Od początku wiedział, że prowadzili trudną sprawę. Od miesięcy w prophète du jour [francuska wersja proroka codziennego] trąbiono o ataku wilkołaków, z początku wszyscy myśleli, że był to jeden osobnik, ale w późniejszym śledztwie okazało się, że podejrzany zbiera watahę. W ludzkiej postaci mogli wtapiać się w zwykłych obywateli, a co miesiąc, gdy księżyc przybierał formę tarczy, świecąc jasno nad Paryżem, wszystkich przepełniała groza, nawet mugole wiedzieli, że coś jest na rzeczy. W 2011 w marcu ogłoszono stan wyjątkowy, ludziom kazano wracać wcześniej do domu, wzmożono patrole policyjne w mugolskich dzielnicach. Departament magicznych zacieśnił współprace z mugolami, w końcu nie tylko czarodzieje ginęli z łap wilczego gangu. Aurorzy pracowali niemal na okrągło, w duchu wierząc, że kiedy w końcu znajdą sprawców wszystko znowu zacznie biegnąć normalnym rytmem, a oni wrócą na weekendy do swoich rodzin i rutyny.
Z pewnością młody Matthias Lavigne nie był na to przygotowany, jako młody auror mający cały świat u stóp, nie mógł wiedzieć, że od tej sprawy całe jego życie zmieni się niewyobrażalnie.
***
-
Fabien? - Głos niepewnie odbijał się szeptem od ścian dwurodzinnego budynku, do którego weszli, dostając zgłoszenie o kolejnych ofiarach wilczego gangu. Matthias właśnie stracił partnera z oczów i to go przeraziło, mieli tylko sprawdzić, a gdy będzie coś podejrzanego wezwać wsparcie. To była rutynowa czynność, zazwyczaj dostawali fałszywe informacje, ponieważ ludzie i z tragedii potrafili urządzać sobie farsę, wprowadzając stróżów prawa w błąd lub ze strachu.
Jednak jakiś niepokój przebiegł po plecach młodego Lavigne. Intuicja mówiła mu, że coś jest nie tak, a kiedy poczuł na czole krople czegoś mokrego. Pomyślał, że być może sąsiedzi z drugiego piętra zalali mieszkanie, w którym byli. Tylko jeszcze nie miał pojęcia, że gdy przetarł dłonią czoło, rozmazał smugę krwi. Powoli wchodził po schodach, wołając w otępiały mrok imię swojego partnera, ale nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Światło z różdżki zaczęło słabnąć, a gdy wszedł do pokoju na górze i zobaczył, że ktoś klęka przy oknie, spłynęła na niego ulga, że to Fabien, który nie odzywał się, bo właśnie coś znalazł, a jednak jakieś dziwne uczucie w jego trzewiach nadal nie dawało mu spokoju, bo gdy światło księżyca ponownie przebiło się przez chmury, wpadając przez okno, oświetliło humanoidalną sylwetkę, pokrytą sierścią.
-
Fabien...? - Niemal wypowiedział bezgłośnie, gdy zdał sobie sprawę, że to był błąd. Skamląca bestia odwróciła się gwałtownie w jego stronę, pysk pokryty w krwi rysował się w ciemnościach, a oczy lśniły dzikością, w żadnym przypadku niepodobną do ludzkiej natury. Potwór stanął na dwóch łapach, zasłaniając okno i Matthias odniósł wrażenie, że zrobiło się jeszcze ciemniej, a także chłodniej niż w rzeczywistości było.
Nim zdążył zareagować, jego oczy padły na człowieka leżące pod stopami bestii, zobaczył rękę, ramie i twarz... Chociaż w mroku nie mógł dojrzeć, do kogo należało ciało, jego umysł podsunął mu odpowiedź — to Fabien. Potem poczuł tylko, jak pazury stwora rozrywają mu wnętrzności, a bestia wgryza się w jego twarz.
***
Wydawało mu się, że umarł, kiedy widział Fabiena Rochelle przy swoim łóżku, zasłużonego aurora, któremu dano młokosa do przeszkolenia, pamiętał, że Fabien tego dnia, kiedy się spotkali, nie był zadowolony. Jednak teraz zaciskając usta w kreskę, wydawał się nie zły, ale podłamany. Matthias w życiu go takiego nie widział, kiedy to otwierał oczy i zamykał je trawiony wysoką gorączką i dziwnymi symptomami.
Jego ciało każdego dnia wydawało się raz za razem umierać. Dni świadomości wydłużały się, a on łapał słowa przekazywane mu przez pielęgniarki czy lekarzy, ale Fabiena już nie widział, po czym na nowo pogrążał się w nieświadomości, zapominając o tym, co było jeszcze kilka godzin temu.
Słyszał czyjeś wrzaski, dopóki nie zorientował się, że to on krzyczy. Przykuty w jakieś celi bez okien i ścian, a z łańcuchami, jak zwierze. Nie rozumiał, co się działo. Nie pamiętał, co się stało. Tylko ciało leżące pod stopami wilkołaka w tym domu dwurodzinnym, w którym sprawdzali kolejne zgłoszenie na nocnej zmianie.
***
-
Claire... Coś ty zrobiła, kurwa mać stłukłaś moje lekarstwo. Uciekaj, uciekaj... Uciekaj! - Z początku złość zmienia się w szept, a następnie krzyk, kiedy spogląda na stłuczoną buteleczkę tojadu. Płyn wnika w struktury dywanu w kolorze dzikiej zieleni, który kupili w dniu swojej rocznicy. Jest już za późno. Przemiana następuje, podobna do kolejnej — bolesna, lecz tym razem bez świadomości. Głupia dziewucha. Jak mógł nie zobaczyć, że Claire Moreau jest obłąkana, chora psychicznie, że zrobiła to specjalnie. I... I zginęła. Był mordercą, zabił ją. Pozwoliła mu na to, zabrała to, co pomagało mu się kontrolować. Uczyniła go bezradnym, ale i bezbronnym i to nie wtedy, gdy stłukła buteleczkę z tojadem, a wtedy kiedy się poznali. Pozwolił jej na to.
***
Nagi w chaosie wspomnień. Skąpany we krwi, którą darzył uczuciem urojonym. Pełen obaw i fizycznego bólu, a także szaleństwa, zaszył się z dala od ludzi. Przybierając nową tożsamość po swoim zmarłym krewnym z Francji Bastienie Laborde, rozpoczął nowe życie z dala od świata magicznych, jak i niemagicznych, tropiąc bestie takie jak on, zmagając się ze swoją dziką naturą, patrząc w przeszłość niechętnie.
Trzymał ludzi na dystans, tworząc między sobą a nimi most przeróżnych ról, jakie przybierał. Nigdy nie wychylał się za bardzo, to było zbędne, wystarczyło założyć nową maskę, po czym rozpłynąć się w powietrzu, zapaść się pod ziemie czy zniknąć w mroku.
Swoją przypadłość z początku traktował jak przekleństwo, a z czasem przybrało to formę czegoś, co otworzyło mu oczy, zdjęło iluzje z jego świata pełnego kłamstw. Tożsamość nie była dla niego istotna. Odrzucenie przez innych również, w końcu nikt nie musiał wiedzieć, kim jest i kim był. Swoją dziką naturę ukrywał w tajemnicy, dlatego w eliksir tojadowy zaopatrywał się na czarnym rynku, z czasem sam uzupełniając swoje zapasy w praktyczny sposób.
Likantropia była darem, jak i wielkim brzemieniem; chociaż pracował, jako łowca magicznych stworzeń to w polowaniu na wilkołaki się specjalizował, wykorzystując swoje wilcze instynkty. Zawsze dbał o dyskrecje i anonimowość, chcąc robić tylko ze stałymi klientami, nie mógł ciągle uciekać, więc zaszył się gdzieś niedaleko Londynu, aby mieć dostęp do miasta, ale też nie tkwić na celowniku. I chociaż oddał duszę mamonie, to jednak cenił sobie spokój.