Innymi słowy miejsce, gdzie poltergeist postanowił kiedyś zademonstrować swoje umiejętności i ukraść z pokoju nauczycielskiego... sofę. Nie dość, że ją zwędził to przykleił do podłoża na Trwałego Przylepca. Jest całkiem wygodna i położona nieopodal Zakazanego Lasu.
______________________
Autor
Wiadomość
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
- W Pokoju Życzeń dałoby radę to wyczarować ale jak wiadomo, zostałem olany. A co do Tiary, to wahała się czy wepchnąć mnie do Gryffindoru ale najwyraźniej wygrała jakaś ukryta mądrość niż brawura. - wzruszył ramionami jakby było mu to obojętne czyje barwy domu nosi. Ogólna klasyfikacja nie była przezeń pochwalana bo to tworzyło stereotypy. Kto jak kto lecz Collins nie należał do najlepszych uczniów Ravenclawu i według przyjaciół, rzadko przejawiał cechy, które Rowena ceniła. Niemniej, nie było to teraz istotne. Są na zewnątrz i mogą poćwiczyć na manekinie. Szkoda, że ten nie miał wyczarowanych nóg. Być może podszlifuje transmutację i kiedyś będzie mógł dostosowywać wygląd manekinów do potrzeb. - To ruch ma być zdecydowany i pewny czy płynny i delikatny? - oddzielał te dwie kategorie. Zaglądając do podręcznika spróbował powtórzyć to "na sucho". Nie miał problemu z opanowaniem inkantacji jednak ruch nadgarstka wydawał mu się dosyć dziwny, niewygodny. - Te zaklęcie jest skatalogowane jako ofensywne, które nie zadaje żadnych szkód fizycznych większych niż siniaki czy otarcia. Chyba trzeba je też wyczuć. - zastanawiał się nad tym. Nie miał problemów z opanowywaniem ofensywy. Przywykł, że niektóre ruchy nadgarstka są silne, solidne, niekiedy zawiłe lecz zastosowanie "lekkości i zdecydowania" nieco mu się gryzło z tym, do czego był przyzwyczajony. Stanął nieopodal manekina treningowego i czekał aż dziewczyna przygotuje się do ataku. Wydawała się nastawiona jedynie na naukę, a sądząc po mimice nie kwapiła się do ubarwiania relacji tak, jak na przykład robiła to Valerie swoim uśmiechem, miękkością słów czy błyszczącymi oczyma. Zauważał te solidne różnice i zastanawiał się, czy tak jak przy Puchonce, tak i tutaj zdoła opanować czar w dobrym tempie. Poruszył różdżką i ożywił manekina, skłaniając go do ucieczki. Niemalże podskoczył w miejscu gdy dosłownie sekundę później manekin runął na ziemię, a wokół jego koła oplatały się ciasno pnącza. - Wow. Widzę, że się nie patyczkujesz. - uśmiechnął się przelotnie i kiedy ich zardzewiały cel był gotów do kolejnych ciosów, wycelował różdżkę w kierunku kół. "Icalius" trafiło tam, gdzie miało jednak z powodu braku tej dostatecznej płynności pnącza dorwały się tylko do jednej strony koła. Manekin wyrywał się, nie potrafił się zatrzymać ani tym bardziej upaść. - Ok, jeszcze raz. - poprosił bo jednak potrzebował wyczuć czar. Manekin znów znieruchomiał a Trevor posłał jedno zaklęcie po drugim - pierwsze ponownie dorwało się tylko do kawałka metalu lecz drugie, oplotło już wysoko, ponad wyznaczoną linię i przewróciło manekina prosto w kierunku drzewa. - Hmm. Nie wiedziałem, że te zaklęcie może obejmować cel powyżej wyznaczonej wysokości. To może teraz niech manekin cały czas ucieka i na zmianę będziemy próbować go zatrzymać? Masz ochotę za nim pobiegać? - zaproponował dołożenie ruchu w trakcie ćwiczeń. Co to za problem celować w nieruchomy obiekt. Potrzebowali większego wyzwania!
Lyssa Heartling
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : burza loków, anorektyczna budowa ciała
Nawet przez moment nie zastanawiała się, czy Tiara przydzieliła ją do dobrego domu. Lyssa od małego przejawiała cechy, które wyróżniały podopiecznych Salazara Slytherina, i choć dziewczyna nie była zadowolona z kolejnego podobieństwa miedzy sobą a matką, która wszak również swojego czasu została przydzielona do domu węża, to jednak nawet gdyby miała wybór i tak nie zamieniłaby ślizgońskiej zieleni na żaden inny kolor. Ambicja była dla niej zbyt ważna, a potrzeba wykazania się zbyt silna, by mogły narodzić się jakiekolwiek wątpliwości co do jej przydziału. Spośród trzech pozostałych domów najbliżej było jej jednak właśnie do Krukonów, którzy tak jak ona przejawiali potrzebę ciągłego zdobywania wiedzy i doskonalenia umiejętności, choć w ich przypadku wynikało to częściej z ciekawości i głodu wiedzy niż chęci udowodnienia czegoś światu. Tak czy inaczej z pewnością łatwiej będzie jej pracować z Krukonem niż z takim lekkomyślnym Gryfonem, którego jedynym celem w życiu jest popisywanie się przed kolegami. - I zdecydowany i płynny. – powtórzyła rozbawiona konsternacją na twarzy chłopaka – Nie ma miejsce na wahanie, bo to zaklęcie ofensywne, ale ruchy muszą być płynne i wyważone, bo masz do czynienia z żywą materią. – wytłumaczyła, a że póki co była w całkiem niezłym nastroju, pokusiła się nawet o wizualizację – Pomyśl o baletnicach albo nie wiem, gimnastykach. Poruszają się płynnie, ale w ich ruchach nie ma miejsca na przypadek, wszystko jest wręcz chirurgicznie precyzyjne. – spróbowała mu to jakoś zobrazować, choć najszybciej i tak nauczą się w praktyce. No właśnie, w praktyce. Lyssa nie była jedną z tych wstydliwych, sztucznie skromnych osób, które umniejszały swoim umiejętnością by wyjść na delikatne czy dziewczęce. Nawet przez moment nie przeszło jej więc przez myśl, by się powstrzymywać przed rzuceniem idealnego zaklęcia – choć, jak wiadomo, nie ma czarów idealnych, wszystko można udoskonalić. - Oh przepraszam, myślałam, że celujemy ambitnie? – rzuciła sarkastycznym tonem, jednak bez typowej dla niej złośliwości. Póki co Collins był jednym z lepszych partnerów do ćwiczeń, nie miała więc powodów do narzekania. Obserwowała, jak raz za razem rzuca zaklęcie, w duchu chwaląc jego upór i zawziętość w opanowaniu czaru do perfekcji. Takie podejście szanowała. Sama zachowywała się podobnie. - Każde zaklęcie można zmodyfikować, jeśli jesteś odpowiednio przygotowany. – wzruszyła ramionami, bo choć sama nie była nawet blisko poziomu, który pozwalałby na eksperymenty z łączeniem lub modyfikacją zaklęć, to jednak słyszała historie o zwielokrotnionych lub w inny sposób przekształconych urokach. – Ale musisz się liczyć z wpadkami po drodze, a ja nie mam dziś ochoty wybuchać. Zostańmy przy standardowej wersji. – zawyrokowała, po czym niechętnie przystała na propozycję Krukona. Nigdy nie była szczególnie wysportowana, ale w ostatnim czasie jej kondycja była w naprawdę opłakanym stanie, nawet najmniejszy wysiłek kosztował ją więc wiele siły i kończył się zadyszką. Nic więc dziwnego, że o ile pierwsze zaklęcie wyszło jej znakomicie, tak kiedy zaczęli biegać po polance, jakość wyczarowywanych przez nią pnączy znacząco się pogorszyła. Z początku udało jej się na krótką chwilę unieruchomić manekin, jednak każde kolejne podejście kończyło się coraz to gorszym wynikiem, aż wreszcie Lyssa musiała się zatrzymać, bo inaczej wypluła by płuca tu i teraz. Zgięta w pół z trudem łapała oddech, a świat dookoła niej zaczął niebezpiecznie wirować. - Daj mi chwilę. – wysapała, bo bynajmniej nie zamierzała jeszcze kończyć treningu.
Z całym szacunkiem do jej prób zwizualizowania mu czaru... nie wyszło jej bo parsknął krótkim śmiechem wyobrażając sobie tańczące baletnice owinięte po samą szyję krwiożerczymi pnączami. - Moja metoda nauki to wyczucie czaru i zgranie z różdżką. Zdecydowany i płynny nie sprawi mi żadnego problemu. Lubię czary ofensywne. Ten ich impet jest imponujący. - nie wyobrażał sobie delikatnie tykać krańcem różdżki i prosić łaskawie ukryte pod ziemią pnącza o dobroduszne unieszkodliwienie uciekającego manekina treningowego. W jego oczach miała to być siła i moc, pewność siebie, upór. Opis ruchu nadgarstka wydawał mu się niedokładny, choć jak wiadomo, podręczniki podpowiadają na temat nauki teoretycznej a to praktyka czyni mistrzem. - Podoba mi się twoja definicja ambicji. - mimo, że sobie żartowała to uśmiechnął się od ucha do ucha bo jednak czarowała w sposób konkretny i stabilny. Nie przebierała w środkach, nie dawała sobie szansy na zawahanie czy odpoczynek. Obserwowanie jej też podpowiadało mu co zmienić we własnym sposobie opanowywania tego czaru. - Słyszałem, że niektóre czary przesycają się energią magiczną jeśli są podszyte silnym podłożem emocjonalnym. Uwielbiam angażować się w czar całym sobą dlatego... pobiegajmy za ruchomym celem. Taka imersja prawdziwego przeciwnika. - podsuwał kolejne pomysły na sprawniejsze opanowanie czaru. Im bardziej przyzwyczają się do różnych form czarowania, tym łatwiej przyjdzie im zdać test przed nauczycielem. Istnieje mniejsze prawdopodobieństwo, że zostaną zaskoczeni uciekającym celem... skoro sami sobie teraz utrudniali. Skinął różdżką i pchał manekina do ucieczki lecz tym razem nie kierował go po okręgu. Ba, sam truchtał za dziewczyną, która ciskała czarem w różne części manekina. Zatrzymał się, gdy ta zgięła się w pół. Istotnie, ktoś o tak chuderlawej posturze musiał mieć problem z kondycją fizyczną. Podszedł w jej stronę aby upewnić się czy mu przypadkiem tu nie omdleje. - Ktoś tu musi poćwiczyć pojemność płuc. - uśmiechał się ale nie kpiąco, bardziej dla rozładowania atmosfery. - To złap oddech a ja spróbuję go dorwać. - uczynnie zwolnił ją na moment z potrzeby zaczarowania manekina i sam to zrobił. Ba, najpierw poczekał aż ten oddali się na kilka metrów. Puścił Lyssie oczko, jakby chciał zapytać "teraz odpowiednio ambitnie, lady?" i rzucił się biegiem za uciekinierem. Nie biegał bardzo szybko lecz potrafił przebiec znacznie większy dystans zanim złapał zadyszkę. Dwa pierwsze czary tylko spowolniły manekina. Nie dobijał go tylko czekał obok drzewa aż ten się wyrwie i ruszy dalej przed siebie. Dopiero wtedy kontynuował pościg lecz tym razem kierował manekina z powrotem w stronę czarnej kanapy. Przyspieszył biegu i hamując w trawie - jedną nogę wyciągając przed siebie, zginając przy tym stopę w kącie prostym, pochylił się jednocześnie rzucając dosadne "Icalius", które trafiło w sam środek koła. Pnącza mocno oplotły cel i nie zamierzały puścić mimo zardzewiałego szamotania się z roślinnością. Poluzował krukoński krawat i z lekką zadyszką poczłapał w kierunku dziewczyny, która wyglądała już znacznie lepiej. - Chyba zaczynam ogarniać o co w tym chodzi. Nie ma sensu rzucać czaru przed siebie na chybił trafił. Trzeba poczekać aż manekin będzie na zakręcie bo wtedy nieznacznie zwalnia. Icalius wtedy radzi sobie z kołem znacznie szybciej. - podzielił się swoimi wnioskami i pożałował, że nie wziął ze sobą butelki z wodą do picia. Nie ma to jak pobiegać po lesie ciskając czarem w cel - był z tego faktu niezwykle zadowolony co było widać po jego mimice.
Nie pierwszy raz okazało się, że jej mózg działał trochę inaczej, że poznawane wiadomości rozkładała na czynniki pierwsze, analizując je pod każdym możliwym względem, podczas gdy inni zdawali się na intuicję. Cóż, gdyby ona pozwoliła ponieść się instynktom, mogliby mieć tu mały huragan. Lyssa nie była najlepsza w kontakty międzyludzkie - brakowało jej cierpliwości, wyczucia, empatii, a wszystko to zdecydowanie utrudniało nawiązanie zdrowych, trwałych znajomości. Zamiast na ludziach skupiała się więc na nauce, na zdobywaniu wiedzy – wszystkim, co dawało jej poczucie, że nie jest całkowicie bezwartościowa. Pracowała ciężko, pomimo tego, że do zaklęć nie miała takiej łatwości jak do eliksirów, to nie odpuszczała, dopóki nie osiągnęła perfekcji. - Mhm… zdarzają się takie. – przytaknęła, choć na jej twarzy pojawił się cień – Chociaż są często mniej stabilne niż inne. – zaklęcia czerpiące moc ze stanu emocjonalnego czarodzieja napawały ją niechęcią. Emocje były nieobliczalne i potrafiły bardzo szybko wymknąć się spod kontroli. Heartling wolała polegać na czymś, co mogła opanować, wyćwiczyć, bo choć z pozoru mogłoby się wydawać, że problemem dziewczyny był brak uczuć, to prawda była zgoła inna – nie raz działała impulsywnie, jednak zawsze kończyło się to dla niej tragicznie, nic więc dziwnego, że nie ufała dzikiej, nieprzewidywalnej magii. Kolejne kilka minut było dla niej siódmym kręgiem piekielnym i w krótkim czasie dziewczyna straciła resztki dobrego humoru. W myślach przeklinała Krukona jako pomysłodawcę tej sportowej tortury, a jej złość i zmęczenie odbiły się na jakości rzucanych zaklęć. Niedokładne, pozbawione precyzji ruchy poskutkowały beznadziejną jakością pnączy – o ile w ogóle udało jej się je wyczarować. Frustracja odbiła się na jej zaróżowionej z wysiłku twarzy, nadając jej niemal niebezpieczny wygląd. Lyssa nie lubiła przegrywać, a teraz czuła się tak, jakby przegrała niepisaną rywalizację. Łapczywie nabierając powietrza w płuca obserwowała kątem oka jak Krukon bawi się z manekinem w kotka i myszkę, to go łapiąc, to znów wypuszczając, hamując z poślizgiem na trawie i… Merlinie czy on jej puścił oczko? Przewróciła oczami na oczywiste popisywanie się chłopaka, choć nie umknęło jej uwadze, że w tym wszystkim rzucał naprawdę dobre zaklęcia. Nie kłamał, naprawdę miał smykałkę do czarów ofensywnych. - Całkiem, całkiem. – oceniła, kiedy Collins stanął obok, tym razem samemu z lekką zadyszką i przytaknęła, zgadzając się z wypowiedzianą przez niego tezą. Miało to sens, bo choć za grosz nie znała się na mugolskiej fizyce, to była w stanie wyobrazić sobie, że zakręty są dla manekina newralgicznym momentem, a zatem idealną okazją, by go zaatakować – Jedno ale... – posłała mu lekki uśmieszek, który nie zdradzał jednak nawet połowy tego, co można było wyczytać z błyszczących jak dwa węgielki ciemnych tęczówek - …nie będziemy walczyć z manekinem. W ułamku sekundy wycelowała różdżkę i rzuciła dwa zaklęcia, jedno po drugim, nie pozostawiając Krukonowi wiele czasu na reakcję. Pierwsze oplotło chłopaka aż po kolana i kto wie, może pięło by się wyżej, gdyby uwaga Lyssy nie skupiła się w całości na drugim ataku. Hipokrytka – przeszło jej przez myśl, w końcu chwilę temu była przeciwna modyfikowaniu zaklęć, a teraz sama kombinowała z dopiero co poznaną magią. Nie było to jednak nic niebezpiecznego, bowiem bardziej niż z naturą czaru, dziewczyna eksperymentowała z jego wpływem na otoczenie. Może Collins nie miał pojęcia, o co jej chodziło, kiedy tłumaczyła mu, jak postępować z zaklęciami związanymi z żywą przyrodą, ona jednak swoje wiedziała i zauważywszy, że Krukon ustawił się idealnie między dwiema młodymi brzózkami… cóż, postanowiła wykorzystać okazję. Rzuciła drugie zaklęcie, jednak tym razem pnącza nie wyrosły z ziemi, a spomiędzy popękanej białej kory, oplatając nadgarstki chłopaka i wyciągając je jak najdalej od tułowia. Nie był to może czar na tyle silny, by wyrwać mu różdżkę, całkowicie uniemożliwiając obronę, ale dziewczyna i tak była z siebie zadowolona. Podeszła do Trevora i krzyżując ręce na piersi stanęła tuż przed nim, z rozbawieniem obserwując malujące się na jego twarzy emocje. - Ktoś tu musi poćwiczyć refleks. – powiedziała słodko, nim uwolniła jego kończyny jednym machnięciem różdżki.
- Jeśli jest się niezrównoważonym psychicznie cholerykiem to rzucane czary przy podłożu emocjonalnym muszą być hardkorowo niebezpieczne. - podkreślił skrajność, do której nie pasował. Czasami... dobrze, nie oszukujmy się. Często reagował emocjonalnie na daną sytuację lecz rzadko tracił wtedy nad sobą panowanie. Nie lekceważył suchego i chłodnego opanowywania zaklęć lecz takowym wydawało się brakować finezji i energii. Co to za frajda rzucać nudne inkantacje i ledwo poruszyć nadgarstkiem? Gdzie tu miejsce na zamaszystość, wydobywanie z siebie potencjału, ruch, energia? Z tego powodu - choć obydwoje rzucali te same zaklęcie to sposób wykonania zawierał kilka różnic. Lyssa koncentrowała się aby wszystko wyszło perfekcyjnie a Trevor już za piątym razem dopuszczał do ruchu nadgarstka nieco więcej swobody. Sprawdzał na ile jest w stanie rozciągnąć gest potrzebny przy czarowaniu aby zachować wzór zapisany w podręczniku. Bieganie i gonitwa za ruchomym celem sprawiała mu frajdę. Lubił się ruszać, przeżywać, męczyć, głęboko oddychać więc nic dziwnego, że z tej dwójki to on wydawał się bardziej zadowolony z treningu. Udawał, że nie zauważa tłumionej na jej twarzy złości. Nie był pewien czy wściekała się na siebie, na niego, na manekina, na las, na własne mało pojemne płuca. Nie znał się za bardzo na odczytywaniu z ludzi emocji - wolał dosłowne komunikaty - lecz odnosił wrażenie, że nieumyślnie uraziła swoją ambicję tym pokazem zaklęć. Na końcu języka przygotował nawet luźne pocieszenie "Merlin nie od razu został potężnym czarodziejem" lecz ugryzł się, wyczuwając podskórnie, że mogłoby to ją zdenerwować a nie pocieszyć. Nie wydawała się osobą chętną do przyjmowania pocieszenia. - Tylko "całkiem całkiem"? - oburzył się lecz z takim uśmiechem na twarzy, iż nie można było wziąć tego na serio. - Poszło mi świetnie. - przechwalał się i zapewne to też przyczyniło się do uśpienia jego czujności. Podskoczył w miejscu gdy coś oblazło jego stopy - cholerne pnącza! - a chwilę potem i ręce. Zaczął się trząść ze śmiechu, nie przestając próbować się przy tym wyrwać. Udało mu się z pomocą siły urwać jedno pnącze, te oplatające piętę, co samo w sobie mogło zasługiwać na uznanie i dostrzeżenie, że należał do grona nieco silniejszych nastolatków. - Cwane zagranie. Punkt dla ciebie. - przyznał się bez ogródek bo jednak nie unosił się dumą, gdy w trakcie treningu dostawał po tyłku. Obrywanie i przegraną odbierał jako dodatkowy motyw do ponawiania ćwiczeń. Gdy uwolniła jego nogi, zgrabnym zaklęciem "Diffindo" przeciął te, które więziły jego nadgarstki i łokcie. Zajęło mu to chwilę i gdyby nie był to trening to Lyssa mogłaby go już położyć na łopatki przez ten czas. Niby się uwalniał lecz dyskretnie rzucił w nią "Icalius" lecz skubana musiała czuwać bo odskoczyła zgrabnie niczym łania. - Mam cię teraz gonić? - wyszczerzył się i skierował różdżkę tak na wysokość jej wąskiej talii. - Jesteś tak szczupła, że te moje pnącza mogą cię zgnieść. - zauważył też pewną zależność - im cel jest drobniejszy tym mniej mocy zaklęcia potrzeba aby jego siła była bardziej odczuwalna dla celu. Nie miał pojęcia o co chodziło jej z żywą materią bo skupiał się na samej mocy czaru, a czerpanie tego z otoczenia zostawiał różdżce. Zrobił gwałtowny ruch ręką w lewą stronę, markując swój czar, który pomknął w przeciwną - czyli tam gdzie mogłaby chcieć uskoczyć. Czar wbił się w ziemię i bardzo szybko zaczął oplatać jej łydki i kawałek ud. Nie opuszczał różdżki bo oczekiwał odwetu. Zaczął się cofać. - Ciekaw jestem czy złapiesz mnie czarem jeśli będę w nieustannym ruchu. - w spojrzeniu rzucał jej wyzwanie. Skłaniał ją do samodzielnego uwolnienia się, jak i do biegu jeśli chciała go znów dorwać. Rzucił się szybszym truchtem i mknął slalomem między drzewami, czasami wracając w kierunku czarnej kanapy. Był bardzo, ale to bardzo ruchomym celem.
- W takim razie lepiej trzymać się z dala od Gryfonów. – uśmiechnęła się krzywo, bo choć daleko było jej do ekstremistów, którzy rywalizację domów traktowali jak otwartą wojnę, to jednak nie można było zaprzeczyć, że najwięcej impulsywnych nerwusów paradowało po szkole właśnie w czerwono-złotych mundurkach. Kiedy już odzyskała oddech i uspokoiła serce, które o mały włos nie wyskoczyło jej z piersi po tej krótkiej przebieżce, dziewczyna mogła ponownie skupić się na rzucanym zaklęciu i… cóż, różnicę można było dostrzec gołym okiem. Grube, silne pnącza, oplotły Krukona ciasno, i choć z pewnością można było je jeszcze udoskonalić, to Lyssa była zadowolona z własnej pomysłowości. Prawda była taka, że nauka uroków nie przychodziła jej z taką łatwością, jak warzenie eliksirów, a nawet jeśli udało jej się w miarę dobrze opanować zaklęcie, to nie było ono tak silne, jakby sobie tego życzyła. Obserwując ich wspólny trening można było prędko dojść do podobnych wniosków – zaklęcia rzucane przez Trevora miały w sobie moc i niemal fizyczną siłę, której jej własnym urokom ewidentnie brakowało. Nie czarowała słabo – Sazalazerze, przecież nie była charłakiem czy innym beztalenciem – ale często zmuszona była zastępować brutalną siłę sprytem i obsesyjną wręcz precyzją. Może dlatego zamiast jak Syzyf próbować przywołać mocniejsze pnącza, Lyssa odruchowo zaczęła szukać w otoczeniu czegoś, co mogłaby wykorzystać na swoją korzyść. A że byli w lesie… Wyraźnie ożywiła się słysząc pochwałę, w głębi serca była bowiem łasa na wszelkie komplementy dotyczące jej wiedzy czy umiejętności. Czułe słówka nie uśpiły jednak jej czujności - byłaby głupia, gdyby nie spodziewała się rewanżu ze strony Krukona, a przecież co jak co, ale rozumu jej nie brakowało. Uskoczyła widząc rzucone w swoją stronę zaklęcie, a na jej twarzy zagościł nieco szerszy uśmieszek – w gruncie rzeczy całkiem nieźle się bawiła. - Możesz próbować. – odparła, choć po jej wcześniejszym popisie nie mogło być wątpliwości, że Krukon przegoniłby ją z palcem w nosie i dodatkowym obciążeniem na plecach. Rozbawienie, które od pewnego czasu gościło w jej spojrzeniu, nagle wyostrzyło się, po jego kolejnej uwadze. Zdawała sobie sprawę, jak kruche było obecnie jej ciało i Merlin jej świadkiem, że próbowała ukryć wystające kości pod obszernymi, niedopasowanymi ubraniami – widocznie mało skutecznie. Zacisnęła zęby, posyłając Krukonowi wzrok wyrażający nieme wyzwanie. Spróbuj tylko. Była gotowa na jego kolejny atak – a przynajmniej tak jej się wydawało, bo kiedy uskoczyła w bok, chcąc uniknąć rzucanego przez chłopaka zaklęcia, wpadła prosto w czekające na nią sidła. Sprytny był. Spróbowała się wyswobodzić, ale nie dysponowała nawet ułamkiem siły, którą posiadał Trevor, pnącza więc pięły się wyżej i wyżej, zatrzymując się dopiero na wysokości jej ud. Niewiele myśląc posłała analogiczne zaklęcie w stronę wycofującego się powoli Krukona, było ono jednak na tyle słabe, że chłopak bez większego problemu zerwał mizerne pędy oplatające mu jedną z kostek, nawet się przy tym nie zatrzymując. - Niech no cię dorwę… - mruknęła, przecinając krępujące ją pnącza i puszczając się biegiem za oddalającym się Krukonem. Ciskała zaklęciami jak z karabinu, jedno za drugim, i choć żadnemu z nich nie brakowało mocy, to nie była w stanie nadążyć za ciągle zmieniającym kierunek chłopakiem. Jeden z czarów minął go o włos, zamiast tego uderzając w porzucony gdzieś na trawie manekin. Kukła w jednej chwili zniknęła opleciona wyjątkowo grubymi pnączami, a chwilę później spomiędzy zielonych więzów dało się usłyszeć chrzęst gniecionego metalu. O cholera, może wysiłek fizyczny faktycznie nadawał zaklęciom większej mocy. Jeszcze chwilę próbowała dogonić uciekającego Kukona, jednak prędzej mogłaby wypluć płuca, a tego chyba oboje nie chcieli. Kaszląc jak palacz, którym zresztą była, zatrzymała się przy czarnej sofie, rezygnując z pościgu. I tak łatwiej byłoby jej trafić chłopaka z tego miejsca, kiedy tylko jedno z nich pozostaje w ruchu, niż biegając za nim bez mózgu. I faktycznie, po kilku chybionych próbach wreszcie go dopadła; grube pnącza oplotły łydki Krukona i choć nie dosięgły nawet kolan, to okazały się na tyle mocne, by unieruchomić chłopaka. - Cholera uważaj! – krzyknęła, bo nieświadoma, że poprzednie zaklęcie trafiło, zaraz za nim posłała kolejne, które teraz leciało prosto w klatkę piersiową Collinsa. Całe szczęście drugi czar okazał się zdecydowanie słabszy, jednak Lyssa i tak w jednej chwili znalazła się u boku Krukona, wertując w pamięci zaklęcia uzdrawiające. Miesiąc – nawet miesiąc nie minął od jej powrotu do zamku, a już wywalą ją za atak na innego ucznia.
Wymieniali się czarem "Icalius" i dopiero teraz czuł, że to prawdziwy trening. Celowanie w uciekającego manekina było dobrą rozgrzewką lecz wkomponowanie w ćwiczenia ruchu, jak i potrzeby zwinności okazywało się nadzwyczaj dobrym pomysłem. Z początku czuł obawę czy Lyssa poradzi sobie z tak intensywnym biegiem - dla niego będącym chlebem powszednim - lecz wyraz jej oczu mówił, że ta prędzej szczeznie niż przyzna się do jakiejkolwiek słabości. Imponowała mu swoją postawą bo nie spodziewałby się po niej takiej wytrwałości. To kolejny dowód aby nie oceniać książki po okładce, panie Collins. Doszło do punktu kulminacyjnego ich wspólnej nauki. On rzucił się do ucieczki, a ona do pościgu. Nie miał pojęcia jakim cudem ominął świszczące obok ucha czary. Jeden z nich niemal pochwycił jego kostkę lecz uskoczył w dosłownie ostatnim momencie. Ba, odpowiadał czarami bez czekania na swoją kolej. Sęk w tym, że ważniejsze było uciekanie, omijanie drzew, nie potykanie się o wystające korzenie i odpowiednio częste zmiany stron - rzucany przez niego czar poleciał w zupełnie dziką stronę. Lyssa nie musiała nawet unikać bo nie miałby szans trafić nawet gdyby stała nieruchomo. Czując, że już dostaje solidnej zadyszki zaczął zwalniać tempo. Dziewczyna też właśnie się odsuwała w pobliże kanapy więc owalną drogą tam wracał. Wykorzystała jego zmęczenie przeciwko niemu bo najpierw dostał pierwszym zaklęciem - właśnie oplatało go mocno po kostkach, łydkach i w tym samym momencie wymienili się drugim czarem. Błysk z różdżki Trevora trafił Lyssę dokładnie wtedy, gdy krzyknęła i jej czar z impetem walnął w jego klatkę piersiową. Stracił dech, a pnącza, które sięgały ud nagle zaczęły rozrastać się też po jego żebrach, naciskając na nie z każdą chwilą coraz mocniej. Upuścił różdżkę i nawet nie wiedział jak ma się próbować uwolnić. - Eee... ej... nie mogę o-oddychać... skończ... to. - nie był w stanie sięgnąć po różdżkę bo nogi miał już solidnie unieruchomione. Chwycił dłońmi te pnącza z klatki piersiowej, nieprzyjemnie zbliżające się do obojczyka i wykorzystując siłę rąk - oraz ostatni zapas powietrza w płucach - z całej siły je od siebie oderwał. Mięśnie i żyły na jego odsłoniętych przedramionach zdradzały ile włożył w to energii. Udało się odsunąć jeden z tych najbardziej aktywnych korzeni. Właśnie zrobiło mu się ciemno przed oczami kiedy poczuł jak czar kończący Lyssy niszczy oplatające go pnącza. Nagły brak uścisku i silna potrzeba oddechu sprawiła, że się zatoczył i upadł na jedno kolano. Oddychał niczym plumpka wyrzucona na brzeg wody a rękę trzymał na klatce piersiowej, aby upewnić się, że serce mu tam porządnie bije. - To już wiemy jak... nie rzucać czaru. - zrobił te kilka kroków i usiadł na czarnej kanapie. Coś go bolało lecz nie był pewien czy to płuca, żebra, mostek, brzuch, mięśnie... cholera to wie. Musiał odzyskać oddech, dosłownie. Nie dość, że przed chwilą biegał i uciekał przed czarami to jeszcze pnącza dorwały mu się do tułowia. - To było... silne. Zalazłem ci za skórę, że nie wycelowałaś w nogi? - zapytał i uśmiechnął się do niej niemrawo. Teraz już wiedział, żeby czar zawsze celować w kierunku stóp. Coś czuł, że opanował go już w całkiem przyzwoitym poziomie jednak na dzisiaj miał tego serdecznie dość.
Nie planowała tego – Merlinie, nawet nie spodziewała się, że jest w stanie rzucić zaklęcie o takiej mocy. Do tej pory Krukon skutecznie unikał wszystkich jej ataków, bezmyślnie założyła więc, że uskoczy także przed tymi dwoma. Prawdę powiedziawszy nawet specjalnie nie celowała, starając się wymierzyć mniej więcej w miejsce, w którym chłopak stał lub mógł stać za chwilę. Takie jednak jej przewrotne szczęście, że raz jedyny, kiedy wolałaby, by rzucony przez nią urok nie poskutkował, ten okazał się silniejszy niż pozostałe. Ze zgrozą w oczach obserwowała, jak pnącza zaciskają się na klatce piersiowej Trevora, nim udało jej się wyswobodzić z jego własnych sideł i zamaszystym ruchem różdżki zakończyć rzucone przez siebie zaklęcia. Zielone pędy opadły z cichym pacnięciem na ziemię u ich stóp, a chwilę później tuż obok wylądował zgięty w pół Krukon. Niewiele myśląc ukucnęła przy nim, a na jej twarzy malowała się rzadko widoczna u dziewczyny troska. Nie chciała przecież zrobić mu krzywdy, a jednak chłopak zanosił się tak, jakby miał zaraz wypluć płuca… albo to, co z nich zostało. Nie wiedziała, co powinna zrobić – znała zaklęcia przeciwbólowe i udrażniające drogi oddechowe, jednak wątpiła, by po tym wszystkim Collins pozwolił jej ponownie wycelować w siebie różdżkę. Kucała więc przy nim bez słowa, uważnie obserwując, czy chłopak aby przypadkiem nie padnie zaraz bez tchu. Wydawało się jednak, że najgorsze minęło, a Trevor odzyskał siły na tyle, by doczłapać do czarnej kanapy, choć nadal dyszał przy tym niebezpiecznie. Z rosnącą gulą w gardle Lyssa podążyła za nim, zatrzymując się jednak w pewniej odległości od chłopaka, niepewna, jaki obecnie miał on do niej stosunek. Słysząc jego kolejną uwagę, Ślizgonka spłonęła rumieńcem – Merlinie, przecież ona się nie rumieni! - W gruncie rzeczy, gdyby to był prawdziwy pojedynek, to właśnie tak chcielibyśmy rzucić zaklęcie. – odparła bez przekonania, nadal czujnie przypatrując się unoszącej się klatce piersiowej Krukona – Nie zalazłeś mi za… - zaczęła zirytowana, bo przecież chyba nie sądził, że zrobiła to celowo, jednak w porę opanowała się i zrobiła głęboki wdech – To był wypadek. Nie sądziłam, że złapię Cię tym pierwszym zaklęciem. – wytłumaczyła spokojnie, zgodnie z prawdą. Nie mogła wiedzieć, czy Krukon jej uwierzy, w końcu jej matka miała reputację trucicielki, a o niej samej krążyły równie niewybredne plotki, jednak jakaś cząstka dziewczyny chciała, żeby jej wierzył. – Sorry. – dodała, uświadomiwszy sobie, że do tej pory nie przeprosiła go za ten cały incydent. Obrzuciła go jeszcze jednym badawczym spojrzeniem – Potrzebujesz jakiegoś znieczulenia albo…?
Nie musiał być ekspertem w wyczuwaniu emocji aby widzieć, że Lyssa wychodziła z siebie z zaniepokojenia. Najwyraźniej uznała siebie winną tego niefortunnego złączenia się dwóch zaklęć. Nie mógł od razu jej uspokoić bo jednak bardziej potrzebny był mu dech w piersiach. Nie obraził się również za tę chwilę skupienia, aby spróbować zlokalizować co dokładnie boli. Po paru głębszych wdechach odzyskiwał wyrazistość widzenia jednak bądź co bądź, miał dość ćwiczeń. Podniósł na nią wzrok gdy tak niespokojnie dreptała u jego boku. Nie miał bladego pojęcia dlaczego jest zarumieniona lecz musiał przyznać, że ten kolor na jej policzkach podkreślał jej oryginalną urodę. - Fakt, jakbym był prawdziwym przeciwnikiem to już bym leżał. - przytaknął jej i wyprostował ramiona, aby nie siedzieć tu zgarbionym. Oczywiście przy tym ruchu poczuł kłucie w żebrach lecz nie pokazał tego po sobie. Bądź co bądź, miał wysoki próg bólowy a ta krzywa mina wiązała się z początkową trudnością odzyskania oddechu. - Spokojna głowa, Lyss. Myślisz, że to pierwszy raz zaparło mi dech w piersiach? - jego metodą rozładowania emocji było żartowanie. Co za tym idzie, teraz już się uśmiechał i przekonywał ją tym samym, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. - Nie jestem ze szkła... ale za to jestem piekielnie głodny. Nie wiem jak ty, ale po takim treningu warto zjeść coś dobrego. - podniósł się z tej kanapy aby ostatecznie udowodnić jej, że wszystko jest okej. Doceniał jej zmartwienie bo to znaczyło, że naprawdę się tym przejmowała. Poszukał swojej różdżki i gdy ją znalazł, wsunął za ucho. - Choodź, odzyskasz kolor skóry jak zjeść pieczonego jackalope. - skinął na nią ręką wskazując ścieżkę prowadzącą do zamku.