Ogromne błonia przecina wydeptana ścieżka wyłożona gdzieniegdzie żwirem, prowadząca między pagórkami i niejednokrotnie pod górkę. Po drodze napotkać można kilka kamiennych ławek, na których można przysiąść i odciąć się od tłoku. Jedynym minusem tego miejsca jest fakt, że w lecie ławki nagrzewają się słońcem do takiego stopnia, że nie da się na nich usiąść.
______________________
Autor
Wiadomość
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zaklęć nie odpuszczał. Wiedział dobrze, że musi chodzić na te lekcje, choć szczerze mówiąc dawno przestał się łudzić, że cokolwiek interesującego się na nich dowie. -Mi rzucił Prawo Gampa. Albo uznał, że więcej nie ogarnę, albo miał jakiś przejaw litości. - Przyznał szczerze, bo to zadanie było dla niego dziwnie banalne, jak na fakt, że zadał je Craine. -Teoria jest zjebana, ale praktyka to czysty fun. Może zamiast korków z elków, powinniśmy pójść w tę stronę. - Zaproponował, bo jak trzeba było znaleźć zabawę w jakiejś dziedzinie magii, to Max był w tym dobry. Chyba że akurat sam tym mocno gardził, to wtedy zostawało wspólne narzekanie i kurwienie pod nosem na system edukacji w tym kraju. -O czym tylko chcesz, mordo. - Zapewnił go, zaraz zwracając uwagę na Grubego Mnicha przy jakiejś skrzyni. Posłał Lockiemu pytające spojrzenie, bo może ten wiedział, co tutaj się działo.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Lekcja z profesorem Bazorym jeszcze się nie zaczęła, a uświadomiła jej jedną bardzo ważną rzecz to, że O"Malley, nauczyciel od eliksirów mylił Barnabe z Beniaminiem, a może to krukon miał na imię Barnaba, nie na pewno nie. Fern łapała się na tym, że czasami sama myliła się w tych imiona i jak szybko o tym pomyślała, tak szybko przestała, kierując się na błonia. Kolejne zajęcia miały odbyć się na zewnątrz. Jakby nie mogli poczarować w klasie. Nauczyciele widocznie, gdy zbliżały się chłodne jesienne dni, uwielbiali torturować swoich uczniów, wyrzucając ich z klasy i zmuszając do stania na chłodzie. Co z tego, że świeciło słońce, skoro powietrze wydawało się wiać prosto z syberyjskiej rosyjskiej krainy. Ubrana ciepło z szatą slytherinu, dziewczyna o kręconych włosach, spojrzała na skrzynie i ducha. Gruby mnich widocznie czegoś pilnował i wspomniał coś o tym, że podręczniki nie będą potrzebne. Szkoda, że tego nie słyszała, nie zabierałaby torby z książkami. Zaczęła rozglądać się po przybyłych, wszyscy stali w swoich grupkach. Nie chciało jej się do nikogo podchodzić, bo wymagało to pisania w notesie. Nawet zawsze samotna @DeeDee Carlton, stała sobie teraz z uroczą puchonką. Fern przeszyła lekka zazdrość, ale postanowiła zignorować to uczucie i podejść jednak do @Maurice Howells chłopca o nienaturalnie bladej twarzy, którego nikt nie zaczepiał. Stanęła obok niego i żeby nie było żadnych wątpliwości, naskrobała wiadomość w notesie, a następnie pokazała mu ją: Jestem głucha, nic nie mów, bo Cię nie usłyszę. Następnie, jakby nigdy nic zaczęła przyglądać się jego reakcji, aby następnie znowu przenieść wzrok na skrzynie, której pilnował duch Hufflepuffu.
Stała tak sobie na uboczu, nieco zdenerwowana ze względu na fakt, jak bardzo burczało jej w brzuchu, jednak miała przynajmniej ten komfort psychiczny, że nikt tego nie słyszał. Niestety, nie trwał on wiecznie, ponieważ podszedł do niej @Benjamin O. Bazory. Imogen uśmiechnęła się w jego kierunku zachęcająco, kiedy akurat jej brzuch ponownie wydał z siebie kompletnie nieartykułowane dźwięki, więc z tego powodu na jej twarzy pojawił się jakiś dziwny niekontrolowany grymas. - Wcale ich dzisiaj nie szukałam. - przyznała, kiedy Ben znalazł się już na tyle blisko niej, aby to usłyszeć. W brzuchu ponownie jej zaburczało, tym razem tak, że tylko głupy by tego nie usłyszał, a już szczególnie musiał to usłyszeć Krukon, który stał nie dalej niż na wyciągnięcie ręki. Uśmiechnęła się też w stronę @Trevor Collins, który przyszedł razem z Bazorym. - Głodna jestem, nie będę dręczyć ludzi tymi dźwiękami. Poza tym niektórzy spośród moich adoratorów, raczej nie mają ochoty na moje towarzystwo - mówiąc to wymownie spojrzała na plecy Kate, która stała nie tak znowu daleko od niej. Stosunki między Gryfonkami wciąż pozostawały przynajmniej napięte, ale Imogen nie zamierzała w tym momencie nic z tym robić. A przynajmniej nie na lekcji zaklęć.
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Nim Clementine zrozumiała żart minęła dobra chwila, ale kiedy umysł przetworzył absurd wypowiedzianych słów przez @Clara Hudson, niemalże z trudem zapanowała nad chichotem. Początkowo był on cichy, stopniowo stając się nieco głośniejszym, aż wreszcie potrzęsła głową, dając sobie czas na uspokojenie. - Cóż... Może uda się coś z niego wyciągnąć, nim pojawi się nauczyciel? - zagaiła z uśmiechem, przecierając z policzka samotną łzę rozbawienia. Chwilę potem dygnęła na przywitanie przed Grubym Mnichem, bo nawet jeśli nie był to żaden szlachcic czy inny arystokrata, wolała zachować pozory dobrego wychowania. Obecnie to jedyne, co jej pozostało, dlatego z własnymi przemyśleniami, ponownie spojrzała na ciemnowłosą puchonkę, która dzisiejszego dnia znajdowała się w roli przewodniczki. - Chciałabym, żeby te zajęcia nie straumatyzowały mnie tak bardzo jak te u profesora Craine'a - stwierdziła bez namysłu, a jej wzrok powędrował mimowolnie w kierunku @Benjamin O. Bazory. Kąciki warg drgnęły nieco ku górze, zaś sama Francuzka pozostawała jakby zdystansowana, nie chcąc mu teraz przeszkadzać. Nie byli w końcu tak prawdziwym rodzeństwem. Jeszcze nie teraz.
Pierwszoroczniaczka była w tak dobrym nastroju, że na zajęcia przyszła z nastawieniem kółkowicza. Nie mogła doczekać się zajęć z profesorem Bazorym, a nastrój Grubego Mnicha, jedynie potęgował jej własną ekscytację. Próbowała nawet wyciągnąć nieco informacji od ducha, choć dowiedziała się tylko tyle, że na dzisiejszej lekcji podręczniki nie będą potrzebne. Ta garstka informacji wystarczyła, aby pobudzić kreatywny umysł pierwszoroczniaczki. Ten z kolei wysnuł najbardziej możliwy scenariusz - szykowała się praktyka. I tak jak Aiyana miała w zwyczaju witać pierwsze lekcje swoją nadmierną energią i optymizmem, tak teraz zdawał się on wykraczać poza jej normalną skalę. - Cześć wszystkim! - przywitała się z zebranymi już uczniami, nie dbając o to, jak dobrze ich zna. Przynajmniej na chwilę obecną. Była naprawdę dobrej myśli. W jej odczuciu, zbliżała się jedna z najlepszych lekcji, w jakich miała przyjemność uczestniczyć. Jeśli nie najlepsza z nich. O nauczycielu zdołała wyrobić sobie bardzo dobrą ocenę, toteż nie mogła mieć innego podejścia do prowadzonych przez niego zajęć. Zwłaszcza, że już teraz zapowiadały się one wręcz fenomenalnie. Z perspektywy ceniącego sobie praktykę dzieciaka, odłożenie na bok podręczników, jedynie wzmagało w niej już i tak duży głód wiedzy. Nawet nie brała pod uwagi tego, że może się rozczarować.
/wita się ze wszystkimi, więc śmiało można zagadać
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Nie ciągnął tematu nauczycieli bo jednak Benjamin zwrócił uwagę na piegowatą dziewczynę. Na jej widok od razu wyszczerzył zęby wszak kojarzyła mu się z ciekawymi spotkaniami. Z reguły kończyli przemoczeni i niezwykle podobał mu się ten rytuał. - Cześć, Martuś. - przywitał się tak, jak należy i razem z Benjaminem podeszli nieco w jej stronę skoro stała sama. Schował ręce do kieszeni i przyjął luźną postawę. - O nie, zatem nie jadłaś tej pysznej zapiekanki z grubą ilością sera, podwójną porcją mięsa, z sosem czosnkowym? - robił to celowo. Benjamin mógł niejako zauważyć jaki jego towarzysz potrafi być okrutny w słowach. Zsunął z ramienia plecak, doskonale zdając sobie sprawę, że Imogen teraz mordowała go spojrzeniem, i wyciągnął ze środka papierową torebkę, jeszcze gorącą, najwyraźniej potraktowaną specjalnym zaklęciem. Wyciągnął ją w stronę dziewczyny. Wewnątrz znajdowała się wyżej opisana zapiekanka, szczelnie owinięta folią aluminiową. Zapach mówił sam za siebie... choć może to on ma zbyt czuły węch i czuł pomimo dwóch warstw opakowań. - Masz szczęście, że tak mi smakowała, że wziąłem na przegryzkę. - nie był gburem, dzielił się jedzeniem, w końcu razem z tą dziewczyną chodził do pracy. Lepiej jej nie rozwścieczać za bardzo bo pamiętał jak potrafiła ciskać gromami. "Przegryzka" była solidnym kawałkiem zapiekanki, którym na spokojnie najadły by się dwie dziewczyny postury Clementine.
Nigdy nie była najpilniejszą uczennicą, ale trzeba przyznać, że duża liczba nowych nauczycieli i nauczycielek w tym roku wyjątkowo zachęcała do regularnego chodzenia na zajęcia. Co prawda transmutację z Vadder ominęła, ale musiała wykreślić kilka przedmiotów ze swojej listy, bo jej plan zrobił się zwyczajnie zbyt wypchany, by móc go udźwignąć bez konieczności zamawiania palety redghulli miesięcznie. Pomachała do @Trevor Collins stojącego razem z @Imogen Skylight i @Benjamin O. Bazory już z daleka i przyspieszyła na ich widok kroku, zadowolona, że będzie mogła się pod kogoś podczepić. — Hej! Ten zaklęciarz to jakaś Twoja rodzina? — zapytała Benjamina, bo jeśli nic nie przekręciła, to Krukon chyba też tak się nazywał? A może jednak pokręciła? Na pewno przekręciła to ona głowę, kiedy spojrzała na niego pytająco, po czym wesoło dodała — Pewnie słyszysz to dzisiaj jakiś dwudziesty raz. Chichocząc, wcisnęła w ręce Trevora torbę i zaczęła grzebać w niej w poszukiwaniu upchniętej gdzieś na dnie różdżki. Rano była tak spóźniona, że wszystko wrzuciła w losowej kolejności, a ponieważ pierwszy był ONMS, to różdżka nie była jej na nic potrzebna. Do tego dochodziła kwestia, że kiedy zorientowała się, jak wytrzymałe stało się jej drewno po wizycie w zielonym gaju, nie miała dla niej zbyt wiele litości... — Nie zdążyłaś na śniadanie? — zagadnęła Imogen ze szczerym zmartwieniem, bo skoro Collins oddawał jej zapiekankę, to musiało znaczyć, że było naprawdę źle. Z nią albo z nim, tego jeszcze nie ustaliła.
Uśmiechnął się, Jego słowa o adoratorach nie miały być niczym innym jak zaczepką rozpoczynającą rozmowę i w zasadzie taki skutek przyniosły. Nie zamierzał dopytywać którzy z adoratorów nie mają ochoty na tak sympatyczne towarzystwo. Zwłaszcza, że nie jako się na tym "wzbogacił" w możliwość spokojnego zamienienia z nią paru zdań. - Ich strata. - skomentował jej słowa. Nawet jeśli by kojarzył co się działo między Imogen i jej znajomymi to i tak zostawiłby to za kurtyną milczenia, jako coś do czego nie było potrzebne dołożenie jego trzech groszy. Przyglądał się jak Trevor rozmawia z Imogen, nie widząc w tym okrucieństwa, a raczej przyjacielskie przekomarzanie się. Wiedział, że Krukon zawsze ma ze sobą jakiś zapas jedzenie, często słodyczy, czego nie rozumiał, ale akceptował w pełni. Nie zamierzał przeszkadzać im w dzieleniu się jedzeniem. Ponownie podążył wzrokiem po nowoprzybyłych, tym razem zauważając Clementine, stojącą z inną dziewczyną. Miał wrażenie, że przez ułamek sekundy ich spojrzenia się skrzyżowały. Nie zamierzał jej zaczepiać, wiedząc, że niewiele czasu zostało do rozpoczęcia zajęć, ale przy odrobinie szczęścia może uda mu się ją złapać w drodze powrotnej do zamku? - Najedzeni? - wrócił do rozmowy, pytanie bardziej kierując w stronę Imogen niż Trevora, choć nie miałby nic przeciwko od niego również otrzymać odpowiedź. Widział, że dziewczyna jeszcze przeżuwa jedzenie, ale spodziewał się, że niewiele go było trzeba by ją nasycić. Pewnie stałby dalej, lekko znudzony oczekiwaniem na zajęcia, ale jak filip z konopii wyskoczyła obok nich Holly. Był lekko zdziwiony, że pierwsze słowa kieruje w jego stronę, ale może to dobry znak? - Już dwudziesty pierwszy. - zażartował z jej słów, nie mając jej za złe, że pyta. Nie dało się nie zauważyć zbieżności nazwisk, gdy nosiło je tylko kilkanaście osób w obrębie Wielkiej Brytanii i zapowiadało się, ze grupa ta nie będzie gwałtownie rosnąć. - To mój wuj. - nie było to tajemnicą, te samą informacje wcześniej otrzymał od niego Trevor. W sumie Imogen o to wcześniej nie pytała, więc udzielił obu dziewczętom odpowiedzi w jednym czasie, nawet jeśli jedna z nich nie potrzebowała tej wiedzy do szczęścia.
Ależ ten czas szybko leciał. Zanim się obejrzała, już był październik a pieniędzy, jak nie było, tak nie było. Val westchnęła, gdy ta myśl przemknęła przez jej głowę, ale w sumie miała powód do radości, bo po raz pierwszy od niepamiętnych czasów będzie uczestniczyć w lekcji zaklęć. No cóż, dobra, może przesadza z tymi “niepamiętnymi”, ale na jej gust zbyt wiele dni upłynęło jej na obsługiwaniu klientów, polerowaniu różdżek i samobiczowaniu się z powodu faktu, że gdyby nie zakwaterowanie w zamku, z pewnością nie miałaby dachu nad głową. Na żwirową drogę, a konkretniej w umówione miejsce, dotarła w ostatniej chwili. Stanęła gdzieś z boku, machając lekko do @Benjamin O. Bazory i ze spokojem czekała na rozpoczęcie zajęć. Miała ochotę na papierosa, ale dusiła ją w sobie skubiąc skórkę w lewej ręce. Zerkała również raz po raz na skrzynię, zastanawiając się, co też ciekawego kryje się w środku.
Czas mijał, a w Val narastały wątpliwości. To prawda, że ostatnio bardzo się zmieniła, ale jedno było w niej trwałe i nie ulegające metamorfozom. Przy nieznajomych była dosyć nieśmiała, a w sumie oprócz Bena nie znała tu nikogo zbyt dobrze. Przełknęła ślinę i w końcu potuptała do grupki, która go otaczała. W sumie kojarzyła tu wszystkich, a z Imogen zaliczyła nawet ostatnio niezły bonding przez bludgera. Uśmiechnęła się promiennie i przywitała. - Siemanko. Jak myślicie, co jest w tej skrzyni? - zapytała, żeby zagaić i miała szczerą nadzieję, że nie bogin. Po żądlibusowej imprezie wiedziała, że nie warto zawsze mierzyć się ze swoim największym strachem... przynajmniej publicznie. Ciekawe, czy jej boginem po tym wszystkim, co się stało dalej jest inferius. W sumie nigdy nie wiadomo.
Przyszedł trochę po swoim standardowym czasie, bo zwykle pojawiał się jako jeden z pierwszych uczniów. W stosunku do zeszłego roku, w którym unikał swoich przyjaciół, w tym kroki skierował prosto do nich, co było o tyle prostsze, że wszyscy znajdowali się obok siebie. Dostrzegł tam zarówno @Holly Wood, @Trevor Collins jak i @Valerie Lloyd. Typowo dla siebie przywitał ich mało inwazyjnie, ale nie zapomniał posłać krótkiego spojrzenia każdemu, łącznie z @Benjamin O. Bazory, czy @Imogen Skylight , jedynie Valerie trącając lekko w ramię, bo tak dawno nie gadali, że potrzebował ją zaczepić. Przywitał ich łagodny uśmiech Ceda, co nie było częste, ale tym razem chyba w głównej mierze skierowane do Holly, której nie widział, miał wrażenie pół wieku, chociaż tak naprawdę to z Trevorem ostatnio mijali się jeszcze więcej. Co było szczególnie dziwne, zważywszy na to, że ich grafiki w większości się ze sobą pokrywały. Stanął jednak przy Holly i nawet objął ją ramieniem, ignorując fakt, że byli w otoczeniu innych uczniów, policzek opierając na jej barku, kiedy przymknął oczy wyraźnie zmęczony. Funkcja prefekta dawała do wiwatu z początkiem roku. Poza tym, po prostu milczał. Wsłuchiwał się w wymianę zdań pomiędzy innymi, wyjątkowo zaangażowany słuchając Trevora, którego nie słyszał już całe dekady, a poza tym miało się wrażenie jakby usnął na ramieniu Holly, chociaż notował dokładnie każde słowo, jakie padało w towarzystwie.
Lyssa Heartling
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : burza loków, anorektyczna budowa ciała
Lubiła poranne zajęcia, nawet jeśli oznaczały konieczność użerania się z marudnymi rówieśnikami, którzy przez swoje wątpliwe decyzje życiowe nie zażyli odpowiedniej dawki snu. Lyssa od zawsze była rannym ptaszkiem, nie potrafiąc znieść myśli, że miałaby zmarnować cenne godziny na leżenie bez celu w pościeli – szczególnie że przed śniadaniem miała bibliotekę praktycznie wyłącznie dla siebie. Tego poranka nie spędziła jednak nad książką, a w Londynie, załatwiając formalności związane z założeniem osobnego konta u Gringotta, na lekcji zaklęć zjawiła się więc nie w szkolnym mundurku, a w eleganckim golfie i spodniach zaprasowanych w kant niemal tak ostry, jak jej kości policzkowe. Na wierzch narzuciła długi, czarny płaszcz, który unosił się za nią, kiedy szybkim krokiem przemierzała błonia, by nie spóźnić się na zajęcia. Na miejscu pojawiła się chwilę przed czasem, z licem lekko zaróżowionym z wysiłku i zimna. Kiwnęła głową na przywitanie Trevorovi (@Trevor Collins) i Woodównie (@Holly Wood), która zyskała nieco w oczach Ślizgonki, po tym jak nie doniosła na nią do Walsha podczas ostatniej lekcji zielarstwa. Przelotnym spojrzeniem omiotła skrzynię, której pilnował Gruby Mnich, zastanawiając się, co też przygotował dla nich nauczyciel. Byle nie kazał jej biegać jak Collins.
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Wrzesień minął szybciej, niż się tego spodziewał, a wraz z nadejściem pełnoprawnej jesieni Terry czuł, że coraz bardziej wpada w wyuczoną rutynę. Lekcje, z których czasem wyciągał więcej, a czasem mniej, prace domowe pisane nad kubkiem gorącej herbaty, indywidualne studia nad transmutacją, samotne treningi quidditcha, z których wracał przemarznięty i głody jak wilk – szesnastolatek rzucił się w wir obowiązków licząc, że im dłużej będzie miał zajętą głowę, tym mniej czasu pozostanie mu na dołujące myśli i emocjonalne rozterki. Od ostatniego pełnoskalowego ataku paniki minęły już prawie dwa tygodnie, a na jego przedramionach widniało coraz mniej paskudnych siniaków, mogłoby się więc wydawać, że jego nowo obrana strategia póki co przynosiła zamierzone skutki. Puchon zdawał sobie sprawę, że nadal nie było to długofalowe rozwiązanie, jednak z dwojga złego z pewnością okazało się zdrowsze niż odwracanie uwagi od natrętnych myśli przy pomocy fizycznego bólu. Ubrany w gruby wełniany sweter, który dostał pocztą od babci kilka dni temu, a który sięgał mu niemal do kolan (jak głosił list, Terrence nadal rósł, a szkoda dobrej wełny na coś, co za rok będzie mu przykrótkie) chłopak zjawił się na błoniach tuż przed dzwonkiem, od razu omiatając spojrzeniem wszystkich zebranych. Przywitał się z @Valerie Lloyd , posłał szeroki uśmiech @Fern A. Young i nieco mniej pewny w kierunku Lockiego i Maxa. Niby koniec końców udało im się dogadać, Terry jednak nadal czuł się głupio, że Swansea był świadkiem jednego z jego napadów. Ostatecznie stanął obok borsuczego terminatora, jak zaczął żartobliwie nazywać Aiyanę w myślach, spoglądając na nią z góry. Rany, ale to było dziwne uczucie, kiedy dziewczyna ledwo wystawała mu ponad linię ramion. - Hej młoda. Jak tam pierwszy miesiąc w szkole?
Profesor Bazory był widoczny już z daleka bowiem… przyleciał na miotle! Sunął gładko nad ziemią, pod pachą trzymał dziennik i odganiał się po drodze od Irytka, który notorycznie próbował go przekonać, że ma prawo raz do roku rzucać w uczniów mokrymi kulkami. Nie rozumiał odmowy. Nauczyciel wylądował niedaleko walizki, a miotłę postawił pionowo obok siebie. -Witam wszystkich, serdecznie witam. Stańcie proszę w półokręgu, abyśmy wszyscy widzieli walizkę. Dzień dobry, Mnichu. Dziękuję ci za pomoc, z resztą sobie poradzę. - pochylił głowę z uznaniem w kierunku ducha i popatrzył po twarzach uczniów i studentów. - Miło mi was wszystkich widzieć. Zanim opiszę temat lekcji… - podszedł do panienki Fern Young i z użyciem czaru niewerbalnego zawiesił samonotujące pióro w powietrzu. Dołożył do tego inkantację “Scribo”, dzięki któremu pióro zaczęło zapisywać tuż przed uczennicą słowa, wypowiadane przez profesora. Uśmiechnął się do niej i rzekł - a w ruch poruszyło się pióro: - Gdyby było coś dla ciebie niejasne, proszę, podejdź do mnie i daj mi znać. - skinął jej głową i odszedł z powrotem na miejsce obok tajemniczej walizki. Gruby Mnich odpłynął w kierunku zamku, a Irytek wsiąkł, choć niedawno jeszcze tu był.
- Panienko Carlton, panie Swansea i panienko Wood, pomóżcie mi proszę z walizką. Niech każde z Was stanie po bocznej części walizki i skieruje różdżkę w jej stronę. Proszę was, jako prefektów, o użycie czaru “Alohomora”. Zalecam zsynchronizować się i potem szybko cofnąć. - poprosił troje uczniów z trzech różnych domów o rozpoczęcie tym gestem lekcji. -Wszyscy trzy kroki do tyłu! - zakomunikował głośniej i wraz z młodzieżą stanął nieco z boku. Skinął dłonią na prefektów aby działali.
Po rzuceniu czaru wieko walizki otwarło się z hukiem i gwałtownie, z silnym podmuchem wiatru coś wielkiego wyskoczyło z jej wnętrza… zaniedbany żywopłot? Jeden, drugi, kolejny, pochłaniał coraz więcej powierzchni i rozrastał się dziko po najbliższej okolicy niczym dzikie pnącze. Rozległ się donośny szelest i trzask pękających gałązek a żywopłot zmieniał się na błoniach w labirynt.
Profesor Bazory otrzepał się z kilku listków, które na niego opadły. Labirynt był wysoki lecz nie tak wielki jak mogłoby się wydawać. - Dziękuję wam, prefekci. Swoją drogą, miło cię widzieć, Lachlanie wśród studentów. - pozwolił sobie na tę drobną dygresję i skinął dłonią w ich stronę aby zajęli miejsce wśród pozostałej rzeszy.
- Dzisiejszym tematem lekcji jest "Pobudzanie kreatywności w stosowaniu zaklęć i nauka przełamywania drobnych uroków". Waszym zadaniem jest pokonanie labiryntu i znajdujących się tam przeszkód. Bierzecie ze sobą tylko różdżki. Nie narzucam wam żadnego czaru, każdy używa dowolnej inkantacji ze swoich możliwości lecz tylko z dziedziny Zaklęć i Uroków. Liczę na waszą pomysłowość i kreatywność. Absolutnie nie musicie się spieszyć. Ustawcie się proszę w kolejkę i wchodźcie pojedynczo. Nie ma czego się obawiać… och Irytku, wyłaź stamtąd! - pokręcił głową z niedowierzaniem widząc jak do labiryntu wpada poltergeist, najwyraźniej szukając sposobu na stworzenie chaosu. Profesor westchnął i rozłożył ręce na boki. Cóż, nic z tym nie zrobią. Trzeba jakoś to znieść. Przez chwilę zawiesił wzrok na swoim siostrzeńcu, Benjaminie i a minę miał taką, jakby planował ze szczególną wnikliwością przyjrzeć się jego działaniom.
- Zaczynajmy! Uwaga, z labiryntu wyjdziecie wzbogaceni o pewne efekty magiczne. Nie martwcie się, zajmiemy się nimi w drugim etapie lekcji. Panie Savage i panie Anderson! Proszę pilnować spokoju w kolejce. - zlecił dodatkowe zadanie dla Puchonich prefektów i wezwał do siebie miotłę. Wsiadł na nią i podleciał nad górną część labiryntu. Otworzył dziennik i wyciągnął zza ucha mugolski długopis. Widać było, że będzie oceniać i czuwać nad tymi, którzy znajdują się w labiryncie.
1) Przed Wami znajduje się średniej wielkości labirynt, ściany osiągają na spokojnie 2 metry wysokości.
2) Wchodzicie pojedynczo i tylko z różdżką!
3) Profesor Bazory siedzi na miotle i lata nad labiryntem, czuwając nad Wami i oceniając Wasze zachowanie;
4)Aby pokonać labirynt należy uzyskać sumę 200 punktów z rzutów kośćmi k100. Rzucacie tyle razy kością k100 aby uzyskać wynik 200 punktów.
5) Każda użyta k100 to ilość Przeszkód jakie napotykacie. np. aby uzyskać wynik 200 musiałem rzucić 4 razy k100 więc napotykam 4 przeszkody.
6)Maksymalna ilość przeszkód jakie można napotkać to 7! Jeśli po 7 rzutach k100 dalej nie macie 200 pkt, proszę uznać, że jednak macie minimum. Zacznijcie od rzutu 3xk100.
7) Przeszkody oznaczone są Kością Litery - rzucacie tyle kości Liter ile przeszkód napotkaliście i rozpatrujecie wynik. Każda przeszkoda nakłada na Was urok. Nie da się ich uniknąć :)
8 )Zakazuje się używania zaklęć związanych z żywiołem ognia. Próba użycia kończy się interwencją Profesora i szlabanem. Użyjcie dowolnych zaklęć z dziedziny przedmiotu i podkreślcie je wyraźnie w swoim poście. Zakładam, że udaje się Wam pokonać przeszkodę i wtedy automatycznie przechodzicie do drugiej - możecie je wszystkie opisać w jednym poście, jak i trzech.
9) W tym etapie nie zwracamy uwagi na własne kuferki i statystyki - to przyda się dopiero w dalszej części lekcji.
10) Po ukończeniu Przeszkód i zebraniu efektu proszę dobrać sobie parę z innego domu! Miksujemy się, miksujemy z zachowaniem różnorodności :)
11) Można się bezkarnie spóźnić na I etap lekcji tylko, jeśli poda się profesorowi logiczny argument.
12) Prefekci proszeni o wczytanie się w post.
13)II etap pojawi się 11 października (piątek) o 20:00.
KOD:
Kod:
<zgss>Równanie labiryntu:</zgss> proszę tu wpisać wszystkie rzucone k100 i je zsumować <zgss>Przeszkody:</zgss> proszę wpisać rzuty kością Literą <zgss>Zdobyte uroki:</zgss> proszę wpisać wybrane/wylosowane przez siebie uroki - nie mogą się powtarzać. <zgss>Moją parą w II etapie będzie:</zgss> osoba z innego domu!
A - W Twoją stronę lecą pnącza po to aby Cię otulić i unieruchomić tu na wieki. Naruszają strukturę Twojego ubrania, być może ciągną Cię po ziemi, ściskają mocno za nadgarstki i kostki - opisz dowolnie. Nie sposób je wyminąć bo wypełniają całą przestrzeń. Opisz jakich zaklęć używasz, aby uwolnić się z potrzasku.
RZUĆ K6 lub WYBIERZ JEDNO aby odkryć jaki urok opadł na Ciebie po pokonaniu przeszkody. 1) cały czas czujesz jakby coś chodziło po Twoich nogach; 2) czujesz się spowolniony; mówisz powoli, nie potrafisz się spieszyć; 3) masz silne wrażenie, że zaraz się przewrócisz; 4) czujesz się ociężały, jakby ktoś położył na Twoich barkach otyłego hipogryfa; 5) wszystko wypada Ci z rąk. Wszystko; 6) nabywasz zaburzenia czucia głębokiego - czujesz dziwnego rodzaju dyskomfort i wiesz, że poczujesz ulgę dopiero gdy ktoś bardzo mocno Cię przytuli lub ściśnie za dłoń;
B - przed Tobą wyrasta dodatkowa liściasta ściana. Za Tobą kolejna. Zostajesz nimi osaczony i co więcej, stopniowo zmniejszają odległość między sobą więc jesteś ciasno zamykany w miejscu. Choć powietrza nie będzie Ci brakować, tak liściaste ściany gotowe są połknąć Cię w całości. Opisz jakiego zaklęcia używasz, aby wyrwać się z przeszkody.
RZUĆ K6 lub WYBIERZ JEDNO aby odkryć jaki urok opadł na Ciebie po pokonaniu przeszkody. 1) męczą Cię zimne dreszcze, niepokój a może stres… wywołany otwartą przestrzenią; odczuwasz dyskomfort w okolicy natury; 2) cały czas czujesz w ustach posmak liści i suchej trawy; cokolwiek spróbujesz jeść lub pić smakuje dokładnie tak samo; 3) ciasno Ci w tym ubraniu; odczuwasz potrzebę noszenia jak najmniejszej liczby ubrań (Profesor powstrzyma Cię, jeśli będziesz próbować zdjąć spodnie lub podkoszulek); 4) każdy Twój ruch jest tak głośny jakby na ziemię upadała gałąź; 5) zauważasz, że nie możesz powiedzieć nic głośniejszego niż szept kojarzący się z szumem liści; 6) tracisz całkowicie orientację w terenie i zgubisz się nawet w schowku na miotły; lepiej się nie oddalaj!
C - z liści wyskakuje nerwowy Czerwony Kapturek i uniemożliwia Co przejście. Z dzikim krzykiem rzuca się na Ciebie. Z większą od siebie pałką zaczyna Cię nią okładać gdzie popadnie. Opisz, którego zaklęcia używasz aby pozbyć się napastnika.
RZUĆ K6 lub WYBIERZ JEDNO aby odkryć jaki urok opadł na Ciebie po pokonaniu przeszkody.
1) cokolwiek próbujesz powiedzieć, słyszysz wredny chichot Czerwonego Kapturka w głowie; 2) potykasz się o własne nogi; 3) łapiesz siniaki od byle lekkiego obicia; 4) jesteś szybki jak Czerwony Kapturek, mówisz jak katarynka, poruszasz się jakby sam ponurak deptał Ci po piętach, nawet jeśli próbujesz iść spacerkiem; 5) napływa na Ciebie silna chęć przebywania wśród jak największej ilości osób… wszak Czerwone Kapturki to stworzenia stadne. 6) czerwony kolor doprowadza Cię do szału;
D - z najciemniejszego kąta labiryntu wylatuje… dementor, który jedynie co wywołuje w organizmie to uczucie bardzo silnego wychłodzenia i chwilowe zlęknienie. Sięga kościstą łapą prosto w Twoje serce… lecz nie chwyta go, przepływa przez Ciebie, zatacza krąg i ponownie próbuje zaatakować. Opisz jakiego zaklęcia używasz, aby pozbyć się napastnika. Podpowiedź: potraktuj dementora jak ducha.
RZUĆ K6 lub WYBIERZ JEDNO aby odkryć jaki urok opadł na Ciebie po pokonaniu przeszkody. 1) Twoje usta pokrywa szron, jesteś zmarznięty i ciężko Ci się rozgrzać; 2) jesteś bardziej zlękniony i zwykłe “bu” sprawia, że podskakujesz; 3) dopada Cię tymczasowy lęk przed ciemnymi kątami i ciemnością; 4) wyraźnie słyszysz bicia serca wszystkich osób wokół Ciebie; 5) każdy materiał nieożywiony, który dotkniesz nabiera koloru czarnego - włącznie z Twoim ubraniem; 6) Ty nie chodzisz, Ty suniesz trzy centymetry nad ziemią;
E - Wpadasz w zakręt i zdajesz sobie sprawę, że coś jest nie tak. Ziemia, na której stoisz jest zbyt miękka… i ledwie drgniesz, a zaczyna Cię wciągać! Wdepnąłeś w ruchome piaski, zapadasz się najpierw do kolan a potem do pasa. Oj, które zaklęcie Ci pomoże?
RZUĆ K6 lub WYBIERZ JEDNO aby odkryć jaki urok opadł na Ciebie po pokonaniu przeszkody. 1) każdy Twój ruch sprawia, że z nogawek wysypuje się za Tobą piasek. 2) masz silne wrażenie, że cały czas coś Cię oplata w pasie - Twój refleks jest równy refleksowi Gumochłona; 3) co chwila na kogoś lub na coś wpadasz; 4) Tak długo jak stoisz na trawie Twoje obuwie porasta mchem i znacząco utrudnia przemieszczanie się. 5) tam gdzie stawiasz kroki, trawa więdnie. 6) tam gdzie stawiasz kroki tworzy się gęste błoto;
F - dobrał się do Ciebie… Irytek. Rzuca w Ciebie mokrymi kulkami z papieru. Przynajmniej już wiesz gdzie się podział szkolny poltergeist! Opisz jakiego zaklęcia używasz, aby przegonić przeciwnika.
RZUĆ K6 lub WYBIERZ JEDNO aby odkryć jaki urok opadł na Ciebie po pokonaniu przeszkody.
1) czujesz dyskomfort i zimny dreszcz… zupełnie jakby co chwila przelatywał przez Ciebie duch; 2) drażni Cię nie tylko hałas ale i normalna rozmowa - tu jest za głośno! 3) czemu wszyscy mówią tak cicho? nieświadomie mówisz głośniej; 4) czujesz nerwową potrzebę ruchu, nie możesz usiedzieć w miejscu, cały czas chcesz się przemieszczać; 5) aparycją przypominasz ducha - jesteś szaro-blady, choć materialny to jesteś przezroczysty; 6) grawitacja się pochrzaniła, zaraz odlecisz prosto w chmury. Lepiej by ktoś Cię przytrzymał lub uwiązał! Jeśli tego nie zrobi, uczyni to profesor Bazory;
G - Diabelskie sidła oplotły Cię w pasie i zaczynają wciągać Cię prosto w igliwie. Oj, nie będzie to przyjemne, jeśli szybko nie zareagujesz! Opisz jakiego zaklęcia używasz, aby wyrwać się z porzasku.
RZUĆ K6 lub WYBIERZ JEDNO aby odkryć jaki urok opadł na Ciebie po pokonaniu przeszkody.
1) razi Cię światło dnia; oczy Cię pieką; 2) cały czas masz wrażenie, że pod Twoje ubranie dostało się igliwie; 3) cały czas masz ochotę bardzo mocno się do kogoś przytulić; 4) Twoje dłonie zyskują nienaturalnie wielką siłę - nawet gdy próbujesz kogoś delikatnie dotknąć, robisz to zbyt mocno. Uważaj bo zostawisz komuś siniaki! 5) podniesienie stopy aby zrobić krok wymaga od Ciebie ogromnego wysiłku; 6) masz zadyszkę, strużka potu spływa po karku; cały czas czujesz się jakbyś dopiero co skończył biec; ten stan nie mija!
H - przed sobą masz drogę usłaną niewielkiej wielkości dziesiątkami małych żmij. Nie da się ich wyminąć, nie zostawiają między sobą żadnej wolnej przestrzeni na stopę. Opisz jakiego zaklęcia używasz, aby wyrwać się z przeszkody.
1) czujesz jakbyś chodził po żmijach i je… deptał; 2) gdy ktokolwiek się śmieje, Ty słyszysz wtedy syczenie; 3) co drugi krok czujesz jakby coś niewidzialnego kąsało Cię po stopach lecz nie masz żadnych ran; 4) jedna ze żmij siedzi Ci na ramieniu i nie możesz się od niej odpędzić. Co więcej, syczy i obnaża kły na każdego, kto na Ciebie spojrzy; 5) Skóra Twoich dłoni i kilka drobnych miejsc na twarzy pokrywa się wężową łuską; 6) kilka żmij nieustannie zatacza wokół Ciebie krąg, zupełnie jakby przyzywały złe moce i pojawiłeś się akurat Ty. Uskakują, jeśli chcesz im cokolwiek zrobić.
I- za tym zakrętem wpadasz w złowrogą ciemność, którą zwykłe Lumos rozprasza zaledwie na pół metra. Opisz jakim sposobem próbujesz się przedostać.
RZUĆ K6 lub WYBIERZ JEDNO aby odkryć jaki urok opadł na Ciebie po pokonaniu przeszkody. 1) masz problem ze wzrokiem; widzisz jak przez mgłę; 2) z Twojego jestestwa bije blask Lumos; 3) cały czas jesteś oświecony słońcem, czujesz się jakby było 30 stopni; 4) jesteś tymczasowo niewidzialny; 5) nad Twoją głową pojawia się gradowa chmura i pada na Ciebie deszcz; 6) gdy poruszasz się, zostawiasz za sobą na wysokości nóg obłok ciemnej mgły;
J - za zakrętem wpadasz prosto w sam środek kolczastego ogrodu wypełnionego po brzegi różami. O ile zapach jest przyjemny, tak te wydłużające się kolczaste łodygi, które masz wokół ciała - przy karku, dłoniach, twarzy - mogą budzić dyskomfort. Zostałeś uwięziony w samym środku dwustu kolczastych róż. Opisz jakiego zaklęcia używasz, aby wyrwać się z przeszkody.
RZUĆ K6 lub WYBIERZ JEDNO aby odkryć jaki urok opadł na Ciebie po pokonaniu przeszkody.
1) Ktokolwiek cię dotknie, ukłuje się. Ba, ty też dotkniesz swoich dłoni czy twarzy to się kłujesz, mimo, że nic nie stało się z Twoją skórą; 2) Pragniesz wody, przynajmniej raz na pięć minut musisz ochlapać się wodą bo inaczej podpadniesz w apatię; 3) Byle silniejszy wiatr chwieje Tobą i może Cię przewrócić - jesteś lekki jak piórko; 4) Gdy stoisz dłużej niż minutę, zaczynasz zapuszczać korzenie. Oderwanie ich z ziemi wywołuje silny dyskomfort! 5) Gdy się przemieszczasz zostawiasz za sobą mnóstwo płatków kwiatów, po prostu mrowie! 6) Zewsząd zleciały się motyle, bagatela około dwudziestu sztuk, i obsiadły Cię. Nie zamierzają się od Ciebie oderwać.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Kiedy nauczyciel pojawił się na horyzoncie, na ustach Swansea pojawił się lekki uśmiech. Wprawdzie kojarzył Bazorego ze swojego przewlekłego pobytu w Mungu, ale był on tam mile widzianym, wesołym elementem szarej codzienności bycia przykutym do łóżka. Uniósł brwi wyżej, kiedy został na start wywołany do walizki i westchnął ciężko, bowiem okazało się, że jak zazwyczaj, bycie prefektem wiązało się tylko z jeszcze większą ilością obowiązków. Stanął pomiędzy Deedee i Holly, otworzyli skrzynie i wetknął różdżkę za pasek, splatając dłonie na piersi. Przeszedł go zimny dreszcz, kiedy usłyszał swoje pełne imię, którym zwracała się do niego tylko jego matka. A nie bez powodu była jego boginem. - Mówiłem pięćset razy, że wystarczy Lockie. - rzucił mu wymowne spojrzenie @Barnaby Bazory - Nie jest Pan aż tak stary, żeby zapomnieć. - mruknął pod nosem bardziej do siebie niż do niego.
Równanie labiryntu:20, 99, 89 = 208 Przeszkody:J E C Zdobyte uroki: obsiadły mnie motyle, nagminnie wpadam na ludzi, czerwony kolor doprowadza mnie do szału Moją parą w II etapie będzie:@Clementine Bardot
Wymienił z @Maximilian Felix Solberg porozumiewawcze spojrzenia i ustawił się w kolejce jak po bułki. Kiedy przyszła jego kolej, wyjął z gaci różdżkę, tę drewnianą rzeczjasna, no i ruszył przed siebie. Pierwszą przeszkodę, jaką napotkał, przyjął z uśmiechem, bo cóż, być otoczonym różami to nie najgorszy wypadek. Okazało się jednak, że radość była krótkotrwała, bo łodygi zaczęły oplatać jego ciało! Miał w pamięci by nie używać ognia choć pierwszą myślą, oczywko, było spalenie wszystkiego wpizdu. Po chwili zastanowienia machnął różdżką, wypowiadając wyraźnie DIFFINDO by porozcinać pnącza. Po uwolnieniu się z nich otrzepał ubranie z resztek gałązek, zauważając pierwszego z motyli, który usiadł mu na głowie. Pomyślał "Dziwne." ale poszedł dalej. Następną przeszkodą, na którą natrafił, złapała go z zaskoczenia./ Nie zdążył nawet się zorientować, nim był w ruchomych piaskach po kolana! Dobrze, że podniósł ręce w górę, więc jego różdżka nie utonęła w błocie. Machnął nią wymawiając wyraźnie Carpe Retractum, by wyczarować linę i chwyciwszy się samego żywopłotu spróbować wyciągnąć i wykaraskać z błota. Było to nie lada wyzwanie, a po wyjściu na solidny grunt z obrzydzeniem wyczyścił swój mundurek. Od kiedy był tak porządnicki? Trudno powiedzieć. Może odkąd zaczął nosić mundurek. Ruszył labiryntem dalej, w poszukiwaniu wyjścia, po drodze kolekcjonując kolejne motyle, które rozsiadały się na jego ciele. Kiedy już mu się wydawało, że widzi wyjście, znienacka napadł go Czerwony Kapturek, z wielką pałką i ogromnym zapałem, by okładać go po nogach. - O Ty mała kurwo. - zaklął, kopiąc stworka w pierwszym odruchu, ten jednak nie dawał za wygraną. Rzucił Male tactus na jego pałkę, by pozbawić go broni, a kiedy poparzyła go w ręce dodał Reducto, choć wiedział, że nie zdezintegruje tym Kapturka, to jednak uważał, że ogłuszało lepiej, niż inne zwykłe zaklęcia użytkowe. Może źle zrozumiał, ale nie chciał używać zaklęć defensywnych ani ofensywnych, by nie okazało się, że źle wykonał zadanie. Ostatecznie wyszedł z labiryntu bogatszy o stado obsiadających go motyli, kilka siniaków i dziwną awersję do czerwieni. Problem w tym, ze jego para miała na sobie gryfoński mundurek...
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Odłożyła książki na bok, przywitała się z @Terry Anderson, bo kiedy tylko się pojawił, odwzajemniła jego uśmiech, zrobiła to bardziej subtelnie niż puchon, ale taka już miała. Obserwowała jeszcze chwile Andersona, jak podchodzi do Aiyany. Niedługo potem pojawił się profesor na miotle (i nie był to Baxter) i zaczął coś mówić, ale nie słyszała go, dopóki nie zawiesił przed nią samonotującego pióra, a kiedy tak się stało, pokiwała na dalsze jego słowa, które już rozumiała. Przyzwyczaiła się do tego, z drugiej strony męczyło ją to, musiała czytać napisy i jednocześnie zerkać na otoczenie. To tak jak oglądanie mugolskich filmów bez lektora, niby się da, ale czasami można coś przegapić. Na pewno podirytował ją fakt, że nauczyciel zasugerował, że mogłaby czegoś nie zrozumieć. Nie była upośledzona tylko głucha, pewnie Bazory nie miał nic złego na myśli, ale momentami naprawdę chciała znowu wrócić do swojego normalnego życia. Oczywiście głuchota nie była wyrokiem, ale również też nie przemijała jak za dotknięciem różdżki. Musiała uzbroić się w cierpliwość. Przyglądała się, jak prefekci wykonują zadanie, które polecił im profesor, sama robiąc trzy kroki w tył, gdy Bazory wydał taką komendę. Co znajdowało się w walizce, że aż trzech uczniów musiało użyć zaklęcia otwierającego zamki? To zaintrygowało Fern, na pewno jej ciekawość nie mogła równać się z Mitchelson, ale była święcie przekonana, że ta lekcja nie będzie nudna. Nie spodziewała się labiryntu. Żywopłot wyskoczył z walizki i zaczął pochłaniać przestrzeń. Nie było to jakąś nowością w świecie magii. Dopiero kiedy nauczyciel się odezwał, na czole Young pojawiło się kilka kresek niezrozumienia. Kim był Lachlan? Zaczęła się rozglądać po twarzach, nie znała tu wszystkich, ale to imię było tak specyficzne, że kiedy tylko jej piwne oczy pochwyciły mowę ciała @Lockie I. Swansea, a także wyraz twarzy studenta, jej usta ułożyły się w bezdźwięcznym "what the fuck". Wyjaśnienia profesora Bazorego były jasne jak słońce, Fern jednak wiedziała, że taki labirynt może okazać się dla niej trudniejszy niż chociażby dla Mitchelson. W końcu posługiwała się magią niewerbalną zaledwie od kilku miesięcy, nadal była to trudna sztuka, a w silnych emocjach prawie niemożliwa. Dlatego miała nadzieje, że nauczyciel niczym nie będzie ich straszyć w labiryncie, a kiedy nadeszła jej kolej, weszła do labiryntu. Spojrzała jeszcze w górę, na nauczyciela latającego na miotle, aby zaraz skierować kroki przed siebie. Otaczała ją cisza, dlatego musiała zachować czujność i polegać głównie na swoim wzroku, a także spostrzegawczości. Już za pierwszym zakrętem wpadła prosto w sam środek kolczastych róż. Przyjemny, intensywny zapach uderzył ją w twarz. Niestety ostre łodygi wzięły ją na zakładnika. Oplotły kark, dłonie, zbliżyły się niebezpiecznie do rumianych policzków niczym drapieżny kochanek. Young trzymała różdżkę w dłoni, wykonała ruch odpowiedni dla zaklęcia embracio i wypowiedziała je w myślach. Kujące łodygi rozluźniły swój uścisk, na tyle, że dziewczyna mogła za pomocą diffindo przedrzeć się dalej. Nie była pewna czy idzie w dobrą stronę, ponieważ zrobiło się ciemno, a może to część labiryntu, w którym się znajdowała, była taka mroczna... I chciało jej się pić. Czuła się też o wiele gorzej, dlatego za pomocą aquamenti chlusnęła sobie w twarz, bo wydawało jej się to odpowiednie. Uczucie silnego wychłodzenia pojawiło się tak szybko, że nie wiedziała, czy to od wody, czy też od dementora, który nagle wyleciał z najciemniejszego kąta labiryntu. Wyciągnął rękę w jej stronę, chciał chwycić za serce. Fern krzyknęła, mimowolnie zasłaniając dłonią usta. Nic się jednak nie stało, to był duch, przepłynął przez nią, zatoczył krąg i ponownie chciał wykonać tę samą sztuczkę. Fern wycelowała w niego różdżkę i za pomocą flipendo odepchnęła od siebie dementora. Nadal jej serce biło jak szalone, postanowiła przyspieszyć, dlatego nie oglądając się za siebie, zaczęła biec, aż jakimś cudem wpadła wprost na pnącza. Dobrze, że nie były to znowu róże. Chwyciły ją za nogi, przewróciły i ciągły po ziemi. Diffindo ponownie utorowało jej drogę, rozcinając rośliny. Wstała i kiedy wybiegła z labiryntu, miała wrażenie, że coś jest nie tak. Ciągle chciało jej się pić, a gdyby tego było mało, czuła, że wpada w jakąś czarną dziurę apatii. Dlatego chlusnęła sobie aquamenti w twarz i mimo chłodu, od razu poczuła się lepiej. Nie to jednak było niepokojące... a to, że coś słyszała. Dokładnie bicie serca im bliżej znajdowała się innych, ich serca biły w podobnym rytmie. Było to takie nierealne, jakby ktoś zamknął ją w skrzyni z dudnieniem, które mogło stać się po dłuższym czasie irytujące. Zatkała na chwile uszy i ponownie je odkryła, ale to nadal z nią było, serca innych i ciężkość na barkach, ważąca niczym otyły hipogryf. Podeszła do Mitchelson, mając wrażenie, że bicie serca dziewczynki jest lekko nieregularne, szybsze.
Równanie labiryntu:55, 47, 87 i 28 = 217 Przeszkody:H, J, D, B Zdobyte uroki: wężowa łuska na rękach i niektórych miejscach twarzy, zostawiam za sobą mnóstwo płatków róż, to czego dotykam staje się czarne, posmak trawy i liści Moją parą w II etapie będzie:@Clara Hudson
- Zawsze jak jestem punktualnie, to nie mogę pozbyć się wrażenia, że po prostu pomyliła mi się godzina – odparła do @Kate Milburn, gdy w końcu udało jej się złapać oddech. Nie dało się ukryć – Honeycott nie słynęła z punktualności i mimo upływu lat, jej postępy w tej materii wynikały w głównej mierze ze zbiegów okoliczności i umiejętności szybkiego biegania, nie zaś z realnych starań. - Oby nie, nienawidzę takiej ciasnoty – jęknęła. Obie dziewczyny nie spodziewały się w tamtym momencie jak bardzo się mylą. Już chwilę później, sztuczka profesora z labiryntem zrobiła na blondwłosej Gryfonce spore wrażenie. Widząc lekcję, która opierała się na realnej przygodzie i rywalizacji, nie mogła pozbyć się wrażenia, że w końcu ktoś pomyślał o uczniach jej pokroju. Nie czekając na rozwój wydarzeń, wepchnęła się do kolejki, by wkroczyć do labiryntu jako jedna z pierwszych. Gdy w końcu nadeszła jej kolej, ścisnęła mocno różdżkę i wbiegła do labiryntu gotowa na wszystkie przeszkody. Pierwsza, która ją zaskoczyła to dziesiątki małych żmij – choć Honeycott z natury nie bała się węży, to nie miała na nie nadeptywać i ryzykować ukąszenia. Zamiast tego rzuciła „Carpe Retractum” na krawędź żywopłotu, która znajdowała się w miejscu wolnym od węży i przeciągnęła się na drugą stronę, nie dotykając podłoża. Mimo, że nie miała żadnego kontaktu z wężami, dostrzegła, że jej ręce pokryły się wężową łuską. Na początku się przestraszyła, lecz po chwili zrozumiała, że to tylko chwyt nauczyciela, więc popędziła dalej. Być może zrobiła to zbyt bezmyślnie, bo tuż zakrętem wpadła w środek kolczastego, różanego ogrodu. Piękny krajobraz okazał się dla niej swego rodzaju więzieniem. Być może powinna postępować ciut delikatniej, jednak nikt nie stawiał warunków, by nie splądrować okolicy, dlatego Adela sięgnęła po klasyka, jakim było zaklęcie „Diffindo”. Po poprzecinaniu licznych łodyg, ruszyła dalej – tym razem ostrożniej. To właśnie ostrożność sprawiła, że dostrzegła płatki róż, które za sobą zostawiała. To było naprawdę dziwne. Nawet zwiększona ostrożność nie pozwoliła jej zapobiec spotkaniu z dementorem, a przynajmniej tak jej się wydawało, bo wyczarowany Patronus nie zadziałał na stworzenie. Po chwili, gdy dementor przepłynął niczym duch przez Adelę, do dziewczęcia dotarło, że to tylko zjawa i imitacja stworzenia. Gryfonka rzuciła formułę „Barrera”, która nie tylko uniosła tumany kurzu, ale również spowodowała powiew, który przewiał ducha. Tym razem Adela była zbyt zajęta swoją wężową skórą, płatkami róż i dalszym przemieszczaniem się, by zauważyć, że jej ubranie i różdżka nagle stały się czarne, tak jak każda roślina, o którą zahaczyła. Honeycott myślała tylko o celu, nie o tym co działo się w tamtym momencie. Wydawać by się mogło, że problemy Adeli powoli się kończyły, jednak nie było nic bardziej mylnego. Choć biegła normalnym korytarzem, to nagle przed nią wyrosła liściasta ściana, a za nią kolejna. Obie ściany zbliżały się do dziewczyny nieprawdopodobnie szybko, jakby zamierzały ją sprasować. Gryfonka, niewiele myśląc, rzuciła przed siebie „Bombardę”, która była zbyt słaba by wysadzić całą ścianę (jednak w tak małej przestrzeni Adela nie chciała ryzykować wysadzenia samej siebie), jednak zrobiła w niej odpowiednią dziurę – całe szczęście młoda dziewczyna byłej szczupłej budowy, więc bez problemu się wydostała. Posmak liści i suchej trawy początkowo wydawał jej się naturalną konsekwencją przeciskania przez żywopłot, jednak gdy nie mijał, zaczęła się niepokoić W końcu jednak dotarła do końca – była usatysfakcjonowana, ale biorąc pod uwagę mnogość przeszkód, również bardzo zmęczona.
Lyssa Heartling
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : burza loków, anorektyczna budowa ciała
Równanie labiryntu:61 + 83 + 10 + 76 = 230 Przeszkody:C, C, C, E Zdobyte uroki: mam siniaki od wszystkiego, ciągnie mnie do ludzi (XD), potykam się o własne nogi, tworzę błoto tak gdzie stoję Moją parą w II etapie będzie:@Valerie Lloyd
Nie ucieszył jej widok wyskakującego z walizki labiryntu, nie miała wszak ani kondycji, ani odpowiedniego ubrania, by przedzierać się przez zaczarowane krzaki. Odpuszczanie nie było jednak w jej naturze, a skoro już tu przyszła, to zamierzała dać z siebie wszystko. Czekając na swoją kolej spięła włosy klamrą, by nie przeszkadzały jej w walce z labiryntem, a kiedy przyszła jej kolej, z dumnie uniesioną głową weszła między krzewy. Nie musiała długo czekać na spotkanie z pierwszą czekającą ją przeszkodą; ledwo skręciła w lewo, zza rogu wypadł na nią nie jeden, nie dwa, a trzy czerwone kapturki, wymachując dookoła pałkami, które niemal na pewno były większe od nich samych. Przy pomocy Immobilus udało jej się spowolnić przeciwników, co dało jej czas na odepchnięcie dwóch z nich za pomocą Flipendo, jednak nim zdążyła zabrać się za ostatniego kapturka, ten dopadł ją i zaczął okładać drewnianym kijem. - Spierdalaj gówniarzu. – warknęła, uciekając się do tradycyjnej metody walki z upierdliwymi typami. Z całej siły kopnęła krasnala, odrzucając go co najmniej o kilka stóp w tył, co pozwoliło jej na ucieczkę w głąb labiryntu. Kapturki nie podjęły pościgu i całe szczęście, bo Lyssa złapała zadyszkę równie prędko, jak podczas ostatnich ćwiczeń z Collinsem. Zmuszona zatrzymać się na chwilę, by złapać oddech, nawet nie zauważyła, że zaczęła zapadać się w ziemi, dopóki nie ugrzęzła po kolana w ruchomych piaskach. – Ja pierdole. – mruknęła, szukając dookoła jakiejś gałęzi, do której mogłaby się przyciągnąć Carpe Retractum. Kiedy wreszcie udało jej się wyjść z labiryntu, cała była poobijana, a ubranie, które miała na sobie nadawało się do solidnego prania. Spróbowała doprowadzić się do porządku, jednak kiedy i to nie pomogło, odruchowo sięgnęła po schowaną w kieszeni paczkę papierosów. Zdążyła już ją wyjąć i włożyć jedną z fajek do ust, kiedy przypomniała sobie ten cholerny regulamin i zakaz palenia. – Dobijcie mnie. – mruknęła, chowając papierosa z powrotem do paczki.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Labiryntu to się chłop nie spodziewał. W sumie chyba niczego się nie spodziewał, bo niespecjalnie się zastanawiał, co takiego będzie się tu zaraz działo. Odwzajemnił spojrzenie Lockiego, wzruszając ramionami i ustawił się w kolejce, stukając różdżką o udo, dla rozładowania energii, która w nim siedziała. W końcu przyszła jego kolej i wlazł między żywopłoty ciekaw, co zaraz go tam spotka. Długo nie musiał czekać na pierwszą przeszkodę, gdy ogarnęła go niezwykła ciemność. Nie bał się tego, dużo gorzej radził sobie z pewną jasnością, której na szczęście tutaj nie było. Wypowiedział Lumos Sphaera, a kula światła pojawiła się obok jego sylwetki, poruszając się za nim i rozganiając mrok wraz z ruchem chłopaka. Łatwizna, jak tak sobie pomyślał, zaraz rozpraszając się, bo zauważył, że sam zaczął świecić jak lampki na choince. Robiło się ciekawie... Niewiele dalej natknął się na stado żmij. -Dobry, koledzy. Ja tu tylko przechodzę, nie przejmujcie się. - Zagadał sobie do węży z uśmiechem, rzucając Sonus Animalis. Liczył na to, że głośny ryk wystraszy węże i te rozpełzną się ładnie, tworząc mu piękną ścieżkę, przez którą będzie mógł na spokojnie sobie przejść dalej. Niby poszedł na przód, ale czuł, jakby coś go przeklęło. Z każdym krokiem coś kuło go w nogi tak, jakby te cholerne żmije wracały i po kolei go tam kąsały, a jednak fizycznie nic się nie działo. Jak on, kurwa, nienawidził magii... Zaraz jednak zatrzymał się na sekundę, bo przez myśl przeszło mu coś ciekawego. Spojrzał ku górze, jakby chciał zobaczyć, czy dostrzeże Bazoryego, ale zaraz się rozmyślił i poszedł ku kolejnej przeszkodzie, a były nią atakujące znienacka rośliny. Nim się zorientował, te już go otulały, więc użył Libertas, by rozluźnić ich uścisk i wyślizgnąć się dalej. Świecił, nogi go bolały i do tego tragicznie zwolnił. I to nie z własnej woli. Miał wrażenie, że fizycznie coś go powstrzymuje przed zbyt szybkim krokiem. Coraz mniej mu się ten labirynt podobał i najchętniej spaliłby go do ziemi, gdyby nie to, że znajdował się w środku, a Max i pożary to nie było dobre połączenie. Wychodząc zza zakrętu miał wrażenie, że zwolnił jeszcze bardziej, a nogi nie chciały mu brnąć dalej. Tak brnąć, bo nagle znalazł się po kolana w jakiś ruchomych piaskach, czy ki chuj to było. Westchnął do siebie, szukając wzrokiem tego, co potrzebował, a gdy zobaczył wystającą z żywopłotu grubszą gałąź, przyciągnął się do niej przy pomocy Carpe retractum, poza zasięg podstępnej powierzchni. Nie wiedział, czy to powoli zmęczenie, czy może coś mu weszło na banie, ale poczuł się jakby nie tylko szczęście go opuściło, ale ktoś zamieszał mu we łbie. Nie mógł się skupić na odpowiedniej drodze i co chwile obijał się od ścian labiryntu, jakby srogo się w ciągu sekundy najebał, choć umysł miał dość jasny. W tym stanie dotarł do kolejnego siedliska żmij. Już mniej radośnie spojrzał na te wijące się istoty i nie pierdoląc się w tańcu po prostu potraktował je Bombardą, wyrzucając je w powietrze i rozczłonkowując. Tak było i szybko i skutecznie, więc nie widział problemu, a nie było to ONMS, żeby miał się przejmować tymi istotami. Początkowo nie zwrócił też uwagi na kolejną klątwę, bo był pewien, że co jakiś czas nadeptuje na resztki węży, ale uszedł zbyt daleko, by miało to dalej rację bytu, więc musiał pogodzić się z kolejną niedogodnością na swojej drodze. Już widział koniec zadania, gdy nagle przed nim wyrosła jedna ściana z liści, a za nim kolejna, zamykając go jakby w potrzasku. Przeszkody zbliżały się do niego, zmniejszając przestrzeń. Nie mógł nie poczuć się jak bohaterowie pewnej mugolskiej Gwiezdnej Sagi. Uśmiechnął się na tę myśl, ale nie miał przy sobie kija, którym mógłby to zatrzymać, więc użył Diffindo i przelazł przez wyciętą przez siebie dziurę. Nagle jego kroki stały się okropnie głośne, ale nie przeszkadzało mu to długo, bo sytuacja z liśćmi powtórzyła się i Max znów stanął w miejscu. Pomyślał, że może Diffindo nie było tym, czego nauczyciel chciał, więc wycelował w ścianę przed sobą różdżkę i jebnął w nią Reducto, w ten sposób torując sobie drogę. Jako że się nie odzywał, nie miał pojęcia, że nie jest w stanie mówić inaczej niż cichutkim szeptem, co w przypadku Solberga mogło być czasem miłą odmianą.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
Równanie labiryntu:31 + 13 + 17 + 8 + 38 + 54 + 53 = 214 w 7 kościach Przeszkody: E, H, J, C, H, B, C Zdobyte uroki: 1) co chwila na kogoś lub na coś wpadasz; 2) gdy ktokolwiek się śmieje, Ty słyszysz wtedy syczenie; 3) Gdy się przemieszczasz zostawiasz za sobą mnóstwo płatków kwiatów, po prostu mrowie!, 4) co drugi krok czujesz jakby coś niewidzialnego kąsało Cię po stopach lecz nie masz żadnych ran; 5) męczą Cię zimne dreszcze, niepokój a może stres… wywołany otwartą przestrzenią; odczuwasz dyskomfort w okolicy natury; 6) jesteś szybki jak Czerwony Kapturek, mówisz jak katarynka, poruszasz się jakby sam ponurak deptał Ci po piętach, nawet jeśli próbujesz iść spacerkiem; 7) łapiesz siniaki od byle lekkiego obicia; Moją parą w II etapie będzie:@Lyssa Heartling
Labirynt. A więc to takie niespodzianki kryły się w tej skrzyni? No tak, naiwność Val nie znała granic. Ona myślała, że to pojedynczy przeciwnik albo co najwyżej jakieś rekwizyty a nie kieszonkowy tor przeszkód. Niby żyła w magicznym świecie już kilka dobrych lat, a wciąż dawała się łapać na tym, że nie doceniała możliwości magii. Stała cierpliwie w kolejce, dalej skubiąc skórkę. Miała sporo czasu, aby rozejrzeć się po towarzyszących jej osobach. Cedowi posłała uśmiech, zamieniła ze dwa słówka z Terencjuszem, który był teraz prefektem, do czego kompletnie nie umiała się przyzwyczaić. I jakoś zleciało do czasu, gdy w końcu wpuszczono ją do labiryntu. Pierwsze trzy zakręty poszły gładko, dopiero na czwartym zaczęły się schody. Poczuła pod stopami nienaturalnością miękkość, ale niestety musiało minąć kilka jakże cennych sekund, zanim zorientowała się, z czym ma do czynienia. Ruchome piaski z całą pewnością zapadały się coraz szybciej, a Valeria miała coraz mniej czasu na reakcję. Myśl, dziewczyno, myśl! Czy nie na radzeniu sobie właśnie z takimi stresowymi sytuacji nie polega twoja wymarzona robota?
Jedyne, co widziała wokół siebie to ten przeklęty żywopłot. Skierowała więc najpierw różdżkę w dół i zdecydowała się na klasyczne barrera, które miało na celu wzbicie całego tego piachu w górę. Nie czekała, aż pułapka wróci na swoje miejsce, tylko od razu zaatakowała carpe rectractum ścianę żywopłotu gdzieś u góry, aby przyciągnąć się do jednej z większych gałęzi, a potem skoczyć już na ziemię po drugiej stronie pułapki. Jednak pierwsza przeszkoda trochę pokrzyżowała jej szyki, od kiedy ją pokonała, co rusz na coś wpadała.
Kolejna była nie mniej przyjemna, bo mogła poczuć się jak jej idol, Indiana Jones. Otoczona żmijami, w pierwszym odruchu stwierdziła, że na pewno przestraszą się ognia. Ale z drugiej strony, ten żywioł i roślinny labirynt? No, nie bardzo. Dlatego zdecydowała się przekierować ewentualne ataki z siebie na ściany żywopłotu i rzuciła oppungo, żeby żmije utorowały jej drogę, rzucając się na zieleninkę.
Val rzuciła się pędem do biegu, ale niestety to był duży błąd z jej strony. Nie spodziewała się przecież, że za zakrętem wpadnie w sam środek tajemniczego ogrodu Montgomery. Val zamarła nieruchomo w miejscu świadoma, że im bardziej będzie się próbowała wyrwać, tym gorzej dla niej. Z tym pięknym, kłującym różanym ogrodem trzeba było się jakoś uporać. Rzuciła diffindo kilka razy i przecięła te róże będące najbliżej. Potem było już prościej i za kilka minut wydostała się z labiryntu róż, choć od czasu gdy pokonała tę przeszkodę, ciągnął się za nią sznur płatków kwiatów.
Przez chwilę było nawet spokojnie, ale przed kolejnym zakrętem z liści wyskoczył na nią Czerwony Kapturek, który najwyraźniej najadł się szaleju. Jego atak sprawił, że Val nieźle się wystraszyła, ale gdy zrozumiała powagę problemu, z jakim przyszło jej się zmierzyć, poczuła się o wiele pewniej. Depulso było wtedy, na Antarktydzie jej ulubionym zaklęciem atakującym – i tu się na nie zdecydowała, odepchnęła Czerwonego Kapturka i pobiegła dalej. Nie obyło się bez wpadnięcia na żywopłot (po raz tysięczny dzisiaj) co tym razem opłaciła dosyć sporym i bolesnym siniakiem. Ała.
Kolejny raz wpadła na żmije i tym razem wykorzystała tę samą taktykę to kilka chwil temu, kierując ich furię i atak na coś, co nie nazywa się Valerie Lloyd. Za drugim razem poczuła jednak, że przy każdym kroku coś kąsa ją w kostki. Podwinęła nogawkę spodni (na zajęcia na dworze zawsze ubierała się w dresy, bo tak podpowiadały jej doświadczenie i logika), ale niczego nie zobaczyła, nawet siniaka. No cóż, nieprzyjemne, ale do przeżycia.
Następną przeszkodę spotkała dopiero po kilku minutach. Zanim zdążyła postąpić krok wyrosła przed nią wysoka ścisną, a potem prawa, tylna i lewa. Ściany zaczęły się kurczyć, a tak właściwie zmniejszać ilość miejsca, którą miała tu do dyspozycji. Czasu nie było zbyt wiele, ale wystarczyło jej go na tyle, żeby pomyśleć sobie, że jest w takich opałach jak bohaterowie czwartej części jej ukochanych Gwiezdnych Wojen. Ale ona w przeciwieństwie do nich władała magią, toteż szybka, precyzyjna i mała bombarda utorowała jej drogę wyjścia. Doczłapała się jednak w końcu do końcu labiryntu, po drodze traktując kolejnego Czerwonego Kapturka depulso, a potem przystanęła obok dziewczyny, która akurat chowała papierosa. W końcu ciągnie swój do swego, czyż nie?
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm
Prychnęła na słowa Adeli, ale nie zdołały zbyt długo pogadać, bo niedługo potem pojawił się nauczyciel. Wywołanie prefektów na środek w celu otworzenia skrzyni sprawiło, że naraz poczuła wzrastającą ekscytację, ale także stres, bo cóż takiego miało kryć się w kufrze, skoro potrzebowało tylu asystentów do uwolnienia i może opanowania? Z zapartym tchem przyglądała się działaniom grupy, aż nagle pojawił się wśród nich... Wielki labirynt. No, może nie taki wielki. Ślizgoni, gdyby stanęli na palcach wśród strzelających ku górze pnączy, mogliby z powodzeniem wyglądnąć ponad ścianami krzaków. Wizja przechodzenia przez labirynt z przeszkodami nie napawała jej już takim entuzjazmem, bo spodziewała się nie tylko strat fizycznych i mniejszych bądź większych uszkodzeń ciała, ale też przygotowywała się na straty moralne, gdyby okazało się, że sobie z czymś nie poradzi i będzie musiała wystrzelić czerwone iskry z końca różdżki. Ustawiła się w kolejce, czekając na swój czas próby, a kiedy weszła do labiryntu... Niemal natychmiast została pochwycona przez lecące jej stronę pnącza, najwyraźniej chcące unieruchomić ją na wieki. Jedna grubsza wić owinęła się ciasno wokół jej kostki, pociągając energicznie, przez co Kate w ułamku sekundy wylądowała na ziemi, obijając tyłek z głośnym trzaskiem i towarzyszącym mu okrzykiem zaskoczenia. Sięgnęła po różdżkę i szybkim, tnącym powietrze ruchem rzuciła diffindo, by uwolnić się od pnącza. Odcięta witka cofnęła się do ściany krzewów, ale ta miażdżąca jej kostkę wciąż nie odpuszczała. Dzięki embracio zdołała wyplątać się z rośliny, która obrażona odpełzła na bok. Podniesienie się z ziemi było nieziemsko trudne, bo czuła się, jakby ktoś posadził jej na barkach otyłego hipogryfa. Z trudem ruszyła dalej. Krzewy najwyraźniej nie zamierzały jej odpuścić, bo zaraz znów została przez nie zaatakowana. Zarówno za nią, jak i przed nią wyrosły ściany liści, które zaczęły niebezpiecznie zbliżać się ku sobie, znów chcąc zamknąć ją w ciasnym uścisku. Kate w pierwszej chwili rzuciła na jedną ze ścian Flipendo, by odepchnąć ją i dać sobie więcej czasu, ale to nie zadziałało, więc nie miała wyboru i ponownie skorzystała ze starego, dobrego diffindo, którym wycięła ciasną dziurę między gałęziami, dzięki czemu mogła się przecisnąć i tylko trochę zburzyć sobie fryzurę. Trzask łamanych gałęzi był tak silny, że chyba utkwił w jej uszach jak nieznośne brzęczenie, bo zaczęła mieć wrażenie, że każdy jej krok brzmiał w ten sposób. Została jej chyba ostatnia prosta labiryntu, z czego niezmiernie się cieszyła, bo ileż można było przeciskać się między drapiącymi krzakami? Nie mogło być jednak za dobrze. Myślała, że będzie brała ostatni zakręt, lecz ku jej zdumieniu weszła w sam środek kolczastego ogrodu, wypełnionego niskimi krzewami róż. Kolczaste łodygi zareagowały na jej obecność natychmiast, wydłużając się i przytulając się do wszystkich miękkich zakamarków jej ciała - ud, bioder, szyi, policzków. Nim się spostrzegła, znajdowała się w więzieniu z różanych igieł. Jakikolwiek ruch sprawiał jej dyskomfort. Spróbowała zrobić krok, ale jedyne, co udało jej się osiągnąć, to wbicie kolca w nogę i rozdarcie rajstop. Pozostało jej zachować zimną krew i cierpliwie przy pomocy zaklęcia diffindo odciąć łodyga po łodydze. Zajęło jej to sporo czasu, ale finalnie wyplątała się z pnączy, mknąc ku wyjściu. Znikąd pojawiło się stado motyli, osiadając każdy w miejscu, w którym wcześniej kolec zadał jej ranę. Wyłoniła się z labiryntu, poszarpana, trochę rozczochrana i pokryta motylami, ciężko stąpająca po ziemi krokami wyraźnie słyszanymi przez większość ludzi. Not so glamorous.
DeeDee Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 17
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Równanie labiryntu:1 + 57 + 69 + 97 = 224 Przeszkody:A, G, F, A Zdobyte uroki:2, 1, 6, 2, ostatni zmieniam na 4, bo się powtarza. ostatecznie: spowolnienie, światłowstręt, lewitacja zniwelowana ociężałością Moją parą w II etapie będzie:@Ced Savage
Wywołana przez nauczyciela panienka Carlton posłusznie wystąpiła i wykonała polecenie, ustawiając się w odpowiedniej odległości i rzucając Alohomorę na kufer w chwili, gdy kilka szybkich spojrzeń na towarzyszących jej studentów uświadczyło ją w przekonaniu, że to już. Otworzyła szerzej oczy, gdy ukazał się im labirynt - a to ciekawe rozwiązanie! Jej głowa weszła na wyższe obroty zastanawiając się, jak profesor upchnął to wszystko do jednej skrzyni - będzie musiała zapytać go o to po zajęciach! Musiała poczekać na swoją kolej, zanim weszła w ciasne korytarze labiryntu z krzewów. Była na tyle niska, że ginęła wśród zarośli, toteż prędko okazało się, że poza zielenią nie widziała wokół nic a nic. Im dalej szła, tym większy niepokój czuła w kwestii tego, co mogło ją spotkać za kolejnym zakrętem. Jako pierwsze zaatakowały ją przypadkowe pnącza, wysuwając się w jej stronę, chwytając cienkimi gałązkami za szaty, przyciągając jej postać ku liściastej ścianie. Sike wysunął się z rękawa jej peleryny, uciekając przed zagrożeniem. DeeDee przy pomocy diffindo uwolniła się z więzów, ale jakoś tak nie mogła zabrać się do dalszej drogi. Czuła się niezwykle spowolniona i nawet stawiane przez nią kroki były jakieś dziwnie niespieszne - a należało wierzyć, że pragnęła wydostać się z labiryntu czym prędzej! Prawdopodobnie przez to dała się złapać w diabelskie sidła - oplatające jej nogi, grube wici przewróciły ją, a następnie zaczęły wciągać w głąb nieznanej ścieżki, gotowe całkowicie opleść jej chude ciałko. Krukonka rzuciła na roślinę lumos maxima, przez który najprawdopodobniej oślepiła samą siebie przy okazji, bo nagle światło dnia zaczęło jej się wydawać dziwnie ostre i nieprzyjemne. Mrużąc oczy przemierzała dalej labirynt, za kolejnymi zakrętami napotykając niesfornego Irytka. Rzucał w nią mokrymi kulkami papieru, co z całego arsenału jego możliwości było wyjątkowo łagodną zabawą. Potraktowała go flippendo, by prędko dał jej spokój, ale nagle zaczęło się dziać coś dziwnego... Straciła grunt pod nogami, jakby sama zmieniła się w podobnego Irytkowi poltergeista i zaczęła lewitować, powoli dosięgając głową brzegu labiryntu. Spanikowała, zastanawiając się gorączkowo, czy to wymagający interwencji urok i czy powinna już wezwać profesora Bazory'ego, ale wtem labirynt ponownie ściągnął ją w dół, bo pnącza zaatakowały jej nogi, uziemiając ją nieco. Krukonka pozwoliła, by gałązki oplotły także jeden z jej nadgarstków i dopiero gdy uzyskała pewność, że nie odleci w przestworza, zaczęła ponownie rozprawiać się z lepkimi wiciami zaklęciem diffindo. Tym razem zamiast lewitować, poczuła, jak spływa na nią jakaś dziwna ociężałość. Wyszła z labiryntu strasznie wolno i ciężko, jakby ktoś przywalił jej na barki ogromny ciężar do dźwigania. Ale chyba mogło być gorzej, prawda?
Maurice Howells
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : niezdrowo blada cera; nieprzyjemne spojrzenie; zapach wody kolońskiej i papierosów
Nie lubił stygmatyzacji, nie lubił tych wszystkich spojrzeń oślizgłych i natarczywych naprężonych z uwagą jak cięciwa, nie lubił tych wszystkich szeptów zagotowanych tuż za powierzchnią jego pleców. Może dlatego lepiej rozumiał Fern, przyjmując jej komunikat bez żadnego zbędnego poruszenia, bez zbędnych pytań dlaczego próbujących rozszarpać delikatną, perłową powłokę blizn. Rozumiem. Będziemy porozumiewać się w ten sposób, przekazał, odpisując na kartce. Jak później się okazało, nie było takiej potrzeby, profesor Bazory pojawił się, zaczynając lekcję, a przytargana walizka rozrosła się naprzeciwko nich okazałym labiryntem przepełnionym od plątaniny liściastych, przystrzyżonych korytarzy. Wszedł do środka z lekkim dreszczem emocji osadzających się na jego ramieniu, świadomy że nie był biegły w tej dziedzinie magii, pomimo tego wygasił rozsypane obawy, koncentrując się na przydzielonym mu zadaniu. Umiał zachować spokój gdy tylko wymagała tego sytuacja. Nie wiedział jeszcze, jak bardzo powyższa cecha będzie okazywać się przydatna. Ciasna struktura labiryntu, zawężone alejki wijące się niczym układ pokarmowy, który zamierzał go pożerać stopniowo, z każdym stawianym krokiem, skutecznie ograniczał percepcję. Nawet nie wiedział kiedy jego noga z głuchym, niebezpiecznym plaśnięciem zanurzyła się w coś miękkiego i grząskiego. Ruchome piaski. Poruszył się niespokojnie, próbując jeszcze przez moment wyszarpnąć się z nagłych objęć dopadającej go pułapki, na próżno, opadał coraz bardziej, czując jak wilgoć wżera się w nogawki jego spodni. Wtedy, zupełnie intuicyjnie rzucił Carpe Retractum przyciągające jedną z gałęzi żywopłotu jak linę, pozwalające mu się wydostać. Wyszedł z zasadzki cało, jednak jak wkrótce odkrył miał problem z zachowaniem równowagi. Później zaczynało się robić całkowicie ciemno, coraz trudniej było mu wyodrębnić pojedyncze kształty. Poczuł, jak coś śliskiego owija się dookoła jego łydki, następnie ciągnie ku sobie. Warknął, w początkowym odruchu próbując zaciekle się wydostać, co jedyne wzmożyło natężenie uścisku. Szybko jednak zrozumiał, z czym teraz miał do czynienia, dzięki wiedzy z zielarstwa jakie było jednym z najbardziej zajmujących go przedmiotów. Diabelskie sidła. Odstraszenie rośliny ogniem było pewną pokusą, jednak pamiętał o ostrzeżeniu profesora podobnie jak zresztą wiedział, że płomienie mogły również zaszkodzić mu samemu. W związku z tym wybrał bezpieczniejszą opcję, ochłonął, a wygłoszone Lumos skutecznie odstraszyło pędy. Wspomógł sam siebie dodatkowym Embracio, rozluźniającym napięcie przytrzymujących go więzów. Kolejne diabelskie sidła napotkał jeszcze przed ukończeniem labiryntu, postępując z nimi w podobny sposób co poprzednio. Nie wiedział jeszcze jak bardzo to obróci się przeciwko niemu, kiedy tylko wydostał się z siedliska rośliny odkrył jak każdy strumień jesiennych promieni słońca okrutnie razi go w oczy, bombardując go bezustannym pieczeniem. Każdy krok oprócz tego stawiał z wyraźnym trudem, niemal dysząc jakby przed chwilą przebiegł pokaźny dystans. Był beznadziejnie zmęczony. Kurwa mać. - Imogen? Zatoczył się na pobliską, znajdującą się postać. Odkaszlnął, nadal zaciskając powieki, ograniczając kontakt ze światłem do minimum. Mrużył przez większość czasu oczy, dostrzegając jedynie skrawek otoczenia. - Nie myśl, że sobie z ciebie żartuję - szybko postanowił sprostować. Naprawdę nie miał pewności na kogo teraz natrafił, ani również nie potknął się o nią ze specjalną tendencją. Gdyby z premedytacją próbował zacieśnić dystans uczyniłby to inaczej, w zdecydowanie bardziej obdarzony gracją sposób. - Cholera - mruknął, mając nadzieję że profesor nie dosłyszał mało wybrednego słownictwa, jakim się teraz posługiwał - niewiele mogę zobaczyć.
Clara Hudson
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162
C. szczególne : tatuaż przy prawym cycku (podgląd w kp - bez cycka, zboczuszki)
Była bardzo dumna z tego, jak rozśmieszyłą @Clementine Bardot. Lubiła uważać się za zabawaną osobę, mimo tego, że połowa jej żartów wychodziła niechcący. - Bez obaw - starała sie rozwiać niepokoje koleżanki. - Patol jest jedyny w swoim rodzaju. - Hogwart widział wielu nauczycieli, którzy zdecydowanie minęli się z powołaniem: szorstkich mizantropów, bezwzględnych despotów, niespełnionych, wymagających zbyt dużo od uczniów ofiar losu, ale żaden nie dorównywał Craine’owi. Staruch był ponadprzeciętnie okrutny i Merlin jeden widział, jakim cudem wciąż nauczał, a do tego był jeszcze wicedyrektorem. Clara podejrzewała jakąś przysięgę wieczystą złożoną przez kogoś w radzie nadzorczej. Albo Imperiusa. - No chyba, że Craine siedzi w skrzyni - dodała po namyśle, zezując na Mnicha. Ten jednak nadal nic nie potwierdził. Ale też nie zaprzeczył. Nim Clara zdążyła przestraszyć Clementine do odwrotu, pojawił się nauczyciel. Ku jej ogromnemu rozczarowaniu odprawił Mnicha, a zamiast tego przyciągnął za sobą Irytka. Beznadziejna transakcja. Polecenia, które profesor wydawał prefektom, bardzo ją ożywiły. Niecierpliwiąc się, grzebała czubkiem buta w ziemi i ciągała rękawy szaty. - Na bank Craine - rzuciła szeptem do Clem, kiedy nauczyciel kazał im się cofnąć. Nie miała pojęcia, czego tak naprawdę się spodziewała, ale nie były to krzaczory. - UUUUAAAAAAAAA - wydusiła z siebie. Podniosła głowę, patrząc na ścianę zieleni, która wyrosła przed nią. - Ale sztos! Stopy aż ją paliły, żeby pobiec już w krzaki, ale trzeba było jeszcze poczekać na instrukcje nauczyciela. Myślała, że zwariuje i tylko resztki przyzwoitości powstrzymywały ją przed krzyknięciem, żeby się pospieszył. Obiektywnie wcale nie mówił jakoś wolno, ale zniecierpliwioną Clarę irytowało wszystko, co było wolniejsze od światła. - Lecimy! - krzyknęła do Clementine, kiedy nauczyciel skończył wreszcie mówić. Nawet się nie obejrzała, czy Gryfonka faktycznie biegnie za nią. Dotarła do kolejki, której pilnować mieli puchońscy prefekci. - Terry, Ced - zwróciła się do @Terry Anderson i @Ced Savage - zapłacę wam, jak mi się dacie wepchać! - To były puste obietnice, bo była kompletnie spłukana, a wręcz na minusie, po tym jak nakupiła biletów na roczną trasę koncertową. Bardzo możliwe, że nawet była coś chłopakom winna, bo już nie pamiętała u kogo się zadłużała. Z tego, czy innego powodu, musiała swoje wyczekać i choć wydawało jej się, że nie da rady, dożyła swojej kolejki. Wleciała do labiryntu jak po crocsy w promocji do Lidla... bardzo szybko. Przy pierwszym rozwidleniu skręciła w lewo i natychmiast pożałowała pośpiechu, bo władowała się w kolczaste krzaki. - Kurwa jego mać! Ała! - krzyknęła. Początkowo, próbowała się wyszarpać, ale tylko robiła sobie większą krzywdę. Uspokoiła się więc, stanęła nieruchomo i wzięła głęboki oddech, żeby powstrzymać zapędy to puszczenia tego całego różanego ogródka z dymem. -Embracio - rzuciła najpierw, żeby wysfobodzić się z kolczastych pnączy. Następnie naprawiła sobie przy pomocy reparo podziurawione ubrania. Na zadrapania na ciele nic poradzić nie mogła, bo nie ufała sobie aż tak z magią leczniczą. Okład pojawił się sam i to nie byle jaki, bo w postaci motyli, które obsiadły ją na całym ciele. Na początku bardzo jej się to podobało, ale dość szybko zrobiło się irytujące. Cholery był piękne, ale łaskotały, właziły do rękawów i za kołnierz, a jeden próbował wepchać się jej do ust. Spróbowała rzucić expulso, żeby się ich pozbyć, ale wróciły. Wyglądało na to, że był to jeden z efektów, o których mówił profesor. Trzeba się było do nich póki co przyzwyczaić. Przy pomocy diffindo przedarła się przez krzewy róż i poszła dalej. Strategię miałą prostą - skręcać zawsze w lewo - dzięki czemu nie martwiła się zgubieniem i mogła skupić na przeszkodach. Nie musiała długo szukać kolejnej. Minęła któryś z kolei zaklęt i zatrzymała się, bo korytarz się ruszał. Tak jej się wydało w pierwszej chwili, ale kiedy się przyjrzała, zobaczyła, że były to małe żmije. Ucieszyła się, że tym razem nie biegła. Nie chciałaby ich podeptać, nawet jeżeli były tylko wyczarowane. Nie potrzebowała też pokłutych, do kompletu z resztą ciała, kostek. Bo jadowite to raczej nie były, nie? Chwilę zastanawiała się nad najlepszym sposobem przejścia przez żmije, bez zrobienia im krzywdy. Może i dopiero co potraktowała motyle expulso, ale motyle i tak lataly jak pojebane, to co im robiło za różnicę? Wężami nie miała serca tak rzucać. W końcu wpadła na pomysł, który wydał jej się wart spróbowania. Rzuciła na ściany labiryntu oppungo zmuszając małe żmije do ataku na nie. Przeszła środkiem na palcach, od czasu do czasu powtarzając zaklęcie na dalszych częściach ściany. W końcu, udało jej się przedrzeć, choć część żmij zdawało się być odporne na jej szczucie na ściany. Plus był taki, że jej też nie atakowały, tylko zataczały wokół niej kręgi. Czuła się jak jakaś pierdolona królewna Śnieżka*, kiedy tak szła dalej obsiadnięta przez motyle, z wężami kręcącymi się pod nogami. Do tego musiała cały czas uważać, żeby po pierwsze ich nie zdeptać, po drugie, żeby szybko zareagować, gdyby to one zdecydowały się jednak zaatakować ją. Oprócz tych zwierząt dookoła, szło jej się dalej całkiem spokojnie. Zdążyła się już rozluźnić, gdy nagle ze ściany wystrzeliły w jej stornę diableskie sidła i zaczęły ją wciągać w krzaki. - Lumos maxima - rzuciła szybko, nie bawiąc się w nic oryginalnego. Sidła puściły. Miała nadzieję, że pozbędzie się dzięki nim zwierzęcych towarzyszy, ale niestety - żmije dalej tańczyły wokół niej jak wokół słupa na dożynkach, a motyle szybko wróciły na swoje miejsca, czyli absolutnie każdy skrawek jej ciała. Teraz były jeszcze bardziej irytujące niż przedtem. Móże to było dziwne, ale podobało jej się trochę to, jak docisnęły ją sidła i miała ogromną ochotę, żeby coś ja tak mocno, mocno przytuliło. Kontrast jakim były delikatne smyrnięcia motylich nóg i skrzydełek był nieznośny. Trzymając się wytrwale lewej ściany, szła dalej, aż wyszła. Może jednak trzeba było trochę pozmieniać kierunki, bo musiała przyznać, że się nie wybawiła. Gdyby nie to, że na pierwszy rzut oka było widać, że wyprawę do labiryntu ma już za sobą, ustawiłaby się w kolejce jeszce raz. Zamisat tego, poszła szukać kogoś, kogo mogła by przytulić. Jej oczom ukazała się @Kate Milburn też cała w motylach. - Kate! - krzyknęła, by zwrócić na siebie jej uwagę, pomachała jej, śmiejąc się, po czym pobiegła ją przytulić. Z tyłu głowy coś jej mówiło, że powinna uważać na ich małych przyjaciół, ale zagłuszyła ten głos i przylgnęła do Kasi. - Gdzie Adela? - zapytała, kiedy się już od niej odkleiła. - ADELA! - wrzasnęła na całe gardło, rozglądając się. - CHODŹ SIĘ PRZYTULAĆ!
Było jej nieco wstyd przyznać się, że naprawdę burczało jej niesamowicie w brzuchu, a jak widać, to był akurat ten dzień, gdzie jak Imogen postanowiła trzymać się na uboczu, to nagle każdy postanowił ją zagadać i dotrzymać jej towarzystwa. Aż jęknęła w głębi ducha, kiedy kolejne i kolejne osoby podchodziły do tego grona wzajemnej adoracji, jednak nie dała po sobie nic poznać. Za to w oczach niemalże stanęły jej łzy szczęścia, kiedy @Trevor Collins oznajmił, że ma jedzenie i w dodatku zechciał się nim podzielić. - Merlinie, z nieba mi spadłeś! - i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, porwała zapiekankę z rąk Krukona i szybko odpakowała. kiedy tylko to uczyniła, wgryzła się w nią łapczywie. Lubość rozlała się na jej licu, bo było to tak dobre, a ona tak głodna... No nic innego nie miało już dla niej znaczenia. Zajadała się szczęśliwa, że nie spędzi kolejnej godziny czy dwóch z burczącym brzuchem tak naprawdę aż do momentu, kiedy to nauczyciel... przyleciał na miotle? Imogen oblizała palce z resztek zapiekanki i musiała przyznać, że miał rozmach. - Powiem Ci, że Twój wuj umie zrobić dobre pierwsze wrażenie - szturchnęła @Benjamin O. Bazory w ramię z szerokim uśmiechem na ustach. Była prostą dziewczyną, miotła i całkiem przystojny nauczyciel wystarczyły, aby jej zaimponować. Kiedy nauczyciel objaśnił im, co mają zrobić, Imogen pożegnała się z całą wesołą gromadką i kiedy przyszła jej kolej, weszła do labiryntu. Nie musiała iść długi czas, aby napotkać pierwszą przeszkodę. Bo nagle otwarty korytarz nie był już takim otwartym. Przed nią wyrosła ściana z liści. Imogen instynktownie odwróciła się, aby ruszyć inną ścieżką, ale tam też nie było już czysto. Ściany zaczęły na nią napierać, toteż bez zastanowienia rzuciła diffindoKocham Cię! xDDDDD na pierwszą ścianę. Liście ustąpiły miejsca magicznemu zaklęciu i Imogen przedarła się dalej. Tyle że... coś było nie tak. Bo kiedy Imogen ruszyła dalej, zaczęły ją męczyć zimne dreszcze. Liście nie wyglądały już tak przyjaźnie, jak wcześniej. Skręciła w prawo, następnie w lewo. Miała wrażenie, że idzie całą wieczność i nic się nie dzieje, ale w końcu trafiła na gniazdo żmij. Były one wszędzie. Imogen czuła, jak jej serce podjechało do gardła i nie mogła nic poradzić na to, że zwyczajnie zaczęła się tego bać. Weź się w garść, Imogen skarciła się w duchu. Dała sobie mentalnego plaskacza i zaczęła kombinować. W końcu stwierdziła, że najlepiej będzie zrobić sobie przejście pomiędzy żmijami, dlatego wycelowała w ich środek i rzuciła niewerbalnie "expulso". Z zadowoleniem obserwowała, jak żmije odrzuciło daleko od środka ścieżki, dzięki czemu ona mogła przejść bezpiecznie na drugą stronę. Niestety, pomimo że żadna żmija nie dotknęła jej dłoni, to i tak jej dłoń nagle pokryła się wężową łuską. Nie było to miłe, ale musiała ruszyć dalej. Imogen wyszła zza zakrętu i poczuła, że coś jest nie tak. Grunt tutaj był zdecydowanie bardziej grząski, toteż od razu spojrzała pod nogi. Kompletnie nie spodziewała się ruchomych piasków w miejscu, gdzie się znajdowała. Wyszukała wzrokiem najbliższą gałąź i rzuciła zaklęcie Carpe Retractum, dzięki któremu zdołała wyciągnąć się z ruchomych piasków. Niestety, kiedy ruszyła dalej, każdy ruch sprawiał, że z jej nogawek wysypywał się piasek. Klnąc na czym świat stoi, Imogen trafiła na pnącza, które nagle wystrzeliły prosto w jej stronę. Nie była wystarczająco szybka. Te owinęły się wokół jej kostek i przewróciły, ciągnąc ją za sobą. W ostatnim momencie Imogen zdążyła rzucić immobilus, czyli pierwsze, jakie jej przyszło do głowy. W ten sposób zdołała zatrzymać to przyciąganie i dała sobie więcej czasu, więc po chwili rzuciła jeszcze everte statum. Całe pnącze podskoczyło dziko do góry, a Imogen mogła się przecisnąć pod nim dalej, zanim znów opadło. I po raz kolejny nagle trafiła na miejsce, gdzie wyrosła przed nią ściana liści. Nawet się nie zatrzymała, tylko znów rzuciła diffindo, aby wyciąć sobie przejście między gałęziami. Miała wrażenie, że jej ruchy stały się nadzwyczaj głośne, ale szła dalej, bo co miała za wyjście? Zaskoczona obróciła się w miejscu, kiedy usłyszała swoje imię. Jakby odruchowo złapała @Maurice Howells, kiedy ten zatoczył się w jej stronę. - Tak, to ja - oznajmiła, przyglądając się chłopakowi. Ewidetnie coś było z nim nie tak, tylko nie potrafiła stwierdzić co dokładnie. Nie zachowywał się normalnie. - Może wezwać profesora? - zapytała go jeszcze, kiedy powiedział, że niewiele widzi. Zaniepokoiła się i to bardzo. Mocniej złapała chłopaka, tym razem ujmując między swoje palce jego dłoń, gotowa się nim zająć. Przecież nie mogła zostawić go samego w takim stanie, kiedy niewiele widział i wiedział, co się wokół niego dzieje. Drugą rękę mocniej zacisnęła na swojej różdżce, święcie przekonana, że to musiało wystarczyć na cokolwiek przyjdzie im stawić czoła.
Równanie labiryntu:90 + 39 + 20 + 19 + 68 = 236 Przeszkody:B, H, E, A, B Zdobyte uroki: Dreszcze i niepokój wobec natury, wężowa łuska, sypie się piasek, coś chodzi po nogach, wszystkie głośne ruchy Moją parą w II etapie będzie: Maurycy!
Nie wiedziała, czego może spodziewać się po dzisiejszej lekcji, niemniej jednak oczekiwania dziewczynki były niezwykle wysokie. Z ciekawością obserwowała walizkę, pilnowaną przez ducha. Nie zauważyła nawet, kiedy @Terry Anderson do niej podszedł. Dopiero słowa chłopaka wyrwały ją z zamyśleń. - Terry! - przywitała go z niemałym entuzjazmem. - Był świetny! Nawet na moment nie zmieniłam swojej opinii o innych uczniach! No może niektórzy nauczyciele wydają się trochę... znudzeni pracą. Ale jest ich zdecydowana mniejszość! Reszta jest naprawdę fajna! Profesor Bazory również! Jestem ciekawa, co dla nas przygotował! Dość szybko dane jej było poznać odpowiedź na to pytanie, gdyż podczas prowadzonej przez nich krótkiej rozmowy, nauczyciel zdołał zjawić się na zajęciach. Z naprawdę niemałą niespodzianką. Czuła, że koniecznie będzie musiała zapytać go, jakie zaklęcie zamknęło coś tak wielkiego, w takiej małej walizce. Niemniej jednak, pierwszy etap lekcji, właśnie się rozpoczął. - Trzymaj za mnie kciuki - zwróciła się do niego, kiedy nadeszła jej kolej. Weszła do labiryntu i niemal natychmiast zastosowała zasadę prawej strony. Zamierzała podążać wzdłuż jednej ściany, licząc na to, że dostatecznie szybko pokona rzucone przez nauczyciela, zadanie. Pierwszą przeszkodą pierwszoroczniaczki okazały się... ruchome piaski! Przez moment ogarnęła ją panika, ale czując na sobie wzrok profesora, postanowiła znaleźć wyjście z tej bezsensownej sytuacji. Użyła zaklęcia Carpe Retractum, aby przyciągnąć się do przeciwległej ściany labiryntu i wykaraskać się z tej nieprzyjemnej sytuacji. Miała jednak to nieszczęście, że niemal co kilka kroków, zaczęła wpadać na znacznie mniej magiczne przeszkody, niemal potykając się o jeden z większych kamieni. Na domiar złego pojawił się przy niej Irytek! Nie chcąc być niemiłą, nawet dla kogoś takiego jak on, użyła zaklęcia Avis, posyłając stado ptaków, prosto w jego stronę. Korzystając z małego, ptasiego zamieszania, uciekła zaraz za kolejny zakręt. Tylko po to, aby zaraz poczuć na sobie brak grawitacji i zacząć odlatywać! Z początku wpadła w panikę, ale po chwili postanowiła to wykorzystać. - Proszę mi dać chwilkę! - zawołała do profesora, który gotów był zareagować i ściągnąć ją na ziemię. Dlaczego chciała być w powietrzu? Zamierzała wykorzystać wysokość, by odnaleźć cel podróży i zapamiętać do niego przynajmniej część drogi. Kiedy jednak uznała, że odleciała odrobinę za wysoko, ponownie użyła zaklęcia Carpe Retractum, aby wrócić na ziemię i tym razem, niczym spider-man, przyciągać się do ścianek wyznaczonej przez siebie drogi. Czuła, że jest naprawdę blisko. Nie oznaczało to jednak końca problemów. Diabelskie sidła zdołały ją pochwycić. - Accio! - przywołała do siebie jeden z pobliskich kamieni, aby za pomocą Acuero, odpowiednio go naostrzyć. Za jego pomocą, po niemałej batalii wspomaganej dobrze jej już znanym Carpe Retractum (mającym spowolnić wciągnięcie), przecięła pnącze i oddaliła się od niebezpiecznej rośliny, drapiąc się przez całą drogę. Tylko i wyłącznie po to, aby ponownie zostać pochwyconą. Tym razem przez inne pnącza i... znacznie mniej przyjemnie. Tutaj wcześniejsza strategia wydawała się nieskuteczna. Kiedy jednak myślała, że jej los jest już przesądzony, pomyślała o jeszcze jednym zaklęciu. Cofminuo. Postanowiła rozdrobnić roślinę, aby wyrwać się z jej sideł. Kawałek po kawałku, pnącze po pnączu, odzyskiwała wolność i możliwość ukończenia labiryntu. Wiązało się to jednak z pewną ceną. Po pokonaniu przeszkody, nie czuła się najlepiej. Miała wrażenie, że niebawem upadnie. Ironicznie, znacznie lepiej czuła się z brakiem grawitacji, niż na własnych nogach.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Równanie labiryntu:97+69+51 = 217 Przeszkody: B, B, E Zdobyte uroki: 1) męczą Cię zimne dreszcze, niepokój a może stres… wywołany otwartą przestrzenią; odczuwasz dyskomfort w okolicy natury; 3) ciasno Ci w tym ubraniu; odczuwasz potrzebę noszenia jak najmniejszej liczby ubrań (Profesor powstrzyma Cię, jeśli będziesz próbować zdjąć spodnie lub podkoszulek); 3) co chwila na kogoś lub na coś wpadasz; Moją parą w II etapie będzie:@Kate Milburn
Szczęka mu opadła widząc labirynt. Ba, szturchnął Ceda, aby ten spojrzał w kierunku walizki - zupełnie jakby był ślepy, a przecież nie dało się nie zauważyć wyrastającego labiryntu. - Chcę taką walizkę. - oznajmił jeszcze wtedy kiedy Ben, Holly, Ced i Imogen byli obok niego. Gdzieś tam nad ich głowami pomachał do Lyssy, zauważył Danielle... mnóstwo znajomych twarzy lecz nie mógł z nimi nawet chwili pogadać bo ustawiali się w kolejce. Odprowadził wzrokiem Holly i Ceda, którzy jako prefekci musieli robić dodatkowe rzeczy. - Powodzenia. - mruknął do Benjamina i wszedł przed nim do labiryntu. Widać było, że dosyć szybko przeszedł w trucht, jakby planując ukończyć ten etap w całkiem sprawny sposób. Jeden zakręt, drugi, trzeci... szedł w kierunku lewej strony labiryntu licząc, że jeśli nie będzie zakręcać to szybciej go pokona. Nogi wryło mu w ziemię, gdy przed twarzą wyrosła mu liściasta ściana. - Ej, nie było cię tu. - mruknął sam do siebie i podskoczył bo obok pojawiła się kolejna, za nim następna... nim się obejrzał to był ciasno otoczony. Nie spanikował - co to, to nie. Westchnął głośno i skierował różdżkę w kierunku ściany. Wypowiedział głośno i wyraźnie czar Expulso przez co ściana się przerzedziła. Ponawiał czar na tyle często aby utorować sobie drogę. Wybiegł z tej klaustrofobicznej przeszkody i przyspieszył, gotów spotkać dosłownie wszystko. Jego mina była wymowna kiedy za zakrętem ponownie wyrosła przed nim liściasta ściana. - No serio? Znowu to samo? - gadał sam do siebie i nie obracał się, aby nie zgubić kierunku w którym szedł. Tym razem użył czaru Diffindo i skręcił ponownie w lewo, gdy tylko droga była wolna. Przez chwilę biegł w całkowitym spokoju aż w pewnym momencie nogi zapadły mu się w ziemi. Poruszył się mocniej i próbował wydostać lecz im bardziej się szarpał, tym szybciej opadał w błoto. Gdy sięgało już mu do pępka, wycelował różdżkę w kierunku liściastej ściany i zawołał głośno: Carpe Retractum. Musiał ponowić czar kilka razy aby się z tego wydostać - zziajany, brudny i mokry. Po kilkunastu minutach opuścił labirynt i zanim zdołał podejść tam, gdzie wcześniej stali, potknął się o własne nogi i wywróciłby się gdyby nie złapał w ostatniej chwili równowagi. Usiadł na trawie, uznając potknięcie za przypadek i zaczął drżeć. Kiepsko się czuł, dostał gorących dreszczy, brzuch go rozbolał, zakręciło się w głowie gdy przesunął spojrzeniem po otwartej przestrzeni. Ubrania były tak brudne i klejące, że zdjął z siebie szkolny sweter, nie zwracając uwagi na to, że jest zimno. Krukoński krawat też uwierał, więc został odwiązany i ściągnięty przez głowę. Niewiele to pomogło, miał ochotę pozbyć się wszystkich ubrań i był przekonany, że to z powodu ubłocenia. Mógłby rzucić parę czarów czyszczących lecz nie bardzo potrafił się skoncentrować na podniesieniu różdżki. Planował spokojnie poczekać na Benjamina lub któregoś z przyjaciół lecz nie potrafił uspokoić drżenia ciała, gdy uzmysłowił sobie jak bardzo chciałby wrócić już do zamku, do ciasnych czterech ścian. Może by tak przekradł się z powrotem do labiryntu...?