Na tę polanę mało który czarodziej przychodzi przypadkiem. Trudno się na nią dostać, a jeśli nie wie się, jaki skarb tutaj rośnie, można ulec wrażeniu, że to po prostu zwykła, dzika łąka, w dodatku podmokła i pełna komarów. Lokalni mieszkańcy oraz wtajemniczeni turyści wiedzą, że rośnie tu bardzo rzadka, chroniona roślina, oraz że jest to jedyne miejsce, w którym wolno ją legalnie zbierać. Sam nasięźrzał da się zerwać tak po prostu, ale żeby działał z opisywaną od pokoleń mocą, trzeba to zrobić zgodnie ze skomplikowanym rytuałem. Dlaczego w takim razie czarodzieje decydują się przejść tak kłopotliwy proces? Czasem to zwykła próżność w pogoni za pięknem, innym razem pragnienie usidlenia ukochanej osoby, a najczęściej zaś desperacka tęsknota do tego, by czuć się zauważonym i zaakceptowanym przez innych.
Kto może podejść do rytuału? O tym jak działa nasięźrzał i co można z niego zrobić, wiedzą jedynie zdolni zielarze, dlatego bez przygotowania mogą przejść jedynie osoby, które mają minimum 31 punktów zielarstwa w kuferku - zakładają one wtedy, że już wcześniej posiadały informację o tym, gdzie szukać siedliska do legalnych zbiorów, a także do czego nasięźrzał służy. Pozostali również mogą przejść rytuał, ale muszą poprzedzić to rozmową z szeptuchą Wojmirą w jej chatce lub z jej uczennicą Jagienką (opisaną w chatce szeptuchy) w dowolnej lokacji leśnej lub nad jeziorem. Wówczas w pierwszym poście należy obowiązkowo podlinkować post na 2000 znaków, w którym postać dowiaduje się wszystkiego co trzeba.
Co można uzyskać? Po przejściu rytuału można się upomnieć w odpowiednim temacie o nagrodę w postaci amuletu z nasięźrzału albo o nasięźrzał w formie składnika (musisz zadeklarować jedną z opcji). Amulet postać może zrobić samodzielnie lub poprosić o to Szeptuchę - należy podkreślić w poście podjętą decyzję.
Amulet z nasięźrzału:
Amulet z nasięźrzału - Woreczek ze sproszkowanym kłosem nasięźrzału. Noszony na szyi przez osobę, która rytualnie zebrała nasięźrzał, sprawia, że ludzie patrzą na nią przychylniejszym okiem. Daleko mu do działania gwiazdy południa czy uroku wili, ale dzięki amuletowi osoba go nosząca jest atrakcyjniejsza w oczach rozmówców.
Rytuał zbierania nasięźrzału:
Nasięźrzał można zbierać wyłącznie nocą. Przed wejściem na łąkę trzeba zostawić wszystkie ubrania i zabrane ze sobą przedmioty - także różdżkę. W tym magicznym miejscu w świetle księżyca zneutralizowane zostają wszelkie magiczne osłony - zarówno te płynące z zaklęć, jak i z eliksirów. Na szczęście kwiecie na łące w wielu miejscach sięga do pasa, a unosząca się nad podmokłym terenem mgła przeważnie litościwie osłania strategiczne obszary ciała. Nie można jednak mieć takiej gwarancji, więc jeśli komuś przeszkadza nagość, powinien się upewnić, że jest na polanie sam. Tym bardziej, że do nasięźrzału należy podejść tyłem i tak też go zerwać - nie patrząc na roślinę. Ponadto w trakcie zrywania konieczne jest wypowiedzenie zaklęcia, które każdemu obcokrajowcowi może sprawić problem.
Obowiązkowo rzuć trzema opisanymi poniżej kośćmi k6, żeby się dowiedzieć, jakie przygody spotkały Cię w trakcie rytuału!
Etap pierwszy - nagie poszukiwania Zgodnie z wytycznymi przed wejściem na łąkę ściągasz wszystkie ubrania i zostawiasz wśród brzóz rosnących na skraju polany. Na nich lądują wszystkie inne rzeczy, w tym różdżka i biżuteria. Letni wietrzyk owiewa Twoje ciało, na ustach czujesz wilgoć unoszącej się mgiełki. Całą łąkę spowija srebrzysty blask księżyca, tworzący bardzo osobliwy, czarowny klimat. Nie możesz przyglądać się dłużej, musisz się bowiem odwrócić i boso, stawiając krok za krokiem, tyłem idziesz w stronę nasięźrzału, który czeka, aż go zerwiesz zgodnie z trwającą od wieków tradycją.
Etap 1 - nagie poszukiwania - wyniki rzutu k6:
1 - Niestety mgła nie była dla Ciebie łaskawa i w pewnym momencie stanąłeś na łące całkiem odsłonięty. Nie byłoby w tym niczego złego, gdyby nie nagły błysk flesza i głośne chichoty, które po chwili zaczęły się oddalać. Najwyraźniej podlaskie wisusy polują tu na zagranicznych golasów i bawią się ich kosztem. Oznacz w poście @Nicholas Seaver i spodziewaj się w niedalekiej przyszłości ingerencji MG ze swoimi nagimi pośladkami w roli głównej! Rzuć kością k6, aby się dowiedzieć, co Cię czeka. 1 i 2 oznacza list z pewnymi wymaganiami, 3 i 4 natknięcie się na swoje zdjęcie w jakimś miejscu publicznym, zaś 5 i 6 to wizyta polskiej czaropolicji, która zgłosi zarekwirowanie krępujących fotografii i wniesienie przez winnych stosownej rekompensaty za straty moralne.
2 - Nawet jeśli początkowo miałeś opory przed rozebraniem się, zrobienie tego otworzyło w Twojej głowie nowe pokłady pewności siebie. Skoro możesz robić coś takiego nocą w kompletnej dziczy, to nic nie będzie dla Ciebie wyzwaniem. Czujesz jedność z naturą i płynącą z tego siłę, a na następny wątek zyskujesz wyjątkową pewność siebie. Możliwe też, że będziesz przez jakiś czas odczuwał nieco większą chęć odsłaniania swojego ciała, ale bez przesady.
3 - Mgła się rozstępuje i na chwilę stajesz całkiem odsłonięty w blasku księżyca. Czujesz jak jego światło otula cię i przepełnia Twoje ciało magią. Czujesz się jak nowonarodzony i tak też wygląda Twoje ciało - idealnie gładkie, pozbawione wszelkich blizn, skaz i tatuaży. Ten efekt będzie się utrzymywał przez następny wątek i działa również na czarnomagiczne i rytualne ślady.
4 - Idąc tyłem nie masz pojęcia, na jakie przeszkody możesz trafić. No i tak się złożyło, że się potykasz, przewracasz i boleśnie obijasz kość ogonową. Będzie bolało przez następny wątek, więc uwzględnij w nich dyskomfort przy siadaniu i gorszy nastrój.
5 - No niestety, nie masz na sobie ubrań, więc absolutnie nic nie chroni Twojego ciała przed komarami. No chyba że uwzględniłeś w jakimś wątku przed podejściem do rytuału, że postać zabezpiecza się środkami na tę okoliczność. W przeciwnym razie kończysz dotkliwie pogryziony i przez następny wątek odczuwasz nieprzyjemne, intensywne swędzenie budzące irytację.
6 - Może i jest środek lata, ale nocą w takiej wilgoci jest naprawdę zimno. Nabawiasz się przeziębienia i przez następny wątek kichasz, kaszlesz, boli cię gardło i w ogóle świat jest nieprzyjaznym miejscem. Raz masz napady gorąca, raz się trzęsiesz z zimna. Możesz łagodzić dolegliwości eliksirami, ale tak czy inaczej musi to po prostu przejść.
Etap drugi - zaklęcia i zbiory Znajdujesz to, po co przyszedłeś. Teraz musisz zerwać nasięźrzał, nie odwracając się w jego stronę. Jak to zrobisz? Pokolenia przed Tobą dawały radę, więc i Ty na pewno coś wymyślisz. Najwyżej odkryjesz zupełnie nowe pozycje, których pozazdrościć może każdy jogin. W trakcie zrywania musisz pamiętać o rytualnych słowach, które należy wypowiadać dokładnie i wyraźnie:
Nasięźrzale, nasięźrzale, Rwę cię śmiale, Pięcią palcy, szóstą dłonią, Niech się chłopcy za mną gonią!
No i oczywiście zaklęcie jest w języku polskim, bo najwyraźniej nasięźrzał nie rozumie angielskiego. Z pewnością każdy obcokrajowiec w pocie czoła uczył się go przed przyjściem na łąkę, ale czy wystarczająco skutecznie?
Etap 2 - zaklęcia i zbiory - rzuć k6:
1 - Ostatni krok i… Auć! Oj, wdepnąłeś bosą stopą w kłujący oset! Boli tylko chwilę, ale i tak tracisz równowagę. Skąpałeś się w bardzo błotnistej i niezbyt ładnie pachnącej kałuży. Masz szlam w różnych dziwnych zakamarkach ciała, a za uchem żabi skrzek. Już po zerwaniu nasięźrzału orientujesz się, że zarówno Twoje stopy, jak i miejsca, które pokryło błoto, zmieniły kolor na brudnozielony. Nie da się tego zmyć, ale spokojnie, samo zniknie po następnym wątku.
2 - Nasz… Naś… Rzźszrzpszzzzz, niech to diabli ten przeklęty język! Żeby wymówić te wszystkie szeleszczące dźwięki trzeba mieć chyba jakąś super moc. Jeśli Twoja postać nie posługuje się płynnie językiem polskim, pokręciłeś kompletnie rytuał i chociaż zebrany nasięźrzał jest pełnowartościowy, przez następny wątek ludzie uważają Cię za wyjątkowo nieatrakcyjną osobę. Jeśli przed rytuałem napisałeś wątek lub post na min. 2000 znaków, w którym opisujesz, jak uczysz się słów zaklęcia, możesz rzucić kością jeszcze raz (i kolejny, do skutku aż wylosujesz coś innego).
3 - Kucasz, żeby sięgnąć po nasięźrzał, ale niespodziewanie trafiasz gołym tyłkiem prosto na zupełnie inną roślinę. Taką, której na pewno nie chciałeś dotknąć, a już zwłaszcza tak wrażliwą częścią ciała. Barszcz Buńczuczny zdecydowanie nie lubi, kiedy ktoś się nad nim wypina. Może to jakieś roślinne traumy z przeszłości? Albo to zwyczajna niechęć do czarodziejów? Jakakolwiek jest dokładna przyczyna, Barszcz atakuje. Jego pędy oplatają Cię i dotkliwie parzą ciało. Zrywasz nasięźrzał i zwiewasz czym prędzej, wyrywając się agresywnej roślinie. Masz czarodziejski kłos i jesteś bezpieczny, chociaż było blisko tragedii! W tej chwili czujesz "tylko" bolesne pieczenie, ale rano przekonasz się, że na na całym ciele masz bolesne, czerwone wykwity, a wyjście na słońce wręcz pali całe Twoje ciało. Musisz udać się do Szeptuchy i napisać tam post z leczeniem na 1500 znaków lub standardowy wątek.
4 - Pięknie powtórzyłeś słowa zaklęcia. Podziałało tak, że hej! Magia nasięźrzału już przez samo zbieranie wpłynęła na Ciebie swoją miłosną aurą. Przez następny wątek wydajesz się dużo atrakcyjniejszą i ciekawszą osobą, dlatego łatwiej Ci przekonać innych do swojego zdania i uzyskać od nich przysługę. Postać, na którą chcesz wpłynąć, musi rzucić kością literową. Spółgłoska oznacza, że nie może się oprzeć Twojej woli, pod warunkiem że nie żądasz czegoś, co może jej mocno zaszkodzić.
5 - Nasięźrzale, nasięźrzale… ś, ć, ź, ę, ą, ł, dź, dż, cz… wow, niezła gimnastyka języka. Zbierasz nasięźrzał bez najmniejszego problemu i choć jeszcze o tym nie wiesz, ale załapałeś język polski o wiele lepiej, niż mogłeś się tego spodziewać. Przez następny wątek jesteś w stanie płynnie posługiwać się poprawną polszczyzną i przychodzi Ci to tak naturalnie, że czasem w ogóle nie orientujesz się, że mieszasz ją z angielskim. Jak by to powiedzieli Polacy – niezły bigos.
6 - zdawać by się mogło, że znalezienie jednej rośliny to nic takiego, ale sprawy nabierają innego obrotu, kiedy w grę wchodzi szukanie jej na oślep. Jak znaleźć tę właściwą, skoro ta rośnie na łące pełnej ziół, traw i kwiatów? Dobre pytanie. Odpowiedź poznajesz stosunkowo szybko: metodą prób i błędów. Czasem jednak pomyłki nie są takie najgorsze, o czym przekonujesz się, kiedy oprócz nasięźrzału jedną z zerwanych przez Ciebie roślin okazuje się być cebulanka. Nie lada znalezisko! Lepiej je sobie zachować. Zgłoś się po nią w odpowiednim temacie!
Etap trzeci - trudne powroty
Nareszcie masz swój nasięźrzał! Nie było łatwo, ale ostatecznie się udało i możesz być z siebie zadowolony. Wracasz po swoje ubrania, ale z pozostawionymi bez opieki rzeczami mogą się dziać różne rzeczy - tym bardziej, że straciłeś je z oczu zaraz po wejściu na polanę. Rzuć kością k6, żeby przekonać się co zastajesz po powrocie.
Etap 3 - trudne powroty - rzuć k6:
1 - Wracając do swoich rzeczy dostrzegasz jasną postać, która na nich przysiadła. W pierwszej chwili zdaje Ci się, że to tylko poświata księżyca, ale nie! To młodziutka wiła, która najwyraźniej przyglądała się cały czas Twoim wyczynom, chichocząc cichutko. Kiedy podszedłeś bliżej, wiła czmychnęła w las i został po niej tylko słodki, kwiatowy zapach na Twoich ubraniach. Jeśli będziesz miał je na sobie w następnym wątku, wszystkie zwierzęta będą zachowywały się wobec Ciebie wyjątkowo przyjaźnie i nawet te dzikie dadzą się pogłaskać.
2 - Kiedy sięgasz po ubrania, orientujesz się, że stoi na nim koszyk dorodnych, dojrzałych jabłuszek Rajskiej Jabłonki. Kto miałby Ci je podarować i po co? Może jakiś przyjazny leśny duszek? W końcu słowiańskie lasy są pełne wszelkiego rodzaju stworzeń i istot, o których nawet nie słyszałeś. Ostatecznie nie znajdujesz w nich niczego podejrzanego. Jeśli skosztujesz ich w samonauce, możesz ją skrócić do 4 postów (wątek) lub o 500 znaków (jednopostówka).
3 - Ktoś Ci ukradł bieliznę i chyba nie chcesz wiedzieć dlaczego. Zostawił za to kilka złotych monet (zgłoś zysk 20g). To chyba dobrze, prawda? Możesz później znaleźć zagubioną garderobę w dowolnym miejscu, jakie sobie wybierzesz. Na przykład w łóżku czarodziejki, której od zawsze chciałeś dopiec, a potem patrzeć jak się tłumaczy partnerowi.
4 - Mało który czarodziej chętnie zostawi swoją różdżkę w środku lasu i odejdzie w ciemną noc bez możliwości użycia magii. Czasem nie na jednak wyboru. Niestety kiedy wracasz, Twojej własności nigdzie nie ma. Rozglądasz się wokół, ale nie widać nikogo, kto mógłby być za to odpowiedzialny, a szukanie kawałka patyka w lesie brzmi jak zadanie nie do wykonania. Jesteś już zrezygnowany, kiedy wysoko nad głową słyszysz szelest. To wiewiórka zaklinowała się pomiędzy gałązkami przez coś, co niesie w pyszczku. Zaraz, zaraz, przecież to Twoja różdżka! Przyłapane zwierzątko ucieka, a różdżka spada pod Twoje nogi. Rzuć kością k6. Parzysty wynik oznacza, że z różdżką nic się nie stało. Nieparzysta to znak, że upadek ją uszkodził, a naprawa będzie Cię kosztować 100g. Na szczęście słyszałeś, że na słowiańskim targu można znaleźć wszystko, więc różdżkarz też powinien się tam trafić.
5 - Widziałeś kiedyś rzep wielkości pięści? No cóż, teraz już tak. I jeszcze się naoglądasz, bo położyłeś ubrania wprost na łopian czarowny. Kiedy je podniosłeś, rzepy śmignęły na Twoją głowę i wplątały się we włosy (no chyba że jesteś łysy, albo obcięty na bardzo krótko - wtedy rzep poturla się chwilę po Twojej głowie, a później nią wzgardzi). Rzuć kością k6, żeby sprawdzić na ile postów rzep się do Ciebie przyczepił. Nie muszą to być posty w tym wątku, możesz je rozdzielić na dwa lub więcej.
6 - Zostawienie ubrań na trawie niosło ze sobą pewne ryzyko, ale nie spodziewałeś się, że aż takie. Kiedy wróciłeś do pozostawionych ubrań, zobaczyłeś, że odnalazł je młody wilk, który postanowił oznaczyć dziwnie pachnący teren. Na tym jednak nie koniec - dołączył do niego jego brat i zaczęli zabawę w przeciąganie - szkoda, że twoim kosztem. Bez różdżki zetknięcie z wilkiem mogłoby być groźne dla zwykłego człowieka, ale na szczęście pobliskie drzewo ma wyjątkowo wygodne gałęzie do wspinania. Możesz przeczekać aż wilcza młodzież się znudzi, a potem wrócić do resztek swojej odzieży. Inaczej sprawy się mają jeśli jesteś wilkołakiem lub potomkiem wili. W tym pierwszym przypadku zwierzęta skomlą i uciekają od Ciebie, zaś w drugim są Tobą zaciekawione i nie robią Ci krzywdy, może nawet dają się pogłaskać.
Uwaga! Aby znaleźć tę lokację należy obowiązkowo rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – nie udaje Ci się, parzysta – udaje się. Próbować można raz dziennie. Położenie lokacji można wyjawić jednej osobie towarzyszącej w wątku.
WĄTKU TU NAPISANEGO NIE MOŻNA ROZLICZYĆ W PUNKTACH ZA ROZEGRANE WĄTKI.
Ostatnio zmieniony przez Aoife Dear-Aasveig dnia Wto 16 Lip 2024 - 9:04, w całości zmieniany 1 raz
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Zdecydowanie nie wybierał się tutaj przypadkiem. Wiedział czym jest nasiężrzał, słyszał o nim, choć oczywiście trudno było tego nie wiedzieć, gdy większość życia zajmowało się roślinami. Nie przypuszczał jednak, żeby coś podobnego znajdowało się tak po prostu w lasach, gdzieś na zapomnianym końcu świata. To brzmiało, jak coś szalonego, jak coś nieprawdziwego, ale skoro okoliczni mieszkańcy szeptali na ten temat, to Chris nie zamierzał podważać ich stanowiska. Dowiedział się, dokąd powinien się udać i skierował się tam o właściwej porze, zastanawiając się, czy uda mu się cokolwiek uzyskać. Bo wiedza, czysto teoretyczna, była jednym, a działanie, chęć i zamiar, już czymś zupełnie innym. I Chris miał tego pełną świadomość, miał jednak w sobie odpowiednio wiele determinacji, żeby się nie poddawać, to zaś oznaczało, że zamierzał iść naprzód bez zastanowienia, bez zatrzymania, bez choćby jednego zawahania. To jednak nadeszło, aczkolwiek w postaci dość nieoczekiwanego spotkania, gdy spostrzegł Atlasa, kierującego się, cóż, w tę samą stronę, co i on. Znajdowali się w lesie, tak więc nie mogło być tutaj tak naprawdę pomyłki, drugi profesor najpewniej również wiedział o łące, na której rósł nasiężrzał. Zapewne było to coś, czym się interesował, coś, co pociągnęło go na tyle, że postanowił sprawdzić, co się tutaj dzieje i dokąd może go to zaprowadzić. I chociaż zielarz miał do Atlasa stosunek nieco labilny, nie uważał go za kogoś, kogo należało unikać, toteż bez najmniejszej wątpliwości uniósł rękę, by pomachać i podejść do Atlasa, uśmiechając się lekko. - Czyżbyś też usłyszał o tej legendarnej polanie i roślinie? Przyznaję, że nie mogłem usiedzieć w przyczepie po tym, jak dowiedziałem się, że tutaj jest i nie mogłem zdecydowanie dłużej zwlekać z wyprawą - przyznał się w formie powitania, a jego jasne oczy błyszczały, jakby miał gorączkę. Był czymś zaciekawiony, zafascynowany do tego stopnia, że właściwie całkiem zapominał o swojej nieśmiałości, o tym, jaki był, że czasami, o czym należało pamiętać, gubił krok. Teraz był go pewien i wiedział doskonale, dokąd zmierzał.
Szeptucha opowiadała mu o ziołach z taką pasją, że resztę dnia spędził na rzeczywistym i szczerym zastanawianiu się, czy iść zbadać ten temat empirycznie. Jasne, lubił doświadczać i jasne, każda nowa wiedza była dla niego wartościowa, bardzo był łasy na informacje, szczególnie z dziedzin tak bliskich tej, którą sam się zajmował. Ostatecznie zdecydował, by podjąć próbę tego rytuału. Nasięźrzał nie był szczególnie tym, co budziło w nim głęboka pasję, ale samo doświadczenie było dla Atlasa jak słodki narkotyk. Uzależniające poznawanie nowych aspektów otaczającego świata. Gdy się ściemniło, wyruszył w drogę na polanę w środku szemrzącego lasu. Szeptał świerszczami, pohukiwaniem nocnych ptaków, szmerem gryzoni wychodzących na żer. Uśmiechnął się lekko, bo melodia natury była tą, której słuchał najbardziej ochoczo. Pomiędzy szelestami i cykaniem dotarły jego uszy najpierw odległe, zbyt rytmiczne jak na zwierzęta, kroki, a gdy się odwrócił, dostrzegł Walsha, machającego z oddali. Odwzajemnił uśmiech, przyglądając się zielarzowi z ciekawością. Iskrzył się jakąś ekscytacją, a Rosa uwielbiał ludzi z pasją. Widział wyraźnie, że Chris teraz właśnie jest w swoim żywiole i poniekąd czuł się wyróżniony tym, że mógł go w tym pełnym ekscytacji stanie zobaczyć. Doświadczyć tej radości zbierania ziół razem z nim. Pokiwał głową: - Nie uwierzysz, ale spędziłem pół dnia, rozmawiając z najstarszą kobietą, jaką w życiu widziałem. - przyznał, zachowując należytą jak dla lasu nocą cichość w głosie - Jak mi opowiedziała o tym miejscu, nasięźrzle, o jego symbolice, następne pół dnia myślałem tylko ot ym by tu przyjść. - dodał z lekkim rozbawieniem samym sobą, że go to tak zaintrygowało- No i jestem - nawet nie pytał "a Ty?" bo byłoby to całkowicie nierozsądne. Oczywistym mogło być, że Zielarz zbada takie legendy prędzej czy później, a jego szczęściem było, że na Chrisa trafił, w jakimś stopniu czując się pewniej. Chciał wierzyć w to, że gdyby czegoś zapomniał, czy coś mu nie wyszło, Walsh podpowie mu, by nie zaprzepaścił tej szansy, danej raz przez światło księżyca nocą.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Mówisz o okolicznej uzdrowicielce? Nie widziałem jej, ale słyszałem, że to podobno wiekowa czarownica, o bardzo szerokiej wiedzy – odparł, kiedy już się zrównali i spojrzał na Atlasa z lekkim uśmiechem, a jego ekscytacja wyraźnie wzrosła. Był nastawiony na to, że znajdzie tę tajemniczą roślinę, że na nią trafi i o niej nie zapomni, że ta mu się przysłuży, choć nie wiedział do końca, do czego. To jednak nie miało znaczenia, wiązało się jedynie z jego wiedzą, z jego marzeniami i jego założeniami, toteż musiał po prostu przekonać się, z czym dokładnie miał do czynienia. Każda legenda wymagała dokładnego zbadania, on zaś nie zamierzał się przed tym wzbraniać, tym bardziej że poszerzanie horyzontów również było tym, co sprawiało mu przyjemność, co dawało mu szczęście i poczucie, że nie wypadał z roli. - Zdaje się, że to gdzieś blisko – stwierdził, kiedy zrozumiał już w pełni, że drugi profesor również wybierał się na zbieranie zioła, o którym nie mieli zbyt wielkiego pojęcia. W ciszy ruszył dalej, starając się dostrzec coś pomiędzy roślinnością, jaka ich otaczała, czerpiąc niesamowicie wiele przyjemności z ciemności, mgły i chłodu lasu, z tej tajemnicy, jaka zdawała się rozlewać po jego ciele, pozwalając mu na to, by był w pełni sobą. To właśnie pośród drzew i lasów, pośród roślinności, stawał się całkiem wolny i całkiem swobodny, nic go nie ograniczało, nic nie mogło zatrzymać go w miejscu, a to było w tej chwili najważniejsze. Bo zwyczajnie nie chciał, żeby cokolwiek go powstrzymywało, czy blokowało. Nie sądził również, żeby Josh miał mu za złe tę wyprawę, bo miotlarz doskonale wiedział, jak podobne rzeczy były dla niego ważne. I nie było to, niewątpliwie, nic niebezpiecznego. - Tam – wskazał pomiędzy drzewami, dostrzegając miejsce, gdzie się przerzedzały, a później skierował się tam, ostrożnie przedzierając się między roślinnością, śmiejąc się pod nosem, zauważając na głos, że czuł się teraz jak dzieciak, który wymknął się do Zakazanego Lasu. – Chociaż nie znalazłem tam jeszcze nikogo biegającego nago. To będzie dziwne doświadczenie – stwierdził miękko, a głos lekko mu zadrżał, zdradzając cień niepewności, która wynikała raczej ze wstydu, a nie czegoś innego.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Pokiwał głową, zgadzając się ze słowami Walsha. Szeptucha zrobiła na nim wielkie wrażenie i pewien był, że odwiedzi ją jeszcze niejednokrotnie podczas tego wyjazdu, choć miał nadzieję, że nie w celach uświadczenia jej usług, a właśnie po to, by jeszcze posłuchać tego, co miała do powiedzenia i poznać jej doświadczenia, którymi choć oszczędnie, to jednak, mimo wszystko, chciała się dzielić z obcymi. - Niezwykła kobieta. Rzadko mi się zdarza czuć taki respekt do nowo poznanych ludzi. - przyznał, przysłaniając lekko dłonią usta, bo to świadczyło o Rosie niekoniecznie najlepiej, że nie szanował ludzi, ale wciąż uczył się niebycia aroganckim i zadufanym w sobie bucem. Udawanie, że nim nie jest miał już obcykane, teraz tylko wprowadzić to w rzeczywistość. - Opowiedziała mi nieco o tym nasięźrzle, o jego właściwościach miłosnych, choć śmiem podejrzewać, że Tobie takie środki w ogóle się nie przydadzą. - uśmiechnął się, puszczając Chrisowi oko. On i Josh byli chyba jego ulubioną parą, zawsze sprawiali wrażenie głęboko się kochających, szanujących i wspierających niezależnie od okoliczności. Miał wrażenie, że znał takich par coraz mniej i mniej. Kiedy Zielarz wskazał dłonią między drzewa, blondyn powiódł wzrokiem za jego gestem. Było to rzeczywiście trudne do przeoczenia, polana zdawała się niemal promieniować aurą magii, oblana światłem księżyca, który zdawał się wychylać zza chmur jakby właśnie po to, by oświetlić ten otulony mgłą skrawek magicznego boru. - Ależ tu pięknie. - nie mógł powstrzymać komentarza. Rosa, podobnie zresztą do jego kompana, bardzo cenił okoliczności natury. Podlasie dawało mu bardzo dużą dawkę przyjemności, kiedy mógł zapuszczać się w gęstwinę, słuchać turkotu ptaków, szelestu krzewów, cichego szmeru dzikiego życia. Potrafił doceniać piękno, a piękno natury wydawało się nader czarujące. Spojrzał na Walsha, widząc przebłysk wstydu na jego twarzy i zaśmiał się lekko, nie kpiąco, bardziej przyjacielsko. - Nie krępuj się mnie, Chris. To będzie taki nasz... braterski bonding. - zaśmiał się cicho, bardziej chcąc by zielarz widział w tej sytuacji zabawną przygodę niż traumatyzujące skrępowanie. Rosa nie miał najmniejszych problemów z nagością, w żadnej sytuacji. Jednymi z jego ulubionych miejsc w rodzimej Austrii były gorące źródła i sauny, w których z zasady trzeba było przebywać nago, może dlatego, że chadzał tam od dziecka, trochę wyblakło w nim skrępowanie. Inna sprawa też, że choć nad sobą pracował, to był egocentrykiem i żył przekonaniem, że nagi półwil to nie jest najgorsza i najbardziej deprawująca rzecz, jaką człowiek może zobaczyć, jak już ją zobaczy. Ściągnął koszulę przez głowę, po czym złożywszy ją elegancko przykucnął, żeby rozwiązać buty. - Bardziej mnie martwi to, że musimy chodzić tyłem. - przyznał szczerze, choć nie bez nuty wesołości w głosie.
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Miał wątpliwości, czy zaproszenie Marcelli na nocne zbieranie nasięźrzału (co to w ogóle za nazwa, niemożliwa do wymówienia?!) było dobrym pomysłem. Dopiero po czasie przypomniał sobie, że przecież cały rytuał należało przeprowadzić nago. Nie był może przesadnie wstydliwy, gdy rozchodziło się o własną sylwetkę, ale istniały pewne granice, których wolałby nie przekraczać. Było już jednak za późno na zmianę planów, chłopak musiał więc pogodzić się z tym, że koleżanka zobaczy go takim, jak go natura stworzyła. Prawdę powiedziawszy jeśli już musiał z kimś przez to przechodzić, to lepiej, że padło właśnie na Marcellę. Liczył, że Krukonka podejdzie do tego równie beztrosko co do wszelkich innych niezręczności towarzyskich, dzięki czemu uda im się ograniczyć skrępowanie do minimum. Kiedy wreszcie udało mu się znaleźć polanę, o której wspominała mu szeptucha (a zajęło to prawie dwa dni), natychmiast wysłał wiadomość koleżance z prośbą, by spotkali się po zmroku przed wejściem do lasu. Oczekując teraz na przybycie dziewczyny, Terry czuł elektryzującą wręcz mieszaninę zaciekawienia i podekscytowania. Oto czekała ich prawdziwa przygoda!
Podlasie to miejsce dające wiele możliwości, ale także i smaku. Marcella nie może się nadziwić, jakie tu wszystko jest smaczne, chyba nawet smaczniejsze od dań, które przyrządza jej babcia, ale Dorothy jako mugolka może tylko poszczycić się kuchnią niemagiczną; i tak cudowną dla kubków smakowych. Właśnie zastanawiała się co dzisiaj będzie robić, zajadając się pierożkami, kiedy w jej ręce wpada list od Terrego. Spotkanie po zmroku, przed wejściem do lasu. Przyjaciel podał konkretną lokalizację, o której Hudson jeszcze nie słyszała, ale przecież na Podlasiu jest jeszcze tyle miejsc, których nie widziała i których nie zobaczy, zwłaszcza że wakacje, jak na wakacje są za krótkie. Krukonka śledzi litery na pergaminie, wczytując się w wiadomość. Pobieżne informacje o chacie szeptuchy i rytuale tylko zachęcają Marcelle do tej przygody — zbierania nasięźrzału. Terry w liście wspomniał o chacie szeptuchy Wojmiry, jakieś starej babuńki. Krukonka postanawia więc wybadać temat, dopóki dzień jeszcze młody. W końcu kto by nie chciał poznać jakieś baby, mieszkającej w lesie i posłuchać tajemnic i sekretów Podlasia; o tym, że sołtys Wiesław ma za pazuchą ziemniaczaną wodę tutejszą wódkę, Marcella już wiedziała. Zmrok powoli zapada, a Hudson udaje się we wskazane miejsce. - Cześć. - Szepczę, pokazując się niczym demimoz za Andersonem. Ubrana w białą koszulkę, ogrodniczki i trampki. Może powinna zarzucić coś jeszcze, ale temperatury nawet w nocy nie straszą na Podlasiu chłodem. Wyciąga ręce na przywitanie — przytulaska, mając nadzieje, że nie wystraszyła wcześniej Terrego swoim zachowaniem incognito, ale jest przecież ciemno, może nie powinno się przeszkadzać w drzemce komuś na przykład ładnym ptaszkom albo króliczkom. Kiedy przyjacielskie uprzejmości mają za sobą, krukonka zakłada ręce na biodra i skanuje swoimi piwnymi oczami puchona. - Ta babcia z chatki mówiła, że nasięźrzał zbiera się po to, aby zrobić z niego amulet i wtedy ludzie Cię bardziej kochają, nie rozumiem Terry, przecież jesteś cudownym chłopcem, niepotrzebne Ci żadne błyskotki. - Wpatruje się w niego niczym starsza siostra, oczekująca jakiejś sensownej odpowiedzi, potem nagle uśmiecha się i ścisza głos tak jak na początku. - A wiesz, baba mówiła, że... trzeba go zbierać na golasa. Brzmi to, jak dobra zabawa. - Chichocze i kuca, aby rozsznurować buty. Nie ma co czekać, aż noc przeminie, taka dobra na zbieranie nasięźrzału.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Być może będzie mi dane z nią porozmawiać, chociaż wolałbym robić to w pełni zdrowia i sił, a nie kiedy trafię tam z powodu spotkania utopca - stwierdził, kiwając lekko głową, zastanawiając się mimowolnie, czy Atlasa było tak trudno do czegoś, do siebie, przekonać, czy być może chodziło jednak o coś innego. O jego dumę, nie do końca dobrze pojętą? Nie znał go na tyle dobrze, by móc wyciągać niektóre wnioski, więc odłożył to na bok, tym bardziej że profesor przeszedł do kwestii właściwości zioła, po jakie właśnie się wybierali. Chris uśmiechnął się kącikiem ust, w sposób sugerujący, że w tej chwili miał w sobie więcej z przebiegłego kota, niż z człowieka, a następnie pokręcił lekko głową. - Josh dał mi kiedyś herbatę z amortencją, chociaż nie wiedział zupełnie, co w niej jest. Ciekawe jestem, jakby zareagował, gdybym zaczął nosić przy sobie sproszkowany nasięźrzał - wyjaśnił, ujawniając tym samym, że mimo wszystko miał psotną naturę, choć wcale się tak nie prezentował. Nie wyglądał, jak chochlik, dopóki się go lepiej nie poznało i nie zrozumiało, że pod tym spokojem i cierpliwością, kryło się coś jeszcze. Nie wszyscy zdawali sobie z tego sprawę, a jego zawsze bawiły ich miny, kiedy w końcu to odkrywali i docierało do nich, że mimo wszystko nie traktowali go przez ten czas w odpowiedni sposób. Porzucił jednak te myśli, kiedy dotarli do łąki i przez chwilę wpatrywali się w nią, wyraźnie oczarowani tym, co się tutaj działo. Mgła, gra księżyca, cichy szelest drzew pogrążonych w ciemności. To wszystko zdawało się niemalże wywoływać gęsią skórkę na ciele, budziło emocje, jakich nie do końca dało się opisać, tworzyło coś oszałamiającego, coś pociągającego i przepełnionego dziwną pierwotnością, jakiej nie dało się opisać. I nawet jeśli zielarz nieco się wstydził, nie miało to znaczenia, tym bardziej po uwadze Atlasa, na którą się zaśmiał i skinął głową, po czym zrzucił koszulkę, od razu ją składając i tak samo postąpił z resztą garderoby, czując, że się rumieni, kiedy wsuwał się w opary mgły, po wilgotnej, mokrej od rosy trawie. - Może powinienem zrobić takie zajęcia we wrześniu. Chodzenie tyłem między pokrzywami i ostami - rzucił, chociaż wiedział, że to był żart bardziej dla niego, niż dla innych i spróbował iść tyłem, co wcale nie było proste na tej łące, we mgle, gdy nic się nie widziało.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Wzdrygnął się na słowa Walsha i podniósł na niego uważne spojrzenie: - Udało mi się już spotkać babę cmentarną. Muszą mieć straszny problem z przekleństwami na tej ziemi. - pokręcił głową, wzdychając ciężko. Już mu przyszła do głowy przynajmniej trójka uczniów, którzy na koniec roku zarobili ledwie Okropny na jego zajęciach i pewien był, że w starciu jeden na jeden z utopcem nie będą w stanie nawet prawidłowo wzywać pomocy.- Niemniej bardzo interesująca kobieta, szczerze polecam, tylko z tłumaczkami. - czasami w podróżach do nieznanych krajów, kultur i miejsc była nuta zabawy i ekscytacji, kiedy z lokalnymi trzeba było dogadywać się na migi, piktogramy i proste obrazki mające oznaczać rzeczy prozaiczne jak WC, restauracja czy nocleg. Był jednak pewien, że niezależnie od ilości starań i dobrej woli, nie byłby w stanie zrozumieć szeptuchy bez tłumaczek. A i w tłumaczkach różne, używane przez nią słowa, wydawały mu się dość enigmatyczne. - Żartujesz? - zaśmiał się cicho, nie spodziewając się, że z Josha taki niedzielny podrywacz. Pokiwał jednak głową z aprobatą, na sugestię by dla wzmocnienia i doprawienia namiętności w małżeństwie zdobyć trochę tego nasięźrzału i położywszy rękę na piersii dodał - Jestem zaszczycony, mogąc towarzyszyć w tak szlachetnej misji w takim razie. - uśmiechnął się. Może to natura, może magia tego miejsca, która objęła ich czule swoimi mglistymi wstęgami, ale kwestia nagości stawała się sprawą dalekorzędną, blednąc przy nastroju tego miejsca, przy uroku srebrnej tarczy księżyca. Nawet namolne insekty, pojawiające się znikąd, nie były w stanie zaburzyć poczucia błogości chwili, kiedy już wślizgnęli się jak dzieci lasu, dzikie zwierzęta, w mleczną toń przetkaną ciemnymi zarysami wysokich traw. - Myślę, że uczniowie mogą nie docenić. - przyznał, w odpowiedzi na żart, dość rozbawionym tonem, samemu również odwracając się i próbując robić nieporadne kroki tyłem. Skupił się, by wyłowić z pamięci odpowiednie słowa, które Szeptucha tłukła mu w głowę dobrą godzinę, by po prostu zapamiętał melodię zdań i rytmikę sylab, uznając, że i tak nie pojmie znaczenia tego zaklęcia. - Nasięźrzale, nasięźrzale, rwę cię śmiale pięcią palcy... - zaczął deklamacje, rozkładając delikatnie ramiona i muskając palcami mijane tyłem wysokie kłosy i źdźbła.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Może po prostu nie walczą z tym, co można tutaj spotkać… – stwierdził z namysłem Christopher, nie wiedząc, jak inaczej miał do tego podejść. Wydawało mu się jednak, że okoliczni mieszkańcy nie mieli po prostu nic przeciwko temu, żeby życie układało się samo. Odnosił wrażenie, że wszystko w tym miejscu miało swój czas, swoje znaczenie, a ludzie zwyczajnie nie chcieli w tym mieszać, o czym wspomniał, nim skinął głową na uwagę dotycząca szeptuchy, dochodząc do wniosku, że będzie musiał się do niej wybrać. Był pewien, że miała doskonałą wiedzę na temat tego, co działo się dookoła, że wiedziała wszystko o okolicznych roślinach, a nic nie ciekawiło go bardziej niż te właśnie informacje. Żył nimi, uwielbiał je i może właśnie myśl o roślinach powodowała, że wstyd powoli gdzieś odchodził w niepamięć. - Nie. Kiedy zaczęliśmy pracować, nie pojechałem na ferie, a on postanowił wysłać mi prezent. Muszę przyznać, że zachowywał się po tej herbacie gorzej niż okropnie – odpowiedział, śmiejąc się, bo teraz to wspomnienie nie miało dla niego gorzkiego smaku, wręcz przeciwnie. Było słodkie, na swój sposób, było delikatne, chociaż na pewno nie takie, jakby sobie tego życzył. Ostatecznie wiązało się również ze sprawami, o jakich mimo wszystko Chris wolał nie myśleć i do których nie zamierzał wracać. – Zgaduję, że chciałbyś potem zobaczyć efekty tej wyprawy – mruknął jeszcze, nim ostatecznie ruszyli przed siebie, czy może raczej, cóż, za siebie. Zapytał go jeszcze, czy on by docenił taką lekcję, dodając, że może powinien pomyśleć w takim razie o takim egzaminie, a później musiał rozłożyć ręce, żeby złapać równowagę w tej mgle, na mokrej trawie, po której wędrowali po omacku. Taki spacer nie był najłatwiejszy i zielarz nie zwrócił nawet uwagi na to, że na krótką chwilę księżyc go opromienił, zabierając z jego ciała ślady po nieprzyjemnych spotkaniach i runę, jaka pyszniła się na jego skórze. Musiał skoncentrować się na czymś innym, starając się odpowiednio wypowiedzieć słowa potrzebne do przeprowadzenia rytuału, ale miał świadomość, że bardziej seplenił coś podobnego do koniecznego brzmienia, niż rzeczywiście wypowiadał je poprawnie. Nie brzmiały jednak aż tak fatalnie, jak mu się początkowo wydawało i nawet jakby krok miał pewniejszy. A może zwyczajnie przywykł już do tej wędrówki w nieznane i nie wiadomo po co właściwie, która miała całkiem ciekawy smak.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Choć słońce zaszło już kilka ładnych godzin temu, na zewnątrz wciąż było wystarczająco widno, by nie pogubić się podczas przeprawy przez nieoznakowane leśne ścieżki. Gwiazdy świeciły jasno na bezchmurnym niebie, a temperatury, które w ciągu dnia wyciskały z nich siódme poty (dosłownie!), teraz wreszcie wróciły do znośnego poziomu. Zapowiadał się naprawdę przyjemny wieczór. Podskoczył, słysząc tuż za sobą czyjś głos; co prawda oczekiwał przybycia Marcelii, jednak dziewczę i tak zdołało podejść go niezauważone, zaskoczyło go więc jej towarzystwo, w dodatku w tak niewielkiej odległości. Nie trwało to jednak długo i zaledwie chwilę później szesnastolatek ściskał przyjaciółkę z uśmiechem na twarzy. - Hej! Nie zauważyłem Cię! Co to za podchody? – uniósł pytająco brwi, jednak w jego głosie brak było jakiegokolwiek gniewu czy irytacji. – Co u Ciebie słychać, nie widzieliśmy od… kurcze chyba od egzaminów? Jak owutemy? Opowiadaj! Nie mogło być wątpliwości, że chłopak wyczekiwał spotkania z Krukonką. Zdążył się porządnie stęsknić za jej towarzystwem, bo oboje ostatnich kilkanaście tygodni spędzili na nauce, ćwiczeniach i - przynajmniej w jego przypadku – zajadaniu stresu. Teraz jednak mieli egzaminy za sobą i mogli w pełni rozkoszować się długo wyczekiwaną wolnością, w dodatku w tak unikatowym miejscu. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy Marcella bez większych ceregieli przeszła do omawiania szczegółów czekającej ich nocnej wycieczki. Naprawdę brakowało mu jej szczerości, otwartości i prostolinijności. - Każdemu może się przydać trochę pomocy, nie? – wzruszył ramionami, choć w głębi serca nie podzielał optymizmu dziewczyny co do swojego uroku osobistego. Nie był ani najmądrzejszy, ani najładniejszy, mógłby może uchodzić za zabawnego (jeśli kogoś bawiły dziecinne, niedojrzałe żarty) no i ciągle pakował się w jakieś niezręczności. Nie, prawdę powiedziawszy swoje szanse na oczarowanie kogokolwiek oceniał mizernie, przynajmniej w czarodziejskim świecie. Może w Edynburgu, ale z pewnością nie tutaj. Zastanawiał się właśnie jak najlepiej poinformować przyjaciółkę o technicznych szczegółach ich małego przedsięwzięcia, kiedy dziewczyna sama, prosto z mostu wypaliła z tym, nad czym on głowił się pół dnia. – Taaak… - zaczął niepewnie – Prawdę mówiąc wypadło mi to z głowy, kiedy do ciebie pisałem. – zrobił przepraszającą minę – Ale widzę, że też urządziłaś sobie pogawędkę z tą starą wiedźmą z lasu. To co, nadal jesteś chętna? Wiesz, zrozumiem, jeśli nie. – nie chciał, żeby dziewczyna robiła cokolwiek wbrew sobie, w końcu prosił ją o coś, co wiele osób uznałoby za sytuację skrajnie niekomfortową. Kiedy jednak Marcella pozostała niewzruszona wizją biegania nago po lesie, Terry odetchnął z ulgą. Co jak co, wolałby nie przystępować do dziwnych rytuałów samemu. Idąc w ślad za koleżanką rozebrał się, zostawiając stertę ubrań i różdżkę pod jednym z rosnącym na skraju polany drzew i wszedł między chaszcze. – Dobrze, że trawa rośnie tak wysoko. Ciekawe, czy to zbieg okoliczności.
Była to pewna perspektywa, choć nie był przekonany, czy obojętne podejście do utopców i bab cmentarnych to szczególnie dobre rozwiązanie. Na seminariach szeroko omawiano problemy dziczejących uroczysk i miejsc magicznych, niekiedy stworzenia wymykały się spod kontroli do takiego stopnia, że zagrożenia były trudne do opanowania, a on osobiście nie czuł, żeby to było najlepszym rozwiązaniem. Fakt, że wokół grodu trudno było znaleźć jakikolwiek akwen wodny, w którym można popływać bądź przy którym można się zrelaksować, bez obawy o atak był tego świetnym wyznacznikiem. Zaśmiał sie cicho, wyobrażając sobie Josha pod wpływem amortencji i pokręcił głową. - Aż takim zapalonym podglądaczem nie jestem, żeby dociekać, co zrobisz ze swoim mężem, kiedy już zdobędziesz ten nasięźrzał. - puścił mu oko. Co innego jakby zaprosili go, by się przyłączył, ale miał jakieś dość silne przekonanie, że to nie do końca w stylu Walshów, taki hedonizm. Finalnie obaj zapuścili się we mgłę w strojach adamowych. Choć Rosa usilnie starał się powtarzać wierszyk, który wyryła mu w głowie Szeptucha, to zasadniczo szło mu to dość opornie. Co gorsza, kiedy skupiał się na sylabach i zgłoskach, by zabrzmiały wystarczająco szeleszcząco czy twardo, trudno było mu tak po omacku rozróżniać źdźbła i kłosy od siebie, a inaczej niż na dotyk przecież nie szło sobie poradzić. W pewnym momencie chwycił coś, co wydało mu się ciepłe i inne od reszty, pomyślał więc, że może magiczna inkantacja wywołała mu jednak tę roślinę pod rękę i pociągnął za kłącza, zatrzymując się na chwilę. Coś, co wyciągnął, nie wyglądało jednak jakoś szczególnie spektakularnie. - Chris? - rozejrzał się przez mgłę, na moment spostrzegając zielarza o skórze gładkiej i pięknej niczym kryształ, jakby sam spotkał tu drugiego półwila i uśmiechnął się do niego - Rozpoznajesz czy to to? - podniósł wyżej cebulankę, bo sam nie miał pewności, ale wolał potwierdzenia bądź zaprzeczenia od profesjonalisty.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris zaśmiał się cicho, czując jednocześnie, że nieznacznie zarumienił się na tę uwagę, ale nie przejmował się tym jakoś szczególnie mocno. Prawdę mówiąc, nie przejmował się tym właściwie w ogóle, zupełnie, jakby to miejsce, to co się tutaj działo i to, co mogło ich tutaj spotkać, dodawało mu niesamowicie wiele sił i pewności siebie. Być może zresztą tak było, o tym mógł przekonać się dopiero później, niekoniecznie w tej chwili i miał tego pełną świadomość, kiedy tak idiotycznie spacerowali po łące, przypominając zapewne parę jeleni, które zjadły nie do końca właściwe zioła. Błąkali się, mamrocząc słowa wiersza, czy czegoś podobnego, co brzmiało niesamowicie skomplikowanie i Chris był przekonany, że seplenił, starając się jedynie oddać brzmienie tego, co usłyszał. Nie wiedział również zupełnie, po co miał wypowiadać te słowa, ale nie kwestionował tego, wierząc w to, że miejscowi doskonale zdawali sobie sprawę z tego, co robili, że zdawali sobie sprawę z tego, jak należało w niektórych chwilach postępować. - Hm? - mruknął, na chwilę się dekoncentrując i spojrzał w stronę Atlasa, gdy ten wskazał mu na roślinę, na jaką udało mu się trafić. Zaraz też pokręcił głową, wiedząc, że to nie było to, czego szukali, ale musiał poważnie zastanowić się nad tym, na co właściwie patrzy, bo nie był na razie aż tak dobrze zaznajomiony z okoliczną florą. - Zdaje się, że to ta specjalna odmiana cebuli, jaką tutaj hodują, ale nie mam całkowitej pewności - przyznał, nim wykonał jeszcze kilka kroków i zorientował się, że trafił na inną roślinę. Nie ruszał się dalej, próbując zorientować się, czy łąka, mgła i cała ta tajemnica go wysłuchała, by ostatecznie nieznacznie zmarszczyć brwi. Wyglądało na to, że faktycznie był u celu, aczkolwiek nie miał do końca przekonania, jak powinien teraz postąpić. - Myślisz, że mam zrywać go też odwrócony tyłem? - rzucił do Atlasa, wyraźnie rozbawiony taką możliwością, zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo byłoby to skomplikowane, dochodząc do wniosku, że jeśli dostrzegliby ich teraz jacyś uczniowie, mieliby niewątpliwie o czym plotkować.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Marcella Hudson
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.67 m
C. szczególne : piegi na całej twarzy, gęste brwi, rumiane policzki i pomalowane usta
Zmrok, szybko zapada, zwiastując od razu, że to będzie ładna noc. Gwiazdy ślicznie błyszczą na niebie. Podmokła leśna polana, mimo że czuć od niej bijącą wilgoć nie wydaje się psuć przebywania w tym miejscu, wręcz przeciwnie, bo mgła, która się tu tworzy, dodaje tajemnicy, chociaż dla kogoś z paranoicznym lękiem przed nieznanym może sprawiać jego nasilenie; kto chciałby na golasa wchodzić w wysoką trawę otoczoną mleczną poświatą? Desperata? Szaleniec? Osoba pragnąca, aby ktoś ją pokochał, kiedy uda jej się zrobić amulet z nasięźrzału? Marcella jest otwarta na doświadczenia i chce po prostu pomóc swojemu przyjacielowi. - Przepraszam, nie chciałam budzić zwierzątek, co śpią. - Odpowiada, widząc, że Terrego wcale to nie złości, jej wejście incognito. Uśmiecha się tylko, zastanawiając się, ile tak naprawdę się nie widzieli, ma wrażenie, że bardzo dawno temu to przez te egzaminy! - Myślę, że świetnie mi poszły, ale co tam egzaminy. Terry, ja niedługo zaczynam studia! Niesamowite, będę mogła już chodzić, gdzie tylko będę chciała i nie będę musiała pytać się o zgodę, i będę do taty częściej jeździć i praca! Już przed wyjazdem wakacyjnym zrobiłam kurs na tresera zwierząt! - Papla może trochę za dużo przecież nie przyszli tu na pogaduszki, a Marcellinowy głos, jaki słodki i kojący by nie był, z pewnością już obudził kilku mieszkańców lasu i polany. - Trochę pomocy? Ale to z takim urokiem i amuletem z nasięźrzału nie będziesz mógł już się w ogóle odpędzić od swoich sympatii. - Uśmiecha się, aby zaraz to zrobić poważną minę. - Terry Andersonie czy na pewno jesteś na to gotowy? - Zaraz to długo nie może utrzymać takiej ciężkiej miny i na nowo na jej twarzy goszczą pogodne emocje. - Dobrze, że Ci to wypadło z głowy. Ominęłaby mnie fajna zabawa. - Co jak co, ale Marcella lubi takie odważne zadania, chociaż Tiara nie przydzieliła ją do Gryffindoru. - Tak urządziłam sobie pogawędkę z wiedźmą, bo chciałam się przekonać czy naprawdę wygląda na sto pięćdziesiąt lat, poza tym ma dużą wiedzę i przy okazji wiele się dowiedziałam o tym nasięźrzale, może hodowli swojej nie otworze, ale to było ciekawe. - Rozgaduje się trochę za bardzo, a może to i dobrze, skoro zaraz mają się rozebrać. Zdjęła buty, potem resztę ubrań, aż stanęła cała nago, również różdżka musiała spocząć przy ubraniach. Ciekawe, od razu skojarzyło jej się to z wyprawą do Zielonego Gaju, gdzie miejsce to na starcie zabierało różdżkę, oczywiście oprócz ubrań. Z ust Marcelli wydobywa się lekka mgiełka. Całą łąkę spowija srebrzysty blask księżyca. Klimat jest taki wręcz czarujący! - To, jak odwracamy się i tyłem... - Wie, że nie może przyglądać się dłużej polanie, stawia krok za krokiem, z odpowiednim dystansem od Terrego. W końcu może i trawa zasłaniała ich strategiczne miejsca, czy też mgła; ale nawet jeśli pewnie puchon i tak mógł zobaczyć więcej niż krukonka. Zresztą to nawet nie o to chodzi, Hudson nie chce za bardzo krępować swojego przyjaciela! - Myślę, że nie, nawet ta mgła wydaje się nas zasłaniać. Tyłem jednak jest ciężko zbierać, uważaj, żeby się nie potknąć. - Wypowiada to oczywiste ostrzeżenie na głos, ale nie zaszkodzi dać znać Andersonowi. - To teraz musisz mi powiedzieć, jak u Ciebie i jak poszły Ci egzaminy? - Oczywiście, że o nim nie zapomniała, w końcu jest ciekawa, co przez ten czas działo się u Terrego, a tu chyba mogli ze sobą rozmawiać, może nie jakoś przesadnie hałasując, ale czy nagość nie skłania do zwierzeń?
Pokazał Walshowi zebraną sadzonkę, jednak bez większego przekonania. Kiedy się za to dowiedział, że to jakaś lokalna cebulka, zaraz pomyślał o Ogórku, któremu było okropnie żal, że nie może ze swoim Panem na wakacje jechać i uznał, że taki prezent na pocieszenie może być satysfakcjonujący dla małego skrzata. W końcu jego zielarskie pasje rozwijały się w szybkim tempie! Podszedł bliżej rośliny, którą zlokalizował Walsh i zmarszczył lekko brwi. Nie wyglądała szczególnie spektakularnie, ale kimż on był, by oceniać urodę rośliny, jakimś półbogiem? - Wojmira powiedziała, że zbierając nasięźrzał, nie można na niego patrzeć, więc podejrzewam, że trzeba też tyłem... - wywnioskował - Fascynująca ta lokalna magia, że roślina, która ma zwracać uwagę innych na Ciebie, jest tak wstydliwa, że przy zbiorach nie wolno patrzeć na nią. - uśmiechnął się do zielarza, szczerze nie wiedząc, jak można zebrać roślinę tyłem. Może na siedząco? Zapuścił w trawę, w poszukiwaniu swojego pęczka, bo uznał, że znaleziona przez Walsha sadzonka raczej im dwóm nie wystarczy. Wiedząc już, czego szuka, wypatrzył jeszcze jedną kępkę, sam więc, mamrocząc dziwny, polski wierszyk bez zająknięcia jak na szkolnym apelu ukucnął i zaczął nieporadnie macać wokoło za plecami, by dosięgnąć choćby listka. Podzielał wątpliwości nauczyciela Zielarstwa, czując, że o ile w żadnych innych okolicznościach wstyd mu raczej nie towarzyszy, tak chyba by nie chciał być widziany jak kuca w krzakach, macając trawę za plecami. W końcu chwycił to, co wydawało mu się nasięźrzałem i powtarzając tę przedziwną inkantację raz jeszcze, urwał garść, podnosząc się do pionu. - Wygląda dokładnie tak samo, jak kiedy na nią patrzyłem. - przyznał, podnosząc rękę wyżej, by pokazać swój zbiór Chrisowi- No cóż, teraz pozostaje nam znaleźć ubrania... - rozejrzał się, by zlokalizować drzewa, nieopodal których zostawili swoje rzeczy i jakież było jego zdziwienie, kiedy dostrzegł grasujące pomiędzy ich ciuchami wiewiórki!
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Cebulanka była na pewno ciekawostką, o jakiej Chris musiał więcej posłuchać. Zresztą, było tu całkiem sporo roślin, jakie go intrygowały, więc podobnie, jak Atlas, który gonił za okoliczną fauną, on zamierzał gonić za okoliczną florą. Miał już kilka sadzonek z różnych krańców świata, a to, co znajdowało się tutaj, na Podlasiu, miało swój specyficzny urok. Ciekaw był tych dziwnych ziemniaków, ale również czegoś, czego nie umiał pojąć - gruszek na wierzbie! Ludzie o nich wspominali, ale to wydawało mu się jakieś absurdalne, więc tylko zapytał, gdzie mógłby je znaleźć, a uzyskawszy odpowiedź uznał, że bez dwóch zdań będzie musiał wybrać się tam na spacer. Choćby po to, by na własne oczy zobaczyć, o co tyle krzyku. Chociaż, znając siebie, był niemalże pewien, że zwyczajnie spróbuje zdobyć sadzonkę dziwacznego drzewa. - Może właśnie na tym polega jego magia? Nie możesz na niego spoglądać, by nie odebrać mu magii, jaka w nim tkwi, tej siły, jakiej wszyscy potrzebują - powiedział z namysłem, jednocześnie kiwając głową, przyjmując do wiadomości, że powinien faktycznie sięgnąć po roślinę tyłem. To nie było wcale takie proste, wiedział o tym, ale jednocześnie nie zamierzał się z tego powodu poddawać, skoro zdołali z Atlasem zabrnąć aż tak daleko. Ukucnął więc, czując się skończenie głupio, nie przejmując się już właściwie tym, że biegał tutaj nago, ale raczej tym, jak właśnie się prezentował. To było szalone i zapewne było czymś, co miało zapisać się w jego wspomnieniach, ostatecznie nie było to coś, co spotykało go na co dzień! - Prawda? - rzucił na uwagę drugiego profesora, kiedy udało mu się zebrać roślinę, wciąż przemawiając tym dziwnym językiem, tym dziwnym wierszykiem, a następnie spojrzał na trzymaną sadzonkę, o którą niewątpliwie będzie musiał później starannie zadbać, żeby przypadkiem nie rozpadła mu się na kawałki. Nie po to za nią biegał w tej mgle i na dokładkę bez ubrań! Zaraz jednak spojrzał właśnie w ich stronę, orientując się, że wiewiórki buszowały w nich, jakby mieli tam mieć nie wiadomo jakie dobra, zerknął na Atlasa i ruszył tam prędkim krokiem, tylko po to, by niemalże oberwać własną różdżką, gdy złodziejaszek zgubił ją wbiegając na jedno z drzew. Na całe szczęście nie pękła i nie stało się z nią nic strasznego, ale Chris i tak pokręcił głową z niedowierzaniem. - Pięknie, nie dość, że ciągle biegają za nami biesy, to jeszcze zwierzęta są kleptomanami - stwierdził, a później zarumienił się mocno i szybko ubrał się, gdy zdał sobie sprawę z tego, że wyszli z mgły, by zaraz wygładzić koszulkę i sięgnął ponownie po zebraną sadzonkę. - Nie mam pojęcia, do czego będzie można ją wykorzystać, ale być może dam radę ją z czymś skrzyżować... - oznajmił, czując dziwne zmęczenie.
+
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Pospiesznym krokiem, podobnie do Walsha, rzucił się w stronę ubrań, bo jednak utracić różdżkę w obcym miejscu, w lesie, w środku nocy nie było najprzyjemniejszą perspektywą. Spędził zbyt dużo czasu w lasach, chociażby patrolując tereny szkoły, by zaufać, że nic złego ich tu nie spotka, szczególnie, że tereny wokół grodu wydawały się nie tylko przesycone magią, ale i przyciągające Wyjątkowo upiorne gatunki lokalnej, magicznej fauny. Klasnął niespodziewanie, co na tyle zaskoczyło wiewiórkę, że i jego różdżkę upuściła, a magiczny patyk miękko wylądował na mchu pod drzewem. Nie mógł powstrzymać parsknięcia na słowa Christophera, bo rzeczywiście dość niefortunne to zrządzenie losu, że gang wiewiórek w tandemie kradł czarodziejom różdżki. - Całe szczęście zauważyliśmy w porę. - pokręcił głową, oglądając na wszelki wypadek swoje narzędzie pracy i dopiero, kiedy Walsh zaczął się prędko odziewać, Rosa również zwrócił uwagę na to, że nie okrywa go już magiczna mgła i wysoko rosnące zioła. Ups. Wrócił do swoich ubrań, które założył pieczołowicie, włożył buty i zabezpieczywszy zaklęciem sadzonki schował różdżkę w bezpieczne miejsce. - Myślę, że obie sadzonki zostaną moim prezentem dla Picklesa. Chociaż kto wie, może rozważę ten naszyjnik? Z moim szczęściem w miłości każda magiczna pomoc się przyda. - zaśmiał się cicho. Skinął głową w stronę piaszczystej drogi, która między czernią drzew wyglądała niemal jak biała wstążka i skierowali się w stronę grodu. Przygody przygodami, ale mieli całkiem niemało szczęścia, że im się takie latanie z gołymi tyłkami upiekło bez większych ekscesów.
2 x zt
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Desperat. O tak, to określenie zdecydowanie do niego pasowało. Terry był żałośnie wręcz zdesperowany, a na domiar złego chłopak aż do bólu zdawał sobie sprawę, że stanowił raczej kiepski materiał na potencjalnego partnera. Starał się jak mógł, by przekonać innych, a przy okazji i samego siebie, że wcale go to nie rusza, że wcale mu nie zależy, choć w głębi duszy marzył o romansie rodem z młodzieżowych książek i hollywoodzkich filmów. Nie podejrzewał co prawda, żeby jakiś amulet z głębi lasu w magiczny sposób rozwiązał wszystkie jego sercowe problemy, ale nie zaszkodzi przecież spróbować… - Ah no tak, studia! – spojrzał na koleżankę ze szczerym podziwem – No, gratulacje Marcyś. Egzaminy zdane, zaczynasz studia… - otarł z oka nieistniejącą łzę - …ah jak ten czas leci, dzieci tak szybko dorastają. – trącił dziewczynę lekko łokciem, uśmiechając się przy tym dobrodusznie – I co, wyprowadzasz się na swoje, czy jeszcze trochę pomieszkasz z nami w zamku? Mam nadzieję, że zaprosisz mnie na parapetówkę, co? Wizja ukończenia szkoły, wyprowadzki i rozpoczęcia dorosłego życia nadal wydawała mu się odległa i w pewnym sensie nierealna. Wciąż nie do końca wiedział jakim sposobem udaje mu się przechodzić z klasy do klasy, bo pewien był, że z Hogwartu wyrzucą go już po pierwszym roku i cała ta czarodziejska przygoda okaże się jedynie krótkim, nic nieznaczącym epizodem, po którym jego życie wróci do normalności. I choć zaliczał kolejne egzaminy, zagłębiając się coraz bardziej w świat, którego częścią wcale się nie czuł, to jakaś jego część wciąż naiwnie wierzyła, że na studia pójdzie razem z przyjaciółmi, w Edynburgu, tak jak zawsze planowali. Dopiero teraz rozmawiając z Marcellą chłopak uświadomił sobie, że jeśli nawet udałoby mu się zrealizować dziecięce plany, to już nigdy nie wymaże z pamięci siedmiu lat spędzonych w Hogwarcie. Miał tu przecież przyjaciół, a rzucanie zaklęć niemal weszło mu w krew i brakowałoby mu tego na co dzień, gdyby musiał się z tym ukrywać lub całkowicie z czarów zrezygnować. Zresztą tak długo przebywał poza domem, że kto wie, czy udałoby mu się z powrotem dopasować do dawnej grupy znajomych – każde z nich miało już przecież własne życia. - I co z tą tresurą? Będziesz pracować ze zwierzakami? – spróbował odpędzić złe myśli, skupiając się na powrót na prowadzonej z przyjaciółką rozmowie. - Myślę, że to mi nie grozi, ale dzięki za wiarę. – zaśmiał się, lecz w jego głosie pojawiła się smutna nuta. Ile by dał za choćby jedną odwzajemnioną sympatię, nie miał jednak do tej pory szczęścia w lokowaniu swoich uczuć. Trudno się dziwić, który czarodziej zakochałby się w kimś takim jak on? W samym Hogwarcie roiło się od zdecydowanie lepszych kandydatów. Wiedział, sam do nich po cichu wzdychał. Weszli w las i nim dotarli na miejsce noc zapadła już na dobre. Co pewien czas spomiędzy chmur wychodził księżyc, którego blask przekradał się między koronami drzew, oświetlając ledwo widoczne ścieżki i spowijając otaczające gród łąki w srebrzystej poświacie. Polana, która stanowiła cel ich nocnej wycieczki wydawała się w tej aranżacji niczym wyjęta z dziecięcej bajki o wróżkach – magiczna, zamglona, spokojna. - Ale tu pięknie! – westchnął, popadając na moment w stan oczarowania wywołany doświadczeniem czegoś naprawdę zapierającego dech w piersiach. Prędko przypomniał sobie jednak po co tu przyszli i opamiętawszy się, przeszedł do pierwszego etapu zbierania magicznego zielska. - Nie mam pojęcia, jak mamy znaleźć te badyle, skoro nie możemy na nie patrzeć przed zerwaniem. – zauważył, ostrożnie postępując krok za krokiem, starając się stopami badać teren za sobą. - Ah, u mnie po staremu. Wiesz, SUMy i takie tam. Zdałem wszystko, chociaż eliksiry to chyba tylko czystym fuksem. Ale nie uwierzysz, mam Wybitny u Patola! Może zgodzi się przyjąć mnie na Owutemy. – w głosie chłopaka pobrzmiewała duma, z która nie zamierzał się kryć. Koniec końców naprawdę ciężko pracował przez cały rok (ba! przez pięć lat!) i zwyczajnie zasłużył na dobry wynik. – Ale dość o szkole. Są wakacje. – machnął ręką, skory do zmiany tematu – Wiesz, że mam nowego zwierzaka? Nazywa się Klementynka… albo Klemens. Nie jestem pewien czy to on czy ona.
Amulet z nasięźrzał nie jest jej do niczego potrzebny, jest tu dla Terrego. Spędzanie czasu z puchonem zawsze jest dla niej takie przyjemne, mimo różnicy wieku, dogadywała się z nim tak dobrze, że czasami przychodziło jej do głowy czy przypadkiem nie są rodzeństwem. Kto wie? W końcu mamy nie znała, kobieta ta jednak z pewnością była czarownicą czystokrwistą, to oznacza, że na pewno Anderson nie mógłby z nią spokrewniony — pomarzyć można; a w tej kwestii Marcella ma bujną wyobraźnię! - Dziękuje, nie martw się, Ty też dorośniesz. - Marcella uśmiecha się na słowa Terrego, kładąc mu wspierająco rękę na ramieniu. - Lubię mieszkać w zamku, chociaż jak sobie uzbieram trochę pieniędzy, z pewnością zaproszę Cię na parapetówkę, dostaniesz zaproszenie jako pierwszy! - Kiwa głową, zachwycona wizją ciekawej imprezy, w towarzystwie najlepszych, niesamowitych przyjaciół. Dla niej dorosłość jest jak wielki plac zabaw dla dużych dzieci. Może i gdzieś za plecami czai się nostalgia minionych czasów, ale krukonka patrzy w przyszłość, a raczej świetnie dogaduje się z teraźniejszością. Jej dziecięca natura nadal jest żywa. Młodzieńcze problemy nie zrzucają jej na głowę żadnych zmartwień. Hudson to dziewczyna, która z pewnością wszystko bierze na luz, albo po prostu jest naiwna. - Tak myślę, zastanawiałam się nad pracą w stajni z pegazami. Wiadomo, od razu nie rzucą mnie na głęboką wodę, to znaczy nie będę ich trenować, albo... praca w rezerwacie Shercliffe'ów, tylko słyszałam, że tam trudno się dostać, mają tam swoje standardy, ale wiadomo. - Nawet praca dla Marcelli jest jak nowa przygoda, którą chce się odkryć kawałek po kawałeczku. - Proszę bardzo, ja zawsze będę wierzyć w Ciebie Terry Andersonie. - Gdyby poznała Terrego w innym wcieleniu Hudson, wiedziała, że mogliby, zamiast przyjaciółmi być cudowną parą, ale inne życie zawsze zachowywała dla siebie, przemierzając je w snach. Leśna polana, gdzie przyszli na zbiory nasięźrzału faktycznie jest piękna, dlatego dziewczyna tylko przytakuje na słowa puchona. - Chyba musimy to robić bardziej na czucie. - Kuca, na chwile znikając z oczu, macając łodygi nasięźrzału, trawa ociera się o jej ciało, wywołując łaskotanie, ale Marcella nic sobie z tego nie robi. Pokazuje się na nowo Terremu, chociaż nie muszą siebie widzieć, jest tu tak cicho, a dźwięki natury grają im przyrodniczą melodię, że wystarczy tylko słuchać. - U Pattona? Niesamowite! - Niemal się przewraca z wrażenia, łapiąc równowagę. - Oj tam eliksiry, mieć Wybitnym u Craine to jak być geniuszem! Będę musiała wziąć u ciebie jakieś lekcje z transmutacji. - Odpowiada mu, sama zainteresowana tą trudną magiczną sztuką, ale ostatnio miała tyle na głowie tych testów i egzaminów, że mieć ze wszystkiego wybitnym to nie lada wyzwanie, nawet dla uczniów Roweny Rawenclaw. - Masz racje. - Kto by tam w wakacje chciał gadać o szkole? Marcella na nowo znika w trawie, chcąc zerwać nasięźrzał i czuje jakąś taką pewność siebie, odkąd tylko zdjęła ubranie i weszła naga w wysoką trawę. Nic nie jest jej straszne, skoro w kompletnej dziczy, naga podjęła się tego zadania! Wszystko wydaje się przenikać, chłonie tę jedność z naturą, zachwycona, mając wrażenie, że nawet lepiej rozumie każde słowo przyjaciela. - Nowego zwierzaczka?! - Podekscytowana, wygląda znad trawy, spoglądając na Terrego. - Czemu nie wiesz, czy to on, czy ona? To, co to za zwierzaczek?
Kostka na wejście: 4 Rozmowa z Jagienką: tutaj Etap 1: 2 Etap 2: 1 Etap 3: 2
Jagienka była w swojej rozmowie na tyle przekonująca, że Aoife zdecydowała się pójść na opisaną przez nią łąkę. Obejrzała ją sobie za dnia i stwierdziła, że droga do niej była beznadziejna. Ale to jej nie zniechęciło, a wręcz przeciwnie. Skoro trasa nie była wygodna, większa szansa na kameralność rytuału. Wróciła tu jeszcze tej samej nocy i po chwili wahania zdjęła z siebie wszystko, zostając jedynie we własnej skórze. Chłód przyjemnie spowił jej ciało, otaczając lekką mgiełką, a światło księżyca opromieniło ją, gdy tylko wyszła zza linii drzew. Aoife czuła się tak, jak lata temu w domu, gdy jeszcze nieskażona cywilizacją natura była jedynym, co znała. Dzikość wokół niej przywołała dzikość w sercu, która choć nigdy nie została zatracona, regularnie doświadczała tłumienia na rzecz dopasowania się do innych uczniów. Panna Dear-Aasveig szła pewnym krokiem, mimo iż nie widziała dokąd idzie. Wiedziała, że natura ją poprowadzi. Wiedziała, że magia czarownej rośliny ściągnie ją do siebie. Powtarzała wyuczone przez Jagienkę słowa, czując dreszcz ekscytacji, kiedy wszystkie te szeleszczące dźwięki rozbrzmiewały wokół. Szła aż do chwili, w której nagle instynkt ją zawiódł, a stopa trafiła na kłujące liście ostu i dziewczyna runęła jak długa. A niech to lodowe olbrzymy pochłoną... Cały klimat, który dziewczyna czuła do tej pory, rozpłynął się, dlatego zerwała nasięźrzał bez przedłużania i szybko wróciła do porzuconych rzeczy. Tam czekała na nią niespodzianka. Ktoś... Lub coś zdecydowało się podzielić z nią owocami, których dotychczas nie zdążyła poznać. Na ubraniach stał koszyk pełen małych jabłuszek wyglądających bardzo urokliwie. Sięgając po nie zorientowała się, że jej ciało jest przebarwione w różnych miejscach na brudnozielony kolor. Trudno, zmyje się. Nic strasznego. Założyła ubrania, chwyciła koszyk z jabłkami, a różdżkę i nasięźrzał schowała bezpiecznie. Teraz już tylko musiała pójść do Szeptuchy, która zgodnie ze słowami Jagienki pomoże jej zrobić z rośliny magiczny amulet.
ZT
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Wzdrygnął się teatralnie, jak gdyby myśl, że i jemu przyjdzie pewnego dnia dorosnąć, okazała się fizycznie wręcz bolesna. Przerażała go wizja ustatkowania się, przede wszystkim dlatego, że chłopak nadal nie miał pojęcia, co właściwie miałby zrobić ze swoim życiem po skończeniu szkoły. Iść na studia? Nawet jeśli, to jakie? Odkąd tylko przyjechał do Hogwartu marzył o tym, żeby wrócić do domu - do normalności, której tak nagle został pozbawiony, nie uśmiechało mu się więc spędzenie kolejnych trzech lat w murach zamku, którego nie znosił z całego serca. Z drugiej strony, jaką miał alternatywę? Czy udałoby mu się dostać na jakikolwiek uniwersytet? Jak w ogóle miał wytłumaczyć, gdzie spędził ostatnie siedem lat życia? Szczerze wątpił, by którakolwiek uczelnia respektowała Owutemy jako odpowiednik egzaminów końcowych. Gdyby jednak nawet jakimś cudem udało mu się dostać, to Terry nie miał pojęcia, co właściwie chciał studiować. Minęło sześć lat, odkąd po raz ostatni uczył się normalnych przedmiotów, a podejmowanie tak poważnej decyzji w oparciu o preferencje jedenastolatka nie mogło skończyć się dobrze. No i nie miał pewności, czy poradziłby sobie na prawdziwej uczelni. Pytania i wątpliwości kłębiły się niczym ciemne chmury, choć przecież decydując się na nocny spacer, chłopak wcale nie planował tak poważnych rozmyślań. Przez moment czuł się jak zwierzę złapane w pułapkę; w uszach mu szumiało, serce kołatało się w piersi, a skóra na całym ciele zaczęła nieprzyjemnie mrowić. Trwało to zaledwie chwilkę, a dyskomfort minął jednak równie szybko jak się pojawił, pozostawiając Puchona skołowanego, ale w stanie inaczej nienaruszonym. - Ja bym się wyniósł gdybym mógł. - powiedział, kiedy już udało mu się otrząsnąć - Tak sobie myślę, że gdybym mieszkał w Edynburgu i po prostu przyjeżdżał na zajęcia… znaczy teleportował się… wiesz o co chodzi... - pokręcił głową, starając się sformułować składne zdanie - W każdym razie gdybym tak mógł, to może Hogwart byłby trochę bardziej znośny. - ta wizja wydawała mu się idealnym kompromisem i nie mógł zrozumieć, dlaczego ministerstwo nalegało, żeby wszystkich niepełnoletnich czarodziejów zamknąć na cztery spusty w jednym miejscu. No dobra, może trochę rozumiał, ale i tak nie był z tej decyzji zadowolony. - W rezerwacie Shercliffe’ów? - zapytał nieśmiało, zachęcając koleżankę, by opowiedziała coś więcej na temat miejsca, o którym Puchon słyszał wiele opowieści - często sprzecznych - ale którego nigdy nie miał jeszcze okazji odwiedzić. Prawdę powiedziawszy trochę onieśmielała go wizja miasta w którym mieszkają wyłącznie czarodzieje, często naprawdę bogaci i wpływowi. Zdążył przywyknąć do Hogsmeade, w którym roiło się od uczniów i studentów, ale póki co nie zebrał wystarczająco odwagi, by wybrać się na wycieczkę do Doliny. Nie mówiąc już o tym, że nie miał kiedy i za co zorganizować takiej wyprawy. - Na czucie…póki co czuję tylko błoto pod nogami. - przybrał wyjątkowo zabawną minę i już chciał odwrócić się w stronę Krukonki, nim uświadomił sobie, że może lepiej byłoby unikać kontaktu wzrokowego… przynajmniej dopóki nie mają na sobie ubrań. Ledwo przeszło mu to przez myśl, jeden z mocniejszych porywów wiatru zakołysał otaczającą go gęstwiną, rozganiając przy okazji osłaniającą go dotychczas mgłę. Wystawiony na widok wścibskich oczu, w pierwszej chwili Terry nawet nie zauważył, że w świetle księżyca jego skóra zdaje się lśnić niemal srebrzystą poświatą, upstrzona piegami przypominającymi wiszące nad nimi konstelacje. Dopiero po kilku sekundach zdał sobie sprawę, że wcale nie czuje się tak bardzo zawstydzony, a zamiast tego rozpiera go przedziwne uczucie mocy. Przesadą byłoby powiedzieć, że chłopak nabrał nowej pewności siebie, ale stojąc tak nocą na środku sekretnej polany, odprawiając jakiś dziwny rytuał znany tylko lokalnej wiedźmie, Terry poczuł się nadzwyczaj dobrze we własnej skórze. Może nie wiedział, co przyniesie mu przyszłość, ale cieszył się, że może doświadczać czegoś podobnego tu i teraz, w dodatku w tak rozkosznym towarzystwie. Może więc dlatego w jego głosie wybrzmiała niepodobna do niego duma, kiedy opowiadał o niedawno zakończonych egzaminach. - Też jestem w szoku, szczególnie że teoria poszła mi fatalnie. No i wiesz, zarobiłem u niego szlaban w tym roku, więc byłem pewien, że będzie chciał mnie udupić. A tu proszę, taka niespodzianka! - roześmiał się, a jego głos zabrzmiał wyjątkowo donośnie na pustej polanie - Tak sobie myślę, że może powinienem wysłać mu jakąś pocztówkę z wakacji. Szkoła była jednak ostatnim tematem, który ktokolwiek chciał poruszać podczas wakacji, toteż wyniki egzaminów dość prędko zeszły na dalszy plan, ustępując miejsca znacznie przyjemniejszym nowinkom. - Nie wiem czy to on czy ona, bo nie znam się na gęsiach. - zachichotał pod nosem - Prawdę mówiąc istnieje ryzyko, że ją porwałem. Przyczepiła się do mnie, kiedy byliśmy z Lockiem nad rzeką, no i tak już została. Lockie też ma swoją. Jego to chyba Balbina… albo Balbin? - wzruszył ramionami - Jestem ciekaw, czy pozwolą nam je zabrać do domu. Póki co Klementynka mieszka ze mną i chyba jest jej dobrze. - jego rysy na moment miękną, a w spojrzeniu pojawia się pełne troski ciepło - Lubi się tulić, kiedy śpi. Chyba mi serce pęknie, jeśli będę musiał ją zostawić. Szli coraz głębiej w porastające polane trawy, aż wreszcie natrafili na to, czego szukali… a przynajmniej tak im się wydawało, bo żadne z nich nie ośmieliło się spojrzeć w stronę rośliny, by upewnić się, że na pewno znaleźli nasięźrzał, a nie mniszka lekarskiego czy inną sałatę. - Jezu, pamiętasz ten wierszyk? Szshwsh, oułątho. Dlaczego ten język musi być taki trudny?!
Powinna się przejmować dorosłością? Na razie wkraczała tylko w wiek studencki, ale to już samo w sobie daje dużo możliwości; teleportacja, podróże i praca. Marcella może zbyt radośnie podchodzi do życia albo widocznie jeszcze się nie zraziła trudami egzystencji, albo po prostu jest chora psychicznie. To nie jest ważne, skoro się jest małym promyczkiem rozświetlającym mroki, codziennego, zwyczajnego dnia. Chociaż dzisiejsza noc nie była taka zwyczajna, a wakacje sprawiały, że każdy dzień na Podlasiu staje się wręcz magiczny, dlatego Hudson najbardziej kocha lato. - Właśnie teleportacja to niesamowita rzecz! Myślę, że pomieszkałabym w domu i teleportowała się na zajęcia, genialny pomysł! - Wypowiada to tak, jakby właśnie Terry podsunął jej wybitną myśl. Mieć swoje mieszkanie to fajna rzecz, ale krukonce tak bardzo brakowało spędzania więcej czasu z rodziną. - Rozumiem Cię, mnie bardzo boli to właśnie, że mieszkamy w tym zamku jak w jakimś internacie, bo nasi bogaci rodzice chcieli się nas pozbyć i mają nas dość, no wiesz jak w tych filmach. - Potakuje mu, bardziej zmartwiona tym, że szkoła magii oddala ją od rodziny, uważając, że puchon też ma takie odczucia, ale być może to zdecydowanie nie wszystko. W Hogwarcie jednak oprócz przymusowej rozłąki z rodziną Marcella nie widzi żadnych minusów, nawet Patton Craine, najgorszy nauczyciel świata jest dla niej cudowną osobą, chociaż bardzo surową. - Tak, tym w Dolinie, no wiesz opieka nad zwierzętami, pewnie smokami! Słyszałam, że mają też ludzi od zajmowania się roślinami, kto wie, jakie jeszcze ciekawe zwierzęta się kryją w takim dużym rezerwacie! Wiesz, chciałabym jednak pracować przy magicznych stworzeniach niż kwiatach, bardziej się na tym znam, ale jakby mnie przyjęli, to bym wykonywała wszystkie obowiązki, któreby nakazali. Zresztą teraz będę mieć możliwość zwiedzenia całego tego magicznego miejsca, jako studentka! - Nie martwi się dorosłością, studenckim życiem, jakby mogła. W końcu jest w tym pewna forma wolności niż bycie uczniem, zamkniętym w murach zamku i podlegającym surowym regulaminom. - Faktycznie, jest tu błotniście. - Chichocze pod nosem, bo jednak jest to całkiem przyjemne, chodzić bosymi stopami po takim gruncie, na wsi u dziadków, Marcella często biegała bez butów, bo to zdrowe i całkiem przyjemne! - Myślę, że pocztówka to dobry pomysł. Pewnie mimo maski takiego surowego nauczyciela, zbiera skarby, które dostaje od uczniów, trzymając je w małym kolorowym pudełeczku. - Na chwile ucieka gdzieś w rozmyślaniach o Pattonie. Nadal czuje jedność z naturą i płynącą z tego siłę. Ten rytuał jest z pewnością magiczny i przyjemny, nawet jeśli po prostu to chodzenie do tyłu na golasa, w ciemnościach, na podmokłej polanie. Odrywa się na chwile od tego przyjemnego uczucia, które jest gdzieś z nią cały czas, nie zaprząta sobie już głowy szkołą, słuchając z uwagą o nowym zwierzaczku Terrego. - Och, mam nadzieje, że poznam Klementynkę i muszą ci ją pozwolić zabrać, musieliby być naprawdę okropni, żeby Was rozdzielić! - Zastanawia się, czy Lockie też chce zabrać Balbina z Polski do Anglii i czy nad rzeką jeszcze znalazłaby się jeszcze jedna jakaś gęś dla niej. Nie wiedziała jednak, czy Fern jej piesek zaakceptowałby nowego towarzysza w domu. Poszukiwania nasięźrzału chyba są łatwe, a na pewno łatwiejsze niż jego zrywanie, bo nie można się odwrócić. Dziewczyna kuca, starając się ręką sięgnąć po rośline. - Kurcze, nie wiem. Naś.. Wiem, że dalej było coś rwę cię śmiiee... Coś tam chłopcy za mną gonią! Ale to chyba było na końcu. Uczyłam się tego, ale dlaczego to trzeba mówić w ich języku? - Grymas zdobi marcellinową twarz. - No nic mam nadzieje, że jak przekręcimy kilka słów to nic się nie stanie i nikt się na nas nie pogniewa. - Uśmiecha się do Terrego, starając się wymówić ten trudny wierszyk, jednocześnie zbierając roślinę, której kompletnie nie widzi.
W towarzystwie Marcelli po prostu nie dało się smucić – dziewczyna miała w sobie tyle optymizmu i lekkości, że pozytywna energia zdawała się emanować z jej drobnego ciałka na wszystkich znajdujących się w pobliżu. Terry na palcach jednej ręki był w stanie policzyć, ile razy widział koleżankę naprawdę zatroskaną i z jednej strony podziwiał, a z drugiej trochę zazdrościł dziewczynie tak pogodnej i beztroskiej natury. Krukonka przypominała mu nieco listek na wietrze, który zamiast opierać się bezlitosnym podmuchom, poddaje im się i pozwala się nieść gdziekolwiek go zaniosą. - Dokładnie! – ucieszył się, że udało mu się znaleźć kogoś, kto podziela jego punkt widzenia – Szczególnie, że niektórzy wcale nie mieliby daleko do szkoły. – niby nikt do końca nie wiedział, gdzie dokładnie znajduje się Hogwart, bo zamek zabezpieczało mnóstwo zaklęć ochronnych, ale chłopak na był prawie pewien, że szkoła magii leżała gdzieś na północ od Edynburga. Gdyby więc mieszkał w domu, miałby do Hogsmeade może z godzinkę drogi pociągiem? Zakładając oczywiście, że powstałaby linia kolejowa. Z wypiekami na policzkach słuchał o rezerwacie, który póki co był dla niego miejscem niemalże mitycznym. Wiele się o nim mówiło, a wzmianki o nim pojawiały się nawet w kilku podręcznikach, z których uczyli się w Hogwarcie, ale szesnastolatek nigdy nie miał jeszcze okazji, by na żywo przekonać się, co to właściwie było za miejsce. Szkoła nie organizowała tam wycieczek – albo na żadną się nie załapał – a sam nie mógł przecież odwiedzić Doliny Godryka. Prawdę mówiąc, nie wiedział nawet, gdzie miałby jej szukać. - O rany ale ekstra! Obiecaj, że mi wszystko opowiesz, jak już tam będziesz! – nie mógł doczekać się, by usłyszeć z ust koleżanki, jakie stworzenia można było spotkać w rezerwacie, jak się nimi zajmowali i o jak wielkim terenie w ogóle rozmawiali – Wiesz, myślę, że oni chyba muszą patrzeć na to, w czym się specjalizujesz. Nie mogą sobie przecież pozwolić, żeby botanik zajmował się smokami, co nie? Więc może jeśli poprosisz, to przydzielą Cię do zespołu zajmującego się zwierzętami. – zasugerował, chociaż nie miał żadnego doświadczenia w szukaniu pracy. Przez dłuższą chwilę skupili się na poszukiwaniach, chłonąc wszystkimi zmysłami magiczną aurę polany. Puchon musiał przyznać, że całe przedsięwzięcie miało swój urok – kiedy już przyzwyczaił się do tego, że hasa nago po lesie. Księżyc świecił wysoko, spowijając polanę w srebrzystej poświacie, a rzucane przezeń światło odbijało się i rozpraszało w wiszącej nisko nad ziemią mgle. W efekcie Terry czuł się tak, jakby kroczył przez migoczące obłoki i nawet wchodzące między palce błoto przestało mu przeszkadzać. - Ale by było, gdybyśmy się wywalili, co? – zawtórował koleżance chichotem – Nocna kąpiel błotna w blasku księżyca. Wątpił, by w towarzystwie kogokolwiek innego czuł się równie swobodnie, cieszył się więc ogromnie, że wspólną wyprawę po nasięźrzał postanowił zaproponować właśnie Krukonce. Po pewnym czasie przywykł nawet do tego, że oboje byli przecież bez ubrań, zamiast więc skupiać się na niezręcznościach i krępacji, pozwolił sobie odetchnąć pełną piersią i zwyczajnie cieszyć się z przygody, którą niezaprzeczalnie przeżywali. Kto mógł się pochwalić tym, że łaził po nocy nago i szukał jakiegoś magicznego zielska, na które nawet nie mógł spojrzeć, żeby zachowało swoje właściwości? Świadomość absurdu całej sytuacji rozśmieszyła go jeszcze bardziej, po chwili więc zanosił się ze śmiechu, który niósł się echem po otaczającym ich lesie. - Wyobraź sobie, że miałabyś komuś w domu opowiedzieć, co robiłaś w wakacje. Nie wiem, czy moi rodzice zeszliby na zawał, czy może uznali, że zwariowałem. Rozmowa płynnie przechodziła z tematu na temat, pochłaniając uwagę chłopaka do tego stopnia, że nim się spostrzegł, już byli na środku polany, gdzie oprócz wysokiej trawy rosły najrozmaitsze zioła. Ledwo zdążył potwierdzić, że jeśli tylko Klementynka wróci z nimi do domu, to oczywiście przedstawi ją koleżance, kiedy natknął stopą na coś, co przypominało cel ich poszukiwań. Kucnął i nie odwracając się, sięgnął ręką w tył, by wybadać, gdzie dokładnie roślina wyrasta z ziemi. - Oby. Gorzej, jeśli od przekręcenia kilku słów efekt okaże się przeciwny do zamierzonego. – odparł, po czym wsłuchał się w wypowiadany przez koleżankę wierszyk. Ćwiczył przed wyjściem tego łamańca językowego, ale teraz, kiedy miał go powtórzyć, stresował się niemal tak mocno, jak kiedy ściągali ubrania na skraju polany. Kilka razy powtórzył zaklęcie bezgłośnie, układając trudne sylaby na języku, nim wreszcie zebrał się w sobie i zainkantował rytualną rymowankę. Kiedy po chwili podniósł się z ziemi, trzymał w dłoniach piękny okaz nasięźrzału – a przynajmniej miał taką nadzieję, bo nadal bał się spojrzeć na roślinkę. - Mam go! Myślisz, że możemy już na niego patrzeć?
O rezerwacie Shercliffe'ów ma pojęcie tyle, co Terry, czyli wiedza z podręczników, jakieś pogaduchy starszych uczniów, bo osobiście Marcella nie zna żadnego Shercliffe'a, a jako uczennicę obowiązuje ją regulamin, teraz jednak to ma się zmienić. Przyjaciel dał jej do namysłu, może faktycznie powinna postarać się o pracę w rezerwacie, mogłaby wtedy na bieżąco opowiadać Andersonowi, wszystko, co by chciał wiedzieć, a nawet więcej! - Obiecuje. - Odpowiada szczerze, jakby właśnie składała harcerską przysięgę. Zgadza się z puchonem, nie mogli przecież dać jej pod opiekę rośliny, kiedy za wiele o nich nie wiedziała. To znaczy, coś wiedziała, ale to zwierzęta są jej mocniejszą stroną. Zbieranie nasięźrzału na golasa, po ciemku z pewnością dla wielu nie brzmi zachęcająco, chociaż znaleźliby się co tacy, którzy twierdziliby inaczej, Marcella należy do tych drugich, oczywiście z całkowicie niewinnymi myślami. Dobrze się bawi, chociaż wydawałoby się, że jest tu tak wiele niedogodności i dużo wilgoci. - Słyszałam, że kąpiele błotne są dobre na skórę i nawet mają właściwości uzdrawiające. - Chichocze, bo nie ma nic przeciwko, gdyby faktycznie się wywalili. - Chociaż pewnie wyglądalibyśmy jak jakieś potwory, co łapał Scooby Doo ze swoimi przyjaciółmi. - Jakoś tak przypomina jej się bajka z dzieciństwa i jest prawie pewna, że Terry zna detektywistycznego psa. - Mój tata z pewnością by mi uwierzył, ale dziadek pomyślałby, że zmyślam, ale to prawda brzmi to absurdalnie! - Potakuje, jednocześnie starając się przypomnieć sobie dokładnie słowa wierszyka potrzebnego do zbierania rośliny, po którą tu przyszli. Niestety ciągle jej się coś plącze, a kiedy przychodzi czas na zbieranie to już w ogóle jakaś tragedia. - Masz na myśli, że zamiast wszyscy cię kochają, to wszyscy cię nienawidzą? Brzmi strasznie, ale ten wierszyk jest taki trudny, że chyba nawet jakbym miała całe wakacje na jego nauczenie, nic by z tego nie wyszło. - Wzrusza ramionami, trochę zmartwiona, że jednak Terry może mieć racje. Kiedy w końcu sięga po nasięźrzał, nie wyczuwa jednak, żeby coś się działo z rośliną, może tak naprawdę nie utraciła swoich właściwości? - Też mam! - Daje znać, bo w tych ciemnościach lepiej powiedzieć niż coś pokazać. - Nie wiem, proponuje, abyśmy powoli wycofali się na polane, tak jak przyszliśmy, nie patrząc i jak już wyjdziemy z trawy to dopiero spojrzeć, tak na wszelki wypadek. - Nie chce, żeby coś się zepsuło z ich zbiorami, w końcu rozebrali się i chodzili do tyłu w ciemnościach! Szkoda byłoby, aby to wszystko poszło na nic.
Po pewnym czasie przywykł do wszelkich niedogodności związanych ze zbieraniem nasięźrzału i był w stanie w pełni oddać się przygodzie, którą oboje z Marcellą właśnie przeżywali. Chichotał jak głupi, dostrzegając jak zabawnie absurdalna jest cała ta sytuacja, ciesząc się w duchu, że zdecydowali się z koleżanką podjąć wyzwanie - w przeciwnym wypadku ominęłaby ich cała frajda!
- Tak mówisz? - zapytał szczerząc zęby w szaleńczym uśmiechu, po czym bezceremonialnie nabrał w dłonie błota i wysmarował nim twarz i ramiona - I co, wyglądam już jak młody bóg? - nie mogąc się powstrzymać, parsknął śmiechem, który poniósł się echem po skąpanej w blasku księżyca polanie - Może wreszcie zejdą mi pryszcze z twarzy. - dodał, kiedy już opanował rozbawienie. Było w tym ziarno prawdy, bowiem szesnastolatek męczył się z trądzikiem już od dłuższego czasu i mimo wielu prób, nie pomagały ani mugolskie kremy ani czarodziejskie maści, gotów więc był spróbować wszystkiego, nawet jeśli oznaczało to kąpiel w błocie w środku lasu. Słysząc odpowiedź koleżanki, Terry przyłożył dłoń do ucha, udając że korzysta z telefonu i odchrząknął.
- Cześć mamo… tak wakacje super… biłem się z gęsią, ale spokojnie, nic jej nie jest, po wszystkim ją adoptowałem. No i szlajałem się nocą nago po lesie szukając jakiegoś zielska, ale spokojnie, nie byłem sam. Mamo nie krzycz, to tutaj normalne! - nie był w stanie dalej się wygłupiać, bo od powstrzymywania śmiechu rozbolały go mięśnie brzucha. Był blisko z rodzicami, regularnie wysyłał im listy, w których opowiadał, jak wyglądały jego ostatnie tygodnie, ale coraz częściej łapał się na tym, że w przekazywanych przez niego wiadomościach stara się pomijać te najbardziej absurdalne fragmenty. Nie chciał przecież, żeby rodzice się o niego martwili, skoro i tak nic nie mogli poradzić na to, że w Hogwarcie nie obowiązywały najwyraźniej standardy BHP. Przecież nie mogli zgłosić placówki do kuratorium, prawda?
Kiedy wreszcie udało im się zebrać nasięźrzał i wrócić w miejsce, gdzie zostawili ubrania czekała na nich kolejna niespodzianka. - Co to za badziew? - mruknął, podnosząc bluzę, do której coś się przyczepiło, okazało się to jednak fatalnym pomysłem bo rzep momentalnie przeskoczył z ubrania na kędzierzawą głowę chłopaka, gdzie zaplątał się tak, że Terry nie był w stanie w żaden sposób się go pozbyć. - Świetnie, patrz co złapałem. - powiedział, kiedy już oboje mieli na sobie ubrania.
Nie spodziewa się, że Terry skusi się na kąpiel błotną, dlatego śmieje się, kiedy ten nakłada błoto na twarz i smaruje się nim, jakby było lekiem na wszystko. - Ale to trzeba powtórzyć kilka razy, chociaż pewnie błoto z tej polany ma cudowne właściwości! - Dzieli się swoimi przypuszczeniami, sama jednak postanawia nie zażywać kąpieli błotnej. Obserwuje teatralne umiejętności Andersona, które według Marceli robią wrażenie, dlatego nie przestaje się śmiać. Przeciera łzy szczęścia z kącików oczu. To prawda, że świat magii pakował ich w absurdalne sytuacje, takie co mugolom nawet po nocach się nie śniły, a jednak tata Hudson podchodził do tego z dużym dystansem i zawsze wierzył córce, chociaż nie raz dopytywał się przez sowy szkolną kadrę czy, aby to wszystko normalne jest i czy córka wróci do domu na wakacje. Zresztą Jack jako ojciec od początku nie miał łatwo, wychowanie dziecka bez matki tylko ze swoimi rodzicami, na dodatek jak się później okazało, jego Marcella była wyjątkowa, była wężoustą co i tak wszystko komplikowało jeszcze bardziej — okazało się nie lada wyzwaniem! Kochał jednak córkę bardzo, chociaż nadal się o nią martwił jak to tato ukochanej jedynaczki. Zbieranie rośliny idzie im całkiem dobrze, ale pewnie po wyjściu z polany spotkają ich jakieś magiczne efekty, chociażby źle wypowiedzianych słów polskiego wierszyka. Tym jednak Marcella się nie przejmuje i gdy sięga po ubrania, również zwraca uwagę, tak jak Terry, że coś się do nich przyczepiło! - To rzepy! Ale pech rzuciliśmy ubrania na nie. Ciężko będzie się ich pozbyć. - A kiedy krukonka przekłada koszulkę przez głowę to i kilka zaplątuje się jej we włosy. - Och, niedobrze. - Kiwa głową, w geście "nie" bo nie zgadza się na to, próbując jakoś wyjąć winowajców z długich, prostych rudawych włosów. Nic z tego. - No dobrze chodźmy, spróbuję w stodole jakiegoś zaklęcia na nie. - Oznajmia Andersonowi i ruszają do swoich pokoi, w końcu już ciemno, wypadałoby położyć się jeszcze spać, odpocząć od tej dziwnej, acz całkiem fajniej przygody.