Niedaleko klasy do eliksirów są inne drzwi, które bardzo ciężko się otwierają - za każdym razem przeraźliwie skrzypią. Nie wiadomo czym dokładnie było kiedyś to pomieszczenie, teraz nie jest zbyt często używane. Wygląda trochę jak kuchnia z zamierzchłych czasów, a trochę jak idealne miejsce na robienie eliksirów. Jest tu parę starych, przyrdzewiałych kociołków wiszących na łańcuchach nad wygasłym paleniskiem, znajdzie się również kamienny stół, idealny do krojenia różnych rzeczy. Pomieszczenie zaczarowano w taki sposób, że wpada tutaj coś, co wygląda jak dzienne światło, więc w dzień nawet nie potrzeba posługiwać się dodatkowym oświetleniem, żeby coś zobaczyć.
Autor
Wiadomość
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Sytuacja, w jakiej się znajdowali, była skrajnie absurdalna i była pewna, że po tym wszystkim będą musieli iść się napić do Irka, żeby jakoś opanować rozbawienie. Nie miała pojęcia, co myśleli o nich uczniowie, ale odnosiła wrażenie, że zapamiętają to spotkanie na zawsze, że już zawsze będą wiedzieli, jak powinni się zachowywać, a jak nie, bo zwyczajnie nie dało się umknąć pamięcią przed czymś takim, co właśnie miało miejsce. - Ależ oczywiście – odpowiedziała Lockiemu, spokojnie podchodząc do wskazanego delikwenta. – Mój drogi, wiesz, czym jest stała czujność? Słyszałeś kiedyś o czymś podobnym, czy jednak bardziej fascynują cię zapasy w pościeli? – zapytała, przyglądając mu się spokojnie, chociaż w jej oczach czaiła się ostrość, jaka wynikała z jej znajomości zaklęć, z tego, że ojciec wyszkolił ją naprawdę dobrze i gdyby było trzeba, bez najmniejszego zawahania sprowadziłaby im tutaj płomienną ścianę albo coś podobnego. Z uzdrawianiem nie było u niej tak dobrze, ale z powodu objęcia stanowiska zastępcy takiego, a nie innego koła naukowego, musiała zacząć się szybko wdrażać, a teraz wyglądało na to, że zdecydowanie szybciej, więc spokojnie przyjrzała się ranie na głowie chłopca. Zaraz jednak zaśmiała się cicho na uwagę wypowiedzianą przez Lockiego. - Och, zakładasz, że mój brat byłby tak łagodny? – zapytała słodko, ciekawa, jak dzieciaki zareagują na wieść, że mają przed sobą siostrę prefekta naczelnego, po czym westchnęła i przystąpiła do leczenia, o mało nie opluwszy z rozbawienia chłopca, gdy usłyszała pouczenia z ust Swanse’a, a później również sposób, w jaki wyrażał się Max, co było co najmniej komiczne. Zachowała jednak powagę, bo co, jak co, ale grać naprawdę potrafiła, więc westchnęła ciężko, kiwając głową. – Chciałabym również dowiedzieć się od was, czy wiecie, jak reagować w sytuacjach kryzysowych. To niezwykle ważne, by nie tracić zimnej krwi, kiedy już zamieniło się głowę przyjaciela w sałatę albo kiedy wypiło się truciznę. Czas reakcji może, cóż, uratować komuś życie – zauważyła, jakby spodziewała się, że dla wszystkich było to oczywiste.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Próbując wykrzesać z pamięci jakieś przeciwzaklęcia czy chociaż czary mogące powstrzymać przypadkowe obklątwienie, obejrzał głowę Bailey'a i wypadające mu z uszu ślimaki. Wydawało się, że po kilku minutach owe bezkręgowce same znikały, pytanie więc opierało sie na tym, czy to, co działo się w głowie uczniaka, było tragedią mogącą wywołać dłuższe nieszczęścia czy poważniejsze zmiany, czy tylko było to chwilową niedogodnością. - Proszę, proszę. - pokiwał głową, zamykając oczy, bo już tylko w ciemności własnych powiek był w stanie jeszcze utrzymać resztkę powagi, kiedy z ust Solberga padło Panie Prefekcie i kiwał głową dalej, wciąż z zamkniętymi oczyma, gdy ten kontynuował swoją mądrość - Otóż to. - potwierdził na koniec, by przyklepać rozporządzenie przewodniczącego, po czym przeniósł nieco wyczekujący wzrok na Carly, licząc na to, że i ona doda odrobinę uwag do całości, w ramach dopięcia klamrą tego karnego zadania. Zaklaskał w ręce, na co uczniowie jak psy Pawłowa zareagowali prostując się- Każdy z was odpowiada po jednym przykładzie na każde z zadanych pytań. A potem won do dormitorium. - zadecydował, po czym odwrócił się do swojego przypadku - Ty zostań jeszcze chwilę bo musi Ci ich jeszcze trochę wypaść, a nie chcę, żebyś zaślumił cały korytarz w ślimakach... - dodał, do bruneta, który już chyba tylko cudem i nauczony doświadczeniem nie odkrzyknął "COOOO?". Zajęło im to chwilę. Dukali jeden przez drugiego, drugi przez trzeciego, aż ostatecznie zostali wymaglowani i z zasad BHP i zasad zdrowego rozsądku, a także z tego jak i gdzie znaleźć sobie remedia na różne głupie pomysły, by w przyszłości być bardziej świadomymi wynalazcami. Odprowadził szereg maszerujących chłopców do drzwi, poczekał, aż zamkną je za sobą, przeniósł wzrok na Maxa i Carly i na chwilę w salce zapadła cisza. Na chwilę.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wiedział, że Lockie i Carly bawią się przynajmniej tak dobrze jak on sam. Ich postawa podczas tego spotkania była jakąś dziwną ironią i gdyby zobaczył ich ktoś z nauczycieli, zapewne uznałby, że świat stanął na głowie i zmierza bardzo szybko do końca. Chociaż znając ich inteligencję, według chłopaka, to pewnie byliby wielce zadowoleni, że w końcu resocjalizacja ślizgonów się udała. Powiedział co miał, a gdy spotkał się z poparciem, jako pierwszy zabrał się za maglowanie dzieciaczków. Pytanie było jedno, ale dość złożone. Stali więc tam dobrą chwilę, słuchając, co kto ma do powiedzenia i obserwując jak nieletni uczniowie prawie padają przed nimi ze stresu. W końcu nadeszła chwila ulgi i mogli uznać spotkanie za praktycznie zakończone. Odprowadził dzieciaki wzrokiem do drzwi, a gdy tylko te zostały zamknięte przez Swansea czuł, że nadchodzi ten moment. I nadszedł. Solberg jako pierwszy wybuchnął głośnym śmiechem, który zbyt długo w sobie trzymał. Nie mógł się opanować, potrzebował wywalić z siebie całą tę radość, która dusiła się w nim od kiedy tylko przekroczył próg tego pomieszczenia. -No no, jaki mamy respekt. - Wydukał w końcu, ocierając łzy rozbawienia, które zaczęły moczyć mu kąciki oczu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Carly miała wrażenie, że trafiła do jakiegoś wariatkowa, ale zachowywała powagę, czy to przy naprawianiu rozbitej głowy, czy to przy tym, jak chłopcy zgodnie z ich poleceniem, recytowali formułki i starali się wymyślić coś, co pozwoliłoby im przeżyć nieco dłużej, niż ledwie chwilę. Odnosiła wrażenie, że głupota faktycznie nieco łagodniała z wiekiem, a może zwyczajnie doświadczyła tyle idiotyzmów, że zdawała sobie sprawę z tego, że nie można było miotać zaklęciami, jakich się nie znało, a wsadzanie sobie do buzi czegoś, co było całkowicie niezdrowe było, cóż, niezdrowe. Chociaż, z drugiej strony, tak, jak Max, lubiła eksperymentować, próbować, testować, sprawdzać, a skoro tworzyła nowe kombinacje eliksirów, mogła testować je jedynie na sobie, bo chociaż manekiny były dobrymi tropami, wiedziała, że nie pokażą jej dosłownie wszystkiego. Jak było widać, młodsza młodzież również próbowała podobnych sztuczek, ale nie wiedziała, że należało mieć przy sobie antidotum albo mieć świadomość, że należało szybko udać się do Skrzydła Szpitalnego. A już na pewno nie testować niektórych rzeczy w dwójkę, jedno musiało w końcu pozostać trzeźwe i przytomne, gdyby miało dojść do najgorszego. Głupota, jeszcze raz głupota, a na dokładkę zachowanie, które powodowało, że Carly z trudem powstrzymywała śmiech, kiwając głową na ich uwagi i zachowanie, wzdychając cicho, gdy pytała ich, czy naprawdę nie mogli wcześniej pomyśleć o tym, o czym tak pięknie mówili w tej chwili. - Lepiej żeby któremuś po drodze nie wypadł mózg, bo ten respekt się skończy – westchnęła, wachlując się dłonią, uśmiechając się przy okazji kącikami ust, zupełnie, jakby nie przeżyli właśnie czegoś absurdalnego. – Wspaniała robota, panowie. Jestem pewna, że powinniśmy przyznać sobie po sto punktów za szybką i właściwą reakcję, jak również za pouczenie młodych adeptów magii w kwestii, jak niebezpieczne było to, co robili. Swoją drogą, jak myślicie, jak zapchać komuś uszy ślimakami? Przetestowałabym to – dodała, teraz już śmiejąc się cicho, zupełnie, jakby sugerowała, że zamierzała to wykorzystać na każdym, kto będzie kręcił przy niej nosem na jej pomysły.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Po opuszczeniu salki przez uczniów i zamknięciu drzwi, Swansea rozkaszlał się tak histerycznym śmiechem, że sam się siebie przestraszył. Śmiał się jak opętany, próbując się opanować, ale kumulujące sie w nim rozbawienie, kiedy już znalazło ujście, jak powietrze ze zbyt mocno napompowanej dętki uchodziło bardzo głośnym szczekaniem. - Merlinie... Merlinie... - łapał oddech, ocierając łzy z powiek i opadając ciężko na jedno z krzeseł, co nie było najrozsądniejszym pomysłem. Krzesła były zdezelowane, a on jednak był wielką, grubą krową. - Ciekawe czy zadziała... - powiedział, kiedy już złapał oddech - Ja, Lockie Swansea, przyznaje wam po dziesięć punktów za wybitną postawę uczniowską. - powiedział podniośle, bo chyba tak prefekci dawali i odejmowali punkty, ale nie miał pojęcia, czy ta magiczna wypowiedź rzeczywiście miała na cokolwiek wpływ. - Ja pierdole, jeśli praca prefekta ma tak wyglądać, to ja emocjonalnie tego nie udźwignę... - wyznał, ale kolejne pytanie Carly znów wpędziło w atak śmiechawki i chciał jej powiedzieć, że nie wie, nie ma pojęcia, co to za jebnięte zaklęcie musiało skutkować ślimakami wypadającymi z uszu, ale było to tak komiczne, że rżąc, był w stanie tylko machać rękoma w sygnale, że nie zna odpowiedzi i kręcić przecząco głową, co było jeszcze głupsze i jeszcze śmieszniejsze.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widać cała trójka musiała zrzucić gotujący się w nich śmiech, bo na chwilę cała sala wybuchła radością i gromkimi chichotami, wydobywającymi się z ich ust. Nie było chyba mniej odpowiedniej ekipy do pouczania dzieciaków niż oni, a jednocześnie najlepiej wiedzieli, jakie konsekwencje mogła mieć podobna głupota. Fakt, że dzieciaki łykały ich pouczenia jak pelikany, był dla Maxa chyba najbardziej zabawny. Widać, że byli dopiero na początku swojej drogi w tym zamku i jeśli chcieli dalej eksperymentować po kątach, musieli nauczyć się, jak nie dać się złapać, albo przynajmniej, jak nie przejmować się podobnymi pogadankami. Nie zdziwiłby się, gdyby Billy i spółka przez najbliższe tygodnie omijali ich szerokim łukiem na korytarzach. -Sto punktów i Wybitny u Elijaha, bo takiego przedstawienia to ten pierdolnik jeszcze nie widział. - Zgodził się z Carly, gdy już śmiechy ucichły, a oni byli w stanie względnie normalnie przeprowadzić konwersację. -Wiesz, że ja się z zaklęciami nie lubię, więc pojęcia nie mam. Ale jak się dowiesz, to dawaj znać. - Z tej trójki to chyba ona najlepiej radziła sobie z podobnymi wyzwaniami. Max zgadzał się ze swoją różdżką tylko gdy w grę wchodziła transmutacja lub czarna magia, a te dziedziny raczej nie były w stanie spowodować podobnych efektów. A przynajmniej nie tak błyskawicznie, bo transmutacją dałoby się w kilku krokach jakoś taki cel osiągnąć. -Ty tak nie szastaj tymi nagrodami, bo jeszcze faktycznie dostaniemy dobrą reputację i co wtedy. - Zaśmiał się, gdy Lockie wczuł się znów w swoją rolę prefekta. Nie miał pojęcia, czy takie rzucone słowa cokolwiek dają, czy musi za tym iść coś więcej. -Nie rzucaj tego. Za bardzo pokochałem nasze wspólne pogawędki w wannie. - Puścił mu zaraz oczko, choć nadal nie miał pojęcia, czym kierowała się kadra, przyznając odznakę właśnie Lockiemu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
To, co tutaj się wydarzyło, znajdowało się daleko poza pojmowaniem Carly. Nie wiedziała, jak obchodzić się z dzieciakami, podobne wydarzenia traktowała, jak świetną zabawę, do jakiej nie przykładała większej wagi, ale jakimś cudem odnalazła się w tym wszystkim, prezentując się jako niesamowicie odpowiedzialna osoba, jako ktoś, na kim można było polegać, ktoś, na kogo można było w każdej chwili zwrócić uwagę. Miała świadomość, jak szalone to było i do czego to jednocześnie prowadziło, ale wcale się tym nie przejęła, nie uważając, żeby to miało jakieś wielkie znaczenie. Ostatecznie była w tej szkole jedynie rozkosznym robaczkiem, odpowiedzialnym za gotowanie i szykowanie eliksirów, jakie miały całkiem dobry smak, a nie była kimś ważniejszym, czy bardziej odpowiedzialnym. - Och, proszę, nie możemy przez chwilę kąpać się w blasku swojej wspaniałości? - rzuciła, dodając zaraz, że zaklęcie będzie musiała przetestować na wybrańcach i jeśli coś będzie wiedziała, to z całą pewnością podzieli się zdobytą wiedzą, choć oczywiście znowu, nie przyznawała się do tego, jak wiele wie o zaklęciach, obronie przed czarną magią i całym tym bałaganem. - Nie, nie, Lockie, zdecydowanie to utrzymasz, uniesiesz na swych barkach, dla dobra wspólnej zabawy i jeszcze zostaniesz lokalną gwiazdą, jaka przyćmi wszystkich poprzednich prefektów. A skoro tak, to ja wam nie przeszkadzam w waszych zabawach i udaję się do swoich - powiedziała, śmiejąc się jeszcze cicho, po czym posłała im w powietrzu buziaczki, pomachała i tyle ją widzieli, bo wystrzeliła z sali jak z procy, kierując się ku własnym zajęciom, zdecydowanie zadowolona z powodu tego, że to spotkanie zakończyło się w taki, a nie inny sposób, bo oczywiście mogło być z nim o wiele, wiele gorzej. A nie było.
Przyszedł do salki z zamiarem uwarzenia eliksiru wiggenowego w przerwie od zajęć. Było to jedno ze spokojniejszych miejsc w szkole, które w dodatku było dobrze zaopatrzone jeśli nieumyślnie zapomniałby zabrać ze sobą którąś z potrzebnych mu do tego rzeczy. Stanął przy starym stanowisku eliksirowarskim, po czym nieśpiesznymi ruchami kolejno wyciągał: kociołek samomieszlany, cynową łyżeczkę, zwitek ziół potrzebnych do przygotowania eliksiry, lniany woreczek z korą wiggenu. Do rozpoczęcia pracy brakowało mu jedynie wody, która przez cicho wypowiedziane zaklęcie "Aquamentine", wypełniła kociołek do odpowiedniej wysokości. Zaczął podgrzewać wodę, ale nie spieszył się z dodawaniem składników; ich obecność na tym etapie mogłaby tylko wydłużyć proces grzania. W tym czasie mógł spokojnie zajrzeć do swoich notatek by upewnić się, że wszystko co zamierzał uczynić było zgodne ze sztuką eliksirowarską. Podgrzewanie trwało kilka minut, a kiedy woda zaczęła wrzeć, dodał do kociołka kore wiggenu. Przez jej suchość i twardość wymagała więcej czasu na rozpuszczenie się w roztworze, niż pozostałe zielne składniki. Kora zaczęła powoli uwalniać swoje esencje. Minuty wyczekiwania aż pierwsze reakcje zajdą, dłużyły się Benjaminowi niemiłosiernie. Zauważając pierwszą wyraźną zmianę barwy, otrzymał wyraźny sygnał - mógł dodać pozostałe składniki i zminimalizować ogrzewanie. Kociołek dokładnie mieszał roztwór, który z każdą minutą stawał się coraz bardziej klarowny, neonowo zielony, podobny do tego, co zamierzał uzyskać. Usiadł na parapecie obok stanowiska, nie mogąc zrobić więcej niż czekać. Choć eliksir przygotowywał już niejednokrotnie, zdarzało mu się popełniać błędy, dlatego nie spuszczał go z oka. To, że kociołek sam mieszał, a płomień pod kociołkiem tylko lekko tlił się pod nim, nie oznaczało, że mógł pozostać go samego sobie. Po kilkudziesięciu minutach, ponownie stanął nad kociołkiem z którego unoszące się, gęste białe opary, sygnalizowały zakończenie warzenia. Zgasił płomień, wiedząc, że prościej było ponownie podgrzać eliksir niż uratować przegotowany. Łyżeczką, która wciąż czekała na niego na stanowisku, kilka razy przemieszał roztwór by upewnić się, że wszystkie ingrediencje rozpuściły się. Nie pozostało mu już nic innego jak gorący roztwór przelać do fiolki, a następnie posprzątać swoje rzeczy, zostawiając pracownie w stanie, w którym ją zastał.
zt
Nykos Lush
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 189
C. szczególne : ma bardzo jasne oczy, jest małomówny, nosi dużo biżuterii, w tym pierścien Hannibala na wskazującym palcu i kłódkę z grawerunkiem A zapiętą na szyi, zapach: balsam jodłowy, czarna cykuta, mech, kadzidło, gorzka mirra
Zaopatrzony w zebrane niedawno jeszcze jagody jemioły i podręcznik do eliksirów z kategorii uzdrowicielskich, kręcił się chwile po dormitorium, zastanawiając, czy iść do zapomnianej salki przy klasie eliksirów. Ostatnio okazywało się to jakimś wybitnie popularnym miejscem, a on, jak zresztą było wiadomo, nie był wielkim fanem pojawiania się w miejscach okupowanych przez więcej niż jedną, od biedy dwie osoby. Co gorsza, było to terytorium nauczycieli eliksirów, a ani Sanford, ani O'Malley nie należeli do grona, które chciałby spotykać częściej, niż to było konieczne. Ostatecznie jednak uznał, że musi spełniać swoje małe postanowienia, a postanowieniem na listopad było nauczyć się nowego eliksiru. Po części mogło się wydawać, że wybór akurat tego, mógł być podyktowany jakimś gorącym pożyciem partnerskim, jednakże powodem, dla którego interesował go noperun, było coś zupełnie innego. Nic w życiu nie napawało go strachem większym, niż myśl, że będzie musiał być odpowiedzialny za drugiego człowieka. O ile sam fakt posiadania dzieci był mu obojętny, to fakt, że tymi dziećmi trzeba się opiekować, że były zależne, że wymagały odpowiedzialności, paraliżował go. Uznał więc, że to doskonały eliksir, by nauczyć się go i móc uwarzyć w dowolnej chwili w dowolnym czasie. Umówił się z @Wacław Wodzirej i chyba tylko przez to, że się umówili na konkretną godzinę, zmusił się, by wyjść z tego dormitorium i udać na miejsce. Prawie dał wygrać swojemu wewnętrznemu flejkowi. - Cześć. - kiwnął głową do Puchona, który już się krzątał po salce, samemu zdejmując torbę z ramienia i odkładając podręcznik do eliksirów na blat koło kociołka - Dzięki. Że mnie przypilnujesz w sensie... - bąknął.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Zbliżały się Święta i chociaż narodzenia Boga chrześcijan Wacław nie obchodził to bardzo lubił te czas w roku. Szczególnie, że Hogwart był kurewsko piękny o tej porze roku. To rzecz, której nie można było zamku odebrać i to zawsze napawało Puchona chęcią do skończenia semestru z pozytywnymi ocenami. A przez wiele lat o takie walczył bardzo niezachłannie. Wodzirej błąkał się po przypadkowej sali z miejscem na kociołki, niemal tak jakby otwierał zmianę w pracy. Tu już ustawiał odpowiednio dwa różne płomienie, tam gotował wodę na zaś. Gdzieś jeszcze indziej po prostu biegał jak kogut bez głowy i nie wiedział, w co włożyć ręce. Bawił się przednio. Takowy rozgardiasz dopiero przerwał drugi Puchon, kładący podręcznik do eliksirów obok kotła. Wacław poczuł jakby właśnie splunięto mu w twarz. Chociaż lubił jak się na niego pluło, więc może bardziej... Wacław poczuł jakby właśnie uderzono go w twarz zwątpieniem. - Kolego drogi, ale co to ma być? - Dopytał z przekąsem, rzucając wszystko, co miał w rękach, aby podejść do podręcznika z nieufnością. Nikoś mówił studentowi, co chciał stworzyć. Wacek więc nie wiedział skąd u chłopaka potrzeba posiłkowania się podręcznika. Tak dla pewności otworzył jeszcze zakładkę w podręczniku. - Umiałem robić ten eliksir w tydzień po tym, jak odkryłem czym jest erekcja. Czuję się obrażony, że przyniosłeś do tego podręcznik - z jednej strony Wacek żartował i miał w to wyjebane. Z drugiej - poczuł się bardzo niedoceniony. - Tam są wszystkie składniki dla nas - kiwną głową w takim poleceniu, aby po trudnym początku młody Puchon do czegoś się przydał.
Nykos Lush
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 189
C. szczególne : ma bardzo jasne oczy, jest małomówny, nosi dużo biżuterii, w tym pierścien Hannibala na wskazującym palcu i kłódkę z grawerunkiem A zapiętą na szyi, zapach: balsam jodłowy, czarna cykuta, mech, kadzidło, gorzka mirra
Zamrugał nieco zdezorientowany reakcją Wodzireja. Oczywiście nie umniejszał jego talentom, bez powodu o pomoc go nie prosił - w końcu Wacław był jego jedynym znajomym, pracującym w przybytku zajmującym się eliksirami, tym bardziej, że nie był jakimś tam przaśnym sprzedawcą, a pełnoprawnym warzelnikiem. Czy w sumie jak się tytułowało tych, którzy uzupełniają towar na półkach? Potarł palcami brew, patrząc to na podręcznik, to na Wacka, gdy ten porwał jego pomoc naukową w ręce. - Może Ty umiałeś, ja... cóż, eliksiry nie są moją najmocniejszą stroną. - przyznał, łagodnie, posyłając mu miękki, nieco przepraszający uśmiech. Wolał mieć przy sobie swoje pomoce dydaktyczne nie dlatego, że nie wierzył w jego talent, a zwyczajnie dlatego, że całkiem prawidłowo nie ufał własnym umiejętnościom. Gdyby chodziło o zioła, och wtedy, to by nawet i bez dogłębnej wiedzy umiał się odnaleźć, potrafiąc ocenić jakość, przydatność, gatunek i rodzaj rośliny po samym jej wyglądzie, kształcie, zapachu. Ale eliksiry? To inna para kaloszy. - Nie jestem pewien, czy rozumieć to jako fakt, że bardzo wcześnie zabrałeś się za eliksiry, czy współczuć, że bardzo późno Ci stanął po raz pierwszy. - przyznał szczerze, z dozą sympatii, którą obdarzał bardzo niewielką liczbę osób w swoim otoczeniu. Obejrzał się we wskazanym kierunku na przygotowane składniki i kiwnął głową, nim poszedł się z nimi zapoznać.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Warto zauważyć dwie rzeczy: Nykosa, który martwił się o swoje umiejętności oraz jego potrzebę pomocy i męskie ego Wacka, które dość rzadko przejmuję kontrolę nad jego działaniami. Jednak kiedy już to robi, Puchon czuję się bardzo zaniepokojony. Obiektywnie wiedział, że bardzo niepotrzebnie. Zaś subiektywnie... Zupełnie inna bajka. Szczególnie, kiedy do tematu wchodzą emocje. - Miałem jakoś 14 lat? - Sięgnął pamięcią do pierwszy poranków, które witały go namiotem w spodniach. Na twarzy błąkał mu się dziecięcy uśmieszek. - Pamiętam, że najpierw miałem pierwsze eksperymenty z wódką, a później zadziałała biologia. - Ciała mężczyzny były takie proste, nieskomplikowane i zabawne jednocześnie. Ich młodość charakteryzowała się pewną penisową mechanicznością i dopiero z wiekiem zdobywali potrzebę zabawy i stymulacji, którą kobiety znają od już wczesnych lat. - Ale dość już mojego przechwalania się. - Postanowił. Dość, głośno, bo akurat odkręcał wodę w zlewie, aby przemyć dłonie przed rozpoczęciem całego procesu gorzelniczego. - Jak bardzo nie wiesz, co masz robić? - Zapytał, bo w perspektywie Wacława dzisiejsze ich spotkanie to była łatwizna. Eliksir animagii, którym chciał się zająć dla siebie był niczym stworzenie naparu na bazie wyuzdanego liścia mandragory. Podgrzany kociołek Wacka już nabierał rumieńca od ognia, a on sam powoli zaczął tam wlewać litr wody księżycowej. - Możesz zacząć od umycia i obmycia jagód, ale tylko ich nie sparz gorącą wodą -zalecił ostrożnie. Woda była bardzo kapryśna - ta czysta sama w sobie nawet nie przewodziła prądu (ta destylowana, co nie?). A inne po prostu były brudne i ujebane dziwnymi cząsteczkami.
Nykos Lush
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 189
C. szczególne : ma bardzo jasne oczy, jest małomówny, nosi dużo biżuterii, w tym pierścien Hannibala na wskazującym palcu i kłódkę z grawerunkiem A zapiętą na szyi, zapach: balsam jodłowy, czarna cykuta, mech, kadzidło, gorzka mirra
W jakiś pokrętny sposób był w stanie trochę wyczuć to ego Wackowe, nieśmiało wychylające się zza kołnierza jego osobowości. Może dlatego, że to widok tak rzadki, a może dlatego, że lubił, gdy w Wodzireju buzowała podobna emocja. Zaśmiał się bezgłośnie na ten błogi wyraz twarzy wąsacza, bo było w Wodzireju coś, co Nykos bezapelacyjnie uwielbiał pasjami. Jego niewymuszona, naturalna otwartość, która mógłby obserwować, którą mógłby chłonąć, której uczyć by się mógł za każdym razem, kiedy wystawiony był na promieniowanie jego osobowości. Teraz jednak musiał skupić się na edukowaniu własnych niedociągnięć, mianowicie eliksirów, które były celem, ich dzisiejszego zetknięcia. - Mamy już jagody jemioły, widzę, że masz tu i miętę i jałowca, więc jeśli będziesz chciał się ze mną podzielić swoim doświadczeniem, mogę zaryzykować niepodglądanie do podręcznika. - uśmiechnął się do niego. Naczytał się o tym eliksirze dziś i wczoraj, by odkurzyć wiedzę, więc trochę oszukiwał, mając nadzieję, że będzie mógł polegać też na swojej pamięci - jednoczesnie chciał, by Wacuś mógł poczuć spełnienie w nauczycielskiej roli. Może niskich lotów, ale to zawsze jakieś spełnienie. Wziął składniki i ułożył je na blacie przy swoim kociołku, po czym spojrzał na Wacka pytająco, nim ośmielił się: - Co teraz? - palnąć nieco bez pomyślunku. Zakładał, że nalać do kociołka wodę, ale może magia polegała na zakręceniu garem trzy razy w lewo i dwa w prawo, nim zacznie się warzyć, a o tym Lush nie mógł mieć pojęcia.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Bycie istotą ludzką polegało na przezywaniu swoich emocji. Wacek niektóre przezywał rzadziej, niektóre częściej. Do tej pierwszej należała chociażby złość, z którą zdawał się być ledwo na cześć. Ta teraz chciała bardzo się wpierniczyć do codziennych obrządków Puchona. Ten wyładował ją rychłym podmuchem powietrza z ust, który miał udawać, iż Wacek tak sobie odgarnia włosy. Od razu zrobiło mu się lepiej. - To po co bierzesz podręcznik skoro ordynarnie oświadczasz, że go nie użyjesz? - Ton głosu studenta był zmęczony. Tak jakby sytuacja już na samym początku wyssała z niego całą siłę życiową. - Jak nie wiesz, co robić to otwieraj ten podręcznik - chociaż korzystając ze sposobności, iż Wacław miał go bliżej - sam otworzył rozdział na pożądanym eliksirze i przed Nykosem zostawił otwarty przepis. - Będziesz głośno czytać każdy kolejny krok, a ja będę się z nim zgadzać bądź nie. - Szybko przeleciał przepis spojrzeniem, mrucząc coś nieprzyjemnego pod wąsem. - Później jak będziesz mieć mięte to z nią postępuj tak, jakbyś chciał zrobić mohito - niekoniecznie był pewien czy Puchon zrozumie o, co chodzi. Mimo wszystko Wacek wierzył w twórczą u uniwersalną moc alkoholu. - Powiedź tylko, co ci podręcznik mówi o jałowcu - rzucił już w biegu, wracając do swojego kotła. Woda księżycowa powoli zaczynała się gotować, wydzielając piękny aromat nieskalanego mistycyzmu skropionego zimnym oceanem.
Nykos Lush
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 189
C. szczególne : ma bardzo jasne oczy, jest małomówny, nosi dużo biżuterii, w tym pierścien Hannibala na wskazującym palcu i kłódkę z grawerunkiem A zapiętą na szyi, zapach: balsam jodłowy, czarna cykuta, mech, kadzidło, gorzka mirra
Znów zaśmiał się pod nosem, na tę ekspresyjną dramaturgię w gestach Wacka. Było w tym coś pięknego, z czego by nie mógł nigdy zrezygnować. Może właśnie Wacek tak specjalnie? - Chętnie będę go używał. - zapewnił spokojnie - Wydawało mi się, że dostrzegłem cień zawodu w twoich oczach, kiedy okazało się, że przyszedłem z własnymi materiałami, zamiast w pełni polegać na Tobie. - podążył za nim wzrokiem, kiedy ten przemieszczał się w sobie tylko znanym rytmie po pomieszczeniu. W końcu jednak rzeczywiście przeniósł wzrok na zapiski z podręcznika i przebiegł palcem po liście wskazówek przed rozpoczęciem warzenia. Ułożył sobie składniki w kolejności, w jakiej należało je wrzucać do kociołka, referując Wacławowi, co podręcznik mówił na ten temat. - Jałowiec osuszyć, przekrajać, nie rozgniatać. - przeczytał na głos, po czym zerknął w jego stronę, jednocześnie miętę pieprzową w moździerzu ucierając tak, jak pokazywała rycina, bo rzeczywiście, pojęcia nie miał, co to jest mohito.- Dodawać po porcji, nie większej niż trzynaście gramów, mieszając w prawą stronę. Po zmianie barwy, zmniejszyć ogień i zmienić kierunek mieszania. - doczytał jeszcze, zaglądając do kociołka, w poszukiwaniu jakiegoś magicznego sygnału, że teraz należy wrzucić miętę. Niestety, ciecz będąca jego zawartością nie posiadała możliwości mówienia, ani nie pływały w niej literki z makaronu, które mógłby odczytać i zinterpretować jako podpowiedź następnego kroku. Odstawił moździerz i przewrócił kilka stron podręcznika, jakby podglądniecie następnych kroków, mogło przygotować go na najgorsze, a z jego z wolna przebudzającą się paranoją, zawsze wolał być przygotowany na najgorsze. Szczególnie jeśli w grę wchodził eliksir, mogący zapewnić mu spokój w związku z jeszcze większą i bardziej przerażającą paranoją, plus możliwość wysadzenia go sobie prosto w mordę. - Myślisz, że można przedawkować ten eliksir? Może jakbym ja się nim opił, to bym... - zmarszczył brwi w zamyśleniu, bo już go gdzieś poniosła fantazja.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Chłop zrobił słowiański przykuc mimowolnie. Serio! Z taką namiętnością przyglądał się wrzącej wodzie, wyczekując momentu, w którym wrzenia zmienia się w gotowanie. Wtedy najlepiej byłoby mu dodać porannej rosy. Ta jeszcze była w fiolce a mimo to roztaczała baśniowy aromat. Jeśli ogładzone historie Barci Grimm miałyby zapach to właśnie taki. Wacław nie umiał przy swoim kociołku nie szczerzyć mordy jak głupi do sera czy inny dziad do moździerza. - Mhm, dokładnie tak zrób - powiedział bezmyślnie, w ogóle nie zwracając uwagi, co Nykosowi karze zrobić podręcznik, dopiero kiedy sam dolał rosę do wody księżycowej w kotle i zamieszał to drewnianą szpatułką, wrócił skupieniem do kolegi. I od razu spanikował. - Pojebie mnie - powiedział po polskiemu, łapiąc się za głowę. Zapach mięty uderzył jego głos, a Nykos nic nie uderzał. To był ten problem. - Przepraszam, ale nie w moździerzu - niemal wyszarpał Puchonowi moździerz z ręki. Obejrzał pokiereszowaną roślinę i wąs mu się dziwnie wygiął w niesmaku. - Mówiłem, że jak do mohito. Co ty? Dobrego rumy nigdy nie piłeś? - Zapytał retorycznie, idąc po świeżą porcję mięty. - Nalej sobie wodę do szklanki, dodaj mięty z moździerza i zobacz czy nie jest zbyt gorzka. Jeśli jest to uwolniłeś z mięty chlorofil, który zepsułby ci eliksir. Czego byśmy nie wiedzieli, bo w pewien sposób on ma tak właśnie smakować - głupota, ale jaka ciekawa. - Mięte trzeba poklepać - klasną niemal w dłonie ze wspomnianą miętą nad kociołkiem Nykosa. Po czym wrzucił tam wyklepane listki. - Dawka czyni truciznę, pamiętaj - zauważył chytro, wracając do swojego kotła. Wyciągnął z paleniska drewienko, aby zmniejszyć manualnie ogień. - Jeśli stosujesz go regularnie to jakoś raz w roku trzeba zwiększyć dawkę, bo organizm się przyzwyczaja - nie ma udowodnionych badań, że ten napraw wpływa na bezpłodność. Jednak dawkowanie go przez x lat w takich samych ilościach prosi się o smutne zweryfikowanie.
Nykos Lush
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 189
C. szczególne : ma bardzo jasne oczy, jest małomówny, nosi dużo biżuterii, w tym pierścien Hannibala na wskazującym palcu i kłódkę z grawerunkiem A zapiętą na szyi, zapach: balsam jodłowy, czarna cykuta, mech, kadzidło, gorzka mirra
Skupiony na podręczniku i ruchomych w nim obrazkach - zawierzał im wiele, licząc na to, żże jeśli obrazek pokazywał ucieranie mięty w moździerzu, to tak należało właśnie robić - nawet nie zobaczył fascynującego grymasu na Wacławowej facjacie, zakręcającego jego wąsem. Dopiero wyszarpnięcie narzędzia z rąk nieco go ocuciło, a wielkie, jasne oczy rozwarły się jeszcze szerzej w szczerym zaskoczeniu. - Nie prowokuj mnie Wacek, bo mnie do bójki ciągnie od miesięcy, a jak mnie tak znienacka, to odruchy mam silniejsze, niż się spodziewasz. - przyznał szczerze, bo krew gotowała w nim się w sekundę odkąd Agapi odszedł. Mimo to splótł kornie dłonie razem, obserwując instruktaż poklepywania mięty i kiwając głową, przyjął do wiadomości sekretne tajemnice gorzkości chlorofilu. O tym akurat wiedział, ale że to ma znaczenie jakieś dla eliksiru? Niekoniecznie. - Chyba nigdy nie piłem rumu. - przyznał, gdy Wacław dopuścił go na powrót do kociołka- jedyny alkohol, który mi smakuje to ouzo. - przekartkował podręcznik na powrót na tę stronę o jagodach jałowca i zaczął przekrajać je tak, jak wskazano i porcjować, by zaraz wrzucić do kociołka zgodnie z przepisem. Mieszając najpierw w prawo, a po zmianie koloru w drugą stronę - ]Powiedz, czy on tak powinien pachnieć? - zapytał, bo z jakiegoś powodu ta mięta i ten jałowiec, w połączeniu z temperaturą i jagodami, zaczęły uwalniać aromat kojarzący mu się z jakimś ziołowym lekarstwem na odporność, który podawała mu babcia kiedy był małym brzdącem. Obserwował zachowanie eliksiru w kociołku, przysłuchując się jednocześnie, czy Wacek się z nim nie podzieli swoją mądrością jeszcze choć trochę. Każda wiedza na wagę złota, czy coś. - A da się jakoś tak, permanentnie? Strzyknąć czy coś... - gdybał pod nosem w dziwnym zamyśleniu.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Spojrzał w głąb kotła kolegi, tak, jakby chciał tam ujrzeć ich wspólną przyszłość. Coś tam pomruczał i znów spojrzał głęboko do gara. Wzruszył ramionami i odszedł. Trochę jak mechanik, który wziął kilka tysięcy za przegląd samochodu, który nie działa. - Zmniejsz ogień i zostaw go tak na chwilę. Daj mu czas. To nie jest shot, że zmieszasz dwa składniki i od razu wychodzi ci to, co chcesz - chociaż tak byłoby najprościej. Wacek wrócił do swojej własnej zabawy. Woda mu się kotłowała jak szalona, dołożył do tego liść mandragory i uspokoił ogień pod kotłem. Zamieszał kilka razy, podziwiając jak ingrediencji na siebie reagują. Niemal widział jak rosa i wodą łączą się ze sobą, by dostosować gęstość do siebie. Widział ten niuans kolorów między jednym a drugim, który chciał się scalić w jedno i gdy już niemal się to udało - powrócił do borsuczego brata. - Ty pokroiłeś czy nacinałeś ten jałowiec? - Dopytał, widząc jak eliksir młodego wcale nie postępował podług woli Wodzireja. A eliksiry tak robić nie winny. Czekając na odpowiedź, student zaczął działać. Wziął jakiś kubek i założył rękawicę ochronną. Chochlą nalał do kubka wywar Nykosa i kazał mu to tak trzymać nad kociołkiem. Sam prędko spłaszczył nożem jagody jemioły, naciął delikatnie jałowiec i dodał wszystko do kubka. Delikatnie wyjął go z rąk kolegi i zamieszał. Wywar od razu zmienił kolor, a składniki pod wpływem gorąca rozpuściły się, zostawiając drobinki przypominające płynny brokat. - O! Tak to powinno wyglądać - pachnieć. Wacek nawet wyjął z kieszeni metalową słomkę i zaczął pić z kubka. - Tak, oświadczył z dumą. To jest dobrze zrobiony eliksiry. - Spojrzał na kociołek Nykosa. - Wyłów z kotła całe zielsko i dodaj nowe tak, jak ci pokazałem, będzie zajebibi - kiwną głową na znak, że w tym momencie, żaden z nich dalej nie zawiedzie. Sam zaś znów pochylił się nad swoim kotłem.
Nykos Lush
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 189
C. szczególne : ma bardzo jasne oczy, jest małomówny, nosi dużo biżuterii, w tym pierścien Hannibala na wskazującym palcu i kłódkę z grawerunkiem A zapiętą na szyi, zapach: balsam jodłowy, czarna cykuta, mech, kadzidło, gorzka mirra
Czuł się, jakby przechodził jakiś ważny egzamin życia, kiedy Wodzirej tak surowo oceniał jego kociołek, czy też kociołkową zawartość. Czekając na werdykt, przeglądał zapiski w podręczniku, krok po kroku analizując, co robił i czy niczego nie pokiełbasił. Niestety, jeśli Wacek miał jakąś opinię - to zachował ją dla siebie... Dziwne poczucie stresu objęło jego ramiona, bo jakoś tak, jak z rodzicami, kiedy patrzyli oceniająco, ale nic nie mówili, zawsze czuł, że brak komentarza to wymowny komentarz negatywny. Zaczął krzątać się przy kociołku, zastanawiając się, czy aby na pewno nie pominął żadnego kroku. Przeczytał ten przepis tyle razy, że czuł, że zna go na pamięć. Zgodnie ze wskazówkami zmniejszył płomienie pod kociołkiem i splótł ramiona na piersi, wpatrując się w z wolna bulgoczący wywar z uwagą sokoła, jakby to patrzenie mogło go uratować, albo przyspieszyć proces. Na odsiecz przybył jednak eliksirowy znawca i zaczął proceder instruktażowo-doświadczalny, a Lush nic nie mógł zrobić, poza robieniem dokładnie tego, co Wacek mu kazał. Trzymał kubek, później go oglądał, później obserwował zmiany w jego zawartości, a następnie radość wymalowaną na twarzy Puchona, kiedy okazało się, że sam stworzył w kubku coś lepszego, niż Nykos w całym kotle. Nie zostało mu nic innego, jak wykonać polecenie. W wykonywaniu poleceń był całkiem niezły, szczególnie że niespecjalnie potrafił dyskutować. Wyłowił kornie swoje pokrojone jagódki, po czym przygotował składniki zgodnie ze wskazówkami Wacka, a nie tym, co zapisane było w podręczniku. Powoli dodawał jeden po drugim i obserwował, jak ten rzeczywiście zmienia barwę, a co ciekawsze - zaczyna odrobinę migotać. Odczekał trochę czasu, by zawartość kociołka przestygła, obserwując w międzyczasie, jak Wacek postępuje ze swoim, znacznie bardziej skomplikowanym eliksirem. Ostatecznie, kiedy jego wyczyn ostygł, przelał go do fiolki i wysprzątał swoje stanowisko pracy. Chciał pożegnać się z Wacławem, ale ten był już tak bardzo w swoim świecie, że nie szło go odrywać od jego pasji. Więc po prostu wyszedł.
zt +
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Wacław pochylił się nad kotłem, wstrzymując oddech, jakby nawet najlżejszy ruch powietrza mógł zaburzyć delikatną równowagę eliksiru. Mikstura w kotle była gęsta i błyszcząca, w kolorze ciemnego bursztynu, z pojedynczymi smugami opalizującego błękitu, które leniwie wirowały w cieple. To był znak, że eliksir zbliżał się do doskonałości – albo do katastrofy, jeśli spędziłby w ogniu choć chwilę za długo. Wacek chwycił różdżkę i ostrożnie przesunął jej końcem nad powierzchnią eliksiru, szepcząc krótkie zaklęcie kontrolne. Na jego dźwięk zawartość kotła zadrżała lekko, a potem uspokoiła się, nabierając nieco bardziej jednolitej barwy. To był znak, że wszystko poszło zgodnie z planem – eliksir osiągnął pełną aktywność, gotowy do przelania. Ręce Wacława, choć napięte od koncentracji, poruszały się precyzyjnie, gdy chwycił fiolkę i odpowiednio wyparzoną chochlę. Powoli, ostrożnie, zaczął przelewać bursztynowy płyn, uważając, by nie uronić ani kropli. Gdy fiolka zapełniła się niemal po brzegi, zakorkował ją szybko, zabezpieczając całość prostym zaklęciem konserwującym. Pozostałości eliksiru w kotle zaczęły powoli ciemnieć i mętnieć – jego czas minął. Wacek odetchnął głęboko i wyprostował się, rozmasowując napięte ramiona. Gotowy eliksir animagii spoczywał na stole, lśniąc w świetle niczym klejnot. Chwilowo zapomniał o trudach przygotowywania tej wymagającej mikstury – czuł jedynie satysfakcję i dumę, że udało mu się sprostać wyzwaniu. Teraz wszystko zależało od tego, kto sięgnie po tę fiolkę i zdecyduje, czy ma dość odwagi, by stanąć twarzą w twarz z własną wewnętrzną naturą. On póki co nie miał do tego jaj.
/zt
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Dawno temu obiecał Imogen, że zaprowadzi ją do sprawdzonego eliksirowara więc gdy wybił ostatni dzwonek zwiastujący koniec dzisiejszych wykładów, zgarnął pod pachę… pod ramię Gryfonkę zanim ta miała zaginąć wśród wylewających się na dziedziniec studentów. Dzięki regularnemu kontaktowi z Benjaminem wiedział, że ten przynajmniej przez najbliższe trzydzieści minut powinien znajdować się w tej nieużywanej salce eliksirów. Nie wiedział jak dokładnie tu trafić więc po drodze wypytał o to Grubego Mnicha, który rzecz jasna nie odmówił pomocy. - Ja od razu cię uprzedzam, że sama mu to wszystko wyjaśnisz bo ja pewnie coś pomylę. Liczę, że uda się wam dogadać. Skoro O’Malley ceni jego umiejętności to lepszego niż on nie znajdziesz.- zapewniał Imogen gdy przyspieszył kroku aby pchnąć ramieniem duże, ciężkie, grube i skrzypiące drzwi. Dopiero gdy były otwarte to wpuścił dziewczynę do środka i w identyczny sposób, lecz już od wewnątrz, pchnął je aby zamknęły się w jak najcichszy sposób. Nie chciał gwałtownie wytrącać Bena z koncentracji. Ogarniał temat na tyle aby wiedzieć, że przy warzeniu trzeba mieć względną ciszę. - Niespodzianka. - oznajmił przybycie Benjaminowi, który zapewne musiał podejrzewać jego pojawienie się nie tylko poprzez nagłe ucichnięcie na wizzengerze ale i z powodu donośnego głosu, z którym się na szkolnym korytarzu nie krył jakoś specjalnie. Podszedł do niego z uśmiechem, zaraz też to łapiąc przelotnego buziaka z jego policzka i usiadł wygodnie przy stole nad którym Benjamin robił coś tajemniczego. W oczach Trevora mógł to być albo smaczny eliksir lub sekretna trucizna - wyglądało tak samo i byłby łatwą ofiarą do otrucia. To tylko dowodzi, że decyzja zrezygnowania z kierunku aurorstwa jest coraz bliższa. - Imogen szuka sprawdzonego eliksirowara, który zna się na trudniejszych eliksirach a z racji, że ciebie mam to cóż, przyprowadziłem ją bo ma do ciebie interes. - wyjaśnił ich obecność i zaraz to zdjął z siebie plecak, prostując ramiona nad głową i rozciągając się na krześle. Kilka kości strzyknęło, co mogło zdradzać, że ostatnia godzina lekcyjna była statyczną i nudną historią magii. Uśmiechał się dumny ze swojego zachowania i z samego widoku Bena, którego ostatnio miał okazję przez chwilę zobaczyć wczorajszego poranka. - No i przyniosłem nam jedzenie skoro obiad przechodzi nam koło nosa.- oznajmił uroczyście i aby nie bałaganić Benjaminowi na stole, przesiadł się dwa krzesła dalej i tam zaczął rozkładać wyciągane z plecaka przekąski. Znajdowały się w tym bagietki w trzech wersjach: wegetariańskiej, mięsnej i nadmiernie mięsnej, wszystkie oznaczone specjalną etykietą, zaś kolor papieru w jakie były owinięte zdradzał, że to dzieło szkolnych skrzatów. W trakcie wykładania na stół “obiadu” zerkał na Benjamina z zaciekawieniem a na jego twarzy malowało się pytanie dotyczące tego, co właśnie robił.
Nie przypuszczał, że podczas gdy zajmuje się przygotowywaniem odczynników do badań w jednej z mniej uczęszczanych pracowni, ktoś zdecyduje się na odwiedziny. Choć różne głosy dochodziły go zza ścian, wiedział, że w tamtym czasie większość studentów kończyła zajęcia, przez co nie brał pod uwagę, że zbliżające się dźwięki były zapowiedzią ich przybycia. W chwili, gdy goście przekraczali próg pomieszczenia, wprawiając skrzypiące drzwi w ruch, on był skupiony na przelewaniu zredukowanego soku z belladonny do małych fiolek. Wykorzystywał te ingrediencje w dość dużych ilościach w toku badań, co sprawiało, że jego stół roboczy był zapełniony czarnofioletową, gęstą cieczą zamkniętą w szklanych pojemnikach. Choć mogła ona budzić pewne obawy, w tamtej chwili nie zwracał uwagi na to jak jego działania oni odbiorą, skupiony na swoim zadaniu. Wiedział, że dalsza praca w ich obecności nie miała sensu z kilku powodów. Pierwszym, ale nie najważniejszym był brak skupienia, który mógłby doprowadzić do zniszczenie jagód, których do przetworzenia zostało mu jeszcze całkiem sporo. Choć nie były drogie wolałby uniknąć tłumaczenia O'Malleyowi dlaczego miał jakikolwiek problem z tak prostym zadaniem. Drugim, ważniejszym dla Benjamina powodem była obecność Trevora, który te jagody powinien omijać szerokim łukiem. Nie wiedział czy chłopak zdaje sobie sprawę z tego jak niekorzystne działanie miałyby one dla niego. Wolał nie ryzykować przypadkowego uczulenia chłopaka. Ostatnim, trzecim powodem, była niespodziewana obecność Imogen. Wiedział o ich przyjaźni, jednak nie spodziewał się by wspólnie odwiedzali go bez powodu. Przeczucie podpowiadało mu, że na pewno nie przyszli zaprosić go na popołudniowe piwo. Schował ręce za siebie gdy Trevor podszedł się przywitać, a po muśnięciu policzka, zrobił dodatkowy krok w tył. Mogło to wydawać się dziwnym zachowaniem, nawet jak na jego standardy. - Ostrożnie. - stwierdził spokojnie, sądząc, że oboje nie przyszli tutaj oglądać jego pracy. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że ostrzeżenie Trevora jest jego obowiązkiem. - Zawartość fiolek może ci zaszkodzić. Czym dalej będziesz od nich stał, tym lepiej. - stwierdził, nie zagłębiając się w szczegóły ich zawartości, sądząc, że jeśli będzie to interesować Trevora, sam zapyta. Po chwili wysłuchał zapowiedzi tego, że to w zasadzie Imogen miała do niego sprawę. Nie pamiętał czy na Podlasiu rozmawiali o tym, czym się zajmował, a nawet jeśli, mogła o tym nie pamiętać. Uznał przez to, że nie ma nic niepokojącego w tym, że przyszli razem. Skierował uwagę na nią w oczekiwaniu na to co miała do powiedzenia. Widząc, że Trevor wraz z jedzeniem kieruje się z daleka od stanowiska nad którym rozlewał ingrediencje, odetchnął z ulgą. Co prawda jedzenie w pracowni nie było właściwym zachowaniem, wiedział jednak, że skrzaty dokładają wszelkich starań by stanowiska były czyste więc nie spodziewał się, że im to zaszkodzi. Nie wyłapał pytającego spojrzenia kierowanego w jego stronę będąc już zajęty sprawą z którą przyszła dziewczyna.
Niby wiedziała, że Trevor potrafił bywać porywczym facetem, poznała go już na tyle, aby zaznajomić się z tą częścią charakteru, jednak nie spodziewała się, że ot tak przejdzie do celu, czyli do przedstawienia jej odpowiedniego eliksirowara. Dlatego też, nieco zaskoczona, prosto po ostatniej lekcji, dała się pociągnąć Krukonowi w nieznane, aby porozmawiać na temat tego, czy Benjamin byłby w stanie przygotować dla niej odpowiednie eliksiry, gdy nastanie na to czas. Zerkała na Trevora, tuptając w rytmie jego kroków, kiedy to zachwalał swojego chłopaka, jako idealnego kandydata, dla imogenowych poszukiwań. - O'Malley? - zapytała, szczerze zaskoczona. Sama nie uczęszczała na eliksiry, ale doskonale zdawała sobie sprawę z nie do końca miłej opinii, jaka krążyła na temat tego nauczyciela. Dodatkowo wiedziała, że posiadał on ogromną wiedzę w tej dziedzinie, więc jednak taka rekomendacja stawiała Bazory'ego w o wiele korzystniejszym świetle. Poczekała, aż Trevor taktownie wejdzie jako pierwszy do pomieszczenia i dopiero po sekundzie sama poszła za jego przykładem. Przywdziała na usta delikatny uśmiech, który miał przeprosić za ewentualne niedogodności, jeśli jednak przybyli w nieodpowiednim czasie. - Imogen to ja - stwierdziła, podnosząc rękę do góry, jakby Benjamin jej nie znał, a przecież znał. Niemniej, nie była pewna, co innego mogłaby zrobić w tym momencie. Założyła ręce za plecami i z zainteresowaniem przyglądała się odczynnikom, które Ben właśnie przygotowywał. Dopiero kolejne słowa Trevora wyrwały ją z zamyślenia. Że faktycznie należało przedstawić, po co w ogóle tutaj przyszła. Poszła za przykładem Collinsa i usiadła na jednym z krzeseł, które znajdowały się w pracowni, a które były na tyle daleko od stołu zajmowanego przez bruneta, żeby nie przeszkadzać mu w pracy. - Widzę, że myślisz o wszystkim - wyszczerzyła się, na dźwięk słowa jedzenie i bez najmniejszego nawet skrępowania wzięła wegetariańską bagietkę. Przerzuciła ją między dłońmi, jakby zastanawiała się od czego zacząć i dopiero po chwili podniosła wzrok na Bazory'ego. - Ostatnio zastanawiam się nad... nabyciem pewnej umiejętności - zaczęła ostrożnie. Nie miała pojęcia, ile Ben wiedział na temat animagii i procesu pierwszej przemiany, przez co nie była pewna, ile musiała mu wyjaśnić. - Zainteresowałam się animagią i chciałabym nauczyć się tej umiejętności. Jednak napotkałam pewnego rodzaju problem, a mianowicie, do pierwszej przemiany potrzebne jest przygotowanie dość skomplikowanego eliksiru animagicznego. Sam w sobie nie robi nic, bo właściwości magiczne uzyskuje dopiero w momencie, kiedy doda się do niego liść mandragory, który był żuty przez osobę, co będzie poddawała się pierwszej przemianie. Słyszałeś w ogóle o takim eliksirze? - w bardzo dużym skrócie wyjaśniła, o co jej chodziło. Nie chciała tak od razu zarzucić chłopaka informacjami, które może w ogóle nie będą mu potrzebne. Dopiero potem zamierzała nieco bardziej rozwinąć tę kwestię, o ile będzie to konieczne.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Po powitaniu Benjamina miał odejść do stołu lecz zwolnił kroku zauważając, że ten się cofnął. Mimowolnie zwrócił na to uwagę i posłał mu pytające spojrzenie. - Spokojna głowa, nie wpadnę do kociołka i to z drugiego końca stołu. - uznał, że Benjamin nawiązuje do jego nikłych umiejętności eliksirowarskich czy zgrabności niekiedy godnej buchorożca. Pomamrotał sobie coś pod nosem i usiadł odpowiednio daleko, choć ciekawskie spojrzenie kierowało się do kociołka. Czyżby Benjamin postanowił uwarzyć tu jakąś truciznę? Otworzył sobie paczkę płetwalków, która sądząc po zawartości w połowie była wypełniona słonym powietrzem. Po cichu chrupał sobie czipsy i spoglądał na opartą o stół Imogen. Przy okazji mógł przypomnieć sobie szczegóły jej planu. - Ty lepiej licz na to, żeby ten eliksir miał dobry smak. - rzucił komentarzem lecz zaraz to umilkł bo jednak rozmowa go nie dotyczyła... przynajmniej nie w tym etapie. Aby też nie wcinać się niepotrzebnie w rozmowę wyciągnął sobie wizzengera z tylnej kieszeni spodni i kartkował go. Nie odpowiadał na wiadomości lecz częściowo zajął swoją uwagę nowinkami z grona znajomych. O samej animagii rozmawiał już z Imogen więc nie czuł się w potrzebie wyjawiać co na ten temat sądzi. Mimo, że został przekonany do jako takiego wsparcia jej to jednak miewał mieszane uczucia gdy wyobrażał sobie, że ktoś dobrowolnie chce zmieniać się w zwierzę. Sięgnął po pióro i stworzył stronę z rozmową z samą Imogen. Zaczął rysować koślawego kota a potem puffka pigmejskiego. Wysyłał jej tego rodzaju spam wiedząc, że ucieszy się gdy za parę godzin zajrzy do swojego zeszytu.
Gdyby dostawał galeon za każdym razem gdy ktoś podejrzewa go o warzenie trucizny, nie musiałby pracować dla Dearów. To powinno skłaniać do wniosków, że jego zachowania nie są z natury dobrze postrzegane, ale w tamtej chwili rozumiał skąd brało się pytające spojrzenie Trevora. Mimo wszystko uważał, że nie przyszli po to by tłumaczył im jaki wpływ ma belladonna na likantropów. Przyjął jedynie do wiadomości, że przy najbliższej okazji powinien Collinsowi szerzej wytłumaczyć z jakimi substancjami pracuje. Jego uwaga niedługo potem skupiła się na Imogen, która sprawę postanowiła mu przedstawić nieco okrężną, w jego mniemaniu, drogą. Rozumiał, że nie znali się długo, przez co nie mogła wiedzieć, że najczęściej nie interesowało go po co pytającemu czarodziejowi dany eliksir, uznając, że ten mógł mu sprzedać każdą bajeczkę, której i tak nie byłby w stanie zweryfikować. Choć może w tym przypadku powinien się zainteresować? Imogen była siostrą Ikea i gdyby poprosiła go o wywar żywej śmierci, nie zapytanie mogłoby wiązać się z poważną kłótnią ze współlokatorem. Na szczęście ta pytała o eliksir animagiczny, który nawet wypity bezpodstawnie nie zaszkodziłby jej trwale. - Słyszałem. Eliksiry transmutujące lub pomagające przy transmutacji to dość szeroki dział. - stwierdził, przypominając sobie którąś z licznych wejściówek na zajęcia. Szybko jednak wrócił myślami do nich, a w zasadzie do tego, że prościej rozmawiałoby im się gdyby mieli przed sobą konkretna formułę. Odszedł od stanowiska przy którym pracował by w swoich rzeczach znaleźć podręcznik do tego przedmiotu. Chwile kartkował go, by w odpowiednim dziale znaleźć recepturę, która podobno pozwalała uzyskać ten eliksir. Brał pod uwagę, że podręczniki są pełne błędów i będzie musiał jeszcze zweryfikować te recepturę z innymi źródłami, ale na potrzeby rozmowy przybliżony proces był jak najbardziej wystarczający. Szybkie rzucenie okiem na recepturę wystarczyło by mógł stwierdzić, że choć nie warzył eliksiru wcześniej, jego umiejętności były wystarczające by mógł mieć dobre informacje dla Gryffonki. - Potrafiłbym go uwarzyć. - stwierdził, spodziewając się, że to pierwsze pytanie jakie mieli dotyczyło tego właśnie aspektu. Nie zamierzał przeszkadzać im w posiłku, więc nie podawał im książki, a jedynie usiadł niedaleko nich, wciąż bliżej Imogen niż Trevora. Nie wiedział na ile alergen na nim osiadł i wolał w tamtym momencie tego nie na nim nie sprawdzać. Słysząc stwierdzenie Trevora, starającego się uczestniczyć w rozmowie, płynnie przeszedł do odpowiedzi na poruszany przez niego temat. - Będzie miał smak taki jak liście mandragory. Dla większości nieprzyjemny. - zwracał się do obojga choć spodziewał się, że to już Imogen wiedziała skoro orientowała się, że eliksir wymagał nieco więcej umiejętności niż zagotowanie składników razem.
Imogen czuła się nieco dziwnie, kiedy Ben całkowicie skupił się na tym, co mówiła i jaki w zasadzie miała do niego interes, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że obok praktycznie znajdował się Trevor. Co prawda spędzała już z Bazorym czas sam na sam i było to całkiem przyjemne doświadczenie, jednak nigdy wcześniej nie miała z nim styczności, kiedy był obok Collins, będący jego chłopakiem. Miała nadzieję, że nie dała po sobie nic poznać i szybko przystąpiła do wyjaśniania, po co tutaj w ogóle była i co, miała nadzieję, że z pomocą Benjamina, chciała osiągnąć. - Zamierzam go wypić raz i nigdy więcej, więc smak nie będzie aż tak newralgicznym punktem, przez który nie przebrnę. No chyba, że będzie smakował jak skarpety Ike po treningu quidditcha, to wtedy uznam, że jednak nie warto - wyszczerzyła zęby w stronę Trevora, bo jednak miała wrażenie, że takie porównanie było bądź co bądź dość mocno obrazowe. Jednak zaraz przybrała poważniejszy wyraz twarzy, kiedy do rozmowy wtrącił się Ben. Imogen była nieco zaskoczona, że nawet nie musiała podawać nazwy tego eliksiru, aby Bazory od razu bez większego problemu odnalazł go w jednym ze swoich podręczników. W jej opinii to oznaczało jedno z dwóch: albo był naprawdę zajebistym eliksirowarem, albo chorym pojebem. Nie zamierzała jednak oceniać, która definicja jest właściwa. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Szeroki uśmiech ponownie pojawił się na ustach Imogen, kiedy Krukon w końcu wspomniał, że byłby w stanie wytworzyć ten eliksir. - To świetna wiadomość! Ile czasu zajęłoby stworzenie go? Jak długo byłby zdatny do użycia od momentu uwarzenia? Jak drogie są składniki dla tego eliksiru? - odpaliła się i zasypywała chłopaka pytaniami, bo jednak skoro jedna kwestia była wyjaśniona, to zamierzała rozwikłać też wszystkie inne zagwozdki. A że jej naturalne ADHD wyszło w tym momencie bardzo mocno na światło dzienne, to inna sprawa. Tym faktem nieszczególnie się przejmowała. Wgryzła się w kanapkę, którą dostała od Trevora i zaczęła żuć w ciszy, czekając na odpowiedzi ze strony kolegi. W jej głowie coraz bardziej zaczęła rysować się wizja tego, jak to zmienia się po raz pierwszy w animaga. Była ona bardzo pociągająca, to musiała przyznać sama przed sobą. - Ej, a w zasadzie, mógłbyś mi wytłumaczyć, jak to działa, że ten liść mandragory tak jakby aktywuje ten eliksir? I dlaczego musi być rzuty dokładnie przez miesiąc, non stop i nieprzerwanie? I co w zasadzie, gdyby trafił się taki miesiąc, jak luty, który ma mniej dni? - wyrzuciła z siebie kolejną porcję pytań, kiedy to już przełknęła kęs zapiekanki. Zapobiegawczo nie wgryzła się w nią ponownie, aby mieć pewność, że się nie udławi, w przypadku gdyby Ben nagle zasypał ją jakimiś pytaniami dodatkowymi.