Wygląda na zwykłą, bardzo starą, lekko upadającą chatę. Kiedy wchodzicie do środka panuje w niej półmrok. Pomieszczenie główne jest niewielkie, z niskim sufitem, na którym wiszą pajęczyny. W kącie stoi stary, kamienny kominek, w którym dawno nie płonął ogień, a teraz pełen jest popiołu i sadzy. Na ścianach wiszą zniszczone półki, pokryte kurzem i resztkami dawno zapomnianych przedmiotów.
Podłoga skrzypi pod każdym krokiem, a deski są niestabilne i miejscami przegniłe. Może przyszliście po prostu zwiedzać las i niechcący tu wpadliście, a może rozwiązujecie zagadki podlasia. Cokolwiek nie robisz, możesz (ale nie musisz) rzucić kostkami, by sprawdzić czy znajdziesz sekretne wyjście.
Odkrycie przejścia:
1-3 idzie Ci marnie, nic znalazłeś, musisz szukać jeszcze jeden post. 4-6 okazuje się, że klapa do piwnicy była przykryta zaklęciem iluzji! Możesz przejść dalej
Masz przerzut w szukaniu za każde 10 punktów z zaklęć, a jeśli masz cechę eventową spostrzegawczość - nic nie musisz rzucać)
Nie miała problemów w podejmowaniu ryzykownych decyzji, miała w końcu boleśnie gryfońską duszę, niemniej nie miała też problemu w tym, żeby Wolfie grał pierwsze skrzypce, bo wyraźnie obudziła się w nim ta aurorska pasja to rozwiązywania problemów, to co mu będzie wchodzić w drogę. Skierowali kroki w stronę jeziorka, jednakże Honeycotrt uniosła brwi na tę jakże ochoczą interakcję Anistona z powierzchnią wody. Jak na kogoś, kto powinien być podejrzliwym detektywem, dość szybko założył, że to nie jest jakiś kwas, klątwa bądź cokolwiek innego. - Och. - wyrwało się jej, kiedy obraz wokół nich zafalował. Początkowo była zaabsorbowana oglądaniem otoczenia, którego zupełnie nie poznawała, więc nawet nie przyszło jej do głowy, że to może być wspomnienie. Nigdy też nie miała do czynienia z myślodsiewniami, więc nawet jej się to nie kojarzyło z niczym. Kiedy odwróciła się do Wolfganga, ten wyglądał na nerwowego, a jego słowa tylko potwierdziły to zmartwienie: - Wspomnienie? - przechyliła głowę i dopiero wtedy zaczęła się rzeczywiście przypatrywać rozgrywanej scence. Była to dla niej jakaś kuriozalna wizja, dość zaskakująca i obca właściwie, ani nie widziała czarnomagicznych artefaktów za dużo, ani szczególnie dużo patologii rodzinnej. Tym bardziej ścisnęło jej serce, kiedy dostrzegła, że było tam dziecko, a kiedy zrozumiała, że dzieckiem tym był ten wiecznie nadąsany Wolfie, złapała go za ramię powyżej łokcia i ścisnęła lekko. - To okropne. Bardzo mi przykro. - powiedziała szczerze, przyglądając mu się z uwagą. Świat wokół nich zafalował, znów zmieniając swój obraz, mając teraz chyba zaprezentować jakieś wstydliwe, najgorsze wspomnienie z życia Honeycott i choć już poznawała co to za pomieszczenie i jakie okoliczności, czuła się niemal zażenowana tym, że jej najgorsze wspomnienia są tak błahe w porównaniu z tragediami, jakie spotykały w życiu innych ludzi. Klasa była przystrojona bożonarodzeniowymi ozdobami, a na oknie mieniła się mozaika ze szronu, prezentująca Mikołaja, ciągniętego przez rzędy ferni. Oczywiście byłą to angielska zima, więc śniegu za oknem nie było ani odrobinę, akurat padał rzęsisty deszcz. Mała, dużo niższa i trochę bardziej pucułowata wersja Gwen w pocie czoła pochylała się nad kociołkiem, wraz z książką majstrując jakiś eliksir, na wspomnienie którego ta dorosła, prawdziwa Gwen zasłoniła w zażenowaniu twarz, ewidentnie się czerwieniąc. - Merlinie, tylko nie to. -szepnęła w swoje dłonie, za którymi chciała się schować cała, kiedy mała Gwen złapała flakon z eliksirem i pognała, ciągnąc ich widma za sobą w stronę wielkiej sali. Zagadując koleżankę, dolała eliksir do jednego z kielichów bez mrugnięcia okiem, jak najgorszy, czający się na nastolatki w pubie bandzior, po czym z kamienną twarzą obserwowała, jak inny gryfon pije jego zawartość. Wspomnienie to rozmyło się jednak, nie wyjaśniając finału sprawy, pozostawiając ich na powrót w ciemnej piwnicy, a Gwen dalej ukrytą we własnych dłoniach, zza których widać było jej twarz tak czerwoną, że prawie świeciła w ciemności.
Wolfgang Aniston
Wiek : 30
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 189
C. szczególne : zapach czilli-pieprzowy z papierosów, eleganckie garnitury
Szczerze mówiąc nie byłem aż tak podejrzliwy, bo uwierzyłem całkiem w proces przechodzenia prób - zakładałem że ktoś kto to budował miał w planach bardziej zniszczenie psychiczne człowieka, nie fizyczne, po tym niezbyt dobrym wierszyku. Zrozumiałem też, że może być niezręcznie przez to jak będziemy musieli przedzierać się przez nasze najgorsze wspomnienia czy pokazywać się z różnej strony. Jeszcze nie ustaliłem jak bardzo przeszkadza mi, że Gwen będzie mnie nagle znać znacznie lepiej niż większość ludzi. Jednak wolałem jej dłoń ściskającą mnie za rękę niż gdyby to była któraś z moich koleżanek z pracy. Przynajmniej my pamiętaliśmy się w erze pryszczów i fatalnych stylówek. - Hm - mruczę na jej współczucie i tylko kiwam głową. - To było dawno. Dziwne, że jezioro wybrało akurat to - stwierdzam i wzruszam ramionami; chociaż czuję się bardzo nieswojo, próbuję zachować się jak na profesjonalnej misji, więc jak zwykle oprócz poprawiania grzywki nie widać u mnie innych oznak zdenerwowania. Po chwili świat wokół nas zmienia się powoli w jakieś inne wspomnienie. Jesteśmy w Hogwarcie, a Gwen wygląda odrobinę bardziej znajomo niż teraz z uniesionymi brwiami patrzę pytająco na Honeycott, zdumiony że jej najgorsze wspomnienie może być w Hogwarcie. Może pomyliłem się i jednak chodzi o nasze traumy z dzieciństwa, a nie złe wspomnienia? Przyglądam się sytuacji, która wyglądała jak jakiś zwykły psikus, których w dzieciństwie robiła pewnie setki. Zerkam na moją towarzyszkę, która wygląda na szczerze przerażoną, więc to raczej musiało być coś więcej. - Tylko jeśli to zabójcza trucizna przebijesz moje wspomnienie - mówię z czarnym humorem na jakieś pocieszenie i teraz ja delikatnie kładę dłoń na ramieniu zaczerwienionej Honeycott. Nie mamy jednak wiele czasu na pocieszenie, bo oto pomieszczenie zaczyna się zwężać, a my od siebie oddalać. Klnę pod nosem i już idę pośpiesznie z powrotem w stronę ex-Gryfonki. - Gwen! - krzyczę i wydaje mi się, że w tej ciemności już widzę jej blond włosy, ale wokół mnie zaczyna gęstnieć jeszcze ciemniejszy dym, który próbuje pochłonąć mnie całkowicie. Setki razy musiałem mierzyć się z boginem w ramach aurorskich szkoleń, więc natychmiast wiedziałem co to jest. Niewerbalnie rzucam zaklęcie riddikulusa, a czarnomagiczny dym mini się kolorami i brokatem, jakbym był w środku magicznego drag show. Dopiero kiedy ten zaczyna się rozmywać domyślam się co to może znaczyć. - Gwen?! Bogin! - ostrzegam ją, licząc na to że korytarz nie wydłużył się jeszcze bardziej i zdoła mnie usłyszeć.
Nie chciała komentować jeziornych wyborów magicznego stawu, bo też nie czuła się kompetentna oceniać, jakie wspomnienia Wolfganga były dla niego najstraszniejsze, a jakie po prostu najbardziej traumatyczne. Mogła jedynie zakładać, że było to jakieś najbardziej wstydliwe wspomnienie, bo jej własne do takich właśnie należało. Parsknęła głupio, kiedy ją tak ponuro pocieszył i spojrzała na niego z jakimś rozbawionym wyrzutem, którego pewnie w półmroku i tak nie było widać: - To był tylko pędzistolec, myślę, że nic w moim życiu nie przebija Twojego wspomnienia. - powiedziała zgodnie z prawdą. Miała dobre życie, nie doświadczała traum, nie spotykały jej straszne rzeczy. Tragediami w domy Honeycottów były momenty, kiedy nie mogli się zgodzić, czy półtuszki na święta faszerować jabłkami, czy pomarańczami, a nie to, czy ktoś straumatyzuje swoje dziecko, bawiąc się czarnomagicznymi artefaktami. Ciemność ogarnęła ich niemal natychmiast, nie dając za bardzo odpocząć od tego, co właśnie musieli przeżyć, jednak kiedy z półmroku wynurzył się Monty, machając do niej, z niemowlakiem w ramionach - odrazu wiedziała, z czym ma do czynienia, choć niewątpliwie serce załomotało jej w piersi z przestrachu. Wprawnym riddikulusem przemieniła niego samego w wielkiego niemowlaka w pieluszce i z becikiem, a słysząc głos Anistona - rozejrzała się. - Wolfie?! - zawołała, próbując zorientować się, z której strony wołał - Ja wiem! Już się z nim rozprawiłam, nie musisz się martwić, ale to kochane, że się martwisz! - wołała w najlepsze, nie myśląc nawet, że może mogła go zawstydzać takim darciem mordy, gdyby ktoś inny im się przysłuchiwał i mógł dowiedzieć się, że ten groźny pan auror jest takim troskliwym misiem w rzeczywistości.
Wolfgang Aniston
Wiek : 30
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 189
C. szczególne : zapach czilli-pieprzowy z papierosów, eleganckie garnitury
- Całe szczęście, lubię wygrywać - mówię ironicznie na jej przyznanie się do tego, że nie było to zdecydowanie tak drastyczne wspomnienie jak moje. Na szczęście cała ta zaklęta piwnica nie pozwoliła nam w tym momencie na analizowanie naszej przeszłości, zsyłając na nas kolejne plagi. Walka z boginem była przyjemnym spacerkiem w porównaniu do tego co było wcześniej. Jednak mimo to trochę bałem się jak poradzi sobie Gwen. Nie to, że wątpiłem w jej umiejętności ale powierzyłbym jej bardziej zadania zrobienia kolacji bożonarodzeniowej, a nie walki z jakimikolwiek potworami. Okazuje się, że ją nie doceniłem, ale też gdybym widział jej bogina chyba nie uwierzyłbym że akurat to jest jej najwiekszym horrorem... W każdym razie podążam za jej głosem, coraz wyraźniej ją słysząc. A kiedy ta gada i gada, a na dodatek określa moje czyny jako kochane, marszczę brwi z zażenowaniem. - Cały ja. Nie ma za co - mruczę nie do końca zadowolony kiedy w końcu stajemy twarzą w twarz. Mimo to łapię ją za nadgarstek, jakby ponownie mogło nas coś rozdzielić, szczególnie że pokój ponownie zmienia swój kształt. Zapach który zaczyna rozprzestrzeniać się wokół jest dla mnie tak niebywale przyjemny, że nie mam wątpliwości co unosi się w powietrzu. - Amortencja? No tak jakaś miłość... - mruczę i przyzwyczajam się do tego, że jest znacznie jaśniej niż wcześniej. Puszczam też rękę Gwen, stwierdzając że stanie razem w tych oparach może być niebezpiecznie. Słucham jednym uchem kolejnego wierszyka, ale aż nie mogę się skupić, bo patrzę na to co jest przed nami. Czyli na ogromny obraz, na który jest przesadnie dużo osób. Po kilku znajomych twarzach stwierdzam, że prawdopodobnie tłoczy się tu rodzina Honeycottów. Po drugiej stronie, która jest chyba moją stroną, jest znacznie bardziej ubogo. Kilku przyjaciół, moja matka, siostra... krzywię się też znacząco na dziewczynę którą też widzę na obrazie, po czym nagle z lekkim, aczkolwiek w końcu widocznym, przerażeniem zerkam na Gwen. Przypominam sobie jednak w porę, że przecież Honeycott nie zna jej z biura aurorów i jeśli kojarzy Mathildę Shercliffe pałętającą się w tym tłumie, to raczej nie zacznie drążyć pracowniczej poprawności romansowej. Osobiście nie uważam, że moja ex jest konieczna na tym obrazie, ale pewnie gdybym musiał szukać jakiejś miłości intymnej, pewnie musiałbym oddać jakieś z nią. - To chyba gorsze niż moje wspomnienie - stwierdzam nagle z westchnieniem i podchodzę do wołającej mnie Mathilde, która chce ode mnie wspomnienie z miłości przyjacielskiej. Jestem poirytowany tym wszystkim, nerwowo muskam grzywkę i pewnie teraz jestem już czerwony. W końcu wyciągam z siebie poznanie mojego najlepszego przyjaciela i poświęcam je, pozostając z jakąś dziwną pustką czy to w głowie czy w sercu. Zerkam na Honeycott niepewnie, bo wydaje mi się, że nie powinna tego robić, bo na pewno ma znacznie więcej przyjemnych, ciepłym wspomnień, które trzeba pielęgnować. Chcę to powiedzieć, ale już któryś raz wtedy próbowałbym odesłać ją stąd, a w końcu może za siebie zdecydować.
Gdyby Honeycott wiedziała, jak niskie mniemanie o jej możliwościach magicznych ma Wolfgang, pewnie wyzwałaby go na pojedynek w celu udowodnienia mu swojego honoru i swoich możliwości czarodziejskich. Było to bowiem niezwykle szowinistyczne zakładać, że skoro była kucharką, to należało polegać na niej tylko w związku z wyzwaniami kulinarnymi. Na całe szczęście legilimentką nie była, więc docierając na powrót do Anistona śmiała się wesoło, na wspomnienie Montiego w beciku. - Ale żeś wybrał chatkę na zwiedzanie, Wolfie, no powiem Ci - świetną. - pokiwała głową, robiąc poważną minę- Trochę traumatycznych wspomnień, jakieś pojedynki z boginem, jak myślisz, co Słowianie rozpatrują jako grande finale? Będą jakieś ofiary z krwi i dzieci? - żartowała, nie mając pojęcia, jak blisko mogła być prawy. Kiedy piwnica znów zaczęła zmieniać kształt, Honeycott była podejrzliwa, ale rozglądała się z ciekawością głównie dlatego, że za nadgarstek trzymał ją utytułowany auror, więc jej poczucie zagrożenia było zasadniczo bardzo malutkie. - Mmmm... kocham zapach amortencji. - mruknęła z błogim uśmieszkiem. Może to jej krew kucharki, ale aromaty były dla niej sprawą bardzo ważną i wiele rzeczy w życiu oceniała na podstawie zapachu. Wiedziała, że zapach amortencji jest zdradziecki, był on jednak niewątpliwie przyjemny. Podeszli do wielkiego obrazu, na widok którego Honeycott uśmiechnęła się szeroko, natychmiast kładąc dłonie na powierzchni płótna. Cała jej rodzina, najukochańsza, przyjaciele pomiędzy wujkami i ciotkami, była nawet mała Lailah i Camael gdzieś ściskany przez Juniper, a tam z tyłu Etienne De Guise i jego śmieszna, mugolska rodzina. Obejrzała się z roziskrzonym spojrzeniem na Wolfganga, bo pewna była, że jakby dobrze poszukali, to w tym tłumie byłaby i jego podobizna gdzieś, bo był jedną z osób, których bardzo kochała, nawet, jeśli całkiem się tego nie spodziewał. Zauważyła jednak, że sam skierował się do jakiejś kobiety na obrazie, po czym podarował jej wyciągnięte z głowy wspomnienie. - Co mogę wam dać? Co byście chcieli? - zapytała więc wszystkich swoich bliskich, uśmiechając się do ich podobizn wyczekująco. Spomiędzy nich wyszedł wysoki mężczyzna o czarnych włosach i czarnych oczach, uśmiechnął się do niej miękko i pokiwał głową, a ona westchnęła ciężko. - Dobrze. - odpowiedziała jednak i przystawiła różdżkę do skroni - Daj o nie, bardzo je lubię. - powiedziała o swoim wspomnieniu, do wyczekującego go obrazu, po czym posłała srebrzysty strzępek w jego stronę. Poczuła się pustsza, ale zrobiło się jej jednocześnie ciężej. Zgubiła pamięć o kimś ważnym, bliskim, zniknął, a ona nie pamiętała, dlaczego z tym zniknięciem zrobiło jej się smutno. Rozejrzała się za Wolfgangiem. - Myślisz, że wolno nam już wyjść..?
Wolfgang Aniston
Wiek : 30
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 189
C. szczególne : zapach czilli-pieprzowy z papierosów, eleganckie garnitury
Więc następnym razem konieczny będzie taki pojedynek. Może jednak na trochę lepszym terenie, bo tutaj nie wyglądało to na dobre miejsce na takie rzeczy... I bynajmniej nie było to ani trochę szowinistyczne! Gdyby była mężczyzną kucharzem, założyłbym taki sam scenariusz, bo nie wierzę w ludzi ogólnie jako gatunek. - Staram się wyszukiwać nam najlepsze opuszczone chaty, żebyśmy nigdy się nie nudzili - zauważam, bo przecież nasze miejsca spotkań oscylowały między jakimiś podejrzanymi kryjówkami. - Byle nie ofiary z nas - dodaję jeszcze, jakby poświęcenie dzieci było opcjonalne. Szczerze mówiąc miałem nadzieję, że to już naprawdę ostatnia próba, bo męczyła mnie ta zmieniająca kształty piwnica i jej niespodzianki. - Na tym to ma polegać - mruczę kiedy ta rozpływa się and zapachem amortencji. Faktycznie kiedy otaczają nas ulubione aromaty, trudno było brać na poważnie całe to zagrożenie, które przecież wyskakiwało z każdego kąta. Jednak najgorsze co mnie przestraszyło było na zwykłym obrazie pełnym osób do kochania. I tylko rozkojarzenie Gwen, która wyglądała jakby cieszyła się widząc całą rodzinę, uchroniło mnie przed tym, że nie zauważyła mojego w końcu bardzo otwarcie przerażonej miny z którą odwróciłem się w jej stronę. Prędko wykonuję co trzeba, powoli witając się z dziwną pustką. Widzę, że moja towarzyszka decyduje się robić to samo. Jej część obrazu jest bardzo zatłoczona, aż kręcę głową z niedowierzaniem na ten widok. - Puścicie nas dalej? - pytam, a blondynka naprzeciwko mnie uśmiecha się ciepło, a ja w odpowiedzi marszczę nieuprzejmie brwi. - Nie powinnaś tu być... Nie wszyscy powinni? - oznajmiam wprost trzymającej moje wspomnienie Matyldy. Na dodatek miałem głupie wrażenie, że widziałem gdzieś swoją sylwetkę w tym morzu osób Gwen, ale to nie mogła być prawda, więc zakładam - obraz kpi sobie z nas w jakiś sposób. Nie wszystko może jest tym za co się podawało. Nikt jednak nie pomógł mi rozwikłać tej zagadki, bo nagle ściana naprzeciwko nas zaczęła się otwierać. I bardzo szybko zatęskniłem za ciemną piwnicą. To co widzieliśmy przed sobą przekraczało wszelkie pojęcie. Ze skrzywioną miną przyglądałem się temu wszystkiemu. Wręcz tętniło czarną magią wokół nas. - Co za paskudztwo - mówię obrzydzony i podchodzę bliżej drzewa. Zerkam na czarnomagiczne artefakty, które mogły być bardzo groźne, a może już dawno całe to drzewo pochłonęło ich właściwości. Sprawdzam zaklęciami czy dotknięcie jednej ze ksiąg jest bezpieczne. Wydaje się, że tak, więc przesuwam karty zapisane w języku, którego nie znam. Ale same obrazy wydają się być wystarczająco dosadne. - Weźmy co ważniejsze i zbierajmy się stąd... Tylko... czekaj nie dotykaj wszystkiego bez pomyślenia, to jakieś mocno czarnomagiczne rzeczy. Zaschnie ci ręka czy coś... - zauważam i łapię znowu za nadgarstek stojącą obok Gwen na wszelki wypadek zanim nie zacznie przerzucać wszystkiego z godnym siebie entuzjazmem.
Zaśmiała się wesoło, co brzmiało niemal dziwnie w tym upiornym miejscu, zdawało się jednak, że Gwen miała jakiś wrodzony urok odporności na ponuractwo, miejsca upiorne i inne tego typu strachy na lachy. Po oddaniu swojego wspomnienia jeszcze chwilę uśmiechała się do swoich wszystkich ukochanych osób, będąc pewną, że będzie tęsknić, nawet pomimo tego, że były to tylko ich portrety, a nie oni sami. - Oj weź, Wolfie. Wiesz, że jak mi ktoś mówi, że nie powinnam, to mi się chce dwa razy bardziej. - szturchnęła go, bo to przecież nie pierwszy, nie piąty, nawet nie setny raz, kiedy w życiu ktoś przestrzegał ją przed czymś, a ona w reakcji na to ostrzeżenie uśmiechała się i wskakiwała głową naprzód. Okazało się jednak, że on tego wcale nie mówił do niej, tylko do jakiejś blondynki na obrazie, a Gwen może i szałaput w gorącej wodzie kąpany, ale głupia nie była, więc jej uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej. Umiała połączyć kropki, że skoro ona widzi swoich najbardziej ukochanych ludzi, to samo musi pojawić się dla Anistona. - To Twoja ukochana?? - zapytała prosto z mostu, ale nie zdążyła drążyć tematu, bo piwnica znów zaczęła zmieniać swój kształt. Miejsce, w którym wylądowali, przyprawiło ją o ciarki na karku, ale zwyciężała jak zwykle ciekawość. Zaczęła rozglądać się po wszystkim, co znajdowało się w pobliżu mrocznego drzewa, w tym fiolki i eliksiry. - A co to? - zapytała, zaglądając mu przez ramię, kiedy otwierał mroczną księgę. Skrzywiła się, widząc okropne ryciny, zaklęcia w nieznanym języku, wzory i sigile, których nie widziała na oczy - A to? To takie samo jak na obrazku! - zauważyła, wyciągając rękę po jakiś flakon i tylko w ostatniej chwili Wolfgang zdołał chwycić jej nadgarstek, nim nie capnęła go w palce z ciekawością. - O nie, byłoby szkoda. - przyznała, ale uśmiechnęła się, nachylając w jego stronę - Albo przyznaj się, że mnie po prostu chcesz potrzymać za rękę, co Wolfie? - zachichotała. No wspaniałe miejsce na żarty, Gwendolyn, naprawdę.
Wolfgang Aniston
Wiek : 30
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 189
C. szczególne : zapach czilli-pieprzowy z papierosów, eleganckie garnitury
Patrzę przez chwilę całkowicie spojrzeniem myślą nieskalanym kiedy Gwen mi odpowiada na tekst o tym gdzie kto nie powinien być, który WYJĄTKOWO nie jest przeznaczony dla niej. Dopiero po chwili orientuję się, że uznała siebie za część rozmowy, która jak głupi prowadziłem z osobą na obrazie. Przenoszę na chwilę wzrok na blondynkę, która wcale nie wydawała się być oburzona moimi zastrzeżeniami. - Nie. To była - oznajmiam po krótce, bez ogródek i wzruszam ramionami, ponownie przyjmując spokojny wyraz twarzy. Na szczęście nie możemy dłużej rozważać żadnych za i przeciw moich słów, bo ściany się rozstępują. Przechadzam się po tym paskudnym miejscu, czując aż otaczającą mnie czarną magię. Tym razem nie kryję się z jawną pogardą do tego co tutaj widzę. Ja jednak chodzę z różdżką i sprawdzam wszystko czy mogę dotknąć, a oczywiście Gwen jak na pikniku wszystko chce dotykać i macać. Aż znowu muszę złapać jej dłoń przy kolejnej próbie zabrania czegoś bez pomyślenia. - Bardzo chcę. Szybko mnie przejrzałaś - mówię tylko na jej żart. W końcu udaje nam się stwierdzić na spokojnie co jest rzeczą, którą możemy wziąć by sprawdzić. Dzielimy się flakonami, chwilę siedzimy przy czarnomagicznej księdze gdzie ja czytam i tłumaczę niektóre sprawy kiedy zastanawiam się nad nimi głośno. W końcu zmęczeni całą atmosferą opuszczamy to miejsce, mam nadzieję że na zawsze.