Olbrzymie Muzeum wzniesione dzięki staraniom Ministerstwa Magii, w którym znajdują się eksponaty prezentujące wspaniałą, wielobarwną i niesamowitą historię czarodziejów zamieszkujących Wyspy. Można trafić tutaj na niespotykane eksponaty, zdobyte przez magiarcheologów, ale również pozyskane z prywatnych zbiorów. Na każdym kroku widać, że nie szczędzono pieniędzy na budowę tego miejsca, robiąc wszystko, by wyglądało jak najbardziej niesamowicie. Muzeum to nowa przyszłość i nowa historia każdego czarodzieja, więc niewątpliwie warto tutaj zajrzeć.
Event w muzeum:
Otwarcie Muzeum
Zwycięzcy piszą historię na nowo
Pogoda zdaje się uświetniać wydarzenie, jakie ma mieć miejsce tego dnia — po niebie przesuwają się delikatne, białe chmury, przysłaniając piękne, jesienne słońce. Delikatny, ciepły wiatr, przesuwa się po proporcach i najróżniejszych chorągiewkach, jakie rozwieszono na nowo powstałym budynku, lśniąc symbolami otwieranego właśnie muzeum. Strzeliste drzwi otworzono na oścież, pozwalając, by tłum napływający od wczesnych godzin popołudniowych, mógł bez problemu dostać się do wnętrza i z głównego holu skierować się ku kolejnym salom wystawowym, wciąż jeszcze pachnącym kamieniem, farbami i Merlin raczy wiedzieć, czymś jeszcze. Czymś słodkim, nowym, dziwnie pociągającym, choć trudno powiedzieć, czym to dokładnie jest.
Najbardziej fascynujące w tym muzeum jest to, że właściwie wszyscy mogli mieć w nie swój wkład. Nie tylko wielkie rody ofiarowały wspaniałe eksponaty, nie tylko one sięgnęły do swoich zasobów, ale również zwyczajni obywatele czarodziejskiego świata. Dzięki nim muzeum zdaje się tego dnia tętnić życiem, opowiada o przeszłości, o jakiej już nikt nie pamiętał, o przeszłości, jaka zdaje się otulać gości, jak ciepły szal...
Na galerii na głównych schodach można dostrzec Ministra Magii i Margaret Buckley, która tego wieczoru, w czasie uroczystego bankietu, zostanie oficjalnie przedstawiona jako kustosz Muzeum. W tym również miejscu ustawiono podwyższenie, znajduje się tutaj również ciężka kotara i wszyscy mogą domyślić się, że to właśnie tutaj nastąpi kulminacyjny moment wielkiego otwarcia. Zapewne wiele osób kusi, by dowiedzieć się, co kryje się za storami, ale na razie dookoła pełno jest różnorakich atrakcji i możliwości, z jakich na pewno warto skorzystać, nim zacznie zapadać zmierzch.
Szansa na sukces
Na lewo od głównego wejścia bogato zdobiony korytarz prowadzi do kolejnej sali, gdzie poza eksponatami widać srebrne i złote wstęgi, które łagodnie poruszają się pomiędzy wszystkimi gośćmi. Jeśli spróbować za nie pociągać, umykają dłoniom, niczym ryby w jeziorze. Jednak na środku sali stoi jedna z pracownic, a obok niej na stoliku znajduje się ozdobna, niezwykle elegancka misa. Zainteresowanym czarownica tłumaczy, że należy do misy wrzucić datek na rzecz muzeum (10 galeonów), a będzie możliwe pochwycenie jednej ze wstęg i zdobycie w ten sposób unikalnej nagrody.
Każdy, kto w odpowiednim temacie zgłosi złożenie datku, może rzucić kością literową, aby zobaczyć, co wylosował (przysługuje jeden los na postać): A - bon w wysokości 50g na zakup eliksirów w sklepie Dearów B - zestaw kamieni runicznych (+1 starożytne runy) C - szklany skarabeusz (+1 historia magii) D - czarodziejski flet (+1 DA) E - bon w wysokości 50g do Magicznej Menażerii na zakup jednego stworzenia F - kieszonkowy kamień burzowy G - buty do tańca (+1 DA) - niezwykle elegancka para H - bransoletka gungnir I - model smoka (+1 ONMS) - jeden z podstawowych modeli smoków (po wylosowaniu gracz może wybrać, jaki mu się trafił, jednak tylko podstawowe, możliwe do zakupienia w Londynie) J - bon w wysokości 50g na zakupy w Fantastycznych Podróżach Brandonów
Rozmowy w toku
Na prawo od głównego wejścia przygotowano przestrzeń, gdzie co ważniejsi goście mogą odpocząć. Jest to sala, w której umieszczono sofy, niewielkie stoliki, przy których można porozmawiać na różne, zupełnie niezobowiązujące tematy. W tle rozbrzmiewają ciche dźwięki muzyki klasycznej, która nie przeszkadza w prowadzeniu rozmów przy przygotowanych przekąskach. Każdy czarodziej biorący udział w otwarciu muzeum może podejść do ważnych osobistości, aby pomówić z nimi o wystawie przedstawiającej historię czarodziejskiej społeczności. Na jakiekolwiek inne tematy nikt z gości nie chce tego dnia rozmawiać i jest to uznawane za brak kultury.
Możliwe jest spotkanie samego Ministra Magii, jak i półfabularnych pracowników Ministerstwa Magii. W przypadku chęci rozmowy, należy rzucić kością sześcienną na scenariusz: 1 - twój rozmówca wydaje się niezwykle zainteresowany stojącą niedaleko rzeźbą Morgany, która porusza się i zdaje się zachęcać, aby do niej podejść i to jej poświęcić chwilę czasu, przez co zupełnie nie słucha tego, co do niego mówisz 2 - udaje się wam przeprowadzić naprawdę ciekawą rozmowę na temat historii malarstwa i nie przejmuj się, jeśli niewiele wiesz, bowiem twój rozmówca mówi za was dwoje 3 - próbujesz podejść do swojego rozmówcy, ale co chwilę ktoś zasłania ci widok, ostatecznie podchodzisz zbyt blisko jednego z eksponatów i ochrona muzeum bierze cię za złodzieja, albo wandala - niemniej, zostajesz odsunięty od ważnych postaci bez możliwości rozmowy z nimi 4 - choć rozmowa dotyczy głównie obrazów, eksponatów i historii ich zdobywania, udaje ci się zdobyć nie tylko sympatię swojego rozmówcy (choć nie ma pewności, że następnego dnia będzie cię jeszcze pamiętać), ale również zdjęcie z nim! Można zostawić sobie na pamiątkę 5 - zdjęcie z ważnym Ministrem, a może pamiątkowy uścisk ręki? Nic z tego nie jest dla ciebie satysfakcjonujące i wydaje się, że dla twojego rozmówcy także, gdyż nagle proponuje ci kontynuowanie rozmowy w trakcie spaceru po Muzeum i podziwiania reszty wystawy 6 - nie masz szczęścia, kiedy tylko podchodzisz z zamiarem rozmowy, widzisz jak wybrany przez ciebie czarodziej/czarownica jest ściągany do Ministerstwa wyraźnie ważnym patronusem, możesz wybrać kogoś innego do rozmowy (i rzucić raz jeszcze k6), albo odejść ku innym atrakcjom
Poczęstunek
Dla każdego gościa przewidziana jest lampka pełna szampana, którego zawartość alkoholu zależna jest od wieku trzymającego kieliszek - dla nieletnich szampan natychmiastowo zmienia barwę na różową i smakuje owocowo, zdradzając brak alkoholu. Dodatkowo napoje uzupełniają się same tak długo, jak długo trzymający kieliszek pozostaje w budynku Muzeum. Proszę się jednak nie obawiać, nikt nie wyjdzie z muzeum w stanie nietrzeźwym, gdyż magiczne kieliszki zmieniają zawartość procentów w napoju w zależności nie tylko od wieku, ale i stanu pijącego. Każdy kieliszek przystrojony jest owocami, do wyboru są: borówki - przez cały czas imprezy twoje włosy zmieniają kolor na granatowy, pięknie błyszcząc w świetle truskawki - aż do opuszczenia murów muzeum otacza cię smakowity zapach truskawek, jaki czują również twoi rozmówcy maliny - jest ci tak słodko, że zaczynasz wszystko widzieć w nieznacznie różowych barwach, a do tego towarzyszy ci chęć pozostawania z kimś w fizycznym kontakcie, a wszystko trwa aż do końca imprezy
Na okrągłych stolikach, ustawionych na środku korytarzy, aby zabezpieczyć eksponaty przed przypadkowym zabrudzeniem, rozstawiono różnego rodzaju przekąski. Za sprawą skrzatów talerze nigdy nie są puste, więc nie trzeba się martwić biorąc ostatnią porcję - talerz po chwili znów jest pełen świeżego jedzenia. Rzuć k6 albo wybierz:
1 serowe kulki z podlaskiego mleka - dostosowują się do preferencji smakowych jedzącego, a do tego przyjemnie się rozciągają, jak rozmowy na temat sztuki - przed dwa posty nie potrafisz przestać rozmawiać na temat dowolnego dzieła sztuki 2- koreczki z mięsa hipogryfa, korniszonów i papryki - dodają energii już po pierwszym, sycąc pomimo niewielkiego rozmiaru - przez dwa posty czujesz przypływ sił, ale jesteś równie dumny co hipogryfy, łatwo cię urazić 3 centaurze podpłomyki - wystarczy jeden, żeby zaspokoić największy głód - przez dwa posty jesteś tak pełny, że nie masz sił na spacerowanie po muzeum i dodatkowe atrakcje 4 rogate muszle - stworzone z makaronu muszle nadziewane chutneye z warzywami, albo rodzinami i orzechami - przez dwa posty dymi ci się z uszu z powodu ostrości przystawki 5 glonozjady - przystawka z wodorostów, która jako jedyna gasi ogień w ustach po zjedzeniu rogatych muszli - możesz jeść więcej ostrych potraw i nic już cię nie pali, ale niestety twoje włosy zamieniają się w wodorosty na czas dwóch postów 6 dyniowe paszteciki - zdecydowanie nie potrzebują przedstawienia, znane absolutnie wszystkim czarodziejom - wywołuje błogie uczucie i niezależnie od okoliczności przez dwa posty nie przestajesz się uśmiechać
W wymarłej krainie
Jedna z sal wypełniona jest szkieletami i rycinami zwierząt, jakich z całą pewnością nikt nie zna. Są co najmniej bezkształtne, choć niektóre z nich przypominają magiczne stworzenia, pośród jakich obecnie żyją czarodzieje. Część nazw zdaje się budzić jakieś wspomnienia, przypomina legendy i bajki, jakie przekazywane są małym dzieciom, inne wydają się tak tajemne, że z całą pewnością nigdy wcześniej nie było o nich mowy. Pomiędzy tym wszystkim przechadza się Edmund Shercliffe i pracownicy rezerwatu, gotowi do tego, by opowiedzieć o tym, co tutaj się znajduje. Jeśli tylko masz na to ochotę, możesz podejść nieco bliżej eksponatów, ale uważaj, bo kto wie, co cię czeka.
Możesz rzucić jedną kość sześcienną, by przekonać się, co cię tutaj spotka, jeśli tylko na chwilę zainteresujesz się przeszłością:
Kościotrupy i ryciny:
1. Jesteś przekonany, że patrzysz na coś, co nie istniało. Według ciebie kości stworzenia, które przypomina nieco olbrzymią kurę, nie mogą być prawdziwe i wyrażasz tę opinię nieco za głośno. Edmund Shercliffe obdarza się zdegustowanym spojrzeniem i wyjaśnia ci, że magiczne stworzenia również ewoluowały. 2. Jeden z pracowników rezerwatu pokazuje ci ryciny przedstawiające soliballe, które dawno temu wymarły, zapewne wybite przez mugoli. W końcu dziwne, tańczące w pełnym słońcu stworzenia, na pewno nie były czymś, co uznawali za normalne. Ogarnia cię dziwny smutek na myśl, że nigdy ich nie spotkasz i trwa przez dwa posty. 3. Lepiej byłoby, żeby nikt cię nie wpuszczał, bo ciekawość to pierwszy stopień do piekła. A ciebie coś podkusiło, żeby dotknąć najbliższego szkieletu i tak się złożyło, że jego łeb spadł prosto na ciebie. Powstał niezły bałagan, a ciebie powinien obejrzeć uzdrowiciel, bo masz nabite solidne guzy. Nie będziesz prezentował się zbyt pięknie na bankiecie… 4. Coś nagle przelatuje nad twoją głową i zdajesz sobie sprawę z tego, że to wprawiony w ruch model jednego z wymarłych ptaków. Wszystko wskazuje na to, że to nie jest zbyt przyjemne ptaszysko, bo cały jesteś pokryty kurzem, ale miałeś za to okazję zapoznać się z nim zdecydowanie bliżej niż inni. Chociaż, jeśli się nie mylisz, zostałeś przez to coś wyśmiany. 5. Znajdujesz grę przygotowaną dla najmłodszych i niczym się nie przejmując, dołączasz do nich, by obracać magiczne klocki, próbując dzięki nim zbudować szkielety wymarłych stworzeń, o których opowiada Edmund Shercliffe i chociaż trochę tym przynudza, zabawa jest przednia. 6. Odkrywasz, że niektóre ryciny są w stanie złożyć się niczym origami, przedstawiając tym samym trójwymiarowe zwierzę, które prezentują. Musisz przyznać, że to co najmniej zadziwiająca sztuczka i poświęcasz jej całkiem sporo czasu, próbując samemu nauczyć się czegoś podobnego i odtworzyć wymarłe gatunki.
Patyk czy różdżka
Jedna z sal wygląda nieco, jak sklepy różdżkarskie, które doskonale znasz, ale prędko orientujesz się, że pełno jest tutaj gablot, w których umieszczono niespotykane rdzenie i rodzaje drewna. Właściwie masz pewność, że części z nich nigdy do tej pory nie widziałeś i naprawdę możesz wpaść w zachwyt. Tym bardziej że część z eksponatów pochodzi z czasów, kiedy po Wyspach panoszyli się Rzymianie, a to nie lada chrapka dla każdego, kto choć trochę interesuje się historią. A jeśli ktoś ma w sobie chęć poznania dawnych technik tworzenia różdżek, to Sweeney Fairwyn oferuje w tym swoją pomoc, choć trudno powiedzieć, czy jest z tego zadowolony.
Możesz rzucić jedną kość sześcienną, by dowiedzieć się, czy jeśli spróbujesz swoich sił, jako różdżkarz, coś z tego wyjdzie. Musisz jednak wiedzieć, że zamiast włosów jednorożca, pełno tutaj sierści abraksana:
Rdzeń czy włos:
1. o drewnie wiesz tyle, że pochodzi z drzewa, które podobno różnią się od siebie, albo zwyczajnie nie zwracałeś nigdy uwagi na to, czym różnią się od siebie różdżki - jednak wyraźnie nie wiesz, że z bukiem pracuje się równie ciężko, co dobiera go do innych czarodziei - włos abraksana nie chce połączyć się z drewnem i choć bardzo się starasz, nic się nie udaje 2. jeśli nigdy nie myślałeś o tym, żeby zostać różdżkarzem, może najwyższa pora przemyśleć taką ścieżkę kariery? Po wysłuchaniu instrukcji udzielanych przez samego Sweneey'a Fairwyna, bezbłędnie udaje ci się połączyć włos abraksana z akacjowym drewnem 3. przyglądasz się uważnie przygotowanym rodzajom drewna, a także teoretycznym rdzeniom i dostrzegasz, że jeden z drewnianych patyków jest pęknięty, sięgasz po niego i korzystając z naturalnej dziury w drewnie, łączysz go z rdzeniem wręcz idealnie 4. starodawne metody tworzenia różdżek być może byłyby ciekawsze, gdyby ktokolwiek opowiadał o nich w nieco bardziej żywiołowy sposób, niż robi to Sweeney Fairwyn, twoje skupienie zdecydowanie maleje, przez co nie słyszysz o ważnym szczególe tworzenia różdżek i gdy zabierasz się do tworzenia swojej, kończysz trzymając niby sztuczne ognie - do końca imprezy ochrona muzeum ma cię na oku w obawie przed podpaleniem eksponatów 5. choć jesteś ostrożny, włos abraksana okazuje się bardziej kruchy, niż podejrzewałeś i w trakcie próby połączenia z drewnem, rozpada się, pozostawiając cię z samym patykiem w dłoni - jeśli masz odwagę próbować ponownie, dorzuć k6 6. wyraźnie widzisz, że jest to dość żmudna praca wymagająca ogromnej cierpliwości i możesz tylko podejrzewać, jak tworzy się różdżki obecnie, niemniej twoje skupienie popłaca i wkrótce stajesz z poprawnie połączonym rdzeniem z drewnem
Zakopane zapomniane
Wszędzie pełno jest artefaktów i staroci, jakich do tej pory nikt nie widział na oczy. Wiadomo, że większość z nich ma wielkie znaczenie dla czarodziejskiej historii wysp, chociaż niektóre wydają się całkowicie niemądre i nikomu do niczego niepotrzebne. Przyciągają jednak wzrok, tak samo, jak wielka piaskownica umieszczona na środku jednej z sal, w której ukryto podobno niebotyczne skarby, ale wcale nie tak łatwo do nich dotrzeć. Francis Seaver z chęcią jednak podpowie wam, jak zabrać się za te wielkie odkrycia, więc różdżki w dłoń.
Możesz rzucić jedną kość sześcienną, by przekonać się, czy znajdziesz coś pośród tych nieprzebytych piasków pustyni, w jakich na pewno kryją się niesamowite tajemnice:
Piaskowe wykopki:
1. Czy ty właśnie uruchomiłeś jakąś pułapkę? Wygląda na to, że twoją jedyną nagrodą będzie piaskowa kąpiel, pełna niebezpieczeństwa i przygody, jaka na pewno krąży w twoich żyłach. Na takie okazje poszukiwacz przygód też musi być przygotowany. 2. Udaje ci się odkryć kość jakiegoś zwierzęcia! Po chwili przemienia się w całkiem uroczą figurkę yeti, chociaż trudno powiedzieć, co dokładnie tutaj robi. Wykopanie tego niespotykanego prezentu na pewno można jednak uznać za coś szczęśliwego, czyż nie? Może powinieneś spróbować poszukać innych ciekawostek w muzeum! 3. Mozolisz się i masz wrażenie, że kopiesz w piasku od godziny, jak nie dłużej, robi ci się coraz cieplej, osiada na tobie pył, chce ci się pić i dopiero wtedy zdajesz sobie sprawę, że doświadczasz tego, czego doświadcza prawdziwy poszukiwacz przygód. I na dokładkę nie zostajesz nagrodzony żadnym znaleziskiem, próżny znój! 4. Ledwie zaczynasz pracę, a trafiasz na skrzynię pełną skarbów! Jesteś przekonany, że to coś wspaniałego i już chcesz ją wyciągnąć, kiedy nagle ta cię atakuje, przemieniając się w coś mało przyjemnego. Drewniane zęby wbijają się w twój palec i wygląda na to, że będziesz potrzebował plastra, żeby odpowiednio prezentować się wieczorem. 5. Kręcisz się dookoła wielkiej piaskownicy, nie do końca wiedząc, jak masz się zabrać do pracy, czym przyciągasz spojrzenie Francis Seavera i nie musisz długo czekać na pomoc z jego strony. Wszystko ci objaśnia, tłumacząc, jak należy postępować w przypadku takich poszukiwań, jak radzić sobie z różnymi klątwami i jak nie dać się podejść w najbardziej idiotyczny sposób. To pouczający wykład. 6. Najlepiej skakać na głęboką wodę, co? Bez zastanowienia bierzesz się do pracy, traktując to, jak najlepszą zabawę na świecie i faktycznie, wkrótce udaje ci się wykopać kilka pięknych sztabek złota. Tak naprawdę zrobione są z czekolady i możesz ją całą zabrać, ale i tak powinieneś świętować prawdziwy sukces!
Starodawne zagadki
Artefakty minionych czasów zdają się niczym w obliczu niezliczonych receptur i ksiąg, jakie rozłożono starannie w obszernej sali na piętrze. Przypomina potężną bibliotekę, przepełnioną starymi zapiskami, jakie mogą budzić niepewność i niechęć, pełnych tajemniczych symboli i znaków, jakich nikt nie jest właściwie w stanie obecnie odczytać. Można tutaj trafić także na fragmenty wyraźnie naznaczone umysłem alchemicznym, pełne tajemnic, jakich nie można tak łatwo rozwiązać, pełne sekretów, jakie jedynie mocniej wciągają, zachęcając do tego, by je wszystkie zgłębić. Ale trudno powiedzieć, czy Damien Dear wam w tym pomoże.
Możesz rzucić jedną kość sześcienną, by przekonać się, co dokładnie kryje się w starych recepturach, co dokłądnie można tam znaleźć, czy można trafić tam na coś, co przydałoby się w czasach obecnych:
Trafne i trefne receptury:
1. próbujesz wczytać się w coś, co podobno miało być eliksirem na potencję, ale nie potrafisz zrozumieć ani słowa, za to Damien Dear zaczyna przyglądać ci się uważnie, aż szeptem informuje cię, że w ich sklepie znajdziesz to, czego poszukujesz 2. czy kiedykolwiek zastanawiałeś się nad zgłębianiem alchemicznej wiedzy? Jeśli nie, może jednak powinieneś, bowiem kolejne zapiski coraz bardziej cię fascynują, aż nagle nie potrafisz myśleć o niczym innym, jak o kolejnych recepturach 3. zastanawiałeś się kiedyś, co wyszłoby z połączenia krwi jednorożca, ogona traszki i liści cykorii? Przed tobą widnieje odpowiedź, jakoby był to przepis na eliksir młodości, ale czy naprawdę skuteczny…? Zawsze możesz próbować go przygotować, choć lepiej uważać, bo możesz nabawić się czyraków 4. masz przed sobą przepis na eliksir mądrości, który miał zapewniać posiadanie odpowiedzi na każde pytanie, w jego skład wchodzą nasiona słonecznika, popiół z pióra puszczyka oraz nalewka z piołunu - czy mogło to działać? Raczej nie, ale może spróbować wkręcić młodszych uczniów Hogwartu, albo znajomych? Jednak gdy próbujesz spisać recepturę Damien Dear dostrzega co robisz i zwyczajnie ukrywa na moment zapiski 5. podobno od czytania na głos przepisów na eliksiry nic się nie dzieje, a jednak ktoś obok ciebie próbuje odczytać coś, co zostało zapisane w starogreckim, a co okazuje się zaklęciem, które nieszczęśliwie trafia w ciebie - na dwa posty masz na sobie grecką togę i kwiaty zamiast włosów 6. w trakcie przeglądania kolejnych receptur dostrzegasz symbole oznaczające rtęć oraz złoto i wiesz już, że przed tobą znajduje się jeden z pierwszych przepisów na kamień filozoficzny, jednak kiedy tylko próbujesz wczytać się w niego, inny zwiedzający potyka się i wpada na ciebie, a część zapisków ląduje na ziemi i nie potrafisz już odnaleźć wcześniejszego manuskryptu
Latać każdy może
Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, jak wygląda tworzenie tajemniczego proszku fiuu albo, co jest potrzebne, by powozy wznosiły się w powietrze, to skrzydło poświęcone historii transportu i sportu niewątpliwie jest czymś, co powinno was zainteresować. Pełno tutaj narzędzi i drewna, które wykorzystywano od lat do tworzenia najróżniejszych pojazdów, również takich które dawno temu wyszły z użytku. Część z nich nie przypomina niczego, co stosuje się dzisiaj, część jest już melodią przeszłości, ale wciąż może zachwycać. Głównie zmyślnymi konstrukcjami, o których z przyjemnością opowiada Richard Brandon.
Możesz rzucić jedną kość sześcienną, by przekonać się, czy jazda na magicznym bicyklu albo monocyklu była taka prosta, jak ci się wydaje. Pamiętaj, że wszystkie te magiczne pojazdy mają zdolność wzbicia się w powietrze!
Podniebne akrobacje:
1. Wprawienie w ruch bicyklu nie jest wcale taką prostą sprawą, utrzymanie na nim równowagi wymaga również całkiem sporo sił, bo w niczym nie przypomina to podróżowania na miotle, czy choćby motorze. Odkrywasz jednak, że im szybciej pedałujesz, tym mocniej odrywasz się od podłoża i już wkrótce latasz ponad eksponatami, nieźle się przy tej okazji męcząc. Zabawa jest przednia, ale cały jesteś zgrzany. 2. Podróżowanie na monocyklu wydaje ci się co najmniej głupie? Ale jest również fascynujące? To spróbuj się na nim przejechać! Nawet ten model, który prowadzi się właściwie całkowicie sam, wymaga twojej kontroli, a ty już po chwili trafiasz prosto w jedną z miękko obitych ścian i jesteś w stanie przysiąc, że monocykl jest na ciebie obrażony. Jak może być inaczej, skoro odjeżdża sam na swoje miejsce wystawowe? 3. Trudno powiedzieć, co dokładnie strzeliło ci do głowy, ale skoro muzeum jest takie wielkie, masz mnóstwo miejsca do tego, żeby sprawdzić, jak jeździ się na takim magicznym bicyklu. Rozpędzasz się, a później nagle uruchamiasz czujnik niewidzialności, zamieniając się w postrach wszystkich gości. Mkniesz między nimi, ale nikt cię nie widzi, aż strach pytać, jak to wykorzystasz? 4. Może bardziej od samej jazdy ciekawi cię to, jak zbudowany jest… monocykl? Wygląda na to, że Richard Brandon szybko się w tym orientuje i jak gdyby nigdy nic siada z tobą na podłodze, wszystko ci objaśniając, zupełnie, jakby zakładał, że kolejnego dnia rano stawisz się w Fantastycznych Podróżach Brandonów, by zacząć tam wytrwałą pracę. 5. Wygląda na to, że powinieneś zostać akrobatą. Bez najmniejszego problemu wsiadasz na bicykl i równie sprawnie zaczynasz wykonywać fantazyjne obroty w powietrzu. A przynajmniej tak wygląda to z boku, bo tak naprawdę walczysz właśnie o życie, mając nadzieję, że za chwilę nie spadniesz na twarz! Co się w końcu dzieje, a tobie ktoś musi poskładać w całość poobijane kolana i dłonie. 6. Nieoczekiwanie odkrywasz, że na monocyklu, na który tak radośnie postanowiłeś spróbować wsiąść, da się jeździć po ścianach. To dopiero przerażające! Fantastyczne, ale z całą pewnością nie tego oczekiwałeś! Najwyraźniej jednak dawni czarodzieje lubili podobne zabawy i te ich śmieszyły. Musiało ich również śmieszyć to, że nie wiadomo, jak z tego monocykla zsiąść.
Wieczna pamiątka
Pośród sportowych mioteł można naprawdę się zgubić, modeli jest równie wiele, co ich transportowych odpowiedników i nie da się nawet powiedzieć, w którym dokładnie momencie kończy się historia tego przedmiotu. Tak samo, jak historia wszystkich sportów, jakie uprzyjemniały życie czarodziejów na wyspach na przestrzeni wieków. W jednym z pomieszczeń Baxterowie przygotowali jedną z najstarszych mioteł sportowych, na którą można się wdrapać i przekonać, jak bardzo różni się od jej współczesnych odpowiedników. Ainsley Baxter przy okazji opowiada każdemu chętnemu o zapomnianych sportach miotlarskich, nie zwracając uwagi na spust migawki, który co chwila cyka za jego plecami.
Możesz rzucić jedną kość sześcienną, by przekonać się, czy twoje fantastyczne zdjęcie na niepowtarzalnej miotle w ogóle się udało, czy może jednak nie miałeś tyle szczęścia:
Fotograficzny szyk:
1. Będziesz miał niesamowitą pamiątkę z tego dnia. Zdjęcie wychodzi idealnie, a ty prezentujesz się wręcz nienagannie, doskonale widać również, że miotła jest prawdziwym zabytkiem, więc na pewno nie każdemu udało się na taką wskoczyć. 2. Nawet jeśli jesteś wspaniałym zawodnikiem, nie możesz poradzić sobie z tą miotłą! Widocznie magia, jaka w niej tkwi, jest szalona i nieobliczalna, a może lata jej użytkowania całkowicie wszystko zniszczyły w zaklętym kiju, bo ledwie na niej siadasz, a już wylatujesz w powietrze. Fotografia świetnie oddaje moment twojego katapultowania, które skończyło się w tłumie. Jesteś cały poobijany! 3. Może ze względu na szacunek do zabytku, a może z powodu jakiejś wewnętrznej niechęci do drzazg, ale wolisz stanąć obok miotły. Nie prezentuje się to jakoś niezwykle, ale za to udaje ci się uszczknąć kawałek witki tego cudu świata. Lepiej nikomu o tym nie mów! 4. To miała być fotografia, a nie jakieś dzikie rodeo! Ledwie wsiadasz na miotłę, ta zaczyna rwać do góry, jak jakiś młody buchorożec, szarpiąc się i kręcąc, jakby zwariowała. Ainsley Baxter musi pomóc ci z niej zejść i również załapuje się na niezapomniane zdjęcie. W sumie to chyba niezła pamiątka? 5. Podchodzisz do tej sprawy z nabożną czcią albo czymś podobnym, trudno powiedzieć, ale fotografia jest jedyna w swoim rodzaju. Prezentujesz się równie dobrze, jak słynni modele, więc kto wie, być może zaproponują ci promowanie najnowszych produktów sportowych? 6. Jakim cudem doszło do tego, że na zdjęciu zwisasz z miotły, jak jakiś leniwiec, trudno powiedzieć. Być może to sam magiczny kij nie miał ochoty z tobą współpracować, a może chciałeś się nieco powygłupiać? Najważniejsze jest to, że całkiem nieźle się bawisz, przynajmniej do momentu, w którym miotła z irytacją zrzuca cię na ziemię.
Farbą o historii
W muzeum pełnym eksponatów z różnej gałęzi sztuki nie mogło zabraknąć także historycznych egzemplarzy artystycznych narzędzi. W jednej z sal Raymond Swansea z zapałem opowiada o pierwszych pędzlach i różnych technikach stosowanych przy ich użytkowaniu. Z pasją opowiada o farbach i tym, jak je tworzono, przechodząc po chwili do opowieści o pierwszych płótnach oraz obrazach. W tej sali możecie zobaczyć najstarsze pędzle, dłuta, a także narzędzia do tworzenia podobrazi, czy pierwsze koło garncarskie. Macie również możliwość zmierzyć się z czasem tworząc niewielki obraz, który będziecie mogli zabrać, korzystając z dostępnych replik pierwszych pędzli.
Możesz rzucić jedną kość sześcienną, by przekonać się, czy zdołasz namalować coś za pomocą starych, zapewne zapomnianych technik, o jakich dzisiaj już nikt nie jest w stanie nic powiedzieć:
Bambusowe włosie:
1. Sięgasz po pędzel stworzony ze związanych witek bambusowych z końskim włosiem na końcu, ale choć pędzel wygląda podobnie do współczesnych wyraźnie nie idzie ci malowanie z jego pomocą - jeśli nie jesteś malarzem, nie miałeś większej styczności z tą dziedziną sztuki, tworzysz na płótnie jedynie niekształtne mazy. 2. W twoje ręce wpadł jeden z japońskich odpowiedników pierwszych pędzli, którego włosie stworzono z sierści wiewiórki i po pierwszych pociągnięciach nim po płótnie wiesz, że musiało to być niezwykłe narzędzie - twój obraz wychodzi niemal idealnie. 3. Patrzysz na związaną kępkę trzciny i zastanawiasz się, jakim cudem ktoś mógł uznać to za pędzel, a do tego w płótnie robi jedynie dziury, wystarczyło jednak, że Raymond transmutował twoje płótno w kamienną tabliczkę, a pędzel okazał się działać cuda - będzie to z pewnością wyjątkowa pamiątka. 4. Sięgasz po pędzel i jedną z pierwszych farb, jaką była czerwona ochra wytwarzana z gliny i szybko orientujesz się, że tej farby zdecydowanie nie używano do malowania pędzlem, możesz albo tworzyć obraz palcami i mieć czerwoną dłoń do końca imprezy, albo porzucić tworzenie obrazu. 5. Słyszałeś, że do pierwszych zielonych farb dodawano arszenik, a właśnie patrzysz na podobno autentyczną buteleczkę Zieleni Scheelego - jeśli zdecydujesz się użyć jej do namalowania swojego obrazu, do końca przyjęcia towarzyszą ci zawroty głowy, jeśli jednak rezygnujesz nic się nie dzieje (możesz rzucić jeszcze raz k6). 6. Pędzel masz dobry, farby jednak szybko schną, więc próbujesz malować szybciej, przez co jedynie coraz bardziej się plamisz - oj tego zwykłym chłoszczyść się nie pozbędziesz.
Na myśli dobro
Nie trudno się domyślić, że w muzeum powstałym z ręki Ministerstwa Magii nie zabraknie również Sali dotyczącej tejże właśnie instytucji. Od wejścia wita śnieżnobiały uśmiech Raziela Whitelighta, który zdaje się bardziej zaangażowany jest w przyciąganie uwagi do własnej osoby, niż przedstawianie eksponatów. Na ścianach wiszą obrazy, przedstawiające byłych Ministrów Magii oraz postaci wybitnie zasłużonych dla czarodziejskiej społeczności. Znajdziecie tu również stos ważnych dokumentów i dekretów, które traktują o utworzeniu Ministerstwa oraz ustawach regulujących dawne i współczesne prawo czarodziejskie, a także dla bardziej odważnych i zainteresowanych – zapisy najbardziej znanych procesów Wizengamotu.
Możesz rzucić jedną kość sześcienną, by przekonać się, co przyciągnęło twoją uwagę:
Ministerialne tajemnice:
1. Wczytujesz się w Dekret o utworzeniu Ministerstwa Magii, który określił jego strukturę, kompetencje i podział na różne departamenty. Dokument zawiera nazwiska pierwszych Ministrów Magii, którzy zerkają na ciebie ze ścian oraz sygnatury najważniejszych postaci czarodziejkich, które zapisały się na kartach magicznej historii. Zdobywasz jeden punkt z historii magii - upomnij się w odpowiednim temacie! 2. Stajesz przy Dekrecie o Tajności czarodziejów, który zdaje się być najważniejszym dokumentem w historii świata magii, ustanawiający ścisłą separację świata czarodziejów i tego mugoli. Obok ciebie staje pulchna czarownica i najwyraźniej wielka fanka mugoli, która nie omieszkała milczeć, zamiast tego nie chce dać ci spokoju, chcąc przekonać cię do swojego zdania, że Dekret jest kompletnie bezużyteczny. Chyba nie za szybko zaznasz spokoju i się jej pozbędziesz… 3. Trafiasz na akta z procesów Śmierciożerców, które stanowi zbiór dokumentów sądowych z procesów wszystkim znanych zwolenników Voldemorta, a także wszelkie wyroki sądowe. Najbardziej jednak przyciąga do siebie myślodsiewnia, a kiedy do niej sięgasz – znajdujesz się w samym środku sądowej sali Wizengamotu, uczestnicząc w jednej z rozpraw. 4. Dostrzegasz Konwencje Międzynarodowe Czarodziejów. Zbiór dokumentów związanych z międzynarodowymi spotkaniami czarodziejów, takimi jak Międzynarodowy Kongres Czarodziejów, podczas którego omawiano kwestie globalne. Zanim się orientujesz, zaczynasz mówić w wybranym przez siebie języku, nie mogąc wrócić do angielskiego przez dwa posty! 5. Natrafiasz na Dekret o Magicznych Mieszańcach i Stworzeniach, który reguluje prawa i obowiązki inteligentnych stworzeń magicznych oraz osób o mieszanym pochodzeniu, takich jak między innymi wilkołaki, olbrzymy, czy też gobliny. Akta opisują wszelkie ograniczenia dotyczące działalności tychże stworzeń w czarodziejskiej społeczności w tym restrykcje nałożone na gobliny w sprawie ich kontroli nad czarodziejkim handlem i bankowością. Chyba właśnie przez wczytywanie się w zapiski o goblinach dopisuje ci szczęście i tuż przy swoich stopach znajdujesz 30 galeonów! Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie. 6. Spotyka cię prawdziwy zaszczyt, bo to właśnie ciebie Raziel Whitelight wybiera na swoje towarzystwo! Jeśli nie oślepił cię blask jego uśmiechu, to na pewno zrobiły to flesze magicznych aparatów, zanim się orientujesz, Raziel już kładzie rękę na twoim ramieniu i mamrocze do ucha, żebyś się uśmiechnął, bowiem znajdziecie się najpewniej na okładce lub pierwszych stronach jutrzejszego wydania Proroka Codziennego. To twoje pięć minut prawdziwej sławy!
Skąpani w słodkościach
Z okazji otwarcia muzeum z Fabryki Łakoci zostały przetransportowane unikatowe sprzęty, jedne z tych, które od lat były częścią wielkich, czekoladowych produkcji. Rhys Honeycott osobiście wybrał z wyselekcjonowanych przez pracowników propozycji te, które miały uświetnić muzeum słodkim elementem historii samej czekolady i przy pomocy magii przerobił je w jedną, kompleksową prezentację. Maszyna została odpowiednimi zaklęciami, dostosowana do interakcji ze zwiedzającymi, posiadając jedną rączkę z kolorowym napisem "pociągnij mnie" - uruchamia ona urządzenie prezentujące proces wyrabiania tabliczki magicznej czekolady. Maszyna po całym wspaniałym popisie swoich umiejętności odśpiewuje przyśpiewkę i wystrzeliwuje czekoladową monetę z logiem muzeum i logiem SHF na rewersie.
Możesz rzucić jedną kością sześcienną, by przekonać się, jaka czekoladowa przygoda spotka cię w tym miejscu, przy tej fantastycznej maszynie:
W krainie kakaowców:
1. Podczas prezentacji otrzymujesz taki sam dziwnie wyglądający hełm, jakie noszą egzotycznie wyglądające stworzenia, skanujące nasiona kakaowca. Po odpaleniu gogli zauważasz, że widzisz dokładnie, jak każde ziarno mieni się lekkim blaskiem… ale! Niektóre z nich pozostają ciemne jak przepalone żarówki! W dłoni materializuje Ci się coś, co przypomina fikuśny mugolski pistolet z laserem, którym musisz zestrzelić jak najwięcej nieidealnych ziarenek. Rzuć k100 by dowiedzieć się, jak dobrze Ci poszło. Za wynik powyżej 90, stworzonka prezentują Ci wyjątkowo urokliwy koci taniec. 2. Końcowa piosenka skrzatów tak Ci się wkręca, że czujesz potrzebę nucenia jej aż do końca całego pobytu w muzeum. Może to powstrzymać tylko kęs prawdziwej, smacznej czekolady (zapewne sygnowanej logiem SHF!) 3. Kiedy obserwujesz, jak misy składników i bańki mleka przelewają się nad balią słodkiego kakao, odrobina tajemniczej przyprawy chmurką opada na Ciebie, czyniąc Cię na ten dzień wyjątkowo uroczym i pięknym w oczach Twoich rozmówców. 4. Na etapie ozdabiania i pakowania czekoladek, jeden ze skrzatów wręcza Ci dość bezceremonialnie torebkę z cukrowymi żelkami, po czym pogania prędko do roboty. Chyba uznał Cię za jednego ze skrzatów, pracujących przy pakowaniu… Trzeba było dziś założyć obcasy! 5. Cały proces niezwykle Cię zafascynował, a może chcesz się popisać przed kimś, z kim tu przyszedłeś? Praktycznie wciskasz się do maszyny, kiedy ta rozkłada się do ludzkich rozmiarów pracowni i od zbiorów kakaowcowego owocu, aż po pakowanie czekoladki i ładowanie jej na katapultę, dajesz z siebie 110%. Nawet nucisz melodyjkę piosenki skrzatów! W nagrodę otrzymujesz nie tylko czekoladowy pieniążek, ale także i koszulkę z logiem Sweet Honeycott Factory. 6. Co Cię do tego podkusiło? Nie wiesz. Widząc jednak tę piękną, przelewającą się czekoladę myślisz, by wetknąć tam palec i spróbować. A może i całą rękę?! Jakiś składnik magiczny, a może specjalne zaklęcie ochronne? Sprawia, że nadymasz się jak balonik i odrywasz od ziemi pod postacią wielkiej, okrągłej bańki z główką, dłońmi i stópkami. Przez kolejne trzy posty, towarzysząca Ci osoba musi trzymać Cię na sznurku, byś nie odfrunął. Jeśli nie masz kompana, możesz wybłagać skrzaty o to, by Cię wycisnęły jak owocka, ale wtedy przez kolejne trzy posty pachniesz pomarańczą i czujesz się dziwnie zbyt płaski i zbyt długi jak na siebie samego…
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Ponieważ podjął się opieki nad uczniami Hogwartu, którzy wyrażą chęć uczestniczenia w uroczystości towarzyszącej otwarciu muzeum, to oczywiście nie mogło go tu zabraknąć. Sam zresztą przygotował świstoklik, zebrał, upewnił się, że na miejscu zbiórki zjawiły się odpowiednie osoby, wyjaśnił tym, którzy z takiego środka transportu korzystali po raz pierwszy, czego mogą się spodziewać, a potem dopilnował, żeby podróż przebiegła bezpiecznie. Na szczęście uczniów nie było wielu – choć [i]szczęście[/b] to pojęcie względne, skoro w jakiś sposób świadczyło to o niskim zainteresowaniu wydarzeniami w magicznym świecie – i dzięki temu nie obawiał się, że będzie miał większy problem z trzymaniem oka na każdym z uczestników wycieczki. Nie narzucał im swojego towarzystwa, wręcz przeciwnie – puścił ich wolno, informując, że głęboko wierzy w ich rozsądek. Oczywiście przechadzając się po budynku i krążąc między wystawami, dyskretnie obserwował ich wszystkich, zwłaszcza pierwszaków. Szczególną uwagą obdarzył oczywiście wystawę swojej rodziny, ale nie brał udziału w oferowanych aktywnościach, nie chcąc niepotrzebnie się rozpraszać. Skusił się jedynie na skubnięcie koreczków z mięsa hipogryfa i wciąż jeszcze je kosztując, obdarzył uwagą przemawiającego Ladybuga.
Issy Rain
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : piegi, septum, rude loki, pachnie masłem shea, chodzi w kolorowych szatach czarodziejskich;
Już nie mogłem patrzeć na pytające spojrzenia Atlasa ani na oskarżycielskie spojrzenia @Isolde Bloodworth. Gdybym wiedział co zarówno ona jak i Ben myślą o mnie w tej chwili, prawdopodobnie byłoby ze mną znacznie gorzej niż obecnie, więc dzięki bogu, że nie postanowiłem nigdy zostać legilimentą. Zdawałem sobie w pełni z tego, że robiłem wiele rzeczy bardzo źle, a tu wyrosło z tego jakieś apogeum. W końcu wszyscy mnie ostrzegali, a ja tylko kiwałem im głową, zgadzałem się zapalczywie... I brnąłem w to samo. Nie słucham już kolejnych bezsensownych szpil Bena, kiedy ten coś dalej do nich mówi, ja uciekam już pod byle pretekstem, próbując zebrać się do kupy. Nie słucham kiedy próbuje mnie zatrzymać. Muszę tylko się uspokoić. To mój jedyny cel. W końcu stwierdzam, że jestem gotów, by zebrać się w sobie i spojrzeć na Bena. Całe szczęście, że to zrobiłem, bo dzięki temu zobaczyłem jakiś dziwny uśmiech, który wysyłał właśnie @Julia Brooks, zerkam tylko na nią z westchnieniem i aż chowam twarz w wolnej od alkoholu dłoni. Ten powrót Benjamina, który po prostu egzystuje, robiąc co mu się podoba przynajmniej odrobinę postawił mnie na ziemi i oddalił od wylania morza łez. Pozwalam nawet mu przysunąć się do mnie, by poczuć znajomy zapach jego ledwo przebijającego się zapachu wody kolońskiej pod alkoholem i resztką papierosowego dymu. W tle otwierają jakiś tryptyk, mam wrażenie że świat kręci się obok mnie, ludzie coś robią, klaszczą, ja również z lekkim opóźnieniem, a słowa Benjamina wylatują w pustą przestrzeń. Na to zasługuję po tylu latach spędzonych w jego łóżku. Na zerwanie w środku muzeum, podczas jakieś durnej wystawy, na jednej z naszych nielicznych randek. A przepraszam to nie była randka. Na myśl o tym aż parskam jakimś panicznym, dziwnym śmiechem. Auster kończy mówić, mężczyzna w żółtym garniturze ogłasza jakiś konkurs, a ja mechanicznie biorę do ręki karteczkę na której można głosować. Wręcz bezmyślnie piszę coś na niej i bez zastanowienia wrzucam swój świetny slogan, który przyszedł mi na myśl w tej sytuacji. Dopiero po chwili zerkam na Bena, nieszczególnie przytomnie. A przecież od dawno wszystko wiedziałem. Miałem wrażenie, że spotkanie ze spotkania czułem jak przybliża się coś nieuchronnego. Uknułem własną teorię, w której Auster chciał mieć wbrew pozorom normalne życie z kimś kto był poukładany, godny podziwu, miał stateczną pracę, ogarnie go i wyprostuje. Projektant mody z chaosem w życiu, a na dodatek płci męskiej nie wpasowywał się do tego obrazu. Liczyłem na to, że tylko dlatego nie chce nigdy się przyznać do swoich uczuć. A może tak naprawdę po prostu ich nigdy nie było. - Rozumiem - oznajmiam cicho, jak gdyby nigdy nic. - Lata znajomości, trwania przy tobie przy każdej chorej sytuacji, ogarniania cię po pijaku i to dostaję... Do ostatniej chwili nikt. Skoro już wiemy jak się czuję, mogłeś być odrobinę delikatniejszy- wzdycham głęboko z zastanowieniem drapiąc się po ułożonych lokach. Na chwilę wybudzam się z mojej dziwnej mgły. Poruszam się dość niepewnie i otwieram jeszcze usta jakbym chciał coś powiedzieć. Ale zamykam je nagle i przymykam oczy na dłużej. - A mogliśmy po prostu zostać w domu... No dobrze. Jesteś wolny. Idź już... Idź KOCHANIE - mówię głośniej wypowiadając dopiero ostatnie słowo, by wiedział że jeśli nie oddali się ode mnie w tej chwili na drugi koniec sali, albo najlepiej stąd nie wyjdzie, zrobię drugą część telenoweli i już żadna graczka qudditcha czy respektowana aurorka nie będą chciały się z nim związać. Musi odejść zanim nie stracę swojej resztki samokontroli i nie będę żałośnie błagać by mnie nie zostawiał, bo przecież prawdopodobnie tego nie przeżyję. Zamiast tego odganiam go rękę od siebie stanowczo, udając całkowite skupienie na stojącym na podeście ogniomiocie.
Obserwował ich dwóch przez chwilę, ważąc swoje działania. Gdyby byli w innym otoczeniu, innym środowisku, sprawa mogła być rozwiązana na wiele różnych sposobów. Byli jednak na otwarciu Muzeum Czarodziejskiej Historii, a nie w jakimś barze i sam fakt, że Auster generował takie tarcie, był mu ogromnie nie w smak. Oczywiście nie miał zupełnie perspektywy, że to Issy był zapalnikiem sytuacji. Gdy @Benjamin Auster zwrócił się bezpośrednio do niego, posłał mu jeden ze swoich pięknych uśmiechów z okładki gazety: - Oczywiście. Kiedy tylko będziesz w stanie, Ben. - powiedział, choć ciepłym głosem, to jednak wymownie. Da mu, co będzie trzeba. Kolację. Śniadanie. Odwyk. Miał wrażenie, że czuje, jak palce @Isolde Bloodworth cierpną i marzną w złości, zaciskając się na jego ramieniu, więc i sam, dłonią, którą je przykrywał, nieco je ścisnął. Nie potrzebowali sceny. Byli ponad to. Wystarczyło, że jedna osoba w towarzystwie zupełnie nie potrafiła odnaleźć się w towarzyskich okolicznościach, niezależnie od tego, jaka to była sytuacja. Jak bolesna, irytująca, nieprzyjemna - Rosę wychowano, by się uśmiechał, na brak kultury odpowiedział kulturą, a problemy rozwiązywał w innym terminie. Zbyt wiele bankietów, od młodego, odbył w towarzystwie swojej matki. Za dużo domowych lekcji dbania o wizerunek i PR, które miały ogromne znaczenie w polityce. Kiedy odeszli kawałek, pozwolił sobie odplątać jej dłoń ze swojego ramienia i zamknąć ją na chwilę w obu rękach. Nie było w tym geście romantyzmu, tylko zwykła troska, a jednak Atlas potrafił taką czułość względem drugiego człowieka okazywać tak, by tej troski nie pomylić z niczym innym, nie mieć wątpliwości, że ten gest jest gestem wspierającym właśnie tę osobę. - Brzmi szalenie ciekawie. - przyznał, uśmiechając się. Kiedy jednak podjęła tematu sytuacji, którą pożegnali, nachylił się odrobinę w jej stronę po to, by spojrzeć jej w oczy, chcąc zasygnalizować, jak poważne jest to, co zamierza jej powiedzieć. - Trzeba naprawdę wielkiego talentu, by zepsuć mi wieczór. Szczególnie tak przyjemny. - uśmiechnął się lekko - Nie zrobiłaś niczego, za co mogłabyś mnie przepraszać. Chciałbym kontynuować tę... wycieczkę, ale jeśli nie masz na to nastroju, to też zrozumiem. - przechylił lekko głowę. - Możemy pójść gdziekolwiek indziej. - zapewnił. Nie było sensu krążyć tu na siłę. Czasami odpuszczenie obecności w sytuacji generującej tarcie było najlepszym rozwiązaniem. Nie spodziewał się, by Auster zrezygnował i wyszedł poszukać rozumu, ale nie miał żadnego problemu z tym, by to oni wyszli, poszukać sobie rozrywki gdzie indziej. - Hm? - wyprostował się i pewnie ze względu na swój wzrost miał dobry widok na ludzi w sali. Rozejrzał się w kierunku wskazanym przez aurorkę i uśmiechnął się - Rzeczywiście! Przywitajmy, koniecznie. Kim jest @Wolfgang Aniston? - zapytał jeszcze, zanim dotarli do towarzystwa, by mieć jakieś pojęcie o tym, z kim przyjdzie im rozmawiać. Skoro czarnowłosy stał w towarzystwie @Louise Finley-Sherman i był znajomym Isolde, łatwo było założyć, że pracuje w Ministerstwie. Wyglądał zresztą na okropnie poważnego człowieka. W międzyczasie otwarty zostaje tryptyk, a po sali zaczynają być rozdawane karteczki w ramach konkursu. Blondyn wziął dwie i podał jedną Isoldzie, nim nie dotarli do dwójki znajomych. - Hej! - przywitał się ciepło z przyjaciółką, całując ją w policzek - Atlas. - uśmiechnął się pięknie do Wolfganga, wyciągając do niego rękę.
Persefona była damą elegancką. Gdy paliła papierosy, to wyłącznie z cygaretki. Gdy piła alkohol, zawsze znała umiar. W jej rajstopach nie było oczek, jej rzęsy nie były sklejone, a makijaż zbyt wyzywający. Jej zachowanie nie niosło zmian nagannego, a intencje zawsze były krystalicznie czyste. Dlatego przeklinała bardzo, ale to bardzo rzadko. A mimo to, w myślach, pozwoliła sobie w tej chwili na dosadne. Kurwa mać. - Nie wiedziałam - odpowiedziała niemal natychmiast, czując, jak pąsowieją jej policzki. - Przepraszam. To w sumie nie moja sprawa, nie powinnam była pytać. Choć tak bardzo była przecież tym zainteresowana, bo Atlas był bardzo czarujący również w stosunku do niej. Westchnęła, gdy tylko uświadomiła sobie ten fakt, ale zrzuciła to na bakier jego charakteru. Na pewno był po prostu bardzo charyzmatyczny i to absolutnie jego wina, że niewinne komplementy uznała za dwuznaczne umizgi. Persefona była stara, a przynajmniej taka właśnie się czuła. Na świadomym poziomie wiedziała, że nikt, a już w szczególności taki Atlas, nie spojrzy na nią już w ten sposób. Może jeszcze 10 lat wcześniej… poza tym - współdzielone zainteresowanie Rosy byłoby dla niej po prostu przykre. Nie wyobrażała sobie tego - spotykania się z kimś, kto gra na dwa fronty. Lub będąc bardziej precyzyjnym - trzy, jeśli liczyć piękną, blondwłosą nieznajomą. - Zmieńmy może temat - odpowiedziała cicho, w sposób ewidentnie nieprzemyślany, czując jak pierzchną jej usta i to bynajmniej z powodu czerwonej, matowej szminki. Wróciła do swojego szampana, tym gestem również zdradzając więcej, niż myślała. Poczuła smak malin na swoim podniebieniu i potwornie zachciało jej się bliskości - nie sposób powiedzieć, czy magiczny trunek kreował tę potrzebę czy zwyczajnie ją wyolbrzymiał. Przyjęła z ulgą fakt, że zaczęli wątek podpłomyków, których teraz z pewnością nie zamierza próbować. Uśmiechnęła się do niego promiennie, a zaraz potem stanowiło jego oparcie. Za szybko wstał, co mogłoby się źle skończyć, gdyby nie fakt że była obok. Spojrzała na niego surowo, ale sympatią. - Na spokojnie, Hux. Dam ci tyle chwil, ile ci potrzeba - odpowiedziała, kierując się w stronę ściany. Oparli się oboje o zdobioną kolumnę, która bardziej stanowiła ozdobę niż faktycznie pełniła jakąś funkcję. I choć nie musiała, wciąż trzymała go, tak w razie gdyby miał się zwalić z nóg. Jego dotyk był dla niej bardzo przyjemny. - Myślę, że na to na pewno nie. - Spojrzała na niego z błyskiem w oku, mając oczywiście na myśli kwestię przejedzenia. - Zresztą, mam wrażenie, że szampan też jest doprawiony - dodała jeszcze, gładząc jeden jedyny raz kciukiem jego ramię. Potem powstrzymała się już od podobnych gestów, ale to było o raz zbyt wiele. Zerknęła na niego kontrolnie, ciekawa, jak znosi zarówno efekt magicznego jedzenia, jak i fakt tego, że był świadkiem jak jego, jak się okazało, sympatia mizdrzy się do kogoś innego. Pech chciał, że był dzisiaj skazany na jej towarzystwo. A ona nie zamierza go okłamywać. - Od alkoholu może ci się zakręcić w głowie. Dobrze zrobiłoby nam świeże powietrze. To co, idziemy po los i papieros?
Prychnęła cicho na słowa Solberga, bo przecież wiedziała, że żartuje, a mimo to w jego słowach zawsze była odrobina prawdy. Ten chłopak był nie do zajechania jak koń na westernie. Już nie raz przekonywała się o tym na własne oczy, zwłaszcza kiedy musiała go później cerować albo naprawiać to, co sobie akurat rozwalił. No, ale czy mogła być zdziwiona? Na Merlina, poznali się przecież w szkolnym skrzydle szpitalnym!
– Nie da się jej ukraść – rzuciła pół żartem, pół serio, chociaż zaraz dorzuciła, – Za dużo ochrony, a ja, tak się składa, zapomniałam dzisiaj peleryny niewidki. - Uśmiechnęła się pod nosem, przewracając oczami, jakby faktycznie miało to jakieś znaczenie. – Trener kazał mi przyjść, bo ten gość, który jest jednym ze sponsorów muzeum, jest też jednym ze sponsorów „Os”. - Wyjaśniła, ale w sumie mogła sobie darować, bo chwila później wszystko samo się wyjaśniło.
Starsza kobieta odsłoniła wiktoriański obraz albo inny tryptyk, który był ukryty przed czarodziejskim wzrokiem od nie wiadomo kiedy, a Julia automatycznie zmarszczyła brwi. – Tyle zachodu z powodu tego… czegoś? – mruknęła z rozczarowaniem, nie to do siebie, nie to do ślizgonów. Pokręciła głową z dezaprobatą, słuchając tej pompatycznej przemowy o "jakże ważnym" dziele sztuki, które wcale nie wyglądało na coś wartego uwagi. Ale tylko przez moment, bo jej uwagę przykuł kelner z tacą. Uśmiechając się pod nosem, wesoło zamachała do niego ręką, przywołując go w swoim stylu. Chwyciła kieliszek przyozdobiony truskawką, rzucając chłopakom krótkie: – Salut! Osuszyła go jednym haustem, a kiedy kieliszek napełnił się sam, spojrzała na niego z lekkim zdziwieniem, ale i zadowoleniem. Magia, czasem potrafiła zaskoczyć czymś naprawdę pozytywnym, prawda?
Z każdą chwilą robiło się coraz przyjemniej, zwłaszcza gdy wystartowała loteria. Brooks miała ochotę zaklaskać w ręce z rozbawienia, gdyby nie kieliszek, który wciąż dzierżyła w dłoni. – Właśnie o nim wam mówiłam. Pan sponsor. – Uśmiechnęła się szeroko, bez większego zainteresowania, bazgrząc coś na karteczce, którą dostała do ręki. Prawda była taka, że cała ta loteria interesowała ją równie mało, co dzieło sztuki, ale nikt przecież nie mógł jej tego wytknąć.
I wtedy, jakby wyrwana z tej szampańskiej bańki, dostrzegła znajome twarze. Najpierw zauważyła Austera, nieogolonego jak zwykle, i uśmiechnęła się szeroko, machając do niego subtelnie. Na jego twarzy czaił się lekki grymas, którego nie była w stanie zdefiniować, ale nie zagłebiała się w to za bardzo. Ot, może był zmęczony pracowymi obowiązkami w tym miejscu. Po chwili dostrzegła też Issy’ego, który towarzyszył mu tego wieczoru, co ją zdziwiło, bo nie miała pojęcia, że obaj panowie się znają. Jaki ten świat mały! Miała ochotę podkreślić swoje starania w doborze stroju i pokazać mu dyskretną "okejkę". chwaląc kreację, którą to rudowłosy projektant stworzył, ale... coś ją powstrzymało. To „coś” pojawiło się na twarzy Issy’ego. Uśmiech, który z początku czaił się na jego ustach, szybko wyparował, a jego oczy przybrały wyraz, który Julia doskonale znała.
Nie była psychologiem, ale kto jak kto, ona już w swoim życiu nacierpiała się wystarczająco, by rozpoznać ten ciężar w oczach. Cierpienie, z którym Rain prawdopodobnie zmagał się tam, gdzie nikt nie powinien zobaczyć. Chciała spytać, czy wszystko gra, ale coś w jej wnętrzu kazało zrezygnować z tak bezpośredniego podejścia. Uśmiechnęła się więc pokrzepiająco, próbując przekazać, chociaż samą mimiką i oczami, że wszystko będzie dobrze. Po chwili wróciła do swoich towarzyszy, kompletnie nieświadoma, jakiego rodzaju emocjonalna burza mogła ją właśnie ominąć.
Z kieliszkiem w dłoni i wzrokiem wbitym w Solberga, zapytała lekko: – Co tam w ogóle słychać, Max? Jak tam Hogwart? Wciąż stoi?
Ben zadał jej niezwykle celny cios, sugerując, że z Atlasem też go coś łączy. Isolde zbladła z gniewu i odrazy, które to uczucia, rzecz jasna, wzbudził w niej Ben, a nie jej czarujący towarzysz, który robił wszystko, by uratować tę sytuację, a samej Isolde udzielić wsparcia. Auster chciał ją zranić, chciał wzbudzić jej zazdrość, ale Isolde przede wszystkim czuła obrzydzenie do jego bezwzględności, do sposobu, w jaki ranił wszystkich wkoło - ją, Issy'ego i pewnie wiele innych osób - nie licząc się z nikim i niczym, mszcząc się w odrażający sposób, napawając się bólem, jaki mógł zadać. Nie powiedziała nic, tylko przywarła lekko do boku @Atlas Rosa , jakby chcąc pokazać, że słowa Bena ich nie poróżnią. Przeciwnie. Mimo że między nią a pięknym pół-wilem do niczego nie doszło i nie było wiadomo, czy kiedykolwiek dojdzie, lubiła jego towarzystwo, ceniła jego takt, maniery i niewymuszony wdzięk. Przy nim wszystko wydawało się tak proste, jak przy Benjaminie trudne. I nie miało to nic wspólnego z czyimikolwiek genami. Poczuła ulgę, kiedy Atlas ścisnął jej palce, w jakiś sposób łagodząc napięcie, z którym coraz gorzej sobie radziła. Wybuchowość nie leżała w jej naturze, ale scena, jaką zgotowali im wspólnymi siłami Ben i Issy (choć ten drugi sam padł jej ofiarą) niemile ją zaskoczyła i wytrąciła z równowagi. Cudowne opanowanie Rosy było jednocześnie kojące i orzeźwiające - i Isolde była mu ogromnie wdzięczna za jego postawę. Całkowicie prawidłowo odczytała jego gest, gdy zamknął jej dłoń w swoich dłoniach i pozwoliła sobie na ciche, ale głębokie westchnienie ulgi. Posłała mu pełen wdzięczności uśmiech, ale mimo swoich starań nie potrafiła nie dotknąć na powrót tematu tej żenującej sceny, w której musieli wziąć udział. Jego słowa wyraźnie ją uspokoiły. - Dziękuję ci... Za to, za wsparcie i za ten wieczór - powiedziała miękko, odwzajemniając jego spojrzenie. - Nie, zostańmy tu. Myślę, że jest wiele ciekawych rzeczy, które możemy zobaczyć. A ja nie dam Austerowi satysfakcji, wychodząc. Po prostu... postarajmy się go unikać - dodała, a w jej błękitnych, pozornie niewinnych oczach pojawił się stalowy błysk, który sprawił, że nagle wyobrażenie sobie Isolde w roli aurora przestawało nastręczać trudności. - Wolfgang to mój kolega z pracy. Świetny auror, wiele lat pracował za granicą pod przykrywką. I z całą pewnością fakt, że jestem tu z tobą, nie zrobi na nim najmniejszego wrażenia - zażartowała, bo istotnie - Wolfganga z całą pewnością nie interesowało jej życie prywatne, a Isolde czuła, że niepokojąco duża część sali obrzuca ją pełnym niechęci spojrzeniem, widząc ją w towarzystwie Atlasa. Przyjęła od niego karteczkę, słuchając niezbyt uważnie przemówienia i nie do końca wiedząc, o co chodzi z tym sloganem. - Cześć! - uśmiechnęła się promiennie do @Louise Finley-Sherman i @Wolfgang Aniston , z tym drugim witając się uściskiem dłoni (nie byli jeszcze w tak zażyłych stosunkach, żeby całować się w policzki - w końcu razem pracowali!), a Louise ściskając mocno i z wyraźną ulgą. - Dzieci chaosu przyszły razem i rozpętały piekło, kiedy zobaczyły mnie z Atlasem... Pójdziesz ze mną do toalety? - wyszeptała gorączkowo Isolde wprost do ucha Louise, nadal mocno ją przytulając. Była pewna, że Atlas sobie doskonale poradzi przez te kilka minut, a ona bardzo potrzebowała wsparcia Louise, która jako jedyna była wtajemniczona w skomplikowaną relację Issy'ego i Bena... i Isolde w tym wszystkim.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Długo czekał na jego reakcję, ale niestety świat nie czekał razem z nimi. Podczas gdy w samym środku gmachu muzeum dział się istny dramat, koniec pewnej epoki w życiu Bena i Isidore’a, koniec ich r e l a c j i, ludzie bili brawo. O ironio, Rain bezwiednie podążał ich tropem, a potem ni stąd ni zowąd, parsknął chyba histerycznym śmiechem. O czym w tej chwili pomyślał? Merlin jeden wie. A „Benji” przeczuwał, że on prędko tej wiedzy nie dostąpi. Czy on właśnie z nim zrywał? Dotarło to do niego, dopiero, gdy jego usta znowu zetknęły się z chłodnym szkłem. Kurwa, on naprawdę to zrobił. Natychmiast pożałował swoich słów, choć doskonale wiedział, że było mu to zwyczajnie potrzebne. Potrzebował chociaż przez chwilę nie czuć się jak ludzki śmieć. A jedyne, co dostrzegał w tęczówkach Raina to cierpienie, smutek i żal ukryte za fasadą obojętności i beztroski. Dziwne połączenie, ale zrozumiał ten mechanizm obronny. Dlatego właśnie powstrzymał się od wycofania się z tej jakże przełomowej dla niego deklaracji. Jak to powiedział, „nie możemy się chyba spotykać”? Nawet w sytuacji absolutnie skrajnej nie mógł wyzbyć się tego „chyba”, prawda? Nie mógł do końca zamknąć tej furtki, powiedzieć, że tego już dość, choć to, co dzisiaj stało się w murach muzeum to istna emocjonalna sodoma i gomora. Trudno powiedzieć, co bardziej sprowadziło go na ziemię. Ta samorealizacja, czy jego reakcja, to „rozumiem”, choć w oczach Bena, Issy był tak od tego daleki. Sam Auster nic nie rozumiał, nie rozumiał dlaczego go tak źle traktował, nie rozumiał, z jakiego powodu uznał, że powrót do złych nawyków po tylu latach to wyśmienity pomysł, nie rozumiał, dlaczego nigdy nie zabrał go na pełnoprawną randkę. Nie pizzę na wynos w barze z wysokimi krzesłami, nie, na randkę, na jakie zabierał wiele dziewczyn i chłopaków przed nim. A jednak w tej relacji było również coś, czego próżno szukać w innych jego miłostkach. Benjamin pomimo tego, że Rain nie zawsze na to zasługiwał (wiem, paradoksalne myśli w tym momencie, ale Auster nie miał złudzeń, Issy też miał swoje za uszami, między innymi sprowokowanie tej całej sytuacji) mu zwyczajnie ufał. Pokazywał mu swoje szkice zanim przeszły w ręce redaktora, kładł mu głowę na kolanach i pozwalał masować swoją strudzoną skroń, dzielił z nim tyle noc, poranków i wieczorów, że nie sposób twierdzić, że w ogóle się do niego nie przywiązał. Na swój popierdolony sposób nawet go kochał, ba!, czyż nie wyobrażał sobie bez niego ostatnio życia? Bo jak nie czuć się wyjątkowo przy kimś, kto trwa przy tobie w każdej sytuacji, ogarnia cię po pijaku i cierpliwie wysłuchuje każdego twojego „Issy… ja już nie mogę”. Chowa przed tobą różdżkę. Nakrywa cię kocem, gdy zalegasz na kanapie i na stole stawia wodę, a obok posłania – miskę do rzygania. Przy Issym czuł się bezpiecznie. Przynajmniej do czasu, gdy rozmowa nie schodziła na trudne tematy, na zdefiniowanie „czym jesteśmy” i czy jest jakieś „my”. Auster nigdy na owe „my” sobie nie pozwolił, bo dobrze wiedział, że jeżeli ktoś kiedyś będzie na pozycji, by wbić mu nóż w plecy, to będzie właśnie Issy. Ufał mu, ale nie ufał jego porywczości. A jego uczucia, jak okazało się w ostatecznym rozrachunku, były tu najmniej istotne. Do ostatniej chwili nikt? Chciał zaprotestować. Ale co miał mu, do cholery, powiedzieć? „Taki już jestem i nie potrafię się zmienić”. „Nie dawaj mi kolejnych szans, bo zawsze cię zawiodę”. Czy klasyczne „Nie chodzi o ciebie, chodzi o mnie”. Bo zawsze, kurwa musiało chodzić o ciebie, prawda Ben? Auster obserwował każdy ruch jego ust, każdy gest, każdą zmianę w mimice. Z chwili na chwilę robiło się coraz poważniej, bo w końcu uświadomił sobie powagę sytuacji. Straci go, ale tym razem tak naprawdę. Wróci do domu i będzie sam, a jego pościel na pewno dalej będzie pachnieć tym pieprzonym masłem shea. - Nigdy nie będę wolny – odpowiedział wreszcie, czując, że to ten moment, aby w końcu stąd uciec. Issy zaczynał robić scenkę, a to wszystko to było dużo. Wbrew pozorom, również dla Bena. Myślał, że nie ma uczuć i nie ma problemu. Ale gdy na jednym wydarzeniu spotkał się ten, któremu ufał, z tą którą pożąda i tą, w której widzi nadzieję, poczuł, że to wszystko to dla niego zbyt wiele. To prawda, mogli po prostu zostać w domu. I żałował, że tak się nie stało, ale nie mógł przecież cofnąć czasu. Idź kochanie. Idź i nie wracaj, czy nie to miał na myśli? Dobrze, w porządku. Może rzeczywiście tak będzie dla wszystkich lepiej. Spuścił spojrzenie na ziemię, zbyt przytłoczony wszystkim, co właśnie tu zaszło by spojrzeć na kogokolwiek. A potem westchnął i skierował się do wyjścia, wychodząc po angielsku. Nie zauważył jednak jednego, drobnego szkopułu. Tego, kto podążył w ślad za nim.
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Zerkam całkowicie zdumiony na Persefoną, która nagle spąsowiała. Miałem wrażenie, że zrobiłem wszystko żeby moja wypowiedź nie wybrzmiała dwuznacznie, bo bądźmy szczerzy - każdy pewnie w głębi duszy cieszył się kiedy może być jakąś specjalną osobę dla kogoś kto wygląda tak spektakularnie. A ja i Rosa nigdy miłości w polu rzepaku sobie nie wyznawaliśmy. - Co? - pytam zaskoczony reakcją kobiety. Moje słowa były aż tak dosadne? - To nic takiego - dodaję pośpiesznie, żeby nie pomyślała sobie o mnie jako o porzuconym kochanku czy coś w tym stylu, bo tak wcale nie było. O cokolwiek jej nie chodziło, Aniston zareagowała jakoś gwałtowniej niż zwykle, więc przyglądam się jej znad tego nieszczęsnego stołu z jedzeniem. - Percy, nie rób z psidwaczej kupy, mleczuchowego placka. Ja i Atlas jesteśmy dobrymi przyjaciółmi - dodaję jeszcze nie chcąc żadnego z nas stawiać w ewentualnej nieprzychylnej ocenie Persefony. Jestem też bardzo rozbawiony moim porównaniem, więc nie mogę się powstrzymać od parsknięcia krótkim śmiechem. A potem niczym królewna albo największy obżartuch na świecie, nie mogę się ruszyć z miejsca tylko umieram przy kolumnie z towarzyszącą mi Persefonką i biorę łyk alkoholu, przerywając dopiero kiedy ta mi mówi że czymś jest doprawiony. Jęczę na tą wiadomość i zaglądam do kieliszka. Wącham, ale najwyraźniej użyli zioła który nęcił wszelkie zapachy eliksirów, a powinienem od razu zauważyć, że za duża część osób ma kolorowe włosy, a zapach truskawek jest powoli nie do zniesienia. - Percy, spójrz na mnie, chyba widać że nie jestem kimś kto po jednym szampanie padnie z nóg - mówię i macham wytatuowanymi rękami, które powinny być wizytówką kogoś kto bywał frywolny w młodości. - Powtarzam, to te podpłomyki. Oczywiście zgadzam się co do papierosa, ale tak, najpierw chodźmy na loterię - mówię i kładę dłoń jej w pasie, by poprowadzić w stronę atrakcji. - Co robi szampan? - pytam jeszcze, bo póki co ledwo udało mi się uspokoić skutki jednej potrawy, więc jeszcze nic szczególnego mnie nie uderzyło. Kiedy docieramy na miejsce płacę za oba losy i sam zdobywam jakiegoś skarabeusza. Pokazuję go z zastanowieniem Aniston czekając na to co jej się wylosuje. Gdzieś za plecami jest wielkie otwarcie tryptyku, a ktoś wciska nam w ręce karteczki na których mamy coś tam napisać.
Ledwo zakończyła się ta okropna scena, z Lou odeszliśmy odrobinę od tego okropnego stanowiska, a słyszymy powitanie obok nas. Leniwie odwracam się w stronę przybyszów, nadal starając się być jak najbliżej @Louise Finley-Sherman. Kiwam głową lekko w kierunku @Isolde Bloodworth i wyciągam dłoń w jej kierunku. - Straszni z nas entuzjaści sztuki - zauważam, nie do końca poważnie, biorąc pod uwagę fakt że musieliśmy wcześniej patrolować te korytarze. - Poczekaj - proszę i odrobinę dłużej trzymam jej dłoń niż przy normalnym przywitaniu, a jak w końcu ją puszczam kiwam głową, jakbym przeanalizował jakaś rzecz (i tak było!). Odwracam się ku jej partnerowi i aż nie mogę chwilę odwrócić wzroku od @Atlas Rosa, kiedy kieruję dłoń teraz ku niemu. Nieszczególnie często obcuję w swojej pracy akurat z kimś z genami wili. - Wolfgang - przedstawiam się gapiąc się na uśmiechniętego szeroko Atlasa, jednak nie odwdzięczając się podobnym. - Jaki szampan piliście? - zadaję bardzo ważne w tej chwili dla mnie pytanie. - Borówkowy zmienia kolor włosów, a malinowy sprawia że dotyk kogoś innego jest kojący. Co robi truskawka? - dopytuję kiedy dziewczyny przestają się przytulać, nieświadomy że Lou i Is chcą uciec, mechanicznie sięgam ręką do talii Finley, żeby położyć tam dłoń. Zwykle nie byłbym taki szalony, ale obydwoje piliśmy to samo i oceniając swoje odczucia, uznałem że będzie to na miejscu. - Dziwny pomysł. Co jakby Ladybug też się napił i próbował przytulać kustoszkę... hm, może byłoby ciekawiej - dodaję jeszcze zerkając na tryptyk z bardzo małym zainteresowaniem. Po moim udanym śledztwie, przerywam swój niesamowity jak na mnie słowotok i zerkam już znacznie czujniej na Is i Atlasa. Moja współpracowniczka wyglądała na mniej spokojną niż zwykle, ale może to kwestia jej niesamowitego partnera?
______________________
.
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Clementine nie była pewna, czy takie wyjścia są dobrym pomysłem, bowiem wśród wielu ludzi było ogrom bodźców, z którymi nie do końca umiała się mierzyć. To zaś wiązało się nad utratą kontroli nad genem metamorfomagicznym, co zapewne przełożyłoby się na jeszcze więcej frustracji, a tej z całych sił starała się nie odczuwać. Z trudem jednak przyjmowała świadomość, że zaraz do jej uszu dojdą wartkie rozmowy, a tym samym jeszcze bardziej będzie musiała się skupić na nie straceniu poczucia rzeczywistości, bo... Wolała jednak mieć pełnię władzy nad własnym przekleństwem. - Cóż, jeśli mam zginąć, to oby nie za sprawą smoków... Wolałabym jednak nie doświadczać niczego, co... - chwyciła się teatralnie za pierś i zawieszając głos, gdy Max wspomniał o mantykorach. Cóż, nie tego się spodziewała, ale widocznie Anglia miała tendencję do przyciągania dziwnych anomalii. Ruszając w głąb muzeum, taksowała wzrokiem całe pomieszczenie, które w tej jednej chwili wydawało się być niezwykle zachwycające. Oczy Francuzki zabłyszczały, jakby odnalazła się wreszcie w miejscu, które mogłaby nazywać domem. W gruncie rzeczy - chata babci Noiret również przypominała w pewnym stopniu skansen. Nie słyszała więc rozmów między Lockiem a Solbergiem, bowiem była zbyt mocno skupiona na samej sobie i podziwianiu najbliższego otoczenia. Miała cichą nadzieję, że nic się nie wydarzy, a na ziemię sprowadził ją dopiero głos tego pierwszego. - Nie mam szczęścia w takich loteriach, więc ufam, że nie dacie po sobie poznać, jak będzie to kompletne... - i już miała powiedzieć syf, ale to nie przeszło jej przez gardło. - Faux pas - tak też się stało, choć nie można było jej odmówić talentu do odnajdywania takich samych przedmiotów. - Cóż, a nie mówiłam? - zwróciła się do Solberga, cicho prychając pod nosem, po czym przygryzła policzek od środka. Nie każdy był wybitny w kwestii hazardu, a jej to udowodniły przede wszystkim wakacje. Posłała wreszcie spojrzenie kobiecie, która do nich dołączyła. Nieznajoma była niezwykle urocza, a komentarz do obu ślizgonów wydawał się iście zabawny, dlatego by nie zwracać na siebie uwagi, odwróciła nieco głowę, skupiając się bardziej na przyziemnych tematach. Nie zamierzała przeszkadzać, bo i to nie było w jej stylu.
Wbrew wszystkiemu co o niej mówiono – nie spędzała całego życia w szpitalu. Co prawda miała tego dnia wrażenie, że nigdy nie skończy dyżuru, a kiedy już miała wychodzić, jak na złość trafił się nagły przypadek i musiała zostać dłużej. W końcu jednak udało jej się wyjść ze św. Munga, a nawet doprowadzić się do porządku. Heratling lubiła takie wydarzenia, lubiła sztukę, choć jej codzienność wcale o tym nie świadczyła. Wychowała się jednak w czystokrwistej rodzinie z długoletnią tradycją i historią. Wiedziała więc to i owo, jak i również doskonale tańczyła. Szpitale i inne placówki medyczne potrzebowały inwestorów, różnego rodzaju bankiety i konferencje nie były więc dlań czymś nowym. Pojawiła się na otwarciu później niż zamierzała. Weszła jednak do środka, zastanawiając się, czy spotka może kogoś znajomego, a może zdobędzie nową znajomość, która w przyszłości jej się przyda. Nic przecież w życiu nie było bezinteresowne. Wchodząc wrzuciła do misy dziesięć galeonów, nie potrzebowała losu na loterii, ani kamienia burzowego, który wylosowała, ale tak właśnie wypadało. Skierowała się od razu na prawo, przyjmując kieliszek szampana, choć nie wiedziała od czego zacząć. Jej pierwsze wrażenie było niezbyt błyskotliwe – muzeum było ogromne. Miała wrażenie, że sale się mnożyły. Być może dlatego skierowała się na prawo, chcąc zająć się rozmową. Wypatrzyła nawet mężczyznę, który wyglądał jak godny jej uwagi. Wciąż ktoś jednak zachodził jej drogę i zanim się zorientowała przekroczyła linię bezpiecznego odstępu między gościem a eksponatem, kiedy próbowała przecisnąć się między ludźmi. Mimo, że zrobiła to całkiem nieintencjonalnie, to ochrona znalazła się przy niej w ułamku sekundy, wyprowadzając z pomieszczenia. Próbowała rzecz jasna wytłumaczyć sytuację, ale nikt jej nie słuchał, a to tylko jeszcze bardziej ją wzburzyło. Merlin jej świadkiem, ale jedynie lata nauki samokontroli w szpitalu, uchroniły ją przed zrobieniem afery na pół muzeum. — To jakiś żart, naprawdę — powiedziała tylko i machnęła ręką w stronę gburowatego ochroniarza i odwróciła się na obcasie, niemal od razu wpadając na inną postać. Większość szampana z jej kieliszka znalazła się na marynarce nieznajomego, a Thalia nieładnie zaklęła pod nosem. — Cholera, przepraszam, zazwyczaj znacznie lepiej mi idzie w towarzystwie, ale chyba dyżur mnie wykończył, najpierw mnie niesłusznie posądzono o wandalizm, a teraz to — zaśmiała się cicho i pokręciła głową, ale już wyciągała różdżkę, by naprawić wyrządzone przez siebie szkody.
Louise uśmiechnęła się na to wspomnienie o elegancji, nie wspominając, że w gruncie rzeczy ona w tych leśnych ubraniach i wśród drzew czuła się nie tylko lepiej, ale przede wszystkim zdawało jej się, że jest tam lepiej dopasowana. A może była? W tym chyba leżał jej główny problem – dawna ona należała do lasu, dzisiejsza do bankietowych sal i urzędów. Pełny obraz Louise składał się z tych obu stron, więc trudno było odnaleźć dopasowanie, bo już zawsze miało jej czegoś brakować. - Znawcą to dużo powiedziane – odparła bo jej wrodzona skromność nie pozwoliła przyjąć komplementu w pełnej krasie – Ale tak, chętnie poszukam, chciałabym ci pokazać nad czym pracowałam… Nie miała zresztą wątpliwości, że chciała pokazać znajomemu również inne eksponaty. Co z tego, że je widział, skoro tak dobrze znała się na historii i mogła mu opowiedzieć więcej na temat poszczególnych elementów wystawy. W gruncie rzeczy świetnie sprawdziłaby się jako przewodnik, ale nie dało się ukryć – w Banku Gringotta płacili dużo lepsze pieniądze. Louise popijała szampana i rozglądała się po muzeum – choć wciąż czuła, że nie do końca się tutaj odnajduje, to humor jej dopisywał. Cieszyła się z dobrego towarzystwa i pięknych eksponatów, a nie przeszkadzały jej w tym nawet buty do tańca. Ich spokojny spacer został zakłócony przez pojawienie się matki Wolfganga. Finley absolutnie nie była zaskoczona, że mężczyzna w takich okolicznościach nagle zmienił kierunek wędrówki, nawet jeśli miał dobre relacje z matką. Ona sama na widok swojej własnej, zapewne zaraz by uciekła. Paradoksalnie nie przeszkadzało jej, że w tych okolicznościach Wolf chwycił ją za rękę – również była pod wpływem tego samego szampana, więc ten gest wydał jej się jak najbardziej naturalny. Chwilę później kobiecie wydało się jednak, że jej towarzysz jak gdyby się „zawiesił”. - Wolf, wszystko okej? – zapytała troskliwym, kojącym głosem, który miał pocieszyć mężczyznę. Nie zdążyła jednak zgłębić tematu, bo chwilę później u ich boku pojawiła się dwójka jej przyjaciół, czyli Isolde i Atlas. Trochę zdziwiło ją, że przyszli razem, ale zapewne oni mogli podobnie zareagować na widok jej i Anistona, szczególnie biorąc pod uwagę uścisk dłoni. - Hej! – powiedziała, a na jej twarzy zakwitł radosny i szczery uśmiech. Tych dwoje należało do grona jej ulubionych osób, więc jeśli mieli na kogoś trafić to było odpowiednie towarzystwo. Natychmiast wyściskała Isolde i Atlasa, a gdy usłyszała słowa przyjaciółki aż się wzdrygnęła. Koniecznie musiały na moment się urwać, bo temat był zbyt gruby. - Bardzo cię przepraszam Wolfgang, ale muszę skoczyć do toalety. Za moment wrócę – powiedziała do swojego towarzysza, delikatnym gestem gładząc dłoń spoczywającą na jej talii. Efekt szampana wciąż działał, ale miała misję. Skierowała spojrzenie na Isolde – Is, pójdziesz ze mną? Będę potrzebowała małej pomoc… Być może nie powinna tego załatwiać w ten sposób, ale nie chciała zbyt mocno eksponować sytuacji osobistej przyjaciółki, więc postanowiła wziąć "winę" za to wymknięcie na siebie. Nie wszyscy musieli wiedzieć, co i jak, więc jej potrzeba przypudrowania noska, zmiany rajstop, czy też zwykłego siku, wydała się bardziej subtelną wymówką.
Na zdobytą figurkę nie mogła zareagować inaczej, niż Fern na swoją kartę. Ona również lubiła te mityczne... wróć, magiczne stworzenia. Z dziecięcym zainteresowaniem obserwowała model, który poruszał jej się na rękach. Czuła się tak, jakby ten mały smok był prawdziwy. "A ile ich jest? Na razie to moja druga. Trochę szkoda, że nie będę mogła pokazać ich swoim przyjaciołom z niemagicznej szkoły. Nawet nie będę mogła wysłać zdjęcia, bo będą chcieli je zobaczyć. To jest najgorsze w tym całym sekrecie. Nie możesz się dzielić swoimi miłymi chwilami ze wszystkimi." Zdecydowanie był to duży minus tego całego podziału. A dla kogoś takiego jak Aiyana, stanowiło to dodatkowy problem. "Co powinnam zrobić, jeśli moi przyjaciele zaczęliby wypytywać mnie o nową szkołę? Nie chcę kłamać, ale też nie mogę powiedzieć im prawdy." I to w tym wszystkim było najtrudniejsze. Wiedziała, że kłamanie nie jest czymś dobrym, jednak taka sytuacja niemal zmuszała do kłamstwa. To wszystko sprawiało, iż musiała poważnie zastanowić się nad tym, czy w niektórych przypadkach należy skłamać oraz jakie sytuacje sprawiały, że taki czyn nie był traktowany jako coś złego. Podążyła za @Fern A. Young do kolejnej atrakcji. W przeciwieństwie do swojej starszej koleżanki, nie wiedziała z jakimi osobistościami mają teraz do czynienia. Nie znała się na świecie czarodziei, mogła zatem obserwować reakcję koleżanki. "Kto to?" W przeciwieństwie do Fern, pierwszoroczniaczka wydawała się bardzo zaciekawiona dokumentami znajdującymi się w sali. Jej rodzina należała do pasjonatów historii, toteż i ona nie mogła spojrzeć na to wszystko jak na kawałek nudnego papieru. "Szkoda, że nie ma tutaj moich dziadków. Byliby bardzo zadowoleni z takiej wizyty." Miała niemiały problem z opuszczeniem tej sali, jednak widząc spojrzenie towarzyszącej jej ślizgonki, zdecydowała się wyratować ją od rozgadanej rozmówczyni. - Umm... Proszę pani - zaczęła, zaczepiając kobietę. - Fern nie słyszy. Jest głucha. Zrobiło jej się przykro, kiedy przekazywała tą wiadomość. Nieznajoma czarownica wydawała się bardzo zadowolona z jednostronnej rozmowy. Teraz, wyszło na to, że mówiła na darmo, gdyż z pozoru zainteresowana Fern, nie zrozumiała ani jednego słowa. Szturchnęła lekko ślizgonkę i zaproponowała przejście do kolejnej sali. Początkowe zaangażowanie pierwszoroczniaczki topniało wraz z upływem czasu. Im dłużej siedziała w muzeum, tym bardziej zaczynała się nudzić. Nie czuła już takiej ekscytacji eksponatami, które widziała dzisiaj wielokrotnie. Nawet późniejszy konkurs nie ożywił tego dotychczas energicznego borsuczka. "Hmm... Może przejdziemy się jeszcze raz do tej sali ze szkieletami?" Sama nie wiedziała, co może ze sobą począć. Zdawać by się mogło, że wycieczka dokonała niemożliwego - sprawiła, że jedenastolatce zaczęło się nudzić. A wszystko w myśl zasadzie "co za dużo to niezdrowo".
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Dobrze ją rozumiała, sama niegdyś miała niemagicznych znajomych, z którymi spędzała czas, ale te relacje szybko się rozpadły, kiedy tylko przekroczyła próg Hogwartu, a inny świat pochłonął ją bez reszty. Spojrzała na miniaturkę rogogona węgierskiego, który poruszał się po dłoni puchonki. Chyba dwanaście albo trzynaście. Ślizgonka nie znała prostej odpowiedzi na pytanie Mitchelson, figurki smoków można było policzyć, a okłamywać przyjaciół z konieczności, nie było to takie łatwe. Wiesz, nawet jakbyś powiedziała im prawdę, to mogliby pomyśleć, że ich oszukujesz lub sobie z nich żartujesz. Najlepiej po prostu im wszystkiego nie mówić lub zamieniać to na pół prawdę, żeby nie wychodziło na to, że kłamiesz. To zawsze jakieś wyjście. Co innego, gdyby jeden z przyjaciół Aiyany pochodził z magicznej rodziny, ale jego dar się nie ujawnił, wtedy mogłaby normalnie z nim rozmawiać o takich rzeczach. Magia bywała problematyczna, co innego jednak związki z niemagicznymi. To wszystko działało w jakiś skomplikowany sposób i nawet Fern nie rozumiała praw czarodziejskich. To Raziel Whitelight, Whitelightowie są jednymi ze znanych rodów w świecie czarodziei w Anglii, a tego o to anioła często pokazują w magicznej prasie. Whitelightowie są powiązani z Ministerstwem Magii to coś w rodzaju instytucji rządowych jak w mugolskim świecie. Nie wskazała na niego, ale kiwnęła głową w jego stronę, bo cały czas stał w sali dotyczącej Ministerstwa Magii i nigdzie się nie wybierał. Prawie zapomniała o tym, że dziadkowie Aiyany interesują się takimi sprawami jak jakieś nudne teksty historyczne czy urzędowe. W końcu gdy chciały opuścić sale i udać się gdzieś w ciekawsze rejony to na horyzoncie pojawiła się ta gadatliwa kobieta, która nie chciała dać Fern spokoju, ale Young się tym nie przejmowała. Obserwowała uważnie, jak Mitchelson przekazuje wiadomość damie i z satysfakcją uśmiechnęła się od ucha do ucha. Dziewczyna wystawiła rękę w geście przybicia piątki, bo było to całkiem udane wymanewrowanie się z całej tej sytuacji i to bez żadnego kłamstwa. Właściwie to Fern wyszła na zołzę, bo cały czas grała swoją ładną rolę i nie zamierzała poinformować kobiety o swoim inwalidztwie. Jej również się nudziło, to miejsce nie było dla nich. Potrzebowały jakichś rozrywek, a nie oglądania eksponatów, wszyscy byli tu tak elegancko ubrani, jedenastolatka i szesnastolatka nie pasowały do tego towarzystwa. Rozpoczął się jakiś konkurs i Young skorzystała z okazji, aby napisać jakiś slogan, bardziej dla żartów niż na serio, ale byłoby zabawnie gdyby wygrała ten samochód, jako niepełnoletnia... Na tę myśli buzia jej się uśmiechnęła, a następnie kręciły się z puchonką to tu to tam, nie mogąc znaleźć sobie miejsca, dlatego dziewczyna zgodziła się na propozycje Aiyany, aby skierowały się do tej sali ze szkieletami i rycinami zwierząt. Dobra, ale jest tu chyba jeszcze sala związana z fabryką łakoci Honeycottów, to ci od słodyczy, może powinniśmy się później tam wybrać? Zaproponowała i ruszyły najpierw do wymarłej krainy. Przechadzały się między eksponatami zwierzęcych magicznych szkieletów, kiedy nad głową ślizgonki postanowił przelecieć jeden z modeli, Young w ostatniej chwili go zauważyła i schyliła się lekko wystraszona. Jeśli ptaszysko coś wrzeszczało, to go nie usłyszała, ale nie chciała już dłużej być w tej sali.
Ostatnio zmieniony przez Fern A. Young dnia Sob 2 Lis 2024 - 15:00, w całości zmieniany 1 raz
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Jedzenie: koreczki, czuję przypływ sił i jestem dumny jak hipogryf 1/2
W innej sytuacji konkurs może nie budziłby w nim szczególnego zainteresowania, ale ponieważ i tak nie miał aktualnie lepszego zajęcia, to zapełnienie bileciku starannym pismem i wrzucenie go do lawirującej pomiędzy zgromadzonymi kuli było całkiem przyjemnym sposobem na zabicie czasu. ByłoBY, gdyby udało mu się to zrobić. Dokończył jedzenie koreczka i szukał właśnie miejsca, w którym spokojnie mógłby zapisać wymyślone przez siebie hasło, gdy wpierw coś na niego wpadło, a zaledwie pół sekundy później oblało go zimnym i słodkim szampanem. Normalnie machnąłby na to ręką. Wypadki się zdarzały, kto zresztą mógł wiedzieć o niezręcznych sytuacjach więcej, niż on… ale tym razem coś było inaczej. Choć zupełnie odruchowo przyasekurował ją ręką za jej plecami, na wypadek gdyby straciła równowagę, to błękitne tęczówki nie były bystre i dobrotliwe jak zwykle, a wyrażały raczej… rozdrażnienie. Uniósł brew, słuchając jej pokrętnych tłumaczeń. — Co też Pani sobie wyobraża, proszę uważać, jak Pani chodzi — ofuknął ją oburzony i gestem ręki wskazał, by zostawiła różdżkę tam, gdzie znajdowała się do tej pory. Wypowiedziane przez nią przekleństwo, nawet jeśli łagodne, również zadziałało na niego drażniąco. Widział tę kobietę pierwszy raz w życiu, a ona traktowała go jak kolegę? Wolne żarty. — Wandalizmu? Któryś z eksponatów również oblała Pani szampanem? — nie do końca rozumiał, dlaczego jest tak zdenerwowany. W żadnej innej sytuacji taka scena co najwyżej by go rozbawiła, a teraz czuł dogłębną urazę gotową przetrwać pięć pokoleń wprzód. Zmarszczył brwi, kiedy połączył kropki. No bo dlaczego na niego wpadła, jeśli nie dlatego, że spieszno jej było uciec przed ochroną? — Może powinienem zawiadomić ochronę? Sięgnąwszy za pazuchę, wyciągnął własną różdżkę i spojrzał po jasnobłękitnej koszuli i szarej marynarce, szukając plam, z którymi będzie trzeba uporać się zaklęciem.
Isolde uśmiechnęła się porozumiewawczo do @Wolfgang Aniston na jego małą aluzyjkę do długich nocnych godzin, jakie spędzili, pilnując muzeum i jego eksponatów. Spojrzała na niego zdziwiona, kiedy przytrzymał jej dłoń. - Tak...? - zapytała wyraźnie zbita z tropu, ale Wolfgang pewnie widział, że była w dziwnym stanie ducha i sprawiała wrażenie kogoś, kto z trudem zachowuje spokój, nawet jeśli się uśmiecha. - Merlinie... nie wiem. Na pewno nie borówkowy. Nie wiem, nie zwróciłam uwagi. Poza tym sądziłam, że... - zająknęła się i spojrzała na @Atlas Rosa , lekko się rumieniąc - Że to zasługa genów i osobowości Atlasa. Ale może to był szampan malinowy - odparła niezbyt składnie, marząc, by wyrwać się z Louise do toalety i móc zrzucić tę maskę pozornego opanowania, kiedy wewnętrznie cała się trzęsła. Uśmiechnęła się mdło, kiedy Wolfgang wspomniał o alternatywnym scenariuszu tej przemowy. W głowie miała mętlik i mimo że zazwyczaj czcze pogawędki wychodziły jej całkiem nieźle, tym razem nie mogła się na nie zdobyć. Niemal podskoczyła z radości, kiedy @Louise Finley-Sherman wyratowała ją z opresji, prosząc ją o pomoc w jakichś kobiecych rytuałach łazienkowych. Sama czekała na właściwy moment, cierpiąc katusze, ale Louise wzięła sprawę w swoje ręce i wyjątkowo zgrabnie odwróciła uwagę od samej Isolde, za co ta była jej nieskończenie wdzięczna. - Och, jasne, Lou. Zaraz do was wrócimy - zapewniła Isolde, delikatnie dotykając ramienia Atlasa z przepraszającym uśmiechem. Poufałym gestem wzięła Louise pod ramię i jak gdyby nigdy nic ruszyły razem do toalety. - Dziękuję - powiedziała po prostu Isolde, bo nie uważała za rozsądne zdawać relację z wybuchu tej towarzyskiej łajnobomby i jednocześnie przeciskać się między rozbawionymi gośćmi. Jakimś cudem łazienka była pusta i Isolde ze świstem wypuściła powietrze, opierając się biodrami o umywalkę i patrząc na Louise z miną świadczącą o skrajnie zszarganych nerwach. - Tak ci dziękuję, że... że jesteś - powiedziała wreszcie, patrząc na przyjaciółkę z wdzięcznością i powoli się uspakajając dzięki samej jej obecności. - Auster przyszedł z Issym. A Issy, moim zdaniem specjalnie, przywlókł go do mnie i Atlasa. Myślałam, że Ben rzuci się na Atlasa... zwłaszcza że ten specjalnie zdjął mi z policzka rzęsę, żeby zrobić małą demonstrację... Mężczyźni - pokręciła głową z dezaprobatą, bo mimo że gest Rosy był miły, to intencje i konsekwencje już niekoniecznie. - Nawet nie umiem ci powtórzyć, co się potem działo, bo oni wszyscy oszaleli. Zaczęli robić aluzje, Ben był podpity i coraz bardziej wściekły... Potem jasno dał do zrozumienia, co robił i zamierzał robić z Issym... przy okazji traktując go bardzo... och, nie wiem. Z taką podskórną agresją. Przyciągając go do siebie zbyt mocno, zbyt gwałtownie, żeby zranić jego, mnie... A potem jeszcze wspomniał o jakiejś kolacji, jaką Atlas był mu winien. Jakby chciał mi pokazać, że jego cholerne macki sięgają wszędzie. Że sypia z Issym, z Atlasem też miałby go coś łączyć... - Isolde aż się wzdrygnęła i nerwowym ruchem założyła za ucho kosmyk włosów. - Jestem zupełną idiotką, jeśli sądziłam, że mogę przyjść na taką imprezę z pół-wilem i nie wywołać zamieszania. Ale nie sądziłam, że będzie aż tak strasznie - wyznała, przenosząc wzrok na swoje dłonie, które wyraźnie drżały od tłumionych emocji. Zaraz jednak spojrzała na Louise, a jej oczy błysnęły. - Nie wiedziałam, że znasz się z Wolfgangiem - dodała jak gdyby nigdy nic, mimo że głos nadal miała schrypnięty, a słowa dziwnie się rwały.
Jego śmiech ją rozluźnił, choć szczerze mówiąc, nie widziała nic zabawnego w tym, co powiedział. Prawda była taka, że czuła się niekomfortowo nawet nie z powodu tego, że (jak zawsze) wściubała nos w nieswoje sprawy. Bardziej zawstydził ją fakt, że jeśli chodzi o szczególną sympatię Atlasa, to była święcie przekonana, że to ona jest jej jedyną adresatką. - Nic, nieważne. Nie słuchaj mnie, bo gadam głupoty. - Szybko ucięła temat, bo robienie z psidwaczej kupy mleczuchowego placka nie było tym, co zamierzała w życiu robić. Wstydziła się swojej słabości do plotek, do wyolbrzymiania spraw i nadawania mu większej wagi niż powinna. O c z y w i ś c i e, że się tylko przyjaźnią. Wszyscy przyjaźnili się we troje i nie było w tym nic zdrożnego. Gdy poprosił, by na nią spojrzała, przebiegła wzrokiem po tych tatuażach. Podziwiała go za nie, to musiało boleć i być bardzo odważne. W młodzieńczych latach kojarzyły jej się one z kryminalistami (tak wbił jej do głowy ojciec) a w późniejszym czasie… tylko z jednym mężczyzną. Ale nie miał wielu tatuaży, tylko jeden, szczególny, skrzętnie ukrywany. Gdy w końcu się o nim dowiedziała, obiecała sobie, że igła nigdy nie dotknie jej skóry. Ale na czym my...? Ach tak. - Nie wyglądasz również na kogoś, kto przeje się jednym podpłomykiem, Hux. Lepiej ci już? - zapytała z uśmieszkiem, który prędko zasłoniła kieliszkiem. W tym samym czasie on położył dłoń na jej pasie, co w połączeniu z magicznym efektem napoju sprawiło, że niemal zakręciło się jej w głowie. - Oj. Szampan… - zastanawiała się, jakby to ubrać w słowa. Spojrzała na niego swoimi zielonymi oczętami, w których widać było tyle strachu co przyjemności. - …sprawia, że mam na nosie różowe okulary. I jakoś tak… jest mi słodko i przyjemnie, gdy mnie tak trzymasz. Zamilkła. Powiedziała prawdę, bo zawsze starała się ją mówić, ale czy ta prostolinijność nie była podszyta ukrytymi intencjami? Poczuła, że zaschło jej w ustach, nie ośmieliła się jednak na kolejny łyk. Podążyła wraz z Huxley’em do loterii, cały czas czując ciepło jego dłoni na swojej talii. I dusiła w sobie wszelkie myśli i nadzieje, bo dobrze wiedziała, kim dla niego jest i kim dla niego najpewniej nigdy nie będzie. Zapłacił za oba losy, bo był dobrze wychowany. Persefona z wdzięcznością przyjęła upominek - model smoka, katalońskiego ogniomiota. Zerknęła pobieżnie na jego skarabeusza, chciała coś powiedzieć, ale przerwało jej rozpoczęcie właściwych atrakcji. W trakcie przemowy słuchała, popijając nowo porwany kieliszek szampana. Czuła, że alkohol zaczyna na nią powoli działać, ale wbrew pozorom, ona również nie da się pokonać przez tak znikomą jego ilość. Cicha woda brzegi rwie, panie Williams. W końcu część oficjalna się skończyła, a oni byli wolni. Persefona spojrzała z uśmiechem na Huxa, złapała go za rękę, mówiąc. - Chodź - zniecierpliwiona brakiem czegoś więcej niż tylko nikotyny. Nie wiedziała, czego chce i wmawiała sobie, że niczego nie oczekuje. Jedno było jednak pewne - świeże powietrze dobrze jej zrobi.
Przez chwilę stała w miejscu jakby potraktowano ją jak zaklęciem trwałego przylepca. Patrzyła na nieznajomego, które owszem potraktowała całkiem swobodnie, ale Merlinie, kto by pomyślał, że trafi na takiego skończonego buca. Schowała więc różdżkę zanim sam na nią machnął, by to zrobiła, uznając, że sam sobie na pewno świetnie poradzi. Przez chwilę poczuła, jakby naprawdę wyszła z wprawy, ostatnie miesiące faktycznie nie licząc medycznych konferencji, spędzała w szpitalu św. Munga, więc może jej towarzyskie obycie na tym ucierpiało. Zaraz jednak przypomniała sobie, że nie z takimi ludźmi radziła sobie już niejednokrotnie. Bycie ambitną i dobrą uzdrowicielką w tym męskim świecie nie było wcale łatwe. A ostatni projekt boleśnie jej o tym przypominał niemal każdego dnia. — Śmiało, może Pan zawiadomić nawet i samego Ministra Magii — powiedziała, zakładając ręce na piersi. Nie miała pojęcia kim był ten człowiek i naprawdę nie chciała marnować swojego wolnego czasu na dyskusję z kimś takim, ale mleko, a właściwie szampan został wylany, a Thalia nie miała w zwyczaju uciekać. No, zazwyczaj, prawda? Na pewno nie tego dnia, cały dzień spędziła z nadętym Gallagherem, więc na pewno nie wystraszy ją jakiś młokos. Nie zaczęła się tłumaczyć, nie zaczęła więcej przepraszać. Szczerze nienawidziła się płaszczyć, przed nikim a w szczególności przed płcią przeciwną. Teraz widziała jedynie obrażonego chłopca, nie mężczyznę, powstrzymała jednak lekceważące machnięcie ręką. — Jestem przekonana, że pospieszy Panu na ratunek — dodała, a ironia w jej głosie była niemal niesłyszalna. Thalia świetnie lawirowała pomiędzy otwartą złośliwością, a sztuczną uprzejmością, przeplatając je tak, że uśmiech, który rozciągnął jej wargi był na tyle delikatny, że można było go pomylić z prawdziwą skruchą. Szybko jednak pożałowała, że wylała na niego tylko pół kieliszka, jednocześnie żałując, że zmarnowała szampana na pawia w ludzkim przebraniu. To miał być miły wieczór, po długim dyżurze, a skończyła na niedorzecznych przepychankach. Stłumiła długie westchnienie, które wezbrało jej w piersi.
Spojrzał na Victorię, przez chwilę nie rozumiejąc jej pytania, ale zaraz uśmiechnął się lekko kącikiem ust. Ostatecznie zazwyczaj pracowała z drewnem, nie zaś z kamieniem, więc nie musiała znać szczegółów dotyczących tych materiałów. Od tego, cóż, miała właśnie jego i ta myśl wywołała cień zadowolenia w rzeźbiarzu. - Można tak powiedzieć… Bardziej wapień, niż piasek, ale podobnie działają. Jest dość miękki, więc dobrze się z nim pracuje, a wizualnie przypomina marmur, więc jest odpowiednio elegancki dla wnętrz. Jednak przez to, że jest porowaty, łatwo wchłania wodę i źle zabezpieczony zaczyna się rozpadać - powiedział, starając się w kilku słowach ująć to, co było najważniejsze w przypadku tego materiału. - Jeśli jednak zostanie odpowiednio zabezpieczony przed działaniem wody, jest o wiele trwalszy od innych kamieni, dlatego tak chętnie wykorzystywano go do rzeźb i budowli w dawnych czasach. Mogłabyś jednak zobaczyć różnicę między budowlami mugoli, na których widać działanie wody, że nie do końca wiedzieli, jak sobie z tym poradzić i nasze, gdzie rzucano właściwe zaklęcia. Tu jednak artysta albo za bardzo się spieszył, albo sama rzeźba nie dała mu dokończyć, więc lepiej uważaj – dodał, spoglądając uważnie na smoka. Były takie rzeźby, których nie lubił robić i których nie lubił ożywiać – dotyczyły wszystkich niebezpiecznych istot, czy postaci. Smok, wzorowany na prastarym, ożywiany dostawał jego cech, więc z pewnością nie był materiałem na domowego pieszczocha. Nie zdziwiłby się, gdyby rzeźba sama utrudniłaby artyście pracę nad nim, uniemożliwiając zabezpieczenie. Daleko nie musiał szukać podobnego problemu, gdyż Merlin próbował z nim dyskutować, poddając w wątpliwość wszystkie jego zdolności i choć Larkin wiedział, że dawno nie malował, że w pewnym sensie porzucił malarstwo, nie sądził, aby tak naprawdę był w tej dziedzinie laikiem. Nie takim, który zepsułby płótno, a wręcz przeciwnie, co jedynie zwiększało jego irytację. Nie był świadom, że dyskutując z obrazem jedynie pokazywał, jak wiele pewności siebie zdołał nabrać z czasem, nie będąc już tym samym początkującym artystą, co wcześniej. Dlatego w pewnej chwili po prostu zaczął odświeżać tło, nie przejmując się narzekaniem Merlina, jedynie uprzejmie odpowiadając na jego pytania, unikając zaczepek, choć jednocześnie czuł, że wszystko to zaczyna go niezmiernie denerwować. Skupiał się jednak na odpowiednim oczyszczeniu obrazu z kurzu i poprawieniu wyblakłych plam, które powstały na skutek niewłaściwego przechowywania obrazu, aż w końcu przyszła pora na szaty Merlina. - Proszę o wyjście zza ramy. Pora na oczyszczenie pana, szanowny Merlinie i jako artysta nie zamierzam pozwolić, żeby pańskie szaty tak niechlujnie wyglądały. Albo pozwoli mi to pan zrobić po dobroci, albo cofnę zaklęcia i zostanie pan nieruchomym obrazem – zagroził w końcu, spoglądając twardo w oczy namalowanego czarodzieja, podejrzewając, że coś podobnego mogło zadziałać i w końcu tak się stało, choć nie bez gderania Merlina. – Wiesz, miałem chwilę, gdy zastanawiałem się nad renowacją dzieł sztuki, ale chyba nie miałbym do tego cierpliwości – odezwał się do Victorii, spoglądając na to, jak jej szło z rzeźbą, czekając aż Merlin na obrazie odpowiednio się ustawi, ułatwiając mu pracę, licząc, że nie zmieni nagle zdania.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Odwzajemnił uścisk ręki drugiego mężczyzny, po chwili unosząc nieco pytająco brwi, gdy tylko wychwycił, że ten mu się przygląda w zamyśleniu. Czyżby zaczął rozważać kwestię współpracy na poważnie? Zaraz jednak auror uśmiechnął się nieznacznie, spoglądając w bok na to, czym mężczyzna miał się zajmować i aż pokiwał głową, słysząc, co znajdowało się w pudełku. - Nie przepadam za tymi broszkami – przyznał całkowicie szczerze, nie widząc w tym niczego złego. Cieszył się, że łamacze klątw spoglądają jeszcze na artefakty, które miały być wystawione w muzeum, bo jednak po problemie z wróżkami można było spodziewać się absolutnie wszystkiego. Dodatkowo, jeśli wystawiano stare wersje artefaktów, które miały niezbyt etyczne działanie. Zaraz jednak pokręcił głową i podszedł do kolejnych pudeł, leniwie sprawdzając, co w nich się znajdowało. - Nic się nie stało i mamy pilnować, aby tak pozostało do otwarcia muzeum – powiedział, wzruszając ramionami. Nie wszystkie rozkazy musiały być dla niego zrozumiałe, aby były ważne, wiedział o tym, a jednak nie mógł powiedzieć, żeby nie miał na ten temat niezbyt przychylnego zdania. Było tak wiele poważniejszej pracy od pilnowania muzeum, ale gdyby tylko powiedział o tym na odprawie, pewnie zostałby ostrzeżony, bądź od razu zawieszony. – Mamy tu tak wiele cennych przedmiotów, że trzeba pilnować, aby żaden amator niebezpiecznych dzieł sztuki nie postanowił przyjść i uszczknąć czegoś dla siebie… Choć muszę przyznać, że mnie usypia tutejsza atmosfera – dodał jeszcze, ukradkiem ziewając. Ostatecznie zdecydował się usiąść na jednej ze skrzyń i zrobić sobie chwilę przerwy na rozmowę z łamaczem klątw, skoro miał za sobą jeden, całkiem spokojny obchód.
Kobieca solidarność była czymś poza zrozumieniem mężczyzn. Subtelne wyciągnięcie przyjaciółki do toalety często miewało głęboki, wielowymiarowy kontekst, który można było ukryć przed mężczyznami pod warstwą pudru, podpasek i papieru toaletowego. Choć nie brzmi to szczególnie elegancko, to często w toaletowych kabinach lub przy umywalkach odbywają się najgłębsze rozmowy, skryte przed wścibstwem męskiego grona. Tak było i tym razem – kobietki w spoufalonym geście chwyciły się pod ramiona, chwilę później znikając w łazience. Wymówka ta była nie tylko skuteczna i wiarygodna, ale przede wszystkim – trudna do podważenia, ze względu na to, że wypominanie towarzyszce wizyty w toalecie byłoby okropnym nietaktem. Tak więc Louise wsłuchała się w historię przyjaciółki, raz po raz spoglądając na przyjaciółkę z niedowierzaniem, bo nawet ją zaskakiwała skala „tragedii” i zachowanie mężczyzn – nie tylko Austera, który sądząc po dotychczasowych opowieściach, był wybitną gnidą, ale także Issy’ego i Atlasa. Dlaczego ci dwaj mieszali się w te żałosne porachunki Bena? - Tak mi przykro, skarbie – powiedziała łagodnym głosem, delikatnie głaszcząc przyjaciółkę po ramieniu, bo absurd i bezczelność Austera (ale w sumie także Issy’ego) przerosły jej pojęcie. Trudno było poradzić cokolwiek sensownego, bo ich zachowanie było naprawdę przygniatające – Ale bym gnojków potraktowała upiorogackiem. Chcesz, żebym poprosiła ochronę o wyproszenie tych dwóch? I nie waż się mówić, że jesteś idiotką. Możesz przyjść tu nawet z ministrem magii, a temu frajerowi nic do tego. Lou starała się nie tylko pocieszać przyjaciółkę, ale przede wszystkim szukać rozwiązań i nie pozwalać, by Isolde w jakikolwiek sposób obwiniała siebie za zaistniałe wydarzenia. Być może z tego powodu ostatnie zdania zabrzmiały ciut ostrzej, ale nie życzyła sobie, by druga kobieta nazywała się idiotką – a już, szczególnie gdy na sali znajdował się wybitny idiota w postaci Austera. - Trochę dla niego tłumaczyłam, poza tym był przecież z nami w domku na wakacjach – dodała w kwestii Wolfganga. Nie było w tej znajomości nic, co było godne uwagi Iso, niemniej słysząc o doświadczeniach przyjaciółki, Finley cieszyła się, że na miejscu pojawiła się w tak dobrym i bezproblemowym towarzystwie, jakim był Aniston.
Zauważam, że znowu @Louise Finley-Sherman zaczęła mówić o tym, że wcale nie jest tego znawcą, nawet jeśli skoro była wzięta do takiej roboty - musiało być w tym trochę prawdy. Dlatego unoszę do góry brwi i zerkam na nią z lekkim niedowierzaniem. - Zawsze się wymigujesz od komplementów - zauważam dość rozbawiony jej stałą kwestią. Chodzimy po najróżniejszych działach, a ja z przyjemnością słucham jak Lou opowiada o nich. Cały wieczór zapowiada się nad wyraz dobrze jak na wyjście do jakiejś galerii sztuki czy tam muzeum które zazwyczaj niezbyt mnie intereseuje. Jednak Finley sprawia, że wszystko jest odrobinę bardziej interesujące niż mógłbym zakładać. Nawet ucieczka od matki nie była tak żenująca jak mogła być dzięki temu że mojej towarzyszce nic to nie przeszkadzało. Ale oczywiście - to co dobre szybko się kończy, bo po chwili wkładam ręce gdzie nie trzeba, przeżywam krótki szok, a kiedy Louise z troską zwraca się do mnie, już chcę jej powiedzieć co się wydarzyło, ale wtedy podchodzi do nas druga para. Chwilę mówię swój krótki słowotok, uważniej przyglądam się @Isolde Bloodworth i grzecznie udaję, że wierzę w to co mówi o swoim towarzyszu, a już po prezentacji nagle obydwie kobiety kierują się do toalety. - P-pomocy? - powtarzam po Louise przez szczere zdziwienie taką wymówką. Przez chwilę zastanawiam się ile kobiety naprawdę mają problemy z ogarnięciem sukienek przy tych przyziemnych rzeczach, ale to pewnie żal po utraceniu dłoni Lou tak na mnie wpływa zaćmiewająco. - Coś jest nie tak - rzucam w kierunku @Atlas Rosa z którym nagle zostałem, ni to pytając ni to stwierdzając, bo też nie jestem kimś kto oczekiwałby od niego wyjaśnień. Nagle mam wrażenie, że jestem w świetle wydarzeń, bo rzadko tak stoją sam na sam z postawnym wilem i przyciągam spojrzenia. Aż poprawiam lekko grzywkę, jakbym mógł zakryć się jakoś przed spojrzeniami. Wtedy też widzę swoją przyjaciółkę, która dyskutuje z kimś, mając wyraz twarzy jeszcze bardziej zawzięty niż zwykle. Ponieważ nie chcę tak przepychać się przez tłum, przepraszam na chwilę Atlasa tylko po to, by rzucić patronusa. Błękitny nietoperz podlatuje do @Thalia S. Heartling, by moim głosem zapytać: Co robisz? Widzisz mnie?, a kiedy znajduje gdzieś jej wzrok macham do niej lekko. Mam wrażenie, że jej impreza jest znacznie gorsza niż moja perspektywa jej.
Gdyby wiedział, jak zinterpretowała jego gest @Isolde Bloodworth zapewne poczułby się w jakimś stopniu dotknięty. W końcu jego władczy gest miał na celu jedynie zarysować Austerowi granice, z wyraźnym, dużym znakiem "Nie podchodź i nam nie przeszkadzaj, nie jesteś tu chciany". Nie zadziałało, kto wie, czy top przez alkohol buzujący w żyłach żurnalisty alkohol, czy pewność siebie, z jaką Issy do nich podszedł. Faktycznie jednak gest został niezrozumiany, a cała szopka wyraźnie popsuła nastrój jego partnerce dzisiejszego wieczora, przez co i sam Rosa był nieco zmartwiony. Słowa, jakich użyła, by przedstawić go @Wolfgang Aniston wywołały w nim uniesienie brwi, ale powstrzymał się od komentarza, jak na dżentelmena przystało. Przeszło mu przez myśl, że może jednak nie jest jej tak całkowicie wszystko jedno czy był półwilem, czy nie, skoro ta kwestia wciąż stanowiła jakiś aspekt w jej głowie, ale uśmiechnął się do bruneta. - Świetny auror, miło mi. Uśmiechnął się do @Louise Finley-Sherman, której mimikę i gesty rozumiał lepiej, niż mogło się jej zdawać i nieznacznie przechylił głowę, odprowadzając panny wzrokiem. - Plotki. - wyjaśnił spokojnie Wolfgangowi - Przed chwilą spotkaliśmy niechciane towarzystwo, obstawiam, że muszą się naradzić. - sięgnął do tacy przechodzącego obok hosta i złapał szklankę wody. Trochę miał już dość tego miejsca, ale nie wypadało wyjść, kiedy jego kompanka poszła do łazienki. Choć równocześnie nie wypadało zostawiać swojego kompana po to, by natychmiast poplotkować, bo to przecież sprawa niecierpiąca zwłoki. Może ten Auster jednak rzeczywiście wciąż gra wielką rolę w jej życiu, skoro przeżywanie tego wydarzenia było dla niej tak intensywne? - Nic nie szkodzi, nie przejmuj się. - odpowiedział, gdy Aniston przeprosił go w celu również zainteresowania się kimś innym rzucenia patronusa i zagadania jeszcze kolejnej osoby. Cóż, rzadko mu się zdarzało w towarzystwie być persona non grata, ale skoro nawet świetny auror nie był zainteresowany jego towarzystwem, uznał, że pójdzie pooglądać eksponaty - po czym ruszył gdzieś między ludzi w stronę jednej z wystaw.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde potrzebowała chwili przerwy. Oddechu. Nie przywykła do znajdowania się w centrum wydarzeń, przynajmniej nie w sferze prywatnej, dlatego ta scena wytrąciła ją z równowagi bardziej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Stąd jej niezręczne zachowanie i zaniedbanie form towarzyskich, co zazwyczaj jej się nie zdarzało, ale prawda była taka, że Auster zagrał wyjątkowo nieczysto, a ona czuła się absolutnie bezbronna. Nie znosiła tego uczucia. Z kolei gdyby ona usłyszała, że Atlas podsumował jej wyjście do toalety jednym słowem "plotki", pewnie też poczułaby się nieco dotknięta jego brakiem zrozumienia dla niuansów kobiecej przyjaźni i jej całkowicie indywidualnej potrzeby złapania oddechu przy kimś, kto zna całą złożoność sytuacji i przy kim może sobie pozwolić nawet na rozmazanie tuszu (choć nie miała zamiaru płakać, nic z tych rzeczy!). Wypuściła ze świstem powietrze i spojrzała na @Louise Finley-Sherman z wdzięcznością. Ona jak mało kto rozumiała, jakimi dupkami potrafią być mężczyźni i że kobieta wrażliwa jest szczególnie narażona na ich perfidne gierki. Posłała jej nieśmiały uśmiech, wdzięczna za jej słowa i gest. - Nie, dziękuję, ale jesteś kochana. Myślę, że nie będą już szukali zaczepki. A jeśli tak, to sama się z nimi rozprawię. Zwłaszcza z Austerem, bo Issy jest po prostu... cóż, sobą. Nieodpowiedzialnym, impulsywnym artystą. A Auster jest zwyczajnie perfidny - westchnęła, po czym odwróciła się na chwilę przodem do umywalki i ostrożnie schłodziła policzki zimną wodą, uważając, żeby nie rozmazać makijażu oczu. Słowa Louise dodały jej otuchy i przywróciły równowagę. Podobnie jak fakt, że znalazły się same, z dala od wścibskich oczu i uszu. - Och, Merlinie... no oczywiście, że tak. Widzisz? Tak mnie wytrącił z równowagi, że już nie wiem, co mówię - roześmiała się, osuszając ostrożnie policzki i patrząc na Louise z przepraszającym uśmiechem. - Obawiam się, że mogłam trochę urazić Atlasa... Och, do licha... Myślałam, że brakuje mi facetów, a zapomniałam, jakie to wszystko cholernie skomplikowane, kiedy nagle się pojawiają w naszym życiu - skwitowała, poprawiając włosy i posyłając Louise uśmiech. - A tak na marginesie - wyglądasz zjawiskowo - skomplementowała ją, z wyraźną aprobatą przesuwając wzrokiem po całej jej wysokiej, smukłej sylwetce, zwieńczonej burzą uroczych, złotych loków. Wzięła głęboki wdech. - Okej, jestem gotowa, żeby stawić czoła... temu wszystkiemu - zadecydowała wreszcie, patrząc pytająco na Louise, bo może ona chciała jeszcze spędzić chwilę w zaciszu tej szalenie eleganckiej łazienki. - Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczna za wsparcie. Bardzo mnie to przytłoczyło - dodała szczerze.
Kiedy wyszły z łazienki i uściskały się jeszcze na pożegnanie, mając nadzieję, że jeszcze odnajdą się w tym tłumie, Isolde ruszyła na poszukiwania @Atlas Rosa , coraz wyraźniej czując, że nie zachowała się jak wzorowa towarzyszka. Kiedy go wreszcie znalazła, kontemplującego jakiś starożytny artefakt, odchrząknęła cicho i delikatnie dotknęła jego ramienia. Jej nieobecność nie trwała długo, ale mimo wszystko nie czuła się zbyt dobrze, widząc go samego. Jednak niewątpliwą zaletą tej krótkiej przerwy był fakt, że wyglądała na znacznie spokojniejszą - szła wyprostowana i dziwnie zdecydowana, jak gdyby gotowa stawić czoła wszystkim, którzy spróbują wejść jej w drogę. I było w tym coś pięknego i szalenie kobiecego. - Atlasie...? Bardzo cię przepraszam, już jestem. I obiecuję, że od tej pory zrobię co w mojej mocy, by być wzorową towarzyszką wieczoru - żadnego myślenia o pracy ani scysji z kimkolwiek - powiedziała z czarującym uśmiechem, po chwili jednak nieco spoważniała i dodała ciszej, lekko się rumieniąc. - Obawiam się, że popełniłam też gafę podczas rozmowy z Wolfgangiem... Bardzo cię za to przepraszam. Przyznam, że prywatnie nie lubię być w centrum wydarzeń - zwłaszcza tego rodzaju. Wytrąciło mnie to zupełnie z równowagi... Czy... hm, czy masz ochotę obejrzeć salę z wymarłymi magicznymi stworzeniami? Widziałam ją tylko nocą i wydawała mi się szalenie interesująca - powiedziała Isolde - ostrożnie, powoli, ale z pewnością nie błagalnym tonem. Nie było to najbardziej udane wyjście, ale Atlas sprawiał wrażenie człowieka, którego trudno wytrącić z równowagi, dlatego miała nadzieję, że nie zrezygnuje z jej towarzystwa.
Słuchała Larkina w milczeniu, uważnie przyswajając podawane przez niego informacje, nigdzie się z nimi nie spiesząc, po prostu je przyjmując i zapamiętując. To było jej pomocne do dalszej pracy, wiedziała o tym, zdawała sobie sprawę z tego, że odpowiednio podchodząc do tematu, będzie w stanie naprawić rzeźbę, ale nie mogła się z tym również spieszyć, nie mogła rzucić kilku prostych zaklęć i uznać temat za zamknięty, bo to nie prowadziło do niczego dobrego. Wszystko należało robić z głową, a skoro rzeźby były żywe, bo nie dało się inaczej określić tego, że się ruszały i podążały za pragnieniami, należało bardzo uważać. Być może wierna kopia Starszego Smoka nie była w stanie jej zniszczyć, nie była w stanie jej zabić albo zniszczyć tkanek jej ciała ognistym podmuchem, ale wciąż była wykonana z ciężkiego kamienia, a to oznaczało potencjalny uszczerbek na zdrowiu oraz inne problemy, jakich wolała zdecydowanie unikać. - Być może powinnam była spędzić więcej czasu na zajęciach z opieki – stwierdziła tonem, który nie pozostawiał najmniejszych wątpliwości, iż był to z jej strony żart. Zapewne niezbyt wygórowany, ale dokładnie taki, jaki jej pasował, na jej poziomie, w obrębie jej zdolności i tego wszystkiego, czemu mogła się poświęcić. Wiedziała również, że Larkin zrozumie, co miała na myśli, więc w spokoju pozwoliła mu oddalić się do obrazu, samej zaczynając obchodzić dookoła kamiennego smoka, widząc, w jak wielu miejscach potrzebował naprawy. Nie napawało jej to optymizmem, a właściwie powodowało, że czuła się co najmniej zawiedziona, ale wiele nie mogła na to poradzić. Odetchnęła głęboko, ostatecznie dotykając palcami rzeźby, by zaraz się wycofać, gdy poczuła, że ta poruszyła się z niezadowoleniem i spojrzała na nią, jakby ta zamierzała ją skrzywdzić. Victoria nie uciekła spojrzeniem, ale zauważyła cicho, że jeśli nie będą współpracować, będzie musiała uciec się do magii, jaka nie będzie przyjemna. Nie sądziła, żeby kamienny posąg cokolwiek odczuwał, dlatego też nie czuła potrzeby, żeby szczególnie się z nim cackać, co jasno pokazywało, że nie powinna pracować ani z ludźmi, ani ze zwierzętami, ale się tym nie przejmowała. Bez problemu zabierając się przy okazji za oczyszczanie rzeźby, jaka najwyraźniej nie miała ochoty jej słuchać i wierciła się, jak kociak, który nie znosi kąpieli.
Zaśmiał się cicho w odpowiedzi na jej żart, po czym pokręcił głową. Tak patrząc, on sam powinien częściej trenować malarstwo, a do tego wciąż był uprzedzony. Ostatecznie, gdy zobaczył, że Victoria skupiła się już w pełni na rzeźbie, on sam wrócił do zajmowania się panikującym i zrzędliwym Merlinem. Był zirytowany, choć próbował tego nie pokazywać, jednak sposób, w jaki odkładał kolejne narzędzia na stolik, zdradzał jego wzburzenie. Nigdy nie lubił, jak modele kręcili się i nie mógł ich odpowiednio naszkicować, albo przenieść na rzeźbę. Teraz było o wiele gorzej, skoro miał odświeżyć Merlina, a ten ledwo ustawił się, wystawiając część szat do oczyszczania, a zaraz uciekał za ramę. Larkin odetchnął głęboko, raz jeszcze sięgając po szmatkę, którą oczyszczał do tej pory obraz, podchodząc znów do ramy. Choć próbował mówić spokojnie, przeszedł na włoski, co samo w sobie zdradzało, że nie miał już cierpliwości dla czarodzieja, który stanowił tylko wspomnienie zamknięte w farbach olejnych. Wykłócał się chwilę z Merlinem, nim w przypływie złości rzucił szmatą w obraz, po chwili szybko ją zdejmując, nie chcąc mimo wszystko doprowadzić do większych zniszczeń. Nie mógł pracować tak, jak chciał, więc musiał sięgnąć po różdżkę. Czuł się źle, rzucając na Merlina zaklęcie unieruchamiające, ale przynajmniej mógł podejść do dalszych prac. Problem polegał na tym, że nie miał przed sobą całej postaci czarodzieja, więc czekało go kolejne podejście do unieruchamiania Merlina, ale póki co mógł skupić się na odświeżaniu jego szat, brody, ignorując wściekły wyraz twarzy. - Pod tym względem mugole mają łatwiej - obrazy nie ruszają się i nie narzekają na przeprowadzane na nich prace renowacyjne - powiedział bardziej do siebie niż do Victorii, próbując oddychać spokojnie, skupiając się po prostu na tym, co miał do zrobienia.