Prowadzące do antykwariatu drzwi od prawie dwudziestu lat oznaczone są tablicą z czerwonym napisem zamknięte. Mówi się, że właściciel tego miejsca trudnił się przemytnictwem i zbierał czarnomagiczne przedmioty. Podobno gdy wykryło go Ministerstwo Magii zamknął przybytek i po prostu zniknął. Lokal był wielokrotnie grabiony przez szukających przygód czarodziei, jednak wśród zalegających na zakurzonych półkach przedmiotów wciąż można znaleźć prawdziwe skarby. Podłoga niebezpiecznie tu trzeszczy, z sufitu zwisają pajęczyny, a tu i ówdzie znajdzie się jakieś niegroźne zwierzątko.
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy. Zanim rzucisz kostką, upewnij się, że znasz zasady wynikające z rzutu.
1 - Już od progu czujesz, że coś tu nie gra. Nie podoba ci się ani cisza, ani duszący zapach kurzu i zgnilizny. Coś jednak ciągnie cię w głąb pomieszczenia. Każdy kolejny krok powoduje głośniejsze skrzypnięcie podłogi. W końcu przystajesz, bo do twoich uszu dociera... Pukanie? Jakby z dołu, jakby spod podłogi...
Spoiler:
Rzuć kostką jeszcze raz. 1, 2 - Nagle podłoga załamuje się pod tobą i zanim zdążysz zareagować leżysz na plecach na stercie książek. Niewiele widzisz, bo nic nie oświetla tego pomieszczenia, a światła z góry wpada tu raczej niewiele. Postanawiasz rozświetlić sobie drogę różdżką, jednak jedyną interesującą rzeczą, na jaką natrafiasz, jest Świetlik. W sumie lepsze to, niż nic, prawda? 3, 4 - Klękasz, przykładasz ucho do podłogi... Faktycznie coś tam puka. Szybko łączysz fakty - zapach zgnilizny, skrzypiąca podłoga... To muszą być korniczaki. Wiesz, że antykwariat może w każdej chwili się zawalić, więc postanawiasz zgłosić sprawę do Urzędu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami. Otrzymujesz +1 punkt z ONMS do kuferka. 5, 6 - Pukanie? Jakie pukanie? To twoje serce tak puka, śmiałku! Uspokajasz się nieco i podchodzisz do pobliskiego regału. Jest praktycznie pusty, jednak po chwili dostrzegasz niewielki kamień. Od tej pory jesteś posiadaczem bezoaru.
2 - Niemalże bezmyślnie przechodzisz z jednego końca antykwariatu na drugi, nie dostrzegając niczego interesującego. W końcu jednak natrafiasz na wąskie, zasłonięte grubym kocem przejście. Jakoś przeciskasz się przez nie bokiem, trafiając do... Zwykłej graciarni.
Spoiler:
Rzuć kostką jeszcze raz. parzysta - Po długim przerzucaniu stert śmieci natrafiasz w końcu na niewielkie, obite aksamitem pudełeczko. Ostrożnie je otwierasz. W środku znajduje się niewielka fiolka Felix Felicis - eliksir może być zażyty w jednym wątku przez jedną osobę. nieparzysta - Nic, nic, nic. Zdenerwowany zaczynasz rzucać przedmiotami, jakby miało ci to cokolwiek pomóc. Nie zauważyłeś, że jeden z nich trafił w starą szafkę, którą zamieszkiwał bogin. Gdy twój największy lęk zaczął się atakować nawet przez chwilę nie pomyślałeś, że to tylko magiczna istota - po prostu uciekłeś, dając wiarę śmiesznym bajkom o potworach zamieszkujących antykwariat i o otaczających go klątwach.
3 - Twoje zainteresowanie wzbudza zaplecze. Omijasz biurko, za którym zapewne z reguły zasiadał właściciel, i wkraczasz do pomieszczenia intensywnie pachnącego kadzidłem. Rozświetlasz sobie drogę różdżką. Ku twojemu zdziwieniu, wszędzie jest pełno... Roślin.
Spoiler:
Rzuć kostką jeszcze raz. 1, 2, 3 - Chyba lubisz to, co zakazane, prawda? Właśnie przeszedłeś przez jedne drzwi, a już dostrzegasz drugie, oznaczone napisem uwaga. Ty jednak nie uważasz i bez zastanowienia pociągasz za klamkę. Od razu tego żałujesz, bo w ciasnej, betonowej, wysypanej czymś paskudnie śmierdzącym klitce rosną horklumpy. Wiesz, że ich zarodniki wywołują spiritu pestilenti? W swoim najbliższym wątku musisz uwzględnić fakt, że dwa tygodnie spędziłeś w szpitalu, a także opisać tam objawy choroby. 4, 5 - Właściciel chyba był fanem skrzeloziela, bo znajdujesz tu jego małą hodowlę. Postanawiasz nieco sobie przywłaszczyć. Zebrane skrzeloziele wystarczy do użycia w dwóch wątkach przez jedną osobę lub w jednym wątku przez dwie osoby. 6 – Oglądałeś fruwokwiaty, gdy za twoimi plecami rozległ się wysoki dźwięk. Ledwo zdążyłeś się odwrócić, a już dwa chochliki kornwalijskie złapały za twoją różdżkę, próbując ją wyrwać. Rzuć kostką ponownie – jeśli wyrzucisz liczbę parzystą, udaje ci się rozprawić z chochlikami i dostajesz punkt do zaklęć w kuferku. Jeśli wyrzucisz liczbę nieparzystą, chochliki w końcu wyrywają ci różdżkę – jesteś zmuszony do wylosowania i zakupienia nowej.
4 - Postanowiłeś zrobić sobie wycieczkę po antykwariacie. Twoją uwagę zwróciła masywna szafka – z klamki jednej z szuflad zwisało coś podobnego do języka, który dźgnąłeś czubkiem palca. Wtedy język schował się, uwydatniły się usta, nos i oczy, a klamka przemówiła, zapewniając cię, że jeżeli włożysz do szuflady pięć galeonów, otrzymasz wielki skarb. Zaufałeś jej i oddałeś pieniądze. Wtedy też klamka zamyśliła się i po chwili zażądała więcej.
Spoiler:
Rzuć kostką jeszcze raz. nieparzysta – Nie dałeś nabrać się ponownie. Antykwariat opuszczasz biedniejszy, ale tylko o 5 galeonów. parzysta - Musisz trochę popracować nad asertywnością. W szufladzie zginęło pięćdziesiąt galeonów, a ty w zamian otrzymałeś tylko... Łajnobombę.
5 - Twoją uwagę przyciąga pobita gablota, w której dawniej musiała znajdować się biżuteria. Prawie wszystko zostało skardzione.
Spoiler:
Rzuć kostką jeszcze raz. 1, 2, 3 – Nie udaje ci się znaleźc nic ciekawego, jedynie złotą bransoletkę wysadzaną kamieniami szlachetnymi. Może uda ci się ją komuś upchnąć? 4, 5 – Wszystko, co udaje ci się znaleźć, to jeden galeon. 6 – Po chwili ostrożnego rozgrzebywania szkła odnajdujesz syrenią spinkę.
6 - Już miałeś wyjść z antykwariatu, gdy w oko wpadła ci zasłonięta prześcieradłem szafa. Otworzyłeś ją dosyć niepewnie, w dłoni ściskając różdżkę – spodziewałeś się, że w środku mieszka bogin. Na całe szczęście szafę zamieszkiwał nie bogin, a miotły.
Spoiler:
Rzuć kostką jeszcze raz. 1, 2 – Najcenniejszą miotłą, jaką udaje ci się znaleźć, jest Migdrąg. 3, 4 – Najciekawszym okazem, który odnajdujesz, jest Nimbus 2015. 5, 6 – Wśród starych i średnio użytecznych mioteł znajdujesz całkiem przyzwoitą Zmiatacz 11.
Autor
Wiadomość
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
O ile życie byłoby prostszym, gdyby wszyscy mieli możliwość decydować o swoich uczuciach. Mogliby je przyrównać do prostych reakcji chemicznych, jakie zachodziły w organizmie. Znając ich podłoże mieli by możliwość odpowiedniego kontrolowania tych doznań, sprawdzania, czy aby na pewno jest to wszystko dalej w porządku, bezproblemowe. Gdyby jednak takim zaczynało się robić, zawsze można by było dostarczyć do organizmu inną substancję chemiczną, neutralizującą nadmiary, które się pojawiły. Niestety, jak powszechnie wiadomo, takie rozwiązania nie były możliwe. Człowiek nie miał prawa sterować tym, co czuje, bądź to kontrolować. Nie był odpowiedzialny za reakcje które zachodziły w jego organizmie. I tak oto Hunter nagle zaczynał coś czuć do Robin, a ona kompletnie nie miała na ten temat nawet najmniejszego pojęcia. Bo nic na to nie wskazywało. Bo zachowywali się tak, jak gdyby nigdy nic… przynajmniej jedna ze stron. Tak samo nie zdawała sobie sprawy z tego, że Hunter mógłby być takim indywidualistą. Przecież za każdym razem ich wspólna współpraca wychodziła świetnie. Nie wiedziała, że nie w każdym wypadku tak to wyglądało i że młody Dear znacznie częściej wolał polegać jedynie na sobie samym, niż współpracować z kimś innym. Ufała mu bez najmniejszego problemu, bo przecież jeszcze nigdy jej nie zawiódł. Może to i lepiej, że nie wiedziała iż sądził, że są podobni. Prawdopodobnie by go wtedy wyśmiała i nigdy nie przyjęła tego faktu do wiadomości. Nie ma opcji. W zasadzie nawet nie wiedziała, dlaczego właśnie jemu zdecydowała się powiedzieć o tym, że planuje naukę hipnozy… Może właśnie dlatego, że podświadomie czuła, że ją zrozumie? W końcu byli do siebie podobni, nawet jeśli nie chcieli tego przyznać. Wiedziała, że on nie będzie jej oceniał, zapewniał jak debilne to wszystko się wydaje, nie będzie próbował jej mówić, aby jednak tego nie robiła. I nie zawiodła się na nim. Okazał się dokładnie takim sprzymierzeńcem, jakiego obecnie potrzebowała. Tym, który to po prostu bez słowa pomoże, a nie powie jej, że jest skończoną idiotką. To już wiedziała, nie potrzebowała zapewnień od osób trzecich. Upewniła się w tym fakcie, kiedy w tak banalny sposób dała się zaskoczyć temu głupiemu boginowi. Chciała mierzyć się z hipnozą, a nie była w stanie ze zwykłym boginem?! Na Merlina, prawdopodobnie umrze przy ewentualnej pierwszej próbie rzucenia uroku! Choć próbowała udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, to Hunter znał ją na tyle, że po prostu musiał zauważyć, że nie jest. I faktycznie to zrobił. Znacznie łatwiej było się uspokoić, kiedy czuła, że otaczają ją znajome, ciepłe ramiona. Uśmiechnęła się mimowolnie, kiedy wspomniał o tym, że zawsze mogła się rozpłakać. Wiedziała, co robił. I udawało mu się to nader dobrze, musiała to przyznać z ręką na sercu. - Dobra, już mnie tak nie tul, bo śmierdzisz strachem – stwierdziła w końcu, odsuwając się od niego. Teatralnie zatknęła sobie nos palcami, uśmiechając się w jego stronę, jakoś tak znacznie spokojniej i bardziej w szczery sposób. Mruknęła bezgłośne „dzięki”, bo jakoś w normalny sposób nie mogło jej ono przejść przez gardło. Wiedziała, że zrozumie. W końcu to był Hunter. Kto jak nie on miał zrozumieć jej chore wariactwa? Ona sama często ich nie ogarniała, a mimo to Ślizgon za nimi nadążał… Odchrząknęła, kiedy zaczął mówić o ewentualnych zdobyczach. Jakoś przez te kilka minut kompletnie zapomniała o ich pierwotnym celu podróży w to miejsce. Nagle jakby poczuła na nowo ciężar spoczywającej w kieszeni jej płaszcza książki. Sięgnęła w jej głąb dłonią i wyciągnęła "101 sposobów na wykorzystanie Krwawego Ziela" w jego stronę. – Zamiast ganiać za boginami, ganiałam za książkami, bo po nie tutaj przyszliśmy – oczywiście musiała posłać w jego stronę delikatny przytyk, bo jakże by inaczej? – Ale musimy tam wrócić. Bo znalazłam coś jeszcze, zanim zacząłeś krzyczeć jak panienka i chcę to odzyskać – dodała po chwili, bo przypomniała sobie o czarnej książeczce bez nawet jednego napisu na okładce. Jej treść była na tyle intrygująca, że Robin nie zamierzała wyjść z tego przeklętego antykwariatu bez niej.
Gdyby to co ludzie odczuwają zależne było od nich samych, z pewnością światem rządziłby chaos. Pomijając to, że to niemożliwe; zazwyczaj nie wiedziało się tak naprawdę co jest dla nas dobre. Człowiek, który mógłby zrobić dosłownie wszystko ze swoimi uczuciami - raz je zintensyfikować, raz całkowicie w sobie spacyfikować - byłby najpaskudniejszą istotą, chodzącą po tej ziemi. Losy ludzi są ze sobą tak ściśle powiązane, że na pewno ucierpiałoby jeszcze więcej bliskich wokoło, gdyby jeden człowiek mógł postępować tak, jak chce tego w danej chwili. Jesteśmy niezdecydowani i mimo, że wydaje nam się, że prościej byłoby gdyby uczucia przychodziły wtedy kiedy chcemy i do kogo chcemy to w rezultacie to byłaby porażka. Niezależna od nas siła, która kieruje tym wszechświatem ma nas zaprowadzić do czegoś konkretnego. Hunter w to wierzył. Był pewny, że mimo wszystko żadne wydarzenie, które miało miejsce w jego życiu nie działo się bez przyczyny. Uważał, że pozostawiając losowi niektóre decyzje, postępuje słusznie. Jednak chyba to czy powinien uzmysłowić Robin, że powoli zaczął w ich relacji wychodzić poza przyjaźń, samo się nie okaże. Powinien w końcu nad tym pomyśleć. Praktycznie na każdych z zajęć, na których nauczyciele zadawali im pracę w grupach było widać, że źle czuje się z tą formą działania. Co innego powierzać wiarę w wykonanie poszczególnych zadań komuś kogo widuje jedynie na szkolnych korytarzach, rzucając zdawkowe "cześć", a co innego współdziałać z Doppler, co do której ma pewność, że jest sumienna, potrafi myśleć, szybko działać i w razie potrzeby wrzasnąć na niego, że robi coś źle. Naprawdę doceniał w niej to wszystko i może jej tego nigdy nie mówił (bo nie był na tyle wylewny, a ich relacja miała taki a nie inny charakter), ale tak właśnie było. I właśnie przez to ryzyko wyśmiania, żadne z nich nie mówiło sobie często takich miłych rzeczy. Sądził, że już raz udowodnił jej, że jest gotowy pomóc jej nawet w najbardziej idiotycznym pomyśle, jaki zrodził się w jej głowie. Chyba mieli to już za sobą, więc dlaczego jeszcze nie była pewna do końca, że bez wahania zgodzi się na to aby jej towarzyszyć w czymś co było ryzykowne i nielegalne, ale miało jej w czymś pomóc i bardzo jej na tym zależało? Właśnie, zdawała sobie sprawę z tego, że to na co się rzuca to wariactwo, on również to wiedział, ale po co miał od tego pomysłu odwodzić, skoro ona już podjęła decyzję. Była zdeterminowana, aby urzeczywistnić swoje postanowienia, dlatego pozostało mu tylko ją w tym wesprzeć - jak przystało na dobrego sprzymierzeńca. W rzeczy samej - on jej nie oceniał. W tej chwili nie widział tego, że dziewczyna chce rzucić się na głęboką wodę z hipnozą, kiedy ma problem z opanowaniem swojego strachu, kiedy stoi przed nią jej własny bogin. Może i czasami wykorzystywał w przytykach, które do niej kierował te charakterystyczne ostre szpileczki, które mogły wbić się bardzo głęboko, raniąc ją nieświadomie, ale zupełnie nie taki był jego cel. Gdyby chciał na poważnie spróbować przemówić jej do rozsądku, uświadomić coś - na pewno nie zrobiłby tego brutalnie, nie zważając na niej uczucia i argumenty. Co innego tyczyło się żartobliwej rozmowy, a co innego konkretnych spraw. I jedną z nich właśnie była zjawa, która w tej chwili już grzała z powrotem miejsce w starej szafie. Naprawdę nikomu nie dziwił się, że ma trudności z pokonaniem bogina, bo sam oblewał się zimnym potem i stał sparaliżowany, kiedy napotykał na drodze swojego. Ale kiedy było już po wszystkim chciał uspokoić Doppler, tuląc ją do siebie i nieco rozśmieszyć swoimi słowami. Tak doskonale go już znała i mogła przejrzeć od razu. - A ciekawe kto jeszcze przed chwilą robił w majtki, widząc kilka pajączków - rzucił do niej jeszcze zaczepnie, posyłając jej wymowne spojrzenie i unosząc znacząco brew oraz odwzajemniając uśmiech, który mu posłała. To była dalsza cześć poprawiania jej humoru, ale mogła to odebrać w zupełnie inny sposób. Szturchnął ją lekko ramieniem w bark, widząc jak posyła mu nieme podziękowanie, po czym zaśmiał się i po chwili przypomniał w jakim celu właściwie się tutaj znajdują. Zobaczywszy tytuł książki, którą wygrzebała z kieszeni i którą mu podała, jego oczy zabłysły. Przesunął wzrokiem po liście rozdziałów i pokiwał głową z uznaniem, w rezultacie nawet nie reagując na ukrytą w jej słowach uszczypliwość. Uśmiechnął się od ucha do ucha, zdając sobie sprawę z tego, że Ślizgonka wie co go może interesować i przez to trzymał właśnie w dłoniach swoją poniekąd nagrodę. - No no, tylko nie panienka, dobra? - burknął do niej, w momencie kiedy automatycznie przypomniało mu się to uczucie ucisku w gardle, kiedy zobaczył zbliżające się do niego ściany. - Dobra, to wracajmy, poszukamy tej książki. Jak ona wyglądała? - spytał po chwili, odnajdując wyjście z graciarni, aby z powrotem wejść do głównego pomieszczenia. Po jej odpowiedzi rozejrzał się po antykwariacie, po chwili chwytając się pierwszego lepszego, walającego się stosu staroci, aby przeglądnąć te książki na wierzchu, które mógłby by być tą interesującą Robin. Jednak nie zdążył otworzyć drugiego tomu, pochwyconego przez niego, zanim nie potknął się o coś i automatycznie opuścił wzrok na swoje stopy. Bingo! - Czy to ta? - rzucił w kierunku dziewczyny, unosząc wysoko swoje znalezisko, aby go jej zaprezentować. +
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Ona powoli przestawała wierzyć w to, że gdzieś tam, daleko w świecie, ktoś zaplanował wszystko w związku z każdą osobą. Że każdego spotka dokładnie to, na co zasługuje, bez względu na to, czy czynił dobrze, czy źle. Chciała wziąć swój własny los w ręce i nie rozmyślać nad tym, czy do dobra, czy jednak zła decyzja. Rządzić samą sobą, nie oddawać się w objęcia nieznanych jej reakcji chemicznych, które teoretycznie zarządzały całym jej ciałem i wszystkimi myślami. Owszem, kiedyś wierzyła tak jak Hunter, że to wszystko jest odpowiednie. Jak jednak miała to nadal czynić, gdy wszystko stawało się tak nieznośnie popapranym? Chciała decydować, choć nawet nie wiedziała, od czego powinna zacząć. Teoretycznie postępowała tak, jak pragnęła, kompletnie nieświadoma, że to właśnie te popaprane reakcje chemiczne zmuszały ją do tego, by częściej widziała się ze Ślizgonem, by pragnęła atencji niektórych osób. Choć kompletnie nie mogła zdawać sobie sprawy z tego, że coś czyje względem niej, to wierzyła głęboko w to, że po prostu wspaniale się dogadują i to właśnie z tego względu spędzają razem tyle czasu. Nic ponad to. Nie zdarzyło się jeszcze tak, aby miała sposobność zawieść się na jego czynach. Sama niejednokrotnie (tak przynajmniej sądziła…) udowodniła, że daleko jej do ślicznych dziewczynek, które nie grzeszą nawet knutem rozumu w głowie. Może właśnie dlatego zawsze dogadywali się bez żadnego większego problemu? Nawet w tak dziwnej sytuacji, jak ta, która obecnie ich spotkała. Stali właśnie w paskudnym, wyniszczonym antykwariacie, który nie pozostawiał wątpliwości co do tego, że jeśli się wyjątkowo mocno postarać, to może nic złego się tutaj nie stanie. Oni oczywiście mieli szczęście i chociaż z boginem, ale z czymś dziwnym musieli po prostu się spotkać. A mimo to, dzięki odpowiedniej współpracy, wyszli z tego cało. Na Merlina, po czymś takim, jak mogłaby czuć się źle w jego towarzystwie, czy udawać, że chłopak nie jest jej przyjacielem? Oczywiście, że nim był! Kompletnie niezastąpionym, chociaż prawdopodobnie przez naprawdę długi czas Robin nie przyzna się do tego, w jak wielu kwestiach na niego liczyła. Nawet do końca nie zdawała sobie sprawy z tego, w którym momencie to się stało. Może wtedy gdy pomimo wewnętrznych obiekcji, poprosiła go o pomoc z harpim problemem? Nie oceniał, nie dopytywał, wyrażał swoje wątpliwości, ale nie traktował jej jak idiotki, do czego przywykła przez nastawienie względem niej całego świata. Hunter po prostu traktował ją jak Robin Doppler, bez żadnych dodatkowych epitetów. Rozumiał ją, a o więcej nie mogła prosić i nawet nie chciała liczyć. Zrozumienie niejednokrotnie bywało przecież kluczem do sukcesu, prawda? Nawet w takich momentach, kiedy nie mogli pozbawić się drobnych uszczypliwości, które gdzieś tam się pojawiały wiedziała, że to wszystko jest prawdziwe i bez cienia paskudnych insynuacji, które tak często spotykała z każdej strony. Przez to zrozumienie, po prostu czuła, że w jego obecności, może być sobą. Jakkolwiek się wtedy prezentowała, nie będzie poddana krytyce za to, że jest, jaka jest. - Uważaj, bo jeszcze ściany zaczną się ponownie ruszać – odzyskiwała dobry humor, bo pająków już dawno nie było, a poza tym czuła, że w razie konieczności Hunter by ją obronił. Jakkolwiek to irracjonalnie brzmiało, razem byli naprawdę dobrzy w tym, co robili. Widziała jego radość z książki, którą znalazła, przez co, nawet jeśli zgubiła swoją, sama poczuła się nieco lepiej. Chociaż nie będzie mógł jej zarzucić, że zmarnował przez nią pół dnia na szlajanie się po takich miejscówkach jak ta… Ten podarek z pewnością musiał zamknąć mu usta. – Czarna, jakieś sześć na pięć cali, bez nawet jednego napisu na okładce czy grzbiecie – od razu wyjaśniła mu, jak wyglądała ta książka, kiedy ruszyli z powrotem do głównego pomieszczenia na ponowne poszukiwania. Teraz, kiedy już wiedzieli czego szukają, na pewno prościej było to odnaleźć. Grzebała w stercie śmieci, na chwilę zapominając o tym, że Hunter jest obok, więc kiedy oznajmił, że ją odnalazł, delikatnie się wystraszyła. Szeroki uśmiech pojawił się na jej twarzy, gdy rozpoznała książkę. – Jesteś niesamowity! – Podeszła i uściskała go bardzo pomoc, całując policzek. Oczy błyszczały jej od ekscytacji, kiedy odbierała od niego książkę. Tak, teraz mogli już wrócić do domu.
Wyciągnięcie Maxa na przygodę w ramach uczczenia zakończenia roku szkolnego w tym paskudnym zamczysku nie było specjalnie trudne. Tłumaczyła sobie, że ma dar przekonywania, ale prawda była taka, że kto odmawiał dobrej butelce wina i adrenalinie? Nie miała oczywiście jeszcze wybranego miejsca, ale wierzyła, że leniwie snujące się w stronę horyzontu słońce natchnie ją jakąś artystyczną myślą. W sumie wiele nie było potrzeba do dobrej zabawy. Gdy znaleźli się w Dolinie Godryka — korzystając z błękitnego rycerza, którym jazda przypominała karuzelę, odetchnęła z ulgą po upewnieniu się, że zawartość jej torby wciąż jest w całości. Obijające się o siebie butelki oraz papierowe torby wydawały charakterystyczne dźwięki przy każdym ruchu Gryfonki, ale ta zdawała się kompletnie tym nie przejmować. Poprawiła więc pasek na ramieniu i z błyskiem w oczach spojrzała na swojego towarzysza zbrodni, całkiem zadowolona, że żaden prefekt lub nadęty nauczyciel nie odejmie im punktów. Mogły się stać gorsze i poważniejsze rzeczy, ale kto by się nimi w ogóle przejmował? - To jaki mamy plan? Byłam tu chyba tylko dwa czy trzy razy, więc niezbyt znam tutejsze atrakcje, ale słyszałam o jakichś przeklętych cmentarzach i porzuconych sklepach. Pomnikach? Na co masz dziś ochotę, Max? - zapytała całkiem poważnie z rozbrajającym uśmiechem, jakby było to pytanie, co najmniej o kwestie życia i śmierci. Brunetka wyjęła z kieszeni czarnych szortów grubą frotkę, pochylając się nieco i kilkoma ruchami, związała burzę włosów w pozbawionego ładu koka, którego kilka luźnych końcówek opadało na odkryte ramiona. Miała w torbie bluzę, ale na dworze było tak gorąco, że tkwiła w białej koszulce na ramiączka. Wyjęła następnie owiniętą w papierową torbę butelkę, otwierając ją mugolskim otwieraczem z wizerunkiem jakiegoś smoka, a następnie pociągnęła łyk z zadowoleniem. Powinno mu smakować, pół słodkie i tylko delikatnie cierpkie, idealnie schłodzone. Nie było to najdroższe wino, ale cieszyło się we Włoszech olbrzymią popularnością. Wręczyła mu butelkę, wsuwając dłoń pod jego ramię. Nie znali się może długo, ale miała wrażenie, że dobrze się dogadują i czuła się w jego towarzystwie swobodnie, tak samo, jak przy Auguście. - Drugie jest inne, tak dla urozmaicenia i niespodzianek. Dokąd idziemy? Zawsze można poczekać na trawie pod drzewem, aż się ściemni. Nadal grasują tu dementory? Nie, żeby miały dużo szczęścia do wyssania. Wzruszyła ramionami, robiąc krok do przodu i z ciekawością rozglądając się po miejscu, w którym się znajdowali. Było tu dużo lepiej niż w zamku.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max nie miał najmniejszych problemów z zawieraniem nowych znajomości. Wiele rzeczy się zmieniło, wiele rzeczy zaczęło go wkurwiać, z wielu powodów nie był zapewne tym samym człowiekiem, co przed rokiem, czy nawet dwoma laty, ale to jedno zostało w nim nadal. Po prostu był otwarty na różne nowe znajomości, na innych ludzi, na ich historie, pomysły i szaleństwa, nic zatem dziwnego, że nie miał problemów z tym, żeby odpierdolić coś ze Swansea. Nie miałby zapewne nawet problemu z tym, gdyby postanowiła zabrać go na drugi koniec świata albo uznała, że zamierzał podpierdolić coś z mugolskiego muzeum sztuki. Zapewne Max zgodziłby się na wszystko, bo choć pod wieloma względami stał się człowiekiem bardziej, kurwa, stonowanym, to pod innymi nadal był tak samo popierdolony, jak zawsze. Być może nawet należałoby uznać, że to jego zjebanie umysłowe pozwalało mu równoważyć swoisty ból, niepewność i cierpienie różnego rodzaju, jakie nadal odczuwał, gdy zbyt długo myślał o swoim życiu prywatnym. Dlatego też starał się nie myśleć o nim wcale, a wyprawa z Yasmine świetnie się do tego nadawała, tym bardziej że dziewczyna miała przy sobie wino, to zaś zawsze człowieka rozweselało. Nic zatem dziwnego, że z uśmiechem przyjął podaną butelkę, przy okazji przeczesując włosy palcami. - Wybrałaś sobie chujowego przewodnika - stwierdził nieco rozbawiony, a później przypomniał sobie, jak jego dawni współpracownicy wspominali mu coś o jakimś starym, zniszczonym i nawiedzonym sklepie, czy czymś podobnym. Przekrzywił więc nieznacznie głowę, starając się przypomnieć sobie, gdzie ten miał być i ostatecznie skierował się w stronę, gdzie według niego faktycznie powinna znajdować się ta rudera, w dużej mierze zdając się na własną intuicję oraz los, który bywał w kurwę kapryśny. - Mam nadzieję, że lubisz się bać - odparł, gdy zapytała go ostatecznie o cel ich wycieczki i nieco zabawnie podrzucił brwiami, jakby chciał powiedzieć jej, że rzuca jej wyzwanie albo zaprasza na najbardziej zjebaną randkę jej życia. Nie myślał o niczym konkretnym, gdy to proponował, nie zastanawiał się, jak to może brzmieć, jak może zostać odebrane, po prostu płynął na fali, płynął przed siebie, wierząc w to, że cokolwiek się działo, było w końcu właściwe. Zaraz też pociągnął solidny łyk wina i o mało części nie wypluł, gdy spostrzegł miejsce, o które mu chodziło. - O kurwa, nie robili mnie w chuja - mruknął bardziej do siebie, niż do dziewczyny, ale zaraz odwrócił się w jej stronę, a w jego ciemnych oczach pojawiły się błyski pełne rozbawienia. - Więc jak, wchodzisz do starego, zniszczonego sklepu, w którym pewnie straszy, czy jednak idziemy na poszukiwanie tego drzewa? - zapytał swobodnie.
Obydwoje wciąż byli młodzi, byli nastolatkami, gdzie hormony i wpływ otoczenia potrafiły wywoływać zmiany zachowania z dnia na dzień. Pewne wydarzenia otwierały oczy, inne zaś zostawiały na nich klapki. Yasmine zauważyła jednak, że odrobina adrenaliny i bycie sobą były lekarstwem absolutnie na wszystko. Zapomnieniem równie skutecznym, co ucieczka w opasłe powieści po nocach. Nie znała historii oraz rozterek Maxa, ale on też nie znał jej i dlatego relacja ta wydawała się jej tak rześka i przyjemna. Nie mieli historii za sobą, jedynie czyste kartki, które dwójka gryfonów widocznie chciała zapisywać przygodami niż zwykłym plotkowaniem w klasie. Brunet miał coś takiego w sobie, że nie dało się przy nim udawać i przyswajać zachowań, które po prostu miały na celu przypodobanie się drugiemu człowiekowi. Pokręciła więc głową ze stanowczą miną, przyglądając się akurat jakiemuś mijanemu przez nich domostwu, w którego oknie siedział gruby, puchaty kot w kolorze jesiennych kasztanów — bardzo ładny zresztą. - Głupoty gadasz, wybrałam doskonale. Kobiety zwykle mają dobrą intuicję. Zapytała odrobinę teatralnie, będąc w bardzo dobrym humorze, wywołanym zarówno winem, jak i towarzystwem. Cóż, przede wszystkim jednak zostawieniem zamczyska i jego rozterek za plecami. Były duszące. Przekręcając w jego stronę twarz i obserwując ciemnymi oczyma jego buzię, dostrzegła na niej konsternację, więc uniosła pytająco brew, ignorując łaskoczący w ramię kosmyk włosów. Trudno było powstrzymać jej roześmianie, więc uniosła wolną dłoń i powachlowała się kokieteryjnie. - Oh Max, Ty to wiesz, co kobieta chce usłyszeć i czego potrzebuje, jak wróżbita jakiś! Jak mogłabym teraz odmówić. Poza tym, mamy lwa na piersi czy tam gryfa, nie pamiętam. Bo to też od odwagi coś było, nie? Z tym domem w sensie. Przekręciła nieco głowę z ostatnim zdaniem, niezbyt pamiętając te wszystkie pierdoły, które stanowiły o tym, do jakiego domu się trafiło. Już miała wyciągnąć dłoń po ukrytą w papierowej torbie (nauczyła się tego od mugoli we Włoszech) butelkę, gdy wyraz jego oczu się zmienił i zawartość ust wyleciała z pluskiem na chodnik. Początkowo nawet się przejęła, że trunek mu nie smakuje i coś się stało, ale gdy dotarły do jej uszu słowa Gryfona, powędrowała spojrzeniem w tym samym kierunku. I wtedy wyglądała, jakby dostała najlepszy prezent na świecie. Bo w gruncie rzeczy ona przecież bardziej lubiła czuć niż rozmyślać, przeżywać tak prawdziwie, a nie tylko w głowie. Lubiła skakać na głęboką wodę, tylko o tym zapomniała. Wydała z siebie westchnięcie, przesuwając palcami po skórze na jego ręku i stanęła przed nim, drugą dłoń kładąc na trzymanej przez niego butelce. - Drzewo możemy zostawić na później, a gdybym mogła ocenić Twoje zdolności przewodnicze, dostałbyś złotą gwiazdkę. To może mieć siedlisko dementorów na zapleczu, chociaż z tego akurat to nie powinnam się tak cieszyć. Odpowiedziała z ekscytacją, zabierając butelkę i pociągając łyka, po czym ruchem zapytała, czy chce jeszcze łyka na odwagę, czy może chwilowo wepchnąć korek i schować ją do butelki. W jej spojrzeniu zdawały się tlić naprawdę duże, podekscytowane iskierki. Jakby dostała najlepszy prezent. Lubiła się bać. Niewiele myśląc, pociągnęła go w stronę sklepu i pewnie doszliby do końca, jednak zatrzymała się kilka kroków przed wejściem, spoglądając na niebo. - Powinniśmy zaczekać, aż będzie ciemno? No wiesz, większy dreszczyk i wtedy więcej paskudztw wychodzi. Całe szczęście, że to nie jezioro, bo jak matkę kocham, jestem pewna, że ten Kelpie się we mnie zakochał.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Przygody były po prostu w cenie. Max należał do osób, które nie znosiły siedzieć w miejscu, które zawsze musiały coś robić, musiały się czymś zajmować, nawet jeśli nie było to zbyt poważne i prowadziło do czegoś, co można byłoby uznać za całkowicie zjebane. Po prostu musiał być w ruchu, musiał zajmować się czymkolwiek, by nie próbować koncentrować swoich myśli na nieprzyjemnych odczuciach, z którymi nie był w stanie nic zrobić. Pochylanie się nad nimi nie przynosiło ulgi, a jedynie generowało kolejne problemy i wątpliwości. Tych miał zaś w swoim życiu zdecydowanie zbyt wiele, więc wolał zdecydowanie dawać się po prostu ponosić, wolał po prostu płynąć z prądem i odpierdalać rzeczy, o których nikt inny nawet by nie pomyślał. - Mn, a co ta twoja dobra intuicja ci jeszcze podopowiada? - zapytał, wyraźnie zaciekawiony i trudno było powiedzieć, żeby stroił sobie z niej żarty. Nie powinien i nie odpierdalał podobnego szajsu, bo mimo wszystko sam opierał się na domysłach, przypuszczeniach i przeczuciach, sam widział rzeczy, których inni nie widzieli, zaś w jego wypadku intuicja była niesamowicie wręcz ważna. Wierzył zatem w to, że Yasmine była w stanie stwierdzić na podstawie swoich przeczuć to, czy tamto i nie zamierzał jej w niczym umniejszać, chociaż dla większości ludzi coś podobnego brzmiało zapewne, jak skrajne pierdolenie. Na pewno jednak nie dla niego, toteż potraktował to całkiem serio. Na jej uwagę uśmiechnął się nieco tajemniczo, czując nieprzyjemny skręt żołądka, zatrzymując dla siebie tę prostą informację, że rzeczywiście był wróżbitą. Pewnie był zjebany, ale pamiętał, dokąd doprowadziły go wcześniejsze wyznania w tym temacie, wolał więc trzymać mordę na kłódkę i się nie wychylać. Przyznał zatem jedynie, że w istocie powinni być odważni i nic, dosłownie nic, nie powinno ich powstrzymywać, kiedy będą zdobywać góry od dupy strony, co samo w sobie było srogo popierdolone. Zaraz zresztą mógł z prawdziwą przyjemnością uznać, że dotarli na miejsce i uśmiechnął się zaczepnie do dziewczyny. - Ależ możesz. Wytniesz mi pieczątkę z ziemniaka i odbijesz złotą farbę na czole. Liczy się? - odparł od razu, przekrzywiając lekko głowę, a jego uśmiech jedynie się poszerzył, potem zaś łypnął podejrzliwie stronę zniszczonego budynku, by postukać nos palcem, sprawiając wrażenie, że zastanawia się poważnie nad jej uwagą, nad wątpliwościami dotyczącymi niechcianych mieszkańców tej w chuj zjebanej rudery, do której właśnie zamierzali wejść. - A w to akurat nietrudno uwierzyć - stwierdził, gdy wspomniała o kelpie i mrugnął do niej zaczepnie, po czym wyciągnął do niej rękę, unosząc w niemym pytaniu brwi. - Możemy też poczekać do zmierzchu w środku. Wypić całe wino, a potem ukryć się w jakiejś szafie i wystraszyć gówno, które będzie próbowało nas znaleźć. Co ty na to? Brzmi jak odpowiednio odważny plan? - zaproponował, a jego ciemne oczy błysnęły rozbawieniem, gdy zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo zjebana była wyrażona przez niego myśl. Nie zamierzał jednak się tym przejmować, po prostu chcąc dobrze się bawić, niezależnie od tego, jak bardzo popierdolone mogły okazać się jego pomysły.
Może nie znajdowali się w tym samym miejscu i mieli różne powody do ciągłego działania, nawet jeśli były to sprawy błahe i banalne, ale byli pod tym względem bardzo podobni. Jak to nastolatka, miała gorsze i lepsze momenty, a teraz zdecydowanie był ten słabszy i jej wewnętrzny kompas zdrowego rozsądku i bezpieczeństwa zwyczajnie nie działał. Bo i po co? Zawsze miała wytłumaczenie, gdy przychodziły konsekwencje: bo byli przecież młodzi, bo żyło się raz, bo potem nie będzie czasu, bo jeszcze tylko kilka lat mają na głupoty błędy, zanim zaczną boleć i mieć bardziej realny wpływ na codzienność. Nie myślała tu o konsekwencjach za morderstwo, ale tego chyba nie planowali, ale to Godryk jeden wiedział. Zresztą, brunetce było to absolutnie obojętne, co zrobią i czego nie zrobią, tak długo, jak nie tkwili w tym głupim zamku. Tematu jego wpływu na depresyjne myślenie wolała z Maxem nie poruszać. Potrząsnęła delikatnie głową, wracając do rzeczywistości i skupiając się na swoim towarzyszu oraz czekających na nich, wieczornych przygodach w jakimś podejrzanym sklepie. - Kobieta bez tajemnic to jak niebo bez gwiazd Max, jak Ci teraz wszystko tak opowiem, to nie będzie tak fajnie. - wyjaśniła pół żartem, pół serio nie mogąc powstrzymać małego nawiązania do swojej ukochanej Astronomii. Ludzie zazwyczaj to wyśmiewali, przywykła do wymijających odpowiedzi. Nauczyła się też, że nie warto poruszać tematu horoskopów i zodiaków, wpływu planet oraz miesiąca urodzenia na charakter. Gasiła chęć wypowiadania się w tych tematach tak długo, że zostawiła te zainteresowania dla siebie, mając już dość uśmiechów w odpowiedzi na kpiny i niedowierzanie. Świat był przecież zbyt kurwa współczesny i nowoczesny, pozbawiony tajemnic, żeby w to wierzyć. Ona jednak nie była, a dla bystrego oka — paciorki na bransoletkach mogły o tym świadczyć. - Twoja intuicja też coś mówi? Zapytała jeszcze kilka kroków, zanim zatrzymali się przed opuszczonym sklepem. Wyglądał nędznie, ale potłuczone szkło odbijające niknące już promienie słońca, poniszczone księgi na podłodze i obdrapany blat sklepowy czy resztki półek dawały temu wszystkiemu jakieś magii. Może gra cieni sprawiała, że ta tajemnicza aura trafiła do jej gustu. Obserwowała właśnie jakiś bluszcz próbujący rozrosnąć się na spróchniałej desce przy oknie, gdy wspominał o ziemniaku i złotej gwiazdce, a ona parsknęła śmiechem na samo wyobrażenie Gryfona z tym dodatkiem na czole i do tego w akompaniamencie złotej wstążeczki za dobre sprawowanie, która znikąd pojawiła się przy lewym uchu. - Można użyć farbki świecącej w ciemności, wtedy jak pójdziesz w mroczny korytarz, to będziesz jak ta gwiazda na niebie. A jak skądś spadniesz — ze stołka na przykład, bo nie z miotły czy z parapetu, nie myśl sobie, że źle Ci życzę, to będziesz jak ta spadająca od spełniania życzeń! Pomysł ten miał wiele zastosowań i bardzo się jej spodobał. Patrzyła na niego wciąż rozbawiona i uśmiechnięta, całkiem zapominając o ewentualnych zagrożeniach płynących z wnętrza antykwariatu. Jeśli był w nim bogin, to mógł się wystraszyć tego śmiechu i sobie pójść, co było pozytywną plątaniną myśli. Kompletnie nie zrozumiała podstaw do zakochania się w niej przez Kelpie, więc na chwilę tylko uniosła brew i pokręciła głową, machając na niego ostentacyjnie dłonią, zanim zacisnęła palce na jego ręku i pociągnęła go do środka, wyraźnie aprobując jego pomysł. - Tam za tym drewnianym szynkiem zawsze jest dużo miejsca, można pod nim usiąść i nikt nas nie zobaczy. Chyba że znajdziemy starą szafę w środku, ale może być w niej Bogin, Wampir albo jakieś inne ustrojstwo, więc zwiększymy ryzyko. Myślisz, że ten lokal ma piwnice i może być w niej ghul? Zaproponowała i zapytała jednocześnie, czując, jak stare deski skrzypią pod ich stopami. Panował tu zapach stęchlizny oraz wilgoci, być może nawet odór rozkładającego się w podłodze szczura. Miejsce to sprawiało, że dało się słyszeć fantomowe (lub nie) drapanie o drzwi czy skrzypienie okiennic gdzieś na tyłach. Po ciele przeszedł ją dreszcz i obróciła gwałtownie głowę na lewo, gdy jakaś mysz przebiegła po regale, zrzucając książkę — nie wydała z siebie jednak żadnego dźwięku czy charakterystycznego dla dziewcząt pisku, a jej oczy zabłysły podekscytowane. Tak długo, jak nie widziała olbrzymich pająków, to trudno było ją przestraszyć. Obróciła się przodem do Maxa, wbijając spojrzenie w jego oczy. - Fort pod blatem czy szafa? Mamy chyba godzinę, zanim się ściemni i aż półtorej butelki wina, to ważna decyzja strategiczna, skąd rozpoczniemy podbój.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Błędy mogli popełniać do końca życia, a ktoś taki, jak Max, z całą pewnością będzie popełniał je w jebaną nieskończoność. Był człowiekiem, który właściwie żył w jednym, jebanym gównie, ciągle miotając się pomiędzy problemami, z jednych wychodząc, tylko po to, by już po chwili wpadać w kolejne. Wyglądało to dosłownie tak, jakby nieustannie kręcił się na karuzeli, jedynie spadając z jednego wagonika na drugi, trafiając to raz na lepsze, raz na gorsze miejsce, nie wiedząc zupełnie, dokąd zmierzał. To oczywiście mogło się zmienić, ale na razie nic na to nie wskazywało, zupełnie, jakby naprawdę nie mógł nic na to poradzić, jakby po prostu był skazany na wieczne brodzenie w rowie pełnym kurewskiego błota. - Niebo bez gwiazd? Tego jeszcze nie słyszałem, ale brzmi dostatecznie poetycko, żeby móc się tego trzymać - stwierdził prosto, uśmiechając się do niej lekko, na znak, że właściwie podobało mu się to porównanie, dziwnie odświeżające, choć jednocześnie nie mające aż tak wielkiego sensu, jak mogłoby się wydawać. Nie zmieniało to jednak prostego faktu, że naprawdę przypadło mu do gustu i nie zamierzał tego odrzucać, czy robić czegoś podobnego. Zaraz jednak zmarszczył lekko brwi, robiąc taką minę, jakby się nad czymś bardzo głęboko zastanawiał. - Że będziemy się świetnie bawić - stwierdził ostatecznie, udzielając tym samym odpowiedzi na jej pytanie, a później zatrzymali się przed sklepem, podziwiając to, co z niego zostało, a nie było tego jakoś szczególnie dużo. Miało to jednak w sobie jakąś pojebaną moc przyciągania, coś, czego nie dało się dokładnie opisać, coś, co po prostu się czuło i Max doskonale wiedział, że nie odejdzie stąd tak po prostu, że nie stchórzy albo nie machnie na to ręką. W końcu mieli przed sobą prawdziwą przygodę, a tego nie należało ignorować, tym bardziej że zamierzali przecież bawić się do upadłego, robiąc coś, co może nie było do końca bezpieczne. Nie zmieniało to jednak faktu, że było niesamowicie pociągające, a od takich rzeczy Gryfon nie uciekał. - Dobrze, niech będzie w takim razie farba świecąca w ciemności, jestem pewien, że zrobiłabyś ze mnie za jej pomocą prawdziwą gwiazdę - odparł, parsknąwszy z ubawieniem na jej uwagi, zastanawiając się, jakim cudem mógłby stać się jakąś spadającą gwiazdą, ale nie zamierzał tego głośno komentować. Były ostatecznie rzeczy, o jakich lepiej było nie gadać, bo chuj wiedział, co mogło z tego gówna wtedy wyjść i do czego mogło to doprowadzić, a on naprawdę nie potrzebował, by dookoła niego działy się jeszcze bardziej popierdolone, niż do tej pory, rzeczy. Maxowi podobało się podejście dziewczyny do całej tej sprawy, więc uśmiechnął się lekko na wszystkie jej propozycje, sugestie i uwagi, dodając od razu, że był przekonany, iż pod antykwariatem znajdowała się piwnica, w niej zaś zapewne siedziało jakieś pojebane gówno, które gotowało się do tego, żeby ich zeżreć. Właściwie to nawet był gotowy to sprawdzić, gdyby nie to, że pomysł z fortem nieoczekiwanie tak przypadł mu do gustu, że zaśmiał się ciepło i tym razem to on pociągnął Yasmine za sobą, by faktycznie zbliżyć się do szynku. Zajrzał za niego, upewniając się, że było tam dostatecznie wiele miejsca dla nich obojga i mrugnął do dziewczyny, ostatecznie klękając na podłodze. - Fort jest wspaniałym pomysłem, jak skądś coś wylezie, to będziemy mieli się za czym schować, a przy okazji możemy zorientować się, co się tutaj znajduje, nie zwracając na siebie aż tak wielkiej uwagi. Jak… bo ja wiem? Żołnierze w wykopach, czy coś - stwierdził ostatecznie, wzruszając lekko ramionami, ale naprawdę wizja ta przypadła mu do gustu i liczył na to, że będą się dalej dobrze bawić.
Przyznałaby mu rację, bo przecież byli tylko ludźmi, ale dorosłym dużo mniej błędów wybaczano. Yasmine chyba nie była w najlepszym momencie swojego życia do tak poważnych i trudnych rozmów o przyszłości, która przecież zmieniała się z każdą podjętą przez nich w teraźniejszości decyzją. Nie było sensu gdybać nad tym, jak i nad tym, co było, tracąc przy tym chwilę obecną — zwłaszcza gdy ta zapowiadała się tak wspaniale! W jej głowie pojawiały się scenariusze dotyczącego tego, co mogło ich w antykwariacie spotkać, czasem przesadzone i zmyślne, jak wielki bazyliszek wychodzący ze zrujnowanej toalety lub para dementorów buszująca po strychu, bo nie chcieli wracać do Azkabanu. Nie miała przecież pojęcia, jak wysoko błoto sięgało kostek Maxa i że chłopak miał dar jasnowidzenia, który przecież był tak fascynującym, jak i niebezpiecznym prezentem od losu. Niewielu było prawdziwych wróżbitów. - Poetycka Yasmina, no tego jeszcze nie grali. - parsknęła śmiechem na samą siebie, kręcąc głową, a jednocześnie czując delikatne rumieńce na policzkach od komentarza bruneta, bo chyba jeszcze nikt nie uznał tego za coś ładnego, a nie głupiego i nawiązującego do eterycznych bzdur, jak to wszyscy uważali. Jak gdyby nigdy nic zgarnęła jednak kosmyk włosów za ucho i obserwowała go w milczeniu po zadaniu tego samego pytania, co Gryfon jej wcześniej. Twarz zdominowała mu taka konsternacja, że aż się zaniepokoiła i aż trąciła go łokciem na jego stwierdzenie z krótkim parsknięciem śmiechu na te dramatyczną pauzę przed tak oczywistą rzeczą. - Do tego to nawet przychylności gwiazd nie potrzebujemy! Takie miejsca, jak znalazłeś to sama dobra zabawa, przygody i może jak Ci.. No, co na statkach pływali kiedyś? Piraci, o! Znajdziemy skarby! Zauważyła z optymizmem, sięgając pamięcią gdzieś w jej odmęty. Miała mugolską przyjaciółkę w starej szkole i było całkiem zafascynowana światem osób, które nie miały w kieszeniach różdżek, które rozwiązywały problemy jednym machnięciem. Uważała, że są niesamowici i ciekawi, a przez to nigdy nie interesowała się nazwiskami i czystością krwi, nawet będąc Swansea. Wnętrze sklepu obskurne i śmierdzące wydawało się brunetce czymś cudownie świeżym. Krew zaczęła szybciej wędrować po żyłach od podekscytowania, które nie miało nic wspólnego z wypitym wcześniej winem. Zdawała sobie sprawę, jak wiele pajęczyn tkwiło pod sufitem czy w rogach starych, pękniętych półek, ale ich mieszkańcy nie byli rozmiaru dłoni, nie stanowili więc w jej mniemaniu zagrożenia. - Przecież już nią jesteś, nawet nie zdajesz sobie sprawy. Odpowiedziała pewnym głosem, wciąż chichocząc na wyobrażenie tej kokardy pod kolor świecącej na neonowy, żółty kolor gwiazdki połyskującej z Maxowego czoła. Całe szczęście nie uznał, że życzyła mu upadku z czegoś z tym tekstem o spadających ciałach niebieskich, co było znaczną ulgą. Nie doszukiwał się w słowach drugiego dna. Myślała, że w najlepszym wypadku wyśmieje propozycję fortu, ale aż oczy jej zabłysły na entuzjazm do tego nieco dziecinnego i uroczego pomysłu, który wyszedł jej z ust bez pomyślunku. Jak większość, bo robiła, zanim myślała w osiemdziesięciu pięciu procentach wypowiadanych słów. Szynk okazał się schronem idealnym i przestronnym, niemalże otoczonym, a przewrócony stołek nieopodal przypominał wieżę. Nasunęło to jej pomysł, więc gdy opadła na podłogę obok niego, zdjęła torbę z ramienia. - Tylko się nie śmiej, jak wybuchniemy, żołnierzu. - mruknęła prędko, podchwytując porównanie, chociaż nie bardzo umiała sobie to wyobrazić. O mugolskich wojnach wciąż nie miała wielu informacji. Wyjęła jednak swoją bluzą i różdżkę, zaciskając palce na rękojeści. - Musimy się przygotować, przyda się trochę odciąć od reszty sklepu. Może jakaś mantykora wyjdzie zza zaplecza. - wyjaśniła jeszcze, wykonując odpowiedni ruch i rzucając zaklęcie powiększające. Bluza zakołysała się i zrobiła w powietrzu ósemkę, jednak nic się nie zmieniło. Brew jej drgnęła, jednak nie poddała się i spróbowała raz jeszcze ze znacznie większym przekonaniem, że musi się udać. Element ubioru urósł do rozmiarów największego, sklepowego koca. - Perfekcyjnie. - kiwnęła na siebie głową, odkładając na chwilę patyk i wstając. Przygotowała ścianę fortu tak, że wejście znajdowało się odrobinę po prawej przy stołkowej wieży, a cała reszta była zakryta. Wczołgała się do środka, siadając pod szynkiem i opierając od drewno za plecami, wyjęła dwie butelki wina — tą do połowy spitą wyjmując z papierka, który rozłożyła na podłodze. Położyła tam po dyniowym paszteciku i paczkę kulek z truskawkowym musem — po omacku, kierując się szelestem papierka, bo wewnątrz kryjówki było dość ciemno. Złapała więc za różdżkę raz jeszcze, rzucając lumos — które miała wyjątkowo dobrze opanowane, co w przypadku zaklęć i Yasmine nie zdarzało się zbyt często. Wątłe, błękitne światło rozproszyło mrok, a ona wetknęła ją w dziurę w drewnie tak, że robiła za latarkę. - No, chociaż Cię widzę! Możemy zacząć nasze przygotowania do walki, prawdziwie romantyczne. Mamy prowiant, alkohol. Nie mamy chyba tylko papierosów, bo żołnierze sporo palą, co?
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Prawdziwy wróżbita, jak z koziej dupy trąba. Max miał przed sobą jeszcze niesamowicie długą i wyboistą drogę, jeśli naprawdę chciał zapanować nad swoim darem, jeśli chciał zrobić coś, żeby jasnowidzenie faktycznie było czymś przydatnym, a nie miotało nim po całej okolicy, co chwila zmieniając jego stan zdrowia, wywołując u niego mdłości i cały szereg innych atrakcji. Po tym roku radził sobie o wiele lepiej, przyjmował wizje ze spokojem, godząc się na nie, rozumiejąc, że nie może ich od siebie odsuwać i to zapewniło mu względny spokój w tym wszystkim, co mu wtedy towarzyszyło, choć jednocześnie, co nie ulegało wątpliwości, nadal był mocno popierdolony i miał całkiem sporo problemów, jakich nie dało się na razie opanować. Wiedział, że miał w Wielkiej Brytanii ludzi, którzy byli skłonni mu pomóc, ale nie miał na razie okazji się do nich udać i nawet nie wiedział, jak prowadzić dalej rozmowy. To jednak nie była kwestia na ten moment, bo po prostu zamierzał się dobrze bawić. - Bo ja wiem? Wydaje mi się, że właśnie doświadczamy przychylności gwiazd, które pozwoliły nam znaleźć się dzisiaj w tym właśnie miejscu - stwierdził, dodając, że tym razem akurat to jego znajomi go tutaj poprowadzili, a nie gwiazdy, ale tym zdarzało się w spółce z losem kierować jego decyzjami życiowymi i tym, co właściwie robił. Jak na przykład zapierdalanie z samego rana z zamku do wioski, żeby uratować kogoś, kto próbował targnąć się na swoje życie. Uśmiechnął się krzywo, przelotnie, na to wspomnienie i odsunął je pospiesznie gdzieś na dalszy plan, nie chcąc się w tym gównie za bardzo babrać. - Żebyśmy byli dobrymi piratami, potrzebowalibyśmy jeszcze mapy skarbu. Jeśli taką masz, to lepiej przyznaj się od razu - powiedział jeszcze, kiedy znaleźli się już w sklepie, a później uśmiechnął się lekko, mając wrażenie, że mimo wszystko dziewczyna dobrze bawiła się w jego obecności. To mu odpowiadało, chociaż właściwie wcale jej nie znał, bo liczyło się to, żeby po prostu dobrze się bawić, nawet jeśli wiązało się to z różnego rodzaju szaleństwami i rzeczami, które większość osób uznałaby właściwie od razu za zjebane i w chuj niebezpieczne. Nie komentował tej uwagi o gwieździe, podobnie, jak ona wcześniej uwagi na temat kelpie, uznając, że pewne rzeczy mogą pozostawić po prostu takimi, jakie były, bez zbędnego zagłębiania się w to, co kryło się pod pewnymi wyrażeniami. Nie należał do osób, które szukałyby nieustannie drugiego dna, albo próbowały zrozumieć coś, co pozornie nie było w ogóle do zrozumienia. Płynął przed siebie, można nawet powiedzieć, że po prostu dryfował, dając się unosić, dając się kierować czemuś, na co nie miał najmniejszego wpływu. Być może było mu łatwiej dlatego, że wiedział, iż przyszłość była czymś zupełnie nieprzewidywalnym i zmieniała się, zależnie od jednego uśmiechu, zależnie od jednego tylko kroku. Spodobało mu się to, że podchwyciła jego porównania, a potem przez chwilę obserwował ją w milczeniu, starając się zrozumieć, co właściwie robi. Kiedy już zniknęli pod kocem, Max zaśmiał się cicho, mając wrażenie, że wszystko w nim musuje, zupełnie jak bąbelki od szampana, które zdawały się unosić w całym jego ciele, ulatując uszami, nosem i każdym porem skóry. Podobało mu się to, co właśnie odpierdalali, bez większego pomyślunku, bez zastanawiania się, czy za chwilę coś nie spierdoli się im na łeb z fasonem albo czy nie wdepną w jakieś gówno. Poza tym takie siedzenie w forcie przypominało mu prawie całkiem zapomniany czas, gdy był jeszcze uważany za normalnego, to zaś powodowało, że nie miał najmniejszej ochoty wyłazić z tej kryjówki. - Za kogo ty mnie masz - parsknął, sięgając do kieszeni spodni, z której oprócz paczki papierosów wydobył również talię kart tarota, którą nadal ze sobą nosił. Miała teraz jednak dla niego zupełnie inne znaczenie, niż dawniej i traktował ją bardziej, niczym wierną towarzyszkę, która była w stanie pomóc mu, gdy tylko tej pomocy faktycznie potrzebował, gdy tylko musiał znowu stanąć na nogach, ostatnio zaś bywało z tym trudno. - Bardzo proszę, możemy teraz obmyślić strategię na wszystkie zjebane potwory, jakie na pewno kryją się w tym sklepie oraz zdecydować, którego z nich jako pierwszego pozbawić życia!
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Teoretycznie wiedział, że nie powinien kręcić się w niezbadanych i nie do końca bezpiecznych okolicach, ale mimo wszystko był ciekawski. A może po prostu faktycznie był Gryfonem z krwi i kości, i nic nie mogło tego zmienić, nawet uciekające lata. Tak czy inaczej, wspomniał Salazarowi o tym miejscu, które znalazł w czasie swoich wędrówek w poszukiwaniu świeżych, interesujących ziół. Wiosna ostatecznie postanowiła do nich zawitać, a dla Christophera nie było nic lepszego, niż znalezienie jakiejś niespodziewanej rośliny w niespodziewanym miejscu. I chociaż nie był tchórzem, chociaż nie bał się miejsc porzuconych i bez najmniejszego problemu chodził po Zakazanym Lesie, mimo wszystko wolał nie wybierać się na tę wycieczkę całkiem sam. Tak samo, jak na feriach, kiedy wspólnie z Moralesem poszli przekonać się, czym dokładnie był Łuk Triumfalnych. Mimo wszystko lepiej było mieć blisko siebie kogoś jeszcze. - Nie mam pojęcia, co można tam znaleźć i mam nadzieję, że nie będzie to jednak smocze jajo – powiedział, kiedy znaleźli się już na miejscu i spojrzał na Salazara kątem oka. Nie miał pojęcia, czy ten ostatecznie byłby zaciekawiony takim znaleziskiem, czy nie i jakby właściwie z nim postąpił, ale wolał go nie prowokować. Lepiej było czasami unikać pokus, z którymi było trudno walczyć, nie mając pojęcia, jak bardzo potrafiły być niebezpieczne. Inna sprawa, że Walsh wciąż nie rozgryzł do końca swojego towarzysza i nie wiedział, czy kiedykolwiek będzie mu to dane. Salazar, wbrew temu, jak potrafił być rozmowny i zabawny, pod zdolnością do prowadzenia ciekawych dyskusji, ukrywał niewątpliwie coś jeszcze. Coś, o czym nie chciał mówić i zielarz to szanował, choć jednocześnie zastanawiał się, czym dokładnie mógł być ten cień, jakiego nie mógł dostrzec. Ostatecznie jednak każdy miał w sobie coś, czego nie pokazywał innym, coś, co chronił przed cudzymi spojrzeniami, nie uważając za słuszne opowiadania o tym całemu światu. - I nie mów Joshowi, bo tym razem naprawdę mnie zabije. Ale nie sądzę, żebyśmy mieli wejść tutaj na całe stado inferiusów, raczej zdążyłyby do tej pory pozbyć się połowy okolicznych mieszkańców – stwierdził, zakładając na chwilę ręce na piersi, nim ostatecznie uniósł lekko brwi. – Idziemy?
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie pomyślałby, że zostanie swoistym ochroniarzem Christophera, który z obawy przed konsekwencjami, prawdopodobnie pod postacią marudnego gęgania współmałżonka, to właśnie z nim, a nie z Joshuą, wolał eksplorować niebezpieczne zakamarki czy to arktycznego lądu czy znacznie bliższego im rezerwatu w Dolinie Godryka. Nie przeszkadzała mu ta rola, dlatego od razu zgodził się na wspólną wędrówkę, zastrzegając jedynie, że na zielarstwie zna się mniej więcej tak samo jak na quidditchu, czyli praktycznie wcale. Nie potrafiłby odróżnić waleriany od mniszka lekarskiego, ale za to różdżką posługiwał się z biegłością, której wielu czarodziejów mogłoby mu pozazdrościć; dlatego układ zdawał się prosty: Walsh miał poszukiwać wartościowych ziół, a Meksykanin bronić jego tyłów. Nie ukrywał jednak, że kiedy mężczyzna wspomniał o zrujnowanym budynku, a nie kwietnej łące, wzbudził również i jego ciekawość. - Miejmy nadzieję, że nikt nie ogołocił tej rudery przed nami. – Rzucił mimochodem, wykopując butem leżący na żwirowej ścieżce kamień. Niestety, większość opuszczonych chat na terenie rezerwatu została opróżniona przed laty, a natrafienie na cokolwiek wartościowo niemal graniczyło z cudem. – Nawet gdyby było to smocze jajo, znam kogoś, kto odpowiednio się nim zajmie. – Dodał także w odpowiedzi na sugestię towarzysza, która w świetle ostatnich wydarzeń wcale nie wydawała się tak nieprawdopodobna… a chociaż Paco zajmował się przemytem, tym razem nie miał na myśli żadnego ze swoich szemranych kumpli, a Longweia, który rzeczywiście dbał o dobro smoków i bezpieczeństwo czarodziejów, przypadkiem zderzających się z dość nietypowym odkryciem. Powiedzmy sobie bowiem uczciwie, jakkolwiek jaja kusiły swoją ceną, tak Morales nieszczególnie przepadał za handlowaniem żywym towarem, zwłaszcza kiedy sam nie dysponował zbyt szeroką wiedzą o magicznych stworzeniach. – Spokojnie, nie jestem donosicielem. Poza tym wątpię, by spotkało nas tutaj coś groźniejszego niż szczury. – Zasugerował z rozbawionym uśmiechem, wymownym gestem dłoni pokazując Christopherowi, żeby przejął rolę przewodnika. - Zaczekaj chwilę, sprawdzę teren. – Zatrzymał kompana, gdy wreszcie dotarli do celu, po czym sam przekroczył próg rozpadającego się przybytku, oświetlając sobie drogę różdżką. Drewniana podłoga trzeszczała przy każdym kroku, z sufitu zwisały pajęczyny, ale Salazar nie zauważył żadnych zastawionych na niechcianych gości pułapek. – Bezpiecznie! Możesz wchodzić! – Wykrzyknął do Walsha, rozglądając się po zapleczu, licząc na to że w szufladach znajdzie coś bardziej intrygującego niż wszechobecne rośliny, których nawet nie był w stanie zidentyfikować. Oczekiwania Meksykanina boleśnie zderzyły się z rzeczywistością, kiedy po otwarciu jednej z nich odnalazł kolejną uprawę, ale jeżeli miał się już doszukiwać jakichś plusów, przynajmniej tym razem wiedział, co dosłownie i w przenośni, wyrosło przed jego oczami. – Czy to nie skrzeloziele? – Postanowił się jednak upewnić, zgarniając garść dość użytecznej rośliny dla siebie. Skoro miał u boku eksperta, wolał potwierdzić swoje przypuszczenia. Nie zdziwiłby się w końcu, gdyby istniało jakieś trujące zielsko do złudzenia przypominające roślinę dodającą czarodziejom skrzeli.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Prawdę powiedziawszy, Christopher miał nieco za dużo przygód u boku własnego męża i wiedział, jak kończyły się ich wyprawy, kiedy pakowali się w jakiś bałagan. Poza tym nie znosił się z nim z tego powodu kłócić, a już kilkakrotnie naprawdę skakali sobie do gardeł z powodu czegoś, co zrobili. Nie uważał, żeby spacerowanie po rezerwacie i samej Dolinie Godryka było niesamowicie niebezpieczne, ale wiedział również, że włóczenie się bez wsparcia, bez towarzystwa kogoś innego, bez opieki, jak można byłoby to nazwać, nie należało do najmądrzejszych. Jakimś cudem był w stanie dogadać się z Salazarem, a podobne wyprawy w nieznane zaczęły wchodzić im w krew i być może były nawet lepsze od tego, gdy samotnie kręcili się to tu, to tam, szukając nie wiadomo czego i nie wiadomo po co. Skoro zaś życie ciągnęło ich na różnego rodzaju wyprawy, to zdecydowanie mogli się wspierać i niekoniecznie informować o tym innych zainteresowanych ich stanem zdrowia. Przynajmniej nie informować, co dokładnie zamierzali zrobić. - Byłoby przykro, gdybyśmy nic tutaj nie znaleźli - przyznał Christopher, unosząc lekko brwi, gdy ten wspomniał o kimś, komu mógł powierzyć smocze jajo i przyznał, że on również znał taką osobę. Choć, z jakiegoś powodu, nadal nie do końca ufał Longweiowi, czy może raczej, dostrzegał, że ten próbował być z nim całkiem szczery, ale trudno było w pełni zaufać komuś, kto pracując dla Ministerstwa nie mógł dzielić się ze światem wszystkimi posiadanymi informacjami. Sprawa, jakby na nią nie patrzeć, była nieco skomplikowana, ale wyglądało na to, że gdyby faktycznie trafili tutaj na smocze jajo czy inny ślad świadczący o smoczej obecności, mieli kogo powiadomić. A Walshowi nie przeszło nawet przez myśl, że Salazar mógłby zajmować się handlem niezbyt legalnymi towarami. Być może miał swoje za uszami, ostatecznie prowadził pub, klub, hotel, czy co to właściwie było i Christopher podejrzewał, że nie zawsze wszystko było tam niesamowicie zgodne z literą prawa, ale nie widział w nim nikogo potwornie złego. Czy był to błąd, tego nie mógł powiedzieć. - Też nie sądzę, żeby to było coś większego, niż szczury, ale przypominam ci, że udało nam się już spotkać duchy, wściekłe harpie i prawie dać się złapać na iluzję tego łuku, więc równie dobrze może się okazać, że w środku siedzi stado inferiusów - przypomniał Salazarowi, uśmiechając się do niego półgębkiem, a jego jasne oczy błysnęły, wskazując na to, że nie bardzo go to martwiło. Może powinien się bać, ale jakoś nie czuł zbyt wielkiego lęku, zupełnie, jakby ta Gryfońska krew w pełni z nim wygrywała. Wszedł do środka, gdy Salazar uznał to za bezpieczne, ale nie zdążył się nawet jakoś uważniej rozejrzeć, kiedy ten coś znalazł, więc podszedł do niego, żeby przyjrzeć się uważnie trzymanej przez niego roślinie i skinąć głową, przyznając mu rację. To było niewątpliwie skrzeloziele. - To dziwne, że zdołało tutaj przetrwać. Być może ten budynek nie jest tak bardzo opuszczony, jak nam się wydaje - powiedział, marszcząc lekko brwi, ale jednocześnie myśl ta wydawała mu się nagle bardzo zabawna.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Przypadkowo zawiązany między mężczyznami układ wydawał się korzystny nie tylko dla nich jako stron, ale również pozostawionych w domu partnerów, którzy nie musieli zamartwiać się ich ciągotami do zwiedzania niekoniecznie bezpiecznych zakamarków. Poza tym każdy musiał nieraz od swej drugiej połówki odpocząć, a chociaż Paco nie znał Chrisa tak dobrze jak Joshui, póki co dogadywał się z nim nawet nieźle. Na tyle, że dostrzegał potencjał nawiązanej na jabłoniowej wyspie relacji. Wiedział jednak, że potrzebuje czasu, aby rozgryźć zielarza, który miał wrażenie, że okrywa się znacznie grubszą aurą tajemniczości niż oczekujący na niego w domu, nieco bardziej ekscentryczny miotlarz. Po części był natomiast w stanie zrozumieć, dlaczego Maximilian darzył go zaufaniem. Mężczyzna sprawiał wrażenie łagodnego i cierpliwego powiernika, który wspomoże radą w potrzebie. - Nie bez powodu wspomniałeś o smoczym jaju... – Mruknął ni to do siebie, ni to do Walsha. – Gdybyś je znalazł, zawiadomiłbyś ministerstwo? – Zapytał wyraźnie zaciekawiony podjętym przez towarzysza podróży tematem. – Możesz śmiało odpowiadać szczerze. Nie jestem szpiclem, a ze smutnymi panami z odznaką jakoś nigdy nie było mi po drodze. – Postanowił poniekąd zdradzić się ze swoim podejściem do czarodziejskich organów ścigania, tym sposobem pokazując Christopherowi, że w jego obecności może pozwolić sobie na odrobinę swobody, nawet jeśli po głowie kołatają mu się niezbyt czyste myśli. – O harpiach wolałbym, żebyś mi nie przypominał. Chyba będę miał do nich uraz do końca życia. – Westchnął ciężko, w końcu przez te pieprzone, szponiaste bestie o mało co nie wyzionął ducha i nie stracił jedynego chłopaka, którego zdołał obdarzyć prawdziwym uczuciem. Gdyby po raz kolejny trafił na te stworzenia, spaliłby je w płomieniach szatańskiej pożogi. - Albo po prostu ktoś wiedział jak właściwie zadbać o rośliny. – Wymownym ruchem głowy wskazał mężczyźnie otoczenie budynku, którego próg przekroczyli przed paroma minutami. Można by odnieść wrażenie, że znaleźli się we florystycznym sklepie, tyle tylko że właściciel niespodziewanie kopnął w kalendarz. Meksykaninowi jednak coś tu nie grało, dlatego schował skrzeloziele do kieszeni kurtki, przyglądając się uważniej rozproszonym po pomieszczeniu szpargałom. Regały wypełnione pożółkłymi, starymi księgami, mnóstwo zapisków, z których nie wszystkie dało się już odczytać. – Wygląda mi to na antykwariat, taki nie do końca legalny… przybytek podobny do Borgina i Burkesa. – Podzielił się swym spostrzeżeniem z Christopherem, delikatnie postukując palcami w rozłożony na drewnianym biurku zwój pergaminu, opisujący działanie brutalnego, czarnomagicznego zaklęcia.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
W przeciwieństwie do swojego męża Christopher był po prostu introwertyczny. Zamknięty w sobie, cichy, gdy nie musiał się z niczego tłumaczyć, gdy nie musiał robić nie wiadomo czego, gdy nie musiał zachowywać się, jakby świat od niego zależał. Był obserwatorem, choć niektórzy twierdzili, że gdy przychodziło co do czego, świetnie radził sobie w roli rzecznika. Być może taka była prawda, a może po prostu miał na tyle doświadczenia życiowego, że zwyczajnie wiedział, jak powinien sobie radzić w pewnych sytuacjach, jak powinien z nimi walczyć, jak powinien się zachowywać, gdy przychodziło, co do czego. Poza tym lubił słuchać, starając się zrozumieć drugą osobę i nie wydawał pochopnych sądów. Poza sytuacjami, gdy ktoś był w stosunku do niego niezwykle nachalny i po prostu go tym drażnił. - Kto wie? - mruknął. - Cóż, myślę, że spróbowałbym skontaktować się bezpośrednio z opiekunami smoków. Nigdy nie miałem niesamowicie wielkiego zaufania do Ministerstwa, zapewne dlatego, że długa historia pokazuje pewne potknięcia - stwierdził prosto, dość gładko, jak na siebie, wypowiadając się na ten temat. Był człowiekiem, który dostrzegał błędy władzy, czy to wyższej, czy niższej i chociaż nie uważał, żeby mógł coś z tym zrobić, nie oznaczało to, że w pełni wierzył w to, co mówili. Analizował, spoglądał, krzywił się, a jeśli coś mógł zrobić, to to robił. Uśmiechnął się lekko na to wspomnienie o harpiach, zgadzając się z Salazarem, bo on sam również spoglądał na nie inaczej, niż przed wyjazdem do Avalonu. Nie stały się jego koszmarem, ale nie przeżył z nimi takich radosnych chwil, jak z akromantulami w Zakazanym Lesie, gdzie był pewien, że umrze. To jednak wywierało na człowieka zdecydowanie głębszy wpływ, chociaż po tym, co się zdarzyło przy harpiach, jego serce było nadal w pewien sposób zranione. - Szkrzeloziele nie jest w stanie wytrzymać zbyt długo poza swoimi naturalnymi warunkami. Zresztą, jak większość roślin. Część z nich będzie mutowała, część nie, ale to, co zabrałeś, jest już zebraną rośliną - powiedział w gwoli wyjaśnienia, a potem ruszył za Salazarem, rozglądając się, by ostatecznie spojrzeć na to, co ten znalazł i uniósł lekko brwi. - Cóż, wygląda na to, że masz rację. Nie zdziwiłbym się, gdyby wiele osób szukało tutaj różnych, ciekawych znalezisk. Tak jak my.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie rozumiał natury introwertyków, prawdopodobnie dlatego, że jego praca w dużej mierze opierała się na spotkaniach z ludźmi i nieczęsto mógł pozwolić sobie na samotność czy też wgląd w drzemiące w sercu uczucia. Niewykluczone, że to również z tego powodu nie zawsze rozumiał je w pełni, a chłodną kalkulację i zdroworozsądkowe podejście przedkładał ponad emocjonalność. Dopiero przy Maximilianie udało mu się częściowo otworzyć, chociaż i w tym przypadku nie obyłoby się bez rozmów z zaprzyjaźnionym małżeństwem nauczycieli, którzy mieli niebywały talent do odkrywania tego, co kryło się we wnętrzu, pod maską sztucznego uśmiechu. Nie potrafiłby natomiast wskazać, który z Walshów lepiej odnajdywał się w roli pedagoga. Wydawało się, że obydwaj znaleźli się we właściwym miejscu i wzajemnie się uzupełniali. Podniósł głowę z zaciekawieniem, słysząc pełen wątpliwości pomruk. Dotychczas oceniał Christophera jako obrzydliwie wręcz prawego i sprawiedliwego czarodzieja, ale możliwe że pozory go zmyliły i że nawet poczciwy zielarz miał różne grzechy za uszami. Przede wszystkim przypadła mu jednak do gustu opinia towarzysza na temat działalności ministerstwa. – Często się u mnie stołują albo grywają w krwawego barona. Możesz mi wierzyć na słowo, współpraca z nimi to mordęga. – Podzielił się swoimi doświadczeniami ze sztywnymi, upierdliwymi urzędasami, którzy w progach El Paraíso mieli szansę w pełni ukazać swoją hipokryzję. Nieraz widział poważnego szefa departamentu, który urżnął się przy barze jak świnia albo pod osłoną nocy przyprowadzał do luksusowego apartamentu jedną z wielu ukrywanych przed żoną kochanek. Nie zamierzał jednak rozwodzić się ani nad czarodziejskimi władzami ani nad harpiami, z którymi żaden z nich nie miał dobrych skojarzeń. Wolał skupić się na odnalezionym przez Christophera antykwariacie, nadal skrywającym przed nimi wiele tajemnic. – Nie znam się na ziołach. Powinienem je przechowywać w jakiś szczególny sposób? – Dopytał na wszelki wypadek, przeglądając zwój z iście czarnomagicznymi inkantacjami. – Pewnie inni czarodzieje rozkradli już wszystko to, co najcenniejsze… mimo to dziwi mnie, że aurzorzy na zabezpieczyli terenu. – Mruknął, otwierając kolejne szuflady, w których niestety nie odnalazł nic poza pyłami kurzu albo pożółkłymi zwojami. – Dobrze, że właściciel nie hodował diabelskich sideł. – Pozwolił sobie również zauważyć, posyłając fanatykowi magicznej flory zaczepny uśmiech. Akurat tej rośliny nie chcieliby tutaj napotkać.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher miał problem z niektórymi ekstrawertykami, zwłaszcza jeśli starali się za bardzo wkraczać w jego życie, w jego przestrzeń osobistą, jeśli jakoś mocniej mu się narzucali. Dlatego też początkowo nie był w stanie dogadać się z Joshem, który go peszył i powodował, że jeszcze bardziej od niego uciekał, wstydząc się zainteresowania i tego, co ono za sobą pociągało. Teraz było zupełnie inaczej, ale zielarz nadal zachowywał pewną dozę ostrożności w kontaktach z osobami, które zdecydowanie zbyt łatwo i głęboko wyrażały swoje uczucia. Czy może raczej to, co za nie brały, nie do końca skupiając się na tym, co tak naprawdę czuły i to powodowało, że powstawało zupełnie błędne koło, z którego było się niesamowicie trudno wyrwać. - Tego właśnie się spodziewałem - przyznał prosto. - Mąż mojego przyjaciela jest prawnikiem w Wizengamocie i czasami odnoszę wrażenie, że gdyby tylko mógł, zaplątałby wszystkie sprawy na supeł i opowiadał prawdę w taki sposób, by nikt jej nie dostrzegł. To interesujący i w gruncie rzeczy dobry człowiek, ale daje mi pewien obraz tego, co dzieje się w Ministerstwie - dodał w formie wyjaśnienia, przez chwilę spoglądając na roślinność, jaka wyraźnie rozpanoszyła się po przestrzeni antykwariatu, zastanawiając się, czy aby na pewno nie był to celowy zabieg, na co zwrócił uwagę, nim Salazar zadał pytanie. Uśmiechnął się do niego lekko, gładko udzielając mu wyjaśnień i instruując go, jak powinien postępować ze skrzelozielem, jeśli chciał utrzymać je we właściwym stanie skupienia i używalności. Potem zaś skinął głową, podchodząc do jednej z szaf, starając się zrozumieć, o co tak naprawdę chodziło z tym miejscem i dlaczego nikt jeszcze nie zwrócił na nie uwagi. Uniósł lekko brew, a potem zerknął na Salazara przez ramię. - Wiesz, zawsze można założyć, że to dogodne miejsce na niezbyt legalne spotkania obu stron - powiedział, śmiejąc się cicho, nawiązując w swoich słowach do książek Wendy, w których podobne rzeczy miały miejsce, ale nie wiedział, czy jego przyjaciółka pozwoliła sobie w tym wypadku na całkowity poryw wyobraźni, czy jednak interesowała się jakoś dogłębniej tym tematem.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nienawidził, kiedy ktokolwiek mu się narzucał, próbując wymusić na nim zmianę zachowania albo poglądów, dlatego akurat w tej kwestii z pewnością by Christophera zrozumiał. Poza tym… może i nosił pstrokate, wyzywające koszule, czarował innych szelmowskim uśmiechem, a rozmowę bardzo często traktował jako formę flirtu, co nie oznaczało jeszcze, że nie potrafi dostosować się do potrzeb i osobowości towarzysza. Przy zielarzu chociażby zachowywał większą powściągliwość, poniekąd zarażony jego spokojem i refleksyjnym podejściem do otaczającej rzeczywistości. - Dobry prawnik na wszystko znajdzie paragraf. – Mruknął z nieskrywaną dozą cynizmu, uśmiechając się na samą myśl o Peterze, który z niebywałą łatwością pomógł mu wykończyć nierzetelnych kontrahentów. Niekiedy kodeksy stanowiły narzędzie bardziej jeszcze niebezpieczne niż różdżka, a chociaż Meksykanin nie stronił od przemocy, działał metodycznie, uciekając się do niej tylko w razie ostateczności. – Ministerstwo uwielbia zamiatać problemy pod dywan, a jeszcze chętniej ukrywa je pod płaszczem własnej hipokryzji. – Nie szczędził pejoratywnych określeń w stosunku do władzy, zresztą to nie pierwszy raz, kiedy kwestionował wartość autorytetów. Zbyt wiele zaobserwował w progach hotelu, zbyt głęboko również wsiąknął w towarzystwo ludzi z tak zwanych wyższych sfer, żeby móc oceniać ich z szacunkiem i zaufaniem. Nie widział jednak powodu, dla którego mieliby rozprawiać o urzędnikach, zarazem niszcząc sobie dobry humor. Zamilknął więc, wsłuchując się uważnie w wyjaśnienia doświadczonego profesora, po których tymczasowo zabezpieczył znalezione w szufladzie skrzeloziele. Nie miał pojęcia czy roślina mu się przyda, natomiast wolał nie marnować zdrowego, używalnego okazu. – Wiele jest takich miejsc. Wystarczy się nie wychylać. – Wtrącił swoje trzy knuty, wszak nieraz zdarzało mu się umawiać z klientami w szemranych, nieznanych czarodziejskim organom ścigania melinach. – Smocze jaja są kłopotliwe, ale gdybyś potrzebował meksykańskich ziół… Nie dbam o przepisy. – Postanowił uchylić przed Christopherem rąbka tajemnicy, niejako przyznając się, że nie widzi niczego złego w przemyceniu tego, co brytyjskie prawo uznawało za nie do końca legalne. Ciekaw był zresztą reakcji mężczyzny, dlatego oparł się wygodniej o zakurzony mebel i spoglądając na Walsha, wsunął do ust wyciągniętego z wymiętej paczki papierosa, odpalając zapalniczkę i zaciągając się chmurą siwego dymu.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- To prawda – zgodził się, kiwając lekko głową, a następnie uśmiechnął się nieco krzywo do Salazara. – Z tym też się zgodzę. Są mistrzami w ukrywaniu pewnych spraw i nie trzeba szukać daleko, w końcu jak niewiele brakowało, żeby dalej nie mówili nam o smoczych jajach? Tak długie milczenie od ataku w sylwestra jest co najmniej podejrzane – dodał, wzruszając lekko ramionami, rozglądając się nadal po wnętrzu antykwariatu, wiedząc, że to było miejsce dość ciekawe, a jednocześnie niebezpieczne. I na pewno miało jakieś większe znaczenie, dokładnie tak, jak uważał Salazar. Nie było możliwości, żeby taki zniszczony budynek po prostu stał w Dolinie i nikogo nie interesował. Być może należał do kogoś, kim po prostu nie należało się interesować, tak, jak pewnymi sprawami. Christopher uniósł lekko brwi na to wyznanie, zastanawiając się, jak bardzo poplątane było życie Moralesa. Miał od dawna świadomość, że było w nim coś dyskusyjnego, ale nie spodziewał się mimo wszystko takiego wyznania. Kryło się w nim zaufanie, które było nieco niepokojące, stawiało również zielarza na swoistym rozdrożu. Nie był jednak sam niesamowicie prawy i sprawiedliwy, nie spoglądał na życie jedynie jako coś, w czym nie miały prawa dziać się rzeczy, które z jakiegoś powodu były zakazane. Niektóre sprawy Christopher uważał również za dyskusyjne ze względu na to, iż w jego odczuciu nie wymagały one regulacji prawnych, a zdrowego rozsądku osób, które użytkowały to, co zostało im podsunięte pod sam nos. - Zapamiętam – powiedział, dając tym samym znać Salazarowi, że nie był tym tematem szczególnie mocno zainteresowany, a jednocześnie nie zamierzał na niego donosić. Nie miał nawet dowodów na to, że Meksykanin faktycznie parał się czymś, co było nielegalne. I tak długo, jak nikogo nie zabijał, nie zmuszał do czegoś, czego en nie chciał, tak długo Christopher nie czuł powodu, dla którego miałby się go jakoś szczególnie mocno wystrzegać. Nielegalne rośliny w większości przypadków pozbawiały życia tych, którzy postanawiali je hodować, a nie postronnych. To mówiąc otworzył jedną z szaf, starając się znaleźć coś, co można byłoby wykorzystać, ale znalazł tam jedynie coś, co najwyraźniej stało się jego koszmarem. Akromantulę, która wciąż miała z nim porachunki, która pamiętała o obietnicy, jaką mu złożyła, obietnicy, od której nie było ucieczki. Christopher wiedział, że kiedy się spotkają, będzie musiał ją zabić, bo ona była zdecydowana uśmiercić jego i od tego nie było żadnej ucieczki. Nic zatem dziwnego, że naprężył wszystkie mięśnie i chociaż wiedział, że nie było możliwości, żeby ta właśnie akromantula czaiła się w niewielkiej szafie, musiał opuścić budynek, musiał z niego uciec i zaczerpnąć głęboko tchu, przykładając dłoń do piersi, do miejsca, gdzie znajdowały się blizny pozostawione przez jego wściekłego przeciwnika, blizny, które nigdy miały się nie zagoić.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
- Praca w ministerstwie magii trąci polityką na kilometr, a każdy kto ma choć odrobinę oleju w głowie wie, że polityk to nic innego jak zawodowy kłamca. – Wzruszył nonszalancko ramionami, okazując kompletny brak uznania dla przywołanej grupy zawodowej. Meksykanin twierdził, że na szacunek należy sobie zasłużyć, a skoro panowie z kijem w dupie i noszoną dumnie odznaką na piersi walczyli wyłącznie o miejsce przy korycie, trudno było przekonać się, że zależy im na dobru czy bezpieczeństwu czarodziejskiego społeczeństwa. Nieraz zresztą rozprawiał na ten temat z Deanem, który miał bardzo podobne zdanie o kolegach po fachu, i to mimo kierowania jedną z najważniejszych, ministerialnych jednostek. Cóż, Cassidy zdawał się wyjątkiem potwierdzającym dosyć przykrą regułę. Zaciągnął się mocniej siwą chmurą dymu, obserwując uważnie reakcję doświadczonego zielarza, który nie zadawał zbędnych pytań i najwyraźniej nieszczególnie przejął się jego nie do końca legalną działalnością. Paco zastanawiał się czy właśnie takiego zachowania po nim się spodziewał i czy nie uchylił rąbka tajemnicy wyłącznie po to, by go sprawdzić. Ostatnimi czasy odnosił bowiem wrażenie, że Christopher wcale nie jest takim niewiniątkiem, za jakie można by go wziąć, oceniając jedynie po pozorach. Na razie jednak nie rozwinął wypowiedzi, nie składał mu również żadnych konkretnych ofert, z zainteresowaniem rozglądając się po starym, zapuszczonym pomieszczeniu. Przynajmniej do momentu otwarcia przez jego towarzysza drewnianej, porysowanej szafy. Morales nie widział nawet jej zawartości, acz domyślał się, że hogwarcki nauczyciel mógł trafić na bogina. Świadczył o tym wymalowanym w jego ślepiach lęk i przyłożona do piersi dłoń. Salazar popędził za uciekinierem, wreszcie dorównując mu kroku. Wówczas złapał go za ubranie, mocniej zakleszczając palce na barku mężczyzny. – Stój. – Podniósł głos, chcąc doprowadzić kompana do porządku. – Co jest grane? – Dopytał także, żeby potwierdzić swoje przypuszczenia, ewentualnie zabrać Walsha do szpitala świętego Munga, gdyby okazało się jednak, że dopadły go zgoła inne dolegliwości.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- To daleko posunięta uwaga, ale muszę przyznać, że całkiem trafna. Nie jestem pewien, czy kiedykolwiek usłyszeliśmy coś, o czym powinniśmy naprawdę wiedzieć wtedy, kiedy było to konieczne - powiedział, przekrzywiając lekko głowę, jakby w ten sposób chciał powiedzieć, że sprawa ma wiele aspektów, których jeszcze nie udało im się poruszyć, ale też nie uważał, żeby musieli się w to jakoś bardzo zagłębiać. Widać było, że obaj nie mieli najlepszego zdania o Ministerstwie, że obaj mieli poważne wątpliwości co do tego, jak jego pracownicy postępowali, jak się zachowywali i czy aby na pewno zawsze robili to, co do nich należało. I to zdecydowanie mogło im wystarczyć za odpowiedzi, za wszystko to, czego potrzebowali. Zapewne właśnie dlatego zmienili temat, ale i on pozostał właściwie bez odpowiedzi. Christopher nie zamierzał teraz w żadne sposób się określać, ostrożnie poruszając się pośród tego, co wiedział i słyszał. Był tym typem człowieka, który czasami wolał dowiedzieć się czegoś więcej, nim skakał na głęboką wodę. Rozmowa na temat nielegalnych ziół nie była zaś czymś, co mogło go wciągnąć od razu tak samo mocno, jak ratowanie kogoś z rąk akromantuli. Istniała pewna, zasadnicza różnica w tych dwóch kwestiach i właśnie Salazar mógł podziwiać, co się dzieje, kiedy zaczepić Walsha o coś, co nie było do końca legalne. Zapewne gdyby mieli więcej czasu, gdyby poznali się jeszcze lepiej, Morales dowiedziałby się, jak sprawy wyglądały. Bogin jednak przerwał to wszystko, zmuszając Christophera do tego, żeby opuścił antykwariat, jak jakiś skończony wariat. Wiedział, że zachował się, jak skończony idiota, więc zatrzymał się naprawdę prędko, wyjaśniając od razu, że faktycznie wszedł na bogina, a ponieważ nie spodziewał się jego kształtu, skończyło się, jak się skończyło. Wzruszył lekko ramionami, zerkając w stronę budynku, który właśnie opuścili. - Tak naprawdę nie uważam, żebym się czegoś jakoś szczególnie mocno bał, może śmierci bliskich, ale widać gdzieś trzyma mnie spotkanie z akromantulą, która obiecała mi, że następnym razem już mnie nie wypuści - przyznał, ostatecznie zamykając na moment oczy. - Chodźmy, nie znajdziemy tutaj już nic więcej. +
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie pierwszy raz poruszali tak skomplikowany, złożony temat, którego nie dało się uchwycić wyłącznie w kilku zdaniach, a po trafnych uwagach Christophera, Meksykanin zaczynał żałować, że w przeciwieństwie do współmałżonka, mężczyzna nie pijał alkoholu. Zapamiętał tę uwagę, kiedy w ramach wdzięczności za ratunek na jabłoniowej wyspie, zaproponował mu piwo… Szkoda, wszak rozmowom o polityce, religii czy innych egzystencjalnych problemach sprzyjał kieliszek albo szklanka szlachetnego trunku, a w tak doborowym towarzystwie z chęcią opróżniłby doskonale wyposażony barek w El Paraíso. Niestety Paco musiał obejść się smakiem, i to nie tylko w przypadku napojów wyskokowych, ale także dalszych pogawędek o ministerstwie czy przemycie nielegalnych ziół. Dotychczas zaintrygowany otoczeniem kompan przegrał bowiem heroiczny bój z boginem, w te pędy opuszczając zrujnowany antykwariat, a Moralesowi nie pozostało nic innego jak podążyć za nim, starając się doprowadzić go do względnego porządku. Wyglądało jednak na to, że wiatr we włosach zdążył już wyciszyć drzemiące w nauczycielu zielarstwa lęki. - W porządku. Każdy się czegoś obawia. – Mruknął w odpowiedzi, wzruszając delikatnie ramionami. Chciał podkreślić tymi słowami, że ani przez chwilę nie pomyślał o nim jak o skończonym idiocie. Czasami trudno było przewidzieć reakcję organizmu, i to nawet w zderzeniu z tak prozaicznym, znanym czarodziejom stworzeniem jak bogin. - Następnym razem ją spal. Przestanie cię prześladować. – Zasugerował również dość brutalne, acz skuteczne rozwiązanie problemu, twierdząco kiwając głową na propozycję znajomego. Przeszukali niemal każdą szufladę opuszczonego budynku, więc mogli wrócić do domów i odpocząć. Nawet kusiło go, żeby wyciągnąć różdżkę i teleportować się prosto do apartamentu, ale ostatecznie schował ręce do kieszeni i powłóczył nogami za Christopherem, decydując się na regenerujący, oczyszczający myśli spacer.
Miło spędza się czas w dobry towarzystwie i to jeszcze ze smacznym trunkiem pod ręką. Szkoda tylko, że zapomnieliście o dyskrecji w miejscu, gdzie ewidentnie niezbyt można przebywać. Wasze głosy przyciągnęły kogoś z zewnątrz, a wy nie macie wiele opcji ucieczki. Pozostaje wam się gdzieś schować. Kontuar wygląda na taki, co to łatwo za niego zajrzeć, co innego pewna stara szafa, czy też dębowy kredens. -Już ja ich złapię. Kolejne małolaty, które myślą, że to plac zabaw... - Słyszycie jak głos jest coraz bliżej. Czas się kurczy, trzeba podjąć decyzję.
/M.F.S.
______________________
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
W pierwszej chwili nie zorientował się, co się właściwie dzieje. Dopiero po chwili dotarło do niego, że tak naprawdę nie byli tutaj sami i to już wcale takie przyjemne nie było. Nie chciało mu się z nikim użerać, pierdolić, ani odmawiać sobie zwyczajnej zabawy, ale nie miał również ochoty tak po prostu siedzieć na dupie. Domyślał się, że jeśli za chwilę się nie ruszą, to padną ofiarą jakiegoś starego dziada, który nie znał się faktycznie na definicji zabawy i było to co najmniej wkurwiające. Skoro takie miejsce, jak to, mogło naprawdę uchodzić za jakieś ważne lokum, to Max wolał nie myśleć, jak traktowano inne, podobne dziury. - Gramy w chowanego? - rzucił jeszcze cicho do Yasmine, nim ostatecznie faktycznie się ruszył, dostrzegając tę szafę, która częściowo była ukryta za jakimś materiałem. Nie było chyba sensu marudzić, należało działać, więc po prostu skierował się do niej, by na bezczelnego wejść do środka, jak skończony idiota. W końcu równie dobrze mógł spotkać tam bogina albo coś równie przyjemnego. Tylko, szczerze mówiąc, mało go to w tej chwili obchodziło, gdy po prostu z cieniem rozbawienia upchnął się obok jakiejś miotły.
Szafa okazała się być dobrym rozwiązaniem. Ukryta za materiałem dawała idealne schronienie. Przez chwilę słyszałeś, jak ktoś kręci się po budynku, przeszukując wszelkie kąty, również te za ladą, a następnie Twoich uszu dobiegł dźwięk trzaskających drzwi, po którym nastąpiła cisza. Znów byliście tu sami. Tylko Ty, Yas i miotła, towarzysząca Ci w Twojej kryjówce. Prawdopodobnie był to jedyny i najlepszy moment, by zawijać imprezę, nim goście pojawią się tu z psami, czy innymi aurorami do przeszukania antykwariatu.