Śmiertelny Nokturn, choć dość rozległy, miał swoją główną ulicę, łączącą się z ulicą Pokątną. To tu znajdziesz większość podejrzanych sklepów i sklepików, jednocześnie istnieje mniejsze ryzyko, że nie przeżyjesz wizyty w tych okolicach, niż gdybyś zapuścił się głębiej. Jeśli potrzebujesz załatwić jakieś szemrane interesy, kupić coś od niezidentyfikowanej postaci w kapturze, która nie ma stałego miejsca pobytu - trafiłeś idealnie. Tylko pamiętaj, stała czujność!
Kiedy wychodzę z egzaminu z pozytywnym wynikiem czuję się taka... jakbym mogła wszystko! Wciąż nie dociera do mnie, że wystarczy jeden obrót i mogę w mgnieniu oka znaleźć się po przeciwnej stronie miasta. Tak jaram się nową umiejętnością, że oczywiste jest, że nie zamierzam do Hogsmeade wracać pociągiem. Co prawda trochę boję się teleportować aż tak daleko (w końcu na egzaminie były to bardzo małe odległości, ale mnóstwo razy powtarzali, że im dalej tym trudniej i żeby nie wymyślać od razu podróży do Ameryki, bo może to się skończyć rozczepieniem i wylądowaniem części ciała w oceanie!), zamierzam więc robić to we fragmentach. Ewentualnie teleportować się raz a potem wsiąść w ten pociąg. Jeszcze nie wiem jak to dokładnie zrobię, ale moim pierwszym celem staje się Pokatną - a dokładniej, mieszczący się tam sklep z markowym sprzętem quidditcha. Co prawda w Hogsmeade mamy podobny, a nawet w nim pracuję od dwóch miesięcy, więc można powiedzieć, że z jego asortymentem jest naprawdę zaznajomiona, jednak ten sklep zawsze wydawał mi się tym lepszym, no bo w końcu na Pokątnej - więc to tutaj pojawiały się nowości, chwilę przed tym nim zostawały sprawdzone do Scopa. Chcąc się teleportować myślę więc intensywnie o sklepie, a dokładniej o miejscu tuż przed nim na magicznej ulicy, myślę jak bardzo bardzo chcę się tam znaleźć... i obrót. Czuję jak znikam z jednego miejsca a w zasadzie jestem wchłaniania i ta moja dziwna forma bardzo szybko się przemiesza aż w końcu jest wypluwana... no właśnie gdzie? Ląduję na ścianie jakiegoś budynku, który zdecydowanie nie jest Markowym Sprzętem Quidditcha, a ulica to na pewno nie Pokątna, jest dużo za mroczna i nie ma tu tych wszystkich kolorowych osób, które powinny się spieszyć w każdym kierunku. Odruchowo zakładam kaptur, żeby ukryć jasne kosmyki blond włosów, które w tym miejscu wydają się jakieś takie nie na miejscu. Podobnie zresztą jak beżowy płaszcz - jest jakby za jasny i zdecydowanie zwraca uwagę. Najpierw słyszę jak ktoś coś wrzeszczy, dopiero potem widzę dwóch typów biegnących w moją stronę. Powtórka z Luizjany? Natychmiast zaczynam uciekać i chowam się w byle pierwszej uliczce, nie myśląc o tym, że może tam czeka na mnie coś jeszcze gorszego. Umówmy się - myślenie w stresowych sytuacjach nie wychodzi mi najlepiej. A teleportacja? Nie to, że zapomina, że ją umiem, ale jestem całkowicie przekonana, że bez należytego skupienia tylko się rozczepię... i na co mi to było? Chowam się w cieniu za jakimś śmietnikiem i z bijącym sercem nasłuchuję czy zbiry przebiegają dalej, albo może się do mnie zbliżają. Staram się schować twarz pod kapturem jeszcze bardziej, jakby to coś mogło pomóc.
Bycie "rdzennym" mieszkańcem Nokturna to jeden wielki profit jeśli chodziło o dostęp do uzależniających specyfików i wszelkich innych nie-do-końca legalnych przedsięwzięć. Prawdziwy raj dla aurora, jeśli trzeba przeszukać i dowiedzieć się czy ktoś legalnie handluje. A wszystko to by wyrobić statystyki, które przeważnie nigdy nie kończą się na jednej osobie. Takie życie w ministerstwie, prawda? No nie do końca. Była taka osóbka, która pomimo wszelkiej legalnej aktywności zawodowej nie lubiła aurorów. "Nie lubiła" to delikatne słowa. Było w tym coś więcej. A mimo to, postanowiła wyjść ze swojego mieszkania w kierunku spotkania ze swoim dilerem. Krwawe ziele to chyba jedna z niewielu rzeczy, które podtrzymywały Darcy przy życiu. Koiło nerwy, pozwalało odrzucić łańcuchy niepewności życiowej i tego co przyniesie przyszłość. Pozwalało... odetchnąć. Wiedziała, że była uzależniona. Ale to jej wystarczyło. Wolała już być uzależniona niż myśleć o problemach. Chciała skupić się tylko na pracy i wyciągnięciu ojca z Azkabanu. Dlatego też idąc alejkami Nokturnu trzymała swoją różdżkę przy sobie i z palcami owiniętymi wokół rączki. Nigdy nie było wiadome, kiedy będzie trzeba przyłożyć nią niczym sztyletem do krtani jednego ze zbirów lub szemranych interesantów. Ciągle trzymany gniew, nabierany garściami wraz z uzależnieniem kiedyś będzie miał swoje ujście. A tak naprawdę jedyne czego chciała Kidrow to powrotu do przeszłości i naprawie tego, co schrzaniło wobec jej rodziny społeczeństwo. Stłumiona w swych rozważaniach, nawet nie zauważyła, kiedy ciałem wpadła na kogoś innego. Albo ten ktoś na nią. Albo na odwrót. Nie, jeszcze raz na odwrót. Ok, miała już gdzieś kto był inicjatorem, gdy jedynym dźwięcznym słowem z jej ust było... — Kurwa. — Rzuciła kobietą lekkich obyczajów czasów współczesnych w dość niepoprawnym słownictwie, gdy ręka już złapała za nadgarstek prawie, że upadającej dziewczyny. Była przerażona? Sama Darcy górowała nad nią swoim wzrostem. Nie była niziutką czarownicą, która potrzebowała do ochrony kogokolwiek. Radziła sobie sama. Dziewczyna zresztą też nie była absolutnie niska. Brakowało jej trochę centymetrów do wzrostu Kidrównej, która po chwili zapytała. — Jeśli szukasz miejsca do spokojnego dealowania to raczej nie w tym zakątku. — Rzuciła z przekąsem, czekając aż ta w sumie powie co tu robi. Wyglądało jakby ktoś ją gonił.
Nasłuchuję i wydaje mi się, że ci którzy mnie gonili nie zauważają, że ukrywam się w małej uliczce i szukają mnie gdzieś dalej. Przynajmniej tak można interpretować tupanie i krzyki, które rozlegają się na głównej ulicy, kiedy staram się być jak najmniej zauważalna. Nie mogę jednak odetchnąć, bo czuję, że zagrożenie nie minęło. Co prawda nie zdaję sobie jeszcze sprawy, że przez przypadek trafiłam na Nokturn - nigdy tutaj nie byłam a o tej ulicy słyszałam tylko w opowieściach - ale i tak czuję, że nie jestem w miejscu w którym mogę być pewna, że nic mi się nie stanie. Właśnie kiedy rozważam swoją skomplikowaną sytuację i to czy próbować się znowu teleportować, za nadgarstek łapie mnie ktoś, a dokładniej kruczoczarna, nieco wyższa ode mnie dziewczyna, którą na ten moment mogę uznać za typową bywalczynię takich miejsc. Zaskoczona tym gestem drgam nerwowo, żeby nie powiedzieć, że podskakuję i wlepiam w nią przestraszone spojrzenie. To, że na pierwszy rzut oka nie wygląda jak tamtych dwóch typów - jakby natychmiast mieli mnie zamiar pobić - nie sprawia, że obawiam się jej mniej. - Co? O co ci chodzi? - Oczywiście wiem co ma na myśli, ale zupełnie nie rozumiem dlaczego ja miałabym robić tutaj takie rzeczy. Czy naprawdę mój strój sugeruje i ogólne zachowanie, że mogłabym przychodzić na takiego rodzaju ulicę, żeby sprzedawać jakieś nielegalne rzeczy? Pewnie w normalnej sytuacji próbowałabym się stąd wymknąć, żeby czym prędzej uciec i powrócić na zwyczajną Pokątną, ale chwilowo czuję się odrobinę bezpieczniej w cieniu małej uliczki, gdzie poza zagadującą mnie na temat dealowania dziewczyną, nikt inny mnie niepokoi. - Rozumiem, że się na tym znasz - podejmuję temat, bo kiedy gadam to jest jakoś tak mniej strasznie. Międzyczasie sięgam ukradkiem po różdżkę, która spoczywa w kieszenie płaszcza, a konkretnie wkładam tam rękę, żeby w razie co mieć szansę dostatecznie szybko zareagować. Nie żebym miała zamiar jej jakoś za chwilę używać, ale myślę już dostatecznie trzeźwo, że stwierdzam, że a nuż się przyda. Poza tym nie wymyśliłam jeszcze nic mądrego, a na pewno nie zebrałam się na odwagę, żeby stąd wyjść. Chcę też najpierw wybadać intencje nieznajomej i to czy będzie skłonna mi chociaż odrobinę pomóc.
Darcy A. R. Kidrow
Wiek : 26
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Oba ramiona wypełnione tatuażami magicznymi. Niektóre z nich przy dotknięciu palcami zaczynają się poruszać, niezbyt mocne piegi
Racja. Za długo trzymała na niej swoje palce, trochę się zapomniała. Puszczając jej nadgarstek uniosła nieznacznie brew ku górze, zerkając pytająco na dziewczynę. Czyżby skądś uciekała? Wyglądała tak, jakby jeszcze przed chwilą ktoś ją gonił. Darcy nadal jednak nie zamierzała ani trochę zmieniać swojego tonu. Nie stanie się dzisiaj już raczej klientką, skoro właśnie na kogoś wpadła. W głębi serca nadal tkwiło to dobro przykryte warstwami chłodu i neutralności na wszelkie problemy dnia codziennego. Chyba za bardzo przyzwyczaiła się do tego jakie jest jej życie. Ponure i stałe. Wtedy jednak widząc jej zapytanie, musiała odpowiedzieć. — Nie przyszłaś tu czegoś kupić? To Nokturn, słońce. Tutaj kupisz tylko nielegalności. Ale wyglądasz tak, jakbyś dopiero co tu weszła i nie wiedziała gdzie jesteś. — Ślepy traf? A może po prostu fakt nieobycia z tym miejscem. Dziewczyna wyglądała na zbyt niewinną, aby tu przebywać. Pozbawiona jakiejś bańki ochronnej wywołała współczucie w samej kobiecie, która zbliżyła się aż zanadto. Może po prostu, aby zobaczyć czy będzie dygać. Albo sprawić, czy jakkolwiek zareaguje. Może jak lwica, a może jak wąż. Wyglądała jej po prostu na uczennicę, może studentkę. Jedno i to samo. A jednak uśmiech delikatnie pojawił się na jej twarzy, gdy zaczęła mówić. — Taa... Jesteś tak czyściutka jak wyprane gacie Merlina. Co się stało, że cię tutaj znalazłam? — Spokojny tembr jej głosu zdradzał, że nie zależało jej na krzywdzie dziewczyny, a tym bardziej wydania komuś innemu. Miała po prostu... wywalone.
- Ach, więc to Nokturn? - pytam ale w zasadzie nie oczekuję odpowiedzi, po prostu upewniam się sama ze sobą, że to brzmi tak samo strasznie jak mi się wydaje. To jedno słowo wyjaśnia w zasadzie wszystko. I jak co chwila pcham się do Zakazanego Lasu, tak tutaj nie przyszłabym z własnej woli (no może tylko gdybym bardzo potrzebowała czegoś, co tylko tutaj można znaleźć, wtedy może ewentualnie rozważyłabym tę opcję). W niebezpiecznym lesie są dzikie zwierzęta i rośliny, które mogą zrobić krzywdę tak samo jak źli ludzie na ulicy takiej jak ta, ale jakoś to ci drudzy bardziej mnie przerażają. Zdaje się, że tą reakcją odpowiadam na przypuszczenie nieznajomej, że nie mam pojęcia gdzie jestem - teraz już wiem. - Nielegalne eliksiry też? - zapytuję jeszcze, bo jestem naprawdę bardzo ciekawa, czy takie można tutaj dostać. Na pewno można, pytanie tylko gdzie. A skoro ona tutaj mieszka to na pewno zna odpowiednie miejsce. Kobieta się do mnie zbliża a ja, chociaż ciągle trzymam palce zaciśnięte na różdżce, odsuwam się od niej o pół kroku, nic przy tym nie mówiąc, tylko uparcie się w nią wpatrując. Zdecydowanie nie jestem lwicą, potwierdza to kolor krawata, jaki noszę w szkole. Co prawda zagrożenie czuję od kilkunastu minut kiedy tutaj jestem, ale jej bliskość nie sprawia, że jest ono większe - co najwyżej jestem zdezorientowana i nie rozumiem jej zachowania. Czy ludzie z Nokturnu tak po prostu mają? Zaciskam usta słuchając jej kolejnych słów - nie zamierzam zaprzeczać, zapewne według tego co ma na myśli jestem czyściutka, nawet nie tykam tego co być może ma na myśli. - Uciekłam - mówię zgodnie z prawdą. - Takich dwóch mnie goniło... czy możesz wyjrzeć zobaczyć czy oni nadal tam są? - Chwilowo postanawiam jej zaufać, bo tak naprawdę nie mam innego wyjścia. Wydaje się trochę niezrównoważona psychicznie ale poza tym... jest w miarę spokojna, więc może to nie taki najgorszy pomysł.
Są miejsca, które młode kobiety, zwłaszcza bez nikogo u boku, powinny omijać szerokim łukiem. Takim miejscem był Śmiertelny Nokturn, o którym można było powiedzieć wiele, ale żadna z tych rzeczy nie była pozytywna. Londyńska ulica była gniazdem największych męt czarodziejskiego świata. Przemytnicy, złodzieje, bandyci wszelkiej maści szukali tu schronienia i okazji na łatwy zarobek. Dutch i Dillon, czyli dwóch szemranych przyjaciół, znali każdy zakamarek tej plugawej dziury. Nic dziwnego, to tu się wychowali i nauczyli złodziejskiego fachu. Byli szybcy, ostrożni i tak nijacy z wyglądu, że oskarżając ich o cokolwiek, oskarżało się połowę męskiej populacji. Dziś nie mieli żadnych planów. W zeszłym tygodniu napadli jednego z czystokrwistych dyplomatów i tak się obłowili, że przez najbliższe dwa miesiące mogliby przepijać zdobyty majątek i prędzej wysiadłyby im wątroby, niż skończyłaby się zawartość sakiewki. Pierwsza zasada złodziejskiego dekalogu była jednak prosta – „okazja czyni złodzieja”. A takiej okazji głupio byłoby nie wykorzystać. Ich oczom ukazała się młoda i powabna kobieta. Nie pasowała tu, aż nadto rzucało się to w oczy. I aż na milę widać było, że jest dziana. Dumna twarz, wyprostowana sylwetka i „to coś”, co było ciężkie do opisania, ale charakterystyczne dla wszystkich wysoko urodzonych. Nie spieszyli się, byli na to zbyt starymi wygami. Ruszyli powoli za dziewczyną, zachowując bezpieczny dystans i czekali na okazję. Ta się nadarzyła szybciej, niż sądzili. Ofiara skręciła w jedną z bocznych uliczek, jakby sama szukała kłopotów. Wtedy przeszli do ataku. W ciemnym już zaułku pociemniało jeszcze bardziej i nim dziewczyna zdążyła zrozumieć cokolwiek, została pchnięta zaklęciem na jedną ze ścian.
- Spokojnie, lisiczko – wycedził spokojnie jeden z mężczyzn, a jego kroki były coraz bliżej i bliżej. – Rzuć nam sakiewkę i będzie po wszystkim.
- I nie próbuj niczego głupiego. Szkoda, żeby stała ci się krzywda z powodu kilku galeonów, prawda? – dodał drugi, równie spokojnie. Widać było, że to nie jest ich pierwsze rodeo
To pisałem ja – Cassidy Dean, Czarodziejowa Dusza drugiej klasy. Niech żyją nam małpki sto lat!
Co dalej?:
1. Rzucasz K6 na obrażenia po zderzeniu ze ścianą.
1-2 – uderzasz głową i to całkiem mocno. Czujesz, jak w Twoich ustach zaczyna gromadzić się ślina zwiastująca wymioty. To na pewno wstrząs mózgu. 3-4 – starasz się ochronić ciało za pomocą ręki. Niestety impet był na tyle duży, że pęka ci kość. AŁA. 5-6 – Zderzenie ze ścianą było bolesne, ale poza kilkoma siniakami i brudnymi spodniami po wylądowaniu tyłkiem na glebie, nic ci nie jest.
2. Sama decydujesz, czy oddajesz rabusiom kasę, czy też postanawiasz się bronić.
Jeżeli nie decydujesz się na konfrontację i oddajesz sakiewkę, tracisz 100 galeonów. Czy oznacza to jednak koniec twych kłopotów?
Jeżeli decydujesz się bronić, wybierasz dowolne zaklęcie i rzucasz K100 na sukces. Udaje ci się w wypadku, gdy wyrzucisz 85+. W innym wypadku liczysz się z tym, że Dutch i Dillon przejdą do rewanżu, a ten nie będzie zbyt przyjemny.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
kości na wejście5 > 4 wyposażenie: różdżka (+5 do zaklęć i OPCM), totem (+2 do transmutacji), Rigel (+2 do OPCM) skutki uboczne:1 - wstrząs mózgu. obrona:37 - rewanż, więc pewnie wpierdol.
Już od kilku dni próbowała dostać się na Nokturn, jednak bez skutku. Za każdym razem komuś udawało się udaremnić jej starania, a każda nieudana próba oznaczała kolejny dzień zwłoki. Kolejny dzień niewoli dla jakiegoś bezbronnego, przetrzymywanego nielegalnie stworzenia, co okropnie wyprowadzało ją z równowagi. Shercliffe'owie co jakiś czas zapuszczali się do tej podłej dzielnicy, by wyłapywać takich nielegalnych handlarzy i gromadzić o nich informacje, które następnie przekazywali odpowiedniemu działowi Ministerstwa Magii. Tam z kolei wiedzieli już jak robić z nich pożytek... Jakkolwiek nie zostałaby przygotowana, nerwy zdołały przyćmić jej czujność i o ile tym razem jakoś przemknęła obok kłócącej się rodzinki, dość łatwo docierając do głównej ulicy - o tyle obecność dwóch prześladowców wyczuła zbyt późno. Nawet wyczulone zmysły zdawały się tu nie współpracować, za każdym razem potrzebowała czasu, by je ustabilizować. Tym razem jej go po prostu zabrakło. Było też wiele rzeczy, które mogła zrobić, by uniknąć napaści, ale wszystkie po prostu wyleciały jej z głowy lub cechowała je godna pożałowania niedokładność. Jak na przykład wtopienie się w tłum, czego nie zrobiła, a co okazało się jej zgubą. Zaklęcie nadleciało niespodziewanie. Keyira zdołała jedynie zarejestrować świst i obrócić się bokiem, sięgając do różdżki, nim czar grzmotnął nią o ścianę. Jej czaszka odbiła się od muru, a krawędzie świata na moment pociemniały. Szum w uszach zagłuszył pierwsze słowa, choć kolejne udało jej się jakoś zarejestrować. By nie upaść, dziewczyna podparła się ręką o wilgotny kamień; za wszelką cenę próbowała zachować przytomność. Czuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła, ale zacisnęła zęby, łypiąc na dwójkę napastników spod byka. Ich sylwetki były niewyraźne i co chwila mnożyły jej się w oczach. Oddać im sakiewkę? Nie miała przy sobie żadnej... Niemal parsknęła na tą myśl, nim panika ścisnęła jej gardło. Miała niejasną świadomość, że skoro nie ma przy sobie niczego wystarczająco cennego, nie będzie miała za co wykupić skóry. Nie żeby miała zamiar poddać się bez walki, jednak w obecnym stanie nie oceniała swoich szans jakoś szczególnie wysoko. — Proszę — wykrztusiła żałośnie, by zyskać na czasie, nim mężczyźni zbliżyli się na niebezpieczną odległość. Próbowała obmyślić na poczekaniu jakiś plan, ale zawroty głowy skutecznie wydusiły z niej wszelką jasność myślenia. — Nie róbcie mi krzywdy — dorzuciła dla większej dramaturgii, drugą dłoń wciąż zaciskając na rękojeści różdżki. Czekała na dogodny moment, ale dosyć szybko pojęła, że w tej sytuacji jest na przegranej pozycji i każda sekunda zwłoki tylko zmniejsza jej szanse. — Expulso! — warknęła, miotając zaklęciem w środek sześcioosobowej grupy, którą miała aktualnie przed oczami. W pośpiechu nie potrafiła stwierdzić, którzy z bandziorów są oryginalnymi bandziorami. Nie zamierzała też czekać, by się przekonać co osiągnęła. Odepchnęła się od ściany i pośpiesznie wycofała w kierunku wylotu z uliczki. Nie zaszła jednak daleko, gdyż łupanie pod czaszką zmusiło ją do przystanku. Zgięła się w pół i splunęła na bruk.
Nokturn był miejscem trudno osiągalnym dla uczniów i studentów. I było tak z konkretnego powodu, o czym Ślizgonka wkrótce miała okazję się przekonać. Oczywiście, chęć pomocy niewinnym zwierzakom była godna pochwały i charakteryzowały osoby o dużym sercu, ale również, o wielkiej odwadze, gdyż zadzieranie z szemranymi typkami, zajmującymi się nielegalnym handlem na pewno nie należało do rzeczy bezpiecznych. Nie mówiąc już o innych zagrożeniach, czekających na czarodziejów i czarodziejki w każdym zaułku. Ponoć chcącemu nie dzieje się krzywda. No właśnie ponoć, bo Keyira była wyjątkiem, potwierdzającym tę regułę.
Jedno trzeba było dziewczynie oddać – ulepiono ją z wyjątkowo twardej gliny. Nawet bolesne zderzenie ze ścianą nie ugasiło ognia walki, który w niej płonął. Godne podziwu? Jak najbardziej? Mądre? Niekoniecznie. Dziewczyna wybrała walkę, zamiast negocjacji, choć zaczęła od postępu. Dutch i Dillon takich błagalnych próśb nasłuchali się w swoim życiu wiele i nie robiły one na nich najmniejszego wrażenia. Nie byli jednak bezmyślnymi brutalami, a po prostu biznesmenami, których najważniejszym argumentem w negocjacjach, był argument siły.
- Spokojnie, lisiczko. Tak jak powiedziałem, dobijmy targu. Ty nam dasz sakiewkę i biżuterię, a my puścimy cię woln… - Dutch nie skończył, gdyż w jego stronę poleciało zaklęcie. Rzucone co prawda niezbyt starannie, ale wystarczająco skutecznie, by mężczyzna stracił równowagę i upadł. Jego towarzysz jakby tylko na to czekał. W końcu co to za przyjemność robić krzywdę komuś, kto nie chce się bronić? Szybki ruch różdżką wystarczył, aby niewerbalne Rumpo trafiło dziewczynę w piszczel. Kość strzeliła z trzaskiem, a ból był tak duży, że dziewczyna mimowolnie upuściła różdżkę, która szybko została przywołana zaklęciem przez Dillona.
CO DALEJ:
Masz dwie opcje. 1. Możesz wołać o pomoc. Rzucasz wtedy k100, które procentowo pokazuje siłę Twojego krzyku. 1-70 – nikt nie reaguje. 71-100. Ktoś przybędzie ci na pomoc. Za każde 10 pkt z zaklęć w kuferku masz 1 przerzut. 2. A może podstęp? Zaczynasz udawać, że się poddajesz. Trudno w to zresztą nie uwierzyć – masz wstrząs mózgu i złamaną rękę, ale nie masz różdżki. Rzucasz k6, gdzie parzysta to haczyk złapany przez oprawców. Nieparzysta to niezwykła ostrożność oprawców, którzy trzymają cię na dystans. Jeżeli wypadnie parzysta, robisz dorzut K6: 1-2 – starasz się wyrwać różdżkę Dillonowi, ale robisz to tak nieporadnie, że mężczyzna bez problemu studzi twoje zapędy mocnym ciosem w szczękę. 3-4 – udaje ci się zdobyć różdżkę, a nawet rzucić w oprawcę zaklęciem. Ten w następnym poście będzie wyłączony z „walki” 5-6 – zdobywasz różdżkę, a także rzucasz expulso na tyle celnie i skutecznie, że oprawcy lądują na ścianie, tak jak ty chwilę wcześniej. Zyskujesz trochę czasu, aby pomyśleć, co dalej – walczyć czy uciekać ze złamaną nogą?
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Świat stracił na ostrości. Przez chwilę miała wrażenie, że dźwięki docierają do niej przez taflę głębokiej wody. Wrażenie minęło dopiero, gdy Keyirze udało się stanąć do niestabilnego pionu. Zerknęła na oprawców, a przez jej twarz przemknęło coś na wzór satysfakcji, gdy dostrzegła, że zaklęcie powaliło jednego z nich. Co się zaś tyczyło drugiego... Nie zdołała zareagować wystarczająco szybko. Uniosła różdżkę, jednak w tym samym momencie czarnomagiczne zaklęcie rąbnęło ją w nogę. Dźwięk łamanej piszczeli rozszedł się echem w jej kościach, a ból opanował ją zaledwie sekundę później. Krzyknęła odruchowo, choć krótko, nim zacisnęła zęby i zdusiła resztę dźwięku. Kolano ugięło się pod nią i runęła na ścianę, a chcąc podeprzeć się dłonią upuściła różdżkę. Nie była w stanie sięgnąć po nią na czas. Łzy na moment przysłoniły jej widoczność, a pulsujący ból wytrącił ją z równowagi. Mimo wszystko nie przyszło jej do głowy, by zawołać o pomoc. Znajdowali się na Nokturnie i istniało spore prawdopodobieństwo, że osoba, która dosłyszałaby jej żałosne skomlenie okazałaby się kolejnym napastnikiem, który przyłączyłby się do tej zabawy. Wypuściła więc ze świstem powietrze i zaklęła szkaradnie. Miała marne szanse; nie miała przy sobie błyskotek i pieniędzy, których oczekiwali, a na dodatek uszkodzona noga uniemożliwiała jej potencjalnie szybką ucieczkę. Mimo wszystko spróbowała zrobić kilka kroków w tył. Z bólu pociemniało jej przed oczami, ale adrenalina powoli tłumiła to wrażenie. Pozostawało jej spróbować kolejnego podstępu. Skuliła drżące z wysiłku ramiona, czując jak zimny pot oblepia jej skórę. Jęknęła, wolną dłonią opatulając się płaszczem. Zanim go jednak puściła, sięgnęła do kieszeni, obejmując palcami ciepłą kuleczkę. — Nie mam przy sobie nic cennego — wykrztusiła, rozglądając się jeszcze w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby jej posłużyć za prowizoryczną broń. Ostatecznie jednak jej zbolałe spojrzenie skupiło się na powrót na Dutchu i Dillonie. Cofnęła się jeszcze trochę, utykając wyraźnie i opierając się o mur, by ułatwić sobie zadanie. Co chwila musiała zaciskać zęby, by nie warczeć jak zwierzę. — Nic, co moglibyście sprzedać — dodała żałośnie. Wiedziała, że prędzej czy później będzie zmuszona zaryzykować, by szukać pomocy u przechodniów z nadzieją, że okażą się lepsi od tamtej dwójki. Chciała też odzyskać różdżkę, jak chyba każdy czarodziej dotkliwie odczuwając jej brak. Miała jeszcze dwie opcje i chyba najwyższy czas, by skorzystała z jednej z nich. Utrzymywała jak największy dystans, ale wiedziała, że oni wkrótce go skrócą. Dlatego też nie zwlekając dłużej, rzuciła Światłem Rigiel o bruk pod stopami zbirów, sama odwracając się bokiem i przysłaniając oczy przedramieniem. Jakkolwiek by nie odskoczyli, moc z kryształowej kulki powinna ich dosięgnąć.
A więc podstęp. Młoda Ślizgonka, nawet w obliczu tak gównianej sytuacji, w jakiej się znalazła, nie dawała za wygraną. Mogła zacząć krzyczeć w niebogłosy, mogła błagać o litość. Więcej opcji nie miał, poza tą trzecią – walką. Jednak nawet i teraz nie zachowywała się jak ranne zwierzę, wyciągające wściekle kły i łypiące groźnie w stronę predatora. Zamiast tego myślała, grała, udawała. Bez różdżki, ze wstrząsem mózgu i ze złamaną nogą, była dla nich niegroźna. Ot, pokazała wcześniej charakterek, ale teraz przyjdzie jej za to zapłacić. A tak przynajmniej im się wydawało.
- Wszyscy tak mówią – skwitował krótko Dutch, kiedy już podniósł się z ziemi i otrzepał z kurzu, po tym, jak chwilę wcześniej Shercliffe cisnęła w niego Expulso. Był lekko obijany, ale poza tym dopisywał mu humor. Lubił, kiedy ofiara stawiała opór, było wtedy znacznie ciekawiej. – Dillon, weź ją sprawdź, jak coś, to mam różdżkę w pogotowiu.
Dillonowi nie trzeba było powtarzać. Schował różdżkę dziewczyny do poły płaszcza i niespiesznie ruszył w jej kierunku. Co mogło pójść nie tak? W końcu ją złamał i to poniekąd całkiem dosłownie, a złamani ludzie nie mają prawa walczyć, prawda? Cóż, tym razem osąd go zawiódł. Całą sprawę mogli załatwić bezboleśnie i szybko. Niespodziewana drętwota, czesanie kieszeni i zniknięcie, nim ofiara się zorientuje, co się stało. Jak mówiło stare australijskie przysłowie: „Nie baw się jedzeniem, bo jedzenie się zacznie bawić Tobą”. Cóż D&D byli Brytyjczykami i o Australii wiedzieli tylko tyle, że tam urodził się Mozart. Nim się zorientowali co i jak, w ich kierunku poleciała mała niepozorna kulka. Całą trójkę zalała fala oślepiającego światła. Dillon ucierpiał najbardziej, bo i był najbliżej. Jego oczy pokryło białe bielmo, a twarz – oparzenia. Dutch miał nieco więcej szczęścia. Zdążył zakryć oczy w ostatniej chwili, choć niedokładnie i widział jedynie cienie. Co się zaś tyczyło Keyiry, to cóż. Nie było to mądre. Ochroniła oczywiście wzrok, ale zaułek, w którym się znajdowali, był na tyle mały, że i ona ucierpiała, a najbardziej jej dłoń. Wciąż widziała, więc miała nieznaczną przewagę and Dutchem, ale nie miała różdżki. Czy uda jej się z tego wygrzebać?
Spoiler:
Rzucasz 2x K100. Pierwsza kostka to szanse na dobycie różdżki z poły płaszcza. Aby osiągnąć sukces, musisz mieć wynik od 60 w górę. Jeżeli uda ci się dobyć różdżki, rzucasz drugą kostką K100. Tym razem musisz mieć wynik 1-50, aby rzucić na Dutcha wybrane przez siebie zaklęcie. Przysługuje ci 1 przerzut za każde 10 pkt w kuferku.
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Efekt działania Rigel zaskoczył nawet ją samą. Nie spodziewała się, że światło ukryte wewnątrz kuleczki będzie tak silne, a skondensowana wewnątrz energia będzie w stanie wyrządzić aż takie szkody, choć czytała gdzieś wcześniej o skutkach jej użycia. Co prawda Keyira nie oślepła, ale jej dłoń doznała paskudnych poparzeń, które dołożyły do listy jej bolączek kolejny punkt. Ostatnimi czasy obrażenia tego typu były jej zmorą, ale przez miesiąc zdołała do nich w pewnym sensie przywyknąć... Dlatego też jedynie syknęła w odruchowej reakcji i zamiast przyjrzeć się nowej ranie, rozejrzała się po uliczce, by ocenić sytuację. Można było powiedzieć, że jeden z napastników został wyeliminowany, a drugi zdezorientowany na tyle, by zyskała szansę na wykaraskanie się z tej sytuacji. Albo przynajmniej na próbę wykaraskania się, o ile Merlin pozwoli. Nie czekając na kolejne zaproszenie, Shercliffe sięgnęła ku płaszczowi Dutch'a i wyszarpnęła spomiędzy jego połów własną różdżkę. Zacisnęła na niej lewą, poparzoną dłoń, ale nie była w stanie rzucić żadnego zaklęcia. Pozostały jej jeszcze dwie opcje, choć jedna zdawała się ostatecznością, tak więc studentka wybrała drugą. Zdrową, sprawną dłoń zacisnęła w pięść i wyuczonym ruchem rąbnęła napastnika w twarz, po czym odkuśtykała, pamiętając że nie mogła pozwolić sobie na zwłokę. Miała zamiar spróbować dotrzeć do wylotu z uliczki. — Pomocy! — ryknęła, zaczerpnąwszy głęboko powietrza. Nawet jeśli usłyszy ją ktoś nieodpowiedni, w tej sytuacji po prostu musiała już spróbować.
Sytuacja, w której znalazła się Ślizgonka, była nie do pozazdroszczenia. Poobijana, poparzona, w pułapce, jak ranne zwierzę. A mimo to wciąż z pazurem i dzikością, których pozazdrościłaby niejedna harpia. Dziewczyna walczyła do upadłego, czym tylko dodatkowo prowokowała oprawców. Ci, również poszkodowani, już dawno zapomnieli, że chodziło im o pieniądze. Teraz cała sprawa nabrała charakteru osobistego. Dutch upadł na tyłek, kiedy Key uderzyła go pięścią w twarz. Splunął pod siebie krwią, wypluwając przy tym kawałek ułamanego zęba i podniósł się z wysiłkiem do pozycji siedzącej.
- Ty głupia dziwko – syknął wściekle i stanął nad nią, chwytając ją mocno za włosy. –Głupia, głupia dziwko – dodał i zaczął ciągnąć ją w głąb zaułka. Drugi towarzysz szybko pojawił się obok i również postanowił dołączyć do dręczenia. Najpierw wyrwał dziewczynie różdżkę i złamał ją na pół, a potem kopnął ją z całej siły pod bok.
Ktoś jednak czuwał na Shercliffe. Jej krzyk dotarł do uszu pewnego Irlandczyka, który wracał właśnie z zakupów w jednym z szemranych sklepików. Nad głową całej trójki przeleciał ptak, będący w istocie realistycznym hologramem. Kto jak kto, ale Cassidy nie wchodzi do jaskini lwa, nie wiedząc, czego się spodziewać. Nagle cały zaułek spowiły kłęby czarnego dymu. Po chwili coś błysnęło raz i drugi, a gdy opary w końcu się rozrzedziły, dziewczyna mogła dostrzec, że jej oprawcy leżą spetryfikowani i związani linami, nad nią stał szczupły mężczyzna w średnim wieku, dzierżący jej złamaną różdżkę.
- Chyba potrzebujesz nowej – powiedział, nachylając się nad Ślizgonką i zaczynając ją uzdrawiać za pomocą podstawowych zaklęć leczniczych. Może i nie były one profesjonalną pomocą, ale na pewno doraźną. – Powinnaś uważać, gdzie się sama zapuszczasz. Powinien cię zobaczyć jakiś lekarz.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta bliznami, wyraźnie chudsza i słabsza od lewej, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Istnieją rzeczy, których nie da się dostać za pieniądze. Brzmi to oczywiście strasznie banalnie, zresztą podobnie do całej koncepcji bezcenności, jaką przypisywało się choćby emocjom, czy wspomnieniom. Wszystko miało swoją cenę – po prostu nie zawsze stanowiły ją galeony. Nathaniel doskonale wiedział, że jeśli chce osiągnąć swój założony cel, musiał obrać krętą ścieżkę przysług i wymian, zamiast polegać na zgromadzonej fortunie. Zaczął w Avalonie, zdobywając tam kilka porcji starannie ususzonego przez przedsiębiorcze driady avalońskiego ziela i kilka pomniejszych fantów nieznanych jeszcze w Londynie, za które akurat nie zapłacił, ale za to bardzo sprawnie sobie przywłaszczył. Część zioła wymienił u zaprzyjaźnionego aptekarza na wysoce pożądane na Nokturnie składniki do eliksirów, na których, nie ma się co oszukiwać, sam chętnie położyłby swoje ręce, a które w zamian za kilka zaklętych amuletów oddał wiedźmie zamieszkującej poddasze nad zakładem pogrzebowym. Miał wszelkie powody podejrzewać, że z właścicielem tego przybytku łączy ją głęboka przyjaźń, skoro ewidentnie od czasu do czasu dbała o to, by nie zabrakło mu klientów. W każdym razie kręcił się tu, bo był umówiony z czarownicą, której wcześniej nie miał przyjemności poznać, a która miała ponoć do zaoferowania słynną w półświatku talię tarota, która z kolei była kluczem do zdobycia interesującej go księgi. O kobiecie wiedział tylko tyle, że na pierwszy rzut oka zupełnie nie pasowała do tego ponurego miejsca, i że powinien na nią uważać, bo pozory potrafią niesamowicie mylić. — Czy to nie Ty masz dziś stworzyć świstoklik do Meksyku? — rzucił umówione hasło, zrównując krok z blondynką, która niewątpliwie pasowała do opisu. Korzystając z przewagi wzrostu i co za tym idzie – długości nóg – wyprzedził ją na tyle, by móc spojrzeć na jej twarz.
To było trochę jak jakiś dziwaczny chrzest, kiedy nowy auror musiał pierwszy raz postawić stopę na Śmiertelnym Nokturnie. Mógł to być zwykły spacer, może wizyta w jakimś sklepie lub barze. Nic wielkiego. Nic, co mogłoby później trafić na pierwszą stronę Proroka Codziennego. A jednak budziło masę emocji, wśród których prym wiodły niepokój oraz ekscytacja. Przynajmniej w przypadku Ariadne. Sam szef Departamentu zasugerował dziewczynie rozeznanie się w terenie, więc odkładając to przez kilka dni, w końcu znalazła odpowiedni moment, aby przyjść w to miejsce. O dziwo, widok mrocznych uliczek i budzących odrazę ludzi nie sprawił, że zapałała niechęcią do Nokturnu. Szybko poczuła za to ukłucie głębokiego smutku, a nawet żalu, czego nie potrafiła do końca zrozumieć. Wszystko tutaj wołało o pomoc. Dlaczego to miejsce w ogóle istniało? Przechadzała się możliwie powoli po głównej ulicy, ubrana standardowo w elegancki, schludny strój, na ramiona dodatkowo narzucając lekki płaszczyk. Parę razy ktoś się na Ariadne zagapił, coś wyszeptano pod nosem, ktoś inny błyskawicznie wskoczył w ciemną alejkę, aby zniknąć z jej oczu. I choć była w każdym możliwym znaczeniu obca w tym środowisku, to starała się o tym fakcie zapomnieć. Zastanawiała się, jak płynie tutaj na co dzień życie. Ktoś zbliżył się znacznie. Po skórze Ariadne przebiegł krótki, ale intensywny w swym odczuciu dreszcz. A szło tak dobrze, pewnie teraz została rozpoznana jako człowiek z zewnątrz, może jakiś męt spróbuje ją zaczepić, byleby nie wynikła z tego jakaś sprzeczka, czy szef miałby jej za złe przychodzenie na Nokturn samotnie...? Wzięła wdech, unosząc głowę, aby spojrzeć w oczy nieznajomego. Ich głęboka zieleń przypominała tę kryjącą się w tęczówkach jasnowłosej, ale brakowało w niej złotych żyłek rozdzierających stałość koloru. Cofnęła się o krok, odruchowo zwiększając pomiędzy nimi przestrzeń. Dopiero wtedy przemówiła, zaskakując samą siebie spokojem we własnym głosie. - Pomylił mnie Pan z kimś. Odpowiedziała prosto i szczerze, w zgodzie ze swoją osobowością. W głowie Ariadne plątało się nadzwyczaj wiele przeróżnych myśli, mknących niczym papierowe samolociki z wiadomościami w Ministerstwie, próbujących odgadnąć, co też mogło oznaczać wypowiedziane zdanie. Z jakiegoś powodu przez sam pobyt na Nokturnie człowiek stawał się od razu bardziej podejrzliwy i szukał dziury w całym. Ponieważ prawdopodobnie ta dziura gdzieś tu była. Skryta, niewidoczna na pierwszy rzut oka, ale ciemna i głęboka. Czy to było faktycznym pytaniem o jakiś świstoklik do Meksyku czy też czymś więcej? Może tak rozpoznawali się nawzajem aurorzy na tej specyficznej ulicy? Chociaż znała już większość swoich współpracowników i nie kojarzyła twarzy nieznajomego. Tak czy siak, zdradziła się bezpośrednio, że nie ma pojęcia, o czym też mężczyzna mówił.