C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. || Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. || Posiada kolczyk w nosie. || Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Drewniany, średniej wielkości dwuizbowy budynek, który zdecydowanie nie ma szans na wygranie plebiscytu na "najładniej pachnący przybytek". Najróżniejsze zapachy mieszają się ze sobą, tworząc dość wyjątkową gamę. Tę jednak można z łatwością zagłuszyć, zamawiając trunek i trzymając go jak najbliżej własnego nosa. Stali bywalcy na pewno docenią ten sposób!
Cydry:
Navalonka Najpopularniejszy cydr, do którego dodawana jest zaczarowana zlewka różnych napitków. Z wyglądu i smaku przypomina jednak wodę - dopiero po wypiciu większej ilości można poczuć w gardle typowo alkoholowe pieczenie, które pomaga wyróżnić navalonkę. Może być bardzo mocne i często przy piciu tego cydru występują różne efekty uboczne, zależne od wmieszanych w nią alkoholi - najczęstsze to czkawka z uciekającymi z ust bąbelkami, jednoczesne napady śmiechu i płaczu, halucynacje latających wszędzie świnksów i problem z rozpoznawaniem z twarzy nawet bliskiej sobie osoby.
Cydrak Charakterystycznie czerwony cydr ze śnieżnobiałą pianką. Zostawia absolutnie niezmywalne ślady, więc zwykle do cydraków używa się osobnych, zaczerwienionych pucharów; łatwo też rozpoznać kto pił cydraka po intensywnie czerwonych ustach. Według legend dodawana jest do niego krew jakiegoś magicznego stworzenia, ale każdy twierdzi co innego - może chodzić o świnksa, może kulinga, a może oilliphesta. Cydrak powoduje wzrost pewności siebie, a w zależności od partii może również wzbudzać agresję… albo miłość! W drugiej wersji działa rzecz jasna słabiej od amortencji i powoduje głównie zauroczenie, w dodatku takie, które odnosi się do wszystkich dookoła…
Cydr miodowy Ma prawdziwie miodową konsystencję, ale na szczęście nie jest taki słodki – właściwie to wydaje się, że dopasowuje się do gustu pijącej osoby. Ma bardzo intensywny, piękny zapach i przyciąga do siebie wszystko... Przed nalaniem do pucharu przechowywany jest w masywnych beczkach, bo wystarczy jedna kropla na wolności, by wszyscy dookoła mieli na ten cydr chrapkę. Ciężko powstrzymać się od wypicia go, niektórzy doszukują się w nim hipnotyzujących właściwości. Cydr miodowy poprawia humor i powoduje wzrost atrakcyjności - nawet jeśli nie wywoła miłości, to na pewno zachęci wszystkich do kontaktu fizycznego z osobą, która spróbowała tego napitku!
Avalońskie jedzenie:
AVALOŃSKA SMOCZA PIECZEŃ Pomimo swojej nazwy, danie to nie zawiera w sobie ani grama smoka! Składa się głównie ze sporego kawałka mięsa, ogromnych ilości lokalnych ziół, owoców i miodu - czyli niczego nadzwyczajnego. Dopiero sposób przygotowywania pieczeni robi wrażenie. Umieszcza się ją bowiem w glinianym naczyniu, a te w wykopanym wcześniej dołku, by następnie przez krótki czas potraktować je silnym zaklęciem nagrzewającym - zupełnie, jakby smok zionął ogniem na naczynie.
CENTAURZE PODPŁOMYKI Bardzo prosty w wykonaniu i od wieków dobrze znany chlebek składający się jedynie z mąki, ciepłej wody i odrobiny soli. Centaurza wersja podpłomyków niesie jednak ze osobą dość ciekawą właściwość - jest powiem równie sycący, co elficki Lembas, jednak zdecydowanie prawdziwszy. Dodatkowo, pomimo swojej prostej formy, przybiera dość przyjemny, chociaż trudny do zidentyfikowania smak.
SZAŁWIOWE CIASTECZKA Kruche, proste w wykonaniu ciasteczka wokół których roztacza się intensywna woń szałwii. Czarodzieje obdarzeni darem jasnowidzenia po spożyciu ciasteczka narażeni są na nękanie intensywnymi wizjami.
TACA MIĘS Z KACZKI DZIWACZKI Kluczem do zrobienia tej wyśmienitej przystawki jest wybranie się na wyczerpujące polowanie. Ustrzelenie kaczki nie jest tutaj najtrudniejszą częścią; należy bowiem poczekać, aż ta przemieni się w odpowiednie zwierzę i dopiero wtedy zadać śmiertelny cios. Tradycyjnie taca powinna zawierać w sobie co najmniej osiem różnych gatunków. Podaje się ją wraz z żurawinowym sosem.
ZAPIEKANE AVALOŃSKIE JABŁKA Ciepłe, jeszcze parujące jabłka z avalońskiego sadu podawane są z miętowym sosem zrobionym z tutejszych ziół. Danie, poza przyjemnym zapachem, ma zdecydowanie wyjątkowy smak, którego nie sposób zapomnieć. Zdaje się być odpowiednie bez względu na preferencje spożywającego - już po jednym kęsie można uznać, że jest „dobre, nie za słodkie”.
Poza lokalnymi przysmakami dostępne są również dania i napitki ze spisu standardowego
______________________
What makes this fragile world go round? Were you ever lost? Was she ever found?
Podejrzewała, że sama na sobie mogła właśnie stosować metodę pt. "Żaba gotowana na wolnym ogniu". Nie mogła odmówić sobie kolejnego spotkania z De Guisem, pomimo wręcz pewności, że po pewnym czasie skończy całkowicie ugotowana. A i tak uparcie właziła do tego garnka - z jeszcze zimną wodą. Niewiadomą tylko kwestią pozostawało to, czy Stéphane postanowi odpalić palnik. Nie zawracała sobie jednak tym głowy, przynajmniej na razie. Na razie postanowiła sobie w końcu wrócić do starych zwyczajów i cieszyć się tym, co tylko jej się nawinęło, przemyślenia pozostawiając sobie na wieczory... albo ewentualnie nadchodzący rok szkolny. Dlatego też nawet nie krygowała się - i po prostu sama napisała do rudowłosego, proponując kolejne, tym razem planowane, spotkanie. Ostatecznie dość łatwo przyszło jej pogodzenie się z nagłą obecnością Stéphane'a w jej nowej angielskiej rzeczywistości - zapewne dzięki informacji, że (dalej była zaskoczona tym zbiegiem okoliczności) będą razem pracować. Zdecydowanie łatwiej było jej podejść do swojego byłego nauczyciela, kiedy okazywało się, że dzielą ten sam poziom zawodowy. I wyglądało na to, że prywatny również, skoro żadne z nich nie spieszyło na kolację do domów. Gdyby w ogóle jakieś mieli. Oczywiście, jak każdy czarodziej i czarownica, Audrey Walsh była bezbrzeżnie zachwycona Avalonem - szczególnie obecnością centaurów, które (jak powszechnie wiadomo) nie miały sobie równych w czytaniu z gwiazd. Wyspa Kiedyś i Na Zawsze nie oferowała jednak jedynie unikalnych konstelacji i niesamowicie czystego nocnego nieba - i właśnie te odmienne kwestie powędrowały pod lupę Walshówny. Takie lokalne cydry na przykład. Toteż siedziała przy jednym ze stolików w miejscowej tawernie - wypisz wymaluj jak z bajki! Ubrana iście wakacyjnie - w jeansowe shorty, t-shirt w granatowe moro i jasną, dzianinową opaskę utrzymującą jej niesforne włosy. W dłoni dzierżyła porządny kufel miodowego cydru, który popijała małymi łyczkami - a choć czekała cierpliwie na Stéphane'a, to po prostu nie mogła się powstrzymać przed umoczeniem ust w napitku. Bo pachniał, cóż, obłędnie. — You know that what you eat you are— zafałszowała sobie pod nosem jedną z piosenek Birdsów, chichocząc sama do siebie - ukontentowana ze zbieżności słów z okazją. Jeśli miałaby być równie pyszna co obecnie pity cydr, to bez wahania znalazłaby odpowiednio duży kufel i zamieniła się w tę złotą ambrozję i to z uśmiechem na ustach. Gdzieś za mleczną szybą tawerny mignęła jej - była tego pewna - wysoka sylwetka z ogniście rudymi włosami. I chociaż mężczyzna na którego czekała nie był obecnie jedynym rudzielcem na wyspie - bez skrępowania zapukała w okno: — De Guise! Tutaj!!! — wstała od stolika, by nachylić się do uchylonego lufcika w oknie, żeby jej darcie ryja przypadkiem nie uszło za efekt wychylonej już połowy cydru.
Skoro garnek stał tuż pod ręką, a żaba sama uparcie właziła do środka, to czystą głupotą byłoby nie odpalić palinka - zwłaszcza, kiedy człowiek był głodny. Pozostawała tylko kwestia wyczucia odpowiedniego momentu i zrobienia tego bardzo powoli i ostrożnie, żeby wybuchający zbyt nagle płomień nikogo nie poparzył. I nie spłoszył żaby. Przeczuwał, że kolejne spotkanie z Drey, choćby przypadkowe, był tylko kwestią czasu, ale niezmiernie go ucieszyła jej szybka i sprawna inicjatywa w tej kwestii. Z pewnością poświęciłby mnóstwo czasu na przygotowanie się, żeby wyglądać lepiej niż wtedy kiedy spotkał ją, będąc ubranym nie tylko połowicznie, ale w byle co, a następnie zjawiłby się na miejscu odpowiednio wcześniej, żeby nie musiała na niego czekać - ale z równowagi wytrąciła go niespodziewana przygoda na bagnach, która zabrała znacznie więcej czasu, niż zająłby zwyczajny spacer i doprowadziła do skandalicznego spóźnienia, mogącego sugerować, że wręcz zapomniał, że byli tego dnia umówieni. Nie było to jednak prawdą, bo do chwili w której stanął oko w oko ze śmiertelnym niebezpieczeństwem, wyczekiwał wieczoru w tawernie niczym skrzat skarpety, ekscytację tłumacząc sobie oczywiście tym, że Audrey była najprawdopodobniej jedyną znaną mu osobą, która również przebywała w Avalonie, a więc i jedyną, z którą mógł swobodnie porozmawiać. Po prostu dobrą koleżanką, tak. Po drodze z bagien do miasteczka zdążył zahaczyć o wspomnianą przez Irvette chatę znachorki, która sprawnym zaklęciem naprawiła zwichnięty nadgarstek i zabliźniła krwawiące rany, a szybki (i trochę niedokładny) Chłoszczyść rzucony w biegu względnie doprowadził do porządku ubłocone i zakrwawione ubrania, więc kiedy szybkim krokiem zmierzał już w stronę wejścia do budynku, wyglądał już całkiem przyzwoicie, jeśli nie liczyć wciąż jeszcze pobladłej twarzy i odbijających się w spojrzeniu, uporczywie powracających myśli o nagłej i niespodziewanej obecności siostry w jego życiu. Machnął dziarsko na powitanie do wydzierającej się przez okno Drey, przywołując na twarz lekki uśmiech, a kiedy dotarł do stolika, od razu dostrzegł stojące na nim zbawienie w postaci lokalnego cydru. - O, widzę że nie czekałaś z rozpoczęciem imprezy - skomentował jej w połowie opróżniony kufel tylko po to, żeby się do czegoś przyczepić na wstępie, opadając ciężko na krzesło i natychmiast przyciągając do siebie drugą szklankę, z której pociągnął solidny łyk z nadzieją, że ukoi jego zszargane nerwy - ale ku jego rozczarowaniu, napój smakował jak... -...woda? - zdziwił się, ale zaraz zaśmiał się pod nosem, prędko dochodząc do wniosku, że to musi być jakiś żarty Audrey - Czy to kara za spóźnienie? Zanim powiesz nIe WyPadA sIę SpÓźŃiaĆ to wiedz, że żeby tu dotrzeć, musiałem się zmierzyć z... - demonami przeszłości i jadowitą rudą żmiją -...zgadnij, z czym. Niech to będzie wstęp do drugiego pojedynku. I dopiero kiedy skończył mówić i zawiesił na niej oko na dłużej, wcześniej rozproszony rozczarowującym napojem, zauważył, że wyglądała dziś jakoś... inaczej. Wyjątkowo atrakcyjnie. Aż się prosiło, by o tym wspomnieć - powstrzymał się jednak, prędko spłukując tę refleksję kolejnym łykiem wody.
Żaba z kolei cierpliwie czekała na odpalenie palnika - a była to żaba wyjątkowo samobójcza i o małej wierze, bo choć o ciepłej wodzie marzyła, tak zwyczajnie jej nie zakładała... przez większość czasu. Audrey więc jak ta żaba, wyczekiwała niestrudzenie na towarzysza, którego sama zaprosiła do udziału w kolejnym pojedynku. Po prawdzie niekoniecznie jeszcze obmyślonym, ale to wcale nie stanowiło przeszkody. Miała w sobie pewne przekonanie, że nawet jeśli zaproponuje De Guise'owi plucie miodem na odległość to ten na to przystanie - nawet mimo marnowania potencjalnie dobrego składnika... I chyba przez wzgląd właśnie na to, Walshówna nie zaproponowałaby takiej konkurencji. W każdym razie, w przeciwieństwie do kwestii palnika - kobieta była przekonana, że Stéphane jej nie wystawi, choć w sumie nie wiedziała skąd takie przekonanie, skoro się spóźniał. Miała jednak to do siebie, że nie komplikowała pewnych spraw, póki te pozostawały w toku - i póki rude czupryny okazywały się tymi stefanowymi. Kiedy mężczyzna wlazł do tawerny, przywitała go radosnym uśmiechem, wznosząc do połowy pełny kufel w ramach serdecznego przywitania. — Powiedziałabym, że najlepiej bawię się w swoim towarzystwie, ale brzydzę się kłamstwem — rzuciła odpowiedzią na zaczepkę Stéphane'a, posyłając mu przy tym figlarne, perskie oko. Pozwoliła sobie na nieco dłuższe zawieszenie spojrzenia na - czy miała tylko takie wrażenie? - wymizerowanej twarzy De Guise'a, a w oczach błysnęło jej coś na kształt troski... którą szybko zastąpiło rozbawienie, kiedy mężczyzna pociągnął porządny łyk ze swojego kufla. Parsknęła, przednio rozbawiona jego reakcją. — Bynajmniej — zaprzeczyła z chichotem, jakoby była tak okrutna i sama popijała boski, gęsty cydr - a największego smakosza jakiego kiedykolwiek znała częstowała zwykłą wodą. — Nawet ja miewam skrupuły. Zwłaszcza wobec kogoś kto... — zawiesiła głos, teatralnie przyjmując zamyśloną pozę nad swoim glinianym kuflem - i nad wystosowaną w jej kierunku zagadką. — ... mierzył się z psychofankami klubu Francuskiego Podniebienia, które próbowały wyciągnąć od niego legendarny przepis na omlette du fromage — wypaliła, raczej marnie naśladując francuski akcent - choć pięknie się on zgrywał z jej naturalnie miękkim od śpiewnego arabskiego tonem. Upiła kolejny, mały łyk swojego cydru, przysuwając się odrobinę na ciężkim stołku do Stéphane'a, tak, że niemal stykali się pod blatem kolanami. Skrzętnie pilnowała jednak tej minimalnej odległości - nachylając się lekko, z wyciągniętą dłonią ku twarzy De Guise'a. — Nieźle musiały Cię poharatać — stwierdziła, z odkopaną nagle troską przesuwając palcem po krwawej smudze na koszulce rudowłosego. Cmoknęła przy tym z dezaprobatą, choć ze źle maskowaną ulgą przyjęła fakt, że była to zaschnięta posoka. Zgrywając niefrasobliwą, oparła się łokciem o stolik, łypiąc spod rzęs na towarzysza. — Nie wiem czy byłbyś w stanie podjąć się pojedynku spojrzeń, który zaplanowałam... Jak chcesz mogę dać Ci fory i walczyć jednym okiem — zaproponowała wspaniałomyślnie, teatralnie mrużąc jedno oko, po czym dodała, chowając jedną z rąk za plecy: — I jedną ręką! — O ile w ogóle jakakolwiek kończyna miała w tej chwili dodatkowe znaczenie. Audrey jednak zwyczajnie chciała... rozgonić te chmury wirujące w zielonych tęczówkach.
Maximilian, jak to enigmatycznie określił, musiał odetchnąć od Avalonu i się zregenerować, a skoro tak, Paco zamierzał przez ten czas udawać, że wcale się informacją o jego nagłym wypadzie i brakiem zaproszenia nie przejął i że samotne zwiedzanie wyspy jabłoni sprawia mu ogrom przyjemności. Wolność i swoboda, czyż nie? Problem w tym, że przyzwyczaił się do towarzystwa młodszego kochanka na tyle, że zamiast tego snuł się bez celu niczym cień, dopóki nie przypomniał sobie o jedynej zalecie, jaka płynęła z ich nieplanowanej rozłąki. Przynajmniej mógł ustawić się z Walshem na kufel cydru bez obaw o wybuchy złości ze strony najwyraźniej urażonego przez niego nastolatka. Co prawda nie do końca w ten sposób wyobrażał sobie to spotkanie. Początkowo miał nawet nadzieję, że przedstawi Joshowi swojego partnera, ale cóż… życie pisało różne scenariusze, a że Morales za kołnierz nigdy nie wylewał, tak i nadal potrafił nastawić się pozytywnie na wieczorne stuknięcie się z druhem szkłem. - Joshua! – Przywitał się wylewnie z przyjacielem od wejścia do tawerny, a gdy tylko podszedł bliżej, objął go swoim ramieniem, od razu ciągnąć w stronę baru. – Myślisz, że mają tu cokolwiek poza cydrem? Napiłbym się wreszcie porządnej whiskey. Mam dosyć jabłek. – Zagadnął mężczyznę, zanim usadzili tyłki na najbliższych stołkach, gestem dłoni wzywając zapracowanego barmana. Salazar w międzyczasie zdążył wypatrzyć w karcie ognistą, a mimo że nie był to jego ulubiony wybór, tak tym razem pomyślał o szklaneczce gorzkawego trunku z utęsknieniem. – Opowiadaj co u ciebie. Zwiedziliście już z Chrisem każdy zakątek Avalonu? – Pozwolił sobie zainicjować rozmowę, w oczekiwaniu na odpowiedź wykładając na ladę odliczoną sumę galeonów. Nie tylko za swojego drinka, ale również zamówienie tego, którego tu zaprosił.
Umówienie się z dawnym znajomym na kufel cydru nie było niczym złym, nawet gdy było się opiekunem. Ostatecznie wszyscy przyjechali, żeby mieć choć trochę wakacji, a po różnych mniej bądź bardziej poważnych rozmowach z uczniami i studentami, Josh czuł, że potrzebuje się zresetować. Nie na tyle, żeby nie być w stanie w razie konieczności biec komuś pomóc, ale musiał na moment przestać myśleć o tym, co źle, co trudne. Właśnie z tego powodu uznał, że cydr z Salazarem nie będzie złym pomysłem. Powiadomił wcześniej Chrisa, gdzie ma go szukać w razie problemów, aż ostatecznie trafił do tawerny. - Obawiam się, że jedynie cydr i cydr i może cydr - zaśmiał się, gdy już przywitał się z Salazarem, nie wiedząc o jego wcześniejszych planach co do tego spotkania. Być może wtedy zacząłby się jakkolwiek przejmować spotkaniem, byłby jakiś poddenerwowany, ale zamiast tego uśmiechał się szeroko. A przynajmniej byłoby tak, gdyby nie senność, jaką czuł od poszukiwań Graala i próby rozkopana grobu. - Jeszcze nie każdy, bo dzieciaki potrafią dodać atrakcji. Jedna z uczennic stała się niemal rośliną, inni prawie domek rozwalili, więc jest co robić. Byliśmy w każdym razie na zamkach i zdecydowanie była to zajebista wycieczka - odpowiedział na pytanie, siadając i od razu zamawiając cydr, wspominając, że następną kolejkę od płaci. Mimo chęci resetu nie był w stanie sięgnąć po mocniejszy trunek, gdy pamiętał o obowiązkach opiekuna. - A jak tobie mija czas? Próbowałeś też szukać Graala? Ja nim zdołałem sięgnąć grobu, zapadłem w śpiączkę, więc… Wybacz moje ziewanie - uprzedził od razu. Już otwierał usta, aby powiedzieć coś więcej, gdy usłyszał charakterystyczny dla chodzącego żelastwa szczęk i po chwili nie był w stanie nic powiedzieć. Spojrzał wściekle w stronę zbroi, która stanęła przy nich i był pewien, że to przez nią nie potrafił mówić. Wyciągnął różdżkę, aby zaraz nakreślić w powietrzu świetlisty napis: Chyba ty musisz mówić za nas dwóch. A ja potrzebuję jednak czegoś mocniejszego niż cydr.
W przeciwieństwie do nauczyciela miotlarstwa Morales nie miał żadnych zobowiązań, a przede wszystkim nie musiał martwić się o zdrowie i bezpieczeństwo wesołej zgrai uczniów, którzy podczas wakacji wpadali przecież na najgłupsze i najbardziej ryzykowne pomysły. No dobra, właściwie miał pod opieką takiego jednego młodzieńca, który przyciągał do siebie nieszczęścia i traumatyczne doświadczenia niczym magnes, ale że po ostatniej kłótni chłopak zgarnął plecak i wyleciał do Hiszpanii, zostawiając go tutaj samiutkiego jak palec… Tak, akurat Salazara zupełnie nic nie trzymało przed całkowitym resetem, a w konsekwencji nie omieszkał wychylić kilku szklanek szlachetnego trunku w zaciszu drewnianych czterech ścian, jeszcze przed spotkaniem z Walshem w tawernie. - Ty to wiesz jak podnieść człowieka na duchu… – Pokręcił ze zrezygnowaniem głową, zanim przycupnął na jednym z barowych hokerów. Przez moment nawet uwierzył Joshowi, o czym świadczyć mogła przygnębiona mina, z którą kartkował rozłożone na ladzie menu. Kąciki ust uniosły się ponownie dopiero wtedy, kiedy w oczy rzuciła mu się ognista. – Czekaj… chyba nawet wiem, o którą chodzi. Aurelia czy jakoś tak. – Wtrącił swoje trzy knuty, przypominając sobie pozieleniałą skórę przyjaciółki Maximiliana. Ciekawe w jaki sposób nabawiła się tej dziwnej klątwy. – Zamki robią wrażenie, chociaż niezbyt miło wspominam spotkanie z Morholtem. – Westchnął, przykładając dłoń do nadal obolałych i stłuczonych żeber, próbując bezsłownie dać Walshowi do zrozumienia, że zdołał rozwścieczyć ducha potężnego rycerza. - Próbowałem, ale Avalon niekoniecznie mi sprzyja. O mało co nie dałem zakopać się żywcem. – Prychnął cicho, wszak ostatecznie udało mu się uniknąć konsekwencji. Spoważniał jednak, słysząc o kolejnej osobie, która padła ofiarą śpiączki. – Zupełnie tak jak Max… – kurwa, bałem się, że się nie obudzi. Przeszło mu od razu przez myśl. Nie zdziwiłby się, gdyby Chris zareagował dokładnie tak samo na wieść o swoim mężu. Cóż, najwyraźniej znachorka znalazła antidotum, ale Paco i tak najadł się wówczas stresu, który teraz postanowił utopić w szklance whiskey. Wychylił kilka łyków, nim powrócił spojrzeniem na twarz swego kompana. – … a propos Maximiliana. Nie powinieneś być wobec niego taki surowy… – Nie to, żeby planował pouczać swego szkolnego druha. Słowa mimowolnie uwolniły się z jego ust po tym jak przypomniał sobie wściekłość chłopaka. Poza tym… chyba nie do końca świadomie próbował przerzucić na Joshuę część winy za to, co wydarzyło się pomiędzy nim a rozjudzonym nastolatkiem. Ponownie umoczył usta w alkoholu, cierpliwie oczekując odpowiedzi Walsha, ale gdy cisza dłużyła się niemiłosiernie, wreszcie uniósł głowę, spostrzegając świetlisty napis w powietrzu i zwisającą za posturą mężczyzny zbroję. – Nie no, kurwa, wspaniale… tośmy sobie pogadali. – Warknął poirytowany wszędobylskimi zjawami, które zdecydowanie uprzykrzały mu urlop, niwecząc również ostatki dobrego nastroju, które Salazar starał się z siebie wykrzesać na myśl o pogawędce z Joshuą. Nagle jego resztki odpłynęły w dal, a mężczyzna naprawdę zatęsknił za Felixem, przy okazji zastanawiając się czy chłopak aby na pewno wypoczywa, z dala od niebezpieczeństw i środków odurzających.