Czarodzieje
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Share
 

 Dom 6A

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next
AutorWiadomość


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 42
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Dom 6A - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Dom 6A - Page 2 Empty


PisanieDom 6A - Page 2 Empty Dom 6A  Dom 6A - Page 2 EmptyNie Lip 22 2018, 14:25;

First topic message reminder :


Dom 6A

Dom jest położony w pobliżu lasu, w dość znacznej odległości od pozostałych budowli.

Na zewnątrz:

Parter:

Piętro I:




Zwierzaki


Spoiler:
Londyn, za Londynem, prowincje


Ostatnio zmieniony przez Matthew Alexander dnia Wto Wrz 01 2020, 23:41, w całości zmieniany 9 razy
Powrót do góry Go down

AutorWiadomość


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 42
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Dom 6A - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Dom 6A - Page 2 Empty


PisanieDom 6A - Page 2 Empty Re: Dom 6A  Dom 6A - Page 2 EmptySro Lis 21 2018, 21:39;

Egoizm u Matthewa był czymś kompletnie obcym.
Substancja wywołującą odczyn alergiczny, wstrząs anafilaktyczny - coś kompletnie niezrozumiałego dla umysłu pod względem działania wedle własnych zasad, aczkolwiek kompletnie społecznie akceptowalnego. Nikt nie musiał być taki jak on - nikt nie musiał jednocześnie być dokładnie taki sam jak on. Wystarczyło drobne zauważenie czegoś, co w nim drzemie od dawna, co w nim zostało zakorzenione, by móc odczuć człowieka oraz wpoić się w jego myśli, odczucia, możliwości, troski oraz przeszłość. Nie do końca - nie zawsze jego werdykty się sprawdzały zgodnie z tym, do czego zdołał sam po prostu dotrzeć. Niemniej jednak szanował każdą duszę, niezależnie od charakteru, a przede wszystkim starał się w innych dostrzec dobro. Dla niego nie ma takiego człowieka, którego nie dałoby się zaakceptować i pokochać; ludzie, pozostawieni samym sobie, wpadali w różne złe nawyki. Problem zazwyczaj leży wśród właśnie relacji międzyludzkich; brakiem stosowności otoczenia, odpowiedniej troski i miłości. Być może nie zachowywał się profesjonalnie wobec pacjentów, nad którymi sprawował opiekę - zaspokajał jednak poczucie stabilności i bezpieczeństwa, był odpowiednim ramieniem, o które ktoś zwyczajnie mógł się oprzeć i zapomnieć o otaczającym go świecie; chociaż głównie na tym skupiała się praca, której postanowił się podjąć. Polegała na obejrzeniu otaczających ludzi pod kątem mniej krytycznego, za to bardziej racjonalnego oka ludzkiego. Dar empatii, dar pomocy innym, z którego korzystał, by udzielić wsparcia, okazywał się być nie tyle orężem, co bardziej czymś wywołującym pokój wśród zgromadzonych. Niestety - w natłoku obowiązku i dbania o innych, zapomniał o samym sobie.
Matthew zagubił się w przeszłości, zaś umysł, nie mogąc wytrzymać presji, zaczął tworzyć świat, o którym nie miał kompletnie pojęcia. Nie bez powodu zatem, kiedy to wysilał się, kiedy to stawiał innych ponad siebie, zapomniał o tym, że jeszcze w ogóle istnieje. System, w jaki się wplątał, system ochrzczony, polegający głównie na pracy oraz braku przyjemności, prowadził go na samo dno; dno wypełnione lodowatą wodą o ciemnym odcieniu. Wtapiał się, pozwalał, by substancja zalewała jego płuca, by następnie zaczął się nią dusić, a następnie zwyczajnie zniknął. Niektórzy jednak, między innymi właśnie Cornelius, mimo natłoku własnych problemów, postanowił zaryzykować; przerwać milczenie, chwycić go za rękę i spróbować wydostać z bagna, w które to zdołał się wpakować. Skutecznie? Wcześniej sam się tego podjął. Wcześniej sam oferował wsparcie Gryfonowi. Niemniej jednak - proszenie o pomoc go bolało. Bolało go przyznanie się do tego, że jest tak naprawdę jedynie słabym bytem, bytem poddanym działaniu własnego umysłu; psotliwego, który rozszczepiał się i powodował, że miewał coraz to więcej luk w pamięci. Nie pamiętał nawet, jak doszło do tego, iż przeżył. Podcięcie sobie żył nie zadziałało najwidoczniej - lub coś kazało mu jeszcze trzymać się przy życiu.
Słowa bywały skutecznym orężem - orężem do podbudowania własnego ja dowolnego człowieka, jak również kompletnego rozpadu jego emocji oraz następnie wyładowania większych pokładów gniewu. Rzadko kiedy zwracał się do tej drugiej metody - praktycznie wcale. Nie chciał narażać Corneliusa na wszelkie niedogodności spowodowane własnym stanem emocjonalnym, rozchwianiem, brakiem taktowności, a przede wszystkim - egoizmem. Jakby nie było, podjęcie się czegoś tak trudnego do zrozumienia jak próba samobójcza w wielu przypadkach było czymś samolubnym. Niemniej jednak - rodziny nie miał. Rodzinę tworzył z losowych przybłęd, zwierząt, nawet pacjentów - kompletnie nieświadomie. Przyciągał do siebie osoby o różnej historii, różnych przejściach przez życie, różnych charakterach, aczkolwiek nadal - niezwykle podobne. Dlatego właśnie unikał spoglądania w oczy tych, którzy zdawali się nie być w żaden sposób przypodobani do tego schematu, zaś wiedział, iż to może zostać wykorzystane przeciwko niemu. Czy aby na pewno? Czy Ramsey był kimś, komu mógł zaufać w tej kwestii? Przecież ten zwierzył mu się - dlaczego miałby tego samego nie zrobić? Mieszane emocje przeszły przez jego umysł z dość ślimaczą prędkością; nie był pewny. Nie był gotowy? Musiał powoli, drobnymi krokami - przechodzić oraz stawać się jednocześnie bardziej zdrowym człowiekiem. Nie wtedy, kiedy to uczucia zdawały się wkraczać do jego życia i zaburzać wizerunek. Chociaż o to w ogóle nie dbał.
- Odpowiednia osoba w odpowiednim czasie i złym miejscu może naprawdę wiele zmienić - po przebieg zdarzeń, kończąc na uratowaniu wielu istot. - to wyjątkowy talent - jednak wymagający wielkiej cierpliwości, chciałby zawrzeć, aczkolwiek się powstrzymał. Te maksymy, choć wydobywające się zazwyczaj z własnego doświadczenia, zdawały się kierować życiem uzdrowiciela. W Meksyku przecież był odpowiednią osobą, która w odpowiednim czasie znalazła się w złym miejscu i uchroniła od śmierci niczemu winne stworzenie. Kto wie, być może nauczył dzieciaki szacunku względem żyjących na świecie istot - nie był w stanie tego jednak bezpośrednio stwierdzić. Ludzie bywają wyjątkowo zmienni - on zaś bywał wyjątkowo niestabilny względem siebie. Było to widać, po tęczówkach, po umyśle, który inaczej odbierał otaczającą go rzeczywistość. Mimo aury pewnego niepokoju nadal miał odwagę zauważać w pewnym stopniu plusy, odwracać wady w zalety. - Zarysowani, próbujący ukryć własne wady, które ostatecznie stają się naszymi koszmarami. Zagubieni w czasie, zagubieni w myślach, tłumiący w sobie zbyt wiele. Aż to wszystko pęka, ze zwielokrotnioną siłą... - oczy mu się zaszkliły widocznie, aczkolwiek nie uronił jeszcze żadnej łzy. Jeszcze, choć go mocno kusiło. Dostał pozwolenie - dlaczego jednak się wstrzymywał, dlaczego nadal wszystko ukrywał? Nie wiedział. Wstyd było mu przyznać, że jest słaby? Przecież przez to samo musieli przechodzić inni ludzie, nad którymi sprawował opiekę, których trzymał pod swoimi zmieniającymi barwę na czarną skrzydłami. Pióra zaś traciły na swym pięknie, znikały, marnie wyglądały, jakby rzeczywiście - ulatywało z nich życie. - Ja... Ja nie jestem jeszcze gotowy. Nie teraz, muszę oswoić się z tą myślą. - nie odrzucał jego pomocy, nie było tego po nim widać, wręcz przeciwnie - przyjmował, aczkolwiek niepewnie, okrążając ją ostrożnie, niczym zwierzę trzymające między swoimi nogami ogon. Niepewne, patrzące nieufnie, aczkolwiek potrzebujące pomocy. Był zakłopotany, między jednym światem a drugim. Niemniej jednak - był jednocześnie człowiekiem. - Odwiedź mnie wtedy, kiedy znajdziesz wolny czas. Muszę się ustabilizować. Przemyśleć parę spraw. Powrócić w pewnym stopniu do normalności - przeanalizować samego siebie i dopiero potem - zwierzyć się. - zalecił, choć nie wiedział, czy ten go posłucha.
A może jednak?
Wstał z miejsca, upił jeszcze chwilę własnej szklanki wody - tak dla pewności. Majaczył? A może rozmawiał tylko z własnym umysłem? Nie wiedział. A chciałby się upewnić - w jakikolwiek sposób; nie mógł jednak przekroczyć własnych barier, pozwolić sobie na dotyk, choć ten również mógł być w pewien sposób sfałszowany przez membrany skóry i narządu znajdującego się pod kopułą czaszki.

| Twój post będzie szóstym - wystaw sobie zt. Za jakiś czas rozpoczniemy kolejną wizytę love!
Powrót do góry Go down


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 42
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Dom 6A - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Dom 6A - Page 2 Empty


PisanieDom 6A - Page 2 Empty Re: Dom 6A  Dom 6A - Page 2 EmptySob Gru 08 2018, 14:53;

Inny czas | Niezwiązane z powyższą fabułą.

Życie bywało wyjątkowo przewrotne, kiedy to stawiał kolejne kroki - naiwnie, niczym dziecko, ale tylko z pozoru.
Nie prowadził żadnej gry; nie potrafił w żaden szczególny sposób przewodzić, zsyłać na pozostałych nieprzyjemne sytuacje. Czy na pewno był człowiekiem, skoro nie potrafił sięgnąć po najbardziej z oczywistych emocji, tak nagminnie stosowanych przez innych; nie potrafił zmanipulować? Dlaczego - dlaczego raz jeszcze, nie potrafił zrozumieć sensu manipulacji w swoim ciele, zamiast tego unikał jej jak tylko mógł? Reguły, granice, wyznaczone konkretne powody ku temu, by tak nie robić? Starał się zatem uciec od przeszłości, choć nie było to do końca możliwe; zamiast tego żył nią, delektował się każdym z kawałków, będąc tylko i wyłącznie samotnym. Czy potrzebował zmian? Sam nie wiedział. Zmiany były dla niego obce, pozbawione większości sensu, choć wiadomo jedno było - że nie można od nich po prostu uciec. Życie samo brnęło do przodu, świat zmieniał się nieustannie, z godziny na godzinę, zaś on starał się zwyczajnie pozostać w jednym punkcie przeszłości. No cóż - niestety lub stety, nie mógł; patrząc niebieskimi tęczówkami w odmętach własnej, zamglonej już znacznie pamięci, nie mógł zwyczajnie zapomnieć o takich rzeczach. Zatracić się w ekspresji własnych uczuć, delektować się nimi niczym najbardziej wykwintnym posiłkiem, jaki otrzymał. Zamiast tego - przyjmował do świadomości, iż pozostał sam, nie mając żadnej rodziny, żadnego wsparcia z ich strony, wiedząc doskonale, że prawdopodobnie nikt z nich po prostu nie żyje. Pozostawiony sam sobie, bywał wyjątkowym zagrożeniem; na szczęście tylko przeciwko własnej osobie. Mimo iż starał się odkrywać kolejne manifestacje własnej pamięci, powracać do pałacu myśli, zajmować czymś kompletnie innym, nie mógł; westchnięcie tylko i wyłącznie zasygnalizowało tenże fakt. Zamknięte oczy, kiedy to wędrował nieustannie, kiedy to część jego piersi chciała wyrwać się do przodu, zaś pozostałość - zwyczajnie poczekać w miejscu.
To nie był sen, nie. Wędrował samotnie, był zbłąkanym wędrowcem pozwalającym dojrzeć księgi przy pomocy zwyczajnej empatii. Czasami jednak ta go wyniszczała, powodowała jego destrukcyjny rozkład, gnicie, kiedy to nie pozwalał swojej odmiennej stronie wyjść na zewnątrz. Był maszyną, myślał jak maszyna, obliczał kolejne binarne wejścia i wyjścia, kiedy to obydwa mostki - południowy i północy, zaczęły się zwyczajnie chrzanić. Północy, odpowiedzialny za działanie całego układu, umysłu, południowy - odpowiedzialny za dane, za wszystkie pozostałe fragmenty jego ciała. Siedział, zaczytywał się w jednej z książek, starał się zmącić umysł czymkolwiek innym, odmiennym. Nie mógł brnąć znowu w to samo. Nie mógł poddawać się jednej rzeczy, kiedy to znajdował się między snem a rzeczywistością. Przewertował kartki, śledząc dokładnie tekst, czarną czcionkę z odpowiednim marginesem, choć wiedział, że to jest bardziej wiedza teoretyczna. Starał się odnaleźć parę informacji zatem o roślinach, które przypadkiem znalazł podczas pobytu na moczarach, gdzie zaś niektórzy nie mieli takiego szczęścia. Alfabetycznie, zgodnie z tym, co widział przed własnymi oczami, zastanawiając się, jaki może mieć z nich dokładnie pożytek. Destrukcyjne mącenie umysłu jeszcze raz przedzierało się przez jego czaszkę, kierując wzrok w jednym punkcie. Znowu. Nie zwracaj na to uwagi. Mówił do samego siebie, starając się zachować resztki normalności. Palce powoli przesuwały kolejne kartki, znajdując odpowiednie informacje na temat Księżycowej Rosy. Czy jednak była w stanie wyleczyć jego dysfunkcje? Jakie połączenie byłoby wówczas najlepsze, jeżeli chciałby cokolwiek zrobić ze swoim schorzeniem? Żadnych dokładniejszych informacji - szlag by to trafił, choć ostatecznie nie rzucił przecież książką w kąt, denerwując się bez konkretnego powodu.
Westchnął cicho, doczytując kolejnych informacji - choć nie miał czego tam szukać. Musiał zwrócić się w całkowicie innym kierunku, jeżeli chciał coś osiągnąć.

| zt
Powrót do góry Go down


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 42
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Dom 6A - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Dom 6A - Page 2 Empty


PisanieDom 6A - Page 2 Empty Re: Dom 6A  Dom 6A - Page 2 EmptyCzw Gru 13 2018, 17:18;

Święta - 2018 - początki przygotowań | Brak związku z powyższą fabułą

Święta...
Czym one były dla utraconej duszy uzdrowiciela? Tylko kolejnym rokiem spędzonym w samotności czy może jednak okazją do zapomnienia o smutkach i problemach dnia codziennego? Nie był w stanie określić; zwyczajnie, kiedy to stąpał po różnych platformach, kiedy to szukał odpowiedzi na pytanie egzystencjalne, kiedy to starał się w jakikolwiek sposób udzielić poprawnego zdania zaliczeniowego, nie potrafił. To tak, jakby ktoś zwyczajnie się go zapytał się czegoś innego; samotność w jego przypadku zdarzała się być okrutnie brutalna, przynajmniej dla jego losu, dla jego myśli, na które zaczęła nachodzić skaza. Już od dawna się z tym zmagał, kiedy to mieszkał bez żadnego partnera, bez żadnej duszy żywej, a przede wszystkim skłonnej do rozmowy. Zamiast tego miał przy sobie zwierzaki - Blau, Braun, Lucky, Imeda, Euthymius, Aoide, koty zaś również dawały się we znaki, kiedy to starał się zachować spokój oraz względną normalność, zasiadając na jednej ze sof znajdujących się w salonie. Remont przebiegł w miarę sprawnie; co prawda bez magii nie odbyłoby się to tak szybko, niemniej jednak nadal pozostało coś do roboty; jakaś rzecz, jakaś nieznana formuła, jakieś dopełnienia całości, ostatnie szlify, uderzenia młotkiem w drewniane deski. To wszystko wydawało się mieć teraz inny wydźwięk - nie tylko salon był o wiele jaśniejszy, z widokiem na ogród, także pozostałe pokoje zdawały się zyskać zwyczajnie na życiu. Miejsce to, wraz ze zwierzakami, mimo iż duże i bywało sporo miejsca wolnego na kolejne nieszczęsne przypadki znęcania się nad pupilami, przepełnione było ciepłymi kolorami; kojarzącymi się przede wszystkim z bezpieczeństwem. Drewniane fundamenty, drewniane schody prowadzące na pierwsze piętro, okryte posadzką z ciepłego dywanu, jak również półpiętro w postaci drobnej biblioteczki na książki; to wszystko wydawało się być stabilne, pozbawione skazy, choć wymagające nadal pewnych zabiegów w celu udoskonalenia. Teraz dopiero wystrój zdawał się przypominać wewnętrzny charakter uzdrowiciela - pełny wspomnień, pełny emocji pozytywnych, choć zapewne, w najciemniejszych zakamarkach umysłu, czają się te najgorsze; pożądliwe do skrzywdzenia nawet najbardziej niewinnej duszy. Matthew zdawał sobie sprawę z tego, że życie bywało w tej kwestii wyjątkowo okrutne; nikt nie był w pełni po jednej stronie. Zły człowiek posiadał w sobie odrobinę dobra, dobry człowiek posiadał w sobie odrobinę zła - i głównym źródłem złotego środka było zrozumienie tejże postawy. Zrozumienie, że nie ma ludzi będących w pełni doskonałymi istotami; nie. Po prostu - odrzucanie tego może stać się o wiele gorszym wynikiem, mającym wydźwięk w nadchodzącej przyszłości; jakby nie było, o to właśnie chodziło. Zachowanie pełnej harmonii dobrej oraz złej strony.
Ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust, kiedy to zdołał pójść do sypialni oraz wyciągnąć ostatnio schowane rzeczy; kojarzące się przede wszystkim ze Świętami. Zwierzaki zdawały się być zaintrygowane nagłą postawą uzdrowiciela, który zazwyczaj słynął z zajmowania się kompletnie innymi rzeczami, niezwiązanymi z obchodzeniem tego, co ludzie zdawali się przyjmować hucznie z każdym rokiem. W sumie - nic dziwnego - poruszanie się po mieście powiązane zostało przede wszystkim z ogromnymi bannerami, święcącymi na lewo i prawo reklamami, wystawami najrozmaitszych prezentów oraz słodyczy, które można zakupić dzieciakom. Na szczęście Alexander zdołał już zdobyć je znacznie wcześniej; choć nadal należało pozostawić pod znakiem zapytania, czy aby na pewno to wszystko ma sens, kiedy to obejrzał się przez okno na biały puch przyozdabiający okolicę. Wszystko... dosłownie wszystko zdawało się ukryć pod pierzyną zimna oraz samotności; tak jak on. Być może odczuwał to samo, co natura? Znajdował w niej, pod wpływem choroby, kolejny sens, wiedział, że to nie może być przypadek, kiedy otworzył wreszcie ogromną skrzynkę oraz jednocześnie zdołał zauważyć brak niektórych rzeczy? Cholera by to wiedział, kiedy puścił muzykę świąteczną, powracając do kuchni połączonej z resztą wystroju salonu; nastawiwszy wodę na herbatę i przygotowując kubek, dodał tym samym jedną łyżeczkę cukru. Wszystko wydawało się być zgoła odmienne. Piękniejsze. Nawet jeżeli natura została okryta płaszczem snu, płaszczem hibernacji, nadal była piękna. Być może nie mógł się już doczekać na nadejście wiosny, zauważenie pierwszych kwitnących owoców drzew w okolicy? Jakby nie było, to właśnie przez tę porę roku do jego domu zbiegły się stworzenia przepełnione ignorancją oraz przede wszystkim charakterystycznym futrem; koty przyjemnie grzały kolejne miejsca, pozostawiając tym samym niezliczoną ilość sierści.
Ubrawszy charakterystyczny, wypełniony miękką częścią płaszcz oraz ciepłe rękawiczki wraz z wodoszczelnymi traperami, wydostał się na zewnątrz, niosąc tym samym pudło z najróżniejszymi dekoracjami. Część ogrodu zdobiły najróżniejsze drzewka, po poprzednim właścicielu, który zdecydował mu się zwyczajnie odsprzedać dość wygodną posiadłość. Skrzypiący śnieg pod butami dawał się we znaki; bryły białego puchu uderzały o spodnie, tym samym napawając je o dodatkową wilgoć; śnieg powolnym krokiem spadał na kolejne fragmenty ogródka, gdzie udał się uzdrowiciel, tym samym decydując się na jedną rzecz - udekorowanie jej całokształtu. Co prawda lampek na razie nie zakładał, nie zamierzał ryzykować - co nie zmienia faktu, że przyozdobił drzewko ostrożnie oraz z dokładnością, serwując na niej najróżniejsze bombki. Oraz, oczywiście, jak mogłoby być inaczej, słodycze; bez magii, bez krzty czarodziejskiego świata. Nie był to proces żmudny; drzewo nadal wymagało wielu lat, by mogło w pełni osiągnąć swoje rozmiary; nie zmienia to faktu jednak, że i tak czas jakoś przy tym upłynął; wraz ze zwierzakami korzystającymi z uroków nowej pory roku.
Drzwi nie skrzypiały już charakterystycznie; otworzywszy je, poczuł przyjemny podmuch ciepłego powietrza. Dzięki własnej sile rąk oraz nóg zdołał przyozdobić różne fragmenty pomieszczeń światełkami, które pierwsze oczywiście musiał rozplątać, by mogły się do czegokolwiek nadawać. Spojrzenie charakterystycznych tęczówek raz lądowało na pejzażu za oknem, zaś innym razem - na kominku, kiedy to chwycił wcześniej zalaną herbatę, zajmując tym samym jedno z wolnych miejsc. Jego serce, jego dom, jego duszę wypełniały tylko i wyłącznie stworzenia - o miękkiej manufakturze futra, pokrzywdzone wcześniej, obdarzone należytą, nieskończoną wówczas miłością, znajdujące się pod opiekuńczymi skrzydłami - nie miał nikogo, do kogo mógłby się zwrócić.
Cisza - była odpowiedzią na wszystkie jego pytania. Niemniej jednak - mógł zaznać spokoju oraz pogody ducha.
Powrót do góry Go down


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 42
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Dom 6A - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Dom 6A - Page 2 Empty


PisanieDom 6A - Page 2 Empty Re: Dom 6A  Dom 6A - Page 2 EmptyPią Gru 14 2018, 18:54;

Niepowiązane z powyższą fabułą

Nie miał zbyt sporych zasobów do nauki zaklęć;
co prawda mógł poprosić o pomoc, kiedy to siedział w tej jednej, wyjątkowej chwili bezczynnie na przyjemnej, miękkiej sofie, przyglądając się płomieniowi dającemu ciepło.
Ludzie wydawali się dla niego być czymś właśnie w tym rodzaju. Bał się, że ciepło zacznie go pochłaniać, że zamieni się on w pożerający skórę, mięśnie i kości żar, że roztopi jego skrupuły łańcuchu genetycznego za pomocą prostego pozwolenia. Być może nie dopuszczał do siebie myśli, że da się wystarczająco dobrze kontrolować ten płomień; wolał jednak pozostać w swojej własnej, bezpiecznej barierze - barierze, którą budował przecież przez lata. To nie był jego świat, to, co widział poza ogrodem, poza bezpieczną granicą umysłu, wydawało się być niemożliwe do dotknięcia, nienamacalne. Święta powoli nadchodziły, on zaś wydawał się spędzić je w całkowitej samotności, kiedy to włączył muzykę, bez problemu oddając się wziętej z półek antresoli lekturze. Podczas samotnych wędrówek, samotnych wieczorów, samotności, którą przecież znał, którą wybrał i której droga wydawała mu się być najbardziej odpowiednia, zawsze zaczytywał się w lekturę - jakąkolwiek, byleby myśli mogły przejść mu prawidłowo przez umysł. Mieszkał, zdawał się posiadać stabilność, o której marzyło wiele osób; szkoda tylko, że niektórzy nie byli w stanie pojąć, jak bardzo nieszczęśliwym człowiekiem jest uzdrowiciel - i to właśnie dzięki zwierzakom był w stanie jako tako zachować się na tym świecie.
Jego wzrok powędrował na stosowanie zaklęć terytorialnych, powiązanych z ochroną danego obszaru lub zwyczajnie informowaniem o niespodziewanych incydentach. Cave Inimicum zdawało się być dość zaawansowaną (jak dla niego) techniką na posiadanie w pewnym stopniu jakiejkolwiek ochrony. Gdzieś być może się o nim zasłyszał, być może to właśnie ono było stosowane na oddziałach Świętego Munga podczas wizyt na oddziale zamkniętym - no cóż, nie wiedział, a możliwości mogło być naprawdę sporo. Zejście z miękkiego materiału poprzedziło nagłe poruszenie się zwierząt, spowodowane otworzeniem drzwi na zewnątrz; chłodna pora, tudzież zima - nie ma piękniejszego, jak również najbardziej smutnego krajobrazu, na który jego oczy były wystawione. Na szczęście panował półmrok; mógł zatem ubrać ciepłe buty oraz jakiś płaszcz, byleby nie zamarznąć. Wyciągnął różdżkę, zapalił zewnętrzne światło, kiedy to książka wylądowała właśnie na parapecie jednego z okien. Miał nadzieję, że się to uda, aczkolwiek zakłócenia postanowiły się z nim nieźle zabawić. Pierwsze użycie wydawało się być bezskuteczne, tym bardziej że nic konkretnego się nie wydarzyło. Drugie - Cave Inimicum. - opuszczające krtań słowa również nie zaowocowały niczym. Dopiero trzecie zdawało się odnieść nienależyty skutek w postaci odwróconego działania, w związku z czym uzdrowiciel podjął się akcji rzucenia zaklęcia kończącego inne zaklęcie, jednak również to z początku zdawało się tylko spotęgować siłę tego pierwszego. Dopiero drugie machnięcie różdżką w tej kwestii, wyważone oraz odpowiednio skierowane, zdawało się cokolwiek zdziałać. - Finite.
- Cave Inimicum. - postarał się bardziej, aczkolwiek nic z tego nie wynikło; dopiero sam fakt prawidłowej inkantacji zdawał się przynieść należyty wynik - zaklęcie zdawało się zadziałać odpowiednio. Tylko czy na pewno było skuteczne? No cóż, dopóki nikt nie przekroczy tej bariery - nie przekona się, powracając do bezpiecznego miejsca - wśród zwierzaków, wśród własnego świata.
Powrót do góry Go down


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 42
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Dom 6A - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Dom 6A - Page 2 Empty


PisanieDom 6A - Page 2 Empty Re: Dom 6A  Dom 6A - Page 2 EmptyPią Gru 14 2018, 20:00;

Niepowiązane z powyższą fabułą.

Decydując się na zmianę całokształtu miejsca, gdzie żył,
musiał zaakceptować pewne nieuchronne przeciwności losu oraz brak spokoju pod tym względem. Jakby nie było - pewne decyzje wymagały podporządkowania, skonstruowania własnego, prawie nieomylnego planu; a ten plan zdawał się zaburzyć wraz z nadejściem zimy.
Dom nadal wymagał pielęgnacji - drewniane bariery budujące całokształt architektury zdawały się być żywe; drewno, nawet po ucięciu, zdawało się posiadać w sobie cząstkę życia. Matthew wiedział, że nie wszystko jest możliwe do uniknięcia, że większość rzeczy zwyczajnie dzieje się z powodu zwyczajnego zrządzenia losu. Czy człowiek może zmienić przebieg gwiazd, zakłócić harmonię oraz zwyczajnie zadbać o całokształt nieustannie tykającego zegara, który czeka tylko i wyłącznie na ostatnią wskazówkę, ostatnią dawkę energii, na konkretną datę oraz godzinę, tudzież sekundę, kończąc tym samym żywot na świecie? Historia nieustannie zatacza koło, zaś ludzie wydają się nie być tego świadomi w wystarczającym stopniu do zrozumienia, do poznania. Czy on był? Sam tego nie wiedział - starał się działać przeciwko początkowi i końcowi, znajdując się gdzieś po środku, kiedy to stawiał kolejne kroki, starając się przeciwdziałać własnym negatywnym działaniom, pozostając człowiekiem neutralnym. Oparł się dłońmi o przyjemny materiał, z którego został wykonany fotel, zauważając skazę na materiale; drewniana belka, wcześniej sprawna, zdawała się w pewnym stopniu podupaść na zdrowiu, w wyniku czego nie mógł w żaden szczególny sposób zwlekać. Wiedział, że ta konstrukcja jest narażona na różne mankamenty oraz możliwe sytuacje; spojrzenie niebieskich oczu wylądowało na rozerwanych strukturach przyjemnego w oku drewna. Przydałoby się to naprawić - przebiegło przez jego myśli, gdy zdołał chwycić za różdżkę umieszczoną na stoliku; kiedy się nie ruszał z miejsca, nie widział sensu ryzykowania przypadkowego złamania jej, jako że służyła przez bardzo wiele lat i nosiła ślady użytkowania.
- Reparo. - tym razem jednak nie został skazany na porażkę, wręcz przeciwnie; inkantacja odniosła prawidłowy skutek, prawidłowe działanie. Głęboki wdech, umiejętności, a może zwyczajnie łaskawość anomalii? Tego nie wiedział, tego nie był w stanie stwierdzić, kiedy to przejechał dłonią po naprawionej belce stanowiącej podstawę dla antresoli. Nadal jednak pozostał w pewnym stopniu bałagan, a jako że zaklęcia z tej kategorii znał, nie musiał się zbytnio douczać. Niemniej jednak - zakłócenia zdawały się zaatakować w najmniej spodziewanym momencie, kiedy to poruszył charakterystycznie różdżką i wypowiedział należyte słowa. - Chłoszczyść. - skierowanie końcówki drewnianego patyczka nie zdawała się zadziałać na znajdujące się na podłodze drobinki drzazg oraz pozostałości po przykrym incydencie. Nieposłuszna, posiadająca własną wolę i duszę, niczym krnąbrne dziecko odmówiła posłuszeństwa. Czyżby drewno w przypadku tej antresoli wydawało się być wadliwe? No cóż, skoro mieszkał w tak sporym domu, musiał również liczyć się z występującymi usterkami oraz drobnymi naprawami. - Chłoszczyść. - tym razem jednak zadziałało, zachciało zadziałać, drobinki po całokształcie drewna powróciły na swoje miejsce, zaś drewniane panele zdawały się nabrać tym samym wymaganej czystości. Czyżby przydałoby się zrobić porządki przed nadchodzącym okresem świątecznym? Tego nie wiedział, tego nie był w stanie powiedzieć, tudzież przewidzieć - czy w ogóle ktoś go postanowi odwiedzić.

| zt

www.czarodzieje.org/t16837p625-kostki#470752

Reparo: 6
Chłoszczyść: 5, 2
Powrót do góry Go down


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 42
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Dom 6A - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Dom 6A - Page 2 Empty


PisanieDom 6A - Page 2 Empty Re: Dom 6A  Dom 6A - Page 2 EmptyPią Gru 14 2018, 20:32;

Niepowiązane z powyższą fabułą.

Był słaby.
Jak to człowiek, nie potrafił zawładnąć nad wszystkim; mógł jedynie przystosować zgodnie z własnymi zapotrzebowaniami oraz rytmem roku niektóre siły natury. Jego ułomność, brak rozwiniętych u innych umiejętności, polegała przede wszystkim na możliwościach względem stosowania najróżniejszych zaklęć; co prawda z zakresu Magii Leczniczej był całkiem niezły, aczkolwiek normalne dziedziny, wchodzące w skład całokształtu dorobku czarodziejskiego, także wymagały w pewnym stopniu doszlifowania. Niczym diament, choć w jego przypadku zapewne był to mniej wartościowy, aczkolwiek powiązany z nim kamień szlachetny; starał się nadać mu najodpowiedniejszy kształt, uczynić z niego coś pięknego zarówno wizualnie. Niestety, jeżeli chodzi o tę dziedzinę nauki, nie szło mu to zbyt dobrze - spotykał się z problemami w postaci zakłóceń, anomalie wkradały się do niemalże każdej cząsteczki jego życia, próbując za wszelką cenę przekonać się, czy aby na pewno wszystko będzie po jego myśli. Może nie był pozytywnym człowiekiem, no ba, niemalże codziennie znajdował się na granicy życia i śmierci, co nie zmienia faktu, że jakieś marne szczątki nadziei posiadał w swojej niestabilnej, pełnej pytań i bez odpowiedzi duszy. Siedział u siebie, co mogło zatem pójść nie tak?
Tym razem jednak jego problem dotyczył kompletnie innej rzeczy, innej sfery - należało zwyczajnie zadbać o całokształt domu. Zadbać o zwierzaki, zadbać o wszystko - wyodrębnić nieprzyjemne kawałki przeszłości, zapomnieć o tym, co wcześniej się tutaj wydarzyło, co wcześniej miało miejsce, a przede wszystkim - skorzystać z uroków nadchodzących Świąt, nawet jeżeli na ten okres pozwolił sobie na dowalenie dodatkowych dyżurów na oddziale Świętego Munga. Wcześniejsza, plująca błędami i drzazgami bala drewna, zdawała się obecnie być w porządku. Nie zmienia to jednego faktu - że i tak wszystko wymaga posprzątania, nawet jeżeli sprzątał zwyczajowo parę dni temu. Te specjalne mycie okienek dla Jezusa... czyżby tak to brzmiało? By można było wszystko widzieć, by można było bez problemów okazać się z jak najlepszej strony - idealny, przykładowy obywatel, nawet jeżeli nie wierzył w żadne siły znajdujące się ponad nim i był twardym realistą, empirystą.
Niemniej jednak, jego umysł został nakierowany na całkowicie inne obszary - obszary, nad którymi nie mógł zapanować. Choroba, mimo iż zdołała osłabnąć, nadal zdawała się zbierać jak największe żniwo - kierując go skutecznie na drogę autodestrukcji. Odchylił głowę do tyłu, kiedy to zauważył, jak bardzo jego postawa jest pogarbiona; kiedy to nieznany trzask gałęzi przeszył jego narząd słuchowy, w wyniku czego nabrał podejrzeń. Podejrzenia te dotyczyły obecności nieznanej osoby; osoby, której być może najbardziej się bał. Życie nigdy nie było dla niego łaskawe, wręcz przeciwnie - starało się jak najbardziej skierować go na tę ostateczną granicę i spowodować jego upadek, jego śmierć ostateczną, by mógł następnie zostać posądzony.
- Homenum Revelio. - wypowiedział, tym samym starając się sprawdzić, czy nikt przypadkiem nie złamał jego bariery. O dziwo - żadnej żywej duszy, poza zwierzakami, obecnie spędzającymi swobodnie czas. Czyżby mózg ponownie sobie z niego żartował, wytykał jego osobę palcami, a przede wszystkim - czynił z niego szaleńca. A może zaklęcie zdawało się nie zadziałać tak, jak należy, kiedy to dłoń zacisnęła się mocniej na różdżce, powodując w pewnym stopniu anomalie? Sam nie wiedział, sam nie był pewien do tego, co znajduje się na jawie, a co w rzeczywistości - był niczym zombie, chodzący tylko po to, by jednak spełniać się w prawowitych obowiązkach - niosąc największy ciężar na swoich barkach, spodziewał się wszystkiego, kiedy to jeszcze raz zimny pot oblał jego ciało. - Homenum Revelio. - tym razem zaklęcie nie zadziałało tak, jak powinno, zsyłając na niego takie same uczucie, jakby został potraktowany tymże czarem. Zrządzenie losu? Najwidoczniej, a niepokój nie przestał zagnieżdżać się w duszy należącej do uzdrowiciela. Jeszcze raz - ostatni raz, by mógł odpocząć, by mógł przestać się bać. A co, jeżeli to nie jest wina umysłu? - Homenum Revelio.
Nikogo nie było.
Tylko on
z własnymi dysfunkcjami.
Jak długo jesteś w stanie przetrwać tę wojnę, Matthew, nie akceptując tego, kim jesteś?

| zt

https://www.czarodzieje.org/t16837p625-kostki#470761
Kostki: 1 → 2, 3, 2
Powrót do góry Go down


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 42
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Dom 6A - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Dom 6A - Page 2 Empty


PisanieDom 6A - Page 2 Empty Re: Dom 6A  Dom 6A - Page 2 EmptySob Gru 15 2018, 20:28;

Niepowiązane z powyższą fabułą.

Czym jest dusza?
Tego nikt nie wiedział, tego nikt nie był w stanie pojąć. Wiedza znajdująca się poza zasobami ludzkiego umysłu, niemożliwa do uchwycenia, z niebywałą łatwością umykająca spod zaciekawionych tęczówek osób nieupoważnionych do jej zobaczenia. Człowiek starał się ingerować tam, gdzie nie mógł pojąć tak zaawansowanych dawek zdań oraz czegoś, co nie da się teoretycznie wytłumaczyć. Matthew jednak wiedział, czym ona była - a raczej skąd się wzięła; a raczej sunął wyobrażenia, kiedy to siedział samodzielnie we własnym domu, spoglądając na pozostałe istoty zamieszkujące właśnie te tereny - śpiące, czuwające, zaintrygowane nowymi rzeczami. Ich dusza była taka sama jak jego - aczkolwiek układ nerwowy zdawał się nie być wystarczająco rozwinięty do myślenia poza strukturami własnego instynktu. Człowiek uzyskał ten dar - niezwykły dar, aczkolwiek również zaskakująco szokujący. Nieraz ponad rozsądkiem wygrywała chęć przede wszystkim sprawienia jeszcze większego cierpienia u ofiary - w świecie zwierząt praktycznie nie ma gatunku, który zabijałby dla przyjemności - dostosowywały się one do prawa natury, które głosiło zwyczajną przewagę drapieżników nad roślinożercami. Homo sapiens zaś... wyróżniał się na tym tle, a przede wszystkim czerpało ogromną radość, nawet mimo większych strat materialnych, ze zwyczajnego oglądania tego, jak dusza ulatuje z człowieka.
Czasem jednak dusza chciała opuścić ciało z powodu nieokreślonego, trudnego do ustalenia. Już wcześniej, znajdując się na oddziale Świętego Munga, starał się znaleźć szybszy i lepszy sposób na zdobycie informacji o stanie pacjenta, aczkolwiek bezskutecznie. Zawsze wymagało to podłączenia do odpowiedniej aparatury bądź poświęcenia cennego czasu na sprawdzenie najbardziej podstawowych czynności życiowych - bicia serca oraz oddechów. Szybki sposób umożliwiający podjęcie odpowiedniej akcji, wymagający rozpoznania odpowiednich narządów, w wyniku czego Matthew musiał poświęcić znacznie więcej czasu na wynalezienie nowego sposobu na wstępne określanie stanu poszkodowanego - oraz powstrzymania utraty duszy, która przecież była nośnikiem informacji. Przynajmniej dla niego - on tak to rozumował, on tak to pojmował; widząc podwójny sens, nie pojmował jeszcze, że to jest wina chorób, które w sobie dzierży. Wymagało to dokładniejszego poznania zakamarków ludzkiego ciała, poświęcenia nieokreślonych bliżej jednostek czasu -niemniej jednak upór w jego przypadku został odpowiednio wynagrodzony, kiedy to spędzał kolejne wieczory i dni wraz z książką przy nosie, niczym student. Pierwsza próba, pierwsze odkrycia zdawały się nieść ze sobą nadzieję.
Jak dokładna będzie ta nadzieja w obliczu rzeczywistości? Sam nie był w stanie stwierdzić.

| zt
Powrót do góry Go down


Mistrz Gry
Mistrz Gry

Czystość Krwi : 100%
Galeony : 32411
  Liczba postów : 101889
http://czarodzieje.forumpolish.com/t7560-wielka-poczta-mistrza-gry#211658
Dom 6A - Page 2 QzgSDG8




Specjalny




Dom 6A - Page 2 Empty


PisanieDom 6A - Page 2 Empty Re: Dom 6A  Dom 6A - Page 2 EmptyWto Gru 18 2018, 19:01;

W końcu Cornelius opuścił mieszkanie, a @Matthew Alexander został sam z gmatwaniną myśli. Odłożywszy szklankę z wodą usiadł na wcześniej zajmowanym przez Gryfona krześle czując dziwny dyskomfort, który szybko okazał się winą pozostawionego przez Corneliusa przedmiotu.

Rzuć kostką, żeby sprawdzić co stało się później
1,2 - okazało się, że dziwne uwieranie w pośladek jest winą znajdującej się tam dwudziestogaleonówki. Możesz zachować pieniądze dla siebie albo odesłać je właścicielowi - w pierwszym przypadku odnotuj je w odpowiednim temacie.
3,4 - stopą wdeptujesz w szklaną fiolkę! Na całe szczęście udaje Ci się jej nie rozdeptać i tym samym zyskujesz jeden eliksir. Rzuć kostką "eliksir" by wylosować jaki Ci się trafił i upomnij się o niego w odpowiednim temacie.
5,6 - między siedzeniem a oparciem utknęło lekko zgniecione wypracowanie Corneliusa traktujące o transmutacji. Początkowo pobieżnie przeglądasz kawałek pergaminu, jednak po chwili wciąga Cię on na tyle, że wczytujesz się w wypracowanie z dużą uwagą, tym samym zyskując 1 punkt z transmutacji. Upomnij się o niego w odpowiednim temacie.

______________________

Dom 6A - Page 2 Tumblr_myxyl0JKkN1s94thyo1_500
Powrót do góry Go down


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 42
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Dom 6A - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Dom 6A - Page 2 Empty


PisanieDom 6A - Page 2 Empty Re: Dom 6A  Dom 6A - Page 2 EmptySro Gru 19 2018, 00:29;

Byli tak samo zepsuci
tak samo zniszczeni, pognieceni, zwyczajnie poddani w ramiona zniszczeń. Nie mieli wyboru, nie mogli zadecydować o tym, kiedy nieszczęścia mają ich spotykać, zaś kiedy, choć zupełnie bezpodstawnie, znikną. Wyparują, przeminą, jak każde ciało znajdujące się na tychże terenach - oraz innych. Nieśmiertelność była tylko czymś zdawkowym, kiedy to ostatecznie chwycił szklankę wody oraz upił z niej odrobiny cieczy. Wyjątkowo suszyło go w gardle, organy zaś wymagały nawodnienia; ciężkie, trudne do opanowania ciało zdawało się odmawiać posłuszeństwa; pożegnawszy się ostatecznie ze studentem, oparł z początku ramieniem o fotel, na którym ów młodzieniec siedział. Jak długo będzie walczył? Jak długo będzie musiał trwać w tym bagnie? Oczy pokryły się drobną warstwą łez; dłoń wylądowała na twarzy, chcąc zakryć tym samym upokorzenie występujące właśnie na jego twarzy. Czy miał odwagę przyznać się do błędów? Czy miał odwagę zajrzeć tam, gdzie nie powinien? Czy był godzien do życia, do dalszego budowania teraźniejszości? Nie wiedział. Zbyt dużo pytań, za mało odpowiedzi.
Usiadł zatem na miejscu Ramseya, które nadal było wyjątkowo ciepłe. Był w nim jednak jeden mankament - zdawało się sprawiać w pewnym stopniu wrażenie niewygodnego. Zmiana ustawień położenia miejsca tam, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę, na nic się nie zdała. Dopiero potem dostrzegł, jak o mało co stopą nie rozdeptał nieznanego bliżej eliksiru, pozostawionego przez Gryfona - który postanowił przygarnąć, kiedy to melancholia powracała, zaś myśli skłaniały znowu do tego samego, znowu wędrowały wokół jednej, jedynej wówczas myśli. Zbyt długo jednak nie minęło, gdy ciało odmówiło posłuszeństwa, on zaś zajął miejsce na kanapie; oddając się w ramiona Morfeusza.

Kostka: 3, eliksir bełkoczący
https://www.czarodzieje.org/t16837p825-kostki#471415

| zt
Powrót do góry Go down


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 42
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Dom 6A - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Dom 6A - Page 2 Empty


PisanieDom 6A - Page 2 Empty Re: Dom 6A  Dom 6A - Page 2 EmptyNie Gru 23 2018, 21:23;

@Elaine J. Swansea

Dom 6A
z czasem wypełniły najróżniejsze zwierzęta.
Późno było tu szukać śladów człowieka; w każdym rogu czaiły się zwierzęta. Od kiedy był w stanie wybudować drugie piętro, a tym samym zwiększyć powierzchnię całokształtu mieszkania, w którym właściciel opiekował się mniej lub bardziej pechowymi zwierzętami, wszystko zdawało się być inne. Inny układ mebli. Inny układ pomieszczeń. Więcej miejsca dla wyrzutków takich jak on - psy najbardziej różnej maści, koty w ilości sześciu, feniks od czasu do czasu zmieniający miejsce z obręczy na ulubioną gałąź umiejscowioną w pokoju, gdzie spał mężczyzna, ghul zajmujący miejsce we warsztacie, walczący z pająkami oraz innymi mniej przyjemnymi stworzeniami, sowa przynoszącą odpowiednią korespondencję w odpowiednie ręce. Jego świat, mimo że ponury, zdawał się nabierać barw przy pomocy najróżniejszych futrzaków, które na szczęście potrafiły wywołać w nim w pewnym stopniu radość. Lubił je - ich dotyk, ich przyjemne futerko, w które bez problemu kierował własne dłonie, ich spokojny, pozbawiony wyrazu agresji wzrok, dzięki któremu zdawał się uzyskiwać stabilność psychiczną oraz przywracał tym samym duszę do pełnego kształtu; to wszystko zdawało się być jedyną przyczyną, dzięki której jakoś się jeszcze trzymał. Gdyby nie zwierzęta, gdyby nie świadomość, że jednak istnieją stworzenia potrzebujące pomocy, już dawno by go tutaj nie było; ludzi rzadko kiedy rozumiał, choć mogłoby się zdawać, że jest całkowicie inaczej. Nie bez powodu natomiast oddawał się opiece nad tymi, którzy jej potrzebowali; nie bez powodu zatem zajmował się całkowicie odmiennymi rzeczami niż te, na które przystał podczas edukacji w Hogwarcie.
Dzień ten był normalny, wolny od stresu, choć nadal pełny dawnych ran z poprzedniego miesiąca. Mimo iż zmienił ustawienie domu, mimo iż nadal jego wnętrzu całkowicie inny wydźwięk, przeszłość czekała na niego z nożem, czekając na zadanie ostatecznego ciosu w serce. Pierwsze, jak to miał w zwyczaju wcześniej przygotowanej rutyny dnia codziennego - wolał wszystko planować - zajął się wyprowadzaniem psów na spacer. Blau, jak zwykle, zachowywał spokój, Braun ciągnął do wszystkiego, a przede wszystkim do śniegu. Lucky była jedną z mniej odważnych istot, tudzież trzymała się nieustannie Matthewa, jakby oczekując zagrożenia ze strony otoczenia. Zbyt długo to nie trwało, aczkolwiek zwierzaki potrzebowały odpowiedniej dawki ruchu - tudzież kilkadziesiąt minut musiał poświęcić, przebywając na czystym mrozie, czekając na to, aż pogoda się polepszy. Później zajął się resztą zwierząt - nakarmił, pozmieniał wody, podał odpowiednie zioła młodemu Euthymiusowi, dał jedzenie Aoide, by pod koniec, podczas oczekiwania na przyjście jednej ze studentek, przygotował odpowiednie jedzenie dla młodego kocięta, które ostatnio kupił z menażerii od Nanuka; był to pokarm na razie płynny, ze względu na młodość stworzenia, które zdawało się polubić kontakt właśnie z tymże człowiekiem. Usiadł zatem w salonie niedaleko pierwszego kominka wraz z kotem między nogami, gdy siedział tym samym po turecku, karmiąc młodego za pomocą łyżki, trzymając miseczkę z odpowiednim pokarmem. Choco, pozbawiony lewej przedniej łapki, mruczał donośnie, wydając inne dźwięki, typowe dla mruczków, od czasu do czasu wstrzymując się z jedzeniem. Szło mi to wyjątkowo szybko - głodny kociak zdawał się pochłaniać to wszystko w zastraszającym tempie.
Powrót do góry Go down


Elaine J. Swansea
Elaine J. Swansea

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy, rażąco stonowana mimika
Dodatkowo : metamorfomag
Galeony : 523
  Liczba postów : 1395
https://www.czarodzieje.org/t16910-praca-wre
https://www.czarodzieje.org/t16935-syczek-jeczybula#471819
https://www.czarodzieje.org/t16911-elaine-swansea#471382
https://www.czarodzieje.org/t18301-elaine-j-swansea-dziennik
Dom 6A - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Dom 6A - Page 2 Empty


PisanieDom 6A - Page 2 Empty Re: Dom 6A  Dom 6A - Page 2 EmptyNie Gru 23 2018, 23:45;

Elaine nie miała pojęcia jak powinna ubrać się na korepetycje udzielane przez obcego mężczyznę, którego wiek pozostawał przez nią nieznany. Lepiej elegancko czy swobodnie? Z klasą czy wygodnie? Ładnie czy ciepło? Tyle pytań, a wybór taki trudny. Postanowiła odziać się cieńszym płaszczem z białym puchem i wejść w takowym stanie do kominka. Nie przewidziała, że zielony proszek Fiuu rozpyli się po kurtce i nie zechce zeń się sprać przez następne trzy dni.
Wylądowała z hukiem. Zielone obłoki ognia wypluły ją z kominka umiejscowionego w Londynie, zaś brak koordynacj ruchowej panny Swansea dokończył dzieła. Ledwie postawiła krok do przodu, a zdała sobie sprawę, że nadepnęła na niewielki kawałek drwa. To wystarczyło, aby się potknęła, zachwiała i bez gracji wpadła na pobliską szafeczkę. - Ajj…- na całe szczęście zdążyła wyciągnąć ręce i przytrzymać się mebelka, tym samym udaremniając zderzenie swego czoła z jego kantem. W domu Matthewa pojawiła się młoda panna, której cechą charakterystyczną była wszędobylska biel - na płaszczu (przybrudzonym teraz zielenią), na obuwiu, na puchatym szaliku z wszytym godłem Roveny Ravenclaw, na nadgarstku przy wielu bransoletkach oraz przede wszystkim na głowie- włosy przypominały odcień pomiędzy jasnym blondem a platyną. Na policzkach próżno było szukać rumieńców, skórę bowiem miała bladą, a więc w innych okolicznościach mogłaby uchodzić za zjawę. Dziewczyna zgarnęła luźno rozrzucone włosy na plecy odsłaniając swoje jasnoniebieskie oczy, szukające teraz gospodarza domu. - Przepraszam! Czasami jestem gapą. - odezwała się pospiesznie jeszcze zanim zlokalizowała mężczyznę siedzącego raptem kilka metrów dalej, w miękkim fotelu. - O, dzień dobry. Jestem Elaine, a pan pewnie… - urwała napotykając wzrok mężczyzny. Oderwała dłonie od szafeczki i wyprostowała się, by nie stać krzywo przed obcą osobą. To, co jej oczy ujrzały zaparło dech w piersiach. Spodziewała się raczej osiwiałego czarodzieja, a nie mężczyznę w sile wieku i to… takiego. Elaine otaczała się wieloma przystojnymi chłopcami, miała urodziwych kuzynów i niezwykłą historię zauroczeń, jednak Matthew miał w sobie coś… coś nienazwanego. Przyciągnął jej wzrok swym wyrazem twarzy, swą dojrzałą aparycją, tymi zielonymi tęczówkami, które zdołała przelotnie pochwycić, a które skryte były za szkiełkami okularów. W myślach westchnęła. O słodki Merlinie… Poczuła w ustach suchość w chwili, gdy próbowała przełknąć gulę w gardle. Nagle zdała sobie sprawę, że pauza wypowiedzi trwa odrobinę zbyt długo. Skarciła się w myślach, nie może zaniemówić na widok każdego przystojniaka pojawiającego się na horyzoncie. To nie przystoi.
Łukowate brwi Elaine powędrowały ku górze, gdy oczy dostrzegły futrzane maleństwo między dłońmi Matthewa. I to jakimi dłońmi… - Przyszłam za wcześnie? Przeszkadzam? Ojej, co za słodziak. - skomplementowała, choć trudno określić kogo miała dokładnie na myśli. Póki co nie potrafiła odpowiednio długo przyglądać się kociakowi, skoro wzrok uciekał ku właścicielowi. Nie ruszyła się z miejsca, zbyt mocno miała zakodowane, by czekać na zaproszenie, na gest bądź przyzwolenie.
- Mogę poczekać, naprawdę. - zapewniła rada, że panowała nad głosem i barwą włosów. Jeszcze kilka lat temu od razu pokryłyby się fioletem. W końcu oderwała wzrok od mężczyzny, przekładając zainteresowanie na zwierzaczka. Na jej ustach pojawił się rozczulony uśmiech. Toż to było kocię! Nie dostrzegła z tej odległości defektu, po prostu zachwyciła się nimi bez słów. Sposób w jaki karmił kociaka miał w sobie dużo z delikatności. Wystarczyła zaledwie chwila, by to dostrzegła.
Powrót do góry Go down


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 42
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Dom 6A - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Dom 6A - Page 2 Empty


PisanieDom 6A - Page 2 Empty Re: Dom 6A  Dom 6A - Page 2 EmptyPon Gru 24 2018, 05:14;

Jak ubrał się Matthew? Postanowił zachować resztki rozsądku i zarówno skupić się przede wszystkim na stereotypowym, lepszym wrażeniu w oczach nieznanej mu bliżej uczennicy. Ubiór był wyjątkowo prosty - dobrze dobrane, dżinsowe spodnie okalające jego kończyny dolne oraz ciemna ciemna koszula, która na szczęście nie była pobrudzona żadną obecnością zwierzaka w tym miejscu. Zazwyczaj w domu nie starał się nosić wyjątkowo elegancko; gdyby Elaine wpadła z niezapowiedzianą wizytą, zapewne miałby na sobie jakąś grubszą bluzę, bokserski - i nic poza tym. Całe szczęście - Alexander bardzo często zamykał działanie sieci Fiuu, nie pozwalał na to, by możliwe było dostanie się do jego domu - ze względów bezpieczeństwa. Nie lubił życia w świadomości, że ktoś może zwyczajnie się włamać przy pomocy zielonych ogni pozwalających na teleportację do dowolnego domu bądź mieszkania połączonego przy pomocy tunelu komunikacyjnego. Zabawne i przerażające zarazem; wbrew pozorom coś by się jednak cennego znalazło w jego domu, do czego zapewne miał wartość sentymentalną. Siedział tak oto z kulą słodkości i futra czekoladowo-białego między skrzyżowanymi nogami; dokarmiając stworzenie w jeden z najbardziej urokliwych sposobów.
Zauważył niefortunne potknięcie - tak charakterystyczne dla jego niezdarności połączonej z paroma innymi dysfunkcjami. Na szczęście nauczył się po części - jak również spowodowane to było jego empatią; wyczuwając od niej niesforność, zadać najprostsze pytanie - zanim odłożył miskę z pustą zawartością w środku. Charakterystyczne, zielonkawe, choć zazwyczaj bardzo często zamyślone i trudne do złapania tęczówki osiadły na sylwetce panny z rodu Swansea; rodziny najbardziej znanej z powodu smykałki do działalności artystycznej. Sam przejawiał jej nikłe podwaliny, skupiające się przede wszystkim wokół fotografii cyfrowej; tutaj nie było miejsca na umiejętności, choć te były w pewnym stopniu potrzebne, by móc korzystać z takiego urządzenia. Wszystko było wspomagane mechanicznie - człowiek nie korzystał już ze starodawnych matryc CCD, skupił swoje działania na możliwości odczytu pojedynczego piksela przy pomocy zastosowania unikającego przegrzewania innego rozwiązania w postaci CMOS… Odpowiednia przesłona, natężenie światła zgodnie ze zmiennym parametrem ISO; och, jak on wiele z tego wiedział, a jak wiele było niezrozumiałego dla typowych przedstawicieli świata czarodziejskiego; i wiedział, że to jest całkowicie normalne zjawisko; choć nietypowe i niecodziennie, niespotykane. Niemniej jednak, bez momentu zastanowienia, odłożył miskę z pokarmem, tym samym ostatecznie głaszcząc kulkę nieszczęścia i wydostając się z miękkiego fotelu, umieszczając własne stopy na przyjemnie ciepłej pogodzie.
- Pomóc? - zapytał się, jak to zwykle znajdowało się w jego interesie, panny Elaine, w kwestii jakiegokolwiek wsparcia. Oczywiście, dopiero potem, przeszedł do odpowiedniej kwestii; odganiania w pewnym stopniu psów, które najwidoczniej były zaintrygowane nowym gościem - oprócz Lucky, która powoli przyzwyczajała się do tego, że ludzie nie są w stu procentach uderzającymi w najbardziej czułe punkty stworzeniami. Braun, jak to miał w zwyczaju, chciał skoczyć, na co Matt oczywiście nie pozwolił; charakterystyczne skarcenie pupila bez mówienia jego imienia wystarczyło; Blau zachował resztki rozsądku i wstydliwie do niej podchodził; spory, biały pies, będący mieszanką husky'ego, zdawał się nie mieć złych zamiarów; niemniej jednak na polecenie właściciela również za nim poszedł. Wcześniej uzdrowiciel zdołał się przywitać - podając dłoń w stronę dziewczyny. Inne koty, bardziej dorosłe i mniej lub bardziej chętne na pieszczoty, spoglądały w jej stronę swoimi charakterystycznymi ślepiami. - W porządku. Matthew. Matt. Usiądź śmiało, tylko uważaj na tego słodziaka, Choco. Łatwo jest zapomnieć o jego obecności, choć systematycznie domaga się uwagi. - powiedział, spoglądając w stronę młodego, zaintrygowanego nowym gościem kociaka, którego zachowanie było mocno zakorzenione w rasie; niemniej jednak w pełni zrozumiałe. Jednocześnie uniósł kącik ust delikatnie do góry; jakby nie było, zwierzęta powodowały u niego radość. W międzyczasie mężczyzna udał się do kuchni, odnosząc tym samym miskę oraz łyżkę, rzucając najprostszym zapytaniem w kwestii napoju. - Nie ma problemu. Chcesz może kawy? Herbaty? Kakao? - one zależności od odpowiedzi (lub jej braku) przygotował dla siebie odrobinę gorącego kakao, tym samym odstawiając napój w odpowiedniej części stolika - tam, gdzie mógł usiąść. Jeżeli dziewczyna również o coś poprosiła, w oczekiwaniu na napój wybierając miejsce i zapewne spoglądając w stronę nadlatującego na poręcz schodów ognistego, młodego jeszcze ptaka, podał jej to bez problemów. A jeśli wybrała miejsce z kociakiem, podał jej to ja stolik.
- Mam nadzieję, że towarzystwo zwierząt Ci nie przeszkadza. - powiedział, tym samym spoglądając na to, jak feniks nadleciał wprost w jego stronę, zatrzymując się ostatecznie na materiale, z którego został wykonany wybrany przez niego fotel. Euthymius zasługiwał na miłość, każda z obecnych tutaj istot posiadała jakieś defekty; co prawda był to jeszcze młody ptak, o wiele mniejszy i mniej dostojny niż w ilustracjach podręcznikowych, niemniej jednak posiadający problem w postaci spalenia. Alexander na szczęście zadbał o to, by ptak przeszedł ten proces bez problemów; choć nie było to wcale takie proste i przyjemne, jak mogłoby się wydawać. Jedną z wolnych dłoni zaczął głaskać łeb należący do białego futrzaka, który położył go na kolanach; psy zajęły podłogę wokół miejsca, gdzie znajdował się uzdrowiciel. Rozumiały go - w przeciwieństwie do ludzi, z którymi musiał zadawać się na co dzień, nie odtrącały go - tym samym dzielili w pewnym stopniu inność oraz dziwaczność. - Przejdźmy zatem do tematu naszej lekcji. Zajmiemy się zaklęciami, urokami i przeciwzaklęciami - definicjami, przykładami. Czym się różni urok od zaklęcia, a czym zaklęcie od przeciwzaklęcia? - zapytał. Najbardziej elementarna, najbardziej przydatna na OWUtemach wiedza, z której był zwyczajnie nieprzygotowany. Brak podstawowych podwalin działał niczym efekt domina - psując całokształt osiągniętego później wyniku własnej nauki.

Rzuć literą!
A, C, G, H, I - całe szczęście nie zaliczasz żadnej wpadki i bez problemu podajesz trzy odpowiednie definicje, w których wyraźnie widać różnice w zakresie działania między zaklęciami a urokami. Możesz odetchnąć z ulgą!
B, D, E - z początku zdaje się, że coś sobie przypominasz, że coś kojarzysz, aczkolwiek nie jesteś pewna, czy to rzeczywiście o to chodzi. A może uzdrowiciel źle doprecyzował własne słowa? Rzuć jeszcze raz kostką! Parzysta - przypominasz sobie po krótszym czasie odpowiednie definicje, z związku z czym udaje Ci się przejść dalej. Gratulacje! Nieparzysta - wszystko byłoby jak najbardziej w porządku, gdyby nie fakt, że pomyliłaś zaklęcie z urokiem; o ile druga część była bezbłędna, o tyle jednak popełniłaś najbardziej podstawowy błąd.
F, J - niczego nie pamiętasz? Masz totalną pustkę w głowie na ten temat - udaje Ci się podać przykłady, ale nie udaje Ci się skonstruować odpowiednich odpowiedzi! Po to tutaj przyszłaś - żeby wszystko poukładać w jedną całość.
Powrót do góry Go down


Elaine J. Swansea
Elaine J. Swansea

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy, rażąco stonowana mimika
Dodatkowo : metamorfomag
Galeony : 523
  Liczba postów : 1395
https://www.czarodzieje.org/t16910-praca-wre
https://www.czarodzieje.org/t16935-syczek-jeczybula#471819
https://www.czarodzieje.org/t16911-elaine-swansea#471382
https://www.czarodzieje.org/t18301-elaine-j-swansea-dziennik
Dom 6A - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Dom 6A - Page 2 Empty


PisanieDom 6A - Page 2 Empty Re: Dom 6A  Dom 6A - Page 2 EmptySro Gru 26 2018, 18:29;

Gdy już łaskawie oderwała maślany wzrok od Matthewa, jej oczom ukazał się nie tylko trzyłapy maleńki kociak, ale i mogła poświęcić uwagę trzem psiakom, które postanowiły sprawdzić osobiście kto wtargnął do ich gospodarstwa. Elaine oniemiała wpatrywała się w sporą ilość zwierzaków. Osłoniła się dłońmi, gdy jeden z nich chciał na nią skoczyć. - Może później się przytulimy. - roześmiała się cicho rada, że Matthew go odciągnął. Na widok bielutkiego Blau, Elaine wydała z siebie okrzyk zachwytu. Nie dość, że był ogromny -a im większe, tym dziewczyna bardziej się  cieszyła, to biały i miał jaśniutkie ślepia, a więc to on podbił jej serce. W dodatku spoglądał tak wstydliwie... aż chciało się go rozpieścić i pogłaskać, choć nie zrobiła nic z powyższych rzeczy. Zdjęła z siebie płaszcz i ukryła grymas niezadowolenia na widok zielonego pyłu, który uczepił się puchu. Dostrzegła trzeciego psiaka lecz nie zdołała się i nim zachwycić, bowiem dostrzegła koty...
- O słodki Merlinie, ileż ma pan zwierzaków! - zamrugała, bo gdzie nie spojrzała to zauważała czyjeś ślepia. Może prowadził tymczasowy dom adopcyjny dla podopiecznych schroniska? To by wszystko wyjaśniało, choć w głowie się jej to nie mieściło. Rodzice Swansea nigdy by nie pozwolili na taką ilość zwierząt, a tutaj wpadła niemalże do domowego zoo. Nie wiedziała na czym powinna zawiesić oko.
Podeszła do fotela, kucnęła przed nim i z szerokim uśmiechem powitała małego kociaka. - Cześć, Choco. Dasz się rozpieścić? - zagaiła łagodnym tonem i zgarnęła z policzków upierdliwe kosmyki włosów. Dotknęła ciemnego futerka kociaka, a gdy ten nadstawił ucho zgarnęła go z wyczuciem na dłonie i od razu przytuliła do piersi. Sama potrzebowała takiego przytulenia... a więc oboje sobie pomagali! Usiadła w fotelu, usadziła kocię na kolanach i z uśmiechem na ustach wzburzała jego wygładzoną sierść, głaszcząc go i drapiąc. Elaine nie umiała odmawiać słodkim stworzeniom. I ludziom, a właśnie takowego miała przed sobą, a gdy tylko sobie to uzmysłowiła, od razu nań spojrzała. Przystojniak, lubi zwierzaki, ma ogromny dom... nie widać dzieci, obrączki na palcu również... czy trafiła do raju i przeoczyła własną śmierć? Posłała mężczyźnie uśmiech bez żadnej przyczyny. - Chętnie napiję się herbaty. - nic nie rozgrzewa po zimie jak ciepły kociak i kubek gorącej herbatki. Powinien być dodatkowe trzydzieści sześć i sześć stopni, ale to już marzenia... a Elio był zajęty, więc nie mogła wcisnąć mu zimnych stóp pod kolana. - Nie przeszkadzają, są słodkie. Szczególnie ten pan tutaj, co mnie grzeje i ten bielutki pies. Cudowne. - skomplementowała chcąc jakoś mu się przypodobać, zrobić dobre wrażenie i zatrzeć potknięcie na dzień dobry.
- Masz feniksa?! - zapytała zszokowana na widok ognistego ptaka. Posłała ptaku spojrzenie pełne zachwytu lecz i nim nie mogła się jawniej cieszyć, bowiem Matthew przypomniał przyczynę spotkania. Elaine niechętnie oderwała się od pochłaniania wzrokiem zwierzaków i samego gospodarza... wyprostowała łopatki i popatrzyła spokojnie na mężczyznę. Bridget nie wspominała, że Alexander jest aż tak przystojny. Toć to jedna z najistotniejszych rzeczy! Będzie musiała z nią poważnie porozmawiać, nie można zapominać o takich detalach.
- Przeciwzaklęcie kończy efekt rzuconego wcześniej zaklęcia, to tak jakby antidotum na czar. Popularne przeciwzaklęcie to "Finite", tak? - zapytała i popatrzyła mu w oczy. To był błąd, bo choć nie dosięgnęła do głównej zieleni jego tęczówek, samo przyjrzenie się jego mimice pod kątem dobrze rokującej portrecistki mocno Elaine rozkojarzyło. - Uroki i zaklęcia... hm... mam to... - miała to na końcu języka, ale nie wiedziała czy to prawidłowa odpowiedź. Zmuszona została do spuszczenia wzroku na mruczącego kociaka, jeśli chciała się odpowiednio skupić. - - Taak, pamiętam. Uroki wpływają na stan człowieka, na przykład ogłuszenie czy chociażby rozbrojenie przeciwnika. Zaklęcia mają na celu ułatwienie życia, zaczarowanie danego przedmiotu czy obronę własną. - dopowiedziała i dopiero wówczas podniosła głowę w oczekiwaniu na reakcję. Dobrze odpowiedziała czy coś się jej poplątało? Wydawało się jej, że idzie w dobrym kierunku.

KOSTKI: D, 4
Powrót do góry Go down


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 42
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Dom 6A - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Dom 6A - Page 2 Empty


PisanieDom 6A - Page 2 Empty Re: Dom 6A  Dom 6A - Page 2 EmptySro Gru 26 2018, 20:29;

Typowy Matt, typowe zoo, które prowadził.
Nie wiedział, z kim będzie miał dokładnie do czynienia, aczkolwiek jedno było pewne - jest to jedna z rodziny Swansea, którzy słyną przede wszystkim z szeroko pojętej sztuki. Jej brata zdołał już wcześniej poznać; jako maniak mugolskiej technologii, okazało się, że dzielą podobną pasję w postaci dwóch różnych wersji; o to się nie mógł martwić. Obserwował jednak uważnie jej kroki, kiedy to jeszcze siedział z kotem na kolanach, dokarmiając go przy pomocy najprostszego narzędzia w postaci łyżki oraz mleka z dodatkowymi, wymaganymi w celu prawidłowego rozwoju, substancjami. Na szczęście źle nie było, no ba, wyglądało na to, że Elaine uwielbia towarzystwo zwierząt; a przynajmniej tak zdołał to wywnioskować, jeżeli jego obserwacje były przede wszystkim trafne oraz prawidłowe, gdyż nie był człowiekiem posiadającym spektrum możliwości pod względem odgadywania, choć wczuwać się ewidentnie potrafił. Podniósł bardziej kącik ust do góry, choć dźwięki, które z siebie wydawała, na pewno nie powodowały spokoju, a prędzej delikatne rozjuszenie; na szczęście trwające niezwykle krótki, praktycznie niewidoczny okres czasu. No tak, biały pies był jednym z najbardziej przenikliwych, choć ewidentnie wstydliwych; lojalny do szpiku kości, nie opuszczał Matthewa ani na krok. Uzdrowiciel rzadko kiedy jednak spoglądał w jego ślepia, gdyż zwierzęta robią to głównie podczas rywalizacji - kto wie, być może stare instynkty pojawiały się w zachowaniu Alexandra, w związku z czym spuszczenie wzroku wiąże się przede wszystkim z chęcią uspokojenia drugiego osobnika? Najwidoczniej.
- Te dorosłe koty są częściowo dzikie. Przybłędy, ale potrzebujące ciepłego miejsca na zimę. - podzielił się drobną ciekawostką, gdyż zauważył, że rzeczywiście miało kto chował w domu taką sporą gromadkę najróżniejszych zwierząt pod jednym dachem. Niemniej jednak panowała tutaj harmonia - nawet jeżeli kotów ostatecznie było sześć, tylko jeden do niego oficjalnie należał; czekoladowo-biały kot z poskręcanym futrem, wynikającym z niezwykłych genów tejże rasy. Na wiosnę te opuszczały jego cztery ściany, udawały się w kompletnie inne miejsca, by ponownie zawitać w mniejszej lub większej gromadce; w zależności od tego, kogo sobie przyprowadzą lub który z nich zwyczajnie nie powróci, zapuści się za daleko lub spotka nieprzyjemnie z nadjeżdżającym samochodem. I tak od chwili, kiedy zdołał się tutaj wprowadzić, choć przeprowadził drobny remont; dzięki któremu uzyskał jeszcze więcej wolnego miejsca na stworzenia, które nie sprawiały mu problemów w zrozumieniu.
W międzyczasie zajął się herbatą; przyniósł odpowiednie kubki, spoglądając na Elaine zdająca się być pochłonięta przede wszystkim kotem, który przepadał najwidoczniej za kontaktem z tą dziewczyną; to w sumie dobrze. - Zazwyczaj ludzie nie lubią przepychu zwierząt. - podzielił się drobną informacją. Kontakty z innymi powinny odgrywać główną rolę w młodym życiu zwierzaka; socjalizację należy rozpoczynać zawsze wcześnie, by uniknąć potencjalnych wadliwych cech charakteru. Coś o tym wiedział, choć zazwyczaj zajmował się psami już dorosłymi, które wymagały jeszcze więcej pracy niż przedstawiciel anielskiej rasy, który nie posiada jednej z łapek. Grunt, że jedźmy wiadomość od znajomego; w przeciwnym przypadku młody skończyłby jako karma dla jednego z wężów. Poniekąd uratował mu życie, zyskując tym samym nowego przyjaciela, który przede wszystkim nie będzie go oceniać. Ludzie bywali pod tym względem wyjątkowo okrutni.
- Mhm. - potwierdził prostym mruknięciem; jakby nie było, feniksy są dość rzadkimi i trudnymi do oswojenia stworzeniami. A jednak wystarczy cierpliwość, miłość oraz oddanie - ten osobnik zdawał się być nastawiony przede wszystkim na bliskość, choć utrzymywał należyty dystans, mimo swojej przyjacielskiej natury, niedawno odbywszy spalenie, powoli stawał się w pełni dojrzałym przedstawicielem gatunku pochodzącego z Chin. - Nazywa się Euthymius. Dość niedawno go nabyłem. - a nikt nie chciał go kupić, dodałby. Postanowił jednak podzielić się historią magicznego stworzenia z przedstawicielką rodziny Swansea; chociażby ze względu na szczerość oraz brak chęci do niedopowiedzeń. - Został porzucony przez swojego właściciela ze względu na problem z procesem spalania. Wymaga pod tym względem opieki. - dodał, zajmując swoje ulubione miejsce, tym samym bez problemów przechodząc jednak do tematu ich spotkania. Nic nie stało na przeszkodzie, by zajmowali się tym i tym, czyż nie? Przyjemne z pożytecznym, jak to się mówi; a Choco zwyczajnie lgnął do dotyku Elaine.
- Tak, prawidłowo. - powiedział, delikatnie podnosząc kącik ust do góry, choć ten szybko zanikł wśród rutyny emocji, braku jakiejkolwiek iskierki przeszywającej jego twarz. Jak zawsze, zamknięty, choć nie do końca; ewidentnie w swoim domu czuł się o wiele bezpieczniej. Pozwalał sobie zawsze na więcej w kwestii uśmiechów, kiedy to dłoń lądowała na przyjemnej manufakturze sierści. Chwycił za swoją różdżkę, w której znajdował się równie wyjątkowy rdzeń, by po chwili zaczarować jeden z przedmiotów przy pomocy zaklęcia. A w sumie to własny napój. - Glacius. - postawił kubek na stole, zanim rzucił zaklęcie; siedział wyprostowany, a potem oparł własną dłoń o zarost, który podkreślał jego wiek. - Jakiego przeciwzaklęcia użyłabyś, by przywrócić poprzedni stan herbaty? - rzucił pytaniem, oczekując nie tylko odpowiedzi, ale także kolejnych działań.

Rzucasz literą na powodzenie odgadnięcia nazwy zaklęcia. Jeżeli spółgłoska - udaje Ci się. Jeżeli samogłoska - mylisz zaklęcie z Relashio, ale z niego nie korzystasz po szybkiej korekcie Matthewa.

Rzucasz czterema kostkami odpowiadającymi za prawidłowe rzucenie zaklęcia.
Pierwsza - wymowa.
Druga - ruch nadgarstka.
Trzecia - wola.
Czwarta - szczęście.

Wartość każdej kostki musi znajdować się w granicy 3-4. Następnie podliczasz, ile razy trafiłaś w odpowiednie wartości.

0 - totalna porażka! Nie dość, że mylisz zaklęcie z Relashio, mimo prawidłowej inkantacji, to jeszcze przy okazji istnieje ryzyko skaleczenia uzdrowiciela. Rzuć jeszcze raz kostką. Parzysta - na szczęście płomień omija dłoń należącą do mężczyzny i dotyka tylko kubka, powodując jego stopnienie i zepsucie. Nieparzysta - nie udaje Ci się zawładnąć nad zaklęciem, w wyniku czego przedramię uzdrowiciela zostaje dotkliwie poparzone.
1 - niezbyt dobrze, niezbyt w porządku... Rzuć jeszcze raz kostką. Nieparzysta - na szczęście udaje Ci się zapanować nad zaklęciem i tym samym przechodzisz do kostki numer 2. Parzysta - niestety, szczęście dzisiaj nie jest Twoja mocną stroną - przechodzisz do kostki numer 0.
2 - nie jest źle, ale nie jest też perfekcyjnie; znajdujesz się między tymi przymiotnikami, w związku z czym zaklęcie wymaga drobnej poprawki. Drobnej, aczkolwiek nie musisz się o to w żaden sposób martwić!
3 - 4 - niemalże perfekcyjnie lub całkowicie perfekcyjnie! Bez problemu udaje Ci się zawładnąć nad zaklęciem, w związku z czym możesz być z siebie dumna.

https://www.czarodzieje.org/t16837p1050-kostki#472335
Powrót do góry Go down


Elaine J. Swansea
Elaine J. Swansea

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy, rażąco stonowana mimika
Dodatkowo : metamorfomag
Galeony : 523
  Liczba postów : 1395
https://www.czarodzieje.org/t16910-praca-wre
https://www.czarodzieje.org/t16935-syczek-jeczybula#471819
https://www.czarodzieje.org/t16911-elaine-swansea#471382
https://www.czarodzieje.org/t18301-elaine-j-swansea-dziennik
Dom 6A - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Dom 6A - Page 2 Empty


PisanieDom 6A - Page 2 Empty Re: Dom 6A  Dom 6A - Page 2 EmptyNie Gru 30 2018, 16:08;

Nie zdawała sobie sprawy, że została rozpoznana i przydzielona do odpowiedniej rodziny, wszak miała sporo kuzynostwa i choć byli do siebie w jakiś sposób podobni, nie sądziła, że Matthew ją dopasuje do Elijaha. Coś słyszała od brata, że zna jakiegoś uzdrowiciela, który pokazywał mu mugolski aparat, lecz jak to bywa przy mugolskich przedmiotach, Elaine słuchała jednym uchem i nie mogła niczego więcej na ten temat powiedzieć. To głównie ze względu na pozytywną opinię Birdget, Elaine zgodziła się przyjść do domu Matthewa zamiast umawiać się z nim gdzieś na mieście. Nie znała go, a więc nie była świadoma, że widzi jego bardziej wylewną wersję, choć w mniemaniu Elaine i tak zachowywał się powściągliwie. Nie uważała tego za nic dziwnego, wszak byli dla siebie obcy. Mimo wszystko jej serce trzepotało z radości ilekroć na niego spoglądała. Od razu motywowała się do nauki, wytężała umysł, aby nie wyjść na głupola. Chciała mu pokazać, że pomimo prośby o korepetycje, nie jest ani charłakiem ani studentką, co wkuwa chwilę przed egzaminami. Czuła się Krukonką, a więc jej ambicja nie pozwalała na zaniedbanie. Cieszyła się, że udało się jej mądrze odpowiedzieć i czekała na dalszą część korepetycji. Kociak domagał się uwagi i pieszczot, a Elaine domagała się niemo wzroku Matthewa, bo wiedziała, że z łatwością mogłaby utonąć w zielonej i ciepłej toni jego oczu. To zdecydowanie utrudniłoby jej koncentrację, ale za to zyskałaby coś cudownego... ten kilkusekundowy kontakt wzrokowy, o który gotowa była żebrać. Nie miał idealnych rysów twarzy, ale za to przyciągały, prosiły się o naszkicowanie i powieszenie nad łóżkiem. Ten krótki uśmiech jaki wyhaczyła dotknął jej duszy. Odwzajemniła ten gest, a jej jasne oczy zmrużyły się w niemym zachwycie. Czy istnieje przystojniejszy mężczyzna? Biła od niego siła, ale i łagodność, męskość ale i jakaś niezidentyfikowana delikatność, głos miał taki spokojny, kojący... Elaine musiała poprawić się w fotelu i wbić spojrzenie w trójłape kocię, aby nie westchnąć z rozmarzenia i nie wyglądać jak zadurzona po uszy trzpiotka. To tylko przystojny korepetytor. Tylko. Cholernie. Bosko. Przystojny.
- Zwierzęta czują komu mogą ufać. Widać, że masz do nich rękę. - westchnęła, choć na szczęście nie z rozmarzeniem, a jedynie z pewną gorzką rezygnacją. - Mam sowę, która jest całkowicie samowystarczalna i szczura, który ma już chyba ze sto lat. Miałam też kiedyś rybki, ale zdechły po trzech dniach. Mój brat przyniósł mi chomika, ale ten też nie przeżył zbyt długo. Papużka mi uciekła, a kanarek popełnił samobójstwo wlatując do paszczy buldoga naszego sąsiada. Chyba skazana jestem na wiekowego szczura, a zawsze marzył mi się jeż. Chyba poczytam sobie o nich zanim zdecyduję się na zakup. - rozgadała się. Elaine zawsze rozgadywała się, jeśli temat ją osobiście dotykał. Nawet nie zdawała sobie sprawy ze swojego gadulstwa, bowiem czuła się przy Matthewie swobodnie. Tworzył aurę ciepła i domowego ogniska, on sam był (a przynajmniej w jej marzeniach) jak gorący kominek, do którego miło byłoby się przytulić. Przesunęła po całej długości futerka kociaka, wsunęła dłoń na jego brzuszek, obok przedniej łapki, podniosła go i przytuliła policzek do kociej główki, napawając się miękkością drżącego, mruczącego ciałka. Nie przeszkadzały jej zwierzęta. Elaine należała do osób, które muszą nauczyć się opieki nad nimi, aby móc je posiadać. Nie miała smykałki ale też zwierzęta przed nią nie uciekały. Miała chęci, ale wiedzę planowała uzupełnić, jeśli marzył się jej jeżyk. Co prawda planowała go zakupić dopiero jak szczur Edmund Dziki postanowi odejść z tego świata, a żył już tak długo, że być może zdechnie lada miesiąc. Co nie znaczy, że mu tego życzyła. Przywyka już do jego obecności i krótkiego białego futerka.
- Eu...Euthy... - próbowała powtórzyć imię feniksa lecz nie wyszło jej nawet trochę, przez co sama z siebie cicho się zaśmiała. Zmarszczyła jasne brwi dowiadując się o ciężkiej przeszłości małego, ślicznego feniksa. Odechciało jej się chichotu. - Niektórzy ludzie to idioci. Ministerstwo powinno wprowadzić testy na poczytalność i zdolność do opieki nad tak majestatycznym gatunkiem zwierząt. Biedny malec... nie rozumiem jak można go porzucić. - oburzyła się i zdziwiła się sama sobie, bowiem naprawdę poczuła się urażona na myśl o przygaszonym, leżącym na chodniku smutnym feniksie. Jakby w imię oburzenia zaczęła jeszcze gorliwiej głaskać kociaka. Musiała skupić się na słowach Matthewa, to istotne. Zauważyła zalążek uśmiechu mężczyzny. Chciała zachwycić się tą mimiką, sposobem w jaki jego oczy mrużą się od ulotnego uniesienia kącika ust lecz zaraz ujrzała przed sobą niemalże obojętność. Rutynę, formalność. To Elaine zasmuciło, ostudziło zapał, choć nie zdemotywowało. Postanowiła patrzeć na Matthewa tak długo aż wyłapie każdy, nawet najkrótszy uśmiech. Może uda się jej to odwzorować na kartce papieru? Musiałaby tylko zapisać sobie w pamięci jego wyraz twarzy. Szkoda, że uśmiecha się tak skąpo.
- Znam to zaklęcie, używałam go ostatnio. To Calefactio. - odgadła niemalże od razu. Zanim otrzymała świąteczny samonagrzewający się kubek, musiała sobie radzić zaklęciami, by podgrzewać stygnącą zbyt szybko herbatę. Mimo wszystko poczuła stres. Czuła na sobie wzrok mężczyzny, speszyła się. Trochę spięła i zdenerwowała, co kociak wyczuł, bowiem miauknął w proteście. Musiała przesunąć zwierzaczka na oparcie fotela, co oczywiście nie zostało przyjęte bez kociego komentarza, jednak jeśli miała dobyć różdżki, to nie z pasażerem na kolanach. Poczuła jak serce w jej piersi zabiło niespokojnie. Czarować na oczach przystojniaka, któremu chce zaimponować... to niełatwe zadanie. Przecież los lubił być przewrotny. Mimo wszystko uniosła podbródek gotowa dać z siebie wszystko. Oczekiwała, że Matthew wypuści kubek, a jednak... jednak go trzymał, co tylko dołożyło dziewczynie strachu. Wtłoczyła do płuc powietrze i wycelowała kraniec różdżki w kubek. - Calefactio. - jeszcze zanim zabrzmiała ostatnia sylaba, Elaine wiedziała, że coś jest nie tak. Jej różdżka zadrżała, nagrzała się zbyt mocno, za szybko, usłyszała skrzenie, iskrę, niepokojącą wibrację trzonka. To były sekundy. Nie zdołała stwierdzić gdzie popełniła błąd, nagle z jej różdżki wystrzelił strumień ognia. Elaine krzyknęła, cofnęła różdżkę próbując przerwać zaklęcie, ale było już za późno. Pomarańczowe płomienie zaatakowały wygłodniale kubek, na jej oczach zaczęły go stapiać i niszczyć, zamieniać w upiorny kształt. Dziewczyna zerwała się na równe nogi, odskoczyła i zakryła usta otwartą dłonią. Momentalnie jej jasne włosy pokryła martwa, wyblakła biel, tak samo jak skóra pobladła i przybrała odcienia iście wampirzego. Wystraszyła się, wbiła wzrok w Matthewa, który na całe szczęście dłonie miał całe, z dala od kubka.
- Ja... ja... ja przepraszam! Ja nie wiem co się stało! - zarzuciła go przeprosinami i wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi oczami. - Znam to zaklęcie, używałam go wczoraj, naprawdę nie wiem czemu pojawił się ogień. Na brodę Merlina, nie chciałam. - to było tyle, jeśli chodziło o próby zaimponowania mężczyźnie. Pogrążyła się i wręcz upokorzyła pokazem umiejętności, a raczej ich braku.

Kostki: 2, 2, 5, 2 - parzysta 4, literka H - odgadłam zaklęcie, ale dzieje się anomalia magiczna.
Powrót do góry Go down


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 42
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Dom 6A - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Dom 6A - Page 2 Empty


PisanieDom 6A - Page 2 Empty Re: Dom 6A  Dom 6A - Page 2 EmptyNie Gru 30 2018, 17:49;

Mugolskie przedmioty zawsze wydawały mu się być bliżej jego serca, a przede wszystkim bliżej jego duszy - jak jednak zgubna była jego teoria w tejże sprawie; tego nie potrafił stwierdzić. Głównie jego zaintrygowanie wobec osób niemagicznych, pozbawionych przynależności do świata czarodziejskiego, wynikało z dwóch faktów - zaintrygowania rzeczami wykraczającymi poza zwoje mózgowe typowych przedstawicieli cząstki magii oraz zwyczajnego pochodzenia własnej matki, która najwidoczniej nie została odnaleziona. Kto wie, może leży już pięć metrów pod ziemią, gryząc tym samym piach? Tego nie widział, tego nie był w stanie stwierdzić, to nie znajdowało już się w jego interesie, choć nieświadomie lgnął do tego, co powiązane było z jego rodzicielką. Nieświadomie, kroczek po kroczku, wyniszczając także po części samego siebie, lecz czuł się w tym wystarczająco bezpiecznie; nawet jeżeli wystarczyłby jeden strzał, jedno uderzenie, by wytrącić go z równowagi i tym samym spowodować koniec - gorzkie zakończenie historii powiązanej przede wszystkim z faktem braku czegokolwiek, czego mógłby się rzeczywiście trzymać. I jeżeli jego małe zoo miało również zniknąć, to on także - zagubiony w sobie, o aparycji dorosłego, a tak naprawdę posiadający dziecięcą duszę, mężczyzna spoglądał unikająco w stronę Elaine. I to głównie z faktu jego wewnętrznych dysfunkcji, a nie, jak to większość uważała, braku szacunku.
Nie wiedział jednocześnie, co rozgrywa się tak naprawdę pod kopułą czaszki u jednej z przedstawicielek rodu Swansea. Nie wiedział, nie był w stanie przedrzeć się przez materiał komórek nerwowych, nie był w stanie przechwycić, wbrew pozorom, żadnych danych dotyczących tego, jak widziany jest w oczach studentki, która najwidoczniej lubiła zwierzęta - a przynajmniej był to w stanie stwierdzić przede wszystkim po jej nastawieniu do najróżniejszych stworzeń znajdujących się w jego całkiem sporym domku. Nie uważał siebie za przystojnego, nie z tymi bliznami zdobiącymi ciało, aczkolwiek szczelnie ukrytymi pod materiałem koszulki zdobiącej jego klatkę piersiową; jego mniemanie o samym sobie znajdowało się szczególnie pod znakiem zapytania w tejże kwestii. Nie sądził, że bije od niego siła, sądził, że jest wręcz przeciwnie, choć ta niska ekspresja emocji na twarzy zdawała się być w pewnym stopniu przyczyną tajemniczości, a w związku z tym - również potęgi. Był skromny, skromny w swojej skromności; pozbawiony idealności, wydawał się być zwyczajnie lepszą wersją samego siebie - dopóki nie zajrzało się jednak w kod źródłowy. Niby wszystko na miejscu, a jednak wewnątrz istny Armagedon, w wyniku którego to wszystko jeszcze jakoś istniało, aczkolwiek niezbyt dobrze, jak mógłby to każdy wywnioskować. Całe szczęście, ukrywał prawdę przed wścibskimi oczami chcącymi przede wszystkim dotknąć swoimi skażonymi dłońmi jego świata; świata, który sam zbudował, a przede wszystkim w którym czuł się bezpiecznie.
- Nie wiem, czy to jednak ręka. - odpowiedział najszczerzej, głaszcząc psa, ale nie wpatrując mu się także w ślepia. Wydawał się być przede wszystkim w pewnym stopniu zamyślony, aczkolwiek wystarczająco szybko powrócił do rozmowy, by jego drobne zamyślenie umknęło tuż obok, pozostając ciągle nieodkrytym. - Zazwyczaj zwierzęta nie oceniają, skupiają się na innych wartościach; może to po prostu pewne cechy określiły, że w kontaktach z nimi idzie mi znacznie lepiej. - oznajmił jak najbardziej szczerze, wsłuchał się następnie w opowieść dotyczącą zwierząt, które posiadała Elaine. Rozmowy o futrzakach (i tych mniej futrzastych) zawsze wydawały się być w pewnym stopniu kojące, przywodzące na myśl miłe sytuacje, choć w przypadku dziewczyny było to coś innego. Był w stanie to wyczuć, był w stanie to nazwać, nadać temu czemuś odpowiednie imię; straty najbliższych są najgorsze. Coś o tym jednak Matthew wiedział, miał w tym doświadczenie; jako sierota, jako człowiek żyjący na swój własny, nieprzeliczony wówczas rachunek. - Myślę, że to jest wina zrządzenia losu; jeże pigmejskie wydają się być intrygującymi stworzeniami, choć nigdy ich nie miałem. - powiedział jak najbardziej szczerze, choć ominął temat rybek. Podejrzewał osobiście, że tutaj jednak zawiniła niewiedza; jakby nie było, wymagana jest odpowiednia temperatura, twardość wody, pierwiastki chemiczne… Oczywiście można kupić sobie akwarium, dekoracje, dolać tam kranówy i się cieszyć z bycia hodowcą, aczkolwiek mija się to z celem. A może te sztuki były zwyczajnie wadliwe, posiadające pewne wady, w wyniku których prędzej czy później musiałyby zwyczajnie umrzeć? Nie wiedział.
- Euthymius. - wypowiedział, choć nie zaśmiał się, zamiast tego wydał z siebie mniej znany pomruk, jakby się nad czymś zastanawiał. W relacjach międzyludzkich nigdy nie był dobry, w związku z czym jednak nie odwzajemnił zaśmiania się Elaine, ale również go nie skarcił. - Niektórzy nie są w stanie podjąć się odpowiedzialności za opiekę nad zwierzęciem. - mruknął prosto, choć wiedział, że nigdy nie uda mu się powstrzymać nieodpowiedzialnych właścicieli przed przede wszystkim posiadaniem zwierząt wymagających opieki na własność. Wiedział coś o tym, wiedział, bo wszystkie te zwierzaki, które znajdowały się w jego domu, miały ciężką przeszłość. Tak jak on, odczuwał z nimi właśnie pewną nić porozumienia, dzięki której udawało mu się przede wszystkim zdobyć zaufanie istot mniej inteligentnych od człowieka, a jednak posiadających swój pewien, mniej znany urok. Był obojętny wobec relacji z ludźmi, było to widać; jakby powierzchownie przystosowany tylko i wyłącznie do egzystencji na tym świecie, niczego więcej. Wykonywania własnej pracy, ratowania ludzkiego życia, to było jego przeznaczenie. Trzydziestosiedmioletni kawaler bez rodziny, bez przyszłości, starzejący się, a przede wszystkim zyskujący oznaki ten wymaganej przez większość dorosłości, choć już dawno powinien być ojcem, posiadać dzieci uczęszczające do Hogwartu, a przede wszystkim żonę - tak jednak nie było. Duży dom, pustki wypełnione zwierzakami, aż zastanawiające było, czy jednak ktoś tutaj nie nocuje - bo miejsca było niezwykle sporo.
- Prawidłowo. - odpowiedział, czekając na jej kolejne działania, kiedy to napój stał się wyjątkowo zimny, pozbawiony przede wszystkim swojego płynnego stanu; oczekiwał zatem ruchu różdżką, oczekiwał przede wszystkim podjęcia się akcji. Zauważył zdenerwowaną odrobinę postawę Choco, który zdołał coś wyczuć - co dokładnie, tego nie wiedział, aczkolwiek trzymał na wszelki wypadek różdżkę w gotowości, gdyby jednak został zmuszony do skorzystania z niej. Tego jednak się nie spodziewał - język ognia przeszył kubek, przy którym gdzieś nieopodal trzymał tym samym dłoń; odruchowo odsunął ją delikatnie, czując podmuch gorąca - zwierzaki poczęły tym samym mocno się niepokoić, zaś uzdrowiciel przeszedł niemalże natychmiastowo do ugaszenia małego pożaru, który zdawał się zawładnąć nad naczyniem. - Aquamenti. - zachował resztki rozsądku, a przede wszystkim nie było po nim widać, że jest zszokowany; prędzej zachowywał się tak, jakby ktoś podpalał mu kubki parę razy dziennie, choć na jego twarz odrobinę wysunęła się mina zaskoczenia. Dość ciekawie, chciałby stwierdzić.
- W porządku, nic poważnego się nie stało- - odpowiedział z początku, spoglądając na jej zmieniające kolor włosy, skórę zdającą się być jak u wampira. Zagrożenie opanowane było, na szczęście Matthew czuł się o wiele pewniej w tychże rewirach; od kiedy postanowił wziąć się za Zaklęcia, nie mógł narzekać na braki, a bardziej na posiadaną wiedzę. - Nic Ci się nie jest? Nie poparzyłaś się? - rzucił zapytaniem, skory jak zawsze do bezinteresownej pomocy; oto on. Typowy Matthew, nawet nie spojrzał na swoje dłonie, nawet nie czułby znaczącego bólu, gdyby jednak coś się stało, gdyby języki pomarańczowych płomieni postanowiły zjeść jego skórę. Spojrzał kątem oka, mając tym samym nadzieję, że jednak agresja anomalii uniknęła jej postać. - Chłoszczyść. - użył, choć anomalie również nie były mu wyjątkowo uprzejme, powodując tym samym powstanie jeszcze większego bałaganu, niż rzeczywiście występował. - Chłoszczyść. - potwórzył stanowczo, pewniej, i dopiero wtedy zaklęcie rzeczywiście zadziałało.
- Przejdźmy może do czegoś innego. - dodał, choć nie był skołowany; ruszywszy się z miejsca, wyjął z jednej z szafek dwa przezroczyste flakoniki, w których znajdowała się pustka - nic, żadna substancja, czyste zero; czy to pozwoli jednak zminimalizować skutki anomalii? Tego nie wiedział. - Zaklęcie Niebieskich Płomieni, bezsłowne… Płomienie te są całkowicie bezpieczne dla człowieka i zwierząt, choć spala ubranie; można je również bezpiecznie przenosić w szklanym pojemniczku. - odpowiedział, tym samym otwierając jeden z nich, by następnie, przy pomocy prawidłowego, zaprezentowanego Krukonce ruchu, pokazać jego działanie. Dopiero potem przechylił przedmiot, tym samym biorąc płomień na dłoń, bezpiecznie trzymając go z dala od materiałów. - Stosowane jest do walki z Diabelskimi Sidłami i stanowi znacznie bezpieczniejszą alternatywę dla zwykłych płomieni. Spróbuj. - zachęcił ją tym samym, chowając wytworzony przez siebie płomień do pojemnika.

Rzuć kostką!
1, 3 - być może masz teraz wyjątkowe szczęście, gdyż udaje Ci się zapanować nad całokształtem anomalii oraz prawidłowo wydobyć niebieski płomień z własnej różdżki. Omijają Cię wszelkie przykre niespodzianki - gratulacje!
2, 4 - z początku zaklęcie nie chce wyjść, przynajmniej przy pierwszej próbie; druga jednak owocuje prawidłowym zastosowaniem Zaklęcia Niebieskich Płomieni. Możesz być z siebie dumna, mimo wcześniejszych porażek!
5, 6 - nieszczęścia chodzą parami, hm? O ile udaje Ci się przywołać płomień, o tyle jednak znajduje się on poza pojemniczkiem, trawiąc odrobinę rękawy od ubrań, które obecnie nosisz. Ponowny pech?

1/2 przerzuty
https://www.czarodzieje.org/t16946p275-kostki#473155
Powrót do góry Go down


Elaine J. Swansea
Elaine J. Swansea

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy, rażąco stonowana mimika
Dodatkowo : metamorfomag
Galeony : 523
  Liczba postów : 1395
https://www.czarodzieje.org/t16910-praca-wre
https://www.czarodzieje.org/t16935-syczek-jeczybula#471819
https://www.czarodzieje.org/t16911-elaine-swansea#471382
https://www.czarodzieje.org/t18301-elaine-j-swansea-dziennik
Dom 6A - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Dom 6A - Page 2 Empty


PisanieDom 6A - Page 2 Empty Re: Dom 6A  Dom 6A - Page 2 EmptyNie Gru 30 2018, 18:23;

Porażki na jakie się dzisiaj napotykała nieco przytłumiły jej pewność siebie. Zbyt mocno skupiła się na chęci zaimponowania przez co popełniała tragiczne błędy, których wstydziła się bardziej niż czegokolwiek. Już nie szukała wzroku Matthewa, choć i tak dotychczas nie udało się jej zajrzeć do zielonych tęczówek. Nie chciał, unikał wzroku, a więc nie narzucała mu się, nie szukała jego wzrokowej atencji. Zastanawiała się w głębi ducha co się stało - czy ma o niej kiepskie zdanie, czy jest zażenowany poziomem jej umiejętności czy po prostu nie ma ochoty na nią patrzeć? Elaine przywykła do kontaktu wzrokowego podczas każdej rozmowy, a jego brak wydawał się jej dziwny, frustrujący, bowiem nie znała odpowiedzi.
Chwyciła się wypowiedzianych przezeń słów. W kontaktach z nimi idzie mi znacznie lepiej. Czy to znaczy, że nie przepada za ludźmi, za gośćmi, za tłumem? W pierwszym odruchu poczuła się jakby w takim razie naruszała jego prywatność, jednak po chwili namysłu pozbyła się tego wrażenia, wszak odpowiedziała na ogłoszenie. Mimo wszystko zapisała sobie tę wiadomość w pamięci. Dotychczas czuła się swobodnie w jego towarzystwie, a teraz nie podnosiła głowy, tylko biła się z myślami. Nie rozumiała Matthewa. Próbowała wyciągnąć jakiekolwiek informacje z jego zachowania, mimiki, tonacji głosu, a dostawała jedynie strzępki informacji. Samotnik, nieżonaty (oczywiście, że zauważyła brak obrączki; to było pierwsze na co zwróciła uwagę), posiada mnóstwo zwierząt, ma ogromny dom, w którym zamieszkuje więcej czworonogów niż ludzi. Nie była świadoma, że Matthew jest uzdrowicielem wszak nie trafiła nigdy do szpitala, a Bridget nie opowiedziała jej o nim więcej niż to, że warto się z nim spotkać. Nie miały czasu na więcej plotek, na intensywniejsze pogawędki. Elaine musiała zatem wszystkiego sama się dowiedzieć. Nie patrzył w oczy, oszczędzał mimikę i gesty, skupiał się na pracy i nie pozwalał się zdekoncentrować. Był inny, różnił się od Elaine, która łaknęła uwagi drugiej osoby, lubiła ludzi, była świadoma swych wad, zalet, próbowała chwytać życie za rogi i przeżywać je pełną piersią. Była młoda, miała wszystko przed sobą i dotychczas nie przytrafiło się jej nic traumatycznego poza wypadkiem w dzieciństwie. Mimo, że to pierwsze spotkanie to zauważała coraz więcej różnic między nimi, co ją niestety zasmucało. Jak miała uzyskać odpowiedni poziom jego atencji, skoro nie potrafiła mu zaimponować?
Nie śmiał się, nie odwzajemnił śmiechu, wciąż skupiał się na korepetycjach. Rozmawiał z nią, choć nie słyszała w tej rozmowie takiego zaangażowania jakie wkładała w to ona sama. Czuła jakby chodziła po omacku. Nie zrobiła raczej dobrego pierwszego wrażenia. Podrapała się po policzku, bowiem nie wiedziała jak ma je zatrzeć. Będzie musiała opracować plan z Bridget i Billie. Co trzy głowy to nie jedna. Szczególnie, jeśli to trzy kobiety usiądą do analizowania zachowania pewnego tajemniczego mężczyzny, który swą zamkniętą postawą zachęcał do sprawdzenia co też dzieje się w środku. Kimże jednak Elaine była, by móc tego dokonać? Źle jej idzie, oj źle. Nie tylko w początkowej relacji, ale w nauce. Szok powoli mijał, głównie dzięki stoickiemu opanowaniu Matthewa, który nie wyglądał na osobę w najmniejszym stopniu przestraszoną potencjalnym poparzeniem rąk bądź spaleniem domu. Dziewczyna oczekiwała opieprzenia, bury, choćby wrzucenia do kominka i wysłania z powrotem do Doliny albo do Hogwartu, a jednak otrzymała troskliwe zapytanie, oczywiście bez obecności zielonych tęczówek. - N-nie. - zdołała z siebie wydusić i doprowadzić włosy oraz skórę do porządku. - Odkupię ci ten kubek. - obiecała, gotowa rzucić się do sklepu zaraz po przetrwaniu korepetycji. Trochę pocieszyła ją świadomość, że i jemu nie wyszło zaklęcie, choć użył zdecydowanie łagodniejszego rodzaju. Te anomalie doprowadzały ją do szewskiej pasji i upokarzały ją, kiedy chciała pokazać się z jak najlepszej strony. Nabrała ochoty schowania się w ramionach Elijaha albo Cassiusa, jeśli by tę mendę gdzieś spotkała. Elaine była uczuciową osobą, dlatego nie była w stanie się w pełni uspokoić.
Skinęła ostrożnie głową, bowiem czytała o tym zaklęciu, jednak nie miała okazji go użyć, bowiem od Diabelskich Sideł trzymała się w bezpiecznej odległości. Niebieski płomień, choć niewielki, oświetlił skórę Matthewa, nadając jej innego odcienia - interesującego, godnego naszkicowania i oznaczenia za pomocą miękkich ołówków. Przyjrzała mu się ukradkiem, przez chwilkę i zaraz odwróciła wzrok, wciąż zażenowana swoimi niepowodzeniami. Chłodnymi z nerwów palcami ścisnęła trzonek różdżki. Nie udało się jej dokładnie odwzorować ruchu nadgarstka, dłoń jej zadrżała bowiem czuła się obserwowana i oceniania. Wyczarowała płomyk, żywy, śliczny, dziki tylko oczywiście nie tam, gdzie powinna. Nie czuła poparzeń, ale za to zauważyła jak rękaw jej białej koszuli zajął się błękitnym ogniem i nim zdołał się rozbrykać, szybko i energicznie zaczęła go gasić, choć nie zaklęciem a żwawym potrząśnięciem ręki.
- Coś nie jestem dzisiaj w dobrej kondycji. - bąknęła. Nie musiała unikać jego wzroku, bo przecież go nie szukał, więc patrzyła sobie na płomyk uwięziony w fiolce żałując, że nie jest w stanie poprawić swoich umiejętności. Zdenerwowała się czerwonym ogniem i swoimi odczuciami żywionymi względem Matthewa, co utrudniało znacząco jej koncentrację. - Zazwyczaj nie idzie mi aż tak źle. - próbowała się jakoś usprawiedliwić, ale i tak nic nie mogła poradzić na zdradziecki rumieniec, który zabarwił jej blade policzki. Zazwyczaj pierwsze spotkanie z korepetytorem ma za zadanie ocenić umiejętności studenta. Nie pokazała się, oj nie.

KOSTKI: 5 :P
Powrót do góry Go down


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 42
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Dom 6A - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Dom 6A - Page 2 Empty


PisanieDom 6A - Page 2 Empty Re: Dom 6A  Dom 6A - Page 2 EmptyNie Gru 30 2018, 19:17;

Mówiąc jak najbardziej wprost - Elaine pierwszy raz miała okazję spotkać najbardziej popieprzonego pod względem psychicznym człowieka, a przynajmniej pod względem działania w towarzystwie innych ludzi. Myślał, tracił własne rezerwy cierpliwości do siebie w takim stopniu, iż powinien wylądować na oddziale zamkniętym Świętego Munga, a tak naprawdę brnął przed siebie, nie pozwalając sobie na żadne wsparcie z zewnątrz. Nie ufał ludziom, uważał, że pomogą mu za cenę własnej prywatności, a przede wszystkim tylko to zrobią z powodu czysto teoretycznego - by mógł normalnie funkcjonować. Czuł jednak, że szaleństwo stanowi w jego życiu nieodłączny element układanki; tak przynajmniej podejrzewał, choć nie wiedział, że cierpi na Aspergera; jakby nie było, kiedyś w ogóle tego nie diagnozowano. O ile był świadom najbardziej popularnych chorób, o tyle ten zespół zwyczajnie przeszedł mu obok nosa, niewyczuwalny - niezauważalny. A może jednak? Gdyby postanowił coś zdziałać, byłby znacznie lepszym pod względem społeczności człowiekiem; nie chciał pomocy, bał się o nią poprosić; jak to miał w zwyczaju. Niestety - chorobliwie zamknięty w sobie uzdrowiciel, leczący choroby, nie mógł zwalczyć demonów przeszłości znajdujących się w jego umyśle, och ironio losu.
Może to jednak nie jest tak, że nie przepada; owszem, relacje międzyludzkie są ważne, ale Matt przede wszystkim nie rozumiał ludzi. Byli zbyt skomplikowani, a co najgorsze - oszukiwali samych siebie, nie potrafili przyznać się do winy, szukali właśnie kontaktu wzrokowego. Czy oni przypadkiem nie wiedzieli, że w świecie zwierząt patrzenie się w ślepia oznacza wyzwanie do walki? Dlatego właśnie niektóre osobniki odwracają głowę, a w szczególności psy, by uzyskać przychylność właściciela - uspokajają. Starają się przywrócić panujący wcześniej ład, choć muszą czasami za to słono zapłacić - i tak jest właśnie z Alexandrem. Tym samym, unikając tęczówek należących do Elaine, odnajdywał swój własny spokój, unikał w pewnym stopniu zagrożenia. Można z nich zbyt sporo wyczytać, jak również zbyt mało zobaczyć; mężczyzna wolał pod tym względem zwyczajnie nie ryzykować, nie oddawać się w lawinę ryzyka fizyka. Nie zawsze wiązało się to z korzyściami, zaś zaburzenie porządku utrzymywanego przez lata zdawało się być czymś najgorszym, czymś wykraczającym poza jego własne możliwości. Najgorsze, co jednak może być, to fakt spotykania się z ludźmi przez zwyczajne zainteresowania; nie bez powodu niektórym udawało się przedrzeć przez jego barierę braku emocji, odkrywając to, co znajdowało się ukryte przed ludźmi żądnymi przede wszystkim zniszczenia. Trudno było cokolwiek wywnioskować - czy przepada za towarzystwem Krukonki? Nie wiadomo. Na razie była mu obojętna, jak każdy człowiek, którego mijał na ulicy, choć empatia zdawała się znajdować szczątkowe ujście w postaci rozumienia niektórych ludzi; ludzi, których jednak znał dłużej, a przede wszystkim ludzi, którym zaufał. Wówczas był w stanie dostrzec nawet te drobne, ukryte w mgiełce enigmy tajemnice: zmiany nastroju, odmienność, desperację.
Nie opieprzył jej, nie miał tego w zwyczaju, no ba, nawet rzucił zapytaniem w kwestii tego, czy przypadkiem coś się nie stało; nie wspomniał jednak o własnym zawodzie i tym, że na co dzień ratuje ludzi. Nie widział w tym nic nadzwyczajnego, choć przez wiele osób ten zawód wydawał się być jednym z najbardziej pożądanych, a przede wszystkim docenianych, choć z tym bywało naprawdę różnie; nie zależało mu mimo wszystko i wbrew wszystkiemu na oklaskach. Nie zależało mu na niczym - tylko na niesieniu pomocy, a wtedy przywiązywał się znacznie mocniej do ludzi, starał zdobyć ich zaufanie, a przede wszystkim ulżyć w bólu; choć sam sobie nie potrafił w żaden sposób ulżyć. Rozumiał zatem anomalie, które wystąpiły, nie czuł jednak, żeby musiał krzyczeć na nią, wbrew przeciwnie; dość szybko pozwolił na to, by sprawa odeszła w zapomnienie. Nie rozmyślał, przechodził dalej, według schematu znajdującego się w głowie; może odczuł delikatną frustrację, ale to nie było spowodowane tym, co zdołała osiągnąć Elaine na tle rzucania zaklęcia. Prędzej na tle tego, że jego pomysł na lekcję został delikatnie zaburzony; choć przeszedł dość szybko do kolejnego etapu.
- Nie ma takiej potrzeby. - mruknął, machnął metamorficznie dłonią w myślach, mając w głębokim poważaniu kubek. Co mu z kubka? W sumie to nic, wiele ich miał, wydawały się być przede wszystkim prezentami typowymi; nie czuł się jakoś do niego przywiązany, a jednak trudno będzie znaleźć alternatywę. I tak, Matthew przyzwyczaja się do przedmiotów, z którymi obcuje na co dzień; choć nie odczuwał potrzeby płacenia studentki z własnej kieszeni za naczynie na ciepły napój. - Wypadki się zdarzają. - dodał naprędce, jakby chciał jej po części wybić z głowy pomysł odkupienia tak taniej rzeczy jak kubek. Nawet gdyby rozwaliła mu laptop, nie kazałby jednak załatwiać nowego, wszak to nie było przecież na kieszeń studencką, a i tak ma zamiar załatwić sobie nowy, lepszy.
Obserwował zatem rzucenie zaklęcia, trzymając swój własny płomyk w dłoniach, oczywiście wykorzystując tym samym fakt istnienia naczynia, dzięki któremu nie musiał borykać się z trudnym do opanowania żywiołem. To nie był jego żywioł, oj nie. Jego elementem była woda - melancholiczna, dająca życie woda, posiadająca przede wszystkim nieuchronne właściwości. Do tego lubił wodę, przepadał za przebywaniem w niej, za długimi kąpielami oraz dotykiem. Rozjaśniający jego skórę płomyk nie gasił się, zdawał za to być przede wszystkim żywy; niczym dusza, niczym tchnięcie własnych myśli i własnego bicia serca w magię drzemiąca w różdżce. Zdołał zauważyć jednak, mimo iż nie gapił się w nachalny sposób, kolejną porażkę ze strony Elaine - pech? Najwidoczniej. Innego wytłumaczenia jednak nie miał, na szczęście nie był szkodliwy, przyjemnie ciepły, choć przypalił odrobinę materiał białej koszulki. Och ironio losu. Może nie powinni tak bawić się ogniem? Tego nie wiedział.
- Może to wina tego, że korzystamy z zaklęć powiązanych z ogniem? - zastanowił się przez chwilę, zastanawiając się nad tym, dlaczego Krukonka ma takiego pecha z zaklęciami; kto wie, może to właśnie zrządzenie losu bywało wobec niej wyjątkowo okrutne? Postanowił przejść zatem do kolejnej części lekcji; podał jej tym samym flakonik z umieszczonym w środku błękitnym płomykiem. - Co powiesz na ugaszenie go przy pomocy Aquamenti? - podstawowy czar, który nie powinien jej sprawić żadnego problemu; a przynajmniej miał taką cichą nadzieję. Nie oceniał jej umiejętności także pochopnie; każda powtórka przyda się do testów magicznych.

Rzuć kostką 8D
1 - kompletna porażka nie odpuszcza Cię ani na krok! Nie tylko ochlapujesz siebie wodą, lecz także korepetytora; różdżka staje się trudna do ujarzmienia. Chwilę tak to trwa, kiedy udaje Ci się nad nią zapanować; bałagan, który jednak pozostawiła, ponownie wprawia Cię w zwątpienie.
2, 3, 4 - udaje Ci się w pełni zapanować nad zaklęciem; gasisz tym samym drobny płomień znajdujący się w flakoniku. Pierwszy sukces tego dnia? Najwidoczniej!
5, 6 - z początku anomalie nie pozwalają Ci na zastosowanie zaklęcia; ostatecznie, po trzech próbach, udaje Ci się napełnić naczynie. Gratulacje!
Powrót do góry Go down


Elaine J. Swansea
Elaine J. Swansea

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy, rażąco stonowana mimika
Dodatkowo : metamorfomag
Galeony : 523
  Liczba postów : 1395
https://www.czarodzieje.org/t16910-praca-wre
https://www.czarodzieje.org/t16935-syczek-jeczybula#471819
https://www.czarodzieje.org/t16911-elaine-swansea#471382
https://www.czarodzieje.org/t18301-elaine-j-swansea-dziennik
Dom 6A - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Dom 6A - Page 2 Empty


PisanieDom 6A - Page 2 Empty Re: Dom 6A  Dom 6A - Page 2 EmptyNie Gru 30 2018, 19:54;

Jednego była pewna - Matt jest znacznie spokojniejszy i bardziej opanowany niż Elijah kiedykolwiek w życiu. Nawet bratu zdarzały się złości, irytacje czy frustracja. Matthew wyglądał, jakby nie dało się go niczym zdenerwować. Obca mu studentka nie zapanowała nad ogniem, będąc blisko małego kociaka, łatwopalnych mebli, zniszczyła mu kubek (i dobrze, że tylko to), narażając samego Matthewa na uszczerbek na zdrowiu, a nie dostała w zamian nawet krzywego spojrzenia czy chociażby zniecierpliwionego westchnięcia. Może gdyby ją ochrzanił albo w jakikolwiek negatywny sposób skomentował jej pech, to poczułaby się lepiej. Wstydziła się tego, że nic jej nie wychodzi, że nie może przestać zerkać na niego ukradkiem ani, że nie potrafi się odpowiednio skoncentrować. Samej siebie nie poznawała. Wystarczyła obecność jednego człowieka, a anomalia postanowiła zawitać u niej znacznie intensywniej niż kiedykolwiek dotąd.
Szuka, a przynajmniej dotychczas szukała, kontaktu wzrokowego, bowiem właśnie z nich mogła wyczytać coś z człowieka. Matthew się tego obawiał, stronił przed tym, a Elaine tego pragnęła. Nie miała oporów, by i ktoś inny z niej czytał, jeśli rzecz jasna potrafił, bo co innego czytać z oczu, a co innego poprawnie to interpretować. Uciekanie wzrokiem kojarzyło się jej z brakiem pewności siebie, nieśmiałością, zawstydzeniem. Żadne z tych wymienionych rzeczy nie pasowały jej do aktualnej sytuacji. Nie potrafiła go rozgryźć i bała się przekroczyć granicę prywatności. Musiała wiedzieć więcej, by móc pociągnąć relację, a właśnie tego chciała. Tak nagle brakło jej słów i poczuła, że przydałaby się jej kobieca odsiecz, wsparcie mentalne i emocjonalne, oczywiście w towarzystwie czekoladek z Felix Felicis.
- Mogę wiedzieć czym się zajmujesz? - wzięła się na odwagę, zmusiła do wypowiedzenia słów i ukradkowego zerknięcia na jego profil. - Szczerze mówiąc, twoje opanowanie pasuje mi do aurorstwa. Ja już dawno bym wyszła z siebie i stanęła obok, jakby ktoś mi niszczył przedmioty czy narażał zwierzaki na niebezpieczeństwo. - nie wiedziała czy nie przesadza, czy nie przekracza granicy, a jednak ciekawość i pragnienie choć trochę poznania jego osobowości zwyciężyły. Może jeśli będzie uparcie zadawać pytania, jednocześnie narażając się na jego niechęć, uzyska większą wiedzę. Nie chciała jego nieprzychylności, ale nie wiedziała jak w inny sposób czegoś się o nim dowiedzieć. Pozostaje pytać bez końca, póki ma swoją cierpliwość. Może uda się jej wyrwać z zawstydzenia i zażenowania.
- Chciałeś powiedzieć chyba, że pech się dzisiaj mnie wyjątkowo trzyma. - poprawiła i próbowała uśmiechnąć się, co też się jej udało bez problemu. Zerknęła z ciekawości na jego usta, aby sprawdzić czy chociażby drgną, czy też odwzajemnią ten wciąż niezauważalny gest. Poczuła na policzkach gorąc, co uświadomiło jej, że nie powinna przyglądać się jego ustom. Odwróciła wzrok na niebieski płomyk unoszący się wciąż na jego dłoni.
Przyjęła flakonik z ogniem i zacisnęła wargi w bladą linię, zastanawiając się czy faktycznie chodzi o ogień czy jej gapiostwo i dzisiejszy przejaw zdecydowanie niekrukońskiej głupoty. Co za wstyd. Odkorkowała fiolkę i przysunęła ku niej różdżkę. Znów czuła się obserwowana, choć nie jego wzrokiem, a obecnością. Szepnęła trzykrotnie "Aquamenti" za każdym razem otrzymując z różdżki protestujące iskry, kłęby dymu czy trzysekundową czkawkę. Udało się ugasić ogień dopiero za czwartym razem, akurat wtedy, kiedy policzki Elaine przybrały kolor purpury.
- To chyba ten pech i anomalie. - skomentowała próbując zabrzmieć jak wyluzowana dziewczyna, która nie przejmuje się takimi detalami i niepowodzeniami. Nic bardziej mylnego, była zażenowana i miała ochotę zapaść się pod ziemię, a najlepiej wtulić we wszystkie dostępne tutaj futerka. Nie zareagowała na sukces, zbyt przejęta dotychczasowymi wypadkami, które mogły zakończyć się znacznie gorzej, gdyby nie ta wątpliwa łuta szczęścia.

Kostki: 5
Powrót do góry Go down


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 42
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Dom 6A - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Dom 6A - Page 2 Empty


PisanieDom 6A - Page 2 Empty Re: Dom 6A  Dom 6A - Page 2 EmptyNie Gru 30 2018, 22:21;

Opanowanie w jego przypadku wynikało z faktu braku ekspresji emocji na twarzy. Starał się nie przywiązywać, choć słabo mu to szło; zazwyczaj miał problemy z odczytywaniem własnych emocji, nie potrafił także uniknąć prędzej czy później starcia z bańką uczuć znajdującą się w jego ciele. Było to zaskakująco dziwne uczucie, aczkolwiek wymagane. Być może teraz zachowywał spokój, choć nie zawsze się tak działo; musiał liczyć się z tym, że ograniczona mimika twarzy prędzej czy później odbije się na jego prawidłowym funkcjonowaniu. Wziął wówczas głębszy wdech, przyzwyczajony do stresowych sytuacji, choć wcale za nimi nie przepadał, potrafił przede wszystkim zachować spokój, wymagany w przypadkach, w których liczą sie dosłownie sekundy. Opanowany, stabilny, czy nie taki powinien być zawsze? Przypominał jednak bardziej maszynę niżeli człowieka - maszynę nastawioną na wykonywanie kolejnych sekwencji, kolejnych czynności w pętlach warunkowych, jakby inaczej nie mógł działać. Czasami jednak objawiała się jego inna strona; zwany potocznie meltdownem, czyli kiedy skupisko uczuć i emocji jest na tyle duże, że to wszystko po prostu wypływa. Rzadko kiedy miał okazję tego doświadczyć, aczkolwiek czasami zdarzało się, a wówczas potrzebuje paru dni na regenerację własnego stanu fizycznego oraz psychicznego. Jeden z objawów choroby - nad niewyparzonym językiem zdołał zapanować, mówieniem tego, co ślina naniesie - to była kiedyś jego największa wada. I choć nie ukłoniłby się przed kłamstwem, o tyle jednak w sprawach koniecznych unikać rozmowy potrafi znacznie lepiej - przekomarzając się między ścieżkami labiryntu, który sam zbudował, nie pozwalał na wydobycie tego, co strzeżone. Nie karmił się kłamstwami, którzy inni mu wpajali; nie pozwalał na to, by hipnoza otoczenia zaczęła na niego działać; i właśnie dzięki temu czuł się w pewien sposób bezpiecznie poza towarzystwem ludzi, skłonnych do kłamstwa, byleby spełnić własne pragnienia i chciwość wypełniająca umysł.
Kontakt wzrokowy męczy go; powoduje chęć znalezienia się w całkowicie innym miejscu - o ile jednak akceptuje to, że ktoś na niego patrzy, o tyle jednak utrzymanie tej specyficznej więzi ślepi wydaje się być irracjonalne. Trudne, posiadające pewien motyw, aczkolwiek nadal znajdujący się poza zasięgiem metaforycznej dłoni Elaine. Nie pozwalał na to; nie pozwalał na psychoanalizę, a przede wszystkim na odczytanie jakichkolwiek emocji - świadomie, nie chciał, by pewne wady wyszły zwyczajnie na światło dzienne. Czy posiadał niskie mniemanie o sobie? Owszem. Zawsze i wszędzie - chodził bokiem, trzymał się ściany, dawał oznaki tego, że unika towarzystwa; a jednak zgadzał się na udzielanie nauk. Był człowiekiem wypełnionym najróżniejszymi przeciwnościami - a jednak jeszcze funkcjonującym.
Kiedy nadejdzie jego koniec - tego nikt nie wiedział. Nawet on sam - słaby wobec tego, co może zrobić, a co oferuje mu los.
- Pracuję na urazach magizoologicznych jako uzdrowiciel dyżurny. - powiedział zgodnie z prawdą, zgodnie z tym, iż zdobył ostatnio awans; jednocześnie nie był świadom tego, że Elaine ma słabość do osób wykonujących tenże zawód. Och zgrozo. Na razie o tym jednak nie myślał, no ba, nie miał prawa myśleć, kiedy to siedział na jednym z foteli, zastanawiając się nad tym, co przyniósł mu ten dzień. Zepsuty kubek, stół na szczęście jeszcze żyje... No i chyba tyle. Bilans wcale nie był taki zły, jak mógł się wcześniej spodziewać. - Aurorstwo... niezbyt. Nie byłbym w stanie, wcale nie jestem orłem z Zaklęć. Wolę osobiście Uzdrawianie oraz Opiekę Nad Magicznymi Stworzeniami. - przyznał się co do swoich umiejętności; może nie był doskonały z przedmiotu, z którego obecnie dawał korki, aczkolwiek posiadał wymaganą do zdania testów magicznych wiedzę. Zwierzęta lubił, leczenie też, aż dziwne, że nie wybrał innego zawodu; niemniej jednak coś, mimo wszystko i wbrew wszystkiemu, wbrew własnej aspołeczności - ciągnęło do ludzi poszkodowanych. Do ludzi pokrzywdzonych - widział w nich siebie, swoje własne odbicie, jakby spojrzał w spokojną taflę wody. On jednak nie otrzymywał pomocy, wręcz przeciwnie, był narażony na znacznie większe straty.
- Pech? Kto wie, być może jest to całkiem możliwe. Bardziej anomalie. - murknąwszy, spojrzał w stronę rzucającej zaklęcie Krukonki, podnosząc bardzo delikatnie kącik ust do góry; malutki, a jednak widoczny. Czyżby miał dobry humor? Bardziej to chyba wina zwierzaków. Nie obserwował jej nachalnie, chciał tylko sprawdzić rzeczywiste umiejętności oraz przykładanie uwagi co do słów, które mówi - spokojnymi tęczówkami przyglądał się ruchom różdżki, którą dziewczyna dzierżyła w dłoni. Tym razem, na szczęście, być może po czterech ruchach nadgarstkiem, a jednak i tak się udało; mały kroczek ku powodzeniu, czyż nie? Nawet nie podejrzewał, iż Swansea czuje się tak, jakby upokorzyła się na parę dobrych tygodni w jego oczach - zakłócenia magii wydawały się być normalne, typowe, wpisujące się w rutynę każdego dnia - wczoraj jest przeszłością, jutro jest niewiadomą, a jednak każdy z nich wiedział, że anomalie będą występować.
- Ale udało się; drobny sukces jest krokiem w stronę większego sukcesu. - oznajmił, choć na razie nie przerywał lekcji; przydałoby się zrobić powtórkę w postaci ostatniego zaklęcia. Całe szczęście (bądź też i nie), znajdował się pusty flakonik, będący wynikiem ugaszenia niebieskiego płomienia docierającego do koszuli dziewczyny. - Na koniec spróbuj jeszcze raz wyczarować do pustego flakonika niebieskie płomienie. I myślę, że na tym zakończymy naszą dzisiejszą lekcję. - oznajmił, tym samym zachęcając ją prostym ruchem dłoni do podjęcia kolejnych działań.

Rzuć kostką!
1, 3, 6 - gratulacje; udaje Ci się bez żadnych problemów zapanować nad magią drzemiącą w różdżce, wydostając z niej piękne, błękitne płomienie emanujące charakterystycznym blaskiem. Jednocześnie, jak masz taką ochotę, to możesz w ramach pamiątki zachować tenże flakonik! Wygląda na to, że anomalie postanowiły tym samym opuścić Twoje zaklęcia - na jaki czas, tego nie wiedziałaś.
2, 4, 5 - nie udaje Ci się użyć zaklęcia za pierwszym razem, aczkolwiek kolejna próba powoduje, że do flakonika dostają się tym samym prześliczne, niebieskie płomienie, tańczące dziko w bezpiecznym schowku chroniącym przed nagłym wyjściem. Jeżeli chcesz, możesz zachować flakonik w ramach czystej pamiątki!
Powrót do góry Go down


Elaine J. Swansea
Elaine J. Swansea

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy, rażąco stonowana mimika
Dodatkowo : metamorfomag
Galeony : 523
  Liczba postów : 1395
https://www.czarodzieje.org/t16910-praca-wre
https://www.czarodzieje.org/t16935-syczek-jeczybula#471819
https://www.czarodzieje.org/t16911-elaine-swansea#471382
https://www.czarodzieje.org/t18301-elaine-j-swansea-dziennik
Dom 6A - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Dom 6A - Page 2 Empty


PisanieDom 6A - Page 2 Empty Re: Dom 6A  Dom 6A - Page 2 EmptyNie Gru 30 2018, 23:09;

Ramiona Elaine wyprostowały się, gdy do jej uszu dotarła informacja. Istotna. Kluczowa. Spora. Nie dość, że przystojny, tajemniczy, nieco onieśmielający, utalentowany, łagodny, cierpliwy (mogłaby wymieniać w nieskończoność), a w dodatku pracuje w zawodzie uzdrowiciela - czyli praca, którą Elaine całym sercem podziwia, szanuje, zachwyca się pomimo braku predyspozycji własnych. Podniosła jasnoniebieskie oczy i choć jej policzki nie zdążyły jeszcze wystygnąć, usta rozciągnęły się w uśmiechu. Uśmiechu przeznaczonym dla Matthewa - pytanie tylko, czy go zauważy, czy doceni, czy poczuje?
- Uou. - zdając sobie sprawę jak mało elokwentnie zabrzmiała, postanowiła dodać coś jeszcze. - Jestem pod wrażeniem. To bardzo szlachetny zawód. Na równi z aurorstwem. Bezpieczeństwo i zdrowie. - nabrała do niego szacunku. Poczuła potrzebę zwracania się do niego per "pan", by okazać respekt, a jednak porzuciła tę myśl pamiętając prośbę o zaniechanie tytułowania i formalności. Mimo wszystko posyłała mu pogodny, sympatyczny i życzliwy uśmiech, a jej serce jeszcze mocniej zabiło. Uzdrowiciel! Coraz więcej punktów zyskiwał sobie u Elaine, której doskwierała jego oszczędność, stoicki spokój, formalność i uciekający wzrok. Mimo wszystko zachwyt zwyciężał, nie potrafiła się nie uśmiechać, nie w obliczu takiej informacji. Bridget musi dowiedzieć się o wszystkim. Wyciągnie z niej każdą informację dotyczącą Matthewa Alexandra. Wypyta nawet Elijaha, bo chyba go znał, nie była pewna. Dowie się więcej, a nuż przy następnym spotkaniu uda się jej odbudować swoje katastrofalne pierwsze błędne wrażenie?
Westchnęła pod nosem, popatrzyła na swoją różdżkę, a następnie na połowicznie stopiony kubek. Nie czuła się dzisiaj najlepiej, jeśli chodzi o kwestię magiczną. O ile metamorfomagia działała tak, jak zawsze, tak magia zaklęć dawała jej się we znaki i to w chwili, gdy wolałaby pokazać co potrafi naprawdę. Czy kiedykolwiek pozbędzie się z siebie zawstydzenia dzisiejszą sytuacją?
- Pewnie masz rację, ale te niepowodzenia są frustrujące. Cała ta anomalia przestaje być już śmieszna. Najprostsze zaklęcia mogą obrócić się przeciwko czarodziejowi. - a troszkę ponarzekała, próbując wybielić swój brak elastyczności i płynności magicznej. Miała pewne opory, by ponowić nieme zaklęcie wyczarowania płomienia. Zraziła się trochę, choć po chwili przypomniała sobie, że Swansea nigdy się nie poddaje. Anomalie? A chrzanić je, trzeba spróbować kolejny raz, ale najlepiej będzie odsunąć się kawałek, aby nie narażać Uzdrowiciela jak i jego cudnej zwierzyny na żaden uszczerbek.
- Dobrze, może tym razem niczego nie uszkodzę. - posłała mu nieco wymuszony uśmiech, by zatrzeć gorycz wypowiedzi. Faktycznie, przyjęła pustą fiolkę starając się jednak nie dotknąć Matthewa intuicyjnie wyczuwając, że nie życzyłby sobie tego. Zrobiła ten mały kroczek w bok i przysunęła kraniec elegancko zdobionej różdżki do otworu fiolki. Zaczerpnęła tchu i przekręciła w odpowiedni sposób nadgarstek. Na dosłownie sekundę zapomniała, że Matthew czuwa, przestała na moment czuć zawstydzenie, co różdżka musiała wyczuć, bowiem płomień jaki z niej się wyśliznął był piękny. Nie zwyczajnie piękny, był czysty, intensywny, był dowodem istnienia niezwykłej białej magii. Elaine zamrugała jakby zastanawiając się kiedy Matthew to wyczarował, że tego nie zauważyła. - O. - wydusiła z siebie, gdy zdała sobie sprawę, że to jej twór, a nie mężczyzny.- To już drugi mały sukces. Jest dla mnie nadzieja. - podrapała się po potylicy wyraźnie zmieszana, ale i jakoś tak samoistnie pocieszona. Czemu dopiero teraz?! Czemu na sam koniec po takim upokorzeniu?
- Dziękuję, Matthew. Za cierpliwość. - przystała na pomysł zabrania płomyka ze sobą. Pokaże bratu, postawi sobie na nocnej szafeczce, by oświecał mrok nocy. Będzie się kojarzyć z Matthewem i spokojną ciszą wokół niego. Sięgnęła po swój płaszcz, odziała się, schowała różdżkę i fiolkę. Sięgnęła po trójłapego kociaka, pogłaskała go na pożegnanie i szepnęła coś cicho do kociego ucha, a następnie wręczyła majestatycznego Choco wprost w ręce Matthewa. Odprowadzona do drzwi rzuciła pogodne "do zobaczenia", wiedząc, że jeśli los ich nie spotka, to sama Elaine poruszy niebo i ziemię, by się przypadkiem gdzieś jeszcze spotkali. Wyszła na chłód i dopiero po oddaleniu się od domu Matthewa, jej policzki przestały piec i zdradzać tego, co czuła siedząc naprzeciwko niego.

KOSTKA: 3

zt x 2
Powrót do góry Go down


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 42
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Dom 6A - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Dom 6A - Page 2 Empty


PisanieDom 6A - Page 2 Empty Re: Dom 6A  Dom 6A - Page 2 EmptyWto Sty 01 2019, 02:02;

Dzień w mieszkaniu na prowincjach,
był zawsze spokojnym, pozbawionym stresu dniem.
Wreszcie otrzymał należyty wypoczynek od pracy, choć stanowiła ona źródło stabilności dla samego Matthewa - pozwalała przede wszystkim na prawidłowe zorganizowanie czasu. Świąt nie świętował, stworzony z braku wiary oraz braku chęci do przygotowania czegoś więcej niż dekoracje świąteczne, zajmował się przede wszystkim domem - ostoją spokoju oraz zwierząt, które bezgranicznie kochał. I z tego powodu uwielbiał przebywać u siebie, robić ustalone według własnego, małego grafiku rzeczy, choć również ostatnio, szczególności podczas wakacji w Meksyku, stawiał na spontaniczność.
Wstał, powstał, skierował spojrzenie zielonkawych oczu w stronę okna. Śnieg zdawał się okryć okolicę swoją białą pierzyną - niczym matka, która usypia do snu swoje własne dziecko, by następnie po całej nocy je obudzić; ewentualnie czekając na to, aż samo podejmie jakichkolwiek działań. Niestety, w przypadku zimy wyglądało to niczym pierwsza wersja. Bez pomocy, bez jakiejkolwiek ingerencji siły, nad którą ludzie w ogóle nie mogli zapanować, zdawało się być to całkowicie niemożliwe. A z każdym rokiem śnieg sypał mniej obficie, białe płatki nie wirowały w powietrzu, zaś ulice pokrywały się nieprzyjemnym błotem, które następnie przyczepiało się do podeszwy buta niczym rzep do psiego ogona. Wieszczyło to złe następne mijające lata, powodowało zamieszanie w podstawowych prawach natury. Tam, gdzie człowiek szedł, zdawać by się mogło, że zwyczajnie niesie ze sobą spustoszenie i zniszczenie. Walczący, wpływający negatywnie na otoczenie, przejmujący się tylko i wyłącznie własnymi ideami - oto gatunek ludzki. Nie rozumiał go, nie rozumiał także samego siebie, kto wie, być może ukrywając bestię, której nikt nie rozumiał. Ale czy było to możliwe, kiedy sam był nieznaną dla wszystkich zagadką, tak niezwykle trudną do zrozumienia, skoro nikt nie potrafił go równie dobrze rozszyfrować?
Wyprowadzanie psów na zewnątrz nie było zbyt trudnym zadaniem; oddawał mu się bez większego problemu, jak również otaczał troską każde z możliwych stworzeń w domu. Euthymius przeszedł prawidłowo pierwsze spalanie, w wyniku czego mógł obserwować jego wzrost, jego rosnącą sylwetkę, która okrywała się charakterystycznymi piórami ognistego koloru; może nie posiadał w pełni swoich zdolności, co nie zmienia faktu, że nawiązywali razem szczególną więź - Matthew nie tylko uczył się w pewnym stopniu zachowania feniksa, lecz także był świadkiem tworzenia nowej więzi, na jego własnych oczach. Przygotował zioła, które otrzymywał od czasu do czasu od sprzedawczyni znajdującej się w menażerii u Nanuka, gdzie nabył posiadającego pewną wadę ptaka; odpowiednio posiekane, w odpowiedniej ilości, dawane ostrożnie do dzioba, zgodnie z jego własnymi zachciankami. To było dość wyjątkowe doświadczenie, tym bardziej że uzdrowiciel miał zazwyczaj do czynienia z tymi majestatycznymi stworzeniami magicznymi tylko w podręcznikach. Jednocześnie starał się w pewnym stopniu udokumentować to w postaci drobnych, własnoręcznie zrobionych notatek, zapisanych przy pomocy najprostszego, mugolskiego wynalazku - długopisu; pozwalało mu to na uporządkowanie myśli, na naukę, której już dawno nie pobierał.

| zt
Powrót do góry Go down


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 42
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Dom 6A - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Dom 6A - Page 2 Empty


PisanieDom 6A - Page 2 Empty Re: Dom 6A  Dom 6A - Page 2 EmptyWto Sty 01 2019, 02:12;

Puste serce, puste słowa, puste ciało pozbawione duszy.
Czym ona była jednak, kiedy próbował ją sobie wyobrazić? Niemożliwym do zobaczenia bytem? Nigdy nie był świadkiem Pocałunku Dementora, by ten dosłownie wysysał duszę przestępcom ściganym przez Ministerstwo Magii. Czas zrelaksowania zdawał się być jednym z najciekawszych pod względem możliwych opcji, w których to czuł się zwyczajnie bezpiecznie. Elektronika, zwierzęta, w tym nowy towarzysz rodziny, Choco, który wychowywał się bez łapki, dorastający Euthymius, kiedy to siedział przy laptopie, starając się ogarnąć tym samym konfigurację jednego podmiotu. Niestety - nie szło mu to aż tak znakomicie, jak mógł się tego wcześniej spodziewać; jego umiejętności wymagały w pewnym stopniu doszlifowania, choć obecnie nie czuł się na siłach, by przedzierać się przez coś, co nie sprawiało mu przyjemności. Jeden plik odmawiał dostępu, drugi cholernie nie chciał działać według jego myśli, uprawnienia zdawały się szwankować, na partycji brakowało miejsca; czyżby oznaczało to drobną przebudowę? Nie wiedział. Odstawił urządzenie w odpowiednim miejscu, ówcześnie je jeszcze wyłączając, by nie pobierało niepotrzebnie prądu; bity i bajty danych zaksięgowane na talerzowym dysku pod prawidłowymi jednostkami alokacji, bezpieczne oraz zachowane w odpowiednim porządku, wymagały odpoczynku ze strony umysłu uzdrowiciela spędzającego wolny czas u siebie w domu. Początek stycznia był dla niego wyjątkowo łaskawym terminem odpoczynku oraz relaksu, choć w domu zawsze było coś do roboty - czego przewidzieć po prostu nie mógł; niemniej jednak w harmonogramie znalazła się usterka, pewne niedoszlifowanie - wystarczyło wyjść na zewnątrz, by zobaczyć odrobinę zdewastowany karmnik dla ptaków, który wydawał się być zbyt mocno zużyty; czyżby drewno nie wytrzymało jednak chłodu oraz mrozu panującego na zewnątrz? Tego nie wiedział.
Z początku chwycił za najbardziej podstawowe, mugolskie narzędzia, mając tym samym nadzieję na to, że to zwyczajnie pomoże - rozebrał tym samym w dość szybkim tempie karmnik, choć należało przyznać, że to wcale nie pomogło, a tylko utwierdziło go w przekonaniu, że ten jest po prostu zepsuty i popsuty w jak najbardziej podstawowym tego słowa znaczeniu. Narzędziami zepsutych struktur drewna zwyczajnie nie naprawi; został wówczas zmuszony do swoistej powtórki z zaklęć, dzięki której mógłby znaleźć rozwiązanie na postawione mu zadanie. Całe szczęście, ostatnio zdołał się nieźle podszkolić pod tym względem; w umyśle, na języku, pojawiło się odpowiednie słowo, dzięki któremu mógłby przywrócić należyty porządek temu, co zostało zwyczajnie zepsute. Być może użył wcześniej wadliwych materiałów - nie wiedział, nie mógł ryzykować.
- Reparo. - wydostało się z jego ust w najodpowiedniejszym tempie, odpowiedni ruch nadgarstka zapoczątkował całokształt dziania się magii; sąsiadów nie było, nikt go nie obserwował, nie mógł narzekać na brak prywatności, zaś dostęp do ogrodu był zablokowany za pomocą najzwyczajniejszego płotu. Całe szczęście, zaklęcie nie trwało zbyt długo - naprawiając uszkodzone struktury drewna, przywróciło prostej konstrukcji pełną sprawność. Coś jednak przydałoby się zrobić pod tym względem, skoro jednak warunki atmosferyczne nie chciały pójść na rękę uzdrowicielowi oraz jego wszelkim staraniom. Spojrzał jeszcze raz, starał się przypomnieć pewne zaklęcie, dzięki któremu mógłby ochronić drewno oraz jednocześnie stworzenia chcące skorzystać z uroków karmnika. Zaklęcia zwykłe nie wchodziły mu aż tak mocno do głowy, do umysłu, nie zapuszczały korzeni, tym bardziej że w pracy skupiał się przede wszystkim na Magii Leczniczej. Dłuższa chwila stania na mrozie, dłuższa chwila charakterystycznego wiatru uderzającego w odsłonięte kończyny, by mógł przypomnieć sobie należytą wówczas inkantację. - Aexteriorem. - z początku anomalie dały o sobie znać; różdżka została zablokowana, jakby nieposłuszna swojemu właścicielowi, który ją obecnie dzierżył. Jeszcze raz, ponowna próba, skupienie, odpowiedni ruch nadgarstka przy maksymalnym, możliwym skupieniu, gdy Blau trącił go swoim mokrym nosem, zapraszając zapewne do środka domu, gdzie było znacznie cieplej. - Aexteriorem. - wypowiedział stanowczo, udało mu się osiągnąć zamierzony efekt.
Potem tylko nasypał odpowiednich ziaren i zniknął za drzwiami własnego, odnowionego, będącego ostoją spokoju i bezpieczeństwa, domu.

| zt

https://www.czarodzieje.org/t16837p1000-kostki#472191
Powrót do góry Go down


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 42
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Dom 6A - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Dom 6A - Page 2 Empty


PisanieDom 6A - Page 2 Empty Re: Dom 6A  Dom 6A - Page 2 EmptyPią Sty 04 2019, 18:22;

@Neirin Vaughn

Dom 6A zawsze tętnił życiem.
Zwierzęta. Brak ograniczeń. Możliwość swobodnego wypowiadania się i bycia tym, kogo tak naprawdę skrywa ludzki organizm. Życie bywa nieraz okrutne, potrzeba skrywania własnego siebie, by móc przypodobać się innym - to go wymęczało, powodowało, że czuł się bardziej tak, jakby był kimś zupełnie innym - tracił świadomość istnienia samego siebie, w związku z czym czuł się wyjątkowo trudno dostępny - i ekstremalnie zamknięty we własnych myślach, we własnym sobie. Niczym dusza, która znajdowała się w gruzach; bez niej człowiek nie potrafił funkcjonować; a Matthew rozszczepiał się pod tym względem na dobre. Niewiele pamiętał, liczyło się tylko to, że jeszcze funkcjonował - nie ujawniał własnych dysfunkcji, choć zdawało się to go znacząco wyniszczać; sprawiał wrażenie człowieka spokojnego i stabilnego, natomiast pod membraną skóry znajdował się tak naprawdę wrażliwy i niespokojny, posiadający problemy z zasypianiem, a przede wszystkim obudzeniem z koszmaru, w którym się znajdował. Na szczęście zwierzaki pomagały mu zachowywać się w porządku - a przynajmniej w porządku do tego stopnia, że nikt się nie czepiał. Powodowały relaksację; kiedy to siedział z kotem na nogach, nadal młodym, aczkolwiek tym samym ciut większym - kiedy to psy opierały swoje pyski o siedzenie, kolana, zaś feniks siedział na swojej ulubionej gałęzi. To budowało jego wewnętrzny spokój, powodowało, że czuł się po prostu lepiej - a tego mu właśnie brakowało. Samoakceptacji oraz chęci do podjęcia się jakichkolwiek działań.
Czekał tym samym na jednego z uczniów Hogwartu - Neirina. Jego podejście do tego nietypowego studenta zdawało się być odmienne, a przede wszystkim - jednocześnie zamknięte oraz otwarte. Trzeba było tylko czekać na jakiekolwiek otwarcie się drzwi - w których zamek nie był przekręcony, do których każdy mógł się dobić, każdy mógł go zaskoczyć; niemniej jednak zaklęcie na pewno powiadomiłoby go o bardziej niechcianym na jego terenie mieszkalnym osobniku. Popijał herbatę, trzymał ją by pomocy swojej jednej dłoni, zaś przy pomocy drugiej, na stoliku, prowadził szczegółowe notatki - dotyczące przede wszystkim zaklęcia, które powoli wchodziło w życie. Nie wiedział jednak, czy mu się to uda; jakby nie było, chciał jedynie ułatwić pracę, ułatwić walkę o pacjentów.
Na jak długo?
Powrót do góry Go down


Neirin Vaughn
Neirin Vaughn

Student Hufflepuff
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Galeony : 1502
  Liczba postów : 1214
https://www.czarodzieje.org/t15703-neirin-vaughn#423773
https://www.czarodzieje.org/t15736-kruk-pocztowy#424226
https://www.czarodzieje.org/t15719-neirin-vaughn#423916
Dom 6A - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Dom 6A - Page 2 Empty


PisanieDom 6A - Page 2 Empty Re: Dom 6A  Dom 6A - Page 2 EmptyPią Sty 04 2019, 19:06;

Żadne z nich nie miało czasu wcześniej. Jak nie praca, tak obowiązki względem zwierzaków. Wieczorem dopiero zluźniło się na tyle, aby Neirin mógł odwiesić fartuch na wieszak i zamknąć szafkę. Zwykł zostawać w lecznicy do późna, ale tym razem nie mógł. Zatem jak tylko największa fala futrzanych i pierzastych pacjentów minęła, pożegnał się z pracownikami.
Zdecydował się na spacer. Nie miał z resztą daleko. Zarówno przychodnia dla zwierząt, jak i dom Matta znajdowały się na obrzeżach Londynu. Wieczór z kolei, choć zimny, był niezwykle przyjemny.
Poprawił kurtkę, stawiając wyżej kołnierz. Jakimś cudem nie złapał jeszcze przeziębienia tego roku, chociaż niektóre osobniki zwykły robić wszystko w celu podarcia mu ubrań i obrażenia rudzielca. Co pełnię lądował w śniegu, a prawdopodobnie styczniowa nie będzie się tu różnić. Wyrobił sobie odporność? Może.
Spoglądał na światła miasta, nie spiesząc się. Korzystał z uroków gasnącego miasta, gdy ludzie zbierali się do snu lub przepadali w barach, aby nie wyjść z nich przez najbliższe kilka godzin. Uzdrowiciel mógł czekać na niego więcej niż zakładał, ale rudzielec nie miał tutaj wyrzutów sumienia. Nacisnął klamkę i wszedł bez słowa, niczym do siebie. Zdejmując buty, wierzchnią odzież zostawiając na wieszaku. I tylko torbę zabrał ze sobą, a w niej było wiele śmiecia. Od bandaży i opatrunków przez zapodziane, magiczne przedmioty po jedzenie dla zwierzaków. Którym to chciał uraczyć psy.
Dostrzegł Matta na jednym z foteli. Przeszedł przez salon, rozglądając się po przestronnym pomieszczeniu. Usiadł następnie przy mężczyźnie, rozluźniając palce. Pokazując mu, że leżą tam tylko psie ciasteczka. I jeśli właściciel nie miał nic przeciw, a czworonogi były zainteresowane, pozwolił im je zjeść.
Powrót do góry Go down


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 42
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Dom 6A - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Dom 6A - Page 2 Empty


PisanieDom 6A - Page 2 Empty Re: Dom 6A  Dom 6A - Page 2 EmptyPią Sty 04 2019, 19:29;

Obowiązki bywały (oczywiście w jego przypadku) czymś całkowicie normalnym - oznaka dorosłości, oznaka samodzielności, jeżeli człowiek potrafił podołać wyzwaniom dnia codziennego - opiekowanie się stworzeniami wydawało się być jednocześnie czymś, co wywoływało w nim w pewien sposób istnienie złotego środka. Trudna praca dawała się we znaki, stres zaś już dawno wyniszczył - i nie tylko on - jego wewnętrzną psychikę działania poszczególnych struktur umysłu. Wiedział, że nie może jednak się poddawać, a przede wszystkim oddawać w melancholię rutyny, choć było to niezwykle trudne i praktycznie wręcz niemożliwe przy jego obecnym zaangażowaniu we własne życie. Umysł z czasem zdawał sobie sprawę z tego, jak w cholernie trudnym położeniu się znajduje - samotny, pozostawiony sam sobie, a przede wszystkim - wymagający w pewnym stopniu należytego nadzoru. Nie chciał tego jednak zmieniać; nawet jeżeli nie posiadał wymaganych umiejętności do zawierania relacji z ludźmi; te opierały się prędzej na zainteresowaniach, nie na chęci otrzymania wsparcia. Doskonale można było to zauważyć chociażby poprzez jego odcięcie się od świata prywatnego i oddanie w celu spełniania własnych zadań - osoby dzielące podobne zainteresowania znajdowały w jego oczach coś więcej niż tylko chłodność oraz brak emocji - wymagało to jednak przede wszystkim zaangażowania z obydwóch stron. Razem z odejściem wspólnych tematów, odchodziła także relacja - choć wystarczył jeden powrót, jedna wzmianka, by ponownie stare czasy powróciły do teraźniejszości.
Nie bał się zatem, gdy rudzielec wszedł jak do siebie; nie miał również nic przeciwko. Dopóki ściągnął buty, dopóki ściągnął kurtkę, dopóki przede wszystkim nie wyrządzał krzywdy jego zwierzakom - był tutaj mile widziany. Jak każdy inny - krzywdzicieli zwierzaków, choć starał się ich zrozumieć, po prostu zdawał się nienawidzić, choć nie traktował jak podludzi; nie był też świadomy tego, co do nich czuł. Zmieszanie, trudność w określeniu zamiarów, a przede wszystkim - zwątpienie. Jeżeli ktoś potrafi zrobić krzywdę zwierzętom, jest w stanie zrobić krzywdę ludziom, w tym jemu. I na odwrót. Stawał się zbyt łatwym celem - i musiał w związku z tym uważać, przechadzać się trudnymi, nieznanymi jeszcze ścieżkami, byleby uniknąć zagrożenia związanego z obcowaniem z drugim człowiekiem. Zauważył także, kiedy to rudzielec zwyczajnie usiadł, trzymane w jego torbie smakołyki.
- Śmiało. - odrzekł, spoglądając pustym wzrokiem na pupile, które zdawały się być zainteresowane gościem; szczególnie Braun, choć ten zdawał się być dzisiaj wyjątkowo spokojny. Zwierzęta po przeżyciach, po traumach, niczym ludzie, również posiadały nadszarpaną psychikę; niemniej jednak to ich łączyło - zranione serca, a przede wszystkim samotność. Mieli siebie - osieroceni, pozbawieni rodziny, zrozumienia, mogli zapewnić sobie wsparcie. Po chwili Matthew postanowił rozpocząć swój monolog. - Herbaty? Kawy? - zapytał jednak, więc jeżeli rudzielec wyraził taką ochotę, przyniósł potem z kuchni kubek tego, co sobie w tej chwili zamarzył, by następnie usiąść. - Diagnosis. Przyłożenie powolnie różdżki do klatki piersiowej w celu określenia stanu poszkodowanego - obrysowania narządów uwzględnianych w pierwszej pomocy kolorem zależnym od stanu, zgodnie z typową skalą zielony-żółty-czerwony. O ile udało mi się za pierwszym razem w pracy, trzeba dokładniej określić jego działanie; tym bardziej, żeby uniknąć działań niepożądanych. - wytłumaczył rudzielcowi, ale czy ten od razu się zabrał za działanie? Tego nie wiedział. - W tym celu wezwałem właśnie Ciebie.
Powrót do góry Go down


Sponsored content

Dom 6A - Page 2 QzgSDG8








Dom 6A - Page 2 Empty


PisanieDom 6A - Page 2 Empty Re: Dom 6A  Dom 6A - Page 2 Empty;

Powrót do góry Go down
 

Dom 6A

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 4Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Czarodzieje :: Dom 6A - Page 2 JHTDsR7 :: 
reszta świata
 :: 
Świstokliki
 :: 
Mieszkania
-