Czarodzieje
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Share
 

 sekcja

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość


Ariadne T. Fairwyn
Ariadne T. Fairwyn

Student Slytherin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Galeony : 840
  Liczba postów : 343
https://www.czarodzieje.org/t16556-ariadne-t-fairwyn
https://www.czarodzieje.org/t16575-verheyen
https://www.czarodzieje.org/t16555-ariadne-t-fairwyn
sekcja QzgSDG8




Gracz




sekcja Empty


Pisaniesekcja Empty sekcja  sekcja EmptySob Paź 20 2018, 10:30;


Retrospekcje

Osoby: Ariadne T. Fairwyn; w swoim mugolskim wcieleniu
Opis: wizja przygotowana w ramach urodzinowego celu
Powrót do góry Go down


Ariadne T. Fairwyn
Ariadne T. Fairwyn

Student Slytherin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Galeony : 840
  Liczba postów : 343
https://www.czarodzieje.org/t16556-ariadne-t-fairwyn
https://www.czarodzieje.org/t16575-verheyen
https://www.czarodzieje.org/t16555-ariadne-t-fairwyn
sekcja QzgSDG8




Gracz




sekcja Empty


Pisaniesekcja Empty Re: sekcja  sekcja EmptySob Paź 20 2018, 10:30;

Parestezje.
Wgłobienia mrowień, tańczące pod płótnem skóry; trudne w sprecyzowaniu odczucie, przemijająca ospałość mięśni wpierw nieobecnych, budzących się w owej chwili do życia. Dłoń - jest aktualnie rozprostowana, powoli jak kwiat lotosu, rozchyla płatki swych poszczególnych palców, zagiętych haczykowato w nietrwałym otumanieniu. Skorupa zdrętwienia odpada, łuszczy się pod naporem rozkazów przepływających z umysłu.
Moje mrowienie w rzeczywistości jest ekscytacją.
Stężałam jak uwieczniony dłutem artysty posąg, nieobecnie obecna tuż przy drewnianej bryle dźwigającego ciężar tomiszcza biurka. Mój wzrok przepływał niespiesznie, nie tyle czytałam - studiowałam, delektowałam się każdym słowem i wpisywałam je równolegle w pamięć. Już za niedługo - miało mieć swój początek spotkanie - strony przewracałam niespiesznie, jakby z wahaniem muskając opuszką palca ścieńczały i zażółcony papier. Potrzebowałam wszystko dokładnie przemyśleć, uporządkować, przestrzegać srogich restrykcji, podczas których odstępstwo było niewybaczalnym błędem. Woń książki, naniesiona sędziwym wiekiem oraz przeszyciem kurzem, działała na podobieństwo kadzidła - czułam się oczyszczona, czułam się w tym momencie wspaniale, zapominałam o niewygodnej pozycji, w której wciąż uporczywie trwałam. Kończyna górna milczała - podpierałam więc nieprzerwanie głowę na fundamencie łokcia; dopiero później odezwała się przenikliwym wrażeniem, migotaniem nieprzyjemnego odczucia błyskającego pośród taśm nerwów. Chwilę później - przymuszona do ruchów - oprzytomniała, jakby przypominając sobie o posłuszeństwie - którego była mi nieprzerwanie winna. Kiedy oddaję się zajmującej lekturze, mam niebywałą tendencję do przeciągania swych dywagacji - zbaczania, z jednej strony na drugą, krążenia po zawiłości ścieżek nawet mnie samej nieznanych. Teraz jednakże, podczas procesu czytania - pozostawałam niezawahanie skupiona; moim dreszczem powinien być dreszcz ekscytacji, przemiłe, głaszczące odczucie - które to zsuwa się prędko wzdłuż krzywizn uformowania kręgów. Nie mogę się najzwyczajniej doczekać, aż wszystko - co właśnie czytam, zgłębiam wyłącznie w suchej chociaż koniecznej teorii - zostanie wcielone w życie.
Nazywam się Ariadne Fairwyn i jestem studentką medycyny.
Od zawsze - wyróżniałam się w grupie swojej własnej rodziny; w ich przepełnionych powagą głosach nie byłam wystarczająco praktyczna. Nie myślcie, że wybór studiów spotkał się z dysonansem krytyki - wręcz przeciwnie, nie wydawali się podejrzewać (prawdopodobnie) moją osobę o posiadanie tych wszelkich, żądanych u kandydatów zdolności - wpasowywania się w ramy licznych, stawianych najpierw wymagań. Pochodzę z bogatej dosyć rodziny, znanej wśród społeczności naszego niewielkiego miasteczka; te miejscowości mają szczególną własność - od zawsze, wydają toczyć się własnym życiem. Na kołowrotku czasu obracają się tylko egzystencjalne nici samych mieszkańców, każda wielka nowina jest zaś wyłącznie nowiną w obrębie określonego miasteczka, wszystko ograniczone zostaje do jego murów - osiągnięcia, spory i gratulacje. Nieznaczne punkty na mapie bywają zatem odcięte - moja rodzina mogła być jedną z wielu bogatych rodzin, choć w tej niewielkiej mieścinie jest wyjątkowym zjawiskiem, rozpoznawanym w tym zagęszczeniu twarzy. Nic dziwnego więc (czyżby?), że mój ojciec i moja matka - usiłują wciąż wypaść w stworzonym cyrku możliwie zawsze najlepiej; stanowią - powiedzmy - rozrywkę dla podstarzałych sąsiadek, dowiadujących się o postępach dzieci oraz wysłuchujących kłótni - przy rozdzielaniu majątku pomiędzy burzliwych krewnych. Pod taką presją, słyszę wciąż powtarzane słowa - nie jestem poważna, nie jestem - w najmniejszym stopniu praktyczna. Kiwają z politowaniem głową, jak gdyby bardziej liczyły się słowa innych od prawdziwego szczęścia - czasem, wyobrażam sobie zuchwale - że w zupełności nie noszę przypisanego nazwiska. Wyobrażam sobie - bezczelnie, że jestem wolna - tak też wydaję się zachowywać.
Do czego zmierzam? Moje zaciekawienie się anatomią oraz rytuałami sekcyjnych technik nie spotykało nigdy się z aprobatą. Odbijało się - nieprzerwanie od ich kamiennych i niewzruszonych oblicz, natrafiało odwiecznie na powtarzaną frazę - nic z tego absolutnie nie będzie. Niedochodowe. Niepraktyczne. Obrzydliwe - niewiele w rzeczywistości posiadać będzie wspólnego z moją karierą lekarza. W anatomii już przecież wszystko odkryto; rozwijają burzliwie się całkiem odmienne dziedziny. Odpuść już. Przestań.
Nie.
Jestem dość krnąbrną jednostką - która w zwyczaju ma postępować w zgodności z własnym zamysłem. Nie miałam najmniejszego zamiaru i nie mam jego też nadal - nie wykazuję choć najdrobniejszej chęci - aby wypierać się swojej pasji. Dlatego - po raz kolejny zastygłam nad ulubioną książką; odrętwiała, obolała. Szczęśliwa. Zmęczona - uginająca się od nadmiaru stawianych z każdym przedmiotem, niezbędnych do przekroczenia progów - wracałam tutaj, do serca całej nauki - do anatomii i preparacji jednego z największych dzieł sztuki. Niedługo później, z kryjówki swego mieszkania wyruszę w stronę świątyni uczelnianego prosektorium - gdzie śmierć będzie splatać się z pulsującym życiem. Oczekuję - na kolejne ze spotkań zrzeszenia się naukowego studentów - z niemałym zniecierpliwieniem - jakie zarazem pobudza moje ambicje i nakazuje wciąż drążyć - zapamiętywać rozdziału. Wdycham w przywoływanych wspomnieniach woń formaliny, tak intensywną i specyficzną, niezdolną do opisania; w której kąpane są delikatne tkanki. Prosektorium - jest miejscem pełnym specyficzności; ośmielę się wręcz powiedzieć - czuje się w jego murach obecność śmierci na wyjątkowym poziomie, spotyka się jej osobę, podchodzi - z odpowiednim szacunkiem - prosi o pozwolenie zachowywania na znacznie dłużej tych wyjątkowych kształtów - którym już odebrała pierwiastek życia. Niestety - formaldehyd sam w sobie posiada wiele słabości - choć nadal, pomimo udowodnienia ogromu szkód wdzierających się w ciało, pomimo posądzania tej prostej w swojej budowie cząsteczki wmieszanej zgodnie z proporcją w wodę - zrzucania prawdziwych zresztą teorii działań jak najbardziej toksycznych, przyczyniających się do dysplazji komórek i w konsekwencji nowotworowych wykwitów - pomimo tego wszystkiego, formaldehyd nadal jest popularny. Posiadam jednakże przeogromne uznanie w stosunku do plastynacji; Von Hagens jest w mojej osobistej opinii najprawdziwszym geniuszem wśród współczesnego świata. Jest bohaterem. Ocalił misterny układ warstw tkanek od odbarwienia, pozwolił pomimo spływu erozji czasu zachować im naturalną sprężystość. Ilekroć patrzę na jego prace, nie umiem w żaden sposób powstrzymać powstającego w środku, wręcz dziecięcego zachwytu, naiwnego zachwytu - w którym wpatruję się w zachowane struktury ciała. Każdy, niemniej przypadek obecnej już preparacji - nieważne - z zastosowaniem jakiej metody, jest dla mnie czymś wyjątkowym, zachowywaniem dzieła doskonałości biologicznego świata. Perfekcja jednak jest krucha - właśnie dlatego, tak przeogromnie łatwo ulega zdegradowaniu - okradziona choćby z jednego, składowego czynnika, jednego z zębatych kół mechanizmu współzależności.
Na kole zaplanowaliśmy preparację kończyny górnej. Sama już w sobie czynność - wymaga ogromnych pokładów pokory i cierpliwości. Kończyna górna powinna być nadpoczęta do zachowania - możliwie, jeśli się uda najszybciej. Wymaga ogromu czasu, niezbędnego wobec odwzorowania misternej sieci jej naczyń oraz przecinających nerwów; zwłaszcza w okolicy pachowej, szczególnie skomplikowanej, obfitej w mnogość szczegółów - na stosunkowo skromnej swej objętości. Jak większość rozpatrzonych przypadków tego rodzaju procesów - zaczynać będziemy od starannego pozbywania się skóry; nie możemy - w żadnym stopniu narazić tkanki tłuszczowej oraz rozpiętych niżej, jakże wrażliwych powięzi. Dzięki tej ostrożności będziemy w stanie zaznaczyć powierzchowne naczynia, jak choćby żyłę odpromieniową, dumnie widoczną na umięśnionych ramionach mężczyzn.
Mój czas nadchodzi.
Zamykam drzwi; nie chcę się oczywiście spóźnić - to jedna z niewielu odpowiedzialności na jaką mogę sobie pozwolić.

| k o n i e c
Powrót do góry Go down
 

sekcja

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Czarodzieje :: sekcja QCuY7ok :: 
retrospekcje
-