Schody te prowadzą do... ślepego zaułka, z którego nie ma drugiego wyjścia. Są to obszerne stopnie, na których lubią przesiadywać uczniowie (albo kryć się z popalaniem papierosów lub potajemnym piciem przemyconego piwa kremowego). Ślepy zaułek jest zwyczajnym, prawdziwym ślepym zaułkiem i nic za nim się nie znajduje - żadna magia nie wykryje tutaj tajemnych pomieszczeń.
Uwaga. Wchodząc do tej lokacji automatycznie należy wykonać rzut kością i dostosować się do wylosowanego scenariusza wydarzeń. Kostki są obowiązkowe.
Spoiler:
1, 2 - cokolwiek tu robisz w pewnym momencie zauważasz załamanie powietrza na... pobliskim parapecie. Wytężasz wzrok i wydaje Ci się, że jest coś tutaj ukryte zaklęciem niewidzialności albo kamuflującym. Jeśli postanowisz nanieść na to miejsce "Finite" okazuje się, że... dorzuć kostką! Parzysta - znajduje się tu nowiusieńka paczka Błękitnych Gryfów oraz gryząca palce popielniczka. Nieparzysta - ... to śpiąca bahanka. Otworzyła ślepia, wrzasnęła, podrapała Cię po policzku i uciekła przez uchylone okno. Masz szczęście, że Cię nie ugryzła, bo inaczej potrzebowałbyś antidotum. W chwili obecnej rana na policzku bardzo Cię piecze i należy ją zaleczyć odpowiednim zaklęciem/eliksirem/udać się do Skrzydła Szpitalnego, napisać tam post na minimum 2000 znaków, gdzie otrzymujesz pomoc.
3, 4 - siadasz/stawiasz stopę na fałszywym schodku przez co Twoja noga utknie między dwoma stopniami i masz problem z samodzielnym jej wyciągnięciem.
5, 6 - okno przy którym siedzisz jest rozszczelnione przez co wieje na Ciebie chłodny wiatr i po paru chwilach dostajesz gęsiej skórki. Poza tym nie dzieje się nic podejrzanego.
______________________
Autor
Wiadomość
Marla O'Donnell
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Widząc oburzone spojrzenie przyjaciółki, machnęła tylko ręką. Była przyzwyczajona do tak czułych powitań i wyzwisk. Szeroki uśmiech, jaki zdobił jej twarz, był wystarczającym dowodem uciechy na jej widok. Kątem oka zerknęła na dzieło, które tworzyła Gryfonka, czując dumę - że ta poświęcała czas na wybitne rozrywki, a nie jakieś pierdoły, typu nauka obrony przed czarną magią. - Następnym razem dorzucę ci swoje notatki z zielarstwa. O, albo zróbmy w ogóle zawody kto ułoży większą wieżę z własnych zapisków! - rzuciła propozycję, która wydawała jej się wspaniała. Zważając na to, że większość Gryfonów srała na wyniki w nauce i aktywność podczas zajęć, osoba mająca notatki z dwóch przedmiotów była w stanie wygrać to z palcem w dupie. Oczy Marli rozbłysły z podekscytowania. - Ty wiesz, że to może być prawda? Ostatnio Prawie Bezgłowy Nick mi powiedział, że słyszał upiorne jęki na siódmym piętrze!!! - aż z wrażenia złapała się za serce. - Ej - trąciła ją w ramię. - Transmutacja jest super, wyobraź sobie, że możesz dzięki niej zmniejszyć ciężar torby albo ee.. Nie wiem, przemienić wodę w wino! - podała chyba sensowny argument, czując się w obowiązku bronienia jedynej dziedziny magii, jaką naprawdę kochała i do której przykładała się pomimo kaca. A to duże poświęcenie. - Poza tym, ten frajer to już dawno powinien być na emeryturze, bo przekazuje staroświeckie kocopoły - oznajmiła z miną znawcy, co najmniej jakby wiedziała o transmutacji absolutnie wszystko. I tak się właśnie czuła. - Może zorganizujemy protest, CO TY NA TO? - w czekoladowych tęczówkach Marli pojawiły się złowrogie ogniki. - Będziemy krzyczeć "jebać Patola" albo "Patol do wora, wór do jeziora" - założyła ręce na piersi, niezwykle dumna z propozycji szkalowania tego starego zgreda. - O, kolejna fenomenalna myśl. Ciekawe co by ten cymbał powiedział na gówno Guinnessa, transmutowane w ciastko - parsknęła, bo plan Maguire przypadł jej do gustu. - Od jutra zaczynam z nim trening - obiecała z udawaną poważną miną. - Swoją drogą, nasze koty bardzo się lubią, ostatnio widziałam jak razem śpią, wtulone w swoje zadki - ponownie rozczuliła się wspomnieniem widoku ich pupili, przytulonych do swoich puchatych dup. Z niepokojem patrzyła jak Ruby cała drży, wielce niepocieszona przykrą przypadłością dziewczyny. - Chcesz moją bluzę? To znaczy Murraya, zostawił ostatnio w Geometrii i przygarnęłam, ale no nie mogę patrzeć jak jesteś o cal od odgryzienia sobie języka od tego szczękania zębami - wlepiła uważne spojrzenie w Maguire, gotowa oddać jej całą swoją garderobę, byleby tylko przestała klekotać szczęką. A potem dotarły do niej słowa Gryfonki. - W SZPITALU??? - omal nie zachłysnęła się powietrzem, bardzo przejęta tym, co usłyszała. - To jest jakiś żart, takie sytuacje powinny być priorytetem. Wiesz, jak będzie trzeba to cię przetransportuję do Munga, jebać konsekwencje, zdałam teleportację łączną i mogę udawać, że byłaś moim zakładnikiem, także całą winę biorę na siebie - złapała Rubsona za rękę, naprawdę biorąc pod uwagę tę opcję. Wszystko, byleby tylko pomóc bliskiej osobie. - Jebać ją - zawtórowała przyjaciółce, chichocząc pod nosem. I nawet nie zdążyła mrugnąć, kiedy ta utknęła na jakimś szemranym stopniu. - O boże, o kurwa, co teraz - złapała się za głowę spanikowana, zapominając, że obiecywała jej bycie tym aurorem na białym pegazie. - Dobra, słuchaj, easy, ogarniemy - powiedziała od razu, próbując przekonać do tego samą siebie. - Po pierwsze, nie wierzgaj. Po drugie, jestem mistrzem uzdrawiania, zaraz coś wymyślę - skłamała gładko. - Po trzecie, nie umieraj, błagam, wszystko tylko nie umieraj - rzadko kiedy miała do czynienia z taką draką, toteż plotła bez sensu i zamiast uspokoić młodszą koleżankę, tylko nakręcała karuzelę spierdolenia. - Pozwól, że zerknę - odchrząknęła, spoglądając na zaklinowaną stopę. Dalej nie miała zielonego pojęcia co robić. - Ok, może po kolei. Mam kilka pomysłów, jeden bardziej durny od poprzedniego. Jak się mocno skupię to transmutuję schodki w jakąś galaretę czy coś. Albo pozbawię cię kości, ale przez to pewnie spędzisz sto lat w skrzydle szpitalnym. Zważając na to, że urzęduje tam teraz Perpetka to wcale nie taka tragiczna opcja - zaśmiała się. - Mogę też zacząć drzeć pysk tak głośno jak umiem, a potrafię naprawdę głośno i w końcu przyjdzie ktoś, kto cię stąd wyciągnie - rozłożyła bezradnie ramiona.
______________________
no rain, no flowers
Ruby Maguire
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
— Do transmutacji potrzeba jakiegoś dodatkowego genu, poza tym ja nie wiem co takiego cię fascynuje w tych wszystkich zasadach, regułkach, prawach, których broń Merlinie nie możesz złamać, ale w sumie to niby czemu? Wiesz bo jak na ONMS czegoś nie możesz, to dlatego, że inaczej coś ci pożre rękę – i to ma sens. — powiedziała bardzo mądrze, głęboko wierząc w swoje własne słowa, bo transmy nienawidziła i nie była też taką masochistką jak Hope, żeby i tak łazić na te zajęcia. Nawet jeśli można było zmienić wodę w wino, to przecież zawsze miała od tego Marlę! Sama więc mogła skupić się na zwierzętach i ich uzdrawianiu i jedynie nosić swoje dupsko na nudne zielarstwo i przerażające eliksiry. Może jej sprawę jednak ułatwiał fakt, że wiedziała co chce robić? Hope chyba nie i pewnie dlatego łaziła na absolutnie wszystko. Kiwnęła entuzjastycznie głową na pomysł O’Donnell, bo to brzmiało jak super zabawa, taki protest. Nie orientowała się za bardzo w tych sprawach, ale miała wrażenie, że ostatnio Percy coś jej wspominał o protestujących Mugolach. Ona jednak tej niemagicznej części świata nie znała praktycznie wcale. — Wrzucimy mu też kieszonkowe bagno do gabinetu, to się dopiero stary zgred zdziwi, ale ostatnio skończył mi się zapas. — powiedziała i nawet nie pamiętała na co te bagno zużyła, ale może dała Caesarowi? Bez różnicy, ważne było to, że koniecznie musiała skoczyć do Hogsmeade. — Co ty gadasz, ta wredna małpa kogoś lubi? Niesamowite, ostatnio za to widziałam jak bezczelnie zrzucił jakiegoś nieznajomego kota z parapetu, no a Diabeł ma trochę masy, więc tamten nie miał szans. — jej kot był turbo wredny, ale kochała go nad życie, tak jak wszystkie swoje zwierzęta, i te nieswoje też. Machnęła ręką na jej propozycje, bo już jakiś czas ta durna klątwa ją dręczyła i zdążyła się przekonać, że nieważne ile warstw na sobie miała – i tak zamarzała. — Naaah, to nic kompletnie nie da, jestem skazana na zamarznięcie na kość, może właśnie taki będzie mój los, a zawsze byłam pewna, że spadnę z hipogryfa… — odparła, już właściwie godząc się z własnym, tragicznym losem. Kiwnęła głową, kiedy Gryfonka była w wyraźnym szoku. Ruby jakoś niespecjalnie paliła się do mówienia wszystkim, że Ryan leżał w szpitalu, bo jakoś wciąż zaprzeczała, że jakikolwiek wypadek miał w ogóle miejsce, ale też już była zwyczajnie zirytowana tym wiecznym brakiem wiedzy. Szczątkowe informacje o jego stanie zdrowia jej nie satysfakcjonowały, tym bardziej, że wiedziała, że w kwestii spraw uzdrowicielskich, to ona w tym domu wiodła prym, a tata niewiele w ogóle rozumiał. Chciała porozmawiać z uzdrowicielem, zobaczyć swojego brata, a wszystko szlag strzelał, bo dyrektorka najwyraźniej uznawała za ważniejsze przemienianie widelców w drewno. Jakoś zawsze myślała, że Ryan jest niezniszczalny, zawsze był dla niej wzorem, a teraz wszystko jakby tak legło w gruzach, a ona nie wiedziała co ze sobą zrobić. Dlatego też nawet słowem nie oponowała gdy O’Donnell ją wyciągała z pokoju wspólnego, chcąc zająć czymś uporczywe myśli. — Dzięki — odparła tylko, uśmiechając się z wdzięcznością do przyjaciółki, bo fakt, że miała wsparcie w swoich rówieśnikach ją bardzo pocieszał, nawet jeśli nie zawsze było to po niej widać. Chwilę potem jednak już zapomniała o planowaniu ucieczki z Hogwartu, kiedy okazywało się, że chyba jednak zostanie tu na zawsze, bo jej noga za chuja nie chciała wydostać się ze schodowej dziury, a Marla zaczęła coś pierdolić, zamiast jej pomóc. — Dupa z ciebie, a nie mistrz uzdrawiania, co ty pierdolisz — powiedziała, czując, że z gryfonką na ratunek, naprawdę umrze w tym ślepym zaułku — Jak w galaretkę, wtedy cała tam wpadnę! — że też nie wzięła pergaminu, żeby spisać testament — MARLA, KOŚCI SĄ MI POTRZEBNE, LUBIĘ SWOJE KOŚCI, ZOSTAW JE W SPOKOJU — wizja utonięcia w galaretce brzmiała jednak lepiej niż picie szkiele-wzro przez kolejny miesiąc. W tym wszystkim ona też nie wiedziała jak ma się wydostać z tej dziury, spojrzała więc na swoją utkniętą do połowy łydki nogę i jęknęła w duchu, by podnieść zielone tęczówki z powrotem na Marlę — A umiesz powiększ- STARA, KRWAWISZ — powiedziała, widząc jak strużka krwi spływa po twarzy studentki, klątwy dzisiaj nikomu nie odpuściły.
______________________
Be brave to stand for what you believe in even if you stand alone.
Marla O'Donnell
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
- O no i się wyjaśniło czemu jestem taka wybitna w transmutacji - parsknęła na wzmiankę o dodatkowym genie, jednocześnie wzruszając bezradnie ramionami - geniusz nie wybiera. - No i właśnie dlatego transma jest lepsza. Bo jak ci coś pożre rękę to jej po prostu nie masz. A tu jak popierdolisz inkantację to zamiast dłoni będziesz miała kurzą łapę albo grabie. Ale wciąż masz coś, co można odratować! - pokiwała z powagą łepetyną, bo to było wyjaśnienie, z którym Ruby kłócić się nie mogła. Przynajmniej w głowie Marli, która mogła szkalować w świecie magii wszystko, tylko nie transmutację. - I TO JEST MYŚL - ucieszyła się, że w końcu rozmawia z kimś, kto jest na tym samym poziomie poczucia humoru co ona. - Wchodzisz w to? Ten zjeb powinien dostać nauczkę za bycie totalnym kretynem.Albooo... - przeciągnęła początek zdania, trzymając Maguire w niepewności do swojej kolejnej fenomenalnej myśli. - Mogę kupić łajnobombę jak będę wracać z pracy, poświęcenie napiwków w takim celu to wręcz obowiązek obywatelski - wyszczerzyła się podekscytowana i klasnęła w dłonie, widząc błysk w oku Gryfonki. Nie bez powodu zostały przyjaciółkami. Zafrasowała się na wzmiankę, że efektów klątwy nie da się zniwelować. - Do dupy z tym - skwitowała przypadłość Ruby. - Ja na przykład bezustannie krwawię, ale jeszcze żyję, więc i ty jakoś przetrwasz, tylko po to, żeby móc spaść z tego hipogryfa. Oczywiście za jakieś sto lat, bo nie możesz mnie zostawić samej na tym łez padole - spojrzała znacząco na przyjaciółkę. W końcu miały jeszcze tyle do zrobienia - Patol nie był jedyną osobą, która zasłużyła na sprawiedliwość w postaci łajnobomby. - Oj cicho, mogłabyś chociaż udawać - dźgnęła ją palcem między żebra, byleby tylko odwrócić uwagę towarzyszki od faktu, że właśnie utknęła. Zaraz potem żachnęła się, bo dziewczyna zdeptała jej kolejny świetny plan. - No przecież bym cię przytrzymała - westchnęła i wyciągnęła różdżkę, gotowa do spełnienia drugiej opcji i już prawie pozbawiła jej kości, kiedy ta wydarła się, że je bardzo lubi. - OK, NIC NIE ZROBIĘ - uniosła dłonie w geście kapitulacji i podniosła spojrzenie na Ruby, czekając na jej propozycję, ale ta urwała w połowie z zatrważającą wiadomością - k r w a w i ł a. Rozejrzała się dookoła, dokładnie oglądając swoje nogi i ręce; dopiero kropla krwi kapiąca z nosa na posadzkę uświadomiła ją, że to coś na twarzy. Dotknęła dłonią buzi i zorientowała się, że uaktywniła się klątwa. Kurwa. - Ugh, najlepszy moment na takie ekscesy - mruknęła, rozwiązując apaszkę podtrzymującą włosy, które teraz rozlały się na jej ramionach. Przyłożyła materiał do nosa, próbując powstrzymując krwotok. - A może jednak w końcu wykrwawię się na śmierć - jęknęła, siadając obok przyjaciółki, zrezygnowana wpatrując się w jej nogę wciąż zaklinowaną w szczelinie w schodach. I wtedy przypomniała sobie całkiem przydatne zaklęcie, którego zazwyczaj używała w ramach żartów, a nie ratowania komuś życia. - O JA MOGĘ PRZECIEŻ WYGŁADZIĆ TE SCHODY - podzieliła się z Ruby tym spostrzeżeniem, automatycznie odrywając chustkę, tym samym pozwalając, aby kolejna strużka krwi spłynęła po jej mordzie. Z bystrością godną Krukona oceniła, że są co najmniej w dupie - Rubs była zakleszczona, a ona zajebała krwią pół podłogi. - Ogarnę te krawędzie, które cię tam trzymają, wtedy łatwiej ci będzie się uwolnić. Chyba jakoś te obtarcia przeżyjesz, co? - zerknęła na Maguire. - Tylko poczekajmy chwilę aż dojdę do siebie, bo z tym zatkanym nosem to co najwyżej zmienię schodki w lód, a to chyba kiepski pomysł. Czy ktoś cokolwiek zrobi z tymi klątwami czy tak będziemy umierać każdego dnia? - jęknęła. - Zaopiekuj się Guinnessem jak coś, ok?? - upewniła się, że może liczyć w tej kwestii na Ruby.