Leonel nawet nie narzekał, bo poza dobrą kawą nie miał żadnych innych życzeń. Przekąsił coś wcześniej, więc kiszki marsza mu nie grały, a ostatecznie nawet na brak kawy machnął ręką – i tak była gorsza niż ta, którą pijał w Londynie. Tubylcy dodawali do niej zbyt wiele różnorodnych przypraw, zabijając tym samym charakterystyczny, gorzki smak, który on akurat lubił. Dopił więc pozostałą wodę i odłożył szklankę na blat, skupiając się na rozmowie z Williamem. Rzadko się widywali, więc warto było na ten czas zapomnieć o innych sprawach. Co prawda rozmowy o dzieciach nie były jego specjalnością, ale zdawał sobie sprawę z tego, jak wielką przyjemność sprawiają jego kumplowi. A poza tym był ojcem chrzestnym Nancy, więc zdawał sobie sprawę z tego, że od czasu do czasu powinien się nią zainteresować. I nawet pomimo tego że za tak małymi ludźmi nie przepadał, pewnie nawet najgorsze opowieści Gallaghera nie przestraszyłyby go ani nie zniechęciły do odwiedzin w jego domu. Wszak, byli przyjaciółmi, w pewnym sensie i rodziną, więc dla niego gotów był się poświęcić i znieść wszelkie niedogodności, nawet głośny wrzask czy płacz jego córki. - Pewnie masz rację. – Skwitował jedynie temat, bo właściwie żaden z nich nie miał chyba nic więcej do dodania. Fleming nie miał w tej kwestii żadnego doświadczenia, zaś William… nie musiał mu wcale mówić o pozytywnych aspektach rodzicielstwa. Wystarczyło przecież, że widział jego minę, gesty kierowane do Nancy. Rozumiał to wszystko, a przynajmniej starał się zrozumieć, skoro sam nigdy takich uczuć nie doświadczył. Właściwie czegokolwiek Gallagher by nie powiedział, nie miało to większego znaczenia. Odwodzić go od ojcostwa nie musiał, bo Leonel sam nie miał na nie w tym momencie czasu i możliwości. Za bardzo koncentrował się póki co na swojej pracy, własnym biznesie. Dopuszczał jednak do siebie myśl o tym, że kiedyś warto by było postarać się o potomka i w pewnym sensie pocieszało go to, że wówczas będzie miał się do kogo zwrócić o porady. - Miło będzie go zobaczyć na boisku. – Odpowiedział swojemu kompanowi na wzmiankę o Matthew, z góry zakładając pozytywny scenariusz. Chłopak miał potencjał, a jeśli Will nadzorował jego treningi, to rzeczywiście można było być dobrej myśli. Zamilknął na chwilę, po raz ostatni zaciągając się chmurą dymu i dogaszając w popielniczce końcówkę swojego papierosa. - O to się nie martw, dam znać na pewno. Napijemy się jakiejś dobrej whiskey, może zagramy partyjkę w barona. – Powrócił jedynie na moment do swego zaproszenia, bo wyglądało na to, że jednak nadal mu się tłumaczyć ze swoich sercowych podbojów. Westchnął ciężko, spoglądając na Gallaghera ze zrezygnowaniem. - Nie mówię, że nie korzystam z urlopu. Ale na razie nie potrzeba mi niczego więcej. – Mruknął do niego, mając nadzieję, że mu odpuści. O jednorazowych przygodach nie było sensu gawędzić, zaś o pannie Swansea nie zamierzał mu na razie wspominać. Nie w chwili, w której tak naprawdę sam nie wiedział na czym stoi. - Dobrze, że w ogóle jakoś sobie bez Ciebie radzą, chociaż nie powiem, że nie narzekałbym gdybyś został trochę dłużej. Odpoczynek chyba by Ci się przydał. W każdym razie spotkamy się po moim powrocie. Przywiozę coś Nancy i zajmiemy się sprawą Twojego domu. – Potwierdził wszystkie wcześniejsze plany, pokazując gestem, że chyba lepiej będzie, jeśli zabiorą stąd swoje tyłki. Jeśli i tak nie chcieli niczego zamawiać, a i uratowali tubylców z opałów, ich obecność w tym miejscu zdawała się zupełnie niepotrzebna. Poza tym, skoro burza piaskowa póki co ucichła, mogli powędrować po wiosce czy pozwiedzać okoliczne tereny.
|