Położone nieopodal ujścia rzeki Avon, tętniące życiem miasto. Wcale niemało jest tu turystów, bowiem Bristol szczyci się ponad setką zabytków należących do klasy I oraz najstarszym w Anglii nieprzerwanie działającym teatrem.
Autor
Wiadomość
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Z lubością zmrużyła oczy, mimowolnie wtulając się w ramię Williamsa, kiedy ten na forum zaczął się nią po prostu chwalić. Cóż, paradoksalnie ludzie wcale nie raczyli ją na co dzień komplementami w głos - a pochlebstwa z ust Huxleya warte były więcej niż jakikolwiek wygrane wybory Miss Uniwersum. Złotowłosa już miała się jakoś mężczyźnie zrewanżować za te miłe słowa - kiedy z kolei to do jej ramienia uczepiła się jakaś drobna babulinka utyskująca pod nosem na dzisiejszą młodzież. Perpetua uśmiechnęła się z pobłażaniem, gdy staruszka chciała wciągnąć ją w swój pełen żałości monolog. — Szanowna Pani... — Sama Whitehorn uśmiechnęła się właśnie tak uroczo, że sam wspomniany Lockhart mógł jej co najwyżej karty tasować. — Każde pokolenie może mieć własnego Gilderoya, proszę się po prostu rozejrzeć! — Pokrzepiła babuszkę, puszczając jej zachęcające oczko - i musiałaby skłamać, że nie wrzuciła w swoje słowa choć krztyny uroku, gdy stuknęła się (hihi) jeszcze lampką o szklanicę starowinki. To miał być spokojny wieczór - chyba, chociaż Williams i Whitehorn w końcu mieli tę swoją uzdrowicielską intuicję - jednak po chwili podsunął się do nich @Murphy M. Murray ze... zdawkowymi informacjami. Perpetua rzuciła jeszcze znaczące spojrzenie ukochanemu - nim oboje po prostu nie poszli za Gryfonem. I okazało się, że to naprawdę nie mógł być spokojny wieczór. To, co wyrysowało się przed oczami złotowłosej nie zostało nawet choćby przytłumione przez unoszący się aromat amortencji. A należy zauważyć, że ciężki zapach Zjednoczonych Wil prawie odebrał jej dech. Fairwyn i Keaton. Ravinger i Hawk. Nauczyciel zaklęć i Krukon. Perpetua aż się zapowietrzyła, zmrożona - bynajmniej nie z powodu nagle otwierających się przedziałowych okien. Z szoku pierwszy ocucił się Huxley, który natychmiast zainterweniował - a Whitehorn, nie wiedząc kiedy, dobyła swojej śnieżnobiałej różdżki mierząc nią ostrzegawczo w Fairwyna. Cóż, ona również miała dość luźne podejście do uczniów, trzeba było jej to przyznać bez bicia. Ale. Nie. Aż. Tak. — Alexander jest w pociągu — przytaknęła na pytanie Williamsa, a rysy jej twarzy wyostrzyły się, gdy pod skórą leśna nimfa ustępowała miejsca harpii. Podłapała pytające spojrzenie @Huxley Williams, mrużąc delikatnie czerniejące oczy, które prześlizgnęły się po srebrzystej postaci kapibary. — Ale wzywanie go w tym momencie nie skończy się raczej za dobrze — skwitowała. Mimo całego opanowania Voralberga - złotowłosa miała okazję poznać również jego gwałtowniejsze oblicze, które w tym przypadku bodajże z łatwością mogło wyjść na światło dzienne. Zwróciła się do oddelegowanych Murphy'ego i @Marla O'Donnell, zatrzymując ich wpół kroku (jeśli w ogóle chcieli ruszyć się z miejsca). Jednocześnie rzuciła okiem w zmierzającego w ich kierunku @Drake Lilac. — Skarby... — zaczęła łagodnie, choć jednocześnie zaskakująco twardo. — Różdżki w dłoń, ale dyskretnie. Rozgonicie opary amortencji, wyprowadzicie resztę... widowni. Zadbajcie o Muffliato i żeby nie zrobił nam się tutaj sztuczny tłum. Drake! — wywołała jeszcze rosłego Gryfona, zadzierając ku niemu głowę. — Złotko, nie wpuszczaj tutaj nikogo przez chwilę, dobrze? Sama wygładziła swoją suknię, jakby strzepując z niej drobiny uroku - i upewniając się w tym, że jej dłonie nie przybierają przypadkiem formy szponów. Podsunęła się do @Ravinger Fairwyn, dyskretnie dając jeszcze znać Huxleyowi, żeby zajął się wyraźnie niekontaktującym studentem Ravenclawu. — Rennervate — rzuciła ciche zaklęcie na kolegę po fachu, nie spuszczając z niego ciemniejącego spojrzenia. I różdżki tym bardziej. Zapach amortencji wisiał w powietrzu - jednak był to tylko aromat i to eliksiru miłosnego, a nie... afrodisii. — Zdajesz sobie sprawę co właśnie zaszło? — spytała go cichym, wibrującym tonem, jednocześnie unosząc wyczekująco idealnie skrojoną brew.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Wagon: Restauracyjny -> Sypialniany Nastrój: 6/7 -> 4, jeszcze nic nie wiem Przerzuty: 0
Złapał ją za dłoń i splótł z nią swoje palce, powoli prowadząc na parkiet, na którym to rozebrzmiały teraz dużo spokojniejsze takty, do których mogli zatańczyć powoli i bez pośpiechu. Klasycznie, czyli tak jak najbardziej razem lubili, a już na pewno Voralberg, który nie nadawał się do nie wiadomo jakich harców na parkiecie. Delikatnie objął ją w talii i zaczął prowadzić, wsłuchując się w muzykę i nie spuszczając wzroku ani na chwilę z rudowłosej, choćby się teraz obok niego paliło. - Kto by pomyślał, że na wyprawie Jonesa może być tak… miło. – uniósł kącik ust do góry, a tuż za nimi w ich przykład poszła brew, która podniosła się zadziornie, kiedy tak wpatrywał się w nią bez przerwy, praktycznie nie mrugając. W istocie w porównaniu do poprzednich przygód Lancastera i jego ekipy zwykle kończyło się to ranami mniejszymi lub gorszymi, ewentualnie deportacją na pustynię. Miał szczerą nadzieję, że tu się to nie powtórzy i będą mogli spędzić ten czas przyjemnie, przy okazji z finałem w postaci odnalezienia artefaktu, po który w zasadzie tu przyszli. Obrócił ją nad wyraz subtelnie, dając jej nieco więcej przestrzeni do tańca i ewentualnych figur. W końcu wszystko było przed nimi. Czuł się niezmiernie błogo, jak w większości czasu w jej towarzystwie. Nie miał pojęcia, kiedy pojawił się obok niego patronus, ale gdy już przybył i oświadczył to co miał do przekazania mu Williams, to gdyby można było zabijać wzrokiem to już dawno kapibara leżałaby martwa, albo rozpłynęła się w powietrzu i nigdy nie powróciła do właściciela. Zatrzymał się i powstrzymując głębokie westchnięcie, spojrzał na drzwi od wagonu, które wiedział że musi przekroczyć, choć bardzo nie chciał. - Poczekasz? Załatwię to i od razu wracam. – najchętniej w ogóle by jej nie zostawiał, bo nigdy nic nie wiadomo, ale z drugiej strony nie wiedział i nie chciał wiedzieć co zastanie na miejscu. Nie musiał długo czekać na jej przeczącą odpowiedź, wskazującą na to, że idzie z nim, co jednocześnie przyniosło mu ulgę i go przeraziło. A może i faktycznie jej umiejętności się tam przydadzą? Kto wiedział co wydarzyło się w wagonie sypialnianym, choć jego myśli dążyły do szybkiego wniosku powiązanego z nazwą owego przedziału i bynajmniej nie miał na myśli poddaniu się objęciom samego Morfeusza. Mówiąc szczerze wolałby już powtórkę z jaskini mieczy. Złapał Samanthę za dłoń i pociągnął za sobą, starając się nie spieszyć, aby mogła nadążyć na szpilkach. Było na tyle ciasnawo, że wkrótce ją puścił, choć nie zostawiał z tyłu, oddalając się maksymalnie na metr i grzecznie czekając aż ją dogoni. Miał wrażenie, że czarny krawat coraz bardziej go dusi z obaw o to, co się stało. Docierając do miejsca ich destynacji, jak gdyby nigdy nic minął patrolującego (?) drzwi Gryfona w postaci pana Lilaca i nie robiąc sobie z tego, że ten miał chyba jakieś zadanie. Jak trzeba było, to go nawet odepchnął, uprzedzając jedynie słowami „przepuść mnie”. Spodziewał się wielu rzeczy, ale obraz, który zobaczył przed sobą wyglądał jak abstrakcja przedstawiona na dziełach co bardziej wybitnych malarzy. Profesor Fairwyn, który wyglądał na nieco nieprzytomnego, zwykle spokojna Whitehorn celująca teraz w niego różdżką, Marla rzucająca jakieś zaklęcia, Williams pomagający uczniowi, którym okazał się jeden z jego Krukonów o nazwisku Keaton. I jeszcze butelka wina. Voralbergowi zajęło chwilę zarejestrowanie tej sceny, choć wkrótce jego oczy podążyły na postać, której najbardziej ufał w tym pomieszczeniu, pomijając rzecz jasna będącą z nim rudowłosą psycholożkę. - Co tu się dzieje? – jego wzrok był doprawdy pytający, choć też bardzo czujny, kiedy wpatrywał się w Perpetuę i czekał na jakiekolwiek wyjaśnienia zaistniałej sytuacji, w której chcąc nie chcąc uzdrowicielka celowała w nauczyciela Hogwartu, gotowa prawdopodobnie wypalić w każdej chwili.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Wagon: Sypialniany Poprzedni wagon: Upiększający Zgoda: Dawałem już wcześniej Nastrój: 8 -> 7 Przerzuty: 3 albo 4
Szczerze to właśnie miał ruszać do kolejnego wagonu, kiedy przemknął przed nim Murphy. Dosłownie chwilę czy dwie później profesor Williams oraz boginię naprawiania połamanych gryfonów w stanie pół żywym pani Whitehorn. Czy miał złe przeczucia? Tak. Dlatego ruszył zaraz za nimi. I to nie tylko dlatego że miał trzymać się w miarę blisko. W końcu Murph nie biegłby przez te parę wagonów po ich opiekuna i pielęgniarkę. Długo też naprawdę nie musiał czekać na to żeby dostać zadanie od pani Perpetki. -No dobrze. - Odpowiedział i tym samym zawrócił w kierunku drzwi. Jak to jest że wilki i psy są wpakowywane w pilnowanie przejść? Cerber pilnował Hadesu, Puszek klapy na III piętrze... A Drake przejścia do tego wagonu. Oczywiście nadchodzącej dwójce w postaci Alexa i Sam nie zatorował drogi, a wręcz przeciwnie bo usunął się z niej im kiedy tylko ich zobaczył. Co jak co, ale prawdopodobnie szli tu z tego samego powodu co Perpa i Hux, a on nie chciał przeszkadzać. Kiedy już przeszli, wrócił do pilnowania ustawiając się bokiem żeby móc w miarę obserwować obydwie części pociągu. Szkoda że nie było mu dane nigdy opanować animagi przez to że został ugryziony za dzieciaka. Zmieniłby się wtedy w zwierzę jeśli byłoby całkiem spore i położył się spać na przejściu. Często forma animaga była taka jak jego patronus, więc Lilac w tym wypadku mógłby się zdrzemnąć w postaci przerośniętego kocurka.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Alkohol zdawał się tu płynąć wręcz nieprzerwanym potokiem, a on nie miał zamiaru sobie pożałować, licząc na to, że procenty zdołają go choć trochę znieczulić i tym samym cała ta błazenada stanie się bardziej znośna. Wprawdzie impreza wydawała się znacznie bardziej ożywiona niż te wszystkie bankiety w wykonaniu jego rodziców organizowane dla czarodziejskiej socjety, ale i tak nie do końca był w stanie wyzbyć się nieprzyjemnych skojarzeń. To nie była kompletnie jego bajka ani jego towarzystwo, więc z braku laku i jakiejkolwiek znajomej gęby w pobliżu, do której mógłby się odezwać, skupił się głównie na posiłku, no i rzecz jasna napitkach, w których mógł przebierać dowoli; lista oferowanych drinków była chyba nawet dłuższa niż serwowanych dań. Rudzielec po wciągnięciu całego zamówionego jedzenia nie ruszył się od stolika; siedział tam dalej i obserwował od niechcenia przewijający się przez wagon tłum, sącząc sobie przy tym wysokoprocentowe napoje. I trzeba przyznać, że procent musiały mieć naprawdę wysoki – przy przełykaniu paliły przełyk aż miło, a w dodatku wcale nie musiał ich w siebie dużo wlać, żeby poczuć już ten przyjemny szumek w głowie, czyli pierwszy sygnał na to, że się zwyczajnie wstawił. A miał do alkoholu naprawdę mocną głowę, więc wcale nie byłby zaskoczony, gdyby okazało się, że ten podawany tutaj miał w sobie coś ekstra, skoro już go zaczęło trzepać; w normalnych okolicznościach musiałby wypić znacznie więcej, żeby wprawić się w podobny alkoholowy błogostan. Oczywiście o ile by go w ogóle na ten moment takie rzeczy zastanawiały, a tak wcale nie było – miał w tej chwili zdecydowanie inne priorytety. Nie planował spijać się tutaj jak bela, chciał się tylko odrobinę podchmielić, żeby łatwiej było mu to wszystko znieść, ale tak strasznie łatwo można było się zapomnieć, a już szczególnie, gdy trunki wchodziły tak dobrze, mocno windując jego nastrój i zarazem sprawiając, że od pewnej chwili zaczął się szczerzyć jak głupi do sera bez jakiegoś konkretnego powodu. Nawet nie byłby w stanie określić dokładnego momentu, w którym wpadł w stan dość konkretnego alkoholowego upojenia, czując się dzięki temu o niebo lepiej niż po wejściu na pokład tego nieszczęsnego pociągu. Obraz ociupinkę zaczął mu się rozmywać, ale kto by się tam takimi szczegółami przejmował, kiedy było mu tak błogo i przyjemnie? Teraz to jakiekolwiek poszukiwania czegokolwiek zdecydowanie spadły na dalszy plan.
Niemrawe "nie" wypowiedziane ze słodkich ust chłopaka zdawało się być nieśmiałych zachęceniem. O ile jeszcze przy fantazji o wódce było zabawnie, tak później... Próbować czegoś, bez cudzej zgody, zdawało się z lekka niepoprawne. Jednak! Nietrudnym wyczynem jest polepszenie status sytuacji, aby i Ravingerowi było miło delektować się alkoholem, jaki i łóżkowa znajda mogłaby doświadczyć odrobiny ekstazy związanej z nienikłą przyjemnością oraz wieloletnim doświadczeniem w materii, która dożyła do ciekawego rozwiązania. A później był krzyk i kto to przyszedł? Pan Maruda, Niszczyciel Dobrej Zabawy, Pogromca Uśmiechu Fairwyna. Należało zamknąć drzwi. Zawsze należy zamykać drzwi. Może nawet zawiesić krawat na klamce, aby uniknąć podobnej sytuacji? Podobno taki zwyczaj w bestialskich miejscach funkcjonował. Brunet nawet nie wiedział czy bardziej leżał na ziemi, czy bardziej był targany za ramiona, ale ciało jakby oddało się w posiadanie Williamsowi a jego właściciel niezbyt wiedział, co takiego się odczynia. Uśmiechnął się półgębkiem słysząc pytanie, nieco nerwowo zmarszczył brwi i całość zdawała mu się zabawna. Ot, zwykłe nieporozumienie. Albo niezwykłe, bo przez cholerne pół wieku nikt jeszcze nie odciągnął w taki sposób od teoretycznego kochanka. - Ja? Przepraszam, że cie nie zaprosiłem? - Zaśmiał się bez żadnej ogłady. Rav śmiało powątpiewał, iż Hux raczy się takimi sprośnościami. Tylko jeśli miał żal z powodu pominięcia niedoszłej zabawy to jeszcze nie było niczym, czego nie naprawi Papa Vodka. No, ale skoro chłop lubił takie fetyszy i jawną różnicę wieku - Fairwyn jest nikim, aby go w tym ograniczać. Zaś cały ten ambaras sprowadzał się do spraszania coraz to większej ilości osób do przedziału, a to już było zastanawiające. Chyba nie aż tak dawno wyruszyli, więc czyżby osławiony dziś miecz miał się już znaleźć? Prawdopodobne. Kiedy niesubtelna rozmowa przerodziła się w coś na kształt dziecinady? Nie mam pojęcia, ale z każdym nowym zdaniem robiło się... Coś się robiło, a kołaczące serce nauczyciela zaklęć było zmartwione czymś zupełnie odległym. Szept jakiegoś zaklęcia, podejrzanie spojrzenia pełne pretensji i gorycz w głosie jedynie sugerowały, iż zapewne coś poważnego się odpierdoliło. Zapewne też coś tak wielkiego, co doprowadziłoby Ravingera do jakiegoś obrzydzenia, zdegustowania i ten pozwoliłby sobie odejść, pozostawiając rozterki za plecami, aby winni sprzątnęli po sobie bałagan. Zaprawdę, myśl była to urokliwa. - Niekoniecznie? - Perpetua mogła usłyszeć to w odpowiedzi po czym nastąpiło odkrzyknięcie, a profesor niechętnie starał się przywołać do rozsądku. Przynajmniej na tyle, by odkryć o co dokładnie jest pytany. Dlań sprawa wyglądała prosto: ktoś wskakuje mu na kutasa i w drugiej chwili społeczeństwo jest źle, iż tak się stało. Nonsens, niech społeczeństwo się wstydzi swojego demonizowania naturalnej chęci do załatwienia swoich potrzeb. Rav przerzucił wzrok z kobiety na wchodzącego Aleksia i od razu odpowiedział na jego pytanie. Bez wiedzy jaka jest odpowiedź. - Chyba tego, yyy, próbujemy dociec. - Co gorsza, od pierwszego zaklęcia głowa zaczęła pulsować mu bólem znanym z młodzieńczych kaców.
- Może dałby znać tobie, mi nieszczególnie - mówię, próbując ukryć zbolałą minę. - Zresztą on jak jest w pracy to nie myśli o rodzinie - dodaję, nie mając zamiaru go wybielać ani dawać MJ złudną nadzieję, że nasi rodzice to chodzące anioły. W sumie jestem ciekawy kiedy im się znudzi ubieganie o uwagę May i zostawią ją tak jak mnie i Laurę. Zachowuję jednak te przemyślenia dla siebie i staram skupić na tym, że właśnie jesteśmy elegancko odjebani na jakiejś gali i nie musimy się absolutnie niczym przejmować. Uśmiecham się szeroko. - Jeśli wypijesz ich wystarczająco dużo to tak, przeniosą cię gdzieś zupełnie indziej - parskam, ale szczerze mówiąc nie mam ochoty na taki typ imprezy dzisiaj i skurwienie się, odchorowując to przez kilka następnych dni. Wolę brylować w towarzystwie, chwalić się jaką mam piękną siostrę i pokazywać dookoła jak to się zjawiskowo prezentujemy w duecie. - O no tak, bo ty jesteś zawsze wybitnie rozmowna i gadatliwa - szturcham ją zaczepnie w ramię, patrząc na nią roziskrzonym spojrzeniem. Nie spodziewałem się, że brakowało mi czegoś w życiu - dopóki nie zobaczyłem jak to jest spędzać czas właśnie z nią. - Chodź, siądziemy - proponuję, obracając w dłoni drineczka i zmierzając w kierunku foteli. Przechodzimy właśnie obok jakiejś grupki ludzi, kiedy słyszę ich zaaferowane głosy, że plebiscyt wygra jakiś random, który był w Hogwarcie gajowym. - Co za bzdury - mówię do nich. - Wygra Estella Vicario, bo nikt nie ma tak zniewalającego uśmiechu jak ona - zapewniam towarzystwo. Nie mogłem się powstrzymać przed tym wtrąceniem, bo krew mnie zalewa, gdy ludzie podziwiają tych, którzy nie są tego warci. I właśnie przez taki system muszę się dwoić i troić, żeby zwrócić na siebie uwagę innych. - Żenada. Nie miałaś przyjemności poznać ani jednego ani drugiego, ale wierz mi, nie było na co patrzeć - informuję MJ, jakbym naprawdę miał prawo, aby oceniać mordy innych. - Za to jak zobaczysz Estellę to zrozumiesz - szczerzę się, nie sądząc, żeby nauczycielka zielarstwa była w typie mojej siostry.
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
Popijam szybko drinka, bo chcę poprosić Marlę do tańca, a niewygodne by to było ze szklanką w dłoni. Zresztą podpity będę znacznie lepszym tancerzem, bo chociaż jako-takie, powiedzmy, poczucie rytmu miałem – byłem w końcu w dzieciństwie ciągany na mnóstwo bankietów, na których obowiązkowo musiałem zatańczyć ze wszystkimi ciotkami, a mama nie zniosłaby, gdybym robił jej tam przypał – tak z jakiegoś powodu teraz jak o tym myślę, czuję przypływ nerwowości. Biorę więc drugi drink, i już go dopijam i szykuję się do wyciągnięcia przyjaciółki na parkiet, gdy ta mówi, że musi usiąść. — Wszystko dobrze? — pytam zmartwiony, osłaniając ją przed napływającymi ludźmi, kiedy kierujemy się do wagonu sypialnianego. Ze zdziwieniem pociągami nosem, kiedy tylko się tam znajdujemy. Mają tu kino? Nie no, przecież to typowo mugolska rozrywka, a jednak czuję charaktystycznego dla tych miejsc zapach prażonej kukurydzy z masłem rozchodzący się w powietrzu. Nie zdążam jednak zagłębić się w ten temat, bo dostrzegam to samo, co Marla – raczej podejrzanie wyglądającą parę w kącie. — O kurwa — szepczę, gdy zdaję sobie sprawę, na co patrzę. Marla nie musi mi trzy razy powtarzać, zanim nie biegnę do wagonu galowego, w którym szybko odnajduję w tłumie @Huxley Williams w towarzystwie @Perpetua Whitehorn. — Eee panie profesorze… dzień dobry pani Whitehorn… nie chcę psuć wieczoru, ale tam jest taka sytuacja — pokazuję kciukiem za siebie, nie wiedząc jak taktycznie ująć to w słowa, żeby nie wytrąbić od razu wszystkim w pobliżu, co się stało, zwłaszcza że w wagonie galowym było dużo prasy i raczej słabym taktycznym zagraniem byłoby wykrzyknąć, że nauczyciel Hogwartu obmacuje praktycznie nieprzytomnego kolegę z Ravenclawu. — I tam, eee, tam już się trochę coś popsuło, komuś… no jest pan potrzebny — bełkoczę dalej, a widząc, że mam uwagę nauczyciela, po prostu powadze go na miejsce całego zajścia, stając obok Marli i przeczesując dłonią włosy, niwecząc wszystkie swoje wcześniejsze starania, żeby je jakoś ułożyć. — Nie wiem, czy Hawk w ogóle jest w stanie ogarnąć, co się odpierdala, więc stawiam wszystkie pieniądze na Fairwyna — odszeptuję do Marli, chociaż mój ton nie jest szczególnie żartobliwy, kiedy sam sobie uświadamiam, co się odpierdala. — Powinnaś raczej zapytać, czy nie obiję nikomu mordy za to, że molestuje moją wielką miłość — stwierdzam, bo Keaton jest ewidentnie zbyt wstawiony, żeby można było stwierdzić, że ma w tym świadomy udział. Kiwam mechanicznie głową na polecenia wydawane nam przez Williamsa, a potem Perpetuy. Posłusznie wyciągam różdżkę, chociaż szybko sobie uświadamiam, że jestem zbyt skołowany, żeby to zadanie ogarnąć, więc zamiast tego zgarniam dwójkę uczniów stojących gdzieś na uboczu. — Heeej, w agonię galowym rozdają, yyy, berety uroków za darmo, ale zaraz się skończą — mówię do nich podekscytowany tonem, na szczęście natychmiast skłaniając ich do zgłoszenia się po nieistniejące gratisy. Podchodzę potem do Marli. — A ty jak się czujesz, lepiej? — pytam, chociaż wyobrażam sobie, że jeśli wcześniej było jej słabo, to raczej nie miała okazji odsapnąć.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Wagon: galowy | k6 - 3 Poprzedni wagon: restauracyjny Nastrój: 10, bez zmian Przerzuty: 3 + 3 [1 za kostkę + 2, bo się elegancko uwalniam od wiekowej czarownicy] = 6
Mógłby tu zostać w zasadzie do końca podróży, ale to mogłoby nie skończyć się najlepiej – jego wątroba z pewnością nie byłaby zadowolona z takiego obrotu sprawy, a głowa pewnie by jej zawtórowała, kiedy dopadłby go tak zwany syndrom dnia następnego. Co za dużo to jednak niezdrowo, a jemu już zdecydowanie wystarczyło na chwilę obecną. Po krótkim boju ze sobą w końcu podniósł się z miejsca i tak nie do końca w linii prostej skierował się ku innemu wagonowi, bo jakby tu pozostał, to zapewne uległby znów pokusie i wlał w siebie więcej procentów, a teraz jego silna wolna zdecydowanie nie była tak silna jak zwykle. Tam, gdzie trafił było aż gwarno od ludzi – głównie pań – dyskutujących zawzięcie (czasem nawet skłaniających się wręcz do rękoczynów) na temat tego, który magiczny celebryta ma ładniejszy uśmiech. To wydawało się tak głupie, że aż śmieszne, zwłaszcza w jego obecnym, nie do końca trzeźwym stanie. I chętnie by sobie tak, ku własnej uciesze, poobserwował ten tłum, ale nagle ni stąd ni zowąd doczepiła się do niego jakaś wiekowa czarownica, od której waliło istną gorzelnią – nawet jeszcze bardziej niż obecnie od niego – w połączeniu z dymem papierosowym oraz jakimiś mocnymi perfumami. Swoim zachrypniętym głosem zaczęła narzekać na to jakie to obecne czasy są straszne i wzdychać, że absolutnie nikt nie jest w stanie dorównać uśmiechowi Lockharta. Normalnie próbowałby jak najszybciej się od niej uwolnić, ale buzujące w jego żyłach procenty znacznie stępiły odczuwanie żenady, więc miast tego radośnie pokiwał jej głową na znak zrozumienia. — Ależ oczywiście, zgadzam się z panią w stu procentach! Obecnie nikt nawet nie dorasta do pięt takiej niekwestionowanej legendzie, jaką był Lockhart — odparł, zaciągając przy tym tak mocno irlandzkim akcentem, że większość osób – nie będących Irlandczykami – miałaby zapewne mocny problem ze zrozumieniem go, ale podpitej kobiecinie chyba to nie robiło dużej różnicy. — Wie pani co? Powinniśmy koniecznie wznieść toast za tego niesamowitego człowieka i jego jeszcze bardziej niesamowity uśmiech! — oznajmił entuzjastycznie, mając przy tym jakże promienny uśmiech na ustach, by następnie zgarnąć od przechodzącego w pobliżu typa z tacą dwa kieliszki i jeden wcisnąć czarownicy w dłoń, by następnie wznieść wspomniany wcześniej toast: — Za Lockharta i jego obłędny uśmiech! Kobieta wydawała się wyraźnie podniesiona na duchu faktem, że znalazła kogoś kto podzielał jej zdanie. Po kilkuminutowej dyskusji w końcu poczuł się tym odrobinę zmęczony – bo ile w końcu można paplać o uśmiechach? był jednak zdecydowanie za mało wstawiony na coś takiego – oznajmił, że choć chętnie porozmawiałby dalej o uśmiechach największych brytyjskich celebrytów, to niestety musi się pilnie udać w pewne miejsce, ale na pewno ją później znajdzie i wtedy wrócą do tematu. Skłonił się jej jeszcze na odchodnym, by następnie wmieszać się w tłum, żeby zniknąć jej z oczu. Oczywiście złożonej obietnicy nie planował spełniać, ale o tym nie musiała wiedzieć, prawda?
May Jupiter Farris
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krótka fryzura, zachrypnięty głos z trudnym do zidentyfikowania akcentem, papieros w ustach, ekscentryczne stroje, dziwaczny manieryzm i wieczny poker face
Przez chwilę przyglądam się Jamesowi, po czym prychaj. To komentarz zarówno na Richarda, który zaniedbuje całą rodzinę, jednocześnie mnie nieudolnie i desperacko próbując wleźć do dupy, zachowując się, jakby z góry mielibyśmy mieć niewyobrażalnie bliską relację tylko i wyłącznie dlatego, że byłam jego zaginioną Ellą. Ale jednocześnie to też komentarz na minę Jamesa, który równie nieudolnie i desperacko pragnął uwagi Richarda, chociaż ten dawał mu jedynie jakieś marne ochłapy. Co za paranoiczna i dysfunkcyjna rodzina. Tęskniłam za Umą. — Miałbyś w tym wszystkim chociaż odrobinę godności — komentuję, kręcąc głową z dezaprobatą. Wiem, że nie było mnie przez dziewiętnaście lat, żeby obserwować i zrozumieć tę dynamikę relacji mojego brata z ojcem, ale mam wrażenie, że nawet gdybym była bliskim świadkiem, to i tak bym nie rozumiała, dlaczego James tak rozpaczliwie próbuje zwrócić na siebie uwagę Richarda, który ani trochę nie zasługiwał na takie starania. W takich chwilach w głębi duszy cieszyłam się, że zostałam zabrana od Farrisów, chociaż nigdy nie powiedziałabym tego bratu. — Akurat to miejsce już kilka razy zwiedziłam i nie ma do czego wracać — stwierdzam. Nie mam już w końcu szesnastu lat. Trącam Jamesa w ramię na jego następne słowa. — To jak wyjątkowo coś opowiadam, tym bardziej powinieneś słuchać z wielką uwagą — upominam go. Akurat o swoich podróżach potrafiłam rozgadać się jak na żaden inny temat, a on bardzo dobrze to wiedział. Nie mam pojęcia, o kim mówią ludzie, którzy nas zaczepiają, ale za to mogę z czystym sumieniem potwierdzić słowa Jamesa. — Jeśli Estella nie wygra, to bardzo prawdopodobne, że konkurs jest ustawiony — stwierdzam. Słyszałam wystarczająco dużo westchnień uczniów na temat nauczycielki zielarstwa, i okazało się, że Vicario zdecydowanie dorastała do swojej reputacji. — Och, widziałam, zdecydowanie rozumiem — mówię, kiwając głową. Nie byłam pewna, czy Estella na pewno była do końca w moim typie – oprócz niebywałej urody, była dość zwyczajna – ale z drugiej strony, gdyby teoretycznie przyszło co do czego, to raczej bym jej nie odtrąciła.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Naprawdę nie trzeba było być geniuszem, aby dostrzec to, że wagony sypialniane raczej nie tylko do spania służyły o czym świadczyła fiolka eliksiru na stoliku oraz unoszący się w powietrzu zapach amortencji. Tyle dobrego, że udało jej się znaleźć przedział, który miała na własność. Nie miała ochoty użerać się z kimkolwiek. W dodatku była zmęczona. Nie miała okazji do tego, by wystarczająco się wyspać poprzedniej nocy. Nic zatem dziwnego, że krótko po tym jak padła na łóżko, nie zwracając większej uwagi na to czy było ono na pewno czyste, poczuła jak ogarnia ją senność. Westchnęła ciężko, przysłaniając oczy przedramieniem. Normalnie pewnie nie byłaby w stanie zasnąć w podobnych okolicznościach, ale aktualnie chyba nie była w stanie się tym przejmować. Nie miała pojęcia, w którym dokładnie momencie odpłynęła w krainę Morfeusza, ale pewne było na pewno to, że z pewnością dzięki temu skróciła sobie nieco podróż.
Tiernán E. Aguillard
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 193 cm
C. szczególne : heterochromia | kolczyk w prawym uchu - na ogół zwyczajna, posrebrzana obręcz | rozwichrzona czupryna | sprawia wrażenie jakby był wiecznie zblazowany
Wagon: sypialniany Nastrój: 1 → idk, ale chyba już osiąga wartości ujemne… c': Przerzuty: 1
Poczuł się jeszcze bardziej nieswojo, kiedy uświadomił sobie, że wagon sypialniany nie był wyłącznie wykorzystywany zgodnie z przeznaczeniem. Nie trzeba było być wielkim geniuszem, żeby zorientować się co mogły zawierać fiolki znajdujące się w każdym przedziale i że w powietrzu unosi się dość intensywny aromat amortencji. Wątpił, żeby ktoś tu rozpalił aż tak specyficzną mieszankę zapachów. Nawet nie trzeba było wsłuchiwać się w jednoznaczne dźwięki dobywające się z niektórych przedziałów, czego zresztą starał się nie robić. Ta podróż zapowiadała się jak jeden wielki koszmar. Kompletnie nie miał pojęcia co ze sobą zrobić i gdzie się podziać, bo inne wagony wcale nie zapowiadały się atrakcyjniej. Znalazł w końcu jakiś opustoszały przedział i wśliznął się do jego wnętrza, by następnie zamknąć się w środku z zamiarem przeczekania, bo chyba nic innego mu nie pozostawało. Przycupnął na brzegu kozetki, woląc dla własnego dobra nie zastanawiać się nad tym czy została już wcześniej wykorzystana w innym celu niż sen. Wyglądała wprawdzie na nieużywaną, ale cholera wie tak naprawdę. Miarowy stukot pędzącego po torach pociągu był dość kojący i po kilku chwilach wsłuchiwania się weń z braku innych zajęć Krukon zaczął odczuwać ogarniającą go senność. Początkowo usiłował z tym walczyć, nie sądząc, aby spanie w tym miejscu było zbyt bezpieczne, ale koniec końców się temu poddał i pozwolił swoim powiekom opaść. Z drugiej strony może właśnie to była najlepsza metoda, żeby tu jakoś przetrwać i zachować swoją psychikę w miarę nienaruszonym stanie?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Przywitał się z całą resztą, która weszła do wagonu i miał zamiar pogadać sobie z gryfońskim wilkołakiem, gdy nagle sprawy przybrały zupełnie inny obrót. Max słyszał jakąś wymianę zdań między krukonem, a mężczyzną, ale nie zwracał na nią większej uwagi. Tak naprawdę jedyne, co był w stanie z tego wynieść to intensywny zapach alkoholu dobiegający od tego młodszego. W pewnym momencie do wagonu wparował jednak Williams i inni zaczynając opierdalać mężczyznę, który widocznie był Fairwynem. Z kontekstu Solberg domyślił się o co może chodzić i przewrócił jedynie oczami na całą tę sytuację. Co to Huxleyowi przeszkadzało? Chyba że..... Uśmiech na twarzy Maxa zrobił się nieco bardziej ironiczny, a były ślizgon spojrzał znacząco na Drake`a. -Wiesz co stary, ja chyba nie chcę się w to mimo wszystko mieszać. - Zeskoczył z łóżka nieco zdziwiony, że ze wszystkich ludzi akurat Solberg nie został z wagonu wygoniony. -Psor jak zawsze na posterunku. - Wyszczerzył się do @Huxley Williams i klepiąc go po ramieniu opuścił całe to towarzystwo udając się do wagonu piękności. Okazało się, że miał wyjątkowe szczęście. Kobieta, która była odpowiedzialna za likwidację blizn u Solberga była również w pociągu i oferowała swoje usługi. Co prawda nastolatek nie potrzebował już usuwania szram, ale zdecydowanie miał ochotę na relaks. Tak więc prędko oddał się zabiegom pielęgnacyjnym ciekaw, co tak naprawdę czeka ich, gdy będą szukać legendarnego miecza.
Dalsza podróż na szczęście była dużo spokojniejsza, choć wagon nie był pusty. Pojawienie się znanej Madame sprawiło, że więcej osób postanowiło odwiedzić miejsce, gdzie mogli się nieco upiększyć i zrelaksować. Ruda starała się nie zwracać na nich uwagi. Udało się jej uspokoić po tym, jak krukoni zakłócili jej spokój, w czym obecność ich prefekta naprawdę pomagała. Pomogła do tego stopnia, że Ruda postanowiła sama sklonować swój kieliszek wina i podać go Darrenowi. -Za cudne święta i lepszy Nowy Rok. - Wzniosła toast, kosztując nieco trunku. Sama nie mogła się już doczekać, aż nastąpi końcówka grudnia. Był to jej ulubiony czas w roku nie tylko ze względu na urodziny rudowłosej, choć była bardzo ciekawa, jak w tym roku się potoczą. Była pewna jednego - gorzej niż zeszłoroczne nie mogły być.
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Wagon: sypialniany Nastrój: 10, idziemy w spanko Przerzuty: 4, bo poszedłem w spanko
Nie otrzymuję odpowiedzi na pytanie dotyczące zamiany w wódkę - a szkoda, bo myślę, że by mi się przydała, by dopełnić momentu zaśnięcia. Moje ostatnie, najważniejsze marzenie - napić się do zgonu absolutnego, by nikt nie mógł mnie obudzić. I całkiem by mi się to udało, gdyby nie to, że transakcja nie została dopełniona w ogóle na tej płaszczyźnie, a zamiast tego skupiła się na czymś kompletnie innym, czego się nie spodziewałem, choć mogłem snuć pewne domysły. Na czymś, do czego w ogóle nie jestem przygotowany, ale czy byłbym w stanie zapamiętać to, co miało mieć miejsce? Powinienem się skupić na własnym bezpieczeństwie, a zamiast tego interesuje mnie bezpieczeństwo szklanej butelki, którą trzymam. Jest ona ważniejsza od bezpieczeństwa mojego miejsca tam, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę, które pozostawały do pełnej dyspozycji delikwenta. Idealnie. Leżąc sobie w miarę grzecznie w łóżku, niespecjalnie zdaję sobie sprawę z tego, co ma miejsce. Mój umysł jest nastawiony na alkohol - więc nic dziwnego, że wcześniej wędrujące po moich dłoniach ręce należące do nieznanego mi mężczyzny uznaję za te, które chcą mi zabrać wino. Błoga nieświadomość wobec tego, co ma miejsce, nie pozwala zauważyć, w jak chujowej sytuacji się znajduję - dopóki oczywiście ciepło nie zanika, a ja pozostaję sam na przyjemnie wygodnym materacu, tracąc tym samym butelkę wina, która turla się po podłodze. Smutno, bo przecież mógłbym ją zachować tylko dla siebie; nawet amortencja nie wydaje się być w obliczu tej tragedii tak intensywna. Oczywiście, że nie wiem o tym, jak okna są otwierane, pozwalając na odrobinę świeżego powietrza w wagonie, choć odczuwam jeszcze jakieś strzępki muśnięcia chłodu i realnego poczucia, jakby pewien zaduch postanowił stać się jedynie smętnym, melancholicznym wspomnieniem. Wtargnięcie kolejnego profesora nie jest rejestrowane przez ostatnie, przeżarte alkoholem komórki mózgowe, które jakimś cudem się jeszcze ostały. Odpowiedzi zanikają w eterze otchłani, którą sobie sam sprawiłem - koniec końców mogłem się nie najebywać; z łatwością oddaję się błogiemu spoczynkowi. Nie wiem, ile osób jest w pomieszczeniu, ale dla mnie zajebistą sprawą pozostaje to, że leżę sobie w wygodnym łóżeczku i nikt mi w tym nie przeszkadza - a przynajmniej tak mi się wydaje. Przynajmniej nie rejestruję niczego więcej, gdy mózg wyraźnie się wyłącza, a tym samym ciało, które pozostaje niewrażliwe na pozostałe bodźce. Ktoś do mnie mówi? Tracę sygnał, wewnętrzna bateria umiera, staję się kompletnie pozbawiony świadomości. Zapominam o tym, że straciłem wcześniej wino i ciepło, zasypiając wyjątkowo twardo. Raczej ciężko będzie mnie obudzić, ale wcale na to nie narzekam - jestem zmęczony, powieki są wyjątkowo ciężkie, a zdolność jakiegokolwiek myślenia odpływa zupełnie, pozostawiając tylko i wyłącznie pustkę po sobie - dziwną, zbyt trudną, by móc musnąć ją własnymi opuszkami palców. Zgon zaliczony, ja przez nieznajomego, o dziwo, niespecjalnie. Może to szczęście, może to dar od losu - kto wie.
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
wagon: restauracyjny -> sypialniany nastrój: z 8 spadło na 6
Tańczyła z Alexem tak jakby praktykowali to codziennie od lat. Ich dłonie pasowały do siebie kształtem i ciepłem, a jego hipnotyzujący wzrok sprawiał, że czuła się przez niego kochana. Wpatrywała się weń z rozmaślonymi oczyma i choć towarzyszył temu szum w uszach wywołany wypitym winem to nie przeszkadzało jej to kochać go jawnie i wyraźnie. Rzadko odsuwała się w tańcu dalej niż półtora kroku. Pospiesznie wracała w jego ramiona przy każdym, najmniejszym obrocie. Zapatrzona w niego zapominała po co tutaj przyszli, uśmiechała się ciepło i cieszyła ze wspólnie spędzonego wieczoru. - Lubię kiedy tak na mnie patrzysz.- szepnęła. Gdy utwór się kończył to stanęła przy nim blisko, i choć była w obcasach to stanęła na palcach, aby ucałować lekko jego usta. Tę cudowną chwilę przerwało pojawienie się srebrzystego patronusa przemawiającego głosem Huxleya. Nim Alex postanowił ruszyć na pomoc to Sam miała już zmarszczone brwi i trzymała mocno jego dłoń, jakby próbując go przy sobie zatrzymać. Dziś nie chciała być empatyczna, a egoistycznie zatrzymać go przy sobie. - Czy oni wszyscy nie mogą bez ciebie przeżyć chociaż jednego dnia?- zapytała z bardzo wyraźnym żalem i nutą złości. Prychnęła, urażona, że w ogóle pomyślał o zostawianiu jej tutaj. - Muszę dopilnować żeby mi ciebie oddali.- jej humor zmalał kiedy chwilę później przeciskali się przez wąski korytarz pociągu. Niełatwo było jej nadążyć na wysokich obcasach i w towarzystwie szumu w uszach. Oczy jej lekko błyszczały, zdradzając, że wypiła niedawno coś mocniejszego. Kiedy napotkali chłopca przy wejściu do wagonu (@Drake Lilac) to pozwoliła Alexowi go przeprosić o zrobienie przejścia. Przechodząc na chwilę położyła dłoń na ramieniu tego dwumetrowego studenta. Czym oni ich karmią w Hogwarcie? Wchodząc do wagonu sypialnianego dostrzegła dziwny obrazek. Stała tuż za Pasym ramieniem Alexandra, trzymając przy tym jego dłoń. Taktownie nie spoglądała na Perpetuę, aby nie popaść w kompleksy. Zatrzymała wzrok na pijanym studencie, który na ich oczach odpłynął w twardy sen. Powstrzymała odruch podbiegnięcia do niego. - Znam świetne zaklęcie odświeżające pamięć. Jest dosyć drastyczne, ale ułatwia udzielenie normalnej odpowiedzi. - odezwała się z wyczuwalnym poirytowaniem i narastającą złością. Nie podobało się jej, że Alex musi interweniować. Zabierali jej możliwość cieszenia się nim na osobności. Mimo wszystko skoro byli tu Perpetua z Huxleyem to sytuacja musiała być poważna więc poza ostrzejszymi słowami nie zrobiła nic więcej. Trzeciego mężczyzny w ogóle nie znała ale najwyraźniej coś musiał mieć na sumieniu.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Wagon: Restauracyjny Nastrój: 10 było i jest Przerzuty:2 (112 )
Mam ochotę tańczyć, ale mimo wszystko staram się skupić na swoim celu – a tym z kolei są w tym momencie zdjęcia. Im więcej ich pozyskam na początku, tym prędzej będę mógł oddać się rozrywce czy jakimkolwiek innym atrakcjom. Zresztą tak czy inaczej nie mam partnerki, a nie przepadam za samotnym podrygiwaniem na parkiecie, co znacznie ułatwia mi trzymanie się z dala od tego miejsca. Nic natomiast nie powstrzymuje mnie przed piciem drinków. Wybór jest szeroki, nie dziwota, że mam ochotę spróbować każdego z nich, by móc sprawiedliwie wyłonić spośród nich mojego faworyta, którego mógłbym spokojnie sączyć aż do końca imprezy. Szybko okazuje się, że nie jest to mądra decyzja – smaczne drinki wchodzą jak złoto i tracę rachubę, ile właściwie już wychyliłem, czuję tylko, że jest mi coraz weselej i humor mam doprawdy przedni, a przecież już na początku zdawało się, że lepiej być nie może. Może gdybym nie był tu całkiem sam, uświadomiono by mi, że może powinienem nieco przystopować, ale skazany na samego siebie, kompletnie przegapiam tę subtelną granicę, której nie powinienem był przekraczać. Zanim się oglądam, jestem pijany w sztok i nawet jeśli w końcu dostrzegam swój błąd, to nie jestem w stanie nic już z nim zrobić, nic tylko żyć dalej. No więc idę tańczyć, co lepszego mógłbym zrobić w tej sytuacji? Nogi same prowadzą mnie na parkiet.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Wagon: galowy Nastrój: 1 Przerzuty: 1 na pewno, 2 być może, lecz bardzo wątpię
Przykleił na twarz sztuczny uśmiech i tak kręcił się pomiędzy zgromadzonymi w wagonie osobami, odnajdując co najmniej kilka twarzy, które znał z imprez, na które w przeszłości zwykli zabierać go rodzice. I choć w tamtym czasie uważał to za kompletną głupotę a widząc samego siebie z pewnością zaśmiałby się kpiąco, teraz postarał się, żeby z każdą z tych osób zamienić chociaż dwa słowa, przypomnieć o swoim istnieniu i zadbać o to, by na nowo zapaść w pamięci, choćby miał być kojarzony wyłącznie z pełnym uroku uśmiechem. Takim samym obdarzył marudzącą kobiecinę kiedy naruszyła jego przestrzeń osobistą, wyraźnie chcąc tym zauważyć, że Lockhart nie był jedyny posiadaczem czarującego uśmiechu. — Miał swoje pięć minut — zauważył, starając się zachować uprzejmy ton i utrzymane w górze kąciki ust. Jednocześnie spróbował wyswobodzić ramię z uścisku jej palców, bo nie miał najmniejszej ochoty, by ktokolwiek się w nie wypłakiwał. Przez całe dwadzieścia pięć lat jego życia ani przez moment nie miało takiego przeznaczenia i ani myślał zmieniać ten stan rzeczy. — Na pewno warto dać szansę komuś innemu. Kiedy tylko udało mu się odzyskać swoją przestrzeń, czym prędzej oddalił się od kobiety, bo czuł, że z każdą chwilą coraz bardziej ma ochotę zabrać jej kieliszek i wypić jego zawartość, byle tylko jakoś znieść to pieprzenie.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Nie dość, że Madame Chevieu czyniła wręcz cuda - Darren nie omieszkał użyć jej usług i zająć się bliznami jakich nabawił się podczas spotkania z ponurakiem w norweskiej dziczy - to jeszcze inne zabiegi sprawiły, że twarz Shawa promieniała. Co prawda doskonałości ciężko dorównać, a tym bardziej ją przebić, ale na pewno można ją w jakiś sposób uwydatnić. - Za Nowy Rok - przytaknął do Irvette, a przynajmniej w jej ogólnym kierunku, biorąc pod uwagę że miał na oczach plastry ogórków. Uniósł do góry kieliszek szampana i wziął z niego drobny łyk - Co się dzieje? - spytał też dość kurtuazyjnym tonem, wskazując gestem dłoni na całe zamieszanie, które dochodziło jego uszu z wagonu numer cztery. Prawdę mówiąc jednak mało go to obchodziło - jedyne co teraz miał na głowie, to szampon z makadamii.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- Czas na ogłoszenie wyników! - zapiszczała drobna czarownica z nienaturalnie białymi zębami, którymi ciągle błyskała to w lewo, to w prawo, odbijając wręcz światło lamp i żyrandoli - Halo, halo, proszę o spokój - pisnęła ponownie, szorując po czole długimi rzęsami, a powiększonymi ustami mlaskając o czubek nosa. Na szczęście jednak ten obrazek szybko został zastąpiony przez innego konferansjera, który rozpoczął od chwalenia tego pięknego, klimatyzowanego wagonu w jakim zdarzyło się wam znaleźć, a następnie przeszedł do ogłoszenia zwycięzcy dzisiejszego wieczoru. - Koperta, proszę państwa - powiedział mężczyzna podnosząc do góry kawałek papieru zapieczętowany białą pieczęcią. Konferansjer wyciągnął różdżkę i stuknął w list, który rozwinął się i przybrał postać wyjca - jak się okazało, na szczęście, po chwili, wyjca o wiele bardziej spokojnym i delikatnym głosie. - Moi drodzy, mam zaszczyt ogłosić, że zwycięzcą tegorocznego plebiscytu jest... - wymruczała do mikrofonu koperta w sposób wręcz szarmancki - ...jest Raziel Whitelight! - wykrzyknęła, momentalnie rozwijając się w fotografię mężczyzny, który sam ruszył w kierunku sceny w akompaniamencie niesamowicie głośnej muzyki. Osoby zainteresowane kolekcją antyków z przodu wagonu mogą teraz przemknąć w tamtą stronę... tam czeka ich jednak nieco poszukiwań, w końcu jednak znajdą miecz, który... cóż, na pewno wygląda na stary?
Wagon restauracyjny
Tutaj sytuacja zbytnio się nie zmieniła po ogłoszeniu wyników, które rozbrzmiało także w głośnikach tego wagonu. Chwilę potem jednak wypłynęła z nich muzyka... muzyka ogłuszająco wręcz głośna. Coś w pociągu wynajętym przez tygodnik "Czarownica" musiało się popsuć, ciężko było usłyszeć nawet swoje myśli. Na szczęście nic nie psuło wzroku dzielnym pomocnikom Lancastera Jonesa, którzy dostrzegli rybę-miecz zawieszoną nad barem. Jeśli twój poziom upicia wynosi ponad 69, czujesz wręcz pewność, że ostrze owej ryby jest legendarnym mieczem z Okrągłego Stołu i musisz mieć go dla siebie, by potem w wiecznej chwale odnieść go do Camelotu.
Dwójka to para, ale ponad dziesięć to już tłum
Wagon piękności
Ogłuszająca muzyka dotarła także tutaj - jednak Madame Chevieu była przygotowana także i na taką ewentualność. Natychmiastowo w uszach każdego z czarodziejów znajdującego się w tym wagonie pojawiły się oczyszczające zatyczki do uszu. Bliskie prawdy byłoby więc powiedzenie, że osoby w ruchomym spa prawie nie poczuły różnicy, nieważne czy przed czy po wielkim zwycięstwie pana Whitelighta. Jednak osoby nie mające ogórków na oczach mogą dostrzec, że magicznie powiększone kokosy, z których Madame Chevieu bierze mleczko do swoich maseczek i kremów, przecinane na pół są czymś przypominającym średniowieczny miecz...
Wagon sypialny
Cóż, z pewnością sytuacja w wagonie sypialnym rozwinęła się w kierunku, jakiego nie przewidzieli organizatorzy całego tego wydarzenia. Na miejscu znajdowały się już osoby mające sytuację mniej więcej pod kontrolą - póki jednak nie wyjdzie ona poza granice wagonu, wszystko leżało w ich rękach. Także i tutaj głośniki przestały grać cichą, salonową muzykę, a wrzasnęły głośno - budząc wszystkich śpiących - nazwisko zwycięzcy, by następnie zalać także to miejsce muzyką niemożliwą wręcz do przekrzyczenia. Bezpośrednim efektem całej tej sytuacji było przede wszystkim to, że z jednego z ostatnich przedziałów wyskoczyła para jakichś zniesmaczonych - i na wpół ubranych - czarownic, zaraz za nimi wytoczył się zaś mężczyzna, będący zapewne płatnym striptizerem, przebranym tym razem za średniowiecznego rycerza, sądząc po resztkach (dosłownie) zbroi na jego także w większości nagim ciele i mieczu dyndającym u jego pasa.
Dodatkowe informacje
• Termin pisania - 16.12.2021 • Nadal można zmieniać wagony. • Nie można odwiedzić więcej niż jednego wagonu w jednym poście. • Ogłuszenie - każdy na początku posta rzuca k100 na 'siłę swojego głosu' (nieważne, czy wzmacnianego Sonorus czy też nie). Osoby, które wykulają poniżej 65 krzyczą za cicho, by ktokolwiek był w stanie je usłyszeć. • Spryciarzy, którzy chcieliby porozumiewać się za pomocą rysowania literek w powietrzu - jesteście albo zbyt pijani, albo pociąg zbytnio się trzęsie by były czytelne, albo inny, równie poważny powód. • Osoby, których nastrój wzrósł w poprzednim etapie, otrzymują dziesięć punktów do swoich wrzasków.
Wszelkie pytania, zażalenia i prośby należy kierować do @Darren Shaw
Kod:
<zg>Wagon:</zg> <zg>Poprzedni wagon:</zg> jeśli zaszło przejście <zg>K100:</zg> <zg>Nastrój:</zg> <zg>Zdobycze:</zg> wszystko zdobyte lub stracone do tej pory
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Wagon: Restauracyjny Poprzedni wagon: Restauracyjny K100:69 Nastrój: 8 bo ją irytuje, że musi się drzeć, żeby Eskil usłyszał. Zdobycze: 4 przerzuty
Musiała przyznać, że wieczór naprawdę należał do udanych. Bawiła się przednio, bardzo dobrze wykorzystując fakt, że mają tutaj naprawdę pyszny alkohol, a sama trafiła na świetne towarzystwo. W obecności Eskila nigdy się nie nudziła, bez względu na to, czy ten właśnie się za nią kłócił, czy śmiał. Zawsze było co robić, nie ma co. Zachichotała, jak na dziewczynę z dobrego domu przystało, gdy ten puścił jej oczko. Grali w bardzo dziwną, nie do końca przez nich rozumianą grę, która mogła skończyć się dla nich tragicznie, choć sama Robin miała nadzieję, że tak właśnie się nie stanie. Pewne było jedno; oboje dzisiaj emanowali jakiegoś niecodziennego rodzaju urokiem, który wręcz się z nich wylewał. Wyglądali jak rasowi modele, zachowywali się jak ludzie z wyższych sfer, nic dziwnego, że sami powoli ulegali własnemu urokowi. Sama nie miała najmniejszych problemów z rzucaniem w kierunku Eskila bardzo dwuznacznych komentarzy, które w ich obecnej sytuacji i relacji nie powinny w ogóle mieć miejsca. Tymczasem alkohol szumiał lekko w jej głowie, czuła się odprężona i rozluźniona. Co mogłoby pójść źle? - Co, było aż tak źle? - zapytała, unosząc jedną brew ku górze, a razem z nią do góry ruszył jeden z kącików jej ust. Miała właśnie upić ponownie nieco z tego cudownego drinka, którego miała w dłoni, ale oczywiście nie dało się. Eskil wyrwał go z jej dłoni w akompaniamencie głośnego ”Oszalałeś?! Oddawaj to moje!”, którym prawdopodobnie w ogóle się nie przejął. Naburmuszyła się, bardzo wyraźnie pokazując, co sądzi o jego zachowaniu, jednak szybko zapomniała o tym, gdy dostrzegła na jednym z talerzy tartaletki z dużą ilością warzyw. Od razu złapała jedną w dłoń i wepchnęła sobie pół do ust. Akurat w momencie, gdy Eskil ogłosił, że należałoby zrobić coś, aby Dori zechciała wylać na nią budyń. Zakrztusiła się właśnie spożywanym kawałkiem tartaletki, w oczach stanęły jej łzy. Potrzebowała naprawdę dłuższej chwili, aby dojść do siebie, czemu towarzyszyły nieprzyjemne odgłosy podobne do kaszlu i nieco zniekształconych słów “Eskil do cholery!” - O Merlinie… - wydusiła w końcu z siebie, kiedy uporała się z niespodziewanym problemem. Wzięła głęboki oddech i wierzchem dłoni otarła łzy z kącików oczu. - Nie wiem, co musiałbyś zrobić, aby Dori zapałała do mnie aż taką nienawiścią i zechciała - ale Eskil nie mógł dowiedzieć się, czego by Dori zechciała, bo właśnie wtedy z głośników padło nazwisko zwycięzcy w dzisiejszym plebiscycie cudownego uśmiechu. Kompletnie zaskoczona blondynka aż zatkała uszy, wyraźnie się krzywiąc. - NIC NIE SŁYSZĘ! - krzyknęła w stronę Eskila, przysuwając się do niego bardzo blisko. W końcu musieli się jakoś komunikować, a w obecnej sytuacji, kiedy to muzyka była tak głośna, że nie można było usłyszeć własnych myśli, nie widziała innego rozwiązania.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Wagon: Sypialniany K100:54 Nastrój: 4 -> 3 i wciąż spada Zdobycze: -
Wcale nie cieszył go fakt, że musiał opuścić wagon restauracyjny. Z wielką chęcią zostałby tam i jeszcze trochę się pobawił, oczywiście przy okazji szukając miecza. Bo przecież po to wszyscy tu przyszli… czy coś. Czy w tym momencie ktokolwiek jeszcze o tym pamiętał? Nie sądził. Stał teraz pośrodku chaosu w przedziale sypialnianym wciąż oczekując odpowiedzi od kogokolwiek kto wiedział co się wydarzyło, ale jej nie otrzymywał, jedynie słysząc słowa Fairwyna, który w tej sytuacji powinien raczej mieć do powiedzenia jak najmniej. Kątem oka zerknął na Samanthę, która zaczęła proponować zaklęcia na pamięć i uśmiechnął się w duchu wiedząc doskonale, że zaczynała się irytować. On też był nieco podburzony, ale w tej chwili to ona prawdopodobnie przebijała go swoim nietęgim humorem spowodowanym dokładnie tym samym co w jego przypadku. - A więc? – zapytał jeszcze raz wodząc białymi oczami po zebranych, choć głównie skupiał się na Perpetule i Huxie, mimo że zdaje się iż Ci zamilkli skupiając się na powstrzymaniu Ravingera… no właśnie, ale przed czym? Zaatakował ucznia? Voralberg zaczął odczuwać delikatny niepokój i rozdrażnienie i bynajmniej nie pomógł fakt, że właśnie w tym momencie w głośnikach huknęła muzyka i ogłoszenie wyników jakiegoś tam miesięcznika, tygodnika czy innego cholernika, który wygrał lider partii. Nie obchodziło go to teraz. Zgiął się pod dźwiękiem, a na jego twarz wstąpił grymas zirytowania, ba! zaczynał powoli się wkurwiać na tę całą sytuację. - SILENCIO. – wrzasnął, wyciągając różdżkę spod mankietu i celując nią w środek pomieszczenia. Nagła cisza była jeszcze bardziej szokująca niż nagły dźwięk chwilę wcześniej. Oddychając nieco ciężko, spojrzał po nich i znów skupił się na rozgrywającej się przed nim scenie, absolutnie nie zwracając uwagi na to, że gdzieś biegał jakiś gołodupiec z mieczem u pasa.
Wagon: restauracyjny Poprzedni wagon: restauracyjny K100:40! XD Nastrój: z wiecznego 10 chwilowo na 9 bo nie da się pogadać Zdobycze: 4 przerzuty
Jedno jest pewne - jeśli mieli nie popaść w kłopoty to najlepiej będzie odstawić te mocne drinki i zająć się tym, po co tu przyszli - nie tylko chwaleniem się piękną aparycją, a również i szukaniem średniowiecznego miecza. Sęk w tym, że rozmowa z Robin przybierała niepewny tor i choć niejako mu się to podobało to jednak w jego głowie pojawiło się kilka ostrzegawczych lampek, aby jednak narzucić ten dystans i trzymać się rzeczywistości. Niełatwo było mu się oprzeć droczeniu się z nią i rzucaniu słów, w których mogła doszukać się drugiego dna. - Ty doskonale wiesz jak było. - prychnął, paskudnie uogólniając swoją odpowiedź. Nie mógł tego opisywać, a tym bardziej wspominać. Nie po tym wypity drinku. Protest Robin? A co go obchodziło jej protestowanie, wziął sobie i dopił resztkę ku chwale ocalenia jej przed nietrzeźwością. Każdy powód będzie dobry. Nie spodziewał się jednak, że zacznie się dławić ciastkiem czy co to za cholerstwo warzywne było. Odczekał kilka sekund, mając nadzieję, że sama się ogarnie ale kiedy to nie wyszło to zaczął się trochę niepokoić, że padnie mu tu trupem i oskarżą go o zabójstwo. Oparł dłoń między jej łopatkami, oczywiście na skórze bo sukienkę postanowiła założyć z połowicznie odkrytymi plecami (choć i to tak cudniejszy strój niż ten na Halloween) i zabrał mijającemu ich kelnerowi szklankę z sokiem. - Pij i nie umieraj bo mnie zabiją tak dla zasady. - wcisnął jej do ręki szklankę i pilnował, aby upiła chociaż trzy łyki. Nie pozwolił jej nawet na odstawienie szklanki dopóty dopóki nie zniknęło tyle soku ile sobie postanowił. Widział jej poruszające się usta lecz nie usłyszał żadnego słowa bo nagle z głośników ryknęła tak donośna muzyka, że aż wykrzywił się i na moment uniósł barki w wyrazie niemego cierpienia bębenków. Ocknął się dopiero kiedy Robin stanęła bliżej niego, o czym poinformował go zapach jej perfum. Próbował coś do niej powiedzieć - wprost do ucha, ale nawet i ten sposób został zagłuszony rytmicznym dudnieniem w powietrzu. Pokazał jej dłonią trzymaną przez nią szklankę z sokiem - płyn drżał od hałasu, a i mógł przysiąc, że sam pociąg czknął od tego chaosu. Zaśmiał się - w tych warunkach bezgłośnie - i chwycił Robin za rękę i zaczął torować im drogę do korytarza głównego, bo nie zamierzał tu zostawać ani chwili dłużej. Co chwila zerkał na nią czy przypadkiem nikt nie chce jej stratować kiedy on jest obok. Przed wyjściem na korytarz przepuścił ją przodem i zaraz zajął miejsce tuż obok niej. - To gdzie teraz? - próbował dopytać, a nadrobił pytającą mimiką i gestykulacją, wskazując najpierw jedną stronę, potem drugą i pozostawiał na jej barkach decyzję. Jemu było obojętne, bo pójdzie za nią.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Wagon: sypialniany K100:94 Nastrój: Koniec fasonu, mamy 1 Zdobycze: awersja do wypadów Jonesa (i 3 przerzuty?)
Perpetua Whitehorn należała do wybitnie opanowanych i spokojnych kobiet, rozsiewających ciepło i życzliwość na równi z nieodpartym urokiem wili. W końcu przez lata wypracowała sobie odpowiednie panowanie nad sobą i poskromiła magiczną krew krążącą w jej żyłach - cholernie daleko było jej do histeryczki i furiatki. Tak na co dzień - dzisiejszy wieczór też z resztą nie był wyjątkiem. Odzywki Fairwyna i jego arogancki ton w połączeniu z jawnym zgrywaniem głupa wcale nie zagotowały jej krwi w żyłach. Zstąpiła na nią lodowata furia, która zmąciła jasne, roziskrzone oczy - teraz kompletnie czarne, łącznie z bielmem rogówki. Dłoń w której dzierżyła różdżkę nagle przestała przypominać ludzką - smukłe palce zmieniły swoją formę w szpony, gdy Perpetua najwyższym wysiłkiem woli zastygła w bezruchu, by nie wbić nieskazitelnie białego drewna prosto w gardło Ravingera. Trzeba było przyznać, że grupa uczniów obecnych na miejscu pozwolła jej powściągnąć impulsywne zapędy. — Słowa, Fairwyn — wysyczała gardłowo, nachylając się ku mężczyźnie, a białe kły błysnęły między karminowymi wargami. Drobne i ostre, jak u potwora z głębin. — Tylko one mogły Ci pomóc. W końcu wszyscy tutaj obecni dokładnie widzieli cóż takiego miało miejsce. Prócz Hawka, który obecnie niewiele miał wspólnego z przytomnością. Złotowłosej nie mieściło się w głowie jak ktoś na co dzień odpowiedzialny za setki uczniów mógł... No właśnie. Co tu się dzieje? Perpetua musiała zmielić na języku naprawdę przerażającą ilość epitetów, układając zdanie tak, by w międzyczasie nie wybuchnąć harpią furią. Bardzo powoli obróciła się w kierunku Voralberga, a czarne oczy spotkały się z tymi niemal białymi. Kątem oka dostrzegła Samanthę u boku Alexa i prawie poczuła ukłucie wyrzutów sumienia, gdy głos znów zabrał Ravinger. Rzuciła mu jawnie rozwścieczone spojrzenie - gdy w wagonie huknęła muzyka i komunikaty, które były kompletnie odklejone od panującej tutaj atmosfery. Rozproszyły jednak szalejącą aurę Whitehorn - w przeciwieństwie do ciszy, która zapanowała potem. — Mamy tutaj jawne złamanie zakazu w drugim punkcie kodeksu nauczyciela — wypowiedziała to niemal słodko, a dla kontrastu jej twarz zaczęła nabierać ostrych, ptasich rysów, gdy koniec różdżki niemal wcisnęła w grdykę Fairwyna. — Według mojej oceny nie tłumaczy tego żadna ilość alkoholu... O ile jakakolwiek była.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Przedstawienie czas zacząć. Wtulona w ramię @Murphy M. Murray stała zaaferowana z boku i przyglądała się jak @Huxley Williams wypierdala @Ravinger Fairwyn z łóżka. Gdyby ktoś jej powiedział, że dzisiaj będzie świadkiem takich ekscesów, popukałaby się w czoło, bo choć miała zdecydowanie większy dystans niż większość, w życiu nie uwierzyłaby, że nauczyciel, przez którego durną pracę domową leczyła dłoń w skrzydle szpitalnym, będzie próbował uskuteczniać jakieś fiku miku z @Hawk A. Keaton. Wspaniały był to wieczór, musiała przyznać. - Uuu jak romantycznie, Murray. Jak będziesz potrzebował pomocy to wiesz, wystarczy słowo - wystawiła dłoń do Gryfona, próbując rozładować atmosferę wspomnieniem tego, jak kilka lat temu ta sama ręka wymierzyła mu sprawiedliwość. Wysłuchała polecenia opiekuna i już miała się (niechętnie) ewakuować, kiedy zatrzymała ją @Perpetua Whitehorn z o wiele lepszą misją. - Zajmiemy się tym - wyciągnęła różdżkę, kiwając głową, że pielęgniarka nie musi się martwić i razem z Murphym zrobią to, o co ich prosi. Całe szczęście, bo nie chciała przegapić ani sekundy tego spektaklu, zwłaszcza, że zaraz w wagonie pojawił się @Alexander D. Voralberg z jakąś kobietą u boku. Wszyscy dookoła sprawiali wrażenie bardziej ogarniętych niż sami zainteresowani zamieszania. Keaton miał wzrok tęskniący za rozumem bardziej niż jakakolwiek moczymorda w pubie, w którym spędziła większość dzieciństwa, a Fairwyn... Fairwyn bawił się w najlepsze. Uniosła brew, widząc kątem oka jak ten albo próbuje udawać debila albo po prostu nim był, bo nie potrafiła znaleźć innego wyjaśnienia jego zachowania. Stopniowo wypraszała nieproszonych ludzi z pomieszczenia i rozwiewała opary amortencji, tak jak Perpetka przykazała, po czym zerknęła na Murpha pytającego jak się czuje. - Sama nie wiem. Zdążyłam cztery razy zapomnieć, że było mi niedobrze, bo teraz poziom obrzydzenia jest chyba poza skalą. Ale... - urwała, nasłuchując co się dzieje. - A ta ruda to kto? - zmarszczyła brwi, wskazując dyskretnie na partnerkę Alexa, a zaraz potem ruszyła do centrum zamieszania, nie mogąc już dłużej siedzieć cicho - w końcu była pierwszym świadkiem, który jakkolwiek zareagował. Powstrzymały ją dwie rzeczy - dziwna przemiana Whitehorn, toteż szybko potuptała z powrotem do Murraya, łapiąc go instynktownie za dłoń, jakby jego dotyk miał być gwarancją poczucia bezpieczeństwa oraz nagły huk, że Raziel Whitelight wygrał plebiscyt na najpiękniejszy uśmiech. Właśnie takiego werdyktu się spodziewała! Puściła rękę przyjaciela i natychmiast przytwierdziła ją do ucha, chcąc zniwelować ilość decybeli, bo muzyka napierdalała bardziej niż jej jedyna szara komórka, próbująca ogarnąć co tu się właściwie wydarzyło. Gdy w końcu zapadła cisza, westchnęła z ulgą. Kiedy więc Perpetua wyjaśniła opiekunowi Krukonów w bardzo dużym skrócie co się wydarzyło, chrząknęła i podeszła bliżej. - Gdy tu przyszłam to profesor Fairwyn nie wyglądał na pijanego. Hawk już owszem, co zresztą.. widać - oznajmiła wszystkim zgromadzonym, starając się być elokwentna i taktyczna. - Za to sprawiał wrażenie bardzo zaaferowanego tym, że ma kogoś w łóżku. Profesor, nie Hawk - sprostowała, odgarniając włosy za ucho.
______________________
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Potrójne espresso z dyptampowego, papieros oraz kolejny posiłek, tym razem w postaci potrawki moczygęby, szybko postawiły Krukonkę na nogi. Wciąż była lekko otumaniona alkoholem, ale czuła się dobrze, ogarniała, co się dzieje i do tego uciekła od niej senność, największy przeciwnik każdej udanej zabawy. Krukonka skusiła się na jeszcze jednego papierosa, a następnie wróciła do baru, gdzie zamówiła jeszcze dwa shoty jakiejś kwaśnej nalewki. Wzięła również kolejną porcję potrawki, tym razem na wynos, żeby dać ją Hawkowi, gdy już go odnajdzie. Wyglądał na porządnie zawianego, a o ile go znała, nie wróżyło to nic dobrego. Krukonka ruszyła powoli w kierunku wyjścia, kiedy z głośników wydobył się potężny huk. Pojemnik z jedzeniem wylądował momentalnie na ziemi, kiedy to dziewczyna odruchowo przyłożyła dłonie do uszu. Walcząc z otumanieniem chwyciła za schowaną w torebce różdżkę i wymierzyła nią w głośnik, rzucając niewerbalne silencio. Nie oznaczało to bynajmniej, że stało się lepiej. No dobra, może trochę. Wciąż jednak dudniło jej w uszach i choć widziała, jak ludzie ruszają ustami, to nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Pałkarka uprzątnęła zaklęciem rozlaną na dywan potrawę, po czym wróciła do baru. Starała się coś powiedzieć, ale kelner nie słyszał jej kompletnie. Chwyciła więc za leżące na blacie menu, wskazała nazwę piwa, którego chciała się napić. Z kuflem w dłoni zajęła jedno z wolnych miejsc, zastanawiając się, co dalej. I wtedy właśnie dostrzegła wiszącą na ścianie rybę-miecz. Najwyraźniej dwa hogsy i alkohol naprowadziły umysł Krukonki na nowe tory, bo nagle była święcie przekonana, że to właśnie miecz, którego szukali. Był to jednak na tyle absurdalny pomysł, że nie podzieliła się nim z resztą. Poza tym, kto by ją usłyszał? Stanęła więc na stoliku, zdjęła ze ściany rybę i usiadła ponownie, obserwując ją dokładnie pod każdym kątem.
- SPECIALIS REVELIO – Krzyknęła, kręcąc różdżką i rzucając zaklęcie na rybną ozdobę. Tylko z jakim skutkiem? Odpowiedź na to pytanie znał jedynie sam Merlin@Darren Shaw
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Wagon: Sypialniany K100:31 - ale Alex i tak wyłączył głośniki Nastrój: 4 - bolą uszy Zdobycze: nopuerun, 3 albo 4 przerzuty, piękność
Stał na straży jeszcze trochę. Aż do momentu w którym dźwięk porządnie trzasnął go w uszy. Ktoś zdecydowanie nie potrafił obsługiwać radia, bo z głośników napieprzało tak że pewnie dało się je usłyszeć aż z Honolulu. Słuch miał dosyć wyczulony, dlatego dźwięk tak nagły i silny sprawił że nieco rozbolała go głowa. Całe szczęście profesor Voralberg rzucił zaklęcie wyciszające na te diabelskie urządzenia. Gdyby ten jazgot trwał chociaż sekundę dłużej, Drake prawdopodobnie wysadziłby każdy z głośników w powietrze. Drake przeszedł te kilka kroków w głąb wagonu, bliżej sytuacji jaka miała miejsce. Byleby być jak najdalej od dźwięku który jeszcze było słychać w poprzednim wagonie. Drzwi zabezpieczył prostym zaklęciem żeby przynajmniej wiedzieć czy ktoś im tu bezczelnie wbił (pomijając fakt że mimo wszystko jest to miejsce publiczne). Krótko przypatrywał się temu co się działo, ale chyba dosyć rozumiał sytuację i szczerze sam miał ochotę złapać Fairwyna w celu wywalenia go przez okno. Niekoniecznie przez takie otwarte. Może przez rozbite. Mimo wszystko postanowił się skupić na tym po co właściwie tu przybyli, a horny nauczyciela zostawić nauczycielom. Właśnie dlatego skierował się ku gołodupcowi, który posiadał przy pasie właśnie miecz. Nie wiedział za to jak właściwie ma się o to spytać. Powiedzenie żeby "pokazał mu na chwilę swój miecz", mogło przynieść rezultat, którego nie do końca Drake by oczekiwał. Poza tym mógł w ten sposób też odwrócić uwagę od tego co się działo niedaleko. -Dzień dobry. Przepraszem, ale czy mogę przeprowadzić kontrolę tego rekwizytu? - Powiedział wskazując na miecz. Wcześniej odpowiednio przemyślał słowa, żeby nie palnąć niczego niepotrzebnego. Całe szczęście też wyglądał o parę lat starzej niż miał obecnie, więc raczej nie weźmie go za ucznia. Minimalnie za studenta, a i może uwierzy że Drake jest już po szkole.
Ostatnio zmieniony przez Drake Lilac dnia Pią Gru 17 2021, 16:40, w całości zmieniany 1 raz