Czarodzieje
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Share
 

 Wejście do świątyni

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Strona 1 z 2 1, 2  Next
AutorWiadomość


Daniel Bergmann
Daniel Bergmann

Nauczyciel
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : animag (kruk), magia bezróżdżkowa
Galeony : 2330
  Liczba postów : 2139
https://www.czarodzieje.org/t15073-daniel-alexander-bergmann
https://www.czarodzieje.org/t15099-krebs
https://www.czarodzieje.org/t15076-daniel-bergmann
Wejście do świątyni - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Wejście do świątyni - Page 2 Empty


PisanieWejście do świątyni - Page 2 Empty Wejście do świątyni  Wejście do świątyni - Page 2 EmptyPią Lip 06 2018, 00:20;

First topic message reminder :


Wejście do świątyni

Cywilizacje Ameryki z prekolumbijskich czasów owiane są tajemnicą - całe szczęście, część ruin zachowana jest w wyśmienitym stanie, pozwalającym wkroczyć wprost do ich serca. Nie jest to, mimo wszystko, zalecane działanie - podobno każdego śmiałka, który naruszy spokój owego miejsca, spotka nieunikniona klątwa...

Osoby wchodzące w jednym momencie rzucają JEDNĄ kostką, dotyczącą przygody dla całej grupy. Kostką można rzucać maksymalnie raz na miesiąc!

1 - nie naszło was żadne z nieszczęść - wręcz przeciwnie, zwiedzanie okazało się całkowicie udanym planem. Wychodzicie w zadowolonych nastrojach, bogatsi o nowo nabytą wiedzę. Każdy z was otrzymuje 1 punkt z historii magii. Należy się o niego upomnieć tutaj.

2 - jedno z was (ustalone dowolnie, pomiędzy sobą), naciska przypadkiem albo celowo na tajemniczy przycisk. Uruchomiona zapadnia zrzuca was w dół; szczęście w nieszczęściu, bez jakichkolwiek złamań. Wkrótce uświadamiacie sobie - nie jesteście w stanie używać magii, bez pomocy której wydostanie się z tej pułapki staje się niemożliwe. Musicie poczekać, aż ktokolwiek z zewnątrz was uratuje... (do rozegrania z Mistrzem Gry albo dowolnym graczem, który wyrazi zgodę).

3,4 - z odmętów ciemności wyłania się dla każdego najgłębszy z lęków - każda postać spostrzega inny, indywidualny obraz - zgodny z tym, czego się boi najbardziej (w przypadku uzupełnienia informacji w kuferku, powinna być zgodna z tą kwestią). Nie jest to znany każdemu bogin, tylko nieokreślona, magiczna siła - pozbawieni możliwości przeciwzaklęcia, rzucacie się do ucieczki. Po drodze każdy z uczestników wyprawy traci 20 galeonów. Koniecznie rozliczcie się tutaj.

5 - czym jest ten błysk, mrugający z daleka? Zauważacie fragment zostawionego skarbu, przeniesionego na widok przez zakłócenia magii! Jeśli postanowicie go zabrać oraz wylicytować, otrzymacie 100 galeonów do równego podziału pomiędzy uczestniczące postacie. Zmianę swojego konta należy zaznaczyć tutaj.

6 - niestety, ale na barki każdego z was zostaje rzucona klątwa. Rozwija się u was znikanie epidemiczne. Każdy z was, musi napisać pojedynczego posta w pokoju, w którym uwzględni konieczność leczenia u prywatnego uzdrowiciela oraz zakupienie eliksiru wiggenowego. Cóż, wyprawa będzie kosztować każdego z was 50 galeonów. Rozliczcie się tutaj.
Powrót do góry Go down

AutorWiadomość


Bridget Hudson
Bridget Hudson

Absolwent Hufflepuffu
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
Galeony : 670
  Liczba postów : 2245
https://www.czarodzieje.org/t13874-bridget-hudson
https://www.czarodzieje.org/t13915-bridget-hudson#367829
https://www.czarodzieje.org/t13904-bridget-hudson
Wejście do świątyni - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Wejście do świątyni - Page 2 Empty


PisanieWejście do świątyni - Page 2 Empty Re: Wejście do świątyni  Wejście do świątyni - Page 2 EmptyPon Wrz 03 2018, 13:39;

Miała bardzo duże szczęście, że Matthew zjawił się akurat w tym miejscu, akurat w tym czasie i jej wdzięczność widać było w spojrzeniu, które mu posłała. Obdarzyła go już szacunkiem w świętym Mungu, gdy czuwał nad zdrowiem jej starszej siostry i jednocześnie uspokajał resztę jej rodziny, w tym ją samą, lecz teraz, gdy zupełnie bezinteresownie zaoferował jej pomoc, choć wcale nie musiał, uznanie względem jego osoby chyba przekroczyło skalę. Puchonka zawsze podziwiała uzdrowicieli głównie przez fakt, iż wykonywana przez nich praca wymagała mnóstwa poświęceń, zarówno czasu, jak i sił. Była to praca trudna i Matthew na pewno odczuwał jej brzemię, nawet w Meksyku, w którym przecież miał też odpoczywać. Ciekawe, czy w ogóle miał szansę na odrobinę spokoju? Sądząc po wielu wypadkach przydarzających się tu uczniom Hogwartu, nie miał ani chwili wytchnienia od pełnienia swoich funkcji.
Kiwnęła głową na znak, że zrozumiała różnicę. Informacje, które przekazał jej Matthew z pewnością były godne zapamiętania na przyszłość, gdyby kiedyś miała jeszcze raz styczność z tego typu obrażeniami u siebie lub kogoś innego. Oczywiście miała nadzieję, że podobnemu urazowi już nie ulegnie...
- Kurcze, ja to mam pecha, co nie? - rzuciła, parskając krótko śmiechem. Często reagowała śmiechem na sytuacje poważne, jako sposób radzenia sobie ze stresem, a takowy odczuwał w chwili, gdy mężczyzna powiedział o bólu. Śledziła wzrokiem jego dłoń, która wyciągnęła fiolkę z jakimś eliksirem - podejrzewała, że wiggenowym. - A pomyśleć, że chciałam wyłącznie pozwiedzać... Poszłam tam o, za tą wielką piramidę, bo doszły mnie słuchy o świetnym ołtarzu. Znalazłam go, ale nie nacieszyłam się jego widokiem zbyt długo, bo się poślizgnęłam i upadłam. No i widać skutki - skwitowała z kwaśną miną. W sumie nie wiedziała, dlaczego mu to wszystko opowiadała. Chyba po prostu chciała jakoś rozluźnić atmosferę, szczególnie po tym, gdy zorientowała się, że uzdrowiciel nie był zbyt chętny nawet na złapanie kontaktu wzrokowego z nią. Ona sama spojrzała na chwilę na chmury, potem gdzieś w bok, aż w końcu na swoją własną kostkę, w którą teraz skierowany był koniec jego różdżki. Poczuła rozlewające się po niej ciepło, a po jego zniknięciu praktycznie nie czuła bólu. Poruszała nią delikatnie, by się o tym przekonać i z zadowoleniem uznała, że zadziałało bez zarzutu.
- Tak - odparła na jego pytanie i choć przed chwilą weryfikowała podane znieczulenie, mimo wszystko wstrzymała oddech na ten kulminacyjny moment.
Powrót do góry Go down


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 42
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Wejście do świątyni - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Wejście do świątyni - Page 2 Empty


PisanieWejście do świątyni - Page 2 Empty Re: Wejście do świątyni  Wejście do świątyni - Page 2 EmptyPon Wrz 03 2018, 14:21;

Nie wierzył, by kiedykolwiek zdołał się uwolnić od tej pracy; nie potrafił przejść obojętnie obok cierpiącego człowieka, nie podać mu pomocnej dłoni. Chciał być sobą, uniemożliwić społeczeństwu zatracić resztki jego charakteru, skonsumować, zniszczyć, pogrążyć w rozpaczy, chociaż to ostatnie trwało już niezmiennie od paru lat. Owszem, praca uzdrowiciela była jedną z najtrudniejszych, jednak nie zważał na to podczas wyboru zawodu - czuł, że chce nim być, że w innym zawodzie będzie się zwyczajnie marnował; nie miał zamiaru oszukiwać ludzi w sklepach, czynić na złość i zwyczajnie powodować większe zmartwienia i troski. Niemniej jednak, nie zdołał obliczyć tego, jak pierwsza śmierć osoby na szpitalu w jego obecności wpłynie na jego życie. Nie zmienia to faktu, iż z trudem przyzwyczajał się do przekazywania informacji o potencjalnym zgonie lub chorobach, których zwyczajnie nie dało się wyleczyć. Był niczym nożyczki, które rozcinają więzi, psują wszystko, powodują, że świat bliskich osoby zmarłej się psuje, niszczy, zmienia w pył, jednak nie powstaje z niego w żaden sposób feniks. Czuł się w tych sytuacjach prawie bez jakichkolwiek uczuć - nie chciał podchodzić do sprawy śmierci nader entuzjastycznie, nader smutno, chciał być obojętny, pozwolić na to, by ból po stracie pacjenta przeminął, chociaż skaza na sercu nadal pozostała, brudząc jego myśli za pomocą prostej smugi zanurzonej w kielichu krwi dłoni lico uzdrowiciela. Jednocześnie - zawód ogromnie niewdzięczny, pozbawiony szacunku przez wiele osób, wbrew pozorom; nie wszyscy byli skłonni do szanowania tej posady, chociaż to również spływało po Alexander'ze jak po kaczce. Niech każdy sądzi to, na co ma żywnie ochotę; ja będę służyć temu, co uważam za słuszne.
- Zdarza się, poza tym po takiej ilości nieszczęść zapewne spotka Cię potem dobra passa. - dodał, jakby na pocieszenie, chociaż z tego nie był zbyt dobry. Owszem, potrafił wytężyć słuch, skupić się na wypowiadanych słowach, rozkładać je na czynniki pierwsze, zwyczajnie dążyć do porozumienia, niemniej jednak, nawet jeżeli niektórzy do niego przychodzili z problemem, miał dość spore trudności z zaoferowaniem takiego prawdziwego wsparcia. I nie wynikało to z braku empatii, wręcz przeciwnie - miał ją, jednak bał się w jakikolwiek sposób okazać. Bał się, że ktoś ją wykorzysta do własnych celów, dlatego się zamykał, chociaż bardzo często znajdował się przy tym drugi powód, który pozostawiał szmer wdechów i wydechów na jego karku - irytacja ludźmi. Nie na tyle duża, aczkolwiek występująca w śladowych ilościach. - Znajdują się tam runy, z których można się trochę dowiedzieć o cywilizacji Majów. - powiedział; nie wiedział jednocześnie, z jakiego powodu to zrobił, niemniej jednak uznał, że nie powinien pozostawić tych słów bez konkretnej odpowiedzi. Starał się prowadzić rozmowę, wychodzić na ludzi, nadal mimo wszystko i wbrew wszystkiemu musiał się sporo nauczyć. Nie łapał kontaktu wzrokowego, nie chciał łapać, chociaż starał się, był niczym rozjuszone zwierzę. Mogła zauważyć, że chciał, aczkolwiek bał się, w sumie, od zawsze tak robił. Patrzenie w oczy innej osoby było dla niego najtrudniejszą z czynności podczas integracji z ludźmi.
- Locus. - dziewczyna mogła usłyszeć przesuwającą się kość, a przede wszystkim staw, a przy okazji ból, który na pewno przez fakt użycia zaklęcia uśmierzającego stał się znacznie łagodniejszy. To było dość szybkie zaklęcie, nie bez powodu po chwili był w stanie rzucić Episkey niewerbalnie, byleby przywrócić kość w lepszej już kondycji do pełnej sprawności - prawie pełnej. Bo nadal była w pewnym stopniu naruszona, przez co wzrokiem Matthew wskazał na fiolkę eliksiru, by następnie za nią chwycić oraz podać dziewczynie. - Zażyj. Pozostało tego bardzo mało, jednak w jakiś sposób wpłynie na nogę. - powiedział spokojnie, mimo użycia czasownika rozkazującego. Tuż po tym, jak to zrobiła, mogła normalnie się poruszać po okolicy, kończyna zaś nie wykazywała żadnych oznak uszkodzenia.
Powrót do góry Go down


Bridget Hudson
Bridget Hudson

Absolwent Hufflepuffu
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
Galeony : 670
  Liczba postów : 2245
https://www.czarodzieje.org/t13874-bridget-hudson
https://www.czarodzieje.org/t13915-bridget-hudson#367829
https://www.czarodzieje.org/t13904-bridget-hudson
Wejście do świątyni - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Wejście do świątyni - Page 2 Empty


PisanieWejście do świątyni - Page 2 Empty Re: Wejście do świątyni  Wejście do świątyni - Page 2 EmptySro Wrz 05 2018, 19:37;

Tak, to prawda, od zawodu uzdrowiciela nie było ucieczki - Bridget widziała to swojego czasu po swoim własnym ojcu, który przychodząc do domu po pracy i tak nie rzucał jej w kąt, by zająć się zwyczajnym marnotrawieniem czasu. Zamiast tego przeglądał księgi o zastosowaniach ziół w magicznej medycynie lub robił porządki w szafkach ze składnikami do przyrządzania eliksirów. Non stop myślami był w szpitalu i pewnie gdy tylko robiła mu się przerwa w grafiku, kombinował, jak w tym wszystkim upchać nadgodziny w pracy. Bridget zawsze wydawało się, że ta profesja była przeznaczona dla pracoholików lub jeśli człowiek zaczynał się nią zajmować, bardzo szybko się nim stawał.
Empatia była kolejną z cech, która wydawała się być w tym zawodzie jednocześnie niezbędna i bardzo szkodliwa. Obawa przed wykorzystaniem była bardzo słuszna, bowiem człowiekowi, który bardzo dobrze wczuwał się w sytuację innych, można było zamydlić oczy i zakrzywić rzeczywistość, by się nim posłużyć do niekoniecznie dobrych celów. Z kolei blokowanie tej cechy charakteru sprawiało, że w oczach potencjalnego pacjenta, szukającego w oczach uzdrowiciela zrozumienia, jego postać może wydać się chłodnym tworem z sercem z kamienia. Możliwe, że z owego dylematu nie było wyjścia - złoty środek wydaje się być nieosiągalny.
- Mam nadzieję - odparła, po czym zaśmiała się krótko i nieco nerwowo. Choć rzucono już na nią zaklęcie, które miało uśmierzyć ból zadany przez to następne, stresowała się, może odrobinę irracjonalnie, że coś pójdzie nie w porządku. Nie z powodu braku zaufania do Matthew - gdyby tak było, w pierwszej kolejności nie pozwoliłaby mu obejrzeć nogi. Raczej z noszonego wewnątrz niepokoju przed wszelkimi obrażeniami. Choć bardzo chciała patrzeć, nie mogła się do tego zmusić. Może była niewystarczająco silna, a może po prostu zbyt przestraszona, by widzieć ruchy własnych kości pod skórą? Zdecydowanie usłyszała owo przesunięcie, które zdawało się brzmieć jak armatni wystrzał i ponieść się echem po ruinach. Nawet coś poczuła, choć nie był to ból - mimo tego aż podskoczyła, lekko zaskoczona i wydała z siebie cichy pisk, po którym natychmiast zaczęła się tłumaczyć: - Nic nie bolało, było w porządku! Tylko tak drgnęłam, to nic - zapewniła, machnąwszy ręką. Odebrała od mężczyzny fiolkę z resztką eliksiru wiggenowego i postąpiła zgodnie z jego zaleceniem, od razu wypijając płyn. Oddała mu fiolkę, po czym spróbowała podnieść się na nogi.
- Jak nowa! - powiedziała z radością, gdy okazało się, że stawanie na kostce nie było już wyzwaniem. Była ona już widocznie smuklejsza, co oznaczało zejście wcześniejszej opuchlizny. - Bardzo dziękuję - zwróciła się do niego z wdzięcznością w głosie.
Zaraz po tych słowach nastała między nimi cisza nosząca miano tej nieco niezręcznej, lecz Bridget postanowiła odważyć się i zapytać mężczyznę o coś.
- Szedł tu pan w celu zwiedzenia świątyni? - Pokazała kciukiem na wejście znajdujące się na szczycie wysokich schodów tuż za jej plecami. - Bo ja też zamierzałam, zanim skręciłam kostkę. A skoro jest już naprawiona, mogę panu towarzyszyć - zaoferowała się jeszcze. Sam Merlin nie wiedział, skąd wyciągnęła wnioski, że człowiek, który unikał nawet spojrzenia jej w oczy podczas rozmowy, miałby chęć na dalsze wspólne spędzanie czasu w jakiejś świątyni Majów... Ale zawsze warto spróbować, prawda?
Powrót do góry Go down


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 42
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Wejście do świątyni - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Wejście do świątyni - Page 2 Empty


PisanieWejście do świątyni - Page 2 Empty Re: Wejście do świątyni  Wejście do świątyni - Page 2 EmptySro Wrz 05 2018, 20:01;

Upchanie w grafik, codziennie te same, aczkolwiek wymagające innego podejścia do sprawy emocjonalnie sytuacje, brak jakiegokolwiek czasu dla siebie, przerwy zazwyczaj krótkie i niewarte zachodu, pozbawione jedynie jakiegokolwiek sensu przy natłoku niezbędnej pracy, papierologii, która tylko przybywała i przybywała, zaśmiecając biurka. Co prawda w domu nie zajmował się tym aż tak - oczywiście, studiował od czasu do czasu na własną rękę materiał znajdujący się w książkach ku temu przeznaczonych, jednak nie wiązał tego na zbyt długi czas. Co prawda nieraz przesadzał, nocując na oddziale, uznając stos papierkowej roboty za idealną poduszkę pod głowę, którą zdobią od zawsze w sumie kędzierzawe, charakterystyczne włosy, mrużąc oczy i zasypiając, pozwalając sobie na odrobinę odpoczynku. Niemniej jednak zawsze istniała świadomość podejmowanych się czynów - zawsze mógł zostać zbudzony, wybudzony, oderwany od głębokiego snu, by następnie ruszyć do ratowania życia ludzkiego. Jeszcze między tym znajdowała się czysta opieka nad zwierzętami - psy pilnujące domu, koty zbiegające się po ulicy w celu otrzymania od niego miski jakiejkolwiek karmy i wody, ptaki zasiadające na gałęziach niewielkich drzew, które zdołał u siebie wyhodować. Ile spał w rzeczywistości? To już zależnie, nie chciał tracić na to cennych minut i sekund, rzadko kiedy jednak zaznając odpoczynku - zazwyczaj od dwóch do czterech godzin. Funkcjonował jak zwykle, odcinał się, a teraz próbował jeszcze raz zespawać zerwane uczucia i emocje - niemniej jednak spawarki nie miał. Mógł tylko i wyłącznie zawiązać na kokardkę, co nie zmienia faktu, iż ta forma jest o wiele mniej stabilna, pozbawiona większego sensu na dłuższą metę. Wędrował wśród ciemności, doszukując się światła, niczym przez korytarz, zahaczając o niezbędne elementy wyposażenia. Musiał odzyskać wzrok.
- Grunt to jej nie tracić. - odpowiedział, prawiąc jakże idealne rady, kiedy z nich wówczas nie potrafił skorzystać. Czy tracił nadzieję? W jego umyśle znajdowały się tylko szczątki, które nie wskazywały na to, by ta mogła ponownie tlić się czerwonym płomieniem zamiast niebieskim, wygasającym, zanikającym. Ewidentnie był idiotą w tej kwestii, co nie zmienia faktu, iż nikt nie zabroni mu dawać dobrych słów, nawet jeżeli sam nie mógł się do nich przystosować. Zauważył nerwowość, co nie zmienia faktu, iż zaklęcie było chyba prawie bezbolesne, mimo wszystko nie reagując gwałtownie na nagły pisk ze strony dziewczyny. Zamiast tego rzucił te swoje pieskie oczy w stronę nastolatki, jakby pytająco, jakby bezwstydnie, myśląc nad tym, czy przypadkiem nie zrobił jej krzywdy. No tak, zawsze mógł się przeliczyć ze swoimi umiejętnościami. Czy się przestraszył? Trochę. Ewidentnie nie spodziewał się tego, jakoby zdziwiony, aczkolwiek wyrozumiały. - Dość... nietypowa reakcja. - przyznał ironicznie, rzucając słabym, aczkolwiek widocznym uśmiechem w stronę nastolatki, by następnie użyć zaklęcia, które poprawiło poprzednie i podać jej resztki eliksiru wiggenowego. Obserwował, zobaczył, noga powróciła do swojej pierwotnej sprawności, nie powodując już problemów przy staniu i poruszaniu nią. Jedyne, co zrobił na podziękowania, to skinął głową, spojrzał na nią cieplejszymi już tęczówkami, jakoby przekazując jej tym samym, że przyjął je prawie bez problemu. Dziwne, niemniej jednak nie posiadał daru zaklęć bezróżdżkowych i leglimencji, mogąc przekazać jej dokładnie to, co odczuwał.
Niezręczna cisza.
- Po części - owszem. - sytuacja, która go spotkała wcześniej, zdawała się pokazać odrobinę magii panującej w tym miejscu - pchało go do niebezpieczeństwa, lgnął niczym ćma do światła, które może go po prostu uszkodzić, a nawet zabić. Niemniej jednak, nie przejmował się tym ani przez chwilę. - Coś czuję, że prędzej Tobie potowarzyszę. - dodał prosto, będąc niezwykle skomplikowanym człowiekiem w tym przymiotniku. Nie wiedział, czemu ta zaproponowała swoją obecność w świątyni, co nie zmienia faktu, iż mu to wcale nie przeszkadzało - musiał przecież wychodzić do ludzi. Skierował się w stronę budowli, wchodząc do środka i tym samym biorąc Bri ze sobą. - Swoją drogą, jak trzyma się Twoja siostra? - zapytał.
Powrót do góry Go down


Bridget Hudson
Bridget Hudson

Absolwent Hufflepuffu
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
Galeony : 670
  Liczba postów : 2245
https://www.czarodzieje.org/t13874-bridget-hudson
https://www.czarodzieje.org/t13915-bridget-hudson#367829
https://www.czarodzieje.org/t13904-bridget-hudson
Wejście do świątyni - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Wejście do świątyni - Page 2 Empty


PisanieWejście do świątyni - Page 2 Empty Re: Wejście do świątyni  Wejście do świątyni - Page 2 EmptyCzw Wrz 06 2018, 03:34;

Dostrzegła to! Zobaczyła, jak przez moment skierował ku niej zielone tęczówki swoich oczu, które tak skrzętnie przed nią skrywał. I kto by pomyślał, że trzeba było piszczeć, by dostatecznie przykuć jego uwagę.
- To przez stres - dorzuciła jeszcze do serii tłumaczeń, lecz z ulgą wywnioskowała z jego dalszego zachowania, że w gruncie rzeczy nie był na nią zły. Bridget miała bardzo ciężkie zadanie związane z odczytywaniem intencji jego zachowań. Był wyjątkowo tajemniczą jednostką, bardzo niedostępną. Budował wokół siebie mur, który zdawał się być nieprzenikniony dla przypadkowego człowieka, czy może dla człowieka w ogóle. Choć obserwowała mimikę jego twarzy, zastanawiała się, czy przez cały ten czas dostrzegła w jakimkolwiek ruchu jego mięśni mimicznych pojedynczą, zabłąkaną emocję, czymkolwiek by była? Chyba nie. Ten jeden uśmiech był zbyt słaby, by cokolwiek o nim sądzić. Zdawał się być beznamiętny we wszystkim, co robił, choć może w delikatnym skinieniu na jej podziękowania kryła się raczej skromność, niźli obojętność? Panna Hudson wierzyła, że w głębi uzdrowiciela kryło się wiele dobra. Nie miała okazji wiedzieć o nim wiele więcej poza tym, że jego życiową profesją było leczenie ludzi. Nie miała pojęcia o tym, że ratował psy, dokarmiał koty i dawał schronienie ptakom - a to świadczyło o prawdziwej czystości serca.
Jej własne usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, gdy zgodził się na wspólne zwiedzenie świątyni. Nie potrafiła nazwać słowami swojej motywacji, dlaczego w ogóle mu to zaproponowała, lecz w głębi duszy czuła, że było to z jej strony dobre posunięcie, że uczyniła coś słusznego. Ciesząc się przy okazji z naprawionej, sprawnej już kostki, zaczęła wspinać się po schodach, spoglądając na idącego obok Matthew. Temat, który poruszył, niestety nie był dla niej dość przyjemny. On sam pewnie nie miał pojęcia, co działo się w życiu Lotty Hudson, bowiem nie podejrzewała, by miał czas siedzieć i przeglądać profile jakichś plotkarzy z Hogwartu, wobec czego informacje, których miała mu udzielić, mogły się wydać nader szokujące.
- Niestety nie mam pojęcia - przyznała, a z jej buzi zniknęły wszelkie ślady po wcześniejszym zadowoleniu. Słowa z trudem opuszczały jej usta, a ona sama zastanawiała się, czy przypadkiem nie mówiła już zbyt wiele, czy nie ujawniała niewygodnych faktów na temat jej rodziny? Bądź co bądź jej własny ojciec pracował w Mungu... Chyba mogła mu jednak zaufać, prawda? - Urodziła synka - powiedziała na początek, spoglądając na niego przez chwilę. - Niestety niedługo później nas zostawiła. Zniknęła gdzieś za granicą, nie zostawiła wiele informacji - wyznała w końcu, wbijając wzrok przed siebie. Zdążyli już przekroczyć "próg" świątyni, zagłębiając się w jej wnętrze. Powiodła wzrokiem po kamiennych ścianach. Nie było tam za dużo światła, wobec czego wyciągnęła różdżkę i rzuciła lumos, by oświetlić sobie drogę. - Mamy nadzieję, że niedługo się odezwie, bo w zasadzie nikt nie wie zbyt wiele o tym, co się z nią dzieje. Ja się martwię... - Tylko tyle zdążyła powiedzieć, zanim padła ofiarą pułapki. Idąc co jakiś czas opierała się ręką o ścianę, ten jeden raz przypadkowo naciskając na coś, czemu nawet nie zdążyła się przyjrzeć w nikłym światełku płynącym z końca różdżki. Pod jej stopami otworzyła się klapa zapadni i Bridget w ułamku sekundy zjechała na tyłku do dziury. Wydała z siebie urwany krzyk, boleśnie spotykając się z podłogą. W ogólnym rozrachunku jednak nic jej nie było. Może to jeszcze efekt wcześniej rzuconych zaklęć uśmierzających ból, a może przypływ adrenaliny - niemal od razu się podniosła i spojrzała w górę, gotowa ujrzeć mężczyznę. - Chyba utknęłam - skwitowała, nie widząc żadnej drabinki ani innej drogi wyjścia z pułapki. Jakież to szczęście, że zapytała go o wspólne pójście do świątyni! Intuicja podpowiadała jej, że to dobry pomysł i teraz wiedziała, dlaczego...
Przynajmniej nie zrobiła sobie znów krzywdy, potrzebowała jedynie pomocy z zewnątrz, by się wydostać.
Powrót do góry Go down


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 42
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Wejście do świątyni - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Wejście do świątyni - Page 2 Empty


PisanieWejście do świątyni - Page 2 Empty Re: Wejście do świątyni  Wejście do świątyni - Page 2 EmptyCzw Wrz 06 2018, 07:11;

Czy należał do ludzi iście pozbawionych uczuć? Otóż nie. Po prostu życie nauczyło go (i nie tylko), że warto okazywać je tylko nielicznym. Skierowanie oczu w stronę pacjenta było podstawą uzyskania tak należytego społecznie zachowania - niezależnie od pisków i dziejących się rzeczy, trzeba było po prostu wzbudzać zaufanie i dbać o to, by ktoś po prostu czuł się komfortowo. Niemniej jednak, będąc właśnie na zewnątrz, gdzie nie jest to wymagane, wolał tego unikać, nawet jeżeli tęczówki potrafią zdradzić więcej o potencjalnym stanie, wskazać nieraz nawet przyczynę, kłamstwa, niedoścignione marzenia, emocje.
- Spokojnie. - zapewnił ją, że nie musi się z tego tytułu w żaden szczególny sposób tłumaczyć. Nigdy nie wymagał od ludzi więcej niźli sam by od siebie wymagał - dlatego wszelkie tłumaczenia, choć prostujące sytuację i nakierowujące na odpowiednią drogę, zdawały się być w jego przypadku zbyteczne. Nie wynikało to z obojętności na to, jak się czuje Bridget oraz inni potencjalni śmiałkowie, których będzie musiał uleczyć - a bardziej z powodu dostrzegania murów i granic prywatności. Owszem, lepiej jest znać sytuację od początku do końca, wiedzieć, jak doszło do poszczególnych zdarzeń, jednak czy to nie przechodzi nieraz w absurdy i jeszcze większe komplikacje? Na pewno nie był aż tak łatwowierny - z łatwością doświadczonego strzelca, wyprawnego oka sokoła, zauważał fałszywe akordy wbijające się i zatapiające w pieśń, wiedział - kiedy należy wierzyć, ufać, a kiedy przejść tuż obok, nie dając się zwodzić za proste, Bogu ducha winne kłamstwa. Mimo iż był rzeczywiście tajemniczą jednostką, nie należy tego zapominać, potrafił odczytać za wiele. Sama Hudson nie wydawała się być tak owinięta w kokon, tak zabarykadowana za bezpiecznymi murami własnego schronu; otwarta, przyjazna, jakoby pozbawiona wszelkich negatywnych intencji. Zrozumienie jej ewidentnie było o wiele prostsze, co nie zmienia faktu, iż ludzie sami w sobie są zbyt złożeni, zbyt wyjątkowi, zbyt unikatowi, by móc traktować je jak zepsutą maszynę, którą z łatwością można zdiagnozować. Każdy jest na swój sposób inny, wyjątkowy, nie można - wejść do głowy i zażądać radykalnych, pozbawionych większego sensu zmian. Nie bez powodu spokojne kroki uzdrowiciela na oddziale unikały zetknięcia się z psychologami, poruszając się niczym zwierzę oczekujące zagrożenia.
- Być może próbuje się odciąć, podążyć własnymi ścieżkami. - powiedział na jej słowa, dowiadując się ciekawych rzeczy, niemniej jednak to jest prawda, nie czytał profilu Plotkarza na Wizbooku, nawet jeżeli go posiadał - nie potrafił stracić rachuby czasu przy czymś tak prostym technologicznie jak książka służąca do udostępniania prostych zdjęć oraz tekstu. Bardziej siedział w tym mugolskim, o wiele mocniej rozwiniętym systemie, który był dla niego o wiele ciekawszy, aczkolwiek również niezwykle niebezpieczny. Nigdy nie wiadomo, co się pod tym kryje, nigdy nie wiadomo, co z części informacji jest prawdą, a co należy do czystych bzdur. Nigdy nie ufał serwisom plotkarskim, rzadko kiedy czytał gazety - wystarczało mu już powiedzianych od ucha do ucha mniej lub bardziej rzeczywistych informacji. - Kiedyś się odezwie, a przynajmniej tak przeczuwam... - jego przeczucia zazwyczaj były uzasadnione, a jakoś był w stanie stwierdzić, że to się jej przytrafi. Nie da się całkowicie przekreślić przeszłości, pozostaje ona czymś w rodzaju brzmienia, doświadczenia na barkach. Długo nad tym się jednak nie rozwodził - aż w ludzkich odruchu próbował złapać Bridget za ramię, kiedy to nacisnęła przycisk zapadni, co nie zmienia faktu, iż zwyczajnie nie zdążył, a jedyne, co się udało, do musnąć ostrożnie jej skórę. Usłyszał - krótki krzyk, a następnie słowa, kiedy to postanowił chwycić za różdżkę i rzucić Lumos, by oświetlić pułapkę mocniejszym światłem. - Nic Ci się nie stało? - zapytał z góry, rzucając słowne Mobilicorpus, by tym samym wydostać ją z tej zapadni. Dziwne, aczkolwiek realne. Nie miał z tym problemów, brak zakłóceń wydawał się być w Meksyku po prostu boski, nierealny. Ostrożnie odstawił dziewczynę w bezpiecznym miejscu, lustrując ją spojrzeniem tęczówek, coby sprawdzić, czy aby na pewno nic się jej nie stało. - Ta świątynia chyba kryje w sobie za dużo zagrożeń - sam niedawno stałem się jej ofiarą. - dodał, na pocieszenie. Sam wcześniej zaraził się znikaniem epidemicznym.
Powrót do góry Go down


Bridget Hudson
Bridget Hudson

Absolwent Hufflepuffu
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
Galeony : 670
  Liczba postów : 2245
https://www.czarodzieje.org/t13874-bridget-hudson
https://www.czarodzieje.org/t13915-bridget-hudson#367829
https://www.czarodzieje.org/t13904-bridget-hudson
Wejście do świątyni - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Wejście do świątyni - Page 2 Empty


PisanieWejście do świątyni - Page 2 Empty Re: Wejście do świątyni  Wejście do świątyni - Page 2 EmptySro Wrz 12 2018, 01:34;

Tego typu powściągliwość w okazywaniu uczuć z pewnością była umiejętnością, którą Bridget powinna nabyć. Ona sama była jednym wielkim kłębkiem splątanych ze sobą emocji, doskonale znajdujących ujście w mimice, spojrzeniu, głosie, gestach ciała - niewprawny obserwator mógłby z przymkniętymi oczami osądzić, co w danej sytuacji czuła dziewczyna, czym targane było jej serce i co siedziało jej w głowie. Każdy zamiar, każdy, chociażby najmniejszy cień dowolnego uczucia pokazywał się u niej, wobec czego była kiepska w sztuce kłamania i jeszcze gorsza na deskach teatralnej sceny, o czym miała okazję się przekonać, wcale nie tak dawno temu. Podobnie sprawa miała się z jej ciągłym wyjaśnianiem - bardzo bała się, że zostanie źle zrozumiana. Nie znosiła nieporozumień i uważała je za prowodyra  wszelkich kłótni, których unikała jak ognia (mimo że jej dotychczasowy życiorys wcale by na to nie wskazywał...). Zamknęła jednak usta, gdy Matthew kazał jej się uspokoić. Głęboki oddech dobrze jej zrobił.
Temat siostry był nieprzyjemny, lecz coś w głosie uzdrowiciela sprawiało, że przez ten jeden moment Bridget poczuła, iż wszystko jeszcze może się ułożyć. Może wcale nie będzie tak źle, jak sobie to wyobrażała? Może wyolbrzymiała całą tę sytuację? Niewykluczone, wręcz bardzo prawdopodobne. Tego też nie miała niestety okazji rozważyć ze względu na późniejszy wypadek z zapadnią. Nie zrobiła sobie krzywdy, wyjątkowo szczęśliwie wylądowała na własnych nogach, tylko przez chwilę wspierając się dłońmi o chłodną, kamienną posadzkę na dnie zapadni. Nie wierzyła, że miała takie "szczęście" tego dnia - de facto było to szczęście w nieszczęściu. Na ratunek ruszył Matthew, a Bridget pomyślała, że dzisiejszego dnia nabiła sobie u niego spory dług wdzięczności, który nie wiadomo jak mogłaby spłacić.
- Ponownie dziękuję. Jest pan moim dzisiejszym wybawcą - skwitowała nieco zakłopotana. Musiał mieć o niej teraz niezłe zdanie. Nie dość, że niezdara, to jeszcze strasznie lekkomyślna i nieuważna. - Nie wiem, jak mogłabym się odwdzięczyć - zaczęła, lecz nie wiedziała, co miałaby powiedzieć. Przyfarciła i to mocno. - Och, więc wiedział pan i mi nie powiedział, że tu jest niebezpiecznie? - zapytała, oczywiście raczej żartobliwie niż z faktyczną pretensją. Tej ostatniej trudno było szukać w jej głosie. - Chyba minęła mi ochota na dalsze zwiedzanie. Znając moje dzisiejsze szczęście wyląduję w jeszcze gorszej pułapce. Takiej z ostrymi kolcami na dnie - rzekła jeszcze, po czym skierowała swoje kroki ku wyjściu ze świątyni. Co za dużo, to niezdrowo, a Bridget czuła już przesyt przygodami dzisiejszego dnia.
Powrót do góry Go down


Matthew Alexander
Matthew Alexander

Absolwent Gryffindoru
Wiek : 42
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Galeony : 688
  Liczba postów : 1311
https://www.czarodzieje.org/t16392-matthew-alexander#449540
https://www.czarodzieje.org/t16400-matthew-alexander#449655
https://www.czarodzieje.org/t16387-matthew-alexander
Wejście do świątyni - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Wejście do świątyni - Page 2 Empty


PisanieWejście do świątyni - Page 2 Empty Re: Wejście do świątyni  Wejście do świątyni - Page 2 EmptySro Wrz 12 2018, 12:15;

Obydwoje były zapewne pod tym względem niepoprawni - wynikało to z prostej przyczyny dwóch granic, które razem wyznaczali. Matthew, odsunięty emocjonalnie od spraw, chciał powoli wychodzić na ludzi, co jednak słabo mu szło, zważywszy na fakt jego charakteru zamkniętego i nieobecnego wśród ludzi. To nie tak, że nie przepadał za gatunkiem ludzkim i najchętniej to by go wyeliminował - inaczej by nie pracował w dość niewdzięcznej pracy, jaką jest uzdrowicielstwo. Różnili się, zdawali się działać inaczej, być może Hudson chciała opanować swoje emocje, jednak po wielu latach Alexander chciał jedynie wydobyć z nich cząstkę prawdy - nie w samotności, a podczas przebywania w większej grupie. Niestety, otaczał się mgiełką melancholii połączonej z depresją, nie mógł ot tak się zmienić, potrzebował odpowiedniego pchnięcia - jednym z nich była kłótnia w pokoju oznaczonym numerem jedenaście. Drugi - opierał się na fakcie uratowania psa, nad którym znęcały się dzieciaki. Już wtedy wykazywał inną obecność charakteru w swoim ciele, jakby ktoś przeszył jego zdolności oraz wtargnął, zaczynając mówić innym wówczas głosem. Nie wiedział - czy to wyższe stadium chorobowe, czy po prostu bunt organizmu na wadliwe traktowanie własnego "ja". Chciał być zrozumiany? Owszem, kto nie chciał. Problem jednak leżał w jego poczuciu prywatności oraz empatii, nie potrafił nawet zatem zaznać głębokiego wdechu wsparcia, poprosić o pomocną dłoń, wolał tonąć, nie chwytając się nawet tej przysłowiowej brzytwy.
Chciał mimo wszystko samemu od siebie zaoferować wsparcie w trudnym położeniu panny Hudson - rozumiał po części, jak to jest, kiedy ktoś znika i nie daje żadnych oznak życia. Tak było już od 28 lat, kiedy to matka zniknęła bez zapowiedzi, a nikt jej wówczas nie znalazł. Czy porzucił nadzieję? Owszem, w ciągu tych wielu wiosen mogło się wiele wydarzyć, nawet jeżeli była młoda. Czy wybaczyłby jej nagle zniknięcie? Po części tak. Oczywiście, Matthew był chodzącym po Ziemi miłosierdziem, co nie zmienia faktu, iż zepsuło to nie tylko jego życie, lecz także życie ojca. Mogła - powiadomić, mogła - uprzedzić. Niestety, nic nie wskazywało wcześniej na to, żeby musiało się to zdarzyć, kiedy był zaledwie ośmiolatkiem. W każdym bądź razie temat ten został dla niego wyczerpany, kiedy to tajemnicza zapadnia zabrała ze sobą Puchonkę, która na szczęście w nieszczęściu upadła bez większego uszkadzania samej siebie. Oczywiście - jako opiekun - i z własnej inicjatywy, ruszył na pomoc młodej duszyczce, wydostając ją z tej nieszczęsnej pułapki.
- Po prostu pomagam, kiedy mam taką możliwość. - oznajmiwszy, skierował spojrzenie charakterystycznych tęczówek na jej lico, podnosząc ostrożnie kąciki ust do góry. Nie uważał o niej jako o lekkomyślnej dziewczynie, a przede wszystkim niezdarnej - nieszczęścia się zdarzają, czyż nie? - To także mój obowiązek. - dodał, kiedy to usłyszał o tym, iż Bridget nie wie, jak się odwdzięczyć. Nie chciał żadnej rekompensaty za wykonywanie rzeczy, na które się zgodził - poza tym posiadał zasób wiedzy medycznej, dlaczego więc miałby zwyczajnie zamknąć się w sobie i powiedzieć "nie"? - Miałem nadzieję, że miejsce tym razem będzie wyjątkowo łaskawe... - trochę zamieszany, mógł jednak powiedzieć wcześniej dziewczynie o niebezpieczeństwie czyhającym w tymże właśnie starożytnym budynku. Niestety - pomylił się. - Aż tak źle być nie może. - powiedział półżartobliwym tonem, również kierując się w stronę wyjścia.

| zt x2?

Powrót do góry Go down


Sponsored content

Wejście do świątyni - Page 2 QzgSDG8








Wejście do świątyni - Page 2 Empty


PisanieWejście do świątyni - Page 2 Empty Re: Wejście do świątyni  Wejście do świątyni - Page 2 Empty;

Powrót do góry Go down
 

Wejście do świątyni

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 2Strona 1 z 2 1, 2  Next

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Czarodzieje :: Wejście do świątyni - Page 2 JHTDsR7 :: 
reszta świata
 :: 
Meksyk
 :: 
Miasto Majow
-