Po wejściu do gabinetu pierwsze co rzuca się w oczy to ogromna przestrzeń. Delikatnie panujący tu chłód z wiecznie uchylonych okien wypełnia przestronną komnatę, w której zmieści się naprawdę sporo osób. Dominują tu ciepłe odcienie brązu, co nadaje pomieszczeniu aury przytulności i estetyki. Wokół rozchodzi się zapach świeżego powietrza, nowych książek i sosnowych igieł. Na podłodze znajduje się tłumiący kroki obszerny dywan, tuż przy drzwiach dostrzec można dwie, wypolerowane na błysk zbroje łypiące na Ciebie spod przyłbicy, jeśli po wejściu się należycie nie przywitasz. Z lewej części gabinetu wbudowany jest kominek podłączony do Sieci Fiuu. Na wprost, po pokonaniu kilku schodków, na podeście stoi duże hebanowe biurko z dwoma krzesłami o miękkich obiciach. Prawie zawsze panuje na nim nienaganny porządek. Przy ścianach stoją wysokie i obficie wyposażone regały z wieloma interesującymi pozycjami. Z prawej strony, tuż nieopodal stojącego zegara (wystarczy dotknąć, a wrzeszczy o naruszeniu prywatności) znajdują się drzwi prowadzące do części prywatnej profesora Voralberga. Niewiele mniejsze od gabinetu, oprócz standardowego wyposażenia typu łóżko i szafa znaleźć tu można również pianino, którego nie słychać, bowiem na pomieszczenie zostało nałożone zaklęcie wyciszające. Obok znajduje się niewielka łazienka, bowiem Voralberg bardzo ceni sobie swoją prywatność i nie ma zamiaru kąpać się w publicznych.
IV piętro
Ostatnio zmieniony przez Alexander D. Voralberg dnia Sro 16 Paź - 22:18, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Samantha Carter
Wiek : 35
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Dosyć dużo uczniów zgłaszało się do niej po darmowe konsultacje psychiatryczne, co tylko skłaniało do refleksji. Cieszyła się niezmiernie, że może porozmawiać z nastolatkami o ich problemach i przede wszystkim pomóc im dojść do zrozumienia samych siebie. Z tego też powodu starała się przygotowywać do spotkań jak najlepiej mogła. Wykupiła kilka prenumerat specjalistycznych i dokształcała się w zakresie rozmów z młodzieżą, skrupulatnie prowadziła karty przyjęć uczniów, którzy do niej przychodzili. Cały czas obowiązywała ją tajemnica zawodowa, a więc wszelkie treści zachowywała dla siebie. Przed przyjęciem młodego Krukona, podopiecznego jej ukochanego mężczyzny, oczyściła umysł ze zbędnych myśli, mogących utrudnić jej koncentrację na dyspucie. Gabinet Alexa jak zawsze na czas konsultacji ulegał drobnym zmianom - obecność kwiatów w wazonie na stoliku, zapas różnorakich herbat w gablocie obok jego biblioteczki, miękki dywan przy dwóch fotelach, które uczynni studenci wnieśli przed kominek... dosyć wyraźnie widać ocieplenie obszernego gabinetu. Przygotowywała właśnie pierwszą stronę karty pacjenta kiedy do jej uszu dobiegło trzykrotne zapukanie. Wstała i osobiście otworzyła drzwi. - Witaj, pan Kaldred Sindre? Proszę, wejdź. - zaprosiła go do środka i cicho zamknęła za nim drzwi. - Usiądź proszę, ale tam, w fotelu. Może herbaty? - zaproponowała, wystrajając usta w miły dla oka uśmiech, a i starała się brzmieć łagodnie. Usiadła naprzeciw niego, w osobnym fotelu i zerknęła na miło ogrzewający płonący kominek. - Zapewnię cię na początku, że to, co zostanie tutaj wypowiedziane nie opuści tego pomieszczenia. Gwarantuję pełną dyskrecję. - posłała mu spokojny i delikatny uśmiech, patrząc przy tym w jego oczy.
Czekałem, częścią siebie mając nadzieję, że w środku nikogo nie ma. Terapeutka mogła mieć ważniejsze sprawy, coś jej wypadło, zajęła się mniej beznadziejnymi przypadkami...niestety, drzwi się otworzyły i stanąłem twarzą w twarz z kobietą. Siłą rzeczy musiała to być Carter, wątpliwe było by Voralberg użył wielosokowego by zrobić mi figla. Zresztą, nazwisko mojego opiekuna i słowo "żart" nie miały z sobą nic wspólnego. -Dobry wieczór, tak, to ja. - odparłem, wchodząc do środka i krótkim ruchem głowy patrząc po wnętrzu. Zbyt często tu nie przebywałem, bo też nie było ku temu potrzeby, wyczuwałem jednak naniesioną zmianę w pomieszczeniu, niejaką anomalię która nie pasowała mi do Kruczego Ojca. -Nie dziękuje. - zdecydowanie nie miałem ochoty na herbatę, ani na żaden inny napój czy poczęstunek. Zdążył się załączyć u mnie mechanizm negacji na wszystko co byłoby związane ze mną. Typowa reakcja obronna na terapię. -Tak, tak, oczywiście. - mój głos zabrzmiał nieco oschle, chociaż wcale tego nie chciałem. Chrząknąłem, zbierając przy tym myśli. Uciekałem spojrzeniem gdzieś na boki, byleby nie patrzeć się na Carter. -Przyszedłem do pani, bo... - zacząłem i zrobiłem dość długą przerwę. W zasadzie to dlaczego tutaj byłem? -Szczerze mówiąc to nie wiem. W chwili obecnej czuje pustkę w głowię i nie mogę niczego wymyślić. Na pewno chciałbym, em...no, zmienić mój sposób myślenia. - bardziej zapytałem niż stwierdziłem, wykrzywiając przy tym usta i wzdychając cicho. Przycisnąłem zeszyt do piersi w nieświadomej próbie obronnej.
Najtrudniejsze były właśnie pierwsze spotkania. Otwarcie swojego umysłu i serca przed obcą osobą, obdarowując ją przy tym sporym kredytem zaufania. Rozumiała ten trud i nigdy nie ponaglała, dając pacjentowi tyle czasu ile potrzebował. Czasami zastanawiała się dlaczego akurat ją wysłano z Munga do Hogwartu w ramach darmowych konsultacji psychologicznych. W Wielkiej Brytanii przebywała raptem kilka miesięcy, nie zdążyła wyrobić sobie jeszcze popularności. Póki co nie trafiła jeszcze na osobę, która odmówiła całkowicie współpracy poprzez brak zdolności zaufania. Wierzyła, że regularne spotkania przyniosą w końcu oczekiwany efekt. Istotnym jest, aby po prostu podążać na nie systematycznie. Zerknęła przelotnie na trzymany przez chłopaka zeszyt. Czuła, że ten przedmiot nie znalazł się w jego rękach bez ważnej przyczyny. Nie pytała o to jednak, nie ponaglała. Spoglądała lekkim wzrokiem na jego twarz i notowała w myślach wydźwięk mowy jego ciała. Omijanie wzrokiem, spięte ramiona, oschły ton... przypisała to do stresu. Towarzyszył jej odruch zapisywania obserwacji jednak od paru spotkań starała się tego nie praktykować przy pacjencie, aby takowego nie stresować. Dopiero przy trzecim spotkaniu wyjmowała teczkę i notowała na bieżąco kiedy natłok informacji stawał się intensywniejszy. - Czy potrafisz określić dziedzinę związaną ze zmianą sposobu myślenia? Czy to konkretny problem, wyzwanie, przeżycie, a może spoglądanie na samego siebie, opinia innych... to szeroki wachlarz dziedzin. - zagaiła, starając się podsunąć mu parę opcji, w których mógłby odnaleźć tę, która najbardziej go trapi, a która jest tak trudna do dokładnego sprecyzowania. - Nie spiesz się. - dodała jeszcze, aby nie myślał, że wywiera na niego presję i oczekuje bezbłędnych określeń.
C. szczególne : Z tłumu nie wyróżnia jej nic konkretnego, może poza specyficznym typem urody. | Ma małą bliznę na twarzy, która przecina prawą krawędź górnej wargi.
Ze wszystkich miejsc w Hogwarcie, zaraz obok podziemi, to właśnie wieże przepełniały ją największym niepokojem, który zakorzenił się głęboko w jej podświadomości i w chwilach największej słobości dręczył bezlitośnie nieprzyjemnymi skojarzeniami z inną, dobrze Shaylee znaną, strzelistą budowlą. I choć wspinając się po schodach na piętro dokładała wszelkich starań, aby pozostać na nie odporną - wystarczyło, że zwolniła kroku, a jej uszy wypełniał ogłuszający ryk fal rozbijających się o czarne skały. — Tylko spokojnie — westchnęła, walcząc o zachowanie zdrowych zmysłów. Raz po raz wykręcała boleśnie skórę na wierzchu dłoni, w tym momencie gotowa nawet zaprzedać duszę za maleńką dawkę bazyliszka albo choćby kilka buchów papierosa, byle tylko uwolnić się spod ciężaru przeszłości. Ostatnie kilka stopni pokonała energicznymi susami i w końcu wpadła na korytarz roztrzęsiona i zasapana co najmniej tak, jakby goniło ją stado rozwścieczonych buchorożców. Oparła się o ścianę i zaczerpnęła kilka uspokajających wdechów, w duchu ubolewając nad tym, jak słaba i żałosna się stała. Zwinęła szczupłą dłoń w pięść, a jej bokiem uderzyła w skałę, dając upust swojej frustracji i wściekłości, które tańczyły na granicy jej zmysłów, przyćmiewając rozsądek. Agresja przynosiła jednak zaledwie niewielką ulgę i nie warto było marnować na nią sił, szczególnie jeśli - jak ona - nie posiadało się ich zbyt wiele. Dlatego nim ruszyła dalej, dała sobie chwilę na ochłonięcie. Na szczęście pod gabinet profesora udało jej się dotrzeć na czas. Strzepnęła z ramienia jakiś drobny paproch, wsunęła kosmyk włosów za ucho i zastukała do drzwi z pewnością o wiele większą niż istotnie odczuwała. Dosłyszawszy niewyraźne zezwolenie, wślizgnęła się do pomieszczenia. — Dzieńńń... dobry — zgubiła rytm, gdy minęła próg i dostrzegła dwoje metalowych strażników. Shaylee przyjrzała się im czujnie, choć bez strachu, a zaraz potem omiotła wzrokiem resztę pokoju. W kierunku biurka ruszyła z delikatnym opóźnieniem, dopiero, gdy drzwi zamknęły się za nią z cichym kliknięciem. Przemierzyła dywan równym krokiem, łypiąc to na lewo, to na prawo i z uwagą prześlizgując się wzrokiem po grzbietach nauczycielskiego księgozbioru. Niektóre z tytułów udało jej się rozszyfrować od razu, ale część została zapisana drukiem zbyt drobnym. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że zna je wszystkie. Dopiero zapoznawszy się z wnętrzem gabinetu, poświęciła więcej uwagi jego właścicielowi. Zatrzymała się tuż przy drewnianym blacie i utkwiła spojrzenie w mężczyźnie zasiadającym tuż za nim. Delikatny zapach kawy niemal idealnie komponował się z aromatem papierowych stronic i głębszej, iglastej nuty, której Harper nie potrafiła doprecyzować. Była to w każdym razie miła odmiana od nieco stęchłego, wilgotnego powietrza, które wypełniało niektóre z zakamarków wiekowego zamczyska. — Dobrze w końcu móc się z panem spotkać. — Nie miło pana poznać, ponieważ mieli ku temu okazję już wcześnie na zebraniu, chociaż nie określiłaby tych okoliczności mianem miłych. Raczej... formalnych. Nie odrywając spojrzenia od nienaturalnie jasnych oczu, zastanawiała się od czego powinna zacząć. Wygląd Voralberga nie stanowił żadnej konkretnej wskazówki odnośnie tego, jakim był człowiekiem. Shay raz jeszcze omiotła spojrzeniem pomieszczenie i pokiwała z wolna głową. — Bardzo ładny gabinet, w ogóle nie przypomina sali tortur — zauważyła, marszcząc brwi w lekkiej zadumie.
Delikatne skrobanie pióra po twardym pergaminie dało się słyszeć jako pierwsze, gdy tylko przekroczyło się próg gabinetu Voralberga. Najwyraźniej Alexander – jak zwykle – skoro już przebywał w swoim gabinecie, to był czymś zajęty i nie wyglądało to jak relaksacyjne czytanie kolejnej opasłej książki jak to miał w zwyczaju, kiedy już znalazł chwilę wolnego, nie. Tym razem sprawdzał prace domowe uczniów, które zadał tuż po zakończeniu ferii. Jedni powiedzieliby – zwyrol! Ale nic z tych rzeczy. Zwyrolem byłby, gdyby zadał im je na ferie, a tak, to po prostu nazywał to teraz przypominaniem wiedzy. Wolał jednak, aby jego uczniowie pamiętali do czego służą zaklęcia, a skoro rozbestwili się na wolnym to taka lekcja brzmiała całkiem nieźle. Był ewidentnie zamyślony, stąd też kiedy rozległo się pukanie do drzwi, zaproszenie do wejścia wymruczał raczej niezbyt głośno. Nie był to brak chęci do przyjęcia wcześniej umówionego gościa, a raczej kwestia zastanowienia się jakim cudem przy zaklęciach związanych z żywiołami znalazło się immobilus i jaka stała za tym uczniowska myśl techniczna. Podrapał się po brodzie, kompletnie nie zwracając uwagi na wchodzącą do środka dziewczynę i wciąż przyglądając się leżącym przed nim esejowi. Był po prostu ciekaw – czy było to tak zwane lanie wody, czy po prostu ktoś był na tyle inteligentny aby połączyć te dwie kwestie. Spojrzał na nią białymi oczami dopiero wtedy, kiedy odezwała się stricte w jego kierunku. Odchrząknął z lekka. - Wzajemnie. – stwierdził, choć na próżno próbować wywnioskować emocje w jego tonie głosu. Zerknął nagle w bok, na kubek, jakby przypominając sobie dopiero teraz, że przecież miał tu kawę. Sięgnął po nań i upił łyk, a słysząc jej stwierdzenie uśmiechnął się przy kubku, powstrzymując za chwilę, zupełnie jakby coś co usłyszał naprawdę nie padło. - A powinno? – zapytał i bynajmniej nie retorycznie, bowiem naprawdę ciekawiło go to, co stało za tymi słowami.
Shaylee Harper
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Z tłumu nie wyróżnia jej nic konkretnego, może poza specyficznym typem urody. | Ma małą bliznę na twarzy, która przecina prawą krawędź górnej wargi.
Podczas, gdy mężczyzna sięgnął po kubek, Shaylee wykorzystała tą chwilę zwłoki i zerknęła na stos pergaminów, którymi zdawał się akurat zajmować. Wiedziona zboczeniem zawodowym, przymrużyła lekko powieki i dołożyła nieco więcej wysiłku, próbując rozszyfrować zawiły, pochyły tekst na pierwszym arkuszu. Zadanie to było o tyle problematyczne, że z perspektywy miejsca, w którym stała całość znajdowała się do góry nogami, a dzieląca ją od blatu odległość czyniła pismo jeszcze drobniejszym i co za tym szło - trudniejszym do odczytania. Shay radziła sobie już jednak w życiu z gorszymi przeszkodami, dlatego pokonanie tej konkretnej nie zajęło jej stosunkowo wiele czasu. — Cóż — mruknęła, zagłębiając się w lekturę i chwilowo niewiele uwagi poświęcając filtracji własnych słów. — Biorąc pod uwagę to, co mimowolnie dotarło do moich uszu i z jaką częstotliwością faktycznie zmienia pan asystentów można by pomyśleć, że zamyka ich pan w gabinecie i poddaje torturom, wspaniałomyślnie zachęcając do rezygnacji... Zamarła na sekundę, gdy tylko dotarł do niej sens tej wypowiedzi i podniosła kontrolnie wzrok, uświadamiając sobie także, że w którymś momencie bezwiednie nachyliła się nad biurkiem i ich spojrzenia znajdowały się teraz na podobnej wysokości. — Jednakże — odchrząknęła, natychmiast prostując kręgosłup — ktoś na pańskim poziomie zaklęć mógłby z powodzeniem o wiele skuteczniej zatuszować tego typu zbrodnie. Byłabym szczerze zawiedziona, gdyby okazał się pan takim laikiem — przyznała, unosząc kącik ust w półuśmiechu. Nie było to kłamstwo, ale też nie była to do końca prawda, ponieważ do tej właśnie chwili nie posiadała względem Alexandra Voralberga absolutnie żadnych oczekiwań, co wykluczało również ewentualny zawód jego potencjalnym brakiem kompetencji. Teraz jednak, gdy spotkała się z nim twarzą w twarz, sprawa miała się nieco inaczej. Gdzieś na granicy świadomości Harper zakwitła myśl, że powinna natychmiast zmienić temat; że zazwyczaj wymaganoby od niej, aby poprowadziła rozmowę w nieco bardziej... poprawnym kierunku. Czy należało również przeprosić? Westchnęła i przycisnęła do piersi notes w czarnej, skórzanej oprawie, który ze sobą przywlokła, po czym odruchowo przeczesała włosy na skroni. — Nie dlatego tutaj jestem — zauważyła, chociaż mężczyzna był tego doskonale świadom. Narzuciła sobie nieco więcej powagi i zerknęła znacząco na stojący obok fotel. — Mogę?
Przyglądał się jej z raczej nieokazywanym zaciekawieniem, w swoim spojrzeniu nie wyrażając absolutnie nic, poza tym że aktualnie posiadała jego uwagę co raczej nie było trudne, zważywszy że była jedyną inną od niego osobą w tym pomieszczeniu. Co jakiś czas upijał łyk swojej życiodajnej kawy nie spuszczając z niej wzroku ani na chwilę, co można rzec, było nieco niepokojące. On zwykle tego nie zauważał. Powinien? Nawet jeśli to i tak by się tego nie nauczył. Poza tym przez ostatnie ciągłe przebywanie z Sam nie dałby rady nawet jeśli bardzo by chciał. - Hm. – mruknął choć nie dało się z tego wywnioskować czegokolwiek co pomyślał na temat słów przez nią wypowiedzianych, choć jego twarz aktualnie wyrażała fakt, że analizował je sobie powoli w głowie. – Słuchanie czegokolwiek w tym zamku jest o tyle ryzykowne, że lepiej w pierwszej kolejności przefiltrować to kilka razy. Jakaś prawda się zawsze w tym znajdzie, ale niekoniecznie ta początkowa. – dopiero teraz w sumie odłożył pióro do kałamarza i ułożył swoje ręce na biurku, dokładnie w tym samym momencie kiedy zorientowała się, że są na podobnej wysokości i zdecydowanie – jak na standardy Voralberga – zbyt blisko. Była strasznie ciekawska. - Gdybym był psychopatą nikt by się nawet nie zorientował. – wzruszył ramionami jak gdyby nigdy nic, zupełnie jakby tego typu stwierdzenia były całkowicie normalne dla niego i tutejszej zamkowej kadry. Chyba mogło to nieco wdawać w pewien rodzaju niepokój, ale wszyscy Ci którzy znali Alexandra dłużej doskonale wiedzieli, że jeśli nie ma się nic na sumieniu to nie ma się czego bać. - Zdziwiłbym się, gdyby jednak tak. – wskazał jej ręką fotel, zapraszając do zajęcia miejsca i znów wbił w nią swoje spojrzenie. Zważywszy, że wspomniała już coś na temat asystentury i jego podejścia do wcześniej posiadanych stażystów, chyba mógł się spodziewać tego, co miała mu do przekazania, a przynajmniej zalążek tematu, który chciała poruszyć.
Shaylee Harper
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Z tłumu nie wyróżnia jej nic konkretnego, może poza specyficznym typem urody. | Ma małą bliznę na twarzy, która przecina prawą krawędź górnej wargi.
Nie czuła się z tym faktem tak niekomfortowo, jak można by się było spodziewać. Na przestrzeni ostatnich lat nawykła do intensywności ludzkich spojrzeń, a i w czasach szkolnych przyciągała je całkiem często, w związku z czym Alexander nie musiał się w tym względzie ograniczać. Nie wyglądało zresztą jakby w ogóle miał taki zamiar, więc i ona nie zaprzątała sobie tym głowy. Zamiast tego, skoro już otrzymała na to zgodę, zajęła miejsce w fotelu, i pokiwała z wolna głową, jak gdyby faktycznie rozważała jego słowa i ostatecznie doszła do podobnego wniosku. O ile jego raczej nienaganna prezencja nie budziła wątpliwości, o tyle w tych jasnych oczach istotnie kryło się coś interesującego. Wyglądało jednak na to, że podobne stwierdzenie także w jej przypadku nie wychodziło poza osobistą definicję normy, co więcej, naprawdę gotowa była rozpatrzyć jego psychopatyczny potencjał. W innej sytuacji być może poświęciłaby temu nawet nieco więcej czasu. — No dobrze — westchnęła i otworzyła notes, by zaraz ułożyć go sobie na kolanach. Chwyciła ukryte w jego wnętrzu pióro i utkwiła spojrzenie zielonych oczu w Voralbergu. — Czego absolutnie nie jest pan w stanie tolerować? — zapytała, stukając końcówką przyboru w pustą stronicę. — W przypadku pracy swojego asystenta i w ogóle, w relacjach międzyludzkich? — doprecyzowała, unosząc nieznacznie jedną brew. Wyglądała trochę tak, jakby rzucała mu jakieś wyzwanie, ale była po prostu szczerze zainteresowana odpowiedzią. Ostatecznie mieli przecież współpracować, co na pewnych etapach siłą rzeczy obejmowało przebywanie w swoim towarzystwie i Shaylee wolała wiedzieć, czego za wszelką cenę powinna w jego przypadku unikać. Nie widziała sensu w bezsensownym narażaniu się na jego irytację czy gniew... — I czy na pańskie niezadowolenie z poprzednich asystentów wpływał ich brak kompetencji czy pańskie przeświadczenie o braku potrzeby ich posiadania? — dodała i zmarszczyła brwi, jak gdyby coś sobie właśnie przypomniała. Ta informacja była w jej mniemaniu równie istotna. — Asystentów, nie kompetencji — sprostowała, powstrzymując się od wygięcia ust w znaczącym uśmiechu. Nawet jeśli Alex od razu zrozumiał, co miała na myśli, wolała tę kwestię uściślić.
/jeszcze przed eventem, bo zapomniałem napisać posta
Początek roku szkolnego przynosił za sobą wiele ciekawych sytuacji, między innymi te z jego Krukonami, którzy rozdzieleni widmem dwumiesięcznych wakacji doprawdy wyczyniali przeróżne rzeczy mające na celu ponowne przypomnienie swoich znajomości ze szkoły. Tak było i tym razem, kiedy to któryś z drugorocznych odwalił sytuację zakończoną listem do opiekuna ze strony Craine'a ze skargą i żądaniem szlabanu. Z pełnym znudzenia wzrokiem pisał więc kolejne litery na pergaminie sygnowanym pieczęcią z krukiem, aby Patton miał pewność, że był jak najbardziej oficjalny w tym co robił, choć tak naprawdę dzieciak co najwyżej dostanie słowną reprymendę za taką pierdołę, jakiej się dopuścił. Chwycił kubek ze swoją kawą i upił kilka łyków. Był bardziej zmęczony niż zwykle, choć i tak w lepszym stanie niż jeszcze przed wakacjami. Nie zmieniało to faktu, że wciąż blady i wychudły sprawiał wrażenie chorego, mimo że już wielokrotnie zaprzeczał każdemu, kto go o to zapytał.
Symphony O. Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : Piegi porozsypywane po całej twarzy
Powrót do szkolnych obowiązków zaraz po końcu wakacji zdecydowanie nie należał do najłatwiejszych, a zwłaszcza kiedy to było się na roku przed studiami. Nakład zajęć oraz prac domowych to coś do czego musiała się na nowo przystosować i choć umiała być systematyczne, to wciąż miała problem z niektórymi rzeczami.
Nie bez powodu też rozmyślała jak mogłaby rozwiązać swoje wątpliwości. Po dłuższym czasie po prostu postanowiła przejść się do gabinetu opiekuna krukonów jednocześnie profesora zaklęć oraz... Poniekąd obiektu jej westchnień, chociaż jeszcze nie do końca zdawała sobie z tego sprawę. Przeszła pół Hogwartu, a gdy już była na miejscu to zapukała na drzwi i zaraz po dostaniu odpowiedzi - weszła do środka zamykając za sobą drzwi. - Dzień dobry Panie Profesorze, mam nadzieję, że zbytnio nie przeszkadzam, ponieważ mam taki mały problem z którym nie mogę sobie sama poradzić - przywitała się grzecznie przy okazji przedstawiając po co tak w ogóle tam jest, była jeszcze nieco zestresowana, że jednak może mu przeszkadzać. W międzyczasie rozglądała się po pomieszczeniu próbując uspokoić swoje myśli. Nie bywała tam często przez co też nie znała tego miejsca za dobrze.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Nie spodziewał się dziś gości, a przynajmniej nikt mu się nie zapowiadał. Zwykle wcześniej otrzymywał sowę z zapytaniem czy ktoś może przyjść, a tutaj miał całkowicie spontaniczną wizytę. Nie przeszkadzało mu to w żadnym stopniu, w końcu od tego tu był, aby uczniom pomagać, tak więc kiedy Symphony stanęła u niego w drzwiach, to odłożył wszystko co robił na tę chwilę (poza piciem kawy, w końcu uzależnienie), aby skupić całą swoją uwagę na młodej Krukonce. - Dzień dobry panno Seaver, nie przeszkadza Pani. W czym mogę pomóc? - zapytał ze szczerą uprzejmością, co dało usłyszeć się w jego głosie, natomiast na pewno nie dało się zobaczyć na jego poważnej twarzy, której wyrazu raczej nie zmieniał na co dzień. Był dla studentów Hogwartu nadzwyczaj cierpliwym i miłym człowiekiem, co raczej dało się odczuć. Nawet jak nie miał humoru, bądź nie czuł się najlepiej jak dziś. Na pewno nie dałby Symphony w tym momencie pomyśleć, ze jest tu niemile widziana, tak więc szczerze czekał na to co miała mu do powiedzenia.
Symphony O. Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : Piegi porozsypywane po całej twarzy
Uśmiechnęła się lekko uradowana z tak przyjaznego powitania. Nie wiedzieć czemu trochę się tego nie spodziewała, ale jeszcze co gorsza raz na jakiś czas potrafi się faktycznie lekko wystraszyć profesora, jednak szatynka od zawsze kojarzyła opiekuna krukonów jako poważnego nauczyciela, momentami bez humoru. Mimo to nie stresowała się zbytnio, może po prostu skojarzyła, że w końcu to była część jego pracy lub coś sobie ubzdurała.
Tak czy inaczej podeszła jeszcze o parę kroków bliżej do biurka i wzięła głęboki oddech zastanawiając się jak zacząć. - Jeśli mam być szczera, to nie do końca orientuje się co poszło nie tak, jednak ostatnimi czasy mam większy problem z nauką i chodzę rozemocjonowana mimo tego, że do egzaminów końcowych zostało jeszcze trochę czasu - zaczęła wyjaśniać przy okazji gestykulując i co jakiś czas latając wzrokiem po pomieszczeniu. - Niby uczę się systematycznie, jednak ciągle czuję, że to jest za mało. No a trochę większym problemem jest brak czasu przez ten cały nakład materiału. - Dopowiedziała jeszcze mówiąc szybciej i ledwo nie plącząc języka. Naprawdę była przejęta tym wszystkim, do tego stopnia, że nie wiedziała czy ma udać się do psychologa szkolnego czy właśnie pana profesora. Nie był to na pewno łatwy dla niej temat, nie lubiła przyznawać się do swoich słabości, aczkolwiek to był chyba dobry moment, aby zacząć.