Miejsce najczęściej odwiedzane przez dzieci, które uwielbiają wyglądać w wodzie mieniących się tęczowymi kolorami rybek. Są tu rozstawione ławeczki, na których można usiąść i sobie odpocząć. Z boku widnieje tabliczka recytująca raz na godzinę prośbę, aby nie karmić rybek i zachować czystość. Jeśli ktoś ośmieli wyrzucić się choćby papierek na chodnik, zaczyna go opieprzać z góry na dół krzycząc przy tym donośnym głosem. Nie warto jej podpadać!
Aby dowiedzieć co się wydarzyło, rzuć kostką. Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - gdy tylko podchodzisz, do Twoich uszu dobiega... żabie kumkanie. Mało tego - pierwsze słowo jakie wypowiesz w tym temacie będzie przez żaby powtarzane skrzekliwym głosem. Głośno, wyraźnie i chórem. Będą w ten sposób przeszkadzać w rozmowie przez dwa Twoje posty. Zgrabnie unikają potencjalnych zaklęć i każda próba ich uciszenia sprawia, że "wykrzykują" owe słowo jeszcze głośniej.
2 - spędzasz czas wedle uznania i nie zauważasz, że zbliża się do Ciebie dziwne pnącze... Rzuć kostką, aby sprawdzić co się stanie dalej.
Nieparzysta - W ostatniej chwili zauważasz korzeń i odskakujesz. O dziwo, rozpoznajesz w roślinie glicynię błyskawiczną. Tabliczka podpowiada Ci , aby to ustrojstwo potraktować zaklęciem zamrażającym. Tym samym uczysz się obchodzić z krnąbrną glicynią i zyskujesz +1 pkt do zielarstwa. Gratulacje! O punkt upomnij się w tym temacie.
Parzysta - Nie zauważasz czającego się niebezpieczeństwa. Nagle Twoją łydkę chwyta dzikie pnącze i... razi Cię ładunkiem elektrycznym. Dziki wrzask tabliczki informacyjnej ją płoszy (bądź reakcja osoby towarzyszącej), dzięki czemu nie tracisz przytomności. Niestety potrzebujesz pomocy. Możesz uleczyć się sam za pomocą eliksiru wiggenowego, a jeśli go nie masz, napisz w szpitalu post na 2000 znaków, gdzie uzyskujesz odpowiednią pomoc.
3 - Gdy tylko podchodzisz do oczka wodnego, Twoim oczom rzuca się pewna magia - wszystkie lilie i kwiaty wokół oczka wodnego "na Twój widok" pięknie rozkwitają rozchylając swoje kielichy. Roztaczają Twój ulubiony zapach (Amortencja w kuferku), który może poczuć każdy, kto Cię mija. Gdy oddalasz się, lilie i kwiaty zamykają się.
4 - spędzasz czas przy oczku wodnym, gdy nagle słyszysz niedyskretne chrząkanie. To tabliczka informacyjna zwraca na siebie uwagę i prosi Cię skrzypiącym głosem o podrapanie jej po tylnej metalowej ściance. Jeśli to robisz, zdradza Ci szeptem, że ktoś zgubił sakiewkę między dwoma kamieniami. Odnajdujesz ją i naliczasz w środku aż 40 galeonów! Po zysk zgłoś się w tym temacie.
5 - czy to możliwe, że ryby mają jednak głos? Mógłbyś przysiąc, że słyszysz spod wody popiskiwanie. Gdy nachylasz się dostrzegasz wyłupiaste oczka tęczowej rybki, która ni stąd ni zowąd opluwa Cię dużym strumieniem lodowatej wody. Gdy tylko się ogarniasz zauważasz, że ta zniknęła.
6 - nagle słyszysz dziwny szelest w krzakach. Zerknąwszy pomiędzy nie, zauważasz... sforę puszków pigmejskich! Na Twój widok większość ucieka, jednak kilka sztuk postanawia obskoczyć Cię i się do Ciebie przytulać. Gdy opuszczasz lokację, wyczuwasz w kieszeni dziwny ruch. To jeden z puszków wpatruje się w Ciebie z uwielbieniem i nie daje się zostawić. Zyskałeś sobie właśnie nowego przyjaciela. Gratulacje! O pupila upomnij się w tym temacie.
Zabawne. Całe to spotkanie było dla Ślizgona raczej niefortunne (mówiąc łagodnie), ale uciekł od niej dopiero w momencie, kiedy zauważyła pewien dowcip w tym, jak się nazywał. Dała mu co najmniej pięć powodów, by wziąć nogi za pas dużo wcześniej, a ten zrobił to właśnie teraz. Nie od razu się zorientowała, właściwie nie wiedziała nawet, w którym momencie się ulotnił, bo tak bardzo zajęła ją tabliczka i znalezisko, że przestała zwracać na niego uwagę. Dopiero kiedy uświadomiła sobie, że Laurent nie odpowiedział na jej pytanie i właściwie to w ogóle od dość dawna nic nie powiedział, odwróciła się z cichym „jesteś tu?” na ustach, które po wypowiedzeniu pytania rozciągnęły się w rozbawionym uśmiechu. Gdyby wiedziała, że uśmiech ten będzie miał konsekwencje, dwa razy zastanowiłaby się, czy na pewno było to tego warte. Ktoś przemknął obok niej, a chwilę potem z impetem (i hukiem, ała) pieprznął w sam środek drzewa, wykładając się na chodnik tuż za jej plecami. Właściwie to Rise mógł nawet nigdzie sobie nie pójść, nie miało to dla niej szczególnego znaczenia, w tej sytuacji i tak nie poświęciłaby mu nawet chwili uwagi, zanim pomoże temu nieszczęśnikowi. No chyba że ten jednak zaprzyjaźniłby się z glicynią... ale wtedy, jak już uzgodnili, chyba nie byłaby w stanie wiele poradzić. Zerwała się na równe nogi i dopadła do leżącego na ziemi chłopaka. Parę osób odwróciło się w ich stronę, zaaferowanych hałasem, ale kiedy zobaczyli, że ktoś już obok niego jest, prędko wrócili do swoich zajęć. — Tak się kończy jazda bez kasku — nie potrafiła powstrzymać się przed rozbawionym komentarzem, chciała jakoś odciągnąć jego uwagę od bólu i wykorzystać ten czas, by dobrze mu się przyjrzeć. No i się przyjrzała, a kiedy to zrobiła, szybko rozpoznała nieszczęśnika. — Och, Timmy. Głuptasie. Błagam Cię, omijaj drzewa na swojej drodze, szkoda tej twarzy. Jesteś przecież najprzystojniejszym z Collinsów, byłoby szkoda. — Mrugnęła do niego z rozbawieniem. Wszystko wskazywało na to, że poza poobdzieranymi łokciami i kolanami, obitym tyłkiem i guzem na środku czoła, nic się nie stało. Choć oczywiście nie była w stanie wykluczyć wstrząśnienia mózgu. — Jak się czujesz? Bardzo boli? Sięgnęła po różdżkę i zaleczyła kilka otarć, by choć te dały mu spokój. Potem przyłożyła ją do jego głowy i zaklęciem na chwilę odjęła mu ból, by mógł w spokoju odsapnąć i odpowiedzieć.
Głowa go bolała na tyle, aby mógł stwierdzić, że bez guza się nie obejdzie. Czapka z daszkiem, która dotychczas zdobiła jego łepetynę, teraz znajdowała się dobre kilka metrów poza jego zasięgiem. Nie podnosił się jeszcze z powodu bólu, jak i zainteresowania tej pięknej dziewczyny. - Najprzystojniejszym? - uśmiechnął się szeroko, mimo że oczy miał ledwo otwarte z powodu ćmiącego bólu sugerującego rośnięcie właśnie guza na samym środku czoła. - Następnym razem może wpadnę na ciebie to kto wie, może dasz mi się zaprosić na kolację? - nie miał najmniejszego problemu z próbą wyciągnięcia jej na randkę nawet będąc w tak niekorzystnym położeniu. Nazwała go najprzystojniejszym z całej rodziny więc od razu odebrał to jako okazanie mu zainteresowania. Byłby idiotą gdyby nie próbował zaprosić takiej laski na randkę. Na samą myśl aż gęba sama się cieszyła. - O niebo lepiej. - uśmiechał się do niej i gdy nieco go podleczyła, podniósł się, opierając rękę na pniu drzewa. Świat się kręcił a jego wzrok uciekał do dziewczyny. Chciałby aby uśmiechała się cały czas tak samo, tak jakby nie istniał nikt ważniejszy od niego. - A wyzdrowieję całkowicie jeśli dasz mi się wyciągnąć teraz na kawę lub jakieś ciastko. Obiecuję, z ręką na sercu, omijać szerokim łukiem drzewa. - położył dłoń na swojej klatce piersiowej i nie odrywał wzroku od półwili. Nie przeszkadzała mu znacząca różnica wieku między nimi. Ba, to była ostatnia rzecz o jakiej myślał.
— No pewnie, że najprzystojniejszym. Kłamała w żywe oczy, ale czego się nie robi, żeby chociaż trochę podnieść na duchu swojego pacjenta? Wszyscy wiedzieli, że najprzystojniejszym Collinsem był Trevor, oczywiście. Zresztą ten tutaj i tak był jak na jej gust sporo za stary, gdyby w ogóle patrzyła na niego pod kątem gustu, podobania się i z jakimkolwiek zainteresowaniem. Gdyby tylko wiedziała, że kłamstwa, nawet te pozornie niewinne i wypowiadane w dobrej wierze, prędzej czy później zawsze będą miały swoje następstwa, dobrze zastanowiłaby się nad swoimi słowami. — Nie jestem fanką kolacji, niezdrowo jeść na noc. Na pewno znajdziesz kogoś, kto lubi kolacje bardziej, jak tylko zaleczysz tego guza. Starała się spławić go w taki sposób, żeby go nie urazić, w końcu był bratem Trevora i nie chciała, żeby potem gadał o niej za plecami, nawet jeśli nie miała wątpliwości, że przyjaciel stanąłby po jej stronie. A może właśnie z tego powodu, bo wiedziała, że pełnym testosteronu domu Collinsów spory nierzadko załatwiano przy użyciu pięści, zwłaszcza kiedy księżyc przybierał na wadze. Nie dałaby się zaprosić nawet gdyby był w jej wieku, randki nie były w jej stylu. Od facetów chciała trzymać się tak daleko, jak to tylko możliwe, i tylko bardzo konkretna dwójka wymykała się z tej szufladki. — Och... bardzo mi przykro, chętnie napiłabym się kawy, ale muszę dziś zakuwać do egzaminu, jutro kolejny dzień owutemów. Już i tak spędziłam tu zbyt wiele czasu. Dbaj o siebie! To ostatnie powiedziała, kiedy już podnosiła się na równe nogi. Pomachała mu, uśmiechnęła się raz jeszcze i jak najprędzej odeszła. Zaczęła czuć się w jego towarzystwie niekomfortowo, był nachalny, w dodatku coś w nim ją niepokoiło. Dlaczego kilkanaście lat starszy facet chciał wyciągać ją na randki? Postanowiła na wszelki wypadek nie mówić o tym Trevorowi... a w drodze do Hogwartu kilka razy dyskretnie obejrzeć się za siebie, by upewnić się, że jest bezpieczna.
» z/t «
+
Iris Skylight
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 163,5 cm
C. szczególne : filigranowa postura, pieprzyki rozsiane po ciele, kilka piegów na twarzy, skromna biżuteria; zapach fiołków;
Standardowo, weekend spędzała ze swoim psidwakiem. Nieczęsto miała okazję się z nim widywać zważywszy, że w szkole nie można mieć tak dużych czworonogów... choć według niej Merkury był odrobinę większy niż porządnie utuczony kot. Gdyby go przebrać lub nauczyć go miauczeć... roześmiała się sama do siebie. - Jeśli nauczysz się miauczeć będę mogła wmówić nauczycielom, że jesteś kotem. Wtedy będziesz mógł być ze mną w dormitorium. - mówiła do psa, który merdał rozwidlonym ogonkiem tak, jakby jutra miało nie być. Rozpierała go energia przez co często ciągnął smycz, a co za tym idzie, swoją nieoficjalną właścicielkę. - Spróbuj. Daj głos ale miauk! - próbowała, śmiejąc się do siebie. Merkury zaszczekał iście po psiemu i czekał oczywiście na przysmak, który musiał otrzymać. Dziewczyna westchnęła. - To będzie długa droga. - humor jej dopisywał, prawdopodobnie dzięki rozwojowi relacji z Gaelem. Chcąc nie chcąc uśmiech sam cisnął się na usta, a krok miała lekki. Wbrew pozorom nie bujała w obłokach lecz dzięki swojej radości łatwiej przychodziło jej żartowanie. Słysząc kumkanie żab Merkury potraktował to jako zaproszenie do zabawy. Pociągnął smycz - mimo, że trochę go już szkoliła - by dopaść do umykających do oczka wodnego gadów. - Ej, stop. Nie wchodź tam. - żaby chóralnie zakumkały, Merkury wyrywał się aby którąś trącić mokrym nosem, a sama Irys musiała zaprzeć się aby pies nie wszedł do wody. Ten jednak ostatnio urósł i nie był już puchatą, mięciutką szczekającą kuleczką a dorastającym pełnym energii psem. - Zostaw żaby. Zostaw. - mówiła do psa lecz jak miał ją usłyszeć skoro żaby ją zagłuszały? W efekcie przednia część ciała Merkurego znajdowała się w oczku wodnym, a cała reszta próbowała również się tam dostać, byleby sięgnąć po żabki.
Kiedy mógł, a mógł z reguły w weekendy, wybierał się na piesze wędrówki. Nie jakieś dalekie, bo wciąż był tylko uczniem i miał pewne ograniczenia co do tego, dokąd mógł się zapędzać, ale nie siedział tylko w zamku. Dusił się wtedy, czując się zbyt zamknięty pośród czterech ścian, chociaż nie to było głównym problemem. Ian nie lubił przebywać w pomieszczeniach zatłoczonych, a mimo tego, że Hogwart był olbrzymi, nie czuł się tam do końca dobrze, w końcu zawsze gdzieś były duchy, obrazy albo rzeźby, jakie nie dawały mu spokoju, a on zwyczajnie lubił przebywać sam ze swoimi myślami i pomysłami, lubił snuć opowieści o dawnych czasach, lubił budować opowiastki na podstawie tego, co się uczył, a do tego na pewno nadawało się doskonale spacerowanie bez celu. Czy też, kiedy celem stawała się jaskinia w lesie otaczającym wioskę albo kiedy było nim przejście wszystkich uliczek w okolicy, choć prawda była taka, że chłopak zdecydowanie preferował wędrowanie po dziczy, gdzie nie mógł natknąć się na wiele osób, jakie byłyby w stanie wyciągnąć go ze stanu, w jakim aktualnie się znajdował. Park i podobne okolice były dla niego równie odpowiednie, tym bardziej teraz kiedy stawał się nieforemny, kiedy miał wrażenie, że ciągnie go w górę, kiedy głos czasami go zawodził i przestawał być delikatnym chłopcem. Jakoś nie chciał, żeby inni zbyt długo go wtedy oglądali. I pewnie właśnie dlatego znalazł się tutaj, dokładnie po drugiej stronie oczka wodnego, w pobliżu psidwaka, który pakował się do wody w poszukiwaniu żab i Iris, którą kojarzył, choć wcale nie jakoś dobrze, jaka nie do końca umiała sobie ze stworzeniem poradzić. Ian nigdy w życiu nie miał psa, a już na pewno nie miał magicznego psa i właśnie docierało do niego, że chyba obecnie był raczej niezbyt użyteczny, co spowodowało, że się lekko zarumienił. Zrobił jeszcze jeden krok do przodu, rozchlapując nieznacznie wodę, w której stanął, a żaby, jakie zdecydowanie powinny już o tej porze roku brać się do spania, zaczęły chyba zbierać się do zasłużonego odwrotu, chociaż nie był pewien, jak z psem, który zapewne miał jakiś cel w tym, co robił. I zapewne było nim zjedzenie jakiegoś przyjemnego posiłku w postaci uciekających stworzeń, a jak Ian po nie w czasie pomyślał, teraz to on mógł okazać się celem. Co prawda nie był na tyle mały, żeby psidwak był w stanie jakoś poważnie go skrzywdzić, ale też nie wydawało mu się, żeby miał wyjść z tego całkiem obronną ręką, skoro Iris nie umiała psa w pełni utrzymać. - Nie sądziłem, że mogą jeszcze o tej porze roku tutaj bytować – rzucił całkiem idiotycznie, w kwestii żab, bo jak zawsze miał talent do zagajania rozmów, mniej więcej równie zdolny i subtelny, co goblińskie armie.
Iris Skylight
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 163,5 cm
C. szczególne : filigranowa postura, pieprzyki rozsiane po ciele, kilka piegów na twarzy, skromna biżuteria; zapach fiołków;
Nie miała pojęcia kto w domu tak rozpuścił jej psa. Przecież babcia znała zasady, a rodzicom napisała w dwóch wyraźnych listach jak należy opiekować się psidwakiem. Powiesiła nawet na lodówce najważniejsze punkty zaś ich skrzat domowy nauczył się tego na pamięć. Wystarczyło zostawiać psidwaka w domu w dni robocze... a potem przez cały weekend musiała się napracować aby jej pupil przypomniał sobie o zasadach, które kiedyś miał opanowane w obu rozwidleniach ogonka. Najwyraźniej żaby budziły jego psi entuzjazm na tyle, aby pamięć go zawodziła. Na szczęście zwierzę nie było wielkie więc nawet takie chuchro jakim była Irys, dawała radę go wyhamować zanim urządziłby sobie jesienną kąpiel wśród żab. Podniosła wzrok, orientując się, że ten obraz śmiechu-rozpaczy ma świadka. Uśmiechnęła się niemrawo do Krukona, którego widywała na przerwach lecz nie mogła od razu mu odpowiedzieć. Korzystała z momentu przepłoszenia żabek i pociągnęła Merkurego do siebie. Stanęła między nim a Ianem i skierowała zaciśniętą pięść - jako komendę - do psiego nosa. - Stop. Siad. - powtarzała to trzykrotnie zanim pies usłuchał. "Trzymała go" w ten sposób dobrą minutę w oczekiwaniu aż psie emocje nieco opadną... choć sądząc po merdającym ogonku, miał ochotę wyrwać się entuzjastycznie do powitania nowej osoby. Odetchnęła, zwalniając psidwaka z komendy, podsunęła mu pod nos smaczka i mogła poluzować smycz skoro żaby uciekły w popłochu. - Wybacz. Większość tygodnia jest z moją rodziną i podejrzewam, że ktoś go rozpuszcza. Oj... Merkury, nie, nie rób tego. - odskoczyła od psa choć niespecjalnie daleko z powodu łączącej ją z nim smyczy. Ten bowiem otrzepał się z wody osiadłej na krótkiej sierści, chlapiąc nie tylko jej spodnie ale i zapewne Krukona. Dopiero teraz przyjrzała się chłopakowi, nie bardzo rozumiejąc czemu wszedł do oczka wodnego. Przez chwilę musiała mieć zdziwioną minę lecz napinająca się smycz odwróciła jej uwagę. Nie pozwalała psu przywitać się z nową osobą skoro nie dostrzegła jeszcze na twarzy takiego zainteresowania. - Mówiłeś coś o bytowaniu... masz na myśli wodne psidwaki czy gadatliwe żaby? - zażartowała, czemu towarzyszył krótki śmiech. Czasami musiała obrócić się wokół własnej osi lub zrobić krok na bok aby wyplątać się ze smyczy. Merkury krążył i cwanie próbował niezauważenie przysuwać się w kierunku Iana, którego cały czas miał ochotę obwąchać... lub zalizać na śmierć.