Czarodzieje
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Share
 

 Dom rodzinny Larsonów

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość


Saskia Larson
Saskia Larson

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz dwa charakterystyczne pierścionki na lewej dłoni: z lisem i z czerwonym klejnotem. Zazwyczaj trzyma się z boku i nie angażuje, jeśli nie musi - nie, że jest nieśmiała, raczej ma wszystko w dupie.
Dodatkowo : kapitanka drużyny Krukonów
Galeony : 277
  Liczba postów : 583
https://www.czarodzieje.org/t18235-saskia-kia-larson
https://www.czarodzieje.org/t18368-saskowa-gaja#523010
https://www.czarodzieje.org/t18364-saskia-kia-larson
Dom rodzinny Larsonów QzgSDG8




Gracz




Dom rodzinny Larsonów Empty


PisanieDom rodzinny Larsonów Empty Dom rodzinny Larsonów  Dom rodzinny Larsonów EmptyPią Mar 06 2020, 15:05;


Dom rodzinny Larsonów





Front




Posiadłość znajduje się tuż za Londynem. Odgradza się od miana rozległym, zielonym terenem, które przez mugoli postrzegane jest nie tylko jako opuszczone, ale i nawiedzone.



Okolica: Opuszczona szklarnia


Dziesiątki lat temu tętniła życiem, kolorem i zapachem. Dziś jest najwyżej domem dla młodych akromantul i dziko rosnących roślin. W szklanych witrażach wciąż grają jednak światła.



Okolica: Domek na drzewie




Ulubione miejsce rodzeństwa Larson, dziś pozostaje nieco opuszczone. Raz na jakiś czas, domowy skrzat robi w nim generalny porządek, a zeszłej wiosny domek został przerobiony na niewielką stancję dla gości.



Dom: Salon




Ogromne pomieszczenie, pełne obrazów przedstawiających członków rodu i rodzinnych pamiątek. Zazwyczaj przyjmuje się tu gości i uprawia regularne dysputy przy kieliszku smoczego wina.



Dom: Kuchnia




Nie ma tu wiele światła, ale wydaje się najbardziej domowym ze wszystkich pomieszczeń. Zawsze jest tu ciepło, a na ogniu stoi kociołek z bulgoczącym jedzeniem. Tu tez najczęściej można spotkać kręcącego się domowego Skrzata Ugoska.



Dom: Jadalnia




Z zasady miało być to miejsce rodzinnych spotkań. Teraz raczej stół jest symbolem biznesowych porachunków.



Dom: Warzelnia eliksirów




To tu Katherine pracuje nad swoimi eliksirami uzdrowicielskimi. To również w tym miejscu Saskia straciła czucie w dłoni. Ma się wrażenie, że w wyjątkowo paskudne dni, słychać krzyk matki, który wsiąknął tu w ściany.



Dom: Gabinet Yaskra




Pokój ten prawie woła „Wstęp wzbroniony”. Drzwi są zalakowane zaklęciami ochronnymi, a w środku archiwizowane są wszelakie dokumenty na temat przestępstw, nad którymi pracował Yaskier.



Dom: Pracownia rzeźbiarska



Najważniejsze miejsce na całym świecie. Trzyma tu swoje prace, swoją miłość i najchętniej cały czas trzymałaby samą siebie. To tu spotyka się z „klientami”.



Dom: Pokój Saski




Na okres wakacji, ferii i weekendów pokój Saski. Niezbyt przywiązuje do niego wagę, bo i tak cały czas spędza w pracowni.



Dom: Pokój Solange




Według Saski jest zbyt dziewczęcy, według Solange – idealny. Nieco różni się od reszty domu, ale kto jak nie ona miałby podkreślać swoją niezależność.



Dom: Pokój Sigruna




Na co dzień opuszczony – Sigrun dopiero w tym roku kończy szkołę w Durmstragnu i zadecyduje, czy chce wrócić do domu.
 
Powrót do góry Go down


Lyall Morris
Lyall Morris

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Galeony : 366
  Liczba postów : 378
https://www.czarodzieje.org/t17873-lyall-everett-morris
https://www.czarodzieje.org/t17887-alma#504904
https://www.czarodzieje.org/t17877-lyall-everett-morris#504729
https://www.czarodzieje.org/t18495-lyall-morris-dziennik#526869
Dom rodzinny Larsonów QzgSDG8




Gracz




Dom rodzinny Larsonów Empty


PisanieDom rodzinny Larsonów Empty Re: Dom rodzinny Larsonów  Dom rodzinny Larsonów EmptySro Mar 11 2020, 23:12;

Nawet jeśli nie chciał - a nie chciał i wszyscy bogowie, każdy cień w domu mu świadkiem, że nie chciał - zaproszony na kolację do Larsonów musiał się na niej pojawić. W drodze żałował, że nie ma znów pięciu lat i nie mógł po prostu powiedzieć "nie chce!" tupnąć nogą i uciec, schować się gdzieś w lesie daleko za dworkiem, uciec na skałki przy brzegu morza, spać trzy dni w mugolskiej stodole między owcami. Jak miał pięć lat jeszcze sobie na to pozwolił, z czasem jednak każda ucieczka wiązała się z dotkliwą karą, a każdy opór z cierpieniem wzrastającym wprost proporcjonalnie do utraty cierpliwości przez jego dziadków. Wbrew opinii jaką budowali o sobie Morrisowie to nie jego ojciec, a już na pewno nie jego matka stanowili organ decyzyjny tej rodziny. Mogli być trzygłową hydrą wraz z Wujem Olafem, szyją jednak, tułowiem i sercem pozostawali dziadkowie. Upiorna para o nieznanym pochodzeniu i zerowej moralności, której to brak wpompowywali na siłę każdemu kto miał nieszczęście nosić nazwisko Morrisów. Po tylu latach nauki, tresury, kar cielesnych i umysłowych, nawet najgłupszy pies nauczy się nie sprzeciwiać. Nawet najgłupszy pies nauczy cię uśmiechać. Nawet najgłupszy pies przyjdzie na zawołanie stać na baczność tam, gdzie każą mu stać.
Aportując się na teren włości Larsonów zbierał w sobie jak magnes ostatnie opiłki kultury i dobrego wychowania jakie pod skórę wszczepiła mu rodzina, przeczesał palcami włosy i z butelką dobrej whisky skierował się do drzwi wejściowych. Kiedy chciał umiał wyglądać dobrze, problem polegał na tym, że tak rzadko chciał. Zarówno wyglądać dobrze, jak i cokolwiek innego. Sekretem życia Lyalla było to, że oczekiwał nieuniknionego końca o którego nadejściu był przekonany. Wchodząc po schodach do głównych drzwi dworku rozmyślał o tym skąd taka nagląca presja przyspieszenia całego procesu ożenku z nieszczęśliwą i nieszczęsną córką Larsena i jedyne co przychodziło mu do głowy to smutny acz prawdziwy fakt, że kiedy już go zamkną w Azkabanie, a nie zdąży biednej Penelopy zaobrączkować, a najlepiej zasadzić w jej brzuchu morrisowego potomka, to z całego układu dymnych zasłon i fantasmagorii mających jego rodzinie ułatwić umykanie poza radarem Wizengamotu szlag trafi. Na co im syn, który nie może palca przyłożyć do ochrony wartości i interesów własnej rodziny?
Zastukał kołatką przybierając jeden ze swoich czarujących uśmiechów, nadających jego twarzy tego sympatycznego wyglądu na który nabierali się chyba wszyscy, którzy nie mieli tej wątpliwej przyjemności poznania jego rozkosznego niby smocza ospa charakteru. Wpuszczony do środka przez gosposię zdjął z nosa okulary by wsunąć je w wewnętrzną kieszeń marynarki, a widząc wychodzącego mu na przywitanie seniora rodziny złożył na jego ręce swój jakże skromny podarek. Osobiście uważał za absurd konsumpcję alkoholu którego cena przewyższała koszt kupienia sobie całkiem porządnej, sportowej miotły - kim jednak był by oceniać preferencje Yaskra, ledwie pionkiem, padawanem w rękach wyższych sił.
Uścisnęli sobie ręce jak to na dżentelmenów przystało i wymieniając drobne uprzejmości oraz zupełnie płytkie opinie udali się do salonu.

@Saskia Larson
Powrót do góry Go down


Saskia Larson
Saskia Larson

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz dwa charakterystyczne pierścionki na lewej dłoni: z lisem i z czerwonym klejnotem. Zazwyczaj trzyma się z boku i nie angażuje, jeśli nie musi - nie, że jest nieśmiała, raczej ma wszystko w dupie.
Dodatkowo : kapitanka drużyny Krukonów
Galeony : 277
  Liczba postów : 583
https://www.czarodzieje.org/t18235-saskia-kia-larson
https://www.czarodzieje.org/t18368-saskowa-gaja#523010
https://www.czarodzieje.org/t18364-saskia-kia-larson
Dom rodzinny Larsonów QzgSDG8




Gracz




Dom rodzinny Larsonów Empty


PisanieDom rodzinny Larsonów Empty Re: Dom rodzinny Larsonów  Dom rodzinny Larsonów EmptyNie Mar 15 2020, 23:15;

Na Morganę, chuj z tymi wszystkimi konwenansami. 
Niby teraz mają się obowiązkowo widywać, skoro są narzeczeństwem? Przecież ta obrączka to farsa. Kawałek metalu z niewielkim kamieniem, który nosi na palcu prawej dłoni, by nie czuć jego obecności. Chociaż z drugiej strony, ten malutki przedmiot naznaczył jej życie. Zepchnął ją z drogi, którą podążała i wepchnął na nowe tory, wprost pod pędzący, morrisowy pociąg. Tak czy inaczej – kurwa, czy jakieś odgórne prawo narzuca im spędzanie czasu na tych wymuszonych kolacyjkach? Jakby co najmniej mieli się w sobie zakochać siedząc po przeciwnej stronie stołu, przelewając kieliszki alkoholu, by w ogóle znieść swój widok. By przełknąć to obrzydzenie, flegmę, która toczy im się po gardle, kiedy tylko wypowiadają swoje imię. Takie jest teraz Twoje życie, Kia, przyzwyczaj się do tego posmaku w ustach.
Tymczasem rzuca się w pościeli, wierzga nogami, odpychając od siebie wszystkie poduszki, które w teorii miały nieść miękkość, a teraz wydawały się jak kamienne bloki, które ranią jej skórę. A może w dniu takim jak ten, wszystko będzie ją ranić – w końcu za kilka godzin w salonie znowu zgęstnieje powietrze, znowu będzie ciężko oddychać, kiedy do nozdrzy będzie dostawać się ten obcy zapach: chłoptasia, który wchodził tu jak do siebie, jakby miał ich w garści, jakby byli ptaszkami, którym skręci kark, kiedy tylko zaczną fałszować. Kia ostatnimi czasy odnajduje wielką ulgę w demonizacji młodego Morrisa. W jej myślach nosi on trytonie łuski, a z głowy wyrastają mu rogi. Jest potworem. Jest potworem. Jest potwornym przeznaczeniem.
Na moment przed oczami staje jej wspomnienie. Popołudnie, kilka miesięcy temu, podczas którego siedziała w pracowni, a ojciec wpadł do pomieszczenia – chociaż zazwyczaj udawał, że ono nie istnieje.
- Saskia, czasem tak bywa, że życie decyduje za nas,… - Bredził wtedy, a Kia nie raz zastanawiała się, ile raz ojciec układał ten monolog w głowie, zanim dotarł do domu z Wyspy Man. Biorąc pod uwagę, jak skrajnie żałośnie mu to wyszło, to o wiele za mało. - że zabiera nam wybór. Dla większego dobra. Pamiętaj, co Ci zawsze powtarzałem. Pod koniec dnia zawsze liczy się większe dobro, to co udało nam się zyskać. Jedno z nas musiało dziś coś stracić. Niestety tym razem padło na Ciebie.
Obraz znika, kiedy uświadamia sobie, że zaciska zęby tak mocno, że kości prawie trzeszczą pod swoim naporem, błagając, by zwolniła nieco ucisk. Ostatnie pół roku było jak koszmar – koszmar, z którego próbuje obudzić się każdego dnia, rozczarowana, że wciąż budzi się w tym samym świecie. Czuje cały kalejdoskop uczuć, ale zdrada dominuje ponad wszystkimi, ponad rozpaczą, ponad niesprawiedliwością, a nawet – a może przede wszystkim, ponad utraconą miłością, która jest jak sącząca się rana. Nie potrafi się odnaleźć w tej nowej sytuacji. Z całego serca chciałaby, żeby on był równie zagubiony w tym wszystkim, żeby był łagodny, nie traktował jej jak gnomiego gówna, które przykleja się pod podeszwę buta. Naprawdę chciałaby mieć w nim oparcie, może wtedy łatwiej byłoby jej patrzeć w przyszłość. Jednak jego postawa potęguje tylko jej wewnętrzną niechęć, która wylewa się z niej, tworząc na powierzchni jej skóry niewidoczną powłokę. Cała się od niej klei.
Kilka godzin później serce kołacze jej tak głośno, iż prawie nie słyszy, że piętro niżej ktoś anonsuje swoje przyjście. Niechętnie, ale pośpiesznie zbiega po schodach – nie chce, by ominął ją chociaż moment jego obecności w jej domu. Pragnie być świadkiem tych wszystkich sztucznych uprzejmości, małych pogawędek, nieśmiesznych żartów i anegdotek o pogodzie. Chce naznaczać swoją milczącą obecnością każdą tą chwilę, a mimo to chowa się w półcieniu, kiedy drzwi się otwierają. Atłasowy materiał sukienki spływa jej po udach, poruszając się z każdym jej oddechem. Kącik ust unosi się jej do góry, kiedy kręci z niedowierzaniem głową – no, no, wykosztował się chłoptaś, jak tak dalej pójdzie, to późnym wieczorem zamknie się z ojcem w jednej z wielu łazienek, gdzie będą się mogli adorować do woli.
- Dobrze wyglądasz, Morris. – rzuca mu w plecy, kiedy przechodzi obok niej, nie zwracając na nią uwagi, jakby była tylko elementem wystroju. W sam ich środek, gdzieś na wysokość jego serca, bo tylko tam sięga wzrostem. Słowa są ostre, krótkie, jak komenda czy szczeknięcie, wypadają spomiędzy jej warg automatycznie, chociaż treść wyraża najszczerszą prawdę. Chciałaby słowem przebić mu materiał marynarki, przeszyć mięśnie i wejść niczym lodowa igła w główną tętnicę, by przez moment poczuł to, co czuje ona. By wszedł w jej skórę, a wtedy… kto wie, może nawet spojrzałby na nią łagodniej, zrzuciłby z ust ten uśmieszek, stanął na krótką chwilę po jej stronie. Cóż za pierdolenie. Idzie za nim, stąpając bosymi stopami po miękkim dywanie, nie wydając z siebie nawet najcichszego odgłosu. Nie zdradzają jej nawet stare, drewniane panele – po latach w tym ogromnym domu, wie gdzie stawać, by nikt nie wykrył jej myszkowania. „Tak Morris, dobrze wyglądasz. Ale nie jesteś nim. Nigdy nie będziesz, Ty włócząca się kupo mięsa. Nie dorastasz mu do pięt. Ciekawe czy równą przyjemność sprawia Ci patrzenie na jego cierpienie? Przyjacielu, mój przyjacielu, mój końcu. Entliczek, pentliczek, założę Ci stryczek.”
Kroki prowadzą do salonu, gdzie domowy skrzat zmaterializował już poczęstunek, a kieliszki opadły na blat stołu, uprzednio obijając się o siebie w powietrzu. Młodej Larson przez myśl przeszło, czy i dzisiejszego wieczora jej matka nie opuści sypialni w ramach swojego buntu na ostatnie wydarzenia. 
- O, Saskia, już jesteś. Usiądziesz? Właśnie miałem pytać Lyalla o to, jak pracuje mu się w Ministerstwie. Wiesz, wspominałem o Tobie jednemu z moich najbliższych znajomych, nie wiem czy go kojarzysz, Rubert Jones pracuje w departamencie…Nie słucha dalej ojca, tylko z westchnieniem opada na fotel, naprzeciwko swojego ukochanego narzeczonego, by móc wbić mu wzrok w twarz. Łapie się na tym, że czasem zapomina o tym jak on wygląda. Jak marszczy mu się nos, gdy się uśmiecha, jak lewa powieka delikatnie mu opada, a także o tym z jaką pogardą i rozbawieniem na nią patrzy, gdy ich wzrok się spotyka. Ach, te niuanse. Saskia krzyżuje ramiona na piersi, a nogę wysuwa przed siebie, by przysunąć stopę do buta Morrisa. Oblizuje usta, odrywa spojrzenie od lakierowanej skóry, by ponownie odnaleźć jego oczy i milcząco zapytać: Najdroższy, brzydzisz się tego, że Cię dotykam?
Powrót do góry Go down


Lyall Morris
Lyall Morris

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Galeony : 366
  Liczba postów : 378
https://www.czarodzieje.org/t17873-lyall-everett-morris
https://www.czarodzieje.org/t17887-alma#504904
https://www.czarodzieje.org/t17877-lyall-everett-morris#504729
https://www.czarodzieje.org/t18495-lyall-morris-dziennik#526869
Dom rodzinny Larsonów QzgSDG8




Gracz




Dom rodzinny Larsonów Empty


PisanieDom rodzinny Larsonów Empty Re: Dom rodzinny Larsonów  Dom rodzinny Larsonów EmptyPon Mar 16 2020, 13:00;

Przemierzał absurdalnie wielki dwór będący domostwem Larsonów bez większego zachwytu Rzygał wielkimi dworami, każda kamienna niszaw ścianie przypominała mu upiorne dzieciństwo, zimne piwnice, niekończące się zakręty podziemnych tuneli pod domem. Nienawidził dworków, nienawidził tej pompy, nienawidził szlacheckości, dumy i bajeranctwa. Mimo to uśmiechał się z zadowoleniem jak się od niego oczekiwało, skomplementował malowidło, którego wcześniej tu nie widział, dając znak temu, że jednak poświęcał uwagę zmianom wystroju. Kiedy się z ciemności wynurzył głos jego nieszczęsnej kochanicy poczuł jakby zamiast słów, ludzkiego głosu, w mózg wwiercił mu się zardzewiały gwóźdź. Obrócił się powoli i niemal było słychać trzeszczenie lodu z którego wykuta dziś była ta góra przeznaczenia. Spojrzeniem rzuconym przez ramię błysnął jedynie błękitnym okiem w jej kierunku uśmiechając się kącikiem ust jak wilk, jak zawsze, najgorszy z charakterystycznych uśmiechów Morrisa.
- Ja zawsze wyglądam dobrze. - ani dziękuję, ani Ty również, ani nawet spierdalaj na drzewo. Chciała demona - dostawała demona. Potwora w pięknej zbroi, akurat spełniania oczekiwań nauczyli go wiele lat temu. Wślizgiwał się w narzucone mu role jak w miękkie kapcie nadając sobie dokładnie ten obraz, jakiego siebie widział w jej oczach. Najgorszego.
W salonie z uprzejmym skinieniem głową zgodził się na lampkę któregoś z absurdalnie drogich trunków ozdabiających elegancką komódkę przy stoliku, a które najwyraźniej z dumą maniaka kolekcjonował ojciec Penelopy. Kiedy się odezwał do swojej córki Morris ledwie powstrzymał westchnienie. Ulżyło mu nagle, kamień z serca kiedy usłyszał jej imię padające z ust jej ojca. Szczerze, to już je zapomniał i trochę obawiał się że będzie znów musiał jej kochaniać i kotkować przez pół wieczora zanim ktoś mu niechcący przypomni. Saskia. Powinien to w końcu zapamiętać, tylko … cóż, tak jak wszystkiego innego związanego z tym domem - nie chciał. Nie chciał.
- Oczywiście kojarzę Jones’a. Departament Przestrzegania Praw Czarodziejów, podejrzewam, że w przyszłym roku uda mi się dostać przeniesienie do służby administracyjnej Wizengamotu. Prawdopodobnie będziemy się widywać częściej. - uśmiechnął się czarująco. Gdyby nie był Morrisem i gdyby to nie był układ, byłby przecież zięciem idealnym. Nonszalanckim, zabawnym, kulturalnym. Kłamał - w przyszłym roku nic mu się nie uda, bo przecież w Azkabanie już mu szykują pryczę w celi. Podejrzewał, że nie doczeka nawet wakacji, ale kto by tym kłopotał sobie głowę. Na pewno nie stary Larson.
Chwytał jej spojrzenie, rzucane mu jak sztylety, wprawnie w palce i oddawał z szarmancją i uśmiechem. Musiał powtórzyć sobie w głowie jeszcze kilka razy jej imię, żeby mu przypadkiem nie spłynęło do brzucha po kilku szklankach koniaku. Zmrużył oczy jak chytry kot i wtedy już było wiadomo, że nie warto było go tą stopą prowokować. Tak bardzo chcesz mnie dotknąć? mówiło jego spojrzenie. Usta rozkleiły się więc głosem niemal uroczym:
- A po co się tak izolować, Saskia. Pozwólmy sobie na tę poufałość. - powoli poklepał poduszkę na sofie tuż obok swojego tyłka sugerując by ruszyła dupę z fotela i klapnęła sobie tutaj proszę obok niego. Nie mieli po trzynaście lat i nie widział powodu by udawać że jest inaczej. Uniósł dłoń kiedy łaskawie siadała obok po czym upuścił ją niedbale prosto na jej kolano. Jak wnyki. Sarna w potrzasku. Zrobił jednocześnie coś bardzo dziwnego, trwało to tylko ułamek chwili, a jednak było to możliwe do zaobserwowania jeśli ktoś poświęcał mu więcej uwagi na co dzień. Rozproszył się na moment spoglądając na jej sukienkę i palcami chwycił skrawek materiału po czym potarł go między opuszkami badając jego fakturę. Wyglądał przez chwilę jak ktoś kto nigdy nie miał z aksamitem styczności.
Jednak i ta subtelna chwila delikatności zniknęła, a on powrócił zblazowanym spojrzeniem do jej ojca.
- To chyba nie jest stosowna sukienka na kolację. - zwrócił się niby do niej, ale patrzył na Yaskra. Kolejny element tego power-gamu, dawał potwierdzenie tego, że tak samo jak Yaskier postrzegał kobiety jako zwykły dodatek i wymagał od nich jedynie perfekcji w prezencji i zachowaniu. Przychodził do Larsonów nie tylko wymieniać uprzejmości, on tu był by zacieśnić relację, by głowa rodziny czuła, że młody Morris rezonuje z jego poglądami, że się pokrywają. Przychodził tu by jak choroba wgryźć się w przestrzeń, wtopić w ich życie i jak rak skonsumować wszystkie zdrowe, stawiające opór komórki.

Powrót do góry Go down


Saskia Larson
Saskia Larson

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz dwa charakterystyczne pierścionki na lewej dłoni: z lisem i z czerwonym klejnotem. Zazwyczaj trzyma się z boku i nie angażuje, jeśli nie musi - nie, że jest nieśmiała, raczej ma wszystko w dupie.
Dodatkowo : kapitanka drużyny Krukonów
Galeony : 277
  Liczba postów : 583
https://www.czarodzieje.org/t18235-saskia-kia-larson
https://www.czarodzieje.org/t18368-saskowa-gaja#523010
https://www.czarodzieje.org/t18364-saskia-kia-larson
Dom rodzinny Larsonów QzgSDG8




Gracz




Dom rodzinny Larsonów Empty


PisanieDom rodzinny Larsonów Empty Re: Dom rodzinny Larsonów  Dom rodzinny Larsonów EmptyWto Mar 17 2020, 18:48;

.….Czym jest życie bez miłości? Kiedyś zdawała sobie to pytanie dosyć często, teraz – prawie codziennie. Miłość była dla niej najważniejszą wartością, złotą kulką, którą połknęło się wraz z pierwszym oddechem i od tej pory nosiło się w swoim wnętrzu, pielęgnując jak największy skarb, karmiąc i obserwując, by w końcu wyjąć ją sobie przez usta i wymienić się nią z drugą osobą. Zawsze nieco bała się tych wymian – w końcu coś, co raz zmieni skład, już na zawsze będzie nosiło w sobie obcą cząstkę. Za strachem jednak szła wielka ciekawość i potrzeba bycia docenionym, uwielbianym, noszonym na rękach i upewnionym, że to Ty, to Ty jesteś tym słońcem, tą łuną światła, która zmyła mi z oczu ślepotę, widzę Cię, w końcu Cię widzę. Młoda Larson budowała więc swoje życie na tych małych wymianach, wiedząc, że kiedy dojdzie do tej ostatecznej, wszechświat otworzy swoje ramiona i spłynie na nią święta pewność, że jest z tym, z którym powinna być. Jeszcze kilka miesięcy temu nie widziała innej możliwości.
.....Los jest jednak wstążką w dłoniach małego dziecka.
…..Jedyne co teraz na nią spływa to strach, niepewność i rozgoryczenie. Z całych sił starała się zrozumieć motywacje ojca i być może gdzieś w głębi siebie tłumiła głosik, iż postąpił on słusznie. Był on jednak tak cienki i cichutki, że przebił się do jej świadomości jedynie raz. Saski bliżej było jednak do rozpustnicy, niż matki Teresy. Wtedy, gdy odnaleziono jej matkę, wiedziała, że z sytuacji, na której szali leżało życie jej najbliższych, nie będzie prostego wyjścia. Była jednak pewna, że ojciec pociągnie za swoje sznurki, które kolekcjonował iście maniakalnie, że szepnie komuś słówko, komuś innemu opłaci import ekskluzywnych składników do eliksirów, a jeszcze innym złagodzi wyrok za przewinienia. W końcu był to nie byle kto, a Yaskier Larson - wybitny pracownik Wizengamotu, który swojego imienia używał jak tarczy, a każdy rozsądnie myślący chciał być jego przyjacielem. Skąd więc ona, naiwne dzieciątko, mogła wiedzieć, że nie da się za wszystko zapłacić, że czasem nie istnieje sposób by materialnie wykupić się z kłopotów. Że od pełnej skrytki w banku ważniejsze są koneksje. Miała bardzo mylne pojęcie o władzy, a właściwie to nie miała żadnego.
…..Stroszyła się i wierzgała, bowiem jakakolwiek uległość zdawała się być automatyczną akceptacją dla tych kurewsko śmiesznych zaręczyn. Buntowała się całą sobą, znacząc teren niezadowoleniem. Może gdyby poznali się na wcześniej, gdyby mieli sposobność się polubić, gdyby chociaż raz ze sobą rozmawiali … – może, może, może. Miała jedynie bardzo mgliste pojęcie o Lyallu Morrsie z lwich opowieści. Wtedy był on bohaterem pobocznym, takim, któremu daje się kilka linijek tekstu, ale nigdy nie ma on szansy porwać publiczności. Kto by pomyślał, że podrze on scenariusz, zawładnie sceną i skrępuje resztę aktorów, nie dając im możliwości zadecydować o własnych, prywatnych aktach. Czuła jakby ten tyczkowaty chłoptaś ją dominował, jakby zarzucił jej na głowę całun bezsilności. To ona była syreną, którą wytargał na brzeg i obserwował jak się dusi.
…..Z zamyślenia wyrywa ją jego głos, rozgląda się więc w milczeniu, skupiając wzrok na twarzy swojego ojca. Zmarszczki pokrywają mu czoło i pogłębiają się, kiedy rozciąga usta w uśmiechu, drapiąc się po dbale przyciętej bródce. Pewnie myśli sobie teraz, że całkiem niezły los zgotował swojemu dziecięciu. "Taki młody, a taki ambitny, wie czego chce i do tego dąży, szarmancki chłopak, może to morrisowe nasienie jednak wydało na świat poczciwego potomka."
…..- Jak chcecie się jeszcze częściej widywać, to może po prostu z nami zamieszkaj, Morris? Przecież pokój Sigruna jest wolny.Sas przerywa im gwałtownie kpiącym tonem i krzyżuje ręce na piersi tak mocno, że prawie traci oddech. Gdyby tylko Sig tu był, wtedy pewnie skręciłby kark i jemu i ojcu też, dla zasady. To byłoby ojcobójstwo pierwszej klasy, a ona mogłaby użyć ich krwi jako farby, malując na ścianach zwycięskie wieńce. Przez sekundę ma wrażenie, że w ojcowskich oczach odnajduje ciche zamyślenie, jakby naprawdę rozważał zaproszeniem chłoptasia pod rodziny dach. Cokolwiek jednak nie myślał na ten temat, słowa opadają mu na dno żołądka, kiedy przechyla szklankę z trunkiem.
.....Przestaje być to dla niej istotne, kiedy czuje na policzku rozlewające się ciepło, jakby ktoś szczypał jej skórę. Odwraca więc powoli głowę, by wpaść wprost w sidła Lyallowego spojrzenia, od którego niekontrolowanie drży jej warga. Te szare oczy wwiercają się w jej głowę i kiedy słyszy zawoalowany rozkaz, po prostu go wykonuje. Dopiero kiedy siada obok niego, a ostry zapach jego skóry i perfum, dostaje się jej do nozdrzy, z rozgoryczeniem stwierdza, że znowu mu uległa. Ma ochotę sobie splunąć w twarz, lecz przed subtelnym odsunięciem się blokuje ją jego ręka, która opada na jej kolano. Kurwa, Morris, weź tą obrzydliwą łapę, albo… albo, co? Palce przesuwają się ku górze, dotykając materiału sukienki, a ona marzy by posunął się nieco dalej, by mogła mu się wyrwać, kopnąć go w łydkę i uciec na górę krzycząc, że jest pieprzonym zboczeńcem. On jednak wydaje się bym zainteresowanym tylko atłasową śliskością.
…..- Tak uważasz? To może ją zdejmę? Wtedy będę bardziej pasować do zastawy? – Odpowiada nader spokojnie, odrzucając włosy, których kosmyki lądują na twarzy blondyna. Z tłumionym uśmiechem ignoruje warczenie po swojej lewej stronie, wiedząc, że telepatycznie ojciec próbuje ją przywołać do porządku, rozczarowany jej bezpruderyjnością. Gdyby tylko była świadoma tego, jak bardzo Morris się myli, może poprawiłoby to jej nastrój. Stary Larson bowiem nigdy nie traktował kobiet jako ozdób czy eleganckiego tła. A już szczególnie nie tych, które zrodziły się z jego krwi. Wszystko co robił, robił dla nich. Wierzył on jednak tak mocno w słuszność swoich decyzji, iż ślepo patrzył na młodzieńca, jak na obraz, który wyszedł spod jego własnej ręki. Ignorował każdy zgrzyt, każdą rysę, każdą nieścisłość. Sas zastanawiała się, jak człowiek, który poświęcił całe życie na prześwietlaniu umysłów złoczyńców, w tej sytuacji mógł tak dziecinnie zasłaniać sobie oczy. Witał chorobę z otwartymi ramionami, powoli, ale bardzo skutecznie obniżając odporność całej rodziny.
…..Tymczasem zgarbiony, domowy skrzat pojawił się z cichym odgłosem deporatacji w salonie, ogłaszając, że Pani Katherine nie czuje się najlepiej i wzywa swojego męża na górę. Po jego nieudolnie ukrytym chichocie można było wywnioskować, że pominął kilka niezbyt przyjemnych epitetów, których w ostatnich czasach matka Saski sobie nie szczędziła.
Powrót do góry Go down


Lyall Morris
Lyall Morris

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Galeony : 366
  Liczba postów : 378
https://www.czarodzieje.org/t17873-lyall-everett-morris
https://www.czarodzieje.org/t17887-alma#504904
https://www.czarodzieje.org/t17877-lyall-everett-morris#504729
https://www.czarodzieje.org/t18495-lyall-morris-dziennik#526869
Dom rodzinny Larsonów QzgSDG8




Gracz




Dom rodzinny Larsonów Empty


PisanieDom rodzinny Larsonów Empty Re: Dom rodzinny Larsonów  Dom rodzinny Larsonów EmptyCzw Mar 19 2020, 21:19;

W całym tym układzie i swoim niezmierzonym nieszczęściu, wielkiej i przepełnionej myślami o romantycznej miłości Saskii Larson nie przyszło do głowy pomyśleć, że Lyall wcale się na to nie pisał. Co gorsza, nie czuł by trafił szóstkę na loterii kiedy myślał, że jego ostatnie chwile wolności są naznaczone jej obecnością, a nawet kiedy miewał przebłyski sądząc, że jest piękna i kreatywna, ona zaczynała zachowywać się jak mała rozwydrzona pinda niszcząc doszczętnie jakiekolwiek kiełkujące nieśmiało pozytywne pędy myśli z jego strony.
Był w tym wszystkim pionkiem, w odróżnieniu od niej wychowany w taki sposób, by nie kwestionować nakazanych mu zadań. Kwestionował je kiedyś, dawno temu, będąc dzieckiem miał czelność zachowywać się tak nieroztropnie jak Larsonówna - teraz może i tej tresury po nim nie było widać, w końcu klątwy nie pozostawiają blizn, a on nauczył się nosić wyznaczoną mu rolę posłuszeństwa jak doskonale dopasowany kostium, jak ten garnitur w który się dziś wystroił. Chciałby się stroszyć i wierzgać, nie miał jednak dwunastu lat i wiedział, że pewne rzeczy kosztują swoją cenę. Nie znał powodu jaki sprawił, że jego rodzina pomogła Larsenowi, był jednak ciekaw, czy Saskia gotowa była by cofnąć czas i jednak pozwolić swojej matce umrzeć, byle nie musieć w tym układzie uczestniczyć, czy chciałaby, by ta groźba jaka zawisła nad ich rodziną została spełniona w zamian za to, by nie musieć być skazaną na życie w luksusie, wygodach i ...wolności. Bo co jak co, ale Lyall nie zamierzał oczekiwać od niej absolutnie niczego. Tkwił w tym układzie dając swoje nazwisko, ani liczył na jej przychylność, ani zależało mu na jej uznaniu, ani wypatrywał dnia w którym obdarzyłaby go ona miłością. Wiedział przecież, że i tak nie będzie go w jej życiu, że jeśli nie śmierć i jeśli nie Azkaban, to poza nazwiskiem nie będzie łączyło ich nic. Obserwował więc z niemym stoicyzmem jej nadąsanie księżniczki, kto wie, może w oczach tliła mu się nawet nuta zazdrości, gdzieś pomiędzy tymi symfoniami politowania. Jak bardzo trzeba być zapatrzonym w czubek własnego nosa by obchodziła nas tylko nasza własna wygoda. Chciałby tak potrafić, uwolnić się spod jarzma zobowiązań rodzinnych i być nadąsanym księciuniem, któremu nic się nie podoba, któremu trzeba wszystko tak zrobić, by mógł tylko swoje pasje i tylko swoje zainteresowania rozpatrywać jako godne uwagi. Z drugiej strony, cóż, nie chciał tego wcale. Był czas na błahostki, przyszedł czas na odpowiedzialność. Słysząc jej komentarze cudem powstrzymywał od przewracania oczami w obawie, że mu one w pewnym momencie wpadną do czaszki i w ogóle odmówią obserwowania tego cyrku żenady. Żył w przekonaniu, że Saskia jest niemal dorosłą dziewczyną, a takie sytuacje jedynie przypominały mu jak bardzo jej nie znał i jak bardzo się w tym wszystkim mylił.
Pozostawał jednak niewzruszonym, lekko uśmiechniętym, czarującym młodym człowiekiem. Spojrzał na Yaskra z idealnie wyważoną nutą zaniepokojenia, jakby starał się głowę domu zapytać wzrokiem, czy jego córka jest zdrowa na umyśle. Zaczynał wątpić w kulturowe i społeczne obycie Larsonów, o których słyszał same superlatywy. Morris pochodził z rodu na który spluwano, a jednak żadna kobieta w jego domu nie zachowywałaby się w podobny sposób przy gościach ze zwykłej kultury i dobrego wychowania. Sam widok jej bosych stóp wywołał w nim mieszane uczucia, sądził, że został tu zaproszony na kolację mającą ułatwić im przejście przez ten obrzydliwie trudny okres narzeczeństwa - teraz dochodził jednak do odmiennych wniosków zastanawiając się, czy może jednak Larsenowie to nie jest jakiś cyrk zamiast czystokrwistego, poważanego na salonach rodu.
Był w stanie przełykać swoje słowa skrupulatnie i bez mrugnięcia okiem. Pamiętał dobrze jak karano go wiele lat za wyrażanie swojego zdania, tak był wychowany by służyć, teraz nawet gdyby chciał to cierniowa bransoleta błyskająca niewinnie na jego nadgarstku wciąż przypominała mu o tym, że nie jest wolny. Że nigdy wolny nie będzie. Mimo usilnych prób ten prostacki wręcz, żałośnie dziecinny komentarz zwrócił jego uwagę na tyle, by posłał jej pełne zażenowania i jakiegoś wstydu spojrzenie.
- Niesmaczne. - powiedział jedynie dość cicho i cofnął rękę, jakby nie chciał mieć styczności z jej skórą. Był rozczarowany brakiem reakcji ze strony Yaskra, spodziewał się po wielkim sędzi Wizengamotu trochę wyższych standardów ale kto wie, może to właśnie znak, że w tym domu kobietom wszystko wolno...
Podniósł się z sofy pozostawiając Saskię samą na poduchach, by mogła miotać się, pluć na około i nawet piąstkami trzaskać w poduchy jeśli będzie miała taki kaprys, a wcale by się nie zdziwił - do tej pory popisywała się absolutnie doskonałą paletą zachowań rozwydrzonej sześciolatki. Od samego progu chowając się w cieniach, biegając na bosaka w piżamie, rzucając w stronę własnego ojca - który zrobił wszystko co mógł by zapewnić jej bezpieczeństwo - kpiące komentarze i gryząc rękę człowieka, który oddał swoje ostatnie miesiące wolności za to, by Larsonowie byli bezpieczni. Jakby nie patrzeć, w momencie w którym Saskia przyjmie jego nazwisko stanie się członkiem rodu, któremu praktycznie nic nie zagraża, stanie się Morrisem, a Morrisowie byli na samym końcu łańcucha pokarmowego kryminału.
Skinął głową w stronę ojca dziewczyny, jakby chciał być na tyle uprzejmy, by kłaniając się lekko dać znać, że to w porządku.
- To żaden problem, proszę sprawdzić jak się miewa małżonka i serdecznie ją ode mnie pozdrowić. - powiedział patrząc na Yaskra, choć w tym momencie nie był nawet pewien, czy takie społeczne konwenanse jak przeproszenie zaproszonego gościa z powodu opuszczenia go w połowie rozmowy mieściły się w ramach standardów wychowania w tym domu.- Życzę szybkiego powrotu do zdrowia. - dodał jeszcze, nim prześlizgnął się wzrokiem na chichoczącego skrzata. Jego mina sugerowała jedynie, że by go wychłostał za taki brak kultury w obecności ludzi spoza rodziny.
Skierował swoje kroki w stronę wielkiego malowidła wiszącego pod sufitem ze szklaneczką wybornego trunku w dłoni, starając się nie skupiać zbytnio na tym jak niechcianym czuł się tu towarzystwem. Był tym zmęczony, tak tragicznie zmęczony ciągłym stawianiem oporu z każdej strony, jak gdyby sam chciał tego wszystkiego, jakby to on matce Saskii groził śmiercią, Yaskra zmusił do kontraktu małżeńskiego, a samej świętej córce wcisnął na palec pierścionek imadłem. Był zmęczony tym jak bardzo nie miał znaczenia w świecie w którym funkcjonował, jak bardzo bez sensu było uczenie się zasad etykiety skoro nawet najznamienitsze nazwiska magicznego świata się do niej nie stosowały, zmęczony tym, że wciąż pozostawał pionkiem obarczonym zbyt wielką odpowiedzialnością. Czuł ciężar powinności na barkach, jego imię znaczyło “tarcza” i całe życie był tarczą. Jak długo jeszcze nim i jego ciasno zbite deski pójdą w drzazgi, oszaleje zupełnie, przestanie się kłaniać, uśmiechać, pierdolnie wszystko i podpali własny dom?
Miękkie plamy kolorów na obrazie przyciągały jego nastroszone myśli. Był wciąż zawiedziony, wiecznie rozczarowany, niczego nie otrzymywał współmiernego do swojego zaangażowania. Nigdy. Zawsze sam, zawsze tocząc jak Syzyf ten pierdolony kamień pod górę i pod górę. Robota dla głupka, proszę Luju, oto Ty.
Kiedy Larsen i skrzat zniknęli z salonu pozwolił sobie na ciche westchnienie. Smak koniaku choć wyjątkowy, nie był w stanie zmyć zniesmaczenia z jego języka. Postawił więc na milczenie.
Powrót do góry Go down


Sponsored content

Dom rodzinny Larsonów QzgSDG8








Dom rodzinny Larsonów Empty


PisanieDom rodzinny Larsonów Empty Re: Dom rodzinny Larsonów  Dom rodzinny Larsonów Empty;

Powrót do góry Go down
 

Dom rodzinny Larsonów

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Czarodzieje :: Dom rodzinny Larsonów JHTDsR7 :: 
reszta świata
 :: 
Świstokliki
 :: 
Mieszkania
-