wbił spojrzenie w skrzynię, krzywo wciśniętą pod jedną z gałązek. Trwało to chwilę, choć w głowie zdążył już odtworzyć wszystkie możliwe scenariusze, jakie tylko był w stanie zmyślić. Nie pierwszy zresztą raz... Wrócił do choinki i wyciągnął skrzynkę, by przenieść się na drugi z foteli i opaść z łoskotem na mebel, co miało prawo wzbudzić pewien podziw dla mebla, że się nie pokruszył. Trzymał pudło na kolanach, bezmyślnie przesuwając kciukiem op jego krawędzi, by zaraz prychnąć i po prostu-pstryknąć zawleczką stanowiącą zamek i otworzyć wieczko. W środku nie było jednak ani zdjęć, ani smutnych widoków. Właściwie niewiele było, jedwabna wyściółka i kula. Czarna, pokryta jakąś fakturą dziwnie załamującą światło. Kulka jakaś. Lockie przeniósł pytające spojrzenie na Gaela, jakby ten mógł mieć pojęcie, co jego stara miała na myśli.
Gael Camilton
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : mieszanka irlandzko-hiszpańskiego akcentu
Uśmiechnął się do niego lekko, ciepło, w ten typowy dla siebie sposób, nawet jeśli zaraz już niezbyt świadomie zagryzał się z drobnych nerwów na policzku, próbując jakoś poradzić sobie z tym, że tym razem to on popychał Lockiego do działania, a nie odwrotnie. - Jestem całkiem pewien tego, że poradzę sobie z każdym Twoim potencjalnym stanem - prychnął cicho, mimowolnie dając rozbawić się wizją dziecięcych zdjęć, na tej fali pozytywnych uczuć zapewniając samego siebie, że poradzi sobie i nie zostawi przyjaciela niezależnie od tego, jak silne (i jakiego typu!) uczucia będą nim targać. W końcu był pewien, że jakkolwiek źle by nie było - z czasem to wszystko wyjdzie Lockowi na dobre. Poprawił się na swojej pufie, próbując znaleźć balans między daniem Ślizgonowi prywatności i przestrzeni, a zaspokojeniem choć trochę swojej ciekawości, by wstać nieco impulsywnie wraz z dźwiękiem odmykanej zawleczki. Wyczekał nieruchomo na jakąś reakcję, wpatrując się nie w szkatułkę a w twarz samego Locka, by po złączeniu ich spojrzeń podejść od razu bliżej, nachylając się do szkatułki z ramionami ciasno splecionymi na piersi. - Wygląda trochę jak jakaś nietypowa przypominajka... - podsunął swoje pierwsze skojarzenie, ściągając mocniej brwi, jakby to od nich zależało czy uda mu się odgadnąć co właściwie miało to znaczyć. - Może jest chronione jakimś zaklęciem, żebyś tylko ty mógł to jakoś... aktywować czy coś.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Wpatrywał się wyczekująco w Gaela, jakby się naprawdę spodziewał o nim odpowiedzi, ale słysząc sugestię, że to przypominajka - parsknął i zwątpił. Wrócił spojrzeniem do kulki i pocierał chwilę wargi o siebie, jakby rozprowadzał po nich jakąś pomadkę ochronną, zaklęcie mogące powstrzymać parę nieodpowiednich słów, które cisnęły mu się na usta. - To dość zabawne, biorąc pod uwagę, że moja matka od wielu lat już niewiele pamięta. - uniósł brwi i wyciągnął rękę, by wziąć kulkę w palce. Im bliżej jego palce były jej powierzchni, tym bardziej czuł, że to kiepski pomysł, ale czy on był mądry? Kiedykolwiek? Czy rozsądny? Czy ufał swoim przeczuciom? Gdy ujął kulkę w palce, zdążył poczuć, że była ciepła w dotyku, choć z jakiegoś powodu spodziewał się chyba, że będzie zimna jak metal, albo kamień. Nie zdążył jednak podzielić się żadnym spostrzeżeniem, bo dokładnie w tym samym momencie zapadła ciemność. Cisza i ciemność, gęsta, nieprzebyta, objęła wnętrze salonu, dusząc migoczące światło kominka, jakikolwiek poblask jasności śniegu za oknami. Ciemność tak czarna, jakby była zaprzeczeniem istnienia jakichkolwiek kolorów, jakichkolwiek kształtów, a z nią cisza absolutna. Gdzieś bardzo daleko dało się słyszeć syczenie Balbinki, brzmiała jednak, jakby znajdowała się kilka pięter ponad nimi. Cisza ta trwałą chwilę, może trwała całą wieczność, obejmowała ciasno w poczuciu nieważkości niezależnie od tego, czy któryś z nich próbował się poruszyć, wstać, rozejrzeć się - jak wrzuceni do wiadra gęstej smoły, pchającej do uszu i nosa, zatykającej gardło. Zachłanne, łapczywe, troskliwe objęcia matki - tylko z tym kojarzyło się to Lokiemu. Tylko gdzie był Loki? Kolory rozlały się po przestrzeni niczym plama benzyny po asfalcie, ujawniając wysokie, kołyszące pomimo bezwietrznej pogody kłosy zboża, mieniącego w kolorach zieleni i fiolety niby skorupki wiosennych żuczków. Im dalej rozciągała się ta plama jasności, tym dalsze było to pole, większe i bardziej puste, do momentu, w którym pomiędzy zbożami nie zaczęły wychylać swoich szczytków pierwsze drzewa, przeciskając przez smoliście czarną glebę, pchając ku górze hen, wysoko. Choć SSwansea nie było nigdzie w pobliżu, nie był na tym polu sam. Niebo, w kolorze soczystej wiśni, pękło najpierw jedną, potem drugą i trzecią szczeliną, rozchylając się trójką oczu w kolorze jadeitu, lśniących małymi iskrami słońca, śledzących każdy Gaelowy ruch. Ogromna źrenica przybliżała się do chłopca tak, jak przybliżało się dziwne echo z oddali, najpierw ciche, przygłuszone, by z każdym uderzeniem serca nabierać na sile. Dopiero kiedy pękła w niebie czwarta szczelina, z wolna rozwierających się warg, w tym dziwnym dźwięku dało się słyszeć, że to nie zagadkowe szemranie fioletowych zbóż, tylko wrzask czyjś. Głosu bardzo znajomego. Im bardziej Gael to sobie uświadamiał, tym bardziej rozmywała się ta wizja. Salon wypełniał zapach czegoś ziołowego, palącego się na węgiel, Lockie spadł z fotela, skrzynka leżała wywalona pod stolikiem, a Swansea dosłownie wił się po drewnianych panelach, wrzeszcząc tak, jak tylko pozwalały mu na to struny głosowe. Nie był w stanie wypuścić kuli z ręki, palce, choć próbował, zaciskały mu się twardo na przedmiocie, sprawiając wrażenie, jakby się z nim scalały. Czarne pręgi, jak żyłki na liścu, wspinały się po skórze jego przedramienia, sukcesywnie, powoli w stronę łokcia, niby siatka pęknięć na przeciążonej tafli lodu.
Gael Camilton
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : mieszanka irlandzko-hiszpańskiego akcentu