Gra trwała zadziwiająco długo - Edgcumbe nie do końca mógł rozgryźć dlaczego, zwłaszcza, że Pingwiniary na początku meczu naprawdę dawały im do wiwatu i praktycznie okupowały przestrzeń powietrzną po ich stronie boiska. Nic dziwnego, że Lowell nie nadążał. Sam Thaddeus przełamał passę Strusi trafiając do pętli - a w ślad za nim poszedł Fitzgerald, z którym solidarnie zbił po powietrznej piątce. Czyżby złapali drugi oddech, czy to były już tylko ich ostatnie podrygi? Będą musieli się przekonać - acz póki kafel w grze, nie ma co dumać o ostatecznym wyniku. Dlatego też widząc okazję - Edgecumbe zgrabnie wytrącił kafla pingwiniej Sinclair, przechwytując go w swoje dłonie. Nie pognał jednak daleko, bo tym razem nie widział dla siebie podejścia pod pętle - przerzucił więc kafla dalej, do jednego ze swych strusich kumpli.
Świat się dla niej kompletnie zatrzymał i stracił na znaczeniu. Kiedy tłuczek zaatakował ją prosto w twarz, Imogen straciła przytomność i teraz przebywała w zupełnie innym miejscu, niż małe boisko na terenie Hogwartu. Tam nie było bólu twarzy, dziwnych waśni z przyjaciółmi cholera wie o co. W zasadzie to nie było niczego nawet samej Imogen. Czas płynął dla niej dalej dokładnie tak samo, choć ona nie wiedziała, co się działo wokół niej. Nie miała pojęcia, że Lockie doszedł na tyle do siebie, aby przejąć się choć w minimalnym stopniu jej stanem. Równie dobrze mogłyby upłynąć sekundy jak i godziny od momentu, kiedy chłopak zaczął ją jakoś tam reperować. Kiedy w końcu zatrzepotała rzęsami, kompletnie nie wiedziała, co się dzieje, gdzie się znajduje i w zasadzie nawet jaki jest dzień tygodnia. Powoli uchyliła powieki, jakby i ta czynność sprawiała jej ogrom bólu. Zmrużyła oczy, kiedy nikłe światło poranka dotarło do jej źrenic. Czuła, jak jej twarz tętniła bólem, choć zupełnie nie wiedziała, z jakiego powodu się to wzięło. I dlaczego do cholery widziała Lockiego? Jej mózg do końca zwariował? Po jaką cholerę leżała na mokrej trawie? Powoli się podniosła do pozycji siedzącej i w zasadzie to od razu pochyliła i zwymiotowała między własne kolana samą żółcią, ponieważ śniadania jeszcze tego dnia nie jadła. W głowie jej się kręciło, wszystko wirowało w zawrotnym tempie, a ona sama walczyła z tym, aby ponownie nie zwymiotować, choć już kompletnie nie miała czym. Splunęła na trawę, aby pozbyć się gorzkiego smaku z ust, ale niewiele jej to pomogło. Otarła usta rękawem swojej bluzy i przyjrzała się jej z konsternacją, ponieważ nie spodziewała się ujrzeć na niej krwi. Dopiero po chwili przypomniała sobie, co w zasadzie się stało i dlaczego upadła. Domyśliła się, że krew musiała pochodzić z jej własnego, rozbitego nosa, który to został załatwiony przez tłuczek Swansea. Złość ponownie zakiełkowała w jej ciele, choć sama Gryfonka nie miała siły, aby tym razem się jej poddać. - Ty skończony kretynie - jęknęła tylko, podnosząc zmęczone spojrzenie na Lockiego. On zdecydowanie zamierzała go obwiniać o to wszystko, co się stało, bo gdyby nie on, to pewnie właśnie wracałaby do Wielkiej Sali na śniadanie, a nie rzygała uroczo na trawę.
+
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Siedział i czekał, aż się śpiąca królewna obudzi. Było chłodno. Na pewno nie był to spodziewany przez niego poranek, ale też niewątpliwie dał mu to, czego Lockie od tego poranka potrzebował. Wysiłek, adrenalinę, odwrócenie uwagi. Dał mu nawet więcej, bo Lockie zdawało się, wciąż czuł w brzuchu ból napinających się od śmiechu mięśni. Kiedy Aurora otworzyła swoje ślepia, posłał jej uśmiech, ale szybko się odsunął, gdy puściła pawia. Nieszczególnie go to brzydziło, jeszcze mniej się tym przejmował. Przez ostatni miesiąc rzygał częściej niż przez cały miniony rok. Słysząc jej, słowa parsknął idiotycznie i zasłonił dłonią twarz: - Musisz przestać mnie tak komplementować, Imogen, bo się zarumienię. - naprawdę powstrzymywał śmiech, bo z jakiegoś kuriozalnego powodu, jej złość sprawiała, że był jedynie bardziej ubawiony. Coś takiego było w tym, jak go obrażała, albo patrzyła na niego wściekle, że nie umiał reagować inaczej i obawiał się, że kiedyś zapłaci za to więcej, niż ciosem tłuczka w klejnoty. Przyszedł polatać, wyładować się, przyszedł poćwiczyć ze swoimi tłuczkami, a ćwiczył głównie uniki i latanie na miotle w ramach ucieczki od wściekłych szukajacych. Była to jakaś lekcja. Tylko jaka? Podniósł się z ziemi i zaklęciem przywołał ich miotły, jak i swoją torbę, po czym wyciągnął do niej rękę: - Myślę, że fajrant z tym Twoim treningiem, nichuja nie umiesz funkcjonować pośród tłuczków. - ocenił surowo, ale odsunął się o krok, pewien, że mu za to przypierdoli i zarechotał głupio. Kiwnął głową i ruszyli w stronę zamku.
2 x zt +
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Było jeszcze jakoś przed kolacją, kiedy już czuł, że go nosi. Kiełkował w nim niepokój, od czerwca do października to pełne cztery miesiące życia bez bólu, co było dla niego stanem zupełnie obcym. Bał się, przed nikim się nie przyzna, ale kurewsko bał się, że ten kupiony czas zwyczajnie przebimbał na cieszeniu się końskim zdrowiem i jak klątwy jego matki zawrócą, to przypierdolą mu w ryj tak, że naprawdę umrze. Poszedł do dormitorium po swój sprzęt miotlarski i skierował kroki do szatni przy boisku, by się przebrać - nic w życiu nie poprawiało mu nastroju i nie sprawiało, że czuł, że żył bardziej, niż przemoc. Niezależnie od tego, czy była to przemoc wobec innego człowieka, wobec przedmiotów nieożywionych, czy też jak w przypadku morderczych treningów - przemoc wobec samego siebie. Wysiłek fizyczny, palące mięśnie, ból w stawach, ogień w płucach, nie było lepszego wyznacznika, że jeszcze krew krąży w jego ciele. Wyszedł na murawę boiska, ciągnąc za sobą skrzynkę ze sprzętem i niosąc jedną ze szkolnych, miernych mioteł. Wciąż planował kupić sobie swoją, ale na planach ewidentnie się kończyło - oczywiście kwestią były pieniądze, z którymi Swansea rozstawać się nie lubił, ale tego sam przed sobą przyznawać nie planował. Zostawił swoje graty gdzieś głębiej w polu, poprawił ochraniacze tak, by mu nie zawadzały i ruszył na rekreacyjną przebieżkę rozgrzewkową ze dwa okrążenia wokół boiska. Póki widno można pobiegać. Jak się trochę ściemni, wtedy będzie czas na miotłę.
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Starał się, naprawdę się starał znaleźć zdrowszy sposób na radzenie sobie z napadami paniki niż uciekanie w ból odpędzający złe myśli. Póki co nie udało mu się znaleźć jednak żadnego sensownego rozwiązania, rzucił się więc w wir zajęć, byle tylko jak najdłużej mieć zajętą głowę. Lekcje, nawet te, które nigdy wcześniej go nie interesowały, kółka pozalekcyjne, wypracowanie dłuższe niż wymagali nauczyciele – słowem wszystko, co mogło w jakikolwiek sposób zaabsorbować jego uwagę. Nie było to może długofalowe rozwiązanie, ale póki co sprawdzało się w sam raz. Właśnie z tego powodu przemierzał właśnie szkolne błonia z miotłą na ramieniu, wymachując na prawo i lewo pożyczoną ze składziku pałką, kilka razy omal nie sprzedając sobie samemu gonga w twarz. Ledwo dotarł na boisko, dostrzegł truchtającego w oddali Ślizgona, który to widok wbrew niedawnym perturbacjom szczerze go ucieszył. W dwójkę można zdecydowanie efektywniej potrenować, a jeśli miał być zupełnie szczery, odkąd dowiedział się, że Lockie wcale nie ma ochoty zepchnąć go z wieży astronomicznej, Puchon wykorzystywał każdą okazję, by spędzać ze Ślizgonem trochę czasu. Włożył palce do ust i zagwizdał głośno, by zwrócić na siebie uwagę aspirującego sprintera. - Siema, można?
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Z gabarytami Swansea nie miał szans na bycie sprinterem. Bieganie generalnie nie było jego mocną stroną, nie był lekkoatletą, tak jak byk w polu nigdy nie przegoni rączego i smukłego konia arabskiego. Biegał, bo bieganie było najszybszym i najwygodniejszym sposobem rozgrzania mięśni, a on nie planował nabawić się kontuzji podczas treningu, nie w tym sezonie. Kiedy usłyszał gwizdnięcie, obejrzał się, odruchowo uchylając, bo z jakiegoś powody spodziewał się, że to któraś z jego ulubionych jebniętych w łeb gryfonek znowu przyszła na boisko w tym samym zasie co on i chce go zabić, no ale to było niemądre - one by mu nie dały znaku ostrzegawczego w formie gwizdu. W oddali zobaczył małego chłopca, który z każdym kolejnym pokonanym stabilnym truchtem metrem trochę rósł, by stać się trochę większym chłopcem. Zatrzymał się obok Terry'ego, łapiąc powoli oddech i kręcąc ramionami w barkach: - Siema. - popatrzył na trzymaną przez niego pałkę - Pewnie, że można. Planujesz w końcu objąć jedyną słuszną pozycję w drużynie? - pokiwał brwiami, kiwając głowa na trzymane przez niego narzędzie. Zawsze był stronniczy, uważając, że pałkarze to najbardziej cool i wartościowi zawodnicy w drużynie, bo i od nich zależy, jak długo będziesz latał i w jakiej kondycji zejdziesz z boiska. Albo w jakiej Cię wyyniosą.
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Terry do ćwiczeń miał podejście równie lekceważące jak do wszystkiego innego w życiu. Przemyślany czy choćby systematyczny trening nie był w jego naturze, a szkoda, bo może wówczas nie budziłby z tak bolesnymi zakwasami po każdym meczu. Nawet nie wpadłby na pomysł przeprowadzenia rozgrzewki nim wsiądzie na miotłę, nie zorganizował jej także podczas ostatniego treningu Puchonów. Może właśnie to ich wówczas zgubiło? - Masz na myśli pozycję drużynowej maskotki? – uniósł brwi, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu – A nie wiem, nie zaszkodzi spróbować. – obrócił pałkę w dłoni, nadal nieprzyzwyczajony do jej ciężaru i tego, jak leżała mu w ręce. Dotychczas pozycja ścigającego wydawała mu się najbardziej sensowna – był mały i szybki, nawet jeśli przez wakacje urósł co najmniej kilka centymetrów. Patrząc jednak na stan borsuczej drużyny Terry doszedł do wniosku, że może dobrze byłoby przećwiczyć odbijanie tłuczków… tak na wszelki wypadek, bo o ile ścigajek im nie brakowało, tak pałkarza nie mieli póki co ani jednego. – Chcesz się ponapierdalać tłuczkami? Krążą plotki że masz jakieś specjalne… - uniósł pytająco brew, a w błękitnych tęczówkach pojawiły się iskierki podekscytowania. Nawet jeśli miałby spędzić następną noc w skrzydle szpitalnym, Puchon tylko czekał, by spróbować swoich sił z niesławnymi morderczymi tłuczkami Lockie’go. – No chyba, że wolisz biegać w kółko. – dodał z szerokim uśmiechem. Kazał mu być bardziej bezczelnym? Oto dowód, że wziął sobie tę radę do serca.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Uniósł brwi: - Te pozycje chyba już masz wliczoną? - zaśmiał się. Terry, choć oczywiście zmierzał nieuchronnie w stronę męskości i dorosłości, wciąż pozostawał ulubionym słodkim puchonem wielu uczniów i uczennic w szkole. Gdyby więc Lockie miał wskazać palcem, który z uczniów domu Helgi jest drużynową maskotką, nie zastanawiałby się dwa razy. - Słusznie. - kiwnął głową - W tym sezonie też zacząłem treningi naszej drużyny od przedstawienia metod, trudności i aktywności poszczególnych pozycji na boisku. - skinął głową. Jasne, że domy w Hogwarcie były szczute przeciwko sobie i za żadne skarby nie wolno było nikomu wiedzieć ani widzieć treningów innych drużyn, ale Swansea niejednokrotnie udowadniał, że dla niego te zasady są chuja warte. Sport to sport, chętnie przyjmowałby na swoje treningi każdego chętnego. Wyznawał zasadę, że chce wygrywać z najlepszymi, dzięki swoim umiejętnościom, więc ukrywanie taktyk i treningi w krzakach były dla niego idiotyczne. - Chcesz poznać Wściekłe Tłuczki Węża? - uniósł brwi - Nie jestem pewien, czy jesteś na to gotów... zacznijmy od normalnego. - zaproponował. Zaśmiał się na ten zaczepny żart i pokiwał głową, bo była to jakaś zapowiedź hodowania mocniejszego kręgosłupa, choć nie był przekonany, czy Anderson szczeknąłby podobnie do kogoś innego. - Jak Ci pójdzie dobrze, to wypuszczę Ci ze dwa, trzy tłuczki węża. - zaproponował. Ostatnio Roman Niemowa zmasakrował zarówno jego jak i Imogen, nie mówiąc już o Eternitowym Bogdanie, który prawie pozbawił go płodności. Kopniakiem otworzył przyniesioną skrzynkę, z której wystrzeliły dwa, klasyczne tłuczki- Na miotłę! - zawołał, samemu wskakując na swoją.
Rzuć na to, jak zawzięte są dziś te tłuczki 2k100. Im wyższy wynik, tym dziksze. Następnie rzuć 2k6 by dowiedzieć się, czy lecą oba na Ciebie, oba na Loka, czy jeden na Ciebie jeden na Loka, gdzie: - parzyste: Atakują Ciebie - nieparzyste: Atak na Swansea
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
- Może i tak było, ale teraz mam konkurencję. – zachichotał, wspominając wyczyny Yanki na miotle – Widziałeś nasz nowy nabytek? Przecież ona mi sięga co najwyżej do ramion. Ale jakbyś widział, jak śmigała na treningu… - pokręcił głową z uznaniem -… tylko nie mów Walshowi, że wsadziłem ją na miotłę przed pierwszą lekcją latania. Nadal nie mógł się zdecydować, że włączenie pierwszoklasistki w ćwiczenia w powietrzu było z jego strony pomysłem genialnym czy może idiotycznym. Mogła się przecież połamać, stracić panowanie i odlecieć w siną dal i byłaby to tylko i wyłącznie jego wina. Wbrew jednak wszelkiej logice, dziewczynka okazała się objawieniem miotlarskim, zupełnie jakby grę w quidditcha miała we krwi. - Nieźle. Musisz mi kiedyś powiedzieć, jak zorganizować normalny trening. Nasz pierwszy okazał się totalną porażką. Lily wylądowała w szpitalu, a połowa Puchonów albo się mnie boi albo jest na mnie wkurzona… tak czy inaczej przez dwa tygodnie woleli nie brać w ręce żadnego kafla. – posłał Ślizgonowi ni to uśmiech ni to grymas, wzruszając ramionami. Zdążył już odpokutować niechlubny trening, jednak nadal miał wyrzuty sumienia, że naraził kogokolwiek na niebezpieczeństwo. Nie potrafił też wciąż zrozumieć, co poszło nie tak z zaklęciami, których użył, by zaczarować piłki… - Wściekłe Tłuczki Węża? Tak je nazwałeś? – stłumił śmiech, bo z jakiegoś powodu wydało mu się to niezwykle zabawne – EJ! No wiesz co! – nachmurzył się oburzony protekcjonalnym tonem Ślizgona – Robisz się miękka faja na stare lata. – mruknął pod nosem wskakując na miotłę, niepocieszony, że Lockie wykazał się rozsądkiem akurat wówczas, kiedy najmniej było mu to na rękę. Z przyzwyczajenia wykonał kółko dookoła trybun, nim zawisł w powietrzu mniej więcej na środku boiska, cudem chyba tylko uchylając się przed pierwszym narwanym tłuczkiem, który pomknął w jego stronę niczym kula armatnia, z taką prędkością, że Puchon nawet nie zdążył zamachnąć się pałką. - Mam celować w ciebie? – wrzasnął do Lockiego, który też tkwił już w powietrzu, walcząc z drugim tłuczkiem.
Zawsze był fanem tendencji autodestrukcyjnych, zresztą wystarczyło popatrzeć na jego mordę. Niejeden tłuczek ją całował i choć zaklęciami da się wszystko zrosnąć i nastawić, to jednak nie zupełnie bez śladu... Rozumiał więc pasję Andersona do zapoznania się z Wściekłymi Tłuczkami Węża, szczególnie, że był z nich dumny, jakby sam je urodził, a nie tylko stworzył, ale Terry pozostawał w jego głowie jeszcze tym dwadzieścia centymetrów niższym trzecioklasistą, którego zaklęciem ściągał z żyrandola po tym, jak ktoś dowcipasem wzniósł go w powietrze. - Normalny? -parsknął - Nie ma normalnych treningów. Ta szkoła jest tak popierdolona, że powinni się cieszyć, że na treningach mogą się psychicznie przygotować na najgorsze. - pokręcił głową- Pamiętasz, jak graliśmy z halucynacjami? - uniósł brwi w wyrazie wciąż silnej w nim dezaprobaty. - Był taki film kiedyś, Wściekłe Pięści Węża... Pewnie nie znasz. - machnął ręką, wszach Terencjusz był jeszcze malutkim bobaskiem i nie było go na świecie, jak Walaszek stworzył swoje wiekopomne dzieło - Niemniej możemy się ustawić na łączony trening. Zrobimy taki mały meczyk i wszyscy będą szczęśliwi. - pokiwał brwiami i odbił się od ziemi, startując w powietrze. Ledwie ruszył, jeden z tłuczków wizgnął mu koło ucha, pędząc jak pocisk w stronę puchona, co mogło oznaczać jedynie, że drugi pędził gdzieś na niego. Mając w pamięci Zaporę z ich ostatniego treningu, rozpędził się, by gwałtownie zahamować, tak, by tłuczek go wyprzedził, po czym przydzwonił w niego pałką, gdy ten robił nawrót. - Tak! Ty do mnie, ja do Ciebie! - odkrzyknął, odlatując po skosie na zewnętrzną część boiska, by wrócić pomiędzy następnymi dwoma filarami - Uwaga! - zawołał i posłał w jego stronę tłuczek.
Uderzenie Loka:63 Masz w kuferku 31 pkt z mioteł, możesz je w dowolnej ilości, przez cały czas trwania treningu, dodawać, lub odejmować od swoich k100 na odbieranie tłuczków od Swansea, ale masz ich tylko 31 na cały trening. Jeśli tłuczek Cie dosięgnie - zakręć kołem tłuczkowej zagłady!
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Terry zdecydowanie operował na podwójnych standardach; o ile wizja połamania własnych kończyn podczas treningu nie przeszkadzała mu nawet w najmniejszym stopniu, tak spowodowanie choćby najmniejszego uszczerbku na zdrowiu u kogokolwiek innego wpędzało go w niewyobrażalne poczucie winy. Nic więc dziwnego, że sam nie mógł doczekać się, by na własnej skórze przekonać się, do czego zdolne były tłuczki Lockiego, jednocześnie plując sobie w brodę na wspomnienie masakry, którą był ostatni organizowany przez niego trening. - W sumie racja. – zaśmiał się, bo nawet on dostrzegał dużo logiki w tym, co Lockie próbował mu przekazać – Pamiętam. Pamiętam też, że obiecałeś mi wtedy prawdziwy odlot zupełnie innego rodzaju. – on także uniósł brwi, bo bynajmniej tej obietnicy nie zapomniał, a biorąc pod uwagę, w jakiej rozsypce było ostatnio jego życie, to takie magiczne środki na odstresowanie mogłyby się okazać zbawienne. - Nie znam, fajny? – pokręcił głową, gotów nadrobić braki, jeżeli tylko Ślizgon uznałby film za wart polecenia. W powietrzu czuł się znakomicie i niewiele brakowało, a zupełnie zapomniałby o czyhających na jego życie tłuczkach. Dla rozruchu wykonał kilka zwrotów, to przyśpieszając to znów gwałtownie hamując, skupiając się na latających metalowych piłkach dopiero, kiedy jedna ze świstem przeleciała mu koło ucha. – O żesz ty… - mruknął, poprawiając pałkę w dłoni i przygotowując się do odbicia zawracającego tłuczka, ten jednak okazał się silniejszy od niego, uderzając chłopaka z całą mocą w przedramię. Syknął, jednak nie zaprzestał treningu, słysząc gdzieś za sobą ostrzeżenie Lockiego. Obrócił się, gotów odbić piłkę z powrotem w Ślizgona, był jednak zbyt wolny. Drugi tłuczek uderzył go prosto w żebra, które gruchnęły niepokojąco, na chwilę pozbawiając Puchona zdolności oddychania. Po sekundzie – lub trzech – nabrał ze świstem powietrza, wystawiając w kierunku Swansea kciuk w górę, by choć w ten sposób uratować resztki roztrzaskanej dumy. Super, teraz Lockie na pewno nie pozwoli mu potrenować ze swoimi tłuczkami.
*** 21 na tłuczka morderce puchonich kończyn (przedramię lewe)
Zaśmiał się gardłowo i pokręcił głową: - Jak nie odlecisz dziś na miotle, to coś się ogarnie. - puścił mu oko, bo rzeczywiście, była taka rozmowa. Zapomniałby, ale Anderson pamiętał, a skoro Anderson pamiętał, znaczyło, że jemu ten pomysł po głowie dalej krążył, a w takiej sytuacji Lockie wolałby, żeby Terry naćpał się w jego towarzystwie, ewentualnie jego i Maxa, niż sam, albo z kimś, kto go nie upilnuje. Uderzył nadlatujący tłuczek gdzieś w pizdu, bo przecież rozmawiał, nie wolno mu przeszkadzać, jak mówi, za mało ma tych szarych komórek na podzielność uwagi: - Idiotyczny. Ale chwytliwy wątek i nazwa mi się spodobała. Mugolski. - dodał, choć zawsze miał pewną wątpliwość czy dzieła Walaszka aby na pewno nie są wynikiem nawdychania się oparów nieudanego eksperymentu eliksirowego. Lockie wystartował w stronę tłuczków, by posyłać je z rozmachem w kierunku Terry'ego. Zarówno jedna, jak i druga piłka dosięgnęła celu, na co Lockie wyraźnie pobladł. Podleciał bliżej, mimo uniesionego kciuka i uniósł brwi: - Słuchaj, może nie wiesz, ale te pałę masz po to, żeby w te tłuczki walić... - zasugerował niepewnym głosem. Wyciągnął z bluzy różdżkę i rzucił jakieś levatur dolor, by się puchon nie spierdolił z miotły z pękniętym żebrem. Posklejają się po treningu. Wziął nawrót, nie chcąc dawać chłopcu poczucia, że się nad nim jakoś pochyla i go szczególnie żałuje, ale kolejne odbicia posłał już znacznie delikatniej.
By obronić te tłuczki musisz wyrzucić 2k6, skuteczną obronę masz za wynik powyżej 3, możesz przerzucić kostkę za każde 10 z GM w kuferku.
Ostatnio zmieniony przez Lockie I. Swansea dnia Pon 28 Paź 2024 - 19:59, w całości zmieniany 1 raz
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
W życiu zdarzyło mu się doznać o wiele poważniejszych kontuzji, był więc niemal pewien, że udałoby mu się dokończyć trening i bez pierwszej pomocy Ślizgona. Doceniał jego troskę i cieszył się ogromnie, że znów wszystko między nimi było po staremu, jednak czasem miał wrażenie, że Lockie nadal traktuje go jak dwunastoletniego chłopca, którego musiał ratować przed dręczącymi go starszakami. Jasne, był od niego mniejszy (to akurat nie było trudne) i nadal miał całkiem dziecięcą buzię, ale dzieckiem już nie był. No przynajmniej nie tak do końca. Z pół roku skończy siedemnaście lat i zgodnie z czarodziejskim prawem będzie pełnoletni – jakoś nadal to do niego nie docierało, ale to już zupełnie inna sprawa. - Serio? A myślałem że to taki wizualny dodatek, plus dwadzieścia do bycia cool. – odgryzł się, choć było w tym ziarenko prawdy. Pałkarze byli cool, nawet bardzo, szczególnie Ci mierzący dwa metry, grający w zielonych barwach i nazywający się Max i Lockie. Ale tego mu przecież nie powie.
Mimo wszystko zebrał się w sobie i skupił na krążących po boisku tłuczkach. To był jego błąd, że pozwolił sobie na beztroski lot, przyzwyczajony do gry na pozycji ścigającego – lubił prędkość i lubił ostre zwroty, ale zapomniał, że mógł je wykonywać między innymi dlatego, że podczas meczu ktoś zawsze osłaniał go przed tłuczkami. Teraz to ON był tym kimś, musiał więc porzucić wyuczone odruchy i skupić się na treningu. Z czujnością sokoła śledził, jak Ślizgon odbija piłki w jego stronę, obserwował ich lot, wyczuł moment i zamachnął się trzymana w dłoni pałką. Jednego tłuczka udało mu się odbić prosto w Lockiego, natomiast drugi posłał gdzieś w trybuny, z których doleciał trzask łamanego drewna. Ups. Będą to musieli potem naprawić.
Z jednej strony Anderson już zawsze będzie dla Locka dwunastoletnim, młodszym bratem i już zawsze będzie się o niego troskał, ale z drugiej strony też martwił się z powodów znacznie mniej szlachetnych i bardziej prozaicznych. Jak Terry pójdzie do szpitalnego i okaże się, że Swansea go zmaltretował bez powodu tłuczkami na boisku i nawet nie kiwnął palcem, by coś krzywdzie przeciwdziałać - znów by mu wdupili jakiś gówniany szlaban. Niestety, opiekun domu Salazara nie należał do tych najbardziej przejętych sprawiedliwością czy pedagogicznym podejściem do swoich wychowanków. - To też. - wyszczerzył zęby, zarzucając pałkę na bark i robiąc wyjątkowo - w swoim mniemaniu - cool pozę, zupełnie przecież niewidomy na to, że Terry i tak uważa go za cool pałkarza. Może nawet jakby nie był pałkarzem, to by Terry uważał, że był cool? Odleciał w stronę głębi boiska, by zacząć odbijać w jego kierunku tłuczki. Utrzymywał równy rytm, by nie utrudniać Andersonowi uderzeń, ale jednocześnie nie chciał zbyt stabilnego treningu, bo inaczej mijało się to z celem. - Dobrze! - pochwalił pierwszy tłuczek, waląc w niego w odpowiedzi - W przedramieniu masz taki mięsień, prostownik prosty. Jak lecą dwa tłuczki, jeden za drugim, to bardzo ciężko dwa razy dobrze się zamachnąć i oba posłać w tym samym kierunku. Musisz trochę niżej złapać pałkę, lekko wypuścić ją z rąk i pozwolić, żeby uderzyła sama, siłą odśrodkową, bardziej niż Twoim wymachem. - podsunął, co wiedział z własnego doświadczenia.
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Patrząc na jego uśmiech i mające tendencję do oblewania się rumieńcem z byle powodu policzki łatwo było zapomnieć, że Terry wychowywał się w jednej z gorszych dzielnic Edynburga. Na pierwszy rzut oka nikt by nie powiedział, że ten łagodnie usposobiony chłopaczyna dzieciństwo spędził na osiedlu robotniczym, gdzie obowiązywały nieco inne zasady niż w turystycznym centrum starego miasta. I choć nie mieszkał w Leith już ponad pięć lat, to nadal pamiętał głęboko wpojone zasady prawa ulicy, a wśród nich to jedno najważniejsze – najgorszy wróg jest lepszy niż konfident. Choćby znaleźli go połamanego po treningu, chłopak za żadne skarby nie pozwoliłby, by Lockie miał z tego powodu jakiekolwiek kłopoty. Nawet gdyby Ślizgon postanowił z jakiegoś powodu własnoręcznie obić mu twarz, Terry nikomu by na niego nie doniósł – i to nie tylko dlatego, że Swansea był dla niego jak młody bóg. Puchon wychodził z założenia, że wszystkie utarczki należało załatwiać osobiście, a już na pewno nie z pomocą (bleh) nauczycieli. Obudzony o północy bez zawahania potrafiłby powiedzieć, gdzie kończą wszystkie kable. Wyszczerzył się jak mysz do sera, słysząc skierowaną w swoją stronę pochwałę i na próbę zamachnął się pałką tak, jak to mu Lockie poradził. Nie miał wprawy w operowaniu kijem, który leżał mu w dłoni dość jeszcze nieporadnie, jakby szesnastolatek nie mógł się zdecydować, jak właściwie powinien za niego chwycić. Przećwiczył na razie na sucho, korzystając z faktu, że tłuczki na ten moment gdzieś wcięło i kilka razy zakręcił pałką młynek, pozwalają, by to siła pędu nadała potencjalnemu uderzeniu mocy. - Coś takiego? – odkrzyknął, posyłając dwie nadlatujące piłki z powrotem w kierunku Ślizgona – Chyba czaję! Chodź spróbujemy w ruchu! – zaproponował, bo póki co gra wydawała mu się dosyć statyczna, a jednak na boisku od pałkarza wymagano nie tylko siły, ale też prędkości.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Z lataniem na miotle było tak, że nawet bez większego talentu można było pewne rzeczy wypracować. Machanie pałą, w każdym przypadku, zależało od siły, ale i bez niej można było zastosować się do prostych zasad fizyki i ergonomii. Lockie pochodził z rodziny czarodziejskiej, ale nie gardził mugolską edukacją i choć gdyby dać mu do rąk smartfona, pewnie ugotowałby mu się mózg, to jednak lubił poczytać i o matematyce, fizyczne, biologii czy chemii. Przedmioty ścisłe były dla jego artystycznego łba bardzo inspirujące, więc często znajdował rozwiązania w tym, jak działał świat - po prostu. Nie oczekiwał od Andersona lojalności pokroju wytrzymywania tortur, by tylko go nie sprzedać - a i sam wolałby nie wystawiać puchońskieego ciała na próbę większą, niż było ono w stanie znieść. Ćwiczyli więc ciężko, ale z rozsądkiem - Swansea za dużo lat machał pałką, żeby nie znać odpowiednich manewrów i rozwiązań, możliwych do zastosowania w różnych sytuacjach. Pokiwał głową, patrząc, jak Tery odbija tłuczki, ale mimo otwarcia ust nie powiedział nic. Zamrugał, przez chwile zaskoczony nagłą ciemnością, jaka pojawiła się przed jego oczami, jakby mu ktoś wyłączył znienacka monitor z obrazem. Wielkie cielsko zachwiało się i gdyby go te tłuczki chociaż dosięgły, a jednak zsunął się z miotły, zanim piłki do niego doleciały, ciągnięty przez grawitację jak worek kamieni, z wystarczającego wysoka, by gruchnąć o murawę z łoskotem, ale niestety zbyt niska, by się zabić. Powolny, przeciągły skurcz mięśnia wielodzielnego wzdłuż kręgosłupa wygiął jego ciało w łuk, nim nie kaszlnął raz, czy drugi, łapiąc oddech po tym zderzeniu. Znajome uczucie sztywnienia mięśni nóg i róg sprawiło, że chciał się nad sobą rozpłakać, ale nie mógł. Choćby okoliczności temu sprzyjały, miał wrażenie, że nie miał już dla siebie więcej łez. Lądowanie Terry'ego bardziej usłyszał, niż zobaczył, bo wzrok przewleczony miał dalej raczej ciemnością niż kolorami. - Solberg. - to jedyne co wystękał, zanim zrzygał się krwią i resztką lanczu.
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
O naukach ścisłych wiedział tyle, ile nauczył się w podstawówce, a że głowy do wzorów i obliczeń nigdy nie miał, to niewiele mu z tej wiedzy zostało. Całe życie operował na intuicji i nauce poprzez praktykę, jednak gdyby miał wytłumaczyć, dlaczego coś działało tak a nie inaczej, poplątałby się już przy pierwszym zdaniu. Metodą prób i błędów udało mu się wypracować kilka skutecznych manewrów pałką, bo choć o ergonomii nie wiedział nic, to instynktownie potrafił skorzystać z niej w praktyce. Był całkiem z siebie zadowolony i po cichu liczył, że Lockie także zauważy ten niewielki bo niewielki, ale jednak progres, kiedy jednak posłał tłuczki w kierunku Ślizgona, ten spadł z miotły, przyprawiając szesnastolatka o mały zawał serca. Cudem tylko sam nie połamał sobie nóg, lądując z impetem tuż obok chłopaka, piskliwym ze zdenerwowania głosem próbując nawiązać z nim jakikolwiek kontakt.
Kurwa kurwa kurwa.
Rzucił się na porzuconą na boisku torbę jakby od tego zależało jego własne życie i w pośpiechu nakreślił wiadomość do drugiego Ślizgona. Minutę – tyle mógł czekać na odpowiedź, inaczej po niego pobiegnie.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wiadomość od Terryego brzmiała średnio dobrze. Max dziękował sobie w duchu, że nie zdążył jeszcze dziś sięgnąć po żadną butelkę, bo miałby srogo przejebane. I on, i Lockie, z którym wyraźnie coś było nie tak. Czy wierzył, że puchon mógł go zabić? Średnio, ale nie takie rzeczy już w życiu widział i musiał przygotować się na najgorsze. Nie czekając ani chwili zarzucił sobie na ramię torbę, w której jak zawsze trzymał połowę swoich zapasów eliksirowarskich i nie patrząc na to, że może kogoś uszkodzić, wskoczył na swojego Pioruna, wylatując na nim wprost na błonia w kierunku boiska. Zatrzymał się dopiero przed leżącym na ziemi cielskiem, które poznał już z daleka i drugim, o wiele mniejszym i bardziej przerażonym, znajdującym się nieopodal. -Mów. - Rzucił tylko w stronę puchona, zeskakując z miotły i klękając obok Swansea, by sprawdzić, w jakim dokładnie jest stanie i ocenić, co najlepiej mu pomoże, przynajmniej na tyle, by przetransportować go bezpiecznie do kogoś bardziej kompetentnego.
Próbował nie wykręcić się na lewą stronę, ale poza ciemnością przed oczyma czuł jedynie, jak jego wnętrzności zwijają się powoli i systematycznie w wielki supeł. Chciał powiedzieć terry'emu, żeby ten się nie martwił, zażartować, że to kac forte czy coś, ale czuł, jak żyły wybrzuszają mu się na szyi i skroniach i miał wrażenie, że mu zaraz eksploduje głowa. Jak karaś wyrzucony na mieliznę próbował przewalić się z pleców na brzuch, czując ból w żebrach, które ewidentnie musiały pęknąć od siły zderzenia z murawą, ale taki ból nie był bólem. Bardziej niż fakt, że wszystkie wrzody świata zdecydowały się w jednej chwili zmaterializować w jego kiszkach, bolała go jednak świadomość, że oto zmarnował swoje sześć miesięcy wolności, ciesząc się jak głupi, że wszystko jest dobrze, niespiesznie zajmując się tłumaczeniami, jakby nie wiedział. Jakby nie wierzył, że to, co sprawił Szaman, to tylko tymczasowe remedium. Próbował bezskutecznie podnieść się na drżących ramionach, słysząc, jak Solberg z tąpnięciem ląduje obok i złapał się go za nogawkę kurczowo. Chciał stąd wyjść, z tego boiska, z tej szkoły. Oczy szkliły mu się nadciągającym nieubłaganie załamaniem. - Chodźmy stąd. - poprosił, z naciskiem w głosie, podkreślając, że najbardziej to mu zależy na pójściu stąd.- Chyba złamałem żebro, albo dwa. - dodał, stękając, kiedy mu Max pomagał nieporadnie podnieść się na nogi, ale to nie pęknięte żebra przywołały tu Solberga, tylko ta wielka plama wyrzyganej na sweterek krwi. Nie miał jak wyjaśniać cokolwiek Andersonowi, miał tylko nadzieje, ze dzieciak weźmie i ogarnie latające bezładnie tłuczki, a może, kto wie, przygarnie jego miotłę. I tyle ich tu było.
3 x zt +
Lilian Eldridge
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : unikatowy styl ubioru, artystyczny makijaż, wymyślne fryzury, przekłute septum, unoszący się za nią zapach Błękitnych Gryfów
Co powodowało, że kompletne beztalencie z miotlarstwa decydowało się na wstąpienie do krukońskiej drużyny? Powodem oficjalnym było zmotywowanie się na ostatnich zajęciach Walsha i wychodzenie ze strefy komfortu, ale w opinii paru bliskich osób Lilian powoli popadała w szaleństwo i już sama nie wiedziała, co ze sobą robić. Pośmiewiskiem mogła przecież już być na samych trybunach, nie musiała dodatkowo się na to narażać na miotle. Z drugiej strony, z tyłu głowy wciąż pojawiało jej się szaleńcze pytanie - a czemu nie? Bo dotychczas się ograniczała? Bo obawiała się właśnie wyśmiania, które pewnie w większości przypadków nawet nie nastąpi, a jeśli już nastąpi, to minie po kilkunastu sekundach i ludzie powrócą do swoich światów? No właśnie. Dopiero, jak powiedziała to sobie na głos, to zdała sobie sprawę, jak idiotycznie to brzmiało. Jedyną przeszkodą był właściwie brak doświadczenia w regularnym lataniu na miotle. Znać podstawy na tyle, by unieść się w przestworzach na lekcji, a znać ruchy i chwyty wymagane w standardowej grze quidditcha to były dwa różne światy. Lilian koniec konców musiała udać się na boisko i spróbować swoich sił, zanim siły wypróbują ją na meczu. Ekwipunek szkolny może nie był najwyższej jakości - miotła skręcała nieco na lewo, a ochraniacze na kolana były porządnie wytarte i wyświechtane - ale zapewniał on chociaż standardowe zabezpieczenie i gwarancję osiągnięcia celu. Eldridge podpatrzyła w bibliotece parę prostych zaklęć, mających zaczarować kafla tak, by po udanym rzucie do pętli wracał do niej jak bumerang. Ustawiła sobie też w powietrzu przeszkody w formie prostych barierek, między którymi miała manewrować, by poćwiczyć nagłe zwroty. Podstawy podstaw były tutaj jak najbardziej wskazane. Miotła szkolna nie polubiła się za bardzo z niepewną ręką Krukonki i na początku wierzgała, by pozbyć się niechcianego pasażera z kija. Lilian jednak uparła się, że skoro już włożyła wysiłek w ten samodzielny trening dziś, to ukończy go właśnie dziś i nic jej w tym nie przeszkodzi. Upór chyba przekonał miotłę, bo po konkretnym sciśnięciu jej nogami i złapaniu za rączkę z przewodnią myślą "ja ci pokażę, suko" obijającą się w głowie Krukonki, sprzęt ustąpił i pozwolił na w miarę swobodne manewry. Przeszkodą był jedynie utrudniony skręt w prawo, bo właściwie gdy Lilian chciała to zrobić, to jedynie naprostowywała miotłę i musiała starać się podwójnie, by móc wykonać prawidłowy manewr. Po uniesieniu się na konkretną wysokość zaczęło ze stresu kręcić jej się w głowie. Na Merlina, miała latać aż tak wysoko? No chyba ich pojebało... Przecież spadnie, potłucze się i nie wiadomo, co jeszcze. Spokojnie, nie należy panikować, przecież wcale nic takiego się nie stanie, o ile zapanuje nad własnymi nerwami i nad miotłą. Biorąc głębokie oddechy i starając się uspokoić coraz mocniej bijące serce, postanowiła zignorować to, że stały grunt znajduje się w znacznym oddaleniu od jej stóp, i znalazła się na równi z ustawionymi przez siebie przeszkodami. Niby prosty slalom, a jednak lęk brał górę. Kafel czuwał przy jednej z barierek, zachęcając do wzięcia go w dłonie poprzez drobne podskoki w powietrzu. Lilian nagle zdała sobie sprawę, że wszystko będzie znacznie utrudnione, gdy będzie musiała manewrować miotłą samymi nogami, a dłonie będą zajęte piłką. Kolejne dwa głębokie wdechy i oderwała ręce od miotły. Ta nie protestowała. Można było próbować. Czuła, że będzie miała niezły zakwas w prawej nodze po tym, jak ta była wiecznie napięta w celu naprostowania środka pojazdu. Szybko skoordynowała swoje ruchy - nogi odpowiedzialne były za latanie, ręce za akcję z kaflem. O trudności związane z ewentualnymi modyfikacjami jeszcze się nie martwiła - była początkującym graczem i tego się trzymała. Wszelkie skomplikowane ruchy pozostawiała sobie na dalszą naukę. Na początku parę próbnych slalomów, dopiero potem włączenie do nich rzutów. Brzmiało racjonalnie. Pierwsza rundka była kanciasta i niezgrabna, i to trwało do jakiegoś piątego powtórzenia, gdy Lilian nabrała pewności w ruchach i czuła, że robi się w powietrzu jakaś zgrabniejsza. A więc ćwiczenie czyni mistrza. Za dziesiątym powtórzeniem zmieniła kierunek slalomu, bo zaczęło jej się ponownie kręcić w głowie. Skręcanie w lewo było o wiele łatwiejsze, ale przywrócenie miotły do stanu wyjściowego sprawiało wówczas kłopoty. Jeszcze tylko kilka powtórzeń, ostateczne wyczucie miotły i można było włączyć rzuty kaflem. Pierwszy był okropny, zupełnie niecelny, a kafel wylądował w trawie za boiskiem. Lilian oczywiście zaczarowała piłkę tak, by wracała do niej po udanym rzucie, więc teraz musiała się po nią pofatygować. Było to całkiem dobrą motywacją do trafienia. Działo się tak kilkanaście razy, dopóki nie wyczuła, że problemem jest zbaczający wiatr, który zaburzał trajektorię kafla. Spróbowała ustawić się tak, by rzucić piłkę wraz z prądem wiatru, i... sukces! Kafel przeleciał przez centralną pętlę... To się nazywa wytrwałość w dążeniu do celu. Porzucała tak sobie jeszcze trochę, dopóki nie zaczęło się ściemniać, a kafel stał się kompletnie niewidoczny. Uparta Lilian postanowiła o końcu treningu dopiero, gdy na wyjątkowo bezchmurnym niebie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy. Ogarnięcie boiska i samej siebie do stanu pierwotnego przyszło jej całkiem szybko i sprawnie. Spojrzała za siebie, jakby mówiąc terenowi "do następnego" i schowała się w czeluściach zamku.
Z/T
+
______________________
Joshua Walsh
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Na środku małego boiska ustawiono dziwny tor przeszkód. Widać było kilka stromych przeszkód, równoważnie, równie pochyłe, ale też latające w kółko miotły, czy zawieszone w powietrzu kafle. Trafiły się nawet tłuczki tak zaczarowane, że latały wahadłowo, nie odlatując nigdzie daleko, jakby były prowadzone przez niewidzialne liny. Całość znajdowała się na podwyższeniu, tak, że aby podejść do pierwszej przeszkody, trzeba było wejść na specjalny podest i z niego startować. Było też widać wybuchającą tu i ówdzie… Lawę? Zdecydowanie od toru przeszkód biło ciepło, słychać było bulgotanie znajdującej się w środku substancji, która przy wybuchach obryzgiwała nieznacznie przeszkody. Jeśli ktoś miał nadzieję, że wróci do dormitorium czysty po zajęciach z Walshem, zdecydowanie mógł zobaczyć, że się pomylił. - Cieszę się, że już jesteście. Na początek podzielimy się zgodnie z tym, kto jak się czuje i jak jest wysportowany. Sami oceńcie swoje siły i możliwości, ale podpowiem, że ci którzy są w drużynach, muszą być chorzy, albo po kontuzji, abym zgodził się na ich przejście do słabszej grupy – powitał ich, zaraz gestem zachęcając, aby wszyscy podeszli bliżej. – Więc mamy grupę pierwszą, gdzie są członkowie drużyn szkolnych, czy zawodowych, a także ci, którzy od zawsze trenują niekoniecznie miotlarstwo i czują się zwyczajnie dobrzy w sporcie. Mamy też grupę drugą gdzie zapraszam pierwszy rocznik, a także wszystkich, którzy dostają zadyszki przy wysiłku, nie mają jeszcze wyrobionej kondycji, albo są po długiej chorobie, czy kontuzji. Macie minutę na ocenę swojego stanu i rozpoczęcie rozgrzewki – dodał, po czym za pomoca różdżki wyznaczył okrąg, po którym mieli chwilę biegać, aby odpowiednio pobudzić krążenie krwi. - No dobrze, to teraz zapraszam grupę pierwszą tutaj, a grupę drugą tutaj. Przechodzimy do głównej części lekcji - zarządził, uśmiechając się szeroko i gestem zachęcił, aby wszyscy podeszli bliżej.
Etap I - rozgrzewka Piszecie do 23.12 – dopuszczam możliwość spóźnienia się na zajęcia, jednak jeśli okaże się, że nie będzie nikogo z grupy słabszej – spóźnialscy będą musieli dołączyć do pierwszej grupy po rozgrzaniu się (obowiązkowo będzie trzeba napisać post z uwzględnieniem kostek rozgrzewki).
Rozgrzewka jest tradycyjna – krótka przebieżka w kółko po wyznaczonej przez profesora linii, do tego rozciąganie, podskoki, przysiady i pompki. Każdy z was rzuca kością stuścienną, gdzie: 1-25 - za słabo się rozgrzałeś i w trakcie kolejnego etapu zdecydowanie będziesz to odczuwać 26-75 – idealna rozgrzewka, dobrze wiesz, jak powinno to wyglądać, a może zwyczajnie słuchałeś instrukcji profesora, oby tak dalej 76-100 – co za dużo to niezdrowo i każdy powinien o tym wiedzieć, coś sobie naciągnąłeś, przez co będziesz mieć trudności w kolejnym etapie (do wyboru ramię, noga, plecy – doskwiera ci ból)
Kod:
<zgss>Kondycja</zgss> dobra (typ sportowca z KP, członek drużyny, regualnie trenujący dowolny sport byle nie szachy) / kiepska (pierwszoroczniacy, unikający sportu, nowicjusze) <zgss>Urazy</zgss> brak / tak – jeśli tak, podlinkuj post/wątek z leczenia <zgss>Grupa</zgss> pierwsza (silni) / druga (słabsi) <zgss>Rozgrzewka</zgss>
______________________
See the stars in the sky When I look in your eyes
Baby, I love you to the moon and back
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Kondycja dobra Urazy brak i guess? Grupa pierwsza (silni) Rozgrzewka54
Na latanko nie trzeba było go przekupywać. Nieważne jaka była pogoda, Max już zapierdalał na boisko, z @Lockie I. Swansea u boku, ciekaw, co takiego Josh dziś dla nich przygotuje. -To ostatnie latanko w tym roku. Zaraz mecz i fajrant. Musimy coś wymyśleć, żeby nie stracić formy do wiosny. Może namówisz Stacha, żeby nam rzucał piłki i polatamy u Ciebie? - Myślał głośno, bo jakoś trzeba było sobie ten spacerek uprzyjemnić, a błonia były przecież duże. W końcu jednak dotarli i Max musiał srogo się namyślić, jak Josh by go sklasyfikował. Jakby nie było trenował jak wół, ale z drugiej strony kontuzje to mu się sypały jak dziwce kasa... Uznał jednak, że będzie to jego problem na później i zabrał się za rozgrzeweczkę, co zazwyczaj było tą częścią zajęć, podczas której jeszcze nic sobie nie robił. Tym razem nie było inaczej. Max rozciągał swoje wielkie ciało, skupiając się jak trzeba na słabszych partiach, by wzmocnić je przed treningiem i zminimalizować ryzyko urazu. Połamań od tłuczka, czy upadku na głupi ryj by tym nie zabił, ale przynajmniej nie skończy jak debil w szpitalnym, bo sobie coś naciągnie. Raczej. -To ten, ja chyba do pierwszej...? - Spojrzał niepewnie na @Joshua Walsh , jakby spodziewał się, że ten go zaraz cofnie i ustawi jak jakiegoś pedofila między grupą nieodrastających od ziemi pierwszoroczniaków i kalek.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku, leworęczność
Kondycja dobra Urazy brak, jeszcze xd Grupa pierwsza (silni) Rozgrzewka88
Oczywiście najbardziej cieszyłaby się, gdyby trening quidditcha odbywał się po godzinie osiemnastej, by mogła się jakoś wymówić z czekającego ją dziś szlabanu, ale dobrze wiedziała, że szanse na podobną konfigurację były marne. Poza tym i tak nie zamierzała opuścić lekcji profesora Walsha. Na pierwszym meczu w sezonie dała tak dobry popis, że grzechem byłoby zmarnować życiową formę, w jaką ewidentnie wchodziła. Musiała utrzymać dobrą passę, więc ubrana w termiczny, przylegający do ciała komplet stawiła się na boisku ze swoją miotłą u boku. Związane w wysoki kucyk włosy kołysały się na boki z każdym wykonanym przez nią krokiem, gdy zmierzała do grupy zebranych na miejscu uczniów. Odłożyła na moment miotłę gdzieś na bok, by ruszyć wraz z resztą po wskazanym przez nauczyciela okręgu, po którym mieli biegać dla pobudzenia krążenia i przyspieszenia tętna. Rozgrzewki szły Kate... Bardzo różnie. Miewała dni, w które kompletnie jej się nic nie chciało i olewała połowę rutynowo wykonywanych ćwiczeń, licząc na łut szczęścia i uniknięcie kondycji. Ale bywały też takie treningi, gdzie czuła, że musi pokazać, na co ją stać i właśnie z tym nastawieniem mknęła przez boisko. Niestety wystarczyło jedno delikatne poślizgnięcie, by jej stopa stanęła na ziemi pod nieprawidłowym kątem. Poczuła ból w kostce, po którym to bodźcu zwolniła, ostatecznie zatrzymując się, by złapać oddech i ocenić straty. Na szczęście nie było tak źle, jak początkowo sądziła, choć może chłód z powietrza i szumiąca w żyłach adrenalina gasiła największy pożar tlący się w którymś ze ścięgien. Wykonała kilka ćwiczeń rozciągających, po czym udała się we wskazane przez nauczyciela miejsce przynależne grupie pierwszej. Przechodząc obok @Maximilian Felix Solberg usłyszała jego pytanie i spojrzała na niego z mieszaniną zaskoczenia i rozbawienia. - Dziś w gorszej formie? - zagaiła z uśmiechem, bo nie umiała znaleźć lepszego powodu, dla którego wielki jak góra Ślizgon, który parokrotnie zdołał jej samej udowodnić swoją sprawność, zastanawiałby się nad ćwiczeniem z nowicjuszami.
Virginia F. Rockwell
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : Unosząca się za nią mgła zapachu piżmowych perfum, zmieszana z papierosowym odorem; tatuaż ryb koi formujący się w symbol yin-yang na lewym przedramieniu
Kondycja dobra Urazy brak (będą wkrótce) Grupa pierwsza (silni) Rozgrzewka82
Wydawało się, że gdziekolwiek pojawiało się miotlarstwo, tam była i ona, mimo że miała ze sportami tego typu relację typu miłość-nienawiść. Mówiąc wprost, raz jej się po prostu chciało, a raz nie. Swoją drogą, przypominało to podejście jej ojca do niej i do jej rodzeństwa. A że stary Rockwell jednoznacznie kojarzył się młodszemu pokoleniu rodziny z miotlarstwem, to i jego zachowanie pieczętowało sposób postrzegania tej dziedziny przez jego potomstwo. Zajęcia z Walshem były okazją dla ponownego wprowadzenia sportowego minidrenażu w życie (po kilkudniowych popijawach przydałoby się powrócić do swojej standardowej kondycji), a także pozwalały rozproszyć się i zapomnieć o bieżących smutkach. Co prawda Hogwart i okolice nadal jarzyły się w oczach Virginii wściekłą czerwienią, ale ten dzień akurat zapowiadał się na tyle dobrze, by móc to zignorować. Rozgrzewka niby była bułeczką z masłem, biegło się jej doskonale i bez przeszkód, a jednak złośliwość losu przygotowała Rockwellównie coś specjalnie dla niej. Podczas okrążenia nieuważnie postawiła stopę na jakimś kamyku, przez co niezgrabnie wykrzywiła nogę i wypadła z rytmu. Tak to jest, gdy ktoś za mocno się stara! Po przystanięciu zaczęła robić różne wymachy i podskoki, może nieco zanadto się przy tym popisując. Nie dało się jednak ukryć, że nóżka będzie jej doskwierać. Potem bez wahania ruszyła do pierwszej wyznaczonej przez profesora grupy, robiąc przystanek gdzieś przy @Kate Milburn, której posłała zawadiacki uśmiech na powitanie.
______________________
not gonna cry for you
Scott Perry
Rok Nauki : V
Wiek : 15
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Zawsze pchanie jakby dopiero wyszedł z lasu. Ciało zawsze okryte plastrami i bandażami. Kurtka z przypinkami z miejsc, które odwiedził
Kondycja dobra Urazy brak (ale będzie ramię) Grupa druga (słabsi) Rozgrzewka - 94
Te wyjątkowo nieliczne, odważne zajęcia, które odbywały się poza murami zamku jako jedyne trzymały myśli samobójcze Scotta na stryczku. Słysząc o miotlarstwie na boisku nawet się ucieszył. Chociaż Krukon nie miał wiele do powiedzenia w kwestii samego kłidicza, a samo latanie uważał za całkiem przeciętne doświadczenie, doceniał jedną, niezaprzeczalną zaletę tych lekcji – przestrzeń i świeże powietrze.Założył na siebie shorty i spraną, wełnianą bluzę z kapturem. Gdzieś przy sobie trzymał butelkę z wodą i baton, bo nastolatki kochają uzupełniać sobie kalorię. Wybiegając na trawiaste boisko, czuł, jak delikatny wiatr rozwiewa mu włosy, a unoszący się zapach ziemi i trawy przypominał mu o chwilach, kiedy wszystko wydawało się prostsze i przyjemniejsze. To był jeden z tych momentów, w których rzeczywistość na chwilę traciła swój ciężar. Scott ustawił się z innymi i zaczął wykonywać rozgrzewkę. Na początek zrobił krótką przebieżkę w kółko po wyznaczonej przez nauczycielkę linii. Czuł, jak mięśnie powoli budzą się do życia, a zimne powietrze szczypie go w policzki. Następnie przeszedł do rozciągania – kilka skłonów, skrętów tułowia i wymachów ramionami, które pomogły mu rozluźnić stawy. Kiedy przyszła kolej na dynamiczniejsze ćwiczenia, zaczął robić podskoki, przysiady i pompki, czując, jak ciało nabiera energii. W pewnym momencie, podczas gwałtownego ruchu przy rozciąganiu ramion, poczuł ostry ból w lewym ramieniu. Naciągnął mięsień, co zmusiło go do chwilowego przerwania ćwiczeń. Chociaż ból nie był bardzo silny, przeszywający dyskomfort przypomniał mu, by zachowywać większą ostrożność w dalszych ruchach. Scott zrobił kilka spokojniejszych ćwiczeń, próbując rozmasować bolące miejsce, zanim wrócił do grupy. Rozgrzewka zakończyła się, a on czuł, jak krew szybciej krąży w żyłach, przygotowując go do dalszych zajęć.
Kondycja chyba dobra Urazy brak Grupa pierwsza (silni) Rozgrzewka 48
- W 2025 zamierzam zrobić formę życia, ale zaczynam od grudnia żeby w Nowy Rok być już krok do przodu - oświadczył bardzo z siebie dumny Rojsowi, stukając się palcem w czoło na znak jaki z niego spryciarz, kiedy dziarskim truchtem zmierzali razem w stronę małego boiska na ostatnie w tym roku zajęcia z Walshem. W gustownych, ślizgońskich, maczingujących dresikach prezentowali się jak prawdziwi sportowcy, to znaczy jeden z nich rzeczywiście nim był, a drugi tylko sprawiał pozory; Henryk robił to jednak tak skutecznie, że gdy dotarli na miejsce, to sam uwierzył we własne możliwości i kondycję na tyle by bez wahania wraz z przyjacielem dołączyć do grupy silniejszych. Istniała szansa, że za moment srogo tego pożałuje, na razie jednak nic nie zapowiadało nadchodzącej porażki, bo rozgrzewka szła mu w y b i t n i e. Biegał jak gibka lunaballa, robił profesjonalne wykroki i wymachy, a przysiady to mu wyszły po prostu podręcznikowe, a w dodatku doskonale rozgrzały mu pośladki, co stanowiło przecież niesamowicie ważny element przed lataniem na miotle. Lekko zbiło go z tropu tylko skrzyżowanie spojrzeń z @Kate Milburn, bo choć minęło sporo czasu, to nadal był lekko zakłopotany tym co wydarzyło się w Noc Duchów i nie bardzo wiedział co z tym faktem zrobić. Uśmiechnął się więc tylko niezręcznie do dziewczyny i przyspieszył, żeby dogonić robiącego kawałek dalej wygibasy Rojsa i klepnąć go znienacka w łysy czerep. - Ze dwa takie treningi i babcia przestanie jojczyć, że w porównaniu do ciebie wyglądam mizernie - stwierdził, napinając bicek -A właśnie, pisała mi wczoraj że upiekła wspaniały, słodki serniczek... Robisz coś po lekcji? - dodał, przypominając sobie o bardzo istotnej zasadzie, mianowicie że nie ma rzeźby bez masy.
Kondycja kiepska (pierwszoroczniacy) Urazy brak, ale za słabo się rozgrzałem Grupa druga (słabsi) Rozgrzewka21
Lekcje z gier miotlarskich to jego ulubione zajęcia razem z magicznym gotowaniem, chociaż to dwie różne czynności. Trochę jednak mu się to nie podoba, że dzisiaj bez mioteł, ale bieganie czy samą w sobie rozgrzewkę lubi. Najważniejsze, że zajęcia są na zewnątrz. Nawet jeśli pogoda to nie letni powiew ciepłego wiosennego przebudzenia tylko ponury grudniowy gwizd. Ubrany w dresiki, które kupiła mu mama właśnie na takie ćwiczenia, stoi sobie gdzieś między tymi wszystkimi wielkoludami, chociażby taki @Scott Perry mierzący metr siedemdziesiąt jeden, zasłania mu profesora Walsha. - Człowieku weź się przesuń, nie tylko Ty tutaj bierzesz udział w zajęciach. - Szturcha go i wysuwa się naprzód, aby zaraz skupić się na słuchaniu nauczyciela i ręce mu opadają. Na jego twarzy pojawia się grymas, a z buzi słychać wyraźne, ciężkie sapnięcie. - Ale ja nie chce być ze słabszymi. - Kiwa głową na "nie", pokazuje swoje niezadowolenie i zabiera się za rozgrzewkę. Ma zamiar pokazać profesorowi, że słabsi to nie Ken Honeycott. Zaczyna rozgrzewkę, bieganie, rozciąganie, pompki; głównie patrzy na to, co robi krukon, który przed chwilą co zasłaniał mu widoki na przyszłość, w końcu latanie to najważniejsze zajęcia i można na tym zarabiać grube galeony. Następnie zatrzymuje się i przygląda torowi przeszkód, jaki przygotował dla nich nauczyciel, chyba dłużej niż powinien, bo rozgrzewka to mu z pewnością wyszła średnia, ale nie jest tak źle. Nie można powiedzieć, że to beznadzieja, jak w przypadku kulinarnych dramatów cioci Elizy.