Każdy, kto uczył się w Hogwarcie, doskonale wie o istnieniu i działaniu myślodsiewni, a jednak nieliczni mieli okazję faktycznie z niej korzystać, bo ta, w związku z potężną magią, która się za nią kryje, pozostaje przedmiotem trudnodostępnym dla przeciętnego Czarodzieja. Smoczy Ludzie mają jednak do niej zupełnie inne podejście i choć otaczają ją dużą dawką czci i szacunku, nie wyobrażają sobie, by komukolwiek ograniczyć do niej dostęp.
Niezależnie od tego czy brakuje Ci słów, by podzielić się z kimś swoimi przeżyciami, czy może potrzebujesz spojrzeć na własne wspomnienia bardziej obiektywnie, przeżywając je raz jeszcze jako bierny obserwator, możesz to zrobić właśnie tutaj, pewien tego, że nikt nie ośmieli się przerwać Ci tego rytuału w trakcie.
By przesłać myśli do śnieżnej myślodsiewni można przyłożyć jeden koniec różdżki do głowy powyżej skroni, drugi natomiast do wydrążonej w lodzie misie, a następnie zanurzyć twarz w przyjemnie miękkim śniegu. Myśli można również w podobny sposób umieszczać w szklanych fiolkach, a następnie wlewać je do myślodsiewni.
Jeśli przyszedłeś tu, by lepiej poznać magię Antarktydy Smoczy Ludzie doskonale zdają sobie sprawę z potęgi, jakie niesie ze sobą doświadczenie i gotowi są się nią podzielić. Na bryle lodu spoczywają oprószone śniegiem fiolki z różnymi obcymi Ci wspomnieniami. Każde wspomnienie wzbogaci Twoją wiedzę na temat otaczającego Cię polarnego świata, ale także wymaga czasu, by w pełni się z nim zapoznać - starczy Ci więc czasu jedynie na jedno wspomnienie. Fiolki są podpisane, więc możesz wybrać z jakiej dzieciny chcesz otrzymać 1 pkt do kuferka: ONMS, Zielarstwo czy Magiczne gotowanie.
Mechanika (tylko jeśli chcesz skorzystać ze wspomnień Smoczych Ludzi):
> Napisz opis odkrytego przez Ciebie wspomnienia na min. 2000 znaków. > Podczas opisu wspomnienia koniecznie skorzystaj ze spisu wyjazdowego. Pamiętaj, by wspomnienie wiązało się z konkretną dziedziną: ONMS, Zielarstwem czy Magicznym gotowaniem i przekazywało informacje zdobyte ze spisu. > Jeśli chcesz ponownie skorzystać z myślodsiweni, odkrywając inne wspomnienie Smoczego Człowieka, musisz odczekać 10 dni od swojego poprzedniego posta.
Ariadne słyszała o myślodsiewniach jedynie na lekcjach. Te przedmioty zdecydowanie były zbyt drogocenne, by profesorowie udostępniali je uczniom. Z tego względu nigdy nie widziała myślodsiewni na żywo, a trzeba przyznać, że bardzo to dziewczynę ciekawiło. Lubiła badać przeróżne artefakty, a możliwość oglądania własnych i cudzych wspomnień brzmiała niesamowicie. Choć raczej wolałaby oglądać te cudze. Przypominanie sobie dawnych wydarzeń ze swojego życia zbyt często obfitowało w bolesny cringe i Ariadne cieszyła się, że nie ma fenomenalnej pamięci, dzięki czemu dużo rzeczy zapominała. Zarówno tych złych jak i dobrych. Bardzo rzadko żyła przeszłością, a znacznie częściej teraźniejszością, która wymagała od dziewczyny mnóstwa uwagi. Stała teraz przed lodową misą i była praktycznie pewna, że to jedna z myślodsiewni. Nie pamiętała jak dokładnie trafiła do tego miejsca, ale zdaje się, że podążała wskazówkami jednego ze Smoczych Ludzi, który zachęcał gości do zapoznawania się ze wspomnieniami jego ludu. Brzmiało to wyjątkowo interesująco - poznać życie ludzi mieszkających na lodowcu z ich perspektywy. Wyjazd trwał ledwo parę tygodni i nie dało się w pełni zrozumieć trybu życia tego niezwykłego plemienia. Ariadne podeszła do ogromnej misy i spojrzała w krystalicznie jasną wodę. Pogoda była bardzo mroźna i trzęsła się od przejmującego chłodu, który przebijał się nawet przez mocne zaklęcia. Mimo to chciała bardzo spróbować obejrzeć chociaż jedno wspomnienie. Z zaskoczeniem zobaczyła, że zebrane na bryle lodu fiolki są podpisane, a część z nich dotyczy Zielarstwa. Podczas całego pobyty na Antarktydzie ani razu nie natknęła się na żadną roślinę. Nawet najmniejszą. Dlatego bez wahania wybrała jedną z tych fiolek, po czym wlała zawartość do wody. Specyficzne kształty i barwy pojawiły się na powierzchni. Ariadne wzięła głębszy oddech i zbliżyła twarz do misy, zaraz potem przenosząc się w czasie i miejscu. Stała wśród grupy Smoczych Ludzi ubranych w grube futra. Dookoła roztaczało się lodowe pustkowie, więc nie umiała stwierdzić gdzie się to konkretnie dzieje. Tubylcy mówili w swoim języku, co nieco zmartwiło dziewczynę, bo nie rozumiała ani słowa. Z gestykulacji i tonu dało się jednak poznać, że najwyraźniej się kłócili. Jeden z niższych i młodszych nastolatków ewidentnie musiał coś przeskrobać, bo pozostali bardzo go rugali. Ariadne zmarszczyła brwi i podążyła za grupą, która niebawem pospiesznym krokiem ruszyła naprzód. Kilku Smoczych Ludzi wsiadło na fomisie i błyskawicznie wypruło w sobie tylko znanym kierunku, a Wickens magicznie im towarzyszyła. Znaleźli się na lodowej skarpie, gdzie aurorka z zaskoczeniem zauważyła jakieś kolorowe bryły lodu. Podeszła bliżej i wtedy mogła zobaczyć, że to faktycznie kryształowe bryły, ale w środku mają zamrożone różnego rodzaju kwiaty. Westchnęła lekko, przejęta surowym pięknem otaczającym to znalezisko. Tkwiły nieruchomo na śniegu. Czy posiadały korzenie, jak większość zwykłych roślin? Ariadne już miała spróbować poruszyć bryłą, gdy usłyszała straszny wrzask. Odwróciła się na pięcie, od razu zaalarmowana, bo w krzyku rozbrzmiewało przerażenie. Pobiegła szybko do opuszczonej na moment grupki Smoczych Ludzi, którzy spoglądali na coś za lodowymi głazami. Przesunęła się naprzód i zamarła. Tam również pełno było tych dziwnych kwiatów, ale... nad jednym pochylała się ludzka sylwetka. Tylko że całe nogi człowieka zostały zmienione w lód. Nawet ubrania stały się krystalicznie białe, pokryte szronem. Smoczy Ludzie zaczęli coś pokrzykiwać, ktoś podbiegł do chłopaka uwięzionego przy roślinie. Ariadne widziała, że lód powoli, ale nieubłaganie obejmuje coraz większą powierzchnię na jego ciele. Chłopak płakał i usiłował się szarpać, ale wszystko na próżno. Wickens stała kilkanaście minut w kompletnym terrorze oglądając, jak nieznajomy zamarza. Smoczy Ludzie próbowali magii, próbowali eliksirów i przedmiotów, ale nic nie uwolniło młodego mężczyzny. Zmieniał się w część lodowej bryły i w końcu przestał mówić, gdy lód zamknął szczelnie jego usta. Ariadne wyrwała głowę z wody w misie i zaczerpnęła mocno haust powietrza. Zatoczyła się do tyłu, nadal poruszona do granic możliwości. Opuściła czym prędzej to miejsce, czując jak krople łez spływają po jej policzku i zamarzają w trakcie drogi.
/zt +
Harmony Seaver
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech. Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię.
Remy doskonale wiedziała o istnieniu myślodsiewni na Antarktydzie, jej ojciec napisał o tym cały podrozdział w swojej książce. Czemu poświęcił temu aż tyle stron, skoro każdy czarodziej zna ten magiczny przedmiot i jego potężną moc? Żeby pokazać inne podejście do korzystania z niej. Smoczy Ludzie czerpali dumę z tego, że mogli dzielić się swoją wiedzą. Wspólna nauka od ludzi z plemienia i ich przodków była równie święta, co sama myślodsiewnia. Gryfonka była tym równocześnie zachwycona i niesamowicie wzruszona, od małego kochała poznawać inne kultury, a podróże z rodzicami nauczyły ją wielkiego szacunku do wiedzy i doświadczeń reszty świata, tej mniej i bardziej ukrytej. Tak stary lód jak Smoczy Ludzie musiał mieć całą bibliotekę wspomnień do opowiedzenia i dziewczyna nie zamierzała marnować czasu w ich poznawaniu. Najchętniej obejrzałaby je wszystkie, bez ustanku, ale wiedziała, że mróz by jej na to nie pozwolił. Wybrała więc drugą najlepszą opcję – zobaczenie tyle, ile tylko mogła. Z dzielnym kompanem psingwinem, którego jak zwykle wyniosła z lodowca w plecaku, by nie zobaczyli tego Smoczy Ludzie i wypuściła dopiero na zewnątrz, ruszyła do myślodsiewni. Zdjęcie polaroidem zrobiła jej tylko od zewnątrz, może i nikogo nie było w środku kręgu, ale nie chciała naruszać ich czczonego miejsca mugolską technologią. Sama nie uważała jej za nim złego, ba, myślała, że czarodzieje powinni bardziej się zasymilować. Jednak to nie była Anglia, nie jej lód i nie jej kultura, szanowała więc jej oddalenie od zewnętrznego świata i nie naruszała przedmiotami, od których Smoczy Ludzie się odwrócili. Podeszła do zbioru fiolek, wiele było zakopanych licznymi opadami śniegu, inne tylko lekko przyprószone białym puchem. Remy wiedziała, że chciała dokopać się do tych starszych, poznać to miejsce sprzed czasów, w których oczy jej lub jej rodziców mogły je zobaczyć. Młody psingwinek z uwagą przyglądał się poczynaniom dziewczyny, która wkładała ręce głęboko w zaspy śniegu i przeszukiwała, by wydobyć najstarsze fiolki. Zwierzaczek pokiwał główką sam do siebie (zupełnie tak, jak to robiła dziewczyna, gdy coś sobie postanowiła) i zanurkował dziobem w jednej z zasp. - Co… Co ty robisz? – chociaż starała się zachować w tym miejscu powagę, zaśmiała się, widząc psingwina wijącego się w śniegu jak dżdżownica. Ale po chwili jej śmiech ucichł, kiedy psingwiniątko wydało wesoły dźwięk i wyskoczyło ze śniegu z fiolką w dziobie, wyraźnie czekając na pochwałę. – Ojeju, dziękuję maluchu – pogłaskała go i podrapała po pleckach. – Wierzę Ci, że znalazłeś coś dobrego. Remy wlała zawartość do myśliodsiewni i, biorąc wdech, zanurzyła w niej głowę. Była w kobiecym ciele, za rękę trzymał ją chłopiec, chyba jej syn, a za nimi podążali inni Smoczy Ludzie. W przeciwieństwie do nich, kobieta ubrana była trochę inaczej. Miała na sobie najróżniejsze skóry, ale oprócz tego poobwieszana była najróżniejszymi fiolkami i ususzonymi roślinami. Musiała być lokalną zielarką. Cała grupa szła do łódek, za nimi podążały fomisie, które pierwsze wskoczyły do wody, zanim jeszcze Smoczy Ludzie zdążyli wypłynąć na łódkach. Ocean był spokojny, fale rytmicznie wybijały rytm i choć dziewczyna nie rozumiała języku w jakim się komunikowali, dobrze słyszała radosny śmiech grupy i powoli budujący się w rytm fal śpiew. Śpiewali do rytmu wiosłowania, uśmiechając się i ciesząc. Dopiero teraz zauważyła, że na plecach mieli kosze. Fomisie radośnie wypływały spod powierzchni wody i przysłuchiwały się żywym rytmom, by zaraz znowu zanurkować. Manewrowali między krami, aż w końcu dopłynęli do zatoczki otoczonej wysokim lodowcem, światło wpadało tam idealnie do środka i odbijając się od każdej ze ścian, padało do wody. To idealne nasłonecznienie sprawiło, że glony bardzo chętnie rosły w tym miejscu, dziewczyna wiedziała to, bo przez całą drogę nie widziała ich tyle w wodzie, co właśnie tutaj. Czerwone rośliny rytmicznie poruszały się z falami, gęsto pokrywając cały teren… Oprócz ścieżek między nimi? To nie było naturalne pole wodorostów! To była specjalnie nasadzona przez nich uprawa! A więc w taki sposób je hodowali, znajdowali miejsce, która we właściwy sposób odbijało światło, by glony chętniej tam się rozrastały! Obserwowała ich jednak dalej. Jak mieli zamiar je zbierać? Było zdecydowanie za zimno, żeby zeszli pod wodę. Na to pytanie też szybko dostała odpowiedź. Kiedy zatrzymali się na środku uprawy, wszystkie fomisie wynurzyły głowy spod wody i patrzyły na swoich właścicieli w oczekiwaniu. Chłopiec mocniej ścisnął rękę swojej matki-zielarki, patrzył się to na nią, to na swojego, jeszcze młodego zupełnie jak on, fomisia, bardzo ekscytując się tym momentem. Kobieta pokiwała głową, dając mu znak, że mógł zaczynać. Dziecko uspokoiło się, wzięło głęboki wdech i spoważniało, po czym powiedziało do fomisia krótkie zdanie, jakby wydawał rozkaz. Fomiś jednak przyglądał mu się dalej, jakby nie był pewny, czy chce go posłuchać. Zielarka, widząc frustrację chłopca, złapała go za ramię i pogłaskała po nim, uspokajając dziecko, po czym przysunęła do bliżej krawędzi łodzi, jakby zachęcając, by wydało polecenie jeszcze raz. Znów wziął głęboki wdech i rozgrzmiał swoimi słowami. Fomiś natychmiast zanurkował i, zerkając na ruchy palca chłopca znad wody, podążał po wyznaczonej ścieżce, zbierając te glony, które mu kazał. Gdy miał już pełny pyszczek, wypłynął i wrzucił je do otwartego przez chłopca koszyczka. Wszyscy zawiwatowali! Po czym ze śmiechem i radosną pieśnią na ustach skierowali swoje fomisie pod wodę. Każdy z nich zbierał wskazane, dojrzałe glony tak, by żadne z pól uprawnych nie zostało za bardzo przetrzebione i by nie naruszyć młodszych glonów, które jeszcze rosły. Dziewczyna wynurzyła się spod wody i zaśmiała się głośno! Czuła takie szczęście, jak ludzie we wspomnieniu! - Nie uwierzysz! – wykrzyknęła podekscytowana do psingwinka. – Cała grupa zielarzy szkoliła się, na głównego zielarza! Albo nawet szamanów dla swoich plemion u jednej kobiety! Uczyli się jak uprawiać glony! Specjalnie do tego nawiązywali więź z fomisiem! A pierwszy etap nauki przechodzili wtedy, gdy fomiś słuchał się ich w zbieraniu glonów! – opowiadała podekscytowana, w tym samym czasie spisując wszystko w swoim Dzienniku Przygód. Nie mogła doczekać się, aż opowie o tym na zajęciach!
/zt +
______________________
So come on fly away with me, to a place where we could be
Anyone we wanna be
Harmony Seaver
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech. Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię.
Za zgodą @River A. Coon Harmony może znaleźć fiolkę z +1DA, wpis nie liczy się do limitu raz na 10 dni ALE liczy się do limitu 3 samonauki w miesiącu. Musi być normalnej długości samonauki.
Remy nie mogła przestać myśleć o wspaniałości wspomnień z poprzedniego dnia. Mogła przebywać w samym środku barwnej kultury Smoczych Ludzi, nie krępując jej i nie naginając byciem czarodziejem z zewnątrz. Tego dnia także postanowiła, że zajrzy we wspomnienia ludu Antakrtydy. Myślała z początku, że dalej będzie rozwijać swoją wiedzę o zielarstwie z pomocą fiolek zielarki, jednak, gdy szła spać, do głowy wpadł jej inny pomysł. I to wpadł z takim impetem na rozwiązanie je problemów, że prawie pobiegła tam w piżamie, jedynie w ostatniej chwili rozsądnie, acz niechętnie, stwierdzając, że taki strój, niska temperatura i zmęczenie nie były zwyczajnie dobrym pomysłem. Lecz po przebudzeniu już nic nie mogło jej zatrzymać. Była gotowa wyjść w takim biegu, że prawie nie zapięła w plecaku swojego wiernego kompana psingwina. Na całe jej szczęście, młode psingwiniątko było zamykane w nim tyle razy, że rozumiało mechanizm jego działania i dziubkiem samo się zapięło – w końcu nikt nie mógł zobaczyć, w jaki sposób dziewczyna wnosiła i wynosiła psingwina. No i lepiej, żeby nikt nie dowiedział się, że psingwin żył w lodowcu. Wypuściła go na zewnątrz dopiero po chwili, też prawie w biegu, którym się puściła, jak tylko mały złapał równowagę na krótkich nóżkach. - No chodź! To nie może czekać! – i zaśmiała się, pędząc znaną już drogą. Psingwinek z radosnym dźwiękiem także pobiegł przebierając stópkami i co sekunda ślizgając się z rozpędu na brzuchu, żeby do niej dogonić. - Okej, coś o tańcu, znajdziesz coś o tańcu? – zapytała, a młode psingwiniątko przechyliło głowę na bok. – Tań-cu. Na lodzie – powtórzyła i mówiąc to, pokazała mu ruchy, jakie sama wykonywała jeżdżąc. Psingwinek zaklaskał płetwami o boki i wskoczył w jedną z zasp, starając się dokopać do najstarszych fiolek. Po chwili wypełznął z innej zaspy i przyniósł jej fiolkę. Miała trochę inny kolor i na pewno nie była zapieczętowana przez szamankę, sposób robienia tego zbyt się różnił. - No to próbujemy – powiedziała dziarsko i wlała zawartość do misy, po czym zanurzyła w niej głowę. Psingwinek w tym czasie dzielnie stał przy wejściu do myślodsiewni, jakby nie chciał, żeby ktokolwiek zaszedł ją od tyłu z zaskoczenia. Pierwsze co zobaczyła to światła, oślepiające, blade, niebiesko-zielone światła, zamknięte w czymś na kształt ogników, wirujące nad lodem. Wspaniała, lodowa scena znajdowała się pomiędzy wysokimi aż po samo niebo ścianami lodowca, a o jej okrągłe brzegi kilka metrów niżej rozbijały się fale. Fale, które chociaż z taką siłą uderzały o scenę, między miejscami na krach przepływały jakby pod magicznym zaklęciem, nawet nimi nie kołysząc. Następnie zobaczyła Smoczych Ludzi. Ubrani byli w pięknie, białe stroje, ona także miała na sobie ten strój, ale dużo bardziej ozdobiony. Musiała być w nich zaklęta magia, gdyż nie możliwe, że coś tak cienkiego mogło ich ogrzać. Albo to cała scena była ogrzewana? Nie wiedziała. Później usłyszała jednego ze Smoczych Ludzi, który krzyczał do nich z widowni, ubrany już w normalne wyposażenie swojego ludu, i coś pokazywał im rękami. Na koniec poczuła ruch nóg człowieka, którym była. I uczucie to znała najlepiej na świecie. Miała założone łyżwy, wszyscy mieli założone łyżwy. Wtedy wszystko zyskało sens. Ćwiczyli do przedstawienia. Patrząc na powagę i gotowy wystrój a także pełną muzykę, musiała być to próba generalna. To dokładnie to, czego potrzebowała dziewczyna, jej brakujący element! Przez te wszystkie dni na Antarktydzie próbowała stworzyć o niej opowieść, o pozornym mrozie i delikatności cudów, jakie kryły się pod tą temperaturą. Ale wszystko co tworzyła, choć miało swoje momenty, z jakiegoś powodu zdawało się być niespójne i obce. Nie było w tym autentyczności kogoś, kto całym sercem, duszą, ciałem i życiem poznał esencję magicznej Antarktydy. Nie była Smoczym Człowiekiem. Przynajmniej aż do teraz. Nie skupiała się już na otoczeniu, na magii utrzymującej wspaniałą scenę ani na strojach równie pięknych co silnie utkanych zaklęciami. Cała jej uwaga skierowana była na to, co czuły mięśnie kobiety. Żałowała, że nie mogła stać obok i powtarzać tych ruchów, ale nie zamierzała się nad tym roztkliwiać. Musiała zapamiętać każde drgnięcie mięśnia. To, jak osoba jeżdżąca pracowała balansem, jak jego środek ciężkości zachowywał się względem wykonywanych ruchów, na jakich krawędziach płozy jeździł, co czuł tuż przed oddaniem skoku. Ich układ był czymś zupełnie innym, co dotąd Remy miała okazję widzieć. Oglądała wiele interpretacji do Czterech Pór Roku Vivaldiego i innych wystąpień, w których myślą przewodnią była natura, ale oni wyglądali jak żywioł. Tańczyli jak żywioł i zachowywali się jak żywioł. Ich ruchy były niesione przez samą naturę. Każde przesunięcie ręki, drgnięcie palca i prezentowana mina nie były człowiekiem. Były historią żywiołu, który zawładnął tym miejscem. W tańcu na lodzie zupełnie oddzielili… Nie, odrzucili swoją ludzką tożsamość, oddając swoje serca, dusze i cały ten występ żywiołowi. Bo tak jak wszystko inne co stąpało po śniegowych pustkowiach, to oni należeli do Antarktydy, nie na odwrót. Harmony starała się zapamiętać te odczucia, jak jej serce biło, gdy poruszali się niczym burza śniegowa, gubiąc resztki ludzkości w gnającym mrozie. I jak cała jej dusza się śmiała, gdy pokazywali tańcem dzień polarny i życie, jakie ze sobą przynosił. Czuła się, jakby na chwilę straciła dech, gdy wyjeżdżali elementy programu poświęcone sile wody i oceanicznych fal, wprawiających w ruch ich łodzie i uprawy glonów. Aż w końcu oddech odzyskiwała, kiedy taniec zmieniał się w piękną opowieść, jak cały ten dziki żywioł otaczał ich plemiona, dając im dom, schronienie i otwierając dla nich swe sekrety, by mogli stać się częścią wspaniałej pieśni o Antarktydzie. Smoczy Człowiek, którym była wykonał finalny skok, najazd na niego był piękny, płynny, zupełnie jak śpiewana opowieść o nie kroki wykonywane ludzkim ciałem, a gdy wylądował… Remy z głębokim wdechem wyciągnęła głowę z wody. Chciała w niej zanurkować jeszcze raz, albo znaleźć kolejną część tej opowieści, to było tak nieziemskie przeżycie! Ale chłód zaczął przenikać przez ubrania. Zamiast tego spojrzała z niedowierzaniem na swojego kompana, młodego psingwinka, i podbiegła do niego, łapiąc go na ręce i przytulając mocno. - Jesteś najlepszy w szukaniu wspomnień! – obróciła się z nim, już myśląc o tym, czy jej mięśnie pracowały tak samo, jak podczas obrotów Smoczego Człowieka. – Dziękuję!
/zt +
______________________
So come on fly away with me, to a place where we could be
Valerie wiele wiedziała o myśloodsiewniach. W teorii. Jako że pochodziła z mugolskiego świata, nie było jej dane zobaczyć jej na własne oczy. Aż do dzisiaj. Dziewczyna z pewną obawą weszła do wielkiego pomieszczenia. Na samym środku zauważyła, bo nie sposób było jej nie dostrzec, wielką czarę, w której migotało niebieskie światło. Przez chwilę, przez jedną bardzo krótką chwilę jej różdżka drgnęła. Oparła się jednak masochistycznej pokusie przeżycia najgorszego wspomnienia, jakie przeżyła w ciągu tych kilkunastu lat swojego bytu. Zamiast tego jej uwaga skupiła się na fiolkach opatrzonych odpowiednią inskrypcją. Stała tak przez kilka minut w ciszy, z wyciągniętą, drżącą ręką. W końcu postanowiła wybrać jedną z nich, na której napisano enigmatycznie „zielarstwo”. Westchnęła głęboko, otworzyła niewielką fiolkę i wlała jej zawartość do majestatycznej czary wykutej z lodu. Po chwili zanurzyła twarz i… Otworzyła oczy. Była wyższa niż zwykle, ale to niedziwne, wszak to nie jej wspomnienie. Pierwsze na co zwróciła uwagę to ciemność widoczna na nieboskłonie. Była to miła odmiana od wiecznie panującego na dworze dnia. Oprócz tego, zauważyła na niebie niezliczoną ilość gwiazd. Ich światło oraz blask księżyca odbijał się od śniegu leżącego naokoło. Valerie westchnęła z zachwytu, ale nie usłyszała, aby z jej ust wydobył się jakikolwiek dźwięk. Zamiast tego, oprócz hulającego wiatru, słychać było równomierny marsz. Jej wspomnienie maszerowało w niewielkiej grupie Smoczych Ludzi. Po chwili jednostajnego grupa weszła do pomieszczenia. Była to jaskinia wydrążona w lodzie. Jej sufit zaczarowany był w taki sposób, że na niebie widać było gwiazdy i księżyc. Valerie nie była tak biegła z astronomii, jakby chciała, ale mogła polegać na swojej intuicji. Wydawało jej się, że ten dzień to był szczególny czas dla Smoczych Ludzi, jakby był zapisany w gwiazdach. To miejsce również było na swój sposób niezwykłe. Pomimo tego, że jaskinię wydrążono w lodzie, na ziemi nie leżał śnieg. Zamiast tego porośnięta była dziwną, fioletową rośliną. Ostry zapach uderzył nozdrza Val, nie umiała określić, czym tak właściwie jest to niesamowite ziele. Biła jednak od niego tajemnicza energia i magia. Gdy wszyscy maszerujący dotarli na miejsce, zapadła niemalże złowroga cisza. Dopiero po dłuższej chwili przerwał ją wysoki mężczyzna ubrany w futro zabarwione na fioletowy kolor. Wyglądał ewidentnie na najstarszego ze zgromadzonych, Val przypuszczała, że mógł być swego rodzaju przewodnikiem albo szamanem. - Smocze dzieci – tubalny głos rozległ się w ścianach lodowej jaskini. – Dzisiaj rozpoczniecie po raz pierwszy podróż do gwiazd. Wyciągnijcie swoją dłoń i przyjmijcie swoje przeznaczenie. Każdy, łącze ze wspomnieniem Val, wyciągnął dłoń jak na komendę. Znikąd pojawiły się kobiety, które dzierżyły w swoich rękach wielkie drewniane misy. Wypełnione były ową dziwną fioletową rośliną, która porastała to miejsce. Kiedy każdy już dostał swój przydział, szaman wykonał pewny gest lewą ręką. W tym momencie, znowu jak na komendę, zgromadzeni… zjedli fioletowe liście o ostrym zapachu. Valerie poczuła nagle, jak jej wspomnienie traci przytomność. Nie, stop. Chyba po prostu zapada w sen. Zanim zamknęła oczy, ujrzała, że każdy po kolei kładzie się na ziemi, starając się przy tym nie naruszyć rosnącej Smoczej Trawy. Ale skąd ona wiedziała, jak to się nazywa? To przecież wspomnienie, skarciła się w myślach. A potem odleciała. Widziała gwiazdy. Widziała księżyce. Niezliczone słońca i komety. Podróżowała poprzez czas i przestrzeń, aż w końcu znalazła się na lodowym pustkowiu. Przez chwilę zdawało jej się, że była tam sama, ale nie. Nagle pojawili się obok niej ci, którzy znajdowali się także w jaskini. Formowali się ze śniegu, przybywali z porywami wiatru, powstawali z promieni słońca. Val wstała z ziemi, na której leżała. Po dłuższej chwili ciszy, której nikt nie ośmielił się przerwać, głos zabrał znowu najstarszy ze zgromadzonych. - Jesteście w świecie snów i marzeń. Wszystko jest na wyciągnięcie waszej ręki. Możecie tu zgłębiać tajemniczą magię. Prawa codziennego świata was tu nie ograniczają. Wyobraźnia to wasze jedyne ograniczenie.. Val zobaczyła, że zgromadzeni ludzie rozpierzchli się na wszystkie strony. Niektórzy unosili się nad ziemią, wykonując akrobacje w powietrzu. Inni przysiedli się do stołów, które nagle pojawiły się przed nimi. Zapach apetycznych potraw uderzył jej nozdrza z dziką intensywnością. Wszystko miało tu taką głębie, było takie prawdziwe, bardziej realne niż w rzeczywistym świecie. Również dotyk. - Chodź – usłyszała aksamitny głos pięknej kobiety. Złapała Val za rękę, kierując swe kroki do igloo, które pojawiło się znikąd. I nagle, wspomnienie się skończyło. Valerie zaczerpnęła haust świeżego powietrza. Poczuła ból, kiedy zimno dostało się do jej płuc. Przez chwilę czuła się, jakby cały czas śniła, ale wszystko było takie mniej intesywne. Zafascynowana świadomym snem, opuściła jasknię przysięgając sobie, że kiedyś i ona posmakuje tej cudowej rośliny.
zt
+
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
- Obiecuję, że będzie super - zapewnił, ciągnąc go po bezdrożu poza obrzeża centrum cywilizacji Smoczych Ludzi, nieco denerwując się własnym planem, niezależnie od tego, że gdy tylko usłyszał o dostępnej tutaj myślodsiewni, od razu wiedział, jakie wspomnienie chce pokazać Bazylowi, chcąc by o nim wiedział, ale zupełnie nie wiedząc jak miałby to powiedzieć. - Znaczy… nie super, że jakaś łohoho zabawa albo że przyjemnie, bo to nie będzie przyjemne, znaczy, bolesne też nie będzie raczej. Na pewno. Na pewno nie będzie bolesne - zamotał nieco, oglądając się przez ramię na Bazyla, by sprawdzić czy na jego twarzy jest jego standardowy grymas oznaczający, cóż, że żyje, czy raczej już ten, który mówił, że jeden krok dalej może pociągnąć za sobą jakieś konsekwencje. - Po prostu chcę Ci coś pokazać… Coooś czego już nie ma, teoretycznie, ale wciąż jest tak jakby no - spróbował niezgrabnie wyjaśnić na około, mocniej ściskając Bazylową dłoń, gdy zaczynał zdawać sobie sprawę, że nie do końca sam rozumiał dlaczego chce podzielić się ze Ślizgonem swoją przeszłością, skoro wcale nie musiał - ta nie ścigała go przecież po opuszczeniu Calpiatto, więc i gdyby tylko chciał mógłby udawać dalej, że wcale nie istniała. Zatrzymał się gwałtownie, zanim podeszli bliżej do otoczonego lodowym murem podwyższenia i stanął przed Bazylem, uroczyście łapiąc obie jego ręce, jakby zaraz miał wyrecytować mu wieczystą przysięgę, a jednak zapowietrzył się niespodziewanie, bez większych efektów biorąc po prostu kilka drobnych wdechów. - Korzystałeś już kiedyś z myślodsiewni? - wypalił w końcu, nieświadomie masując kciukiem wnętrze Bazylowej dłoni, by nieco rozładować kotłujące się w nim samym emocje. - Bo mam- Zawsze powtarzasz, że musisz się mnie nauczyć, czy jakoś tak, więc pomyślałem, że może będzie to trochę łatwiejsze, jeśli będziesz mógł spojrzeć też trochę- no do takich rzeczy, które jakoś pamiętam mocniej i no, nie chcę Ci pokazywać, nie wiem, jakichś moich znajomych i tego, co z nimi robiłem, bo aż tak daleko od Jinxa i Bee by to nie było… - starał się tłumaczyć, jak zawsze pracując na to całym ciałem, czyli nerwowym przydreptywaniem, bogatą mimiką i uciekającym co chwilę gdzieś spojrzeniem. - ...ale wcześniej miałem też dziewczynę i wcale nie chcę Ci jej pokazywać, nie o to mi chodzi, po prostu… - urwał, bo i nie do końca wiedział o co mu chodzi, zwyczajnie czując co chce zrobić, jednocześnie bojąc się nieco efektów, nie wiedząc czy te mają prawo być pozytywne. - Po prostu chcę Ci pokazać jak ten związek się skończył, ale jeśli Ty tego nie chcesz, to możemy- nie wiem, wymienić się jakimś śmiesznym wspomnieniem i wrócić do lodowca.
Ostatnie spotkanie z myślodsiewnią zapisało się w umyśle Ariadne jako średnio przyjemne. Miała okazję natrafić na wyjątkowo koszmarne wspomnienie, które znacząco odbiło się na dziewczynie. Cały wieczór smuciła się losem jednego z dzieci tutejszego ludu. Przez długi czas nie mogła w ogóle zrozumieć, jak można uwieczniać takie tragedie we fiolce i wystawiać je tutaj, gdzie każdy przyjezdny zasięgał wiedzy na temat Antarktydy... Co jeśli jakiś uczeń również obejrzy coś podobnego? To traumatyzujące. Dopiero po pewnym czasie Ariadne uświadomiła sobie parę istotnych rzeczy. Smoczy Ludzie chcieli pokazać Antarktydę nie tylko od tej dobrej, miłej strony, ale i bardziej realistycznej. A życie potrafiło być okrutne, zarówno w Anglii, jak i tutaj. Potrafiło brutalnie i bezwzględnie odbierać. Uświadomienie sobie, że mogą tutaj czyhać różne okropieństwa było jednym z ważnych kroków ku przetrwaniu. A Smoczy Ludzie akurat w tym przodowali. Dlatego nie oburzała się już obecnością tego typu fiolek w śnieżnej myślodsiewni, czując że dzięki zobaczonym wydarzeniom będzie teraz pamiętać, aby pozostawać ostrożną. Nawet w kontakcie ze zwykłymi kwiatkami. Nie mogła tego przewidzieć, ale rzeczywiście w czasie wyprawy natknie się na brylniki, których nie rozpoznałaby bez wiedzy o nich. Zaakceptowała trudną rzeczywistość, co nie znaczyło, że dalej nie odczuwała przykrości na myśl o biednym chłopaku i jego rodzinie. W śnieżnej myślodsiewni pojawiła się ponownie tylko ze względu na determinację, co do poznania Antarktydy najlepiej jak mogła. Nie wątpiła, że prawdopodobnie nigdy jej noga na tym kontynencie nie postanie po powrocie z wyjazdu, a zamierzała wyciągnąć możliwie jak najwięcej ze swojego pobytu w mroźnej krainie. Niepewnie kręciła się dłuższą chwilę dookoła śnieżnej myślodsiewni, zastanawiając czy ktoś tu jeszcze zaglądał. Część uczniów jednak traktowała ten wyjazd jako bądź co bądź wakacje, a więc chciała wypoczywać zamiast uczyć się. Nic w tym dziwnego. W końcu po dłuższym wahaniu podeszła ponownie do lodowej misy z kryształowo czystą wodą. Wybrała fiolkę, tym razem omijając te dotyczące zielarstwa. Wlawszy płyn wspomnienia do wody, wzięła głębszy oddech i lekko zestresowana zanurzyła w tym twarz. Tym razem przede wszystkim zobaczyła zieleń, a nie typową dla Antarktydy biel. Trochę się tym zdziwiła. Czyżby to działo się w innym miejscu...? Dookoła rosła trawa, drzewa, a nawet dziwaczne, ogromne grzyby, jakby wyjęte z którejś mugolskiej bajki. Wickens zamrugała kilkukrotnie, ale w ogóle nie miała czasu, aby przyzwyczaić się do obcego otoczenia, bo właściciel wspomnienia był w biegu. Sprintem wymijał wysokie rośliny... zdecydowanie zbyt wysokie, aby uchodzić za normalne. Ariadne poczuła się niczym Alicja w Krainie Czarów. Pobiegła za sylwetką wysokiej dziewczyny. Pierwszy raz widziała Smoczego Człowieka bez tony futer na sobie. Ona nosiła tylko krótkie szorty i koszulkę, co całkowicie usprawiedliwiała gorąca pogoda w tym dziwnym świecie. Nagły ryk tuż za plecami wystraszył Wickens tak, że się potknęła. Poleciała na kolana, ale była tylko zjawą w tym wspomnieniu i szarżujący tuż za dziewczyną fomiś (czy aby na pewno fomiś) nie zobaczył Ariadne. Smocza kobieta szokująco zgrabnie zaczęła wspinać się na pobliskie wielkie drzewo, niczym zwinna małpa. Po minucie siedziała już wysoko na grubej gałęzi. O pień drzewa uderzał ogromny niedźwiedź. Nie polarny, bo futro miał ciemnobrązowe. I do tego posiadał wielkie kły! Chwilę zajęło jasnowłosej opanowanie się na tyle, aby w końcu stanąć na rozedrganych nogach. Bestia rzucała się wściekle, zirytowana tym, że nie umie dopaść małpy. Wspinała się trochę, ale spadała i nieustannie głośno wyrażała swoje niezadowolenie. Dziewczyna nie wydawała się przerażona. Bujała się na gałęzi, machając nogami. Dopiero po kilkunastu minutach zwierzę uspokoiło się na tyle, aby zaprzestać prób wspięcia się na wielkie drzewo. Warknęło jeszcze kilka razy, po czym odwróciło się tyłem. Najwyraźniej nie zamierzało marnować więcej czasu oraz nerwów na tę istotę. Ariadne z zachwytem obserwowała jego gigantyczne rozmiary... musiało mieć ponad siedem metrów wzrostu. Tymi kłami mógłby przebić aurorkę na wylot bez problemu. Na całe szczęście nie zrobił krzywdy Smoczej kobiecie, która zaczęła spokojnie schodzić po gałęziach. Wspomnienie zaczęło się rozmywać. Dobiegło końca. Wickens pokręciła głową. Nie miała bladego pojęcia, gdzie w ogóle znajdował się ten niedźwiedź, bo na pewno nie na Antarktydzie. I skąd te kły? Chętnie popyta o to Smoczych Ludzi, gdy wróci już do lodowca.
/zt
Harmony Seaver
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech. Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię.
Pójście do myślodsiewni po smoczej jaskini było wspaniałym pomysłem! To prawda, dłuższą chwilę zajęło @Meredith Wyatt i Remy naprawdę porządne wysuszenie się, ale gdy były pewne, że nawet zaklęcie nie zdejmie z nich ani jednej kropli więcej, wyjście na zewnątrz było… Przyjemne. Było rozgrzane aż po głębokie partie skóry, a dzięki temu lepiej trzymało im się ciepło. Wiadomo, koniec końców by się wychłodziły, ale póki co to był najmniej odczuwalny mróz ze wszystkich dni na Antarktydzie. - Mówię ci, te wspomnienia są niesamowite! – podekscytowała się Gryfonka, gdy tylko przywoływała swój poprzedni pobyt w myślodsiewni. – Możesz się dowiedzieć tak wielu rzeczy! O ich sztuce! Zielarstwie! Zwierzętach! I pewnie jeszcze wiele wiele więcej! – podskoczyła, podnosząc ręce do góry z zachwytem a psingwinek „zatrąbił” swoim głosem i próbował powtórzyć jej ruch. Tylko po to, by wywrócić się w zaspę śnieżną, zaraz się jednak z niej wygramolił, otrzepał i kontynuował swój wesoły marsz. - I o wszystko możesz zapytać młodego! – wskazała jazzowymi dłońmi na psingwinka. – Musiał chyba kiedyś podpatrzeć, w jaki sposób układają butelki ze wspomnieniami, bo jest w stanie znaleźć dosłownie wszystko! To skarbnica wiedzy! – pochwaliła zwierzaczka i podrapała go po główce, a on znowu wydał z siebie przeszczęśliwe dźwięki. To był kawałek marszu, w końcu jednak czarownicom ukazało się wejście do myślodsiewni, która z trzech stron otoczona była bajecznymi wypiętrzeniami w lodowcu. - Robi wrażenie, co? – uśmiechnęła się do przyjaciółki i wyciągnęła swój aparat. Może i już miała okazję sfotografować to miejsce, ale w świetle nowego dnia wyglądało zupełnie inaczej. – Chcesz zdjęcie? – zaproponowała. A psingwinek już zaczął pozować przy jednej ze ścian lodowca.
______________________
So come on fly away with me, to a place where we could be
Chcąc czy nie, Mer musiało przyznać przyjaciółce rację - faktycznie po wygrzaniu się w gorącym źródle temperatura na zewnątrz była całkiem znośna. Szybki marsz do Śnieżnej Myślodsiewni, chociaż w mroźnych warunkach, nie sprawił, że znów czuło jakby miało zamarznąć i chyba zrozumiało, na czym to wszystko polega - pewnie po wygrzaniu się i nałożeniu kilku warstw ubrań człowiek na swój sposób się izoluje, zachowując cenne ciepło pod materiałem. - To świetne, że istnieje takie miejsce - skomentowało słowa przyjaciółki, gdy tylko dotarły do celu. - Trochę jak muzeum, tylko że bardziej interaktywne, wiesz, nie musisz czytać opisu danej rzeczy na którą patrzysz, żeby poznać jej działanie czy znaczenie, tylko… Zanurzasz się! - dodało z nieskrywaną fascynacją. Pomimo wychowywania w mieszanej kulturowo rodzinie i obycia z magią od czasów dzieciństwa, Mer nigdy jeszcze nie korzystało z myślodsiewni. Wiedziało, jak takowe działają, jednak nie miało okazji do nabycia doświadczenia. Zaśmiało się wesoło na widok podskakującego psingwinka i słysząc słowa Remy postanowiło zwrócić się do zwierzaka o pomoc. - To jak? Remy zrobi nam zdjęcie, a potem zaskoczysz mnie jakimś wspomnieniem, co? - zaproponowało, pozując razem ze zwierzakiem, który następnie czym prędzej podsunął Mer fiolkę. - Chyba pora na przygodę! - rzuciło, wlewając zawartość fiolki do misy. Przed zanurzeniem twarzy odruchowo nabrało więcej powietrza i zamknęło oczy, jednak chociaż czuło dziwną aurę wokół twarzy, nie było pod wodą. Uszu Mer dobiegły znajome dźwięki i powoli otworzyło oczy. Melodią jaką usłyszało okazały się być dźwięki wydawane przez… Oczywiście, pingwiny. Postawny mężczyzna przemierzający śnieżny krajobraz natknął się na całkiem pokaźne stadko nielotów, które… Do złudzenia przypominały gatunek, z którym Mer miało już do czynienia i to w niezbyt przyjemnym kontekście. Odziany w skóry i futra człowiek zdawał się jednak nic sobie nie robić z ich obecności - najprawdopodobniej chciał poszerzyć swoje terytorium, eksplorując niezbadane jeszcze okolice na wybrzeżach. Mer ostrożnie, mierząc przy tym wzrokiem ptaki, podążało za mężczyzną, gotowe do wycofania się w każdej chwili. I właśnie wtedy w stronę człowieka ruszyła ognista kula, Mer odruchowo się cofnęło i miało nawet wrażenie, że znów poczuło to okropne gorąco. Mężczyzna krzyknął, podobnie jak Mer po spotkaniu z ptakami zataczając się w zaspę i odszedł szybkim krokiem na bezpieczną odległość. Niebawem po obraniu kursu na inny kierunek, na jego drodze pojawiła się kolejna grupa ptaków, które już na pierwszy rzut oka wyglądały inaczej. Niektóre jeszcze wyskakiwały na brzeg, inne już przemieszczały się z zawrotną prędkością w głąb lądu, jednak wzdłuż wybrzeża. Niemalże płynęły na brzuchach po lodowym podłożu, mknęły w kierunku człowieka, za którym podążało Mer. Widząc, że ptaki nic sobie nie robią z jego obecności, mężczyzna począł powoli się wycofywać, uświadamiając sobie w pewnej chwili, że jeśli będzie wracał tą samą trasą, powróci do gromadki smoczych pingwinów, co mogłoby wiązać się z kolejnymi oparzeniami. Zamiast dalszego wycofywania się, człowiek zszedł z toru śmigaczy na tyle, na ile mógł, jednak jeden z pingwinów nieco wypadł ze swojego toru. Zrykoszetował o mężczyznę, ostrym dziobem rozcinając mu but i nogawkę wetkniętych weń spodni na wysokości kostki. Sądząc po jego reakcji najwyraźniej został zraniony w nogę, a po przeczekaniu odjazdu gromadki ptaków, ruszył ich śladem - zdawało mu się, że dzięki temu uniknie ponownego spotkania z ptasimi miotaczami ognia. I miał rację, gdyż pierwszy z napotkanych gatunków zauważył kolejny raz, jednak z dalekiej, bezpiecznej odległości. Z głębi lądu musiał jednak wrócić na zamieszkałą przez resztę ludzi część wybrzeża i przemierzając śnieżne pustkowia usłyszał w pewnej chwili radosne popiskiwania. Mer także je słyszało i rozpoznało je niemal natychmiast, przecież identyczne dźwięki wydawał psingwinek! Podekscytowane ruszyło w kierunku dźwięku, jednak mężczyzna nie wydawał się zbyt entuzjastycznie nastawiony. Widząc wyłaniającą się zza jednym z pagórków gromadkę psingwinów od razu zaczął się oddalać - nie chciał narazić się kolejnemu gatunkowi, który jednak był bardzo przyjaźnie nastawiony i gromadnie ruszył za nim w kierunku ludzkich osad. Człowiek nie wydawał się zadowolony z tego powodu i do czasu powrotu do osady próbował na marne opędzać się od psingwinków. Mer wynurzyło głowę, kiedy wspomnienie dobiegło końca. - Słuchaj! Oczywiście, było to wspomnienie o pingwinach i wydaje mi się, że psingwinek chciał nam przekazać w ten sposób, dlaczego Smoczy Ludzie tak traktują jego gatunek! - zaczęło z zapałem. - Człowiek, który umieścił tutaj swoje wspomnienie odkrywał nowe terytoria i po spotkaniu ze smoczymi pingwinami i śmigaczami miał już dość pingwiniego towarzystwa! Pewnie przez to, jakich obrażeń doznał zaczął odpędzać psingwiny! Może ludzie myślą, że w jakiś sposób jednak są groźne? - zastanowiło się. - Nie wiem, czy to ma jakikolwiek sens, myślisz, że dałoby się spróbować zmienić ich podejście?
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Nie zaskakiwała go ilość energii, jaką River tryskał na każdym kroku swojej egzystencji, jednak w obecnych warunkach, on sam, miał wrażenie, że zapada na tym pustkowiu w sen zimowy. Ani jakoś gorąco brał udział w atrakcjach ani wybierał się na tę zakrawającą o utratę życia przygodę, na którą zapisywali się inni. Z wielką lubością spędzał większość czasu w kuchni albo w pokoju - objadając się tym, co wyniósł z kuchni - i czytając przywleczone ze sobą książki. Kiedy jednak skowroneczek Riverek wyskoczył znienacka z pomysłem, że on mu musi koniecznie, ale to koniecznie coś, no to przecież Bazyl nie miał serca mu szczerze powiedzieć, że najchętniej to by został jednak w lodowcu. Starając się możliwie najbardziej utrzymać swoją mimikę na wodzy, wychodząc na zewnątrz jednak krzywił się odrobinę jakby trochę bardziej. No bo to tak jasno, zimno, śnieguchy czasem wpadały do ucha i generalna nieprzyjemność. Powstrzymywał się jednak przed wyrzekaniem na swój los, dopóki Coon nie dopłynie do brzegu ze swoim wywodem, bo oczywiście tłumaczenie tego dokąd idą zaczął tam, gdzie zaczynać lubił najbardziej czyli od dupy strony. Ślizgon kiwał więc już niemal machinalnie głową, zastanawiając się, czy lewa strona bezkresnych pustkowi różni się czymkolwiek od prawej, bo informacja o tym, że coś nie będzie ani łohoho ani bolesne dawała mu tyle, co nic, dopóki nie zatrzymali się niespodziewanie przy zagadkowej, lodowej konstrukcji po to, by gryfon chwycił go za dłonie, niemal jakby się tu mieli zaślubiać. Wpatrywał się w niego tym swoim spojrzeniem, z którego ciężko wyczytać, czy był aktualnie zadowolony, czy wkurwiony, czy w ogóle zamyślony w czymś i wcale nie słuchał. Kiwał powoli głową, przyjmując i przetwarzając podawane mu informacje, pozostawał jednak Bazylem, więc na tę obszerną oprawę werbalną odpowiedział aż: - Okej. - i przeniósł badawcze spojrzenie na myślodsiewnie. Za dużo naczytał się materiałów z archiwów Wizengamotu, by mu nie przeszło przez myśl, że to podejrzane tak swoje wspomnienia ochoczo i bezmyślnie wrzucać do przypadkowej, lodowej myślodsiewni pośrodku pustkowia, ale jedynie zacisnął lekko wargi, powstrzymując kąśliwe, pełne jadowitej nieufności komentarze dla siebie. Trzymając wciąż jeden z ukrytych w ciepłej rękawicy palców Gryfona skierował się z nim do wielkiej misy i uniósł brwi. Z jakiegoś powodu zrobiło mu się dziwnie niedobrze na myśl o tym, by odkopywać jakieś swoje wspomnienia. Był człowiekiem na tyle uporządkowanym, by sprawy przeszłe pozostawiać w przeszłości, a że nie radził sobie z układaniem emocji w głowie, plan na zakopywanie ich w pamięci do dziś wydawał się nie mieć wad. Miał nadzieję, że River po prostu pokaże mu coś i stąd pójdą, ale w jego głowie dzwonił alarmująco zwrot wymienić się, a on nie potrafił wyłuskać z pamięci niczego śmiesznego czy wesołego, czym warto się wymieniać. Wbrew pozorom Bazylowe życie nie było wypełnione śmiechem - co za żal.
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Pokiwał głową, nie w żadnej zgodzie czy potwierdzeniu, co raczej próbie przekonania samego siebie, że jest to dobry pomysł, nawet jeśli Bazyl nie wydawał się nim zbytnio zadowolony czy choćby zainteresowany. Ścisnął mocniej jego dłoń, puszczając już drugą, i uciekł spojrzeniem do puszystego śniegu w myślodsiewni, mimowolnie wyobrażając sobie jak jego myśli wsiąkają między luźno zlepione ze sobą śnieguchy. -Nie wiem jak to działa. Nie wiem czy będziesz to widział moimi oczami czy bardziej na zasadzie, że tak z boku i czy będziesz to widział dokładnie tak, jak ja to widziałem czy raczej tak, jak ja to pamiętam, więc jakby… Nie śmiej się z moich włosów, okej? Luisa zaczęła z nimi eksperymentować, a potem- Potem już tego nie dokończyła, a ja czułem, że nie powinienem ich ruszać, bo najwidoczniej… - przerwał sam sobie pokręceniem głową, upominając się, że to nie ma aż takiego znaczenie i niepotrzebnie tylko przedłuża niezręczność tej chwili, więc wziął tylko głębszy wdech, nim faktycznie sięgnął krańcem różdżki do swojej skroni, z trudem wyciągając z niej mieniącą się srebrzystą nić wspomnienia. - Wolę byś sam je oglądał. Strasznie frajersko się wtedy zachowałem - przyznał, bo choć początkowo chciał zanurzyć się w przeszłości z Bazylem, tak teraz jednak przerosło go to nagle, gdy mieszanka nieprzepracowanego żalu i zawstydzenia ukłuła go w piersi przy wyciąganiu na wierzch tamtego dnia. - Czekaj! - powstrzymał go impulsywnie, tuż po tym, gdy tylko go puścił. - Poczekaj - powtórzył już spokojniej, obejmując jego policzki dłońmi, by przyciągnąć go do pocałunku. Przylgnął do niego ciasno, chcąc poczuć bliskość mimo niezbędnych przy tym klimacie warstw ubrań i wgryzł się w jego usta, dużo łagodniej niż robił to sam Bazyl, bo i tą pieszczotą chcąc go tylko sprowokować do wzajemności. I gdy tylko pozwolił Ślizgonowi zanurzyć się w odmętach swojej własnej przeszłości poczuł szybko, że nawet z krążącym po ciele cieple i mrowieniu łaskoczącym w ustach, czekanie aż ten z powrotem wróci do rzeczywistości będzie dla niego prawdziwą torturą.
Bo w końcu Bazyl mógł widzieć teraz te niepasujące do wszechobecnej czerni czerwone włosy, które gdzieniegdzie nierówno wypalały się do wyblakłego różu; tę drżącą brodę, której smutek próbował zamaskować gniewnie ściągniętymi brwiami; i te drobniejsze niż to znane Bazylowi ciało, które sztucznie wyprostowane próbowało ukryć jak wycieńczone było przez ostatnie noce brakiem snu. I nawet jeśli nie wiedział, nie mógł wiedzieć, jakie myśli krążyły wtedy po rakuniej głowie, to mógł wyraźnie usłyszeć nawet to cicho wyduszone do różdżkowego mikrofonu "To niesprawiedliwe". Mógł wyraźniej widzieć zmartwioną minę profesora, który wraz ze wzmacniającą głos różdżką chciał wycofać się od Rivera, domyślając się już, że może jednak oczekiwali od niego zbyt wiele, a jednak uległ tej desperackiej prośbie, która skryła się w zaciśnięciu dłoni na kawałku magicznego drewna. Mógł usłyszeć znacznie głośniejsze "Wszyscy zachowujecie się idiotycznie"; zobaczyć ściągające się w irytacji brwi, ale nie mógł poczuć przecież tego duszącego bólu za mostkiem, który próbował wyrzucić z siebie z każdym kolejnym słowem. - Wszystko co robicie jest po prostu wykurwiście głupie, bo nic z tego nie ma żadnego znaczenia. Nic nie przywróci jej życia, a nawet jakby mogło, to wcale by tego nie chciała, bo wiecie co? Odeszła bo-… - głos urwał mu się gwałtownie, pozbawiony nagle wsparcia w postaci magii, a jednak jeśli Bazyl choć trochę naprawdę znał Rivera, to mógł spodziewać się tego pełnego oburzonej motywacji gaspnięcia, tej pełnej gamy uczuć wyrzeźbionej w mimice, tych rąk wzbitych w powietrze do gestykulacji i przede wszystkim tego niedopuszczającego do siebie innej opcji krzyku: - ODESZŁA BO TEGO CHCIAŁA, WIĘC NIE ZASŁUGUJE NA WASZE KWIATY I ŚWIECE I TE IDIOTYCZNE WIERSZE, KTÓRE WSZĘDZIE ROZKLEJACIE, JAKBYŚCIE FAKTYCZNIE JĄ ZNALI. PODJĘŁA IDIOTYCZNĄ DECYZJĘ, CHOCIAŻ MIAŁA TYLE POWODÓW, BY ZOSTAĆ, WIĘC NIE BĘDĘ PO NIEJ PŁAKAŁ. NIE BĘDĘ! NIENAWIDZIŁA WAS WSZYSTKICH I NIENAWIDZIŁA TEGO MIEJSCA I NIKT Z WAS NAWET NIE MÓGŁ PRÓBOWAĆ JEJ POMÓC, GDY-... - nagła cisza wybrzmiała tak gwałtownie, jakby ktoś przyczynił się do niej zaklęciem, co bezgłośnie poruszająca się dolna warga Rivera zdawałą się tylko potwierdzać, a jednak zaraz, jakby już tylko dla uszu ich dwojga, wydusił buntującym się przed nim samym głosem "Gdy to wszystko miało jeszcze jakiś sens. I sam był pewien, że dokładnie tyle pokazał Bazylowi. Że właśnie wraz z tymi słowami wspomnienie rozmyło się w ścinających się w śnieguchy mlecznych zawijasach, a jednak gdzieś podświadomie musiał chcieć podzielić się i tą ślepą ucieczką przed siebie, zakończoną w kącie ulubionej sali, gdzie nikt go nie szukał, choć każdy wiedział, że tam właśnie musiał być, wściekle ubijając łzy w szkolną glinę.
- Nie wiedziałem, że jej źle - wydusił z siebie, gdy tylko znów mógł zobaczyć dwukolorowe tęczówki, czując jak serce dudni mu z przejęcia, bo przecież nie mówił o tym na głos od czasu wyjazdu z Calpiatto, a na trzeźwo - nigdy. - Powiesz mi, gdy Tobie będzie źle?
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Koncepcja myślodsiewni nie była dla niego obca, a jednak kiedy zatrzymali się przy lodowej misie Bazyl zmarszczył brwi w subtelnym wyrazie rzeczywistego niezadowolenia, nie tym typowym niezadowoleniu jakie miał wymalowane na twarzy tak czy inaczej. Zmarszczka pomiędzy jasnymi brwiami pogłębiała się tym bardziej, kiedy okazało się, że ma w to wspomnienie wskoczyć sam, podglądając to, co River chciał ze swoich wspomnień mu pokazać, a nie chciał mu w tym zwiedzaniu towarzyszyć. Nim zdążył się zapytać, zaprzeć albo cmoknac z niezadowoleniem, otrzymał pocałunek, słodki i niepewny, taki, którego pojawienie się sprawiło, że obudziła się w nim refleksja jakaś, że przecież nie wie jeszcze co to za wspomnienie, nie wie czym Coon chce się podzielić i czy to coś, co da się w życiu przeżyć więcej niż jeden raz. Byłby kłamcą mówiąc, że sam nie miał wspomnień, których istnienia nie chciał pamiętać, a co dopiero przeżywać po raz kolejny. Zanurzył twarz w wielkie śnieguchy, których zimny pocałunek wcale nie starł z warg wspomnienia ust gryfona, ale zanim zdążył poczuć to zimno, wślizgnął się w przytłumione kolory wspomnienia. Obserwował drżącą brodę szopa, otaczających go ludzi, miał wrażenie, że emocje targające krzyczącym chłopcem rezonują w jego klatce piersiowej jak potężny dzwon, jakby ta magiczna misa nie tylko pokazywała mu film ze wsomnieniem, ale wtłoczyła do żył, przez żyły do serca wszystkie uczucia, rozpacz, ból samotności i porzucenia, które z taką łatwością już był w stanie wyczytać z Riverowej twarzy. Przez ułamek chwili chciał za tym płakunem pobiec, zobaczyć coś więcej, dalej podążyć za tą myślą, ale wspomnienie wypluło go i całkiem zresztą słusznie, bo zachłyśniął się powietrzem, wzrokiem tocząc po okolicy, w poszukiwaniu swojego rakuna, jakby ten miał zniknąć w międzyczasie odtwarzania tej wizji. - Nie zachowałeś się frajersko. - uznał za stosowne zaznaczyć, nim nie rozchylił ramion w tym skromnym zakresie, co oznaczało nie mniej ni więcej przyzwanie Rivera do siebie. Objął go ciasno i ucałował w czubek głowy raz, a potem jeszcze kilka razy. - Przykro mi, że musiałeś to przetrwać. - powiedział cicho- ... że byłeś z tym sam. - każda drżącą komórka w ciele chłopca że wspomnienia krzyczała, że nie chciał być sam, a jednak otoczenie dało mu samotność. Pocałował jego biedną skroń i czółko, tuląc do siebie.- Na pewno powiem. - obiecał, choć nie sądził by kiedykolwiek był w stanie tak złym by się na siebie targnąć. - Nigdy Ci tego nie zrobię. Obiecuję. - szepnął w jasne loczki.