Ostatnie tygodnie dały mu nieco w kość, temu nie dało się zaprzeczyć. Pomiędzy tymi wszystkimi zajęciami, pracami domowymi i wszelkiej maści treningami – choć przeciw tym ostatnim nie miał nic przeciw, stanowiły całkiem miły przerywnik – niewiele czasu pozostawało mu na inne rzeczy, w tym na zwyczajne i nie związane z nauką spotkania z przyjaciółmi oraz znajomymi. Nad tym chyba ubolewał najbardziej, bo nie dość, że był przecież całkiem towarzyskim jegomościem, to jeszcze przez to wypadł nieco z obiegu i o pewnych sprawach dowiedział się dopiero po czasie, choć zazwyczaj był dość bieżąco z tym co działo się w Hogwarcie. Nie to, żeby mu na tym jakoś mocno zależało, ale warto było wiedzieć co w trawie piszczy, prawda? Z pewnym zaskoczeniem uświadomił sobie jak wiele z tego tyczyło się Gabrielle. Relacja z Puchonką, wcześniej pełna złośliwych przytyków z jego strony oraz nienawistnych spojrzeń z jej, zaczęła od pewnego czasu nabierać zupełnie innej dynamiki; doszło między nimi nawet do pocałunku, dość namiętnego w dodatku, co Will wprawdzie tłumaczył sobie jako efekt napięcia jakie między nimi się wtedy zrodziło, ale z drugiej strony był pewien, że ono by nie powstało i nie posunąłby się do tego, gdyby nie czuł do niej chociażby jakiegoś pociągu. Nie traktował może całowania jako jakiś big deal, raczej przyjemność, ale też nie zwykł jednak wymieniać śliny z każdą dziewczyną, która po prostu znalazła się blisko. W każdym razie żałował, że później nie było im dane spotykać się poza lekcjami, które niespecjalnie sprzyjały rozmowom na inne tematy niż te stricte dotyczące zajęć; nawet ta herbatka, na którą się ‘zgadali’ podczas mugoloznawstwa ostatecznie nie doszła do skutku z powodu braku czasu, ech. I jeszcze w międzyczasie dołączyła ta jej powypadkowa amnezja, przez którą go jakiś czas unikała, co mówi samo przez się. Zaczynał mieć nawet trochę wrażenie, że paradoksalnie działo się dużo i jednocześnie jakby zupełnie nic. Pokręcił głową i zaśmiał się cicho do swoich myśli, wracając z powrotem do pisania. Postawił ostatnią kropkę i z westchnięciem przeleciał wzrokiem treść listu do rodziców, który właśnie nakreślił; nie zostało już wiele do świąt i najwyższa pora ich poinformować, że nie muszą się go spodziewać w ich trakcie, bo – jak co roku zresztą – nie planuje wracać do domu. A jeśli mowa o świętach, to była jeszcze jedna rzecz, której nie powinien – i zresztą nawet nie chciał – odkładać już dłużej. Dziś miał w końcu jakiś luźniejszy dzień, więc miał zamiar należycie go wykorzystać i ogarnąć i to, i to. Los chyba nawet postanowił się nieco do niego uśmiechnąć. Złożył pergamin i wsunąwszy go do koperty, ruszył w stronę wyjścia z Pokoju Wspólnego. Ledwie stanął za Kamienną Ścianą, a jego spojrzenie od razu spoczęło na jasnowłosej Puchonce. Uniósł kącik ust w uśmiechu, chowając jednocześnie kopertę do tylnej kieszeni jeansów, to może poczekać. Wygląda na to, że najpierw będzie mógł zająć się tą przyjemniejszą sprawą. Nie musiał się za bardzo przyglądać dziewczynie, żeby dostrzec, że ta zdawała się dziwnie spięta, w jej postawie dawało się zaś wyczuć niepewność, których nie były w stanie zamaskować ani wesoły ton głosu blondynki, ani uśmiech, którym go obdarzyła, gdy tylko ich spojrzenia się skrzyżowały. Nie wiedział co może być tego powodem i zdecydowanie nie brał pod uwagę, że mogła stresować się akurat spotkaniem z nim. W końcu nawet nie miał pojęcia, iż go w ogóle szukała. — Dokąd tak rączo zmierzasz z tymi pysznościami, Levasseur? — odezwał się jakby nigdy nic, poprzedziwszy słowa salutem na powitanie, błyskając przy tym zębami w szerszym uśmiechu, a jego ciemnobrązowe oczy spoczęły na talerzyku z pierniczkami, który trudno było w sumie przeoczyć; szczególnie, że ich korzenny aromat sprawiał, że aż ślinka napływała mu do ust. — Dalej jest już właściwie tylko siedlisko Węży. Nie boisz się, że któryś mógłby próbować ci je zwinąć? |